F40


Już i między ludem miasta Pi-Bast zaczęły rozchodzić się różne wieści o
Libijczykach. Opowiadano, że rozpuszczeni przez kapłanów żołnierze barbarzyńscy
wracając do swej ojczyzny z początku żebrali, potem kradli, a w końcu zaczęli
rabować i palić wsie egipskie mordując przy tym mieszkańców.
W ten sposób w ciągu kilku dni zostały napadnięte i zniszczone miasta:
Chinensu, Pimat i Kasa na południe od jeziora Moeris. W ten sposób zginęła
karawana kupców i pielgrzymów egipskich wracających z oazy Uit-Mehe. Cała
zachodnia granica państwa była w niebezpieczeństwie, a nawet z Terenuthis
zaczęli uciekać mieszkańcy. I w tamtej bowiem okolicy od strony morza ukazały
się bandy libijskie, jakoby wysłane przez groźnego wodza Musawasę, który
podobno w całej pustyni miał ogłosić świętą wojnę przeciw Egiptowi.
Toteż jeżeli któregoś wieczoru zachodni pas nieba czerwienił się zbyt długo, na
mieszkańców Pi-Bast padała trwoga. Ludzie gromadzili się po ulicach, niektórzy
wchodzili na płaskie dachy lub wdrapywali się na drzewa i stamtąd ogłaszali, że
- widzą pożar w Menuf albo w Sechen. Byli nawet i tacy, którzy pomimo zmroku
dostrzegali uciekających mieszkańców albo libijskie bandy maszerujące w
kierunku Pi-Bast długimi, czarnymi szeregami.
Pomimo wzburzenia ludności rządcy nomesu zachowywali się obojętnie; władza
bowiem centralna nie przysłała im żadnych rozkazów.
Książę Ramzes wiedział o niepokoju tłumów i widział obojętność pi-basteńskich
dygnitarzy. Wściekły gniew ogarniał go, że nie otrzymuje żadnych poleceń z
Memfisu i że ani Mefres ani Mentezufis nie rozmawiają z nim o tych alarmach
zagrażających państwu.
Lecz ponieważ obaj kapłani nie zgłaszali się do niego, nawet jakby unikali
rozmowy z nim, więc i namiestnik nie szukał ich ani robił żadnych przygotowań
wojskowych.
W końcu przestał odwiedzać stojące pod Pi-Bast pułki, a natomiast zgromadziwszy
do pałacu całą szlachecką młodzież, bawił się i ucztował tłumiąc w sercu
oburzenie na kapłanów i obawę o losy państwa.
- Zobaczysz!... - powiedział raz do Tutmozisa. - Święci prorocy wykierują nas
tak, że Musawasa zabierze Dolny Egipt, a my będziemy musieli uciekać do Tebów,
jeżeli nie do Sunnu, o ile znowu stamtąd nie wypędzą nas Etiopowie...
- Prawdę rzekłeś - odparł Tutmozis - że nasi władcy poczynają sobie, jakby byli
zdrajcami.
Pierwszego dnia miesiąca Hator (sierpień - wrzesień) odbywała się w pałacu
następcy największa uczta. Zaczęto bawić się od drugiej po południu, a nim
słońce zaszło, już wszyscy byli pijani. Doszło do tego, że mężczyźni i kobiety
tarzali się po podłodze zlanej winem, zasypanej kwiatami i skorupami
potłuczonych dzbanów.
Książę był między nimi najprzytomniejszy. Jeszcze nie leżał, ale siedział na
fotelu trzymając na kolanach dwie piękne tancerki, z których jedna poiła go
winem, druga oblewała mu głowę silnymi wonnościami.
W tej chwili wszedł na salę adiutant i przelazłszy przez kilku pijanych
biesiadników zbliżył się do następcy.
- Dostojny panie - szepnął - święci Mefres i Mentezufis pragną natychmiast
rozmówić się z wami...
