Lane Andrew Młody Sherlock Holmes Zabójcza chmura


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
Tytuł oryginału: Young Sherlock Holmes: Death Cloud
Copyright © 2010 Andrew Lane
The original edition is published by
Macmillan Children s Books, London
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2011
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2011
Wydanie I
Warszawa 2011
Dedykuję pamięci autorów książek dla młodzieży,
których powieści pochłaniałem w młodości:
kpt. W.E. Johnsa, Hugh Waltersa, Andre Nortona,
Malcolma Saville a, Alana E. Norse a i Johna
Christophera, dziękując także za przyjazń i wsparcie
tym przedstawicielom najmłodszego pokolenia,
których miałem szczęście poznać:
Benowi Jeapesowi, Stephenowi Cole owi,
Justinowi Richardsowi, Gusowi Smithowi
oraz niezrównanemu Charliemu Higsonowi.
Wyrazy wdzięczności zechcą przyjąć również:
Rebecca McNally i Robert Kirby za wiarÄ™ we mnie,
Jon Lellenberg i Charles Foley za udzielenie zgody,
Gareth Pugh za wszystko, czego dowiedziałem się
o pszczołach, oraz Nigel McCreary, dzięki
któremu nie zwariowałem podczas tej pracy.
PROLOG
Kiedy Matthew Arnatt po raz pierwszy zobaczył chmurę
śmierci, unosiła się ona na wysokości okna na pierwszym pię-
trze domu stojącego w pobliżu miejsca, w którym mieszkał.
Kręcił się właśnie po High Street w handlowym Farn-
ham, szukając owoców lub kawałków chleba, które upu-
ścili nieuważni przechodnie. Powinien był przepatrywać
ziemię pod nogami, ale wciąż spoglądał w górę na domy,
sklepy i tłoczących się wokół niego ludzi. Miał zaledwie
czternaście lat i, o ile pamiętał, nigdy wcześniej nie był
w tak dużym mieście. W tej zamożnej dzielnicy Farnham
starsze domostwa z drewnianym belkowaniem pochylały
się ku sobie, a ich górne piętra wisiały nad przechodzą-
cymi poniżej niczym ciemne obłoki.
Ulica była częściowo brukowana kocimi łbami, ale
w pewnej odległości bruk ustępował miejsca klepisku,
z którego końskie kopyta i koła przejeżdżających z łosko-
tem wozów wzbijały kłęby pyłu. Co kilka jardów* przy
Pozostawiam miary angielskie, z nadzieją, że pozwolą czytelnikowi lepiej
*
wczuć się w klimat miejsca i epoki. Dla ułatwienia: 1 jard = 3 stopy, a 1 stopa =
0,3 metra. Na stopę składa się 12 cali, a 1 cal = 2,5 cm. Mila to 1760 jardów, czyli
1,6 kilometra. Na końcu książki czytelnik znajdzie komentarz autora dotyczący
ówczesnych angielskich jednostek monetarnych (przyp. tłum.).
 7 
drodze leżał kopiec końskiego nawozu, czasem jeszcze
parujÄ…cego, z unoszÄ…cÄ… siÄ™ nad nim chmarÄ… much, a cza-
sem starego i wyschniętego, który wyglądał jak zbity kłąb
trawy czy siana.
Matthew czuł ostrą woń ciepłego nawozu, ale dolatywał
go też zapach świeżego chleba oraz chyba wieprzowiny pie-
czonej na ruszcie nad dużym ogniem. Oczami wyobrazni
ujrzał tłuszcz kapiący i skwierczący w płomieniach. Żołą-
dek ścisnął mu się z głodu tak mocno, że chłopiec niemal
zgiął się wpół od nagłego bólu. Już od kilku dni nie miał
w ustach porządnej strawy. Nie był pewien, jak długo
jeszcze wytrzyma.
Jeden z przechodniów, baryłkowaty jegomość w brą-
zowym meloniku i ciemnym, znoszonym ubraniu, przy-
stanął i wyciągnął do niego rękę, jakby chciał mu pomóc.
