Rozdział II


Nie. Nie mogłam tego zobaczyć. A właściwie to jej zobaczyć. To było
niemożliwe. Od chwili, gdy Dawis zjechał na dół zaczęły dziać się tu jakieś
dziwne rzeczy. A może wcześniej też działo się tu coś takiego, tyle, że tego
nie zauważałam. Nie miałam pojęcia, co o niej myśleć. Próbowałam wmówić
sobie, że to tylko moje przywidzenie. W końcu przecież jest ciemno, mgliście i
pada śnieg. Ale jakoś sama nie mogłam sobie uwierzyć. Znowu pojawiło się to
dziwne wrażenie, że nie powinnam tego robić  nie powinnam zjeżdżać. Ale
przecież czwórka moich przyjaciół jest już na dole roześmianych od ucha do
ucha, świetnie się bawi, a ja tu stoję sama i się zamartwiam zamiast do nich
dołączyć. Nic nikomu się nie stało, więc czemu mi miałoby się coś stać.
Szybko zakończyłam te rozmyślania, lepiej usadowiłam się na sankach i
mocno odepchnęłam się nogami. Właściwie od razu poczułam na swojej
twarzy mrozny i rześki powiew wiatru, który plątał moje włosy, bawił się
szalikiem i szczypał mnie w nos i policzki. Było cudownie. Czułam, że
mogłabym pędzić tak przez całe wieki. No może bardziej dosłownie, chodziło
mi o to, że jest po prostu super. Tylko gdzieś na dnie mojego umysłu tlił się ten
strach, a właściwie przeczucie.
Górka ciągnęła się niemiłosiernie. Podobało mi się, ale chciałam być już
między moimi przyjaciółmi. Przypomniałam sobie też, co mówiła mi Agnes o
tym zakręcie. Próbowałam wytężyć wzrok i sprawdzić, czy nie dojrzę go może.
Jednak nie zobaczyłam zakrętu, tylko dziewczynę stojącą nie dalej niż 10
metrów ode mnie. Może bliżej albo dalej. Nie jestem zbyt dobra w określaniu
odległości. Dziewczyna była cudowna. I była to ta sama postać, która mignęła
mi przed oczami zaraz po telefonie od Agnes. Wtedy zobaczyłam ją tylko
przez ułamek sekundy, ale to była ta sama dziewczyna. Poprzednio myślałam,
że to tylko ciemność, mgła i wciąż padający śnieg płatają mi figle. Ale teraz
byłam w stu procentach pewna, ze ktoś przede mną stoi. Widziałam ją
dokładnie: miała ciemnobrązowe, prawie czekoladowe oczy, bladą cerę i jasne
usta. Jej sympatyczną twarz otaczała burza jasnobrązowych sprężystych
loczków, które długością sięgały jej do ramion. Nie był wcale zbyt wysoka, ani
zbyt niska  można to określić jednym słowem  idealna. Było ciemno, ale od
dziewczyny biła delikatna jasność i otulała ją jak ciepły płaszcz. I zobaczyłam
coś jeszcze - ta cudowna nieznajoma miała skrzydła! I to nie byle, jakie
skrzydła  u nasady były jasno błękitne i ciemniały tak, że na czubkach miały
kolor najszlachetniejszego i najznamienitszego granatu na świecie  indygo, a
na całości widniały wzory ze srebrnego pyłu. Już wiem skąd pojawiło się tam
na górze to granatowe pióro  pochodziło od niej. Chociaż może to mgła
wyrządziła mi takiego figla, że zobaczyłam te skrzydła? Bo jakim prawem tak
właściwie można mieć skrzydła? Ale z drugiej strony to pióro wcale nie było
złudzeniem. Mam je przecież w swojej kieszeni. To było takie piękne, a
zarazem tak nierealistyczne. Zaobserwowanie i analiza tego wszystkiego
zajęły mi tylko chwilkę, tak, że miałam jeszcze czas, aby stwierdzić, co muszę
zrobić.
Dziewczyna (a może to był anioł?) stała nieporuszona, więc to ja
musiałam zejść jej z drogi, jeśli chciałam uniknąć zderzenia, które na pewno
byłoby bardzo bolesne i dla niej i dla mnie. Miałam dwie opcje: albo
zahamować, albo skręcić. Wtedy nie pomyślałam nawet, ze mogłam po prostu
zeskoczyć z sanek, ale nawet nie wiedziałam, jakie będą tego konsekwencje.
Ponieważ w manewrowaniu sankami nie byłam zbyt dobra postanowiłam
wybrać opcję numer jeden. Jacob wiedział już, jakie mam doświadczenia ze
skręcaniem, więc nauczył mnie dobrze hamować, a właściwie bardzo mocno
szarpnąć sankami tak, aby się przekręciły i stanęły prostopadle do kierunku, w
którym poprzednio się jechało.
No i tak właśnie zrobiłam: gwałtownie pociągnęłam sanki na lewo i
przechyliłam się na tą samą stronę, żeby wykręcić i stanąć, ale tył sanek
