40 (10)



















Harry Harrison     
  Planeta Śmierci 4 Księga II
   
. 17 .    




    Na powierzchni Jolku kuter desantowy i kanonierka
wylądowały jednocześnie. Pierwszym lecieli ludzie, a do drugiej udało się
wcisnąć poszycie wraz z silnikiem. Inżynieryjny zespół na czele ze Stanem zdołał
w czasie lotu zmontować gwiazdolot, ale Pyrrusanie nie odważyli się wykorzystać
go do samodzielnego lotu. Planeta, oczywiście, jest dzika, ale w świetle
ostatnio wysuniętych hipotez i tu można oczekiwać wielu niespodzianek - od
ostrzału rakietowo jądrowego do spontanicznego przeskoku do innych światów przez
hipertunele - rewanawery. Nie po to szukali tak długo "złotego runa", by w
ostatniej chwili je utracić.
    Jednakże Jolk powitał gości spokojnie, pokojowo i wręcz
życzliwie. Miejscowi niewolnicy i nawet patrycjusze upadli na kolana na widok
opadających z niebios bogów na gwiezdnych rydwanach. Taki tu panował od dawna
obyczaj. Od centralnego placu przed pałacem Fella, który, według zapoczątkowanej
przez Metę tradycji, służył jako kosmodrom, do domu Ajzona było bardzo blisko.
Jason wysłał tam najlepszych wojowników, żeby możliwie szybko uzyskać odpowiedź
na najważniejsze pytanie. Na razie natomiast nikogo nie wysłał do pałacu.
Następca tronu, książę, przyleciał do ojca, do Ajzona, a nie do tego łajdaka
Fella!
    A jeśli cię, Fellu, nadal interesuje gwiazdolot "Baran",
osobiście wyjdziesz mi na spotkanie, a nie wyślesz osobistego ochroniarza. Ktoś
mi tu, jak pamiętam, wymachiwał królewską dumą i żądał dostarczenia Śruboroga do
osobistego i bezgranicznego wykorzystywania. Wybacz, Fellu, w czasie tej podróży
wiele się wydarzyło i raczej już nie możesz liczyć na żadne ustępstwa...
    Jason wygłaszał przemówienie w duchu, jakby w myślach ćwicząc
rozmowę z Fellem, ale nie udało mu się niczego w tym stylu wygłosić - w czasie
podróży na Pyrrus i Agreasy zmieniło się znacznie więcej, niż mogli sobie
wyobrazić wszyscy Pyrrusanie razem wzięci, w tej chwili cierpliwie siedzący w
desantowym kutrze.
    Główne wrota do pałacu w Jolku otworzyły się i na białych
marmurowych stopniach pod szerokim portykiem pojawił się... Nie, nie Fell i
nawet nie Ajzon, bo ten właśnie nadchodził od strony swego domu w otoczeniu
pyrrusańskich żołnierzy, a wielce szacowny członek wielu tajnych instytucji
Revered Berwick. A dopiero za nim, pod raczej jednoznacznym konwojem czterech
bysiów w niebieskich mundurach Kosmicznej Floty Ligi wszedł obywatel Fell - w
kajdankach.
    Tak, przyjacielu mój, Solvitzu, pomyślał Jason. Twoi aktorzy
zaczynają odgrywać własne szalone role. Przedstawienie pod tytułem "Wyprawa
argonautów po złote runo" zostało przerwane w atmosferze skandalu.
    Ajzon rzucił się w objęcia syna z prawdziwymi łzami w oczach:

