cat mackiewicz klucz do pilsudskiego









Stanisław Cat Mackiewicz - Klucz do Piłsudskiego








Stanisław Cat Mackiewicz
Klucz do Piłsudskiego

1944



 


(...) 


 


Renegaci


Stosunek socjalistów polskich do hasła niepodległości był w różnych
czasach różny.


W okresie od 1883 (data powstania I Proletariatu) do 1892 roku wszystkie
powstające i ginące grupy socjalistyczne: I i II Proletariat, "Solidarność",
Związek Robotników, zajmowały stanowisko bojowo-antyniepodległościowe,
antypatriotyczne - w stosunku do idei państwa polskiego zdradzieckie.


Wyjątek stanowi Bolesław Limanowski oraz jego pisma i organizacje, nie mające
zbyt wielkiego powodzenia.


W 1892 roku konsolidacyjny zjazd paryski uznał hasło niepodległości. Do
Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), którą zjazd paryski powołał do życia,
wchodzi Piłsudski. Partia nabiera charakteru patriotycznego, niepodległościowego,
jakkolwiek wciąż jeszcze w naczelnych władzach partyjnych obok patriotów
zasiadają także antypatrioci.


Uznanie hasła niepodległości przez PPS w 1892 roku wywołało natychmiast
reakcję w powstaniu socjalnej demokracji polskiej w 1893 roku. Wódz tej
socjalnej demokracji, Róża Luksemburg, i jej przyjaciele polityczni to najwięksi
wrogowie hasła niepodległości Polski nie tylko u nas, lecz w całej Europie.


Równie antyniepodległościowy i antypatriotyczny charakter nosiła secesja
z PPS z 1900 roku, znana pod nazwą III Proletariat.


Ale i w samej PPS dochodzi do głosu i zwycięża kierunek antyniepodległościowy,
skutkiem czego następuje w 1906 roku rozłam w PPS i Piłsudski, opierając się
na mniejszości partii, zakłada swą Frakcję Rewolucyjną - szczerze i
otwarcie niepodległościową. Natomiast większość partii działa pod nazwą
PPS-Lewica i z biegiem czasu tracąc na wpływach zleje się razem z socjalną
demokracją w jedną polską partię komunistyczną.


Jeśli chodzi o zabór austriacki, to socjaliści galicyjscy dopiero pod wpływem
socjalistów zaboru rosyjskiego nabierają rumieńców niepodległościowych i
patriotycznych.


Od chwili powstania wolnej Polski PPS stoi wyraźnie na stanowisku
patriotycznym i dała temu wyraz wspaniały w czasie wojny z Niemcami. Ale ze
względu na obiektywizm historyczny przypomnijmy, że po Wielkiej Wojnie
wszystkie partie socjalistyczne należące do II Międzynarodówki stały się
patriotami swoich krajów, a w czasie wojny obecnej nawet III Internacjonał głosi
hasło patriotyzmu i obrony ojczyzny, nawet bez przymiotnika
"socjalistycznej".
W Polsce przez kilka lat wychodziło czasopismo
"Niepodległość" poświęcone badaniom historycznym nad pracami o
odzyskiwanie niepodległości w okresie pomiędzy upadkiem powstania 63 roku a
rezurekcją państwa polskiego. Pismo takie było potrzebne, pożyteczne i zebrało
dużo ciekawych materiałów. Wydawcą był Instytut Józefa Piłsudskiego poświęcający
się badaniu najnowszej historii polskiej. Szkoda tylko, że redaktorem pisma od
jego powstania był pan Leon Wasilewski, były minister spraw zagranicznych w rządzie
Moraczewskiego, znany i stary działacz socjalistyczny, pisarz bardzo płodny, o
którym gruntownie go znający Władysław Studnicki nie mógł inaczej wspomnieć,
jak z dodatkiem "płytki umysł". Jeśli określenie "płytki"
zamienimy przymiotnikiem "ograniczony", to niewątpliwie postawimy
dalszy krok ku prawdzie. Leon Wasilewski redagował "Niepodległość"
za czasów BBWR i Ozonu - pismo było wydawane przez rząd, on sam pozostawał
członkiem PPS, jakkolwiek zrezygnował z żywszej w niej roli.
Porównajmy teraz "Niepodległość" z
wydawnictwami bolszewickimi tego typu. Z przykrością skonstatujemy, że
bolszewickie często były lepsze (nie mówię tu zresztą o czasopiśmie
"Katorga i Zsyłka"), gdyż były opracowane krytycznie. Znaną jest
rzeczą wadliwość wspomnień osobistych. Zapytaj człowieka poważnego o jego
polityczną przeszłość - w najlepszej wierze w swym opowiadaniu pomyli ci
wszystkie daty, nazwiska, okoliczności, gotów będzie przysiąc, że na własne
oczy widział coś, czego widzieć nie mógł, bo to coś naprawdę nie istniało,
a tylko stanowiło fakt, o którym "wszyscy wiedzieli" za jego czasów.
Mimo to drukowanie osobistych wspomnień wielką korzyść przynosi, bo daje nam
nastrój epoki, jej koloryt, wreszcie stanowi materiał, który można zestawiać,
porównywać, przymierzać, aż się z niego prawdę wytrząśnie. Ale dlatego
każdy taki zbiór wspomnień powinna redakcja opatrywać w przypisy, które by
stwierdzały zgodność opowiadania autora ze stanem faktycznym i wskazywały na
to, w czym autor się myli. Tylko przy takim opracowaniu lektura wspomnień
przynieść może rzetelną korzyść, inaczej potęguje bałamuctwo. Otóż pan
Wasilewski nie myślał o niczym podobnym, drukował najrozmaitsze
bzdury, o których sam musiał wiedzieć doskonale, że się z prawdą nie
zgadzają, i nigdy na to nie wskazał. Natomiast inna cecha jeno redakcyjnej
działalności upodabniała go do bolszewickich redaktorów, to tendencyjność.
Pan Wasilewski chętnie by hasło niepodległości zmonopolizował na rzecz PPS.
Co więcej, na podstawie swoich sympatii grupowych, być może sentymentalnie
uzasadnionych, lecz obiektywnie, historycznie absolutnie fałszywych, nie uważał
on za niepodległościowców przedstawicieli wszystkich polskich partii
"burżuazyjnych", ale prawem kaduka za działaczy niepodległościowych
uważał najbardziej zdecydowanych i wyraźnych renegatów, jak na przykład członków
I Proletariatu. Ludziom zapierającym się dążeń do niepodległości i
czynnie to hasło zwalczającym "Niepodległość" - pismo, jak sama
nazwa wskazuje, poświęcone historii wysiłków niepodległościowych - poświęcało
artykuły wstępne pełne dymów od kadzideł i zachwytów.
Stosunek redakcji "Niepodległości" do
najnowszej historii polskiej był na wskroś subiektywny:
I Proletariat, II Proletariat, Związek Robotników
Polskich i inne antypatriotyczne grupy "Niepodległość" traktuje z
łezką, miłością, zachwytem.
Do Ligi Polskiej i Ligi Narodowej, która w początkach
swego istnienia reprezentowała ruch niepodległościowy w najczystszej formie -
"Niepodległość" ustosunkowuje się polemicznie, niechętnie.
Endekom wymyśla, a Ligę Polską i Miłkowskiego przemilcza. Charakter
niepodległościowy przyznaje tylko tym organizacjom narodowym, które się od
endecji oderwały.
III Proletariat przemilczany na głucho, jak
przemilczani są różni inni ludzie, jak gwałtownie głuszona jest rola
Studnickiego, jak pomniejszana, nie wiem dlaczego, jest zawsze rola
Sosnkowskiego. Do Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy stosunek
polemiczny, ale bynajmniej nie tak zawzięty jak do endeków. Przy tym Leon
Wasilewski, polemizując z dużo od siebie inteligentniejszą Różą
Luksemburg, z jej tezą, że w razie niepodległości polskiej przemysł
fabryczny Królestwa Kongresowego straci wschodnie rynki zbytu, używa naiwnych
argumentów twierdząc, że Róża Luksemburg stoi na stanowisku interesów
fabrykantów.
Do socjaldemokracji galicyjskiej pismo ma
stosunek, jak gdyby zawsze stała na stanowisku niepodległościowym.

O lewicy PPS mówi się, bo nie mówić nie można, ale w sposób często
wypaczający właściwą jej rolę.


PPS oczywiście od początku do końca była niepodległościowa. O walkach,
tarciach na ten temat wewnątrz partii, o tym, że antyniepodległościowa
lewica usunęła w 1906 roku Piłsudskiego z partii, oczywiście jak najmniej.


Muszę tu zaznaczyć, że takie nastroje w odtwarzaniu bliskiej przeszłości
nie były udziałem samego bynajmniej Wasilewskiego. Raczej można powiedzieć,
że były powszechne nawet u tych ludzi, którzy z PPS wyszli i przez dłuższy
czas rządzili Polską. Nastroje te miały jednak podłoże sentymentalne,
emocjonalne, nic z obiektywizmem historycznym wspólnego nie mające.
Proletariatczycy byli wieszani, ugodowcy jeździli z wiankami na pogrzeb
Aleksandra III - oto co wystarczało, aby mieć sympatię dla pierwszych, a odrazę
dla drugich. Ale nawet czyjeś przekonanie, że moralnie proletariatczycy stali
wyżej od ugodowców, nie może wypaczać klasyfikacji doktrynalnej. Według tej
klasyfikacji proletariatczycy wraz z całą aureolą bohaterstw, które im
szubienice nadają, byli antyniepodległościowcami, u polscy ugodowcy z całą
ich ohydą byli niepodległościowcami. Bo znów prawdą historyczną jest, że
wszyscy ugodowcy, poza bardzo nielicznymi, całkiem jednostkowymi wyjątkami,
jeździli do Krakowa, modlili się u trumien królów polskich o
zmartwychwstanie państwa. Czyż to była ugoda? Czy marszałek Petain, który
bić się nie chce, jest antymilitarystą? Nie, uważa tylko (naszym zdaniem
niesłusznie), że bić się nie może, gdyż zwyciężyć nie może,
gdyż spotka go pewna klęska, więc chce przetrwać i doczekać się lepszych
warunków. Ugodowcy polscy nie dlatego bić się nie chcieli, aby mieli wstręt
do szabli, ale dlatego, że idea powstania wydawała się im niewykonalna, ściągająca
na kraj klęskę z wszelką pewnością, więc całość ich polityki zamykała
się w uzyskaniu możliwych ulg dla polskości i utrzymaniu gospodarczego władztwa
kraju, zabezpieczenia się przed przejściem majątku narodowego w ręce obce.
Porównanie z Petainem wypadnie zdecydowanie na ich korzyść. Petain bić się
może, oni naprawdę bić się nie mogli.


PPS była niepodległościowa. Tak jest! Zobaczymy jednak, z jakimi przeciwnościami
musiał walczyć Piłsudski wewnątrz tej partii o utrzymanie hasła niepodległości
i jak ono wciąż było atakowane. Naprawdę niepodległościowa była
tylko PPS-Frakcja Rewolucyjna, powołana przez Piłsudskiego po usunięciu go z
partii na zjeździe wiedeńskim w 1906 roku, oraz PPSD galicyjska, ale dopiero w ostatnich latach
istnienia, a wreszcie obie powyższe organizacje połączone w jedną pod mianem
PPS w niepodległej już Polsce. .

Natomiast na pamięci innych socjalistów polskich ciążą dwie walki o
niepodległość Polski, jedna stoczona z Marksem, druga z Leninem. Ale w tych
walkach strony inne zajmowały stanowiska, niż to można było przypuszczać.
Oto Marks chciał niepodległości polskiej - Waryński, wódz I Proletariatu,
przeciwko tej niepodległości protestował. Marks wołał: "Niech żyje
Polska!" - Waryński odpowiadał: "Precz z Polską!" Lenin w 1903
roku bronił zasady samostanowienia narodów, do prawa oddzielenia się od Rosji
włącznie, a Socjalna Demokracja Królestwa Polskiego i Litwy żądała skreślenia
tej zasady i tylko dlatego w 1903 roku nie połączyła się z Leninem, że nie
chciał on zrezygnować z teoretycznego prawa Polski do niepodległości.


Początki socjalizmu polskiego są antypatriotyczne i zdradzieckie w stosunku
do idei niepodległości polskiej. Najwybitniejszą postacią w tym okresie jest
Ludwik Waryński: w 1875 roku usunięty z Instytutu Technologicznego w
Petersburgu, w 1877 zaczyna działać w Warszawie, w 1878 przyjeżdża do
Galicji, w 1879 sądzony wraz z innymi socjalistami w Krakowie, przenosi się do
Szwajcarii, pracuje w założonym przez socjalistów piśmie "Równość",
które w 1881 na tle różnicy zdań co do sympatii wobec Narodnej Woli i
Pieriediełu zmieniło swój tytuł na "Przedświt", w 1882 w Warszawie
zakłada Proletariat, w 1884 aresztowany, w 1889 roku umiera na gruźlicę w
Szlisselburgu nie odzyskawszy wolności.


W broszurze Waryńskiego pt. Sprawozdanie czytamy:


Tradycje walk naszej demokracji, tradycje powstań nie tylko że nie pomogły,
lecz, owszem, przeszkadzały obudzeniu się naszej młodzieży i wejściu na
drogę międzynarodowego socjalizmu.


Na procesie krakowskim towarzysz Waryńskiego Mendelson, późniejszy
redaktor "Przedświtu", oświadcza:



Na program poruszenia mas w imię socjalizmu celem państwowej rekonstrukcji
Polski nie zgadzam się. 


W numerze 1 "Równości" czytamy:



Słowem i czynem wykazaliśmy, że nie mamy nic wspólnego z programem
niepodległości polskiej. 


Kiedy indziej pisze "Równość", że gdyby
powstania nasze się powiodły, to "byłoby tylko łatwiej i wygodniej wyzyskiwać chłopa i
robotnika".

Wiersz Mickiewicza Do matki Polki:

 


O matko Polko! gdy u syna twego 


W źrenicach błyszczy genijuszu świetność, 



Jeśli mu patrzy z czoła dziecinnego 


Dawnych Polaków duma i szlachetność...

 

trawestował Truszkowski, poeta z grupy Waryńskiego, w sposób następujący:

 


O matko Polko, gdy u syna twego 


W źrenicy błyśnie żądza do kielicha, 



Kiedy mu patrzy z oka dziecinnego 


Dawnych Polaków opilstwo i pycha, 


O matko
Polko, po główce głaszcz syna.

 


Dowcip tej trawestacji jest płaski. To samo można powiedzieć o poziomie
polemiki pisma "Równość". Oto na przykład "Równość" pisze o
księciu Władysławie Czartoryskim, byłym przedstawicielu w Paryżu powstańczego
Rządu Narodowego:


Jeden z moich przyjaciół utrzymywał nawet, że on jest synem tylko matki
bez ojca i że jak dawniej p. bóg (sic) stworzył Ewę z żebra, tak księżna
Czartoryska stworzyła z części swej... choćby nogi. Ale ja nie zgadzam się
z tym przypuszczeniem, choćby dla następujących przyczyn: 1) Nogi księżnej
Czartoryskiej nic nie mają wspólnego ze stołowymi nogami i dlatego takie wytłumaczenie
pochodzenia księcia Władysława, ostatecznie naciągane, zupełnie nie wytłumaczyłoby
nam nędznego jego stanu umysłowego.



Padlewski, jeden z socjalistów owych czasów, specjalnie gloryfikowany w
"Niepodległości" logicznego pana Leona Wasilewskiego, wypowiada w 1883
roku oświadczenie będące jak gdyby polemiką z późniejszymi czynami Piłsudskiego:



Rozpowszechniane były niejasne jakieś nadzieje na świetne rezultaty wojny
Austrii z Rosją, które miały polegać na niezależności narodowej.
Oczekiwanie tej błogiej przyszłości, hodowanie podobnych planów politycznych
pochodziło od patriotów, i to szlacheckich, jednak nigdy nie ośmieliłem się
przypuszczać, aby podobnie niedojrzałe plany mogły powstać w głowach chociażby najmniej rozwiniętych socjalistów.

Karol Marks, założyciel i patriarcha nowoczesnego socjalizmu, ulegając hasłom
ogólnoeuropejskiej demokracji 1848 roku, która w mikołajowskiej Rosji
upatrywała najbardziej niebezpiecznego wroga wolności, był zdecydowanym
zwolennikiem odbudowania niepodległości Polski. Na obchód powstania
styczniowego w 1875 roku Marks nadesłał następujące mądre słowa, pod którymi
każdy Polak mógł się podpisać:



Dopóki naród mający prawo do życia przygnieciony zostaje przez ościennego
zdobywcę, dopóty zwraca całą swą siłę przeciwko zewnętrznemu
nieprzyjacielowi; dopóki wewnętrzne jego życie jest sparaliżowane, dopóty
nie jest w stanie pracować nad socjalnym wyzwoleniem. 


Również na obchód
powstania listopadowego w Genewie w 1880 roku Marks i Engels przysłali długi i
serdeczny list kończący się wezwaniem: "Niech żyje Polska!"


Ale ten obchód był tylko dlatego (dziwny sposób postępowania zaiste!)
zorganizowany przez redakcję "Równości", aby się odciąć od
wszelkich idei niepodległościowych. Toteż Polak Waryński - po odczytaniu słów
niemieckiego Żyda Marksa i jego okrzyku "Niech żyje Polska!" - wystąpił
z mową polemiczną wykazując, jak dalece żądanie niepodległości Polski
jest sprzeczne z zasadami idei socjalistycznej. Warto dobrze zrozumieć
i zapamiętać bieg myśli Waryńskiego. Oto są jego słowa:



Naprzeciw trójcesarskiego przymierza stanął Internacjonał (...)
Internacjonał jednak nie czuł w sobie sił na tyle, by mógł stawić czoło
reakcji, nie wpłynął na to, by sprawę polską podporządkowano pod ogólny
program wyzwolenia proletariatu. Sądzono, że polscy patrioci to jedyni w państwie
rosyjskim sprzymierzeńcy. Nawet twórcy manifestu łączą swe nieśmiertelne
hasło "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!" z innym, które
i burżuazję, i uprzywilejowane klasy przyciągnąć może, z hasłem "Niech
żyje Polska!" Ta cześć i sympatia dla Polski, Polski wyzyskiwaczy i
wyzyskiwanych, dowodzi, że w umysłach jej obrońców dawne polityczne
kombinacje zachowały dotychczas swe znaczenie. A jednak tracą one to znaczenie
stopniowo i spodziewać się można, że zapomni się o nich wkrótce.


W dalszym ciągu swego przemówienia powiedział Waryński, że hasło
"Niech żyje Polska!" łączy się z hasłem "Pereat Moskwa!", a
zebrani uważają, że ich hasłem jest tylko walka proletariatu. Mówił dalej: 



Jeślibyśmy dziś rzucili hasło o niepodległej Polsce, chociażby
socjalistycznej, to dlatego tylko, aby wywołać powstanie, a wtedy klasy
uprzywilejowane uchwycą kierownictwo w swoje ręce (...) Precz z patriotyzmem
i reakcją, niech żyje Internacjonał i socjalna rewolucja! 


Ten sam temat
omawiała "Równość":



Gdyby teraz ludowi robotniczemu rzucono hasło: "Niech żyje Polska
demokratyczna i socjalna!", tego hasła treść i znaczenie zaledwie
nieznaczna garstka robotników zrozumie. Masa widzieć w nim będzie tylko nową
edycję powstania. Ruch się zgłębia, szersze przyjmuje rozmiary. Wtedy to
nasze klasy uprzywilejowane, którym pod nogami grunt usuwać się pocznie,
postarają się ruch ująć w swoje ręce. "l oni wszak Polacy, i im droga
Polska ojczyzna". Z hasła naszego zniknie naprzód powoli
"socjalna", potem "demokratyczna"' w imię dobra "wspólnej
ojczyzny". 


Waryński mówił z dumą:

My nie bojownicy 63 roku, ojczyzną naszą świat cały. 
Na zjeździe
proletariatczyków w styczniu 1883 roku postanowiono nie próbować tworzenia
wspólnej partii Polaków z Litwinami i Białorusinami. Uchwalono, że
organizacja polska, litewska i białoruska powinny wejść do wspólnej
organizacji rosyjskiej, a typ tej organizacji powinien być na razie
federacyjny, ale potem przybrać formę organizacji centralistycznej. 
Dalej nie
można było posunąć zdrady idei niepodległości państwa polskiego. Jak później
zobaczymy, postanowienie to stoi w biegunowej sprzeczności ze wszystkim, co Piłsudski
czynił w sprawie socjalistycznych polsko-litewskich i polsko-rosyjskich stosunków.
Zresztą - jak twierdzi Wilhelm Feldman w swoich Dziejach polskiej myśli
politycznej (str. 93) -
Zygmunt Żuławski (późniejszy poseł na sejmy w Polsce z ramienia PPS) na
kongresie krakowskim jeszcze w 1904 roku wołał:


My jesteśmy cząstką partii austriackiej i w swoim programie ani słowa nie
mamy o niepodległości. Odbudowania Polski do programu naszego przyjąć nie możemy.


Przez cały czas działalności Piłsudskiego jako socjalisty niechętni mu
koledzy z jego własnej partii zarzucali mu "ideologię powstańczą". On
sam przyznawał się zawsze do miłości spraw militarnych, Napoleona, nauki
wojskowej. Tymczasem socjalizm polski, jak i socjalizm w innych krajach, był głęboko
pacyfistyczny. Autor Czerwonego sztandaru, Bolesław Czerwieński
(1851-1888), ogłaszał takie poezje:

 


Pod nikłym krzakiem, wśród trupów gromady



Obok lawety młody żołnierz leży.



Tchu mu zabrakło, opadła mu głowa



l skonał szepcąc: "Jam jeszcze tak młody".



A z dali okrzyk z tysiąc piersi bije:



"Zwycięstwo nasze - hurra - król niech żyje". 

 

Znając wierszydła
Czerwieńskiego i znając ideologię jego przyjaciół politycznych zrozumiemy
dopiero, co miał Czerwieński na myśli w drugiej zwrotce Czerwonego
sztandaru, którą przypomnimy:

 


Choć stare łotry, nocy dzieci



Nawiązać chcą starganą nić,



Co złe, w gruzy się rozleci.



Co dobre, wiecznie będzie żyć.

 

Ta "stargana nić" to niepodległość Polski przerwana rozbiorami i
klęskami powstań. "Stare łotry, nocy dzieci" - to patrioci polscy.


Nie chcę zresztą występować przeciwko kultowi Czerwonego sztandaru. Warszawscy
robotnicy śpiewali go broniąc miasta przed nieprzyjacielem, gdy Rydz haniebnie
uciekł. W pieśń tę wsiąkło uwielbienie niepodległości, które obce było
intencjom jej twórcy. Ale znowuż powiem, że dzięki Piłsudskiemu ta pieśń,
skomponowana w antypatriotyzmie, dziś budzi uczucia patriotyczne. Jego to
wielkie dzieło!


I Proletariat był przez policję wytępiony. W 1884 roku aresztowano Waryńskiego,
w 1886 powieszono czterech innych, między innymi Rosjanina Bardowskiego, a
dwudziestu zesłano na katorgę. Miejsce I Proletariatu zajmuje II Proletariat,
mniej antypatriotyczny, lecz jeszcze wciąż międzynarodowy, składający się
z całkiem młodych chłopców z inteligencji pod kierunkiem młodego również
Ludwika Kulczyckiego. Kulczycki długo jeszcze bronił zasad międzynarodowych i
antypatriotycznych, antagonistą Piłsudskiego pozostał zawsze, za czasów
Polski niepodległej był patriotą, monarchistą, zwolennikiem dynastycznej
unii polsko-węgierskiej pod berłem Ottona Habsburga. II Proletariat powstał w
1887 roku, ale już w 1888 został zlikwidowany aresztami.


W 1889 roku powstaje Związek Robotników Polskich, który oświadcza, że
nie interesuje się sprawami politycznymi, tylko kwestiami ekonomicznego położenia
robotników. W tym związku spotykamy nazwiska głośnych później antypatriotów,
jak Róży Luksemburg i późniejszych bolszewików - Adolfa Warszawskiego i
Juliana Marchlewskiego. Biorą tu udział także Ludwik Krzywicki i Stanisław
Grabski, obecny prezes Rady Narodowej w Londynie.


W 1891 roku socjalna demokracja niemiecka założyła i wydawała własnym
kosztem po polsku "Gazetę Robotniczą", mającą szerzyć przekonania międzynarodowego
socjalizmu wśród robotników mówiących po polsku. Jednym z pierwszych
redaktorów tej "Gazety Robotniczej" był Ignacy Daszyński, późniejszy
trybun galicyjski, po nim objął redakcję wyżej wspomniany Stanisław Grabski,
a po Grabskim znany pisarz secesyjny Stanisław Przybyszewski, o wiele lepiej władający
literackim językiem niemieckim niż polskim.


