4 PAŃSTWO I SPOŁECZEŃSTWO POLSKIE wobec rozpadu systemu wersalskiego


IV. PAŃSTWO I SPOŁECZEŃSTWO POLSKIE
WOBEC ROZPADU SYSTEMU
WERSALSKIEGO (1935-1939)


Przegrupowania w elicie władzy i opozycji po
śmierci Piłsudskiego

Historycy dziejów Polski międzywojennej oraz biografowie Piłsudskiego są
zgodni, że szczyt aktywności Marszałka przypadł na walkę z Centrolewem. Potem
zaczął się zmierzch. Wypoczynek na Maderze rozpoczęty wyjazdem do Portugalii 15
grudnia 1930 r. i zakończony 29 marca 1931 r. w Gdyni nie zamknął bowiem stanu
częściowej apatii. Słowa wypowiedziane przez Marszałka na posiedzeniu Rady
Ministrów 28 listopada 1930 r., że na skutek poirytowania "boi się z ludźmi
rozmawiać" i nie może już "więcej pracować", wywołały wśród jego drużyny
popłoch. Telegramy, listy, kartki pocztowe z życzeniami powrotu do zdrowia słane
tysiącami na Maderę oraz zawirowania wywołane romansem z dr Eugenią Lewicką
jakby utrwaliły stan kryzysu. Po powrocie do kraju Piłsudski unikał publicznych
wystąpień, stronił od wywiadów, niewiele pisał i rzadko telefonował. "Niekiedy
wyrażał chęć telefonowania sam wspomina kpt. M. Lepecki ale było to kilka
razy w ciągu kilku lat, nie licząc rozmów z rodziną". Marszałek stawał się posępny,
podejrzliwy, przedwcześnie stary. Możemy mówić o powolnym, trwającym kilka
lat rozpadzie osobowości Marszałka, co łączyło się z rosnącymi obawami
wywołanymi postępującą chorobą nowotworową.
Zmiany te, skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną, były widoczne dla
najbliższego otoczenia, które coraz częściej musiało znosić katusze. Piłsudski za-
martwiając się pytaniem o przyszłość kraju raz po raz poniewierał potencjalnych
następców. Kazimierz Świtalski podaje, że 31 stycznia 1934 r. Marszałek w obec-
ności płk. Sławka "objeżdżał [...] najważniejszych generałów pochodzenia legio-
nowego [...] odbierając nam przekonanie, że któryś z oficerów mógłby Komen-
danta zastąpić".
Nikogo z najbliższego grona Marszałka nie mogło radować zapraszanie na
posiedzenia awansowe pułkownika, od 1932 r. generała Wieniawę-Długoszow-
skiego. "To jest człowiek, któremu bezwzględnie wierzę, i dlatego on zbierze wasze
kartki z głosowaniem" informował Piłsudski. Zapatrzony w Komendanta gen.
Felicjan Sławoj Składkowski dobrze oddaje atmosferę tych spotkań w GISZ-u, z
których także wyziera brak zaufania Marszałka do najbliższych współpracowni-

280

ków. Na ostatnim posiedzeniu awansowym, 2 marca 1935 r., w sposób gwałtowny
krytykował on polskie przywary, w tym zwłaszcza "małą protekcję" uznaną "za
najbardziej świńskie narzędzie zepsucia", w którym jest masa "brudu i pa-
skudztwa". Wyczerpany tą emocjonalną mową opuszczał salę z trudem. Ale mimo
kłopotów z chodzeniem (utykał na prawa nogę), znacznej utraty wagi stanowczo
odmawiał zgody na badania lekarskie. Ustąpił na kilkanaście dni przed śmiercią.
Badanie sprowadzonego z Wiednia prof. Wenckebacha, któremu towarzyszyli
polscy lekarze gen. Stanisław Rouppert i płk Stefan Mozołowski, przeprowadzone
25 kwietnia, zakończyło się stwierdzeniem raka wątroby nie nadającego się do
operacji. Pierwszy Marszałek Odrodzonej Polski zmarł 12 maja 1935 r. o godzinie
8.45 wieczorem.
Jakkolwiek o chorobie, a więc i śmierci Piłsudskiego rozprawiano przez wiele
miesięcy, to jednak wiadomość o zgonie wywołała w całym kraju ogromne wrażenie.
Żałoba była powszechna i szczera; objęła także wielu polityków z opozycji. W
uroczystościach pogrzebowych w Warszawie i Krakowie uczestniczyły tysiące osób,
na ogół świadomych, że w historii państwa zamknęła się ważna karta.
Trwające i widoczne już od pewnego czasu przegrupowania na polskiej scenie
politycznej od połowy 1935 r. nabrały przyśpieszenia. Prezydent Mościcki, który za
życia Marszałka "[...] unicestwiał się w religijnym jakimś oddaniu" (to słowa
Rataja uwiecznione w pamiętniku), po jego śmierci wykazał wolę działania na
własny rachunek. Podczas posiedzenia rządu, które odbyło się z jego udziałem w
nocy z 12 na 13 maja, sprzeciwił się dymisji gabinetu Walerego Sławka, ale poparł
projekt rozdzielenia dwóch głównych stanowisk wojskowych kumulowanych dotąd
przez Piłsudskiego, Szefem GISZ-u został gen. Edward Rydz-Śmigły, natomiast
ministrem spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki. Zasadnicza rozgrywka o
schedę po Marszałku została odłożona do jesieni, kiedy odbyły się wybory
parlamentarne Przeprowadzono je według nowej ordynacji wyborczej, która w
sposób istotny zmieniała dotychczasowy system. Liczba posłów została
zmniejszona do 208 osób, wybieranych na 5 lat w 104 dwumandatowych okręgach
wyborczych. Podniesiona została granica wieku dla głosujących z 21 na 24 lata, a
wybieranych z 25 na 30 lat. Odstąpiono od praktyki zgłaszania kandydatów przez
grupy obywateli na rzecz Okręgowych Zgromadzeń Wyborczych skupiających
przedstawicieli samorządu, związków zawodowych i stowarzyszeń. Niewielkie szansę
kandydatów opozycji szły w parze z niezadowoleniem wyborców, którym w zasadzie
pozostawiono możliwość wyboru jednego spośród dwóch kandydatów "miłych
władzy". Cechy systemu autorytarnego widać także w ordynacji wyborczej do
Senatu, który składał się z 96 osób w jednej trzeciej mianowanych przez prezydenta.
Prawo do głosowania na pozostałych 64 senatorów, wybieranych w okręgach,
miały osoby po ukończeniu 30 lat; senator musiał mieć co najmniej 40 lat.
Nowe zasady wyborcze zostały źle przyjęte przez ogół społeczeństwa. Niewiele
zmieniło wyciszenie działalności BBWR-u w trakcie kampanii wyborczej, co było
próbą dostosowania się sanacji do reguł ustalonych w nowej ordynacji wyborczej
eliminującej partie polityczne z procedury wyłaniania kandydatów na posłów.
Wołanie opozycji o bojkot wyborów wyznaczonych na 8 września 1935 r. było
skuteczne.

