rozdzial 05 (105)














Zelazny Roger - Znak Chaosu - Rozdział 05



      Szliśmy wzdłuż plaży w stronę portu, gdy Coral odezwała się w końcu:


      - Czy takie rzeczy często się tu zdarzają?


      - Powinnaś nas odwiedzić w jakiś naprawdę zły dzień - odparłem.


      - Jeśli możesz mi to zdradzić, chciałabym wiedzieć o co chodziło.


      - Chyba jestem ci winien wyjaśnienie - zgodziłem się. - Ponieważ niesprawiedliwie cię oceniłem, choć może o tym nie wiesz.


      - Mówisz poważnie?


      - Tak.


      - Mów dalej. Jestem naprawdę ciekawa.


      - To długa historia... - zacząłem znowu.


      Spojrzała przed siebie, na port, a potem na wysoki szczyt Kolviru.


      - ...I długi spacer - stwierdziła.


      - ...A ty jesteś córką pierwszego ministra kraju, z którym nasze stosunki są w tej chwili nieco napięte.


      - O co ci chodzi?


      - Niektóre z wyjaśnień mogą być informacją dość delikatną.


      Położyła mi dłoń na ramieniu i zatrzymała się. Popatrzyła mi w oczy.


      - Potrafię dochować tajemnicy - zapewniła. - W końcu ty znasz moją.


      Pogratulowałem sobie poznania w końcu rodzinnej sztuczki panowania nad wyrazem twarzy, nawet kiedy człowiek jest zdziwiony jak diabli. Powiedziała coś w jaskini, kiedy zwróciłem się do niej, jakby była tym duchem... Coś, co sugerowało, że jej zdaniem odkryłem jej sekret.


      Uśmiechnąłem się krzywo i kiwnąłem głową.


      - No właśnie - mruknąłem.


      - Nie planujecie chyba splądrowania naszego kraju czy czegoś w tym rodzaju? - spytała.


      - O ile wiem, nie. To raczej mało prawdopodobne.


      - Sam widzisz. Możesz mówić tylko o tym, co wiesz, prawda?


      - Rzeczywiście - zgodziłem się.


      - Więc mogę wysłuchać tej historii.


      - Dobrze.


      Szliśmy po piasku, a ja mówiłem przy akompaniamencie głębokiego szumu fal. Raz jeszcze wspomniałem długą opowieść ojca. Czy to cecha rodzinna, myślałem, że jeśli tylko w trudnym okresie trafi się odpowiedni słuchacz, natychmiast streszczamy swoją biografię? Uświadomiłem sobie bowiem, że rozwijam swoją historię ponad konieczność. Zresztą, dlaczego właściwie ona ma być tą odpowiednią słuchaczką?


      Kiedy dotarliśmy w okolice portu, poczułem, że jestem głodny. Miałem też jeszcze sporo do opowiadania. Trwał dzień i bez wątpienia okolica była mniej niebezpieczna, niż kiedy zjawiłem się tu nocą. Dlatego skręciłem w Drogę Portową, w dziennym świetle jeszcze brudniejszą niż wtedy. Coral także zgłodniała, więc poszliśmy wokół zatoki. Zatrzymaliśmy się na kilka minut, by popatrzeć, jak wielomasztowe okręty o złocistych żaglach mijają falochron i wpływają do portu. Fotem ruszyliśmy krętą drogą na zachodni brzeg, gdzie bez kłopotu odszukałem Zaułek Morskiej Bryzy. Było jeszcze dość wcześnie i minęliśmy kilku trzeźwych marynarzy. W pewnej chwili potężny, czarnobrody mężczyzna z interesującą blizną na prawym policzku ruszył w naszą stronę, ale drugi, niższy, dogonił go szybko i szepnął coś do ucha. Obaj zawrócili.


      - Hej! - zawołałem. - Czego on chciał?


      - Niczego - odparł niski. - On niczego nie chce. - Przyglądał mi się z uwagą, wreszcie skinął głową. - Widziałem cię tamtej nocy.


      - Aha - mruknąłem, a oni dotarli do rogu, skręcili i zniknęli.


      - O co im chodziło? - zapytała Coral.


      - Nie doszedłem jeszcze do tej części opowiadania. Jednak pamiętałem wszystko wyraźnie, gdy mijaliśmy miejsce, gdzie to się wydarzyło. Nie pozostały żadne ślady po bójce.


      Niewiele brakowało, a minąłbym "Krwawego Billa", ponieważ nad węjściem wisiał nowy szyld. "U Krwawego Andy'ego" głosiły świeżo wymalowane, zielone litery. Lokal wewnątrz wyglądał zupełnie tak samo, z wyjątkiem człowieka za ladą, wyższego i chudszego niż ten zarośnięty, szorstki osobnik, który obsługiwał mnie poprzednio. Obecny, jak się dowiedziałem, miał na imię Jak i był bratem Andy'ego. Sprzedał nam butelkę Szczyn Bayle'a, a nasze zamówienia przekazał przez dziurę w ścianie. Mój dawny stolik był wolny, więc usiedliśmy przy nim. Na stołku z prawej strony położyłem pas z mieczem, częściowo wyciągniętym z pochwy... zapamiętałem wymogi tutejszej etykiety.