Charakter całkiem inny niż wszystkie wyżej wymienione organizacje i gazety
miała socjalistyczna organizacja Bolesława Limanowskiego pod nazwą Lud
Polski, założona w 1881 roku, oraz wydawane przez tegoż Limanowskiego w 1889
roku czasopismo "Pobudka" z Orłem Białym na czerwieni na karcie tytułowej.
Limanowski nazwał swe idee "narodowo-socjalistycznymi". Porządek tych
określeń wywołuje mimowolny uśmiech w dzisiejszych czasach. "Pobudka"
głosiła, że państwo; polskie powinno obejmować całość ziem dawnej
Polski, także ziemie litewskie i ruskie w swobodnej federacji z etnograficzną
Polską. Limanowski pochodził z Inflant, był płodnym pisarzem, wbrew innym
socjalistom uważał, że patriotyzm i socjalizm godzą się znakomicie. Był
niewątpliwie równie szczerym socjalistą jak patriotą.


Pisarze typu Leona Wasilewskiego za wielki postęp ku patriotyzmowi uważają
deklarację socjalistów polskich, złożoną przez Mendelsona, Jankowską,
Daszyńskiego, Aleksandra Dębskiego, B.A. Jędrzejowskiego na Międzynarodowym
Kongresie Socjalistycznym w Brukseli w 1891 roku. Przeczytajmy tę deklarację:



Obecna na zjeździe brukselskim delegacja Polski, składająca się z
przedstawicieli wszystkich trzech zaborów polskich, uważa za nieodzowne w
interesie rozwoju socjalizmu w Polsce i w interesie międzynarodowej polityki
socjalistycznej występować zawsze jednolicie, jako jedna organizacja polska,
zarówno w celu łatwiejszego prowadzenia walki klasowej z jednolitym wrogiem: szlachtą
i burżuazją polską, jak i dla łatwiejszego objęcia powszechnej
roli politycznej w społeczeństwie polskim. W zaborach pruskim i austriackim,
gdzie stosunki prawno-polityczne stanowią konieczną normę dla polityczno-społecznych stronnictw robotniczych - działamy solidarnie i zgodnie z organizacjami
socjaldemokratycznymi, będącymi wraz z nami w jednych i tych samych faktycznie
istniejących granicach państwowych. Co się tyczy zaboru rosyjskiego,
w którym nie może być mowy o jawnej masowej działalności, socjaliści
polscy kierują się względem towarzyszy rosyjskich zasadami międzynarodowej
solidarności, której zawsze wiernie dochowywali.

Deklaracja oddziela dość wyraźnie konieczność bliższej współpracy
socjalistów polskich z socjalistami niemieckimi i austriackimi od luźniejszej
solidarności socjalistów polskich z socjalistami rosyjskimi.



W tych czasach nie można zarzucać patriotyzmu żadnemu z ruchów
socjalistycznych. Wtedy jeszcze socjaliści niemieccy byli antypatriotami,
antymilitarystami, pacyfistami, socjaliści rosyjscy marzyli o klęskach państwa
rosyjskiego. Międzynarodowość socjalistów, która dziś zanikła nawet u
bolszewików, wtedy w całej pełni górowała nad ideologią socjalistyczną. A
jednak wskażemy na ciekawy incydent związany z tymże kongresem brukselskim.
Był to rok 1891, a 18 marca 1890 roku Bismarck przestał być kanclerzem i
jego następca Caprivi nie odnowił tak zwanego reasekuracyjnego traktatu
niemiecko-rosyjskiego. Poszły słuchy o możliwości wojny
niemiecko-rosyjskiej. Na kongresie składa delegacja socjalistów holenderskich
rezolucję wzywającą proletariat robotniczy wszystkich krajów do powszechnego
strajku z chwilą wybuchu wojny dla jej uniemożliwienia. Większość kongresu,
wraz z delegacją polską, odrzuca ten holenderski wniosek, a motywy odrzucenia
są ciekawe. Powiada większość: 1) Gdybyśmy mogli zarządzić strajk
powszechny, tobyśmy mogli też wprowadzić ustrój socjalistyczny. 2) Kongres
nie może uchwalać rzeczy nierealnych. 3) Jakiż rezultat zresztą miałoby
uchwalenie tej rezolucji? Usłuchaliby jej ewentualnie tylko robotnicy Niemiec i
Austrii, a nie rosyjscy, ponieważ w Rosji nie ma szerszych organizacji
robotniczych, a więc rezolucja ta przyczyniłaby się tylko do zwycięstwa
"nahajki kozackiej".


Widzimy więc, że kongres
socjalistyczny jest antyrosyjsko nastrojony. To wciąż tradycja Marksa, który
przywykł uważać Petersburg ze Szlisselburgiem za główny bastion reakcji.

 

Mendelson a Piłsudski

 

Zbyt dosłownie bierze się oświadczenie Piłsudskiego, że na Syberii
postanowił pogodzić socjalizm z patriotyzmem i że gdy przyjechał w 1892 roku
do kraju, to:



(...) ku wielkiej mej radości przekonałem się, że moja zamierzona praca
reformatorska już jest zbyteczna.


Słowa te napisał Piłsudski w 1903 roku podczas powstawania wewnątrz PPS
reakcji przeciw kierunkowi patriotycznemu, toteż Piłsudski, obrońca
patriotyzmu, ze względu na walkę z tym antypatriotyzmem musiał wmawiać, że
PPS już jest patriotyczna od dawna i całkiem nie on, Piłsudski, jest tego
sprawcą. Powyższe zdanie Piłsudskiego nie jest więc świadectwem
historycznym, lecz raczej zwrotem agitacyjnym.


W 1892 roku odbył się zjazd w Paryżu, na którym przewodniczył
Limanowski, socjalista i patriota, a byli obecni dawni proletariatczycy,
redakcja "Przedświtu" - międzynarodowcy. Zjazd zwołany został w
celu zjednoczenia wszystkich socjalistów polskich z trzech zaborów, ale zdołał
stworzyć podstawy do zjednoczenia socjalistów z zaboru rosyjskiego dokoła Związku
Zagranicznego Socjalistów Polskich i redakcji "Przedświtu". 16 stycznia
1893 roku Stanisław Mendelson, redaktor "Przedświtu", dawny wybitny
proletariatczyk, przyjeżdża z zagranicy do Wilna i Warszawy. W Wilnie spotyka się
z Sulkiewiczem i Piłsudskim, który w 1892 roku wrócił tu z Syberii, w
Warszawie z innymi socjalistami i PPS zaczyna żyć.


Zjazd paryski zajął stanowisko niepodległościowe; wezwał socjalistów
litewskich i ruskich do federacji, wypowiadając się tym samym w sprawie granic
przyszłego państwa polskiego; potępił panslawizm jako najbardziej
niebezpieczną z zaborczych doktryn rosyjskich.


Leon Wasilewski we wstępie do urzędowego wydania pism, mów i rozkazów
marszałka Piłsudskiego napisał, że Stanisław Mendelson szeregiem artykułów przygotował grunt dla nowego niepodległościowego
programu i na zjeździe paryskim był ,jego promotorem i twórcą". 

Ale
Ludwik Kulczycki, o wiele od Wasilewskiego inteligentniejszy, choć równie
tendencyjny w naświetlaniu faktów, twierdzi, że na przyjęcie przez
Mendelsona programu niepodległości złożyły się następujące okoliczności:
1) chwilowy upadek ruchu rewolucyjnego w Rosji, 2) powiększenie się ruchu
socjalistycznego w Polsce, którego potęgę przesadzano, 3) wzmożenie się w
Polsce tajnego ruchu patriotycznego, którego zwolenników chcieli socjaliści
przyciągnąć. Pisze także Kulczycki: poza tym niektórzy uczestnicy zjazdu w
Paryżu opanowani byli widmem wojny europejskiej. O Mendelsonie pisze Kulczycki:

Postulat niepodległości Polski zawarty w nowym programie uważał on nie za cel bezpośrednich dążności, lecz za
środek agitacyjny. Oczywiście o powstaniu ani o niczym podobnym nie marzył.
Zróbmy teraz skok wiele lat w przód.

Bolszewicy chcieli, aby Kuomintang był komunistyczny, ale by miał całe
gardła haseł nacjonalistycznych, gdyż to było im potrzebne ze względu na
walkę z Japonią i Anglikami. Kuomintang zrobił bolszewikom zawód. Stał się
naprawdę nacjonalistyczny. Coś w tym rodzaju stało się z PPS założoną
przez Mendelsona.


Ze studiów nad pismami Mendelsona i Piłsudskiego wypływa wyraźnie różnica
ich celów. Dla Mendelsona celem jest socjalizm, hasło niepodległości Polski
- środkiem, instrumentem; dla Piłsudskiego celem jest niepodległość, a
socjalizm instrumentem. Chirurg, by uratować życie pacjentowi, musi mieć
instrument. Po dokonanej operacji instrument może być porzucony.


Mendelson, którego pan Wasilewski robi mesjaszem idei niepodległościowej,
wydaje się nam kontynuatorem idei Marksa o pożyteczności odbudowy Polski. Piłsudski
brał swą ideę niepodległości nie od Marksa, lecz wprost z powstania 1863
roku.


Lektura "Przedświtu" z czasów redakcji Mendelsona nie sprawia
przyjemnego wrażenia. Wciąż zwroty w rodzaju "wydłubywania w nosie
dyplomatycznej roli szlachty polskiej" i temu podobne stylistyczne
alegorie. Wszyscy przeciwnicy Mendelsona, zarówno z prawicy jak z lewicy,
zarzucają mu krzykliwość. Ponieważ "Przedświt" do niedawna zwalczał
niepodległość, a teraz sam stał się niepodległościowy, więc razi też i przesadny neofityzm ujawniający się w tym, że odmawia się na
łamach "Przedświtu" poczucia patriotyzmu wszystkim w Polsce: klerowi,
szlachcie, burżuazji, chłopom, stańczykom, Lidze Polskiej, Miłkowskiemu;
zaczyna się twierdzić, że zaprawdę patriotami są tylko, wyłącznie i
jedynie socjaliści z grupy "Przedświtu".

Jeszcze w 1892 roku pisze Mendelson o propozycji założyciela Ligi Polskiej,
Zygmunta Miłkowskiego:



Pan pułkownik doradza żałobę narodową. Żałoba ma trwać kilka lat. Płaczliwy
ten trefniś polityczny rozwesela nas swą smutną miną. Po kim mamy nosić żałobę:
po szlachcie? Niestety, jeszcze jej diabli nie wzięli w zupełności. Po
durniach? Ci nas rozweselają.


Kelles-Krauz, piszący pod pseudonimem "Luśnia", w 1894 roku w ten
sposób obrazował genezę socjalizmu patriotycznego (sądzę jednak, że nie mógł
mieć Mendelsona na myśli):



Inicjatorowie walki o niepodległość znaleźli się w końcu wobec jedynej
żywotnej, pozbawionej własności klasy narodu. Zabrzmiało wówczas hasło:
zbawienie Polski w ruchu robotniczym! Patriota powinien być socjalistą,
patriotyzm i socjalizm to jedno. Z łona patriotyzmu wyskoczył w pełnej zbroi
tak zwany socjalizm narodowy, pozostawiając po sobie martwe ciało rodzica:
zatwardziałych utopistów, oczekujących poważnego ruchu czynnie
patriotycznego od urzędników i literatów, od drobnych kupców i rzemieślników,
od chłopów rolnych nareszcie.


Mendelson zresztą wystąpił z PPS wkrótce po jej założeniu, jeszcze w
1893 roku. Pod koniec życia był syjonistą i - jak słyszałem - zarobkował
na życie jako korektor w redakcji "Czasu", u tych samych stańczyków,
których tak długo zwalczał. Był to zresztą niewątpliwie wybitny człowiek,
a jego powrót do syjonizmu czyni go nawet sympatycznym. Stworzywszy PPS i wciągnąwszy
do tej partii grupę wileńską Sulkiewicza i Piłsudskiego, wciągnął do
socjalistycznej twierdzy konia trojańskiego idei państwowości polskiej.


Piłsudski zaczął pisywać do "Przedświtu" w marcu 1893 roku.
Jego korespondencje wileńskie odcinają się od razu od tonu, nastroju i ogólnych
tendencji pisma. Uwidacznia się to najlepiej, gdy się porówna wileńskie
korespondencje Piłsudskiego z poznańskimi korespondencjami jego redakcyjnego kolegi. Korespondencje poznańskie od początku
do końca wypełnione są wiadomościami o strajkach, płacach i podobnymi
sprawami gospodarczo-robotniczymi. O prześladowaniu polskości w Poznańskiem
ani słowa. Wręcz odwrotnie jest w korespondencjach Piłsudskiego. Ich jedynym
tematem jest walka z urzędnikiem rosyjskim w kraju. Każdego prześladowanego
Polaka bierze Piłsudski w obronę. Pisze na przykład w numerze 10 "Przedświtu"
z 1893 roku:


Zacznę tę korespondencję od prześladowań katolicyzmu i księży, gdyż po pierwsze - w naszym szczerze
katolickim kraju najszerzej się takie prześladowania odczuwa, a po drugie - co za tym idzie - w ciągu tego
czasu najwięcej
zajmowały umysły naszej publiczności. 

W końcu tego lata biskup wileński
jeździł wizytować kościoły na prowincji, nigdy dotychczas wizytacja nie odbyła się bez nieprzyjemności dla kleru, tak było i teraz.
Paru księży zamknięto za to jedynie, że lud w ich parafiach zbudował
wrota dla biskupa. Ta sama kara spotkała kanonika Waszkiewicza, że
dziękując w imieniu biskupa za przyjęcie, nauczał licznie zebrany lud być
wiernym swemu Kościołowi.

Porównajmy teraz ten styl Piłsudskiego z ustępem z innej korespondencji w
tymże "Przedświcie":



Zbydlęcenie Krakowa, tej kloaki wstecznictwa galicyjskiego, tej
siedziby wszystkiego, co podłe, małe, obłudne, jezuickie, tego gniazda
dygnitarzy i żołdactwa, prostytutek i księży...

albo z innymi artykułami "Przedświtu", już nie tylko antykościelnymi,
lecz antyreligijnymi, w których pisze się małymi literami "pan bóg"
lub nawet "p. bóg" albo małą literą "chryste", co było
niezgodne już nawet z regułą gramatyczną o pisaniu dużą literą imion własnych.

Sprawa, która najżywiej porusza wtedy serce Piłsudskiego, nie ma nic wspólnego
z kwestią poprawy warunków bytu czy zdobycia większych płac. Chodzi tu o kościół
w Krożach. Miał tam miejsce bunt przeciwko władzom, policji, kozakom. Samego
gubernatora zapędzono na chór w kościele, gdzie go zmuszano do podpisania
papieru, lżono, omal nie zabito. Buntownicze serce Piłsudskiego drży ze
wzruszenia, rośnie z nadziei. Oto nareszcie ma przed sobą bunt ludowy, autentyczny,
spontaniczny - żaden inteligent nie rozruszał tych ludzi, oni sami czynnie
się buntują przeciwko władzy okupacyjnej.

Ludność w Krożach za własne grosze odnowiła kościół Panien
Benedyktynek. Władze kazały go zamknąć. Powtórzmy tu opowiadanie jednego z
parafian z całym pietyzmem, nie zmieniając nic w jego stylu: 

W miesiącu
czerwcu 1893 roku parafianie podali prośbę do cesarza na ręce jenerał-gubernatora.
Wtem przyszła odpowiedź od cesarza, czyli z kamery, tę odpowiedź posiadamy u
siebie i możemy pokazać, że mamy czekać. Tego samego roku we wrześniu posłana
była prośba do Rzymu i prosiliśmy obrony u papieża, a 4 września do cesarza
austriackiego, króla duńskiego i pruskiego, do Angielki i prezydenta
francuskiego, żeby prosili u cesarza o zmiłowanie się nad nami.

Jakże rozczulająca jest ta dyplomacja biednych krożan. Wiedzą, że cesarz
austriacki to katolik, a król duński to ojciec cesarzowej, więc wydaje się
im rozsądne ich prosić, ale piszą także do Angielki. Angielka to królowa
Wiktoria; ludność w Krożach zapewne słyszała od tych, którzy wrócili z
wojska, że "Angielka jest chytra", bo tak się wtedy w Rosji wśród
prostego ludu mówiło, ale widać myślano, że jest także litościwa i zechce
może pomóc. Ale nic nie pomogło. Kościół kazano opieczętować, a wtedy
ludność zamknęła się w kościele i nie chciała go opuścić. 10 listopada
1893 roku przyjechał tam w nocy gubernator Klingenberg na czele policji.
Spotkano go w przedsionku kościoła krzyżem trzymanym przez człowieka w komży
i dwoma portretami: cesarza i cesarzowej, ubranymi w kwiaty. Ale gubernator
brutalnie zelżył ludność, a policja połamała krzyż. Wtedy zagrał bunt.
Policjantom poprawiono fizjonomie, omal nie zabito, gubernatora pobito, aż ze
strachu uciekł na chór kościelny. Tu zażądano, żeby podpisał koniecznie
na stemplowanym papierze, że kościół zostaje nie naruszony. Gubernator
zachowywał się tchórzliwie, błagał ciągle księdza, który go osłaniał,
aby mówił coś religijnego ludowi. Jeden z policjantów wymknął się i
zaalarmował kozaków. Przybyły trzy sotnie. Nahajki poszły w ruch w kościele.
Gubernator kazał ludzi smagać, przy czym kilka osób zabito, a potem kozakom
pozwolił na swawolę.

W korespondencjach swoich piętnuje Piłsudski nie tylko Klingenberga i gwałty
kozackie, lecz oburza się także na sąd rosyjski. Bądźmy obiektywni i bezstronni. Bolszewizm nauczył nas wiele. Wiemy, że u
bolszewików za taki bunt w kościele ludność byłaby natychmiast i bez sądu
rozstrzelana. Wtedy sądownictwo było jednak dużym hamulcem w stosunku do użycia
przemocy. Prokurator, który przybył do Kroż, sprzeciwiał się egzekucji, a
jednego chłopca, którego gubernator kazał bić, wyrwał z rąk oprawców i
gubernatorowi nawymyślał. Przed sądem w Wilnie stanęło siedemdziesięciu
jeden oskarżonych, w tym pięćdziesięciu pięciu mężczyzn i szesnaście
kobiet. Szlachty zaściankowej było w tym dwadzieścia siedem osób. Sąd
uniewinnił wszystkich z wyjątkiem czterech skazanych na rok więzienia. Bronił
oskarżonych bezinteresownie kwiat adwokatury rosyjskiej z księciem Urusowem,
adwokatem moskiewskim, na czele. Na sądzie wywiązał się dialog następujący:

Książę Urusow do gubernatora: Świadku Klingenberg.

Gubernator do przewodniczącego: Panie przewodniczący sądu, proszę objaśnić
pana obrońcę przysięgłego, że nie jestem dla niego świadkiem
Klingenbergiem, lecz jego ekscelencją gubernatorem kowieńskim, rzeczywistym
radcą stanu von Klingenbergiem.

Przewodniczący sądu do gubernatora: Sąd zna tylko oskarżonego, obrońcę
i świadka. Świadku Klingenberg, proszę odpowiadać na pytania obrońcy.

Ale wróćmy do socjalizmu.

Adoptacja haseł niepodległościowych przez "Przedświt" wywołała
reakcję. Na Międzynarodowy Zjazd Socjalistyczny w Brukseli w 1893 roku zjawiła
się delegacja Socjaldemokracji Królestwa Polskiego w osobach Róży Luksemburg
i późniejszych bolszewików - Adolfa Warskiego-Warszawskiego i Juliana
Marchlewskiego. Socjalna demokracja wywodziła się ze Związku Robotników
Polskich założonego w 1889 roku. Socjalna Demokracja Królestwa Polskiego połączyła
się w 1899 roku z podobną socjalną demokracją powstałą w Wilnie i przyjęła
wtedy nazwę Socjalnej Demokracji Królestwa Polskiego i Litwy, pod którą to
nazwą dotrwała aż do końca Wielkiej Wojny i do połączenia się z
komunistami. Jednym z głównych jej działaczy był Jogiches, Żyd wileński,
który twierdził (czemu nie wierzę), że w dzieciństwie całkiem nie umiał
po polsku, ale później Jogiches świetnie poznał polską literaturę i
opanował styl literacki, aby zwalczać ideę niepodległości. Byli
cudzoziemcy, którzy z miłości do Polski przyjmowali polskość; Jogiches
spolonizował się, aby Polski nienawidzić.

Róża Luksemburg była wybitnym umysłem i jej oponenci, nawet Perl, nie mówiąc
już o Wasilewskim, nie dorównują jej w jasności myśli, w sile argumentacji.
Dzieje świata poszły zupełnie innymi drogami, niż to przewidywała Róża
Luksemburg, wszystkie jej proroctwa zawiodły całkowicie, a jednak jeszcze dziś
czytając jej polemiki odczuwamy inteligencję i talent. Róża Luksemburg zawzięcie,
zajadle, namiętnie zwalczała ideę niepodległości polskiej. Piłsudski starał
się wydostawać enuncjacje za Polską od socjalistów francuskich,
niderlandzkich, angielskich, niemieckich i rosyjskich. Róża Luksemburg poświęcała
swe siły w zwalczaniu sympatii do polskiej niepodległości w socjalistycznym
świecie, w międzynarodowej prasie socjalistycznej, na międzynarodowych zjazdach i kongresach. W swych poglądach ona (a nie Piłsudski
oczywiście)
jest kontynuatorką myśli Waryńskiego, do niej właściwie powinien należeć
spadek po Proletariacie, który się dostał Piłsudskiemu i jego ludziom. Ona,
Róża Luksemburg, rozwija i broni założeń Waryńskiego w polemice z Marksem
przeciwko Polsce. Tłumaczy, że uważanie Polski za bastion antyrosyjski i
otaczanie jej z tego względu
sympatią nie wytrzymuje krytyki ze stanowiska socjalistycznego, że tego rodzaju
poglądy są śmiesznym anachronizmem. Rosja jest obecnie - tłumaczy Róża
Luksemburg - takim samym terenem do zdobycia dla socjalizmu jak i Polska i
sprzymierzać się z powstańczymi ideami polskimi przeciwko Rosji nie ma
absolutnie żadnego sensu. Głoszenie niepodległości polskiej spowoduje
konieczność uwzględnienia narodowych żądań innych krajów: Czech, Włoch,
Alzacji i Lotaryngii etc., etc., co by skręciło międzynarodowy socjalizm na
drogę zupełnie nieodpowiednią. W zapale polemicznym Róża Luksemburg
wskazuje na to, że pod wpływem narodowych haseł, pulsujących wśród
socjalistów polskich, socjaliści innych narodowości także zaczynają bąkać
o jakichś żądaniach narodowych, a nawet - powiada - socjaliści Żydzi
gotowi stać się narodowcami. To ostatnie określa jako wiadomość "z
dziedziny humorystyki". Wreszcie - twierdzi Róża Luksemburg - związek
państwowy z Rosją odpowiada interesom fabrycznego proletariatu Królestwa, a
także Litwy.


Pomiędzy SDKPiL a PPS, popieraną w tej sprawie przez wodza socjalnej
demokracji galicyjskiej Ignacego Daszyńskiego, zawrzała walka, w której obie
strony zarzucały sobie chwyty niedozwolone i amoralne. Socjalna demokracja Róży
Luksemburg była o tyle pożyteczna, że jak gąbka wyciągała po trochu z PPS
inteligencję żydowską, a raczej powstrzymywała pewną liczbę Żydów
inteligentów od wstępowania do PPS. A jednak ta rola gąbki nie była zbyt skuteczna, skoro w XX wieku
antyniepodległościowo-żydowskie elementy dojdą w PPS do władzy i usuną z
niej samego Piłsudskiego.

Na kongresie w Paryżu we wrześniu 1900 roku Róża Luksemburg denuncjuje
obecnych na tym kongresie socjalistów polskich jako socjalpatriotów.
Oklaskiwana jest przez Francuzów i przez Bund, reprezentujący Żydów z Rosji
i Polski. W obronie Daszyńskiego, biorącego udział w tym kongresie, powstaje
Adler, wódz socjalistów austriackich. Oświadcza, że towarzysz Daszyński nie
jest żadnym patriotą, ale tak samo dobrym międzynarodowcem jak wszyscy
zebrani. Delegaci polscy potępiają Różę Luksemburg w specjalnej deklaracji,
w której między innymi czytamy:



Zważywszy, że Róża Luksemburg w mowie wygłoszonej przed kongresem międzynarodowym
spotwarzyła całe socjalistyczne stronnictwo polskie nazywając je szowinistycznym
i odsądzając je od wspólności w międzynarodowej solidarności,
delegacja polska na Międzynarodowym Kongresie Socjalistycznym w 1900 roku w
Paryżu ogłasza Różę Luksemburg za niegodną towarzystwa socjalistów polskich i oświadcza, że jak długo nie odwoła
ona
publicznie swych oszczerstw, nie uważa jej za członka organizacji
socjalistycznych.


Pod tą deklaracją podpisani są między innymi: Daszyński, Wasilewski,
Bobrowski, a także Bolesław Limanowski.


