02 (237)




















Caroline Janice Cherryh     
  Przybysz

   
. Księga 1 . Rozdział 2 .    





   Statek zaczął opadać i rozległ się
brzęczyk alarmowy: to nie są ćwiczenia. Awaria komputera. To nie są ćwiczenia.
McDonoughowi serce waliło jak młotem; z wysiłku po twarzy spływał mu pot.
Nacisnął przycisk łączności z Taylorem. Wszystkie ekrany były puste.
   To nie są ćwiczenia...
   Nastąpiło przerwanie programu. "Feniks" ratował się.
Wytracał prędkość, ignorując kruche ciała ludzkie w swoim wnętrzu.

   Następnie
"Feniks" spróbował ponownie załadować komputery napływającymi informacjami.
Skontaktował się ze swoim kapitanem, nawigatorem, pilotem i drugim pilotem, za
każdym razem powodując bolesny wstrząs na łączach. Dopiero po kolejnych dwóch
takich wstrząsach McDonough zobaczył dane na ekranach swojego stanowiska
nawigacyjnego.
   Obraz wideo pokazywał gwiazdę.
   Nie, dwie gwiazdy, jedną rozpaloną do białości, drugą
lśniącą nikłą czerwienią. McDonough znieruchomiał w fotelu, widząc oczyma
wyobraźni "Feniksa" powoli dryfującego ku białemu, nuklearnemu piekłu.
    - Gdzie jesteśmy? - zapytał ktoś. - Gdzie jesteśmy?
   Pytanie to nawigator uznał za oskarżenie. McDonough odczuł
je jako cios w i tak zmaltretowany żołądek i poszukał spojrzeniem odpowiedzi u
pilota, Taylor jednak wpatrywał się nieruchomo w swoje ekrany.
    - Inoki - powiedział McDonough. Drugi pilot siedział
bezwładnie w fotelu. Stracił przytomność lub jeszcze gorzej.
    - Przysłać na górę Greene'a. Greene i Goldberg, na mostek.
- To LaFarge, starszy kapitan, stanowczy i bezkompromisowy, na kanale załogi
wzywał dwóch pilotów zapasowych.
   McDonough czuł, że ma dreszcze. Zastanawiał się, czy
LaFarge wezwie całą zapasową załogę, a jakaś cząstka jego umysłu bardzo tego
chciała, pragnęła tylko położyć się na koi, i przestać stawiać czoło
rzeczywistości. Musiał się jednak dowiedzieć, co to za gwiazda podwójna, gdzie
się znajdują i jaki popełnił błąd, że statek tu się znalazł. Od odżywek
wstrzykiwanych przez końcówkę medyczną robiło mu się niedobrze. Widok, jaki miał
przed sobą, to było wariactwo. Optyka nie mogła się mylić. Podobnie jak roboty.
Podobnie jak wszelkie instrumenty.
    - Sir? - Obok niego siedziała Karly McEwan równie
oszołomiona, jak on. Jego własna rezerwa: była wstrząśnięta, ale wciskała
przyciski, usiłując z zaciśniętymi zębami wydobyć z chaosu jakiś sens. - Sir?
Mam przełączyć na diagnozę ogólną? Sir?
    - Na razie tak - mruknął czy też raczej zrobiła to za
niego jakaś wyższa funkcja mózgu, podczas gdy jego świadomość działała na
niższym poziomie. To asekuranckie "na razie" zabrzmiało w jego uszach jak wyrok,
ponieważ McDonough nie widział żadnego szybkiego sposobu otrzymania podstawowych
danych tego układu gwiezdnego. - Analiza widma, stanowisko dwa i trzy.
Porównanie map, stanowisko cztery. Stanowisko pięć, jeszcze raz przeprowadzić
inicjację systemu i wprowadzić współrzędne celu. - Przodomózgowie wciąż wydawało
polecenia. Reszta funkcjonowała jak Taylor, czyli nie robiła nic. - Potrzebny
nam tu lekarz. Czy na mostku jest Kiyoshi? Taylor i Inoki mają kłopoty.
    - Czy jesteśmy zrównoważeni? - To głos Kiyoshiego Tanaki,
pytający, czy można odpiąć pasy i pójść do pilotów, ale w każdym pytaniu
brzmiało jakby echo podwójnego znaczenia, każde pytanie rozmywało się w coś
nieznanego i niepoznawalnego.
    - Tak zrównoważeni, jak to w tej chwili możliwe - odparł
LaFarge, a tymczasem program analizy widma produkował strumień bieżących
porównań ze wszystkimi układami gwiezdnymi figurującymi w zapisach statku, który
to strumień przepływał przez główny ekran McDonougha jednostajnym ciągiem nie
pokrywających się danych. Na dole ekranu tkwił napis: BRAK ZGODNOŚCI, PRZEBADANO
3298 OBIEKTÓW.
    - Mamy pytania na kanale B - odezwał się ktoś z Łączności.
- Specjaliści proszą o pozwolenie opuszczenia kabin. Proszą o obraz z monitorów.

