Odyseja20


343






























PIEŚŃ DWUDZIESTA
Wypadki przed rzezią zalotników
Odys w podsienu do snu słał sobie posłanie:
Na spód skóry wołowe, a na wierzch baranie
Z tych skopów, które gachy pojadły łakome;
Chlajnę mu do przykrycia dała Eurynome.
I legł witeź, lecz nie spał, zamyślony o tym,
Jak by gachy wygubił. Wtem z pustym chichotem
Z komór wybiegły dziewki, takie, co zwyczajne
Zadawać się z gachami, miewać schadzki tajne.
Słysząc Odys ich śmiechy ważył w głębi duszy,
Czy się zerwie i wszystkie do jednej pokruszy,
Czy im jeszcze dozwoli na bezwstyd zbrodniczy
Raz ostatni? I serce w piersiach mu skowyczy
Jak u suki, co szczeniąt pilnując swych szczeka,
I zaczepia każdego przechodniego człeka.
Tak w nim wrzało i byłby na nie wraz uderzył,
Ale bijąc się w piersi poryw ten uśmierzył:
Cierp, serce, przecię nieraz gorsześ przecierpiało,
Jak z Kyklopem, gdy szarpał żywcem druhów ciało!
A jednak to się zniosło - wyszedłem z tej matni,
Pewien, że przyszedł na mnie w życiu dzień ostatni.
Tak mówił i ukajał[358] w głębi burze duszne,
Serce się ukoiło rozkazom posłuszne.
On tylko wił się ciągle w bezsennym ucisku,
Jak ten, co postawiwszy kiszkę na ognisku,
Nadzianą krwią i tłuszczem, przewraca co chwila,
Bo prędzej usmażona prędzej go posila:
Tak i on z boku na bok ciągle się przewracał,

Myśląc, jak by te gachy naraz powytracał.
Lecz ich tylu, on jeden!... Wtem z nieba Pallada
Zbiegła doń, kształt przybrawszy panny, i powiada
Stanąwszy u głów jego (tak mówiło dziewczę):
Czemu czuwasz, a nie śpisz, ty mój nieszczęśliwcze?
Przecież jesteś w swym zamku, z żoną pod tym dachem
I z najlepszym, jaki jest, synem Telemachem!
Na to jej odpowiedział Odys, mądra głowa:
Bogini! To, co mówisz, prawda, ani słowa!
Lecz ja z myślami mymi mam niemałą mękę,
Jak się wziąć do tych gachów, jak wyzwać na rękę
Sam jeden, a ich taka schodzi się gromada?...
Lecz większy jeszcze grozi kłopot mi i biada,
Że gdy z bożą pomocą gachy w pień wysiekę,
Rozważ: gdzie mam się podziać, gdzie znaleźć opiekę?
Na to mu sowiooka Atene odpowie:
Dziwnyś! Wszak druhom zwykle ufają druhowie,
Choć śmiertelni i pomóc niezdolni w potrzebie.
Jam przecież nieśmiertelna, jam broniła ciebie
W każdej przygodzie. Uważ mowy mojej wątek:
Choćby różnojęzycznych hufców pięćdziesiątek
Obskoczył mnie i ciebie, chcąc zabić oboje,
To w końcu ty ich trzody pognałbyś jak swoje.
Uśnij więc: ta bezsenność wyniszcza ci siły,
Uśnij! Twoje cierpienia niemal się skończyły.
To powiedziawszy, snem mu potrzęsła powieki;
I wnet boginię w Olimp unosił pęd lekki.
Skoro sen go utulił, rozwiązał mu członki
I troski spędził.

