NF 2005 09 miniatury


DRZEWO

- Chodźmy szybciej. - Pociągnąłem Małą za rękę. - Zaraz lunie.
Chmury kłębiły się na niebie i wyraźnie zbierało się na deszcz. Wracaliśmy z romantycznego spaceru - leśne ścieżki, zapach żywicy i trzymanie się za ręce. Wolniutkie człapanie i kontemplowanie otaczającej przyrody. Osobisty kontakt z każdym mijanym krzaczkiem i próba oswojenia każdej cholernej wiewiórki.
Mhm. To nie gorsze od kolacji przy świecach.
- Zdążymy. - Uśmiechnęła się. - To już przecież tylko parę kroków.
Rzeczywiście, byliśmy tuż obok działek. Wiecie, może młody jeszcze jestem i głupi, ale według mnie poprzedni ustrój zasługuje na częściową choć rehabilitację właśnie za sprawą ogródków pracowniczych. Gdyby nie działka po dziadku zamieszkałbym chyba pod mostem.
Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię.
*
Ściany altanki drżały. Potężna nawałnica zdawała się wstrząsać fundamentami świata. Wiatr uderzał z wielką siłą i generalnie zachodziło podejrzenie, że Wielki Haker zabrał się za defragmentację wszechświata.
Wokół siekły błyskawice i huczały grzmoty, a Mała spała jak niemowlę, oddychając równo i spokojnie. Niesamowita dziewczyna. Przykryłem ją kocem i zamyśliłem się głęboko.
Dziwna to była burza. Miała w sobie coś ostatecznego.
*
Obudził mnie głośny śpiew ptaków. Niechętnie otworzyłem oczy i natychmiast ponownie je zamknąłem, oślepiony złotymi promieniami słońca, wpadającymi przez niedokładnie zasłonięte okna. Zamrugałem. Wziąłem kilka głębokich wdechów i zebrałem się w sobie. Gotów byłem stawić czoło nowemu dniu.
- Witamy na jawie. - Mała uśmiechnęła się. Siedziała na krześle i mieszała coś w plastikowym kubku. Powonienie podpowiadało mi, że to zupa pomidorowa z torebki.
- Hej - ziewnąłem potężnie. - Co tu tak jasno?
- Tak to bywa po burzy. Może śniadanko?
- Bardzo Chętnie.
Mała postawiła kubek na taborecie.
- Proszę, to dla ciebie. Ja już jadłam.
Kurde, poczułem, że coś ściska mi serce. Po raz pierwszy od miesięcy dane mi było zjeść rano coś ciepłego! Wprawdzie to tylko rakotwórcza breja, rozcieńczone wodą konserwanty, ale za to okraszone ślicznym uśmiechem kochanej dziewczyny, uszlachetnione jej troską o mnie...
Mało brakowało, żeby do oczu napłynęły mi łzy.
*
- Pycha - skłamałem, odstawiając kubek. - Ślicznie dziękuję.
- Cieszę się, że ci smakowało. Padliśmy sobie w ramiona.
- Może wyjdziemy na dwór? - zaproponowałem. - Na pewno jest cieplutko.
- Chodźmy.
Wziąłem dwa leżaki, oczyściłem je z grubsza z płatków owsianych i skierowaliśmy się ku wyjściu.
*
Upadając na ułożoną z popękanych płyt chodnikowych ścieżkę, dwa z grubsza oczyszczone z płatków owsianych leżaki wydały z siebie brzęk cichy i metaliczny. Rozglądałem się wokół w zdumieniu.
- Co się tu, cholera, dzieje? - wykrztusiłem.
Działka tonęła w złotym blasku. Nie to jednak było najważniejsze. Najważniejsze było, iż:

1. Zniknęło gdzieś przerdzewiałe ogrodzenie;
2. Szlag trafił bujnie wyrosłe chwasty;
3. Zjawiły się przecudnej urody rośliny, których nie byłem nawet w stanie nazwać;
4. Tam, gdzie to tej pory sterczał z ziemi zardzewiały kran, pojawiło się wysmukłe drzewo, jaśniejące tajemniczo i transcendentnie;
5. Pod drzewem stał anioł ze znudzoną miną, podpierający się gorejącym mieczem.