281

Po odliczeniu głosów nieważnych nowy Sejm został wybrany tylko przez 35,5%
uprawnionych do głosowania. Triumfowi opozycji od narodowców, poprzez
chadeków i socjalistów, aż po komunistów towarzyszyła konsternacja obozu
władzy, dość szybko przezwyciężona. Główne funkcje w parlamencie zostały po-
wierzone wypróbowanym piłsudczykom marszałkiem Sejmu wybrano Stani-
sława Cara, a Senatu Aleksandra Prystora. Ich rola, podobnie jak izb, którym prze-
wodzili, stawała się coraz bardziej dekoracyjna. Nazywany przez opozycję "Sejm
mianowańców" odegrał fatalną rolę w dziejach polskiego parlamentaryzmu. Utrwalona
została droga prowadząca do dalszego rozwoju specyficznej dla Polski dyktatury, w
której centralną rolę odgrywał wyposażony w konstytucyjną władzę prezydent. W
walce podjętej z tzw. grupą pułkowników związał się on z gen. Rydzem-Smigłym,
który jako szef GISZ-u miał krytyczne zdanie na temat stanu wyposażenia
technicznego polskiej armii. Reorganizacja sił zbrojnych wymagała znacznych
środków, których nie mogła dostarczyć gospodarka polska nadal borykająca się z
recesją. Także z tego punktu widzenia problem obsady stanowiska wicepremiera
odpowiedzialnego za tę sferę działalności rządu żywo zajmował cały sanacyjny
obóz władzy. Życzenie prezydenta Mości ckiego, aby funkcję tę powierzyć inż.
Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu, odsuniętemu przez piłsudczy-ków w 1930 r.
ministrowi przemysłu i handlu, nie zyskało aprobaty premiera Sławka, który 12
października 1935 r. podał się do dymisji. Spory w obrębie elity pił-sudczykowskiej
stały się tematem publicznych i prywatnych rozmów po tym jak tworzenia nowego
rządu podjął się płk Marian Zyndram-Kościałkowski, będący w zdymisjonowanym
gabinecie ministrem spraw wewnętrznych.
Złamanie solidarności w obrębie byłych oficerów "dwójki" przez polityka po-
wszechnie uważanego za eksponenta sanacji (był m. in. wiceprezesem BBWR-u)
wzmogło także kontrowersje w elicie władzy. Dotychczasowy monopol "pułkow-
ników" jako grupy rządzącej w cieniu Marszałka został złamany. Widoczne było
zwłaszcza eliminowanie płk. Walerego Sławka, dotychczasowego premiera i jed-
nego z najbliższych współpracowników Marszałka, najpoważniejszego kandydata na
prezydenta RP po wejściu w życie konstytucji kwietniowej. Plany te okazały się
nierealne. Z jednej strony nowa konstytucja nie dawała formalnych podstaw do
usunięcia Mościckiego, z drugiej zaś on sam zasmakował w prezydenckim
urzędzie, stając się centralnym punktem władzy w państwie.
Na temat malejącej roli płk. Sławka wiele mówi zjazd Związku Legionistów,
który wybrał go 6 sierpnia 1935 r. na prezesa zarządu głównego, ale owacje na
cześć obecnego na zjeździe Rydza-Śmigłego pokazywały, kto zdaniem zebranych
jest przywódcą obozu po stracie Komendanta. Na kolejnym XII Zjeździe, który
odbył się 24 maja 1936 r. w Warszawie, Rydz-Śmigły formalnie zastąpił płk. Sławka
na tym stanowisku. Podobnego zdania na temat miejsca poszczególnych polityków
w elicie władzy byli członkowie Polskiej Akademii Literatury, czemu dali wyraz 8
listopada 1935 r. podczas dorocznego uroczystego posiedzenia Akademii z udziałem
premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów i generalicji, w tym Rydza-
Śmigłego jako szefa GISZ-u. Prezes PAL Wacław Sieroszewski w serdecznych
słowach powitał Rydza-Śmigłego jako nowo mianowanego członka protektora
Akademii na miejsce Piłsudskiego. "Zarządzono powstanie, sala powstała również"
zanotowała Maria Dąbrowska.

282



W podobnych sytuacjach sześćdziesięcioletni wówczas gen. Edward Rydz-
Smigły utwierdzał się w przekonaniu, że to on właśnie jest najodpowiedniejszym
kandydatem na lidera w państwie, wedle wzorca wypracowanego w minionych
latach. Mówiono tak tym chętniej, że dość zgodnie uważano go za dobrego woj-
skowego, stroniącego od angażowania się w inne sprawy, zwłaszcza polityczne.
Rozwój sytuacji przekonanie to szybko zweryfikował. W krótkim czasie stał się
bowiem Rydz-Śmigły nie tylko liderem kół wojskowych, ale także jednym z głównych
reżyserów życia społeczno-politycznego w kraju. Dzielił się tą rolą z prezydentem
Ignacym Mościckim liderem tzw. grupy zamkowej, mającym silne oparcie w kołach
gospodarczych.
Rosnące wpływy obu tych grup w elicie władzy poważnie utrudniały funkcjo-
nowanie rządu Zyndrama-Kościałkowskiego. Przez rok rząd ten próbował tem-
perować społeczne namiętności wywołane przeciągającym się kryzysem i gospo-
darczą stagnacją oraz intrygami licznych jego wrogów, wśród których poczesną
rolę odgrywali zdradzeni "pułkownicy". Istnienie rządu chętnie sięgającego do
dekretów prezydenckich przedłużało się z powodu trudności w znalezieniu na-
stępcy odpowiadającego liderom obu szachujących się obozów. Nie bez trudu gen.
Rydz-Śmigły przeforsował na stanowisko premiera kandydaturę Felicjana Sławo-ja
Składkowskiego, lekarza, od 1924 r. generała brygady, ministra spraw wewnętrznych
większości pomajowych rządów, sprawnego administratora, ale też bezkrytycznego
wykonawcy poleceń zwierzchników z Komendantem na czele. Jeśli Sławoj
Składkowski był uważany za przedstawiciela sanacji i osobiście Rydza--Smigłego,
to inż. Eugeniusz Kwiatkowski jako wicepremier i minister skarbu był traktowany
jako reprezentant "grupy zamkowej". Podział ten odnosił się do całego gabinetu
grupującego ministrów związanych bądź z jedną, bądź z drugą osobistością.
Pomiędzy tymi obozami ostał się jedynie Józef Beck, minister spraw zagranicznych,
namaszczony na to stanowisko w 1932 r. przez Marszałka.
Gabinet Sławoja Składkowskiego zaprzysiężony 15 maja 1936 r. był powszech
nie traktowany jako przejściowy. Tymczasem okazał się najdłuższym w dziejach
II RP, co rzecz jasna podnosi walory premiera, kojarzonego przez nieżyczliwe
mu osoby ze "sławojkami". Niewątpliwie był przejęty misją podniesienia higie
ny życia codziennego oraz estetyki obejść gospodarskich, co dokumentował pod
czas wyjątkowo licznych podróży inspekcyjnych, realizowanych na wzór woj
skowy, wypraktykowany w przeszłości, gdy był szefem Departamentu Sanitar
nego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Jednak Składkowski jako premier okazał
się przede wszystkim dobrym koordynatorem pracy gabinetu, uznającego auto
rytet Rydza-Śmigłego, ale także respektującego konstytucyjną rolę prezydenta
Mościckiego.

