06 Zakazane jezioro





Dwie wieże - Rozdział 6




Zakazane jezioro

B
udząc się Frodo ujrzał schylonego nad sobą Faramira. Na mgnienie oka zawładnął nim dawny strach i hobbit usiadł cofając się pod ścianę.
- Nie masz się czego obawiać - rzekł Faramir.
- Czy to już rano? - spytał ziewając Frodo.
- Jeszcze nie, lecz noc ma się ku końcowi, a księżyc zachodzi. Czy chcesz go zobaczyć? Chciałbym też w pewnej sprawie zasięgnąć twojej rady. Przykro mi, że musiałem przerwać ci spoczynek. Czy pójdziesz ze mną?
- Pójdę - odparł Frodo wstając. Dreszcz nim wstrząsnął, gdy wychynął z ciepłych koców i futer. Zimno było w pieczarze, gdzie nie palono ogniska. Szum wody rozlegał się głośno wśród ciszy. Hobbit zarzucił płaszcz i poszedł za Faramirem.
Sam budząc się nagle, jakby ostrzeżony czujnym instynktem, od razu spojrzał na puste legowisko swego pana i zerwał się na równe nogi. Zobaczył dwie ciemne sylwetki, Froda i wysokiego mężczyzny rysujące się na tle sklepionej bramy, którą teraz wypełniało blade, białawe światło. Pobiegł ku nim między rzędami wojowników, śpiących na siennikach wzdłuż ścian. Mijając bramę spostrzegł, że Zasłona wygląda teraz jak olśniewający welon jedwabny, przetykany perłami i srebrem, jak topniejące sople księżycowej poświaty. Nie zatrzymał się jednak, żeby podziwiać ten widok, i skręcił za swoim panem w wąskie drzwiczki, otwarte w ścianie pieczary.
Szli najpierw ciemnym korytarzem, potem po mokrych stopniach schodów w górę, aż znaleźli się na małej, płaskiej platformie wyciosanej w skale i rozjaśnionej bladym światłem, płynącym z nieba przez otwór wycięty wysoko u szczytu długiego szybu. Stąd schody rozchodziły się: jedne, jak się zdawało, prowadziły na stromy brzeg potoku, drugie zwrócone były w lewo. Tam właśnie prowadził hobbitów Faramir. Schody zbudowane były jak w wieży, na kształt zwiniętej spirali.
Wreszcie wydostali się z ciemności kamiennych ścian i rozejrzeli wkoło. Stali na szerokiej, płaskiej skale, niczym nie ogrodzonej. Z prawej strony, od wschodu, potok z pluskiem zeskakiwał z nielicznych tarasów, dalej zaś spływał po stromiźnie gładko wyżłobionym korytem; ciemna, wzburzona woda pieniła się i toczyła wśród wirów niemal tuż u ich stóp i znikała na podciętej krawędzi przepaści, która ziała po prawej stronie. Nad jej brzegiem zapatrzony w jej głąb stał milczący wojownik.
Frodo przez chwilę śledził wzrokiem kręte i strome przesmyki wodne, potem spojrzał górą w dal. Świat był cichy, chłodny, jakby zbliżał się już brzask. Nad zachodnim widnokręgiem księżyc zniżał się, pełny i jasny. Blade opary migotały w rozległej dolinie; szeroki parów kipiał srebrną mgłą, a jego dnem toczyły się w nocnym chłodzie fale Anduiny. Za rzeką kłębiły się czarne ciemności, a w nich tu i ówdzie połyskiwały zimne, ostre, obce i białe jak zęby upiora szczyty Ered Nimrais, Białych Gór Królestwa Gondoru, okryte wiecznym śniegiem.
Długą chwilę Frodo stał na tym kamiennym wzniesieniu i dreszcz przejął go na myśl, że może tam, pośród przesłoniętych ciemnością rozległych przestrzeni, jego przyjaciele wędrują lub może śpią, jeśli nie leżą martwi pod całunem mgły. Po co Faramir przywiódł go tutaj i wyrwał z błogiego zapomnienia snu?
Sam stawiał sobie również to pytanie i nie mógł powstrzymać się od szepnięcia paru słów, łudząc się, że nikt prócz Froda ich nie usłyszy:
- Piękny widok, panie Frodo, trudno zaprzeczyć, ale ziąb przejmuje do kości, nie mówiąc już o sercu. Co się dzieje?
Faramir usłyszał i odpowiedział:
- Księżyc zachodzi nad Gondorem. Piękny Ithil, opuszczając Śródziemie, spogląda raz jeszcze na białe kędziory sędziwej Mindolluiny. Widok wart jest paru dreszczy. Lecz nie dla tego widoku sprowadziłem was tutaj, a prawdę mówiąc, sama w ogóle nie prosiłem na tę przechadzkę: jeśli mu zimno, płaci cenę własnej zbytniej czujności. Łyk wina szybko was potem rozgrzeje. Patrzcie!
