Andersen Hans Christian SÅ‚owik


Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
dacjÄ™ Nowoczesna Polska.
HANS CHRISTIAN ANDERSEN
SÅ‚owik
tłum. cecylia niewiadomska
Wiele lat upłynęło od zdarzenia, które wam chcę opowieóieć, więc posłuchajcie, zanim
luóie całkiem o nim zapomną.
Wiecie zapewne, że cesarz chiński jest Chińczykiem, zarówno jak jego doradcy i w ogó-
le wszyscy mieszkańcy tego kraju.
Otóż pałac tego cesarza należy do najpiękniejszych gmachów w całym świecie: ol-
brzymi, wspaniały i z najcieńszej porcelany, tak kruchej i delikatnej, że prawie dotknąć
się jej nie można.
Dokoła pałacu rozciąga się ogród, pełen najrzadszych, najpiękniejszych kwiatów. Do
tych ostatnich przywiązane są małe ówoneczki ze szkła i srebra, które ówonią, kiedy
kto przychoói, a to dlatego, aby nie zapomniał nikt spojrzeć na nie.
Tak mądrze wszystko było urząóone w ogroóie chińskiego cesarza. A ogród ciągnął
się baróo daleko i sam ogrodnik nie wieóiał na pewno, góie się kończy. Bo też naprawdę
nie kończył się wcale, ale łączył z lasem ogrodowym, pełnym głębokich jezior i drzew
starych, który dochoóił aż do brzegów morza. Morze było błękitne i baróo głębokie
 do samego brzegu przypływać mogły wielkie statki i zatrzymywać się pod gałęziami
drzew olbrzymich, prastarych.
Na jednym z nich, na niskiej zielonej gałązce, słowik uwił gniazdko i śpiewał co noc
tak cudownie, iż uboóy rybacy, którzy wypływali na morze dla zarobku, opuszczali sieci
i sieóieli bezczynnie, zasłuchani w pieśń czaroóiejską.
 Boże, jakież to piękne!& Boże, jak on śpiewa&
Z całego świata zjeżdżali się do Chin podróżni, aby obejrzeć cesarską stolicę, wspaniały
pałac i ogród cudowny, lecz kto z nich tylko usłyszał słowika, powtarzał bez namysłu:
 To najpiękniejsze ze wszystkiego.
Powróciwszy do ojczyzny, podróżni opowiadali o cesarzu, o jego pałacu i ogroóie,
o wszystkich cudach, które oglądali. Uczeni pisali o tym wiele książek, w których poói-
wiali rzeczy piękne,  lecz słowik najpiękniejszy ze wszystkiego  zapewniał każdy po
kolei. Poeci układali nawet śliczne wiersze, chwaląc leśnego śpiewaka.
Książki te rozchoóiły się szeroko po świecie, a niektóre zawędrowały do rąk samego
cesarza chińskiego. Zasiadł w złocistej koronie na kosztownym krześle i kiwając głową
z wielkiego zadowolenia, czytał o przepysznym pałacu swoim i ogroóie.
 Ale słowik najpiękniejszy ze wszystkiego  powtarzało się na każdej kartce.
 Co to ma znaczyć?  spytał cesarz zóiwiony.  Słowik? Cóż to takiego? W ogro-
óie moim jest coś tak pięknego, że zachwycają się wszyscy podróżni, a ja dowiaduję się
o tym z ich książek?
I zawołał natychmiast szambelana.
Był to dygnitarz tak dumny, że jeśli który z niższych od niego urzędników śmiał mu
zadać jakie pytanie, odpowiadał tylko:  Hm!  co i po chińsku nic nie znaczy.
 Dowiaduję się z książek  rzekł cesarz  że w moim ogroóie mieszka słowik,
ptak cudowny, najpiękniejszy ze wszystkiego, co się w moim państwie znajduje. Dlaczego
ja o nim dotychczas nic nie wiem?
 I ja nic o nim nie słyszałem  odparł pokornie szambelan.  Nie był dotąd
u dworu przedstawiony.