Za to ócz jego małżonki
Sen nie skleił. Siedząca na łożu, w łzach cała,
Gdy już wszystkie boleści serca wypłakała,
Taką modlitwą błaga Artemis boginię:
Córo Zeusa, Artemis! O, ugódź mię ninie
Strzałą twą! Smutny żywot wydrzyj z mego łona,
Lub ześlij na mnie wicher, którym uniesiona
W tumany mgieł zawalnych padnę gdzie na brzegu
Okeanu, co ziemię okrąża w swym biegu!...
Tak mówiła. Wtem promień błysł złotej Jutrzenki,
I doszły usz Odysa te płacze i jęki;
Zamyślił się, bo ciągle snuły się widziadła,
Że ona przy nim stoi i, kto jest, odgadła
Jakoż chiton i skóry służące za łoże
Zwinął wraz i na stołku położył w komorze,
A na podwórze wyniósł li skórę wołową
I wzniósłszy w górę ręce, błagał moc Zeusową:
Ojcze Zeusie! Tyś skazał mię na trud i nędzę,
A dziś rodzinie wracasz po długiej włóczędze;
Spraw, niech słowem wróżebnym ozwą się te ściany,
A z nieba znak widomy niech będzie mi dany!
Tak błagał witeź. Zeus go wysłuchał istotnie:
Z świetlanego Olimpu piorun naraz grzmotnie
Wypuszczony z obłoku. Odys rad był wielce
Z tego znaku, gdy z miejsca, gdzie królewskie mielce[359]
Stały blisko, mielcarka przesłała mu wróżbę.
Przy żarnach bab dwanaście pełniło tam służbę
Mieląc jęczmień, pszenicę dla męży na strawę,
Lecz wszystkie spać już poszły w pracy więcej żwawe

Krom jednej, co, najsłabsza, mąkę mełła jeszcze;
Ta zatrzymawszy żarna rzekła słowo wieszcze:
"Ojcze Zeusie, władnący ludźmi i bogami!
Tęgo zagrzmiałeś z nieba, choć nigdzie nad nami
Nie ma chmury[360]; zapewne znak dajesz dla kogo.
Wysłuchajże mej prośby i pociesz niebogą!
Oby nigdy już więcej ten gaszy tłum nie siadł
Tu, w zamku Odysowym, do rozpustnych biesiad,
Na które mleć im mąkę muszę, mdła kobieta!
Niechby się raz ostatni najedli do syta!
Usłyszawszy Odysej tę wieszczbę mielcarki
I ten grzmot, już był pewny, że skręci im karki.
Tymczasem inne dworskie służebne się zbiegły
I stos drew na ognisku płomieniem zażegły.
Toż i boski Telemach ze snu się ocucił,
Przywdział szaty, przez ramię świetny miecz zarzucił,
Pięknymi postołami białe opiął nogi,
Do ręki wziął z miedzianym grotem oszczep srogi
I rzekł do Euryklei, w progu stojąc: Nianiu,
Myślałaś też ojadle, o miękkim posłaniu
Dla tego tam przychodnia? Czyś też nie myślała?
Albowiem matka moja, choć taka wspaniała,
Często się zapomina i lada hultaje
Przyjmuje, a uczciwym przystępu nie daje.
Na to mu Eurykleja wymówkę uczyni:
Niewinnej matki swojej niechże syn nie wini!
Bo ów gość siedział w izbie i wytrząsał dzbany,
A jeść nie chciał, choć o to przez nią był pytany.
Aż gdy sen jął go morzyć o spóźnionej porze,