      - Podoba mi się to miejsce - oznajmila Coral. - Jest... inne.


      - A tak - zgodziłem się, spoglądając na dwóch śpiących pijaków, jednego przy wejściu, drugiego na tyłach lokalu, i trójkę osobników o nerwowych oczach, przyciszonymi głosami rozmawiających w kącie. Na podłodze zauważyłem kilka potłuczonycb butelek i jakieś podejrzane plamy, na ścianie zaś wisiał niezbyt subtelny obraz miłosnej natury. - Jedzenie podają niezłe - dodałem.


      - Nigdy jeszcze nie byłam w takiej restauracji - mówiła dalej, obserwując czarnego kota, który wytoczył się z zaplecza, zajęty zapasami z gigantycznym szczurem.


      - Ma swoich wielbicieli, ale smakosze trzymają jej istnienie w tajenmicy.


      Kontynuowałem swoją opowieść podczas posiłku, jeszcze lepszego niż ostatnio. Kiedy o wiele później otworzyły się drzwi, przepuszczając kulejącego niskiego człowieczka z brudnym bandażem na głowie, zauważyłem, że zapada mrok. Właśnie skończyłem mówić i nadeszła chyba odpowiednia chwila, by wyjść.


      Powiedziałem to, a ona położyła mi rękę na dłoni.


      - Wiesz, że nie jestem twoim duchem - powiedziała. - Ale jeśli tylko zdołam ci pomóc, zrobię to.


      - Jesteś dobrą słuchaczką - odparłem. - Dziękuję. Lepiej już chodźmy.


      Bez wypadków opuściliśmy Aleję Śmierci i Drogą Portową dotarliśmy do Winnej. Słońce szykowało się już do zachodu, kiedy maszerowaliśmy pod górę; kamienie bruku zmieniały kolory od brunatnego po płomienne. Ulice pustoszały. W powietrzu unosiły się zapachy jedzenia, liście szeleściły pod stopami. Mały żółty smok szybował w prądach powietrznych nad nami, a zasłony tęczowego blasku falowały daleko na północy, za pałacem. Czekałem, spodziewając się od Coral więcej pytań niż tych kilka, które dotąd zadała. Nie nadchodziły. Gdybym sam właśnie wysłuchał swej opowieści, miałbym pewnie mnóstwo pytań... chyba że bez reszty by mną wstrząsnęła albo w jakiś sposób zrozumiałbym ją dogłębnie.


      - Kiedy wrócimy do pałacu... - zaczęła po chwili.


      - Tak?


      - ...zaprowadzisz mnie do Wzorca, prawda?


      Roześmiałem się. Chyba że zajmie mnie coś innego.


      - Natychmiast? Gdy tylko przekroczymy próg? - spytałem.


      - Tak.


      - Jasne.


      Przestała się martwić.


      - Twoja historia zmienia mój obraz świata - stwierdziła. - Nie mam podstaw, by ci doradzać...


      - Ale...


      - ...Mam wrażenie, że Twierdza Czterech Światów skrywa wszelkie potrzebne ci odpowiedzi. Wszystko inne powinno się rozwiązać, jeśli tylko odkryjesz, co się tam dzieje. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie możesz narysować jej karty i przeatutować się.


      - Dobre pytanie. Do pewnych części Dworców Chaosu nikt nie może się przeatutować, ponieważ zmieniają się bez przerwy i nie można ich przedstawić w sposób trwały. To samo dotyczy miejsca, gdzie umieściłem Ghostwheela. Obszar wokół Twierdzy ulega znacznym przemianom, ale nie sądzę, by to było przyczyną blokady.


      To miejsce jest ośrodkiem mocy i podejrzewam, że ktoś przelał jej część w zaklęcie obronne. Dobry mag mógłby pewnie przebić je Atutem, ale mam przeczucie, że niezbędna energia uruchomiłaby jakiś psychiczny alarm. Straciłbym element zaskoczenia.


      - A jak wygląda to miejsce? - spytała.


      - No... - mruknąłem. - Popatrz. - Z kieszeni koszuli wyjąłem notes i mazak. Zacząłem rysować. - Widzisz, tutaj leży obszar wulkaniczny. - Naszkicowałem parę kraterów i smugi dymu. - Ta część jest w epoce lodowcowej. - Następne zygzaki. - Tutaj ocean, tu góry...


      - Chyba najprościej byłoby skorzystać z Wzorca - stwierdziła, wpatrując się w szkice i kręcąc głową.


      - Tak.


      - Szybko tego spróbujesz?


      - Możliwe.


      - Jak ich zaatakujesz?


