13 (178)



















Poul Anderson     
  Trzy serca i trzy lwy

   
. 13 .    










   Po południu wciąż jeszcze zjeżdżali w
dół, jakkolwiek już wolniej i w spokojniejszej atmosferze. Las, przez który
jechali, głównie dębowo - bukowy z nielicznymi sosnami, nosił wyraźne ślady
obecności człowieka: pnie ściętych drzew, szkółki na polanach, wyskubane przez
pasące się zwierzęta poszycie, wreszcie rodzaj drogi, wijącej się ku miasteczku,
do którego, według Alianory, powinni dotrzeć jeszcze przed nocą. Holger drzemał
w siodle, wyczerpany spotkaniem z Balamorgiem, uśpiony powolną jazdą i śpiewem
ptaków.
   Minęli samotną zagrodę. Solidna, kryta strzechą chata z
obrobionych pni i owczarnia świadczyły o zamożności właściciela. Ale z komina
nie unosił się dym, wszędzie panowała cisza i bezruch. Jedynie kruk skakał po
pustym podwórku, skrzecząc na nich szyderczo.
   Hugi wskazał ścieżkę.
    - Widzę po śladach, że kilka dni temu pognał swoje stado
ku miastu - powiedział. - Dlaczego?
   Promienie słońca, przedzierające się przez sklepienie z
liści wydały się Holgerowi jakby chłodniejsze, niż być powinny.
   Wieczorem wyjechali na otwartą przestrzeń. Rozciągały się
przed nimi pola dojrzewających zbóż, niewątpliwie uprawiane przez mieszkańców
osady. Słońce skryło się już za lasem, który na zachodzie czarną krechą
podkreślał gasnący, czerwony poblask. Na wschodzie, ponad górami, błyszczały
pierwsze gwiazdy. Było jeszcze na tyle widno, żeby Holger mógł zauważyć około
milę przed nimi chmurę kurzu na drodze. Cmoknął na Papillona i ogier ruszy
zmęczonym kłusem. Alianora, zabawiająca się ściganiem nietoperzy, które
wyleciały wraz z zachodem słońca wylądowała za nim i przybrała z powrotem ludzką
postać.
    - Nie ma sensu niepokoić tych ludzi - powiedziała. -
Wyraźnie mają własne kłopoty, które im napędzają strachu.
   Wielki nos Hugiego wciągnął powietrze.
   - Bydło i owce za mury zaganiają. Uch, jak tu cuchnie! Jeno
jest w tym jakaś woń inna... pot ostrzej śmierdzi kiej człek się boi... i coś
jeszcze, ślad jakiś dziwaczny, nieludzki. - Przesunął się w tył na łęku siodła,
opierając plecy o pierś Holgera.
   Stado było całkiem pokaźne. Tu i ówdzie wylewało się z
drogi, zbaczając na pola. Chłopcy i psy, biegający wokół i zaganiający z
powrotem zbłąkane sztuki, tratowali zboże, wydeptując w nim własne ścieżki. Coś
nadzwyczajnego musi ich zmuszać do takiego pośpiechu, pomyślał Holger. Ściągnął
wodze, gdyż drogę zagrodziło im kilku uzbrojonych we włócznie wieśniaków. Przez
zapadający zmrok Holger zobaczył, że byli to ludzie krępi, jasnoskórzy, brodaci
i długowłosi; ubrani w grube kaftany z surowej wełny i spodnie, okręcone
rzemieniami od łapci. Byli zbyt spokojni z natury, żeby wpadać w histerię, ale w
głosach, które spytały o jego imię słychać było niepokój i strach. - Sir Holger
z Danii i dwoje przyjaciół - odpowiedział. Wyjaśnienie skomplikowanej prawdy nie
miało większego sensu. - Przybywamy w pokoju i chcielibyśmy znaleźć tu nocleg.