Kazała dlań służebnym w izbie mościć łoże.
Lecz nieszczęsny, od wygód odwykły staruszek
Nie chciał na łożu miękkich spoczywać poduszek,
Ino skóry baranie słał sobie pokotem
W przysionku, a my chlajną nakryły go potem.
To rzekła a młodzieniec dzierżąc w dłoni kopię
Wyszedł z zamku, a za nim psy biegły po tropie;
I na wiecę szedł między pancerne Achiwy.
Tymczasem Eurykleja zwoływała dziewy
Służebne, najzacniejsza z niewiast tego dwora,
Opsa córa (a Ops był synem Pejsenora):
Nuże, dziewki, do mioteł! Z izby wymieść śmiecie,
Lecz wprzód skropić; a potem krzesła zaścielecie
Krasnymi kobiercami! Wy zaś drugie, dziewki,
Myjcie stoły gąbkami, wypłuczcie nalewki
I dwuuszne puchary; inne niechaj skoczą
Po wodę do krynicy, a raźno! ochoczo!
Bo gachy zejść się mają wcześniej: uprzątniętą
Niechże izbę zastaną. Dziś dla wszystkich święto[361]!
Rozkazom jej posłuszna czeladka niewieścia:
Przynieść wodę z krynicy pobiegło dwadzieścia,
Reszta piękny porządek w izbie już kończyła.
Wtem czeladź panów gachów na zamek przybyła
I wzięła się drwa rąbać, a dziewki od wody
Też wróciły. Zjawił się także pastuch trzody,
Który trzy wykarmione, a z trzody najlepsze
Przygnał i na dziedziniec wolno puścił wieprze,
A sam Odysa zagabł słowem uprzejmości:
Gościu! Czyś ty z Achiwy w lepszej zażyłości,

Czy jak wpierw obelgami trapią cię we dworze?
Na to mądry mu Odys odrzekł: Kiedyś może,
Eumajosie, bogowie spuszczą srogie kary
Na one rozpustniki bez czci i bez wiary,
Co się rozwielmożywszy tutaj, w cudzym domu,
Płodzą bezwstyd, ustąpić nie myśląc nikomu.
Takie tam rozhowory jeden z drugim toczył,
Kiedy koziarz Melantios prosto ku nim kroczył,
Gdyż co tylko najlepsze z obory koziołki
Przygnał gachom na gody; dwa jego pachołki
Zaraz je uwiązali pod wystawą brzmiącą;
Melant zaś na Odysa wpadł mową łającą:
Przybłędo! Więc wciąż będziesz męże napastował,
Twoją tu żebraniną? Ot, byś już się schował,
Bo, jak widzę, inaczej ciebie nie pozbędę
Niż tą pięścią; i po co cierpieć tu przybłędę,
Darmojada? Idź sobie żebrać w inne domy!
Tak mówił, a Odysej w milczeniu zniósł gromy,
Li trząsł głową i myślał, jak mu ten łeb zleci,
Gdy wtem znowu Filojtios nadszedł, pastuch trzeci,
Który z tuczną jałówką przygnał stadko kozie.
Te się z lądu dostały morzem, na przewozie
Przewożącym każdego wprost na drugą stronę,
I pod brzmiącą wystawą[362] były umieszczone.
A gdy je tam uwiązał mocno, jak należy,
Zagabnął Eumajosa, starostę pasterzy:
Powiedz mi, kto jest, jeśli zapytać się godzi,
Ów gość nowy? Z jakiego kraju on pochodzi?
Jakie rodu nazwisko i dziedzicznych włości?

Nędzarz! A postać jego pełna królewskości.
Snadź bogi na ród ludzki srodze są zawzięte,
Kiedy nędzą i króle bywają dotknięte.
Rzekłszy to, prawą rękę Odysowi podał
Pozdrawiając i takie lotne słowa dodał:
Witam cię, Ojcze gościu! Da bóg, lepszej doli
Doczekacie! Dziś nędza trapi was i boli.
O Zeusie, okrutniejszy niż inni niebianie!
Ludzi-ś spłodził, a jesteś tak zawzięty na nie,
Że nędza i cierpienie bywa ich udziałem.
Toż zimny pot mię oblał, kiedy cię ujrzałem,
I łza spadła - bo Odys stanął mi w pamięci.
Jak ty, i on tam może wśród obcych się kręci,
Łachmanami okryty, jeśli jeszcze żywy
W słońce patrzy; lecz jeśli zmarł ten nieszczęśliwy
I jest w Hadesie, żal mi, żal po panu takim!
Ongi stado on bydła, kiedym był chłopakiem,
Na smugach kefalońskich[363] powierzył mej straży;
A jam je tak rozmnożył, że się już nie zdarzy
Nikomu piękniejszego wyhodować bydła.
Ale mi ta hodowla nareszcie obrzydła,
Gdym zmuszon tuczyć mięsem żarłoczny brzuch gaszy,
Co nie dba o pańskiego syna ni się straszy
Zemsty bogów; bo gachy i na to już kroją,
By się włością królewską podzielić jak swoją.
O! nieraz ja z myślami biłem się i biję,
Co począć? Bo czyż mogłem, dopóki syn żyje,
Zabrać stado i uciec na ziemie sąsiada,
Aby błagać pomocy? Zostać - gorsza biada,