Najbardziej dramatycznym wystąpieniem Róży Luksemburg przeciwko niepodległości
polskiej była jej kłótnia z Leninem w 1903 roku. Miało wtedy nastąpić połączenie
Socjalnej Demokracji Królestwa Polskiego i Litwy z partią Lenina. Delegaci Róży
przybyli na zjazd i uzgodniono wszystko ku obopólnemu zadowoleniu. Ale delegaci
"polscy" żądali, aby Lenin wykreślił ten punkt swego programu, który
uznawał zasadę samostanowienia narodów, gdyż obawiali się, że można będzie
tę zasadę interpretować w sposób korzystny dla zasady niepodległości
Polski. Pryncypialista Lenin przemyśliwa całą noc i nad ranem daje odpowiedź
odmowną. Delegaci telegrafują do Róży: co robić? Róża Luksemburg
decyduje: wracać do domu, zerwać pertraktacje. Socjalna Demokracja Królestwa
Polskiego i Litwy może się połączyć tylko z taką partią socjalistyczną,
która ją zapewni, że żadnej niepodległości polskiej nie będzie.


 


Żydzi wśród socjalistów

 

Pisze Piłsudski w "Przedświcie" w kwietniu 1893 roku:



Le roi est mort, vive le roi. Jenerał Kachanow wyjechał, natomiast
przyjechał jenerał Orżewski. 1 marca tłumy żydostwa zaległy ulice, po których
nowy rządca kraju miał wjechać do swej stolicy. Zapewne pan Orżewski nie
spodziewał się takiego uroczystego przyjęcia. Tłumy go spotykały, głowy się
uchylały przed nim, krzyczano mu nawet przed dworcem "hurra". Gdzież
jest więc ta buntownicza prowincja, w której dla spokoju państwa ustanawiają
wyjątkowe prawa? Mamy tu w Wilnie dobrą połowę mieszkańców Żydów, w
innych miastach liczba ich dochodzi do trzech czwartych ludności i cała ta
masa ludzi nie ma nic wspólnego z otaczającą ją ludnością, nawet
przeciwnie, gotowa jest przeciwko niej stanąć. Jeżeli od 1863 roku
rusyfikacja kraju zrobiła postępy, to właśnie wśród ludności żydowskiej.
Każdy Żyd, który choć trochę się wybił nad średni, nader niski, poziom
materialny i umysłowy swoich współwyznawców, staje się Rosjaninem, zaczyna się
przejmować rosyjską kulturą. Nie pomaga tu wcale tak częste policzkowanie
Żydów przez rząd rosyjski, nie pomagają prześladowania i poniżenia godności
ludzkiej; pomimo to wszystko garną się oni do prześladowców i uważają
sobie za honor być tam, gdzie im publicznie drzwi wskazują. De gustibus non
est disputandum i nie o nich mi chodzi.

Powyższy kreślony przez Piłsudskiego obraz rusyfikacji miast na Litwie przez Żydów wymaga uzupełnienia. W miasteczkach kresowych, hen za Witebskiem i
Orszą i koło Smoleńska, hen za Kijowem, można było wówczas po polsku
rozmawiać właśnie z zamieszkującymi je Żydami, którzy w ten sposób
jednocześnie rusyfikowali miasta i utrzymywali polskość miasteczek dalekich
kresów. Żyd mówił po polsku tam wszędzie, gdzie były majątki polskie. Siła
i znaczenie polskości była funkcją tej olbrzymiej siły gospodarczej, którą
rozporządzało na kresach ziemiaństwo polskie w postaci posiadania ziemi.
Konfiskaty majątków były katastrofą narodową. Gdyby Piłsudski za swoich
socjalistycznych czasów był właścicielem jednego z majątków swego ojca, na
pewno by go przepisał na imię jakiegoś brata lub krewnego, nie dlatego, by
sobie fundusz zachować, lecz by ziemię w rękach polskich pozostawić.


Piłsudski dużo się zajmuje Żydami w początku swej socjalistycznej działalności.
Chce, aby rewolucyjne partie żydowskie łączyły się nie z rewolucją rosyjską,
lecz z rewolucyjnym ruchem polskim. Pisze:



(...) jest nią zasklepienie się socjalistów żydowskich w samych sobie i
niełączenie się ich z elementami rewolucyjnymi, zamieszkującymi ten sam co
oni kraj. Wychowani prawie wyłącznie pod wpływem rosyjskiej literatury
rewolucyjnej, socjaliści żydowscy do ostatnich czasów łamali sobie głowy
nad tym, czy należy bronić obszcziny rosyjskiej od grożącego jej
kapitalizmu, czy też przeciwnie, żądać jej zniszczenia; w jaki sposób można
by przetworzyć istniejące artele w komunistyczne związki wytwórcze i tym
podobne. Tymczasem na Litwie od tysiąca lat nie ma już ani obszcziny, ani
arteli (...) To odcięcie od gruntu socjalistów żydowskich wzmagała jeszcze
ta okoliczność, że o otaczającej ich ludności polskiej wiedzieli bardzo mało albo nic i czerpali swe wiadomości z wydawnictw wyłącznie
rosyjskich. Tymczasem wydawnictwa te przepełnione są najbezczelniejszymi fałszami
o Polakach, wśród których widzą tylko zacofaną i klerykalną szlachtę.

W Kongresówce istotnie powstała sekcja żydowska PPS i duża część
proletariatu żydowskiego opowiedziała się po stronie socjalistów polskich. W
kraju zabranym, czyli na Litwie - używając drogiej mi terminologii,
powszechnie używanej jeszcze w XIX i początkach XX wieku, dziś zarzuconej lub
ustąpionej "Litwie etnograficznej" - powstała dość silna żydowska
grupa PPS w Grodnie. Z reszty jednak proletariatu żydowskiego, tak licznego w
Wilnie, Kownie, Mińsku, niewiele potrafił Piłsudski dla Polski wykrzesać.
Socjaliści żydowscy, jak sam o tym opowiada, nazywali go "szowinistą",
"znanym arogantem", zapytywali go ironicznie, czemu chce Wilno i Mińsk
przyłączyć do Polski, a nie do Anglii. W czasie beznadziejnych usiłowań Piłsudskiego
wciągnięcia Żydów do łożyska socjalizmu polskiego, aby odciągnąć ich od
łożyska rosyjskiego, powstaje w 1897 roku Ogólny Żydowski Związek
Robotniczy w Polsce i Rosji, znany powszechnie pod mianem Bundu. Tutaj znowu
powtarza się historia Kuomintangu z naszych czasów. Socjaliści tworzą Bund
po prostu dlatego, aby agitować także w żargonie, aby pozyskać dla ideałów
międzynarodowych także proletariat żydowski. Ale ten Bund nasiąka interesami
specjalnie żydowskimi, unaradawia się powoli, choć to są czasy, w których
Żydówka Róża Luksemburg mówiąc o narodowych hasłach socjalistów żydowskich
używała określenia "żądania humorystyczne".
W roku 1898 Bund wchodzi w skład rosyjskiej socjalnej demokracji, czyli nie
tylko przeszkadza proletariatowi żydowskiemu na Litwie zwrócić się ku polskości,
jak o tym marzył Piłsudski, lecz zwraca ku rosyjskości Żydów z samej
Warszawy. Ale wśród kierownictwa rosyjskiej socjaldemokracji wielu jest Żydów,
którzy potępiają Bund właśnie za jego specyficznie żydowski charakter, potępiają
wszelkie wyodrębnianie kwestii żydowskiej. W roku 1899 Bund na swoim III,
kowieńskim zjeździe odrzuca żądanie "narodowego równouprawnienia dla Żydów",
bojąc się ośmieszającego zarzutu, że uprawia żydowski szowinizm. Ale już
w 1900 roku na IV swoim zjeździe Bund uchwala, że pojęcie
"narodowość" stosuje się także do Żydów, i choć żądanie
autonomii narodowej dla Żydów uznaje za "przedwczesne", to jednak postanawia walczyć o uchylenie wszelkich praw ograniczających narodowość
żydowską, aczkolwiek wystrzega się zbytniego potęgowania uczuć narodowych,
"które mogą prowadzić tylko do zabałamucenia świadomości klasowej
proletariatu i do szowinizmu". Wreszcie w 1905 roku Bund żąda już
narodowościowo-kulturalnej autonomii dla Żydów.
W roku 1900 powstaje Poale-Syjon, a później inne socjalistyczne ugrupowania
żydowskie, jeszcze wyraźniej niż Bund na żydowskonarodowym stojące
gruncie.

Piłsudski w liście prywatnym do Centralizacji w Londynie z 12 lutego 1897
roku tak reaguje na powstanie Bundu:



Mieliśmy dotychczas stosunki żydowskie (dosyć głupie zresztą) w
Warszawie. Tam też się zawiązała filia Żydków wileńskich. Otóż teraz
obydwie części się zlały i stanowią związek robotników żydowskich w
Polsce. Wystąpili do nas z wymaganiami, byśmy uznali ich istnienie, ogłosili
o nich w "Robotniku", nie wydawali proklamacji żydowskich i w dodatku
dostarczali im bibuły. No, naturalnie, kolanem gdzieś.


To samo, tylko w formie bardziej uroczystej, przeczytamy w uchwałach IV
zjazdu PPS w listopadzie 1897 roku:

Zważywszy, że proletariat żydowski może mieć zadania tylko wspólne z
proletariatem narodu, wśród którego żyje. Zważywszy, że dotychczasowa działalność
grup żydowskich występujących obecnie pod nazwą Ogólny Żydowski Związek
Robotniczy w Polsce i Rosji nosi szkodliwe dla ruchu cechy odrębności
organizacyjnej i programowej,
co stawia je nieraz na stanowisku względem nas wrogim (...)
Zjazd uznaje kierunek tego związku za fałszywy, jako
polegający na
wyrzeczeniu się solidarności z proletariatem polskim i litewskim w jego
walce o wyzwolenie się spod najazdu rosyjskiego.


Niektórzy socjaliści, nawet należący do PPS, byli przeciwnikami tej
uchwały przeciwko Bundowi. Powiadali: Nieuzasadniony jest ten żal do Żydów,
że chcą być z Rosją, a nie z Polską; dlaczego Żydzi mają być Polakami, a
nie Rosjanami?



Ale oczywiście sprawa żydowska, z którą miał do czynienia Piłsudski,
nie ograniczała się wyłącznie do kwestii, za kim pójdzie proletariat żydowski, za Rosją, Polską czy za swoimi hasłami narodowymi. Sprawę żydowską
porównać można ze znaczeniem kobiety w życiu człowieka. Oto pisałem w
jednym z poprzednich rozdziałów, że biografie męża stanu są wadliwe, niepełne,
kalekie, gdy się w nich nie uwzględnia kobiet jego życia, gdy się z nich
eliminuje pierwiastek erotyczno-intymny. A jednak wielu biografów z braku
materiału czy też przez wstydliwość opuszcza ten drażliwy temat. Podobnie
jest z kwestią żydowską. Studiując w szkołach średnich historię, nie
zdajemy sobie sprawy, że kwestia żydowska była tak samo aktualna za Karola
Wielkiego czy za Zygmunta I, jak jest obecnie czy też jak była w XIX wieku.
Oczywisty fakt, że Żydzi stanowią naród odrębny od innych, jest
dotychczas negowany. Oczywisty fakt, że to nie Jehowa rozpylił Żydów na całym
globie ziemskim, lecz oni sami się rozeszli w diasporze, nie jest w nauce z
należytą powagą podkreślony. Oczywisty jest również fakt, że Żydzi nie
chcą mieszkać zwarcie i terytorialnie, albowiem w piramidzie społecznej
zajmować chcą wyższe piętra: Żydzi nie chcą być ani małymi rolnikami,
ani robotnikami fizycznie pracującymi, Żydzi wszędzie okazują większe
ambicje i większe zdolności, w piramidzie społecznej zajmują piętra od
rzemieślnika w górę. Jak wojsko złożone z samych oficerów musiałoby się
rozejść po wielu innych armiach, aby znaleźć odpowiednie dla tych oficerów
zatrudnienie, tak samo Żydzi musieli się rozejść po całym świecie, gdyż
chcą zajmować wyłącznie bardziej lukratywne stanowiska. Dlaczego w każdym
mieście na świecie mieszka ograniczona liczba Żydów? Albowiem w każdym mieście
znajduje się tylko ograniczona liczba tych sposobów zarobkowania, do których
popychają Żydów ich zdolności, ich instynkt narodowy.
Żydzi polscy, litewscy, ukraińscy, palestyńscy stanowią oazy Żydów wyjątkowych.
Tutaj są właśnie miasta o większości żydowskiej, tutaj naród żydowski
zbliża się do typu normalnego narodu, posiada swoje klasy niższe. Żydem
normalnym nie jest bynajmniej Żyd narodowy wyznania mojżeszowego, żyjący wśród
innych Żydów i obserwujący swą odrębność narodową. Żydem normalnym, Żydem
typowym, nomadą żydowskiego geniuszu jest Żyd zasymilowany, tkwiący w jakimś
innym społeczeństwie, Żyd będący jednocześnie Francuzem, Anglikiem czy
Niemcem. Geniusz żydowski nie objawia się bynajmniej w Herzlach, Nachumach
Sokołowach czy Żabotyńskich, jednym słowem w wodzach odrębności żydowskiej,
lecz w takich ludziach, których rzekomo tylko pochodzenie łączyło z żydostwem,
którzy do swojej żydowskości nie mieli żadnego sentymentu, a czasami nawet niechęć i
pogardę, w takich ludziach jak Heine, Marks, Disraeli lub Tuwim, w ludziach całkiem
zasymilowanych. Przed Chrystusem jeszcze na Krymie na cmentarzach greckich były
nagrobki żydowskie z napisami nie hebrajskimi, lecz greckimi. Na cmentarzach
rzymskich nagrobki żydowskie miały napisy znowuż nie hebrajskie, lecz łacińskie.
Żydzi przejmowali zawsze języki, wiarę, obyczaje narodów, wśród których
żyli, ale oto narody te umierały, a Żydzi istnieją ciągle. Wspaniały,
prawdziwie wybrany naród - asymiluje się świetnie i nie asymiluje się
nigdy. Niemiec, Polak, Francuz, przeniesiony do innego kraju, w drugim, trzecim
pokoleniu traci swoje narodowe cechy, staje się obywatelem tego kraju, w którym
mieszka, i nawet wyglądem fizycznym upodabnia się do ludności, wśród której
przebywa. Żyd zawsze pozostaje Żydem. Cóż bardziej niemieckiego niż Lorelei
Heinego? Gdy ją napisał, twierdzono, że to jakaś autentyczna niemiecka
klechda. A jednak jakże żydowski jest Heine. Geniusz żydowski polega na
uzyskiwaniu obcej narodowości bez tracenia swojej.

Analogicznie do rozpylenia się w diasporze Żydzi byli rozpyleni wśród
partii polskich. W roku 1899 członek Ligi Narodowej, człowiek pochodzenia żydowskiego,
żąda ujawnienia tej organizacji. We wszystkich trzech poważnych kierunkach myśli
politycznej w zaborze rosyjskim, wśród konserwatystów, narodowców i
socjalistów, biorą wybitny udział Żydzi. Najwięcej ich jest wśród
socjalistów, zwłaszcza w sferach kierowniczych. Gdy w 1906 roku PPS usuwa Piłsudskiego,
to do nowego CKR (Centralnego Komitetu Robotniczego) wchodzą: Kon, Lewinson,
Horwitz, Sachs, Szapiro, a z Polaków tylko jeden: Marian Bielecki.


Ale zasada rozpylenia się Żydów działa nadal. Większość Żydów jest w
socjaldemokracji, przeważają wśród PPS-Lewicy, ale pewna liczba wchodzi także
do Frakcji Rewolucyjnej Piłsudskiego.


Obok więc stosunku zewnętrznego do Żydów, stosunku do proletariatu żydowskiego
w całości, do Bundu i innych partii robotniczych żydowskich, do sekcji żydowskiej
PPS wreszcie, Piłsudski miał do czynienia z wewnętrznym problemem żydowskim,
ze stosunkiem do swoich towarzyszy pochodzenia żydowskiego. Żydów było w PPS
więcej niż we Frakcji Rewolucyjnej, we Frakcji więcej niż w Związku Walki
Czynnej i Legionach. Liczba Żydów koło Piłsudskiego stale topnieje. Oddziaływają
na to trzy okoliczności: 1) polityka Piłsudskiego z biegiem lat coraz bardziej ujaskrawia
swój patriotyzm, 2) Żydzi coraz bardziej posuwają się ku kierunkom narodowym
żydowskim i wyodrębnieniu sprawy żydowskiej, co jest w tym okresie zjawiskiem
nie tylko polskim, lecz ogólnoeuropejskim, 3) Żydzi lubią reklamować
osobistości, którymi po cichu kierują. Piłsudski nie dopuszczał nikogo do
kierowania sobą.



 

"Czerwona niedziela"

 

W Rosji przed manifestem konstytucyjnym z 17 października 1905 roku nie było
parlamentu, nie było rządów gabinetowych, nie było rady ministrów, nie było
premiera. Komitet ministrów i przewodniczący komitetu ministrów istnieli,
lecz były to instytucje związane raczej z władzą prawodawczą, w każdym razie nie miały nic wspólnego z
gabinetem ministrów w nowoczesnym tego słowa pojęciu. Władza cesarza zbliżała
się do władzy nowoczesnego dyktatora: Mussoliniego lub Hitlera. Aby wykonywać
tak wielki zakres władzy, trzeba mieć nadludzkie zdolności. Wbrew utartemu
przekonaniu europejskiej publicystyki dynastia Romanowów dostarczała tronowi
ludzi wybitnych. Ze wszystkich rodzin panujących w Europie niewątpliwie
Romanowowie właśnie byli ludźmi najwybitniejszymi, najzdolniejszymi,
najbardziej odpowiednim materiałem na monarchów. Wszyscy mieli w sobie materiał
na męża stanu. Wszyscy - prócz Mikołaja II. Na pytanie, w jaki sposób
samodzierżawie tak długo panowało w Rosji, należy odpowiadać w sposób zupełnie
inny, niż odpowiadała na to europejska, a specjalnie polska i rosyjska
publicystyka. Porównajmy Romanowów z jakąś dynastią kraju w zachodniej
Europie. Dynastia taka będzie złożona z ludzi małych, niezdolnych,
aczkolwiek w kraju swoim otoczonych miłością i szacunkiem. Romanowowie byli
ludźmi wybitnymi, mężami stanu - zyskali sobie w swoim kraju nienawiść i
pogardę powszechną i bezwzględną. Różne okoliczności składały się na
ten rezultat. Ale przyznać należy już dzisiaj, z dużej perspektywy
historycznej, że autokracja przetrwała w Rosji tak długo, albowiem
autokratami byli ludzie na poziomie.

Najmierniejszym zresztą z tych czterech cesarzy był ten jedyny wśród
Polaków względnie popularny, to jest Aleksander I. Ale i w nim był niewątpliwie
materiał na męża stanu - jego milcząca zgoda na morderstwo obłąkanego
ojca była czynem niewątpliwie amoralnym, jeśli będziemy ją oceniać pod kątem
moralności familijnej, lecz był to wówczas, w warunkach, które istniały,
czyn konieczny, rozumny, korzystny z punktu widzenia rosyjskiej racji
stanu, obowiązków wobec ojczyzny i dynastii. Aleksander I był cesarzem
reformatorem, Mikołaj I zachowawcą, Aleksander II reformatorem, Aleksander III
zachowawcą. Reformy w Rosji zawsze groziły wywołaniem rozpasania bestii
ludzkiej, pugaczowszczyzną, pijanym buntem, bolszewizmem. Jakiż wspaniały
instynkt jedności działania panował nad tymi ludźmi, ich działania stanowiły
konsekwentną kontynuację; jeden dawał ostrogę rumakowi i puszczał mu cugle,
następny brał znów silnie w ręce rozbudzone namiętności. Reformy
Aleksandra II trudno już nazwać reformami, była to po prostu polityczna i społeczna
rewolucja dokonywana z góry imieniem cesarza. Rewolucja ta zachwiała równowagę
mentalności rosyjskiej i sam cesarz zginął od bomb, zakańczających serii;
wielokrotnych zamachów.

Aleksander III pod wielu względami nie był podobny do ojca, człowieka o
wyjątkowych talentach towarzyskich, miłego, wesołego, czarującego kobiety,
uosobienia elegancji i dystynkcji. Aleksander III olbrzymiego wzrostu, był
niezgrabny w ruchach i miał skłonność raczej ku abnegacji. Wykształcenie
jego było zaniedbane, gdyż cesarzem miał być starszy jego brat, wielce
popularny Mikołaj, który umarł nie doczekawszy się korony. Aleksander III
wykazał trzy cechy: 1) umiejętność wysuwania zdolnych ludzi, 2) umiejętność
wzięcia cugli w rękę w tym sensie, że za czasów jego panowania nie nim rządzili,
ale niewątpliwie on sam rządził, sam decydował, sam zmieniał kierunek
polityki rosyjskiej czasami w sposób bardzo krańcowy, 3) umiejętność
konsekwentnego utrzymywania raz postanowionej linii. Dodajmy do tego niewątpliwą
prawość charakteru, a stwierdzimy obecność wielu elementów pożądanych u
każdego władcy.

Aleksander III był zachowawcą, konserwatystą i słowianofilem. W początkach
XIX wieku zrodziły się w Rosji dwa kierunki myślowe, które - jak ktoś
dowcipnie i słusznie powiedział - oba wywodzą się z Czaadajewa: zachodowcy,
czyli "zapadnicy", chcący Rosję upodobnić do innych państw
europejskich, oraz słowianofile, którzy podkreślali odrębność Rosji i
marzyli o jej przewodnictwie w rodzinie narodów słowiańskich. Aleksander I był
niewątpliwie zachodowcem i liberałem, dopóki się nie załamał i nie wpadł
w mistycyzm; Mikołaja I nie można nazwać zachodowcem, gdyż z tym pojęciem
łączył się zawsze pewien liberalizm, a Mikołaj I był rycerzem Świętego
Przymierza i legitymizmu, ultrakonserwatystą, wrogiem wszystkiego, co miało
liberalny posmak, Mikołaj I był zresztą przede wszystkim żołnierzem do
szpiku kości. "Romanowowie to typowo wojskowa rodzina" - powiedział
kiedyś Hercen i będzie to prawdziwe usque ad finem. Aleksander II był
wybitnym zachodowcem i liberałem i w tym był podobny nie do ojca, lecz do
stryja. Ale za jego czasów słowianofilstwo, prześladowane za Mikołaja I i
utożsamiane przez żandarmów z rewolucją, nabrało konserwatywnego
charakteru, uznało za istotne elementy słowiańskości, wiarę w prawosławnego
Boga i cara. Aleksander III stał się także słowianofilem i nieprzyjacielem
Niemców. Zerwał on z liberalizmem polityki wewnętrznej swego ojca i z
sojuszem z Prusami, zawarł układy polityczne i wojskowe z Francją.

Praworządność Aleksandra III opierała się na biurokracji, ale
przestrzegał jej skrupulatnie, własną nawet wolę przystosowując do
brzmienia paragrafów ustalonych dla działania machiny biurokratycznej. Jako człowiek
o niewątpliwie zdrowym rozsądku i dobrze znający swój kraj unikał wojny.
Zezwalał na małe wojenki z plemionami środkowoazjatyckimi, lecz poza tym
kierował polityką w sposób wybitnie pokojowy. Mimo bardzo skromnego
mniemania, które miał o samym sobie, i mimo antypatii, którą wzbudzał w
publicystyce europejskiej jako żywy symbol autokracji, historia przyszłości
postawi go w rzędzie władców, którzy zdali swój monarszy egzamin.

Oto jest włóczęga uliczny, który został multimilionerem amerykańskim, i
oto syn multimilionera, który wszystko stracił i został żebrakiem. Największą
fortunę można zdobyć i największą fortunę można stracić. Dzieje się tak
nie tylko w dziedzinie pieniędzy. Oto pętaczyna wiedeński, który został potężnym
dyktatorem, i oto Mikołaj II, który drogi do dyktatury odbywać nie potrzebował,
który dyktatorem został przez przypadek urodzenia i który wszystko stracił i
jak pies został zastrzelony w piwnicy. Prawda, że dla utrzymania dyktatury w
swoich rękach trzeba mieć specjalne zdolności, a Mikołaj II był pierwszym z
Romanowów, który ich nie posiadał.

Miał on, wszedłszy na tron, wszelkie możliwości i wiele dróg do wyboru.
Władza, jak każda rzecz na świecie, musi iść naprzód, każda rzecz na świecie,
nawet uczucie, aby się utrzymać przy życiu, musi zmieniać w sobie swoją
materię. Tego Mikołaj II nie rozumiał. Podobny był do matki, która by
trzymała syna w dziecinnym pokoju i nie chciała dopuścić myśli, że dziecko
rośnie.

Mikołaj II miał trzy drogi przed sobą.