    - `Olger? - Tęgi mężczyzna w średnim wieku, który zdawał
się być przywódcą tej grupy opuścił włócznię i podrapał się w głowę. - Czy ja
już gdzieś nie słyszałem tego albo podobnego imienia?
   Pomruk przeszedł wśród mężczyzn, ale żaden z nich nie
znalazł natychmiastowej odpowiedzi, a obowiązki wobec stada nie zostawiały czasu
na głębsze zastanowienie.
   - Ktokolwiek nosi mię, które słyszeliście, nie jest mną -
powiedział Holger. - Jestem przybyszem z daleka, tylko przejeżdżającym przez te
strony.
   - No cóż, panie, witajcie w Lourville - powiedział główny
wieśniak. - Boję się, że w niedobrym przybywacie czasie, ale sir Yve będzie rad
was widzieć... Hej, ty tam! Zawróć tę w dupę kopaną jałówkę, zanim znajdzie się
w sąsiednim hrabstwie!... Nazywam się Raoul, panie. Wybaczcie, proszę, to
zamieszanie na drodze.
    - Co się stało? - spytała Alianora. - Widzę, że pędzicie
swoje zwierzęta na noc za mury, ą przecież nie ma tam dla nich zagród.
   Holger usłyszał, że jakiś starszy człowiek mamrocze na
temat tych zagranicznych turystów i ich skandalicznie rozebranych panienek. Ktoś
inny go uciszył:
    - Słyszałem o niej, dziadku, to łabądziewa, która żyje
trochę na północ i zachód od obszaru Lourville. Mówią, że jest bardzo dobra.

   Holger zaczął przysłuchiwać się temu, co mówi Raoul:
   - Tak, pani, już od paru dni wypasamy cały inwentarz razem,
a po zmierzchu zamykamy stado w mieście. Dziś w nocy nawet ludzie muszą się
tłoczyć wewnątrz murów. Nikt już nie ośmiela się po zapadnięciu ciemności
zostawać sam na zewnątrz. Po okolicy krąży wilkołak.
   - Hej, tak mówisz? - huknął Hugi. - Przeobrażeniec?
   - Tak. Ostatnimi laty wiele spraw układało się nie tak, jak
powinno. W każdym gospodarstwie jedno nieszczęście goniło za drugim. Tej wiosny
moja własna siekiera obsunęła się i otworzyła mi nogę, a potem zrobiła to samo
mojemu najstarszemu. Trzy tygodnie leżeliśmy w łóżku, akurat w porze zasiewów. I
każda rodzina może opowiedzieć taką historię. Mówią, że to z powodu rzeczy,
które dzieją się w Środkowym Świecie za górami. Czarnoksięstwo tak wzrosło w
siłę, że jego moc aż tutaj sięga i wszystko na złe obraca. Tak mówią. - Raoul
przeżegnał się. - Ja tam nie wiem. Ten loup - garou to najgorsza rzecz, jaka
dotąd się nam przytrafiła. Chryste strzeż nas.
   - A nie może to być zwyczajny wilk, który na wasze zagrody
napada? - spytała Alianora. - Często słyszałam, jak ludzie mówili, że gdzieś
kręci się wilkołak, a tymczasem był to zwykły zwierz, tylko większy i
sprytniejszy niż inne.
   - To może być - odpowiedział Raoul zimno - tylko trudno
zrozumieć, jak zwykły zwierz mógł wyłamać tyle bram i otworzyć tyle zamków. A i
to również, że normalne wilki nie zabijają tuzina owiec na raz, dla czystej
rozrywki, jak łasica. Ale ostatniej nocy ta sprawa została rozstrzygnięta. Pier
Bigfoot i jego żona Berta byli w swojej chacie, trzy mile w głąb lasu, kiedy
szary wskoczył, wyłamując okno i porwał ich dziecko z kołyski. Pier rąbnął go
sierpem i przysięga, że żelazo przeszło przez żebra wilka nie czyniąc mu szkody.
