przedwiosnie



RODOWÓD

Seweryn Baryka, ojciec Czarka, pochodzi z polskiej szlachty. Pomimo braków w wykształceniu osiąga wysoki status społeczny urzędnika. Jego żona Jadwiga pochodziła z Siedlec. Ich ślub był wynikiem porozumienia, jakie Seweryn zawarł z rodzicami młodej kobiety. Jadwiga wciąż marzyła o powrocie w rodzinne strony. Ich jedynym dzieckiem jest Cezary. Rodzice zadbali o jego wykształcenie i zapewnienie mu miłości i wszelkich wygód. Głowa rodziny, czyli Seweryn jest patriotą. Wszelką wiedzę o Polsce czerpie z literatury pięknej. Jest także w posiadaniu pamiętnika, w którym istnieje świadectwo szlacheckiego pochodzenia rodziny Baryków. Kariera urzędnicza Seweryna zaprowadziła go do Baku, miasta naftowego. Rodzina żyje tu dostatnie.


"Ojciec i matka - otóż i cały rodowód", tak o swoim pochodzeniu mówi główny bohater powieści, który nazywa siebie człowiekiem nowoczesnym lub człowiekiem "bez wczoraj". Jego ojcem był Seweryn Baryka. Nazwisko, które nosił nie było iście polskie, co sprawiało, że nie przykuwało niczyjej uwagi, Rosjanie wymawiali je jako "Siewierian Grigoriewicz Baryka". Matka bohatera "była niewidoczna, samoswoja, najzwyczajniejsza Jadwiga Dąbrowska, rodem z Siedlec". Pomimo, że kobieta niemal całe życie spędziła w Rosji (Ural, Baku, Symbirsk, Tuła), to nie nauczyła się tamtejszego języka. Pozostając na obczyźnie, interesowały ją tylko sprawy związane z jej rodzinnym miastem
Siedlcami, do których tęskniła. W mieście tak pięknym jak Baku wciąż wspominała rodzinne strony, które były dla niej najpiękniejsze na świecie.

Jadwiga zaraz po swoim ślubie wyjechała z mężem do Moskwy. Żona przysparzała Sewerynowi Baryce sporo kłopotów. Najpierw naubliżała woźnicy, ponieważ nie mogła przyzwyczaić się do kostki brukowej, po której jechał powóz. Później, gdy jej mąż był już dobrze sytuowanym urzędnikiem, na balu w miejscowości pod Uralem, uraziła córkę gubernatora, za sprawą swojej nieznajomości języka rosyjskiego. Pani Barykowa chciała sprawić przyjemność młodej kobiecie i powiedziała jej: "Ach, kakaja u was krasnaja roża!", nie zdawała sobie sprawy, że "roża" po rosyjsku nie znaczy róża, ale zupełnie coś innego.


"Samo wyjście za mąż za Seweryna Barykę odbyło się w sposób niezwykły," jak twierdzi narrator. Otóż młody mężczyzna, gdy był już dobrze opłacanym urzędnikiem postanowił znaleźć sobie małżonkę i w tym celu wziął urlop i wyjechał na wieś. Udało mu się mu się w ciągu miesiąca poślubić młodą kobietę w Siedlcach i powrócić na czas do pracy w urzędzie.

Seweryn Baryka nie był człowiekiem wykształconym, nie posiadał wyuczonego zawodu. Za młodu był zbyt leniwy, aby zająć się nauką, a później, mimo szczerych chęci, nie miał na nią czasu. Zaczynał swoją karierę zawodową od dorywczych prac, dzięki którym mógł jakoś się utrzymać. "Trzeba nadmienić, iż Seweryn Baryka był człowiekiem z gruntu i do dna uczciwym", dlatego też nie podejmował się zajęć, które mogłyby komuś zaszkodzić. Tacy jak on - ludzie o podstawowym wykształceniu, wrodzonej inteligencji i zdrowiu, których dodatkowo cechowały wytrzymałość, odwaga, wesołość i szczypta drwiny z "Moskala", u którego służyli, mieli w przedwojennej Rosji szanse dorobku.

Niedługo po ślubie Baryków przyszedł na świat ich synek, któremu nadali imiona Cezary Grzegorz. W tym czasie Seweryn był już dość majętnym arywistą, czyli karierowiczem. Nie wydawał jednak zgromadzonych pieniędzy, ale starał się uzbierać ich jak najwięcej. Poza "groszem w złocie" Baryka gromadził meble, dywany, biżuterię, obrazy i drogocenne książki. Seweryn zaczął czytać zgromadzone "białe kruki" polskiej literatury, przez co z czasem rozwinął się u niego patriotyzm. Dziełem najczęściej czytanym przez Barykę był "pamiętniczek" z wojny 1831 roku, napisany i wydany na emigracji przez anonimowego autora. Książka ta opowiadała o wyprawie generała Józefa Dwernickiego na Beresteczko i Radziwiłłów.

Na stronie trzydziestej siódmej owego "pamiętniczka" znajdowała się wiadomość, "iż do liczby piętnastu obywateli na Rusi, którzy do powstania przystąpili i całym swym majątkiem je poparli, należał Kalikst Grzegorz Baryka, dziedzic Sołowijówki z przyległościami". Mężczyzna ten był pradziadkiem Seweryna. Kalikst Baryka słono zapłacił za swoje poparcie dla powstania. Mężczyzna musiał w popłochu przed Rosjanami opuścić swój dworek w Sołowijówce, który został doszczętnie spalony. Kalikst był zmuszony do tułaczki i tak, z majętnego dziedzica, został biednym włóczęgą, pałającym się każdej pracy na obczyźnie.

"Sołowijówka stała się mitem rodzinnym, klechdą, podawaną w coraz to innej postaci, o czymś dalekim, sławnym, dostojnym, przeogromnym". Legenda o dworku z czasem urosła do wielkich rozmiarów. Ojciec Seweryna pod notatką w pamiętniczku dopisał "Pilnować jak oka w głowie", była to informacja dla potomnych, aby pielęgnowali wiedzę o swoim szlacheckim pochodzeniu.

Książka ta towarzyszyła Sewerynowi podczas całego życia. Tak narrator mówi o znaczeniu pamiętniczka dla Seweryna: "Było w tej książeczce zawarte jak gdyby coś z religii, której się nawet nie wyznaje i nie praktykuje, lecz którą się z uszanowaniem toleruje. Było w niej coś z zapachu kwiatu na wiosnę, którego człowiek silny, praktyczny i zajęty interesami nie spostrzega, choćby nań patrzał, lecz który z niskiej ziemi i z cienia patrzy nań wiernie mimo wszystko i mimo wszystko woń swą ku niemu wylewa". Pamiętniczek ten pozwalał mężczyźnie czuć się lepszym od napotykanych po drodze urzędników i karierowiczów.

Po wielu latach kariery zawodowej Seweryn Baryka znalazł się w Baku, gdzie piastował wysokie stanowisko i miał pod sobą całe biuro. Mieszkał we wspaniałym apartamencie, którego podłogi zdobiły perskie dywany. Mieszkanie to było wyposażone w najdroższe i najwykwintniejsze sprzęty i dekoracje. Na koncie bankowym Baryki znajdowało się wówczas kilkaset tysięcy rubli, odłożonych na "czarną godzinę". Mężczyzna był szanowanym człowiekiem, zwłaszcza w środowisku Polaków. Pod wpływem małżonki, Seweryn często myślał o powrocie do Polski i o osiedleniu się nad Wisłą, jednak wspaniała posada i jeszcze lepsze zarobki spowodowały, że nie opuścił Baku. Dodatkowo ciepły klimat, wspaniałe potrawy, sklepy i krajobrazy utrudniały opuszczenie pięknego miasta. "Nieświadomie czy podświadomie trzymało jeszcze przywiązanie do całego układu stosunków, do przepotęgi carsko-rosyjskiej, na której siedziało się jak mucha na uprzęży ściskającej łeb i boki dzikiego, obcego rumaka" - niewątpliwie był to najsilniejszy powód zatrzymujący Barykę w Baku.


Bogacący się z każdym rokiem Seweryn całą swoją uwagę poświęcał Cezaremu. Chłopiec miał najlepszych nauczycieli języka francuskiego, angielskiego, niemieckiego i polskiego. W gimnazjum także uczyli go najlepsi i najdrożsi wychowawcy. Czarek był dobrym uczniem, ale mógłby być lepszym, gdyby nie przewrażliwieni rodzice, którzy częstokroć przerywali mu naukę w obawie, że się przemęcza. Seweryn spędzał mnóstwo czasu z synem sam na sam w swoim gabinecie, gdzie uczył go tabliczki mnożenia lub odrabiali wspólnie zadania z francuskiego, czy polskiego. Pomimo usilnych starań rodziców, ich dziecko wciąż dużo lepiej mówiło po rosyjsku niż po polsku.

CZĘŚĆ PIERWSZA: SZKLANE DOMY

Po wybuchu I wojny światowej Seweryn został wcielony do armii rosyjskiej i wysłano go na front zachodni. Cezary poczuł swobodę i pokazał swoje prawdziwe oblicze. Matka nie potrafi zapanować nad niegrzecznym czternastolatkiem. Pani Jadwiga wspomina czasy spędzone w Siedlcach i swojego dawnego ukochanego
Szymona Gajowca. Seweryn wysyła listy z frontu. Informuje, że walczy w Prusach Wschodnich, a następnie Karpatach.


Gdy Cezary skończył czternaście lat, powołano do wojska jego ojca, ponieważ wybuchła wojna. Wydarzenie to zniszczyło idyllę życia Baryków. Cezary odprowadził ojca do portu, gdzie czekał statek płynący do Astrachania. Młodzieniec nie odczuwał z tego powodu żalu, lecz ekscytację. Podobał mu się widok ojca w mundurze oficerskim. Zupełnie inaczej reagowała żona Seweryna, która od świtu do nocy lamentowała. "Dopiero gdy ojciec w gronie innych oficerów został na pokładzie, a on sam z matką na brzegu, i kładkę z hałasem odepchnięto, Cezarek doznał napadu przerażenia, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył" wtedy też, młodzieniec poczuł przejmujący smutek. Gdy Cezary wpadł w lament ojciec krzyknął, że niedługo wróci, ponieważ zwycięstwo armii rosyjskiej jest przesądzone, a działania zbrojne potrwają, co najwyżej dwa miesiące. Cezary w drodze powrotnej do domu poczuł się wolnym, wyswobodzonym z ojcowskiej opieki. Co prawda Seweryn nigdy nie karał syna, ale sprawował nad nim żelazną władzę: "Były to kanony i paragrafy woli, narzucone z uśmiechem i w gronie pieszczotek. Był to rząd samowładny i dyktatura tak niezłomna, iż nic, literalnie nic nie mogło jej przełamać".

Pomimo, że Cezary obiecywał matce, iż będzie posłuszny pod nieobecność ojca, to swoboda, jakiej doświadczał spowodowała, że niemal wcale nie było go w domu. Chłopiec robił wszystko to, co wcześniej było dla niego zakazane. Całe dnie spędzał z okolicznymi łobuzami na grach i psotach. Kontynuował naukę w gimnazjum i w domu, ale nie był już pilnym uczniem i wszczynał mnóstwo awantur z nauczycielami. Cezary wpadł w towarzystwo starszych uczniów i ganiał z nimi nocami po Baku. Wszystko to powodowało, że matka chłopca całymi dniami płakała i rozpaczała. Cezary nie przejmując się łzami matki, wybijał szyby w domach Tatarów, strzelał z procy do ludzi i biegał po dachach.

Młody Baryka uczył się roli, którą miał odegrać w sekretnej sztuce o treści rozbójniczej, mającej się odbyć się w ruinach starych bakińskich fortalicji. Cezary w raz z kolegami budował specjalne skrytki w skalnych pieczarach ruin, gdzie przechowywali nieprzyzwoite wiersze Puszkina. W jednej z tych skrytek znajdował się stary rewolwer i ozdobny gruziński kindżał, czyli długi nóż. Póki co, nikt owej broni nie używał, chłopcom wystarczały proce i kamienie.

Matka Cezarego nie potrafiła wpłynąć na syna i przemówić mu do rozsądku. Młody Baryka początkowo udawał posłuszeństwo wobec matki, ale z czasem przestał zwracać na nią uwagę. Wszystko to spowodowało, że kobieta czuła się coraz gorzej w Baku i narastała w niej tęsknota za spokojnym życiem w Siedlcach.

Pani Jadwiga nie radziła sobie jako głowa rodziny, nie potrafiła wypełnić roli swojego męża. Ciągły strach o syna ustępował jedynie w nocy, gdy kobieta wiedziała, że chłopak twardo śpi w swoim pokoju. Matka Cezarego z czasem popadła w bezsenność. Każdej nocy zakradała się do pokoju syna i patrzyła z błogością jak ten śpi. Zachwycała się wtedy jego urodą: "Jakiż śliczny, jakiż ukochany ten łobuz, ten urwis, ten włóczykij i zawalidroga!". Pani Jadwiga nie mogła zrozumieć, dlaczego jej syn tak się zmienił od momentu wyjazdu Seweryna. Kobieta coraz poważniej rozważała ucieczkę w rodzinne strony, ale obawiała się, że Seweryn zarzuci jej, że wróciła do Siedlec dla Szymona Gajowca.

"To imię i to nazwisko miało moc czarodziejską", należało do mężczyzny, w którym się kochała, gdy miała siedemnaście lat. Kobieta ostatnimi czasy często wspominała dawną wielkość miłość. Jako młoda dziewczyna podkochiwała się skrycie w Gajowcu, ale nigdy mu o tym nie powiedziała, podobnie on, nigdy nie wyznał jej swych uczuć. Tak Jadwiga myślała o uczuciu łączącym ją dawniej z Szymonem: "Och, nie romans, nie miłostka, nie radosny flirt, lecz posępna miłość". Gajowiec był biednym kancelistą z "Pałaty", pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej. Mężczyzna był w dodatku bardzo nieśmiały i zwlekał z wyznaniem swych uczuć Jadwidze, aż w końcu przyjechał do Siedlec Seweryn Baryka i poślubił młodą kobietę. Pani Baryka wspominała swój wyjazd z rodzinnej miejscowości. Gdy żegnali ją licznie zgromadzeni na stacji kolejowej mieszkańcy, ona dostrzegła swojego ukochanego opartego o ścianę ze łzami w oczach. Jadwiga ciągle pamiętała o wspólnych spacerach nad stawem w Sekule. Wspominała także wycieczkę w towarzystwie młodzieży do Drohiczyna. Gajowiec dał się jej poznać jako patriota, szczerze przejęty losami narodu polskiego. Kobieta nie mogła sobie wybaczyć, że zdradziła go, wychodząc za Seweryna. Zaraz po tym, jak rozniosła się wieść o ślubie Jadwigi, kobieta otrzymała list od Gajowca: "na sześciu stronicach, błagalny, żebrzący, zamazany strugami łez, obłąkany list". Podarła go, ale zapamiętała jego treść. Pani Baryka zdawała sobie sprawę, że jest teraz żoną Seweryna i matką Cezarego, ale mimo to, nie potrafiła przestać rozmyślać o Szymonie.


Listy od męża z frontu przychodziły dość często. Mężczyzna donosił, że walczy gdzieś w Prusach Wschodnich, ponad mazurskimi jeziorami. Słowa i zwroty, jakich używał Seweryn w swoich listach sprawiały, że przypominały one raczej pisma urzędowe, niż listy do ukochanej rodziny. Kobieta w odpowiedzi nigdy nie napisała złego słowa o Cezarym, wręcz przeciwnie, bardzo chwaliła chłopaka. Syn Baryków za każdym razem, gdy ojciec dziękował mu w listach za wzorowe zachowanie i wyniki w nauce obiecywał matce skruchę, ale nie dotrzymywał słowa. Jednak jedno zdarzenie wskazywało na to, że Cezary może się zmienić. W miejscowej parafii katolickiej funkcjonował chór, do którego chłopak należał i, dzięki swojemu subtelnemu głosowi, śpiewał co jakiś czas partie solowe w starych polskich pieśniach. Pewnego razu miał zaśpiewać:

"O Panie, co losy ludzkości
dzierżysz w dłoni Swej,
Stojących na progu wieczności
do łona przytulić chciej..."

Gdy chciał zacząć śpiewać chwyciła go za serce przejmująca tęsknota za ojcem. Uczucie to sprawiło, że wyśpiewane słowa brzmiały tak smutno, że akompaniujący na organach stary Polak robił wszystko, aby nie pomylić się i nie zepsuć tej pieśni. Zgromadzonym w kościele wiernym wydawało się, że to sam anioł śpiewa w parafialnym chórze. Stan ten opuścił Cezarego, gdy tylko wyszedł ze świątyni, ponownie stał się nieznośnym dla urwisem. Zdawał sobie sprawę, że powrót ojca spowoduje radykalne ograniczenie swobód, którymi teraz się cieszy.

Działania wojenne w Prusach Wschodnich nie poszły po myśli Seweryna Baryki i wraz z całą armią rosyjską musiał się wycofać na wschód. Mężczyzna długo nie dawał rodzinie znaków życia, aż w końcu wysłał list z Karpat, skąd wraz z oddziałem parł na Węgry. Listy od Seweryna zawierały mnóstwo pozdrowień i wieści dla Cezarego, ale nie zawierały nigdy wzmianki o powrocie ojca z wojny.

* * *
Cezary nakłania matkę, by ta finansowała wszystkie jego zachcianki z pieniędzy, które na koncie zostawił dla niej Seweryn. Z frontu zaczynają dochodzić niepokojące wieści, słuch po ojcu Cezarego zaginął.


Rodzina Baryków była świetnie zabezpieczona finansowo. Jadwiga regularnie otrzymywała świadczenie oficerskie. Do tego Seweryn na wszelki wypadek przed wyruszeniem na wojnę część swoich oszczędności zamienił na złoto i zakopał wraz z biżuterią w piwnicy. Na koncie znajdowała się także pokaźna suma pieniędzy, która pozwalała Jadwidze i Czarkowi żyć dostatnie. Chłopiec zadbał o to, by pieniądze zostały spożytkowane jak najlepiej, dlatego co chwila wpadał na zwariowane pomysły, a matka mu niczego nie odmawiała. Cezary namówił kobietę na podróże lądem, morzem, a nawet w powietrzu.

Minęły trzy lata. Czarek przechodził z klasy do klasy, a Seweryn brał udział w kolejnych ofensywach i defensywach, lecz wciąż nie przyjeżdżał. W jednym z listów mężczyzna doniósł, że został ranny i przebywa w szpitalu polowym. Wiadomość ta nie wstrząsnęła Czarkiem, który zdawał się już zapomnieć o ojcu, którego utożsamiał z zakazami i ograniczeniem swobody. Jednak czasem dopadało go uczucie, które jego koledzy nazywali chandrą, czyli wielkim smutkiem i tęsknotą. Wtedy, aby się z niego wyzwolić, Cezary jeździł na rowerze, na motocyklu lub koniu. Chłopak powoli przejmował rolę głowy rodziny. Nie oznaczało to, że zajmował się matką, ale to, że jej rozkazywał.


Wystrój mieszkania Baryków przez wszystkie lata pozostawał niezmieniony. Nawet gazeta, którą czytał pan domu w przeddzień wymarszu na wojnę leżała na swoim miejscu. Do rodziny dochodziły, co jakiś czas wieści, że major "Siewierian Grigoriewicz Baryka" zaginął lub dostał się do niewoli, ale depesze te zawierały słowo "prawdopodobnie". Wreszcie, ku rozpaczy Jadwigi, słuch o jej mężu kompletnie przepadł. Nikt nie wiedział, co stało się z Sewerynem.

* * *
Minęły trzy lata. Do Baku dociera rewolucja październikowa. Zafascynowany nią Cezary uczestniczy w licznych wiecach, pochodach, zebraniach oraz egzekucjach. Staje się fanatykiem komunistycznym. Oddaje bolszewikom złoto Seweryna, wkrótce nawet mieszkanie. Matka bohatera stara się zapewnić mu byt i co jakiś czas udaje się w ryzykowne podróże na wieś. Przywozi stamtąd zboże. Cezary w końcu dostrzega bohaterstwo matki. Zauważa także, że bardzo zmieniła się fizycznie. Wyglądała na starą i zmęczoną. Wraz z panią Jadwigą udawał się co dzień do portu i tam oczekiwał na powrót ojca. Dostał wiadomość, że Seweryn nie żyje, ale nie miał serca przekazać jej matce. Właśnie w porcie pani Barykowa spotkała księżnę Szczerbatow-Mamajew i jej córki. Za udzieloną im pomocą czekała ją i Cezarego sroga kara ze strony rewolucjonistów.


Jednak prawdziwą rozpacz przyniosła wieść, która nadeszła z serca Rosji. Po Baku krążyła z prędkością błyskawicy straszna wiadomość: "rewolucja!". Mieszkańcy nie wiedzieli dokładnie, co to oznaczało i każdy z nich miał swoją definicję tego zjawiska. Pierwszym, który głosił hasła rewolucyjne był Cezary. Chłopak, gdy tylko dowiedział się, że gdzieś niedaleko rozgrywa się rewolucja przestał uczęszczać do szkoły. Wagarował i zaprzestał noszenia szkolnego mundurka.

Gdy dyrektor gimnazjum zapytał Cezarego, dlaczego ten nie uczęszcza na zajęcia swojej (już ósmej) klasy, chłopak wymierzył mu dwa ciosy szpicrutą, jeden w prawe, a drugi w lewe ucho. Zgromadzony wokół uliczny tłum nie wziął strony pokrzywdzonego, ale stawił się za Cezarym. Bohater w glorii chwały udał się do domu niosąc przed sobą sławną odtąd trostoczkę
szpicrutę, którą uderzył starszego mężczyznę. Dyrektor na zwołanej radzie pedagogicznej wydalił młodego Barykę ze szkoły oraz zapewnił, że żadna inna placówka go nie przyjmie, poprzez danie młodzieńcowi "wilczego biletu". Cezary wcale się tym faktem nie przejął. Pokrzywdzony dyrektor podał nawet Barykę do sądu, ale zanim odbyła się rozprawa w mieszkaniu mężczyzny wybito nocą wszystkie szyby i wrzucano mu do domu zdechłe szczury. Policja nie reagowała na takie zdarzenia, ponieważ bała się nasilających się rozruchów młodych ludzi w Baku.

Nadchodząca rewolucja spowodowała, że Tatarzy i Ormianie zamieszkujący miasto czatowali na siebie wzajemnie z wyostrzonymi kindżałami. Wreszcie rewolucja nadeszła i do Baku przybył dowódca rewolucyjny, z pochodzenia Polak, ustanawiając nową władzę i zaprowadzając nowe porządki. W mieście zaczęło brakować wszelkich towarów, co doprowadziło do zamknięcia sklepów. Banki zaprzestały wypłacać pensje swoim klientom. Do władzy w mieście doszli robotnicy naftowi, czeladź sklepowa i domowa, marynarze.

Cezary Baryka brał udział w licznych pochodach i manifestacjach w Baku, na których palono kukły cesarzy, prezydentów, a nawet marszałka Piłsudskiego. Zachwycony tłum klaskał w niebogłosy, a najgłośniej robił to Cezary, który nie zdawał sobie nawet sprawy z tego kim był Józef Piłsudski. Chłopak czuł się wspaniale wśród rewolucjonistów. Do serca trafiały mu wszystkie słowa i hasła przywódców rewolty. Próbował zarazić swoim entuzjazmem matkę, ale bezskutecznie. Kobieta twierdziła, że aby wprowadzić komunizm trzeba by zapewnić wszystkim równy start, czego można było dokonać jedynie na jakimś pustkowiu, stepie. Nie podobała się jej idea plądrowania cudzych domów, kościołów i grabienia wielkich majątków. Słowa matki tak dalece drażniły Cezarego, że nie raz miał ochotę ją uderzyć, a często ją obrażał. Chłopak był świadkiem licznych egzekucji białogwardzistów, których dokonywali zwłaszcza marynarze. Ku przerażeniu matki, Cezary bardzo ekscytował się krwawymi zajściami w Baku.


Pewnej nocy, gdy chłopak twardo spał, kobieta zeszła do piwnicy i wykopała znaczną część skarbu złożonego przez męża. Większą część wyniosła za miasto i ukryła w murach starych zwalisk. Podążała za instynktem, który podpowiadał jej, że zbliżająca się rewolucja może zagrozić ich bogactwu.

Komisarz wydał dekret, aby wszyscy ci, którzy zakopali swoje oszczędności wskazali miejsca, gdzie tego dokonali. Cezary bez wahania zdecydował, że sprowadzi do piwnicy ludzi komisarza, by wykopać tantiemy ukryte tam przez Seweryna. Chłopak nie robił tego w obawie przed konsekwencjami, ponieważ dekret był zaopatrzony w poważne sankcje, "lecz dla idei!". Cezary chciał postąpić jak przykładny komunista i pozbyć się swojego bogactwa na rzecz uciśnionego ludu. Ludzie komisarza bez problemów odnaleźli złoto w piwnicy Baryków. Cezary przyglądał się z dumą, gdy wynosili oszczędności ojca.

Liczba towarów w mieście spadła tak drastycznie, że ludzie jedli już tylko ryby i kawior. Brak różnorodności posiłków zaszkodził zwłaszcza pani Jadwidze, która bardzo schudła i osłabła. Pod nieobecność Cezarego, kobieta wymykała się z domu, by udać się na daleką prowincję. Jechała koleją na wieś, gdzie albo od Tatarów, Gruzinów lub Niemców kupowała za drogocenne precjoza ziarna pszenicy, żyta, jęczmienia czy prosa. Nieraz udawało się jej kupić dzban mąki za bardzo wysoką cenę. Wracała do Baku przemycając towary pod spódnicą, ponieważ w każdej chwili mogły zostać zarekwirowane przez rewolucjonistów. Już w mieście pani Barykowa udawała się do zaprzyjaźnionych Tatarów, którzy za wygórowaną cenę mełli jej ziarno na mąkę. Dzięki temu kobieta mogła po nocach wypiekać chleby i placki. Cezary nigdy nie interesował się tym, skąd matka brała mąkę. Kobieta z czasem traciła siły, a dodatkowo świadomość, że jej jedyne dziecko prawdopodobnie wyrośnie na rewolucjonistę - wpływała na nią negatywnie.

Mieszkanie Seweryna Baryki zarekwirowano. Cezary z matką dzielili je teraz z rzeszą innych ludzi. Barykowie zajmowali wspólnie najmniejszy pokój, który dawniej należał do pokojówki. Cezary nie mógł odnaleźć nigdzie ulubionej książeczki ojca, którą rodzinna tradycja nakazywała pilnować jak oka w głowie. Przeszukał cały gabinet Seweryna i doszedł do wniosku, że ten musiał ją zabrać ze sobą na wojnę.

