U Lip Demony wyobraźni szkic o retoryce współczesnej kultury popularnej


Urszula Lip
DEMONY WYOBRAyNI
szkic o retoryce współczesnej kultury popularnej [1]
Nawet bowiem narracja w ostatnim stadium pocieszycielskiej degradacji
dysponuje pewnymi racjami i mechanizmami,i jeśli nie stanowi już problemu
sama dla siebie, to my właśnie powinniśmy dostrzec w niej problem.
Umberto Eco[2]
U podstaw prawdziwej twórczej fantazji leży bowiem ostra świadomość tego,
że świat jest taki,jaki nam się jawi, a więc rozpoznanie faktów, choć
niekoniecznie uznanie ich władzy. [...]
Gdyby ludzie nie potrafili odróżnić człowieka od żaby, nigdy nie powstałyby
opowieści o żabich królach.
J.R.R. Tolkien[3]
Zmierzch Galaktyki Gutenberga
W świecie zdominowanym przez przekaz audiowizualny słowo pisane zdaje
się schodzić na drugi plan. Jest to naturalna konsekwencja rozwoju kulturalnego
i naukowo-technicznego i z tym musimy się pogodzić, zwłaszcza że komputer i
telewizja sprzyjają tworzeniu globalnego uniwersum w o wiele większym
stopniu niż książka. Pogodzić, to nie znaczy zaakceptować w pełni. Obraz nigdy
nie zastąpi słowa, choć jego atrakcyjność jest duża ze względu na łatwość, z
jaką obraz jest odbierany. Słowo za to otwiera nam nieograniczone możliwości
interpretacyjne, co dawno temu zauważył G. Bechalard[4], ale aby te
możliwości dostrzec, trzeba trochę wysilić umysł i wyobraznię, na co leniwemu
człowiekowi XXI wieku nie starcza ani czasu, ani ochoty.
Zarówno przekaz słowny, jak i audiowizualny mogą tworzyć fikcyjny świat.
Ktoś może zauważyć, że świat, w którym żyjemy, też jest pełen niezwykłości,
a najbardziej nawet nieprawdopodobne, mrożące krew w żyłach opowieści są
tylko bladym cieniem rzeczywistych wydarzeń. To, co serwuje życie, przeraża
czasem daleko bardziej niż najstraszliwszy horror. Jednak pomimo
wszechobecnej racjonalizacji świat fikcji, w którym dobro i zło nie są
abstrakcyjnymi pojęciami, a bohaterowie, przypominający nas samych lub tych,
którymi chcielibyśmy się stać, przeżywają ekscytujące przygody, cieszy się
nadal dużą popularnością. Fenomen tzw. kultury popularnej jest tu chyba
dostatecznym przykładem.
W pełnej niespodzianek historii sztuki zawsze istniał podział na sztukę
wysokÄ… i niskÄ…. W dzisiejszych czasach, zdominowanych przez homogenicznÄ…
kulturÄ™ przeznaczonÄ… dla mas i dominacji wszechobecnego komunikatu,
opozycja ta jest szczególnie wyraznie zarysowana. W odróżnieniu od wieków
1
poprzednich, ostanie dwieście lat odznacza się tym, iż właśnie masa,
Gassetowski tłum[5], ma ogromny wpływ na rozwój sztuki i wszystkich
dziedzin pokrewnych. Doszło do tego, że książka, film czy muzyka nie muszą
nieść ze sobą jakichś szczególnie wartościowych treści, nie muszą nawet być
tworami stricte artystycznymi, a mogą odnieść fenomenalny sukces komercyjny
i stać się dziełami kultowym. Należy z takimi dziełami liczyć, choć
niekoniecznie je promować.
Zrodzona z takiej postawy kultura popularna, przynoszÄ…ca ogromne dochody
wydawcom, wytwórniom filmowym, płytowym i telewizyjnym, zachwiała
odwieczną równowagą między sztuką wysoką a niską, ponieważ zmieniła swą
funkcję: to, co było pierwotnie na marginesie - sowizdrzalskie popisy
jarmarczno-karnawałowego humoru, awanturniczo-przygodowe romanse i
mroczne intrygi snute w gotyckich zamkach - teraz stoi w centrum. I choć
rozmaite autorytety sprzeciwiają się nawet temu, żeby tę wszechobecną,
ekspansywną i ciągle się rozwijającą kulturę czynić obiektem poważnych badań
naukowych, ta kultura jest jednym z najważniejszych elementów składających
się na ogół zbiorowego życia społecznego, czy to się komuś podoba, czy nie.
