33



















Gene Wolfe    
  Cień Kata

   
. 33 .    




Pięć nóg
    Przez co najmniej wachtę leżałem z otwartymi oczami. Wkrótce
zorientowałem się, że dr Talos nie ma zamiaru spać tej nocy, ale miałem
nadzieję, iż z jakiegoś powodu gdzieś sobie pójdzie. Jakiś czas siedział,
pogrążony głęboko w myślach, a potem wstał i zaczął przechadzać się wokół
ogniska. Jego twarz była nieruchoma, a jednocześnie nadzwyczaj wyrazista -
niewielkie uniesienie brwi lub nachylenie głowy mogło ją zupełnie zmienić i
kiedy tak chodził przede mną, widziałem, jak przez tę lisią maskę przewijają się
rozpacz, radość, pożądanie, nuda, zdecydowanie, a także tuzin innych, nie
mających nawet nazwy, uczuć.
    Potem zaczął ścinać swoją laską rosnące w trawie kwiaty. Po
pewnym czasie zniszczył wszystkie w promieniu tuzina kroków wokół ognia.
Zaczekałem, aż jego wyprostowana, energiczna postać znikła mi z oczu, a świst
laski przycichł tak, że był już prawie niesłyszalny, po czym powoli wyciągnąłem
mój klejnot.
    Miałem wrażenie, że trzymam w dłoni płonącą gwiazdę. Pragnąłem
obejrzeć go wspólnie z Dorcas, ale ona już spała, a ja nie chciałem jej budzić.
Stalowobłękitna poświata była tak silna, że zacząłem się obawiać, żeby nie
dostrzegł jej dr Talos, chociaż znajdował się dość daleko ode mnie. Powodowany
dziecięcą chęcią przyjrzenia się igrającemu we wnętrzu klejnotu płomieniowi
przyłożyłem go do oka, lecz natychmiast go odsunąłem - znajomy świat z trawą i
śpiącymi wokół ognia postaciami zamienił się w wir tańczących iskier, przecięty
ostrzem zakrzywionej szabli.









