Emancypantki25


170






























25 Wypędzeni wracają
W tym czasie w mieszkaniu pani Latter roztrząsały się ważne kwestie.
Na pół godziny przed obiadem Stanisław wręczył pani Latter list przyniesiony przez posłańca,
który czekał na odpowiedź. Pani Latter spojrzała na adres
charakter wydał się jej
obcym. Powoli rozcięła kopertę i przeczytała kilka wyrazów napisanych po francusku:
"Dziś przyjechałem; proszę o rozmowę w wiadomej sprawie. Arnold"

Ma czekać posłaniec?
zapytał Stanisław.

Przyjdziesz, jak zadzwonię
odpowiedziała pani Latter. Przeczytała list drugi raz i rzekła
do siebie śpiewającym tonem:
Tak... tak... tak!... Nareszcie! Tego mi właśnie brakowało...
I przed oczyma jej wyobraźni stanął człowiek z pijacką fizjognomią, w odzieży poplamionej
i obdartej... Takiego widziała raz na ulicy w Warszawie i w takiej postaci od lat wielu
przedstawiała sobie swego drugiego męża. Nie mogło być inaczej: Ten drugi mąż, niegdyś
piękny jak Apollo, odznaczał się nieśmiałością. Był tak strasznie nieśmiały, że nawet nie
umiał się oświadczyć; przez dwa lata pożycia zachowywał się wobec niej jak lokaj; doprowadził
ją do ruiny, a przynajmniej nie zapobiegł temu. Gdy mu zaś w trzecim roku małżeństwa
powiedziała w uniesieniu, że jest przez nią utrzymywany i że ona ma prawo w każdej
chwili wypędzić go
nie obraził się, tylko wyjechał pozostawiając jej do spłacenia długi.
Był to człowiek, którego pani Latter nienawidziła z całej duszy. Bo dlaczego on wtedy nie
wybuchnął gniewem?... albo dlaczego jej nie przeprosił?... A jeżeli nie umiał ani gniewać się,
ani przepraszać, dlaczego ją porzucił nie dając przez piętnaście lat znaku życia?...
"Więc jedno z trojga
myślała pani Latter.
Albo już nie żyje, albo wpadł za coś do więzienia,
albo
rozpił się i znikczemniał." Innej kariery nie mógł zrobić człowiek, którym ona
tak strasznie pogardzała. Na dnie posępnych marzeń pani Latter powrót jej męża nie należał
do nieprawdopodobieństw. Owszem, bo dlaczegóż by los miał jej oszczędzić największego
nieszczęścia?... Może nie wrócić, ale może i wrócić
mówiła sobie.
Lecz jeżeli wróci, to z
pewnością jak nędzarz i nędznik, którego ona będzie musiała ukrywać przed oczyma świata i
przed własnymi dziećmi.
Niekiedy w chwilach osłabienia zdawało się jej, że gdyby wypędzony mąż wrócił, ze
wstydu i gniewu odebrałaby sobie życie... Tymczasem nadeszła ta chwila i pani Latter, zamiast
struchleć, otrząsnęła się ze swej apatii. Energicznym krokiem poszła do sypialni, wypiła
kieliszek wina i na przysłanym jej liście napisała jeden wyraz: "Czekam." Włożyła w
kopertę i zaadresowawszy "Monsieur Arnold" kazała oddać posłańcowi.
Potem usiadła na fotelu i bawiąc się kościanym nożykiem patrzyła na drzwi, spokojnie
czekając, rychło między portierami ukażą się łachmany, obrzękła twarz i załzawione oczy
człowieka, który kiedyś zastąpił jej drogę na ulicy, a do którego musi być podobnym jej mąż.
Gdyby ją zapytano, jak długo czekała: godzinę czy kilka minut, nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Również nie słyszała, że ktoś wszedł do przedpokoju, że zapukał do drzwi gabinetu i
nie mogąc doczekać się wezwania sam je otworzył. Pani Latter pamiętała tylko, że jakiś cień
ukazał się istotnie między portierami i zbliżał się do biurka. Pani Latter nie patrzyła mu w
twarz, niemniej była pewną, że stoi przed nią obdarty pijak. Nawet zdawało jej się, że czuje
zapach wódki.