Następca odepchnął dziewczęta i zarumieniony, w poplamionym kaftanie, chwiejnym
krokiem potoczył się do swego pokoju na górę.
Na jego widok Mefres i Mentezufis spojrzeli po sobie.
- Czego chcecie, dostojnicy? - spytał książę upadając na krzesło.
- Nie wiem, czy wasza dostojność będziesz mógł wysłuchać nas... - odparł
zakłopotany Mentezufis.
- A!... myślicie, żem się upił? - zawołał książę. - Nie lękajcie się... Dziś
cały Egipt jest jak oszalały czy głupi, że jeszcze w pijakach najwięcej zostało
rozsądku...
Kapłani zachmurzyli się, lecz Mentezufis zaczął:
- Wasza dostojność wie, że pan nasz i najwyższa rada postanowili uwolnić
dwadzieścia tysięcy wojsk najemnych...
- No, niby nie wiem przerwał następca. Nie raczyliście przecież nie tylko
zasięgnąć mojej rady w kwestii tak mądrego postanowienia, ale nawet nie
raczyliście zawiadomić mnie, że już cztery pułki rozpędzono i że ludzie ci z
głodu napadają nasze miasta...
- Zdaje mi się, że wasza dostojność sądzisz rozkazy jego świątobliwości
faraona... - wtrącił Mentezufis.
- Nie jego świątobliwości!... - zawołał książę tupiąc nogą - ale tych zdrajców,
którzy korzystając z choroby mego ojca i władcy chcą zaprzedać państwo
Asyryjczykom i Libijczykom...
Kapłani osłupieli. Podobnych wyrazów nie wypowiedział żaden jeszcze Egipcjanin.
- Pozwól, książę, ażebyśmy wrócili za parę godzin... gdy się uspokoisz... -
rzekł Mefres.
- Nie ma potrzeby. Wiem, co się dzieje na naszej zachodniej granicy... A raczej
nie ja wiem, tylko moi kucharze, chłopcy stajenni i pomywaczki. Może więc
zechcecie teraz czcigodni ojcowie, i mnie wtajemniczyć w wasze plany?...
Mentezufis przybrał obojętną fizjognomię i mówił:
- Libijczycy zbuntowali się i zaczynają zbierać bandy z zamiarem napadu na
Egipt.
- Rozumiem.
- Z woli zatem jego świątobliwości - ciągnął Mentezufis - i najwyższej rady,
masz, wasza dostojność, zebrać wojska z Dolnego Egiptu i zniszczyć
buntowników.
- Gdzie rozkaz?
Mentezufis wydobył z zanadrza pergamin opatrzony pieczęciami i wręczył go
księciu.
- Więc od tej chwili jestem naczelnym wodzem i najwyższą władzą w tej
prowincji? - spytał następca.
- Tak jest, jak rzekłeś.
- I mam prawo odbyć z wami naradę wojenną?
- Koniecznie... - odparł Mefres. - Choć w tej chwili...
- Siadajcie - przerwał książę.
Obaj kapłani spełnili rozkaz.
- Pytam się was, bo to potrzebne jest do moich planów: dlaczego rozpuszczono
libijskie pułki?...
- I rozpuści się inne - pochwycił Mentezufis. - Otóż rada najwyższa dlatego
chce pozbyć się dwudziestu tysięcy najkosztowniejszych żołnierzy, aby skarbowi
jego świątobliwości dostarczyć rocznie czterech tysięcy talentów, bez czego
dwór królewski może znaleźć się w niedostatku...
- Co jednak nie grozi najnędzniejszemu z egipskich kapłanów!... - wtrącił
książę.
- Zapominasz, wasza dostojność, że kapłana nie godzi się nazywać "nędznym" -
odparł Mentezufis. - A że nie grozi żadnemu z nich niedostatek, to jest zasługą
ich powściągliwego trybu życia.
