v 03 093







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
III.93)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga III - Drugi
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






93.
UZDROWIENIE DWÓCH NIEWIDOMYCH I OPĘTANEGO NIEMEGO
Napisane 28 lipca 1945. A, 5793-5809


Potem Jezus
schodzi do kuchni. Widzi Jana, który ma zamiar udać się
do źródła. Zamiast pozostawać w kuchni ciepłej i okopconej woli więc
iść z Janem,
pozostawiając Piotra zajętego rybami. Właśnie przynoszą je pomocnicy
Zebedeusza na
kolację dla Nauczyciela i apostołów.
Nie idą do
źródła, które znajduje się na krańcach osady, lecz do
źródła na placu. Z pewnością woda dopływa tu jeszcze z tego pięknego i
obfitego
źródła, wytryskującego na zboczu wzgórza, w pobliżu jeziora. Na placu
znajduje się
tłum. To zwykły wieczorny [widok] w palestyńskich wioskach. Niewiasty z
amforami,
bawiące się dzieci i mężczyźni rozprawiający o interesach lub...
plotkujący o
wiejskich sprawach. Przechodzą też faryzeusze w otoczeniu sług lub
klientów, udając
się do swych okazałych domów. Wszyscy się rozstępują z szacunkiem, aby
im zrobić
przejście, choć zaraz potem, kiedy już ich nie ma, przeklinają ich
całym sercem,
opowiadając o ich ostatnich nadużyciach i lichwie.
Mateusz w rogu
placu rozmawia z dawnymi przyjaciółmi, co powoduje,
że faryzeusz Uriasz stwierdza głośno i z pogardą:
«Te słynne
rozmowy!... Przywiązanie do grzechu pozostaje. Widać to
po trwałości przyjaźni. Cha! Cha!»
Na to Mateusz
odwraca się żywo i odpowiada: «Trwają po to, żeby ich nawrócić.»
«To nie jest
konieczne! Twój Nauczyciel wystarczy. Ty
pozostawaj z dala od nich, aby nie nastąpił nawrót choroby –
zakładając, że jesteś rzeczywiście uzdrowiony.»
Mateusz
czerwienieje z wysiłku, żeby nie wybuchnąć, i ogranicza
się do słów: «Nie obawiaj się i nie miej nadziei.»
«Co?»
«Nie obawiaj
się, że stanę się ponownie celnikiem Lewim, i nie
miej nadziei, że będę cię naśladował, żeby utracić te dusze. Podziały i
pogardę
zostawiam tobie i twym przyjaciołom. Ja naśladuję mojego Nauczyciela i
chodzę do
grzeszników, żeby ich przyprowadzić do Łaski.»
Uriasz
chciałby odpowiedzieć, lecz inny faryzeusz mu przerywa. To
stary Eliasz, który mówi:
«Nie plam swej
czystości i nie zanieczyszczaj sobie ust, przyjacielu.
Chodź ze mną» – i bierze Uriasza pod ramię, prowadząc go do domu.
W tym czasie
tłum, w którym są zwłaszcza dzieci, tłoczy się
wokół Jezusa. Pomiędzy dziećmi jest też Joanna i Tobiasz, rodzeństwo,
które
niegdyś sprzeczało się o figi. Mówią, dosięgając rączkami pasa Jezusa,
aby
przyciągnąć Jego uwagę:
«Posłuchaj,
posłuchaj! Dziś też byliśmy grzeczni, wiesz? Nigdy
nie płakaliśmy. Z miłości do Ciebie nigdy sobie nie dokuczaliśmy. Czy
nas
pocałujesz?»
«Byliście
dobrzy i to z miłości do Mnie! Co za radość dla Mnie!