      - Pracuję nad tym.


      - Czy mogłabym ci jakoś pomóc? Pytam poważnie.


      - Nie mogłabyś.


      - Nie bądź taki pewien. Dużo ćwiczyłam, jestem pomysłowa, znam nawet kilka zaklęć.


      - Dzięki - mruknąłem. - Ale nie.


      - Żadnych dyskusji?


      - Żadnych.


      - Gdybyś zmienił zdanie...


      - Nie zmienię.


      - ...Daj mi znać.


      Dotarliśmy do Alei i ruszyliśmy wzdłuż niej. Wiatr był tu bardziej porywisty i coś zimnego dotknęło mi policzka. Potem znowu...


      - Śnieg! - zawołała Coral. Kilka średnich rozmiarów płatków szybowało w powietrzu. Znikały, gdy tylko dotknęły chodnika.


      - Gdyby wasza delegacja zjawiła się we właściwym czasie - zauważyłem - pewnie nie poszlibyśmy na spacer.


      - Czasami mam szczęście - odparła.


      Śnieg padał już gęsto, gdy dotarliśmy na tereny pałacowe. Znowu skorzystaliśmy z bocznej furtki. Przystanęliśmy w alejce, by spojrzeć na miasto nakrapiane światłami latarni, przesłaniane śniegiem. Widziałem, że przygląda się dłużej ode mnie, gdyż popatrzyłem na nią.


      Wydawała się... chyba szczęśliwa, jakby wklejała tę scenę do albumu pamięci. Pochyliłem się i pocałowałem ją w policzek - uznałem, że to dobry pomysł.


      - Och - powiedziała, zwracając ku mnie twarz. - Zaskoczyłeś mnie.


      - To dobrze. Nie lubię uprzedzać o takich rzeczach. Uciekajmy z tego mrozu.


      Z uśmiechem wzięła mnie pod rękę.


      Zatrzymał nas strażnik.


      - Książę, pani Llewella chce wiedzieć, czy zjawicie się na kolacji - poinformował.


      - A kiedy będzie kolacja? - spytałem.


      - O ile wiem, za jakieś półtorej godziny.


      Zerknąłem na Coral. Wzruszyła ramionami.


      - Chyba tak - powiedziałem.


      - Jadalnia od frontu, na górze - poinformował. - Czy mam powiadomić sierżanta... wkrótce powinien tu być... żeby przekazał wiadomość? Czy raczej...


      - Tak - zgodziłem się. - Tak będzie najlepiej.


      - Chcesz się umyć, przebrać... ? - zacząłem, kiedy oddaliliśmy się od posterunku.


      - Wzorzec - odparła.


      - To wiąże się z jeszcze dłuższymi schodami.


      Odwróciła się do mnie, zaciskając wargi, ale spostrzegła, że się uśmiecham.


      - Tędy. - Poprowadziłem ją przez główny hol.


      Nie znałem strażnika na końcu krótkiego korytarza, wiodącego do schodów. On jednak wiedział, kim jestem, spojrzał z zaciekawieniem na Coral, otworzył drzwi, znalazł i zapalił latarnię.


      - Podobno jeden stopień się rusza - oznajmił, wręczając mi lampę.


      - Który?


      Pokręcił głową.


      - Książę Gerard mówił o tym kilka razy, ale nikt prócz niego tego nie zauważył.


      - W porządku - mruknąłem. - Dziękuję.


      Tym razem Coral nie sprzeciwiała się, bym szedł pierwszy. Z dwóch dróg ta budziła większy lęk niż stopnie na ścianie urwiska. Głównie dlatego, że tutaj człowiek nie widział dna, a po kilku krokach nie widział już niczego - jedynie muszlę blasku, w której się poruszał, schodząc dookoła coraz niżej. A przy tym wyczuwa się tu ogromną przestrzeń. Nigdy nie oglądałem tego miejsca w pełnym świetle, ale domyślam się, że nie jest to mylne wrażenie. To gigantyczna jaskinia. Schodzi się wkoło samym środkiem, myśląc tylko, kiedy się dotrze do dna. Po dłuższej chwili Coral odchrząknęła.


      - Możemy zatrzymać się na minutkę? - spytała.


      - Pewnie. - Stanąłem. - Tchu ci brakło?


      - Nie. Daleko jeszcze?


      - Nie wiem. Za każdym razem, kiedy tu schodzę, mam wrażenie, że odległość jest inna. Jeśli wolisz wrócić i pójść na kolację, możemy odłożyć Wzorzec na jutro. Miałaś ciężki dzień.


      - Nie. Ale nie miałabym nic przeciw temu, żebyś objął mnie na chwilę.


      Miejsce było niezbyt odpowiednie na romantyczne gesty, domyśliłem się więc, że istnieją, jakieś inne przyczyny. Bez słowa spełniłem jej życzenie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Coral płacze. Doskonale to ukrywała.


      - Co się stało? - spytałem wreszcie.