Nie należy twierdzić, że kultura popularna jest zjawiskiem pozytywnym w
całym tego słowa znaczeniu. Niesie na pewno ze sobą pewne
niebezpieczeństwa, szczególnie gdy poszerza lub znosi granice norm
obyczajowych, a ludzie nie dostrzegają manipulacji, którym są poddawani. Z
drugiej jednak strony kultura popularna ma na celu przede wszystkim rozrywkÄ™,
i jeśli spełnia wszystkie oczekiwania, jakie się w niej pokłada, a jednocześnie
ma się świadomość tego, co ta kultura sobą reprezentuje, może stać się miłym
sposobem spędzania wolnego czasu. Często bezproduktywnym, owszem, ale
przyjemnym. Często zaś przynoszącym efekty w postaci swoistego katharsis.
Nie można lekceważyć zjawiska, któremu ulega w mniejszym lub większym
stopniu znaczny procent społeczeństwa we wszystkich niemal krajach świata.
Dlaczego kultura popularna, na wszystkich swoich poziomach, ma szczególny
wpływ na ludzi, wpływ, jakiego nie mają inne dziedziny sztuki? I w końcu
pytanie najważniejsze: jak intensywne jest to oddziaływanie, w jaki sposób
wpływa na postrzeganie świata i jakie mechanizmy je uruchamiają?
Niniejszy szkic ma na celu próbę odpowiedzi na te pytania.
W cieniu panteonu
Od czasów, gdy romantyzm ze swym kultem jednostki zniósł normatywizm
jako kategorię tworzenia dzieła sztuki, wprowadzając subiektywizm i
nowatorski sposób widzenia świata, oryginalność stała się jednym z
wyznaczników wartości wytworu myśli ludzkiej. W przeciągu ostatniego
pięćdziesięciolecia proces posunął się dalej: kultura masowa ze swoją
homogeniczną treścią stała się normą, a to, co kiedyś uchodziłoby za odstępstwo
od kanonu, teraz kanonem się stało. W powodzi podobnych do siebie jak dwie
2
krople wody elementów błyska czasem szlachetny kruszec: inne spojrzenie na
ten sam temat. Jednak coraz trudniej odróżnić złoto od tombaku, gdyż kryterium
oryginalności nie jest jedynym. Dzieło może być przecież oryginalne, a
jednocześnie zupełnie pozbawione wartości artystycznych, jak np. pomysły
współczesnej "artystki" Katarzyny Kozyry. Sztuka nie może bowiem istnieć bez
wartości, wbrew temu, co dyktują współczesne teorie estetyki[6].
Paradoksalnie kultura popularna bazuje na jasnym, prostym i zrozumiałym dla
wszystkich systemie wartości. Kontemplator nie musi się zastanawiać nad
tekstem, obrazem czy muzyką ani rozszyfrowywać metafor, bo wszystko ma
podane na tacy. Inną sprawą jest, że często mamy do czynienia tylko z
jednostronnym widzeniem świata, z wykrzywianiem rzeczywistość,
pokazywaniem tej rzeczywistości jako wyidealizowanej albo wręcz przeciwnie -
okrutnej i bezlitosnej.
Kiedyś gusta kształtował kanon. Teraz moda kształtuje gusta.
To, dlaczego ludzie gustują w literaturze popularnej, jak się wydaje, zależy od
wielu czynników. Wśród nich można wymienić jeden, może nie najważniejszy,
przyciągający ludzi do księgarń, sklepów muzycznych czy kina, czyli związana
z komercją moda. Nie można lekceważyć wpływu reklamy, i to nie tylko tej
medialnej. Jeśli znajomy poleca książkę, mówiąc, że jest świetna, to czytelnik za
wszelką cenę chce uchodzić za osobę "na poziomie" i czyta albo udaje, że
czytał. Nawet jeśli utwór nie bardzo mu się podoba, nic nie powie. Przeciętny
człowiek bowiem nie zawsze potrafi uzasadnić, dlaczego dana książka czy film
mu się nie podobały. Poza tym zawsze lepiej stanąć w pozycji człowieka
należącego do zwolenników, niż do opozycji. Tak jest np. z książkami bardzo
popularnego w Polsce pisarza Williama Whartona albo, jeśliby się odwołać do
literatury wysokiej, Salmana Rushdie'go.