;
Pozakonstytucyjny "duumwirat" stał się faktem społeczno-politycznym po tym
jak premier Składkowski 15 lipca 1936 r. wydał okólnik zawierający takie stwier-
dzenie: "Zgodnie z wolą Prezydenta RP generał Rydz-Śmigły wyznaczony przez
Marszałka Piłsudskiego jako pierwszy obrońca Ojczyzny i pierwszy współpra-
cownik Pana Prezydenta w rządzeniu państwem, ma być uważany i szanowany
jako pierwsza w Polsce osoba po Panu Prezydencie Rzeczypospolitej [...J. Wszyscy
funkcjonariusze państwowi z prezesem Rady Ministrów na czele okazywać mu
winni objawy honoru i posłuszeństwa".

283




Dokument ten znakomicie ilustruje nie tylko osobowość premiera, ale także
generalną ewolucję sytuacji politycznej w Polsce. Jednak widoczne ambicje Rydza-
Smigłego do zajęcia opuszczonego przez Marszałka miejsca duchowego i faktycznego
przywódcy państwa wywoływały różnie manifestowane niezadowolenie, także jego
zaplecza. Podniosłej uroczystości wręczenia Rydzowi-Smigłemu buławy
marszałkowskiej w wigilię 18 rocznicy odzyskania niepodległości, tj. 10 listopada
1936 r., towarzyszyły wątpliwości części piłsudczyków traktujących ów ceremoniał
jako uwłaczający pamięci tak niedawno opłakiwanego Komendanta. W ich
mniemaniu określenie Marszałek zarezerwowane było dla jednej osoby tylko
jednej.
Nie mniejsze wątpliwości budziły popierane przez Rydza prace nad stworzeniem
ponadpartyjnej organizacji prorządowej, w miejsce rozwiązanego 30 października
1935 r. BBWR-u. Kilkakrotnie zapowiadane ogłoszenie deklaracji ideowej nowej
organizacji stało się faktem dopiero 21 lutego 1937 r. Reklamowane w prasie
prorządowej oraz radiu powstanie Obozu Zjednoczenia Narodowego jako ruchu
wynoszącego na piedestał życia publicznego interes państwa pojmowanego w
duchu nacjonalistycznym spotkało się z niechęcią sporej części piłsudczyków, którzy
uznali deklarację za definitywne odejście Rydza-Smigłego i jego grupy
(pułkownicy Adam Koc i Bogusław Miedziński oraz red. Wojciech Stpi-czyński)
od programu utożsamianego z Komendantem. Nacjonalistyczny, klery-kalny,
nawet totalistyczny podtekst deklaracji OZN został poddany ostrej krytyce całej
opozycji łączącej powstanie wyśmiewanego "Ozonu" ze wzmagającymi się
represjami politycznymi, których symbolem stało się "miejsce odosobnienia" utwo-
rzone w 1934 r. w Berezie Kartuskiej. Maria Dąbrowska wysłuchawszy przez radio
deklaracji płk. Adama Koca o powstaniu OZN zanotowała, że moc ludzi słuchając
truizmów, ogólników, frazesów i bredni "[...] miało tęgą ucztę mimowolnego humoru. I
takie to niepolskie, ślepe naśladownictwo hitleryzmu. Nie bez pikanterii jest fakt, że
wygłoszone zostało akurat, kiedy Góring poluje w Białowieży".
OZN, grupując przede wszystkim ludzi związanych z administracją państwową
(w 1937 r. było 40 tyś. członków, w roku następnym około 100 tyś.), nie spełnił
jednak roli zakładanej przez ludzi z otoczenia Rydza-Smigłego. Ruch upowszechniał
wprawdzie jego kult oraz głosił ponadprzeciętne walory jako wojskowego, polityka
i człowieka, ale wiele z manifestacji towarzyszących aktywności publicznej
marszałka Rydza-Smigłego nie miało odpowiedniej "temperatury", mimo
ogromnych starań osób mu bliskich. Na przełomie lat 1937-1938 doszło do zmiany na
stanowisku szefa OZN: płk. Adama Koca zastąpił gen. Stanisław Skwarczyń-ski,
który wzmógł tendencję sięgania do wzorców wojskowych. Mgliste i raczej
fantastyczne plany przeniesienia do Polski japońskiej tradycji, że cesarz panuje, a
szogun rządzi (czyli Mościcki panuje, a Rydz-Śmigły wykonuje realną władzę),
okazały się jedną z wielu koncepcji odbiegających od polskiej rzeczywistości oraz
społecznych potrzeb.
Trudne do ukrycia tarcia w obozie sanacyjnym, coraz jawniej poszukującym
dialogu z ugrupowaniami prawicowymi i nacjonalistycznymi, pogłębiały frustrację
nie tylko lewicy piłsudczykowskiej, ale także całej opozycji. Całej, a więc także
kokietowanego Stronnictwa Narodowego, w którym nadal centralną role grał Roman
Dmowski. Zejście ze sceny polskiej Piłsudskiego jego najważniejszego

284


konkurenta politycznego nie poprawiło sytuacji ani Stronnictwa, ani skupionej
wokół Dmowskiego elity. Nie kończące się swary i rozłamy pogłębiały uczucie
pewnej bezradności i osamotnienia, tym bardziej dotkliwego, że "poczucie odpo-
wiedzialności jak pisze życzliwa mu Maria Niklewiczowa nie pozwoliło mu
założyć rodziny [...]; mając rodzinę nie mógłby całkowicie oddać się swej działal-
ności".
Ruch narodowy, będąc przez cały czas wielonurtowy, stał się w latach 1936-
-1937 terenem ostrej rywalizacji i walk wewnętrznych, które nie ominęły także
kilkuosobowego tajnego kierownictwa. Godzenie ambitnych liderów Stronnictwa
Władysława Folkierskiego (prezesa Rady Naczelnej SN), Kazimierza Kowal-
skiego (prezesa Zarządu Głównego), Tadeusza Bieleckiego, Zygmunta Berezow-
skiego, Jędrzeja Giertycha, Władysława Jaworskiego, Jana Matłachowskiego, Stefana
Sachy czy Mieczysława Trajdosa coraz wyraźniej przekraczało możliwości
Dmowskiego. W cieniu rywalizacji liderów oraz dysput zdominowanych skłon-
nością do "dzielenia włosa na czworo" tworzyły się pomniejsze fronty walki osnu-
wane wokół haseł klerykalno-nacjonalistycznych. Na ważne miejsce wysforowała się
mobilizacja ogółu społeczeństwa polskiego w sprawie zakazu studiów dla młodzieży
pochodzenia żydowskiego oraz bojkot handlu żydowskiego, łączący się nieraz z
niszczeniem straganów i sklepów.
Sygnałem do wybuchu antyżydowskiej awantury na wyższych uczelniach było
"święto listopadowe" w 1935 r. łączące w sobie początek roku akademickiego oraz
święto państwowe, upamiętniające koniec wojny światowej i odrodzenie państwa.
Na uniwersytetach Warszawy, Lwowa i Krakowa doszło do antyżydowskich burd,
podczas których skoncentrowano się na starym obyczaju żydowskim związanym z
ubojem rytualnym.
Sprawa ta, będąca od wieków pretekstem do wrogich Żydom wystąpień, aż do
krwawych masakr włącznie, została reanimowana z inicjatywy Towarzystwa Opieki
nad Zwierzętami. Protest Towarzystwa z powodu niehumanitarnego charakteru
rytuału poparło w specjalnym memoriale 19 stowarzyszeń społecznych. Do laski
marszałkowskiej 7 lutego 1936 r. został wniesiony projekt ustawy dotyczący obo-
wiązkowego ogłuszania zwierząt przed zabiciem oraz podłużnego dzielenia tusz
zwierzęcych. Chodziło o to, że w rzeźniach, gdzie zabijano w sposób rytualny,
tusze dzielone były poprzecznie, gdyż mięso wołowe przednie, jako lepiej wy-
krwawione, było przeznaczone do sprzedaży starozakonnym, natomiast tyły dla
chrześcijan.
Zanim sprawą zajął się Sejm, rady miejskie 25 miast podjęły uchwałę o zakazie
uboju rytualnego na ich terenie. Pośpiech ten wywołał dodatkowe emocje wśród
Żydów, nie tylko w Polsce, ale i poza nią. Dzień 5 marca ogłoszony został dniem
światowego protestu Żydów w intencji obrony uboju rytualnego. Żydzi wskazywali
m. in., że zakaz ten pozbawi pracy wiele tysięcy osób, które związane były z
pośrednictwem w sprzedaży mięsa. Projekt ustawy poparł episkopat. Wiceminister
wyznań religijnych i oświecenia publicznego ks. Żongołłowicz, który bronił
Żydów, pożegnał się za stanowiskiem.
Trwające kilka miesięcy zmagania wywołały wśród Żydów nastrój przygnę-
bienia i obaw, że Polska podąża drogą wytyczoną przez Rzeszę, gdzie ubój rytualny
także został zakazany, a zalegalizowany przez państwo antysemityzm ulegał