Oto pocałunek, a jutro, bądźcie jeszcze lepsi.»
I jest też
Jakub, malec, który w każdy szabat przynosił Jezusowi
sakiewkę od Mateusza. Mówi:
«Lewi nic mi
już nie daje dla ubogich Pana, lecz ja odłożyłem
wszystkie pieniążki, jakie mi dawano, kiedy byłem grzeczny, i teraz
daję je Tobie.
Dasz je biednym za mojego dziadka?»
«Oczywiście. A
co jest twojemu dziadkowi?»
«Już nie
chodzi. Jest tak bardzo stary, że już nie potrafi stać na
nogach.»
«Bardzo cię to
martwi?»
«Tak, bo to
był mój nauczyciel, chodziliśmy razem po polach. Tak
wiele mi mówił, uczył mnie kochać Pana. Nawet teraz opowiada mi o
Hiobie i pokazuje
gwiazdy na niebie, ale ze swego krzesła... Przedtem było ładniej.»
«Jutro przyjdę
zobaczyć twego dziadka. Jesteś zadowolony?»
Jakuba
zastępuje Beniamin, nie ten z Magdali, lecz Beniamin z
Kafarnaum, z odległej wizji. Przybywszy na plac z matką i ujrzał
Jezusa. Puścił
matczyną rękę. Rzuca się w środek małego ruchliwego tłumu z krzykiem,
który wydaje
się szczebiotem jaskółki. Stając przed Jezusem obejmuje Go za kolana i
mówi:
«Mnie też,
mnie też pogłaszcz!»
W tej samej
chwili przechodzi faryzeusz Szymon, który pochyla się
ostentacyjnie przed Jezusem, odpowiadającym na jego pozdrowienie.
Faryzeusz zatrzymuje
się. Tłum rozstępuje się jakby onieśmielony. Szymon mówi:
«Czy i mnie
byś pogłaskał?» – uśmiecha się lekko.
«Wszystkich,
którzy o to proszą. Cieszę się wraz z tobą twoim
wyśmienitym zdrowiem. Powiedziano mi w Jerozolimie, że trochę
chorowałeś.»
«Tak, byłem
bardzo chory. Pragnąłem Cię ujrzeć, aby
wyzdrowieć.»
«Wierzyłeś, że
mogę to uczynić?»
«Nigdy w to
nie wątpiłem. Musiałem jednak sam się wyleczyć, bo
byłeś długo nieobecny. Dokąd poszedłeś?»
«Na krańce
Izraela. To zajęło Mi dni pomiędzy Paschą i
Pięćdziesiątnicą.»
«Wiele
sukcesów? Słyszałem o trędowatych z Hinnom i z Siloan.
Wspaniałe. Tylko to? Z pewnością nie, ale o tym słyszałem od kapłana
Jana. Kto nie
ma uprzedzeń, ten wierzy w Ciebie i jest błogosławiony.»
«A co jest z
tym, kto nie wierzy we Mnie, bo ma uprzedzenia, mądry
Szymonie?»
Faryzeusz jest
nieco zmieszany... walczy pomiędzy pragnieniem
niepotępiania zbyt licznych przyjaciół, uprzedzonych do Jezusa, a
chęcią zasłużenia
na Jego pochwałę. Przezwycięża to i mówi:
«Kto nie chce
w Ciebie wierzyć, pomimo dowodów, jakie dajesz, jest
potępiony.»
«Chciałbym,
żeby nikt nie był [potępiony]...»
«Ty, tak....
My jednak nie odpowiadamy na tę dobroć, jaką masz dla
nas. Zbyt wielu na Ciebie nie zasługuje... Jezu, chciałbym, żebyś był
jutro moim
gościem...»
«Jutro nie
mogę. Za dwa dni. Zgadzasz się?»
«Zawsze.
Będą... przyjaciele... i będziesz musiał im wybaczyć,
jeśli...»
«Tak, tak,
przyjdę z Janem.»
«Tylko z nim?»
«Pozostali
mają inne zadania. Oto oni, wracają z wiosek. Pokój
tobie, Szymonie.»
«Niech Bóg
będzie z Tobą, Jezu.»