Pierwsza, najnaturalniejsza, polegała na wykorzystaniu względnego pokoju
wewnętrznego, który ojciec mu pozostawił, aby wstąpić znów na drogę
reform liberalnych, rozpocząć prząść nić w tym miejscu, w którym
morderstwo Aleksandra II ją było zerwało, dać Rosji konstytucję, parlament,
dopuścić do współrządów burżuazję i inteligencję, które namiętnie
sobie tych współrządów życzyły i kontentowałyby się niedużymi ustępstwami.
Takie reformy, nie wymuszone, lecz przeciwnie, dobrowolnie ofiarowane, byłyby
nowym, wielkim kapitałem rosyjskiej monarchicznej instytucji. Ale Mikołaja II,
który naprawdę władzy nie sprawował, bo jej sprawować nie umiał, drażniły
wszelkie nawet projekty ograniczenia jego władzy. Gdy się dobrze zna jego
listy, rozmowy, pamiętniki etc., dochodzi się do przekonania, że tego człowieka drażnił
wszelki "bunt", że patrzał on na świat wyłącznie przez szkła
wojskowego i do żądania zwołania parlamentu miał taki sam stosunek pełen
obrzydzenia, jaki by miał wachmistrz do oświadczenia szeregowców, że będą
się zbierać i doradzać mu, co on, wachmistrz, ma robić.

Droga na parlament byłaby niewątpliwie drogą współpracy z inteligencją,
która odtrącona od swoich marzeń, nazwanych zresztą przez Mikołaja II
"bezmyślnymi", zaczęła tym usilniej rewolucjonizować lud.
Była jeszcze inna droga, na którą mógł wstąpić Mikołaj II, nie
wymagająca zwołania parlamentu, lecz raczej powiększenia władzy cesarskiej,
droga, na którą jego pradziada przywoływał sam Michał Bakunin, prorok
europejskiego anarchizmu, który w swym liście z więzienia do Mikołaja I
napisał, a w swej broszurze Romanow,
Pugaczow czy Pestel? potwierdził,
że lud rosyjski najchętniej pójdzie nie za inteligentnym burżuazyjnym liberałem
(Pestel) ani też za wodzem z własnego łona - Pugaczowem, lecz właśnie za
cesarzem. "Chce ze mnie zrobić jakiegoś Masaniello" - uśmiechnął
się Mikołaj I. Otóż roli Lenina mógł z łatwością podjąć się Mikołaj
II, gdyby chciał, bez zniszczenia Rosji. Burżuazja w Rosji była słaba,
przemysł całkowicie zależny od skarbu państwa i poważnie subsydiowany,
etatyzacja różnych dziedzin gospodarczych daleko posunięta.
Mikołaj II miał wstręt do eksperymentów społecznych, jego natura nie
znosiła buntów: strajkujący robotnicy rysowali się w jego mózgu właśnie
jako żołnierze wykraczający przeciwko dyscyplinie, ale Mikołaj II nie był w
swym sercu solidarny z wyższymi klasami społecznymi. Przeciwnie, jego uboga
indywidualność intelektualna czuła raczej pociąg ku ludowi; ojciec jego łączył
swój słowianofllizm z konserwatyzmem, on raczej z tendencjami czy
tendencyjkarni ludowymi. Kochał zwykłego żołnierza, nie lubił jednorocznego
ochotnika; nie interesowały go teorie społeczne inteligencji, ubóstwiał
wierzenia i zabobony swego ludu; nie umiał rozmawiać z delegacją działaczy
społecznych, irytowała go i żenowała na przemian; gdy rozmawiał ze służbą,
z lokajami czy praczkami, z chłopami na wsi, z nagonką na polowaniu, z
prostymi marynarzami na okręcie, to nie tylko umiał z nimi gadać, nie tylko
wzbudzał sympatię i miłość, lecz widać, że wtedy emanował czar osobisty.
Poglądy społeczne i polityczne Mikołaja II cierpiały na infantylizm. Było
to dziecko, które by chętnie przez życie całe słuchało bajek starej niani.

Sprawowanie dyktatury jest zadaniem ponad siły ludzkie, nic dziwnego, że może
ona zwichnąć umysł człowieka o słabej indywidualności. Ale
psychopatologiczny stosunek cara do Rasputina należy tłumaczyć właśnie jego
miłością ludu, niechęcią do inteligencji. Rasputin w oczach Mikołaja II był
tym głosem ludu, który dostał się do tronu, a którego inteligencja chce utrącić.
Mikołaj II wierzył w cuda, w świętych wypchanych słomą, jeździł po
klasztorach, pustelniach, świętych obrazach - wierzył w to wszystko, czym
inteligencja rosyjska jego czasów pogardzała. Pomiędzy nim a inteligencją
rosyjską leżała przepaść niechęci, złej woli, uprzedzeń, nienawiści.
Rasputin jako ekstrem tego wszystkiego, co było ludowe, a było prześladowane
i pogardzane przez inteligencję, wydał mu się godny kochania. Zresztą trzeba
przyznać, że rady, które Rasputin dawał carowi, nie zawsze były głupie. Z
całych sił odradzał mu wojnę. Mikołaj II był szczerym ludowcem na tronie,
z tym zastrzeżeniem, że ta jego ludowcowość nigdy nie wyszła z ram
sentymentu, silnego co prawda, lecz całkiem biernego, nie znalazłszy sobie żadnego
odbicia w dziedzinie polityki. Ale bo nad polityką Mikołaj II nie panował.
Pod tym względem nie przypominał żadnego ze swoich przodków. Oni rządzili,
a on był ciągle manekinem poruszanym przez rozmaite, ciągle inne sznurki, w
kierunkach całkowicie ze sobą sprzecznych, ale prawie zawsze niezgodnych z
jego osobistą wolą, nastawieniem, sentymentem, ambicjami.

Rozpatrzyliśmy dwie drogi, którymi mógł pójść Mikołaj II: drogę
reform liberalnych odpowiadających życzeniom inteligencji i burżuazji oraz
drogę wstrząsających eksperymentów socjalnych, o których marzyli apostołowie
nowej Rosji. Trzeciej drogi, najwłaściwszej, nikt mu nie proponował, choć
dziś, po historycznym przemyśleniu wszystkich wypadków, rysuje się ona nam
dość jasno. Należało się oprzeć na konserwatywnych, zachowawczych siłach
imperium rosyjskiego. Z elementów konserwatywnych swego imperium Romanowowie
eksploatowali wyłącznie jeden, mianowicie Niemców z prowincji nadbałtyckich,
a nawet i tych Niemców Aleksander III zaczął odpychać i przepędzać. Ale
poza Niemcami były jeszcze w Rosji elementy konserwatywne w postaci kozaków,
starowierów, kupców, wreszcie bogatych chłopów. Kozakom trzeba było dać
autonomię, cesarz powinien był ich odwiedzić, spotęgować sentyment
monarchiczny, który tam był naprawdę silny. Prześladowanie starowierów, tej
soli ziemi rosyjskiej, było nonsensem, starowierzy siłą swego konserwatyzmu
stanowili w Rosji najlepsze oparcie dla tronu. Jeśli chodzi o kupców, to zrobiono tutaj dużo w tej epoce, ale
należało tę politykę prowadzić w sposób bardziej zdecydowany i wyraźny.
Wreszcie w dziedzinie włościańskiej należało reformę genialnego Stołypina
uskutecznić piętnaście lat wcześniej. Reforma ta polegała na zniesieniu
idiotycznego "miru", idiotycznej "obszcziny" i podzieleniu wsi na
gospodarzy zdolnych, pracowitych, zamożnych i na wiejską hołotę. W kategorii
pierwszej znalazłaby Rosja trwałą podstawę dla dalszego istnienia.
Niewątpliwie do żywiołów konserwatywnych w imperium rosyjskim zaliczyć
należało także Polaków. Aleksander II chciał się z Polakami pojednać,
podał rękę Wielopolskiemu, ale naród polski nie chciał tego pojednania,
odpowiedział powstaniem 63 roku. W roku wstąpienia na tron Mikołaja II było
inaczej. Społeczeństwo polskie w 1894 roku nie odtrąciłoby idei ugody, nie
było co prawda do kupienia za byle co, jak inteligencja rosyjska lub staro
wierzy, lecz idea cesarza rosyjskiego, króla polskiego, obiecującego
zjednoczoną Polskę, miałaby w tym roku powodzenie. Mikołaj II mógł użyć
tu hasła, które by musiało przekonać i Rosjan: bez Polaków nie da się
urzeczywistnić jedności słowiańskiej. Ale do czynu tak genialnego, na szczęście
dla nas, nie był zdolny nie tylko sam Mikołaj II, lecz nawet najzdolniejsi i
najprzenikliwsi z jego doradców.

Mikołaj II powinien był ambicje inteligencji rosyjskiej zwrócić w
kierunku eksploatacji Azji; zamiłowania i fantazje młodzieży odwrócić od
fabrykacji bomb przez otworzenie horyzontu nowego świata. Azja dla Rosji mogła
być tym, czym Daleki Zachód dla Stanów Zjednoczonych. Rosja przeżyła
reformy liberalne i wróciła do autokracji w formie dyktatury Lenina i Stalina.
Mikołaj II mógł zostać monarchą liberalnym, mógł też pozostać autokratą.
Pierwszego nie chciał, drugie przerastało jego siły.

Mikołaj II był człowiekiem najlepiej chyba w całej Rosji wychowanym, w
pojęciu wychowania towarzyskiego, uprzejmości wobec ludzi, czaru w stosunkach
osobistych. Gdyby się urodził człowiekiem prywatnym, miałby zapewniony mir i
szacunek wśród wszystkich swoich znajomych. Ale nie łudźmy się, to on zgubił
Rosję - był jak dziecko wsadzone na miejsce maszynisty, nie rozumiejące, o
co w lokomotywie chodzi. Miał wielkie poczucie odpowiedzialności i obowiązku
wobec ojczyzny, nie należał do kategorii Rydzów; ale jego Starosielce - owa
styczniowa "czerwona niedziela" - miały o wiele tragiczniejsze i głębsze dla Rosji znaczenie niż nieudane demonstracje urządzane dla Rydza.
Mikołaj II wstąpił na tron w 1894 roku. W 1904 roku rozpoczął wojnę z
Japonią, zakończoną klęską. 9 (22) stycznia 1905 roku chciała go widzieć
olbrzymia demonstracja robotników z ramienia policji. Ale dzięki
nieporozumieniom wewnątrz machiny administracyjnej, dzięki tarciom i
rywalizacjom różnych dostojników pomiędzy sobą demonstrację tę, która szła
z portretami cara na czele, spotkano kulami, przy czym strzelanina miała
miejsce przed samym pałacem cesarskim. Pop Hapon wydał wtedy manifest:



Żołnierzy i oficerów zabijających swoich braci - przeklinam. Żołnierzy,
którzy będą pomagać ludowi - błogosławię. Przysięgi żołnierskie złożone
zdrajcy carowi, każącemu zabijać swój lud - unicestwiam.


Istotnie, "czerwona niedziela" być może bardziej jeszcze niż ponura
historia z Rasputinem odebrała carom rosyjskim miłość ludu. Gdy po klęskowej
wojnie japońskiej Mikołaj II zgodził się jeszcze na bezrozumną i
niepotrzebną wojnę z Niemcami, to spowodował ostateczną klęskę Rosji.


 

Wojna japońska

 

W czasie wojny japońskiej Piłsudski pojechał do Tokio, złożył memoriał
polityczny, chciał tę wojnę wykorzystać dla polskich akcji wyzwoleńczych.
Japończycy gotowi byli założyć w Polsce jakąś agenturę
szpiegowsko-dywersyjną. Dawali przecież pieniądze rewolucjonistom rosyjskim.
Piłsudski odmówił. Ta jego podróż do Tokio to epizod nieudany, krok
stracony. I jak to często bywa w historii życia i polityki Piłsudskiego, właśnie
w tej rzeczy nieudanej mieści się dużo elementów wielkości.


Polacy walcząc z Rosją szukają zawsze sojuszników. W 1863 roku bałamucili
się Francją i Napoleonem III. Francja pomocy nie dała, powstanie skończyło
się klęską, depresją, beznadziejnością. Oto jednak Rosja angażuje się w
aktywną politykę na Bałkanach, występuje przeciw Turcji z programem
oswobodzenia Słowian. Turcji broni Anglia; agenci angielscy docierają do Polski. W 1876 roku, a więc na dwa lata przed
wojną rosyjsko-turecką, powstaje we Lwowie komitet mający na celu przygotować
powstanie. Wchodzą w skład jego kupcy lwowscy, jak Robert Thiemme, Edmund
Riedl i inni, trochę ziemian, jak hrabia Artur Gołuchowski, kilku byłych
powstańców. Obierają na prezesa księcia Adama Sapiehę. Według tych
angielsko-lwowskich czy Iwowsko-angielskich planów Rosja miałaby odstąpić
Anglii wyspy na Morzu Bałtyckim wraz z Kronsztadem, czyli fortecę położoną
w samej paszczęce Petersburga, Polska odzyskiwałaby swe terytoria historyczne
wraz z gubernią chersońską i brzegiem Morza Czarnego, Turcja miała dostać
Kaukaz. Polska i Turcja stałyby się potęgą mogącą łatwo trzymać niedźwiedzia
rosyjskiego na łańcuchu ze złota angielskiego. Królem polskim miał być
Habsburg.

I oto ten lwowski komitet czy rząd narodowy dochodzi do przekonania, że
obietnice angielskie nie są dostatecznie serio, i odstępuje od planu
powstania. Wyjątkowy w naszych dziejach dowód realizmu politycznego. Zawdzięczamy
go bardzo świeżym zgliszczom Królestwa i rusyfikacji Litwy i Rusi. Tym razem
"czerwony książę" Sapieha i kupcy lwowscy poszli za słuszną regułą,
że wojnę wywołać można tylko i wyłącznie wtedy, gdy są szansę zwycięstwa.
Wywoływanie wojny z góry skazanej na przegraną i klęskę stanowi największą
zbrodnię, jakiej dopuścić się mogą politycy za los kraju odpowiedzialni.


Natomiast zrozumiałe jest, że przy każdej wojnie, którą rozpoczynała
Rosja, Polacy zastanawiali się, czy aby nie stwarza ona okazji do odzyskania
wolności, czy aby nie zbliża się godzina wyzwolenia. Gdyby książę Sapieha
i kupcy lwowscy poszli na powstanie bez dostatecznych zapewnień pomocy ze
strony angielskiej, byliby ludźmi nieodpowiedzialnymi, gdyby jednak Anglia dała
gwarancje, że na Rosję napadną wystarczające siły, aby ją pokonać, to książę
Sapieha i kupcy lwowscy nie korzystając z tej okazji i nie wywołując
powstania byliby złymi patriotami.


Toteż za objaw naturalny i zrozumiały uznać należy fakt, że zaraz po
wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej, który nastąpił w nocy z 8 na 9 lutego
1904 roku przez nagłe zatopienie rosyjskich okrętów wojennych w Port Arturze,
zebrała się w Mińsku Litewskim konferencja PPS i Ligi Narodowej, przy czym
PPS reprezentowali Piłsudski i Jodko-Narkiewicz, a Ligę Narodową Dmowski i
Balicki, celem ustosunkowania się do wojennej sytuacji. Nie znamy dokładnego
przebiegu tej konferencji, a z jej uczestników już nikt nie żyje. Wiemy, że wszyscy
sobie życzyli zwycięstwa Japonii, że wszyscy życzyli osłabienia Rosji.
Zresztą pobicia Rosji życzyli sobie wtedy nie tylko Polacy, ale i Rosjanie, i
to nie tylko rewolucjoniści, ale spokojni liberałowie.

Sposób myślenia uczestnika konferencji Piłsudskiego jest zupełnie
odmienny od sposobu myślenia rosyjskich i polskich socjalistów, jak również
polskich demokratów narodowych.

Socjaliści rosyjscy, a oczywiście i polscy, prócz Piłsudskiego i jemu
podobnych, pożądają klęski Rosji, ponieważ dla nich to tylko klęska
caratu, mogąca przyśpieszyć przewrót w społecznych wewnątrzrosyjskich
stosunkach. Skorzysta w ich mniemaniu z tej klęski chłop i robotnik, niejako
Rosjanin, Polak czy Ukrainiec, lecz jako chłop i robotnik. Epoka wojny japońskiej
pokrywa się z epoką, w której ideologia demokratów narodowych przeżywa
kryzys zasadniczy. Właśnie w tych latach demokraci narodowi odrzucają stare
formy myślenia, akceptują światopogląd nowy. Jeszcze wśród nich żyją i
działają kierownicy starego pokolenia, jak T.T. Jeż, pułkownik z powstania
63 roku, który - jak widzieliśmy powyżej - zakładał w 1887 roku Ligę
Polską jako organizację powstańczą i który dla wojny z Rosją gotów jest iść
na sojusz z jakimkolwiek cesarzem czy też jakąkolwiek rewolucją. Ale już
bieg myśli młodszych członków tej organizacji jest inny. Rozstrzygnięcie
sporu z Rosją za pomocą powstańczej szabli wydaje im się gorzej niż fantazją,
bo po prostu frazesem. Dmowski już pisze:



Nawet najreligijniejsi ludzie umieją oświetlać kościoły elektrycznością,
gdy my w swej świątyni narodowej palimy ciągle stare woskowe świece. 


Dmowski
chce zgasić te świece pisząc:



Na periodycznie powtarzające się powstania można z pewnego punktu widzenia
patrzeć jako na instytucję ochronną narodowej bierności; zabierając co pewną
ilość lat wszystkie jednostki energiczniejsze, mniej zdolne do wegetacji w
niewoli,
pozwalały one reszcie wytrwać bez przeszkody w ustalonym systemie narodowego
życia.


Pisze on także:



W żadnym kraju, tak jak u nas, żony nie rządzą mężami, dzieci
rodzicami, a młodzież społeczeństwem. Bez przesady przecie można powiedzieć,
że lwią część naszej historii w XIX wieku zrobiła młodzież.


Nad ruchem demokratyczno-narodowym zaczyna panować hasło sformułowane po
raz pierwszy w 1901 roku:



Narodowość, która potrafi zdobyć sobie pomimo jarzma najeźdźców
niepodległość wewnętrzną, prędzej czy później dojdzie do niepodległości
zewnętrznej. 


Narody monarchii austriackiej wykorzystują wtedy samorządowe i
parlamentarne formy życia politycznego dla swego odrodzenia. Dmowski i jego
szkoła mniema, że Polacy w Rosji rozbudowując wewnętrzną dyscyplinę
narodową wejdą na drogę odrodzenia narodowego. Oczywiście, że nie odrzucają
myśli, iż jakiś konflikt międzynarodowy ułatwi nam zdobycie niepodległości,
ale widzieliby w tym raczej szczęśliwy przypadek w rodzaju wygrania losu na
loterii, którego nie należy przewidywać w realnych programach politycznych. W
każdym razie hasło 1863 roku: "Poszli nasi w bój bez broni" -
przestaje ich zachwycać.


Piłsudski, zarówno w porównaniu z socjalistami, jak demokratami
narodowymi, jest człowiekiem metod staroświeckich. W porównaniu z
socjalistami - wojna z Japonią otwiera przed nim perspektywy nie szczęśliwości
społecznej, lecz korzyści politycznych dla Polski. W porównaniu z demokratami
narodowymi - Piłsudski, zupełnie tak samo jak T.T. Jeż, celem zdobycia
niepodległości pójdzie na sojusz z jakimkolwiek cesarzem lub z jakąkolwiek
rewolucją.


Piłsudski pojechał do Japonii proponować jej sojusz. W memoriale złożonym
w Tokio w lipcu 1904 roku czytamy:



Sojusz ten napotyka znaczne przeszkody. Przede wszystkim Japonia i Polska
bardzo mało znają się wzajemnie...


W memoriale złożonym w Tokio nie ma, jak w niczym, co wyszło spod pióra
czy spod kierownictwa Piłsudskiego, ani jednego akcentu marksistowskiego. Myśl,
którą wypowiada Piłsudski w tym memoriale, jest ta sama, która kierowała
jego polityką w PPS od chwili, gdy zaczął mieć na nią wpływ. Cały
wysiłek skierowany jest na wytłumaczenie Japończykom, że państwo rosyjskie
jest narodowo niejednolite. Mówi się tam o historycznych i niehistorycznych
narodach wchodzących w skład imperium. Wskazuje się, że Polacy to wielki
historyczny naród, i pisze:


Siła Polski i jej znaczenie wśród części składowych
państwa rosyjskiego daje nam śmiałość stawiania sobie, jako celu politycznego, rozbicia państwa rosyjskiego na główne części składowe
i usamodzielnienia krajów wcielonych przemocą w skład imperium...

Znowuż polityka "towarzysza Wiktora" ze zjazdów PPS jeszcze w XIX
wieku i polityka z 1920 roku Naczelnika Państwa, marszałka Józefa Piłsudskiego.
Podróż tokijska się nie udała. Japończycy dawali pieniądze wielu
rewolucjonistom rosyjskim, uważając ich za swoich dywersantów. Tej roli Piłsudski
się nie podjął. Niczyim agentem być nie chciał. Obalenie znów władztwa
Rosji w Europie nie leżało w planach ani w ambicjach, ani też w możliwościach
japońskich, a tylko w razie przyjęcia przez Japonię tego planu mogłaby
wystąpić Polska i Piłsudski. Do projektów sojuszu polsko-japońskiego należy
przede wszystkim zastosować to, co pisałem w swej książce o Becku w sprawie
sojuszów egzotycznych. Sojusz, w którym upadek jednego sojusznika nie pociąga
za sobą upadku innego sojusznika, nazywam sojuszem egzotycznym. Sojusz Litwy z
Polską jest skrajnym przykładem sojuszu nieegzotycznego, naturalnego, upadek
Polski pociąga za sobą automatycznie upadek Litwy. W ten sam sposób układają
się stosunki Polski z Węgrami; osłabienie jednego z tych państw powoduje osłabienie
pozycji innego. Niepodległość republiki austriackiej była sojusznikiem
niepodległości Czech, chociaż politycy w Pradze tego nie rozumieli. Ale już
sojusz polsko-francuski był sojuszem egzotycznym, upadek Polski nie pociągał
i za sobą upadku Francji, gdyż mogła ona znaleźć innych sojuszników. Sojusz
polsko-japoński byłby sojuszem skrajnie egzotycznym. Takie sojusze mogą
odgrywać rolę pomocniczą, nigdy rolę zasadniczą. Gdyby Polska miała
mocnych sojuszników wśród swoich sąsiadów w Europie, sojusz z Japonią byłby
niewątpliwie dla niej poważnym czynnikiem w systemie zabezpieczenia się od
rosyjskiej zaborczości, ale sojusz wyłącznie z jedną Japonią był
nieefektywny i nierealny od samego początku, to znaczy od samej możliwości
jego zawarcia.
Piłsudski zrozumiał to zapewne w Tokio. Ale nie mamy do niego pretensji, że
czynił ten krok niepotrzebny, krok zawiedziony. Bo oto gdybyśmy nie wiedzieli
zupełnie, co się działo z Piłsudskim w 1904 roku, w czasie wojny Rosji z
Japonią, gdyby karty jego życia z tego roku porwał gdzieś wiatr i zawieruszył,
to na podstawie znajomości pracy Piłsudskiego do 1904 roku i po 1904 roku
wywnioskowalibyśmy z matematyczną pewnością: Piłsudski musiał być wtedy w
Japonii. Zbyt głęboko i namiętnie dusza Piłsudskiego
pogrążona była w antyrosyjskiej powstańczej egzaltacji, aby na wiadomość,
że gdzieś, chociażby na Dalekim Wschodzie, czyjeś armaty strzelają do
nienawistnych armat rosyjskich, nie jechać i nie próbować czegoś robić,
nawet bez wielkich nadziei.


 

Piłsudski usunięty z PPS

 

Po powrocie z Japonii Piłsudski miał możność zawarcia sojuszu całkiem
innego rodzaju, o którym nie można powiedzieć, aby to był sojusz egzotyczny
czy nienaturalny; przeciwnie, z tym sojusznikiem Piłsudski mógł pertraktować
jak równy z równym, na zasadach wzajemnie świadczonych usług. Sojusznikiem
tym była rewolucja rosyjska. Piłsudski poszedł na ten sojusz.


