Jones Diana Wynne Jablkowe Robaczki


Diana Wynne Jones Jabłkowe Robaczki
Planeta Reiss jest jedną z kilku, na które nie zamierzam
powrócić. Wyprodukowali ją ludzie jakieś kilkaset lat temu, a
ludzie nie należą do moich ulubionych gatunków. Kapitan naszego
statku Bon Quin, Yanni Altunian, jest człowiekiem.
Polecieliśmy na Reiss, bo Yanni słyszał od kuzyna w Newhaven,
że na Archangel mają się odbyć jakieś wielkie mistyczne obrzędy,
i ściągający ze wszystkich stron pielgrzymi używają Reiss jako
stacji przesiadkowej. Miałam przepustkę na wyjście, więc
pojechałam z Yannim windą w górę. Zostawiłam go w biurze
turystycznym, gdzie oferował luksusowe kabiny do Archangel po
6000 od łebka, a sama wybrałam się na zwiedzanie planety.
Mówią, że Reiss zbudowali piraci. Wierzę w to. Wysokość opłat
żądanych za postój sprawiła, że Yanni pobladł, a zaraz po nich
posypały się następne, dodatkowe opłaty. Zanim weszłam na górę
do wnętrza planety, musiałam zapłacić za powietrze, którym będę
oddychała. Wejście zastawiła krata, i tam odkryłam, że muszę
zakupić pozwolenie na picie wody, i następne na picie alkoholu,
za podwójną cenę. Oczywiście spytałam o kostkę informacyjną, z
nadzieją, że istnieje coś, za co nie każą mi płacić. Nic z tego.
Kostka kosztowała tyle, co wszystkie pozwolenia razem i
natychmiast poinformowała mnie, że nie zapłaciłam jeszcze za
wstęp. Kiedy już to zrobiłam, migotała wciąż napisem: Kara za
zaśmiecanie 1000 koron. Dodatkowa kara za zaśmiecanie rynien -
do 10 lat ciężkich robót. Potem wymieniła rozrywki w kolejności
cen. Listę rozpoczynały pałace seksu, tawerny były gdzie w
środku. Egzekucję można już było zobaczyć za 2 korony, a za
bilet do zoo płaciło się 1,5 korony. Poszłam do zoo. Byłam już w
podłym nastroju.
Zanim tam dotarłam, oswoiłam się już prawie z Reiss.
Odkryłam, że planeta jest pustą metalową kulą. Czułam się trochę
tak, jakbym chodziła po dnie szarego półmiska do puddingu. Ze
wszystkich stron wznosiły się we mgle domy i pola, a nad głową
biło oślepiające światło z centralnego zródła. Ale wciąż
zastanawiało mnie, czemu zbudowali ją z metalu. Moje stopy biły
z łoskotem w podłogę, a ziemia pod nimi wibrowała. Wszystko
wokół grzmiało. To była ciężka próba dla moich fanaszyńskich
uszu. Wzdłuż ulic ciągnęły się rzędy okropnych i dziwacznych
domów z kutego żelaza. Domy wibrowały drżeniem i każdy
najmniejszy kawałeczek pomalowany był dokładnie szarą
nierdzewną farbą. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie nie
mieszkają gdzieś pod metalową powierzchnią- ich domy
zajmowały miejsce, które można by użyć pod uprawy.
Spytałam o to kostkę.
Zamigotała - Niższe poziomy przeznaczone do podtrzymania
życia oraz na więzienia i przemysł. Kara za zaśmiecanie 1000
koron. Dodatkowa kara za zaśmiecanie rynien...
Teraz zrozumiałam sens tych kar. Po obu stronach ulic ciągnęły
się rynny, w których rosło coś, co na pierwszy rzut oka
przypominało małe zielone żywopłoty. Patrząc uważniej
odkrywało się, że zieleń pochodziła od hydroponicznie uprawianej
sałaty, fasoli i jajek. Bulgot i odgłos kropel wody sączącej się z
systemu rur zwiększały jeszcze hałas otoczenia. Zrozumiałam
teraz, że gumowe opakowanie upuszczone do kanału może
zniszczyć cały zbiór sałaty. Zastanawiałam się, co robili z tymi,
którzy tam nasiusiali:
Pożywienie dla zwierząt w zoo zdobywało się w ten sam sposób,
i było ono tak jak kary - takie samo, bo większość stworzeń w
żelaznych klatkach to byli przodkowie ludzi. Goryły i czampansy,
zdaje mi się, że tak się nazywały. Patrzyłam na nich i czułam się
podle. Zastanawiałam się, dlaczego ludzie wydają się być tak
dumni ze swojego pochodzenia. Gdybym była człowiekiem,
starałabym się to ukryć. Większość ludzkich przodków ma jednak
przynajmniej porządne furto. Widok nagiej ludzkiej skóry
przyprawiał mnie zawsze o zgrzytanie zębami. Poza tym jednym
szczegółem wszyscy przodkowie wyglądali jak blizniacze odbicia
Yanni Altuniana. W jednej klatce z małymi, brązowymi,
pierwotnymi Yanni było tak dużo dzieci, że już się nie dziwiłam,
dlaczego Yanni zawsze, bez wyjątku, ma kuzyna na każdej
planecie, na której lądowaliśmy. To oczywiste, że ma. Cały ten
gatunek rozmnaża się bez przerwy.
To właśnie tam przytłumiony łoskot stóp ostrzegł mnie, że
jestem otaczana. Z miejsca postawiłam uszy na baczność, choć nie
wiem, dlaczego - zoo jest najtańsze, więc zawsze jest tu tłok. .