      - Nic - odparła. - Może nerwowa reakcja. Prymitywny odruch. Klaustrofobia. Albo coś takiego.


      - Wracajmy.


      - Nie.


      Ruszyliśmy więc dalej.


      Mniej więcej pół minuty później zauważyłem coś białego z boku stopnia poniżej. Zwolniłem. Potem dostrzegłem, że to tylko chusteczka. Jeszcze kawałek dalej zobaczyłem, że jest przybita sztyletem. Były na niej jakieś znaki. Zatrzymałem się, podniosłem ją i rozprostowałem.


     


      TO TEN, DO DIABŁA. GERARD, odczytałem.


      - Ostrożnie - uprzedziłem Coral.


      Chciałem przeskoczyć stopień, ale pod wpływem nagłego impulsu przycisnąłem go lekko jedną stopą. Żadnego trzeszczenia. Przeniosłem ciężar ciała. Nic. Stanąłem obiema nogami. To samo.


      Wzruszyłem ramionami.


      - Wszystko jedno. Uważaj - rzuciłem.


      Nic się nie stało, gdy ona stanęła na stopniu. Szliśmy dalej. Po chwili dostrzegłem daleko w dole błysk światła. Poruszał się, więc pomyślałem, że ktoś wyruszył na obchód. Po co?, zastanawiałem się. Czy byli tam jacyś więźniowie, których trzeba karmić i pilnować Czy pewne korytarze uważano za miejsca niepewne? A co z tym zamykaniem sali Wzorca i wieszaniem klucza na haku obok drzwi? Czyżby stamtąd mogło nadciągnąć niebezpieczeństwo? Jakie? W jaki sposób? Postanowiłem w najbliższych dniach poszukać odpowiedzi na te pytania.


      Kiedy jednak stanęliśmy na dole, wartownika nigdzie nie było widać. Kilka latani oświetlało stół, półki i parę szafek, które tworzyły wartownię, ale strażnik opuścił posterunek. Szkoda. Chętnie dowiedziałbym się, jakie otrzymał rozkazy na wypadek zagrożenia - być może wyjaśniały one także charakter groźby. Po raz pierwszy jednak zauważyłem sznur zwisający z ciemności w cień obok stojaka z bronią. Pociągnąłem bardzo delikatnie; poddał się, a po chwili usłyszałem z wysoka słaby, metaliczny dźwięk. Ciekawe. Najwyraźniej rodzaj dzwonka alarmowego.


      - Którędy? - zapytała Coral.


      - Chodźmy. - Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem na prawo.


      Czekałem na echa naszych kroków, ale nic nie usłyszałem. Od czasu do czasu wznosiłem latarnię. Ciemność cofała się wtedy odrobinę, ale niczego nie widziałem na dodatkowo oświetlonej powierzchni. Coral zwalniała kroku, a ja wyczuwalem jej napięcie, gdy zostawała z tyłu. Szedłem jednak dalej, a ona za mną.


      - To już niedaleko - stwierdziłem w końcu, gdy rozległy się bardzo słabe echa.


      - To dobrze - odparła, ale nie przyspieszyła kroku.


      Wreszcie w polu widzenia pojawiła się szara ściana groty, a daleko po lewej stronie ciemny otwór tunelu, którego szukałem. Zmieniłem kurs i ruszyłem w tamtą stronę. Kiedy zagłębiliśmy się w korytarz, poczułem, że Coral zadrżała.


      - Gdybym wiedział, że tak to na ciebie wpłynie... - zacząłem.


      - Naprawdę nic mi nie jest - zapewniła. - I chcę go zobaczyć. Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że droga będzie taka... skomplikowana.


      - Najgorsze za nami, już niedługo.


      Dość szybko minęliśmy pierwsze przejście z lewej. Następne było zaraz potem; zwolniłem i skierowałem światło latarni w głąb tunelu.


      - Kto wie - powiedziałem. - Może tutaj zaczyna się jakaś niezwykła trasa z powrotem na plażę.


      - Wolałabym raczej nie sprawdzać.


      Szliśmy spory kawałek do trzeciego korytarza. Rzuciłem tam okiem. W głębi biegła żyła jakiegoś błyszczącego minerału. Przyspieszyłem, a Coral dotrzymywała mi tempa. Nasze kroki rozbrzmiewały teraz głośno. Minęliśmy czwarty korytarz. Piąty... Zdawało mi się, że skądś dobiegają ciche strzępki muzyki.


      Spojrzała na mnie pytająco, kiedy zbliżyliśmy się do szóstego przejścia, ale nie zwalniałem. Czekałem na siódme, a gdy się w końcu pojawiło, skręciłem i po kilku krokach uniosłem latarnię. Staliśmy przed wielkimi, okutymi żelazem drzwiami.