285


wzmożeniu. Nastrój ten był o tyle uzasadniony, że prasa niemal codziennie infor-
mowała o różnych przejawach walk narodowościowych wybijaniu szyb, rzucaniu
petard do domów modlitwy i sklepów żydowskich, polewaniu naftą towarów na
straganach, podpaleniach i pobiciach. Sprawcy tych bandyckich akcji, jeśli w
ogóle stawali przed sądami starościńskimi i otrzymywali wyrok skazujący, to byli
później uniewinniani przez sądy powszechne. Poczucie bezkarności przyczyniało się
do rozwoju antyżydowskiej psychozy.
W maju 1936 r. w Przytyku niewielkiej miejscowości w powiecie radomskim
w 90% zamieszkanej przez ludność żydowską, zostały zdemolowane stragany i
sklepy. Poseł Emil Sommerstein 17 czerwca 1936 r. tak opisywał w Sejmie
sytuację w tej miejscowości: "Pikiety stają przed sklepami, straganami czy warsz-
tatami żydowskimi i nie dopuszczają klienteli chłopskiej. Kto się mimo to odważy
wejść, nie wróci cało do domu z zakupionym przedmiotem; biją go, niszczą ku-
piony towar; jednemu, co się wyłamał, wycięto drzewa w ogrodzie i umieszczono
tam napis Swój do swego. Na drogach prowadzących ze wsi do miasteczka stoją
straże, płatne po 3 zł dziennie; one pełnią funkcje policji, asystują przejeżdżającym
chłopom, by broń Boże chłop miarki zboża nie zawiózł do żydowskiego kupca czy
żydowskiego młyna. Szerzy się plotkę, że władze zakazały sprzedawać Żydom."
W maju 1936 r. w Mińsku Mazowieckim przestępstwo popełnione przez Żyda
stało się iskrą zapalającą lont nienawiści tłumu wobec ludności żydowskiej. Bez
określonej przyczyny doszło też w tym czasie do antyżydowskiej burdy na Uni-
wersytecie Lwowskim. Akcje te, wspierane przez nacjonalistów z innych ośrodków
akademickich, rozwijały się pod hasłem walki z Żydami jako grupą sposo-biącą
się do rządzenia w Polsce. W tym kontekście pokazywana była szczególna atencja
Żydów dla komunizmu, co wyrażało się w ich wyraźnej dominacji w kierownictwie
Kominternu w Moskwie oraz KPP. Zważywszy, że większość członków partii
komunistycznej w Polsce rekrutowała się z mniejszości żydowskiej, to hasło żydo-
komuny znalazło się na pierwszym miejscu w arsenale swoistych inwektyw
upowszechnianych przez narodowców, dla których antyżydowska mobilizacja
społeczeństwa polskiego to niemal potwierdzenie sensu istnienia. Tak to widział
senator Terlikowski mówiąc w marcu 1936 r., że gdyby w Polsce nie było
nabrzmiałego zagadnienia żydowskiego "to obóz narodowy musiałby to zagad-
nienie stworzyć dlatego, że to jest jedyną racją jego istnienia, jedynym sposobem
penetracji w szeregi społeczeństwa polskiego [...] Żadnego pozytywnego programu
rozwiązania tej kwestii obóz narodowy nie wysunął. [...] Postawił jedynie tylko pałkę
i kastet, ale tą drogą żydowskich zagadnień nie rozwiąże się."
Wzbierającą, z natury rzeczy szeroko komentowaną w prasie krajowej i obcej
falę tumultów, nazywanych często pogromami, starał się powstrzymać premier
Sławoj Składkowski, który w czerwcu 1936 r. zabrał głos potępiając narodowców
jako winnych pogarszającej się atmosfery w kraju: "Mój rząd uważa, że w Polsce
krzywdzić nikogo nie wolno podobnie jak uczciwy gospodarz nie pozwala
nikomu krzywdzić w swoim domu. Walka ekonomiczna owszem, ale krzywdy
~>adnej".
Wypowiedź ta zbulwersowała Żydów, którzy mieli za złe premierowi, że
zachęcał Polaków do bojkotu gospodarczego. Tak też ten problem ujmuje Jerzy