Może dlatego, że Reiss wpędziła mnie w podły nastrój. W każdym
razie podniosłam wzrok na dwóch bezwłosych osobników
stojących po obu moich stronach. Ten po lewej był spitykanem
płci męskiej dużym spitykanem, normalnie nie wyrastają powyżej
5 stóp, a ten był prawie mojego wzrostu. Po prawej stronie stał
ruchliwy mały alfiori, mniej więcej mojego wzrostu, a więc
karzełek wśród swoich. Miał bardzo złoty oczy i kolorowe łuski.
Za sobą czułam dwóch innych, przyciskali się do mnie i oddychali
szybko. Aha pomyślałam. Coś we wzroku tych dwóch, których
widziałam, przekonało mnie, że szukali seksu, za który nie trzeba
było płacić cen Reiss.
- Jesteś fanaszynką, prawda? - spytał mały alfiori.
Skinęłam głową. Pomyślałam sobie, że biedni głupcy wiedzą
dosyć o fanaszynach, żeby rozpoznać we mnie kobietę, ale nie
mają pojęcia, że zanim będę mogła uprawiać seks, muszę wejść w
sezon grzania. Właściwie tylko to musiałam im wytłumaczyć, ale
byłam już w podłym nastroju. Poczułam, że stawiam jeszcze
wyżej uszy i obnażam zęby.
Mały alfiori przysunął się bliżej. Spitykan spojrzał z uznaniem
na moje futerko. Ci przodkowie ludzi mają ogony tak jak ja -
zauważył, wymaczując swoim kończynoognej, i przysuwając się
do mnie. Ponieważ sam był duży, jego kończyną też była potężna.
Zaśmiał się na widok wyrazu mojej twarzy, marszcząc swoje
odwrócone do góry nogami rysy.
- Ale ty masz rękę na końcu ogona, Haxcrical - powiedział jeden
z tych za mną.
Obróciłam się, podążając wzrokiem za głosem. Jego właściciel
był człowiekiem, tak jak drugi, młodszy, i obydwaj gapili się na
mnie pożądliwie. To przeciągnęło strunę. Jeśli chodzi o ludzi,
przyznaję się do rasistowskich uprzedzeń. Przepraszam -
powiedziałam, próbując wyrwać się z zamkniętego kręgu.
- Nie, zaczekaj - powiedział młodszy człowiek, a alfiori położył
mi łapę na ramieniu, ćwierkając - Zaczekaj. Mamy propozycję!
Nie było siły, żebym pokonała całą czwórkę. Poza tym
kosztowna kostka poinformowała mnie, że kara za zakłócanie
porządku publicznego jest odrobinę tylko niższa od kary za
zaśmiecanie. Rzuciłam więc kostkę w ludzi, wyrwałam się z łap
alfiori, i zaczęłam biec zakosami, żeby zniknąć z zasięgu
kończynogona spitykana. Ku mojemu przerażeniu pobiegli za mną
całą gromadą, krzycząc, że zle ich zrozumiałam. - Odwalcie się -
krzyknęła i dodałam gazu.
Moje stopy waliły w ziemię, kiedy wybiegałam z zoo prosto w
rzędy sałaty. Za sobą słyszałam słabnące odgłosy trzech par stóp,
ale ten czwarty biegł równo w podwójnym rytmie bumdabum. To
był ten Haxcrical, kołyszący się na swoim kończynogonie, i po
wibracjach czułam, że mnie dogania.
To, co wtedy zrobiłam, było głupie, wiem, ale mój grzbiet
najeżył się cały i myślałam tylko w czasie terazniejszym,
zaczaiłam się na spitykana za następnym rogiem, za żelaznym
domem i gulgoczącą rynną pełną sałaty. W przestrzeni można się
nauczyć kilku rzeczy, a spotyka się wielu spitykanów -
podróżników, bo kończynogon jest bardzo przydatny przy
spadaniu. Spitykany nie mają mózgu w jednym miejscu, jak
większość gatunków. Prymitywna część - kora mózgowa -
znajduje się między nogami i kończynogonem. Jeśli uda się tam
dosięgnąć, można unieruchomić spitykana. Ale należy działać
szybko i ostrożnie, bo kończynogon jest silny. Więc przykucnęłam
i czekałam, i kiedy wyłonił się zza rogu, złapałam. Teraz kiedy o
tym myślę, widzę, że można by to samo zrobić z człowiekiem,
chociaż reakcja byłaby trochę inna.
Haxcrical nie spodziewał się, że go zaatakuję, choć wiedział, że
tam jestem. Wyszedł zza rogu mówiąc - Słuchaj, musisz
posłuchać...! - Po tym, jak go chwyciłam, udało mu się rzucić -
Nie! - zanim zaczął odruchowo i konwulsyjnie machać
kończynogonem. Musiałam ścisnąć go w zębach, inaczej by mnie
udusił. Jakoś zdało mi się utrzymać na nogach pod jego ciężarem.
Przez ten czas jego kończyny zesztywniały, a twarz wykrzywiła
się z przerażenia. Przestał oddychać. Ja również. Ważył więcej niż
ja. Czekałam, słaniając się, na zbliżające się dudnienie kroków
trzech pozostałych, z zamiarem rzucenia na nich ich kumpla,
kiedy się tylko pojawią zza rogu. Jednak nie zobaczyłam ich.
Usłyszałam, jak hałasują. - I co teraz , do licha? - spytał jeden z
nich, cały rozgorączkowany. Wtedy wpadłam w szał. Ponieważ i
tak musiałam zostawić spitykana, upuściłam go w rynnę na sałatę,
Usłyszałam wielkie "chlup". Woda chlusnęła na mnie, a ja
opadłam na cztery łapy - dla szybkości nie robiłam tego od lat, i
popędziłam z łomotem naprzód. Ten odruch otwiera dodatkowe
wentylatory powietrza. Przez głowę przeleciała mi myśl, że teraz
korzystam w pełni z powietrza Reiss, za które zapłaciłam, ale
przede wszystkim zastanawiałam się, jaka kara groziła za
wrzucenie spitykana w sałatę. Zaśmiecanie i zakłócanie porządku
publicznego. Lata więzienia, wielkie grzywny, egzekucja. Biegłam
wytężając wszystkie siły, żeby dostać się do Bon Quin, zanim tych
czterech dopadnie posterunku żandarmerii Reiss.