 Więc żądam, aby óisiaj został przedstawiony  rzekł monarcha.  Świat cały
wie o skarbie, jaki posiadam, a ja jeden nic o nim nie wiem!
 Pierwszy raz o tym słyszę  powtórzył szambelan  ale się postaram odszukać
go zaraz.
Odszukać? Góie go szukać? Biedny szambelan biegał bez wytchnienia po wszystkich
salach, schodach, korytarzach, z dołu na górę i z góry na dół, wypytywał wszystkich 
ale mu nikt nie umiał odpowieóieć: nikt w pałacu nic nie słyszał o słowiku i nikt nic
o nim nie wieóiał.
Wrócił więc do cesarza, zapewniając, że słowika nie ma na świecie, a w książce napisali
widocznie nieprawdÄ™.
 Wasza cesarska mość niechaj nie wierzy temu, co piszą w książkach  mówił
z przekonaniem  wszystko to baśnie bez żadnego sensu i niebezpieczne kłamstwa.
 Ależ tę książkę przysłał mi sam Dalajlama  zawołał cesarz  więc baśni w niej
nie ma, a kłamstwa być nie może. Chcę usłyszeć słowika. Żądam, aby óiś jeszcze został
mi przedstawiony; obdarzę go najwyższą łaską. A jeżeli go nie znajóiecie, cały dwór po
wieczerzy zostanie skazany na bambusową chłostę.
 Tsing-pe  odparł szambelan i zaczął na nowo przebiegać korytarze, sale, galerie
i schody. Za nim biegł cały szereg dworzan i urzędników, gdyż nikt nie miał ochoty na
bambusową chłostę.
Lecz nic nie mogli dowieóieć się o słowiku, którego wielbił świat cały. W pałacu
cesarskim nie wieóiano o jego istnieniu.
Na koniec zapytali o niego ubogą óiewczynkę, pomywaczkę u cesarskiego kuchcika,
którą przypadkiem spotkano na droóe.
 Jakże bym mogła nie znać słowika?  odparła.  Jakże bym mogła nie znać
jego śpiewu! Słyszę go co óień, gdy niosę wieczorem resztki z kuchni dla chorej matki.
Siadam wtedy w lesie albo nad brzegiem morza i słucham, słucham go bez końca i nie
mogę odejść, bo tak mi przyjemnie i słodko, że łzy płyną z oczu, jak gdyby mnie matuchna
całowała.
 Słuchaj  przerwał szambelan  dostaniesz miejsce nadwornej kucharki, i wyro-
bię ci prawo patrzenia przez szparę, jak cesarz obiaduje, jeśli nas zaprowaóisz do słowika,
który musi być óiś wieczorem przedstawiony u dworu.
I natychmiast ruszyli wszyscy za óiewczynką do lasu, góie śpiewał słowik.
Uszli już dość daleko, kiedy ryknęła krowa.
 Oho!  zawołał z radością szambelan.  Słyszycie go? Co za siła w małym ptaszku.
Istotnie, to zaóiwiające! Ale zdaje mi się, że go już słyszałem kiedyś.
 To krowa ryczy  rzekła mała pomywaczka. Do miejsca, góie mieszka słowik,
jeszcze baróo daleko.
Wkrótce w pobliskim błocie zarechotały żaby.
 Ach, jak ślicznie!  zawołał kapelmistrz nadworny.  Zupełnie jak szklane
ówonki!
 To żaby  odezwała się znowu óiewczynka  ale teraz zapewne usłyszymy go
już niedługo.
Rzeczywiście niebawem rozległa się pieśń słowika.
 To on!  zawołała z radością óiewczynka.  Ach, słuchajcie, słuchajcie! Patrzcie,
sieói na gałązce!
I wskazała szarą ptaszynę pośród zielonych liści.
 Czyż to być może?  spytał zdumiony szambelan.  Nigdy nie przypuszcza-
łem, aby słowik mógł mieć tak pospolitą powierzchowność. Chyba że stracił barwy pod
wpływem wzruszenia, na widok tylu osób znakomitych.
 Słowiczku!  zawołała radośnie óiewczynka.  Nasz cesarz życzy sobie, abyś mu
zaśpiewał.