286


Tomaszewski pisząc, że słowa premiera "zabrzmiały jednak dwuznacznie" i "za-
wierały aprobatę innych przejawów akcji antysemickiej". Przestrzega jednak
przed przecenianiem skutków gospodarczego bojkotu starozakonnych słusznie
pisząc w Zarysie dziejów Żydów w Polsce, że "dotykały one wprawdzie poszcze-
gólnych kupców i rzemieślników, lecz wezwania do bojkotu nie mogły być sku-
teczne w skali masowej dopóty, dopóki żydowski hurtownik i detalista dostarczał
towarów tańszych i na lepszych warunkach od swego chrześcijańskiego
konkurenta".
Podkreślenia wszakże wymaga to, że sytuacja pod tym względem nie była tak
klarowna, jak tego chciałby autor. Tymczasem zwłaszcza wśród chłopów, pod
wpływem różnych zresztą czynników, utrzymywało się zjawisko niechęci do Żydów
handlarzy postrzeganych jako wyzyskiwacze i oszuści, dający za tak ciężko
zarobiony grosz towar odbiegający od oczekiwań nabywcy. Handel, często loko-
wany w wiejskich wyobrażeniach w pobliżu oszustwa, kradzieży nawet, stwarzał w
warunkach handlu domokrążnego większe możliwości konfliktu niż handel w
sklepie czy stałym straganie. Tymczasem, jak powiedziano wcześniej, aż 80%
handlarzy-domokrążnych to właśnie Żydzi, z których wielu i to kolejna strona
medalu pracowało, zarabiało na tym samym terenie. Zaufanie klienta do swego
"dostawcy" to jego egzystencjalne "być albo nie być".
"Owszem" Sławoja Składkowskiego zrobiło dużą karierę, nieproporcjonalną do
określenia raczej neutralnie wpisującego się w tonację przemówienia premiera
Rzeczypospolitej Polskiej, zapowiadającego surowe kary za ekscesy antyżydowskie,
ale sugerującego współzawodnictwo między obywatelami Polski, chociaż bez
różnicy "jak się kto nazywa i skąd pochodzi". Cały ten problem dodatkowo
wyostrzyło stanowisko Kościoła katolickiego wyrażone wówczas przez prymasa
Hlonda w liście pasterskim, gdzie powiedziano: "W stosunkach kupieckich dobrze
jest swoich uwzględniać przed innymi, omijać sklepy żydowskie i żydowskie
stragany na jarmarkach, ale nie wolno pustoszyć sklepów żydowskich, niszczyć
Żydom towarów".
Podobne opinie stwarzały duże możliwości interpretacyjne. Nie ulega kwestii, że
ogół kleru polskiego myśli te rozwijał w duchu antyżydowskim, upowszechniając
obraz Żyda "od zawsze" walczącego z Kościołem Chrystusowym, wolnomyśliciela,
bezbożnika, bolszewika-rewolucjonisty, oszusta, lichwiarza, handlarza żywym
towarem. Niebagatelną rolę w szerzeniu tego jednostronnego obrazu odgrywała
prasa katolicka. W "Małym Dzienniku" ojców franciszkanów z Niepo-kalanowa
wierni mogli przeczytać: "Wypadki polityczne i gwałtowne przewroty ustrojowe
ostatnich czasów wykazały, że jedynym rozwiązaniem kwestii żydowskiej jest
zupełne usunięcie Żydów z chrześcijańskich społeczeństw [...] emigrantom
żydowskim powinno być wolno wywieźć jedynie bardzo niewielką sumę w
gotówce, majątki zaś i przedsiębiorstwa byłyby przejmowane przez Państwo."
"Mały Dziennik" oraz bliski mu programowo "Rycerz Niepokalanej" to w końcu
okresu międzywojennego niemal milion egzemplarzy nakładu.
Różne formy antyżydowskiego bojkotu stanowiły część nasilonej w latach 1936--
1937 walki polskich nacjonalistów z sanacyjnym rządem. Walka o władzę z jed-
norodnego pod względem politycznym parlamentu wylała się na ulicę. Docho-
dziło do inicjatyw spektakularnych w rodzaju akcji inż. Adama Doboszyńskiego,

287


prezesa Stronnictwa Narodowego na powiaty krakowski i myślenicki, który na czele
stuosobowej grupy dokonał w nocy 22 na 23 czerwca 1936 r. zbrojnego najazdu na
Myślenice. Dwie osoby poniosły śmierć, a kilkunastu zadano rany. Przed sądem
stanęło 49 osób.
Elementem ogólnopolskiego fermentu były także ograniczone w ramach jed-
nolitego frontu demonstracje z okazji 1 maja (w Łodzi maszerowało 80 tyś. osób, we
Lwowie 50 tyś., nawet w endeckim Poznaniu 10 tyś.), strajki angażujące dwukrotnie
większą liczbę osób niż w ciężkich latach kryzysu, antyrządowe wystąpienia chłopów
(29 czerwca 1936 r. 150 tyś. chłopów skupionych w Nowosielcach w powiecie
przeworskim czcząc pamięć wójta Michała Pyrza wznosiło okrzyki na cześć banity
Witosa, a nie obecnego na uroczystości Rydza-Śmigłego) oraz trwająca przez cały czas
antyżydowska ekscytacja części środowiska akademickiego. Skalę tego ostatniego
problemu uzmysławia fakt, że w związku ze "świętem listopadowym" wszystkie
uczelnie polskie zostały zamknięte w dniach 9-11 listopada 1936 r. Mimo
zdecydowanej postawy rządu, w Wilnie doszło nawet do okupacji domu
studenckiego, którą przerwano po interwencji arcybiskupa wileńskiego R. Jałbrzy-
kowskiego. Blokady domów studenckich w Warszawie i Poznaniu musiała rozbić
policja. Zajęcia na większości uczelni były do końca 1936 r. zawieszone, co jednak nie
ostudziło nastrojów. Przez cały 1937 r. większość polskich uczelni funkcjonowała w
ograniczonym zakresie.
Próbą przezwyciężenia impasu, ale także przejawem ześlizgiwania się polskiego
systemu politycznego w kierunku prawicowo-nacjonalistycznym było rozporzą-
dzenie ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Wojciecha Swięto-
sławskiego z 6 października 1937 r., w którym zezwalał rektorom na wprowadzenie
zarządzeń porządkowych likwidujących konflikty w uczelniach. Związane z endecją
grupy studentów, a za nimi niektórzy rektorzy uznali to zarządzenie jako
przyzwolenie na wprowadzenie "getta ławkowego". Także w tym wypadku
analogicznie jak przy podejściu do całego problemu mniejszościowego, w tym
zwłaszcza żydowskiego praktyka dnia codziennego była bardzo różna. Jan
Karski w wywiadzie, który ukazał się po jego śmierci ("Viva" 28 sierpnia 2000 r.),
tak problem ten charakteryzował: "Niech mi nikt nie mówi, że nie było antysemi-
tyzmu. Widziałem studentów żydowskich, którym nie wolno było usiąść w pierw-
szych ławkach. Byli tacy, co siadali z tyłu, ale niektórzy nie dali się upokorzyć i
demonstracyjnie robili notatki stojąc. Takie traktowanie Żydów zależało od uni-
wersytetu i od profesora [...] jedni byli poprawni, drudzy się bali, inni byli antyse-
mitami." Bardziej jednoznaczny jest Czesław Miłosz, kiedy w Wyprawie w dwu-
dziestolecie pisze, że "polskie antysemickie obsesje sięgały psychozy, a w późnych
latach trzydziestych wręcz obłędu, uniemożliwiającego jasne uświadomienie sobie
niebezpieczeństwa wojny".
Represjom wobec podobnych akcji towarzyszyło werbalne potępianie sanacyjnych
władz, ale także nadzieje obu stron na zbliżenie, może nawet znalezienie modus
vivendi. Jednak lider Stronnictwa nie był łatwym partnerem dla takiej perspektywy.
Poza wszystkim coraz bardziej artykułował on awersję do liberalizmu, który łączył z
wynaturzeniami demokracji podlegającej manipulacjom ze strony wszędobylskich
Żydów i masonów oraz różnych tajnych organizacji i sprzysię-/eń. Spiskowa teoria
dziejów, która znalazła w Dmowskim wybitnego, ale i wier-