Jeśli przenieść tę sytuację na grunt socjologii w ogóle, to może wspomnieć
kwestię, jaka zaistniała w czasie homilii Ojca Świętego podczas jego ostatniej
pielgrzymki do Polski. Milionowe tłumy wiwatowały i klaskały co drugie słowo
Jana Pawła II, ale kiedy dziennikarze pytali o treść tych homilii i refleksje,
prawie nikt nie wiedział, o czym stanowiły. Wniosek nasuwa się jeden, ale za to
śmiały: duża część społeczeństwa nie zastanawia się nad tym, co czyta, widzi
lub słyszy; nie weryfikuje informacji. Zwłaszcza czytanie czy oglądanie
pewnych programów telewizyjnych nie jest dla nich przyjemnością samą w
sobie, ale formą akceptacji, czymś, co należy robić, bo robią to inni, bo jest to
modne. A jeśli dochodzi do tego problem nierozróżniania fikcji od
rzeczywistości, to sprawa zaczyna robić się poważna.
Za doskonały przykład totalnego pomieszania fikcji z rzeczywistością może
posłużyć fenomen książki J.K. Rowling Harry Potter. Abstrahując już od
walorów artystycznych, których Harry ma ani mniej, ani więcej niż,
przykładowo, Wiedzmin A. Sapkowskiego, książka ta wywołała burzę zarówno
wśród zaniepokojonych rodziców, jak również krytyków literackich, socjologów
literatury, psychologów dziecięcych, a nawet księży. Nietrudno zauważyć, że
3
sytuacja ta przypomina szaleństwo, jakie ogarnęło środowiska krytyki literackiej
w pierwszej połowie XIX w. po wydaniu "dziwacznych" Ballad i romansów A.
Mickiewicza[7]; jest to zresztą sytuacja, jaka powtarza się niemal w każdej
epoce. Wtedy również oskarżano koła postępowe o naruszenie obyczajów,
psucie i demoralizację młodzieży, o brak szacunku dla przeszłości, religii i
autorytetów. Jeśli chodzi o Harry'ego, to należy tu jeszcze dodać szalenie
kontrowersyjną kwestie magii, którą bohaterowie książek próbują zagłębić i
okiełzać.
Jeśli się zastanowić nad tym problemem głębiej, to okazuje się, że jeśli
przyjmiemy fikcyjność opowieści J. K. Rowling (oczywiste jest, że musimy ją
przyjąć), to dyskusja o szkodliwości książki staje się bezprzedmiotowa.
Zarzucając bowiem książce zły wpływ na młode umysły, zasugerowano
jednocześnie przenikanie świata fikcji do świata realnego, tymczasem świat
Harry'ego jest bytem autonomicznym i zamkniętym, jak każda opowieść.
Istnieje wszakże pewne niebezpieczeństwo i nie można temu zaprzeczać, gdyż
jest poważne, ale należy już bardziej do sfery socjologii kultury, socjotechniki i
psychologii, niż retoryki. O szkodliwości kultury popularnej (a także każdej
fikcji w ogóle) można mówić jedynie wtedy, gdy ktoś zaczyna wierzyć, że
rzeczywistość książkowa czy filmowa jest prawdziwym światem.
Big Brother Thruman Show
Niedawno zadałam sobie pytanie, dlaczego tak wielu ludzi - od nastolatków
do osób w podeszłym wieku - wierzy bezkrytycznie w to, co zobaczy na ekranie
telewizora. Pretekstem stał się zamieszczony w jakiejś "kobiecej" gazecie
wywiad z Zygmuntem Kęstowiczem, czyli Stanisławem z serialu "Klan",
cierpiącym na chorobę Alzheimera ojcem rodziny Lubiczów. Starszy pan z
rozrzewnieniem mówił o wielbicielach, którzy poznają go na ulicy, przystają i
współczująco pytają: "Jak się pan czuje, panie Stanisławie?". Pamiętam także
sytuację, gdy w tymże serialu wnuczek pana Stanisława, Michał, został tak
pobity przez niecnych szalikowców, że stracił władzę w nogach i stał się
inwalidą. Natychmiast rozdzwoniły się telefony w studiu, a telewizja została
zalana korespondencją od wielbicieli serialu. Wszyscy jak jeden mąż gorąco
współczuli biednemu maturzyście, deklarując pomoc finansową lub załatwienie
odpowiedniego wózka.