Jak przez mgłę pamiętam urzędników próbujących nagrodzić mi
drogę przy kracie. Może próbowali tylko skasować mnie za
powrót. Wydaje mi się, że mijając ich w pędzie wykrzyknęłam
kilka różnych kłamstw. W połowie żelaznych schodów
zobaczyłam, że rusza platforma windy, i przeskoczyłam resztę
stopni. W windzie był Yanni Altunian. Spadłam w kupkę w jego
stóp.
- O, Fingi! - powiedział. Był bardzo z siebie zadowolony; zbyt
zadowolony, by zauważyć, że coś ze mną nie tak. - Cieszę się, że
złapałaś tę windę. Będziemy musieli zrobić małą reorganizację na
pokładzie. Mam dziesięciu pasażerów na kabiny do Archangel.
- Dziesięciu! - zabrakło mi oddechu, podniosłam się na tylne
łapy. Nasze tak zwane kabiny to były dwie komórki - jedna cztero
- jedna dwuosobowa.
- Szóstka jest razem - powiedział - z małym ładunkiem, który -
musi być trzymany w temperaturze zerowej. Oczywiście płacą za
to dodatkowo!
- Ale co z czwórką pozostałych? - zaczęłam. Ale potem
zaświtało mi, że im bardziej będę przydatna Yanni'emu, tym
większe prawdopodobieństwo, że stanie po mojej stronie, kiedy
zgłoszą się żandarmi Reiss. Oczywiście pogderałam trochę, bo
Yanni się tego po mnie spodziewał, ale kiedy winda dojeżdżała do
pokładu, już się służalczo zgodziłam znalezć cztery miejsca w
kabinie, której nie mieliśmy.
Yanni patrzył, jak Bon Quin rozszerza się wolno u dołu,
wyglądało to jak rura wydechowa jakiegoś ziemnego pojazdu,
która w jakiś sposób zabłąkała się w gładkiej, szarej rurze
kanalizacyjnej. - I załatw, żeby uporządkowali i wywietrzyli
ładownię B - powiedział. - Może trochę ogrzej. Bierzemy też na
Archangel stu pielgrzymów:
- Stu! - zawyłam, budząc łomoczące echa. - Co oni będą jedli, do
Murphy'ego?
- Przyniosą jedzenie ze sobą - powiedział. - Mój kuzyn, który
załatwił ten interes, ma kuzyna, który pożyczy mi tanio 50
kuchenek mikrofalowych z marynarki wojennej. Gotują sami.
Płacą tylko po stówie za przelot czwartą klasą. Ten kurs da niezły
zysk. - Zatarł swoje różowe dłonie pokryte rzadkim, ciemnym
zarostem. - Zaimij się tym, Fingi!
Zajęłam się. Nie odważyłam się nie zająć. Nie należało to do
mnie - drugiego oficera, ale wtedy zrobiłabym jeszcze więcej -
wszystko - żeby utrzymać się w łaskach Yanni'ego. Poza tym nasi
dwaj trzeci oficerowie byli panczami bez kręgosłupa (dosłownie).
Dobrzy astrogatorzy, ale niewiele poza tym. Złapałam Shyan,
najstarszą kobietę w załodze. Była niestety spitykanką, ale i tak
mianowałam ją główną stewardesą. Zabrałyśmy się do pracy,
wpychając ludzi do kabin, po dwóch, trzech na łóżko. To poszło
łatwo, natomiast ładownia B zapowiadała się na katastrofę. Była
to niewielka przestrzeń w kształcie bębna. Jeśli 100 przeciętnej
wielkości pielgrzymów położyłoby się na czymś, co musiałoby tu
spełniać rolę podłogi, starczyłoby akurat miejsca.
Miejmy nadzieję, że będą mali. - Toalety chemiczne - rzuciłam z
roztargnieniem w stronę Shyan. - Pięć, i pięć pryszniców. Plastik
na podłogę - będą mieli chorobę morską - i nie zapomnij o
workach podróżnych. I załóż kable, żeby uruchomić te cholerne
kuchenki mikrofalowe. Użyj 4 i 5 wentylatora. Ale znając
kapitana, to będą najpewniej wielkie alfiori jak Thean. Wrzuć
trochę śpiworów. Będą musieli gdzieś trzymać te swoje jedzenie.
Co jest w mini ładowni od strony burty?
- Magazyn win kapitana - powiedziała Shyan. Wyjęłyśmy wino i
wepchnęłyśmy do szafek na kombinezony. Trochę kombinezonów
poszło do schowka na łodzie ratunkowe. Do licha, zaledwie ich
starczyło dla załogi, nie mówiąc o pielgrzymach, ale im bardziej
nielegalnie chciał postępować Yanni, tym bardziej było mi to na
rękę. Teraz nie pozwoliłby żadnemu policjantowi zbliżyć się do
statku.
Kiedy upchnęłyśmy ostatnią skrzynkę z winem, Shyan
powiedziała - Czy naprawdę przyniosą jedzenie? - To było dobre
pytanie. - Jeśli nie - ciągnęła - do Archangel są dwa tygodnie. Ci,
co przeżyją, pozwą nas do sądu.