 Z największą chęcią  odpowieóiał słowik i zaśpiewał, jak mógł najlepiej.
 Jak ówoneczki! Jak srebro!  powtórzył szambelan.  Baróo pięknie, prze-
ślicznie! Patrzcie tylko, jak to garóiołko pracuje! Przepowiadam, że u dworu bęóie miał
niesłychane powoóenie.
 Czy mam jeszcze zaśpiewać dla cesarza?  zapytał słowik, przekonany, że sam
monarcha słucha jego pieśni.
ans c istian ande sen SÅ‚owik 3
 Najmilszy słowiku  przemówił szambelan  mam zaszczyt w imieniu cesarza
zaprosić cię na óiś wieczór do pałacu, abyś mógł cudownym śpiewem zachwycić samego
monarchÄ™.
 Najlepiej lubię śpiewrać w lesie  odparł słowik  lecz skoro cesarz żąda, stawię
się wieczorem w pałacu.
W głównej sali porcelanowej przygotowano wspaniałe przyjęcie; ściany, sufit i pod-
łoga, błyszczały od świateł, w korytarzach ustawiono najpiękniejsze kwiaty, a ówoneczki
na nich ówoniły tak głośno, że trudno było rozmawiać swobodnie.
Na środku sali, przed tronem cesarskim, umieszczono złoty pręcik dla słowika. Dwór
cały był zebrany, mandaryni w galowych strojach, damy w toaletach balowych, nawet
małej pomywaczce, która znalazła słowika, pozwolono patrzeć przez szparę, gdyż miano-
waną została obecnie nadworną kucharką jego cesarskiej mości.
Wszystkie spojrzenia były zwrócone na ptaszka w szarych piórkach, sieóącego na
złotym pręciku; sam monarcha skinął mu głową łaskawie.
Wtem słowik zaczął śpiewać. Śpiewał tak cudownie, że łzy błysnęły w oczach chiń-
skiego cesarza i spłynęły mu z wolna po policzkach. Wióąc to, słowik śpiewał jeszcze
piękniej, głos jego przenikał serca i napełniał je weselem. Rozpromieniło się oblicze
władcy i w uniesieniu radości obdarował śpiewaka własnym swym złotym pantoflem,
który ptaszek odtąd mógł nosić na szyi.
Ale słowik poóiękował za dar tak wspaniały.
 Jestem wynagroóony dostatecznie  mówił  wióiałem łzy w twych oczach,
o monarcho: to najwyższa nagroda dla śpiewaka. Azy twoje mają cenę i wartość niezwykłą.
Sam Bóg wiói, że hojnie zostałem wynagroóony.
I znowu zaczął śpiewać, jeszcze rzewniej, jeszcze piękniej.
Cały dwór był w zachwycie. Damy w balowych strojach nabierały w usta wody i głośno
przelewały ją w garóiołkach, co miało naśladować głos słowika; mandaryni i dworzanie
kiwali głowami; nawet służba wyrażała zupełne zadowolenie, a to znaczy baróo wiele, bo
jej dogoóić  jak wiadomo  trudniej, niż najwyższym dygnitarzom.
Słowem, powoóenie śpiewaka było nieporównane.
Miał odtąd zostać na cesarskim dworze i zamieszkać w pałacu, w klatce złoconej,
z której wolno mu było wylatywać na przechaókę dwa razy óiennie i raz każdej nocy.
Do posługi dano mu dwunastu lokai, a każdy do nóżki ptaka przywiązywał jedwabny
sznurek, aby mu lepiej było latać.
W całym mieście nie rozmawiano o niczym, tylko o cudownym ptaku, i jeśli dwie
osoby spotkały się na ulicy, to zamiast powitania, jedna z nich natychmiast wymawiała
 ło  druga kończyła  wik . Dwunastu kupców imieniem słowika nazwało óieci swoje,
choć z tych  Słowików żaden nie miał w gardle struny słowiczej.
Dnia pewnego cesarz otrzymał pakiecik z napisem:  Słowik .