Posunął się na krawędź przepaści i stanął obok wartownika. Frodo poszedł za nim, lecz Sam nie ruszył się z miejsca. Nawet z dala od brzegu, na tej wilgotnej, wysokiej platformie czuł się nieswojo.
Faramir i Frodo patrzyli w dół. Daleko pod stopami widzieli białą wodę, która wlewała się do ogromnej, kipiącej misy i wirowała w przepaścistym owalnym zagłębieniu pośród skał, póki nie znalazła ujścia przez wąski przesmyk; tędy uciekała z szumem i pluskiem ku spokojniejszym, bardziej równinnym okolicom. Skośne promienie księżyca sięgały jeszcze podnóża wodospadu i lśniły na sfalowanej tafli jeziora. Nagle Frodo spostrzegł na bliższym jego brzegu skulonego, małego stwora, lecz w tejże chwili stwór dał nura do wody i zniknął tuż pod kipielą wodospadu, rozcinając czarną toń tak cicho i gładko jak strzała z łuku lub obły kamyk.
Faramir zagadnął wartownika:
- Co teraz powiesz o tym, Anbornie? Wiewiórka czy zimorodek? Czy nad ciemnymi sadzawkami Mrocznej Puszczy żyją czarne zimorodki?
- Nie wiem, co to za stwór, lecz z pewnością nie ptak - odparł Anborn. - Ma cztery łapy i nurkuje na sposób człowieczy. Trzeba przyznać, że mistrz w tej sztuce nie lada! Czego on szuka? Drogi poprzez Zasłonę do naszej pieczary? Zdaje się, że tym razem nasz schron został wykryty. Mam z sobą łuk, a na obu brzegach rozstawiłem też co najlepszych łuczników. Czekamy tylko na twój rozkaz, żeby wypuścić strzały, kapitanie.
- Co powiesz? Mamy strzelać? - spytał Faramir odwracając się żywo do Froda.
Frodo przez chwilę nie odpowiadał.
- Nie! - rzekł wreszcie. - Nie! Proszę was, nie strzelajcie!
Samowi nie ochoty, lecz śmiałości zabrakło, żeby głośniej i szybciej krzyknąć: "Tak!" Nie widział wprawdzie stwora, o którym była mowa, lecz bez trudu odgadł, kogo Frodo zobaczył w dole.
- A więc znasz tego stwora? - powiedział Faramir. - teraz, skoro go obaj widzieliśmy, wytłumacz, dlaczego, twoim zdaniem, należy go oszczędzić. W długich rozmowach tylko jeden raz wspomniałeś o trzecim, przygodnym towarzyszu, a ja chwilowo nie wypytywałem o niego. Czekałem, aż go moi ludzie schwycą i sprowadzą do mnie. Wysłałem najlepszych łowców na poszukiwania, on wszakże wszystkim się wymykał tak, że nikt go nawet nie widział prócz tu obecnego Anborna, któremu wczoraj wieczorem mignął o zmroku. Dziś jednak ów łotrzyk dopuścił się gorszego przestępstwa niźli łowienie na wyżynie królików w sidła: ośmielił się wtargnąć do Henneth Annun. Przypłaci zuchwalstwo życiem. Nie pojmuję tego stwora! Tak skryty i zmyślny, a przychodzi kąpać się w jeziorku pod naszym oknem. Czy myśli, że ludzie nocą śpią nie rozstawiając wart? Dlaczego on to zrobił?
- Można dać na to pytanie dwie odpowiedzi - odparł Frodo. - Po pierwsze, nie zna ludzi, a chociaż jest chytry, może wcale nie wie, że tu się ukrywacie; wasz schron dobrze jest zamaskowany. Po drugie, przypuszczam, że ściągnęło go tutaj nieodparte pożądanie, silniejsze od przezorności.
- Mówisz, że go tutaj coś przyciąga? - spytał Faramir ściszając głos. - czy to możliwe, żeby wiedział o brzemieniu, które dźwigasz?
- Tak. Ponieważ on dźwigał je przez długie lata.
- On je dźwigał? - powtórzył Faramir tłumiąc okrzyk zdumienia. - Sprawa wikła się w coraz to nowe zagadki! A więc czyha na tę rzecz?
- Być może. Jest mu droga i cenna. Ale nie to miałem na myśli.
- Czegóż zatem szuka tutaj?
- Ryb - rzekł Frodo. - Patrz!
Spojrzeli w dół ku ciemnemu jezioru. U dalekiego brzegu ukazała się mała, czarna głowa, ledwie wychylona z głębokiego cienia pod skałami. Mignął srebrzysty błysk, drobniutkie kręgi rozeszły się po wodzie. Stwór dopłynął do brzegu i z nieprawdopodobną zwinnością jak żaba wyskoczył z wody na wysoką skarpę. Usiadł i zaczął się wgryzać w mały, srebrzysty przedmiot, który połyskiwał przy każdym ruchu jego palców, bo ostatnie promienie księżyca padały spoza kamiennej ściany na ten koniec jeziora.