Krótka chronologia pierwszej rewolucji rosyjskiej przedstawia się, jak następuje:


Zaczęła się 9 (22) stycznia 1905 roku z chwilą wielkiej manifestacji
robotniczej w Petersburgu, kierowanej przez agenta policyjnego i prowokatora
popa Hapona, o którym już mówiłem i mówić będę jeszcze. W marcu 1905
roku głównodowodzący armią rosyjską w Mandżurii, generał Kuropatkin,
zostaje pobity przez Japończyków pod Mukdenem. 28 maja 1905 roku rosyjska
flota bałtycka wysłana na Daleki Wschód została rozgromiona przez Japończyków
w bitwie pod Cuszimą. Złe wiadomości o wojnie z Japonią podsycają oczywiście
wrzenie rewolucyjne w Rosji. 5 sierpnia 1905 roku zostaje zatwierdzony przez
cesarza projekt ministra spraw wewnętrznych Bułygina o zwołaniu Rady Państwa
i Dumy o kompetencjach doradczych. Projekt ten nikogo nie zadawala. 25
sierpnia 1905 roku wielki rosyjski mąż stanu Sergiusz Witte podpisuje pokój z
Japonią w Portsmouth. W październiku w czasie wielkich zaburzeń tworzy się w
Petersburgu Rada Delegatów Robotniczych, prototyp późniejszych sowietów.
Prezesem tej rady jest adwokat Chrustalow-Nosar, lecz głównym jej mówcą Lew
Trocki. 17 października 1905 roku cesarz podpisuje manifest obiecujący
konstytucję, wybór parlamentu przez cały naród, oddaje parlamentowi
ustawodawstwo. Pierwszym premierem cesarstwa rosyjskiego zostaje Witte. Lew Trocki odpowiada na to okrzykiem: "Wróg się cofa, przejdźmy do
natarcia!" Ale rząd chwyta się środków energicznych, w grudniu 1905
roku
sowiet petersburski zostaje aresztowany, powstanie w Moskwie krwawo stłumione.
Powstanie w Moskwie można nazwać dziewiątą falą pierwszej rewolucji
rosyjskiej, jest to fala najwyższa, najgroźniejsza, ale z fal rzeczywiście groźnych
ostatnia. Gwardia i kozacy pozostali rządowi wierni, buntująca się w Mandżurii
armia po przyjeździe do Rosji nie wspiera rewolucji, lecz rozłazi się do domów.
Marynarze bałtyccy, urządzający bunty na swoich statkach, zsadzeni na ląd użyci
są z powodzeniem do uśmierzania włościańskiej rewolucji w Estonii i na Łotwie.
Witte ustępuje, premierem zostaje stary, tępy biurokrata Goremykin. 27
kwietnia 1906 roku zbiera się Duma, witana entuzjastycznie jako świt nowej
epoki. Członkowie Dumy zagadują się od rana do wieczora w mowach pełnych
egzaltacji, fantazji i nonsensów. 9 czerwca 1906 roku Duma jest rozwiązana,
Goremykin ustępuje, premierem zostaje młody, ambitny Piotr Stołypin, obok
Wittego najwybitniejsza postać epoki Mikołaja II. II Duma otwarta zostaje w
marcu 1907 roku. Stołypin gotów jest dogadać się z partią Wolność Ludu
(kadetów, którzy posiadają w niej względną większość), gotów jest
szereg tek ministerialnych oddać posłom Dumy, zgadza się na to także cesarz.
Ale bezrozumni kadeci zrywają te rokowania. II Duma gada frazesy w tym samym
stylu co I Duma. Stołypin rozwiązuje ją w czerwcu 1907 roku i zmienia
dekretem cesarskim zasady ordynacji wyborczej. Rewolucja rosyjska jest zwyciężona,
przychodzi okres reakcji, carat jest uratowany i zwycięski, ale dziesięć lat
później zakończy swe istnienie śmiercią samobójczą dzięki Rasputinowi i
wojnie.

Ujmijmy teraz politykę i cele Piłsudskiego w czasie rewolucji rosyjskiej w
kilka tez zasadniczych.


Teza pierwsza. Piłsudski od 1893 roku, to jest od samego początku swej działalności
w PPS, starał się, aby stosunki PPS z rewolucjonistami rosyjskimi były możliwie
odległe, natomiast stosunki PPS z rewolucjonistami innych ludów wchodzących w
skład imperium rosyjskiego - możliwie bliskie i przyjazne. W ten sposób Piłsudski
urzeczywistniał antyrosyjskość swej socjalistycznej polityki, w ten sposób
odwracał do góry nogami antypatriotyczne nastawienie pierwszych socjalistów
polskich, Waryńskiego i I Proletariatu.


Teza druga. Momentem, w którym Piłsudski jak gdyby zbliżył j się do
rewolucjonistów rosyjskich, był właśnie rok 1905. Dlaczego? Bo Piłsudski w tym momencie grał na zwycięstwo rewolucji rosyjskiej nad
caratem i miał nadzieję, że wśród chaosu, który po obaleniu caratu
powstanie, uda się mu uzyskać niepodległość Polski. Tutaj założenia Piłsudskiego
zostały częściowo potwierdzone przez bieg wypadków w czasie drugiej
rewolucji rosyjskiej, rozpoczętej w marcu 1917 roku. Wtedy istotnie po obaleniu
caratu powstał chaos, anarchia i w czasie tej anarchii rozmaite ludy wchodzące
w skład imperium starały się uzyskać dla siebie niepodległość i nawet były
bliskie jej uzyskania.

Czytelnik zauważy, że piszę "częściowo potwierdzone", albowiem z
doświadczeń drugiej rewolucji rosyjskiej można wysnuć także moc argumentów
przeciwnych nadziejom Piłsudskiego z 1905 roku, że rewolucja da nam niepodległość.
Można na przykład powiedzieć, że bolszewicka rewolucja w Rosji była
czynnikiem nie dzielącym, lecz właśnie spajającym imperium. W czasie
bolszewickiej rewolucji właśnie burżuazja wszystkich krajów wchodzących w
skład imperium rosyjskiego próbowała stawiać na państwa narodowe: ukraińskie,
kozackie, rozmaite kaukaskie etc., a bolszewizm państwa te wywracał i państwową
całość przywracał. W końcu końców uratowała swą niepodległość tylko
Finlandia, Polska i państwa przez Polskę osłonięte, a uprzednio już
oddzielone od Rosji linią okopów Wielkiej Wojny. Spór pomiędzy Piłsudskim,
który miał nadzieję, że rewolucja da nam niepodległość, a Studnickim, który
się obawiał, że niepodległość Polski rozpłynie się w rewolucji
rosyjskiej, chyba nie jest rozstrzygnięty. W każdym razie właśnie w 1905
roku rusyfikacja przez rewolucję dała się we znaki i Polsce, i Piłsudskiemu
osobiście, jak o tym poniżej się przekonamy.


Ale Piłsudski miał do czynienia z faktami następującymi: w czasie wojny
japońskiej przedstawiciele nawet nie rewolucjonistów, lecz liberałów, i to
nawet prawicowych liberałów rosyjskich, jadą do Paryża, aby uniemożliwić
rządowi swego kraju zaciągnięcie pożyczki na cele wojenne. Rewolucjoniści
rosyjscy łapczywie przyjmowali pieniądze, którymi ich obdzielał wywiad japoński.
Wszystkie hasła rewolucji rosyjskiej były jaskrawię antypatriotyczne.


Teza trzecia i najgłówniejsza. Piłsudski chciał sojuszu z rewolucją
rosyjską, ale tylko sojuszu i nic więcej. Celem tego sojuszu była niepodległość
Polski. I oto właśnie w tym czasie Piłsudski został zaatakowany i w końcu
usunięty z partii przez partyjną większość, która chciała nie sojuszu z
rewolucją rosyjską, lecz udziału w rewolucji rosyjskiej, która według słów jednego z przedstawicieli tej większości uważała,
że "ruch polski może być tylko cząstką rewolucji rosyjskiej i niczym więcej".
Piłsudski więc walczył na dwa fronty: z Dmowskim, z konserwatystami i ze
Studnickim, którzy mu zarzucali, że sprzymierzając się z rewolucją rosyjską
rusyfikuje kraj, i z większością własnej partii, która pod wpływem
rewolucji rosyjskiej rezygnuje z hasła niepodległości Polski.

Skąd w 1904, 1905 i 1906 roku znalazło się tylu antyniepodległościowców
i antypatriotów w PPS i dlaczego doszli oni do większości? Skąd ta reakcja
haseł antypatriotycznych, skoro PPS już tak dawno zerwała z ideologią partii
Proletariat i walczyła z Różą Luksemburg i jej antyniepodległościowymi
hasłami? Po odpowiedź na to pytanie sięgnąć należy do rozmaitych źródeł.
Przede wszystkim PPS w okresie 1892-1904 wcale nie była tak niepodległościowa
i patriotyczna, za jaką teraz uchodzi w artykułach pisanych ku uczczeniu jej
pięćdziesięciolecia. Piłsudski był zawziętym, stuprocentowym niepodległościowcem,
broniącym celu zdobycia niepodległości przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Ale
reszta partii nie była nawet wtajemniczana w wiele planów Piłsudskiego, ale w
składzie reszty partii Piłsudskiego znajdowało się wielu międzynarodowców.
Nawet do ciał naczelnych PPS w tym okresie wchodzą raz po raz zdecydowani międzynarodowcy.
Widzieliśmy wreszcie, że na kongresie paryskim w 1892 roku hasło niepodległości
uznane było z przyczyn nie tylko ideowych, lecz i koniunkturalnych. Rosja
identyfikowana była wtedy z caratem, z potężnym Aleksandrem III, z którym
walczyli nie tylko wszyscy na świecie socjaliści, ale i cały świat żydowski.
W tych warunkach hasło niepodległości Polski było jednym z sojuszników tej
międzynarodowej walki z caratem. Teraz w 1905 roku wydaje się, że rządy w
Rosji mogą po caracie objąć rewolucjoniści. Rozbijanie Rosji przez niepodległość
Polski przestaje być potrzebne.


Trzeba pamiętać zawsze, jak olbrzymi wpływ na opinię publiczną polską
wywiera opinia kół żydowskich. Polacy Żydów nie lubią, ale koła żydowskie
nader często decydują u nas w sprawach opinii polskiej w dziedzinie polityki,
literatury, sztuki, moralności. W owych czasach nie było Hitlera i za największego
prześladowcę Żydów na całym globie uchodził carat rosyjski. Toteż Żydzi,
często świadomie, często podświadomie, uważali za konieczne skoncentrować
wszystkie swe wysiłki na obaleniu caratu, usuwając w tym celu z drogi różne
inne, mniej ich interesujące cele.


Po drugie: w 1904 roku, skutkiem pewnego rozluźnienia maszyny
administracyjnej w Królestwie, PPS nagle powiększyła liczbowo swe kadry. W ten sposób wchodzi do partii mnóstwo elementów nie zżytych z jej
tradycjami, świeżych i młodych, przeważnie żydowskiego pochodzenia Obca, a
nawet nienawistna jest im ideologia powstańcza, na którą głośno sarkają i
oskarżają o nią Piłsudskiego. Walka z Piłsudskim w 1905 i 1906 roku toczy
się pod hasłem walki "młodych" ze "starymi".

Wreszcie - trudno, trzeba przyznać rację Studnickiemu i Dmowskiemu, że
rewolucja rosyjska rusyfikowała. Echa strzałów na bruku Petersburga, echa
krzyków na barykadach Moskwy fascynowały. Wobec oślepiającej czerwieni
rewolucji rosyjskiej hasła ściśle polskie bladły, blakły, wydawały się
niemodne.


Atak młodych na Piłsudskiego rozpoczyna się 5 lutego 1905 roku. Zbiera się
wtedy konferencja centralna PPS, która "nielegalnie i nielojalnie" -
jak piszą urzędowi biografowie Piłsudskiego - przekształcona zostaje w VII
zjazd partyjny. Główną tu rolę odgrywa Maks Horwitz. Zostaje wybrany nowy
CKR. Piłsudski dzięki swemu wielkiemu autorytetowi osobistemu zostaje jeszcze
wybrany do Centralnego Komitetu Robotniczego, ale z nieprzyjemnym zastrzeżeniem:
"o ile będzie w kraju".


Sceną większego i bardziej zasadniczego starcia była rada partyjna, która
od 15 do 18 czerwca 1905 roku obradowała w jednym z dworów pod Warszawą. Na
tej radzie skutkiem zgłoszenia dymisji przez Piłsudskiego doszło do nowych
wyborów CKR, do którego Piłsudski już nie wchodzi, po raz pierwszy od samego
początku swego udziału w partii. Warto się przypatrzyć personalnemu składowi
tej rady.


Wzięło w niej udział trzydzieści dziewięć osób. Ma ona charakter
wybitnie inteligencki - z jej uczestników aż dwudziestu pięciu posiada
wykształcenie wyższe, oraz charakter burżuazyjny - jak by powiedzieli
bolszewicy - pod względem pochodzenia. Są to przeważnie albo synowie
polskiej szlachty, albo inteligencji lub burżuazji żydowskiej. Ludzie ze sfer
robotniczych stanowią odsetek nieznaczny. Wiek przeciętny: lat trzydzieści. Z
jej uczestników kilku zajmie wyższe stanowiska w państwie sowietów. Dwóch będzie
szefami państwa polskiego: Wojciechowski, Piłsudski, dwóch premierami: Sławek,
Prystor, kilkunastu wyższymi urzędnikami. Z Polaków głównymi oponentami Piłsudskiego
są na tej radzie: Marian Bielecki, Tadeusz Gałecki (Andrzej Strug) i Adam
Buyno. Żydów uczestniczy dziesięciu, a więc ćwierć obecnych, ale zgodnie z
ogólnie i zawsze działającą regułą zgęszczania się elementu żydowskiego
ku górze - do nowego CKR wejdzie trzech Żydów: Feliks Kon, Feliks Sachs,
Maks Horwitz, i dwóch Polaków: Adam Buyno, Jan Rutkiewicz. Feliks Kon był później członkiem bolszewickiego
"polskiego" rządu, zdążającego w 1920 roku w taborach Armii Czerwonej
do Warszawy i uciekającego po polskim zwycięstwie do Moskwy.

Strzały, które na tej radzie kierowane są w stronę Piłsudskiego, uderzają
w najbardziej istotne składniki jego ideologii i jego celów politycznych.


Powiadają "młodzi":



Są między nami tacy, którzy dążą do powstania przeciw Rosji.



Są towarzysze, którzy więcej się liczą z ruchem gruzińskim, estońskim
czy łotewskim niż z ruchem rdzennej Rosji.



Rewolucja polska musi być częścią składową rewolucji rosyjskiej i
niczym więcej.



Proletariatowi polskiemu musimy powiedzieć, że nie możemy iść samotnie
do walki z caratem.



Widzieliśmy milionowy ruch proletariatu rosyjskiego w styczniu 1905 roku.



Nawet odrębny sejm polski nie zechce oderwać Polski od Rosji.


Widzimy więc wśród zdań powyższych takie, które druzgoczą pracę całego
dotychczasowego życia Piłsudskiego. Również w uchwałach historycznej rady
czerwcowej, mających być kompromisem stanowiska "młodych" ze
stanowiskiem "starych", ideologia "młodych" bierze zdecydowanie górę.


Oto są te uchwały:



1) Hasłem obecnej rewolucji jest wspólna z proletariatem całego państwa
walka o obalenie caratu i przekształcenie obecnego imperium na zasadach
republikańsko-demokratycznych wraz z usamodzielnieniem prawno-politycznym
naszego kraju, ustrój którego określi w porozumieniu z konstytuantą
petersburską równoległa konstytuanta warszawska, zwołana na zasadzie pięcioprzymiotnikowego
prawa wyborczego.



2) PPS nadal dąży i dążyć będzie do zdobycia polskiej republiki
demokratycznej.



3) W chwili obecnej nie ma warunków do zdobycia polskiej republiki
demokratycznej, nawet w ramach jednego zaboru, gdyż polskie klasy burżuazyjne myśli tej się wyrzekły, dążąc
tylko do autonomii, powstanie więc, jako wojna polsko-rosyjska, byłoby zupełnie
utopijne, poza tym rozbijałoby solidarną z proletariatem rosyjskim walkę o
obalenie caratu.


4) Obecna rewolucja polska jest częścią składową rewolucji ogólnopaństwowej,
dążącą do wspólnych celów. Odrębne dążenia polskich mas ludowych
znajdą wy raz w konstytuancie warszawskiej zwołanej po obaleniu caratu przez
polski rząd rewolucyjny, działający w porożu mieniu z rządem rewolucyjnym
rosyjskim. W tym celu PPS winna być w stałym kontakcie z rosyjskimi organizacjami rewolucyjnymi.


Dlaczego Piłsudski na to wszystko się zgadzał, dlaczego nie porwał
defetystycznego w stosunku do niepodległości programu czerwcowego, dlaczego
nie wystąpił z partii? Tak by postąpił pryncypialista, tak by na pewno
postąpił Studnicki i wielu innych, którzy mimo zdolności intelektualnych
nigdy w polityce do niczego nie doszli i nie dojdą. Piłsudski był realistą
politycznym. Przede wszystkim program ułożony w zakonspirowanym dworze pod
Warszawą nie był żadnym aktem międzynarodowym, był to sobie program jak
wiele innych programów socjalistycznych, z natury rzeczy bardzo płynny.
Piłsudski w chwili jego uchwalenia chciał realnie sojuszu z rewolucją rosyjską,
tak samo jak próbował poprzednio sojuszu z Japonią, jak później zabiegać będzie
o sojusz ze sztabem austriackim dla swoich niepodległościowych celów. Było
mu taktycznie dość obojętne, w jakiej formie wyleją swój stosunek do
rewolucji rosyjskiej na papier ludzie, z którymi w niepodległej Polsce i tak
nie myślał współpracować. Natomiast chodziło mu o to, aby z rąk nie upuścić
instrumentu swej pracy, tej PPS, gdyż innego instrumentu na razie nie posiadał.


Na ataki międzynarodowców reagował w inny sposób. Oto od pierwszego ataku
na konferencji lutowej zaczyna dążyć do tworzenia partii w partii. Już w
lutym 1905 roku konferencja-zjazd naiwnie zgadza się na utworzenie wydziału
spiskowo-bojowego, na czele którego staje człowiek Piłsudskiego, Aleksander
Prystor. Teraz jak gdyby za ustępstwa w programie ideowopolitycznym Piłsudski
forsuje plan działalności tego wydziału spiskowo-bojowego i dzięki
dezorientacji swoich przeciwników udaje się mu w tej sprawie uzyskać na
radzie większość osiemnastu głosów przeciwko trzynastu dla swoich planów. Z tego
wydziału
spiskowo-bojowego powstanie Organizacja Bojowa, czyli te kadry, z którymi Piłsudski
wystąpi z PPS w listopadzie 1906 roku, mając już swój nowy, zmontowany
instrument w ręku. Gdyby Piłsudski wystąpił z PPS już w czerwcu 1905 roku
na skutek redakcji programu ideowego, mógłby co najwyżej pisywać broszury
polityczne, ale nie miałby organizacji, siły fizycznej, przy pomocy której mógłby
działać. W październiku 1905 roku Piłsudski zostaje szefem bojówki. W lutym
1906 roku we Lwowie obraduje VIII zjazd PPS. Trwa dwanaście dni, uczestniczy w
nim stu czterdziestu pięciu delegatów. Większość jest zdecydowanie
przeciwna Piłsudskiemu i hasłu niepodległości. Uchwały, które zapadają,
stawiają kropkę nad "i". Powiadają:


Obecnie nie ma warunków umożliwiających zdobycie niepodległości.



W dzisiejszej rewolucji walki o zdobycie niepodległości nie prowadzi się.



PPS z proletariatem całego państwa rosyjskiego prowadzi solidarną walkę,
której celem jest obalenie caratu i stworzenie na jego gruzach ustroju
federacyjno-republikańskiego.


Do Centralnego Komitetu Robotniczego wybrani są oczywiście przeciwnicy Piłsudskiego:
Kon, Sachs, Golde, Jarkowski, Rutkiewicz.


Kiedy Piłsudski zabiera głos na zjeździe, zaczyna wśród delegatów z rąk
do rąk krążyć kartka towarzyszki Golde z przestrogą: "Temu mówcy nie
klaskać". A jednak Piłsudski uzyskuje nie tylko oklaski, ale i uchwalenie
swoich planów bojowych. Posiada siłę perswazyjną, potrafi rozbić robotę
swoich przeciwników, zyskać głosy delegatów, i to nawet tych, którzy nie
sprzyjają ukrytym celom jego roboty.


Pomiędzy jednak robotą bojową, pozostającą pod kierownictwem Piłsudskiego,
a władzami politycznymi, centralnymi i lokalnymi, PPS powstają wciąż
nieporozumienia. Coraz bardziej krystalizuje się przekonanie, że Piłsudski
kieruje bojówkę ku innym celom, aniżeli życzy sobie tego partyjna lewicowa
większość. Ludzie CKR to ludzie strajków, Piłsudski to wódz walki
zbrojnej. Strajk uderza w fabrykanta, a dopiero pośrednio w rząd, walka
zbrojna uderza bezpośrednio w rząd, nad robotą Piłsudskiego górują oczywiście
cele polityczne. CKR nie chce walczyć z wojskiem rosyjskim, dla niego żołnierz
to chłop w mundurze, CKR chce wojsko agitować przeciw carowi, a nie strzelać
do sołdatów. Piłsudski nie ma nic przeciwko demoralizowaniu wojsk broszurą agitacyjną,
lecz chce je wyrzucić z Polski. CKR chce, aby wystąpienia terrorystyczne służyły
akcji strajkowo-ekonomicznej, Piłsudski marzy o akcji szerszej, planowej, o
bitwach staczanych małymi oddziałami, krótko mówiąc - o walce
partyzanckiej.

Centralne i lokalne komitety robotnicze starają się wziąć bojówkę w
swoje ręce. Piłsudski pod pozorem konieczności konspiracji odpędza ich od
roboty bojowej. Rozpoczyna się zawzięta walka bez obsłonek. Jeden z
partyjniaków inteligentów powiada w Zagłębiu:



Bojówkę należy ukrócić, bo na czele jej stoją szlagoni, którzy po
trupach robotniczych chcą odbudować Polskę, by wtedy z kawiarń zagranicznych
wyjść do panowania nad proletariatem.


Jak już w jednym z poprzednich rozdziałów wspominałem, pisała "Równość"
w epoce I Proletariatu:



Gdyby powstanie udało się, toby było tylko łatwiej i wygodniej wyzyskiwać
chłopa i robotnika.


Hasła, słowa i demagogie mają swoje podobieństwa i swoje losy i czasami
na ich zestawienie z tym, co później zaszło, mądra i sceptyczna pani
historia uśmiechnie się ironicznie.


W czasie czerwcowej rady partyjnej w 1906 roku zapada uchwała znosząca
centralną Organizację Bojową. Bojowcy mają się podporządkować lokalnym
komitetom partyjnym i wykonywać ich rozkazy. Piłsudski ma pozostać bez
przydziału w robocie partyjnej.


Wywołuje to oburzenie u bojowców, którzy gotowi są już teraz partię
porzucić. Ale Piłsudski chce grę przedłużyć. Oświadcza on, że się
podporządkowuje uchwale rady partyjnej, ale pod następującymi warunkami: 1)
od uchwały rady Organizacja Bojowa założy apelację do partyjnego zjazdu, 2)
na razie lojalnie podporządkowując się uchwale rady, członkowie Organizacji
Bojowej będą się jednak nadal znosić ze sobą, zawiadamiając o tym CKR.


Przychodzi napad na stację Rogów - akcja zakazana przez CKR, który
zawiesza Piłsudskiego w prawach członka PPS.


19 listopada 1906 roku zbiera się w Wiedniu IX (rozłamowy) zjazd PPS.
Konferencja bojowców wysłała na ten zjazd czterech delegatów z Piłsudskim
na czele. Zjazd nie chce ich wpuścić na salę obrad, potem jednak specjalnie
wybrana komisja zgadza się na udział w obradach dwóch spośród tych delegatów,
ale nie Piłsudskiego, ponieważ ten jest zawieszony w prawach członka partii przez CKR. Wobec tego delegaci i
Organizacji Bojowej opuszczają salę obrad.

Nazajutrz 20 listopada na zjazd wkracza Efialtes bojowców Falski, który
prosi, aby zjazd zwolnił go z obietnic tajemnicy, które złożył swoim
towarzyszom bojowcom, a on opowie, co oni knują. Ta propozycja udzielenia
dyspensy z obietnicy wywołuje oczywiście dyskusję pryncypialną, w czasie której
zjawia się Piłsudski i żąda głosu imieniem Organizacji Bojowej. Prezydium
udziela mu tego głosu, a Piłsudski nie chce już teraz nikogo przekonywać,
nikogo porwać, chce tylko sprawę rozejścia się załatwić w granicach niezbędnej
dla obu stron konspiracji. Zjazd uchwala wniosek Sachsa, który usuwa bojówkę,
a więc i Piłsudskiego z partii. Istotą tego wniosku było oskarżenie:



Wydział bojowy (...) służył kierunkowi zmierzającemu do wyodrębnienia
ruchu rewolucyjnego w Polsce z całości ruchu w całym państwie rosyjskim i do
nadania mu w ostatniej konsekwencji charakteru powstania narodowego.


Wniosek ten został uchwalony dwudziestoma dziewięcioma głosami przeciwko
jedenastu przy dwóch wstrzymujących się. Charakterystyczne jest, że usunięto
z niego tylko zarzut "nadania charakteru powstania narodowego". To
"oskarżenie" wydawało się wtedy niektórym delegatom PPS zbyt ciężkie
i zbyt daleko idące.