    - Wiedziałem, że wrócisz, że oboje wrócicie! Jakże się cieszę,
że was widzę! - Patrzył to na Jasona, to na Metę. - Udało ci się odnaleźć
"Barana"?
    - Oczywiście, ojcze!
    - I przywiozłeś go tutaj?
    - No pewnie. Gwiazdolot jest ukryty pod tym pancerzem. Zaraz
wsiądziesz do niego i będziesz uratowany.
    - O, jakże jestem szczęśliwy, Jasonie. Jak szczęśliwy! A ten
bydlak, wyobraź sobie, codziennie wymyślał dla mnie nową bajkę o waszej śmierci.
Wiele wie o sąsiednich światach gromady kulistej i snuł te opowieści bardzo
przekonująco i barwnie. Wiedziałem, że kłamie, ale i tak się denerwowałem.
Bardzo się denerwowałem! Urządził mi niekończącą się torturę psychiczną. Ma
jakiś specjalny kanał łączności z innymi planetami, a ja tylko ten awaryjny,
jednostronny nadajnik psi, ten, który mi zostawiłeś. Mogłem nadać SOS, ale nie
dałeś mi na to zezwolenia, więc cierpliwie czekałem. Przywykłem do dwóch rzeczy:
do czekania i nieufności w stosunku do Fella. Niech się teraz nim zajmą
przedstawiciele prawa i sprawiedliwości, a ja nawet już nie chcę na niego
patrzeć!
    Natomiast Fell patrzył na Ajzona, i to bardzo dziwnie, jakoś
tak chytrze, niemal triumfująco. Pewno wymyślił jeszcze jakieś świństwo i nawet
kajdanki najwyraźniej nie stanowiły przeszkody. Jednakże Jason nie miał pojęcia,
jak może jeszcze lepiej chronić ojca. Odprowadzić podłego Fella gdzieś dalej?
Wysłać w kosmos? A może rozstrzelać go na miejscu bez sądu i śledztwa? Wszystkie
te sposoby były jednak mało racjonalne i niegodne zarazem, szczególnie że
zatrzymany przestępca nie przejawiał agresywnych skłonności i raczej mógł być
uważany za najbardziej nieszkodliwego właśnie tu, obok, na krótkiej smyczy, pod
stałym i czujnym nadzorem. Można było też zabrać Fella na "Argo", wykorzystać
najnowocześniejsze środki i wyciągnąć z jego nasączonej złem głowy wszystkie
potrzebne informacje. Ale czy uda im się bez strat dostarczyć obu braci - królów
na orbitę? Jason bardzo w to wątpił, ale innych pomysłów nie miał. Nie zamierzał
urządzać tu wielogodzinnej narady, na dodatek z udziałem Berwicka. Problem
wymagał, jak podpowiadała Jasonowi intuicja, natychmiastowego rozwiązania. A
największy gracz Galaktyki przyzwyczaił się ufać swojej intuicji.
    - W takim razie, ojcze, nic nas więcej nie zatrzymuje na tym
globie. Wrócisz tu później, jeśli będziesz chciał. A teraz... Widzę, że wasz
dzielny lud zbiera się już na placu. Ale chyba nie czas i pora na świętowanie
naszego zwycięstwa. Możemy uczcić je kieliszeczkiem czegoś mocniejszego na
pokładzie "Argo", a spacer po morzu czy polowanie odłóżmy na inną okazję.
Dzisiaj, jak sądzę, najważniejsze są twoje zdrowie i twoja pamięć.
    Ajzon tylko kiwał głową i uśmiechał się bez przerwy. Stracił
dar mowy z powodu rozpierających go triumfalnych uczuć.
    - A gdzie pańskie środki transportu? - zapytał Jason Berwicka.

    - Nieopodal. A co pan taki dziś zdecydowany i porywczy? Chyba
się pan nawet nie przywitał?
    - Dzień dobry, Reveredzie. Przepraszam. Tak często kontaktujemy
się przez radio, że czasem nie mogę sobie przypomnieć, ile razy dziennie już się
witałem - wykręcił się Jason. - Ale jeszcze raz przepraszam. Pełny niedoczas.
Może dostarczmy tego byłego władcę na "Argo" i tam sobie z nim porozmawiamy.

    - Myśli pan, że już teraz? - zapytał Berwick, nie kryjąc
wątpliwości.
    - Jestem pewien! Co tu możemy z nim zrobić? Posadzić go z
powrotem na tronie? A właśnie, wyznaczył pan jakiegoś czasowego zastępcę?
    - Tak - krótko odpowiedział Berwick.
    - No i świetnie. Startujmy. Nie chcę trzymać tu ojca ani
sekundy dłużej.
    Berwick popatrzył na Jasona, pochylił nieco głowę i uśmiechnał
się samymi oczami. Potem odwrócił się do swojego konwoju i zaczął wydawać
rozkazy:
    - W tył zwrot! Naprzóód marsz! Odprowadźcie oskarżonego Fella
do naszego superkutra i podążajcie za "Argo". Ja zostanę z Jasonem. Mamy do
pogadania.
    Ostatnie słowa wypowiedział do siebie, ponieważ żołnierze już
powlekli aresztowanego do pojazdu.
    Wtedy nagle Fell spazmatycznie wykręcił szyję, wpatrując się w
ludzi zgrupowanych dokoła pyrrusańskiego kutra desantowego, i zaczął wrzeszczeć
strasznym, przepełnionym rozpaczą głosem:
    - Nie! Nie!!!
    Żołnierze zatrzymali się i odwrócili głowy. Berwick obojętnie
zapytał:
    - O co chodzi?
    - Nie wolno mnie wywozić z planety tym waszym superkutrem. Umrę
w nim. Tak samo jaki Ajzon. Tylko na "Baranie", wyłącznie...
    Autentyczny przeraźliwy strach widoczny w oczach Fella pozwalał
wnioskować, że tym razem piekielny król Jolka nie kłamie. Wyglądało, że wcale
nie chce umierać, dlatego czas bezczelnych kłamstw się skończył. Tak
podpowiadała najprostsza logika.
    - Cóż, bez ochrony zmieścimy się wszyscy w tym malutkim
stateczku - rozstrzygnął Jason. - przy tym Kerk i Meta, mam nadzieję, zastąpią
czwórkę zawodowców Floty Kosmicznej Ligi.
    - Dobrze - zgodził się Berwick. - Ale w takim razie pańscy
przyjaciele koniecznie będą musieli przypiąć się kajdankami do zatrzymanego.