Faramir roześmiał się z cicha.
- Ryb! - powiedział. - Ten głód jest mniej niebezpieczny. A może nie! Ryby z jeziorka Henneth Annun mogą kosztować go bardzo drogo.
- Mam go na ostrzu strzały - odezwał się Anborn. - czy nie wolno mi jej wypuścić, kapitanie? Prawo karze śmiercią każdego, kto bez pozwolenia wejdzie w tę dolinę.
- Czekaj, Anbornie - odparł Faramir. - Sprawa jest trudniejsza, niż ci się zdaje. Co powiesz, Frodo? Dlaczego mamy go oszczędzić?
- Jest nieszczęśliwy i głodny - powiedział Frodo - i nic nie wie o grożącym niebezpieczeństwie. Gandalf, wasz Mithrandir, prosiłby cię, żebyś mu darował życie, choćby dla tych powodów, zarówno jak dla innych jeszcze. Elfom zalecił go oszczędzić. Nie wiem dokładnie, dlaczego: trochę się domyślam, lecz nie mogę teraz o tym mówić. Ten stwór jest w jakiś sposób związany z moim zadaniem. Dopókiś nas nie wykrył i nie uprowadził z sobą, on był naszym przewodnikiem.
- Przewodnikiem? - zdumiał się znów Faramir. - Nowe dziwy! Na wiele jestem dla ciebie gotów, mój Frodo, tego jednak nie mogę zrobić; jeśli zostawię na wolności chytrego włóczęgę i pozwolę mu iść, gdzie zechce, może przyłączy się do ciebie w dalszej drodze, a może wpadnie w łapy orków, którym wyśpiewa pod grozą tortur wszystko, co wie. Trzeba go zabić albo wziąć do niewoli. Zabić, jeżeli nie da się szybko pochwycić. Jakże jednak doścignąć stwora tak zwinnego i przemyślnego inaczej niż strzałą z łuku?
- Pozwól, żebym cichutko zszedł do niego - rzekł Frodo. - Trzymajcie łuki napięte i zastrzelcie przynajmniej mnie, jeżeli mój sposób zawiedzie. Na pewno nie ucieknę.
- Idź, a pospiesz się! - odparł Faramir. - Jeżeli wyjdzie z tej przygody żywy, powinien ci wiernie służyć do końca swych nędznych dni. Anbornie, sprowadź Froda na dół, ale idźcie bardzo ostrożnie. Ten stwór ma węch i słuch. Wezmę twój łuk.
Anborn mruczał z niezadowolenia, lecz poprowadził hobbita krętymi schodami na niższą platformę, a z niej drugimi schodami dalej, aż doszli do wąskiego wyjścia zarośniętego gęstwą krzaków. Frodo bezszelestnie przedarł się przez nie i stanął na wysokim południowym brzegu górującym nad jeziorem. Było już teraz ciemno, wodospad przybladł i zszarzał, odzwierciedlając ledwie nikły pobrzask, który księżyc zostawił na zachodnim niebie. Golluma stąd nie widział. Posunął się kilka kroków naprzód. Anborn cicho szedł za nim.
- Dalej! - szepnął Frodowi do ucha. - Uważaj, po prawej stronie brzeg. Jeżeli wpadniesz do wody, nikt cię nie wyratuje, chyba twój przyjaciel zimorodek. Pamiętaj, że łucznicy stoją bardzo blisko, chociaż ich pewnie nie widzisz.
Frodo wzorując się na Gollumie, pomagał sobie rękami, żeby pewniej trzymać się gruntu i wymacywać przed sobą drogę. Skały były tu przeważnie płaskie i gładkie, lecz śliskie. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Zrazu nie słyszał nic prócz nieustannego szumu wodospadu za sobą.. nagle blisko przed nim rozległ się świszczący szept:
- Ryby, dobre ryby. Biała twarz znikła, mój skarbie, wreszcie znikła, tak. Teraz możemy spokojnie zjeść rybkę. Nie, nie, mój skarbie, nie, spokojnie! Bo zginął nam skarb. Zginął. Podłe hobbity, złośliwe hobbity. Poszły sobie, zostawiły nas samych, glum. Zabrały skarb. Biedny Smeagol samiuteńki. Nie ma skarbu. Źli ludzie zabiorą go, ukradną mój skarb. Złodzieje. Nienawidzimy ich. Ryby, dobre ryby. Dodadzą nam sił. Będziemy mieli bystre oczy, mocne palce, tak, tak. Zadusimy ich wszystkich, żebyśmy tylko mieli sposobność. Dobre ryby, dobre ryby!