Następny, X zjazd PPS wybrał triumfalnie nowy CKR. Wchodzi już do niego aż
pięciu Żydów i tylko jeden Polak. Horwitz, Sachs, Kon, Lewinson, Szapiro i
Marian Bielecki.

X zjazd PPS wydał także odezwę pt. Do wszystkich towarzyszy, w której
jasno, wyraźnie, niedwuznacznie wskazuje na powody, dla których usunięto z
PPS Piłsudskiego i jego towarzyszy. Odezwa ta nazywa Piłsudskiego i jego
zwolenników "starym kierunkiem" albo "prawicą partii":



Dla zwolenników starego kierunku rewolucja rosyjska przedstawiała się
jedynie jako dogodna okazja do podjęcia walki o oderwanie Królestwa od Rosji.
Tymczasem młody kierunek uznał zdobycie niepodległości narodowej w toku
obecnej rewolucji za niemożliwe.




Prawica partii, zgadzając się na zespolenie ruchu naszego z ruchem
rosyjskim, widziała w tym jedynie jakby sojusz z armią obcą, choć przyjazną.


Zwolennicy tego kierunku zastrzegali się jednak
bezustannie, aby sojusz ten nie był zbyt ścisłym, samych zaś sprzymierzeńców
(to jest rewolucjonistów rosyjskich) traktowali oni jako bardzo niepewnych.
Podczas okresu, gdy masowy ruch robotniczy w państwie rosyjskim wzrastał,
prawica w partii naszej trzymała się na uboczu i ograniczała się skargami,
że zanadto poddajemy się wpływom Petersburga. Gdy nadeszły czasy reakcji
(tak w Rosji, jak i u nas), zwolennicy starego kierunku poczęli coraz
energiczniej krytykować tych, co starali się jak najściślej łączyć ruch
rewolucyjny w Polsce z ogólnopaństwowym ruchem rewolucyjnym, i coraz otwarciej
usiłowali kierować partię na drogę powstania narodowego.
Ruch rewolucyjny w Polsce jest dla nich w swej
istocie przygotowaniem do wojny polsko-rosyjskiej, w której rewolucyjne siły
Rosji mogą odegrać tylko rolę "obecnego" sojusznika.
Nic dodać, nic ująć od tych oskarżeń.
Podpisuję się pod nimi oburącz, z tym oczywiście, że przynoszą one tylko
najwyższy zaszczyt Piłsudskiemu.
Zwolennicy Piłsudskiego zebrali się w Krakowie.
Powołali swój CKR, do którego weszli Jodko-Narkiewicz, Tor i Turowicz,
nazwali się PPS-Frakcja Rewolucyjna. Piłsudski chciał zachować swój udział
w II Międzynarodówce, co miało duże znaczenie dla sprawy polskiej, i dlatego
chciał zostać tylko frakcją uznanej przez Międzynarodówkę Polskiej Partii
Socjalistycznej.
Uchwalono także nową deklarację ideową, której
punkt pierwszy głosił niepodległość Polski, aczkolwiek stylem
socjalistycznym:
Jedynym ustrojem politycznym, który odpowiada
klasowym interesom ekonomicznym, społecznym i kulturalno-narodowym klasy
robotniczej, jest niepodległa republika demokratyczna polska. Zdobycie tego
ustroju stanowi i nadal pierwszy punkt programu politycznego PPS. 
Na razie
Frakcja pociągnęła za sobą tylko jedną trzecią ogółu partii. Dokładnych
statystyk nie mamy. Wiemy jednak, że w Warszawie za Lewicą opowiedziały się
dzielnice: Jerozolima, Mokotów, Powązki, Wola, i tak zwana robota żydowska,
za Frakcją: Praga, Dół, technika i bojówka.
Według Witolda Trzcińskiego głosy delegatów
partyjnych podzieliły się w sposób następujący:
 


 
Lewica
Frakcja


Warszawa podmiejska
78
41







Łódź

77
22


Radom
18
0


Częstochowa
4
18


Lublin
32
19


Kolej Nadwiślańska
10
12


 
Rozłam podzielił także środowiska
zagraniczne. Duża liczba towarzyszy partyjnych w kraju i za granicą nie umiała
się zdecydować, po czyjej stronie ma stanąć, i opuściła partię albo
zniechęciła się do pracy.
PPS-Lewica po rozłamie ewoluowała coraz
bardziej w kierunku socjaldemokracji, aż wreszcie połączyła się z nią już
po rewolucji bolszewickiej w jedną Komunistyczną Partię Polski. Niektórzy członkowie
Lewicy, jak na przykład Adam Pragier, wstąpili wtedy do PPS, od której już
był odszedł Józef Piłsudski.
Frakcja Rewolucyjna po kilku latach istnienia
odrzuciła przydomek Frakcji i powróciła do nazwy PPS. Piłsudski nie chciał,
aby go nazywano prawicą PPS. Przeciwnie, zwolennicy Frakcji twierdzili, że
ponieważ jest ona bardziej terrorystyczna, więc jest bardziej rewolucyjna, i
dlatego większość PPS nazywali "Frakcją Umiarkowaną", za co ci znowuż
się obrażali i zwracali listy tak do nich adresowane.

 
Hapon i Azef

 
Szukając w rewolucji rosyjskiej siły
sojuszniczej, która by mu pozwoliła na odbudowę państwa polskiego, Piłsudski,
jeszcze przed wypadkami powyżej opisanymi, bo w kwietniu 1905 roku, jeździł
do Genewy na konferencję wszystkich rewolucyjnych organizacji imperium
rosyjskiego.
Konferencję tę zwołał w charakterze
oficjalnego inicjatora pop Hapon.
Zresztą wyraz "wszystkich" użyty powyżej
oznacza raczej zamiar aniżeli rezultat. Socjaldemokraci "mienszewicy"
nie przyjęli zaproszenia na konferencję. Socjalni demokraci
"bolszewicy" na konferencję przyjechali, ale od razu wspólnie z łotewskimi
i ormiańskimi socjaldemokratami oraz żydowskim Bundem zaczęli robić awanturę
o udział w konferencji łotewskiego socjalnodemokratycznego związku, któremu
zarzucali, że używając nazwy socjalnej demokracji szerzy ideologię o
charakterze socjalnorewolucyjnym. Do porozumienia nie doszło i wzmiankowane
organizacje zjazd opuściły.
Według więc talmudycznych ówczesnych określeń
i rozróżnień konferencja genewska nabrała socjalnorewolucyjnego charakteru,
to znaczy, że wzięły w niej udział partie terrorystyczne, oskarżane przez
ortodoksyjnych socjaldemokratów o różne odchylenia od programu Marksa i o
blankizm, to znaczy o chęć narzucenia ludowi pracującemu swoich koncepcji
politycznych za pomocą stwarzania faktów dokonanych. Na konferencji pozostali
eserzy (socjalrewolucjoniści) ze swoim wodzem Azefem na czele, PPS z Piłsudskim
oraz łotewscy socjaldemokraci z tego związku, który rzekomo inaczej się
nazywał, a innej hołdował ideologii, a także Gruzińska Partia
Socjalfederalistów Rewolucjonistów oraz dwie organizacje raczej fikcyjne,
mianowicie Ormiańscy Rewolucjoniści Federaliści i Białoruska Socjalna
Hromada. 
Konferencji przewodniczył były pop Jerzy Hapon. 
Azef i Hapon to najgłośniejsze
nazwiska z dziejów policyjnej prowokacji politycznej. Bardzo niesłusznie postępują
ci, którzy pisząc o Piłsudskim i jego epoce pomijają dzieje i znaczenie
policyjnych prowokacji. Był to jeden z najbardziej istotnych czynników w
tworzeniu i kształtowaniu rewolucji rosyjskiej, a więc stąd musiał też
oddziaływać na polskie usiłowania rewolucyjne. Nie można pogłębiać dziejów
Jana Sobieskiego bez wiadomości o Tatarach lub o kawalerii, nie można szlaków
cierniowej drogi Józefa Piłsudskiego badać bez pojęcia o policyjnej
prowokacji. W jaki sposób powstawał ten system, co było jego źródłem?
Wyobraźmy sobie człowieka żyjącego z
polowania na dziki w określonym rewirze leśnym. Musi on nie tylko dziki zabijać,
ale dbać także, aby mu ich nie zabrakło, musi unikać strzelania macior,
przestrzegać czasu ochronnego itd. Hodowca baranów, aby mieć zysk z baranów,
musi je hodować. Żandarm rosyjski, żyjący, awansujący, nagradzany za łapanie
rewolucjonistów, starał się również o stały przychówek tych rewolucjonistów.
Policja rosyjska o wiele więcej wyprodukowała rewolucjonistów, aniżeli później
zdołała wyłapać. Zakładała rewolucyjne drukarnie, szkoły, kursy, miejsca
propagandy, dawała pieniądze, dawała ludzi. Większość aktów rewolucyjnych wyszła z
podszeptów żandarmów. Wszystkie wielkie akty terrorystyczne z końca XIX i
początków XX wieku, wszelkie zabójstwa polityczne w taki czy inny sposób
związane były z prowokacją policyjną.
Żandarm rosyjski - mamy oczywiście na myśli
żandarma zajmującego jakieś stanowisko kierownicze, szefa jakiegoś biura w
Petersburgu, Moskwie, Odessie, Warszawie itp. - był to człowiek otoczony
pogardą społeczeństwa i pogardą swych zwierzchników. Żandarm rządził państwem
rosyjskim pod względem polityki wewnętrznej, pod względem stosunku rządu do
kierunków ideowopolitycznych, do opozycji, a jednak nikt nie pytał się go o
polityczną ideologię, polityczny program, jego rzeczą było dostarczanie więzieniom
niebezpiecznych rewolucjonistów. Od liczby i gatunkowej wagi złapanych przez
niego rewolucjonistów zależały ordery, rangi, kariera. Rywalizacja o żer w
tej dżungli była namiętna. Żandarmi potrafili zabijać jeden drugiego przy
pomocy swych rewolucyjnych agentów. Każdy z nich, który doszedł do
posiadania konfidenta wyższej klasy, z imieniem, stanowiskiem i powagą w świecie
rewolucyjnym, starał się nie dzielić się tym konfidentem ani ze swoimi przełożonymi,
ani oczywiście z kolegami. Wielcy żandarmi wiązali swe życie z wielkimi
prowokatorami, a przez nich wiązali się z jakąś organizacją rewolucyjną.
Generał Gierasimow za czasów Stołypina miał Azefa i socjalrewolucjonistów,
jego konkurent pułkownik Trusiewicz miał Resa i socjalrewolucjonistów
maksymalistów. Kiedy ku przestrachowi obydwóch dacza Stołypina wyleciała w
powietrze, Trusiewicz woła: "To zrobili socjalrewolucjoniści". "Nie
- odpowiada Gierasimow - to robota socjalrewolucjonistów maksymalistów".
Hapon zresztą nie był normalnym konfidentem
policyjnym. Urodzony w 1870 roku we wsi Bielaki koło Połtawy, w wiosce ukraińskiej,
miał biednych rodziców. W encyklopedii brytyjskiej wyczytałem, że miał być
żydowskiego pochodzenia, on sam w swoim pamiętniku o tym nie wspomina. Został
popem, żona go odumarła, zaczął robić karierę. Śmierć żony ułatwia
karierę popowi, gdyż może zostać mnichem, a mnich może zostać biskupem. W
karierze Haponowi pomaga piękna powierzchowność, mająca w sobie coś
natchnionego i demonicznego zarazem. Różne bogate wdowy o religijnych
instynktach zajmowały się jego osobą, lokowały w wygodnych mieszkaniach,
odwiedzały, gościły, protegowały u biskupów. Hapon miał duży temperament
erotyczny; gdy wykładał religię w jednej ze szkół dla dorastających
panienek, uwiódł w niej jednocześnie aż siedem dziewcząt.
Pomimo tej historii został uczniem akademii w Petersburgu, znowuż przy pomocy
pobożnych dam bez mężów, i na drodze swego życia spotkał się z Zubatowem,
wówczas dyrektorem departamentu policji w Petersburgu.
Zubatow, za młodu rewolucjonista, doszedł do
przekonania, że najlepszym instrumentem walki z usiłowaniami rewolucyjnymi będzie
tworzenie masowych organizacji robotniczych, istniejących legalnie, dążących
do naprawy doli robotniczej. Związki takie mogły sobie walczyć z
fabrykantami, ale staną się niewątpliwie terenem przenikania, gry i walki
wszystkich tajnych organizacji rewolucyjnych, a więc będzie to znakomita
sposobność, aby ryby do jednego stawu spędziwszy, później spokojnie je wyłapywać.
Trudno jest powiedzieć, co przeważało w systemie Zubatowa, czy istotnie chęć
stworzenia ruchu robotniczego, który by był robotniczy, a jednocześnie
carofilski i patriotyczny, czy też ściśle policyjna chęć ułatwienia sobie
polowania na socjalistów. Nie wiemy, czy związki Zubatowa mamy określić jako
swego rodzaju ruch robotniczo-ekonomiczny, czy też jako zwykłą robotę
prowokacyjną w monstrualnych wymiarach.
Żandarmi rządzili Rosją, lecz nie mieli
ideologii, nie mieli kośćca, nie mieli nawet stałego kierownictwa. Wędrowne
szlaki drapieżników. Dżungla zaludniona inteligentnymi karierowiczami,
absolutnie niezdolna do utrzymania konsekwentnej linii politycznej. Plan
Zubatowa był śmiały, może zbyt śmiały. Pozwolono mu go rozpocząć, potem
jego samego odsunięto, a robotę jego rozwiał wiatr po różnych żandarmach,
prowokatorach i rewolucjonistach. Robota była rozpoczęta w dużej skali.
Moskiewskie związki Zubatowa liczyły pięćdziesiąt tysięcy ludzi, w chwili
gdy składały wieniec na pomniku Aleksandra II jako oswobodziciela chłopów.
Hapon w zenicie swej potęgi roztacza wpływ na sto pięćdziesiąt tysięcy
robotników w Petersburgu, organizowanych według wskazówek i za pieniądze
asygnowane przez Zubatowa.
Hapon, rozpocząwszy z Zubatowem, wydostał się
łatwo spod jego kierownictwa i ponawiązywał sobie stosunki wśród wyższych
i głupszych od Zubatowa dygnitarzy petersburskich. Gradonaczalnik Petersburga,
generał Fułon, ciężki, jak się zdaje, dureń, był bazą wpływów Hapona.
Zjawia się Hapon u jakiegoś urzędnika i żąda, aby pewien majster w jakiejś
fabryce był ukarany czy też jakiś fabrykant ukrócony. Urzędnik po wysłuchaniu
tych żądań pytał go ze zdziwieniem, lecz bez uprzejmości: "A wam, ojcze, co do tego?"
Ale Hapon rozpoczynał rozmowę o jakimś najwyższym dygnitarzu, wykazując
znajomość takich szczegółów, że urzędnik automatycznie ześlizgiwał się
ze swego Olimpu i już częstował zagadkowego popa papierosem.
Przyszła wojna japońska, wielkie wstrząsy i
Haponowi urosły ambicje. W imieniu swych związków, skupiających z łaski
policji tysiące robotników, wystosowuje on do cara żądania, pisze je z godnością,
ale jeszcze lojalnie: "Carze (...) Twój naród, Twój lud". Żądania te
mają charakter polityczny, wspomina się w nich nawet o odpowiedzialności
ministrów przed ludem. Hapon prosi, aby car przyjął robotników 9 (22)
stycznia w niedzielę o drugiej po południu. Zubatow już jest usunięty,
biurokratyczna góra policji znajduje się w stanie całkowitego rozprzężenia
i dezorientacji. Kilka dni przedtem zalecano urzędowymi cyrkularzami popieranie
strajków, którym Hapon przewodził. Władze wojskowe natomiast mają odpowiedź
twardą i nieskomplikowaną. Cesarz nie może się zjawiać na żądanie jakiegoś
popa, byłoby to narzucanie przez ulicę swej woli monarsze będącemu
uosobieniem państwa. Jeśli tłumy będą tego żądać, będziemy strzelać. 9
(22) stycznia tłumy ruszyły z ulic fabrycznych, kierując się ku Pałacowi
Zimowemu nad Newą; szły z chorągwiami cerkiewnymi, z ikonami, z portretami
cara i carycy. Hapon zakazał wywieszania czerwonych chorągwi i robotnicy
przestrzegali tego pilnie, nieposłusznych bijąc po gębie. Ale pewna liczba
tych czerwonych sztandarów została widać pochowana pod połą, skoro
wyrzucono je w górę, w chwili gdy rozległy się salwy. Wojsko strzelało, mówiono
o pięciuset zabitych, dwóch i pół tysiąca rannych. Opowiadano także, że
jedna z salw alarmowych, oddana w górę, miała mieć efekt specjalnie
tragiczny. Na jakiejś ulicy, biegnącej bokiem dużego parku, karabinowe kulki
poszły ponad głowami tłumu w gałęzie drzew i z tych gałęzi posypały się
małe trupki dzieciaków. Hapon padł na ziemię, potem uciekł, biegał po różnych
mieszkaniach, zgolił brodę i popią grzywę, przebrał się za cywila i uciekł
za granicę.
Czy był to kandydat na rosyjskiego Mussoliniego
z początku XX wieku? Raczej inne porównanie się nam nasuwa. Było to raczej słabsze,
pierwotne wydanie Rasputina, tylko Rasputina wpływającego nie na histerycznego
cara i histeryczne kobiety, ale na dosyć histeryczną również masę robotniczą
miasta Petersburga. Kinematograf Hapona kręci się podobnie jak kinematograf
Rasputina. Święte zaklęcia, przekleństwa, błogosławieństwa, policja,
kobiety, pijaństwa. Tylko sceną oddziaływania i magii Rasputina był dwór i nieszczęsny
car prawosławny, areną demagogii Hapona - lud robotniczy.
Po ucieczce do Genewy Hapon zgłasza się do
Plechanowa, najgłębszego teoretyka rosyjskiego socjalizmu, nauczyciela,
przyjaciela i wroga Lenina. Zapisuje się zrazu do partii socjalistów
mienszewików, ale zaczynają go korcić artykuły o 9 stycznia w prasie
socjalistycznej. "Przecież to nie żadni socjaliści, to ja zrobiłem i moi
ludzie" - powiada. "Ale socjaliści przygotowali, wychowali tłumy".
"Ależ broń Boże - odpowiada Hapon - moi ludzie wypędzali socjalistów,
często sam musiałem stawać w ich obronie". Poza tymi jednak drobnymi
nieporozumieniami w ustalaniu faktów Hapon jest wówczas reklamowany jako
wielki wódz robotników. Przyjmuje go Jaures, Clemenceau, wybitni Anglicy,
fotografie jego są na pierwszych stronach gazet, na osobnych pocztówkach i
afiszach; za skreślenie wspomnień płacą mu Amerykanie honorarium kilkudziesięciu
tysięcy franków; poznaje też cywilizację Paryża od strony przemysłu
gastronomicznego i erotycznego, co wywiera na nim duże wrażenie. Gra namiętnie
w ruletkę w Monte Carlo, jeździ do Londynu, otrzymuje 7000 funtów dla
rosyjskich robotników, które wydaje na własne drobne potrzeby, zwołuje zjazd
wszystkich partii rewolucyjnych imperium rosyjskiego, uczestniczy w ekspedycji
okrętu "John Crafford", wysłanego na brzegi Finlandii za pieniądze
wywiadu japońskiego sztabu generalnego, z bronią przeznaczoną dla rosyjskich
rewolucjonistów.
Wraca do Rosji i pod zasięg żandarmów. Bierze