    Nie jestem pewien, ile miałem lat, kiedy umarł
mistrz Malrubius. Miało to miejsce wiele lat przedtem, zanim zostałem kapitanem
uczniów, musiałem więc być wtedy bardzo małym chłopcem. Pamiętam jednak
doskonale jak to było, kiedy mistrz Palaemon przejął po nim funkcję opiekuna
uczniów. Mistrz Malrubius pełnił tę rolę od chwili, kiedy zacząłem sobie zdawać
sprawę z tego, że coś takiego w ogóle istnieje i teraz przez wiele tygodni, a
nawet miesięcy, wydawało mi się, że mistrz Palaemon (chociaż lubiłem go tak
samo, o ile nawet nie bardziej) nie może być naszym mistrzem w tym samym sensie,
w jakim był nim mistrz Malrubius. Wrażenie nieprawidłowości pogłębiała
świadomość, że mistrz Malrubius nie był martwy ani nawet nigdzie nie wyjechał...
Leżał po prostu w swoim pokoju, w tym samym łóżku, do którego kładł się co nocy
wówczas, kiedy jeszcze nas uczył i wychowywał. Istnieje powiedzenie, że to,
czego nie widzimy, równie dobrze mogłoby dla nas nie istnieć. Tym razem jednak
było inaczej: chociaż niewidzialny, mistrz Malrubius był wśród nas obecny w
sposób jeszcze bardziej oczywisty niż kiedykolwiek przedtem. Mistrz Palaemon nie
stwierdził wyraźnie, że jego poprzednik już nigdy nie wróci, więc każdą
podejmowaną przez nas decyzję rozważaliśmy z dwóch punktów widzenia: Czy pozwoli
na to mistrz Palaemon? Co by na to powiedział mistrz Malrubius?
    (Ostatecznie nic nie powiedział. Żaden kat, choćby śmiertelnie
chory, nie pójdzie do Wieży Wyleczenia; istnieje przekonanie - nie jestem w
stanie powiedzieć, na ile prawdziwe - że notowane są tam wszystkie nasze czyny.
)
    Gdybym spisywał tę historię dla rozrywki lub nawet dla
pouczenia, nie robiłbym w tym momencie dygresji na temat mistrza Malrubiusa,
który w chwili, kiedy oderwałem raptownie Pazur od oka, musiał już od wielu lat
być tylko pyłem. Każda jednak opowieść, jak i wiele innych rzeczy, ma swoje
wymagania. Niewiele wiem o stylu literackim, ale uczyłem się cały czas i teraz
przekonuję się, że ta umiejętność znacznie mniej różni się od mej starej
profesji, niż by się tego można było spodziewać.
    Dziesiątki, a czasem nawet setki ludzi przychodzi, żeby
przypatrywać się egzekucji. Widziałem nieraz, jak urywały się przepełnione
balkony, unicestwiając w jednej chwili więcej istnień, niż mnie udało się
podczas całej mojej kariery. Ludzi tych można porównać do czytelników pisemnych
relacji.
    Jednak oprócz widzów są jeszcze inni, których należy zadowolić:
władze, w których imieniu kat wykonuje swoją powinność, ci, którzy dali mu
pieniądze, żeby skazany miał lekką (lub ciężką) śmierć, a wreszcie sam
egzekutor.
    Widzowie są zadowoleni, jeżeli nie ma żadnych dłużyzn, skazany
mówi krótko i z sensem, w uniesionym ostrzu na chwilę przed ciosem błysną
promienie słońca, dając im czas na wstrzymanie oddechu i trącenie się łokciami,
i jeżeli po odcięciu głowy z tętnic tryśnie obfita fontanna krwi. Podobnie wy,
którzy pewnego dnia zagłębicie się w bibliotece mistrza Ulfana, będziecie
oczekiwali ode mnie wartkiego toku narracji, postaci, które mówią krótko, ale
dobrze, dramatycznych zawieszeń akcji, które będą was ostrzegać; że za chwilę
wydarzy się coś ważnego, podniecenia, a także odpowiedniej dawki krwi.
    Władze, w imieniu których działa kat, nie będą miały żadnych
zastrzeżeń, jeśli skazańcowi uniemożliwi się ucieczkę i podburzanie tłumu, oraz
jeśli po zakończonej ceremonii będzie on ostatecznie i nieodwołalnie martwy.
Władza ta (jeśli wolno mi kontynuować moją przenośnię) jest w procesie pisania
impulsem, który zmusza mnie do podjęcia tego zadania. Wymaga on, żeby główny
temat pozostawał cały - czas w centrum uwagi, a nie uciekał do przedmów,
przypisów, czy wręcz do innych dzieł, żeby nie został przytłoczony pustą
retoryką i żeby został doprowadzony do zadowalającego rozwiązania.
    Tych, którzy zapłacili katu, żeby uczynić śmierć skazańca mniej
lub bardziej bolesną, można porównać do literackich tradycji i zaakceptowanych
wzorców, przed którymi muszę się ugiąć. Pamiętam, jak pewnego zimowego dnia,
kiedy po oknach naszej klasy spływały strugi zimnego deszczu, mistrz Malrubius -
być może dlatego, iż widział, że nie znajdujemy się w nastroju do poważnej
pracy, a może dlatego, że on sam go nie miał - opowiedział nam o niejakim
mistrzu Werenfridzie z naszego bractwa, który w dawnych czasach, będąc w
naglącej potrzebie, przyjął wynagrodzenie zarówno od wrogów, jak i od przyjaciół
skazanego. Ustawiwszy jednych po lewej, a drugich po prawej stronie szafotu
zdołał, dzięki swej wielkiej sztuce, przekonać i jednych, i drugich, że rezultat
był dokładnie po ich myśli. Dokładnie w ten s5m sposób ciągną pisarza w
przeciwne strony różne literackie wzorce i tradycje. Tak, nawet wtedy, gdy jest
on autarchą. Jedna domaga się lekkości, druga bogactwa i głębi doznań podczas
egzekucji... tematu. Będąc w sytuacji mistrza Werenfrida, lecz nie dysponując
jego umiejętnościami, muszę starać się obydwie zaspokoić. Podjąłem tę próbę.