Wszelkie wyrzeczenia, jakie niósł za sobą komunizm, czyli wyrzeczenie się wszystkich dóbr i rozrywek spowodowały, że Cezary spoważniał. Dzięki temu zauważył w końcu swoją matkę. Chłopaka uderzyło to, że chociaż kobieta miała czterdzieści lat, to wyglądała na sześćdziesiąt: "Zgarbiła się, skuliła, zmalała. Była siwa, pomarszczona, żółta, odziana w dawną, wyświechtaną sukienczynę". Cezary postanowił zacząć jej pomagać w ciężkich pracach. Tłumaczył jej to tym, że w komunizmie każdy musi pracować, ale tak naprawdę robił to z poczucia winy. Gdy odkrył największy sekret matki, że wymyka się na prowincję po zboże, zrobiło mu się jej tak żal, iż się rozpłakał. Cezary postanowił zaopiekować się matką tak, jak ona opiekowała się do tej pory nim.

Między panią Jadwigą a Cezarym wreszcie wszystko zaczęło się układać. Chłopak stał się dla matki bardzo opiekuńczy. Barykowie raz w tygodniu udawali się do portu w nadziei, że z wojny wróci Seweryn. Oboje na niego czekali, ale ten wciąż się nie pojawiał. Cezary dowiedział się w urzędzie, że ojciec zginął na froncie, ale chłopak nie miał serca przekazać tej wiadomości matce i dalej chodził z nią do portu. Kobieta za każdym razem, gdy przybijał okręt pełen żołnierzy wypatrywała wśród nich swojego męża. Cezary z czasem zaczął nazywać tych żołnierzy "kałem Rosji", uważał ich za uciekinierów i tchórzy. Wiedział, że uciekną z kraju, ponieważ są przeciwnikami rewolucji, parszywymi kapitalistami.

Pewnego dnia ze statku wysiadła rodzina składająca się z dwóch córek i matki. Kobiety były bardzo skromnie ubrane, wyglądały wręcz jak nędzarki, ale ich twarze wskazywało na to, że wywodzą się ze szlachty. Pani Jadwiga podeszła do nich i rozpoczęła rozmowę. Okazało się, że kobiety to księżna i księżniczki Szczerbatow-Mamajew, uciekające z kraju. Ich majątek został skonfiskowany przez rewolucjonistów, a one zostały skazane na tułaczkę, więc postanowiły uciec. Pani Barykowa zaprosiła je do swojego mieszkania, gdzie pozwoliła im się przespać i odpocząć. Podczas, gdy księżniczki spały, księżna odbyła bardzo szczerą rozmowę z panią Jadwigą. Arystokratka na nogach miała zapięte złote bransolety w celu ukrycia ich przed rewolucjonistami. Nie ściągała ich od tygodni, toteż ich ucisk sprawiał jej wielki ból. Pani Barykowa pomogła jej zdjąć ozdobne "kajdany". Podczas, gdy księżna zasnęła do mieszkania zawitała rewizja i za znalezione złoto karę ponieśli Cezary z matką. Obydwoje dostali się na czarną listę. Sytuację złagodził fakt, iż chłopak cieszył się względami bolszewików.


* * *
Pani Barykowa była prześladowana przez rewolucjonistów. W końcu zmarła z przemęczenia podczas przymusowej pracy w porcie. Na jej pogrzebie Cezary zauważył, że skradziono matce ślubną obrączkę z palca.


"Gościna udzielona księżnej Szczerbatow-Mamajew nie wyszła matce Cezarego na zdrowie". Pani Barykowa była śledzona i wkrótce rewolucjoniści odkryli jej skrytkę, gdzie znajdowały się drogocenne przedmioty. Kobieta musiała oddać precjoza, a na dodatek została pobita i skierowana do robót publicznych w miejskim porcie. Stan jej zdrowia znacznie się pogorszył. Cezary wykorzystał swoje znajomości i udało mu się umieścić ją w szpitalu. Jednak zaraz po jego opuszczeniu pani Jadwiga musiała wracać na roboty do portu. "Słaby i zniszczony organizm nie wytrzymał: pchnięta przez dozorcę, padła na drodze i skończyła życie". Cezaremu udało się wyprosić, by nie chowano ją we wspólnej mogile dla kontrrewolucjonistów, ale w osobnej kwaterze na cmentarzu katolickim. Podczas pogrzebu syn pani Jadwigi zauważył, że ktoś ukradł złotą obrączkę matki, której nigdy nie zdejmowała z palca. W miejscu, gdzie niegdyś znajdował się ślubny pierścień widniała czarna rana. Widok oszpeconej dłoni matki zapadł Cezaremu w pamięci. Chłopak poprzysiągł sobie, że odnajdzie złodzieja obrączki i wymierzy mu sprawiedliwość kindżałem, który spoczywał w kryjówce w ruinach na obrzeżach miasta.

strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21

* * *
Osamotniony Cezary Baryka nad grobem matki tłumaczy, czym jest dla niego rewolucja. Uważa ją za wyższe prawo, nakaz moralny. Ma dość pławienia w bogactwie, podczas gdy tylu ludzi żyje w skrajnej nędzy.


W taki sposób Cezary został sam. Dostatnie życie skończyło się wraz ze śmiercią matki. Młodzieniec nie mógł nawet mieszkać we własnym domu. Został przeniesiony do mieszkania w dzielnicy przemysłowej. Młody Baryka dowiedział się od władz bolszewickich, że jego ojciec zdradził armię rosyjską i przeszedł na stronę wroga, czyli dołączył do legionów polskich. Właśnie tam major Seweryn Baryka przepadł bez wieści.

Cezary często odwiedzał świeży grób matki. Od momentu jej śmierci młodzieniec zmienił się, uświadomił sobie, że była silną i wspaniałą kobietą i w niczym nie zasłużyła sobie na traktowanie, jakim ją obdarzał. Cezary płakał nad grobem, dzięki łzom oczyszczał swoją duszę i łączył się z matką.

Młody Baryka, jak za dawnych czasów, próbował wytłumaczyć pani Jadwidze, czym jest dla niego rewolucja. Uważał, że jest to "konieczność, wyższa ponad wszystko", a do tego prawo moralne. Rewolucja miała zakończyć etap w historii, w którym to posiadacze gnębili ludzi gorzej usytuowanych. Przez wyzysk zginęła niewyobrażalnie wielka liczba istnień ludzkich, skazanych na nędzę i ubóstwo. "Nasze pieniądze, nasze cenne i wygodne sprzęty, nasze drogie naczynia i smaczne w nich potrawy zaprawione są i przesycone do cna krzywdą człowieczą", tak Cezary mówił o powodach przyłączenia się do rewolucji. Młodzieniec nie chciał dalej żyć, pławiąc się w bogactwach, które posiadał kosztem ubogich. Młody Baryka był dumny z tego, że dane mu było żyć w czasach, gdy historia ludzkości zmieniła swój bieg i do głosu doszła sprawiedliwość. "Precz nareszcie z krzywdą! Precz z przemocą człowieka nad człowiekiem!"
wykrzykiwał Cezary nad grobem matki. Bohater nie miał zamiaru stać w szeregu ciemiężycieli. Oczekiwał słów matki, która zwykle odpowiadała mu w takich sytuacjach: "Tak, tak, mój synku! Skoro ty mówisz, że tak, to tak...", usłyszał je tylko w swojej wyobraźni.


* * *
W Baku doszło do krwawych zamieszek pomiędzy ludnością tatarską a ormiańską. Konflikt na podłożu etnicznym był niesłychanie brutalny i makabryczny. Rzeź prowadzona przez Ormian wobec Tatarów doczekała się pomsty, gdy do miasta wkroczyły oddziały tureckie. Zanim do tego doszło Cezary ukrywał się w piwnicy swojego dawnego domu i przymierał głodem. Gdy wyszedł na powierzchnię został wcielony do armii ormiańskiej, broniącej Baku przed najazdem Turków. Gdy miasto upadło, życie bohatera zostało uratowane przez legitymację potwierdzającą jego polskie pochodzenie. Został wcielony do służb, które oczyszczały miasto ze zwłok Ormian, którzy padli ofiarami odwetu muzułmanów.


W Baku doszło do strasznych zajść. Ludność ormiańska pod wodzą Szaumianca ze wsparciem czterech pułków wojsk ormiańsko-gruzińskich, wycofanych z frontu azjatyckiego, postanowiła zemścić się na Tatarach za rzeź z roku 1905. Palono meczety z chowającymi się wewnątrz nich kobietami i dziećmi. Ormianie "od marca do września byli panami życia i śmierci, a raczej dyspozytorami samej śmierci Tatarów". Prześladowanym Tatarom udało się zdobyć poparcie kalifa tureckiego. "Znaczna armia turecka pod wodzą Nuri-Paszy w sile pono trzech dywizji ruszyła na zdobycie pogórza, przekroczyła Kurę, tnąc w pień mieszkańców wiosek ormiańskich, a przez górskie potoki ścieląc pod koła armat pomosty z trupów".

Baku było bronione przez artylerię angielską (Ormianom udało się zawrzeć układ z brytyjczykami) i obywateli siłą wcielonych do armii ormiańskiej. Turcy usilnie ostrzeliwali miasto z armat, co powodowało, że Baku z czasem zaczęło przypominać ruinę: "Czarne miasto naftowe stało się podwójnie czarnym: od dymu i

Losy Cezarego nie układały się najlepiej. Po upadku pierwiastkowej rewolucji wyrzucono go z mieszkania w dzielnicy przemysłowej. Rodzinny dom Baryków został doszczętnie zniszczony podczas jednego z tureckich bombardowań. Cezary znalazł jednak schronienie w piwnicy domu, w której niegdyś Seweryn zakopał rodzinne skarby. Wraz z kilkoma towarzyszami głodował, żył w brudzie i w ciemnościach. Młody Baryka zrozumiał, że nienawiść Tatarów i Ormian oznaczała upadek rewolucji. Zdał sobie sprawę, że mieszkańcom Baku chodzi tylko o to, kto położy rękę na olbrzymich zasobach ropy.

Cezary, aby zdobyć pożywienie wymykał się nocą, rzadziej za dnia, i próbował ukraść coś do jedzenia. Często ryzykował życiem, ale nie przejmował się tym. Wpadł w taki stan, że było mu obojętne, czy umrze, czy przeżyje. Jego rewolucyjne ideały upadły, zostały pogrzebane w zgliszczach Baku. Młody Baryka na ulicach miasta widział najstraszliwsze zbrodnie: "Mordowanie kobiet i dzieci w biały dzień i pośród spokojnych obserwatorów, rozstrzeliwanie bestialskie, znęcanie się nad niedobitymi, tortury przebiegle skomponowane, ażeby się nasycić i ubawić do syta widokiem cierpienia". Cezary starał się w tych czasach odwiedzać grób matki. Właśnie na cmentarzu został złapany i wcielony do armii broniącej miasta przed najazdem Turków. Aż do września 1918 bohater walczył w okopach. Wtedy to armia ormiańska nakazała odwrót. Większość żołnierzy uciekła okrętami na drugą stronę Morza Kaspijskiego.

Cezary nie miał gdzie się udać, więc wrócił do piwnicy rodzinnego domu. Wojska tureckie wkroczyły do zdobytego miasta. Anglicy zepchnięci do śródmieścia dzielnie się bronili, ale nie mieli szans z wielokrotnie silniejszym wrogiem. Pomimo, że Brytyjczycy się poddali to i tak "zostali wybici do nogi" przez Turków. W mieście rozpętało się prawdziwe piekło: "W ciągu czterech dni Tatarzy wzięli odwet, mordując siedemdziesiąt kilka tysięcy Ormian, Rosjan i wszelkich innych, jacy się na placu znaleźli, a byli podejrzani o sprzyjanie Ormianom".

Cezaremu życie uratowała legitymacją, którą dostał niegdyś od polskiego konsula. Dokument stwierdzał, ze młody Baryka jest obywatelem Polski. Młodzieniec był zdumiony, że obywatelstwo nieistniejącego kraju ocaliło go przed egzekucją. Turek poklepał go po plecach i rozkazał, żeby dołączył do ich armii. Zgodził się z radością - miał już dość Baku. Widział na własne oczy, jak ulice miasta ociekały krwią, a Tatarzy wrzucali ciała Ormian do morza, co powodowało, że zmieniło ono kolor na czerwony. Z czasem padł rozkaz zakopywania zwłok w obawie przed zarazą. Cezary wraz z innymi został wyznaczony do prac przy chowaniu ciał.


* * *
Baryka zwrócił uwagę na ciało pięknej Ormianki. W myślach słyszał jej głos, przestrzegający go przed okrucieństwem rewolucji.


Zwłoki były ładowane na wozy zaprzęgnięte w dwa woły, a następnie przewożone za miasto, gdzie miały być grzebane. Cezary od wielu dni pracowała jako karawaniarz i grabarz. Przyzwyczaił się do swoich obowiązków. Był zadowolony z tego, że regularnie jadał posiłki, które zapewniała turecka armia. Cezary starał się nie myśleć o widokach zmasakrowanych zwłok, które metalowymi widłami wrzucano na jego wóz. Pewnego dnia dostrzegł ciało młodej kobiety. Bohater długo przypatrywał się zwłokom, aż uświadomił sobie, że była to niezwykle piękna dziewczyna. Cezary przyglądał się kobiecie i z czasem zaczął narastać w nim gniew. "Co widziały oczy twoje, męczennico, gdy usta twe krzyk śmierci wydać były przymuszone?" - pytał umarłej. W swojej wyobraźni uzyskał odpowiedź od nieżyjącej dziewczyny: "Dokąd mię odprowadzasz, woźnico? () Czy mnie nie żałujesz, bezduszny żołdaku? Czy mnie nie pomścisz, bezwstydny sługo? Nędzny tchórzu! Mężczyzno, który się boisz silniejszego od siebie mężczyzny! Serce twoje drży jak serce psa, który się przeląkł na widok gniewu pana! Przypatrz się, najemniku, nieszczęściu memu i spełniaj dalej pilnie rzemiosło swoje!". Cezary prowadził wewnętrzny dialog z dziewczyną. Zastanawiał się, czy żyło kiedyś bardziej okrutne pokolenie, niż te, które zamordowało ponad siedemdziesiąt tysięcy ludzkich istnień w niespełna cztery dni. "Nie zapomnij krzywdy mojej, woźnico młody! Przypatrz się dobrze zbrodni ludzkiej! Strzeż się! Pamiętaj!"
to było ostatnie przesłanie zamordowanej kobiety.
* * *
Cezary pracuje przy zakopywaniu zwłok w wielkim obozie pracy położonym za miastem. Nieoczekiwanie spotyka tam swojego ojca, który namawia go do wspólnej ucieczki do Polski.


Gdy zgromadzono już wszystkie zwłoki w wielkiej zbiorowej mogile nastał czas ich zasypywania. Pracownicy, w tym i Cezary, dzień i noc musieli nosić ziemię. Aby zaoszczędzić czas mieszkali nieopodal cmentarzyska w dawnym obozie wojsk ormiańskich. Nad wszystkim pieczę sprawowała armia turecka, której żołnierze zamieszkali fortyfikacje obronne Anglików, znajdujące się ponad obozem pracowników. Warunki życia w koszarach robotniczych były z każdym dniem coraz gorsze. Turkom zależało tylko na oddaleniu niebezpieczeństwa zarazy, toteż, gdy wiedzieli, że są już blisko osiągnięcia celu, zmniejszyli racje żywieniowe robotnikom.

Cezary bardziej niż fizycznie męczył się psychicznie. W nocy nie mógł spać. Bardzo schudł i z czasem zaczął wyglądać jak cień swej dawnej osoby. Wypieszczony przez rodziców długo nie mógł przywyknąć do ciężkiej pracy fizycznej. Wśród robotników można było spotkać Rosjan, Gruzinów, Niemców i Żydów. Cezary czuł się odizolowany od pozostałych pracowników. Młodzieniec zyskał nazwisko Barynczyszka (połączenie nazwiska Cezarego ze słowem Polaczyszek, który określano Polaków).

Poza robotnikami, na cmentarzysku można było spotkać żebraków, kaleki, starców
"słowem, nędza miejska i portowa, ciągnąca za wyżerką przy wojsku". Turcy rzucali im resztki swoich posiłków. W Baku panował straszny głód. Pozamykano wszelkie sklepy, ustał handel i jedynym miejscem, gdzie można było dostać coś do jedzenia był obóz wojsk tureckich. Żebracy próbowali nawet kraść jedzenie robotnikom, którzy i tak mieli go zbyt mało. Wśród tych nędzarzy nie brakowało ludzi psychicznie chorych, którzy wręcz rzucali się pod łopaty pracowników. Złodziejaszków Turcy karali strzałem w głowę, ale to i tak ich nie odstraszało.

Cezary dostrzegł wśród żebraków mężczyznę, który od dłuższego czasu za nim podążał. "Był to chłop rosyjski, brodaty i kudłaty, w nieopisanie brudnej rubasze, w armiaku podartym do ostatniej nitki, czapie z daszkiem, z łapciami na nogach u kończyn zgrzebnych portasów". Mężczyzna zwykle chował swoją twarz w dłoniach lub cieniu. Nikt, poza Cezarym, nie zwracał na niego uwagi. Bohater obawiał się, że grozi mu niebezpieczeństwo ze strony nędzarza. Z biegiem czasu uspokoił się, gdy przekonał się, że mężczyzna należy do grupy "jurodiwych", czyli lekkich wariatów.


Cezary zaczął przysłuchiwać się słowom, które notorycznie wyśpiewywał "fiksat". Młodzieniec uświadomił sobie, że są to słowa: "Czaruś - Czaruś - Czaruś...". Postanowił, więc podejść do mężczyzny. Gdy stanął naprzeciwko niego "wszystka krew zbiegła do serca Cezarego". Spojrzenie w oczy żebraka spowodowało, że natychmiast rozpoznał w nim swojego ojca. Mężczyzna pokręcił przecząco głową, wstał i udał się do latryny. Wtedy bohater dostrzegł, że żebrak, tak podobny do jego ojca, przywołał go skinieniem głowy. Cezary nie wiedział, co miał zrobić. Wrócił na chwilę do pracy, ale po paru sekundach rzucił łopatę i pobiegł w kierunku kloaki. Wtedy za parkanem chwycił go ojciec i przytulił do siebie. Wśród fetoru rozkładających się ciał i ludzkich ekskrementów Seweryn z synem ściskali się ze łzami szczęścia w oczach. Seweryn wyjaśnił Cezaremu, że nie może się ujawnić, ponieważ wszyscy w mieście go znali, a teraz ktoś mógłby chcieć się na nim zemścić. Ojciec wiedział o śmierci Jadwigi, był nawet na jej grobie. Ponownie padli sobie w ramiona, tym razem przeniknął ich smutek. Seweryn zaplanował, że w nocy wymkną się razem z obozu i udadzą się na grób matki. Młodzieniec zapytał ojca, gdzie ten się podziewał przez tyle lat i dlaczego powiedziano mu w urzędzie, że nie żyje. Seweryn odparł, że walczył w legionach polskich. Cezary powiedział, że matka cały czas czekała. Mężczyźni postanowili, że wspólnie uciekną. Uściskali się jeszcze raz i rozeszli do swoich zajęć.
* * *
Cezary i Seweryn przygotowują się do podróży do Polski. Ojciec opowiada synowi o swoich wojennych perypetiach. Pierwszym punktem na drodze do ojczyzny ma być Moskwa, tam, u Bogusława Jastruna
dawnego przyjaciela Seweryna, czeka na nich walizka z czystymi ubraniami, lekami i rodzinnym pamiętnikiem.


Traktat Wersalski nakazał Turkom opuszczenie Baku, które miało teraz należeć do nowopowstałego państwa
Azerbejdżanu. Państwo to nie istniało zbyt długo, ponieważ wkroczyła do niego armia bolszewicka "niosących wraz z hasłami rewolucji nowe rzezie, kary, egzekucje, gwałty, nie mniej okrutne i olbrzymie, jak wszystkie poprzednie". Zanim jednak do tego doszło Cezary i Seweryn Barykowie przygotowywali się do opuszczenia Baku. Starali się uzbierać jak najwięcej pieniędzy, żebrząc. Jednak nie wychodziło im to najlepiej. Cezary nie potrafił żebrać, a Seweryn fizycznie nie był w stanie.

Mężczyzna na wojnie odniósł wiele ran, w tym ranę głowy, która nie pozwalała ani pracować, ani zbyt długo myśleć. Udało się im zgromadzić ubrania, ale nie wykupili niezbędnych dla Seweryna lekarstw, ponieważ wszystkie pieniądze przeznaczali na zakup biletu. Ojciec opowiedział Cezaremu o walizce pełnej skarbów, która czeka na nich w Moskwie, u przyjaciela Seweryna
Bogusława Jastruna, Polaka. Te skarby to między innymi czysta bielizna, chustki do nosa, skarpetki, koszule, krawaty, termos, aspiryna, antypiryna, jodyna, terpentyna, ale co najważniejsze, pamiętniczek o dziadku Kalikście-Grzegorzu.

Seweryn nie opowiadał synowi o swoich przejściach wojennych, ale dużo mówił o perypetiach, jakie miał w drodze powrotnej do Baku. Mężczyzna musiał uciekać się do podstępów, przebrań i przeszpiegów, by wywieść w pole rosyjską armię. Jego znajomość rosyjskich gwar i obyczajów panujących w poszczególnych częściach Rosji ułatwiły mu znacznie sprawę. Jednak to dzięki miłości do rodziny, która pchała go przed siebie udało mu się ostatecznie powrócić do Baku. Po drodze Seweryn był świadkiem wielu przerażających zbrodni, których dokonywano w imię rewolucji. Mężczyzna głównie podróżował ciasnymi wagonami do przewozu robotników. Dzięki podrobionym papierom udawało mu się zwodzić rewolucjonistów.


Priorytetem dla Baryków stało się dotarcie do walizki znajdującej się w Moskwie. Zdawali sobie sprawę, że stolica Rosji nie jest najbezpieczniejszym miejscem, a to za sprawą nieustających walk caratu z proletariatem. Walizka mogła paść łupem komunistów. Cezary przeżywał wewnętrzne rozdarcie
jako komunista chciałby podzielić wszystkie dobra materialne równo dla wszystkich ludzi, ale z drugiej strony marzył, by założyć czystą koszulę, skarpetki i krawat. Najważniejsze jednak były leki dla ojca.

* * *
Podczas podróży pociągiem z Carycyna do Moskwy, Seweryn opowiedział synowi historię ich przodka, który nad Morzem Bałtyckim stworzył nową cywilizację
cywilizację szklanych domów. Syn i ojciec sprzeczają się o wizję rozwoju społeczeństwa.


"Wyruszyli w zimie na statku zdążającym do Carycyna jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracają do siebie, do Moskwy". Barykom udało się zdobyć fałszywe paszporty. W strojach robotników, rozmawiając płynnym rosyjskim nie wzbudzali niczyich podejrzeń. Z Carycyna, czyli dzisiejszego Wołgogradu ruszyli koleją na północ.

Drugi etap podróży był bardziej uciążliwy. Warunki panujące w wagonie towarowym pozostawiały wiele do życzenia. Ogarniający chłód udawało się im pokonać dzięki niewielkiemu ognisku rozpalonemu na środku wagonu. Pociąg często zatrzymywał się na malutkich stacjach, gdzie postój trwał nawet kilka dni. Gdy ruszał, nikt nie dbał o to, czy wszyscy pasażerowie są na swoich miejscach, dlatego Cezary zamiast zwiedzać, był zmuszony pilnować legowiska. Stan zdrowia Seweryna pogarszał się. Mężczyznę męczył kaszel i wielkie bóle głowy. Współtowarzysze podróży nie znali języka rosyjskiego, co pozwoliło Barykom nieskrępowanie rozmawiać ze sobą. Z czasem zaczęli mówić po polsku.

Cezary starał się jak mógł, by poprawnie używać polszczyzny, ale wciąż słyszalna była w jego akcencie rosyjska naleciałość. W rozmowach, syn pytał, co będzie, jak już odzyskają walizkę. Seweryn zawsze odpowiadał, że udadzą się do Polski. Z początku ojciec nie chciał wyjawić powodów tej decyzji, ale z czasem przyznał, po co udadzą się do ojczyzny. "Dlatego do Polski () że tam się zaczęła nowa cywilizacja"
wyjawił Seweryn wtulonemu w niego, trzęsącemu się z zimna Cezaremu. Ojciec opowiedział zaciekawionemu synowi historię ich przodka, lecz zanim to zrobił, uprzedził, że całkowicie zmienił się: "Innego znałeś ojca w dzieciństwie, a innego widzisz teraz. Taki to los. Za pobytu w kraju, na wojnie i w legionach do gruntu się zmieniłem.

Baryka był genialnym matematykiem, który ukończył studia medyczne. Miał nawet sukcesy w tej dziedzinie nauki, lecz porzucił wszystko i wyjechał z Warszawy. Udał się nad Bałtyk, gdzie zafascynowały go wydmy piaskowe. Począł skupywać od właścicieli prywatnych wydmy nadmorskie, zwane diunami. Ludzie z chęcią pozbywali się nieużytków, ciesząc się, że znalazł się naiwny kupiec. Mężczyźnie udało się w końcu kupić wielki obszar polskiego wybrzeża, na którym nic nie rosło. Seweryn zapomniał jak nazywał się ten teren.

Morze wciąż dorzucało czystego piasku na wybrzeże, co niezmiernie cieszyło tajemniczego przodka. Okazało się, że teren miejscowości, którą doktor nabył od niemieckiego posiadacza, był kiedyś dnem rzeki. Świadczył o ty pas torfowisk biegnący między wydmami. Pokłady torfu sięgały w najgłębszym miejscu dziewięć metrów. Doktor zamówił amerykańską maszynę, która pozwalała mu na odgarnianie grubych warstw torfu i umożliwiała dostanie się do najczystszego piasku znajdującego się pod nim. Powstał w ten sposób kanał w kształcie litery U, a obydwa jego końce znajdowały swoje ujście w morzu. Mężczyzna zaprojektował wszystko tak, że do jednego krańca kanału wpływała woda, która, gnana z wielką siłą przez prąd morski, przepływała przez całą długość i wypływała drugim krańcem. Doktor Baryka pobudował wzdłuż kanału wielką hutę szklaną napędzaną turbinami wodnymi.