zahaczył o jakiś wystający kamień, czy korzeń i potwornie mną rzuciło.
Wszystko stało się bardzo szybko: nagle widziałam szczyt górki, z której przed
chwilą zjeżdżałam, potem sanki mocniej się przekręciły, a ja spadłam z nich,
zahaczyłam o nie nogą, wyrzuciłam je i wpadłam do rowu. Poczułam nagle
ogromny ból w głowie. Dosłownie pękała mi.
Sanki uderzając w wysoki i potężny dąb roztrzaskały się na drobne
części. O nie się nie martwiłam, tylko bałam się, że stało mi się coś
poważnego. Pewnie się o coś uderzyłam. Próbowałam nie panikować i leżeć
spokojnie. Chciałam sprawdzić, czy leci mi krew, ale nie miałam wystarczająco
dużo siły, aby poruszyć ręką.
Pomyślałam, ze za chwilę pewnie ta dziewczyna (lub anioł) przyjdzie mi z
pomocą, ale jakoś nie słyszałam ani jej reakcji, ani nic innego. W tym
momencie usłyszałam ogromny huk. Tak jakby roztrzaskał się samolot, albo
coś w tym rodzaju. Tylko, że nie wiem nawet, co to było. Nic sensownego nie
przychodziło mi na myśl, bo chyba hipoteza, że kosmici przylecieli na Ziemię,
ale zle wylądowali i się rozbili, raczej nie jest sensowna.
Nie mam pojęcia ile tak leżałam. Może to była minuta, a może dziesięć.
Całkowicie straciłam poczucie czasu. Z resztą nic dziwnego, w końcu mocno
uderzyłam się w głowę. Po chwili (w sumie nie wiem, czy to była chwila, ale
przynajmniej tak mi się wydawało) zadzwonił mój telefon. Chciałam sięgnąć do
kieszeni i go stamtąd wyjąć, ale ręka już po raz kolejny dzisiaj odmówiła mi
posłuszeństwa. Niedługo po tym usłyszałam jakieś głosy. Chyba byli to moi
przyjaciele. Chwilę potem mogłam już rozróżnić melodyjny głos Alyson,
baryton Dawisa i głosy Jacoba i Carlise a. Wołali mnie i chciałam krzyknąć,
aby im pomóc w znalezieniu mnie, ale nie z moich ust wydobył się tylko cichy
jęk. Kolejny raz zadzwonił mój telefon, lecz znów nie mogłam go odebrać.
Chyba nawet na chwileczkę straciłam przytomność, bo wydawało mi się,
że nagle wszystko wokół ucichło, a po chwili głosy moich przyjaciół były już
całkiem blisko mnie. Kolejny raz zadzwonił mój telefon. Jęknęłam, tym razem
głośniej, bo dzwonek w mojej komórce wywoływał w mojej głowie bardzo silny,
pulsujący ból, którego nie byłam w stanie znieść.
Zobaczyłam tuż obok siebie jakieś cienie, a do głowy przyszła mi dziwna
myśl, o tym, że to wcale nie są moi przyjaciele, tylko czająca się na mnie
śmierć.
Przymknęłam oczy i głośniej jęknęłam. Miałam nadzieję, ze
wystarczająco głośno, aby ktoś mnie usłyszał. W tym momencie modliłam się
o to, aby mnie znalezli. Albo o dobrą śmierć. Sama nie wiem. Oczywiście
wolałabym, żeby jednak mnie znalezli, odwiezli do szpitala i zostawili
(oczywiście nie samotnie) na pastwę doktorków  specjalistów. Że też nawet w
takim momencie poczucie humoru mnie nie opuszczało.
Nagle spadło na mnie jeszcze jedno pióro. Tym razem nie było
granatowe tylko błękitne. Przyglądałam mu się z wielką nadzieją, ze nie jestem
sama. I modliłam się. Modliłam się, żeby mnie w porę znalezli, albo, żebym
dobrze umarła.
Napisane przez: Aniolek1800 (Karolina)
Mogłabym to napisać gdzie indziej, ale napisze to tutaj. Bardzo dziękuję
wszystkim osobą, które wspierają mnie w dalszym tworzeniu opowiadania o
Alyson. Jesteście dla mnie wielkim darem, pomocą i podporą. Dziękuję za
Wasze pozytywne komentarze, które po sobie zostawiacie. Mam nadzieję, ze
się Wam podoba i że będziecie moimi stałymi czytelniczkami. Pozdrawiam
serdecznie.
Dla Was to poniższy kwiatek. Może nie jest piękny, ale narysowany ze
szczerymi intencjami.
Karolina


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
06 Rozdział II Kwaterniony
3 Rozdział II
Rozdział II
Meredith Pierce historia napisana przeze mnie Rozdział II
Machaj Rozdział II 2 podręcznika „Wolna przedsiębiorczość”
Stefen s Diaries Rozdział II
Motywacja ROZDZIAŁ II POBUDZANIE MOTYWCAJI
ROZDZIAŁ II Projektowanie sieci kątowo liniowej II klasy
Geodezja wyższa Rozdział II 2(1)
Meredith Pierce Nieopisana historia Rozdział II
Alchemia II Rozdział 8

więcej podobnych podstron