Matthew cofnął się. Nie chciał żadnej dobroczynności.
Dobroczynność oznaczała przytułek, gdzie trzeba praco-
wać, albo sierociniec, a on nie chciał wchodzić na ścieżkę
prowadzącą do żadnego z tych miejsc. Da sobie radę
sam. Musi tylko znalezć coś do jedzenia. Kiedy coś zje,
wszystko będzie dobrze.
Zanim jegomość zdążył położyć mu rękę na ramieniu,
Matthew umknął przed jego dłonią, a potem zawrócił
i skręcił w boczną uliczkę, tak wąską, że górne piętra domów
niemal się nad nią stykały. Gdyby ktoś miał ochotę, mógłby
przejść ze swojej sypialni wprost do mieszkania sąsiada.
I właśnie w tej chwili ujrzał zabójczą chmurę. Wtedy
jeszcze nie wiedział, co to takiego, o tym miał się przekonać
 8 
pózniej. Dostrzegł tylko ciemną plamę wielkości dużego
psa, która wylewała się z otwartego okna jak dym, ale dym
obdarzony własną wolą. Chmura zatrzymała się na chwilę,
po czym skierowała w bok ku rynnie, gdzie skręciła i za-
częła wspinać się w stronę dachu. Zapomniawszy o głodzie,
Matthew patrzył z otwartymi ustami, jak obłok przelewa się
przez ostrÄ… kalenicÄ™ i znika mu z pola widzenia.
Ciszę przerwał krzyk  płynący z otwartego okna 
a wtedy chłopak odwrócił się i pognał ulicą tak szybko, jak
tylko pozwalały mu patykowate nogi. Nikt nie krzyczałby
tak z zaskoczenia. A nawet ze wzburzenia. Nie, z tego co
wiedział Matthew, tak można krzyczeć tylko w śmiertelnym
strachu o własne życie, a z tym, co wzbudziło ów strach, za
nic nie chciałby stanąć oko w oko.
Rozdział 1
 Ty tam! Podejdz tu!
Sherlock Holmes odwrócił się, by zobaczyć, kto woła
i kogo. Tego słonecznego ranka przed szkołą dla chłop-
ców w Deepdene stały setki uczniów, każdy w nieskazi-
telnym szkolnym mundurku i z opasanym rzemieniami
kuferkiem albo górą bagażu leżącą obok niczym przekar-
miony, wierny pies. Wołanie mogło dotyczyć któregokol-
wiek z nich. Nauczyciele z Deepdene nigdy nie zwracali
się do uczniów po imieniu  zawsze mówili tylko:  Ty! ,
 Chłopcze! albo  Dziecko! . Utrudniało to życie i wyma-
gało ciągłej czujności, co zapewne było celem nauczycieli.
A może po prostu pedagodzy już dawno temu zrezygno-
wali z zapamiętywania nazwisk uczniów. Sherlock nie
miał pewności, które wytłumaczenie jest bardziej prawdo-
podobne. Może oba.
Poza nim żaden z chłopców nie zwrócił uwagi na wo-
łanie. Albo gawędzili z krewnymi, którzy po nich przyje-
chali, albo też z niecierpliwością wpatrywali się w bramę
szkoły, czekając na powóz, który miał ich zabrać do domu.
Sherlock niechętnie obrócił się na pięcie, by przekonać
się, czy złośliwy palec losu wskazuje na niego.
 10 
Tak było. Rzeczony palec należał w tym przypadku
do pana Tulleya, łacinnika. Podszedł on właśnie do na-
rożnika budynku, gdzie nieco z dala od pozostałych
chłopców stał Sherlock. Surdut nauczyciela, zwykle po-
brudzony kredowym pyłem, został specjalnie oczysz-
czony na okazję zakończenia semestru i nieuchronnych
spotkań z ojcami, którzy płacili za naukę swych synów,
a biret tkwił na jego głowie tak prosto, jakby przytwierdził
go tam osobiście sam dyrektor.
 Ja, panie profesorze?