Cezary zapytał ojca, czy ten widział to wszystko na własne oczy. Seweryn odparł po chwili zastanowienia, że naturalnie, przecież nie zmyśliłby takiej opowieści. Młody Baryka dalej nie wiedział, co to wszystko ma wspólnego z nową cywilizacją. Ojciec odparł, że szkło, zwane belkowym, produkowane przez ich krewniaka, jest trwalsze niż metal, czy beton. Do tego do produkcji tego materiału wykorzystywana jest darmowa energia prądu morskiego, a surowca, czyli najczystszego piasku, także nigdy nie zabraknie. Ze szkła blokowego można było wyprodukować dosłownie wszystko, nawet szklane domy. W takim domu nie potrzebne jest ogrzewanie, ponieważ wewnątrz jego ścian krąży gorąca woda, która zapewnia ciepło domownikom. Szklane wentylatory pod sufitem pozwalają na chłodzenie powietrza wewnątrz domu w upalne dni. Do tego latem wewnątrz ścian zamiast gorącej płynie zimna woda. Seweryn uważał, że takie domy są idealne dla polskiego chłopa, który umęczony pracą w obejściu nie musiałby martwić się czystością swojego domu.

Szklane domy są w dodatku projektowane przez wielkich artystów, toteż wyglądają jak dzieła sztuki. Seweryn opowiadał, że niezwykłe budynki mienią się różnymi kolorami, co powoduje, że ich widok zapiera dech w piersiach. Mężczyzna mówił, że widział w Polsce "Całe okolice, powiaty, województwa!" zbudowane ze szklanych domów. Seweryn utrzymywał, że koszty i czas stawiania takich budowli jest nieporównywalnie mniejszy od tradycyjnego. Cezary zapytał, czy w fabryce doktora Baryki także odbyły się strajki. Ojciec odpowiedział, że zakład jest kolektywną własnością robotników, artystów i ich wuja.

Seweryn mówił, że naczelną ideą doktora Baryki było stworzenie wspólnych ciepłowni dla całych wsi szklanych domów, ale do tego konieczna była całkowita elektryfikacja kraju. W tym celu naukowiec rozpoczął budowę szklanego dna Wisły, aby ją uregulować. By tego dokonać wyprodukował specjalne tafle, którymi wykładany jest spód rzeki. Gdy dopiął swego Polska stała się krajem, gdzie "Niezmierzona siła elektryczna zastąpiła siłę koni i wołów". Zwierzęta od tej pory darzono wielką czcią i nikt nie wyrządzał im krzywdy. Podobnie traktowano drzewa. Polacy stali się najzdrowszą rasą na ziemi, dzięki higienicznemu trybowi życia, ograniczeniu rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych i spożywaniu głównie roślin.


Cezary zarzucił ojcu, że to nie może być prawda, a jedynie marzenia. Seweryn odpowiedział, nazywając syna "młodym rewolucjonistą", że takie wsie szklane znajdują się niemal w całej Polsce, a do tego są niezniszczalne. Nie grozi im ani pożar, ani powódź. Reforma rolna, którą ma zamiar wprowadzić polski rząd, miała na celu jeszcze większe spopularyzowanie szklanego budownictwa. Miały powstawać kolejne szklane wsie, gdzie wszystko zbudowane będzie z materiału wynalezionego przez doktora Barykę.

Cezary wciąż powątpiewał w słowa ojca, ale ten nie dawał za wygraną i mówił o szklanych szkołach i kościołach. Seweryn próbował przekonać sceptycznego syna, że w Polsce największym bogaczem jest ten, kto jest zdrowy, a nie ten, który ma najwięcej pieniędzy. Te ostatnie nie mają już większego znaczenia w ojczyźnie Baryków, ponieważ każdego stać na postawienie szklanego domu. Cezary był przekonany, że burżuazja zażąda od doktora Baryki, by ich domy przypominały pałace i przewyższały pozostałe. Seweryn odpowiedział, że wuj buduje jedynie budynki dla chłopów, robotników oraz budowle pożytku publicznego. Cezary uznawał, ze konieczne jest najpierw wykorzenienie ze społeczeństwa kapitalistycznych łotrów, a dopiero potem budowanie na nowo ładu w kraju. Cezary twierdził, że szkoda czasu na rozdrapywanie ran z przeszłości, najzupełniej pierwszej kolejności należy zadbać rozwój społeczeństwa. Jednym słowem budować, nie zabijać. Cezary jednak nie zgadzał się z tym poglądem, który wpierała mu także matka. Seweryn jednak tłumaczył synowi, że "Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek", a "Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych". Cezary bronił swoich. Ojciec argumentował, że "powszechne posiadanie" sprowadza się do tego, że do pałaców wprowadzają się nowi władcy, a lud dalej mieszka w swoich niszczejących chatach. Cezary dowodził, że walka wciąż trwa i jeszcze wiele brakuje, by rewolucja osiągnęła swój ostateczny cel. Ojciec przekonywał go, że do tego samego celu można dojść drogą pokojową, bez rozlewu krwi. Uważał, że przewrót polegający na przepędzaniu z pałaców szlachciców i zasiedlanie ich przez ubogich mieszczan to czyste szaleństwo. Seweryn nie chciał już dłużej sprzeczać się z synem i prosił go o zaprzestanie dyskusji.


* * *
Po krótkim pobycie w Moskwie, Barykowie udali się pociągiem do Charkowa. Na tamtejszym dworcu zgubiono, jakże cenną dla Seweryna, walizkę. Przymusowy dłuższy pobyt w mieście powoduje znaczne pogorszenie się stanu zdrowia ojca Cezarego.


Po wielu dniach jazdy pociągiem Barykowie dotarli wreszcie do Moskwy. Dalszą podróż postanowili odbyć jako polscy intelektualiści, a nie robotnicy. Zadanie to ułatwiły im ubrania znajdujące się w walizce, czekającej na nich w mieszkaniu Bogumiła Jastruna. Również dla przyjaciela Seweryna znalazły się czysty i schludny ubiór. Barykowie dumnie przechadzali się po bolszewickiej Moskwie w swoich wykwintnych strojach. Jastrun namawiał ich do jak najszybszego opuszczenia stolicy Rosji, ponieważ w mieście od wielu tygodni ciężko zdobyć pożywienie. Gdy tylko uzyskali niezbędne dokumenty, udało im się załapać na pierwszy pociąg udający się do Polski. W owym pociągu, zwanym eszelonem, panował wielki tłok, ponieważ wiózł do ojczyzny Polaków z całej Rosji. Udało im się, choć z trudem, znaleźć miejsce dla dwóch osób. Pociąg udawał się najpierw do Charkowa, gdzie wszyscy mieli się przesiąść do drugiego, jadącego do Polski. Podróż była istną torturą. Przepełnione wagony, wypełniały wypchane do granic możliwości walizy, w których często mieścił się dorobek całego życia. Maszynista celowo zatrzymywał pociąg w szczerym polu i nie ruszał przez wiele godzin, aby zrobić Polakom na złość. Mężczyzna oznajmiał wtedy, że konieczny jest remont lokomotywy. Owy remont kończył się wówczas, gdy któryś z pasażerów przyniósł mu pieniądze, pochodzące ze składki wszystkich. Często ludzie, nie mając pieniędzy dawali obrączki, buty, surduty i tym podobne przedmioty. Im bliżej było Charkowa, tym lokomotywa wymagała większej ilości "remontów". Maszynista niedaleko przed końcem podróży po raz kolejny zatrzymał pociąg. Wtedy, ci, którzy czuli się na siłach wysiedli i postanowili na piechotę do trzeć do Charkowa. Wśród nich byli Barykowie. Gdy dotarli na dworzec, oddali do przechowalni bagażu swoją walizkę i wszelkie dokumenty. Z kwitkiem, umożliwiającym odebranie depozytu w kieszeni, udali się do biura polskiego, by tam dowiedzieć się, o której godzinie przybędzie pociąg do ojczyzny.

Reklamy OnetKontekst

Gdy dotarli do biura okazało się, że muszą stać w kolejce, ponieważ było one oblegane przez strudzonych tułaczką Polaków. Po pewnym czasie zorientowali się, że ich pobyt w Charkowie potrwa dłużej niż się spodziewali. Z tego powodu Seweryn zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie mogliby się przespać. Udało mu się dogadać z krawcem mówiącym nieco po polsku, mężczyzna zgodził się użyczyć im kąta w swej izbie, "mocno niepachnącej". Następnego dnia, w biurze, Barykowie dowiedzieli się, że pociąg do Polski szybko nie przybędzie. Co prawda do miasta powoli zbliżał się transport spod Uralu, ale zanim dotrze minie kilka dni, a do tego nie ma gwarancji, że będą w nim wolne miejsca. Barykowie udali się na dworzec, aby odebrać z depozytu walizkę, ale okazało się, ku oburzeniu ojca i syna, że ich skarb przepadł. Pracownik przechowalni gęsto się tłumaczył, ale nic to nie dało. Skarb, którego potomkowie Baryków mieli strzec jak oka w głowie zaginął. Bardziej niż nad utratą lekarstw, Seweryn rozpaczał nad nie zgubą pamiętniczka dziadka Kaliksta.

Oczekiwanie na pociąg repatriacyjny trwało tygodniami. Barykowie uznali, że utrata walizki była karą za ich zbytnie obnoszenie się ze swoim dostojnym wyglądem: "Pokosztowanie rozkoszy burżuazyjnych wymysłów przyprawiło ich o żal dokuczliwy, gdy tych wymysłów zabrakło". Gdy wydali już wszystkie pieniądze, które mieli przy sobie, krawiec "rodem z Warszawy" odmówił im swojej gościny. Barykowie imali się każdej pracy, aby zarobić choć tyle, by utrzymać się przy życiu. Seweryn coraz bardziej cierpiał na bóle głowy. Jego zdrowiu nie pomagał także fakt, że nocowali pod pewnymi schodami, po których permanentnie ktoś biegał w górę i w dół. Hałas potęgował bóle Seweryna. Ojciec starał się w urzędach bolszewickich o przydział jakiegoś małego mieszkanka, zaklinając się, że jest wybitnym rewolucjonistą z Baku, ale traktowano go jak każdego polskiego repatrianta.

* * *
Po wielu dniach oczekiwań nadjechał pociąg do Polski. Ku ich uciesze jego przewodnikiem był inżynier Białynia
dawny znajomy Seweryna. Mężczyzna jednak nie dał się ubłagać i nie zezwolił bohaterom na wejście do zatłoczonego pociągu. Ich wybawcą okazał się tajemniczy mężczyzna, który wziął na siebie odpowiedzialność i ukrył ojca z synem w ostatnim wagonie, pełnym kożuchów.


Wreszcie Cezary dowiedział się pod urzędem, że pociąg do Polski miał niedługo nadejść. Niestety, nie zabierze on nikogo z Charkowa, bo już jest przepełniony. Młodzieniec jednak nie odpuszczał i dniami i nocami czekał na pociąg, który miał zatrzymać się w mieście na kilka minut, aby uniemożliwić nowym pasażerom wejście.

Pewnej nocy życzliwi ludzie dali Barykom znać, że nadjeżdża pociąg. Seweryn był wtedy już bardzo osłabiony. Udało im się dotrzeć na stację, gdzie wjeżdżał właśnie eszelon. Cezary łapał za każdą klamkę, ale żadne z drzwi pociągu nie chciały się otworzyć. Z ostatniego wagonu wysiadł mężczyzna i pospiesznie zmierzał w stronę dworca. Barykowie nie wiedząc, kim jest zaczęli go prosić o udostępnienie dwóch miejsc w pociągu. Okazało się, że mężczyzna to przewodnik, inżynier Białynia, dawny znajomy Seweryna z czasów jego delegacji. Przyjaciel rozpoznał Barykę, ale niestety nie mógł nic dla niego zrobić. Inżynier za każdego przyjętego pasażera odpowiadał głową, ponieważ pociąg był już dawno przeludniony. Na każdej stacji odbywały się kontrole i gdyby okazało się, że ktoś tym pociągiem podróżuje nielegalnie, to właśnie Białynia poniósłby "główną karę". Mężczyzna radził im, że lepiej poczekać na następny eszelon, niż pchać się do tego i skazywać dawnego przyjaciela na pewną śmierć. Cezary nie słuchał słów inżyniera i zaczął błagać i skomleć o wpuszczenie go wraz z ojcem do pociągu. Tłumaczył, że Seweryn może nie doczekać następnego eszelonu, ponieważ stan jego zdrowia jest opłakany, a żywot, jaki prowadzili w Charkowie, na pewno przyśpieszy śmierć ojca. Białynia jednak bronił swoich racji. Do kłócącej się trójki mężczyzn podszedł jeden z pasażerów pociągu i stanął w obronie Baryków. Tajemniczy, wysoki, ubrany na czarno podróżnik powiedział inżynierowi, że całą odpowiedzialność za ojca z synem bierze na siebie. Białynia nie zdążył się na to zgodzić, a trójka mężczyzn już biegła do ostatniego wagonu towarowego, gdzie Barykowie mieli ukryć się pod kożuchami.
Reklamy OnetKontekst

Ku uciesze ojca i syna pociąg ruszył.

* * *
Seweryn czuje się źle. Prosi syna, aby ten kontynuował podróż nawet bez niego. Niedługo potem umiera. Jego ciało zostaje wyciągnięte podczas postoju w maleńkiej miejscowości i pochowane na tamtejszym cmentarzu. Cezary zdecydował się jechać dalej, do Polski.


Wysoki mężczyzna na pierwszym postoju przyniósł Barykom czajnik z gorącą wodą, trochę cukru, kawałek chleba i miseczkę gotowanej kaszy. Seweryn uważał, że istnieje jakaś niewyobrażalna siła, która pchnęła w ich kierunku tego wspaniałego rodaka. Tajemniczy mężczyzna zjawiał się ze strawą na niemal każdym postoju i przestrzegał przed rewizją. Owe rewizje polegały zaś na tym, że bolszewicy sprawdzali skrzętnie dokumenty i konfiskowali wszelkie dobra, takie jak biżuteria czy ryż, a nawet kasza jęczmienna.

Cezary mógł wreszcie odespać noce, które spędził na oczekiwaniu na pociąg. Jednak Sewerynowi podróż w takich warunkach nie służyła. Mężczyzna niemal przez cały czas zanosił się kaszlem. Podczas postojów, kiedy spodziewali się rewizji, ojciec dosłownie dusił się, wciskając twarz w barani kożuch, aby tylko nie kasłać, czym mógłby zwrócić na siebie uwagę. Brak powietrza i fetor unoszący się z nienajlepiej wyprawionych skór, spowodował, że Seweryn jeszcze bardziej gorączkował. Zaniepokojony tym Cezary złościł się, gdy pociąg zatrzymywał się w szczerym polu, po to, aby maszynista, podobnie jak ten z eszelonu z Moskwy do Charkowa, dostał swoją łapówkę. Gdy Cezary chciał o coś zapytać, tajemniczego mężczyzny, który się nimi opiekował, ten kładł palec na ustach i mówił, że to niebezpieczne i konieczne jest zachowanie absolutnej ciszy.

Pewnego dnia wysoki rodak przyprowadził z sobą doktora, który zbadał Seweryna. Co prawda lekarz nawet się nie odezwał, ale z jego twarzy Cezary odczytał, że ojcu już nie można pomóc. Zrozpaczony bohater przytulił się do Seweryna i chciał przelać swoją żywotność w jego żyły. Po pewnym czasie, gdy pociąg znów ruszył, Baryka wydobył z siebie resztki sił i powiedział do syna: "Gdybym nie dojechał. Gdybym musiał tutaj zostać... Ty tu nie Zostawaj! Nie zostawaj! Jedź tam! Sam zobaczysz... przekonasz się... Ja tak nic nie wiedziałem, nie rozumiałem. Dopiero jakem z legionami przeszedł poprzez tę Ziemię, dopiero jakem wszystek zrozumiał". Seweryn prosił Cezarego, żeby ten udał się do Warszawy, a tam odnalazł Szymona Gajowca, dawnego przyjaciela jego i matki młodzieńca. Po tych słowach mężczyzna upadł i zasnął. Syn czuwał nad ojcem. Nie mógł się pogodzić z myślą, że tak blisko celu zostanie sam. Seweryn zmarł we śnie z głową opartą o dłonie syna. Cezary patrzył na twarz ojca przez długi czas i nie mógł wydobyć z siebie jęku rozpaczy, który rozdzierał go wewnętrznie. Na postoju, gdy wysoki mężczyzna zorientował się, że Seweryn nie żyje, nakazał osłupiałemu Cezaremu nałożenie pierwszego lepszego kożucha i zaprowadził go ze sobą do wagonu osobowego. Podróżni ustąpili kawałek ławki bohaterowi. Młody Baryka nie czuł się dobrze w tłumie niewyspanych, umęczonych, zaniedbanych i rozchodowanych ludzi, którzy notorycznie mu się przyglądali. Chciał wrócić do wagonu, gdzie spoczywało ciało Seweryna, ale wysoki mężczyzna nie pozwolił mu na to.


Wieczorem tego dnia podczas dłuższego postoju, przez pociąg przetaczała się rewizja. Gdy żołnierze zbliżali się do wagonu, gdzie znajdował się Cezary, młodzieniec udał się do następnego, a stamtąd do budki brekowego. Mężczyzna zakrył bohatera swoim kożuchem. Gdy rewizja dobiegł końca pociąg nie ruszał, ponieważ maszynista zarządził kolejny "remont lokomotywy". Cezary wrócił do swojego przedziału. Usłyszał, że wysoki, ubrany na czarno mężczyzna woła go, aby wyszedł na zewnątrz. Baryka zauważył, że z ostatniego wagonu, dwaj mężczyźni wyciągają ciało jego ojca. Wraz z wysokim mężczyzną podeszli bliżej i wtedy, ku rozczarowaniu i odrazie Cezarego, okazało się, że podróżnik, który tak bardzo im pomagał był księdzem. Kapłan pobłogosławił ciało Seweryna i nakazał dwóm tragarzom pochowanie go pod pobliskim kościołem. Zapytał Cezarego, czy zostaje tutaj z ojcem, czy jedzie pociągiem dalej. Młodzieniec odpowiedział, że zostaje, ale ksiądz objął go ramieniem i zaprowadził do pociągu. Zrozpaczony Cezary obejrzał się za siebie i zobaczył, jak dwaj nieznajomi niosą na noszach ciało jego ojca.

ezary dociera wreszcie do Polski. Rozczarował go widok, jaki ujrzał. Spodziewał się szklanych domów, a zobaczył brudną wieś.


Pociąg powoli zbliżał się do Polski. Im bliżej był swego celu, tym liczniejsze i sroższe były rewizje żołnierzy. Pewnego dnia wśród pasażerów rozeszła się wspaniała nowina: "granica!". Jednak, zanim otworzono drzwi wagonów, Cezary zauważył, że polscy żołnierze traktują repatriantów jak niechcianych gości. Mężczyźni upajali się swoją władzą i znęcali się psychicznie nad rodakami, nie pozwalając im przez długi czas opuścić pociągu, a nawet grożąc, że zostaną odesłani powrotem do Charkowa. Obraz ten nie współgrał z wyobrażeniem o Polsce, jakie wpoił mu ojciec. Nie dopatrywał się w tym zachowaniu poszanowania praw człowieka, z których jego ojczyzna rzekomo słynęła na świecie. Wreszcie drzwi wagonów otworzyły się i repatrianci zaczęli z uczuciem ulgi i radości tratować się nawzajem, byle wydostać się z tego ruchomego więzienia. Ludzie witali się z polską ziemią, ale Cezary "może jeden w tym tłumie nikogo nie witał, a wszystko żegnał i zostawiał za sobą". Gdy młodzieniec zbliżał się do bramy, gdzie odbywała się odprawa, podbiegł do niego inżynier Bałynia i wcisnął mu do ręki jakąś legitymację. Dzięki temu dokumentowi, Cezary wszedł na polską ziemię, z której pochodzili jego nieżyjący już rodzice. Młodzieniec podążał za tłumem w kierunku widocznego nieopodal małego miasteczka.

Cezary mijał drewniane chaty, brudne i zaniedbane. Zatrzymał się za jedną z nich i zaczął się rozglądać. Przed nim ukazał się widok polskiego przedwiośnia. U jego stóp płynęła porywista rzeczka, po której pływała kra. Dostrzegł bawiących się w błocie chłopców. Zauważył, że dachy domów są dziurawe, rynny pourywane, spleśniałe ściany. Przyglądał się z odrazą nędznemu polsko-żydowskiemu miasteczku. Dostrzegł grząskie uliczki, kałuże, zabłocone budynki różnej wysokości, a także rumowiska. Udał się na rynek, pełen żydowskich karczm, które z zewnątrz wyglądały tragicznie. Wreszcie zadał sobie, a raczej ojcu, pytanie: "Gdzież są twoje szklane domy?...".

CZĘŚĆ DRUGA: NAWŁOĆ
Cezary udał się do Warszawy, gdzie odnalazł Szymona Gajowca. Dostał się na studia medyczne. Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej wstąpił do wojska polskiego.


"Dotarłszy do najrdzenniejszej Polski, bo do stolicy - Warszawy - ani po drodze, ani w tym mieście Cezary Baryka nie znalazł szklanych domów". Bohater zdał sobie sprawę, że ojciec nie mówił prawdy. Postanowił jednak skorzystać z opowieści Seweryna i udał się na uniwersytet, gdzie przyjęto go po egzaminach na wydział medycyny. Cezary skorzystał z pomocy Szymona Gajowca, urzędnika w nowopowstałym Ministerium Skarbu. Mężczyzna zatrudnił Barykę na nieetatowym stanowisku w swym biurze. A także umożliwił Cezaremu udzielanie lekcji rosyjskiego swoim licznym znajomym. Gajowca bardzo interesowały losy pani Jadwigi i często prosił młodzieńca, by ten opowiedział mu coś o swojej matce. Cezary nie domyślał się, dlaczego pan Gajowiec słuchał tych historii ze łzami w oczach. Pewnego razu "sztywny i wytworny biurokrata, stary kawaler, pedant i zimny służbista" wytłumaczył Baryce, że za dawnych lat kochał jego matkę "Ją jedną () w swym życiu". Gajowiec opowiadał, że był urzędnikiem w niewielkich Siedlcach i nie mógł się równać z Sewerynem. Zapewniał też, że nigdy nie wyznał wprost swoich uczuć pani Jadwidze. Wspomniał o liście, który napisał do niej, ale nie mógł już niczego zmienić. Gajowiec dostrzegł, że Cezary jest bardzo podobny do matki, zwłaszcza ma podobne oczy. Lubił rozmawiać z synem swej jedynej miłości, często zamykali się w mieszkaniu i godzinami rozprawiali o pani Jadwidze. Cezary spostrzegł, że te rozmowy dostarczają i jemu dużo przyjemności. Dzięki Gajowcowi, młodzieniec zatarł wspomnienie o matce, jako schorowanej i zmęczonej starszej kobiecie i zastąpił je wizją panny Jadzi, w której kochał się jego dobrodziej.
Reklamy OnetKontekst

Wkrótce wybuchła wojna polko-bolszewicka i Cezary wstąpił do armii, podobnie jak wszyscy jego koledzy z fakultetu. Chociaż nie podobała mu się myśl walki z Sowietami, to zaciągnął się, aby uniknąć pomówień o zdradę czy tchórzostwo. "Ów snobizm wojenny silniejszy był niż przekonania i sympatia dla tamtej strony". Pan Gajowiec otwarcie mówił, że decyzja Cezarego jest dla niego klęską. Młodzieniec został oddelegowany na pole bitwy w pod Warszawą. Z czasem, bolszewicy dotarli w pobliże stolicy Polski, paląc za sobą pomniejsze miasteczka. Gdy byli już na przedmieściach, cała ludność Warszawy zaczęła uciekać w panice. Cezary wszedł do jednej z kawiarni i zastał tam, ku swojemu zdziwieniu, pełną salę kobiet i mężczyzn żydowskiego pochodzenia. Mówiono o nich "plutokracja miasta Warszawy", czyli najbogatsi przedsiębiorcy, rządzący de facto stolicą. Żydzi sprzeczali się ze sobą o to, jak zachowają się bolszewicy po przejęciu władzy. Jedni optowali za tym, że wszystko będzie dobrze, zapewniali, iż "osioł obładowany złotem wejdzie do najbardziej niedostępnej fortecy", co oznaczało, że z każdym można dojść do ugody. Inni wyrażali obawę, że mogą być z tego wszystkiego nieprzyjemności. Popierający tych drugich krzyczeli, że przecież bolszewicy to barbarzyńcy i łobuzy. Pierwsi uważali, ze to są zwykłe plotki i pomówienia. Wreszcie spór ucichł, a ustaleniem, jakie ostatecznie padło było lakoniczne: "Zobaczymy...".

Cezary przyglądał się temu z boku, pijąc wodę. Rozważał sensem swojego udziału w wojnie. Chciał, aby w Polsce panował proletariat, ale wówczas wojsko sowieckie musiałoby zwyciężyć. "Wahał się w sobie, iż zdradza sprawę robotniczą". Jednak dyskusja, jakiej był właśnie świadkiem, przekonała go, że musi przeciwstawić się bolszewikom, ponieważ zamiast wprowadzać w życie hasła rewolucji mordują, niszczą i grabią. Drugim elementem, który pchnął go do podjęcia tej decyzji był niezwykły entuzjazm, którym wykazywali się Polacy. Rodacy Cezarego nie walczyli z burżuazją, a z najeźdźcą. Baryka był świadomy tego, że w obronie ojczyzny każdy Polak był gotów oddać życie. Cezary "Chciał dowiedzieć się, co naprawdę kryje się w samym rdzeniu tego ich entuzjazmu, jaka idea zasadnicza, jaka siła, jaka wewnątrz skręcona sprężyna rozpręża się i popycha ich do dzieła. No, i co ta siła jest warta".


* * *
Wraz ze swoim niewielkim oddziałem Cezary dotarł do Radzymina, gdzie jeszcze niedawno odbyła się bitwa, którą bolszewicy sromotnie przegrali.


Niewielki oddział, w którym znalazł się Cezary, przebył most na Wiśle, minął Pragę i dotarł do przedmieścia Warszawy. Żołnierze stanęli przed polem, nad którym unosił się wielki tuman kurzu. Po czasie zauważyli, że zmierza ku nim wielka kolumna bolszewickich jeńców. Rosjanie szli boso po radzimińskiej szosie, popędzani przez polskich żołnierzy. Oddział Cezarego przypatrywał się jeńcom ze zdumieniem. Nagle przed maszerujących, pojmanych bolszewików wyskoczyła starsza kobieta i zaczęła im wygrażać pięściami, krzycząc: "Przyszedłeś Warszawę zdobywać, śmierdziuchu moskiewski, jeden z drugim?... Dawno cię tu nie widzieli, mordo sobacza? Jużeś naszych zwyciężył?... Idziesz zasiadać w kucki na złotej sali w królewskim zamku?". Rosjanie obawiali się, że kobieta może zachęcić przyglądających się temu żołnierzy polskich do rozpoczęcia rzezi. Staruszka dalej ubliżała jeńcom. Z czasem dała sobie jednak spokój i kolumna ruszyła w kierunku Pragi.