Gdy bydło dawać muszę dziś na stoły wraże!
Dawno byłbym się przeniósł pod inne mocarze
Z tej tu ziemi, gdzie dłużej wytrzymać nie mogę!
Alem zawsze nadzieję w sercu żywił błogę,
Że mój król nieszczęśliwy po latach powróci
I z zamku zalotniki napastne wyrzuci!
Na to mu odrzekł Odys: O mój skotopasie[364]!
Twoja mowa niegłupia i niepodła zda się.
Widzę, żeś człek rozumny i dobrych przymiotów;
Więc słuchaj, a co powiem, jam zaprzysiąc gotów:
Zeusa biorę na świadka, ten stół, to ognisko
Boskiego Odyseja, gdzie mam przytulisko,
Że powrót twego pana ciebie tu zastanie
I własnymi oczyma ujrzysz, co się stanie,
Gdy się on tu zabierze do gaszej gawiedzi!
Na to skotarz te słowa dał mu w odpowiedzi:
O, niechże Kronion ziści twoje obietnice!
Zobaczysz, żem dość krzepki, twardą mam prawicę.
A Eumajos się modlił nieśmiertelnym bogom,
By Odysa ojczystym wrócili już progom.
Taką to między sobą wiedli tam rozmowę.
Telemach pod miecz gachów miał już oddać głowę,
Lecz ptak złowróżbny z strony przeleciał im lewej:
Orzeł z drżącej gołąbki darł szponami trzewy.
Ujrzawszy go, Amfinom rzekł do zgromadzenia:
Przyjaciele! Z naszego nic postanowienia:
Telemacha nie zgładzim. Siadać do biesiady!
Zgromadzeni uznali trafność dobrej rady
I hurmem weszli w wnętrze gmachów Odysowych,

Chlajny zdjęte na krzesłach kładąc purpurowych,
Oblatując barany i tuczne koziołki,
Wieprze karmne i ze stad najpiękniejsze ciołki,
Skwarząc trzewia i nimi racząc się nawzajem.
Wino w dzbanach mieszano zwykłym obyczajem;
Świniopas czasze wkładał w ręce godowników,
Skotarz Filojtios chleby wyjmował z koszyków
I rozdawał, Melantios znów dolewał wina.
Więc do gotowej uczty zasiadła drużyna.
Snadź Telemach coś chytrze w głowie swej uradził
Bo Odysa przy progu kamiennym posadził
U małego stolika, na krzesełku lichem;
Kąsek trzewiów mu podał, toż wino z kielichem
Szczerozłotym i mówił do króla w ten sposób:
Pij tu sobie spokojnie w gronie tych tam osób,
A od gwałtu, urągań, będę ci obroną
Przeciw całej gromadzie; tu nie karczma pono,
Lecz zamek Odyseja -ja po nim dziedziczę,
Przeto od gwałtów, obelg powstrzymać się życzę,
Aby stąd nie wypadły kłótnie i zatargi.
Tak powiedział, i każdy przygryzł sobie wargi
Podziwiając tę ciętą wymowę młokosa,
Aż w tłumie dał się słyszeć głos Antinoosa:
Słyszeliście, Achiwi, jak nas wziął na słowa,
Jak groził! Co kto dostał, niechże sobie schowa!
Cóż robić! Zeus nie zwolił. - Bez tej tam przeszkody
Zapewne by na wieki zamilkł mówca młody.
Telemach na tę mowę nie zważał tam wiele,
A tymczasem przez miasto, z keryksy na czele,