    - A dlaczego koniecznie? - uśmiechnął się Kerk. - Moja ręka
utrzyma go lepiej niż te wasze kajdanki. Chce pan, żebym pokazał, jak się rwą w
moich rękach?
    - Nie trzeba - zrezygnował z pokazu Berwick. Nigdy nie był
przesadnie ciekawski. - Mimo wszystko zróbcie to, o co proszę. - Nie kłóć się,
Kerku - wtrącił się Jason. - Porządek musi być.
    - Dobrze - zgodził siwowłosy Pyrrusanin.
    Potem załadowali się, jeśli nie upakowali do ciasnej kabiny
trzymiejscowego lekkiego gwiazdolociku, wypełnionego zmontowaną naprędce i tylko
częściowo podłączoną aparaturą. Było ich tu sześcioro: Jason, Meta, Kerk, Fell,
Ajzon i Berwick. A na zewnątrz, w kanonierce, przede wszystkim w kabinie pilotów
rozlokowało się na wszelki wypadek jeszcze dziesięcioro ludzi. Pozostali ruszyli
na orbitę w kutrze desantowym.
    Lot odbywał się zupełnie normalnie. Uszczęśliwiony Ajzon
mamrotał pod nosem, nie milknąc ani na chwilę:
    - Nie czuję żadnego bólu! Najmniejszego! W ogóle nic nie czuję.
Wstrząsające! Przecież pamiętam ten okręcik. Cudowny gwiazdolot, cudowny!
Eksperymentalny egzemplarz, pewnie że tak, ale bardzo dobry. Tylko zupełnie nie
mogę sobie przypomnieć, jak się nim steruje. Po co, na przykład, jest to coś,
takie długie, z hakiem na końcu? Po co? Nie wiem. A ty jak sądzisz? Hej,
Jasonie!
    - Co? A, do mnie mówisz, ojcze? Przepraszam, zamyśliłem się.

    - Po co są te rzeczy?
    - Nie wiem, ojcze. Dopiero zaczęliśmy poznawać "Barana". Ciężki
orzech do zgryzienia.
    - To nic, pomogę wam, tylko muszę sobie przypomnieć wszystko,
co wiedziałem. Ech, żeby udało się odnaleźć Nivellę! Szkoda, żeście jej nie
spotkali. A mieliśmy z nią specjalny kanał łączności, mogliśmy sobie przekazywać
sygnały w dowolny koniec Wszechświata. Żebym tylko pamiętał, jak to się
robiło...!
    Jason znowu przestał słuchać mamrotania ojca i skoncentrował
się na zachowaniu Fella, który siedział całkowicie nieruchomo, przymknął
powieki, patrzył na wszystkich i wszystko przez wąziutkie szczelinki. Może
zresztą nie patrzył, może naprawdę się zdrzemnął.
    Ekran otaczający planetę przeskoczyli bez najmniej szych
przeszkód i przygód. I niemal od razu znaleźli się obok "Argo", który oczekiwał
ich z gościnnie otwartymi śluzami. Kanonierką na tym krótkim odcinku sterował
Gryf - w końcu musiał się tego nauczyć. W ostatniej chwili młody Pyrrusanin
popełnił błąd: wlatując do hangaru z włączoną poduszką magnetyczną, nie
uwzględnił pochylenia związanego z nierównomiernym rozłożeniem balastu.
    A Jason przypomniał sobie opowiadanie Mety o widzianej w
dzieciństwie starej drewnianej lalce i pomyślał: Niezła matrioszka nam wyszła!
Tezy gwiazdoloty jeden w drugim, a w środku jeszcze ludzie.
    A po sekundzie liczba matrioszek powiększyła się o jedną. Gryf
zapomniał o pochyleniu kadłuba kanonierki, nie trafił we wrota, zaczepił bocznym
gniazdem armatnim o ościeżnicę i wszyscy poczuli mocny wstrząs. Nikt nie
oczekiwał uderzenia w tak spokojnym momencie, dlatego nawet Meta i Kerk nie
zdołali odpowiednio zareagować. Byli przygotowani na powstrzymanie ewentualnej
agresji Fella w stosunku do innych, ale kto mógł przypuszczać, że tego szaleńca
należy pilnować, żeby sam się nie unicestwił.
    Głowa drzemiącego aresztanta odskoczyła do tyłu znacznie
mocniej, niż mógł to spowodować niezbyt silny wstrząs. A wewnętrzne ścianki
niezwykłego "Barana" nie miały żadnego gładkiego fragmentu wolnego od
dźwigienek, przyrządzików, przełączników i przycisków. Tył głowy Fella wybrał
sobie element co się zowie - ostry i twardy. Dziurkę, powstałąw jego czerepie, w
starożytności określono by jako obrażenie nie dające szansy na przeżycie.
Współcześni lekarze, powiedzmy Teca, powalczyliby z pewnością o tego kretyna i
może udałoby się przywrócić go do życia. Ale już sekundę później zdrowie byłego
dyktatora Fella stało się dla wszystkich sprawą drugorzędną.
    Kamery obserwacyjne, czujniki parametrów zewnętrznych,
nawigacyjny kompleks, grawimetry i magnetometry - wszystkie przyrządy oszalały w
jednej chwili. A kiedy ich wskazania wróciły do normy, Jason natychmiast
wyskoczył na zewnątrz ze "złotego runa" i w komorze śluzy kanonierki zderzył się
z Archiem i Stanem. Nie wiadomo, kto się pierwszy domyślił, co było przyczyną
awarii, a może wyliczył z danych pośrednich. Mówili do siebie jednocześnie,
nawet nie przerywając sobie, tylko uzupełniając wzajemnie:
    - Ekran. . .
    - ...który...
    - ...znajdował się...
    - ...dokoła planety...
    - ...zamknął się teraz wokół "Argo".
    Ostatnie cztery słowa wypowiedzieli chórem i zadziwiająco
zsynchronizowanym ruchem otarli pot z czoła. W innej sytuacji może nawet
roześmialiby się z tego, ale teraz. . .
    Stało się coś niedobrego. Ale co właściwie? Prawda docierała z
trudem. A najważniejsze, że dziurka w głowie Fella w żaden sposób nie
przystawała do rzeczywistości. Nie mieściła się w głowie! Dziura w głowie nie
mieściła w głowie! Tylko kalamburów brakowało w tym momencie.
    Na schodach prowadzących ze śluzy do hangaru pojawiła się Meta
i zawołała całą trójkę:
    - Chodźcie! Zawołałam już Tecę i Brucco.
    Na nadgarstku miała obręcz z resztką stalowego łańcuszka. Bez
słowa wzięła klucz od zbliżającego się Berwicka, szczęknął zamek, resztka
kajdanek spadła na podłogę, a Meta naszyła w stronę mostku kapitańskiego "Argo".