- W takim razie chyba posągi wypijają wino, co dzień odnoszone do świątyń, i
kamienni bogowie stroją swoje kobiety w złoto i drogie klejnoty - szydził
książę. - Ale mniejsza o waszą powściągliwość!... Rada kapłańska nie dlatego
rozpędza dwadzieścia tysięcy wojska i otwiera bramy Egiptu bandytom, ażeby
napełnić skarb faraona...
- Tylko?...
- Tylko dlatego, ażeby przypodobać się królowi Assarowi. A ponieważ jego
świątobliwość nie zgodził się na oddanie Asyryjczykom Fenicji, więc wy chcecie
osłabić państwo w inny sposób: przez rozpuszczenie najemników i wywołanie wojny
na naszej zachodniej granicy...
- Biorę bogów na świadectwo, że zdumiewasz nas, wasza dostojność!... - zawołał
Mentezufis.
- Cienie faraonów bardziej zdumiałyby się usłyszawszy, że w tym samym Egipcie,
w którym spętano królewską władzę, jakiś chaldejski oszust wpływa na losy
państwa...
- Uszom nie wierzę!... - odparł Mentezufis. - Co wasza dostojność mówisz o
jakimś Chaldejczyku?...
Namiestnik zaśmiał się szyderczo.
- Mówię o Beroesie... Jeżeli ty, święty mężu, nie słyszałeś o nim, zapytaj
czcigodnego Mefresa, a gdyby i on zapomniał, niech odwoła się do Herhora i
Pentuera...
Oto wielka tajemnica waszych świątyń!... Obcy przybłęda, który jak złodziej
dostał się do Egiptu, narzuca członkom najwyższej rady traktat tak haniebny, że
moglibyśmy podpisać go dopiero po przegraniu bitew, po utracie wszystkich
pułków i obu stolic.
I pomyśleć, że zrobił to jeden człowiek, najpewniej szpieg króla Assara!... A
nasi mędrcy tak dali się oczarować jego wymowie, że gdy faraon nie pozwolił im
wyrzec się Fenicji, to oni przynajmniej rozpuszczają pułki i wywołują wojnę na
granicy zachodniej...
Słyszana rzecz?... - ciągnął już nie panujący nad sobą Ramzes. - Gdy jest
najlepsza pora zwiększyć armię do trzystu tysięcy ludzi i popchnąć ją do
Niniwy, ci pobożni szaleńcy rozpędzają dwadzieścia tysięcy wojsk i podpalają
własny dom...
Mefres, sztywny i blady, słuchał tych okrutnych szyderstw. Wreszcie zabrał
głos:
- Nie wiem, dostojny panie, z jakiego źródła czerpałeś swoje wiadomości... -
Oby ono było równie czystym jak serca członków najwyższej rady! Przypuśćmy
jednak, że masz słuszność i że jakiś chaldejski kapłan potrafił skłonić radę do
podpisania ciężkiej umowy z Asyrią. Otóż gdyby tak się zdarzyło, to skąd wiesz,
że ów kapłan nie był wysłannikiem bogów, którzy przez jego usta ostrzegli nas o
wiszących nad Egiptem niebezpieczeństwach?...
- Odkądże to Chaldejczycy cieszą się takim zaufaniem u was? - zapytał książę.
- Kapłani chaldejscy są starszymi braćmi egipskich - wtrącił Mentezufis.
- To może i król asyryjski jest władcą faraona? - wtrącił książę.
- Nie bluźnij, wasza dostojność - surowo przerwał Mefres. - Lekkomyślnie
szperasz w najświętszych tajemnicach, a to bywało niebezpiecznym nawet dla
większych od ciebie!
- Dobrze, nie będę szperał! Po czym jednak można poznać, że jeden Chaldejczyk
jest wysłannikiem bogów, a drugi szpiegiem króla Assara?
- Po cudach - odparł Mefres. - Gdyby na twój rozkaz, książę, ten pokój napełnił
się duchami, gdyby niewidzialne moce uniosły cię w powietrze, powiedzielibyśmy,
żeś jest narzędziem nieśmiertelnych, i słuchalibyśmy twej rady...