      Zdjąłem klucz z haka w ścianie po prawej, wsunąłem w zamek, przekręciłem i odwiesiłem na miejsce. Oparłem się ramieniem o drzwi i pchnąłem mocno. Wyczułem chwilowy opór, potem powolny ruch, któremu przez moment towarzyszył zgrzyt zawiasu. Frakir ścisnęła mi rękę, ale pchałem dalej, aż wejście stanęło otworem.


      Wtedy odsunąłem się i przepuściłem Coral. Minęła mnie, weszła na kilka kroków do tej niezwykłej komory i zatrzymała się. Odstąpiłem, a drzwi zatrzasnęły się za nami.


      - Więc to jest on - szepnęła.


      W przybliżeniu eliptyczny, złożony rysunek Wzorca lśnił na podłodze białoniebieskim światłem. Odstawiłem na bok latarnię. Nie była tu potrzebna - blask Wzorca zapewniał dostateczne oświetlenie. Pogładziłem Frakir, by ją uspokoić. Fontanna iskier strzeliła na drugim końcu rysunku, zgasła, pojawiła się znowu bliżej nas. Miałem uczucie, że komorę wypełnia na wpół znajome pulsowanie, którego nigdy wcześniej świadomie nie spostrzegłem.


      Odruchowo, by zaspokoić dręczącą mnie od dawna ciekawość, przywołałem Znak Logrusu. To był błąd.


      Gdy tylko rozbłysnął przede mną, wzdłuż całej długości Wzorca wybuchły iskry. Zabrzmiało wysokie, upiorne wycie. Frakir oszalała; miałem wrażenie, że ktoś wbija mi w uszy sople lodu, że jaskrawy Znak rani oczy. Natychmiast odpędziłem Logrus i harmider zaczął przycichać.


      - Co to było? - zapytała Coral.


      Spróbowałem się uśmiechnąć, ale bez specjalnego efektu.


      - Niewielki eksperyment, który zawsze chciałem przeprowadzić - odpowiedziałem.


      - Nauczył cię czegoś?


      - Może tego, żeby więcej nie próbować.


      - A przynajmniej nie w towarzystwie - dodała. - To bolało.


      - Przepraszam.


      Podeszła do krawędzi znowu spokojnego Wzorca.


      - Niesamowity - stwierdziła. - Niby światło we śnie. Ale jest wspaniały. Wszyscy musicie go przejść, by zrealizować swe dziedzictwo?


      - Tak.


      Wolno ruszyła na lewo wzdłuż obwodu. Szedłem za nią. Badała wzrokiem jasny obszar łuków i skrętów, krótkich prostych odcinków i długich rozległych krzywych.


      - Przypuszczam, że to trudne?


      - Tak. Cała sztuka to napierać bez przerwy i nie ustępować, nawet jeśli przestaniesz się posuwać.


      Szliśmy powoli, okrążając dalszą część Wzorca. Rysunek wydawał się umieszczony raczej w podłodze niż na niej, jakby oglądany przez warstwę szkła. Chociaż powierzchnia nigdzie nie była śliska.


      Przystanęliśmy na minutę, gdy Coral przyglądała się Wzorcowi z innego kąta.


      - I jakie budzi wrażenia? - zainteresowałem się.


      - Estetyczne - odparła.


      - I to wszystko?


      - Moc - oświadczyła. - Mam wrażenie, że coś z niego emanuje. - Pochyliła się i przesunęła dłoń nad najbliższą linią. - To niemal fizyczny ucisk - dodała.


      Przeszliśmy dalej, mijając tylną część obwodu rysunku. Ponad Wzorcem widziałem miejsce, gdzie obok wejścia jarzyła się latarnia. Jej blask był prawie niewidoczny wobec większej jasności, na którą patrzyliśmy. Po chwili Coral stanęła znowu. Wyciągnęła rękę.


      - Co to za pojedyncza linia, która tutaj się kończy?


      - To nie koniec - wyjaśniłem. - To początek. Z tego miejsca rozpoczyna się przejście Wzorca.


      Podeszła bliżej i jeszcze raz przesunęła ręką nad ścieżką.


      - Tak - przyznała po chwili. - Czuję, że tutaj się zaczyna.


      Nic jestem pewien, jak długo tam staliśmy. Wreszcie ujęła mnie za rękę i uścisnęła.


      - Dziękuję - powiedziała. - Za wszystko.


      Chciałem ją właśnie spytać, skąd taki ostateczny ton wyznania, kiedy postąpiła o krok i postawiła stopę na linii.


      - Nie! - krzyknąłem. - Stój!


      Ale już było za późno. Noga stanęła na miejscu, a blask obrysował podeszwę jej buta.


      - Nie ruszaj się! - poleciłem. - Nawet nie drgnij, cokolwiek się stanie.


      Posłuchała. Oblizałem wargi, które nagle wydały się zupełnie wysuszone.


      - Teraz spróbuj unieść stopę, którą postawiłaś na linii, i cofnąć ją. Możesz to zrobić?


      - Nie - odrzekła.