[por.
Mt 9,27-31] Faryzeusz
odchodzi, a Jezus przyłącza się do apostołów. Wracają do domu na
wieczerzę. W
czasie spożywania ryby pieczonej na ogniu przychodzą niewidomi, którzy
już błagali
Jezusa na drodze. Teraz powtarzają:


«Jezusie, Synu
Dawida, ulituj się nad nami!»
«Ależ
odejdźcie! Powiedział wam: “jutro”... niech to więc
będzie jutro. Pozwólcie Mu zjeść» – mówi Piotr tonem wyrzutu.
«Nie,
Szymonie, nie wyrzucaj ich. Tak wielka stałość wymaga
nagrody. Podejdźcie, wy dwaj» – mówi do niewidomych.
Wchodzą,
badając kijami podłogę i mury.
«Czy
wierzycie, że mogę wam przywrócić wzrok?»
«O, tak,
Panie! Przyszliśmy dlatego, że jesteśmy tego pewni.»
Jezus wstaje
od stołu, podchodzi do nich, kładzie palce na powieki
nie widzących oczu, podnosi oblicze i mówi:
«Niech wam się
stanie według waszej wiary.»
Odejmuje ręce.
Nieruchome powieki poruszają się. Światło na nowo
razi źrenice, które powróciły już do życia u jednego. U drugiego zaś
powieki się
rozwierają. Tam, gdzie był naturalny szew –
z
pewnością powstały wskutek źle leczonego wrzodu –
odnawia się brzeg powieki. Podnosi się ona i opada jak bijące skrzydło.
Obydwaj
upadają na kolana.
«Wstańcie i
idźcie, lecz uważajcie dobrze, żeby nikt nie
dowiedział się, co wam uczyniłem. Zanieście nowinę o łasce, jaką
otrzymaliście, do
waszego miasta, krewnym, przyjaciołom... [Dawanie świadectwa] tutaj nie
jest dla waszych
dusz ani konieczne ani korzystne. Strzeżcie je od zranień wiary tak
samo, jak teraz
będziecie strzec od ran oko, wiedząc, czym ono jest, aby nie zostać
oślepionymi na
nowo.»
Posiłek się
kończy. Wchodzą na taras, gdzie jest trochę
chłodniej. Jezioro jest jednym błyskiem pod sierpem księżyca. Jezus
siada na skraju
murku i zagłębia się w kontemplacji srebrzystych fal jeziora. Inni
rozmawiają
ściszonymi głosami, żeby Mu nie przeszkadzać. Patrzą jednak na Niego
jak oczarowani.
Rzeczywiście, jakże On jest piękny! Otacza Go całego blask księżyca.
Oświetla Jego
twarz, zarazem poważną i pogodną, pozwalając ujrzeć najdrobniejsze
szczegóły.
Siedzi z głową lekko opartą o chropowaty pęd winorośli, który pnie się
tędy i
rozpościera na tarasie. Jego [zapatrzone] w dal jasnobłękitne oczy
wydają się mieć
kolor onyksu i zsyłać na wszystko fale pokoju. Czasem wznoszą się ku
pogodnemu niebu
usianemu gwiazdami, innym razem patrzą w dół na pagórki i jeszcze niżej
– na jezioro. Czasem skupiają się
na jakimś
nieokreślonym punkcie i wydają się uśmiechać do jakiejś wizji. Włosy
lekko falują
w nieznacznym wietrze. Jedna noga zwisa w niewielkiej odległości od
podłoża, druga
wspiera się na nim. Trwa tak, siedząc przechylony z rękami opuszczonymi
na kolana.
Biała szata wydaje się podkreślać Jego promienistą bladość. Czyni ją
srebrzystą
pod wpływem światła księżyca. Smukłe dłonie, białe jak kość słoniowa,
zdają
się mieć intensywniejszy kolor starej kości słoniowej. Uwydatnia się
ich męskie
piękno, choć [palce] są cienkie. Także twarz – z wysokim czołem, nosem
prostym,
wspaniałym owalem policzków, które przedłuża broda jasna, lekko
miedziana – wydaje
się w tym księżycowym świetle zatracać barwę starej kości słoniowej.
Ginie odcień
różu, który w ciągu dnia można zauważyć u szczytu policzków.
«Jesteś
zmęczony, Nauczycielu?» – pyta Piotr.
«Nie.»
«Wydajesz mi
się blady i zamyślony...»
«Rozmyślałem.
Ale nie sądzę, żebym był bardziej blady niż
zwykle. Chodźcie tu... Światło księżyca sprawia, że także wy wszyscy
jesteście
bladzi. Jutro udacie się do Korozain. Być może znajdziecie uczniów.
Mówcie do nich i
uważajcie, by powrócić tu jutro o zmierzchu. Będę nauczał przy
strumieniu.»
«Pięknie!
Powiemy to tym z Korozain. Dziś, wracając, spotkaliśmy
Martę i Marcelę. Przyszły tutaj?» – pyta Andrzej.
«Tak.»
«W Magdali
mówi się wiele o Marii, która już nie wychodzi z domu,
nie urządza uczt. Wypoczęliśmy u tej niewiasty, u której byliśmy
poprzednio. Beniamin
powiedział mi, że kiedy ma ochotę być niedobry, wtedy myśli o Tobie
i...»
«...i o mnie.
Powiedz i to, Jakubie» – odzywa się Iskariota.
«On tego nie
powiedział.»
«Ale to miał
na myśli, mówiąc: “Nie chcę być piękny, ale za
to zły”, i spojrzał na mnie krzywo. On nie może mnie ścierpieć...»
«Antypatia bez
znaczenia, Judaszu. Nie myśl o tym» – mówi Jezus.
«Tak,
Nauczycielu, lecz to jest uciążliwe, że...»
 