Czego nareszcie chcesz pan ode mnie?
zapytała go po francusku.

Tak mnie witasz, Karolino...
odpowiedział głos dźwięczny jak organy.
Pani Latter zadrżała i podniosła głowę. O parę kroków od niej stał niezwykle piękny mężczyzna:
średniego wzrostu, brunet, ze szlachetnymi rysami i matową cerą. Miał niewielkie
czarne wąsiki i ciemne oczy, w których nie wiadomo, co więcej należało podziwiać
melancholię
czy słodycz.
Wyglądał na trzydzieści kilka lat, był ubrany bez zarzutu, a na palcu lewej ręki miał pierścień
z dużym brylantem.
Pani Latter przypatrywała mu się zdumiona: ani śladu nędzy czy wyniszczenia...
"Aha!
pomyślała
więc musi być łotrem eleganckim... Oszukuje w karty albo okrada
salony... Ale nic się nie zmienił..."

Chcę wiedzieć, czego pan sobie życzysz?
zapytała po raz drugi.
Na pięknej twarzy gościa odbiła się jakaś gra uczuć: był wzruszony, lecz zaczynał się
dziwić.

Karolino
mówił ciągle po francusku
nie mam i nie chcę mieć pretensji do twoich
względów; ależ jestem co najmniej... dawnym znajomym... Zdaje mi się, że ten kamienny
Sokrates przywitałby mnie inaczej... nawet to biurko... fotel... Aha!... i portrety dzieci
dodał,
z uśmiechem patrząc na ścianę.
Pani Latter przygryzła wargi z gniewu.

Dzieci
rzekła
a nawet biurko i fotele były własnością mego pierwszego męża... Są to
więc bardzo dalecy znajomi pańscy
dodała z naciskiem.
Twarz gościa pociemniała rumieńcem.

Wybornie!
odparł już innym tonem
chcesz sprowadzić nasze stosunki od razu na
grunt właściwy... Doskonale!... Pozwoli pani jednak, że usiądę...
Siadł na fotelu, od którego pani Latter ze wstrętem odsunęła się na drugi koniec kanapki.

Przed paroma miesiącami
mówił
otrzymała pani ode mnie list z Waszyngtonu, pisany
w grudniu roku zeszłego.

Nic nie otrzymałam.

Nie?...
zdziwił się gość.

Nic i nigdy.

Nigdy?... A jednak pisałem do pani i w roku 1867 z miasta Richmond w stanie Kentucky.
Pani Latter milczała.

Nic nie rozumiem...
mówił gość nieco zmieszany.
Ja wprawdzie teraz, zamiast: Eugeniusz
Arnold Latter, nazywam się krótko: Eugeniusz Arnold, no, ale chyba to nie spowodowało
nieporozumienia.

Ach, więc mamy zmianę nazwiska!...
zawołała pani Latter z szyderczym śmiechem,
uderzając ręką w poręcz kanapki. To daje do myślenia, że nie traciłeś pan czasu...
Gość patrzył na nią zdziwiony.

Chyba słyszała pani o mnie...

Nic nie słyszałam
odparła szorstko.
Ale znam tę pochyłość, po której staczają się
słabe charaktery...
Gość znowu zarumienił się, ale tym razem z gniewu.

Pozwoli pani, że w kilku słowach dam jej małe objaśnienie. Pani Latter bawiła się
wstążką sukni.

Jak pani wiadomo, zawsze byłem nieśmiały: w liceum, w uniwersytecie... Gdy przyjechałem
do tego kraju na nauczyciela prywatnego, moja nieszczęsna wada spotęgowała się, a
gdy... miałem zaszczyt zostać mężem pani... prawie przeszła w chorobę...

Co jednak nie przeszkadzało umizgać się...

Mówi pani o tej guwernantce z Grenoble, do której
nie umizgałem się, tylkom jej pomagał
jako rodaczce... Ale mniejsza o nią...
Otóż, gdym otrzymał
raz na zawsze
dymisję od pani, pojechałem do Niemiec pragnąc
tam zostać guwernerem. Poradzono mi jednak, ażebym przeniósł się do Ameryki, co też zrobiłem.
Chwilę odpoczął.