      Ukląkłem obok i obejrzałem jej nogę. Teoretycznie, kiedy ktoś stanie na Wzorcu, nie ma już odwrotu. Musi iść naprzód i albo zakończyć przejście, albo zostać unicestwiony po drodze. Z drugiej strony, Coral powinna już być martwa. Znowu teoretycznie, nikt, kto nie pochodzi z krwi Ambcru, nie może stanąć na Wzorcu i przeżyć. To tyle, jeśli idzie o teorię.


      - Fatalny moment na stawianie pytań - stwierdziłem. - Ale dlaczego to zrobiłaś?


      - W jaskini sugerowałeś, że moje domysły są słuszne. Powiedziałeś, że wiesz, kim jestem.


      Pamiętałem, co mówiłem, ale sądziłem wtedy, że jest tym duchem zmieniającym ciała. Co mogła przez to zrozumieć i jaki miało związek z Wzorcem? Ale, już w chwili, gdy szukałem zaklęcia, które mogłoby uwolnić ją z pułapki, w myślach pojawiło się oczywiste rozwiązanie.


      - Twoje związki z rodem...?


      - Zanim przyszłam na świat, król Oberon miał podobno romans z moją matką - odparła. - Czas się zgadza. Chociaż... to były tylko plotki. Nikt nie chciał mi podać szczegółów. Dlatego nie miałam pewności. Ale śniłam, że to prawda. Miałam nadzieję, że trafię na jakiś tunel, który doprowadzi mnie tutaj. Chciałam się zakraść i przejść Wzorzec, by otworzyły się przede mną cienie. Ale bałam się też, bo wiedziałam, że zginę, jeśli nie mam racji. I wtedy, kiedy powiedziałeś to, co powiedziałeś, to było jak potwierdzenie mych snów. Ale strach nie minął. Ciągle się boję. Tyle że teraz boję się, że nie będę dość silna, by tego dokonać.


      To dziwne wrażenie znajomości, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem... Nagle uświadomiłem sobie, że jego powodem było ogólne rodzinne podobieństwo. Jej nos i brwi przypominały trochę Fionę, broda i kości policzkowe raczej Florę. Wprawdzie oczy, włosy, wzrost i budowa należały do niej, ale z pewnością nie była podobna do swego oficjalnego ojca ani siostry.


      Wspomniałem złośliwie uśmiechnięty portret dziadka, który często oglądałem. Wisiał w korytarzu na piętrze, w zachodnim skrzydle. Ten drab naprawdę nie marnował czasu. Chociaż trzeba przyznać, że był przystojny...


      Westchnąłem i wstałem. Położyłem jej dłoń na ramieniu.


      - Posłuchaj mnie, Coral - zacząłem. - Wszystkich nas pouczano, zanim podejmowaliśmy próbę. Opowiem ci o tym, zanim zrobisz następny krok. Kiedy będę mówił, możesz poczuć, jak energia płynie ode mnie do ciebie. Chcę, żebyś miała jak najwięcej sił. Kiedy zrobisz ten krok, nie zatrzymuj się, póki nie dotrzesz do środka. Może też będę podawał ci instrukcje po drodze. Rób, co ci powiem, natychmiast, bez zastanowienia. Najpierw opowiem ci o Zasłonach, punktach oporu...


      Nie wiem, jak długo mówiłem.


      Patrzyłem, jak zbliża się do Pierwszej Zasłony.


      - Nie zwracaj uwagi na chłód i wstrząsy - powiedziałem. - Nic ci nie zrobią. Nie pozwól, żeby iskry cię zdekoncentrowały. Za chwilę trafisz na największy opór. Nie oddychaj za szybko.


      Przyglądałem się, jak brnie do przodu.


      - Dobrze - pochwaliłem, kiedy dotarła do łatwiejszego odcinka. Wolałem nie uprzedzać, że następna zasłona jest jeszcze gorsza. - Przy okazji, nie myśl, że wpadasz w obłęd. Za chwilę Wzorzec zacznie igrać z twoim umysłem.


      - Już zaczął - odpowiedziała. - Co mam robić?


      - To zwykle tylko wspomnienia - wyjaśniłem. - Niech płyną, a ty uważaj na ścieżkę.


      Szła dalej. Ciągle mówiąc, przeprowadziłem ją przez Drugą Zasłonę. Nim ją minęła, iskry sięgały jej prawie do ramion. Obserwowałem, jak pokonuje kolejne zakręty, ostre łuki na przemian z długimi, zwroty i załamania. W pewnych miejscach posuwała się szybko, w innych niemal stawała bez ruchu. Ale walczyła stale. Wiedziała, w czym rzecz, i chyba miała dość siły woli. Nie sądzę, bym jeszcze był jej potrzebny. Nic już nie mogłem ofiarować; rezultat zależy wyłącznie od niej.


      Dlatego zamknąłem się i patrzyłem zirytowany, ale niezdolny do powstrzymania pochyleń, zwrotów, przesunięć i napięć, jakbym to ja tam szedł, przewidywał i równoważył.