Ten jego pomruk był niemal tak nieustanny jak szum wody, przerywany jedynie mlaskaniem i bulgotem. Frodo słuchając tych odgłosów wzdrygał się z litości i wstrętu. Marzył, by ten bełkot ustał wreszcie, by nie musiał go nigdy już słuchać. Anborn przyczaił się tuż. Wystarczyłoby cofnąć się do niego, szepnąć, żeby kazał łucznikom wypuścić strzały. Nie chybiliby pewnie, bo Gollum, jedząc łapczywie, nie myślał o ostrożności. Jeden trafny strzał i Frodo na zawsze pozbyłby się tego nieszczęsnego, wstrętnego głosu. Ale nie mógł tego zrobić. Gollum miał pewne prawo do jego opieki. Sługa ma prawo do opieki pana, nawet jeśli służy pod przymusem strachu. Gdyby nie Gollum, hobbici zginęliby na Martwych Bagnach. Frodo czuł w głębi serca, że Gandalf na pewno nie życzyłby sobie takiego postępku.
- Smeagolu! - zawołał cicho.
- Ryby, dobre ryby - syczał Gollum.
- Smeagolu! - trochę głośniej powtórzył Frodo. Gollum umilkł. - Smeagolu, twój pan przyszedł po ciebie. Twój pan jest tutaj. Zbliż się, Smeagolu.
Zamiast odpowiedzi usłyszał lekki syk, jakby Gollum przez zęby wciągał oddech. - Chodź tutaj, Smeagolu - rzekł Frodo. - Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Ludzie zabiją cię, jeżeli tu cię znajdą. Chodź prędko, jeżeli chcesz uniknąć śmierci. Chodź do swego pana.
- Nie! - odparł głos. - Pan niedobry. Porzucił Smeagola i odszedł z nowymi przyjaciółmi. teraz niech pan czeka. Smeagol nie skończył ryby.
- Nie ma czasu do stracenia! - rzekł Frodo. - Weź rybę z sobą i chodź.
- Nie. Muszę skończyć rybę.
- Smeagolu! - zawołał Frodo z rozpaczą. - Skarb się na ciebie pogniewa. Powiem skarbowi: spraw, żeby połknął ość i udławił się na śmierć. Nigdy więcej nie skosztujesz ryb. Chodź, skarb na ciebie czeka!
Rozległ się przenikliwy syk. Z ciemności wypełznął na czworakach Gollum niby pies przywołany z włóczęgi do nogi pana. Jedną na pół zjedzoną rybę trzymał w zębach, drugą ściskał w garści. Zbliżył się do Froda niemal nos w nos i obwąchał go. Blade oczy lśniły. Nagle wyjął z ust rybę i wyprostował się przed hobbitem.
- Dobry pan! - szepnął. - Dobry hobbit, wrócił po biednego Smeagola. Dobry Smeagol przyszedł do pana. Chodźmy teraz prędko, tak. Między drzewami, póki obie Twarze nie świecą. tak, chodźmy!
- Pójdziemy - odparł Frodo - ale nie zaraz. Pójdę z tobą tak, jak przyrzekłem. Powtarzam obietnicę! Ale nie zaraz. Jeszcze nie jesteś bezpieczny. Uratuję cię, musisz jednak mi zaufać.
- Zaufać mojemu panu? - nieufnie spytał Gollum. - Dlaczego? Gdzie jest ten drugi hobbit, ten zły, ordynarny hobbit? Gdzie on jest?
- Tam na górze - odparł Frodo wskazując wodospad. - Nie zostawię go tutaj samego. Musimy po niego wrócić.
Serce mu się ścisnęło. Te namowy zbyt były podobne do wciągania w pułapkę. Nie obawiał się, co prawda, żeby Faramir pozwolił zabić Golluma, lecz przypuszczał, że każe go uwięzić i spętać, a wówczas nieszczęsny, zdradziecki stwór na pewno poczuje się zdradzony przez hobbita. Nigdy może nie zrozumie ani nie uwierzy, że Frodo ocalił mu życie i że nie było innego sposobu ratunku. Cóż bowiem mógł zrobić Frodo, jeśli chciał obu stronom w miarę możności dochować wiary?
- Chodź, Smeagolu - rzekł - bo skarb rozgniewa się, jeśli mnie nie posłuchasz. Wracamy w górę strumienia. Idź pierwszy.
Gollum przepełznął kawałek drogi tuż nad krawędzią, chlipiąc i węsząc podejrzliwie. nagle zatrzymał się i podniósł głowę.
- Tu ktoś jest! - powiedział. - Nie tylko hobbit. - Odwrócił się znienacka. W wyłupiastych oczach migotało zielone światełko. - Niedobry pan! - syknął. - Zły! Podstępny! Fałszywy! - Splunął i wyciągnął długie ramię zakończone białymi, chwytliwymi palcami.