Tam trafiłem na wojnę domową i z biedy zapisałem się do armii północnej jako Eugeniusz
Arnold. Zmieniłem nazwisko z obawy, ażeby go nie skompromitować, ponieważ byłem
pewny, że z moją nieśmiałością, jeżeli natychmiast nie zginę, to albo ucieknę w pierwszej
bitwie, albo zostanę rozstrzelany
za zbiegostwo.
Wnet jednak przekonałem się, że nieśmiałość i tchórzostwo są dwie rzeczy różne. Krótko
mówiąc: skończyłem kampanię w randze majora, dostałem od rządu trzysta dolarów emerytury,
od kolegów ten oto pierścień i
co mnie najwięcej dziwiło
nauczyłem się rozkazywać,
ja, który niegdyś tylko spełniałem rozkazy wszystkich, nawet moich uczniów...
A ponieważ tak wybornie posłużyło mi nowe nazwisko, więc zatrzymałem je.

Budująca historia
odezwała się pani Latter.
Ja inne stawiałam panu wróżby...

Wolno wiedzieć?
spytał ciekawie.

Że pan będziesz grał w karty.
Gość roześmiał się.

Ja nigdy nie biorę kart do ręki.
Grywałeś pan jednak co wieczór.

Ach, tutaj?... Przepraszam panią, ale chodziłem do znajomych na wista dlatego, ażeby:..
nie być w domu...

To jednak kosztowało.

Nie tak wiele. Może w ciągu tych paru miesięcy przegrałem... ile?... z dziesięć rubli.

Zostawiłeś pan długi. Gość zerwał się z fotelu.

Jestem gotów spłacić je, od dawna... Ale skąd pani wie o nich?...

Musiałam wykupić pańskie weksle.

Pani?...
zawołał uderzając się w czoło.
Nie pomyślałem o tym!... Ale to nie były długi
karciane. Raz poręczyłem za jednym rodakiem... Drugi raz
trzeba było wykupić stąd i
wysłać do Francji tę guwernantkę z Grenoble, a trzeci raz wziąłem pieniądze na własną podróż
będąc pewny, że odeszlę je z Niemiec w pół roku... Los zrządził inaczej, ale spłacę
choćby dziś, jestem na to przygotowany. Nie wynoszą one tysiąca rubli.

Osiemset
wtrąciła pani Latter.
Weksle pani ma?
spytał.

Są przedarte.

To nic nie stanowi. Nawet choćby ich nie było, wystarczy mi słowo pani, że nie znajdą
się w obcych rękach.
Nastała dłuższa chwila milczenia. Gość był zakłopotany jak człowiek, który ma powiedzieć
coś niemiłego, a pani Latter wpadła w zadumę. W jej duszy gotował się przewrót.
"Odda mi osiemset rubli
myślała.
Jest zupełnie przyzwoitym człowiekiem, jeżeli nie
kłamie... Ale on nigdy nie kłamał... Guwernantki nie bałamucił, w karty nie grał, więc... o co
myśmy się poróżnili?... I dlaczego nie mielibyśmy się pogodzić? Dlaczego?..."
Ocknęła się i patrząc łagodniej na swego eks-męża rzekła:
Przypuszczając, że to, co pan
mówił, jest prawdą... Gość wyprostował się, w oczach błysnął mu gniew.

Za pozwoleniem
przerwał twardym tonem
do kogo pani raczy odzywać się w ten
sposób?... Nikt nie ma prawa kwestionować tego, co ja mówię.
Pani Latter zdziwiła się, nawet zlękła wybuchu, któremu potężny głos mówiącego nadawał
niezwykłą powagę.
"Dlaczego on wtedy tak mi nie odpowiadał?... Skąd ten głos?..."
przeleciało jej przez
myśl.

Nie chcę pana obrażać
rzekła
ale... musisz przyznać, że między nami istnieją dawne i
bolesne rachunki...

Jakie?... Wszystko płacę... Osiemset rubli, dziś, resztę za miesiąc...

Są rachunki moralne...
Gość patrzył na nią zdumiony. Pani Latter przyznawała w duchu, że nie zdarzyło jej się
widzieć spojrzenia, w którym byłoby tyle rozumu, siły i jeszcze czegoś
czego się obawiała.