 Pewno nowe óieło o naszym śpiewaku  rzekł zadowolony.
Lecz w pakiecie nie było książki, tylko słowik sztuczny, zrobiony baróo óiwnie
i misternie, a cały osypany brylantami, rubinami i szafirami.
Gdy nakręcono tę maszynkę, sztuczny słowik zaśpiewał zaraz pieśń długą i uczoną.
Przy tym baróo wspaniale poruszył ogonem, który się mienił blaskiem kosztownych
kamieni. Na szyi miał jedwabną wstążeczkę z napisem:  Czymże jest słowik Dalajlamy
w porównaniu ze słowikiem cesarza chińskiego!
 Cudowny! Wspaniały!  wołali dworacy i ten, kto doręczył pakiet cesarzowi,
otrzymał zaraz tytuł  Nadwornego Obersłowicznika jego cesarskiej mości .
 A teraz niechaj razem zaśpiewają  rozkazał cesarz  bęóie wspaniały duet.
Nakręcono sztucznego ptaka i miały śpiewać razem, lecz duet się nie udał, gdyż słowik
sztuczny śpiewał podług przepisanej miary, a leśny śpiewak z serca i natchnienia.
 Ten nic nie winien  zadecydował kapelmistrz nadworny, wskazując sztucznego
ptaka  doskonale trzyma się taktu, jak gdyby się wykształca w mojej szkole.
Nakręcono go więc do śpiewania solo i miał powoóenie nie mniejsze od słowika
prawóiwego, a kosztownym, błyszczącym strojem baróiej zachwycał wszystkich.
Jedną i tę samą sztukę śpiewał trzyóieści trzy razy i nie zmęczył się wcale. Wszyscy
słuchali go z wielkim zajęciem, lecz nie umieli jeszcze melodii na pamięć, gdyż była baróo
ans c istian ande sen SÅ‚owik 4
trudna. Chcieli nakręcić go raz trzyóiesty czwarty, ale cesarz zażądał, aby teraz zaśpiewał
słowik żywy.
& Lecz góież się poóiał?&
Niespostrzeżony wyĘîunÄ…Å‚ przez okno i uciekÅ‚ do swojego lasu zielonego.
 A to co?  pytał cesarz z niezadowoleniem.
 A to co?  powtórzyli natychmiast dworacy i zaczęli szemrać z głośnym oburze-
niem, wyrzucając niewóięczność słowikowi.
 Na szczęście lepszy ptak nam został  zdecydowali wreszcie.
Kazano go nakręcić po raz trzyóiesty czwarty i wysłuchano znowu z poważnym sku-
pieniem doskonałej i trudnej pieśni, której nikt jeszcze nie mógł się nauczyć.
Kapelmistrz nie miał dość słów na pochwałę misternego śpiewaka, który, jego zda-
niem, wart był nieskończenie więcej od słowika prawóiwego, nie tylko z powodu pięknej
i kosztownej powierzchowności, lecz głównie ze względu na znakomity wewnętrzny me-
chanizm.
 Raczcie panowie tylko sami ocenić tę różnicę  mówił  ze słowikiem prawói-
wym nigdy nie wiadomo, co zaśpiewa? jak zaśpiewa? Jest się na jego łasce. A w sztucznym
wszystko stałe, jasno określone i wiadome. Można go otworzyć, obejrzeć walce i sztyfciki,
zrozumieć, skąd się głos bierze i jakim sposobem.
I wszyscy byli tego zdania, a Nadworny Obersłowicznik otrzymał pozwolenie poka-
zania ptaka ludowi w najbliższe święto.
Wszyscy słuchali go z wielkim zachwytem i podnosili w górę palec wskazujący, wo-
łając:  O!  potem się rozchoóili, kiwając głowami.
Tylko biedni rybacy, którzy słyszeli nieraz śpiew słowika, inaczej myśleli sobie.
 Aadnie śpiewa  mówili  ale czegoś mu brakuje. A czego? Sami nie wiemy.
Na słowika zapadł wyrok wygnania z granic państwa chińskiego.