od nich pieniądze, zjada kolacje z dyrektorem departamentu policji Raczkowskim
i naczelnikiem ochrany Petersburga Gierasimowem. Dużo wie, dużo udziela
informacji. Azef nie lubi wybitnych konkurentów. Nasadza więc na Hapona
prawdziwego rewolucjonistę Rutenberga, agenta eserów w organizacjach
haponowskich, którego pop Hapon kocha i któremu ufa. Gra Azefa z Haponem i
Rutenbergiem jest mistrzostwem nikczemności. Rutenberg na rozkaz Azefa, jako
wodza socjalrewolucjonistów i członka centralnego komitetu, udaje wobec Hapona,
że także chce zarobić w policji, stawia swoją cenę, mianowicie 25 000
rubli. Zwabia wreszcie Hapona 27 marca 1906 roku do podmiejskiego letniska, do
drewnianej daczy w Ozierkach, osypanej śniegiem, samotnej, bezpiecznej. Tutaj
Hapon namawia Rutenberga do wzięcia pieniędzy policyjnych w sposób nerwowy i
niezwykle cyniczny, nie wiedząc, że przez ścianę słucha ich rozmowy
czterech przywiezionych przez Rutenberga robociarzy. W pewnym momencie drzwi się otwierają,
robotnicy wywracają Hapona na podłogę, klękają mu na brzuchu i duszą go
pętlą sznura uwiązanego przy klamce u drzwi. Azef pozbył się Hapona, a
jednocześnie skrywa przed swoim zwierzchnictwem policyjnym swój udział w tym
morderstwie. Gdy dziennikarz związany z policją ogłasza, że Hapon został
zabity przez innego konfidenta policyjnego, Azef ogłasza w prasie podziemnej
imieniem centralnego komitetu eserów autorytatywne wyjaśnienie, że: 1) zabójstwo
Hapona nie było dziełem eserów i że 2) Rutenberg, pseudonim "Martyn",
przyjaciel i zabójca Hapona, nie był członkiem organizacji bojowej eserów.
Biedny Rutenberg został więc przez własną partię napiętnowany nieomal jako
szpicel z niewiadomych powodów zabijający Hapona, podczas gdy wykonywał on
tylko rozkaz Azefa. Autorytet Azefa w sferach rewolucyjnych był tak wielki, że
usiłowania Rutenberga uzyskania rehabilitacji i satysfakcji skończyły się
niczym. Azef zaprzeczył przed centralnym komitetem, że wydał Rutenbergowi
rozkaz zabicia Hapona samego, a nie, tak jak tego chciał centralny komitet,
zabicia Hapona tylko razem z jakimś oficerem żandarmerii na miejscu ich
wzajemnych pertraktacji. Azef powiedział na centralnym komitecie: "To, co mówi
Rutenberg, nie zgadza się z tym, co mówię ja. A więc komu wierzycie?"
Wierzono oczywiście Azefowi.
Nie można porównywać Hapona i Azefa. Kto wie,
może jak powrócą humanitarne, miękkie czasy, to Hapon znajdzie jeszcze
adwokatów, obrońców. Był czas, kiedy Hapon wierzył w Boga, był czas, kiedy
wierzył w cara i w lud robotniczy, wierzył we własne kapłańskie posłannictwo
i w swoją kapłańską mistyczną moc, po czym próbował wierzyć nawet w
socjalizm. Życie jego składało się z nadmiernych upokorzeń i nadmiernych
wywyższeń, zaostrzanych jeszcze nerwowym seksualizmem jego natury. Krasomówca,
trybun ludowy, kapłan; wiara tłumu w niego - za dużo tych nadludzkości
zwaliło się na niego, otoczyły go jakimś szatańskim kołem, spomiędzy
siebie wypuściły ku niemu kobiety, pijaństwo, zbrodnie. Hapon to ulegał własnym
słabościom, które zważywszy na otaczające go teatrum, nabierały również
jakiegoś niesamowitego charakteru, to wyrywał się z koła zbrodni, chciał je
zerwać i przerwać. W każdym razie Hapon był to człowiek szamotający się,
walczący z samym sobą, człowiek gorący. Azef był to demon zdrady, demon na
zimno.
Azef, Żyd polski, syn ubogiego krawca Fiszela
Azefa, urodził się w miasteczku Łyskowie wołkowyskiego powiatu,
gdzie umarł poeta Franciszek Karpiriski. Gimnazjum skończył w Rostowie nad
Donem, potem próbował zarabiać. Został agentem handlowym, sprzedał transport jakiegoś masła za 800 rubli, ukradł te pieniądze i pojechał do
Karlsruhe na politechnikę. Stąd napisał do departamentu policji, że
obserwuje kółko studenckie wywrotowe, socjalistyczne i rewolucyjne Kółka
takiego nie było, ale Azef wkrótce je założył, został jego prezesem i
zaczął swych kolegów wydawać. Było to w 1893 roku.
Azef studiuje na politechnice i jednocześnie
zaczyna się wybijać jako mówca, ideolog, świetlana postać rewolucyjna.
Trzeba było istotnie dużo zdolności idealizacyjnych mieć w sobie, aby w
postaci Azefa dopatrzyć się symptomatów świetlaności, był on bowiem
fizycznie odstręczający. Brzydota jego graniczyła z potwornością. Wielki,
gruby, z wykręconymi plugawie wargami, niskim czołem, krótką szyją. Ale
hasła rewolucyjne mogły wówczas czynić cuda. Azef na zebraniach studenckich
broni zawsze jak najbezwzględniejszych, najradykalniejszych haseł terroru,
występuje przeciwko wszelkim objawom słabości w walce z caratem, przeciwko
najmniejszym kompromisom. Pensja Azefa w departamencie policji, choć powoli,
lecz stale się podwyższa, zaczął od 50 rubli miesięcznie, potem otrzymuje
100 i 150 rubli miesięcznie oraz gratyfikacje na Gwiazdkę i na Wielkanoc w
wysokości pensji miesięcznej.
W Moskwie w 1900 roku poznaje Azefa Zubatow, ów
artysta i marzyciel w świecie policyjnych szpicli, i charakteryzuje go jako
naturę na wskroś interesowną, jako człowieka o duszy aferzysty. Teraz Azef
wchodzi do centralnego koła założycieli i twórców stronnictwa socjalistów
rewolucjonistów, powoli staje się jedną z centralnych figur rewolucji
rosyjskiej na równi z Plechanowem, Leninem, jego sytuacja w rewolucyjnej
hierarchii jest o wiele poważniejsza niż jakiegoś Trockiego czy Stalina.
Gierszuni, szef rewolucyjnej bojówki, czyni go swoim następcą i zastępcą.
Azef zaczyna zatajać pewne rzeczy przed departamentem policji.
Domaga się także coraz większych pensji i jednocześnie zaczyna prowadzić
własną, samodzielną politykę. Rewolucjonista Bałmaszow zabija wtedy
ministra spraw wewnętrznych Sipiagina. Azef jest uprzedzony o zamachu, ale nie
powiadamia o tym władz żandarmerii. Wie, że po udanym zamachu tajni agenci będą
jeszcze bardziej potrzebni. Tak samo świadomie nie zapobiega morderstwu generała
Bogdanowicza.
Gierszuni, który sam się kiedyś załamał w więzieniu
i napisał "pokajanije", walczy fanatycznie z policją i wreszcie jest
aresztowany. Szefem bojówki eserów zostaje Azef. Ma on
ułatwioną metodę dyskusji z przeciwnikami wewnątrz partii. Wydaje ich
policji. Żałuję, że w tym streszczeniu nie mogę opowiedzieć o szatańsko
sprytnych metodach, którymi Azef potrafił odtrącać od siebie podejrzenia.
Zaczyna on przygotowywać zamach na ministra Plehwego. Ale rewolucjonistka
Klitczogłu również organizuje zamach na tegoż ministra. Azef wydaje
Klitczogłu i całą jej organizację w ręce policji.
Minister spraw wewnętrznych Plehwe ginie z rąk
organizacji Azefa 28 lipca 1904 roku. Azef w ciągu całej tej sprawy
dezorientuje policję i kieruje ją na mylne tropy. Niektórzy pisarze upatrują
w tym zewu krwi. Plehwe był oskarżany, zresztą niesłusznie, o wywołanie
pogromu Żydów w Kiszyniowie 19 i 20 kwietnia 1903 roku. W czasie tego słynnego
pogromu zabito kilkunastu Żydów, pobito i poturbowano kilkudziesięciu oraz
okradzione lub uszkodzono kilkaset sklepów i sklepików żydowskich w mieście. W
Londynie odbywały się wielotysięczne wiece protestacyjne, na których
wymieniano liczbę trzydziestu tysięcy Żydów zabitych w ciągu kilku godzin.
Toteż gdy wieść o zabójstwie Plehwego przyszła do Genewy na zjazd
socjalrewolucjonistów, jeden z jego uczestników rozbił na znak radości i
triumfu szklankę z winem, a następnie dostał ataku zgrzytania zębami, który
mu minął dopiero po dłuższym czasie.
Azef - opowiada zasłużona rewolucjonistka
Iwanowska - był na pozór pozbawiony wszelkiego sentymentu, a jednak gdy
tygodniami oczekując na wiadomość o zabójstwie Plehwego mieszkał w Wilnie,
to nie odmówił jałmużny żadnemu małemu żebraczkowi żydowskiemu. Sądzę
jednak, że można wytłumaczyć udział Azefa w morderstwach Plehwego i
wielkiego księcia Sergiusza bez uciekania się do mistycznych związków krwi.
Po prostu kariera rewolucyjna musiała mieć dla Azefa swoje wdzięki. W policji
był pogardzanym konfidentem, z którym oficerowie żandarmerii rozmawiali z
obrzydzeniem - w rewolucji był ubóstwianym wodzem, postacią świetlaną, a
co ważniejsza, od chwili, w której został szefem bojówki, pieniądze płacone
mu przez żandarmów przestały mieć dla niego większe znaczenie. Rachunków z
kasy rewolucyjnej Azef nie zdawał nikomu, brał z niej dla siebie tyle, ile
chciał. Azef zaś nie tylko miał żonę i rodzinę legalną, lecz lubił życie
wystawne, nocne i dansingowe. Kariera rewolucyjna była więc dla Azefa karierą doskonale opłacającą się, kasa
eserów rosyjskich była bogata. To tylko nasza PPS, uboga jak mysz kościelna,
otrzymywała po 12 000 rubli rocznie ze składek młodzieży wyższych uczelni
lub dochodów z wieczorków tańcujących i innych tego rodzaju ciotczynych
sposobów karoty. Eserzy otrzymywali ogromne pieniądze od rosyjskich przemysłowców,
bogatych adwokatów i lekarzy, nawet od rosyjskiej arystokracji, wreszcie
niejeden dziesiątek tysięcy wpłynął im z różnych kas różnych oddziałów
żandarmerii. Bogaci ludzie w Rosji dniem i nocą marzyli o rewolucji. Nasza
polska burżuazja nie dorównywała rosyjskiej w tym idealizmie.
Główny jednak powód wyłamywania się Azefa z
jego obowiązków donosicielskich tkwił w nieudolności samej policji. Azef był
szpiclem zdyscyplinowanym, gdy go brał w ręce Zubatow, Gierasimow lub chociażby
Raczkowski. Azef robił, co mu się podobało, gdy trafiał do jaśniepańskich
rąk brzydzącego się konfidentami Łopuchina lub do rąk pułkownika Ratajewa,
znawcy muzyki lekkiej, operetki, ale nudzącego się przy robocie policyjnej.
Po zamachu na Plehwego autorytet Azefa w świecie
rewolucyjnym jest ogromny. "Babunia rewolucji", Breszko-Breszkowska, na
zebraniu publicznym manifestacyjnie kłania się mu w pas. Azef znów zaczyna
mylić policję, twierdzi, że planuje zamach na cara, o którym w tym czasie
nikt nie myślał, a jednocześnie zabija 17 lutego 1905 roku wielkiego księcia
Sergiusza. Wyraz "zabija" oznacza oczywiście tylko, że Azef był
kierownikiem zamachu, lecz nie jego wykonawcą. W czasie zamachu na Plehwego
Azef mieszkał w Wilnie i tchórzył, a Plehwego zabił Sazonow; w czasie gdy
wielkiego księcia zabija idealista Kalajew, jedna z najbardziej poetycznych
figur rewolucji rosyjskiej, Azef siedzi w Paryżu. Plany dalszych zamachów
Azefa w Petersburgu pokrzyżowane są przez żandarmerię przy udziale innego
prowokatora. Następują wówczas ogromne aresztowania pod nieobecność Azefa,
który razem z Sawinkowem przebywa wówczas w Paryżu. Prasa rządowa pisze
wtedy o Mukdenie rewolucji rosyjskiej.
Prowokator Tatarow daje znać rewolucjonistom,
że Azef ich zdradza. Nie znajduje to wśród nich wiary, ale Azef nakazuje
morderstwo Tatarowa, którego zabijają w domu jego ojca, popa prawosławnego, w
Warszawie. Azef był zawsze bezlitosny wobec prowokatorów. Ale zostaje wkrótce
wzięty w bardzo silne ręce Gierasimowa i zaczyna pracować sprawniej.
Udaremnia szereg zamachów, wydaje mnóstwo najwybitniejszych rewolucjonistów, między
innymi nawet swego przyjaciela najbliższego, ubóstwiającego go Borysa
Sawinkowa, który zresztą w cudowny sposób ratuje się spod stryczka i powraca
do roboty, by nadal ubóstwiać Azefa i spełniać wszelkie jego życzenia.
Przychodzi rok 1906. Obraduje już Duma rosyjska. Azef ma oczywiście dostęp do
wszystkich konwentykli stronnictw skrajnych, wszędzie jest witany jako jeden z
rewolucyjnych wodzów, świetlana postać. Zbiera informacje i udziela ich
policji. Staje się pośrednim informatorem samego premiera Stołypina. Jego
szef, generał Gierasimow, jest człowiekiem odważnym i konsekwentnie
przestrzegającym zasad konspiracji. O miejscu jego zamieszkania nie wiedzą
nawet jego najbliżsi podwładni. Zna je natomiast Azef, który go odwiedza
wieczorami. Ci dwaj ludzie układają program działalności organizacji bojowej
stronnictwa socjalistów rewolucjonistów w ten sposób, aby organizacja bojowa
ciągle robiła zamachy, ale by się one jej ciągle nie udawały. Na skutek
tego wybuchają w partii nie podejrzenia, o nie! - Azef jest nadal uważany za
świętość ruchu rewolucyjnego - lecz wybuchają krytyki działalności
prawej ręki Azefa, Borysa Sawinkowa. Na skutek tych krytyk Azef i Sawinkow
podają się do dymisji ze stanowisk kierowniczych i oto kilka zamachów udaje
się terrorystom. Azef denuncjuje przygotowania do zamachu na cesarza,
organizowane przez oficera marynarki Nikitienkę i urzędnika pocztowego Naumowa,
wydaje w ręce policji wielu wybitnych rewolucjonistów, ale wreszcie bierze
urlop, wyjeżdża na wypoczynek za granicę, z ogromnym zapasem pieniędzy
rewolucyjnych i policyjnych, i tutaj w czerwcu 1908 roku... organizuje zamach na
cara, całkiem poważnie, zupełnie zakonspirowany przed policją. Zamach ten
nie udaje się, ale nie z winy Azefa. Marynarze rosyjscy z krążownika "Ruryk"
budowanego w Glasgow, zaagitowani przez Azefa, mieli zabić cesarza przy oględzinach
tego krążownika w Rosji. Istotnie, marynarz Awdiejew, agent Azefa, stanął z
nabitym browningiem w kieszeni oko w oko z cesarzem, lecz cesarz kazał mu
przynieść kieliszek szampana i Awdiejew nie strzelił. Zabrakło mu serca.
W tym czasie dojrzewa zdemaskowanie Azefa.
Sympatyk stronnictwa eserów Burcew nawiązał stosunki z niejakim Bakajem, byłym
rewolucjonistą, byłym prowokatorem, później urzędnikiem ochrany, który dał
mu dużo dokumentów i nazwisk. W historii rewolucji rosyjskiej wciąż się
spotyka takich rewolucjonistów, co są szpiclami, a potem się kajają, żałują
za grzechy i zdradzają z kolei policję. Bakaj miał widać solidniejszy atak wyrzutów sumienia, bo w wyjątkowy
sposób przyczynił się do zdemaskowania wielu prowokatorów. Wiedział on, że
socjalrewolucjonistów od wielu lat zdradza jakiś bardzo wybitny terrorysta o
pseudonimie "Raskin". Burcew zaczął się domyślać, kto jest
tym "Raskinem", i tutaj miała miejsce scena dramatyczna. Burcew siadł w
Kolonii do pociągu pośpiesznego i spotkał się z byłym dyrektorem
departamentu policyjnego Łopuchinem, zaczął go błagać, aby mu
powiedział, kim jest "Raskin", przy czym opowiedział mu o działalności
Azefa, o tym, że to Azef właśnie zabił Plehwego i wielkiego księcia
Sergiusza. Na Łopuchinie zrobiło to ogromne wrażenie, a wysiadając z wagonu
powiedział: "Żadnego «Raskina» nie znam, a inżyniera Jewno Azefa widziałem
zaledwie parę razy".
Było to wstrząsające i wystarczające. Burcew
ogłosił Azefa za prowokatora i stanął przed sądem honorowym oskarżony o
oszczerstwo. Sędziami byli: anarchista książę Kropotkin, była członkini
Narodnej Woli Wiera Figner oraz pisarz socjalistyczny Łopatin. Wszyscy byli
nastrojeni przeciwko Burcewowi. Ale Łopuchin był konsekwentny. Powiadomił
socjalrewolucjonistów o roli Azefa po raz drugi i po raz trzeci. Sam Azef, który
w pewnych momentach umiał się załamywać, tracić i tchórzyć, swoimi
nerwowymi posunięciami w czasie procesu przyczynił się do swego
zdemaskowania. 6 stycznia 1909 roku Azef został uznany za prowokatora po
szesnastu latach kierowniczej roli w ruchu rewolucyjnym.
"Gdyby pan - powiedział później na
spotkaniu, które miał z Burcewem - Włodzimierzu Lwowiczu, nie wydał mnie,
zabiłbym cesarza".
Czytelnik zarzuci mi być może, że zbyt szczegółowo
opowiadam o tych dwóch prowokatorach. Ale czynię to celowo. Chciałbym tymi
szczegółami jak gwoździami wbić do głowy sędziów tej epoki, że rewolucja
rosyjska była wspólnym dzieckiem idei i prowokacji. Jeśli ojcem rewolucji była
idea polityczna, to matką jej była prowokacja policyjna. Spotykamy ją na każdym
kroku. Gdy socjaldemokraci bolszewicy zdecydowali się wysłać posłów do III
Dumy państwowej (pierwsze dwie były przez nich bojkotowane) i mieli własną
frakcję parlamentarną, to prezesem tej frakcji był oczywiście agent
policyjny, konfident, prowokator Malinowski. Gdy z ręki zabójcy pada Stołypin,
to tym zabójcą człowieka, który uratowałby Rosję, gdyby żył, jest Bogrow,
kajający się szpicel i prowokator. Rewolucja polska 1904-1907 była ściśle
związana z rewolucją rosyjską. Aby znać jej tło, jej atmosferę, trzeba znać
atmosferę rewolucji rosyjskiej. I trzeba pamiętać także, że przez cały czas działalności Piłsudski nie miał obok
siebie żadnego prowokatora. Znał się na ludziach. W jego partii, jego bojówce
prowokatorzy byli oczywiście, ale tylko na peryferiach, tylko w szeregach,
nigdy nie dostali się do ciał kierowniczych. 