Miała rację. Mniej więcej kiedy przynieśli 50 sfatygowanych
kuchenek mikrofalowych, załamałam się nerwowo, zadzwoniłam
do hurtownika i zamówiłam ładunek mrożonek. Fingi znów działa
skutecznie, proszę pamiętać, kapitanie Altunian. Odpowiedz
Yanni'ego brzmiała, że jeśli jak uważam, mogę sama zapłacić za
jedzenie, ale - dodał uprzejmie - mogę to odzyskać, sprzedając je
pielgrzymom za podwodną cenę. Co według mojego rozeznania
było ceną , odrobinę tylko niższą od ceny złotych sztabek.
Zapłaciłam skrzywiona za jedzenie.
Byłyśmy zajęte awaryjnym przystosowywaniem miniładowni w
burtowym otworze ładunkowych na zamrażalnik, kiedy
przyjechali windą pielgrzymi, stłoczeni jak stado krów, które zaraz
przepędzono do ładowni B. Byli różnych maści; od alfiori i
niezdarnych nizerów, do ludzi i małych lamprotów. Wyglądało na
to; że wszystkie rasy leciały na Archangel, żeby się umistycznić.
Większość z nich miała materace do spania, i garnki do
gotowania, ale, jak obwieściła dostojna nizerowa, skończyło się
im jedzenie. Przez trzy tygodnie czekali na Reiss na transport, na
który mogli sobie pozwolić. Przez ten czas większość z nich
zupełnie się spłukała, nic dziwnego.
- Więc tak przepadły pieniądze; które zapłaciłam za jedzenie -
pomyślałam. Nie mogłam pozwolić im umrzeć z głodu. - Co
takiego dzieje się na Archangel, że wydajecie wszystkie pieniądze,
żeby się tam dostać? - spytałam ją.
- Wybór - powiedziała z szacunkiem. - Wszyscy marny nadzieję
być wybrani, więc nikt oczywiście nie rozważa możliwości
powrotu. W tej ładowni jest o 10 stopni za ciepło.
Skręciłam ogrzewanie i popędziłam dalej, żeby zająć się
naszymi pasażerami z pierwszych sześciu kabin. Wchodzili
właśnie do ładowni, niosąc ostrożnie swój bagaż w zbiorniku z
podłączonym zamrażalnikiem na baterię. Byli drobnymi, małymi
milani o ostrych rysach i niezidentyfikowanej liczbie rąk i nóg.
Zażądali z miejsca jednej kabiny dla całej szóstki. Znaczyło to, że
odzyskam przynajmniej moją kabinę. Właśnie kiedy to
wykombinowałam, zjawiła się nizerowa. - Aadownia jest teraz o 7
stopni za chłodna.
Musiałam wysłać Shyan, żeby radziła sobie z drugą grupą
kabinowych pasażerów, a ja zajęłam się ładownią. Pielgrzymi
zaczęli już jakieś religijne obrzędy, które wydawały się polegać na
siedzeniu w rzędach i śpiewaniu. Kiedy lawirowałam między
nimi, główny szef milani pośpieszył mi na spotkanie, machając
krótkimi rękami spowitymi w długą szatę.
- Aadunek nie wolno tam wkładać. Przyjść zobacz, przyjść
zobacz!
Kazałam go umieścić w schowku na łodzie ratunkowe, gdzie
mógł podróżować w próżni w tej samej temperaturze co
otaczająca przestrzeń kosmiczna. Ponieważ milani był bardzo
zdenerwowany, poszłam z nim (albo z nią) do schowka, gdzie on
(a może ono) zaczęło machać jeszcze innymi krótkimi
kończynami w kierunku pojemnika.
- Nie może mieć próżnia. To żyje, rozumieć? - Schyliłam się,
żeby zobaczyć. Pojemnik był przezroczysty. Zawierał jakąś
poskręcaną galaretkę - jak przeświecające spaghetti - które
wydawało się ospale falować. - Więc to żyje - powiedziałam. - Co
to jest?
- To jabłkowe robaczki. Bardzo cenne. Nie mogą umrzeć -
powiedział, powiedziała, powiedziało szczerze. - Zimno trzymać
spanie. Próżnia zabić! Przeprosiłam. Zaczęłam rozmyślać, co z
nimi zrobić - Ponieważ kuzyni Yanni'ego pracowali na Reiss, i w
dwóch światach przedtem, mieliśmy dwie pełne i zapieczętowane
ładownie, została ładownia B. Zaciągnęłam pojemnik do
miniładowni, z pewną trudnością upchnęłam go tam do
zamrażalnika. Bon Quin przygotowywała się do odlotu i zamykała
zaworu powietrzne. Z nadzieją, że robaczki nie zanieczyszczą
żywności pielgrzymów, lub odwrotnie, odwróciłam się i
pośpieszyłam na mostek.
I wpadłam na nizerową. - Aadownia jest teraz o 3 stopnie za
ciepła.
- No tak, zaczyna się - pomyślałam. Zaciągnęłam ją z powrotem
do ładowni w nagłej nieważności - wylecieliśmy właśnie ze strefy
przyciągania Reiss - i wepchnęłam w gromadę innych
fruwających pielgrzymów. Potem włączyło się nasze własne
przyciąganie, i kilku spadło na mnie. Usunęłam ich z siebie. Kiedy
w końcu przedostałam się do mostka, czułam się bardzo
skrzywdzona. Przyciąganie powróciło, a oszroniona kula Reiss
wypełniała 3/4 ekranów. Z zadowoleniem patrzyłam, jak znika.
Jedyną osobą na moście był Thean, nasz nowy pierwszy oficer
alfiori. Kapitan nie chciał czekać dłużej w obawie przed inspekcją.
Ja tu będę. Idz coś zjeść.