      Gdy dotarła do Wielkiego Łuku, zmieniła się w żywy płomień. Posuwała się bardzo wolno, ale nieustępliwie. Niezależnie od rezultatu, wiedziałem, że ulega przemianie, że już jest odmieniona, że Wzorzec rysuje się w niej i że jest blisko końca tego zapisu. Krzyknąłem niemal, gdy wydało mi się, że staje... ale zadrżała tylko i ruszyła dalej. Otarłem rękawem czoło, kiedy dotarła do Końcowej Zasłony. Cokolwiek się stanie, wykazała prawdę swych podejrzeń. Tylko dziecię Amberu mogło przeżyć to, co ona.


      Nie wiem, jak długo trwało przebicie Końcowej Zasłony. Wysiłek istniał poza czasem i mnie również objął ten nieskończony moment. Była teraz płonącym studium powolnego ruchu, a otaczająca ją aura rozświetlała całą komorę niby ogromna niebieska świeca. I wreszcie przedarła się, i weszła na ostatni, krótki łuk, ostatnie trzy kroki, które są chyba najtrudniejsze na całym Wzorcu. Jakieś psychiczne napięcie powierzchniowe łączy się z fizyczną inercją, którą trzeba pokonać tuż przed punktem wyjścia.


      I znowu myślałem, że się zatrzymała, ale to był jedynie pozór. Zdawało mi się, że oglądam kogoś w tai chi, w bolesnej powolności tria kroków. Ale wykonała je i ruszyła znowu. Jeśli ostatni krok jej nie zabije, zwycięży.


      Wtedy możemy porozmawiać...


      Ten końcowy moment trwał i trwał... aż w końcu zobaczyłem, jak jej stopa przesuwa się i opuszcza Wzorzec. Po chwili druga poszła śladem pierwszej i Coral zdyszana stanęła pośrodku.


      - Gratuluję! - krzyknąłem.


      Pomachała mi niepewnie prawą ręką, lewą osłaniając oczy. Stała tak prawie minutę, a ktoś, kto przeszedł już Wzorzec, rozumie to uczucie. Nie odzywałem się już. Pozwoliłem jej wolno dochodzić do siebie, dałem jej ciszę, w której mogła cieszyć się swym tryumfem. Wzorzec jakby rozbłysnął nagle mocniej, co często czyni zaraz po czyimś przejściu. Nadał grocie baśniowy wygląd, pogrążył ją w błękitnej jasności i cieniach, zmienił w zwierciadło małą, nieruchomą kałużę w kącie, gdzie pływały ślepe ryby. Próbowałem przewidzieć, jakie znaczenie będzie miał ten fakt dla Coral, dla Amberu...


      Wyprostowała się nagle.


      - Będę żyła - oznajmiła.


      - To dobrze - odparłem. - Wiesz, że masz teraz wybór.


      - O czym mówisz?


      - Zajęłaś pozycję, która pozwala ci rozkazywać, by Wzorzec przetransportował cię, gdziekolwiek zechcesz - wyjaśniłem. - Możesz więc przenieść się tutaj albo zaoszczędzić sobie drugi i znaleźć się w swoim apartamencie. Chociaż twoje towarzystwo sprawia mi dużo radości, proponuję to drugie rozwiązanie. Jesteś bardzo zmęczona. Mogłabyś wziąć długą, ciepłą kąpiel i spokojnie przebrać się do kolacji. Spotkamy się w jadalni. Zgoda?


      Dostrzegłem jej uśmiech, gdy pokręciła głową.


      - Nie zmarnuję takiej okazji - oświadczyła.


      - Posłuchaj: znam to uczucie. Ale powinnaś je opanować. Przeskok w jakieś niesamowite miejsce może być niebezpieczny, a powrót trudny, zwłaszcza że nie masz żadnej praktyki w chodzeniu przez Cień.


      - Polega na woli i oczekiwaniu, prawda? - spytała. - Idąc trzeba tak jakby nakładać obrazy na realne otoczenie. Zgadza się?


      - To nie takie proste - odpowiedziałem. - Musisz się nauczyć, jak wykorzystywać pewne cechy terenu jako punkty wyjścia. Normalnie w pierwszą podróż wyrusza się w towarzystwie kogoś doświadczonego...


      - W porządku. Rozumiem, o co cbodzi.


      - To za mało. Istnieje sprzężenie zwrotne. W pewien sposób wyczuwasz, kiedy zaczyna działać. Tego nie można się nauczyć. To trzeba przeżyć... póki nie jesteś pewna, powinnaś mieć jakiegoś przewodnika.


      - Wydaje mi się, że metoda prób i błędów wystarczy.


      - Może. Ale powiedzmy, że zagrozi ci niebezpieczeństwo? To fatalny moment, by zacząć naukę. Rozprasza i...