Ramzes wzruszył ramionami.
- I ja widziałem duchy: robiła je młoda dziewczyna... I ja widziałem w cyrku
leżącego w powietrzu kuglarza...
- Tylkoś nie dojrzał cienkich sznurków, które trzymali w zębach czterej jego
pomocnicy... - wtrącił Mentezufis.
Książę znowu roześmiał się i przypomniawszy sobie, co mu Tutmozis opowiadał o
nabożeństwach Mefresa, rzekł szyderczym tonem:
- Za króla Cheopsa pewien arcykapłan chciał koniecznie latać po powietrzu. W
tym celu modlił się do bogów, a swoim podwładnym kazał uważać: czy go nie
podnoszą niewidzialne siły?... I co powiecie, święci mężowie: od tej pory nie
było dnia, ażeby prorocy nie zapewniali arcykapłana, że unosi się w powietrzu,
wprawdzie niewysoko, bo tylko na palec od podłogi... Ale... co to waszej
dostojności? - spytał nagle Mefresa.
Istotnie arcykapłan słuchając swojej własnej historii zachwiał się na krześle i
byłby upadł, gdyby nie podtrzymał go Mentezufis.
Ramzes zmięszał się. Podał starcowi wody do picia, natarł mu czoło i skronie
octem, zaczął go chłodzić wachlarzem...
Wkrótce święty Mefres przyszedł do siebie. Powstał z krzesła i rzekł do
Mentezufisa:
- Już chyba możemy odejść?
- I ja tak myślę.
- A ja co mam robić? - spytał książę czując, że stało się coś złego.
- Spełnić obowiązki naczelnego wodza - odparł zimno Mentezufis.
Obaj kapłani ceremonialnie ukłonili się księciu i wyszli. Namiestnik był już
całkiem trzeźwy, ale na serce spadł mu wielki ciężar. W tej chwili zrozumiał,
że popełnił dwa ciężkie błędy: przyznał się kapłanom do tego, że zna ich wielką
tajemnicę, i - niemiłosiernie zadrwił z Mefresa.
Oddałby rok życia, gdyby można zatrzeć w ich pamięci całą tę pijacką rozmowę.
Ale już było za późno.
"Nie ma co - myślał - zdradziłem się i kupiłem sobie śmiertelnych wrogów. Ale
trudno. Walka zaczyna się w chwili najniekorzystniejszej dla mnie... Lecz idźmy
dalej. Niejeden przecie faraon walczył z kapłaństwem i zwyciężył je, nawet nie
mając zbyt silnych sprzymierzeńców. "
Tak jednak uczuł niebezpieczeństwo swego położenia, że w tej chwili przysiągł
na świętą głowę ojca nigdy już nie pić większej ilości wina.
Kazał zawołać Tutmozisa. Powiernik zjawił się natychmiast, zupełnie trzeźwy.
- Mamy wojnę i jestem naczelnym wodzem - rzekł następca.
Tutmozis ukłonił się do ziemi.
- I nigdy już nie będę upijał się - dodał książę. - A wiesz dlaczego?
- Wódz powinien wystrzegać się wina i odurzających woni - odparł Tutmozis.
- Nie pamiętałem o tym i... wygadałem się przed kapłanami...
- Z czym? - zawołał przestraszony Tutmozis.
- Że ich nienawidzę i żartuję z ich cudów...
- Nic nie szkodzi. Oni chyba nigdy nie rachują na ludzką miłość.
- I że znam ich polityczne tajemnice - dodał książę.
- Aj... - syknął Tutmozis. - To jedno było niepotrzebne...
- Mniejsza o to - mówił Ramzes. - Wyślij natychmiast szybkobiegaczy do pułków,
ażeby jutro z rana dowódcy zjechali się na radę wojenną. Każ zapalić sygnały
alarmowe, ażeby wszystkie wojska Dolnego Egiptu od jutra maszerowały ku
zachodniej granicy. Pójdź do nomarchy i zapowiedz mu, aby uwiadomił innych
nomarchów o potrzebie gromadzenia żywności, odzieży i broni.