    Co tam jakieś ekrany! - mówiły jej plecy i zdecydowany krok.
Przebijemy się!
    Badania ekranu wokół "Argo" za pomocą wszelkich dostępnych
czujników dały niezbyt pocieszający wynik: energetyczna powłoka jest
nieprzenikliwa nie tylko dla fal elektromagnetycznych, ale również - co było już
znacznie smutniejsze - dla dowolnych metalowych przedmiotów o dowolnych
wymiarach: od poszczególnych chemicznie nie pozwiązanych atomów do olbrzymiego
liniowca. A atakowanie jej od wewnątrz, jak to zaproponował podniecony Clif,
byłoby zwykłym samobójstwem. Z taką samą szansą na sukces można uciekać z
zespawanej cysterny, używając granatu przeciwczołgowego.
    - Uważajcie - wyjaśniał Stan. - Promień sfery, otaczającej
wcześniej planetę, gwałtownie się zmniejszył, dosłownie kilkakrotnie w ciągu
jednej sekundy Powłoka pękła, wywróciła się na drugą stronę i owinęła nasz
statek. Dzięki obecnym, tak małym wymiarom napięcie ekranującego pola
proporcjonalnie wzrosło, i to tak silnie, że doszło do jakościowych zmian
poszczególnych parametrów. Dlatego nie chce ono teraz przepuścić nikogo i
niczego.
    - Dlaczego nikogo? Rozbieraj się do naga i proszę bardzo ponuro
zażartował Archie.
    - Ten honor ratowania misji pozostawiam tobie - równie mało
śmiesznie odparował Stan. - Mam w zębach pełno metalu. - Żarty na bok, kochani -
odezwał się Jason - ale jeśli nic lepszego nie wymyślimy, ktoś będzie musiał na
plastikowym czółenku, w lekkim skafandrze polecieć z powrotem na planetę i
wezwać pomoc.
    - Wymyślimy coś, Jasonie, musimy - powiedział Brucco, który co
prawda wszedł niedawno do mesy, ale od kilku minut ponuro przysłuchiwał się
pesymistycznej dyspucie. Przypominał w tej chwili starego nastroszonego ptaka. -
Teca kończy operację, ale już mogę wam powiedzieć, że istnieje związek między
samobójstwem Fella i wszystkimi tymi jajami. Oto on.
    Brucco uniósł nad głowę nieprzyjemnie matowo połyskują cy
przedmiot wielkości orzecha włoskiego, ale przypominający bardziej jeża
morskiego czy igłowaty owoc kasztanowca.
    - To coś siedziało w jego głowie, w mózgu - wyjaśnił Brucco. -
Kolce to antenki nadawczo - odbiorcze, a w środku superskomplikowany układ.
Nazwaliśmy ten przyrząd regulatorem myśli. Ajzon ma taki sam. Już to
wyjaśniliśmy za pomocą prześwietlenia. Ale zanim zoperujemy mózg twego ojca,
Jasonie, należy trochę poeksperymentować, jak to się mówi, na mniej cennych
członkach załogi.
    - Czy Fell żyje? - zapytała dość obojętnie Meta.
    - Tak, ale jest w śpiączce.
    - Jak długo to potrwa? - zapytał Archie.
    - Nie wiem. Stan korny może trwać całe lata. Nie warto liczyć
na to, że uzyskamy od niego jakąś cenną informację. Jeśli będziemy mieli
szczęście, uda się czegoś dowiedzieć, a jeśli nie, to trudno. Tylko Ajzon może
sobie coś przypomnieć. Tece uważa, że jest całkiem realne wykonanie urządzenia,
które zniweluje oddziaływanie tego piekielnego regulatora na mózg. To dotyczy
problemu amnezji - można w ten sposób spróbować odsłonić nowe warstwy pamięci, a
poważną operację lepiej wykonać nie na "Argo", a już w domu. Albo na innej
cywilizowanej planecie.
    Był to komplement dla ojczystego Pymisa, dość subtelny, trzeba
przyznać, ale Jason wolałby oddać ojca w ręce lekarza z jakiejś "innej
cywilizowanej planety". Do rozwiązania kwestii było jeszcze daleko, więc
przemilczał to.
    - Podsumujmy - ciągnął Brucco. - Śmierć Fella to, wiadomo, nie
przypadek, ale samobójstwo, a pchnęło go do tego jakieś polecenie z zewnątrz
albo, to drugi wariant, impuls, wcześniej przewidziany w programie regulatora
myśli. Fell miał rację, kiedy jeszcze przed twoim i Mety odlotem mówił do
Ajzona, że jego utrata pamięci nie jest zwyczajną amnezją, że to w ogóle nie
jest amnezja. Po prostu nie wiedział i nie mógł wiedzieć, co to naprawdę jest.
Człowiek znajdujący się pod wpływem potężnego zewnętrznego czynnika nie może nic
wiedzieć o tym czynniku albo wie tylko tyle, ile mu wolno wiedzieć. Ajzon i Fell
byli po prostu sterowanymi przez kogoś niewolnikami. Człowiek, jak pokazała
praktyka wielu wieków, może być sterowany tylko częściowo. Całkowite
podporządkowanie wolnej woli zawsze prowadzi do nieuniknionej śmierci intelektu,
o czym doskonale wiedział ten mądrala, który wszczepił im w głowy kolczaste
regulatory.
    - Ależ to ohydne ! - powiedział Archie.
    - Zgoda - spokojnie potwierdził Bnicco. - Ale nie powiedziałem
wam jeszcze najważniejszego, w każdym razie najważniejszego dla naszych
techników. Regulatory myśli, pracując na określonej częstotliwości, wchodziły w
mocny kontakt z polem siłowym "Barana", a przecież to zgromadzone w nim duże
energie zrodziły ekran wokół Jolka i teraz dokoła liniowca. przy okazji zagadka,
przynajmniej dla mnie: dlaczego ekran nie znikał, gdy nie było tu "Barana"? Ale
tak czy inaczej Fell tłukł głową o ścianę dokładnie zgodnie z instrukcją.
    - Czyją instrukcją? - zapytała Meta, wiedząc doskonale, że
pytanie ma charakter retoryczny:
    Brucco nawet nie usiłował odpowiedzieć wprost.
    - Mam nadzieję, że Teca uruchomi swój sprytny mały
neutralizator. Może wtedy dowiemy się czegoś nowego.