To niezwykłe zjawisko socjologiczne musi wywołać chwilę zadumy.
Wprawdzie ja sama mam zwyczaj tak dokładniej "wchodzić" w rzeczywistość
książki, którą czytam, albo filmu, który oglądam z zainteresowaniem, że z
trudem docierają do mnie sygnały z zewnątrz, a bohaterów oceniam tak, jakbym
oceniła żywych ludzi (tzw. zawieszenie niewiary jest warunkiem "przeżycia"
książki czy filmu), ale jeszcze nie zdarzyło mi się, bym uwierzyła, że np. Artur
Barciś z serialu "Miodowe lata" naprawdę pracuje jako pracownik kanałowy, a
jego kolega, Cezary Żak, z zawodu jest tramwajarzem. Przeciwnie, nieraz
4
zdarzało mi się płakać rzewnymi łzami (a tak, nic wstydliwego!) nad jakąś
książką czy filmem, żałując, że nasz świat taki jak w tym filmie czy książce, nie
jest i nigdy nie będzie. Wydawało mi się, że w dobie powszechnego
"odmitologizowania" i racjonalizacji wszystkich prawie sfer życia, trudno jest
zatracić kontakt z rzeczywistością, bo ta rzeczywistość sama o sobie
przypomina (np. gdy trzeba wypełnić zeznanie podatkowe).
Neverland. Kraj nigdy. Kraina marzeń. Każdy do niej tęskni, ale niektórzy są
jej spragnieni tak bardzo, że dokonują projekcji tego, co zobaczyli bądz
przeczytali, do świata realnego. Jest to na pewno pewien rodzaj eskapizmu,
zwłaszcza dla tych, których życie, w ich mniemaniu, nie przedstawia żadnej
wartości, jest monotonne, nudne i smutne, i - co gorsza - nie ma nadziei na
poprawę tego życia. Być może nie każdy sobie ów skomplikowany mechanizm
eskapistyczny uświadamia w pełni, ale on istnieje w każdym z nas.
Eskapizm w wypadku nieuświadomionego i nierozróżniającego świata
fikcyjnego od świata realnego odbiorcy idzie w parze z tym, co już wcześniej
zasygnalizowałam, a mianowicie z nieumiejętnością weryfikacji informacji i -
co za tym idzie - bezkrytycznÄ… wiarÄ… w to, co siÄ™ zobaczy na ekranie lub
przeczyta w gazecie. Ludzie sÄ… przyzwyczajeni do czarnej skrzyneczki jak do
narkotyku: w domu może nie być pralki, lodówki czy tapczanu, ale musi być
telewizor. "Wiadomości" o 1930 i "Teleexpress" w TV1 są traktowane jak
wyrocznia, choć w obu dość często zdarzają się pomyłki, które bywają
prostowane dopiero po kilku tygodniach, a ich obiektywizm też jest sprawą
dyskusyjną. Niewielu ludziom przyjedzie do głowy, aby dla porównania
obejrzeć wiadomości Polsatowe, TVN czy choćby "Panoramę" w dwójce, nie
mówiąc już o zagranicznych stacjach informacyjnych, takich jak BBC, Deutsche
Welle czy CNN (znajomość języków obcych w narodzie jest znikoma). Zresztą
ludzie nie widzą potrzeby weryfikacji wiadomości, co wynika z jednej strony z
bezmyślnej wiary w media, a z drugiej ze zwykłego lenistwa.
Jak zresztą można mówić o prawdziwości czy nieprawdziwości informacji,
skoro takie programy, jak Big Brother czy Dwa światy, gdzie rodaków można
oglądać 24 godziny na dobę, a także różnorakie filmy z cyklu reality TV, lansują
wizję wszechobecności kamer telewizyjnych, które pokazują wszystko na żywo,
a tym samym sugerują nam prawdziwość świata, który oglądamy. W
programach występują zwykli ludzie, wybrani w castingu, ich rozmowy są
szczere na tyle, na ile stworzona sztucznie sytuacja pozwala, ich reakcje na
niespodziewane stresy nie są udawane. Sympatia lub niechęć do nich
uwidaczniają się, kiedy przychodzi czas na selekcję, którą wierna publiczność
przeprowadza telefonicznie. Do tego dodajmy jeszcze rozmaite tok-szoły w
rodzaju Wybacz mi czy Rozmowy w toku, które prócz mało przekonującej
psychoanalizy na ekranie nie dają niczego w zamian, albo porażające swą
sztucznością teleturnieje, np. Randka w ciemno, to mamy kompletną listę
zjawisk kultury popularnej, które nie niosą w sobie żadnych wartości.