- Będziemy mieli kłopot z Nilem - wtrącił Tutmozis.
- Toteż niech wszystkie czółna i statki zatrzymają na odnogach Nilowych dla
przewozu wojsk. Trzeba też wezwać nomarchów, ażeby zajęli się przygotowaniem
pułków rezerwowych...
Tymczasem Mefres i Mentezufis wracali do swych mieszkań przy świątyni Ptah. Gdy
znaleźli się sami w celi, arcykapłan podniósł ręce do góry i zawołał:
- Trójco nieśmiertelnych bogów: Ozirisie, Izydo i Horusie - ratujcie Egipt od
zagłady!... Jak świat światem, żaden faraon nie wypowiedział tylu bluźnierstw,
ile dziś usłyszeliśmy od tego dzieciaka... Co mówię - faraon?... Żaden wróg
Egiptu, żaden Cheta, Fenicjanin, Libijczyk nie ośmieliłby się tak znieważać
kapłańskiej nietykalności...
- Wino robi człowieka przezroczystym - odparł Mentezufis.
- Ależ w tym młodym sercu kłębi się gniazdo żmij... Poniewiera stan kapłański,
szydzi z cudów, nie wierzy w bogów...
- Najwięcej jednak zastanawia mnie to - rzekł zamyślony Mentezufis... skąd on
wie o waszych układach z Beroesem? Bo, że wie, na to przysięgnę.
- Dokonano okropnej zdrady - odparł Mefres chwytając się za głowę.
- Rzecz bardzo dziwna! Było was czterech...
- Wcale nie czterech. Boć o Beroesie wiedziała starsza kapłanka Izydy, dwaj
kapłani, którzy nam wskazali drogę do świątyni Seta, i kapłan, który go przyjął
u wrót... Czekaj no!... - mówił Mefres. - Ten kapłan wciąż siedział w
podziemiach... A jeżeli podsłuchiwał?...
- W każdym razie nie sprzedał tajemnicy dzieciakowi, ale komuś poważniejszemu.
A to jest niebezpieczne!...
Do celi zapukał arcykapłan świątyni Ptah, święty Sem.
- Pokój wam - rzekł wchodząc.
- Błogosławieństwo sercu twemu.
- Przyszedłem, bo tak podnosicie głos, jakby stało się jakie nieszczęście.
Chyba nie przeraża was wojna z nędznym Libijczykiem?... - mówił Sem.
- Co byś też myślał, wasza cześć, o księciu następcy tronu? - przerwał mu
Mentezufis.
- Ja myślę - odparł Sem - że on musi być bardzo kontent z wojny i naczelnego
dowództwa. Oto urodzony bohater! Gdy patrzę na niego, przychodzi mi na myśl lew
Ramzesa... Ten chłopak gotów sam rzucić się na wszystkie bandy libijskie i
zaprawdę - może je rozproszyć.
- Ten chłopak - odezwał się Mefres - może wywrócić wszystkie nasze świątynie i
zmazać Egipt z oblicza ziemi.
Święty Sem szybko wyjął złoty amulet, który nosił na piersiach, i szepnął:
- Ucieknijcie, złe słowa na pustynią... Oddalcie się i nie róbcie szkody
sprawiedliwym!... Co też wygaduje wasza dostojność!... - rzekł głośniej, tonem
wyrzutu.
- Dostojny Mefres mówi prawdę - odezwał się Mentezufis. Głowa by cię zabolała i
żołądek, gdyby ludzkie wargi mogły powtórzyć bluźnierstwa, jakie dziś
usłyszeliśmy od tego młodzieniaszka.
- Nie żartuj, proroku - oburzył się arcykapłan Sem. - Prędzej uwierzyłbym, że
woda płonie, a powietrze gasi, aniżeli w to, że Ramzes dopuszcza się
bluźnierstw...