W tym samym okamgnieniu ogromna, ciemna sylwetka Anborna wynurzyła się tuż za nim. Człowiek dopadł Golluma, silną, ciężką ręką chwycił go za kark i przygiął do ziemi. Stwór błyskawicznie skręcił się cały; wilgotny i oślizły wił się niczym węgorz, a gryzł i drapał napastnika jak kot. Lecz z mroku już wybiegło dwóch żołnierzy spiesząc z pomocą Anbornowi.
- Ani się rusz - powiedział jeden z nich do Golluma - bo naszpikujemy cię tak, że się w jeża zmienisz. Ani się rusz!
Gollum opadł bezsilnie, jęcząc i płacząc. Ludzie związali go dość brutalnie.
- Nie tak ostro! - odezwał się Frodo. - ten biedak nie może się z wami mierzyć na siły. Starajcie się nie sprawiać mu bólu. On wówczas także spokojniej się zachowa. Smeagolu! Nie bój się, oni ci nic złego nie zrobią. Pójdę razem z tobą, nie spotka cię od ludzi żadna krzywda. Chyba że ja także zginę z ich rąk. Zaufaj swojemu panu.
Gollum odwrócił się i splunął hobbitowi pod nogi. Żołnierze podnieśli go z ziemi, nasunęli mu na głowę kaptur i powlekli z sobą. Frodo szedł za nimi, bardzo zgnębiony. Przez ukryty w gąszczu otwór, a potem schodami i korytarzami wrócili do pieczary. Płonęło kilka pochodni, ludzie krzątali się, już zbudzeni. Sam, który tu czekał na Froda, obrzucił zagadkowym spojrzeniem bezwładny tłumok wleczony przez żołnierzy.
- Złapali go? - spytał.
- Tak. Właściwie nie. Nie złapali - odparł Frodo. - Przyszedł dobrowolnie do mnie, bo zaufał memu słowu. Nie chciałem, żeby go tak porwano związanego. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, ale przykro mi okropnie, ze tak się to odbywa.
- Mnie też przykro - rzekł Sam - ale z tą nieszczęsną pokraka nic się nie może odbywać przyzwoicie.
Jeden z żołnierzy skinął na nich i zaprosił do wnęki w głębi pieczary. Faramir siedział w fotelu, a nad jego głową świeciła umieszczona w niszy latarnia. Wskazał hobbitom stołki, a gdy siedli, rzekł do podwładnego:
- Podaj gościom wino i każ przyprowadzić jeńca.
Przyniesiono wino, a po chwili zjawił się Anborn niosąc w ramionach Golluma. Zdjął z jego głowy kaptur, postawił go na ziemi i został przy nim, by go podtrzymywać na nogach. Gollum mrużył oczy maskując chytre spojrzenie pod ciężkimi, bladymi powiekami. Wyglądał żałośnie, przemoczony do nitki, ociekał wodą i cuchnął rybami; jedną z nich ściskał wciąż jeszcze w garści. Rzadki kosmyki jak zbutwiałe wodorosty zwisały mu nad kościstym czołem i pociągał zasmarkanym nosem.
- Rozwiążcie! Rozwiążcie! - bełkotał. - Sznur nas rani, tak, rani nas, a przecież nic złego nie zrobiliśmy.
- Nic złego nie zrobiłeś? - rzekł Faramir patrząc na nieszczęśnika przenikliwie, lecz z kamienną twarzą, w której nie było ani gniewu, ani zdumienia czy też litości. - Tak powiadasz? Nigdy nie popełniłeś nic takiego, żeby zasłużyć na więzy lub jeszcze cięższą karę? Jednakże nie do mnie należy sąd nad tobą za tamte sprawy. Dziś ujęliśmy cię tam, gdzie nie wolno wchodzić pod grozą śmierci. Za ryby z tej sadzawki trzeba drogo płacić.
Gollum wypuścił rybę z ręki.
- Nie chcę ryb - powiedział.
- cena nie jest nałożona na ryby - rzekł Faramir. - Karzemy śmiercią za wtargnięcie w ten zakątek gór, za jedno spojrzenie na jezioro. Darowałem ci dotychczas życie na prośbę Froda, który twierdzi, że ma wobec ciebie jakieś długi wdzięczności. Ale musisz się przede mną usprawiedliwić. Jak się nazywasz? Skąd przyszedłeś? Dokąd idziesz? Czego szukasz?
- Zabłąkani jesteśmy, zabłąkani - odparł Gollum. - Nie mamy imienia, niczego nie szukamy, straciliśmy skarb, nie zostało nam nic. Tylko pustka. Tylko głód, tak, głód. Za kilka rybek, za marne ościste rybki, chcą biedne stworzenie karać śmiercią. taka jest ich mądrość, taka sprawiedliwość, taka wielka sprawiedliwość.
- Może nie jesteśmy bardzo mądrzy - powiedział Faramir - ale sprawiedliwi z pewnością na tyle, na ile nasza niewielka mądrość pozwala. Rozwiąż mu pęta, Frodo!