Zeszłam radośnie na dół do mesy. Nikt na Reiss nie mógł mnie
teraz aresztować, i byłam głodna. Moja radość i mój głód trwały
do chwili, kiedy wsadziłam głowę przez drzwi: Przy następnym
stole siedział spokojnie jedząc duży spitykan, którego wrzuciłam
w sałatę. Było z nim dwoje ludzi i mały alfiori. Zobaczyli mnie
wszyscy. Alfiori zamigotał ze zmieszania. Spitykan emanował
odwróconym do góry nogami smutkiem i wyrzutem.
Wycofałam się natychmiast, w uszach gromadził mi się pot. - Ty
idz zjeść rzuciłam Theanowi. - Zamieniamy się wachtami!
Trzymałam wartę zmieszana i zlana zimnym potem. Czy ta
czwórka śledziła mnie? A może zarezerwowali miejsce na Bon
Quin, zanim przyszli do zoo, i chcieli po prostu poznać jednego z
oficerów? Czy poszli na policję? Z pewnością nie zamierzałam ich
o to pytać. Komputer powiedział mi, że jeden z ludzi nazywa się
Anthony Nelles, a drugi to jego syn Ian, i że alfiori nosi książęce
nazwisko Iqua't'snal Corra ar t'Fneshin. Kiedy spytałam Theana,
potwierdził, że to bardzo dobra rodzina. Spitykan nazywał się
Ilaxcrical Sesbar. Kimkolwiek byli, posiłki jadłam, kiedy nie było
ich w pobliżu, i starałam się schodzić im z drogi.
Po trzydziestu sześciu godzinach, jeden dzień przed skokiem,
wybuchły dwie kuchenki mikrofalowe i spowodowały krótkie
spięcie tymczasowo założonych przewodów w miniładowni w
lewej burcie. Zjawiła się nizerowa. jak zawsze dostojna.
- W czym problem? - spytałam. Za zimno czy za gorąco?
- Oficerze Finagi - powiedziała. - Kilku moich pielgrzymów
zachowuje się bardzo dziwnie.
Miała rację. Przestrzeń w kształcie bębna wypełniał niebieski
dym i swąd spalenizny, ale w powietrzu unosił się także inny
zapach, jakaś piżmowa woń, której nie mogłam umiejscowić.
Mały pielgrzym lamprot przetaczał się po podłodze, okręcony
dookoła potężnego nizera, inny lamprot i alfiori starali się ich
rozłączyć, chociaż nie było wcale jasne, czy się nie przyłączają.
Za nimi w dymie kopulowało dwoje ludzi, zupełnie jak
przodkowie Yanni'ego w zoo.
Kiedy wytrzeszczałam oczy patrząc na to pozbawione
mistycyzmu zachowanie, do środka wpadł główny milani.
- Przyjść oglądać, przyjść oglądać. Zimno iść. Jabłkowe
robaczki budzi się. To najbardzo nieszczęście stracić oni!
- Wpierw zajmij się tym! - powiedziała nizerowa.
- Sama to rzecz! - wykrzyknął milani, ciągnąc mnie za lewą
nogę. -Przyjść szybko. No, idzie!
Myśląc o tym, jak rozmraża się moja kosztowna żywność,
odepchnęłam nizerową na bok i wystartowałam do miniładowni.
Ku mojej uldze nie byłya aż tak ciepła. Wszystko pokrywał biały
szron. Ale niewielki wzrost temperatury wystarczył, żeby obudzić
jabłkowe robaczki. Te, które pozostały w pojemniku, sztywne i
wyprostowane trącały po omacku i z uporem pokrywę. Ślady na
szronie zdradzały miejsce, gdzie przynajmniej połowa z nich
uniosła pokrywę i wyśliznęła się. Nie wiedziałam, gdzie popełzły,
ale w miniładowni wyraznie ich nie było.
Milani załamał swoje liczne ręce. - Tragedia jest! One potrzebne
jest do rozmnażania. Teraz wszyscy umierać! Musi złap, musi
złap!
Wrzasnęłam na Shyan, żeby naprawiła zamrażalnik i przycisnęła
pokrywę ciężarkami. - Co to znaczy, że wszyscy umrzecie? -
krzyknęłam do milani. - Jecie te robaki czy co?
- Nie, nie - powiedziało, naprawdę zaszokowane. - One sprawia,
że my się łączymy. One jest katalizator seksu! Wyjaśnienia
zabrały dobrą chwilę. Wyglądało na to, że milani mają trzy płcie, i
że wszystkie trzy potrzebne są do kopulacji. Na ich rodzinnej
planecie nigdy nie było to żadnym problemem, ale wszystkie ich
kolonie wykazywały tendencje do wymierania. Nie zdarzało się
często, żeby cała trójka miała jednocześnie ochotę na seks. -
Kiedy jedno ma ochotę, dwa boli głowa. Albo jedno, wychodzi
samo. Więc odkrywa, że to robić jabłkowe robaczki. Teraz my
szybko ta dostawa na Archangel, gdzie święta kolonia na ostatnie
nogi. Rozumiesz?
System dwupłciowy wydawał mi się prostszy, ale oczywiście
tego się nie wybiera. Potem przypomniało mi się zachowanie
pielgrzymów. - Czy robaczki mają ten sam wpływ na inne
niemilańskie rasy?
- Na wszystkie znane rasy! - przytaknął dumnie i ochoczo
milani.
- Na jaja Murphy'ego - zaklęłam - chodzcie, musimy powiedzieć
kapitanowi.
Kiedy byłam młodą i niewinną fanaszynką, która dopiero co
wyleciała w kosmos, miałam swój ideał kosmicznego kapitana.