Sztucznego ptaka umieszczono na jedwabnej poduszce u wezgłowia cesarza. Otacza-
ły go wszystkie kosztowności i dary, które otrzymał za pieśni; przyznano mu też tytuł:
 Wielkiego śpiewaka jego cesarskiej mości i pierwsze miejsce obok cesarza przy stole po
lewej stronie, jako po stronie serca, to jest ważniejszej, gdyż i chiński cesarz ma też serce
po lewej stronie.
Kapelmistrz nadworny napisał o nim óieło baróo uczone i pełne niezwykłych wy-
razów w dwuóiestu pięciu tomach; każdy je też kupował, wychwalał, aby o nim nie
pomyślano, że jest nieukiem, który podobnych rzeczy nie rozumie.
Tak upłynął rok cały. Nie tylko dwór i cesarz, ale wszyscy mieszkańcy stolicy umieli
już piosenkę słowika na pamięć, słuchano jej wszakże z coraz większą przyjemnością, gdyż
każdy mógł wtórować teraz śpiewakowi. Przyśpiewywali też wszyscy: thiu, thiu, thiu! glu,
glu, glu! śpiewali ulicznicy na ulicach, śpiewał i sam monarcha.
Ale pewnego wieczora, kiedy cesarz, leżąc w łóżku, słuchał znanej pieśni, nagle coś
w ptaku brzęknęło, trzasnęło, zakręciło się, zawarczało trrr! i  umilkło.
Monarcha wyskoczył z łóżka i posłał natychmiast po nadwornego doktora. Cóż tu
jednak poraóić mógł doktór? Udano się do zegarmistrza i ten, obejrzawszy baróo uważ-
nie maszynkę i pokiwawszy głową w rozmaite strony, zdecydował, że ptaka naprawić
jeszcze można, lecz zarazem zapowieóiał, że trzeba oszczęóać go baróo, gdyż śrubki się
wytarły, a zastąpić je nowymi niepodobna.
Rozpacz! Tylko raz na rok można było teraz nakręcić słowika, a i ta próba zawsze była
dla niego niebezpieczna. Toteż po każdej pieśni kapelmistrz nadworny ocierał spocone
czoło i wygłaszał mowę, baróo piękną i pełną najniezwyklejszych wyrazów, w której
zapewniał, że śpiew sztucznego ptaka doskonalszy jest niż kiedykolwiek.
I znowu pięć lat upłynęło, kiedy niespoóianie na kraj spadło już teraz prawóiwe
nieszczęście: cesarz zachorował ciężko i doktorzy zapewniali, że nie ma dla niego ratunku.
Wybrano więc następcę i tylko lud, przywiązany szczerze do monarchy, gromaóił się
przed pałacem, dopytując o jego zdrowie.
 Hm!  odpowiadał mu tylko szambelan i potrząsał głową znacząco.
A cesarz leżał na wspaniałym łożu blady i zimny. Dwór cały miał go już za umarłego,
więc pusto było w tej części pałacu; urzędnicy i mandaryni spieszyli do nowego władcy, bo
on teraz rozdawać mógł łaski i skarby. Ze służby także przy nim nie było nikogo: lokaje
ans c istian ande sen SÅ‚owik 5
i pokojówki, korzystając z chwilowego bezkrólewia, urząóili u siebie wspaniałe przyjęcie
i rozpowiadali ciekawym o wszystkim, co wieóieli i o czym nie wieóieli wcale.
Wysłano dywanami wielkie sale i korytarze, aby kroków słychać nie było, więc w pa-
łacu panowała óiwna cisza, żadnym szmerem nie zakłócona.
Ale cesarz nie umarł, choć leżał bezwładny na purpurowym łożu, osłonięty ciężką
kotarą z purpurowego aksamitu ze złotymi łańcuchami. Przez otwarte okno w padał do
pokoju jasny blask księżyca i oświetlał salę, postać cesarza i sztucznego ptaka na jedwabnej
poduszce u wezgłowia.