Oddział Cezarego kontynuował swój marsz. Wreszcie, w nocy, dotarli do Radzymina, maleńkiej miejscowości, zniszczonej niemal doszczętnie przez działania wojenne. Do oddziału wyszedł francuski oficer. Mężczyzna wsiadł do kosza przymocowanego u boku motocyklu i nakazał polskiemu szoferowi ruszać na Wyszków. Żołnierze z oddziału Cezarego śmiali się, że stary Francuz w pojedynkę chce gonić uciekających bolszewików. Dowódca nakazał dalszy marsz w kierunku nieprzyjaciela, aby sprawdzić, czy naprawdę się wycofywał, czy może planował ponowne uderzenie na Warszawę.
Podczas działań wojennych, główny bohater zaprzyjaźnił się z Hipolitem Wielsoławskim, szlachcicem. Cezary uratował mężczyźnie życie, wracając po niego, gdy ten został pobity i pozostawiony w lesie Rogacz przez bolszewików. Po zakończeniu wojny, przyjaciel zaprosił Barykę do Nawłoci, wsi pod Częstochową.


Działania wojenne oddziału Cezarego ograniczały się głównie do maszerowania. Raz udało się mu uczestniczyć w niezwykle brawurowej akcji dowodzonej przez generała Sikorskiego, podczas której przerwali front bolszewicki. Najczęściej jednak maszerowali tuż za uciekającymi wojskami nieprzyjaciela. Cezary mijał liczne wsie i miasteczka, a "Ojcowskich szklanych domów nigdzie a nigdzie nie było". Z czasem przestał o tym myśleć, podobnie jak o ideologii rewolucyjnej najeźdźców ze wschodu. Przekonał się, że w istocie największym wrogiem ludzi ubogich, byli właśnie piewcy rewolucji
bolszewicy, których nazywał teraz "niszczycielami i rabusiami". W zniszczeniach, jakie pozostawiali po sobie sowieci, nie można było się dopatrzyć realizacji słów komunistów.

Cezary skupił się na wojnie i na żołnierskich obowiązkach. Dzięki temu zbierał liczne pochwały przełożonych i darzony był zaufaniem towarzyszy broni. Raz na jakiś czas wysyłał kartki do pana Gajowca, na które zawsze otrzymywał serdeczne odpowiedzi. Cezary polubił swoich kompanów
Polaków. Podobało mu się w nich to, że każdy tęsknił za swoimi rodzicami, dziadkami i ukochanymi kobietami. Baryka nie miał nikogo bliskiego, więc najczęściej śmiał się ze swoich kolegów. Szczególnie bliską przyjaźń nawiązał z Hipolitem Wielosławskim, studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Mężczyzna miał dług wdzięczności wobec Cezarego. Podczas potyczki z bolszewikami w okolicach Łysowa, Hipolit dostał się pomiędzy Rosjan, którzy pobili go kolbami karabinów i porzucili w lesie zwanym Rogacz. Wtedy Baryka zorientował się, że Wielosławski zaginął, po czym odszukał go i pomógł mu wrócić do oddziału. Wśród żołnierzy panowało przekonanie, że Hipolit pochodzi z rodziny magnackiej, ale sam nigdy nie wspominał o swojej rodzinie. Mężczyzna, podobnie jak Cezary, był wzorowym żołnierzem. Zawsze pierwszy rwał się do walki i nigdy nie narzekał na warunki, w jakich przyszło im bytować.


Zbliżała się jesień, gdy rozniosła się nowina, że bolszewicy ostatecznie się wycofali i rozejm był bardzo blisko. Oddział Cezarego i Hipolita został cofnięty z Białorusi na Mazowsze i znalazł się w miejscowości Żeromin.

Z czasem studenci zostali zwolnieni z armii. Wielosławski zaproponował Baryce wypoczynek w swojej wsi Nawłoć niedaleko Częstochowy. Cezary zgodził się, ale najpierw udał się do Warszawy, gdzie pan Gajowiec udzielił mu zaliczki. Po krótkim pobycie w stolicy, bohater wyruszył wraz z Hipolitem do Nawłoci.

* * *
Baryka zostaje ugoszczony we dworku w Nawłoci. Domownicy przyjęli go z bardzo gościnnie. Podczas uroczystej kolacji na cześć Hipolita, Cezary poznał się z jego najbliższą rodziną: matką, przyrodnim bratem, wujem, ciotkami oraz panną Karoliną Szarłatowiczówną, siostrą cioteczną kolegi.


Na stacyjce we wsi czekał na Wielosławskiego i Barykę powóz z woźnicą
Jędrkiem. Pojazd zaprzęgnięty w cztery konie udał się w kierunku domu. O dziwo nie woźnica, lecz właśnie młody szlachcic powoził zaprzęgiem. W pewnym momencie Hipolit zjechał z gościńca na polną drogę. Cezaremu bardzo podobała się jazda zaprzęgiem, przeżywał "Rozkosz żywota, poczucie zdrowia i niespożytych sił organizmu, szczęście zażywania ruchu i pędu, a nade wszystko ciekawość młodości, ciekawość tak zjadliwa, iż wysuwała się na czoło wszystkiego ()". W pewnym momencie Hipolit stracił panowanie nad powozem, który wywrócił się na grząskiej ziemi, zahaczając kołem o płot. Wielosławski wpadł do rowu pełnego błota, a Cezary poleciał dużo dalej i wylądował na polu. Na swoje nieszczęście, jeszcze w locie został uderzony zębami, lecącego za nim Jędrka, w tył głowy. Mężczyźni pozbierali się i oczyścili. Po ustawieniu pojazdu pognali w dalszą drogę. Mijali pałacyk, który Hipolit wskazał Cezaremu, mówiąc, że jest to Leniec. Ku uciesze Baryki, zaraz za leniecką rezydencją polna droga łączyła się z dziedzińcem. Po krótkim czasie oczom mężczyzn ukazała się Nawłoć. W tym momencie Cezary poczuł się nieswojo, zauważył, że odczuwa lęk. Zajechali pod ganek pierwszego z domów. Z jego wnętrza dobywały się słowa: "Hipolit! Hipek! Hipcio! Hipeczek! Hip!". Wielosławski został otoczony przez tłum ludzi, który zaczął go ściskać i obcałowywać. Cezaremu wydawało się, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Wtedy Hipolit przedstawił go zebranym na ganku ludziom. Baryka poznał matkę Wielosławskiego, księdza
jego przyrodniego brata, Karolinę Szarłatowiczównę
jego siostrę cioteczną oraz wuja Skalnickiego.


Cezary dostrzegł, że rodzina Hipolita nie sprawia wrażenia magnackiej, a raczej prowincjonalnej. Baryka zorientował się także, że panna Szarłatowiczówna często na niego spogląda. Młódka zażartowała sobie z Hipolita, który wrócił z wojny wypoczęty, opalony i bardziej tęgi, podobnie jak Jędrek, który na wojnie czyścił buty jako ordynans oficera. Panna Karolina zaciekawiły słowa Hipolita, który zażartował mówiąc, że Cezary jest "prawie bolszewikiem". Dziewczyna odpowiedziała, że nigdy nie widziała bolszewika i dokładnie obejrzała sobie Barykę. Hipolit tłumaczył koledze, że Karolina pochodzi z Ukrainy, a jej rodzinny majątek został skonfiskowany przez bolszewików. Dziewczyna była wtedy na pensji w Warszawie. Wielosławski zażartował sobie, że teraz "Karolina Szarłatowiczówna kury maca w Nawłoci". Hipolit kontynuował swoje żarty twierdząc, że dziewczyna opiekuje się także gęsimi i krowami. Powiedział także ironicznie, że leżąc w okopie, na wojnie, miał chęć wysłania do niej listu z zapytaniem, czy kury dobrze się niosą. Karolina próbowała się bronić, ale Hipolit wciąż jej przerywał i drwił dalej. W końcu Cezary stanął w obronie panny Karoliny. Wtórował mu ksiądz Anastazy, który namawiał ją: "Jeżeli go teraz nie oszołomisz, znowu zapanuje nad tobą". Dziewczyna powiedziała z uśmiechem: "Przebaczam mu z góry wszystko. Biedny bohater, inwalida, zmizerowany w bojach obrońca swych trzód, stadnin, obór, powozów i batów...".

Przed uroczystą kolacją Cezary zapoznał się dokładniej z rodziną Wielosławskiego. Przez najbliższych swojego przyjaciela został przyjęty z wielką sympatią. Zwłaszcza radosny ksiądz Anastazy upodobał sobie towarzystwo młodzieńca. Kapłan zwrócił się do Cezarego "Aleście też spuścili lanie tym Żydom! - Cha-cha-cha! Cóż za lanie! Takie lanie nad laniami, że to z okularami na nosie po historiach szukać! Tu ten Piłsudski - szach-mach! Rozpruł jak nożem! Tu nasz bogobojny Haller goni a bije! Tu Sikorski łomoce jak w cymbał. Zdarzenie boże...". Po tych słowach urwał, przeżegnał się i zaczął cichą modlitwę. Podczas suto zakrapianej kolacji wszyscy świetnie się bawili, ale matka Hipolita siedziała z boku i patrzyła na swojego syna ze łzami szczęścia w oczach. Wielosławski zaczął opowiadać wszystkim o losach Cezarego, o tym, że jest sierotą, o śmierci Seweryna oraz o tym, jak dzielnie walczył z najeźdźcą. Ksiądz Anastazy był pewny, że teraz, gdy wrócił Hipolit, wszystko będzie jak dawniej. Podobnego zdania był wuj Skalnicki. Pani Wielosławska zapytała Cezarego, najgrzeczniej jak potrafiła, o to, gdzie zmarła jego matka. Gdy odparł, że w Baku, kobieta była zdziwiona, że Baryka pochodził z tak odległych stron. Do kolacji dołączył jeszcze pan Turzycki oraz dwie ciotki Aniela i Wiktoria, jedna była wdową, a druga starą panną.


"Stary służący Maciejunio ledwie mógł nadążyć z odkorkowywaniem", to zdanie pozwala określić, jak bardzo rodzina była szczęśliwa z powrotu swojego krewniaka z wojny. W kuchni Hipolit serdecznie uściskał Macieja, po czym pomógł mu w otwarciu kolejnych butelek. Cezary siedział przy stole. Pił i jadł wszystko, co mu podawano. Dwie ciotki dosiadły się do niego i prosiły, by opowiedział im o swojej matce "wszystkowszystko!". Jednak najbardziej obleganą postacią podczas kolacji był Hipolit. Nawet stary kucharz Wojciech wyszedł z kuchni, aby przywitać się z paniczem.

"Jeszcze obiad do swej połowy nie dobiegł, a już Cezary - Czaruś pił bruderszaft na śmierć i życie z księdzem Nastkiem, z wujciem Michasiem, a nawet trącał się kieliszkiem z obydwiema podstarzałymi ciotkami i młodocianą panną Kawusią". Za oknem było słychać, jak starym zwyczajem, parobkowie strzelali z batów ku czci Hipolita. "Jaśnie-Hipcio" już pijany, wyszedł do fornali z butelkami białego wina, za nim podążała reszta rodziny, a wśród nich Cezary. Wielosławski przywitał się ze wszystkimi parobkami z osobna, znał ich bardzo dobrze i szczerze się cieszył, że znów ich widzi. Cezary przyglądał się temu, jak traktowany jest jego przyjaciel i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, czuł szczęście. Był nim upojony. Odczuwał ogromną przyjemność z możliwości przebywania w gronie ludzi, którzy nawet obcego traktują jak członka rodziny. Po powrocie do środka Baryka upił się kompletnie i ze łzami w oczach powiedział do Hipolita: "Strzeż się, bracie! Pilnuj się! Za tę jedną srebrną papierośnicę, za posiadanie kilku srebrnych łyżek, ci sami, wierz mi, ci sami, Maciejunio i Wojciunio, Szymek i Walek, a nawet ten Józio - Józio! - wywleką cię do ogrodu i głowę ci rozwalą siekierą. Wierz mi! Ja wiem! Grube i dzikie sołdaty ustawią cię pod murem... Nie drgnie im ręka, gdy cię wezmą na cel! Za jedną tę oto srebrną cukiernicę! Wierz mi, Hipolit! Błagam cię..". Przysłuchujący się temu ksiądz Anastazy nie zrozumiał, o co chodziło Baryce. Kapłan myślał, że młodzieniec chce srebrną cukiernicę i powiedział, że może ją sobie wziąć.

Z czasem przy stole siedziało już coraz mniej biesiadników. Cezary wysłuchiwał opowieści wuja Michała, który żalił się, że robił kiedyś interesy z dwoma Żydami, braćmi Kminkami, na czym źle wyszedł. Opowieści przysłuchiwał się ksiądz Anastazy, zwany przez rodzinę pomidorkiem. Znał tę historyjkę na pamięć, ale nie miał serca przerwać krewniakowi. Z radością zauważył, że taki właśnie zamiar ma Karolina. Panna zapytała Cezarego, czy nie jest zmęczony po długiej podróży z Warszawy. Rodzina uznała, że Baryka powinien już udać się na zasłużony odpoczynek. Ksiądz Anastazy zaproponował, że młodzieniec będzie spał razem z nim w "Ariance", czyli małym domku dla gości. Karolina odprowadziła Cezarego, zwanego przy biesiadnym stole "porucznikiem" i Anastazego do położonej w ogrodzie altany. Po drodze ksiądz "wlazł w ciemności na młodego świerka, który mu się cały wpakował pod sutannę i między nogi, a w sposób tak wyjątkowo uporczywy, iż żadną miarą nie można było ani przeskoczyć, ani ominąć, ani w ogóle przerwać tego dosiadania świerka z jego bujnymi i sprężystymi gałęźmi". Z pomocą przyszła Anastazemu panna Karolina. Szarłatowiczówna dziwiła się, że polscy księża noszą tak długie sutanny, dłuższe, niż kapłani na Zachodzie. Dłuższe nawet od sukni damskich. Podchmielony kapłan zaczął wtedy śpiewać na cały głos:

Caroline, Caroline,
Prends ton chapeau fleuri,
Ta robe blanche
De dimanche
Et tes petits souliers vernis...".

Rozbawiona Karolina prosiła Anastazego, by przestał, poczym zaczęła go poganiać, ponieważ właśnie zaczęło kropić. Cezary maszerował w ciszy, wsparty o drobną, choć silną rękę panny Szarłatowiczówny. W domku Karolina zaprowadziła "porucznika" do jego pokoju. Cezary zdążył się jeszcze pożegnać z "kanonikiem", jak nazwał Anastazego, który miał swoje łóżko zaraz przy drzwiach wejściowych. W ciemnej sieni został sam na sam z panną Karoliną.

Młoda kobieta odszukała w komodach świecę i zapałki. Wytłumaczyła przy tym Cezaremu, że "Arianka" to dawny zbór ariański, wielokrotnie przerabiany. Obecnie znajdowały się tu pokoje gościnne, kancelaria i mieszkanie rządcy. Wreszcie Karolina wprowadziła Barykę do jego pokoju, była zadowolona, że łóżko jest posłane. W Cezarym obudził się duch gentlemana i zaproponował kobiecie, że odprowadzi ją powrotem do domu, bo nie wypada, by wracała sama w ciemną noc. Karolina zareagowała z uśmiechem: "Tak! Pan mnie, bo się boję, a potem ja pana, bo pan nie trafi". Jednak Cezaremu udało się postawić na swoim. Kobieta zgodziła się, że da się odprowadzić do połowy drogi. Na dworze lał deszcz, więc młodzi musieli biec. Baryka zaproponował Karolinie, by ta przykryła się jego płaszczem, ale dziewczyna odmówiła, ponieważ uznała, że tak nie wypada. Cezary jednak nalegał, że nakryją się oboje. Aby tego dokonać musiał przyciągnąć dziewczynę do siebie. Karolina odsunęła się spłoszona, ale wciąż znajdował się pod połową płaszcza Baryki. Cezary obejmował pannę Szarłatowiczównę na tyle, na ile było to konieczne, by uchronić ją przed deszczem. Wyczuwał, że ciało dziewczyny drży. Karolina tłumaczyła, że nie przywykła do "żołnierskiej" śmiałości ze strony mężczyzn. Baryka bronił się, że na co dzień nie postępuje w ten sposób, a teraz chodzi mu tylko o to, aby dziewczyna nie zmokła. Nim się zorientowali byli już pod domem. Pożegnali się i Cezary pobiegł z powrotem przez park do "Arianki".


* * *
Zaskoczony Cezary był świadkiem chwili zapomnienia panny Karoliny. Przed śniadaniem udał się do salonu, do którego weszła także ubrana w samą koszulę dziewczyna. Przeświadczona, że jest tam sama zaczęła tańczyć. Baryka przyglądał się zafascynowany i dostrzegł jej piękno. Po śniadaniu wraz z Hipolitem wybrał się na przejażdżkę, podczas której poznał panią Laurę Kościeniecką i jej narzeczonego Władysława Barwickiego. Kobieta zaprosiła ich do swojego pałacu w Leńcu. Zaprosiła także Cezarego na piknik charytatywny w pałacu w Odolanach.

Z samego rana Cezary obudził się wypoczęty i usłyszał donośne chrapanie księdza Anastazego i znajome chrapanie Hipolita, który także nocował w dawnym zborze ariańskim. Baryka podziwiał budynek, czego nie mógł zrobić w nocy. Pokój, w którym spał, był dawniej miejscem wspólnych modlitw Arian. Zszedł do ogrodu i ujrzał park, który poprzedniej nocy przemierzał. Cezary dostrzegł, że drewniany dworek rodziny Hipolita, widoczny z "Arianki", stoi na kamiennych fundamentach. Doszedł do wniosku, że wcześniej w tym miejscu stała znacznie bardziej okazała budowla. W parkowych alejach zauważył rodzinne nagrobki. Baryka przechadzał się pomiędzy pomnikami przodków swojego przyjaciela, zachwycony urokiem tego miejsca i listopadowym powietrzem. Czuł wielką radość z tego, że jest młody, zdrowy i silny. Nucąc radosną piosenkę przechadzał się uliczkami parku. Jedna ze ścieżek prowadziła do folwarku. Baryka znalazł się między stodołami, stertami zboża, oborami, stajniami, kupami nawozu i zbiornikami z gnojówką. Pracujący ludzie kłaniali się Cezaremu, co, jako komuniście, nie podobało się mu. Zmieszany udał się dalej i dotarł do ptasiego ogrójca. Baryka przyglądał się kaczkom, kurom, pawiom, perliczkom i gęsiom.

Z kontemplacji wyrwała go przezabawna scena. Zauważył młodą dziewczynę, pensjonariuszkę z miasta, która nie mogła się nadziwić wszystkiemu dookoła. Młódka weszła między stado perliczek i została zaatakowana przez starego samca, a zaraz po tym przez samicę. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki przed agresywnym ptakiem, który, podskakując, dziobał ją gdzie popadło. Pensjonariuszce wydawało się, że znalazła schronienie w "Ariance", ale nic z tego. Ptak wpadł do środka goniąc dziewczynę. Parobkowie nie mogli powstrzymać się od śmiechu na widok tej sceny. Cezary postanowił, że uda się do dworku, aby zobaczyć się z panną Karoliną. Wszedł do domu i zdziwił się, że nikogo nie spotkał. Udał się do sali jadalnej, gdzie ogrzał się przy kominku. Usiadł wygodnie na sofie i wpatrując się w ogień zamyślił się.

Nagle do pokoju weszła panna Karolina, jej ubiór wskazywał, że dopiero co wstała z łóżka. Dziewczyna miała na sobie tylko wyszywaną koronkami, krótką koszulę i kapcie. Jej włosy były w nieładzie. Karolina nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie jest sama w pomieszczeniu. Podeszła do kominka i zaczęła tańczyć, zadzierając raz po raz i tak krótką koszulę do góry, ukazując piękne uda. Baryka, siedzący na sofie "Nigdy nie miał przed oczyma kształtów kobiecych tak harmonijnie pięknych i młodzieńczo jędrnych". Długo przyglądał się temu fascynującemu widowisku, ale w końcu chrząknął i powiedział, żeby dziewczyna uważała na swoje włosy, które mogłyby się zająć ogniem. Zaskoczona panna Szarłatowiczówna wydała nagły okrzyk i gwałtownie uciekła.


Cezary nie wiedział, co ma zrobić, czy zostać na sofie, czy wyjść z dworku. Postanowił, że zostanie. Po pewnym czasie, do pokoju wszedł służący Maciej. Widok Baryki dogłębnie go zasmucił. Nie mógł uwierzyć, że tak znamienity gość czeka na śniadanie. Maciejunio natychmiast wyszedł i po chwili do jadalni zaczęli wchodzić parobkowie i dziewki i w kilka minut przed Cezarym stał stół zastawiony świeżymi przysmakami. Bohater nie czekał na pozostałych domowników i, ku uciesze starego służącego, zabrał się za śniadanie. Młodzieniec zapytał Macieja, czy domownicy jeszcze śpią. Mężczyzna odpowiedział, że tak. Dodał też, iż panna Karolina nie pojawi się na śniadaniu, ponieważ zmogła ją choroba. Barykę zdziwiły, ale i rozbawiły te słowa. Służący tłumaczył, że ciągłe zmiany pogody nie służą pannie Szarłatowiczównej. Po krótkim czasie w jadalni pojawił się Hipolit. Służba natychmiast podała mu jego ulubione sery i wędliny. Przyjaciel Baryki jadł za dwóch. Wielosławski zapytał Macieja, czy panna Karolina jeszcze śpi. Służący odpowiedział, że dziewczyna nie czuje się najlepiej.

Panicz zaproponował Cezaremu przejażdżkę konną. W stajni czekał już na nich Jędrek. Hipolit stęskniony za swoimi końmi przywitał się z każdym z osobna, klepiąc je po grzbietach. Baryka zauważył, że Jędrek jest zapatrzony w panicza i naśladuje każdy jego gest, a nawet grymas twarzy. Stajenny, podczas swego pobytu na wojnie, gdzie obcował z przedstawicielami wyższej sfery nauczył się nowych zwrotów, których notorycznie używał, najczęściej w nieodpowiednim momencie. Jego ulubionymi zwrotami były "absolutnie" i "jednakowoż". O tym, że nie miał pojęcia, co te słowa oznaczają świadczą niektóre jego wypowiedzi: "Kasztan przychudł, a jednakowoż Angielka także przychudła" czy "Wyrzucałem spod cugowych nawóz, ewentualnie gnój". Hipolita zaniepokoiła wiadomość, że jeden z jego koni stracił na wadze. Jędrek tłumaczył się, że to Namulak
jeden z parobków, jeździł na kasztance po pocztę. Wielosławski wściekł się, kiedy usłyszał te słowa. Przyglądający się z boku Baryka zastanawiał się: "Kiedyż nadejdzie podły dzień, iż tenże Jędrek posiądzie odwagę i zdobędzie się na siłę, żeby jaśnie pana chwycić za gardło i bić w kufę, względnie w mordę? Czy też Maciejunio da radę, czy potrafi wypchnąć jaśnie dziedziczkę za drzwi główne, właśnie w pazury motłochu? Czy potrafi wpuścić biedę okolicznych wsi, ażeby nareszcie zobaczyła, co to tam jest, co się mieści w salonie, w środku tego starego dworu, bardziej niedostępnym i bardziej tajemniczym dla tłumu niż święty kościół w Nawłoci?". Cezary odegnał od siebie te straszne myśli. Hipolit nakazał Jędrkowi zaprzęgnąć kasztankę w linijkę, czyli niewielki powóz. Przyjaciel zajął miejsce w dorożce i zaprosił Cezarego, by ten usiadł plecami do niego. Gdy Baryka zajął już swoje miejsce, koń z miejsca ruszył kłusem.

Cezary, jadąc zwrócony tyłem do konia i twarzą do rozmówców, podziwiał krajobraz. Przed jego oczami roztaczał się widok na rozległe pola. Gdy dojechali do szosy, Hipolit zaczął coraz bardziej poganiać konia siarczystymi razami batem. Wielsoławski chwycił Cezarego pod ramiona, podczas gdy linijka pędziła z zawrotną prędkością. Baryka poczuł mdłości, ale nie dawał tego po sobie poznać. Gdy kasztanka opadła z sił Hipolit zatrzymał powóz i zeskoczył na ziemię. Wtedy Cezary usłyszał, że ktoś ich woła. Wielosławski dostrzegł, że zbliżała się ku nim pani Laura Kościeniecka ze swoim narzeczonym. Cezary spostrzegł, że sąsiadka Hipolita jest przepiękną kobietą i jeździ konno w męskim stylu i stroju. Przyjaciel przedstawił kobiecie Barykę, jednak pani Laura nie zwracała uwagi na młodego mężczyznę, skupiała się wciąż na Hipolicie. Towarzysz kobiety także się przedstawił, nazywał się Władysław Barwicki. Para komplementowała męstwo wojsk polskich podczas najazdu bolszewików. Narzeczony pani Kościenickiej tłumaczył, że sam nie mógł zaciągnąć się do armii, ze względu na swoją astmę. Hipolit z drwiną w głosie życzył rosłemu mężczyźnie szybkiego powrotu do dawnego zdrowia. Pani Laura zaprosiła Wielosławskiego i Barykę na śniadanie do swojego pałacu
Leńca. Cezary, jadąc wraz z Hipolitem linijką tuż za panią Laurą i Barwickim, przyglądał się kobiecie. Uznał jej wdzięki za niemal boskie i nie mógł oderwać od nich wzroku. Hipolit po cichu wyjawił Baryce, że kobieta jest wdową. Jej zmarły dwa lata wcześniej mąż był literatem i historykiem, zakochanym w niej mizantropem. Pałac w Leńcu należał do niego, a po śmierci przeszedł w posiadanie pani Laury. Hipolitowi nie podobało się, że wokół niej kręci się Barwicki, który miał reputację amanta. Wielosławski tłumaczył dalej, że w Leńcu wciąż mieszka matka pana Kościenieckiego, co komplikuje szyki adoratorowi pani Laury. Do tego, zmarły mąż kobiety miał dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, które także miały prawa własności do części Leńca.

Cezary podejrzewał, że Hipolit jest najnormalniej w świecie zazdrosny o panią Kościenicką, ale przyjaciel zapewnił go, że, mimo iż kobieta podoba mu się, to nie czuje do niej nic poważnego. Para narzeczonych przyśpieszyła, aby dotrzeć na miejsce przed gośćmi. Po czasie linijka zajechała na dziedziniec przed Leńcem. Według Cezarego, budynek bardziej przypominał willę niż pałac. Przyjaciele weszli do środka, gdzie czekał na nich lokaj, który wskazał im drogę do łazienki. Po odświeżeniu się, Cezary i Hipolit udali się do salonu, gdzie oczekiwał na nich pan Barwicki. Przyjaciele z wojska zachwycali się pięknem wnętrz, gdy pani Laura zeszła ze schodów i ukazała się w modnej sukni. Zmiana stroju spowodowała, że Cezaremu kobieta wydała się jeszcze piękniejsza, niż wcześniej.