Potem Berta w szale uderzyła go starą srebrną łyżką, co jej po babce została.
Wypuścił dziecko - nawet niezbyt poturbowane, dzięki Bogu - i uciekł przez to
samo okno. Więc pytam, czy to normalne zwierzę?
   - Nie - powiedziała Alianora, cicho i ze strachem w głosie.

   Raoul splunął.
    - Więc będziemy spać za murami póki to niebezpieczeństwo
nie minie, a wilk niech się włóczy po pustym lesie. Może odkryjemy, kto zmienia
skórę i spalimy go. - I łagodniejszym już tonem - Wielka to szkoda dla sir Yvea,
to wszystko, właśnie teraz, gdy jego córka Raimberge przygotowuje się do podróży
na zachód i poślubienia w Vienne trzeciego syna margrabiego. Módlmy się o szybki
kres naszego smutku.
    - Nasz pan nie będzie mógł cię podjąć tak, jak na to
zasługujesz, sir`Olgerze - dodał jakiś chłopak. - Zamierza cała noc chodzić po
murach, żeby wilk ich nie przeskoczył. A pani Blancheflor leży w łóżku, zmorzona
chorobą. Jednak jego syn i córka zrobią, co w ich mocy.
   Holger pomyślał, że on również powinien zgłosić się do
wartowania, ale obawiał się, że po ostatniej nocy i całym dniu w siodle nie
będzie w stanie powstrzymać się od snu. Chwilę później, gdy jechali powoli na
czele stada, spytał Alianory na czym polega niebezpieczeństwo, które tak
przeraziło tutejszych ludzi.
    - Istnieją dwa sposoby, za pomocą których człowiek może
przybrać zwierzęcą postać - odpowiedziała. - Jeden to zaklęcia, rzucane na
zwykłych ludzi, takie, jakimi moja tunika z piór zmienia mnie w łabędzia, gdy
sobie tego życzę. Drugi jest bardziej ponury. Pewni ludzie rodzą się z podwójną
naturą. Do zmiany postaci nie potrzebują czarów i każdej nocy pragnienie, żeby
stać niedźwiedziem, albo dzikiem, albo wilkiem, albo jakimś innym zwierzęciem,
które jest im przypisane... każdej nocy opanowuje ich to pragnienie. A potem są
jak wściekli. W ludzkiej postaci mogą być łagodni i rozsądni, ale jako zwierzęta
sieją zniszczenie aż zaspokoją żądzę krwi, lub też aż strach przed odkryciem
zmusi ich do przybrania z powrotem ludzkiej postaci. Niemal nie można ich
pokonać, gdyż ich rany goją się w mgnieniu oka. Tylko dotyk srebra zadaje im ból
i tylko srebrną bronią można ich zabić. Ale od takiej broni mogą uciec szybciej
niż jakiekolwiek prawdziwe zwierzę.
    - Jeżeli, hmm..., wilkołak nie ma wpływu na swoją naturę,
to ten tutejszy musiał skądś przywędrować, prawda? Gdyby był stąd, już od lat by
tu grasował.
   - Nie. Ja myślę tak, jak powiedział ten wieśniak - że być
może jest to ktoś z nich. Gdyż niewielki ślad wilczej krwi przez lata, nawet
przez całe życie, może uchodzić niezauważony, nie będąc na tyle silnym, żeby się
ujawnić. Dopiero ostatnio, gdy tak wzrosło w siłę czarnoksięstwo, ten śpiący
demon mógł się obudzić. Nie wątpię, że sam wilkołak jest głęboko przerażony.
Niech mu Bóg pomoże, jeżeli ci ludzie odkryją kim on jest.
   - Niechaj Bóg pomoże każdemu, kto onym rażonym strachem
kmiotkom zwidzi się wilkiem - mruknął Hugi.