Oczywiście nigdy żaden kapitan do niego nie dorósł, a ze
wszystkich mi znanych Yanni`emu Altunianowi było do niego
prawdopodobnie najdalej. Jednak kiedy wrzeszczał na mnie, że
tak nieostrożnie zmagazynowałam robaczki, i rozkazał mi złapać
wszystkie co do jednego, poczułam, że oto wreszcie jest
prawdziwy Kapitan. Jak prawdziwy kapitan, rozkazał mi i milani,
żebyśmy nikomu na pokładzie nie ważyli się pisnąć słówka o tej
katastrofie. Potem odciągnął mnie na stronę i wyszeptał - Fingi,
zostaw mi tylko trzy takie robaczki, a zapłacę za mrożonki. Stoi?
- Stoi - jęknęłam smutno, choć nie bez ulgi.
- Parka rozrodowa - rozmarzył się. - Mógłbym mieć z tego
niezłą emeryturkę. Pamiętaj, żebyś znalazła wszystkie przed
skokiem.
Wzięłam dwa kubełki, napakowałam w nie lodu i poszłam do
ładowni B, gdzie pielgrzymi odprawiali już orgię, dwójkami,
trójkami i w kupie. Stąpając między ich sczepionymi ciałami
przetaczającymi się po podłodze, łapałam robaczki jednego po
drugim. Tak, jak przypuszczałam, to one były zródłem dziwnego,
piżmowego zapachu. Na szczęście moi przodkowie polowali
posługując się węchem. Wydawało się jednak, że robaczków są
tysiące.
Przyszła niezerowa i czule udrapowała na mnie swoje ramię -
Czy znalazłaś zródło kłopotów? - spytała niespokojnie.
Usunęłam jej dostojnie ramię. - Tak. Należy tu utrzymywać
odpowiednią temperaturę! - Kiedy to powiedziałam, uderzyła
mnie myśl. Wychodząc, skręciłam ogrzewanie do orzezwiających
8 stopni. Potem pośpieszyłam z dwoma dymiącymi kubełkami z
wijącą się zawartością do miniładowni.
Człowiek Anthony Nelles szedł korytarzem w kierunku ładowni,
a za nim bujał się Hexcrical.
- To jabłkowe robaczki - powiedział do Haxcricala Nelles.
Widziałam, jak próbuje powstrzymać śmiech. Podszedł spitykan,
rzucił mi dziwne spojrzenie, którego w żaden sposób nie mogłam
zinterpretować, i zajrzał w kubełki. Kąciki jego ust opadły w
uśmiechu.
- Chcesz, żebyśmy pomogli ci je łapać? - spytał. Nie wyglądało,
żeby miał do mnie żal, ale ciągle czułam w nich obu jakieś
pożądliwe uczucie. - Kapitan rozkazał mi złapać je wszystkie
osobiście - powiedziałam. - Dziękuję i żegnam.
Wzruszyli ramionami i odeszli w górę przejściem. Weszłam i
wrzuciłam robaki z powrotem do pojemnika, gdzie chłód sprawił,
że prawie natychmiast skręciły się i zasnęły. I wróciłam po
następne.
I na tyle przydał się mój wspaniały pomysł. Chociaż orgia
odbywała się z dawnym wigorem, zniknęły nagle prawie
wszystkie robaczki. Blisko godzinę łaziłam po ciałach i złapałam
tylko dwa. Widocznie temperatura była teraz za niska, i gdzieś
sobie poszły. Ale jak? Gdzie? Odpowiedz znalazła się, kiedy
Chwyciłam za ogon trzeciego, który wkręcał się właśnie w
wentylator. Musiałby się rozlezć po całym statku.
Przez intercom odezwał się głos Theana. - Fingi ! Pilne
wezwanie na mostek !
- O, do Murphy'ego! - pomyślałam. Kiedy biegłam do wyjścia,
zjawiła się jeszcze raz nizerowa i uwiesiła się na mnie. - Musisz
coś zrobić - powiedziała z uczuciem. Pchnęłam w nią kubełki. - Ty
też. Trzymaj to i nie pozwól nikomu dotknąć. Przysłuż się
sprawie!
Teraz głos Yanni'ego wył z głośników. - Fingi! Mostek -
NATYCHMIAST!
Popędziłam na czterech, żeby zyskać na czasie. Po drodze, w
głównym przejściu, musiałam dać susa nad parą spitykanów z
rękogonami splątanymi w ten specjalny sposób - seks spitykanów
jest pełen erotyzmu nawet dla mnie. Jednym z nich była Shyan.
Tym drugim był chyba Haxcrical. - Hmm - mruknęłam sobie w
duchu, pędząc w górę po trapie mostka.
Thean i Yanni byli na mostku. Thean robił całą robotę. - Co się
stało z trzecimi? - spytałam. Thean wskazał palcem kłębek
panczowych kończyn za tylnym fotelem. Yanni krzyknął - Fingi,
ja cię chyba zabiję. Mam ochotę kopulować ze wszystkim, co się
rusza, a Thean sobie po prostu siedzi!
- Wciąż ci powtarzam, że nie przeszkadza mi seks wielorasowy,
ale ja jestem heteroseksualny. I ktoś musi prowadzić statek. Fingi
jest kobietą. Spróbuj z nią poradził Thean.
- Jeśli po to mnie wzywałeś - zaczęłam.
- Nie po to! - wrzasnął Yanni. - Wezwałem, żeby ci pokazać, co
zrobiłaś. Będziemy musieli zrezygnować ze skoku. Ludzie pozwą
mnie do sądu. Stracę pieniądze. Więc zrób coś, Fingi!
Thean chwycił wąż przełożony przez poręcz fotela i podał mi
go. - Polej go powiedział - a potem polej mnie. Potem przejmij od
niego ster. Ludzie nie są w tym dobrzy.