- Robił to niby po pijanemu - wtrącił złośliwie Mefres.
- Choćby nawet. Nie przeczę, że jest to książę lekkomyślny i hulaka, ale
bluźnierca!...
- Tak i myśmy sądzili - mówił Mentezufis. - A tak byliśmy pewni, że znamy jego
charakter, iż gdy wrócił ze świątyni Hator, przestaliśmy nawet rozciągać nad
nim kontroli...
- Żal ci było złota na opłacanie dozorców - wtrącił Mefres. - Widzisz, jakie
skutki pociąga na pozór drobne zaniedbanie!...
- Ale cóż się stało? - pytał niecierpliwie Sem.
- Krótko odpowiem: książę następca drwi z bogów...
- Och!..
Sądzi rozkazy faraona...
- Czy podobna?...
- Najwyższą radę nazywa zdrajcami...
- Ależ...
- I od kogoś dowiedział się o przybyciu Beroesa, a nawet o jego widzeniu się z
Mefresem, Herhorem i Pentuerem w świątyni Seta...
Arcykapłan Sem porwał się oburącz za głowę i począł biegać po celi.
- Niepodobna... - mówił. - Niepodobna!... Chyba rzucił kto urok na tego
młodzieńca... Może owa kapłanka fenicka, którą wykradł ze świątyni?...
Mentezufisowi uwaga ta wydała się tak trafną, że spojrzał na Mefresa. Ale
rozdrażniony arcykapłan nie dał się zbić z tropu.
- Zobaczymy - odparł. - Pierwej jednak trzeba przeprowadzić śledztwo, ażebyśmy
dzień po dniu wiedzieli: co robił książę od powrotu ze świątyni Hator? Za dużo
miał swobody, za dużo stosunków z niewiernymi i nieprzyjaciółmi Egiptu. A ty,
dostojny Semie, pomożesz nam...
Skutkiem tej uchwały arcykapłan Sem zaraz nazajutrz kazał wzywać lud na
uroczyste nabożeństwo do świątyni Ptah.
Stawali tedy na rogach ulic, na placach, nawet na polach heroldowie kapłańscy i
zwoływali wszelki lud za pomocą trąb i fletów. A gdy zebrała się dostateczna
liczba słuchaczy, donosili im, że w świątyni Ptah przez trzy dni odbywać się
będą modły i procesje na intencję, aby dobry bóg błogosławił orężowi egipskiemu
i pognębił Libijczyków. Zaś na wodza ich, Musawasę, aby zesłał trąd, ślepotę i
szaleństwo.
Stało się, jak chcieli kapłani. Od rana do późnej nocy lud prosty wszelkiego
zajęcia gromadził się dokoła murów świątyni, arystokracja i bogaci mieszczanie
zbierali się w przysionku zewnętrznym, a kapłani miejscowi i sąsiednich nomesów
składali ofiary bogu Ptah i zanosili modły w kaplicy najświętszej.
Trzy razy dziennie wychodziła uroczysta procesja, podczas której obnoszono w
złotej łodzi zasłoniętej firankami czcigodny posąg bóstwa. Przy czym lud padał
na twarz i głośno wyznawali nieprawości swoje, a gęsto rozrzuceni w tłumie
prorocy, za pomocą stosownych pytań, ułatwiali mu skruchę. Toż samo działo się
w przysionku świątyni. Ponieważ jednak ludzie dostojni i bogaci nie lubili
oskarżać się głośno, więc święci ojcowie brali żałujących na stronę i po cichu
udzielali im rad i upomnień.
W południe nabożeństwo było najuroczystsze. O tej bowiem godzinie przychodziły
wojska maszerujące na zachód, aby otrzymać błogosławieństwo arcykapłana i
odświeżyć potęgę swoich amuletów, mających własność osłabiania
nieprzyjacielskich ciosów.