- Cha, cha, cha - roześmiałem się histerycznie. - Oszalałem. Anioł pozdrowił nas gestem uniesionej dłoni. Miał śnieżnobiałe
skrzydła i jasne, sięgające ramion kręcone włosy. W niczym nie odbiegał od stereotypu.
- Witajcie - przemówił, a jego głos był niczym bojowy zaśpiew mosiężnych surm. - Nie lękajcie się, przybywam w pokoju.
- Cześć - palnąłem. - Modrzew jestem.
- Wiem. - Anioł uśmiechnął się pobłażliwie. - Przynoszę wam Wiadomość.
Jakoś tak to powiedział, że słychać było wielką literę.
- W nocy wykasowaliśmy ludzkość - oznajmił takim tonem, jakby mówił o wyrzuceniu śmieci. - Zostaliście tylko wy, czujcie się wyróżnieni. To wasz Ogród. Wiecie, macie być płodni, a potomstwo wasze ma zaludnić lądy całej Ziemi. Rozumiecie, chcemy zacząć jeszcze raz, od zera. Wszystko jasne, nic nie muszę powtarzać?
Bezmyślnie pokiwałem głową.
- To dobrze. Nie będę wam już przeszkadzał. Aha - dodał jeszcze.
- Lepiej nie ruszajcie tego drzewa.
Rozwinął skrzydła i odfrunął. Stałem z otwartą gębą, wpatrując się w niknący na niebie punkcik.
- Szlag - mruknąłem.
Mała również była zdezorientowana. Staliśmy przed altanką jak skamieniali, a drzewo jaśniało natrętnie.
*
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - spytała Mała, spoglądając z obawą.
- O tak. Zawsze o czymś takim marzyłem. Otworzyłem składzik i wydobyłem sporą siekierę.
Dopalał się właśnie zagajnik, który przez noc porósł sąsiednie działki. Ogień żarzył się jeszcze w kupkach popiołu, ale było już po pożarze.
Kilkoma mocnymi uderzeniami siekiery ściąłem lśniące drzewo. Obok leżały inne rajskie rośliny, powyrywane z korzeniami.
- Ale właściwie po co? Otarłem pot z czoła.
- A tak, dla zasady - uśmiechnąłem się wrednie. - Nikt nie będzie za mnie decydował.
Rajskie ptaki przyglądały się nam w zdumieniu. Uciekły, gdy pogroziłem im siekierą.
Piotr Rogoża