      - Zgoda. Rozumiem twoje zastrzeżema. Na szczęście nie planuję niczego, co postawiłoby mnie w takiej sytuacji.


      - A co planujesz?


      Zatoczyła krąg ramieniem.


      - Od kiedy dowiedziałam się o Wzorcu, marzyłam, że wypróbuję coś, jeśli dotrę aż tutaj.


      - Co takiego?


      - Zamierzam poprosić go, by odesłał mnie tam, gdzie powinnam się znaleźć.


      - Nie rozumiem.


      - Chcę pozostawić wybór Wzorcowi.


      Potrząsnąłem głową.


      - To nie tak - powiedziałem. - Musisz wydać rozkaz, by cię przerzucił


      - Skąd o tym wiesz?


      - Po prostu tak jest.


      - Czy próbowałeś kiedyś tego, o czym mówię?


      - Nie. Nic by się nie stało.


      - Czy próbował tego ktokolwiek, kogo znasż?


      - To strata czasu. Posłuchaj, mówisz tak, jakby Wzorzec był w jakiś sposób świadomy, zdolny do podjęcia własnej decyzji i jej wykonania.


      - Tak - odparła. - I musi dobrze mnie znać po tym wszystkim, co na nim przeżyłam. Dlatego chcę poprosić go o radę i...


      - Czekaj! - przerwałem.


      - Tak?


      - Gdyby coś się stało, choć to mało prawdopodobne, to jak zamierzasz wrócić?


      - Chyba pieszo. Więc przyznajesz, że coś może się zdarzyć?


      - Tak - zgodziłem się. - Możliwe, że podświadomie pragniesz odwiedzić jakieś miejsce, Wzorzec odczyta życzenie i wykona tak, jakbyś wydała mu rozkaz. To nie wykaże, że jest świadomy... jedynie czuły. Gdybym to ja stał na twoim miejscu, nie podejmowałbym takiego ryzyka. Przypuśćmy, że miałbym skłonności samobójcze, o których nic bym nie wiedział? Albo...


      - Przekonujący jesteś - stwierdziła. - Naprawdę.


      - Doradzam ci tylko ostrożność. Przed tobą całe życie. Głupio byłoby...


      - Wystarczy! - przerwała mi. - Podjęłam decyzję i już jej nie zmienię. Mam przeczucie, że jest właściwa. Do zobaczenia, Merlinie.


      - Zaczekaj! - krzyknąłem znowu. - Zgoda. Jeśli się upierasz, trudno. Ale pozwól, że najpierw coś ci podaruję.


      - Co!


      - Metodę, by szybko opuścić niebezpieczne miejsce. Trzymaj.


      Wyjąłem talię i odnalazłem swój Atut. Odpiąłem od pasa sztylet razem z pochwą, owinąłem kartę wokół rękojeści i przywiązałem chusteczką.


      - Wiesz, jak używać Atutu?


      - Trzeba patrzeć i myśleć o danej osobie, aż nastąpi kontakt.


      - Wystarczy. To mój Atut. Wezwij mnie, gdy zechcesz wrócić do domu. Sprowadzę cię. Rzuciłem od dołu ponad Wzorcem. Złapała bez trudu i zawiesiła sztylet na pasku, obok własnego.


      - Dziękuję. - Wyprostowała się. - Myślę, że spróbuję teraz.


      - Gdyby naprawdę coś się stało, nie zostawaj za długo. Dobrze?


      - Dobrze - obiecała i zamknęła oczy.


      I w mgnieniu oka zniknęła. O rany! Podszedłem do brzegu Wzorca i wyciągnąłem rękę ponad nim. Czułem wirujące tam prądy mocy.


      - Lepiej, żebyś wiedział, co robisz - powiedziałem. - Chcę ją mieć z powrotem.


      Iskra strzeliła w górę i połaskotała mnie w rękę.


      - Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś świadomy?


      Wszystko wokół zawirowało. Zawrót głowy minął prawie od razu i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, była latarnia przy mojej prawej nodze. Rozejrzałem się: stałem po przeciwnej stronie Wzorca, tuż obok drzwi.


      - Znalazłem się w zasięgu twojego pola i jestem już dostrojony - stwierdziłem. - To tylko moje podświadome życzenie powrotu.


      Zabrałem latarnię, zamknąłem za sobą drzwi i powiesiłem klucz na haku. Ciągle nie ufałem Wzorcowi. Jeśli naprawdę chciał pomóc, mógł mnie odesłać wprost do moich pokoi i zaoszczędzić mi tych wszystkich schodów.


      Szybkim krokiem maszerowałem przez tunel. Z całą pewnością była to najciekawsza pierwsza randka w moim życiu.



Strona główna
   
Indeks
   





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
rozdzial (105)
rozdzial (105)
rozdzial (105)
rozdzial (105)
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
rozdzial (140)
rozdzial
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię
czesc rozdzial
rozdzial1

więcej podobnych podstron