 
Rewolucja i Organizacja Bojowa

 
Niektórzy uważają rewolucję 1904-1908 za
akcję niepodległościową i gotowi są jednym tchem wymienić lata 1830, 1863
i 1905, awansując w ten sposób rewolucję w Królestwie do znaczenia powstania
narodowego.
Jest to wielki fałsz, w którym się mieści część
prawdy.
Rewolucja 1904-1908 jako całość nie była
walką o polityczną niezależność narodu, ale wewnątrz tej rewolucji Piłsudski
za pomocą swego wpływu na PPS, a później za pomocą swej Organizacji
Bojowej, starał się wykorzystać ruch rewolucyjny dla zdobycia niepodległości.
W "Robotniku" londyńskim z 1942 roku, w
numerze wydanym na cześć pięćdziesięciolecia istnienia PPS, w artykule pani
Lidii Ciołkoszowej cała rewolucja 1904-1908 przedstawiona jest jako
niepodległościowy wysiłek PPS, to jest tej partii, która i dziś pod tą
nazwą istnieje. Takie przedstawienie rzeczy mija się całkowicie z prawdą, a
to z trzech powodów:
1) Rewolucja 1904-1908 nie była dziełem samej
PPS, ale wielu rozmaitych partii socjalistycznych.
2) PPS w owych czasach nie była niepodległościowa,
a PPS-Frakcja Rewolucyjna, która uznała postulat niepodległości, wyłamała
się z partii dopiero pod koniec 1906 roku, a więc już w czasie zmierzchu i
agonii ruchu rewolucyjnego, i stanowiła partyjną mniejszość.
3) Można mieć poważne wątpliwości, czy
dzisiejszą PPS należy uważać za kontynuatorkę Frakcji Rewolucyjnej z czasów
tamtej rewolucji, a to ze względu, że Frakcja Rewolucyjna, a zwłaszcza
niepodległościowy w niej kierunek, to twór jednego człowieka, Piłsudskiego,
z którym powojennna PPS rozminęła się diametralnie na swej drodze
politycznej.
Graficznie można przedstawić rewolucję
1904-1908 w Królestwie Polskim w postaci trzech kół koncentrycznych. W
największym mieści się wszystko: i wpływy rewolucji rosyjskiej, i
działalność żydowskiego Bundu, i socjaldemokracja, i PPS, i wreszcie
anarchiczno-kryminalny chaos, w którym pogrążony został kraj. Koło średnie
to PPS i zewnętrzna walka w PPS. Trzecie, najmniejsze koło, obejmujące
wszystkiego jakieś 10 do 20 procent całości, to Piłsudski i jego polityka dążąca
do niepodległości, i jego ludzie, którzy może nie tyle rozumieją, czego on
chce, nie tyle domyślają się, do czego on dąży, lecz mu ufają i jego słuchają.
"Od iskry wzgorzeje płomień" - oto jest
motto, które Lenin wypisał na okładce swego organu prasowego "Iskra".
Był to urywek z utworu poetyckiego jednego z dekabrystów. Iskry, od których
rozpaliła się rewolucja w Królestwie, szły przeważnie od rewolucji
rosyjskiej i tylko nieduża część tej rewolucji została rozpłomieniona
przez Piłsudskiego. PPS-Lewica, socjaldemokracja, Bund i inne organizacje żydowskie,
wreszcie III Proletariat - wszystko to paliło się płomieniem wspólnym z pożarem
Petersburga i Moskwy. Tylko części PPS był to płomień własny, polski,
rozpalony w innych niż tamte pożary celach.
Manifestacje warszawskie w październiku 1904
roku i słynna manifestacja na placu Grzybowskim 13 listopada 1904 roku odbywają
się wśród okrzyków: "Precz z wojną!", a więc są skoordynowane z
tymi samymi myślami, które skierowały Piłsudskiego do Tokio. Były to więc
iskry Piłsudskiego.
Ale już strajk powszechny w Warszawie 27
stycznia 1905 roku powstaje z iskier wznieconych przez manifestację Hapona 22
stycznia w Petersburgu. Potem następują strajki łódzkie w lutym 1905 roku,
wielkie manifestacje 1 maja w Warszawie i związane z nimi strajki, krwawe
zaburzenia, rozruchy i strajki w Łodzi w czerwcu. Wszystkim tym zajściom
towarzyszą salwy karabinowe piechoty na ulicach, nahajki kozackie, trupy,
krew, ranni. Rozlegają się okrzyki nie tylko antyrządowe, ale i antypolskie.
Wznoszone są na przykład wrzaski: "Precz z białą gęsią!", to znaczy
z Białym Orłem. Czynni są tu socjalni demokraci, Bund i lewicowcy z PPS.
Iskier Piłsudskiego w tym być nie mogło i nie było.
Ten rok 1905 jest okresem maksymalnego uzależnienia
rewolucji w Królestwie od rewolucji rosyjskiej. Październikowy strajk kolejowy
rosyjski powoduje strajk kolejowy w Królestwie. 28 października wybucha w
Warszawie strajk drukarń, z gazet wychodzi tylko narodowo-demokratyczny "Goniec", broniony przed
socjalistami za pomocą rewolwerów narodowej młodzieży rzemieślniczej, oraz
zaczyna wychodzić socjalistyczny jawny organ prasowy "Kurier Codzienny".
W czasie powstania w Moskwie, w grudniu 1905 roku, Centralny Komitet Robotniczy
PPS, składający się wówczas, jak już wiemy, z samych "młodych"
przeciwników niepodległościowej polityki Piłsudskiego, wydaje odezwę nawołującą
do przejęcia władzy, obalenia administracji carskiej. Jedynie w małym
Ostrowcu udaje się socjalistom uchwycić na parę dni władzę do rąk. Piłsudski
jest przeciwny temu wystąpieniu, uważa, że partia jest nie przygotowana, że
ten zryw skończyć się musi niepowodzeniem. Popiera go Ignacy Daszyński, wódz
Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji, w głośnym wówczas wystąpieniu
prasowym.
Do listopada 1906 roku Piłsudski pracuje wewnątrz
PPS i stąd nie mamy żadnych liczb, które by wymierzały zakres jego
socjalistyczno-niepodległościowych wpływów i porównywały je z wpływami
socjalistyczno-antyniepodległościowymi. Ale liczby późniejsze zadają
oczywiście kłam legendzie, jakoby ruch rewolucyjny w Królestwie w latach
1904-1908 miał w całości niepodległościowy charakter. Zacytujemy chociażby
liczby następujące: zebrana 24 kwietnia 1907 roku konferencja robotników łódzkich
składała się z przedstawicieli PPS-Lewicy w liczbie 74, socjalnej demokracji
w liczbie 64, PPS-Frakcji Rewolucyjnej - 31, Bundu - 5, robotników narodowych - 31, bezpartyjnych -
3.
Na stu siedemdziesięciu czterech przedstawicieli
ruchu socjalistycznego socjaliści zwolennicy niepodległości mieli wszystkiego
trzydziestu jeden przedstawicieli, czyli niewiele więcej niż jedną szóstą.
Liczby te są przypadkowe, bo w wyborach do Dumy
państwowej w 1907 roku PPS-Lewica zdobyła w Warszawie i Łodzi oraz guberniach
warszawskiej, piotrkowskiej i radomskiej mandaty dla stu sześćdziesięciu
czterech swoich pełnomocników, a socjalna demokracja na tymże obszarze -
dla stu trzydziestu czterech, czyli że relacja sił PPS-Lewicy i socjalnej
demokracji jest mniej więcej taka sama jak na tej konferencji fabryk łódzkich.
Należy wyjaśnić, że rosyjska ordynacja wyborcza opierała się na wyborach
pośrednich i że pełnomocnicy byli pierwszą instancją zdążającą do wybrania
posłów do Dumy. Na tymże obszarze Warszawa-Łódź-Radom, skupiającym
fabryki i zakłady przemysłowe, narodowcy zdobyli dwieście osiemdziesiąt sześć
mandatów dla swoich pełnomocników. Frakcja Rewolucyjna w tych wyborach udziału
nie brała.
Statystyka wyroków sądów wojennych da nam
liczby podobne. Oto sąd wojenny warszawski wydał od 1 stycznia do 15 października
1908 roku aż sto siedemdziesiąt sześć wyroków w sprawach o przynależność
do partii rewolucyjnych. Sprawy te przeważnie datowały się z 1906 i 1907
roku. Dzieliły się te wyroki pomiędzy partie w sposób następujący:
PPS - 75 wyroków, 
anarchiści komuniści
- 29, 
Frakcja Rewolucyjna - 27, 
socjalna demokracja - 23, 
Poale-syjoniści - 7, 
socjaliści syjoniści - 5,
PPS - III
Proletariat - 4, 
Bund - 2, 
Przełom - 2,
Narodowy Związek Robotniczy - 2.
Narodowi robotnicy nie byli socjalistami, anarchiści
komuniści i Przełom były to organizacje bandyckie, jeśli więc ich odtrącimy
od liczby ogólnej, to otrzymamy stu czterdziestu jeden socjalistów, w tym
dwudziestu siedmiu niepodległościowców, jakkolwiek liczba zwolenników
Frakcji powinna być nieco in plus skorektowana. Wyroki bowiem dotyczą także
1906 roku, czyli czasów przedrozłamowych.
Niepodległościowcy byli więc w stosunku do ogółu
ruchu socjalistycznego w znakomitej mniejszości, a pamiętajmy, że
socjaldemokraci byli namiętnymi przeciwnikami hasła niepodległości Polski, a
Bund i inne organizacje socjalistyczno-żydowskie były im bliskie pod tym względem.
Wreszcie nie można przejść do porządku nad
udziałem bandytów w ruchu rewolucyjnym Królestwa w czasach od 1905 do 1908
roku. Wojny zawsze rodziły takie objawy jak maruderstwo i bandytyzm, ale
bandytyzm w czasie rewolucji w Królestwie był tak liczny, że stał się nie
elementem pochodnym, lecz czynnikiem współrzędnym. Organizacje rewolucyjne
zaopatrywały swych bojowców w broń, a za sprawą swych konspiracyjnych, podziemnych form bytowania nie
umiały ich trzymać w karbach, w jakich trzymany jest żołnierz w czasie
wojny. Co gorzej, w czasie dokonywanych ekspropriacji płacono bojowcom z pieniędzy
zdobytych w ekspropriacji i często uzależniano wypłacenie pieniędzy od
udania się przedsięwzięcia. Oczywiście musiało to demoralizować bojowców,
którzy zaczęli wpadać na myśl zakładania nowych partii, hojniejszych przy
wypłatach. Tak powstawały różne rzekomo polityczne, a naprawdę zdecydowanie
kryminalne i bandyckie organizacje, jak anarchiści komuniści, Przełom, Zmowa
Robotnicza, Czarny Sztandar i liczne inne. Były to po prostu szajki bandyckie.
Niektóre z tych "partii" miały nawet nazwy wyrażone w gwarze złodziejskiej,
tak na przykład jedna z "secesji" od Socjalnej Demokracji Królestwa
Polskiego i Litwy nazwała się Partią Niebarłożnych, co w tłumaczeniu na język
literacki dałoby się określić jako "partia ludzi czynu". Od łyczka
do rzemyczka, od indywidualnych niepolitycznych napadów na rządowe sklepy
monopolowe począwszy, zaczęto napadać na dwory, plebanie, przemysłowców i w
ogóle wszelkich ludzi mających gotówkę lub biżuterię. Ruch rewolucyjny
stworzył więc i rozwielmożnił bandytyzm w kraju w takich rozmiarach, że ten
bandytyzm stał się współgospodarzem sytuacji obok rosyjskiego policjanta i
socjalistycznego rewolucjonisty.
Sięgnijmy znów do statystyki wyroków sądów
wojennych od 1 stycznia do 15 października 1908 roku. Warszawski sąd wojenny
wydał w tym czasie sześćset osiemdziesiąt sześć wyroków, w tym dwieście
pięćdziesiąt osiem wyroków śmierci, z których wykonano 42 procent, pozostałych
ułaskawiono. Mówiąc nawiasem, ani w Warszawie, ani gdzie indziej w Królestwie
nie wykonano wyroku śmierci na żadnej kobiecie. Socjalistyczny kronikarz tych
czasów, F.K., dzieli owe sześćset osiemdziesiąt sześć wyroków sądu
warszawskiego na trzy grupy: 1) sprawy o przynależność partyjną, 2) sprawy
zamachów i ekspropriacji, 3) sprawy bandyckie. W ostatniej grupie było dwieście
dwadzieścia siedem wyroków, czyli jedna trzecia liczby ogólnej, a przecież
liczby obrazujące ilość elementu bandyckiego wśród tych podsądnych musiały
być jeszcze o wiele większe, gdyż widzieliśmy powyżej, że bandytyzm wciskał
się nawet do spraw o przynależność partyjną, a oczywiście nie brakowało
bandytów i półbandytów wśród ludzi skazanych za wyczyny bojowe i
ekspropriacyjne.
Bandyta wykazywał zresztą wielkie czasami
walory bojowe, wściekłą odwagę osobistą. Kilkudziesięciu
policjantów goniło za bandytą Lisem, aż schował się on niedaleko wioski Sławinek
do wiejskiej kuźni, skąd z browninga zaczął razić ogniem swoich prześladowców.
Policja przywołała wojsko na pomoc. Zjawiła się półkompania piechoty,
rozwinęła linię tyralierską, ale Lis strzelał dalej i piechota cofnęła się,
a jej dowódca zażądał pomocy artylerii. Przyjechało działo polowe i oddało
osiem strzałów, po czym dopiero w rozwalonej pociskami armatnimi kuźni
znaleziono Lisa, który popełnił samobójstwo strzelając sobie w usta. Ku
wstydowi wojska rosyjskiego gazety warszawskie zamieszczały opis tego wypadku
pt. Bitwa pod Sławinkiem. Ten Lis był pierwej członkiem PPS, a gdy
stamtąd został usunięty za kradzież, wstąpił do socjalnej demokracji, a w
końcu zaczął działać na własną rękę.
Piłsudski, Sławek, Prystor zwalczali bandytyzm
we własnych organizacjach. Kosztowało to ich dużo udręki i może stąd płynęła
poniekąd ta ich późniejsza niechęć do pieniędzy, ta drażliwość w
stosunku do grosza publicznego, dochodząca do granic szlachetnej manii. O
rozmiarach bandytyzmu wewnątrz organizacji socjalistycznych daje nam jaskrawe
pojęcie odezwa rozwiązująca w 1907 roku łódzką organizację Frakcji
Rewolucyjnej PPS:
Zatrważające objawy zdeprawowania organizacji
łódzkiej przybierały coraz straszniejsze formy. Popełniano nadużycia
moralne i pieniężne dochodzące do tysięcy rubli. Połowa pieniędzy
zbieranych na cele partyjne ginęła. Nadużywano broni dla celów osobistych.
Uprawiano w formach jawnych i ukrytych terror ekonomiczny. Doszło do tego, że
organizacja łódzka utrzymywała stosunek z bandytami i popierała ich. Wielu
wybitnych towarzyszy przeszło do organizacji bandyckich. Nastąpiło takie
straszne obniżenie moralne całej organizacji łódzkiej, że odróżnić w
organizacji bandytę od niebandyty nie było sposób. Wreszcie doszło do tego,
że kilkunastu wybitnych byłych towarzyszy, członków okręgowego i
dzielnicowego komitetu, korzystając z podstępem zdobytej broni partyjnej i
mieszkania partyjnego, urządziło przed dwoma tygodniami bandycki napad na
kasjera kolejowego i zrabowało 22 000 rubli. Wobec tego, że organizacja łódzka
mająca pięć tysięcy członków i 1500 rubli miesięcznego dochodu nie
odpowiadała najprostszym wymaganiom moralnym, hołdowała lub tolerowała poglądy
i czyny jak najbardziej nam wrogie, a często niskie, postanawiamy całą organizację łódzką z dniem
dzisiejszym rozwiązać. Wszystkie nasze komitety: okręgowy, dzielnicowe,
podmiejskie i fabryczne, wszystkie koła fabryczne i całą milicję z dniem
dzisiejszym rozwiązujemy.
Przejdźmy teraz do historii Organizacji Bojowej.
Piłsudski w 1910 roku w ten sposób powiedział o jej "głównej wadzie"
i o jej "głównej tragedii":
Główną wadą Organizacji Bojowej było to, że
przeważał w niej temperament nie umiarkowany rozsądkiem, że taktyka przeważała
w niej nad szerszymi poglądami na sprawę. Główną tragedię Organizacji
Bojowej stanowił jej spóźniony rozwój tłumaczący się brakiem uprzednich
przygotowań i tym, że musiała się rozwijać w atmosferze sporów, walki,
niechęci, nienawiści i nieporozumienia. Poszła do boju jako armia licząca
maksimum pięć i pół tysiąca, a więc posiadając siły, które nie mogły
marzyć o zwycięstwie nawet nad zdemoralizowanymi siłami rządu.
Piłsudski był "wściekłym ryzykantem",
jak sam o sobie mówił, ale nie był człowiekiem, który by prowadził społeczeństwo,
naród, kraj na walkę beznadziejną. Wszystkie jego przedsięwzięcia mogły się
udać, mogły się nie udać, ale nie były obliczone na samobójstwo. Przy układaniu
każdej akcji Piłsudski myśli o rezerwach, odwodach, sposobie odwrotu. Jego
plan powstania w czasie rewolucji rosyjskiej był planem o wiele więcej realnym
aniżeli powstanie w 63 roku, nie mówiąc już o beznadziejnej walce Rydza we
wrześniu 1939 roku. Wiemy przecież, że śmierć musnęła swoim welonem carat
rosyjski w 1905 roku, że Mikołaj II patrzył w jej oczy przez szkła okienne
pałacu w Peterhofie. A gdyby carat upadł, Piłsudski miałby wielkie szansę.
Wyżej przytoczyliśmy jego skargi na bieg wypadków
w czasie działalności Organizacji Bojowej. Organizacja była mu porywana do
akcji przedwcześnie, bez przygotowań, bez szerszego planu albo raczej całkiem
bez planu, porywana przez temperament kierowników albo też przez konieczność
zdobywania pieniędzy. Organizacja poszła w bój przedwcześnie i jednocześnie
za późno. Bo oto dopiero w październiku 1905 roku obejmuje Piłsudski
naczelne jej kierownictwo i przystępuje do założenia szkoły bojowej dla
instruktorów w Krakowie. Wykłady w tej szkole, mające dopiero dać
Organizacji Bojowej przywódców i kierowników, odbywały się w styczniu 1906
roku. A w grudniu 1905 roku rewolucja rosyjska przegrała swą bitwę
decydującą w powstaniu moskiewskim. Sojusznik przegrał, Piłsudski także
przegrać musiał.
W lutym i marcu 1905 roku wydziałem
spiskowo-bojowym kieruje Aleksander Prystor. Działają tutaj ludzie bliscy Piłsudskiemu:
Sławek, Żukowski, Okrzeja, Medard Downarowicz, Berger. Wydział urządza pewną
liczbę zamachów na stójkowych i kilka przeważnie nieudanych zamachów na wyższych
przedstawicieli władzy, jak na generała Nowosilcowa i innych.
Wkrótce po radzie czerwcowej 1905 roku, która,
jak już wiemy, akceptowała program Piłsudskiego w sprawie działalności
bojowej, skarbnik partyjny Feliks Kon, później słynny bolszewik, zawiadamia
Sławka, że partia nie ma pieniędzy na robotę bojową. Wobec tego Sławek
projektuje kilka zamachów na kasy powiatowe w kilku miasteczkach. Zmusi to także,
jego zdaniem, władze wojskowe do rozdrobnienia wojska po całym kraju i wzmoże
wrzenie rewolucyjne. Z projektowanych jednak napadów w sześciu miejscowościach
udał się tylko napad Mireckiego w Opatowie w nocy z 5 na 6 sierpnia 1905 roku.
20 sierpnia 1905 roku spotyka Organizację Bojową
poważna klęska. Konferencja bojowa z trzydziestoma uczestnikami zostaje
aresztowana. Montwiłł-Mirecki jest ujęty.
W październiku 1905 roku Piłsudski zostaje
kierownikiem Organizacji Bojowej. Pomimo iż na radach partyjnych zarzeka się
planu powstania, dąży do sformowania wielu małych oddziałków, które by mogły
rozpocząć walkę partyzancką z rządem. Nie tylko polityczne, ale i taktyczne
natchnienie czerpie z walk powstańczych 1863 roku. Na razie powstrzymuje
marnowanie sił w akcjach pojedynczych, oderwanych, fragmentarycznych.
Przeprowadza instruktorów przez szkołę bojową w Krakowie i przystępuje do
tworzenia organizacji piątek w kraju. W czerwcu 1906 roku stan Organizacji
Bojowej Piłsudskiego wynosi: 
Warszawa - 17 instruktorów, 53 piątki, 
Łódź
- 10 instruktorów, 15 piątek, 
Płock-Włocławek - 5
instruktorów, 20 piątek, 
Lublin-Siedlce - 12 instruktorów, 20 piątek, 
Radom-Kielce - 4 instruktorów, 9 piątek, 
Zagłębie - 8 instruktorów,
30 piątek.
W całym kraju - 57 instruktorów, 139 piątek,
752 ludzi oraz 33 funkcjonariuszy wydziału bojowego i intendentury.
Organizacja Bojowa wydaje też swoją literaturę.
Tytuły tych broszur brzmią: Karabin i musztra, Fortyfikacje,
O planach i mapach topograficznych itp. Nie ma w tych broszurach mowy o
obrzydzeniu do ducha militarnego, które wtedy było przecież nieodzowną częścią
składową europejskiego socjalizmu.
W lipcu 1906 roku za 24 000 rubli zakupiono broni
- pięćset browningów, dwieście dziesięć mauzerów, dziewięćset sztyletów.
Założono laboratoria dynamitowe. Utrzymywanie składów tej broni było robotą
wyjątkowo odpowiedzialną i niebezpieczną. Bohaterską w niej rolę odegrała
Aleksandra Szczerbińska, późniejsza marszałkowa Piłsudska.
Brak pieniędzy ciążył niepospolicie.
Sprawozdanie finansowe Organizacji Bojowej od listopada 1905 do maja 1906 roku
wykazuje w dochodach kwotę 79 500 rubli. Zmusza to organizację do częstych
ekspropriacji. Jest to swego rodzaju ratowaniem budżetu wojny
polsko-rosyjskiej, ale poza tym romantycznym sformułowaniem mieści się
rzeczywistość mająca wiele plam ciemnych, jak o tym już mówiliśmy. W
czasie przygotowań do jednej z takich ekspropriacji 9 czerwca 1906 roku w Milanówku
pod Warszawą zostaje ciężko ranny Sławek. Bomba wybuchła przedwcześnie.
Towarzysze cofnęli się, pozostawiając go w lesie w nadziei, że zaopiekują
się nim letnicy. Zamiast jednak letników zjawiła się policja, która go
aresztowała. Sławek cudem tylko uniknął śmierci, gdyż sąd wojenny dał się
wywieść w pole, uwierzył mu, że jako spokojny przechodzień został przez
kogoś raniony bombą, i uniewinnił go.
Pomimo niechęci Piłsudskiego do akcji
przedwczesnych rwą się do nich instruktorzy i bojowcy. Od czasu więc do czasu
mają miejsce zamachy, z których najbardziej pomysłowy był zamach na Skalona,
wykonany przez Wandę Krahelską.
15 sierpnia 1905 roku w czasie "krwawej środy"
doszło do jednoczesnego wystąpienia zbrojnego w wielu miejscach. Żniwem
"krwawej środy" było dwudziestu dziewięciu zabitych i czterdziestu
trzech rannych przedstawicieli władzy. Ale Piłsudski ubolewa, że po
"krwawej środzie" nie przyjdzie "krwawy czwartek". Nie ma walki
kontynuowanej konsekwentnie i wciąż nasilanej, są tylko odruchy i zrywy,
szamotanie się z rządem.
Napad na pociąg pocztowy pod Rogowem 12 października
1906 roku, akcja o większej skali, stał się powodem rozłamu PPS.
Po tym rozłamie Organizacja Bojowa wciąż
odmawia swój krwawy różaniec w nadziei na lepsze bojowe jutro. 22 lutego 1907
roku pod dowództwem Arciszewskiego uskuteczniono
znakomicie zorganizowany zamach na urząd pocztowy na Wspólnej róg Kruczej w
Warszawie. W kwietniu 1907 roku spotyka wszystkich w ogóle socjalistów zbrojne
przeciwdziałanie robotników narodowych w Łodzi, zażegnane konferencjami z
przedstawicielami Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego w Warszawie. Od kwietnia
do końca października 1907 roku Organizacja Bojowa wykonuje przeszło dziewięćdziesiąt
drobnych aktów terrorystycznych. W lipcu 1907 roku ma miejsce nieudany zamach
pod Łapami na pociąg wiozący lejbgwardii wołyński pułk piechoty, słynny z
okrutnego zachowania się podczas rozruchów w Warszawie.
Ale Stołypin zwycięża, rewolucja rosyjska się
kończy. Organizacja Bojowa nie jest w stanie walczyć sama. Napad na pociąg
pod Bezdanami 13 września 1908 roku już jest akcją ariergardową, chodzi tu
już nie o zasilenie pieniędzmi rewolucji, lecz raczej o zakończenie
rewolucji, a o zdobycie pieniędzy na dalszą robotę polityczną o zupełnie
innym charakterze i opartą na zupełnie innych sojusznikach. Zamiast Hapona,
Azefa, Chrustalowa-Nosara, Plechanowa, Trockiego, Lenina i innych rewolucjonistów
rosyjskich sojusznikiem tym będzie cesarski i królewski austriacki sztab
generalny.
Krytycy moich książek zarzucają mi, że wielbiąc
Piłsudskiego jednocześnie ciągle oświadczam: Piłsudski przegrał, Piłsudski
i tu przegrał. W istocie twierdziłem, że Piłsudski przegrał rozbicie Rosji,
program kijowsko-ukraiński, politykę narodowościową, sprawę litewską,
program federacji państw położonych pomiędzy Niemcami i Rosją, a i teraz
zgodnie zresztą z jego własnymi oświadczeniami konstatuję, że jego działalność
w czasie pierwszej rewolucji rosyjskiej skończyła się przegraną. Cytowaliśmy
przed chwilą własne jego słowa, że "główną tragedią Organizacji
Bojowej był jej spóźniony rozwój". Oczywiście Piłsudski mógł myśleć
tylko o spóźnieniu się w stosunku do chwili, w której rewolucja rosyjska była
w zenicie.
Ale do tych przegranych Piłsudskiego można by
zastosować słowa starej przypowieści. Umierający ojciec powiada synom:
"W
ogrodzie zakopałem skarb, kopcie ogród, a znajdziecie go". Synowie kopali
pracowicie, skarbu nie znaleźli, ale przekopana ziemia obrodziła znakomicie.
Jeśli nie ziściły się wszystkie plany Piłsudskiego, to nie poszły one na
marne, bo ruch, wysiłki, prace i bohaterstwo, które w narodzie polskim wzbudziły
stały się przyczyną wzlotów Polski, jej sukcesów, osiągnięć i zwycięstw.
Czy było tak także w stosunku do udziału Piłsudskiego
w rewolucji 1904-1908?
Powiada Piłsudski w tychże, już przez nas
cytowanych wykładach krakowskich z 1910 roku:
Organizacja Bojowa ostrzelała pole, dała liczne
przykłady walki zbrojnej, oswoiła z nią ogół. Poza tym w Organizacji
Bojowej skupiła się myśl niepodległościowa - i po rozłamie na
Organizacji Bojowej oparły się żywioły niepodległościowe.
Czy rzeczywiście Organizacja Bojowa, działająca
bądź co bądź wewnątrz ruchu socjalistycznego, oswoiła ogół z walką
zbrojną, czy raczej nie wzbudziła do tej walki niechęci i obrzydzenia? Czy w
istocie działalność Organizacji Bojowej wewnątrz rewolucji socjalistycznej ułatwiła
w przyszłości konsolidację żywiołów niepodległościowych? Czy nie było
odwrotnie? Czy ekspropriacje i przymusowy wspólny front Organizacji Bojowej z
partiami międzynarodowo-socjalistycznymi nie wzbudził raczej wśród ogółu
Polaków zaboru rosyjskiego maksimum podejrzliwości do socjalistów, nawet
wtedy gdy oni głosili hasło niepodległości? Czy echa rewolucji 1905 roku nie
były później jedną z przyczyn braku odpowiedzi Królestwa na zew
strzeleckiej trąbki?
Zestawmy jeszcze jeden ustęp z tych krakowskich
wykładów Piłsudskiego, syntetyzujących wartość, charakter i niepowodzenie
Organizacji Bojowej, z oceną rewolucji w Królestwie przez człowieka z ulicy.
Powiada Piłsudski:
Porównanie tego ruchu z ruchem 1863 roku
wypadnie tylko częściowo na korzyść pierwszego. Wówczas nie było takiej
szerokiej masy ludowej w ruchu. Jej udział był zaledwie marzeniem demokratów
i to był wielki plus dla nas. Natomiast brak elementu politycznego w ruchu
naszych bojowców był wielkim minusem w porównaniu z sytuacją powstania 1863
roku i odbierał temu pierwszemu znaczną część siły. Ogólne tło walki też
było dla nas bardziej niekorzystne od sytuacji w 1863 roku. Pokojowe wychowanie
społeczeństwa, brak wiary we własne siły (wiary istniejącej w 1863 roku),
brak śmiałości do podejmowania szerokich zadań politycznych - wszystko to
skierowywało uwagę na drobne cele, kazało w nich widzieć zadania walki. Zabicie szpiega,
stójko we go urastało do rozmiarów poważnej akcji rewolucyjnej Co do warunków
walki, to wróg w 1906 roku znajdował się w stanie większego bezwładu niż w
1863 roku, ale natomiast posiadał bez porównania większą przewagę techniczną.
Zwróćmy uwagę, że główny nacisk kładzie tu
Piłsudski na niedostateczność elementu politycznego i że zarzuca ten
brak elementu politycznego nie całości rewolucji w Królestwie, nie PPS-Lewicy
czy jakiejś socjaldemokracji, lecz swoim własnym bojowcom, których był
kierownikiem i wodzem, o ile o dowodzeniu w tych warunkach mówić można.
Wczytajmy się w powyższe zdania Piłsudskiego, a zgodzimy się niewątpliwie,
że używając wyrazów "element polityczny" i "szersze zadania
polityczne" ma właściwie na myśli element niepodległościowy,
patriotyczny, szersze zadania narodowe. I oto dojdziemy do rewelacyjnego
odkrycia, że Piłsudski, ten wódz Organizacji Bojowej i uczestnik rewolucji
1905 roku, w ocenie tej rewolucji, pominąwszy formy, będzie się zbliżał do
jej wielkiego kalumniatora i oskarżyciela, który wołał: Rewolucja, ponieważ
nie była narodowa, musiała się przeistoczyć w zwykły bandytyzm.
Oto jest ten głos człowieka z ulicy:
Nie wolno nam zapominać o tym, co się działo
na polskiej ziemi w ostatnich czasach. Brzmią nam jeszcze w uszach niepodobne
do wiary okrzyki: "Precz z Polską!", wydawane na ulicach Warszawy i
innych miast w Królestwie; stoją nam jeszcze w oczach paszkwile drukowane na
Orła Białego w pismach nierosyjskich i nierządowych. Pamiętamy, z jaką
usilnością odwodzono ludzi od idei polskiej i od miłości ojczyzny. Byłoby złudzeniem
mniemać, że tych ludzi już nie ma lub że ich jest garstka nieznaczna.
Barbarzyński i pozbawiony mózgu socjalizm krajowego wyrobu oraz jego
zagraniczny dla krajowego użytku surogat ogarnęły spore zastępy zwłaszcza w
klasie roboczej i zrobiły swoje. Mieliśmy przecie i usiłowania rewolucyjne
- tę marną i niedołężną córkę niedołężnej rewolucji rosyjskiej.
Rzuciła ona w ślad za matką kilka bomb, zabiła kilkudziesięciu rosyjskich
policjantów, kilkuset polskich obywateli, a w końcu przeszła w to, w co musiała przejść właśnie dlatego, że
nie była narodowa, w zwykły bandytyzm. W 1863 roku były krwawe nieszczęścia,
nie było krwawego błota. 
Tym człowiekiem z ulicy, który to pisał, był
Henryk Sienkiewicz. Nazywam go człowiekiem z ulicy, bo wielki pisarz politykiem
nie był, o tym, co się działo na konwentyklach partyjnych, nie wiedział, o
walkach wewnątrz PPS nie słyszał i nie umiał rozróżnić bojówki
esdeckiej,
która krzyczała, że Polska to "cuchnący trup" lub "zgrana karta
szulera", od bojówki Piłsudskiego, który o niepodległość tej Polski
walczył. Ale właśnie tak samo jak Sienkiewicz cały polski ogół Królestwa
nie znał, nie rozumiał i nie doceniał tych różnic, nie miał właściwie
pojęcia, że wewnątrz rewolucji jest jakiś Piłsudski dążący do niepodległości
i walczący z międzynarodowcami i z tymi, którzy chcą, aby rewolucja polska
była tylko cząstką rewolucji rosyjskiej. I skąd miał wiedzieć! Rewolucja
dochodziła do jego uszu i oczu tylko jako brzęk wybijanych okien w
monopolowych sklepach z wódką, strzały i trupy na ulicy, strajki i
zawieruchy, okrzyki: "Precz z białą gęsią!", a wreszcie jako
socjalistyczne przemówienia wiecowe i artykuły w socjalistycznych
czasopismach, w których była czasami mowa o niepodległości, ale ta niepodległość
była szczelnie owinięta w czerwoną watę socjalistycznych frazesów. I oto
ten zdezorientowany obywatel im większym jest patriotą, tym bardziej
nienawidzi rewolucji 1905 roku.
Sienkiewicz przesadza oczywiście w swych oskarżeniach.
Rewolucja w Królestwie nie była niedołężniejsza od rosyjskiej. Rzuciła ona
nie kilka bomb, lecz dużo więcej, zabiła nie kilkudziesięciu policjantów,
lecz dużo więcej, wreszcie owych kilkuset polskich obywateli zginęło przeważnie
z rąk bandytów, a nie socjalistów, a choć te dwa gatunki ludzi zmieszały się
wówczas ze sobą w jedno towarzystwo, to jednak nie można między nimi stawiać
znaku równania. Ale w tych wszystkich przesadach polemicznych ważne jest tylko
to, że znajdowały one aplauz prawie powszechny. Poza częścią robotników,
częścią Żydów i częścią młodzieży z rewolucją nie poszedł w Królestwie
nikt. Chłop łapał socjalistów jako bandytów; patriotyczny ksiądz odmawiał
im chrześcijańskiego pogrzebu, nawet wtedy gdy ginęli z rąk kozaków lub żandarmów;
a syn, synowiec lub siostrzeniec ukochanych przez Piłsudskiego powstańców
1863 roku nabijał przeciwko nim dubeltówkę i rewolwer. Ludzie będący świadomymi
zwolennikami Piłsudskiego, myślący tak jak on, że należy
użyć socjalistycznego hasła w drodze ku niepodległości, byli na pewno
bohaterami. Umieli walczyć, patrzyć śmierci w oczy, a gdy trzeba, umierać
bohatersko Ale było ich za mało. A całej rewolucji, jak melancholijnie
stwierdzał Piłsudski, jak brutalnie zawołał Sienkiewicz, zabrakło hasła
politycznego.








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
C2 Klucz do zadan
Dane biometryczne – klucz do włamania i przeprogramowania osoby za pomocą czarnej magii
Klucz Do Zrozumienia Nowej Ery
Nikuli Klucz do magii
2006 04 Klucz do wlasnej firmy

więcej podobnych podstron