-------------------------------


MAX

- Odchodzę - powiedział Max, stawiając przede mną filiżankę z kawą.
Oniemiały patrzyłem, jak podąża do kuchnf. Byłem kompletnie zaskoczony. Może się przesłyszałem, lecz nie - wyraźnie powiedział "odchodzę". Pobiegłem za nim, niestety było za późno. Max odszedł - a dokładniej -wyskoczył. Leciał jeszcze, a ja zdumiony patrzyłem na powiewające w oknach zasłony.
Kupiłem go dwa lata temu na targu. Byłem zadowolony w stu procentach. Zawsze gotowy, wszystkie polecenia wykonywał bezbłędnie, intuicyjnie wyczuwał moje potrzeby. W dodatku znalazłem w nim partnera do filozoficznych dyskusji. Sprawiał wrażenie inteligentnego, na swój sposób oczywiście. Pamiętam przyjęcie, które zorganizowałem po jego zakupie.
- Szanowni Państwo - zacząłem z przesadną wylewnością, gdy goście rozlokowali się w salonie. - Mam zaszczyt przedstawić Państwu marzenie wszystkich gospodarzy. Kropkę nad "i" prawdziwego domostwa. Oto on, mój nowy majordomus, Max!
Po tych słowach Max miał wyjść z kuchni i ukłonić się z gracją, ale nie zrobił tego. Taki już był. Czekałem nerwowo dobrą minutę z wzniesionym kieliszkiem, który miałem opróżnić po pięknym ukłonie Maxa. Nie zjawiał się, goście zaczęli chrząkać i nerwowo na siebie spoglądać, postawiłem więc wino na stole i poszedłem do kuchni.
Stał przy oknie wpatrzony w horyzont. Chyba mnie nie zauważył. Nigdy nie byłem zwolennikiem radykalnych sposobów rozwiązywania sporów "służący-właściciel", ale wtedy miałem zamiar porządnie mu przyłożyć. Musiałem być czerwony z wściekłości.
- To Alpha Centauri. Kiedyś niewiele brakło, żebyśmy tam dotarli - powiedział, wskazując na jasny punkt na niebie.
Gwiazda była wyjątkowo dobrze widoczna. Przyćmiewała blask pozostałych swoim jednolitym, ostrym światłem. Mnie również zahipnotyzowało jej piękno - nieosiągalna potęga.
Podróże międzygwiezdne rzeczywiście znalazły się przed laty dosłownie w zasięgu ręki. Przemysł kosmiczny rozwijał się w niesamowitym tempie, powstawały nowe statki, nowe rodzaje napędów, nowe sposoby hibernacji. Istotnie, niewiele brakowało, by ludzkość podbiła kosmos. Ale przeszkodziła temu wojna.
Zaintrygował mnie. Nie spodziewałem się, że zwykły sługa, za jakiego wziąłem go przy zakupie, może mieć tak głęboki i rozumny światopogląd.
- Tak Max. To Alpha. Znów niedostępna jak dziesiątki lat wcześniej. Chodź do salonu, pokażę cię gościom.
Wiele wieczorów spędziliśmy później na dyskusjach. Siadaliśmy na balkonie, patrzyliśmy w niebo podziurawione gwiazdami, pogrążeni w filozoficznych rozmowach. To dziwne, że robot i człowiek mogą tak dobrze się rozumieć.
- Świat byłby inny, gdyby nie doszło do wojny. Kiedy pierwsze bomby zmiotły największe miasta, ludzie zrozumieli, że to koniec. Ale było za późno.
- Los ludzi został przypieczętowany o wiele wcześniej - spostrzegł Max. Często tak mnie poprawiał w naszych dyskusjach. - Wtedy gdy państwa zaczęły gromadzić arsenały broni jądrowej. Każdy z nich mógł zniszczyć życie na Ziemi, a co dopiero wszystkie razem.
- Ludzie, jak zwierzęta, uczą się na błędach. Czasem jednak błąd jest za duży.
Po wybuchu pierwszych bomb wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Regionalny konflikt dwóch państw w niesamowitym tempie przerodził się w wojnę globalną. W Apokalipsę.
Teraz znów stoję na balkonie i patrzę w gwiazdy. Przeciąg zmusza zasłony do tańca, a ja myślę, jak bardzo brak mi Maxa. Pomimo tego, że jesteśmy - och - byliśmy stworzeni z tak różnych materiałów, nie różniliśmy się poglądami. Staram się zrozumieć jego autodestrukcję. Postąpił jak cały jego gatunek - zniszczył się, by w machinie ewolucji ustąpić miejsca silniejszemu... Szkoda, że przedstawicieli jego gatunku zostało już tak niewielu.
Muszę mieć nowego człowieka. Chcę go kupić, ale jest ich coraz mniej, a kosztują coraz więcej...