Ciągnęła hekatomba, a kudłata rzesza
Achiwów w gaj Apolla Łucznika pośpiesza.
Zaś gachy pokrajawszy pieczone mięsiwa
Rozdali między gości; każdy je spożywa.
Dla Odysa przyniesili pachołcy służbowi
Tyle mięsa, co dali każdemu gościowi,
Bo tak im syn Odysów wyraźnie zalecał.
W gachach przecież jad złości coraz się rozniecał,
Bo tak chciała Atene, by ich szyderstw jady
Coraz bardziej jątrzyły serce Laertiady.
Był tam pomiędzy nimi gbur nieokrzesany,
Rodem z ostrowu Same, Ktesippem nazwany;
Pyszałek, dął w bogactwa, więc mu się zachciało
Wziąć sobie po Odysie żonę pozostałą.
On głos zabrał i mówił do gachów gromady:
Posłuchajcie, co powiem, wspólnicy biesiady!
Ten przybysz swoją cząstkę dostał, jak z nas każdy;
Wszak ująć coś gościowi rzecz naganna zawżdy
I niesłuszna, gdyż w domu goście równi sobie.
Ja mu przecież od siebie podarunek zrobię,
Niech nim dziewkę łaziebną lub kogo obdarzy
Z sług, będących tu w domu naszych gospodarzy.
Rzekł i z kosza wyjąwszy gnat racicy krowiej
Z zamachem cisnął prosto na łeb Odysowi.
Król uniknął pocisku lekko głowy zwrotem
I rozśmiał się wzgardliwie; gnat wyciął z łoskotem
O ścianę. Więc Telemach gniewny ścisnął pięście
I tak groził: Ktesippie! Wielkie dla cię szczęście,
Żeś mi gościa nie trafił, gdyż umknąć pośpieszył;

Inaczej byłbym ciebie na wskroś dzidą przeszył,
I ojciec by ci sprawił pogrzeb, nie wesele!
Radzę wam nie pozwalać sobie tu za wiele.
Nabyłem doświadczenia i własnym pojęciem
Poznam, co złe, co dobre: nie jestem dziecięciem.
Nawet umiem cierpliwie znieść, co widzą oczy,
Jak rzniecie bydło moje, jak wino się toczy
I wypróżnia spiżarnia. Opór byłby próżny
Jednemu przeciw tylu; lecz każdy mi dłużny
Zachować się przystojnie, kto gości w tym domu.
Wam chce się mnie żywota zbawić po kryjomu:
Zabijcie! Śmierć znośniejsza niźli takie życie,
Niźli widok tych gwałtów, jakie tu robicie
Lżąc wędrowce ubogie lub włócząc w świetlice
Na bezwstydne uciechy dziewki służebnice!
Skończył. Każdy oniemiał i milczący siedział,
Aż w końcu Agelaos[365] tak mu odpowiedział:
Przyjaciele! On mówił po sprawiedliwości;
Niech się nikt z nim nie spiera ani nań nie złości,
Ani lży tego dziada, ni dokucza komu
Z czeladzi należącej do Odysa domu.
Wszakże jemu i matce potrzebną jest rada,
Którą mogliby przyjąć, jeśli się im nada:
Pókiście tęsknym sercem wierzyli oboje,
Że Odysej powrócić mógłby w progi swoje,
Póty wolno wam było na powrót ten czekać
I gachów natarczywość z dnia na dzień odwlekać
(Chociaż, mówiąc po prawdzie, gdyby Odys żywy
Z woli bogów powrócił, byłby traf szczęśliwy).