[por.
Mt 9,32-34]

«Czy jest tu
Nauczyciel?» – woła ktoś z drogi.
«Tak. Cóż wy
znowu chcecie? Czy dzień taki długi, jaki jest, wam
nie wystarczy? Czy to jest czas, żeby przeszkadzać biednym wędrowcom?
Powróćcie
jutro» – nakazuje Piotr.
«To dlatego,
że mamy ze sobą niemego, który jest opętany i w
drodze uciekł nam trzy razy. Gdyby nie to, przybylibyśmy wcześniej.
Bądźcie dobrzy!
Za chwilę, gdy księżyc będzie wysoko, zacznie głośno wyć i przerazi
wioskę. Czy
widzicie, jak już jest wzburzony?!»
Jezus
przeszedł przez cały taras i pochyla się z wysokości murku.
Apostołowie idą w Jego ślady. Tworzą wieniec twarzy przechylonych w
kierunku tłumu,
podnoszącego głowy ku tym, którzy się pochylają. Pośrodku jest
mężczyzna. Porusza
się i skamle jak niedźwiedź lub wilk na uwięzi. Ma mocno związane
nadgarstki w celu
uniemożliwienia mu ucieczki. Jęczy, porusza się jak zwierzę, jakby
szukał nie wiadomo
czego na ziemi. Kiedy jednak podnosi oczy i napotyka spojrzenie Jezusa,
wydaje
niezrozumiały, zwierzęcy ryk –
prawdziwe wycie.
Usiłuje się wymknąć.
Tłum, złożony
niemal w całości z dorosłych z Kafarnaum,
rozstępuje się przerażony.
«Miej litość,
chodź! Ogarnia go to... jak przedtem...»
«Już idę.»
Jezus szybko
schodzi i idzie naprzeciw nieszczęśnika, który jest
jeszcze bardziej pobudzony niż dotąd.
«Wyjdź z
niego. Ja tego chcę.»
Wycie tonie w
jednym słowie: «Pokój!»
«Tak, pokój.
Miej pokój teraz, gdy jesteś uwolniony.»
Tłum krzyczy w
zachwycie, widząc nagłe przejście od wściekłości
do uspokojenia, od opętania do uwolnienia, od niemoty do mówienia.
«Jak się
dowiedzieliście, że jestem tutaj?»
«W Nazarecie
powiedziano nam: “On jest w Kafarnaum”. W Kafarnaum
potwierdzili to dwaj mężczyźni, którzy w tym domu odzyskali wzrok
dzięki Tobie.»
«To prawda! To
prawda! Nam też to powiedzieli...» – woła wielu. I
komentują to: «Nigdy nie widziano czegoś podobnego w Izraelu!»
«Gdyby nie
pomoc Belzebuba, nigdy by tego nie uczynił» – śmieją
się szyderczo faryzeusze z Kafarnaum, wśród których nie ma Szymona.
«Z pomocą czy
bez... jednak jestem uzdrowiony i niewidomi – też. A wy nie potraficie tego uczynić,
pomimo waszych
wielkich modłów» – odcina się niemy opętany, który został uzdrowiony.
Całuje
szatę Jezusa, który nie odpowiada faryzeuszom, ograniczając się tylko
do pożegnania
tłumu Swoim:
«Pokój niech
będzie z wami.»
[Jezus]
zatrzymuje cudownie uzdrowionego i towarzyszących mu.
Ofiarowuje im schronienie w górnej izbie, aby wypoczęli do świtu.