    Pozostaje nam sam kat i ja nim jestem. Jemu nie wystarczy, gdy
zadowoli wszystkie strony. Nie wystarczy mu nawet świadomość, że spełnił swoje
zadanie bez zarzutu, zgodnie z naukami mistrzów i starożytną tradycją. Jeżeli w
chwili, kiedy Czas uniesie za włosy jego własną głowę, chce odczuwać całkowitą
satysfakcję, musi dodać do każdej egzekucji jakiś szczegół, choćby
najdrobniejszy, który należy wyłącznie do niego i nie pojawi się nigdzie
indziej. Tylko wtedy może uważać się za w pełni wolnego artystę.
    Kiedy dzieliłem łóżko z Baldandersem, śnił mi się dziwny sen.
Nie zawaham się powtórzyć go w mojej opowieści; jako że relacjonowanie snów
mieści się jak najbardziej w literackiej tradycji. W chwili, którą teraz
opisuję, kiedy Dorcas i ja spaliśmy u boku Baldandersa i Jolenty pod świecącymi
gwiazdami, a obok siedział doktor Talos, doświadczyłem czegoś, co mogło być
czymś większym lub mniejszym od snu, a co już się zupełnie w ramach tej tradycji
nie mieści. Ostrzegam was, którzy będziecie to czytać, że nie ma to specjalnego
związku z tym, co wkrótce nastąpi. Opisuję to tylko dlatego, że bardzo mnie
wtedy zdziwiło, zaś opowiedzenie o tym - sprawi mi niemałą satysfakcję. Może być
jednak i tak, że od chwili, w której weszło do mego umysłu aż do dzisiaj
wpływało to w jakiś sposób na moje czyny, stanowiące treść dalszej części mojej
opowieści.
    Schowawszy Pazur w bezpieczne miejsce leżałem na starym kocu,
rozłożonym w pobliżu ogniska. Głowa Dorcas spoczywała niedaleko mojej, Jolenta
leżała zwrócona stopami w moim kierunku, a Baldanders na wznak po drugiej
stronie ogniska, sięgając swymi butami o grubych podeszwach do wygasłych węgli.
Krzesło doktora Talosa stało koło ręki olbrzyma, ale było odwrócone od ognia.
Nie wiem, czy siedział w nim, zwrócony twarzą do ciemności. Chwilami wydawało mi
się, że tam jest, a chwilami byłem pewien, że go nie ma. Niebo przybierało już
chyba odrobinę jaśniejszy kolor niż podczas najgłębszej nocy.
    Ciężkie, lecz zarazem delikatne kroki dotarły do moich uszu,
nie zakłócając jednak mego odpoczynku. W chwilę potem usłyszałem oddech,
właściwie węszenie zwierzęcia. Miałem otwarte oczy, lecz znajdowałem się jeszcze
tak blisko granicy snu, że nie odwróciłem głowy. Zwierzę podeszło do mnie i
obwąchało moje ubranie i twarz. Był to Triskele, który zaraz położył się koło
mnie, przyciskając się grzbietem do mego ciała. Nie wydało mi się ani trochę
dziwne, że mnie odnalazł, chociaż ucieszyłem się, mogąc go ponownie zobaczyć.