Niekiedy w świątyni rozlegały się grzmoty, a w porze nocnej nad pylonami
błyskało się. Był to znak, że bożek wysłuchał czyichś modłów albo że rozmawiał
z kapłanami.
Kiedy po zakończeniu uroczystości trzej dostojnicy: Sem, Mefres i Mentezufis,
zeszli się na poufną naradę, sytuacja była już wyjaśniona.
Nabożeństwo przyniosło świątyni około czterdziestu talentów dochodu; lecz około
sześćdziesięciu talentów wydano na prezenta lub spłatę długów rozmaitych osób z
arystokracji tudzież wyższych wojskowych.
Wiadomości zaś zebrano następujące:
Między wojskiem krążyła pogłoska, że byle książę Ramzes wstąpił na tron,
rozpocznie z Asyrią wojnę, która przyjmującym w niej udział zapewni wielkie
zyski. Najniższy żołnierz, mówiono, nie wróci z tej wyprawy bez tysiąca drachm,
jeżeli nie lepiej. Między ludem szeptano, że gdy faraon po zwycięstwie wróci z
Niniwy, wszystkich chłopów obdarzy niewolnikami i na pewną liczbę lat daruje
Egiptowi podatki.
Arystokracja zaś sądziła, że nowy faraon przede wszystkim - odbierze kapłanom,
a zwróci szlachcie wszystkie dobra, które stały się własnością świątyń, jako
pokrycie zaciągniętych długów. Mówiono też, że przyszły faraon będzie rządził
samowładnie, bez udziału najwyższej rady kapłańskiej.
W końcu we wszystkich warstwach społecznych panowało przekonanie, że książę
Ramzes, aby zapewnić sobie pomoc Fenicjan, nawrócił się do bogini Istar i do
niej szczególne okazywał nabożeństwo. W każdym razie było rzeczą pewną, że
następca odwiedzał raz świątynię Istar w nocy i widział tam jakieś cuda.
Zresztą między bogatymi Azjatami krążyły pogłoski, że Ramzes złożył świątyni
wielkie dary, a w zamian dostał stamtąd kapłankę, która miała go utwierdzać w
wierze.
Wszystkie te wiadomości zebrał najdostojniejszy Sem i jego kapłani. Zaś ojcowie
święci, Mefres i Mentezufis, zakomunikowali mu inną nowinę, która przyszła do
nich z Memfisu.
Oto - kapłana chaldejskiego i cudotwórcę Beroesa przyjmował w podziemiach
świątyni Seta kapłan Osochor, który we dwa miesiące później wydając za mąż
swoją córkę obdarował ją bogatymi klejnotami i kupił nowożeńcom duży folwark. A
ponieważ Osochor nie miał tak znacznych dochodów, rodziło się więc podejrzenie,
że ów kapłan, podsłuchawszy rozmowę Beroesa z egipskimi dostojnikami, sprzedał
następnie tajemnicę traktatu Fenicjanom i otrzymał od nich wielki majątek.
Wysłuchawszy tego arcykapłan Sem rzekł:
- Jeżeli święty Beroes jest naprawdę cudotwórcą, to przede wszystkim jego
zapytajcie, czy Osochor zdradził tajemnicę?...
- Pytano się o to cudownego Beroesa - odparł Mefres - ale święty mąż
powiedział, że w tej sprawie chce milczeć. Dodał też, że choćby nawet ktoś
podsłuchał ich układy i doniósł o tym Fenicjanom, Egipt ani Chaldea nie poniosą
żadnej szkody. Gdyby więc znalazł się winowajca, należy okazać mu
miłosierdzie.
- Święty!... zaiste święty to mąż!... - szeptał Sem.
- A co wasza dostojność - rzekł Mefres do Sema - sądzisz o księciu następcy i
niepokojach, jakie wywołało jego postępowanie?
- Powiem to samo co Beroes, następca nie zrobi szkody Egiptowi, więc trzeba
mieć pobłażliwość...
- Młodzik ten drwi z bogów i cudów, wchodzi do obcych świątyń, buntuje lud...