Zrobiłam, jak powiedział, zmęczyłam też porządnie trzecich
oficerów - czego zdawali się nie zauważyć. Wypływająca woda i
tak niosła ze sobą zapach jabłkowych robaczków.
Yanni podskoczył, udręczony, ociekający, bardziej niż
kiedykolwiek podobny do swoich przodków. - Będę musiał pójść
coś popieprzyć - ogłosił. - Jestem oburzony. Ale nie ciebie, Fingi -
dał jadowicie na odchodnym. - Nawet te robaki nie zmuszą mnie,
żebym kopulował z pluszowym misiem o wielkim futrzanym
pępku.
- Musisz wymyśleć jakieś rozwiązanie - stwierdził Thean, kiedy
usiadłam w ociekającym fotelu pilota. Jeśli zrezygnujemy ze
skoku, to wydłuży to naszą podróż o miesiąc, i będziemy mieli
olbrzymie długi. Czy jesteś już przełączona? Dobrze. Idę do
ładowni B. Jest tam kilka bardzo atrakcyjnych alfiori.
Wstał i zostawił mnie samą z przyrządami i falującymi
kończynami za tylnym fotelem. - Jeszcze nie skończyliście?
Wrzasnęłam na nich. Bez odpowiedzi. Siadłam i zastanawiałam
się, jak mam pozbyć się robaczków jabłkowych i jednocześnie
pilotować statek. Siedziałam i urażona przeżuwałam ostatnią
jadowitą uwagę Yanni'ego. Nie jestem wcale podobna do
niedzwiedzia, a poza tym fanaszyni nie mają nawet pępka...
Chwileczkę. Spojrzałam w dół. Zaklęłam. Robaczki dobrały się
też do mnie. Moje organy płciowe były już na wpół rozwinięte. To
była zła wiadomość, ponieważ najbliższy fanaszyn płci męskiej, o
którym wiedziałam, pracował na liniowcu lecącym na Ziemię, a
jedyną metodą, żeby nie wejść w sezon grzania, jest tygodniowy
post. No, mogłam tak zrobić. Ale zawsze wpędza mnie to w zły
humor. Zaczynałam mieć uczucie, że lepiej by mi było, gdybym
odsiadywała karę na Reiss. I w dodatku to wszystko nie była moja
wina!
Po jakiejś godzinie zaświtała mi nadzieja. Wywołałam Theana.
Bez odzewu. Więc spróbowałam wezwać Shyan, i odpowiedziała.
- Gdzie jest Thean? - spytałam
- W ładowni B, razem z prawie wszystkimi - wyjaśniła. - Zajęty.
- Kapitan też? - spytałam.
- Jest w swojej kabinie - powiedziała Shyan. - I wszyscy, którzy
się zbliżają, są wciągani do środka, więc nie proś mnie. Nie pójdę
tam.
Przerwałam połączenie, mimo swędzącej chętki, żeby spytać,
czy wciąż jest z Haxcricalem. Włączyłam automatycznego pilota,
modląc się do Murphy'ego i wszystkich bogów, żeby nie zdarzyło
się coś, z czym nie poradzi sobie komputer. Potem oderwałam od
siebie dwóch trzecich oficerów, i rzuciłam ich przed pulpit
sterowniczy. Obiecałam, że ich wykastruję, jeśli tu nie będą
siedzieli.
- Mamy wewnętrzne organy płciowe - odpowiedział jeden z
nich, cały zadowolony.
- Ale nie wtedy, kiedy kopulujecie - rzuciłam - więc się
zachowujcie. Oderwałam się od nich i odeszłam do kabiny
milanich. Zaczęłam walić w nie pięścią.
- Idz sobie - odpowiedział zduszony głos. - Robimy dzieci!
- Pójdę - zawyłam. - Powiedzcie mi tylko, jaka jest najlepsza
temperatura dla jabłkowych robaczków. Jaką lubią najbardziej, jak
ciepło, jak zimno?
Zza drzwi dosięgły mnie zirytowane pojękiwania, i odgłosy
stłumionej narady. W kończ jeden z nich krzyknął - 22 stopnie C.
Teraz sobie idz!
- Mam! - pomyślałam. Teraz pozo stawało tylko pytanie, która
część statku nadaje się najlepiej do nastawienia temperatury 22
stopni. Ale zanim mogłam zdecydować, moje stopy uniosły się
nad podłogę, która umknęła mi spod stóp. Sklęłam głośno trzecich
panczów. Wyglądało na to, że wymyślili sobie teraz seks w
nieważkości. Wystrzeliłam w stronę mostku, jak tylko mogłam
najszybciej.
Przyciąganie wróciło, kiedy biegłam. - Oficer Fingi proszona
jest o przyjście na mostek - rozległ się uprzejmy głos, którego nie
rozpoznała.
- Co do licha? - pomyślałam, i popędziłam co sił w czterech
łapach.
U szczytu trapu musiałam przeskoczyć te dwa pancze. Ktoś je
znokautował. - Który z was to zrobił? - spytałam.
- Jak - odezwał się Haxcrical - z pomocą Iana. Uważaliśmy; że
sobie na to zasłużyły.
Usadowił się właśnie ze spokojem w fotelu drugiego pilota.
Anthony Nelles był już przełączony w głównym fotelu, a jego syn
sprawdzał nasz kurs. - Nie martw się - powiedział do mnie Ian. -
Jesteśmy wykwalifikowani. Kiedy nie powadzimy poszukiwań,
pracujemy wszyscy dla Linii Powietrznych Archangel.
Widziałam, że się na tym znają, ale mimo wszystko... - Robaczki
jabłkowe nie mają na was wpływu, czy co? - zapytałam
podejrzliwie.