Szafa z książkami, która stała w salonie przypominała Baryce tę, która stała w jego rodzinnym domu w Baku. Spowodowało to, ze zamyślił się i zaczął wspominać rodziców. Zastanawiał się też, gdzie teraz mogą być książki ojca. Pani Laura zapytała, czy lubi czytać. Cezary odparł, że interesują go tylko obwoluty książek. Rozbawiona tym kobieta zapytała go, skąd pochodzi. Była szczerze zaskoczona, gdy usłyszała, że z odległego Baku. Pani Kościeniecka chciała, aby Baryka pozostał jak najdłużej w Nawłoci. Zdradziła też, że organizuje bal w Odolanach, na który go zaprosiła.

* * *
W Nawłoci mieszka także panna Wanda Okszyńska. Szesnastoletnia częstochowianka przebywa tutaj u wujostwa. Dziewczyna jest obdarzona wspaniałym talentem muzycznym. Dzięki Karolinie, pani Wielosławska udostępniła jej fortepian. Od tej pory w dworku rozbrzmiewała piękna muzyka.


"Panna Wanda Okszyńska miała skończonych szesnaście lat, a jednak nie mogła przeleźć z piątej do szóstej klasy szkoły państwowej w Częstochowie". Jej ojciec, urzędnik, zdawał sobie sprawę, że szósta klasa jest czymś nieosiągalnym dla jego córki. Pan Okszyński nie mógł już znieść widoku "oślicy". Jego małżonka, rodzona siostra żony rządcy majątku Wielosławskich w Nawłoci, pana Turzyckiego, wysłała dziewczynę na wieś, aby na jakiś czas załagodzić sytuacje panującą w domu. Właśnie Wanda była tą dziewczyną, którą na oczach Cezarego zaatakowała perliczka.


Dziewczyna posiadała niezwykły talent muzyczny. Doskonale grała na fortepianie. Jej rodzice wydali fortunę na lekcje gry na instrumencie. Jednak Wanda nie grała dla pochwał rodziców czy nauczycieli, ale dla czystej przyjemności. Niestety w Nawłoci nie znalazła fortepianu i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Ciotka nakryła ją raz, gdy siedząc zalana łzami przy stole, udawała, że gra na swoim ukochanym instrumencie.

Panna Karolina, gdy zorientowała się, że Wanda nie może żyć bez fortepianu zwołała rodzinną naradę. Przedstawiła sprawę dziewczyny i udało jej się nakłonić panią Wielosławską, aby udostępniła pannie Okszyńskiej stary, rodzinny fortepian, który służył w domu za dostojny mebel. Wniebowzięta Wanda mogła grać na instrumencie pod pewnymi warunkami: "1) przed obiadem; 2) gdy nie ma gości; 3) gdy nikt nie jest cierpiący; 4) gdy nikt nie śpi; 5) gdy w ogóle nikt nie zaprotestuje"
.
Cezary i Hipolit, wróciwszy ze śniadania w Leńcu, usłyszeli w salonie polonez A-dur Szopena. Ksiądz Anastazy, który zdążył już odprawić mszę w miejscowym kościele, wytłumaczył zdziwionym mężczyznom historię panny Wandy. Kapłan prosił, żeby nie przeszkadzali dziewczynie w grze i usiedli do stołu w jadalni. Jednak dwaj przyjaciele, którzy byli już po śniadaniu, postanowili poznać pięknie grającą pannę. Wpadli do salonu. Cezary zorientował się, że widział już wcześniej dziewczynę, gdy ta uciekała przed ptakiem. Panna Okszyńska zdała sobie natychmiast sprawę, że stoi przed nią pan Nawłoci. Posłusznie ukłoniła się Hipolitowi. Baryka spojrzał jej w oczy i pomyślał: "Nie! Ona się nigdy nie nauczy tabliczki mnożenia!". W momencie, gdy Hipolit zaczął ją prosić, by dalej grała, dziewczyna zbladła, a jej palce zaczęły wciskać nie te klawisze co trzeba. Cezaremu zrobiło się żal Wandy. Przypomniał sobie, jak lata temu grywał z matką i zaproponował pannie grę na cztery ręce. Baryka zasiadł przy dziewczynie i zaintonował "Tańce węgierskie" Liszta. Wanda od razu rozpromieniała i zaczęła przepięknie grać. Młodzi grali, a w salonie zgromadziło się liczne audytorium. Wspaniały koncert przerwał Maciejunio, mówiąc, że na stole czeka obiad.


* * *
Baryka, Karolina, ksiądz Anastazy i Hipolit udali się na przejażdżkę do folwarku Chłodek. Po drodze Cezary dostrzega ubogich mieszkańców okolicznych wsi. Na miejscu wybiera się z Karoliną na spacer nad staw. Tam wyjawia jej, że chciałby pracować na takim folwarku, ramię w ramię ze zwykłymi ludźmi.


Przy stole pojawiła się panna Karolina. Po domniemanej chorobie nie było już śladu, a dziewczyna ochoczo pomagała służbie w roznoszeniu jedzenia. Cezary nie mógł jednak liczyć na choćby jedno spojrzenie z jej strony. Wciąż udawała, że go nie widzi. Baryka opowiedział zgromadzonym o wizycie w Leńcu, próbował zrobić to w jak najzabawniejszy sposób, aby wywołać, choć drobny uśmiech na twarzy panny Szarłatowiczówny. Nic z tego jednak nie wyszło. Po jakimś czasie, Karolina, dyskretnie pokazała Cezaremu język. Gest ten zadziwił adresata. W chwilę po tym ksiądz Anastazy zaczął nucić swoją pioseneczkę "Caroline, Caroline", na dźwięk której Baryka uśmiechnął się, wtedy dziewczyna poczerwieniała na twarzy ze wstydu, wstała od stołu i opuściła salon. Zdziwiony kapłan nie rozumiał zachowania swojej krewniaczki. Cezary szepnął mu do ucha, że najwidoczniej dziewczyna nie przepada za tą piosenką. Ksiądz postanowił przeprosić Karolinę i przyprowadzić ją z powrotem do stołu, co też uczynił. Wtedy Hipolit wpadł na pomysł kolejnej wycieczki, która miała przybliżyć jego przyjacielowi uroki okolicznych krajobrazów. Na przejażdżkę mieli udać się poza nim i Baryką, ksiądz Anastazy i Karolina.

Po obiedzie, bryczka, zaprzęgnięta w dwa czarne konie, czekała już na dworze na pasażerów. Zanim jednak ktoś do niej wsiadł, Hipolit dokonał swoistego przeglądu pojazdu, za który odpowiedzialny był Jędrek. Wielosławski był zadowolony i nakazał przyprowadzenie sobie Urusia, jednego ze swoich ukochanych koni, na którym miał zamiar jechać wierzchem. Cezary zajął miejsce z przodu bryczki, obok Jędrka, ale usiadł twarzą do siedzących z tyłu księdza i Karoliny. Konie ruszyły tak gwałtownie, że Baryka poleciał przed siebie, ale nie wpadł na kapłana, ponieważ ten, wraz z krewniaczką, polecieli do tyłu. Cezary po raz drugi tego dnia podziwiał kobiece atrybuty panny Szarłatowiczówny, która leżała na plecach z odsłoniętymi nogami w górze. Przy akompaniamencie śmiechu zebranych na ganku mieszkańców dworku, Baryka rzucił się na pomoc Karolinie. Następnie zajął się podnoszeniem księdza. Twarz panny Szarłatowiczówny była zalana łzami wstydu. Zaczęła zasłaniać nogi do samych stóp. Anastazy zdawał sobie sprawę z komizmu tej sytuacji, ale jego krewniaczce wcale nie było do śmiechu, chciała jak najszybciej zapomnieć o tym uwłaczającym przedstawieniu. Hipolit jechał tuż za bryczką. Cezary, spoglądając na przyjaciela, nie wyobrażał sobie chwili, w której przyjdzie mu opuścić Nawłoć. Baryka czuł się tu znakomicie, zupełnie jakby na nowo przeżywał swoje dzieciństwo.

Po drodze mijali starego Żyda, który taszcząc wielki wór, kłaniał się nisko Hippolitowi. Cezary przyglądał się biedakowi dłuższą chwilę i rozmyślał, co też może on nieść w swoim worze. Nie podobała mu się myśl, że bogacze podróżują pociągami, a ubogim pozostaje jedynie wędrówka. Zastanawiał się, kto wreszcie stanie po stronie ludzi biednych. Po chwili wyminęli dwóch bosych chłopów, zajętych głośną rozmową. Baryka poczuł nieodpartą chęć zeskoczenia z pojazdu, zdjęcia butów i dołączenia się do ich dysputy. W duchu wołał do nich: "Ej, wy, ludzie! Słuchajcie! Ja idę tam razem z wami!". Jednak wcale z nimi nie szedł, ale jechał w wygodnej bryczce.

Powóz pędził polnymi drogami i po jakimś czasie zatrzymał się przed bramą folwarku Chłodek. Hipolit przywołał chłopaka z bujną grzywą, który wpuścił ich do majątku. Na wielkim terenie, wśród starych lip, stał jeszcze starszy dworek. Hipolit, Anastazy zostali powitani przez zarządcę, a Cezary wraz z Karoliną udali się nad staw. Uroda tego miejsca niemal zachwyciła Barykę. Zdawało mu się, że już kiedyś widział podobne krajobrazy, ale nie potrafił powiedzieć, gdzie to było. Wtedy przypomniał sobie "sekułę", staw z opowieści matki i pana Gajowca.

Ku zaskoczeniu Cezarego, Karolina powiedziała, że to jeziorko, przypomina jej podobne na Ukrainie. Uznał, że widocznie każdy ma swoją "sekułę", do której tęskni. Rozmawiali o życiu w Polsce. Zgodnie twierdzili, że nie ma w tym kraju rozmachu. Dziewczyna opowiadała o tym, że była wychowywana w bogactwach, a teraz musi usługiwać na dworku innym ludziom. Wyznała też, że całą jej najbliższą rodzinę zabili bolszewicy. Jej matka, wygnana ze swojego dworu, cały rok mieszkała w chłopskiej chacie nad stawem podobnym do tego, wokół którego teraz spacerowali. Kobiecie udało się dołączyć do córki w Warszawie, ale zmarła zaraz po tym z wycieńczenia. Ojciec Karoliny został zamordowany po wyjściu z więzienia w Kijowie. Baryka "pod wpływem niespodziewanego impulsu szczerości zaczął opowiadać o swej matce i ojcu, o ucieczce z Baku i wędrówce przez Rosję, o śmierci ojca i przybyciu do granic Polski". Cieszył się, że może jej opowiedzieć więcej, niż panu Gajowcowi, który chciał słychać tylko o pani Jadwidze. Nawet przed Hipolitem nie zdobył się nigdy na taką szczerość i wylewność. Siedząc nad brzegiem stawu, Karolina narzekała, że przez to, iż jest kobietą, nie mogła pójść na wojnę i zemścić się na bolszewikach. Miała za złe Baryce, że wojska polskie nie poszły za ciosem i dały sowietom wycofać się i uciec. Zarzucała żołnierzom, że brakowało im ducha. To rozzłościło Cezarego. Bohater odpowiedział, że po co mieliby uderzać na Moskwę, przecież nie po to, żeby panny, takie jak ona, odzyskały swoje pałace, w których teraz znajdują się pewnie wiejskie szkoły. Kontynuował mówiąc, iż należy zapomnieć o tym, co zrabowane i skupić się na tym, że Polacy odzyskali swój kraj. Karolina powiedziała, że nigdy nie zapomni tego Cezaremu, ale Baryka był pewny, że tak się nie stanie, ponieważ byli już przyjaciółmi. Młodzi, uśmiechnięci zawarli "sztamę". Bohater powiedział, że marzy o tym, żeby pozostać na tym folwarku i pracować choćby jako pomocnik rządcy, a raczej ekonoma Gruboszewskiego. Karolina śmiała się z niego, zapytała, czy chciałby agitować okolicznych chłopów. Baryka odparł, że polski lud nie wymaga agitacji, ponieważ już niedługo oprzytomnieje i "Rozum się pchać będzie drzwiami i oknami do tych chat i legowisk". Cezary mówił, że chciałby poznać wiejską ludność, z każdym porozmawiać o ich sprawach, "Nażyć się z nimi!". Marzył o życiu pisarza, który wykonywałby swoją pracę w dzień, a wieczorem siadałby na brzegu stawu i wspominał dawne czasy i matkę.


* * *
Hipolit negatywnie odnosi się do pomysłu Cezarego. Uznał go za bolszewicki kaprys. Podczas kolejnej wizyty w Leńcu Baryka zaczyna poważnie interesować się panią Laurą. W Nawłoci bohater uwodzi Karolinę, tańcząc z nią w swoim pokoju i namiętnie całując. Wszystko to dzieje się na oczach zakochanej do szaleństwa w Cezarym Wandy Okszyńskiej.

Hipolit, po tym jak usłyszał, że Cezary chce pracować na folwarku, zaniemówił. Baryka tłumaczył, że nie może wiecznie korzystać z gościnności przyjaciela, a ponieważ bardzo spodobało mu się w jego stronach, chciałyby zarabiać na własne utrzymanie. Mówił, że "nęci go życie proste". Chciałby zbratać się z chłopami i pracować z nimi ramię w ramię. Hipolit nie mógł zrozumieć jednego
dlaczego Baryka uparł się, żeby zamieszkać w Chłodku. Uznał to za "tołstojowską" pozę, w wyniku której ośmieszał nie tylko siebie, ale i Wielosławskich. Twierdził, że ten pomysł to jakiś rosyjski wynalazek, którego Polacy nie zaakceptują. Hipolit powiedział: "Przyznajże, braciszku, że nie byłbyś prawdziwym pisarzem prowentowym, który na swój skromny kawałeczek chleba uczciwie i z trudem zarabia, tylko paniczem z miasta, który się zabawia, bałamuci się komunistycznie, przebiera się za pisarza folwarcznego, a w niedzielę bawi się znowu za pan brat z dziećmi dziedziczki, przebiera się za panicza...". W dodatku uważał, że kaprys Baryki spowodowałby, że posady tej nie dostałby ktoś, kto jej bardzo potrzebuje i nie ma z czego żyć. Cezary musiał przyznać rację przyjacielowi, zdawał sobie sprawę, że uległ "snobizmowi parafialnemu".

Życie w Nawłoci opierało się głównie na posiłkach i wypoczynku. Maciejunio, krzątając się po jadalni, dawał wszystkim znać, że już czas na śniadanie, obiad, podwieczorek czy kolację. W przerwach między posiłkami, mieszkańcy majtku udawali się na konne wycieczki, słuchali muzyki panny Wandy, czasami tańczyli. Po kolacji zazwyczaj grali w szachy lub karty, przy czym popijali alkohol i zajadali się przysmakami.

Taki tryb życia powodował, że gdy szlachcice spali w najlepsze, usługujący im, prości ludzie, od świtu już byli na nogach. Pod "Arianką" na księdza Anastazego, którego chrapanie było słychać aż na dworze, zawsze czekał kościelny. W stajni Jędrek szykował i siodłał Urusia dla Hipolita. W domu, Maciejunio krzątał się, nakrywając stół, zamartwiając się, że śniadanie wystygnie, zanim ktokolwiek się zjawi. Czasem Karolina rzucała kamieniami w zamknięte okiennice "Arianki", aby zbudzić śpiących w niej ludzi.


Pomiędzy posiłkami Cezary wymykał się, by "poznać życie w prawdzie i istocie". Chodził do młynów, młocarni, spichlerzy, stajni, obór, starał się pomagać w kieratowych pracach parobkom.

W dworku Wielsosławskich wszyscy byli zajęci segregowaniem zebranych jabłek na strychu. W istocie wyglądało to tak, że cała rodzina zamiast układać owoce według gatunków w specjalnych przegrodach, zajadała się co ładniejszymi okazami. Na strychu wszyscy zachowywali się jak dzieci. Rzucali się jabłkami i ganiali. Wszelkie maniery, obowiązujące w domu, na strychu nie były respektowane. Podczas tych zabaw i pląsów na poddaszu, Cezaremu wiele razy zdarzało się trzymać w objęciach pannę Karolinę.

Pani Kościeniecka z Leńca zorganizowała piknik, podczas którego miały być zbierane datki na protezy dla dzieci
ofiar wojny. Przyjęcie zostało zorganizowane w sali pałacu w Odolanach, należącego do pana Storzana. Mężczyzna był sparaliżowany i dlatego chętnie udostępniał pani Laurze swoją posiadłość na cele charytatywne. Pani Kościeniecka "Poruszyła całą okolicę, zmobilizowała wszystko, co żyło, miało nogi i fraki, władała młodzieżą jak dyktator, łaskawy dla posłusznych a nieubłagany dla opieszałych". Kobieta sprawiła, że cała miejscowość przygotowywała wykwintne dania na piknik.

Pierwszym pomocnikiem pani Laury był pan Barwicki, ale poza nim wspierali ją także Hipolit Wielosławski i Cezary Baryka. Zwłaszcza ten drugi dał się poznać jako znakomity tancerz. Brakowało mu tylko fraku, co niepokoiło panią Kościeniecką. Przejęty tym Hipolit musiał wręcz błagać, Cezarego, aby ten pozwolił sobie kupić stosowny strój. Po wielu namowach, Baryka się ugiął i udał się z przyjacielem do Częstochowy na przymiarki do mistrza Poola. W kilka dni po tym, krawiec przysłał do Nawłoci swoje dzieło. Na widok Cezarego we fraku Karolina zakrzyknęła z zachwytu. Baryka zaciągnął dziewczynę do swojego pokoju i tam zatańczył z nią przed lustrem kilkakrotnie figurę shimmy. Tańczyli po cichu, na palcach. Panna Szarłatowiczówna wciąż powtarzała, że jak ktoś ich nakryje to cała jej reputacja legnie w gruzach. Cezary postanowił ją uciszyć długim, namiętnym pocałunkiem. Po dłuższej chwili Karolina odepchnęła od siebie młodzieńca. Dziewczyna prosiła: "Niech mnie pan nie gubi! Niech mnie pan nie robi nic złego!". Baryka zgodził się ją wypuścić, ale w zamian za jeszcze jeden pocałunek. Panna Szarłatowiczówna zrobiła to z nieukrywaną przyjemnością. Gdy Cezary był już sam w pokoju, jego ciało przechodziły dreszcze. Rozejrzał się po korytarzu i pomyślał: "Och, sekutnica! Nikogo tu nie ma. Można było całować się jeszcze choćby i pół godziny. Teraz nieprędko taka sposobność się zdarzy". Jednak mylił się, ponieważ wszystko z ukrycia widziała panna Wanda Okszyńska. Młoda muzyczka ukryła się za schodami, skąd chciała obserwować Cezarego, w którym się zakochała, gdy tylko usiadł koło niej przy fortepianie. Wandzia zupełnie oszalała na punkcie Baryki.

Dziewczyna potajemnie śledziła niemal każdy krok Cezarego w Nawłoci. Z uwielbieniem całowała nawet klamkę i drzwi do pokoju swojego ukochanego. Zdawała sobie sprawę, że jej uczucie nie może wyjść na jaw. Muzyczka widziała, jak do pokoju Baryki wchodzi panna Karolina. Wtedy przez dziurkę od klucza widziała ich taniec i pocałunki. "Och, jakie straszne płomienie wybuchły, zgorzały i zgasły w jej piersiach!". Wydawało się, że nie wytrzyma i uderzy pięścią w drzwi albo krzyknie ze złości. Zdołała się jednak opanować. Wycofała się na schody i z góry obserwowała jak Karolina opuszcza pokój jej ukochanego. Wtedy zrozumiała, dlaczego Cezary nigdy nie patrzył na nią. Wanda w swoim pokoju robiła wszystko, żeby nie krzyczeć ze wściekłości. Czuła wielką złość.

* * *
Baryka pomagał przy organizacji pikniku. Z powodu braku środka transportu nie mógł wydostać się z Odolan. Przybyła na miejsce pani Laura oferuje mu pomoc. W karecie pomiędzy młodzieńcem a kobietą wybucha namiętny romans.


Termin pikniku zbliżał się nieuchronnie. Pani Laura raz za razem posyłała Cezarego lub Hipolita do pobliskich miejscowości, aby załatwiali różne sprawy. Pewnego razu Baryka przywiózł do pałacu w Odolanach wielkie pudła cukierków, ale nie mógł powrócić do Nawłoci z powodu ulewnego deszczu oraz tego, że musiał czekać na konie. Powóz, którym przyjechał Cezary wyruszył do Suchołustka, w drodze powrotnej miał zajechać po Barykę. Pielęgniarka dotrzymywała towarzystwa bohaterowi do czasu, gdy wezwał ją pan Storzan.

Cezary, pozostawiony sam sobie, dokładnie zapoznał się z salonem. Przejrzał wszystkie książki i albumy, przyjrzał się wszystkim wiszącym na ścianach obrazom. Z czasem zaczął się nudzić, ale wiedział, że nie wypada się kłaść, chociaż czuł się senny. Postanowił zaryzykować i opuścił salon, chociaż wiedział, że nie powinien był tego robić. Zaszedł do sali przepięknie ozdobionej balowej. Minął tą wielką komnatę i udał się na werandę, a stamtąd zszedł do ogrodu. Deszcz nie przestał padać, więc Baryka postanowił wrócić do salonu. Zasiadł wygodnie w fotelu i usłyszał przyjeżdżające konie. Wstał, pewny, że już odjedzie. Wtedy usłyszał panią Laurę, która weszła do salonu. Kobieta była zdziwiona, tym, że Cezary wciąż tam był. Baryka odpowiedział, że czeka na powóz, który wciąż nie nadjeżdżał. Pani Laura nie rozumiała, dlaczego młodzieniec nie zarekwirował koni z tutejszej stajni. Cezary odpowiedział, że nie chciał robić skandalu, a takie praktyki są mu obce. Wolał cierpliwe czekać na swój powóz z Suchołustka. Pani Kościeniecka postanowiła, że sama odwiezie Barykę do Nawłoci. Kobieta musiał jednak odpocząć. Zdjęła z siebie przemoczony płaszcz, rozpuściła włosy i zasiadła wygodnie w fotelu. Cezary zachwycił się jej widokiem i zapachem. Usiadł naprzeciwko pani Laury i spostrzegł piękne nogi kobiety. Rozmawiali o balu i tańcach. Cezary zapowiedział, że ma zamiar dużo tańczyć właśnie z nią. Kościeniecka odpowiedziała, że jej narzeczony jest bardzo zazdrosnym człowiekiem. Baryka odpowiedział: "On będzie niesłychanie zazdrosny, a ja będę z panią ciągle tańczył. Przecie to pani zaprosiła mię na ten piknik". Kobieta uznała, że już czas wyruszać do Nawłoci. Wsiedli do karety, która była darem od jej zmarłego męża.


Wewnątrz pojazdu panował mrok. Cezary nie mógł się powstrzymać i objął kobietę, zamykając jej usta namiętnym pocałunkiem. Pani Laura nie oponowała. Przez całą drogę oddali się miłosnej pasji i pieszczotom. Gdy zbliżali się do Nawłoci, pani Kościeniecka przysięgała, że jej narzeczony nigdy się o tym nie dowie. Cezary nie mógł zrozumieć, dlaczego kobieta miała zamiar poślubić Wierzbickiego. Laura powiedziała, że kiedyś wszystko mu wytłumaczy. Kareta zajechała do Nawłoci. Baryka wysiadł z karety, ukłonił się nisko i podziękował za podwiezienie, całując kobietę w rękę. Kościeniecka zatrzasnęła drzwiczki i nakazała woźnicy odjazd do Leńca.
Baryka wymyka się nocami z Nawłoci i odwiedza panią Laurę w jej pałacu. Ich romans przybiera na sile.


Na kilka dni przed piknikiem, pani Laura pojawiła się w Nawłoci z pilnym zadaniem dla Cezarego. Wieczorem, po kolacji Baryka udał, że jest bardzo zmęczony i śpiący. W jego pokoju nie paliło się światło, więc wszyscy uznali, że śpi. Ale nie było to prawdą. Bohater wymknął się z "Arianki" i polnymi ścieżkami poszedł do Leńca. Unikając głównej drogi, młodzieniec przedzierał się przez krzaki malin, doły i błoto. Wreszcie sforsował kolczasty parkan i znalazł się w ogrodzie pod rezydencją panny Laury. Podbiegł do tylnych drzwi pałacyku. Wiedział, że będą otwarte. Najciszej jak potrafił, stąpał po ciemnej sieni, zaglądając ostrożnie do kolejnych pomieszczeń. Ujrzał zapalone światło w bibliotece i bał się, czy aby ktoś ze służby nie przyjdzie, aby je zgasić. Licząc na szczęście cicho wszedł do oświetlonego pokoju. Wziął do ręki pierwszą lepszą książkę, zasiadł usiadł w ciemnym kącie i udawał, że czyta. Gdyby ktoś go tu nakrył, powiedziałby, że oczekuje pani Laury, z którą musi omówić pilną sprawę dotyczącą pikniku. Usłyszał dobiegające z góry odgłosy - śmiech kobiecy, ale i męski. Zdał sobie sprawę, że Barwicki jest w pałacu. W pierwszej chwili chciał wrócić do Nawłoci, ale powstrzymał się. Siedział na wygodnej sofie i dalej udawał, że czyta książkę, płonąc ze złości. Nagle usłyszał, że ktoś schodzi po schodach. Cezary wywnioskował, że oprócz pani Laury i jej narzeczonego, był tam ktoś jeszcze, kobieta. Baryka zastanawiał się przez chwilę, kim może być trzecia osoba. Doszedł do wniosku, że to pewnie matka zmarłego męża pani Kościenieckiej. Barwicki pożegnał się z kobietami i wyszedł. Laura zauważyła Cezarego, siedzącego w kącie biblioteki, odprawiła teściową, odczekała chwilę i weszła do pomieszczenia, w którym czekał na nią Baryka. Chwyciła młodzieńca za rękę i pociągnęła za sobą na piętro. Nakazała kochankowi, by poczekał na nią w małym pokoiku. Wezwała wtedy pokojówkę, by pościeliła jej łóżko. Gdy służąca spełniła swoją powinność, Laura wróciła po Barykę i razem udali się do jej sypialni. Kościeniecka powiedziała mu, że musi czuwać w oknie i dawać sygnały świetlne lampą naftową Barwickiemu, aż do momentu, gdy jego powóz nie zniknie z horyzontu. Gdyby tego nie zrobiła, jej narzeczony był gotów zawrócić z drogi, by upewnić się, że u ukochanej wszystko w porządku. Cezary nalegał, by kobieta pozwoliła jemu operować lampą w oknie. Młodzieniec dawał sygnały Barwickiemu, a jak tylko światła jego powozu zniknęły w oddali, oddał się całkowicie pani Laurze.