Pierś monarchy podnosiła się zaledwie słabym i męczącym oddechem, gdyż czuł na
niej ciężar, niby kamień olbrzymi. Otworzył oczy, ażeby zobaczyć, co go tak okropnie
przygniata i ujrzał  śmierć. Na jego sercu sieóiała, koścista, w jego własnej koronie,
z jego mieczem w dłoni, sztandarem w drugiej. Wszystkie cesarskie skarby mu zabrała,
teraz odbierze życie.
A spoza fałd kotary ciężkiej, aksamitnej, wysuwały się óiwaczne postaci: jedne uśmiech-
nięte, pogodne i jasne, inne okropne, straszne. Były to złe i dobre uczynki cesarza, które
wróciły doń w goóinę śmierci, aby z nim razem opuścić tę ziemię.
Co chwila wychylały się spoza firanek i mówiły do niego.
 A pamiętasz o tym?  A to pamiętasz?  A nie zapomniałeś tamtej goóiny?
A tamto? A tamto?
I mówiły tak wiele, że choremu pot śmiertelny okrył czoło i nie wieóiał, co począć,
aby nie słyszeć ich więcej.
 Nigdy w życiu nie doznawałem takiej męki!  szeptał.  Ja nie chcę tego słyszeć!
Muzyki! Muzyki! B3cie w wielki bęben chiński, abym nie słyszał ich głosów! Nie chcę
słyszeć, co one mówią!
Lecz postaci spoza kotary śmiały się i mówiły ciągle, ciągle, bez ustanku, a śmierć jak
Chińczyk, wciąż kiwała głową w złotej koronie.
 Muzyki! Muzyki!  powtarzał zmęczony monarcha.  Słowiczku mój złoty, ty
mi zaśpiewaj! Ja cię tak kochałem! Obsypywałem cię podarunkami, własny pantofel na
twojej szyi zawiesiłem! Zaśpiewajże mi teraz! Czyż mi nie zaśpiewasz?&
Ale ptak milczał. Nie było nikogo, kto by go nakręcił, więc bezduszna maszynka
zaśpiewać nie mogła.
I śmierć tylko patrzyła na chorego pustymi otworami w czaszce, a dokoła panowała
straszna i dręcząca cisza&
Wtem na zielonej gałązce za oknem rozległa się pieśń cudna; to prawóiwy słowik!
Dowieóiał się o chorobie cesarza i zaraz przyleciał do niego z pieśnią naóiei i ukoje-
nia. I śpiewał tak cudownie, że straszne wióiadła pobladły i znikły, a krew coraz szybciej
krążyła w sztywnych i stygnących członkach umierającego. Śmierć nawet sama kiwać się
przestała i zasłuchana, powtarzała tylko:
 Ach, śpiewaj jeszcze, śpiewaj!
 A oddasz mi cesarski miecz?& Cesarski sztandar?& Oddasz złotą koronę?  pytał
słowik.
I śmierć oddawała zagrabione skarby jeden po drugim za pieśni cudowne.
A słowik śpiewał dalej, coraz rzewniej, piękniej. Śpiewał o nocy i ciszy cmentarza,
góie kwitną białe róże na świeżej mogile, góie czeremcha rozlewa woń upajającą, a rosa
łez luókich pada na trawę i kwiaty.
I porwana tęsknotą do ziemi ojczystej, śmierć się rozwiała w mgłę jasną i, lekka jak
obłoczek, uleciała przez otwarte okno.
 O óiÄ™ki ci!  rzekÅ‚ cesarz.  òiÄ™ki ci, ptaku niebiaÅ„ski! PoznaÅ‚em ciÄ™. Ja ciebie
wygnałem z królestwa i granic państwa mego, a ty rozproszyłeś okropne widma, które
mnie dręczyły i śmierć samą oderwałeś od mojego łoża. Jakże cię wynagroóę?
 Już jestem wynagroóony  odparł słowik.  Wióiałem łzy w twych oczach,
kiedy po raz pierwszy zaśpiewałem dla ciebie i tego nigdy w życiu nie zapomnę. Aza 
to najdroższy klejnot dla śpiewaka, większej nagrody nikt mu dać nie może.  A teraz
uśn3; sen powraca zdrowie; ja ukołyszę cię do snu piosenką.