   Holger jechał ku bramie miejskiej ze zmarszczonym czołem,
zastanawiając się. Był w tym jakiś sens, chociaż dziwaczny, jak większość
rządzących tym wszechświatem praw. Wilkołactwo było prawdopodobnie dziedziczone
jako zestaw recesywnych genów. Jeżeli ten zestaw był kompletny, byłeś
wilkołakiem zawsze i wszędzie - i najpewniej zostawałeś zabity w chwili, w
której twój ojciec po raz pierwszy znajdował wilcze szczenię w kołysce swego
dziecka. Jeżeli dziedzictwo było niepełne, tendencja do zmiany postaci była
słabsza. W tym biednym wieśniaku, który tutaj nosił tę klątwę, musiała być
całkowicie uśpiona i nigdy nie podejrzewana. Do czasu, aż spotężniała moc
magiczna dmuchnęła ponad górami ze Środkowego Świata i wzmocniła te procesy
biologiczne czy chemiczne, które były z tym związane.
   Wytężył wzrok, przebijając ciemności. Miasteczko otoczone
było mocną palisadą z biegnącą wzdłuż wąską platformą, po której sir Yve będzie
dziś w nocy robił swój obchód. Wewnątrz tłoczyły się wąskie drewniane budynki,
parterowe lub jednopiętrowe. Wijące się między nimi ulice były zwykłymi, pełnymi
kurzu dróżkami, cuchnącymi teraz odchodami zapełniających je każdej nocy
zwierząt. Ta, którą wkroczył do miasta była nieco szersza, i bardziej prosta,
ale niewiele. Gdy przekraczał bramę, stał się centrum zainteresowania pewnej
liczby kobiet w długich spódnicach i kwefach, rozczochranych dzieci i
rzemieślników w roboczych ubraniach. Większość z nich trzymała pochodnie,
migoczące i kopcące w głęboko purpurowe niebo. Odprowadzali go wzrokiem,
zniżając z szacunkiem głosy.
   Zatrzymał się w pobliżu prowadzącej w bok uliczki, ciemnego
tunelu, utworzonego przez stojące z obu stron domy i niemal przykrytego ich
wystającymi galeryjkami. Zauważył majaczący ponad kalenicami szczyt kanciastej
wieży, która prawdopodobnie była częścią siedziby sir Yvea. Pochylił się w
stronę krzepkiego mężczyzny, który przygładził sobie włosy i powiedział:
   - Kowal Odo, panie, do usług. Holger wskazał uliczkę.
   - Czy to droga do dworu waszego pana?
   - Tak, panie. Ty, Frodoart, czy pan jeszcze w domu?
   Młody człowiek w wyblakłych szkarłatnych pantalonach i z
mieczem przy boku skinął głową.
    - Przed chwilą go opuściłem, uzbrojonego od stóp do głów.
Pokrzepiał się kuflem piwa przed wejściem na mury. Jestem jego giermkiem, panie
rycerzu. Zaprowadzę cię do niego. To miejsce to istny labirynt.
   Holger zdjął hełm, gdyż jego włosy były mokre od potu po
całym dniu pod żelazem, a nocny wiatr, nawet jeśli niezbyt wonny, chłodził
przyjemnie. Nie mógł spodziewać się oszałamiających wygód po tutejszym dworze.
Sir Yve de Lourville najwyraźniej nie był zbyt bogaty - prowincjonalny rycerz z
garstką czeladzi, strzegący tych stron przed bandytami i spełniający funkcje
miejscowego sędziego. Raoul był przepełniony obywatelską dumą, mówiąc o
zaręczynach jego córki z młodszym synem pomniejszego arystokraty z zachodniej
części Imperium.
   Och, no i co z tego? I tak wszystko, czego mi teraz
potrzeba, to coś do jedzenia i miejsce, gdzie się mogę przespać.
   Giermek poszedł przodem z pochodnią. Holger poklepał
Papillona, żeby mu dodać odwagi i wjechał w uliczkę.