* * *
Długo oczekiwany bal w Odolanach wreszcie nadszedł. Wystrojony Baryka nie mógł oderwać oczu od pani Laury. Tańczył z wieloma kobietami, ale jego wzrok spoczywał tylko na niej. Karolina nakryła Cezarego i panią Kościeniecką w ogrodzie na schadzce. Po powrocie na salę została poproszona o zatańczenie z Baryką. Ich taniec z zawiścią obserwowała Wanda Okszyńska.


Nadszedł dzień charytatywnego pikniku. Okoliczna szlachta gorączkowo przygotowywała się do wielkiego wydarzenia. Stary Maciejunio okazał się świetnym fryzjerem. Ostrzygł Hipolita, Cezarego, a na końcu księdza Anastazego. Młodzieńcy mieli na sobie fraki, a strój kapłana był nieco ekscentryczny, ponieważ przypominał kolorową kobiecą kreację. Mężczyzna miał nawet pończochy. Hipolit, gdy to ujrzał, nie mógł powstrzymać się od śmiechu i złośliwości. Cała trójka wsiadła do czekającego pod "Arianką" wozu i ze śpiewem na ustach, nie mogąc się doczekać, pędziła ku Odolanom. Wielosławski ciągle żartował sobie z Anastazego i wypytywał go, czy oby na pewno wolno mu tańczyć z kobietami. Na miejscu Cezary próbował nie zwracać na siebie uwagi i wtopić się w tłum. W końcu znalazł wolne krzesło i, nie chcąc rzucać się w oczy, usiadł. Nagle jego ciało przeszyły dreszcze, ponieważ zobaczył panią Laurę, wchodzącą do sali balowej. Suknia, jaką miała na sobie, podkreślała jej piękną figurę. Odsłonięte ramiona i plecy sprawiały, że nie można było oderwać od niej oczu. Obok szedł jej narzeczony
Barwicki. Pani Kościeniecka, jako gospodyni pikniku, witała się z każdym gościem. Gdy ukłoniła się Cezaremu, młodzieniec poczuł ból, ponieważ kobieta nawet przez sekundę nie zatrzymała na nim swojego wzroku. Zdawał sobie sprawę, że tak właśnie powinno być, ale nie potrafił powstrzymać negatywnych uczuć. Starał się nie patrzeć w kierunku Laury, głównie z powodu kręcącego się ciągle przy niej Barwickiego, którego widoku nie mógł znieść.


Na salę balową weszło całe "towarzystwo nawłockie: pani Wielosławska, wujcio Michał ze swymi grubymi i obwisłymi wąsami, szczególnie odmieniony we fraku, obiedzie ciotki - Anglique i Victoire (Ach, te stare zwaliska! - jak śpiewał wyrodny siostrzeniec, Hipolit) - wreszcie Karusia, a nawet, zabrana przez litość nad tym biedactwem, odziana naprędce sukienkę naprędce spreparowaną, panna Wanda Okszyńska". Rodzina zachowywała się jak na prawdziwą szlachtę przystało: pyszne uśmiechy, dostojny krok i wyrafinowanie. Wyjątek stanowiły Karolina i Wanda, które, trzymając się za ręce, zdawały się nie zdawać sobie sprawy gdzie się znajdują. Obydwie dostrzegły w tłumie Cezarego i zareagował podobnie jak on na widok pani Laury. Baryka dostrzegł je, wstał ze swojego krzesła i poprosił pannę Szarłatowiczównę do tańca. Ponieważ parkiet świecił jeszcze pustkami, para zwróciła na siebie uwagę zgromadzonych gości. Cezary, tańcząc z Karoliną, wciąż wlepiał wzrok w panią Kościeniecką. Ciągle zastanawiał się, co też może szeptać jej do ucha Barwicki.

Na taniec Baryki i Szarłatowiczówny nienawistnym okiem spoglądała Wanda. "Wilcze kły i tygrysie pazury zazdrości ćwiertowały jej upodobanie, wszechwładnie nad nią panujące". Jej powierzchowny uśmiech ukrywał wzbierającą w niej złość. Poczuła nieodpartą nienawiść do Karoliny. Dziewczyna przyglądała się, jak Cezary tańczył na przemian z następnymi kobietami, poderwał nawet do pląsów ciotki - Anielę i Wiktorię. Wreszcie przyszła kolej na Wandę. Nieśmiała dziewczyna powiedziała, że nie umie tańczyć, ale Baryka nic sobie z tego nie robił. Młodzieniec zbyt był zajęty obserwowaniem Laury, by dostrzec, że panna Okszyńska szaleje na jego punkcie. Wanda faktycznie nie potrafiła tańczyć, toteż szybko zmęczyła Cezarego. Bohater zauważył, że pani Kościeniecka jest wolna, podbiegł do niej i poprosił o możliwość zatańczenia. Kobieta szepnęła mu do ucha: "Czarusiu! Czarusieńku! Czarnoksiężniczku mój! Jesteś dziś piękny. Jesteś przepiękny. Włosy masz wytwornie ufryzowane. Jesteś zgrabny. Jesteś najzgrabniejszy ze wszystkich. Jesteś mocny, silny, wysmukły. Jesteś przesubtelny. Pachniesz! Ślicznie ci w tym fraku. Całuję twoje kręcone włosy. Całuję twoje oczy. Całuję twoje usta. Kocham cię, Czarusiu! Kocham cię całego, miękkiego, sprężystego, mocnego, wysmukłego! Kocham cię do szaleństwa! Kocham cię na śmierć, śliczny Czarusiu!". W tańcu prawiła Baryce liczne komplementy, niektóre były nieprzyzwoite. Młodzieniec miał jednak za złe Laurze, że ta ciągle rozmawia z Barwickim. Kobieta zapewniała, że nie robi tego z miłości, ale z przymusu. Zapewniała, ze nic nie czuje do tego "wąsatego byka". Zdradziła, że jej narzeczony jest bogaczem, ponieważ odziedziczył spadek po zmarłym bracie. Kościeniecka potrzebowała jego pieniędzy do spłacenia swoich długów. Nakazała Baryce, aby ją odstawił i poprosił o kolejny taniec za jakiś czas. Cezary ostrzegł ją, że jeżeli raz zobaczy Barwickiego szepczącego coś do jej ucha to wybuchnie towarzyski skandal. Gdy Baryka dziękował kobiecie za taniec, do sali wprowadzono wózek pana Storzana. Gospodarz Odolan witał się z wszystkimi gośćmi. Mężczyzna nazywał siebie "emblematem tych wszystkich kadłubków, których ta zabawa ma wesprzeć". Inwalida ujął kieliszek z szampanem i wzniósł toast za wszystkich tych, którzy podczas wojny stracili kończyny. Atmosfera wyraźnie zmieniła się na posępniejszą. Goście zaczęli zmierzać w kierunku sali, w której ustawione były stoły pełne jedzenia. Pani Wielosławska podeszła do Wandy, chwyciła ją za rękę i prowadziła za sobą. Młódka była pewna, że kobieta przejrzała jej uczucia. Tymczasem pani Wielosławska zaprowadziła ją do fortepianu. Posadziła Wandę przed instrumentem i nakazała zagrać coś, co najlepiej jej wychodzi. Dziewczyna zaczęła wydobywać z fortepianu pierwsze dźwięki. Z czasem zapomniała, że jest obserwowana przez tak liczną rzeszę ludzi i grała najpiękniej, jak potrafiła. Wyobrażała sobie, że jej jedynym słuchaczem jest Cezary. Poza tym, że starała się wyznać poprzez muzykę miłość, dawała także upust swej nienawiści do Karoliny. Wśród audytorium panowało zamieszanie, jedni wchodzili do sali, zauroczeni talentem Wandy, inni rozsiadali się wygodnie, a jeszcze inni opuszczali pomieszczenie, aby oddać się rozmowom.
Reklamy OnetKontekst

Pani Kościeniecka uznała tę chwilę za najlepszą, aby wymknąć się ze swoim kochankiem. Spojrzeniem dała znak Baryce i razem, nie zwracając na siebie uwagi, jak im się wydawało, wyszli. Zauważyła to panna Karolina. Młódka obserwowała Cezarego i panią Laurę, zdając sobie sprawę, że jej ukochany woli starszą od niej kobietę. Zrozpaczona zapragnęła jak najszybciej wyjść z sali. Wybiegła na dwór i skierowała się do ogrodu. Ze łzami w oczach szła na oślep przez liczne alejki. Z czasem usłyszała czyjeś szepty. Zdała sobie sprawę, że natknęła się na miejsce schadzki Cezarego i pani Laury. Para kochanków usłyszawszy, że ktoś się zbliża przemknęła w mroku obok panny Szarłatowiczówny. Dziewczyna była pewna, że to oni, ponieważ dobrze znała zapach swojego ukochanego. Zrozpaczona Karolina objęła zimny pień drzewa i zaczęła donośnie płakać. Zziębnięta wróciła po pewnym czasie do sali balowej. Usłyszała, że Wanda skończyła właśnie grać. Do głosu doszła orkiestra, a tłumnie zgromadzeni goście znowu tańczyli. Szarłatowiczówna usiadła na krześle i miała nadzieję, że nikt nie zwróci na nią uwagi. Dostrzegł ją jednak ksiądz Anastazy i zaczął prosić, by zatańczyła. Uważał, że dziewczyna musi pokazać wszystkim, jak wyśmienitą jest tancerką. Z czasem tłum gości zaczął skandować jej imię. Dziewczyna nie wyobrażała sobie, że wyjdzie na środek. Miała już odmówić, ale zauważyła wśród skandujących Cezarego. Wtedy uniosła się swoją ukraińską dumą i powiedziała, że zatańczy kozaka właśnie z Baryką. Młodzieniec nie odmówił. Pijany Hipolit rzucił się do fortepianu i zaczął grać takty kozackiego tańca. Para dała doskonały popis. Wszystkiemu przyglądała się panna Wanda. Zazdrosna Okszyńska zdawała się liczyć każdy uśmiech Karoliny i Cezarego. Po drugiej stronie sali podobnie zachowywała się Laura Kościeniecka. Barwicki raz po raz zwracał jej uwagę, że młodzieniec wciąż myli kroki kozaka. Kobieta, chcąc zachować wszelkie pozory, zgadzała się z nim i nazywała Cezarego "chłystkiem". Po tańcu Karoliny i Baryki, orkiestra zaczęła grać skoczne kawałki. Hipolit i Anastazy, już dawno pijani, mieli za złe Cezaremu, że zamiast pić z nimi, ciągle tańczy. Wielosławski przypomniał przyjacielowi zajścia w lasku Rogacz i tym sposobem, namówił go, by usiadł z nimi do stołu. Hipolit w swoim upojeniu mówił, że Baryka nie chciał się z nimi napić, ponieważ jest bolszewikiem, a ich ma za burżujów. Panicz jednak był już tak nietrzeźwy, że runął na stół. Jacyś mężczyźni wynieśli go na powietrze. Cezary został z księdzem Anastazym. Mężczyźni toczyli ze sobą zakrapianą dysputę teologiczną. Baryka, już mocno pijany, został poproszony na salę balową. Stawił się naprzeciw pani Laury skory do tańca, ale zauważył, że obok niej stoi Barwicki. Pod nosem nawymyślał swojemu konkurentowi. W tym momencie Cezary stracił świadomość i został zaniesiony w to samo miejsce, gdzie leżał Hipolit.


Nazajutrz Baryka obudził się w pokoju obok swojego przyjaciela. Spostrzegł, że ksiądz Anastazy szykuje się do wyjścia. Kapłan powiedział, że wraca do Nawłoci. Postanowili, że zostawią Hipolita w Odolanach, aż wytrzeźwieje, a razem udadzą się do domu. Na zewnątrz czekał już na nich rozbawiony Jędrek. Woźnica także upił się na wczorajszym pikniku, ale zapewniał, że czuje się świetnie. Po drodze Cezary zauważył, że prości ludzie ciężko pracują, podczas, gdy szlachta dobrze się bawi. Wieś Odolany była mało atrakcyjnym miejscem. Wszystko było brudne i zabłocone, łącznie z ludźmi. Młodzieniec wycedził przez zęby: "Szklane domy...". Ksiądz nie usłyszał tych słów, ale powiedział, że polska wieś wymaga pracy.


* * *
Cezary dalej romansuje z panią Laurą. W Wandzie rośnie nienawiść do Karoliny.


Dni po pikniku wydawały się straszliwie nudne. Baryka wspominał, że ma zamiar wrócić do Warszawy, ale robił to tylko po to, by Wielosławscy prosili go, by został u nich. Cezary "wrósł" w Nawłoć. Wciąż czekał na zaproszenie do Leńca, ale nie otrzymywał go. Nie zdawał sobie sprawy, że jego tęsknotę za panią Laurą dostrzega panna Karolina. Pewnego razu, grając z panną Wandą Liszta na cztery ręce, dziewczyna przełamała opór i położyła swoją dłoń, na jego ręce. Zmieszany Baryka nie wiedział jak ma zareagować. Zdał sobie sprawę, że panna Okszyńska jest w nim zadurzona. Przypomniał sobie wtedy pioseneczkę:

"W lasku Idy trzy boginie
Spór zacięty wiodą wraz,
Każda z nich pięknością słynie
Która najpiękniejsza z nas?...".

Cezary powiedział wtedy, że widział kiedyś, jak Wanda uciekała przed rozwścieczoną perliczką. Dziewczyna nie wiedziała o tym, dlatego spaliła się ze wstydu, wstała i uciekła. Baryka wciąż rozmyślał o pani Laurze. Oczekiwał chwili, gdy mógł ją zobaczyć choćby z daleka. Spotykał ją w nawłockim kościele oraz podczas jej nielicznych wizyt we dworku Wielosławskich. Kobieta traktowała Cezarego niczym swojego podopiecznego. Prawiła mu liczne rady i wskazówki, chociaż była od niego starsza o zaledwie dwa lata. Poza Karoliną, nikt w Nawłoci nie domyślał się, że tę dwójkę łączy płomienny romans. Tylko ona widziała gesty i znaki wysyłane przez panią z Leńca w kierunku Cezarego.

Pewnego razu zauważyła nawet karteczkę, którą kobieta przekazała swojemu kochankowi. Następnego dnia Baryka poprosił o konie, ponieważ musiał udać się do Częstochowy, skąd miał nadać telegraf do pana Gajowca. Karolina dowiedziała się, że o tej samej porze Laura Kościeniecka udaje się w podróż w to samo miejsce. Dziewczyna odkryła też ślady kopyt w parku, w którym stała "Arianka". Wydedukowała, że ktoś przyjeżdża w nocy w to miejsce, zostawia konia i udaje się do domku. Zauważyła także, że Cezary często znikał wczesnym wieczorem pod pretekstem bólu głowy lub napisania pilnego listu, a następnego dnia, służba miała problem z doczyszczeniem jego ubrań z błota. Udało się jej raz powąchać schnące przy ogniu nakrycie Baryki i bez problemu doszła do wniosku, że jest przesiąknięte perfumami pani Laury. Wszystko to powodowało, że narastała w niej wielka złość.


* * *
Karolina zostaje otruta i umiera. Wszelkie podejrzenia padają na Wandę. Baryka nie czuje się odpowiedzialny za nieszczęście, które spowodował.


Pod koniec listopada Baryka, który właśnie wrócił z Hipolitem z sąsiedniej miejscowości, znalazł na stoliku w swoim pokoju wiadomość: "Przychodź natychmiast do pokoju Karoliny! Anastazy". Cezary postanowił najpierw się odświeżyć, wtedy do pomieszczenia wpadł ksiądz i niemal siłą zaciągnął go do pokoju dziewczyny. Oburzony młodzian wyszarpnął swoją rękę z uścisku kapłana i żądał wyjaśnień. Wtedy Anastazy powiedział, że panna Szarłatowiczówna umiera i chce jeszcze raz zobaczyć Barykę. Udali się biegiem do dworku. Po drodze ksiądz powiedział Cezaremu, że wysłuchał ostatniej spowiedzi Karoliny. Kontynuował, że to właśnie młody bolszewik przyczynił się do tego, co teraz się z nią dzieje. Na ganku stał zrozpaczony Hipolit. Jędrek przywiózł, najszybciej jak mógł, młodego lekarza z miasta. Za Wielosławskim i doktorem do domu wbiegli Baryka z księdzem. W środku słychać było potworne jęki, jakie wydawała z siebie cierpiąca Karolina. Przed jej pokojem zgromadziło się mnóstwo ludzi, rodzina i służba, wszyscy ze łzami w oczach.


Najprzytomniejszym z nich był Maciejunio, który uspokajał wszystkich. Jako jedyny wiedział, co trzeba robić. Cezary zapytał go, co dolega pannie Szarłatowiczównej. Stary sługa odpowiedział szeptem, na ucho Baryce, że dziewczyna została zatruta. Podejrzewał, że sama sobie to zrobiła. Maciejunio powiedział, że Karolina wróciła ponad godzinę temu z ogrodu z krzykiem i od tamtej pory wije się z bólu. Baryka uznał, że zatrucie nie może trwać godzinę. Wtedy z pokoju wyszedł lekarz ze złą wiadomością. Mężczyzna powiedział, że już nic nie może zrobić, a dziewczyna prosi o ostatnią rozmowę z Cezarym. Młodzieniec wszedł do środka. Zadziwił go wygląd twarzy panny Szarłatowiczówny: "Była cała szara, twarz miała jakby z ceraty, z czarnymi dołami pod oczyma". Dziewczyna jęknęła: "Panie Cezary... Żegnam pana". Baryka zapytał, co ona sobie zrobiła. Karolina odpowiedziała, że nie wie, co się z nią dzieje. Wtedy do pokoju wszedł ksiądz Anastazy, chwycił Cezarego za prawą rękę i wsunął ją w zimną dłoń dziewczyny. Obwinął obydwie ręce stułą, zmówił szeptem łacińską modlitwę, a na koniec kreślił znaki krzyża. Na twarzy dziewczyny zarysował się delikatny uśmiech. Baryka pochylił się, by złożyć na jej ustach pocałunek. Gdy to zrobił lekarz stwierdził zgon panny Szarłatowiczówny.


Medyk prosił, aby rodzina zgłosiła odpowiednim organom, że śmierć nastąpiła w wyniku otrucia. Ksiądz Anastazy powiedział zebranym, że nie może zdradzić tajemnicy spowiedzi, ale jest pewny, że to nie było samobójstwo. Ludzie padli na kolana, zanosząc się płaczem. Cezary w milczeniu przyglądał się ciału Karoliny. Przypomniała mu się wtedy twarz kobiety, którą wiózł na swoim wózku do masowej mogiły w Baku. Zgromadzeni próbowali dociec, kto jest winny śmierci panny Szarłatowiczówny. Zaczęli sobie przypominać, co robiła i gdzie przebywała tego dnia dziewczyna. Doszli do wniosku, że po obiedzie udała się do domu rządcy. Pobiegli więc wszyscy do "Arianki".

Gdy Turzycka dowiedziała się o śmierci Karoliny zaniemówiła. Powiedziała, że panna Szarłatowiczówna była u nich przed wieczorem zdrowa jak ryba. Zapytana, o której to było, kobieta wezwała pannę Wandę, w nadziei, że ta pamięta tę godzinę. Nieśmiała panna Okszyńska powiedziała, że o czwartej. Wuj Michał zapytał, czy Karolina spożywała coś u Turzyckich. Pani domu odpowiedziała, że piła swój ulubiony sok porzeczkowy i herbatę z żurawinami. Mężczyzna uparł się, aby kobieta pokazała mu szklankę, z której piła nieboszczka. Oburzona pani Turzycka wykrzykiwała, że to niemożliwe, żeby ktoś mógł się otruć sokiem jej roboty. Poproszono ją, żeby sobie przypomniała, czy sama podawała napój dziewczynie. Po namyśle, kobieta doszła do wniosku, że poprosiła o to Wandę. Wuj Skalnicki zapytał pannę Okszyńską, czy to prawda, że to ona zaniosła herbatę i sok do pokoju Karoliny. Mężczyzna zadawał kolejne pytania, a dziewczyna zastanawiała się dłuższą chwilę zanim dawała odpowiedzi. Okazało się, że panna Wanda wyciągnęła z szafki cukiernicę i położyła ją na tacy. Pytana dalej, odpowiedziała, że dosypała dwie łyżeczki cukru, ponieważ tak zwykle robiła Karolina. Wuj Michał próbował się dowiedzieć, czy to był na pewno cukier. Dziewczyna odpowiedziała twierdząco.

Pani Turzycka poprosiła Wandę, by odszukała szklankę, z której piła panna Szarłątowiczówna. Młódka powiedziała, że służba już dawno umyła naczynia. Hipolit poprosił Turzycką o pokazanie flakonika, z którego Karolina dolewała sobie soku do herbaty. Wielosławski dostał karafkę i spróbował soku. Doszedł do wniosku, że nie mógł być on przyczyną zatrucia jego kuzynki. Cezary przyglądał się pannie Wandzie i wspominał chwilę, gdy ta położyła na jego ręce swoją dłoń, gdy grali na fortepianie.


* * *
Cezary został nakryty przez Barwickiego, gdy zakradał się do sypialni Laury. Między mężczyznami doszło do poważnej bójki. Pani Kościeniecka zbiegła do nich i stanęła po stronie narzeczonego. Rozgoryczony Baryka uderzył ją w twarz i uciekł.


Śmierć i pogrzeb Karoliny nie były dla Baryki wielką tragedia. Nie wzruszyły go też wydarzenia związane panną Wandą. Dziewczynę aresztowano i przesłuchano, ponieważ sekcja zwłok wykazała, że Szarłatowiczówna została otruta. Jednak z braku dowodów wypuszczono ją na wolność. Zachowanie Cezarego spowodowane było to tym, że podczas wojny przywykł do przeróżnych okrucieństw i reagował na nie z obojętnością. Wypadki, jakie miały miejsce w Nawłoci służyły mu jedynie, jako pretekst częstych wizyt w Leńcu. Donosił pani Laurze między innymi o aresztowaniu Wandy i o tym, że znaleziono truciznę w mieszkaniu Turzyckich. Zachowywał się przy tym tak ostrożnie i sprytnie, że mógłby być nazwany "człowiekiemłasicą".

Tuż przed Bożym Narodzeniem Cezary postanowił, że święta spędzi w Nawłoci, a na Nowy Rok wróci do Warszawy. Spowodowane było to tym, że pani Laura wraz z narzeczonym wybierała się na kilka karnawałowych tygodni właśnie do stolicy. Zanim do tego jednak doszło, pewnej grudniowej nocy, po raz kolejny udał się do swojej ukochanej. Gdy wszedł do pałacu poczuł, że coś jest nie tak. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Nagle poraziło go światło latarki, a na ziemie powalił go mocny cios wymierzony w twarz. Czuł, że jest okładany kijem lub batem. Cezary poznał głos napastnika, był nim Barwicki. Nienawiść do konkurenta dała mu nadzwyczajne siły i rzucił się do walki. Wyrwał mężczyźnie z ręki szpicrutę i powalił go na ziemię potężnymi ciosami. Nie zastanawiając się ani przez moment, zaczął okładać leżącego rywala. Mężczyzna zdołał się podnieść i podstępnie przewrócił Barykę.

Bijących się mężczyzn poraziło światło. To zdezorientowana pani Laura zeszła z góry ze świecą w ręce. Barwicki powiedział, że zawrócił z drogi, aby zasadzić się na jej amanta. Kobieta odpowiedziała, że Cezary jest jej gościem, a nie kochankiem. Mężczyzna kontynuował, że będzie wspaniałomyślny i nie wezwie Baryki na pojedynek. Kobieta poczuła się skompromitowana tym, że jej narzeczony ją szpiegował. Laura zwróciła się do Cezarego: "Jak pan śmiał wdzierać się tutaj o tej porze () Pańskie nierozsądne amory, pańskie prośby bezskuteczne, wyznania i tym podobne głupstwa, na które jestem wciąż narażona, były sobie dobre za dnia jako rozrywka, jako flirt. Ale żeby ośmielić się nocą wchodzić do mego domu! Kompromitować mię, narażać na taki skandal!". Baryka odpowiedział, że przyszedł tu tylko po to, aby pobić Barwickiego. Mówiąc to, ponownie zadał cios Władysławowi szpicrutą. Kobieta stanęła w obronie narzeczonego. Kobieta prosiła go, Cezarego, aby opuścił jej dom. Ogarnięty furią bohater próbował raz po raz dosięgnąć chowającego się za plecami Laury Barwickiego. W końcu uspokoił się i powiedział: "Chciałem wam, mili, poprawni narzeczeni, dać moje błogosławieństwo na nowe, zyskowne gospodarstwo". Mówiąc te słowa uderzył szpicrutą panią Kościeniecką w twarz po czym wyszedł.


* * *
Odtrącony Baryka noc spędza w lesie. Nad ranem udaje się na cmentarz, do mogiły Karoliny. Spotyka tam księdza Anastazego, który proponuje mu spowiedź. Młodzieniec odrzuca tę propozycję, uważając się za ateistę.


Nie wiedząc, co ma ze sobą począć, wałęsał się po okolicy. Wygrzebał wnękę w stogu siana, gdzie nalazł schronienie. Skulony płakał, a nawet wył z rozpaczy. Widział na horyzoncie światła Leńca i obiecywał sobie, że jego noga nigdy tam nie postanie. Rozmyślał o śmierci Karoliny. Doszedł do wniosku, że dziewczyna umarła, aby Laura mogła być teraz z Barwickim. Uświadomił sobie, że to właśnie panna Szarłatowiczówna zadała cios w twarz pani Kościenieckej, a nie on. Nie mógł zrozumieć jak mógł zrobić coś tak strasznego, jak mógł uderzyć bezbronną kobietę i jej narzeczonego, który ledwo trzymał się na nogach. Cezary łkał, nad utratą miłości swojego życia. Użalał się nad sobą. Trzy kobiety, które spotkał w Nawłoci doszczętnie odmieniły jego życie. Nie widział jak ma walczyć z wyrzutami sumienia.


Wstał i pogroził w kierunku Leńca, krzycząc: "Będziesz żałowała wiecznie, dokąd żyć będziesz, naszych tajnych wieczorów! Będziesz wylewała morze łez, żeś nie jego wypędziła ze swego domu, lecz mnie! Mnie wygnałaś? Słuszniem cię chlasnął! Ty tchórzliwa, przewidująca, interesowna, sprytna, przebiegła, podła! On ci majątek oczyści z długów? A ja - precz! Ja precz? Ja do tajnych jeno uciech, a on oficjalny małżonek! Skonasz z żalu za mną, będziesz tak samo ręce gryzła, jak ja w tej chwili! Ale już nie ma dla nas naszej radości. Jakże mam wrócić, ja do ciebie, ja mężczyzna, ja żołnierz, którym cię pobił wobec drugiego mężczyzny? Trza iść w świat!".