Robert Czamara

---------------------------------
OKRĄGŁY TRÓJKĄT

Trzydziestego sierpnia 1939 roku, godzina 4:43. Tajne spotkanie generała Rydza-Śmigłego, prezydenta Mościckiego i premiera Sławoj Składkowskiego. Wchodzi Rydz.
- Panowie, nie mam dobrych wiadomości.
- Niemcy? - pyta Mościcki.
- Nie tylko.
- To i Sowieci? - dorzuca premier.
- Tak.
Zapanowało kłopotliwe milczenie.
- Tego się spodziewałem - mówi prezydent, szykując się do emigracji. - Ale mów, co dokładnie się dzieje?
- Niemcy - tu załamał się głos generałowi - odwołali wojnę.
- Co? - krzyknął premier.
- Odwołali II wojnę światową!
- To bezczelność! Przecież już kupiliśmy bilety do Rumunii!
- - Latami się do tego przygotowywaliśmy.
- Hitler też się przygotowywał, ale się rozmyślił. Znudziła mu się dyktatura, prześladowania Żydów i marsze blondynów.
Prezydent nie zdołał ukryć zdziwienia.
- Nawet marsze blondynów?
- Tak. Chce się podać do dymisji i zająć malowaniem karmników dla ptaków.
- Ale dlaczego?
- Mówi, że mu się wojna nie opłaca. I tak przegra, i będzie musiał strzelić sobie w łeb... Szczególnie ten strzał w łeb mu się nie podoba.
- No dobra, wcale mu się nie dziwię - myślał na głos Mościcki - ale, żeby tak od razu, pokój?... Przecież zakończenie można negocjować z historykami.
- A co na to Stalin? - przerwał premier.
- Też się wycofał.
- Kat milionów? Morderca narodów?
- No tak. Był u psychologa i ten zabronił mu wojny.
- To co teraz ten cholerny Stalin będzie robił? Sprzedawał Eskimosom budyń?
- Nie! Jaki tam budyń? Co za absurdalne pytanie! Związek Radziecki będzie teraz światowym liderem w produkcji mleka w proszku.
- A na cholerę im to mleko?! Co z produkcją bomb, czołgów, samolotów?!
- Skąd mogę wiedzieć! Prawdopodobnie nic z tego. Tylko to mleko...
-Mój Boże! A podręczniki? To się wydawcy wściekną! Przecież wszystko już wydrukowane.
- Jedno jest pewne - zauważył generał. - Nie będzie wojny, dyktatury faszystów ani komunistów.
Zapanowało złowrogie milczenie. Po chwili prezydent rzekł:
- Słuchajcie! Jak nie oni nas, to my ich!
- Nie rozumiem - powiedział generał.
- Normalnie. Dzwoń do Churchilla. Niech nie płacze, będzie wojna!
- Jak to?
- Pierwszego września 1939 roku napadniemy na Niemcy! Ale będzie niespodzianka!
- Pan to ma łeb!
- Ręce, nogi i tułów też!
Nastała wojna. Francja i Wielka Brytania przyłączyły się do Polski. Tydzień po ataku Niemcy poniosły sromotną klęskę. Żydzi rozpoczęli prześladowania faszystów. Hitlerowi zgolili ten głupi wąsik, co załamało go kompletnie.

Epilog
Rok później Polska napadła na Sowietów i po dwóch tygodniach zwyciężyła. Stalin nic nie zauważył. Dopiero kiedy zabrakło mu mleka w proszku, uświadomił sobie, że przeszedł do historii. W 1942 roku powstało mauzoleum Naczelnika i gwałtownie rozwinął się jego kult. "Piłsudski wiecznie żywy!"- głosił dumny naród.