To nie są małe rzeczy!... - mówił z goryczą Mefres, który nie mógł zapomnieć
Ramzesowi, że w grubiański sposób zażartował z jego pobożnych praktyk.
Arcykapłan Sem lubił Ramzesa, więc odparł z dobrotliwym uśmiechem:
- Który chłop w Egipcie nierad by mieć niewolnika, ażeby wyrzec się swojej
ciężkiej pracy dla słodkiego próżnowania?
A czy jest na świecie człowiek, który by nie marzył o niepłaceniu podatków? Za
to bowiem, co płaci skarbowi, jego żona, on sam i dzieci mogliby sprawić sobie
ozdobną odzież i użyć rozmaitych przyjemności.
- Próżniactwo i nadmierne wydatki psują człowieka - odezwał się Mentezufis.
- Który żołnierz - ciągnął Sem - nie chciałby wojny i nie pożądał tysiąca
drachm zysku, a nawet więcej?
Dalej - pytam was, ojcowie, który faraon, który nomarcha, który szlachcic
chętnie płaci zaciągnięte długi i nie spogląda krzywym okiem na bogactwa
świątyń?...
- Bezbożna to pożądliwość! - szepnął Mefres.
- A nareszcie - mówił Sem - który następca tronu nie marzył o ograniczeniu
powagi kapłanów, który faraon, w początkach panowania, nie chciał otrząsnąć się
spod wpływu najwyższej rady?
- Słowa twoje są pełne mądrości - rzekł Mefres - ale do czego one mają nas
doprowadzić?
- Do tego, abyście nie oskarżali następcy przed najwyższą radą. Bo przecie nie
ma sądu, który potępiłby księcia za to, że chłopi radzi by nie płacić podatków
albo że żołnierze chcą wojny. Owszem, was mogłaby spotkać wymówka. Bo gdybyście
dzień po dniu śledzili księcia i hamowali jego drobne wybryki, nie byłoby dziś
piramidy oskarżeń, w dodatku - na niczym nie opartych.
W podobnych sprawach nie to jest złem, że ludzie mają skłonność do grzechu, bo
oni mieli ją zawsze. Ale to jest niebezpieczne, że myśmy ich nie pilnowali.
Nasza święta rzeka, matka Egiptu, bardzo prędko zamuliłaby kanały, gdyby
inżynierowie zaprzestali czuwać nad nią.
- A co powiesz, wasza dostojność, o wymysłach, jakich książę dopuścił się w
rozmowie z nami?... Czy przebaczysz ohydne drwiny z cudów?... - spytał Mefres.
- Przecie ten młodzik ciężko znieważył moją pobożność...
- Sam się obraża, kto rozmawia z pijakiem - odparł Sem. - Zresztą wasze
dostojności nie mieliście prawa rozmawiać o najważniejszych sprawach państwa z
nietrzeźwym księciem... A nawet popełniliście błąd mianując pijanego człowieka
wodzem armii. Wódz bowiem musi być trzeźwy.
- Korzę się przed waszą mądrością - rzekł Mefres- ale głosuję za podaniem
skargi na następcę do rady najwyższej.
- A ja głosuję przeciw skardze - odparł energicznie Sem. - Rada musi dowiedzieć
się o wszystkich postępkach namiestnika, ale nie w formie skargi, tylko
zwykłego raportu.
- I ja jestem przeciw skardze - odezwał się Mentezufis.
Arcykapłan Mefres widząc, że ma przeciw sobie dwa głosy, ustąpił z żądaniem
skargi na księcia. Ale wyrządzoną zniewagę zapamiętał i niechęć ukrył w sercu.
Był to starzec mądry i pobożny, lecz mściwy. I chętniej przebaczyłby gdyby mu
rękę ucięto, aniżeli gdy obrażono jego dostojeństwo kapłańskie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
impregnat do drewna Den Braven F40
F40

więcej podobnych podstron