   Porządki Taylora. Taylor zawsze dawał pasażerom widok:
opuszczenie układu Ziemi, zbliżanie się do punktów masy i opuszczanie ich...

    - Nie - rzekł ostro LaFarge. - Żadnych obrazów. - Ślepy
potrafiłby dostrzec, że oznacza to kłopoty. - Powiedz, że na mostku ktoś
zachorował. Że jesteśmy zajęci.
   Tanaka dotarł do Taylora i Inokiego. McDonough zorientował
się, że wstrzykuje coś Taylorowi. Pasażerowie zauważyli zmianę procedury, a
napis BRAK ZGODNOŚCI nie zmienił się.
    SZUKAĆ DALEJ?
   Komputerowi skończyły się okoliczne gwiazdy.
    - Karly, dałaś priorytet diagnozie ogólnej jeden?
    - Tak - odpowiedziała Karly piastująca stanowisko drugiego
nawigatora. Poszukiwania pasujących gwiazd zaczęły się od Sol i jej bliskiego
sąsiedztwa. - Od naszego wektora w zasięgu dziesięciu świetlnych w każdą stronę.

   Żołądek McDonougha zbuntował się jeszcze bardziej.
   Wszystko
to nie miało sensu. Pokazali się piloci zapasowi, zadając pytania, na które nikt
nie potrafił odpowiedzieć - te same pytania, które zadawał przyrządom i zapisom
każdy nawigator. Kapitan kazał lekarzowi sprowadzić Taylora i Inokiego z mostku.
Klął, mówiąc to, i kiedy Tanaka postawił pilotów na nogi, McDonough zaczął
sprawdzać urządzenia na własną rękę: Taylor mógł iść, ale sprawiał wrażenie
ślepego na to, co działo się dookoła. Inoki ledwo się ruszał - po tym, jak Tamka
rozpiął mu pasy i odłączył rurkę od wszczepu, jeden z techników łączności musiał
wyciągnąć go z fotela i nieść. Żaden z nich nie patrzył na Greene'a i Goldberga.
Taylor utkwił wzrok w nieskończoności. Inoki zamknął oczy.
   SZUKAĆ DALEJ? - zapytał komputer, przeszukawszy wszystkie
gwiazdy w promieniu trzydziestu świetlnych od Ziemi.
    - Mamy pięć procent paliwa - kapitan ze spokojem oznajmił
potencjalny wyrok śmierci. - Czy odbieramy cokolwiek?
   Przy tej gwieździe? -
zapytał w duchu McDonough, a Łączność odparła:
    - Martwa cisza. Ta gwiazda robi tyle hałasu, że wszystko
zagłusza.
    - Przełączyć na daleki zasięg, wzmocnić nasz wektor.
Założyć, że zostawiliśmy gwiazdę w tyle.
    - Tak jest, sir.
   Po chwili zazgrzytały urządzenia hydrauliczne na kadłubie.
To rozkładał się wielki talerz, przygotowując się do nasłuchu. Prędkość została
zredukowana do tempa pełzania, bezpiecznego dla rozstawionej anteny -
bezpiecznego, gdyby to było własne Słońce Ziemi, ale tak nie było. Nie mieli
żadnych danych na temat tego układu. Zbierali je wszystkimi czujnikami, nic
jednak nie dawało im choćby najmniejszej pewności, że na ich kursie nie ma
żadnych asteroid. Nikt jeszcze nie podszedł tak blisko do gwiazdy podwójnej czy
do tak dużej masy. Bóg jeden wie, co się stało z polem.
   McDonough trzęsącymi się rękoma wywołał wyniki obu procedur
poszukiwawczych, których zasięg zbliżał się do stu świetlnych we wszystkich