    Teca poradził sobie z
zadaniem nad podziw szybko i sprawnie - już przed wieczorem tego samego dnia.
Tego samego nie można powiedzieć o grupie Stana, zmagającej się z rozpracowaniem
natury ekranu. Podobnie niewielkie były sukcesy Archiego, który całkowicie
poświęcił się rozszyfrowaniu programów sterujących gwiazdolotu "Baran". Tak więc
pod koniec dnia roboczego najważniejszym referentem w mesie był Ajzon. Teca
musiał ogolić starcowi głowę i nałożyć mu specjalny hełm ze sterczącymi we
wszystkie strony sarenkami i parą przezroczystych rurek, które zapewniały
nieprzerwany dopływ specjalnego roztworu zmywającego skórę. W sumie sprytne
urządzonko okazało się nie takie znów małe.
    Ajzon w tym egzotycznym nakryciu głowy przypominał Jasonowi
dzikiego wojownika z plemienia Temuchina albo archaicznego szamana. Nawet
przemawiał innym, głuchym, szamańskim głosem. Meta aż drgnęła, słysząc to
mamrotanie, ale po chwili nikt już nie zwracał uwagi na formę przekazu -
najważniejsza była treść.
    Ajzon zaczął, oczywiście, nie od początku. Nadal nie wiedział,
gdzie się urodził, gdzie się uczył i kto go wychował. Nie pamiętał nawet, jak
poznał Nivellę. Natomiast mógł już z całą pewnością powiedzieć, że słynny
gwiazdolot "Baran" nie był zbudowany specjalnie dla nich i że nie byli załogą
testującą ten eksperymentalny pojazd. Po prostu przypadkowo znaleźli go w
kosmosie. A w ogóle było ich na zwyczajnym statku badawczym o nazwie "Finta" nie
troje, a sześcioro: Ajzon, Nivella, Fell, Inna, Suleli i Kobalt.
    Znaleziony złoty gwiazdolot był ogromnym skarbem. Cała szóstka
składała się z uczonych, którzy zrozumieli to od razu, chociaż nie do końca
pojmowali działanie i przeznaczenie wszystkich elementów statku. Ale były na nim
na pewno dwie rzeczy, które otwierały drogę do niezliczonych bogactw i ogromnej
władzy: unikatowy korpus, odporny absolutnie na wszystko, i genialny generator,
pracujący niczym najprawdziwszy wieczny silnik, to znaczy niewyczerpalne źródło
energii.
    Wyprawa tej szóstki uczonych miała zbadać kultury zasiedlonych
światów centrum Galaktyki, zaproponować im przyłączenie się do globalnych
projektów, rozważenie potencjalnego członkostwa w Lidze Światów. Wiadomo było,
że regres dotknął przede wszystkim centrum. Najwyższe władze Ligi zamierzały
wcześniej czy później zająć się tym problemem i choć załoga "Pinty" miała do
zrealizowania cele naukowe, nie wykluczano również bardziej praktycznych
działań. W każdym razie cała szóstka bardzo lubiła dyskutować o sztucznym
przyspieszaniu postępu na zacofanych globach. Ale same pomysły i idee to za
mało, natomiast ich realizacja wymaga w praktyce ogromnych nakładów finansowych.