Faramir wyciągnął zza pasa mały nożyk i podał go Frodowi. Gollum, na swój sposób rozumiejąc ten gest, wrzasnął i padł na ziemię.
- Spokojnie, Smeagolu! - rzekł Frodo. - Powinieneś mi zaufać. Nie opuszczę cię w biedzie. Odpowiadaj na pytania, jak umiesz najuczciwiej. To ci nie zaszkodzi, lecz właśnie pomoże.
Przeciął powróz krępujący napięstki i kostki Golluma, podniósł go z ziemi.
- Podejdź bliżej! - rozkazał Faramir. - Patrz mi w oczy! Czy wiesz, jak się nazywa to miejsce? Czy byłeś tu już kiedyś?
Gollum z wolna podniósł powieki, niechętnie zwrócił ku Faramirowi ślepia; nie tliła się w nich teraz ani odrobina światła, blade i matowe spoglądały przez chwilę w jasne, nieustraszone oczy rycerza z Gondoru. Zaległa głucha cisza. Nagle Gollum spuścił głowę, skurczył się i przypadł do ziemi dygocąc na całym ciele.
- Nie wiemy, nie chcemy wiedzieć - zajęczał. - Nigdy tu nie byliśmy. Nigdy więcej nie przyjdziemy.
- Są w twoim umyśle zatrzaśnięte drzwi i zamknięte okna, a za nimi ciemne komory - rzekł Faramir. - Powiedziałeś jednak, jak sądzę, prawdę. Na twoje szczęście. Jaką przysięgę złożysz, żeby mi zaręczyć, że nigdy tutaj nie wrócisz i że nigdy słowem ani znakiem nie wskażesz drogi do tego miejsca żadnemu żywemu stworzeniu?
- Mój pan wie - odparł Gollum zerkając z ukosa na Froda. - Tak, pan wie. Przyrzekliśmy naszemu panu, jeśli nas uratuje. Przysięgniemy skarbowi, tak! - Przyczołgał się do stóp Froda. - Uratuj nas, dobry panie! - zaskomlał. - Smeagol obiecuje skarbowi, obiecuje uczciwie. Nigdy nie wróci, nie powie ani słowa. Tak, skarbie!
- czy tobie to wystarcza, Frodo? - spytał Faramir.
- Tak - rzekł Frodo. - Masz do wyboru albo zadowolić się tą przysięgą, albo postąpić, jak wymaga twoje prawo. Nic bowiem innego od tego jeńca nie usłyszysz. lecz ja mu przyrzekłem, że nie dozna krzywdy, jeśli pójdzie ze mną. Nie chciałbym, żeby się zawiódł na moim słowie.
Faramir długą chwilę milczał zamyślony.
- Dobrze - powiedział wreszcie. - Oddaję cię w ręce twojego pana. Frodo, syn Droga, niech powie, co chce z tobą zrobić.
- Ależ ty, szlachetny kapitanie, jeszcze nie powiedziałeś, co zamierzasz zrobić z Frodem! - odparł z ukłonem hobbit. - Póki zaś Frodo nie zna twojej woli, nie może układać planów dla siebie i swoich towarzyszy. Odroczyłeś wyrok do rana, lecz dzień już świta.
- Ogłoszę więc swoją wolę - rzekł Faramir. - Co do ciebie, Frodo, to na mocy władzy, udzielonej mi przez mego władcę, przyznaję ci swobodę ruchów w granicach Gondoru aż po najdalsze kresy starego królestwa. zastrzegam jedynie, że ani ty, ani żaden z twych towarzyszy nie ma prawa bez wyraźnego wezwania powrócić do tej kryjówki. Daję ci ten przywilej na jeden rok i jeden dzień od dziś, potem nie będzie ci już przysługiwał, chyba że przed upływem wyznaczonego terminu stawisz się w Minas Tirith przed obliczem władcy, namiestnika królestwa. Wtedy bowiem poproszę go, by zatwierdził i przedłużył na całe twe życie przywilej, który ode mnie otrzymałeś. Tymczasem każdy, kogo weźmiesz pod swą opiekę, będzie miał we mnie również opiekuna, a tarcze Gondoru go osłonią. Czy to ci starczy za odpowiedź?
Frodo ukłonił się nisko.
- Tak jest - rzekł - i oddaję się na twoje usługi, jeśli mogą one mieć jakąś cenę w oczach tak szlachetnego i wielkiego rycerza.
- Cenie je wysoko - odparł Faramir. - A teraz powiedz: czy bierzesz pod opiekę tego oto Smeagola?
- Biorę Smeagola pod swoją opiekę - oświadczył Frodo. Sam westchnął głośno. Nie był to objaw zniecierpliwienia wobec przydługiej wymiany uprzejmości, bo Sam, jak przystało hobbitowi, pochwalał ceremonie tego rodzaju. Podobna rozmowa w Shire nie obeszłaby się bez większej jeszcze ilości słów i ukłonów.