288


nego ucznia, nakazywała mu wszędzie widzieć struktury mafijne. Z. Szpotański na
lamach "Znaku" w 1972 r. zaznacza, że miał on obsesję mafii: "Tak jak za młodych
lat rozumiał życie umysłowe Europy, tak teraz zrozumienia tego wykrzesać z siebie
nie mógł. Przyszła starość w sensie nie tylko biologicznym, ale także i głębszym
i bardziej tragicznym, polegająca na niezrozumieniu tego, co wchodzi w życie".
Tworzone lub popierane przez Romana Dmowskiego struktury, z "Młodzieżą
Wszechpolską" na czele, starały się zdominować nie tylko dość słaby ruch chrze-
ścijańsko-społeczny, ale także ruch ludowy. Plany te nie zakończyły się powodze-
niem, chociaż atrakcyjność haseł nacjonalistyczno-prometejskich była w tych śro-
dowiskach widoczna i dobrze znana. Ugrupowania te były jednak zdecydowane
prowadzić bardziej niezależną działalność, z mniej lub bardziej wyraźnym odwo-
łaniem się do stanowiska liderów znajdujących się na emigracji. Zarazem jednak
tzw. emigracja brzeska była rozbita, a jej prominentni liderzy z Liebermanem, Kor-
fantym i Witosem na czele nie bardzo sobie ufali. Wymowne były zwłaszcza trud-
ności w ustaleniu treści wspólnej odezwy w związku z wyborami w 1935 r. reali-
zowanymi według ordynacji faworyzującej obóz rządzący. Wincenty Witos
zanotował, że narady w tej sprawie toczyły się tak długo gładko, dopóki nie po-
stawiono pytania o to, kto co zrobi i kiedy. "Wtenczas zaczęła się dyskusja zasad-
nicza, dotycząca programów^poszczególnych stronnictw i podziału łupów po do-
konanym zwycięstwie".
Tymczasem mimo silnego wzburzenia społecznego wyrażającego się dużym
wzrostem strajków (liczba strajków i strajkujących w latach 1934-1936 uległa po-
dwojeniu) szansę odbudowy antysanacyjnej koalicji były niewielkie. Z inicjatywy
gen. Władysława Sikorskiego, oczywistego wroga sanacji, która trzymała go w
bezczynnej dyspozycji ministra spraw wojskowych, podjęto w 1935 r. próbę
zmontowania frontu złożonego z ludzi przekonanych, że Polska pod rządami sanacji
maszeruje w yłym kierunku. Dużym sukcesem Sikorskiego było pozyskanie do
antysanacyjnej opozycji Ignacego Paderewskiego. Po rozmowach z Sikorskim,
Witosem, gen. Hallerem oraz socjalistą Liebermanem prowadzonych w posiadłości
Riond Bosson Morges w lutym 1936 r. Paderewski zgodził się firmować ruch
będący próbą stworzenia alternatywy dla sanacji. W ogłoszonym 17 lutego komu-
nikacie podkreślono potrzebę zjednoczenia narodu we wspólnym wysiłku "dla
opanowania obecnego, a tak groźnego dla przyszłości Polski kryzysu". Zakaz pu-
blikacji tego komunikatu w prasie krajowej wywołał powszechną konsternację.
Wiadomości o jego treści docierały do kraju via dzienniki francuskie.
Ustalony w Morges program był bardzo ogólny i sprowadzał się do próby sku-
pienia społeczeństwa polskiego wokół trzeciej drogi między liberalizmem a różnie
zresztą pojmowanym etatyzmem. Cel ten miał zrealizować rząd zaufania narodo-
wego, wyłoniony przez parlament powołany w oparciu o demokratyczną ordynację
wyborczą, różną od obowiązującej podczas wyłaniania Sejmu i Senatu V kadencji.
Pokojowa droga budowy demokracji w Polsce, z udziałem wszystkich sił
politycznych oraz osobistości z konieczności przebywających poza krajem, miała
doprowadzić do likwidacji autorytarnego systemu sanacyjnego. Dla jego sukcesora
nakreślono ramowy program reform gospodarczo-społecznych obejmujący m.in.
"uwłaszczenie mas" oraz radykalne zmniejszenie wpływów zagranicznego kapitału.

289



Ustalenia z Morges dyskutowane 27 lutego 1936 r. podczas narady w Palkowi-
cach (Czechosłowacja) zorganizowanej z inicjatywy Witosa i Józefa Hallera z udziałem
takich polityków, jak: Korfanty, Władysław Tempka (chadecja), Karol Popiel (NPR),
płk Izydor Modelski, gen. Marian Januszajtis i Władysław Marszewski (ze Związku
Hallerczyków) nie przybliżały konsensusu. Wymowna była nieobecność
socjalistów, a zwłaszcza niechęć Romana Dmowskiego do całego pomysłu, zbyt silnie
powiązanego z Paderewskim, Korfantym i Sikorskim. Dmowski instruował
reprezentantów endecji w duchu spodziewanego bliskiego zwycięstwa "idei
narodowej", uznając wszelkie kompromisy za niepotrzebne, a nawet szkodliwe.
Dmowski zwłaszcza dystansował się od współpracy z socjalistami, których na naradę
do Palkowic nie zaproszono. W sposób oczywisty wzmagało to niezadowolenie elity
PPS, dla której stosunek do Frontu był syntezą taktyki wobec sanacji z jednej strony
i ruchu narodowego z drugiej.
Zwolennikami Frontu byli Lieberman, Barlicki i Dubois, a przeciwnikami bardziej
radykalni Kazimierz Pużak, Zygmunt Żuławski i Zygmunt Zaremba. Zdania były
podzielone także wśród przywódców Stronnictwa Ludowego: za Witosem gotowym
do szerokiej koalicji stali Stanisław Mikołajczyk i Stanisław Kot, przeciw temu był
Maciej Rataj, aktyw "Wici" oraz rzecznicy "jednolitego frontu".
Mnożące się kontrowersje, które obejmowały liczne, a bardzo skonfliktowane
części powstającego Frontu, wręcz niwelowały nadzieje na stworzenie ruchu "kon-
solidacji narodowej". Swoistą próbą "ucieczki do przodu" była inicjatywa Korfan-
tego stale przebywającego w Czechosłowacji skupienia centrowej opozycji
wokół nowego, legalnego ugrupowania o nazwie Stronnictwo Pracy. Konsolidacja
objęła przede wszystkim toczone kryzysem Polskie Stronnictwo Chrześcijań-sko-
Demokratyczne i NPR oraz Związek Hallerczyków. Także ten pomysł został
poparty przez Ignacego Paderewskiego, który w liście do kongresu założycielskiego
zwołanego 10 października 1937 r. do Warszawy pisał słowa stanowiące otoczkę
całej, generalnie bardzo słusznej, ale też bardzo ogólnej filozofii Frontu Morges i
rodzącego się Stronnictwa Pracy: "Naród polski ma zbyt dawną i zakorzenioną
tradycję stanowienia o swoich losach, ażeby mógł z przysługujących mu praw
politycznych cośkolwiek ustąpić. Mimo wszystkich wysiłków ani prośbą, ani groźbą
nie uda się go sprowadzić do roli niewolnika. Za dużo się krwi polskiej wylało w
walce o wolność, zbyt niedawno za cenę niezliczonych ofiar wywalczyliśmy ją sobie,
abyśmy się kiedykolwiek tej wolności wyrzec mieli. Wolność obywatelska nie stoi w
sprzeczności z karnością, która jest konieczna w każdym skupieniu, a więc i w
państwie. Silna, sprężysta władza wykonawcza jest niezbędnym warunkiem istnienia
naszego państwa. Rząd jednak musi mieć zawsze na uwadze, że naród mu
sprawowanie władzy powierzył, że narodowi z jej używania w każdej chwili winien
zdać rachunek i że tak, jak każdy obywatel, on podlega prawu i tylko w granicach
prawa działać mu wolno".
Prezesem Zarządu Głównego Stronnictwa Pracy wybrano Korfantego, którego
zastępował Karol Popiel. Wbrew nadziejom nowe ugrupowanie nie znalazło licznych
zwolenników, także na Śląsku, gdzie najsilniej wystąpili przeciwko niemu działacze
organizacji chrześcijańskich, obawiających się nowej konkurencji. Chodziło o to, że
SP silnie akcentowało swój chrześcijański charakter; wykluczało zarówno etatyzm jak
i nieskrępowany liberalizm gospodarczy; zapowiadało obronę