kierunkach od celu ich podróży. Były negatywne. Wciąż nie wiedzieli, gdzie się
znajdują, ale przy pięcioprocentowej rezerwie paliwa nie bardzo było się dokąd
wybierać. Mieli natomiast statki górnicze: dzięki Bogu, mieli statki górnicze i
elementy stacji. Mogli zebrać z układu lód i uzupełnić paliwo...
   Tyle że na zewnątrz szalało piekło promieniowania, tyle że
wiatr słoneczny tego błękitno - białego słońca zabijał. Nie była to gwiazda, w
pobliżu której mogłoby się utrzymać życie, i jeśli górnicy mieliby tam pracować,
to musieliby ograniczyć czas przebywania na zewnątrz.
   A jeżeli statek spadał po łuku grawitacyjnym tej potężnej
gwiazdy, co było dość prawdopodobne, to zetkną się z promieniowaniem na długo
przed katastrofą.
    - Jeszcze raz przeprowadziliśmy inicjację systemu -
odezwał się Greene z fotela Taylora. - Nie znajdujemy żadnych błędów w
poleceniach.
   To znaczy Taylor postąpił zgodnie z danymi, które otrzymał
od nawigatora. McDonough poczuł w żołądku zimną kulę nie pokoju.
   - Są jakieś
odpowiedzi, panie McDonough?
    - Jeszcze nie, sir. - Mówił spokojnym tonem, ale wcale nie
był spokojny. Nie popełnił błędu. Nie potrafiłby jednak tego udowodnić,
powołując się na jakieś wskazania przyrządów.
   Statek nie mógł wyjść z nadprzestrzeni skierowany w inną
stronę niż przy wchodzeniu w nią. Tak się nie stało. Nie mogło się stać.
   Jeżeli jednak jakaś cząstka nadprzestrzeni namieszała w
danych, jeżeli komputer zgubił punkt docelowy i odpowiedzią był BŁĄD PUNKTU, to
ze swoimi zapasami paliwa nie mogli przecież oddalić się na tyle, żeby stracić z
pola widzenia znane sobie gwiazdy.
   Potrzebowali tylko dwóch sąsiadujących ze sobą gwiazd o
widmach pasujących do map. Jakakolwiek zgodność dwóch gwiazd z mapami
pozwoliłaby określić ich pozycję, a nawet gdyby skończyło im się całe paliwo, to
nie mogli być dalej niż pięć świetlnych od ich drugiego punktu masy - to
niemożliwe. W najgorszym wypadku nie dalej niż góra dwadzieścia świetlnych od
Ziemi.
   Ale w promieniu dwudziestu świetlnych od Słońca nie było
żadnej potężnej błękitno - białej gwiazdy oprócz Syriusza, ale to nie był
Syriusz. Widma tych słońc nie pasowały do siebie. To nie miało sensu. Nic go nie
miało.
   Zaczął szukać pulsarów. Kiedy kończą się krótkie miary,
szuka się długich, takich, które nie kłamią, zaczyna się także wysuwać
nieprzemyślane teorie, na przykład takie jak kosmiczne makrostruktury, zawinięte
przestrzenie czy jakiekolwiek strzępy rozsądku, mogące stanowić pożywkę dla
umysłu czy zasugerować kierunek, w którym polecieli, lub choćby stanowić
wskazówkę, które z setki nieprawdopodobieństw jest prawdą.




następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012
TRiBO Transport 02
02 PNJN A KLUCZ

więcej podobnych podstron