    I oto niespodziewane bogactwo zwaliło się na szóstkę ludzi.
Wszyscy byli przyjaciółmi i mieli takie same poglądy, ale teraz, po przypadkowym
znalezieniu statku, ich plany na przyszłość gwałtownie się zróżnicowały. Suleli
oświadczył, że trzeba machnąć na wszystko ręką, opanować jakiś bezludny
ziemio-podobny glob z obfitymi złożami metali ciężkich i stać się grupką
najbogatszych ludzi w Galaktyce.
    Kobalt, prawdziwy fanatyk problemów konstrukcyjno -
inżynierskich, nalegał na natychmiastowy powrót i szczegółowe zbadanie
znaleziska w stacjonarnym technicznym ośrodku na ojczystej planecie.
    Fella opanowała idea pomocy jakiejś słabo rozwiniętej planecie
i nawoływał do wykonania przynajmniej pierwszego punktu przyjętego planu, zanim
zawrócą w jakimkolwiek kierunku.
    Ajzon, usiłując wypośrodkować wszystkie opinie, uznawał
konieczność pracy według uzgodnionego wcześniej planu i jednocześnie był
absolutnie przeciwny wykorzystaniu gwiazdolotu "Baran". Urządzenie mające tak
ogromną moc mogło być prawdziwie niebezpieczne dla całych światów, co znaczyło,
że według cech formalnych było bronią masowej zagłady i jako takie - własnością
Ligi Światów. Prawo zaś stanowiło, że bez zgody Rady Najwyższej Ligi Światów nie
wolno im nawet uruchamiać silnika śpiącego w międzygwiezdnej pustce nieznanego
statku. Nivella poparła Ajzona, ponieważ na tym etapie sporów popierała męża we
wszystkim.
    Ale w tym momencie Inna wysunęła odmienną propozycję. Po co
zaludniać nowe światy, po co się kogoś radzić, coś wynajdować, mając przed sobą
ogromny wybór już zaludnionych planet, na których czele mogą stanąć? Czy nikt
nie chce się rozkoszować prawdziwą, niepodzielną, zasłużoną władzą? "Więc
mielibyśmy zostać dyktatorami?" "Dlaczego tylko dyktatorami?" - zapytała Inna.
"Stańmy się dla nich bogami. Ich dobroczyńcami, którzy przyszli z niebios. Będą
nas czcić, a my przyniesiemy tym ludom światło wiedzy i radość dobrobytu".
    Brzmiało to ładnie. Propozycja Inny została rozpatrzona jako
jeden z możliwych wariantów. Początkowo. Ale dowódcą statku był Kobalt, ojciec
Inny. Bardzo szybko stanął po stronie córki, odmawiając powrotu.
    I oto im bardziej zbliżali się do pierwszego z zaludnionych
światów, a był nim Jolk, tym wyraźniej widać było, że całą szóstką owładnęła
mania wielkości. Już chcieli zostać bogami.
    I stali się nimi.
    Najpierw wszystko toczyło się gładko. Życie na planecie
rzeczywiście stawało się coraz łatwiejsze i przyjemniejsze pod wpływem ich
utajonych ingerencji i mądrego rządzenia. Nie pchali się do publicznej władzy, a
tylko przesuwali figury na szachownicy Jolka, sami pozostając w cieniu.
Natchnieni dobrymi wynikami, rozszerzyli krąg działalności: Sulek wyruszył na
Agreasy, Kobalt i Inna - na Delfę.
    Na pewnym etapie któreś z szóstki musiało odkryć hipertunel, o
którym wiedzieli, choć nie przyznawali się do tego, nawet mało wykształceni
tubylcy. Odkrył go Kobalt i właśnie rewanawer pomógł jemu i mnie przenieść się
na Delfę. Przecież Suleli nie wrócił w obiecanym terminie a nawet nie nawiązał
kontaktu. Pięcioro pozostałych straciło swój statek, to znaczy "Fintę". A
gwiazdolot "Baran" był - oczywiście - bardzo cenny, ale nie latał. Niestety, ani
doświadczona specjalistka w technice kosmicznej, ani fizyk Fell, ani genialny
inżynier Kobalt nie potrafili ożywić obcej konstrukcji.
    Wkrótce Kobalt z Inną wrócili, ale już we troje. Trzeci zwał
się Tudor. Też uważał się za boga, zapewniał, że takich jak on jest wielu, że
misjonarska działalność to zwyczajna sprawa dla najlepszych przedstawicieli
ludzkości, i za pomocą subtelnych aluzji, za każdym razem wyraźniejszych,
proponował, by nie zatrzymywali się, nie spoczywali na laurach, tylko dążyli do
władzy absolutnej nad całym światem.
    Pomysł był zaraźliwy jak... zaraza. Wszyscy rozumieli, że po
pierwsze potrzebny im będzie sprawny i czynny "Baran". Tudor wykazał się dużą
wiedzą w tej dziedzinie, spenetrował cały statek i oświadczył, że gwiazdolot
kierowany jest siłą myśli, dlatego każdy, kto chce być pilotem tego statku, musi
się poddać niewielkiej, ale ważnej operacji mózgu i pozwolić sobie wszczepić
miniaturowy czujnik. "Ja już mam taki czujnik", zakomunikował i zademonstrował,
jak włącza telepatycznie różne systemy w gwiazdolocie. Był to efektowny pokaz,
ale myśl o operacji mózgu trochę wszystkich niepokoiła.
    Przed wyrażeniem zgody na zabieg pozostała piątka załogi
"Finty" długo dyskutowała o tożsamości Tudora. O galaktycznych koordynatach
Delfy ani Kobalt, ani Inna nie potrafili nic dokładnego powiedzieć, a sam Tudor
wyjaśnił, że przyleciał ze światów Zielonej Gałęzi, to znaczy z tak daleka, że
aż trudno to sobie wyobrazić. Nie mogli tego sprawdzić, ale ich nowy przyjaciel
był niesamowicie czarujący i potrafił przekonywać. Aż tu nagle wrócił Suleli.
Niezupełnie wrócił, przyleciał w gościnę. Był zachwycony swoją planetą, ale
jednego świata już mu było mało. Suleli niezwykle zapalił się do pomysłu Tudora.
Pierwszy poszedł pod skalpel.
    Nic się strasznego nie stało. "Baran" bez oporu poddał się
nowemu sternikowi, po czym uradowany Suleli, na przekór, wydawałoby się,
wszelkiej logice, wsiadł do "Finty" i zwiał do siebie, na Agreasy. W tym
momencie już nikt się nie wahał. Wszyscy jak małe dzieci chcieli się pobawić
niezwykłą zabaweczką i czujniki zostały zaimplantowane pozostałej piątce.
    Tudor trochę pokręcił się po Jolko i zniknął na zawsze. Inna i
Kobalt postanowili przygotowywać wszech-galaktyczny spisek na swojej ukochanej
Delfie i ponownie udali się tam przez hipertunel. Na Jolko zostało ich troje.
Ajzon i Nivella nagle zaczęli mieć wątpliwości co do szalonego pomysłu
opanowania wszechświata. Fell sprzeczał się z nimi, zapewniał, że teraz są
bogami, po prostu nie wolno im odrzucać takiej władzy. Ajzon odpowiadał, że
wystarczy mu jedna planeta. Nivella zajmowała pośrednie stanowisko.
    Wtedy z ich pamięcią zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Odległa
przeszłość została zapomniana całkowicie, to co niedawne zaczęło podlegać
zniekształceniom. Fałszywa pamięć podsuwała dziwne historie, na przykład, że oni
troje - tylko troje - przylecieli na Jolk nie "Pintą", ale "Baranem", który tu
uległ awarii.
    Z "Baranem" rzeczywiście coś się stało - przestał reagować na
ich myślowe polecenia, a ręcznego sterowania chyba po prostu nie było. Fell
wpadał w coraz głębszą rozpacz, coraz bardziej pogrążał się w badaniach nad
diabelską techniką - niczym wariat! Wtedy ostatecznie się pokłócili. I zostali
wrogami.