Wrócił do stogu siana, gdzie się położył. Zimowy wiatr i wspomnienia nie dawały mu jednak spać. Zastanawiał się, co powie rano w Nawłoci, gdy pokaże się poobijany. Uznał, że musi uciekać. Znowu poczuł, że jest sam na ziemi, ale tym razem wiedział, że tak już będzie zawsze. Cezary próbował zasnąć. Nagle zauważył, że powóz Barwickiego oddala się od Leńca. Światło w oknie Laury raz gasło, a raz przygasało. Miał ochotę udać się do niej, ale odrzucił tę myśl. Po chwili skierował swe kroki ku pałacowi swojej ukochanej. Drzwi frontowe były zamknięte, podszedł więc pod jej okno i zaczął ją wołać. Jednak na swoje wezwania nie usłyszał odpowiedzi. Odtrącony szedł przez pola. W lesie udało mu się znaleźć schronienie. Nad ranem, gdy się zbudził, zdał sobie sprawę, że zawędrował za Nawłoć. Kierując się ku wsi doszedł do cmentarza. Przypomniał sobie, że właśnie tu jest pochowana Karolina. Wiejska nekropolia sprawiała niekorzystne wrażenie. Małe, liche groby, usypane z ziemi w niczym nie przypominały miejskich nagrobków. Jednak na środku cmentarza znajdowała się mogiła rodziny Wielosławskich.


Wspaniały, marmurowy pomnik górował nad okolicznymi miejscami pochówku. Właśnie tu spoczywała panna Szarłatowiczówna. Na ławeczce przy grobie siedział ksiądz Anastazy. Cezary powiedział, że przyszedł odwiedzić Karolinę, kapłan odpowiedział, że nie będzie mu przeszkadzał w modlitwie. Krewny nieboszczki mówił, że Baryka powinien odmówić specjalną modlitwę, ponieważ istotnie przyczynił się do jej śmierci. Ksiądz uznał, że nikt ich nie słyszy, więc może złamać tajemnicę spowiedzi. Anastazy był zdania, że jeżeli Cezary nie kochał Karoliny, tak jak ona jego, to nie powinien był jej całować i łamać jej szlachetnego serca. Tak mówił do młodzieńca: "Ty mi się tu stawiasz za swym moskiewskim rozbestwieniem! Padnij natychmiast na kolana u jej mogiły i proś o przebaczenie". Baryka odpowiedział, że nie potrzebuje porad od katolickiego księdza. Anastazy twierdził, że uda mu się skruszyć zatwardziałe sumienie Cezarego. Bohater tłumaczył, że gdyby chciał uwieść Karolinę, to zrobiłby to z łatwością, a całował ją, ponieważ sprawiało jej to rozkosz.

Kapłan zaproponował, że wyspowiada młodzieńca, ale ten odparł: "Niedoczekanie twoje, księżulku, żebyś mię na swój arkan pochwycił! Ja jestem wolny źrebiec". Wyznał, że jest ateistą: "Ale ja nie jestem z parafii. Ani z tej, ani z żadnej". Anastazy mówił, że Baryka kroczy przez życie powodując niedolę i śmierć napotkanych po drodze ludzi. Bezradny ksiądz pobłogosławić Cezarego i odszedł, zostawiając go samego.

* * *
Cezary prosi Hipolita, aby ten pozwolił mu zamieszkać na jakiś czas w Chłodku. Przyjaciel zgadza się i zdradza, że cała rodzina miała nadzieję, że Baryka poślubi Karolinę, wtedy dostaliby folwark w prezencie.


Baryka dotarł do swojego pokoju w "Ariance", obwiązał sobie napuchniętą twarz chustą i położył się spać. Spał przez cały dzień i część nocy. Zbudził go stojący nad nim Hipolit. Przyjaciel był zaniepokojony tym, że Cezary nie pojawił się przez cały dzień na żadnym z posiłków. Bohater odpowiedział, że jest chory i chce tylko herbaty. Wielosławski pytał o spuchnięty policzek. Baryka odparł, że spacerując po parku uderzył się o gałąź. Hipolit wyczuł, że przyjaciel coś przed nim ukrywa. Powiedział, że dochodzą do niego słuchy o romansie z Laurą, ale im nie wierzy. Wyznał, że boli go to, że podczas wojny mówili sobie o wszystkim, a teraz mają przed sobą jakieś tajemnice. Zapewnił Cezarego, że zawsze może na niego liczyć. Zapytał ponownie o opuchliznę, a gdy usłyszał ponownie historyjkę o gałęzi, odparł: "Już między nami, znaczy, nie ma tamtego, co było w rowach". Baryka odpowiedział, że w okopach nie było pięknych kobiet.


Cezary poprosił przyjaciela, aby pozwolił mu pojechać na kilka tygodni do folwarczku - na Chłodek. Tłumaczył, że chce być sam, a wróci wtedy, gdy zejdzie mu opuchlizna i twarz wróci do dawnego stanu. Hipolit zapewnił, że zaraz wyda specjalne rozporządzenie, aby przygotowano mu tam izbę. Wielosławski zdradził, że Chłodek miał być darowany Karolinie w posagu. Marzył, aby Baryka poślubił pannę Szarłatowiczównę, a wtedy zostaliby sąsiadami.

* * *
Bohater popadł w depresję. W folwarku przekonał się o nędzy, w jakiej żyją chłopi i komornicy.


Następnego ranka Cezary wyjeżdżał do Chłodka. Urzędujący tam pan Gruboszewski przyjrzał się dokładnie swojemu gościowi, poczym wziął jego walizki nakazał iść za sobą. Baryka wszedł do chatki, którą miał dzielić z ekonomem i jego małżonką. Gdy mężczyzna zwrócił się do młodzieńca "jaśnie panie", ten odpowiedział: "Nie jestem wcale jaśnie pan, lecz najzwyklejszy Baryka". Dodał, że nie chce nikomu robić kłopotów. Pan Gruboszewski skłamał, że to dla nich żaden problem. W dalszej rozmowie mężczyzna wyjawił, że mieszka na Chłodku ze swoją żoną już trzydzieści pięć lat. Zdradził, że przez te wszystkie lata dom z każdym rokiem popada w ruinę, ale on nie może go naprawić, ponieważ nie ma takich rozporządzeń z Nawłoci. Wtedy pani domu podała śniadanie. Widok kobiety wstrząsnął Cezarym. Była wychudzona i zaniedbana. Podczas posiłku Baryka zdradził, że szuka "niższego życia, samego życia". Pan Gruboszewski nie rozumiał o czym mówi jego gość, ale ponieważ był on przyjacielem Hipolita to mógł sobie mówić, co mu się tylko podoba. Widział w nim szpiega dworu, który będzie patrzył mu na ręce i czyhał na jego posadę. Po śniadaniu Cezary zaproponował, że pomoże gospodarzowi we wszystkich pracach papierkowych, to umocniło Gruboszewskiego w jego podejrzeniach. Odparł, że w księgach panuje porządek, ale skoro gość nalega to je przyniesie do wglądu. Baryka powiedział, że najpierw chciałby obejrzeć folwark, porozmawiać z pracownikami. W tym momencie Gruboszewski był pewien, że gość przyjechał wygryźć go z posady ekonoma. Zrozpaczony gospodarz zapytał o pokiereszowaną twarz młodzieńca. Ten odparł, że spadł ze schodów.

Pani domu przypomniała sobie recepturę na maść przeciwko opuchliźnie i pobiegła do spiżarni ją sporządzić. Gdy wróciła chata była pusta, ponieważ Cezary udał się z panem Gruboszewskim na obchód. Uwagę gościa zwrócił młyn, który był tak stary, że zdawał się pamiętać czasy Stefana Batorego. Jego konstrukcja nie zawierała ani jednego żelaznego elementu. Po kilku dniach, młodzieniec zaznajomił się z młynarzem Sylwestrem rozmawiał z chłopami pracującymi przy produkcji mąki. Z ich rozmów wiedział, które produkty trafiają do których dworków. Stary młynarz Sylwester pracował w Chłodku dłużej niż Gruboszewski, dlatego cieszył się wielkim posłuchem i szacunkiem pozostałych fornali. Ekonom poprosił go, by donosił mu o każdym kroku Baryki.

Cezary próbował rozmawiać z chłopami o wojnie, ale ich ten temat nie interesował. Obchodziło ich tylko to, co działo się w okolicy, to co realne i bezpośrednio ich dotyczące. Każda rozmowa dotyczyła tematu jedzenia, picia, sposobu przetrwania zimy, itp. Baryka zdenerwował się raz i rzekł w myślach: "Cóż za zwierzęce pędzicie życie, chłopy silne i zdrowe! Jedni mają jadła tyle, że z niego urządzili kult, obrzęd, nałóg, obyczaj i jakąś świętość, a drudzy po to tylko żyją, żeby nie zdychać z głodu! Zbuntujcież się, chłopy potężne, przeciwko swojemu robaczemu losowi!".

* * *
Po dwóch tygodniach Baryka postanowił powrócić do Warszawy.


Przez dwa tygodnie Baryka żył wśród chłopów na folwarku Chłodek. Wciąż podejrzewany i obserwowany starał się udzielać we wszelkich pracach. Próbował zapoznać się z jak największą liczbą fornali. Interesował go zwłaszcza los bezrolnych komorników zamieszkujących okolice Chłodka. Komornicy to chłopi nie posiadający ziemi, zamieszkujący "kątem" u małorolnych gospodarzy. Pracowali jako najemni fornale. Ich życie było nad wyraz nędzne. Po wojnie ich liczba znacznie wzrosła. Wielu z nich walczyło w obronie ojczyzny, często ginąc lub tracąc zdrowie w zamian za nic. Widział starszych ludzi, których rodziny wypędziły ze swoich domostw na pewną śmierć na dworze. Zrozumiał, że życie na wsi kieruje się bezlitosnymi mechanizmami.

Wigilię spędził w domu ekonomostwa Gruboszewskich, w gronie ich licznej rodziny, która zjechała się z okolicy. Pomimo, że po opuchliźnie nie było już śladu, Baryka nie chciał spędzić świąt Bożego Narodzenia w Nawłoci. Nie pomogły nawet usilne prośby Hipolita. Przyjaciel, mimochodem, powiedział Cezaremu, że pani Laura wyszła za Barwickiego. Bohater poczuł, że goreje w nim złość, ale nie dał tego znać po sobie. Jego wszelkie nadzieje legły w gruzach.


Pewnego wieczora Baryka oznajmił panu Gruboszewskiemu, że znudził się Chłodkiem i ma zamiar wrócić do miasta. Gospodarz zareagował radośnie, a w duchu mówił do siebie: "() trza było gadać od samego początku, że to chodzi o romanse i filozofie!". Najpierw udał się do Nawłoci, gdzie został chłodno pożegnany. Spojrzenia domowników zdawały się mówić: "Bądź zdrów, gościu - mówiły ich spojrzenia. - Dach nasz był twoim dachem, drzwi nasze stały przed tobą otworem, ale ty dziwnym byłeś gościem. Bóg z tobą!". Pożegnał się także z państwem Turzyckimi. Gdy wychodził, zauważył przytuloną do framugo drzwi w sieni Wandę. Dziewczyna wyglądała na chorą. Bardzo schudła i zbladła, pod jej oczami widoczne były sińce. Pożegnali się skinieniami głowy.

Jędrek, powożąc konie zaproponował, że szybciej będzie, jeśli pojadą skrótem koło Leńca. Baryka nie oponował. Okolice, jeszcze niedawno tak ukochane, wydawały się Cezaremu teraz zupełnie obce. Mijając pałac, młodzieniec nie mógł powstrzymać łez. Siedzący obok Hipolit udawał, że tego nie widzi i krzyczał coś do Jędrka. Pod pretekstem bezpieczeństwa przytulił swojego najlepszego przyjaciela do piersi.

CZĘŚĆ TRZECIA: WIATR OD WSCHODU

Po powrocie do Warszawy Baryka powrócił na medycynę. Mieszkał w żydowskiej dzielnicy u swojego kolegi Buławnika. Podczas jednej z wizyt u pana Gajowca bohater zapoznał się z jego pomysłem na odbudowę Polski.
Po powrocie do Warszawy Baryka ponownie został przyjęty na medycynę. Mieszkał w dzielnicy żydowskiej u swojego przyjaciela Buławnika. Kamienica była w opłakanym stanie. Miała dziurawy dach, belki pod podłogą gniły, wydzielając okropny fetor. Pokój Cezarego sąsiadował z toaletą, toteż zapachy w nim panujące nie należały do przyjemnych. Do tego, obok kamienicy, znajdowała się piekarnia, a jej komin był skierowany dokładnie w stronę okna Baryki. Buławnik nie należał do idealnych współlokatorów. Był szydzącym z innych skąpcem i pijakiem. Cezary musiał z nim mieszkać, ponieważ nie było go stać na nic lepszego. Był zmuszony do sprzedania pięknego fraku, podarku od Hipolita, na którym wciąż można było wyczuć zapach perfum Laury. Buławnik doradził mu, by sprzedał kostium pewnemu krawcowi, który może dużo za niego zapłacić. Tak też się stało. Ku zdumieniu Baryki współlokator odkupił od mężczyzny frak dla siebie. Dzięki temu, raz na jakiś czas, Cezary mógł przypomnieć sobie zapach perfum swojej ukochanej.

Z czasem kapitał bohatera się wyczerpał i musiał poprosić o pomoc pana Gajowca. Dawny przyjaciel pani Jadwigi był niezwykle uradowany, gdy ujrzał młodzieńca i poprosił, by ten odwiedził go w prywatnym mieszkaniu. Nazajutrz Cezary udał się do kamienicy, w której mieszkał pan Gajowiec, ale go nie zastał. Właścicielka pensjonatu zapewniła go, że pan "wiceminister" wkrótce się pojawi. Baryka czekał na mężczyznę w salonie i z nudów zaczął przyglądać się książkom i obrazom. Fotografie portretowe były podpisane: Marian Bohusz, Stanisław Krzemiński, Edward Abramowski.

Wreszcie wrócił pan Gajowiec i zaczął wypytywać Cezarego o pobyt na wsi. Młodzieniec próbował się wykręcić od tego tematu i zapytał o portrety wiszące na ścianach pomieszczenia. Mężczyzna odparł, że są to dawni "Warszawiacy". Przedstawiciele wspaniałego pokolenia, którzy żyli pod zaborem rosyjskim. Zaczął po kolei przedstawiać ludzi, na których podobizny spoglądali. Marian Bogusz był przyrodnikiem, "który gdzie indziej zostałby znanym docentem, może nawet cenionym profesorem", znanym felietonistą, znawcą filozofii i socjologii. Jako wykładowca całkowicie poświęcił się, aby zapewnić swoim studentom prawdziwą, nieprzekłamaną wiedzę. Został pojmany przez Moskali, oślepiony i zamordowany. Stanisław Krzemiński był członkiem Rządu Narodowego w 1863 roku. "Historyk, eseista, bibliofil i biblioman, a nade wszystko badacz samoistny". Był także znienawidzonym przez Rosjan publicystą. Edward Abramowski to znany filozof i socjolog. Z początku był zwolennikiem marksizmu, ale z czasem stworzył własną naukę bojkotu państwa "za pomocą złączenia ludzi w związki, stowarzyszenia, kooperatywy". Jego koncepcja była zwrócona przeciw caratowi władającemu Polską.


Patriotyzm, widoczny na każdym kroku wydawał się Cezaremu zabawny. Przypomniał sobie anegdotę, mówiącą, że poproszony o napisanie rozprawy o słoniu Polak, bez wahania zatytułuje ją "Słoń a Polska". Baryka zapytał, czemu akurat ta trójka znalazła szczególne uznanie w oczach pana Gajowca. Mężczyzna odparł, że byli oni jego nauczycielami. Im zawdzięcza swoją miłość do Polski. Z zapartym tchem czytał ich felietony, które ukształtowały go jako człowieka. Cezary uważał, że Polska, o którą walczyli ci trzej wielcy patrioci różni się od tej, którą udało się wywalczyć. Gajowiec nie podzielał tego zdania. Twierdził, że konieczne jest wprowadzanie w życie podstawowych idei trzech nauczycieli i właśnie to robił rząd. Baryka wytknął, że przecież Abramowski negował wszystko, co państwowe. Naukowiec bronił swoich poglądów twierdząc, że państwo musi wkraczać w niektóre sfery życia swoich obywateli, na przykład poprzez sądownictwo. Publiczną oświatę uznawał za podstawę przyszłego społeczeństwa. Sugerował, że potrzeba dobrych kilku lat, zanim Polska "stanie na nogi". Mówił, że "To dopiero przedwiośnie nasze". Pan Gajowiec miał nadzieję, że już niedługo nadejdzie "wiosna".
* * *
Cezary przechadza się najbiedniejszą dzielnicą Warszawy. Widoki, skłaniają go do refleksji nad biedą mieszkańców stolicy.


Baryka w drodze na uczelnię i do prosektorium codziennie przechodził przez żydowską dzielnicę. Z czasem przestał zwracać uwagę na brzydotę osiedla i zaczęło go ono interesować. W wolnych chwilach przemierzał ulice: Franciszkańską, Świętojerską, Gęsią, Miłą, Nalewki i inne.

"Żydzi zamieszkujący lub zatrudnieni w tych stronach tworzyli tak zwane getto". Jednak nie zostało ono im przez nikogo nadane. Sami skupiali się w jednym miejscu. Polskie napisy na sklepach były wypierane przez szyldy w języku hebrajskim. Podobnie było z mieszkańcami. Polaków żyło tu coraz mniej. Dzielnica była brudna, zapuszczona, cuchnąca - po prostu brzydka. Bawiące się na dziedzińcach dzieci żydowskie, także były zaniedbane, mizerne, a do tego schorowane. Baryka na kilka dni przed szabasem chadzał na targowisko, gdzie okoliczni Żydzi toczyli boje o "ochłapy mięsa, kawałki gęsi, nóg, łbów, szyj, dziobów, skrzydeł, śledzi, kartofli, odkrajanych cząstek pomarańczy, cukierków i owoców - skakali sobie do oczu, wydzierali towar z rąk, obrzucali się stekiem wyzwisk, wydzierali pieniądze z garści zaciśniętych". Wśród tłumu kręciły się osobniki, których nie sposób było znaleźć w innymi miejscu. Nędzarze błagający o jałmużnę, którzy znajdowali się w takim stanie, że nie powinni już żyć. Zadziwiło go to, że wszędzie zalegał zardzewiały złom, a tutejsza ludność gotowa była zabić za kawałek metalu. Zastanawiał się, jak może pomóc tej części społeczeństwa, jak zapewnić im równość i równy start. Doszedł do wniosku, że Żydzi zamieszkujący tę dzielnicę to zbieranina niesłychanych próżniaków.


* * *
Pan Gajowiec prosi Cezarego o pomoc w pisaniu książki o Polsce. Podczas pracy Baryka wysłuchuje wspomnień i opowieści Gajowca.


Pan Gajowiec, w czasie wolnym od pracy pisał książkę "o Polsce nowożytnej, o Polsce niezależnej od najeźdźców, ale również niezależnej od romantyków, mistyków, wieszczów, proroków, socjalistycznych i reakcyjnych dyktatorów papierowych i wszelkiego rodzaju gadułków". Chciał przedstawić ojczyznę, jako państwo złożone z trzech nierównych części, przeładowaną ogromem ludności żydowskiej, z nieuregulowaną sytuacją rolną i prawną. Przedstawiał Polskę jako kraj złupiony przez najeźdźców, pełen ciemnoty i lenistwa, brudu, barbarzyństwa i chamstwa. Gajowiec, nie radząc sobie z ogromem materiału, poprosił o pomoc Cezarego. Baryka otrzymywał za to wynagrodzenie.


Książka Gajowca miała opierać się w największej mierze o dokumenty urzędowe, do których miał pełen dostęp. Uznawał swoje dzieło za "list otwarty do rodaków". Cezary cieszył się z dochodowego zajęcia. Codziennie po powrocie z uczelni i prosektorium przychodził do Gajowca, by tam wertować tony dokumentów i czynić z nich notatki. Nie podobało mu się tylko to, że był skazany na spędzanie tak dużej ilości czasu w towarzystwie starszego pana Szymona. Nie znosił jego wspomnień, które uważał za bajdurzenie. Gajowca można było nazwać mistykiem, ponieważ uważał, że w najnowszej historii Polski miały miejsce prawdziwe cuda. Pierwszy to fakt, że odzyskała niepodległość, a drugi to odparcie nawałnicy bolszewickiej w 1920 roku, czyli tak zwany cud nad Wisłą. Opieka opatrzności nad Polską wyrażała się także w dziejach niektórych ludzi, zwanych przez pana Gajowca "wielkimi polskimi charakterami".

Pan Szymon opowiedział historię biednego studenta medycyny, który postanowił walczyć z carem Aleksandrem III. Młodzieniec dniami i nocami pisał ręcznie odezwy do robotników, aby przeciwstawili się tyranowi. Udało mu się powielić swoje ulotki i postanowił przynieść je do Polski. Cudem unikając pojmania, przepłynął nocą rzekę, stanowiącą granicę między Rosją, a jego ojczyzną. Mężczyzna zorganizował w Warszawie pierwsze pochody pierwszomajowe. Osobiście powielał i roznosił ulotki, informujące o manifestacji robotników. W przebraniu Anglika odwiedził wszystkie zakłady pracy, by powiadomić jak największą liczbę ludzi o strajku.
W tym miejscu Gajowiec przerwał i powiedział, że modlitwa może czynić cuda. Przypomniał sobie, jak kiedyś modlił się wraz z panną Jadwigą przy kapliczce niedaleko Drohiczyna. Prosił wtedy o wyzwolenie Podlasia i tak też się stało.

* * *
Cezary poznaje sylwetki wybitnych polskich patriotów. Jako człowiek z zewnątrz, nie rozumie przesłanek, którymi się kierowali.


Baryka nie skupiał się na pracy, lecz ciągle rozmyślał o Laurze. Tymczasem pan Gajowiec marzył o polskiej walucie. Gdy wymawiała słowo "złoty" jego twarz promieniała szczęściem. Tłumaczył młodzieńcowi, jak trudno jest wprowadzić do obiegu narodowy pieniądz. Im więcej patriotów poznawał Baryka, tym większą czuł do nich niechęć. Nie rozumiał rozdrapywania przez nich ran przeszłości i entuzjastycznego zapatrywania się na przyszłość. Widział Polskę jako kraj odarty z piękna, zapuszczony i obskurny, nie dochodziło do niego to, że stało się to za sprawą polityki zaborców, prowadzonej przez ponad sto lat. Widział błędy ówczesnej władzy, która próbowała być silniejsza niż zaborcza. "Nawet miejsca z pozoru zdrowe, kwitnące począł podejrzewać o wewnętrzną kiłę". Dobrze poznał polską wieś, teraz poznawał miasto.

* * *
Cezary prowadzi liczne rozmowy z Antonim Lulkiem, zagorzałym komunistą. Weryfikuje jego poglądy i zastanawia się, jak je ulepszyć.


Do wspólnego mieszkania Buławnika i Baryki przychodził często ich kolega - Antoni Lulek, student prawa. Był to młodzieniec schorowany i mizerny. Przez to nie mógł wziąć udziału w wojnie. Był niezwykle oczytanym człowiekiem, ale astma i inne choroby odebrały mu głos. Był więźniem zarówno rosyjskim, jak i niemieckim. Właśnie wtedy, mając dużo czasu opanował języki: angielski, francuski i niemiecki. Cezary wolał rozmowy z nim, aniżeli z Buławnikiem, który był zbyt prostolinijny. Lulek, natomiast, często sam się gubił w swoich długich, naukowych wywodach. Antoni zjawiał się w mieszkaniu Buławnika w celu kolejnych pożyczek. Swoje długi zawsze spłacał punktualnie. W późniejszym okresie było tak, że Lulek rozmawiał z Buławnikiem o pieniądzach, a z Baryką o wszystkim innym. Rozmawiali najczęściej o moskiewskich i bakińskich przejściach Cezarego. Pomimo, że Antoni nigdy nie był w Rosji, to dzięki swojemu oczytaniu i wielkiej wiedzy sprawiał wrażenie, jakby mieszkał tam całe życie. W dodatku posiadał zdolności psychologiczne. Rozumiał wszystkie rozczarowania, o których mówił Baryka. Z czasem "Baryka znalazł się pod urokiem i niepostrzeżenie, z wolna przechodził pod władzę duchową Lulka". Cezary zwierzał mu się nawet ze swoich perypetii, które miały miejsce w Nawłoci i Leńcu, nie zdradził wszystkiego, ale znaczną część. Chociaż bardzo chciał to nie powiedział Antoniemu o swoich romansach, by nie narazić się na drwiny.


Lulek doszedł do wniosku, że Baryka kieruje się chęcią zemsty wobec szlachty, którą nazywał "burżuazją" czy "nawłocią". Zepsute kobiety warstwy ziemiańskiej nazywał "laurami, laurynkami". Grubą, bezmyślną szlachtę nazywał "barwiccy". Używał tych pojęć, by mocniej podziałać na Cezarego. Mówił mu o wyzysku najniższych klas społeczeństwa oraz o cierpieniach najuboższych. Z czasem w wywodach Lulka pojawiały się słowa "proletariat" i "rewolucja". Ten schorowany człowiek szczerze nienawidził nowopowstałej Rzeczpospolitej. Każde niepowodzenie rządu lub nawet klęska żywiołowa powodowała uśmiech na jego twarzy. Do książki pisanej przez Gajowca odnosił się z odrazą. Jego mottem życiowym było wtedy: "Tylko przetrzymać do najprędszego końca tę "niepodległość", a wtedy jeszcze swobodniej pooddycham na świecie!". Lulek był czystej krwi ideowcem gotowym umrzeć za racje, które wyznawał. Z bólem przyjmował wszelkie wieści o reformach i sukcesach powojennego rządu. "Gajowszczyzną" określał ludzi zapatrzonych w Polskę w jej ówczesnej formie. Jego jedyną radością były informacje dochodzące zza wschodniej granicy o przymusowym wcielaniu haseł rewolucji w życie i o masowych egzekucjach kontrrewolucjonistów.
Lulek powiedział Cezaremu, że ma znajomego, który zarabia na życie pisaniem prześmiewczych wierszyków o Ignacym Paderewskim, które były publikowane w pewnej gazecie. Oczywiste było, że Antoni nie stał po stronie Polaków w wojnie z bolszewikami. W tym miejscu dochodziło między nim, a Baryką do nieporozumień. Lulek zdał sobie sprawę, że nie należy wspominać o tym wydarzeniu. Mówił jedynie o barbarzyńskim nacjonalizmie i skłonnościach Polaków do wyolbrzymiania wojennych zasług sowich bohaterów. W dzieciństwie Cezary nasłuchał się już podobnych wykładów. A patriotyzm polski kojarzył mu się jedynie z tęsknotą jego matki do rodzinnych Siedlec. Idee bolszewickie wydawały mu się mniej realne niż dawniej. Uznał nawet Lulka za "tępego", gdy ten mówił o konieczności zniesienia granic polskich. Przypomniał sobie widok ludzi całujących ze szczęścia słupki graniczne. Wciąż miał w oczach spustoszenia, jakich dokonali bolszewicy. Kolejnym błędem w rozumowaniu Lulka było twierdzenie, że władza posługuje się słowem "patriotyzm" aby omamić społeczeństwo i zapewnić sobie dalsze zachowanie władzy. Baryka zastanawiał się nad losem Żydów z dzielnicy, w której mieszkał. Jeżeli władzę miał przejąć proletariat, to co stanie się z jego najuboższą częścią? Przecież nie byli to ani robotnicy, ani burżuazja.