   Rozległ się krzyk kobiety.
   Holger miał hełm na głowie i miecz w ręku zanim jeszcze ten
krzyk przebrzmiał. Papillon okręcił się w miejscu. Ludzie przysunęli się do
siebie, ich głosy zabrzmiały bardziej wyraźnie. Filujące pochodnie rzucały
niepewne cienie na domy przy głównej ulicy. Górne piętra ginęły w ciemnościach.
Holger teraz dopiero zauważył, że wszystkie okna były przesłonięte okiennicami,
wszystkie drzwi zamknięte. Kobieta znowu krzyknęła. W jednym z tych domów.
   Okiennica, zamknięta na żelazną zasuwkę, rozleciała się w
drzazgi. Kształt, który przez nią wyskoczył był długi i kudłaty, stalowoszary w
ciężkim, czerwonym półmroku. Łbem otworzył sobie drogę na zewnątrz. Gdy
wylądował na ulicy, podniósł pysk spomiędzy przednich łap. Wiło się w nim
ludzkie niemowlę.
    - Wilk! - wrzasnął kowal. - Matko Boska, zamknęliśmy się z
wilkiem! W oknie ukazała się matka dziecka.
   - Wskoczył od tyłu! - zawyła nieprzytomnie. Wyciągnęła ręce
ku bestii i ku nim wszystkim. - Wskoczył od tyłu i porwał Lusiane! Trzyma ją,
trzyma ją! Niech Bóg was porazi, mężczyźni, nie stójcie tak, ratujcie mi
dziecko!
   Papillon rzucił się naprzód. Wilk wyszczerzył kły,
zaciśnięte na niemowlęciu. Krew ściekała po różowej skórze, ale dziecko ciągle
się poruszało i płakało. Holger ciął mieczem. Wilka już tam nie było.
Niesamowicie szybki, przebiegł między nogami Papillona i teraz uciekał wzdłuż
ulicy.
   Giermek Frodoart zagrodził mu drogę. Nie zwalniając nawet
na jotę wilk przeskoczył nad jego głową. Niedaleko przed nim ciemniał wylot
następnej uliczki. Holger okręcił Papillona i galopem rzucił się w pościg. Za
późno, myślał, za późno. Gdy dotrze do tego labiryntu ciemnych zaułków, może
pożreć zdobycz i zmienić się w człowieka zanim ktokolwiek go znajdzie...
   Zaszumiały białe skrzydła. Alianora - łabędzica uderzyła
dziobem w oczy wilka. Położył uszy po sobie, uskoczył i pobiegł ku następnej
uliczce. Alianora znowu wylądowała przed nim. Śnieżna zamieć, pełna twardych
uderzeń. Zatrzymała go.
   Potem już był tam Holger. W tej odległości od pochodni
niemal nic nie widział, mógł jednak dostrzec wielki, ciemny kształt. Świsnął
miecz. Holger poczuł, że ostrze przecina mięso. Błysnęły ku niemu wilcze oczy,
zielone, zimne i pełne nienawiści. Znowu podniósł miecz, na ostrzu błysnęła
resztka docierającego tu światła. Było czyste, bez śladu krwi. Żelazo nie mogło
zranić wilkołaka.
   Papillon uderzył kopytami, przewrócił bestię na ziemię i
zaczął ją deptać. Włochaty kształt, ciągle nietknięty, odtoczył się na bok, i
zniknął w ciemności uliczki. Jednak dziecko, które porzucił leżało koło nich,
zanosząc się płaczem.
   Zanim wieśniacy do nich dobiegli, Alianora znowu była
człowiekiem. Tuliła wymazaną krwią i błotem dziewczynkę do piersi.