290


kultury polskiej jako części cywilizacji zachodniej (chrześcijańskiej) przeciwstawnej
komunizmowi. Stronnictwo dążąc do rozwoju demokracji politycznej domagało się
też demokracji społeczno-gospodarczej poprzez rozwój samorządności, tak
zawodowej jak i terytorialnej.
W kręgach lewicującej inteligencji od 1937 r. zaczęły powstawać tzw. kluby
demokratyczne, które występując w obronie parlamentaryzmu włączyły się w
nurt antysanacyjnej opozycji. W wyborach samorządowych w 1938 r. kluby z
powodzeniem występowały wspólnie z socjalistami, ludowcami i lewicowymi
działaczami związkowymi. Powzięta w tym czasie decyzja o utworzeniu samo-
dzielnej partii pod nazwą Stronnictwo Demokratyczne została usankcjonowana
podczas kongresu założycielskiego, który odbył się w Warszawie 15-16 kwietnia
1939 r. Ugrupowanie to, liczące przede wszystkim na środowisko inteligenckie i
rzemieślnicze, głosiło wolę współpracy ze wszystkimi, którzy bronią demokracji
parlamentarnej, chcą przebudowy ustroju gospodarczego w kierunku wzmożenia
planowania, upaństwowienia najważniejszych gałęzi gospodarki, opieki nad ro-
dzimą wytwórczością (zwłaszcza drobną) oraz efektywnej reformy rolnej. Liderzy
ruchu m. in. Michał Michałowicz, Mikołaj Kwaśniewski, Wincenty Rzymowski
nie zdołali w warunkach wiosny i lata 1939 r. rozwinąć szerszej działalności.
Anormalnośc sytuacji politycznej lat trzydziestych polegała na tym, że główne
antysanacyjne siły polityczne nie były obecne w parlamencie. Dlatego zasadniczy
front walki między władzą a opozycją istniał poza parlamentem, z wykorzystaniem
więzień, cenzury, walki bezpośredniej, a nawet terroru. Sytuację tę ilustrował
przedłużający się pobyt na emigracji liderów antysanacyjnej opozycji, których gremia
krajowe wybierały na najważniejsze stanowiska, chociaż było wiadomo, że funkcji
tych objąć nie będą mogli. Bezskuteczne były też interwencje u prezydenta
Mościckiego w sprawie amnestii dla przebywających na emigracji polityków, o co
najusilniej zabiegali socjaliści i ludowcy. Wzmagało to determinację opornych
chłopów, czemu dali dobitny wyraz podczas masowych wystąpień latem 1936 r.
oraz w kwietniu 1937 r., kiedy to aresztowano w sumie około 1300 osób.
W toku tych walk SL przekształciło się w czołową partię opozycyjną broniącą
demokracji parlamentarnej zapisanej w konstytucji marcowej. Stronnictwo okrzepło,
rozbudowując sieć organizacyjną od szczebla najwyższego, poprzez ogniwa
pośrednie (wojewódzkie i powiatowe) aż do szczebla najniższego (gminnego i
wiejskiego). Rosnące wpływy wśród ludowców zdobywali wychowankowie
Związku Młodzieży Wiejskiej "Wici", którzy dystansowali się od koncepcji szero-
kiego frontu antysanacyjnego z udziałem "endeckich faszystów", ale jednocześnie
sprzeciwili się rozwijanemu "flirtowi" między rządem a prezesem NKW SL
Maciejem Ratajem i sekretarzem generalnym Stronnictwa Józefem Grudzińskim.
Wyrazem radykalizacji ruchu chłopskiego był postulat zgłoszony na Kongresie SL w
styczniu 1937 r. w sprawie organizacji strajku chłopskiego, a nawet marszu na
Warszawę. Niechętnego tej akcji prezesa Rataja w kwietniu tegoż roku urlopowano,
powierzając pełnienie funkcji bardziej radykalnemu Stanisławowi Mikołaj-czykowi,
który w porozumieniu z Wincentym Witosem przeprowadził akcję
protestacyjną. Umocniło to pozycję Mikołajczyka jako jednego z najważniejszych
działaczy chłopskich młodszego pokolenia (w 1937 r. miał 35 lat).

291


Poza parlamentem byli także socjaliści, wśród których jednak stale tliła się
nadzieja na współpracę z lewicą sanacyjną. Ten nurt w PPS reprezentowali Mie-
czysław Niedziałkowski, Kazimierz Pużak i Zygmunt Zaremba oraz przywódcy
ruchu zawodowego z Janem Kwapińskim na czele. Na ołtarzu tych nadziei jak
również dla zaakcentowania niechęci do haseł rewolucyjnych złożona została Or-
ganizacja Młodzieży TUR, którą CKW PPS rozwiązał z dniem 15 marca 1936 r. W
roku następnym na kongresie obradującym w Radomiu zwyciężył jednak program
walki o socjalistyczną Polskę przeforsowany przez lewicę partyjną reprezentowaną
wówczas przez Norberta Barlickiego, Bolesława Drobnera, Stanisława Dubois,
Adama Próchnika, Oskara Langego, Wandę Wasilewską. Wizja ta upowszechniana
w licznych broszurach oraz życzliwej tej orientacji prasie odegrała poważną rolę w
upowszechnianiu pojęcia socjalizmu, utożsamianego z wolnością, równością,
dobrobytem.
Duży wpływ na rozwój świetlanych perspektyw związanych ze słowem "so-
cjalizm" mieli polscy komuniści. Przez wiele lat uważali siebie za jedynych repre-
zentantów aspiracji świata pracy oraz oczywistych kierowników walki z systemem
kapitalistycznym, już wówczas i długo jeszcze uważanym za ostatnie stadium rozwoju
społecznego przed nieuchronnie nadciągającą erą socjalizmu. To jeden z powodów,
że komuniści polscy najostrzej zwalczali wszelkie partie i ruchy, które próbowały
podważać i kwestionować ich prace nad budową socjalistycznej perspektywy. Głosząc
hasła jednolitofrontowe baczyli zawsze także po decyzji VII Kongresu
Kominternu z sierpnia 1935 r. zalecającej tworzenie frontów ludowych z udziałem
robotników, chłopów, a nawet sfer drobnomieszczańskich aby ich sztandar był w
tworzonych aliansach najważniejszy, dominujący.
Pogląd taki reprezentowało całe kierownictwo KPP niezależnie od dzielących je
różnic, występujących zwłaszcza w zakresie taktyki. Tzw. większość z Marią
Kostrzewą-Koszutską i Adolfem Warskim na czele głosiła poglądy w założeniu
uwzględniające polskie warunki oraz obiektywne, raczej skromne poparcie spo-
łeczne (apogeum przypadło na wybory w 1928 r., kiedy na komunistów głosowało
278 tyś. osób, tj. 2,5% ogółu). Jednak decydujący głos w KPP aż do 1936 r. miała tzw.
mniejszość z Julianem Leszczyńskim-Leńskim na czele, będąca zwierciadlanym
odbiciem dogmatycznej i sekciarskiej filozofii obowiązującej w całym ruchu
komunistycznym przytłoczonym osobą Stalina. Do niego to za pośrednictwem
"Prawdy" organu KC WKP(b) zwracał się zauroczony autor słowami "O
wielki Stalinie, Wodzu Ludów, ty, który powołałeś do życia nowego człowieka [...]".
Rzeczywistość była zgoła odmienna. Z nazwiskiem Stalina złączyło się fizyczne i
psychiczne tępienie milionów ludzi i ich rodzin uznanych za terrorystów, wrogów
ludu, szpiegów, zdrajców... Straszliwym zrządzeniem losu było to, że w ramach
"wielkiej czystki" ofiarą stalinowskiego terroru padali przede wszystkim komuniści
ludzie lewicy. Jakkolwiek ogrom zbrodni dotknął głównie obywateli ZSRR, to
jednak ofiary stalinowskiego terroru rekrutowały się z całej Europy. Wśród nich dużą,
zdaniem badaczy szczególnie dużą daninę krwi złożyli komuniści z Polski. Liczbę
wymordowanych przez stalinowski aparat władzy ocenia się na ponad dwa tysiące.
Wśród nich znalazło się całe kierownictwo partyjne. KPP była też jedyną działającą
ówcześnie partią komunistyczną, która została for-