    Rozległy się kolejne stąpnięcia, tym razem należące bez
wątpienia do człowieka. Wiedziałem od razu, że to mistrz Malrubius - pamiętam
jego kroki jeszcze z czasów, kiedy dokonywał obchodu rozciągających się pod
naszą wieżą lochów. Niebawem pojawił się w polu mego widzenia. Jego płaszcz był
pokryty kurzem, jak zawsze, z wyjątkiem najbardziej uroczystych okazji. Otulił
się nim w charakterystyczny dla siebie sposób i usiadł na jakiejś pace.
    - Severianie, wymień siedem sposobów sprawowania rządów.
    We śnie (jeżeli był to rzeczywiście sen) miałem kłopoty z
mówieniem, ale udało mi się jakoś odezwać. - Nie przypominam sobie, mistrzu,
żebyśmy kiedykolwiek zajmowali się tym problemem.
    - Zawsze byłeś najmniej uważnym z moich uczniów - powiedział.

    Zapadła cisza. Miałem przeczucie, że jeśli nie odpowiem,
wydarzy się jakaś tragedia. - Anarchia... - zacząłem niepewnie.
    - To nie sposób rządzenia, lecz jego kompletny brak.
Powtarzałem ci wielokrotnie, że ona poprzedza jakiekolwiek rządy. Teraz wymień
ich siedem rodzajów.
    - Więź z osobą monarchy. Więź z rodem lub inną zasadą
dziedziczenia. Więź z państwem. Więź z prawem sankcjonującym jego istnienie i
funkcjonowanie. Więź z prawem w ogóle. Więź z większym lub mniejszym
elektoratem, jako czynnikiem określającym prawo. Więź z abstrakcyjnym tworem
pełniącym jego funkcje, z ciałami dającymi mu początek i z wieloma innymi
składnikami, w znacznej mierze również abstrakcyjnymi.
    - No, może być. Który z tych rodzajów jest najstarszy, a który
najdoskonalszy?
    - Wymieniałem je w porządku chronologicznym, mistrzu. Nie
przypominam sobie jednak, żebyś kiedykolwiek pytał się o to, który z nich jest
najlepszy.
    Mistrz Malrubius, z oczami płonącymi jaśniej od dogasających
węgli, nachylił się w moją stronę.
    - Który, Severianie?
    - Ostatni?
    - Myślisz o więzi z abstrakcyjnym tworem pełniącym funkcje
elektoratu, z ciałami dającymi mu początek i z wieloma innymi składnikami, w
znacznej mierze również abstrakcyjnymi?
    - Tak, mistrzu.
    - Jakiego rodzaju, Severianie, jest twoja więź z Boską Istotą?

    Milczałem. Możliwe, że myślałem, ale jeśli tak rzeczywiście
było, to mój umysł był zbyt głęboko pogrążony we śnie, żeby zdawać sobie sprawę
z tych myśli. W zamian zacząłem nagle w niezwykle wyrazisty sposób postrzegać
moje otoczenie. Wydawało mi się, że przepyszne, wiszące nad moją twarzą niebo
zostało stworzone wyłącznie dla mnie, po to, bym mógł mu się teraz przyglądać.
Leżałem na ziemi jak na kobiecie, zaś otaczające mnie powietrze sprawiało
urażenie czegoś tak pięknego jak kryształ i równie płynnego jak woda.
    - Odpowiedz mi, Severianie.
    - Jeżeli w ogóle istnieje, to chyba pierwszego.
    - Więź z osobą monarchy?
    - Tak, ponieważ nie może być żadnej sukcesji.
    - Zwierzę, które spoczywa przy twym boku, oddałoby za ciebie
życie. Jakiego rodzaju jest jego przywiązanie do ciebie?
    - Również pierwszego?
    Nikt nie odpowiedział. Usiadłem. Mistrz Malrubius i Triskele
zniknęli, ale przy boku czułem jeszcze przez chwilę wyraźne ciepło.



następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
listscript fcgi id=33
33 Ogrodnicy
33

więcej podobnych podstron