- A więc słuchaj!~- zwrócił się Faramir do Golluma. - Zapadł nad tobą wyrok śmierci, lecz póki będziesz się trzymał Froda, włos ci nie spadnie z głowy, a przynajmniej nikt z nas cię nie tknie. Gdyby wszakże spotkał cię któryś z żołnierzy Gondoru wałęsającego się bez Froda, wykona wyrok. I niechaj cię śmierć dosięgnie, w granicach tego królestwa lub poza nim, jeżeli będziesz źle służył swojemu panu. Teraz odpowiedz: dokąd zamierzasz iść? Frodo poświadczył, że byłeś jego przewodnikiem. Dokąd go prowadzisz?
Gollum milczał.
- Muszę to wiedzieć - rzekł Faramir. - Odpowiedz albo odwołam ułaskawienie.
Gollum wciąż milczał.
- Ja odpowiem za niego - odezwał się Frodo. - Na moje żądanie zaprowadził mnie do Czarnej Bramy, lecz okazało się, że nie można jej przekroczyć.
- Nie ma otwartych wrót do Bezimiennego Kraju - powiedział Faramir.
- Widząc to zawróciliśmy na drogę południową - ciągnął dalej Frodo - przewodnik bowiem mówił, że jest, a przynajmniej może być, ścieżka dostępna w pobliżu Minas Ithil.
- Minas Morgul - rzekł Faramir.
- Nie wiem dokładnie - powiedział Frodo - lecz podobno ścieżka wspina się pod górę północnym stokiem doliny, nad którą stoi stary gród. Wznosi się na wysoką przełęcz, a potem schodzi do... do krainy leżącej za górami.
- Czy znasz nazwę tej przełęczy? - spytał Faramir.
- Nie - odparł Frodo.
- To jest Kirith Ungol.
Gollum syknął przenikliwie i zaczął mamrotać pod nosem.
- czy tak brzmi nazwa przełęczy? - spytał Faramir zwracając się do niego.
- Nie! - wrzasnął Gollum piskliwie, jakby go ukłuto. - Tak, tak, słyszeliśmy kiedyś tę nazwę. Ale cóż dla nas nazwa znaczy? Pan powiedział, że musimy się tam dostać. Trzeba szukać jakiejś drogi. A nie ma innej, nie, nie ma.
- Nie ma innej? - rzekł Faramir. - Skąd wiesz? Kto zbadał wszystkie pogranicza królestwa ciemności? Długo, z namysłem przyglądał się Gollumowi. Potem odezwał się znowu: - Odprowadź jeńca, Anbornie. Traktuj go łagodnie, lecz nie spuszczaj z oka. A ty, Smeagolu, nie próbuj skakać w wodospad. Skały tam maja tak ostre zęby, że zginąłbyś przedwcześnie. Idź stąd, a weź tę swoją rybę.
Anborn wyszedł popychając przed sobą skulonego Golluma. Nad wejściem do wnęki zaciągnięto zasłonę.
- Myślę, mój Frodo, że nieroztropnie postępujesz - rzekł Faramir. - Nie powinieneś trzymać przy sobie tego przewodnika. To stwór nikczemny.
- Nie, nie jest nikczemny na wskroś - odparł Frodo.
- Może nie na wskroś - powiedział Faramir - lecz zło przeżera go jak rak, coraz głębiej. On cię nie doprowadzi do niczego dobrego. Jeżeli się z nim rozstaniesz, dam mu list żelazny i eskortę do tego miejsca na granicy Gondoru, które sobie sam wybierze.
- Nie zgodziłby się na to - odparł Frodo. - Poszedłby za mną tak, jak idzie już od dawna moim tropem. Przyrzekłem zresztą i wiele razy powtórzyłem przyrzeczenie, że wezmę go w opiekę i pójdę, dokąd mnie prowadzi. Nie żądasz chyba ode mnie, abym złamał słowo?
- Nie - rzekł Faramir. - Lecz serce moje tego pragnie. Co innego samemu nie dochować wiary, a co innego radzić przyjacielowi, aby złamał słowo, szczególnie, kiedy bezwiednie na własną zgubę związał się przyrzeczeniem. Ale - nie! Musisz Golluma ścierpieć przy sobie, jeśli zechce iść z tobą. Nie sądzę wszakże, abyś był obowiązany do wyboru drogi przez przełęcz Kirith Ungol, o której twój przewodnik nie powiedział ci wszystkiego, co wie. To wyczytałem jasno w jego myślach. Nie idź na Kirith Ungol.
- Gdzież więc mam iść? - spytał Frodo. - Z powrotem do Czarnej Bramy i zdać się na łaskę lub niełaskę wartowników? Co wiesz o tej przełęczy, że nazwa jej budzi w tobie tyle grozy?