Moralne
rachunki
między nami?...
powtórzył gość. I to ja mam być dłużnikiem?...

Opuściłeś mnie pan
przerwała podniecona
nie dawszy żadnego objaśnienia.
Na twarzy gościa widać było rosnący gniew, który w oczach pani Latter robił go jeszcze
piękniejszym.

Jak to?...
rzekł.
Pani, która przez kilka nieszczęsnych lat naszego pożycia traktowałaś
mnie jak psa, jak... szlachcic swego guwernera... pani mówisz o opuszczeniu cię?... Całą
moją winą jest to, że panią ubóstwiałem widząc w niej nie tylko ukochaną kobietę, ale i wielką
damę barbarzyńskiego narodu, która zniżyła się do poślubienia biedaka emigranta... No,
ale przez ostatni rok, a szczególniej ostatnią scenę, gdziem się prawie lękał, żebyś mnie pani
nie kazała wybić swojej służbie, przez tę ostatnią scenę
wyleczyłem się...
Dziś panią rozumiem: jesteś córką scytyjskich kobiet, które wiecznie rządziły, rozkazywały
i powinny by rodzić się mężczyznami... Ale ja byłem członkiem narodu ucywilizowanego
i pomimo przywiązania, pomimo względów należnych kobiecie, pomimo nieśmiałości
nie mogłem dłużej odegrywać roli zaprzedańca...
I lepiej się stało. Pani masz fach, który zaspokoił twoje instynkta władzy, przyniósł ci sławę
i majątek, a ja
jestem człowiek wolny... Skorośmy się nie dobrali, najlepszym było to,
żeś mnie pani uwolniła... O, to było bardzo stanowcze!...

Zatargi małżeńskie nie niweczą .sakramentu
odparła cicho pani Latter spuszczając
oczy.
Gość wzruszył ramionami.

Nie pomyślałeś pan nawet, że mogłam wpaść w nędzę z dziećmi...
dodała.

Dzieci... a nawet fotel i biurko są własnością pierwszego męża pani
odparł sucho.

Sama pani to raczyłaś powiedzieć przed pół godziną i... tej zasady będziemy się pilnowali...
Co zaś do bytu pani, byłem o niego spokojny. W roku 1867 spotkałem w Richmond dawną
pokojówkę pani, Anielę, zdaje mi się. Wyszła tam za fabrykanta pończoch. Od niej dowiedziałem
się, że założyła pani pensję, że robi pani majątek, że Kazio i Helenka są doskonale
wychowani... Trochę dziwiła mnie ta pensja; lecz znając energię pani nie wątpiłem, że
wszystko musi pójść dobrze.
Jakoż potwierdził mi to rok temu pan Śla... Ślaski (tam nazywa się Slade, bo nikt by nie
wymówił jego nazwiska), dawny sąsiad Norowa. On mi powiedział, że pani zrobiła majątek,
że Helenka wyrosła na piękną pannę, a Kazio zapowiada się na genialnego człowieka... Wobec
tych doniesień resztka żalu, jaki mogłem mieć do pani, zgasła we mnie. Zrozumiałem, że
gdybym nie wyjechał wówczas, mogłem być zawadą w karierze pani i dzieci... A dziś powiadam,
że to, co się stało, choć było dla mnie bardzo przykrym, dobrze się stało dla wszystkich.
Wszyscy podźwignęliśmy się materialnie i moralnie. Ręka Boska najlepszą wytyka drogę
ludziom.
Słuchając tego pani Latter czuła, że w jej sercu znika dawna nienawiść do męża, a miejsce
jej zastępuje niepokój.
"To jest szlachetny człowiek
myślała
ale... z czym on do mnie przyjechał?..."

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emancypantki32
Emancypantki57
Emancypantki33
EmancyT2R34
Emancypantki47
Emancypantki49
Emancypantki11
Emancypantki20
Emancypantki17
Emancypantki55
Emancypantki18
Emancypantki19
Emancypantki45
Emancypantki35
Emancypantki26
EmancyT2R9
Celiński P Interfejsy mediów cyfrowych dalsza emancypacja obrazów czy szansa na ich zdetronizow
Emancypantki14
EmancyT2R26

więcej podobnych podstron