   - Och, biedne kochanie, biedna malutka, już dobrze, już
dobrze. Cichutko, już po wszystkim. Nic ci się takiego nie stało, tylko trochę
zadrapań. Och, przestraszyłaś się, biedactwo. Pomyśl, swoim dzieciom będziesz
mogła opowiadać, najlepszy rycerz na świecie cię uratował. Już nie płacz,
luliluli... - Mężczyzna z wielką, czarną brodą, który musiał być ojcem wyrwał
jej niemowlę, przyglądał mu się przez chwilę i opadł na kolana, wstrząsany
nieznanym chyba sobie łkaniem.
   Holger użył masy Papillona i płazu swego miecza, żeby
odpędzić od niego tłum.
   - Uspokójcie się - zawołał. - Weźcie się w garść. Dziecku
nic się nie stało. Ty, ty, i ty, chodźcie tu. Potrzebni mi są ludzie z
pochodniami. Skończcie z tym paplaniem. Musimy złapać tego wilka.
   Kilku mężczyzn zbladło, przeżegnało się i chyłkiem odeszło.
Kowal Odo potrząsnął pięścią ku wylotowi uliczki i powiedział:
   - Jak? Nie zostawi śladów ani na tym zaschniętym błocie,
ani na chodnikach gdzie indziej. Dotrze bez przeszkód do swego domu i zmieni się
z powrotem w jednego z nas.
   Frodoart przyjrzał się uważnie twarzom wokół siebie,
wyłaniającym się i niknącym z powrotem w ciemności.
   - Wiemy, że to żaden z nas - powiedział głośno, żeby być
słyszanym poprzez szum ogólnej gadaniny - ani też nikt z pasterzy przy bramie.
To już jest coś. Niech każdy zapamięta kto obok niego stoi.
   Hugi pociągnął Holgera za rękaw.
    - Możem za nim iść, jeśli taka twa wola - powiedział. - W
nosie mnie wierci od jego smrodu. Holger powąchał powietrze.
   - Ja czuję tylko łajna i śmiecie.
   - Tak, jeno ty nie jesteś leśnym krasnoludem. Szybko,
chłopcze, opuść mnie na ziemię, a ja już pójdę za śladem. Bacz jeno, żebyś
blisko za mną się trzymał!
   Holger posadził Alianorę z powrotem w swoim siodle - ojciec
dziecka ucałował jej zakurzoną stopę - i ruszył za Hugim. Frodoart i Odo szli po
bokach, trzymając wysoko pochodnie. Z tyłu, za najodważniejszymi spośród
wieśniaków, uzbrojonymi w noże, kije i włócznie tłoczyło się kilkudziesięciu
innych. Jeśli złapiemy wilkołaka, pomyślał Holger, powinno się udać przytrzymać
go siłą, zanim zostanie związany. A potem... nie bardzo miał ochotę zgadywać, co
nastąpi potem.
   Przez kilka minut Hugi krążył ciemnymi uliczkami. W końcu
wyszedł na rynek, wybrukowany i nieco jaśniejszy pod otwartym niebem.
   - Tak, wyraźny jak musztarda zapach - zawołał. - Nic na
świecie nie śmierdzi jak wilkołak, gdy zwierza postać przyjmie.
   Holger zastanawiał się przez chwilę czy był to skutek
wydzieliny jakichś gruczołów. Kamienie dzwoniły pusto pod podkowami Papillona.

   Ulica, w którą skręcili z rynku była również wybrukowana i
stosunkowo szeroka. Niektóre z mijanych domów były oświetlone, ale Hugi
ignorował widocznych w nich ludzi. Biegł prosto, aż za plecami Holgera rozległ
się jękliwy okrzyk Frodoarta:
    - Nie! Nie do dworu mego pana!

następny   








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
178 13 (2)
178 13 (3)
UAS 13 zao
er4p2 5 13
Budownictwo Ogolne II zaoczne wyklad 13 ppoz
ch04 (13)
model ekonometryczny zatrudnienie (13 stron)
Logistyka (13 stron)

więcej podobnych podstron