- Nie wiem nic pewnego - odparł Faramir. - My, ludzie z Gondoru, nie zapuszczamy się tymi czasy na wschód od gościńca, nikt spośród młodego, mojego pokolenia tak daleko nie był ani też nie wspinał się na Góry Cienia. Znamy je tylko ze starych opowieści i pogłosek, które przetrwały z dawnych lat. To jednak pewne, że na przełęczach nad Minas Morgul czyhają jakieś złowrogie, straszne moce. Starcy i uczeni, którzy zbadali tajniki wiedzy, bledną i milkną na dźwięk nazwy Kirith Ungol.
Dolina pod Minas Morgul bardzo dawno temu popadła we władzę złych sił; nawet wówczas, gdy wygnany Nieprzyjaciel przebywał jeszcze daleko, a większa część Ithilien należała do nas, stamtąd wiało grozą i strachem. Jak ci wiadomo, stał tam ongi gród piękny i warowny, Minas Ithil, bliźni brat naszej stolicy. Zawładnęli nim jednak ludzie nikczemni i dzicy, których Nieprzyjaciel w pierwszym okresie swojej potęgi ujarzmił i wziął na służbę; ci po jego upadku błąkali się bezdomni i bezpańscy. Mówią, że przywódcami ich byli Numenorejczycy o spodlonych sercach; Nieprzyjaciel obdarzył ich pierścieniami władzy i wyniszczył tak, że zmienili się w żywe upiory, straszne i złe. Po jego wygnaniu zajęli Minas Ithil, osiedli tam, obrócili gród i całą okolicę w ruinę. Zdawała się pusta, lecz wśród gruzów żył strach. Tych dziewięciu wodzów przygotowało skrycie powrót swego władcy i pomogło mu; sami też wzmogli się znów na siłach. Dziewięciu Jeźdźców wyruszyło w świat przez straszną bramę, a my nie mogliśmy im zagrodzić drogi. Nie zbliżaj się do ich twierdzy! Będziesz śledzony nieustannie. tam czuwa nigdy nie usypiająca zła moc, stamtąd patrzy sto par nigdy nie przymykających się oczu. Nie idź tą drogą.
- Dokąd więc radzisz iść? - spytał Frodo. - Powiedziałeś, że nie możesz mi wskazać ani ścieżki ku górom, ani przejść przez góry. lecz ja muszę się poza ich wał dostać, bo zobowiązałem się uroczyście wobec całej Rady, że znajdę drogę lub szukając jej zginę. Gdybym zawrócił wzdragając się przed ostatnią, najcięższą próbą, jakże mógłbym stanąć przed elfami i ludźmi? Czy przyjąłbyś mnie w Gondorze, gdybym tam zjawił się z tym brzemieniem, które noszę i które opętało szaleństwem twojego brata? Jaki urok rzuciłoby na Minas Tirith? kto wie, czy wówczas dwie wieże Minas Morgul nie spoglądałyby ku sobie ponad spustoszonym, zalanym zgnilizną krajem.
- Tego bym nie chciał - rzekł Faramir.
- Cóż więc chcesz, abym zrobił? - spytał Frodo.
- Nie wiem. Ale nie chcę, żebyś szedł na śmierć lub mękę. Nie myślę też, by Mithrandir wybrał dla ciebie tę drogę.
- Skoro on zginął, muszę sam iść jedyną ścieżką, którą znalazłem. Nie mam czasu na szukanie lepszej.
- Srogi przypadł ci los, beznadziejne zadanie - rzekł Faramir. - Pamiętaj przynajmniej moją przestrogę: nie ufaj przewodnikowi, nie ufaj temu Smeagolowi. ma już na sumieniu morderstwo. Wyczytałem to w jego oczach. - Faramir westchnął. - Tak więc spotkał się nasze ścieżki i znów się rozchodzą, Frodo, synu Droga. Ciebie nie trzeba łudzić próżnymi słowy. Wiedz, że nie mam nadziei ujrzeć cię kiedykolwiek pod słońcem tej ziemi. Będę jednak odtąd przyjacielem twoim i całego twojego plemienia. A teraz odpocznij, my tymczasem przygotujemy ci prowiant na drogę.
Bardzo jestem ciekaw, jakim sposobem ten pokurcz Smeagol znalazł się w posiadaniu owego skarbu, o którym wspominałeś, i jak go później stracił; nie będę jednak trudził cię wypytując dziś o te sprawy. Jeżeli mimo wszystko wrócisz do krainy żywych i siądziesz pod ścianą w blasku słońca śmiejąc się z minionych trosk, będziesz musiał mi opowiedzieć całą historię dokładnie. Póki nie nadejdzie ten dzień lub jakiś inny, którego nawet czarodziejski kryształ Numenoru nie może nam objawić, żegnaj.
Faramir wstał, ukłonił się nisko Frodowi i rozsuwając zasłonę przeszedł do pieczary.






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
06 nad jeziorem
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06 (184)
06
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
Mechanika Techniczna I Opracowanie 06
06 11 09 (28)

więcej podobnych podstron