    Widocznie z powodu wielokrotnego przeplatania fałszywych wspomnień z
prawdziwymi Ajzona mocno rozbolała głowa. Poprosił o przerwanie "konferencji
prasowej", tym bardziej że dalej nie mógł się cofnąć, a co się działo później,
wiedzieli wszyscy.
    - Zrozumiałem to tak - podsumował Kerk. - Bogowie to wariaci,
którzy uznają siebie za rasę wyższą, rwą się do absolutnej władzy we
wszechświecie. - Zerknął na Berwicka, a ten skinął głową. - Ajzon nie chciał być
bogiem, jego zaginiona żona Nivella widocznie też nie. Fella mamy w swoich
rękach. Ale pozostało jeszcze troje.
    - Suleliego możemy nie liczyć - zauważył Ajzon. - To zwyczajny
głupiec, nieszkodliwy. Natomiast Inna i Kobalt są gorsi nawet od Fella.
    - Najważniejszy - pociągnął dalej temat Kerk - jest Tudor alias
Fiodor, alias doktor Solvitz. Czy może jest ich trzech?
    - Nie wiem - powiedział Ajzon. - Ale przypuszczam, że może ich
być znacznie więcej.
    - Niech sobie będą - groźnym tonem odezwał się Kerk. Nieważne,
ilu ich jest. Teraz na szlaku bogów stanęła Planeta
    Śmierci. My, Pyrrusanie, występujemy przeciwko
wszech-galaktycznej władzy maniaków. Zmierzymy się z nimi. I jeśli jeszcze ktoś
tego nie wie, będzie musiał się dowiedzieć: Pyrrusanie nie potrafią przegrywać.