* * *
Lulek namawia Barykę, by ten towarzyszył mu na zebraniu komunistycznym. Bohater zgadza się.


Pewnego dnia Lulek przybiegł do mieszkania Baryki i Buławnika niezwykle podekscytowany. Wyjawił Cezaremu, że nazajutrz odbędzie się w mieście organizacyjno-informacyjna konferencja partyjna. Bohater powiedział, że przyjdzie zobaczyć, co też ma do powiedzenia polski nurt socjalistyczny. Baryka żartował sobie z zapału Lulka i pytał, czy miejsce zebrania jest tajemnicą. Gdy tamten powiedział, że przyjdzie rano po niego, Cezary zapytał, czy przewiąże mu oczy, aby nie mógł wiedzieć, gdzie jest prowadzony. Spotkanie miało być zachowane w tajemnicy.

* * *
Na spotkaniu Baryka cierpliwie wysłuchiwał przemówień agitatorów. W końcu postanowił sam zabrać głos, co nie spotkało się z przychylnością zebranego tłumu. Bohater próbował wytłumaczyć, że krwawa rewolucja nie jest dobrym sposobem dojścia do komunizmu. Postulował, by wykorzystać impet odrodzonego państwa polskiego. Jego wypowiedzi spotkały się z niezrozumieniem. Oburzony wyszedł, po drodze słysząc obelgi z ust Lulka.


Ku uciesze Cezarego Lulek pojawił się punkt dziesiąta. Podczas gdy przemierzali dzielnicę żydowską, Antoni zachowywał się, jakby był śledzony. Wybuch śmiechu Baryki spowodował, że mieli wsiąść do bryczki. "Lulek w dorożce! Już za to samo powinni cię zaaresztować, uwięzić i wprowadzić na gilotynę!", krzyknął rozbawiony Cezary. W pojeździe bohater przyglądał się prawnikowi i zastanawiał się, dlaczego ten, zamiast zadbać o siebie, o zaspokojenie swoich potrzeb, walczy o zbawienie świata. Miał nadzieję, że jak już walka klas ustanie, to Lulek weźmie się za siebie i przybierze trochę na wadze. Antoni wciąż wyglądał przez okno i patrzył, czy ich nikt nie śledzi. Baryka powiedział mu, że chyba nie jest łakomym kąskiem dla polskiego, burżuazyjnego rządu.

Wysiedli w śródmieściu, Cezary nie wiedział, gdzie dokładnie. Weszli do kamienicy, na jednych z drzwi widniał napis "Polex - Polski eksport manufaktury i ziemiopłodów". Wewnątrz odbywało się zebranie, na które przybyli. W wielkiej, spowitej dymem papierosowym sali, znajdowało się mnóstwo ludzi. Baryka z trudem powstrzymywał się od śmiechu, gdy spoglądał na minę Lulka i zebranych jegomościów.

Nagle otworzyły się boczne drzwi i do sali weszło siedem dostojnych osób. Cezary zrozumiał, że to oni są "grubymi rybami". Szczególną uwagę zebrani skupili na należącej do "siódemki" pięknej kobiecie. Lecz to nie ona była najważniejszą osobą w tym gronie. Główną figurą zdawał się być "przysadkowaty człowieczyna z zarostem, typ blondynowy, czysto polski, proletariacko-pospolity". Zasiedli przy jednym stole. Obok domniemanego lidera siedział starszy mężczyzna, wyglądem przypominający szlachcica. Dalej usadowił się młodzieniec w wyszywanej koszuli, wyglądający na Rusina. Pozostali trzej byli bezbarwni, wyglądali na kancelistów. Mężczyzna, którego Cezary miał za przywódcę wstał i wodonośnym głosem rozpoczął swoje przemówienie. Na samym początku nawiązał do słów mentora ruchu robotniczego: "Karol Marks, powiedział, iż historia ludzkości to jest historia walki klas. Walka między klasami społecznymi jest tak stara jak samo społeczeństwo ludzkie". Dalej mówił, że burżuazja doprowadziła do tego, że nieuniknione są wojny, między państwami kapitalistycznymi. Twierdził, że klasa posiadająca, wiecznie nienasycona, bije się ze sobą, aby wydzierać sobie z rąk do rąk bogactwa. Uznał kapitalizm za ustrój prowadzący do destrukcji i upadku. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było przejęcie władzy przez robotników. Aby do tego doszło, należało się zorganizować, dlatego powstała idea połączenia proletariatu wszystkich państw, w celu pokonania wspólnego wroga, czyli burżuazji. Towarzysz usiadł i zapalił papierosa, był to znak, że oddaje głos komuś innemu. Przejęła go kobieta.

Mówiła o kształcie dzisiejszych państw. Piętnowała fakt, iż cały kapitał znajduje się w rękach burżuazji. Robotnik nie może rządzić, ponieważ niczego nie posiada - ani majątku, ani ziemi. Obecny ustrój służył, według niej, do ucisku jednej klasy społecznej przez drugą. Uważała, że oni, czyli robotnicy, muszą przeciwstawić się takiemu państwu. Dowodziła, że po sięgnięciu przez nich po władzę nie będą miały miejsca represje, czy niesprawiedliwość. Stanie się tak, ponieważ znikną podziały. Społeczeństwo bezklasowe, stanie się faktem, jeśli pełnię władzy przejmie proletariat. Tłumaczyła, że jeżeli wprowadzenie socjalizmu przebiegać będzie krwawo, to winę za to poniosą kapitaliści, ponieważ nie rozumieją konieczności zmian i dziejowej szansy na ich wprowadzenie. Wyjaśniła, że podczas wojny polsko-bolszewickiej, która toczyła się o poszerzenie terenu rewolucji, robotnicy mogli stanąć tylko po jednej stronie, Rosjan.

Po dłuższej pauzie mówiła, że z zawodu jest lekarką. Przez swoją pracę na własne oczy przekonała się o nędzy, w jakiej żyje klasa robotnicza. Przedstawiła dane statystyczne Warszawy. Dowodziła, że osiemdziesiąt pięć procent dzieci w wieku szkolnym wykazuje początki suchot, czyli gruźlicy. Przeciętna długość życia robotnika wynosi trzydzieści dziewięć lat, podczas, gdy księdza sześćdziesiąt lat. Według jej danych siedemdziesiąt pięć procent z trzydziestu trzech tysięcy zgonów robotników z roku 1918, spowodowanych było suchotami. Do tego najubożsi, chociaż byli najliczniejszą grupą w społeczeństwie, nie mogli uczestniczyć w kulturze. Do upadku moralności świata prowadzi prawda, że "Pieniądz rządzi wszystkimi i wszystkim". Słowa lekarki docierały do tłumu dużo bardziej niż te, wypowiadane przez jej przedmówcę. Cezary przysłuchiwał się temu krytycznie, ponieważ na własne oczy widział, jak socjalizm był wprowadzany w Rosji. Baryka podniósł rękę i porosił o głos. Zobaczywszy to Lulek zbladł.

"Przewodniczący pierwszy mówca" łaskawie pozwolił wygłosić młodzieńcowi swoją opinię. Cezary zaszokował wszystkich mówiąc, że taka forma propagandy, jaką uprawia się w tej sali nie jest w ogóle skuteczna. Uważał, że jeżeli polska klasa robotnicza jest schorowana, pozbawiona kultury i wykształcenia, to dlaczego ma budować nowe społeczeństwo? Według niego nie powinno się mówić o ułomnościach proletariatu, bo to działa na jego niekorzyść. Użył metafory mówiąc, że chory nie wyleczy drugiego chorego, do tego potrzebny jest doświadczony lekarz. Zapytany, co miałoby być tą uzdrowicielską siłą dla społeczeństwa. Baryka odpowiedział: "Po prostu - nie wiem. Ale, być może - mówię to z całą masą zastrzeżeń - może czynnikiem takiego właśnie procesu odrodzenia wszystkich ludzi w tym społeczeństwie, na terenie, który zajmuje to młode państwo, będzie właśnie odrodzona i odradzająca się Polska". Te słowa wywołały ogromne poruszenia. Lulek podszedł do niego i zaczął wygrażać mu pięściami. Z tłumu zaczęły padać obelgi w kierunku młodzieńca. Przewodniczący uciszył wszystkich i zadał Baryce pytanie: "Więc pan utrzymuje, że Polska może zastąpić świadomą i celową akcję proletariatu zorganizowanego i czynnego?". Cezary odparł, że nie wie, powiedział, że rząd polski często w konfliktach burżuazji z robotnikami staje po stronie tych drugich, a twierdzenie, że w państwie rządzi niepodzielnie klasa posiadająca jest błędne. Głos zabrał Mirosław
młody mężczyzna w wyszywanej koszuli, który siedział przy jednym stole z przewodniczącym. Zwrócił się do towarzyszy, mówiąc, że młodzieniec nie wie, czym naprawdę jest Polska. Tłum spoglądał z pogardą na Barykę, uważając go za obrońcę burżuazji i obecnego stanu rzeczy.


Mirosław chciał wytłumaczyć Cezaremu, czym jest "jego Polska". Młodzieniec natychmiast odparł ze złością: "Ta Polska nie jest jeszcze moją Polską. Proszę mówić tak: w Polsce, w dzisiejszym państwie polskim odciął się ze złością Baryka". Rusin zgodził się na to. Mówił, że dzisiejsza Polska powstała w wyniku odebrania ziem innym narodom, które są teraz dręczone na odebranym siłą terytorium. Mirosław dowodził, że w każdym z tych narodów toczy się osobna walka klas. Cezary nie zgodził się z tym i powiedział, że ponieważ w niektórych miejscach społeczeństwo nie zezwoliło na rozwój burżuazji panuje tam pokój i porządek. Na myśli miał Nawłoć. Rusin odparł, że to jeszcze gorzej dla mieszkańców tych terenów, ponieważ rolę ciemięzcy sprawują tam Polacy, szlachta posiadająca. Uważał, że ruch robotniczy był zawsze prześladowany w tym kraju. Baryka odparł, że to nic dziwnego, skoro w wojnie polsko-bolszewickiej opowiada się za najeźdźcą. Mirosław uniósł się i odpowiedział, że taka jest rola komunistów, poczym uderzył ręką w stół. Tłum zbliżył się do Cezarego, który ze spokojem patrzył w oczy swojego rozmówcy. Rusin kontynuował kłótnię. Według niego w Polsce nie ma wolności, o czym świadczą przepełnione działaczami politycznymi więzienia. W dodatku poziom ich egzystencji jest zatrważająco niski. Podał przykład Nykyfora Bortniczuka, któtego "badał prądem elektrycznym komisarz Kajdan...". Baryka zapytał, czy to rząd nakazuje tortur, czy finansuje zakup maszyn, służących do znęcania się nad więźniami. Mirosław nie ukrywał, że nie wie, ale jest oczywiste, że policja bije wszystkich.

Cezary rozsierdził zebranych pytaniem: "Ciekawym, czy bije i tych, co wysadzają prochownie, a obok prochowni usiłują wysadzić w powietrze całe dzielnice zamieszkane przez ubogą ludność żydowską?". Baryka czuł wewnątrz mękę i porażkę, podobnie jak w momencie, gdy uderzył szpicrutą Laurę w twarz. Rusin nie chciał odpowiedzieć na to pytanie, ale zaapelował do zgromadzonych, aby zapamiętali sobie że: Policja polska stosuje takie oto tortury: obie ręce skazańca skuwają razem i pomiędzy nie wciągają obydwa kolana. Między ręce i kolana wsuwają żelazny drąg, co sprawia, że badany skręca się w kółko. Następnie przewraca się ofiarę na plecy i bije się batem po nagich stopach tak długo, aż ta ofiara zemdleje. Wówczas doprowadza się ją do przytomności i zaczyna "badanie" od początku. Wlewa się wodę strumieniami do gardła i nosa, aż do uduszenia skazańca".

Baryka wstał ze swojego miejsca i zapytał, czy to prawda. Mirosław przytoczył przykład Kozłowskiego, kowala z folwarku Wasilkowszczyzna. Cezary wypytywał o wykroczenie, jakie popełniła ta ofiara oraz o to, czy istnieją naoczni świadkowie jej brutalnego traktowania. Mirosław zamiast odpowiedzieć, zaczął przytaczać kolejne przykłady. Baryka ostentacyjnie wstał i opuścił zebranie. Mijając Lulka usłyszał od niego ostre słowa: "Idź! Poskarż się wujciowi Gajowcowi! On cię pocieszy! On ci to wszystko wytłumaczy. Zaprzeczy! On ci da wyjaśniającą odpowiedź na wszystkie plotki wywrotowców, zdrajców, wrogów...".

* * *
Baryka nie wiedząc, gdzie się udać, wszedł do kawiarenki. Z okna obserwował życie biednej dzielnicy Warszawy.


Tułając się ulicami Warszawy, Cezary toczył wewnętrzną walkę. Szeptał do siebie: Otom dopiero dostał po twarzy!". Uważał, że osiągnął już ostateczny upadek. Drwina Lulka spowodowała, że nie mógł udać się do Gajowca. Po raz kolejny został sam. Zastanawiał się, dlaczego spotkał się z taką nienawiścią podczas zebrania komunistów. Przecież chciał się tylko podzielić z nimi cennymi uwagami, które posiadał, jako naoczny świadek rewolucji w Baku.

Zziębnięty wszedł do kawiarni. Poprosił o herbatę z odrobiną rumu. Sącząc powoli napój wpatrywał się w wielkie okno. Zauważył umundurowanego policjanta i przypomniały mu się oskarżenia o znęcanie się nad bezbronnymi więźniami. Przyglądał się niszczejącej ulicy i budynkom z cegły, pokrytym w połowie błotem. Wciąż przypatrywał się policjantowi. Zauważył Żyda pchającego wózek ze złomem. Dokładnie przyjrzał się biednemu człowiekowi. Dostrzegł, że nędzarz obdarzył funkcjonariusza nienawistnym spojrzeniem. Policjant zapytał Żyda, po co ciągnie tak ciężki wózek "cudzego ciężaru". Tamten odpowiedział, że robi to, aby móc kupić sobie kawałek chleba. Po krótkiej wymianie zdań, funkcjonariusz pozwolił biedakowi odejść. Cezary zorientował się, że policjant nie zwraca najmniejszej uwagi na drobnych złodziejaszków węglowych. Usmarowani na czarno chłopcy biegli z miotełkami z gałęzi brzozy za wielkim wozem pełnym węgla i zmiatali po kilka bryłek, które spadły na ulicę. Pod jednym z domów stały dwie prostytutki, na które policjant także przymykał oko. Baryka był pewny, że taki człowiek nie był zdolny do torturowania bezbronnych ludzi. Przypomniało mu się zdanie z "Obrony Sokratesa" autorstwa Platona, lektury, którą przerabiał w Baku: "Odzywa się we mnie głos jakiś wewnętrzny, który, ilekroć się odzywa, odwodzi mię zawsze od tego, cokolwiek w danej chwili zamierzam czynić, sam jednak nie pobudza mię do niczego...". Wiedział, że mógł wrócić na zebranie, przyznać się do pomyłki i wygłosić płomienne przemówienie, za które noszono by go na rękach. Ale nie było to zgodne z jego wewnętrznym głosem, który podpowiadał mu, że "Ta droga prowadziłaby w krwawą próżnię...".


* * *
Bohater udał się do Gajowca i postanowił skonfrontować z nim swoje poglądy. Wytykał opieszałość polskiego rządu we wprowadzaniu reform i bojaźliwość przed "wielkim czynem". Skrytykował zawierzenie sprawy polskiej Bogu i modlitwom. Wysłuchał przy tym racji pana Szymona.
Reklamy OnetKontekst

Musiał w końcu wrócić do Gajowca, ponieważ wciąż u niego pracował. Miał nadzieję, że nie zastanie go w domu, ale tak się nie stało. Ujrzawszy go poczuł zaciekłość i powiedział, że wraca z zebrania komunistów. Pan Szymon odpowiedział: "Powinszować znajomości!".

Baryka zaatakował swojego opiekuna mówiąc, że jego rodzice umarli z tęsknoty do Polski, a po odzyskaniu niepodległości zamiast dać ludziom ziemię policja, za namową rządu, torturuje więźniów politycznych. Gajowiec odpowiedział, że to bluźnierstwo, a rządu nie stać na wykupienie ziem, żeby potem je rozdać. Baryka twierdził, że rząd nie chce złamać magnaterii, która trzyma w rękach polską wieś. Pytał, dlaczego polskie miasta są przepełnione nędzarzami i żebrakami, dlaczego dzieci biegają po ulicy i narażając życie zbierają węgiel z ulicy. Gajowiec powiedział, że sytuacja poprawia się systematycznie z każdym dniem. Dla Cezarego było to za mało, a przede wszystkim za wolno. Uniósł się i krzyknął: "I pytam się: na co wy czekacie? Dał wam los w ręce ojczyznę wolną, państwo wolne, królestwo Jagiellonów! Dał wam ludy obce, ubogie, proste, ażebyście je na sercu tej Mocarki, tej Pani, tej Matki ogrzali i do serca jej przytulili. Stolicę wolności dał wam w tym mieście! Czekacie! Czekacie! Czekacie, aż wam jarzmo znowu nałożą". Gajowiec powiedział, że już nigdy nikt nie zniewoli Polski. Baryka uważał, że inteligencja wysługuje się młodzieżą do walki, a potem w podzięce torturuje ją przy pomocy policji. Pan Szymon zapytał retorycznie, co trzeba zrobić, by zadowolić Cezarego. Młodzieniec odpowiedział, że konieczne są reformy, lepsze niż bolszewickie czy niemieckie. Uważał, że rząd jest nieudolny i strachliwy: "() wy jesteście mali ludzie - i tchórze!". Twierdził, że Polska boi się "wielkiego czynu" - reformy rolnictwa. Zarzucał rządzącym, że nie mają odwagi Lenina, aby wprowadzać "nowe", zamiast tego snują plany, których nie można zrealizować. Nie chodziło mu o to, aby wprowadzać w czyn poglądy bolszewików, ale by działać z ich męstwem.

Gajowiec wyrecytował z pamięci: "Pewnym męstwem ja się nigdy nie pochlubię, ja przed bliźnich drżę męczeństwem, w otchłań spychać ja nie lubię ()". Baryka przerwał mu twierdząc, że to stare, magnackie, romantyczne teksty. Zarzucił mu, że człowiek wykształcony i racjonalny nie może odnosić się do takich tekstów, jak ksiądz do Biblii. Zapytał o ideę Polski w nowoczesnym świecie. Pan Szymon wskazał na stos papierów, z których powstawała jego książka i powiedział, że stanowią one przyszłość jego ojczyzny. Cezary twierdził, że to w niczym nie pomoże stłoczonym w gettach Żydom, spracowanym robotnikom i nędzarzom. Gajowiec odpowiedział, że w polityce nie chodzi o piękne idee, ale o rzeczywistą realizację celów. Baryka odpowiedział, że to nieprawda. Polska na gwałt potrzebuje wielkiej idei, a najlepszą byłaby reforma rolna. Uważał, że obecnym hasłem rządzących jest: "jakoś to będzie".


Pan Szymon powiedział, że pierwszą ideą jest zapewnienie ojczyźnie bezpieczeństwa przed czyhającym niebezpieczeństwem z zewnątrz. Priorytetem była obrona ziem wyzwolonych przed Moskalami i Niemcami. Cezary krzyknął: "Zasiec je na śmierć, a nie dać!". Gajowiec odparł, że jest to metoda stosowana przeciwko tym, którzy zdradzili Polskę na rzecz Moskwy, nie pochwalał tego procederu, ale nie było innego wyjścia. Bronił się mówiąc, że w Rosji zdrajców i buntowników traktuje się zupełnie inaczej. Przytoczył przykład Witolda Jarkowskiego, genialnego naukowca i wynalazcy, rozstrzelanego po ścianą przez pluton egzekucyjny. Zapewniał, że w Polsce nigdy do takich rzeczy nie będzie dochodzić. Obiecywał, że w obecnych granicach ukształtuje się państwo wolne i równe, w którym będą respektowane prawa człowieka. Ale do budowy tego "wspólnego domu" potrzebne były pieniądze, których wciąż brakowało. Dlatego konieczne jest wprowadzenie złotego - polskiej waluty. Gdy już uda się ustabilizować gospodarkę to nadejdzie czas, gdy obywatelom zostaną wynagrodzone wszystkie krzywdy i niedogodności.

Laura poprosiła Barykę o spotkanie w Warszawie. W Ogrodzie Saskim dawni kochankowie widzą się po raz ostatni. Kobieta zarzuca bohaterowi, że to on jest winny, że musieli się rozstać. Oburzony Cezary odchodzi, nie odwracając się za siebie.


Na początku marca Cezary otrzymał list od Laury. Kobieta informowała, że przyjeżdża do Warszawy i zaproponowała spotkanie w Ogrodzie Saskim o godzinie drugiej. Baryka podejrzewał, że to podstęp. Obawiał się, że Barwicki zorganizował na niego zasadzkę. Później nabrał pewności, że Laura naprawdę chce się spotkać. Mimo, że postało jeszcze mnóstwo czasu, udał się w umówione miejsce, by obserwować je z daleka.

Ciało Cezarego przeszywały dreszcze, serce biło szybciej i brakowało mu tchu. Często nachodziła go myśl, żeby uciec, ale wspomnienie ukochanej nie pozwalało na to. Wreszcie spostrzegł Laurę - wyglądała wspaniale. Jej piękno spowodowało, że Baryka nie mógł się poruszyć. Kobieta dostrzegła go i podeszli do siebie. Na początku rozmowy przeprosił ją za to, że uderzył ją tamtej pamiętnej nocy. Pani Barwicka zapytała, dlaczego młodzieniec opuścił Nawłoć bez słowa pożegnania. Gdy odpowiedział, że przecież wyszła za mąż, Laura odparła, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Baryka wyznał kobiecie swoją miłość, ale wiedział, że nie mogą być razem, dopóki Barwicki będzie między nimi.

Podczas spaceru kobieta często płakała. Mówiła, że obawiała się o Cezarego, przerażała ją myśl, że już nigdy go nie spotka. Młodzieniec był zdziwiony jej smutnym wyglądem. Wreszcie przystanęli i Laura wygarnęła Baryce, że przez jego wybryk nie miała innego wyjścia, niż poślubienie Władysława. Krzyknęła: "Ty wariacie, napastniku, moskiewski wychowanku! Mogłam być twoją, a teraz muszę być z Barwickim, muszę być jego żoną!". Kompletnie zalana łzami mówiła, że jej życie nie ma teraz sensu i opiera się na ciągłej tęsknocie za kochankiem. Baryka zaniemówił, nie wiedział, co ma zrobić. Nie uważał, że powinien ją błagać czy przepraszać. Zdołał wydusić z siebie: "Chodźmy stąd...". Spojrzała mu w oczy i powiedziała, że już nigdy z nim nigdzie nie pójdzie. Wytłumaczyła, że przyjechała do Warszawy, żeby zobaczyć miłość swojego życia, a nie na schadzkę. Była dostojną mężatką, nie mogła sobie pozwolić na romanse. Przyglądała się uważnie Cezaremu i stwierdziła, że nieco się zmienił.


Baryka zapytał, czy ślub z Barwickim stanie na drodze ich miłości. Kobieta odpowiedziała, że sam ślub nie, ale dane słowo honoru, tak. Twierdziła też, że Cezary jest winnym tego, że nigdy nie będą razem. Cezary krzyknął, że to ona depcze ich wspólne szczęście. Laura próbowała go uspokoić, ale wielka zazdrość i gorycz porażki spowodowała, że wyrwał swoją dłoń z jej uścisku, odwrócił się i odszedł, nie oglądając się siebie.

* * *
Cezary poprowadził pochód strajkujących robotników na Belweder. W pierwszym rzędzie, ramię w ramię, szedł z nim Lulek. Jednak jego ubiór świadczy o tym, że nie pojednał się z komunistami, a walczy o niepodległą Polskę. Bohater wybiega przed manifestujących i rzuca się w kordon policji.


"Był pierwszy dzień przedwiośnia". Orzeźwiający wiatr powodował, że stolica wracała do życia. Tego dnia w kierunku Belwederu maszerowała wielka manifestacja robotnicza. Manifestanci domagali się wzrostu płac i obniżenia kosztów życia. Impuls do protestu dali pracownicy jednego z zakładów, którzy zażądali pięćdziesięcioprocentowej podwyżki zarobków. Gdy ich postulaty spotkały się z odmową, dokonali linczu na dyrektorze fabryki. Przejęli zakład siłą. Właściciel ogłosił zamknięcie zakładu i zwolnił wszystkich pracowników. Gdy robotnicy odpowiedzieli, że nie oddadzą fabryki i będą dalej w niej pracować, wezwano policję. Wtedy właśnie partia wyszła z inicjatywą połączenia wszystkich środowisk proletariackich i zorganizowania manifestacji. W pierwszym szeregu pochodu szli, trzymając się pod ręce, ideowi przywódcy komunistyczni. Wśród nich Lulek i Cezary ubrany w swój mundur z czasów wojny polsko-bolszewickiej.


Naprzeciw strajkujących, pod placem Belwederu, stanęła policja konna. Funkcjonariusze uformowali szczelny parkan. "Baryka wyszedł z szeregów robotników i parł oddzielnie, wprost na ten szary mur żołnierzy - na czele zbiedzonego tłumu."



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przedwzmacniacze lampowe 2
lampy przedwzmacniacz
! Dwudziestolecie międzywojenne przedwiosnie zycie i tworczosc zeromskiego
8 Pisarze o przedwojennym Kazimierzu
Ebook Stefan Żeromski Przedwiośnie
Sterofoniczny przedwzmacniacz samochodowy HI FI cz1
Przedwzmacniacze lampowe 4
Wykład 6 Umowy przedwstępne i warunkowe
Charakter i forma umowy przedws Nieznany
plan przedwisonie i niebosk komedia
przedwiosnie2
Umowa przedwstępna sprzedaży nieruchomości
um przedwstepna oprace wyp

więcej podobnych podstron