5
Autentyzm jest nam potrzebny dla akceptacji zjawisk[8]. Pragnienie
autentyczności towarzyszy nam na co dzień, ale wolimy nie zagłębiać się za
bardzo w detale, zupełnie jak telewidzowie ze znakomitego filmu Thruman
Show, którzy kibicują bohaterowi w jego rozpaczliwej próbie uwolnienia się z
luksusowego więzienia, ale którzy po szczęśliwym zakończeniu jego perypetii z
westchnieniem wycierają łzę z oka i przełączają telewizor na inny kanał,
zupełnie nie rozumiejąc tego, że to oni są winni nieszczęścia Thrumana.
Tego rodzaju programy, które z założenia fałszują rzeczywistość, sugerując
coś wręcz przeciwnego, są szkodliwym zjawiskiem społecznym, ponieważ
żerują na najniższych instynktach ludzkich: z jednej strony "podglądactwa", z
drugiej swoistego "masochizmu emocjonalnego". Ale także, co najważniejsze,
fałszują rzeczywistość stwarzając pozory prawdy.
Ktoś może zauważyć, że obraz, narzucający telewidzowi określoną
interpretację jakiegoś zjawiska, jest znaczniej trudniej zweryfikować, niż dane
podane przez inne środki masowego przekazu. Wydaje się, nie zaprzeczając
powyższemu, że problem tkwi gdzie indziej, niż tylko w nośniku informacji.
Warto bowiem wspomnieć nie takie odległe znowu czasy radia. Amerykanie do
dziś pamiętają, jaki exodus wywołała audycja Orsona Wellesa Wojna światów z
1938 r., kiedy to w inwazję przybyszy z Marsa uwierzyło tysiące słuchaczy
stacji radiowej. Film Luca Bessona Wielki Błękit spowodował masę wypadków
na basenach i w wannach, gdyż młodzi ludzie chcieli pobić rekord przebywania
pod wodą - jak bohater opowieści. Sięgając pamięcią jeszcze dalej: w
początkach dziewiętnastego wieku Cesarstwem Niemieckim wstrząsnęła seria
samobójstw młodych ludzi ubranych w żółte kamizelki i niebieskie fraki - był to
efekt utożsamienia się z tytułową postacią z poematu J.W. Goethego Cierpienia
młodego Wertera. Przykłady można mnożyć. W każdej zresztą epoce można
znalezć bulwersujące, a zarazem "kultowe" dzieła, które były przedmiotem
ataków ze strony autorytetów. W czasach wszechobecnego komunikatu nie ma
od tej reguły wyjątku.
Faktem jest jednak, powtórzę raz jeszcze, że paradoksalnie ze wszystkich
dziedzin kultury popularnej, to właśnie książka niesie ze sobą najmniejsze
niebezpieczeństwo, choć przecież jednocześnie otwiera nieograniczone
możliwości interpretacyjne.
W Krainie Marzeń
Zwróćmy teraz uwagę na literaturę popularną[9].
Świadomym odbiorcom tej literatury przyjemność sprawia odnajdywanie
znajomych konwencji i schematów w całości dzieła lub sposób opowiedzenia
historii: prosty i jasny, albo wręcz przeciwnie: skomplikowany, zawikłany.
Można też się zastanowić, co dla odbiorcy nie stanowi czynnik najważniejszy:
stylistyka właściwa dla danego autora, tematyka, konstrukcja fabuły, postaci,
narratora etc. Możliwości można mnożyć. Niebezpieczeństwo jest jedno,
6
chociaż znikome: zamknięcie się tylko w jednym gatunku literackim, np. ktoś
czyta tylko horrory albo książki tylko jednego autora[10]. Jednak już tak bywa,
że jeśli ktoś w ogóle zaczyna czytać, nie poprzestaje na jednym gatunku ani na
jednym autorze.