- Mają, ale ty nas utrzymujesz jako tako w spokoju - wyjaśnił
mały alfiori. Siedział na tylnym fotelu, i z tego, co mogłam
zauważyć, wywoływał. wszystkie dokumenty, które doszły na Bon
Quin, odkąd opuściliśmy Reiss: Był właśnie przy wczesnych
instrukcjach dotyczących rasy lotu, ale kiedy spojrzałam tam,
gdzie on, znalazł to, czego szukał. - Chodz, spójrz na to -
powiedział. - A może, wiedziałaś o tym?
Podeszłam i wpatrywałam się w oficjalne polecenie z planety
Reiss: dla kapitana Altuniana, polecenie wydania mnie
Interpolowi na Archanegel, do ekstradycji z powrotem na Reiss.
Poniżej widniała szybka zgoda Yanni'ego. -Nie - powiedziałam. -
Kto złożył na mnie raport?
- Myślę, że ktoś z jednego z tych domów - powiedział alfiori.
Ludzie patrzyli, kiedy wyciągaliśmy Haxcricala.
- Nie mogą nas tknąć - rzucił przez jego ramię Haxcrical: -
Prowadzimy poszukiwania i jest na to umowa międzyplanetarna.
Szkoda, że się nie zatrzymałaś, żeby nas wysłuchać.
- Wydaje się, że jesteśmy na dobrym kursie - powiedział do Iana,
Anthony Nelles i do mnie. - To było jak ironia losu ,
zrezygnowaliśmy z naszych poszukiwań, zarezerwowaliśmy
miejsce z powrotem do domu, i musiał to być ten statek, bo nie
mogliśmy sobie pozwolić na nic lepszego Reiss ogołociła nas
prawie zupełnie. Ale może pójdziesz z Corrą łapać robaki i
pozwolisz mu to wyjaśnić?
- Pomyśleliśmy, że nasza kabina będzie najlepszym miejscem do
utrzymani temperatury 22 stopni - powiedział Ian - bo i tak
będziemy tutaj, aż skończy się skok. Kiedy tam dojdziecie,
przełączę resztę statku na 8 stopni.
Wszystko odbywało się dla mnie odrobinę za szybko.
Powlokłam się za małym alfiori, i wzięłam jeszcze dwa kubełki z
lodem, czując się jak idiotka. - Dlaczego idę z tobą? - spytałam.
Było to z mojej strony pytanie całkowicie retoryczne, ale on
odpowiedział poważnie - Bo wiemy, że jesteś uprzedzona do
ludzi, a Haxcrical, że jego też nie lubisz! Pomyślałam z pewnym
zawstydzeniem o dużym spitykanie. Jego twarz była całkiem
prosta, kiedy wróciłam na mostek - spitykański smutek. - Tak,
wiem, że to wszystko było pomyłką - powiedział Corra.
- Słuchaj no - wyrzuciłam z siebie w drzwiach ich kabiny - masz
zdolności telepatyczne, czy co?
Zaśmiał się. - Na Archangel każdy je ma. Przynajmniej trochę .
To przydaje się w kosmosie. I oczywiście najlepiej, kiedy istnieje
grupa współpracujących telepatów - powiedzmy czterech, ale
musi być zawsze piąta osoba, która działa jako katalizator.
Zamknął drzwi kabiny, Ian wyraznie o tym wiedział. Do czasu,
kiedy znalazłam się w drugim końcu pokoju, pierwszy robaczek
wynurzył się wyjąc z wentylatora. Potem zaczęły napływać
setkami.
- O to właśnie chodzi w poszukiwaniu i Wyborze - mówił Corra,
pomagając robakom włazić do kubełka.
- Myślałam, że to mistyczne - jęknęłam. - Ci pielgrzymi...
- Nie zwracaj uwagi na te bzdury - powiedział Corra. - Festiwal
Wyboru jest czysto praktyczny. Nasza czwórka wyruszyła na
poszukiwania, bo uważaliśmy, że przy odrobinie szczęścia
możemy stworzyć jedno z najlepszych załóg. Ale stanowimy
dziwną mieszankę. Już prawie straciliśmy nadzieję na znalezienie
osoby, której potrzebujemy, i włóczyliśmy się naprawdę załamani
po tym zoo, kiedy nagle odkryliśmy, że łapiemy się nawzajem, po
raz pierwszy prawidłowo - i wszyscy uświadomiliśmy sobie, że to
ty. Podbiegliśmy do ciebie, chcąc zaproponować ci wspaniałą
pracę w przestrzeni, i - potrząsnął wszystkimi łuskami.
Myślałam o tym; wsadzając ostatniego robaka do mojego
kubełka. - Reiss? spytałam.
- Nie mogą cię tknąć, jeśli jesteś Wybrana - powiedział Corra.
Propozycja była kusząca, a Yanni i tak mnie zdradził.
- Potrzebujecie mnie jako duchowego robaczki jabłkowego -
powiedziałam. Corra zaśmiał się. - A seks niema z tym nic
wspólnego?
Corra prześliznął się swoim złotym spojrzeniem po moim
futerku. Jego łuski zamigotały. - To zależy od ciebie - powiedział.
- Dlaczego nie - pomyślałam sobie. Był piękny. Haxcrical jest
mojego wzrostu, a Anthony i Ian nie mają owłosionych rąk.
- Macie swojego jabłkowego robaczka - powiedziałam.
przekłd Elżbieta Glaser


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
smalec jabłkowo ziołowy
Placek jeżynowo jabłkowy
Aqua Doctor Jones
Shara Jones Tall, Dark and Daddy
Indiana Jones i Tajemnica Dinozaura
Jill Jones [Scandalous Weddings SS] A Weddin or a Hangin (html)
Wyrostek Robaczkowy
Naleśniki z musem jabłkowym

więcej podobnych podstron