I zasnął chory cesarz, uśpiony czarowną, słodką melodią pieśni, co płynęła z serca.
ans c istian ande sen SÅ‚owik 6
Promienie słońca zajrzały przez okno do sali porcelanowej i cesarz zbuóił się silny,
zdrowy.
Przy nim nie było nikogo: służba myślała, że nie potrzebuje już od niej posług 
tylko na gałązce za oknem śpiewał słowik, prawóiwy przyjaciel, który nie szukał nagrody
i sławy, lecz umiał kochać wiernie.
 Zostań przy mnie na zawsze  rzekł do niego cesarz  bęóiesz śpiewał wtedy
tylko, gdy sam zechcesz, a sztucznego ptaka rozb3ę na drobne kawałki.
 Pozostaw go  prosił śpiewak  wszak służył ci wiernie, o ile było w jego mocy.
Ja w pałacu żyć nie umiem, nie mogę tu wić gniazda; ja potrzebuję swobody i lasu. Jestem
śpiewakiem Bożym i nie mogę na tym świecie być niczyim niewolnikiem, ani służyć na-
wet najpotężniejszemu i najlepszemu z monarchów. Mogę być jednak jego przyjacielem.
Co óień wieczorem siądę na gałązce u twego okna i śpiewać ci będę, aby cię rozweselić
i ukoić; moja piosenka zbuói w twoim sercu przyjaciół prawdy, uczucia szlachetne, które
dworacy sztucznie usypiają. Będę ci śpiewał o wszystkim, co ukrywają przed tobą. Mały
ptaszek lata wszęóie, wszystko wiói, zna ubogie chatki rybaków nad morzem i pracują-
cych w pocie i znoju rolników, których ty, panie, nie wióiałeś nigdy. Nad koronę twoją
przekładam twe serce i do niego przemawiać będę w moich pieśniach. Przyrzecz mi tylko
jedno.
 Wszystko, czego zapragniesz!  odrzekł, wstając, cesarz i na znak przysięgi miecz
złoty przycisnął do serca.
Wyglądał znowu wspaniale w bogatym cesarskim stroju, który sam óiś przywóiał,
słuchając głosu ptaka-przyjaciela.
 Nie mów nikomu o tym  dodał słowik  że jest ptaszek maleńki, który tobie
tylko śpiewa pieśni miłości i prawdy. Wierz mi: tak bęóie lepiej.
I słowik odleciał.
Do komnaty cesarskiej weszli dworacy i służba, urzędnicy i mandaryni; wszyscy przy-
szli pożegnać zmarłego monarchę, po raz ostatni spojrzeć na twarz jego.
Wtem stanęli zdumieni: cesarz stał ubrany, z mieczem, w koronie, zdrów, silny i we-
soły.
 Witam was!  rzekł uprzejmie.
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że
możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi
materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały
udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa  Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL.
yródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/slowik
Tekst opracowany na podstawie: Hans Christian Andersen, Baśnie, tłum. Cecylia Niewiadomska, wyd. 7, wyd.
Gebethner i Wolff, Kraków 1925
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyĘîowa
wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochoóącego ze zbiorów BN.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Weronika Trzeciak.
Okładka na podstawie: shaire productions@Flickr, CC BY 2.0
o k
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska  organizacji pożytku publicznego óiałającej na rzecz
wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechoói twórczość kolejnych autorów. òiÄ™ki Twojemu wsparciu bęóiemy
je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
k o o
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur: Fundacja Nowoczesna Polska, KRS 0000070056.
Pomóż uwolnić konkretną książkę, wspierając zbiórkę na stronie wolnelektury.pl.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.
ans c istian ande sen SÅ‚owik 7


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andersen Hans Christian Listek z nieba
Andersen Hans Christian Ropucha
Andersen Hans Christian Z jednego gniazda
Andersen Hans Christian Bąk i piłka
Andersen Hans Christian Polny kwiatek
Andersen Hans Christian Historia roku

więcej podobnych podstron