Dlatego zarzuty przeciwników literatury popularnej są bezzasadne. Jeśli któryś
z krytyków czy badaczy literatury uparcie twierdzi, że czytuje wyłącznie dzieła
Dostojewskiego na przemian z pismami filozoficznymi Nietzsche'go, składając
ponadto żarliwe deklaracje, iż nigdy nawet nie wziął do ręki komercyjnego
"śmiecia" w rodzaju, dajmy na to, książek Danielle Steell, można uznać go albo
za wyjątkowego snoba, albo za "książkowego masochistę". Nie ma nic złego w
tym, że ktoś czytuje Danielle Steell, Stephena Kinga czy Roberta Ludluma. Nie
ma nic złego również w tym, że ktoś nie czytuje Danielle Steel, Stephena Kinga
czy Roberta Ludluma. ZÅ‚e jest odmawianie kulturze popularnej jakiejkolwiek
wartości tylko dlatego, że w powszechnym mniemaniu jest to literatura
konwencjonalna, homogeniczna i infantylna, daleka od życia codziennego, a
tym samym szkodliwa. A już niewybaczalnym błędem jest deprecjonowanie
wartości takiej literatury, nie przeczytawszy choćby jednej pozycji do niej
przynależnej. Świadomy odbiór literatury popularnej (tak jak kultury popularnej
w ogóle) dusi w zarodku wszelkie niebezpieczeństwa "złego wpływu" i daje
dużą przyjemność w rozpoznawaniu znajomych konwencji i znaczeń. Często
także może wywołać khatarsis, oczyścić ze "złych" emocji, uspokoić.
Warunkiem jest jednak świadomość fikcyjności.
Zastanówmy się przez chwilę nad pytaniem, dlaczego niektórzy badacze
uważają, że książka może przynieść szkodę temu, kto ją czyta. W tym celu
posłużmy się prostym przykładem.
Zielonoskóry Atreju z Niekończącej się opowieści M. Endego musi znalezć
ludzkie dziecko gdzieÅ› poza granicami Fantazjany i w tym celu udaje siÄ™ w
pełną niebezpieczeństw podróż. Po wielu tygodniach wędrówki w towarzystwie
Smoka Szczęścia Falkora, uciekając przed wszechogarniającą jego świat
Nicością, musi w końcu uznać prosty fakt: kraina wyobrazni nie ma granic.
I to jest, wydaje się, główny powód zaniepokojenia tych, którzy dopatrują się
w kulturze popularnej, przede wszystkim w dziele literackim czy filmowym,
złego wpływu na ludzi. Można bowiem nauczyć człowieka, żeby posługiwał się
pięknym językiem, można nauczyć go dobrego wychowania i zasad etycznych,
które rządzą cywilizowanym światem, ale nie można kontrolować jego myśli ani
jego wyobrazni. Wyobraznia zaÅ› przejawia siÄ™ najbardziej w literackim dziele
sztuki, zarówno jeśli chodzi o autora dzieła, jak i odbiorcę. Autor może kreować
osobny, autoteliczny, niezależny od realnego świat i w ten sposób stać się
wolnym w niewoli, jaką stwarza członkostwo w społeczeństwie; odbiorca może
on w ten świat uciec. Doskonale obrazuję tę sytuację fragment rozmowy Haruna
z Khattam-Shudem, Księciem Ciemności i Nienawistnikiem Mowy, który chce
zniszczyć Ocean Strug Opowieści:
7
- Ale czemu właściwie nienawidzisz opowieści? - spytał Harun, nie panując już
nad zdumieniem. - Przecież tak przyjemnie ich się słucha...
- Świat nie istnieje dla niczyjej przyjemności - odparł Khattam-Shud. - Świat
istnieje po to, żeby nim Władać.
- Który świat? - zdołał spytać Harun.
- Twój, mój i każdy inny - padła odpowiedz. - Wszystkie istnieją po to, żeby
nimi Władano. Tymczasem w każdej opowiastce, w każdej Strudze Oceanu
kryje się osobny świat, baśniowa rzeczywistość, a ja nie mam nad nią żadnej
WÅ‚adzy[11].
Władza, o której mówi Rushdie ustami Khattam-Shuda, może dotyczyć
każdego rodzaju zniewolenia, ale przede wszystkim cenzury. Wszelka cenzura
bowiem prowadzić musi do braku tolerancji, a brak tolerancji może prowadzić
do fanatyzmu, który w imię zasad zapomina o samym człowieku. Dlatego
Rushdie, choć sam należy do pisarzy uprawiających literaturę wysoką i elitarną,
opowiada się za kulturą popularną, jeśli tylko daje ludziom przyjemność.