 Tak, ty!  warknÄ…Å‚ pedagog.  Ruszaj do gabinetu
dyrektora quam celerrime. Czy zostało ci w głowie dość
łaciny, by zrozumieć, co to znaczy?
 To znaczy  natychmiast , panie profesorze.
 Zatem pospiesz siÄ™.
Sherlock zerknął ku bramie szkoły.
 Ale panie profesorze, czekam na ojca, który ma mnie
odebrać.
 Z pewnością nie odjedzie bez ciebie, chłopcze.
Sherlock podjął jeszcze jedną bezczelną próbę.
 Mój bagaż...
Pan Tulley zerknÄ…Å‚ pogardliwie na zniszczony drew-
niany kufer Sherlocka  pamiątkę po wojskowych podró-
żach ojca  pełen zastarzałych plam i nadgryziony zębem
czasu.
 Nie sądzę, by ktokolwiek chciał go ukraść  powie-
dział  chyba że ze względu na wartość zabytkową. Po-
proszę woznego, by go dopilnował. A teraz ruszaj.
 11 
Sherlock z wahaniem zostawił swój dobytek  zapa-
sowe koszule i bieliznę, tomiki poezji i kajety, w których
zwykł notować swoje pomysły, przemyślenia, rozważania
i melodie, jakie czasem przychodziły mu do głowy  po
czym poszedł ku otoczonemu kolumnami wejściu do bu-
dynku szkoły. Przepychając się przez tłum uczniów, ich
rodziców i rodzeństwa, zarazem nieustannie zerkał ku
bramie, gdzie tłoczyły się konne powozy próbujące prze-
jechać przez nią wszystkie naraz.
Główny hall wejściowy zdobiła dębowa boazeria
i ustawione półkolem marmurowe popiersia poprzed-
nich dyrektorów i patronów, każde na osobnym postu-
mencie. Snopy światła padały ukośnie z wysokich okien
na czarno-białe płytki podłogi, rozświetlając wirujące
drobinki kredowego pyłu. Ścisk panujący w hallu rodził
niebezpieczeństwo, że lada chwila jakieś popiersie zo-
stanie strącone z postumentu. Na niektórych widniały
duże pęknięcia szpecące gładki marmur, co nasuwało
wniosek, że przy każdym zakończeniu semestru co naj-
mniej jedno z nich rozbijało się o podłogę i trzeba je było
sklejać.
Sherlock przemykał się między ludzmi, którzy nie
zwracali na niego uwagi, aż w końcu udało mu się wydo-
stać z tłumu i wejść w korytarz wychodzący z hallu. Gabi-
net dyrektora mieścił się kilka jardów dalej. Zatrzymaw-
szy się na progu, Sherlock wziął głęboki oddech, otrzepał
klapy mundurka i zapukał.
 Wejść!  zahuczał głos niczym w teatrze.
 12 
Przekład: Dominika Cieśla-Szymańska
Redaktor prowadzÄ…ca: Natalia Sikora
Redakcja: Marta Małecka-Kisiel
Korekta: Justyna Żebrowska, Jadwiga Piller
Redakcja techniczna: Anna Gajewska
Opracowanie okładki polskiej i stron tytułowych
na podstawie wersji oryginalnej: Szymon Wójciak
Ilustracja na okładce: Ker Walker i Sam Hadley
Fotografia autora: © Helen Stirling
Skład i łamanie: AdamDabrowski.com
Wydawnictwo W.A.B.
02-386 Warszawa, ul. Usypiskowa 5
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
wab@wab.com.pl
www.wab.com.pl
ISBN 978-83-7747-320-7
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sherlock Holmes DvDScr xvid AC3 FLAWL3SS
Sherlock Holmes inter reading true?lse
1101211454330121 witn sherlock holmes
John Gregory Betancourt Sherlock Holmes In The Amateur Mendicant Society
Sherlock Holmes 2009
pilot pirx jako sherlock holmes
cykle Historia Sherlocka Holmesa?tektyw

więcej podobnych podstron