...Mówi Jezus:
«Tutaj wstawicie przypowieść o zgubionej owieczce,
otrzymaną 14 sierpnia 1944».
A teraz nadmieniam ojcu o gwałtownym odejściu
spirytystów. W czerwcu chcieli u
mnie wynająć pokój. Ponieważ im odmówiłam,
zajęli... kwaterę dla swoich działań w domu obok. Określili się jako
chiromanci oraz
wróżący z kart – zarówno jeden jak
i drugi, jego
przyjaciel. Sprawiały mi przykrość obie kategorie.
Zgadzałam się, że pozostawali [w okolicy] aż do dnia 18 lipca. Wtedy – z powodu cierpienia doznanego w nocy,
we wszystkim
podobnego do innych [form] bólu, który miałam, ilekroć byłam w pobliżu
miejsc lub
osób praktykujących spirytyzm – zrozumiałam, że w sąsiednim domu odbywały się seanse spirytystyczne.
Powiedziałam sobie i także ojcu: “Teraz pomyślę
o tym i
zobaczymy, kto ma rogi twardsze”. Wieczorem rozpoczęłam odmawianie
egzorcyzmu Leona
XIII, który otrzymałam od redemptorystów z Neapolu. Zawsze widziałam
jego
skuteczność przeciw burzom, bombom, typom... piekielnym i
przeciw wszelkiej
praktyce spirytystycznej.
I oto robię to, z trudem utrzymując się na
kolanach, z moim
krzyżykiem w ręku, z całą duszą, która się wymyka z ciała, aby zanieść
[wypowiadaną] formułę poza dwie
ściany, które
oddzielają mnie od kryjówki mediów. Potem upadam wycieńczona, jakby
wszelka siła
wyszła ze mnie, pozostając nieprzytomną.
Tak dzieje
się zawsze, gdy to czynię... Tak przez trzy wieczory: osiemnastego,
dziewiętnastego i
dwudziestego. Dwudziestego jednak musiałam
siedzieć,
gdyż byłam bardziej martwa niż żywa.
Wczoraj powiedziała mi właścicielka mieszkania
[zajmowanego przez]
dwóch szanownych panów, że jeden z nich –
i to
właśnie ten, który był medium,
podczas gdy drugi
był jego pomocnikiem – spakował
manatki, bo
“zarabiali tylko 1000 lub 1500 lirów dziennie. Czymże jest tysiąc lirów
lub tysiąc
pięćset?” Cóż, naprawdę wydaje mi się, że to jest coś... I właścicielka
dodaje
– a dała im do zrozumienia, że 500 lub 750 lirów na głowę dziennie to
nie tak
mało: “Powiedział także, że nie zostaje, bo napotyka na zbytnie przeszkody. Nie przez hałas ani przez nas w domu,
bo nie puszcza się
nawet pary, gdy profesor (?!) pracuje, ale z innych powodów, jakich nie
chciał wyjawić.
Potem chciał wiedzieć, kim pani jest, co robi. Takie rzeczy. A nam,
którzy
powiedzieliśmy: ‘Jest pewną osobą chorą, która czyta, pisze, haftuje...’, odpowiedział: ‘Nie. Ja to wiem. To
święta’.”
(Niech ojciec wybaczy, że dla dokładności muszę napisać te słowa). Ci
poczciwi
ludzie nie zrozumieli, jakie miałam powiązanie z pracą profesora (?!)
ani jak on mógł
coś wiedzieć o mnie. Zapytali: “A pani go zna?” “Bogu dzięki, nie” –
odpowiedziałam. Ja jednak pojmowałam wszystkie powiązania. Dobrze! To
powtórzenie z
1930. I tak medium wzięło nogi za pas. Drugi pójdzie wkrótce w ślad za
nim... i powietrze zostanie
ponownie oczyszczone z zapachów siarki, której
nie znoszą moje duchowe płuca.
Teraz zobaczymy, jakie formy lekceważenia da mi
do wypicia szatan, aby
się zemścić... Nie ujdzie mi to z pewnością płazem. W 1930 roku przez
usta medium,
które przepędziłam, powiedział mi: “Ona mnie przegania. Ale źle czyni.
Bo ten, kto
mnie przepędza, idzie na spotkanie
cierpień i
nieszczęść...” Istotnie, nie czułam się lepiej. Ale oni musieli iść
gdzie
indziej...


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynie
10 03 2010

więcej podobnych podstron