Tomasz Rybak

------------------------------------
BEZGŁOWOŚĆ

Wymacałem głowę rękami. Sprzedawczyni była bardzo pomocna i wyrozumiała. Wspólnie udało nam się wcisnąć łeb na szyję.
- Przyciasna - oznajmiłem po krótkich oględzinach.
Trudno znaleźć mój rozmiar. Dopiero po dwóch godzinach w salonie dla bezgłowych znalazłem coś interesującego.
- A może ta? Bardzo modny fason w przystępnej cenie.
Przymierzyłem inną łepetynę.
- Świetna - odparłem z ulgą. Mój głos zabrzmiał piskliwie, jakby ktoś
właśnie zabawił się tłuczkiem poniżej mojego pasa.
- Dźwięk zaraz wyregulujemy - powiedziała ekspedientka. Przejrzałem się w lustrze, kryjąc zdumienie.
- Przy okazji chciałbym zmienić kolor włosów. Cherubinowe loki mi nie pasują. ,
- Świetnie wyglądałby pan jako brunet.
Podłączyła głowę do specjalnej maszyny. Efekt był zadziwiający już po kilku minutach. Proste ciemne włosy, krótko przystrzyżone; aparat głosowy wyposażony w porządne basy; błyszczące oczy z dodatkową funkcją patrzenia w nocy; kształtny nos z tłumikiem, bardzo użyteczny w komunikacji miejskiej lub siłowni. Uszy z funkcją wyszukiwania ciekawych stacji radiowych cieszyły w każdej sytuacji.
- Żona się ucieszy - powiedziałem. Sprzedawczyni zmarkotniała.
*
- Cześć maleńka! - rzuciłem od progu.
- Cześć dużeńki! - odparła małżonka. - Jakoś inaczej wyglądasz...
- Wiem!
- Tylko mi nie mów! Sama zgadnę - zastanawiała się, lustrując mnie z góry na dół. - Kupiłeś sweter.
- Nie.
- Buty?
Zaprzeczyłem, śmiejąc się radośnie.
- Głowę?!
- Nareszcie!
- O kurczę! Nie mogę uwierzyć! W końcu ją wymieniłeś.
- Już dawno powinienem to zrobić. Tamta przeciekała w wielu miejscach.
- Wspaniała zmiana.
- i dla ciebie także coś mam.
- Słucham?
Wieki minęły, od kiedy coś jej kupiłem. Wyjąłem z torby elegancko owinięty pakunek z misternie poplątanymi wstążeczkami. Wyrwała mi go. Otworzyła. Moje nowe oczy zarejestrowały przyspieszenie pulsu na jej tętnicy szyjnej. Wciągnęła powietrze.
- Ale luksus! - wykrzyknęła zachwycona. - Piersi!
- Nie mogłem się im oprzeć, a pamiętałem o twoich kompleksach. Przymierz.
Od razu pobiegła do łazienki. Ledwo zdążyłem zobaczyć, jak przed lustrem wkłada piersi. Przyssały się z sympatycznym mlaśnięciem.
- Tylko nie zapomnij przeczytać instrukcji obsługi.
- Marzyłam o takich - odpowiedziała ze łzami w oczach. To było wzruszające.
- W końcu mogę cię zostawić! - ryknęła niespodziewanie. - Gdzie ja miałam głowę, wychodząc za takiego kretyna jak ty?!

Tomasz Rybak

------------------------------------
ÓSMA MUZA DIABŁA

Miałam trzy lata, kiedy porwały mnie cyganki. Było ich siedem, imion nie pamiętam. Kolorowe muzy diabła, tak na nie wołano w okolicy. Zachwycały się moimi jasnymi włosami i każdego dnia niewoli wyrywały po jednym. W zamian oddawały swoje, długie i ciemne, pachnące grzechem. Wplatały je w moje warkocze, każdego dnia po jednym.
W wieku lat siedemnastu zostałam ósmą muzą. Noszę imię Kobieta.

Anna Kozak




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 03 miniatury
NF 2005 09 dziewczynka w czerwonym kapturku
NF 2005 09 kontrakt
NF 2005 09 złomowiec
NF 2005 09 korona
NF 2005 09 zero jeden
NF 2005 09 rara avis
2005 09 38
NF 2005 02 siła wizji
2005 09 42
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
2005 09 Mac Mysteries

więcej podobnych podstron