Wolność Słowa jest najpotężniejszą z Mocy[12].
Wyobraznia. Eskapizm. Powody ucieczki mogą być różne: smutne,
monotonne życie, brak oparcia w rodzinie, problemy uczuciowe itd.[13] Ale
mogą też być to powody zgoła zupełnie inne: chęć przeżycia ekscytującej
przygody, chociażby w wyobrazni, pragnienie poznawania nowych opowieści,
słabość do świata przedstawionego w dziele, czyli uwielbienie "klimatu" danego
dzieła, szukanie odpowiednich wzorców etycznych, których nie sposób znalezć
w otaczającej nas rzeczywistości, rozmiłowanie w określonego typu konwencji,
motywach, toposach itp. W każdym z tych wypadków czytelnik ma większą lub
mniejszą świadomość fikcyjności czytanego (oglądanego, słuchanego) dzieła
sztuki, przejawiającą się chociażby w tym, że zdaje on sobie sprawę z własnego
położenia względem tegoż dzieła.
Jak powiada J.R.R. Tolkien, u podstaw prawdziwie twórczej fantazji leży ostre
rozpoznanie faktów, choć niekoniecznie uznanie ich władzy. Gdyby nie to, że
odróżniamy świat wyobrażony albo idealny, jak kto woli, od realnego, nie
moglibyśmy tworzyć fikcji. Jeśli zrozumiemy i zaakceptujemy ten prosty fakt,
sprawa szkodliwości czy pożytku dzieła literackiego należącego do kultury
popularnej przestaje mieć znaczenie. Wiedzę o świecie zdobywamy przecież nie
tylko z książek czy filmów, ale także z pomocą środków masowego przekazu
oraz ludzi wokół nas, wyciągamy również wnioski na podstawie zdarzeń
losowych, jakie były naszym udziałem. Książki, filmy czy muzyka są tylko
swego rodzaju uzupełnieniem długiego i żmudnego procesu poznawania świata,
który tak naprawdę nigdy się nie kończy.
© Urszula Lip, Warszawa 31 stycznia 2002 r.
8
[1] Termin "kultura popularna" używam tu zamiennie z terminem "kultura masowa" wg Słownika
Literatury Popularnej pod red. T. Żabskiego, Wrocław 1997, s. 195-200.
[2] U. Eco, Superman w literaturze masowej, przeł. Joanna Ugniewska, Warszawa 1996, s. 28.
[3] J. R. R. Tolkien, O baśniach, [w:] Potwory i krytycy, przeł. T. A. Olszański, Poznań 2000, str. 187.
[4] G. Bachelard, Dialektyka otwarcia i zamknięcia, [w:] Teoria badań literackich za granicą, t. 1 cz.
1 pod red. H. Markiewicza, Warszawa 1976.
[5] Zob. Ortega y Gasset, Bunt mas,
[6] Np. postmodernizm. Wyrażam tu oczywiście własną opinię.
[7] O szkodliwości "zbójeckich" książek pisał Kazimierz Brodziński
[9] Oczywiście do literatury popularnej możemy tu włączyć takie elementy jak komiks i gry RPG.
[10] Ten ostatni zarzut postawiono wobec książek J.K. Rowling o Harry'm Potterze. Wydaje mi się
jednak, że lepiej przeczytać w życiu dwie kiepskie książki niż żadną. Poza tym chociażby kilkadziesiąt
dzieci, zachęconych Harrym Potterem, wezmie się do czytania w ogóle, to jest to już duży sukces.
[11] S. Rushdie, Harun i Morze Opowieści,
[12] Rozważania na ten temat wykraczają poza zagadnienie zawarte w niniejszym szkicu. Więcej o tej
kwestii zob.
[13] Zaznaczam, że mówię w tej chwili o zwykłych, przeciętnych ludziach, a nie o jednostkach
cierpiących na poważne zaburzenia psychiczne. Sposób percepcji dzieł literackich tych osób i wpływ
na nie rozmaitych treści zawartych w dziełach jest przedmiotem badań z dziedziny psychologii i
psychiatrii, a nie teorii literatury.
9


Wyszukiwarka