Lecz dziś, gdy znikła wiara w powrót twego ojca,
Namów matkę, niech sobie wybiera mołojca
Najtęższego, co dary najhojniejsze składał,
I poślubi. Ty będziesz odtąd mieniem władał
Ojcowskim, bez podziału, jadł i pił swobodnie;
Matka z domu ustąpi.
Na to odparł godnie
Roztropny młodzian: Nigdy! Bogami się świadczę
I cierpieniami ojca, który bądź tułacze
Dni tam pędzi, bądź znalazł śmierć w nieznanej stronie,
Że matce nie przeszkodzę, owszem -ją nakłonię.
Niechaj sama na męża kogo chce wybierze;
I kto jej najhojniejsze dary niósł w ofierze;
Wżdy sam nigdy nie śmiałbym odezwać się do niej,
By z domu ustąpiła. O, niech mię bóg broni!
Rzekł, i naraz coś gachom zrobiła Pallada,
Że wszystkich nieskończony, dziki śmiech napada.
Oszaleli! Śmiech parskał z ich szczęk wykrzywionych,
Połykali kawały mięsiw krwią czerwonych,
Łzy im ciekły, a serca owładnęły strachy...
Wtem boski Teoklymen rzekł wskazując gachy:
O wy biedni nieszczęścia zewsząd na was godzą.
W ćmie nocy głowy, twarze, stopy wasze broczą...
Słychać głosy jęczące, z ócz płyną łez strugi...
Krwią ciepłą pobroczone ściany i framugi...
A co mar pcha się do drzwi, co ich tam w podziemiu!
A wszystkie w Ereb lecą... a na nieb sklepieniu
Helios gaśnie i straszne ogarniają mroki!
Wieszczek rzekł, oni z śmiechu rwali się za boki,

Aż Eurymach się ozwał do gachów i prawił:
Snadż oszalał ten przybysz, co się świeżo zjawił.
Hej, mołojcy, za próg z nim, wywiedźcie na pole!
Jemu to wszystko ciemno, noc go w oczy kole.
Boski mu Teoklymen rzekł po raz ostatni:
Na nic mi przewodnicy twoi nieprzydatni.
Mam, jak widzisz, wzrok, uszy, a i nogi zdrowe,
A szałem obłąknia nie zmąconą głowę.
Więc wyjdę z ich pomocą, bo i tak już wietrzę
Zbliżającą się biedę, która w proch was zetrze
Wszystkich co do jednego w Odysowym dworze,
Za urągania biednym, sprośne cudzołoże!
Rzekłszy to wraz opuścił pyszne zamku ściany,
Wracając w dom Pejraja[366], gdzie był pożądany.
Gachowie ze zdziwieniem po sobie spojrzeli
I drwili z Telemacha, a z gości się śmieli -
Aż jeden butny młokos odezwał się w tłumie:
Nikt pono gorszych drabów w dom puszczać nie umie
Niż Telemach. Wszak wpuścił nam głodnego dziada,
Co wino tęgo łyka i dobrze zajada;
Lecz to szczery niezdara, na pracę się wzdryga.
Ciężar to niepotrzebny ziemi, co go dźwiga.
Toż i drugi, co wieszcza udając chciał wróżyć.
Słuchaj mię, mojej rady mógłbyś dobrze użyć,
Gdybyś obu przybyszów wsadził w łódź wiośloną
I posłał do Sikelów[367], tam by ich kupiono.
Te ich gwary Telemach puszczał mimo uszy
Jedno w Odysa patrząc, czekał, czy się ruszy
I podniesie prawicę na występne głowy.

Tam zaś, w ozdobnym krześle, wprost izby godowej
Siedziała Penelopa i nasłuchiwała
Tych rozmów, jakie wiodła w izbie młódź zuchwała,
Która wśród pustych śmiechów, hucznej wesołości,
Zażywała przysmaków różnych do sytości,
Gdyż na obiad niemało sztuk zarznięto bydła.
Za to żadna wieczerza tak im nie obrzydła
Jak owa, którą Odys z pomocą Pallady
Miał im sprawić, wetując ich gwałty i zdrady.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Odyseja1
Odyseja25
Odyseja22
Odyseja21
Odyseja12
Odyseja5
Odyseja8
Odyseja11
Odyseja6
Odyseja7
Odyseja16

więcej podobnych podstron