    Kerk usiadł, w mesie zaległa cisza. Siwowłosy przywódca miał
rację. Teoretycznie. Nagle Jason zobaczył, jak w tej chwili przez ścianę wchodzi
do mesy doktor Solvitz we własnej osobie i melancholijnie oklaskuje surowego
wojownika: "Brawo, Kerku Pyrrusie, brawo". Bezczelny, spokojny, pewny siebie,
swoich racji i swej niezwyciężoności. Jason aż się wzdrygnął na ten wyrazisty,
choć widziany tylko oczami duszy obraz.
    On sam gotów był przysiąc, że osławiony Tudor to Solvitz ale
teraz wydawało się, że szalony uczony obecny był już nie na trzech, a na
czterech planetach jednocześnie.
    Dobra, niech ten Solvitz spłonie w plazmie, zdecydował w duchu
Jason. Stary Kerk mnie zdekoncentrował. Jakaś znacznie ważniejsza myśl mignęła
mi, gdy słuchałem smutnej opowieści ojca. Ach tak, oczywiście! Kierowanie
gwiazdolotem za pomocą myśli. A statek z kolei stworzył ekran nad planetą. To
znaczy... Usunąć ekran za pomocą myśli? No nie, to jakaś bzdura! Zacznijmy od
początku. "Baran" sterowany był myślami, ale tylko do czasu, kiedy w pobliżu był
Solvitz. Typowy szuler z tego nieśmiertelnego psychopaty! Nauczył też szulerki
swoich uczniów. Pamiętam, jak Fell sprawiał Ajzonowi ból, rzekomo zbliżając
ekran siłą myśli. A co naprawdę wtedy robił? Najprawdopodobniej w jakiś sposób
wysyłał wąski sygnał radiowy na odpowiedniej częstotliwości. Kiedy masz w mózgu
takie żelastwo z antenkami, cóż prostszego, niż zmusić je do rezonansu,
wywołując tym samym ból? Wszędzie mamy do czynienia z techniką i nie matu
żadnych cudów. Nadajniki psi w tym przypadku na nic się nie zdadzą. Przecież
działają tu zupełnie inne energie. Jak, w takim razie, można było włączać
potężnego "Barana"...? Eureka!
    Meta, przypadkowo spoglądająca w tym momencie na Jasona,
chciała zapytać, co go tak ucieszyło, ale nikt nie zdążył niczego powiedzieć ani
zrobić, ponieważ w mesie rozległ się głośny i ostry sygnał hiperłączności.
Sygnał wywołania z ojczystego Pyrrusa.
    No i masz, pomyślał Jason i zmartwiał. Tak jest zawsze: gdy
tylko jesteśmy na odległej planecie, gdzieś w innej części Galaktyki, i wpadamy
w poważne tarapaty, natychmiast na Pyrrusie dochodzi do wszelkich możliwych
klęsk i katastrof jednocześnie. Koniec świata; teraz Naxa zażąda pilnego
powrotu, a my mu odpowiemy: "Przyślij, bracie, statek. Nie możemy stąd odlecieć
bez waszej pomocy!"
    Jedno tylko w tym momencie ucieszyło wszystkich: jakieś sygnały
przenikają przez ten przeklęty ekran. Przenikają! To znaczy, że nie wszystko
jeszcze stracone.





następny   







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
monitor 40 10 strana
VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 100
10 (40)
Stromlaufplan Passat 40 Grundausstattung ab 10 2000
10 40 200
10 40 32
arkusz WOS poziom r rok 10?40
10 25 40

więcej podobnych podstron