292


malnie rozwiązana. Komitet Wykonawczy Kominternu decyzję w tej sprawie podjął już
na przełomie lat 1937-1938, chociaż formalne, zawsze konspiracyjne kroki dokonały
się wiosną ; latem 1938 r. O stawianych zarzutach przede wszystkim chodziło o
współdziałanie z agenturą sanacyjną i trockistowską wielu członków KPP
dowiadywało się przypadkowo. Innych zastanawiały raptowne zniknięcia ludzi z
kierownictwa partii, o których słuch po wyjeździe do Kraju Rad całkowicie
ginął. Jakkolwiek w warunkach działania partii konspiracyjnej sytuacje takie były
nagminne, to jednak masowość zjawiska stanowiła sygnał, który bywał z
powodzeniem weryfikowany w centrach ruchu komunistycznego na Zachodzie w
Paryżu i Madrycie.
Jednym z pierwszych aresztowanych komunistów polskich był Jerzy Czeszejko-
Sochacki, człowiek pod każdym względem nietuzinkowy, poliglota, który oprócz pol-
skiego i jidysz posługiwał się także francuskim, niemieckim, rosyjskim, ukraińskim i
białoruskim. Jego pozycję w polskim i międzynarodowym ruchu komunistycznym
wyznaczało to, że był on przedstawicielem KPP w Komitecie Wykonawczym Kominternu
oraz redaktorem pisma "Z Pola Walki". Przez wiele lat obowiązywała wersja, że po
aresztowaniu 15 sierpnia 1933 r. Czeszejko-Sochacki został rozstrzelany. Tymczasem
śmierć dosięgła go 4 września na Łubiance, kiedy wypadł (lub wyskoczył) przez okno.
Przed śmiercią napisał krwią na ścianie celi, że jest niewinny. Tragedia rodziny
Sochackich była tym większa, że w roku następnym z rąk NKWD zginął w Moskwie
jego starszy brat Stefan, a w ramach "operacji katyńskiej" śmierć poniósł kolejny brat,
polski oficer, więzień Starobielska. Zgodnie z prawidłami stalinowskiego terroru rodzina
Jerzego Czeszejko-Sochackiego żona Józefina (zmarła w Polsce w 1969 r.) oraz córka
Natalia i syn Jerzy (zmarł w 1999 r.) przeszli wszystkie katusze, które dotknęły ludzi
niespiesznie rehabilitowanych. Natalia znana jako Astafiewa (nazwisko męża) /.dobyła
duży rozgłos jako poetka. W 1979 r. otrzymała nagrodę ZAIKS-u, a w 1994 r. nagrodę
Pen Clubu jako tłumacz i ofiarny propagator poezji polskiej.
Historycy badający stosunki polsko-radzieckie w XX w. są zgodni, że szczególna
wrogość Stalina i kształtowanego przez niego otoczenia do Polski miała źródło w
wojnie lat 1919-192(3. Jakkolwiek trudno tę tezę definitywnie zweryfikować ze-
stawiając ją z ogromem zbrodni popełnionych na współobywatelach, faktem po-
zostaje stopniowo nasilająca się niechęć do Polaków jako do "nacjonalistów". Po-
ważnym sygnałem alarmowym była likwidacja w 1935 r. polskiego rejonu
narodowościowego na Ukrainie, istniejącego od 1925 r. i noszącego nazwę Mar-
chlewszczyzna. Pogorszyła się znacznie sytuacja drugiego rejonu Dzierżyńsz-
czyzny na Białorusi, zlikwidowanego w 1937 r. w związku z realizowaną wówczas
tzw. polską operacją. Była ona klasycznym przejawem ślepego terroru, którego ofiarą
padli przedstawiciele różnych grup, warstw społecznych i orientacji politycznych.
To właśnie w trakcie tej czystki śmierć poniosło także całe kierownictwo KPP.
Z polskiej sceny formalnie znikła też masoneria. Uprzedzając dekret prezy-
dencki z 22 listopada 1938 r. rozwiązujący wszelkie zrzeszenia wolnomularskie
oraz zależne od wolnomularstwa, loże polskie "uśpiły się" same. Jakkolwiek nigdy
nie był to związek masowy (Wielka Loża Narodowa Polski to 11 lóż z około

293




300 wolnomularzami, którzy najliczniej rekrutowali się spośród laickiej inteligencji
oraz liberalnej burżuazji), to jednak na temat ich możliwości krążyły legendy.
Zaprzestały działać także loże niemiecka, ukraińska oraz żydowska.




Gospodarka - społeczeństwo - obronność

Deklarowana przez polityków sanacyjnych niechęć do ingerowania w sprawy
gospodarcze była traktowana przez opozycję jako przyczyna opóźniającego się
przezwyciężenia kryzysu gospodarczego. Dotarł on do Polski z pewnym opóźnie-
niem, w czym godny przypomnienia udział miała mobilizacja towarzysząca przy-
gotowaniom do Powszechnej Wystawy Krajowej zorganizowanej w 1929 r. w Po-
znaniu. Słaba w ogólności gospodarka polska, pozbawiona wyraźnego wsparcia
władzy w nakręcaniu koniunktury (choćby poprzez wzmożone roboty publiczne
czy też zamówienia obejmujące nowoczesne uzbrojenie i sprzęt dla armii), przez
kilka lat nie mogła osiągnąć stanu sprzed kryzysu. Gospodarce polskiej przeszka-
dzała też dominacja w polskim eksporcie surowców i artykułów wstępnie prze-
tworzonych.
Przeciągające się kłopoty ze sprzedażą płodów rolnych determinowały sytuację
polskiej wsi będącej w stanie społecznego wrzenia. Kiepskiej kondycji wsi, gdzie
mieszkała ponad połowa ludności kraju, nie mogły poprawić prowadzone zresztą
od lat parcelacje, komasacje, oddłużanie czy prolongata spłaty zaległych
świadczeń. Władze za swój sukces uważały to, że ceny podstawowych artykułów
spożywczych, jak chleb, mięso i jego przetwory, ziemniaki były w drugiej połowie lat
trzydziestych stabilne, a nawet wykazywały okresową tendencję spadkową.
Jednak dla producentów tych dóbr, w kontekście rosnących cen na produkty prze-
mysłowe oraz stale ogromnego "ukrytego bezrobocia", pozytywy te miały fatalne
następstwa.
O zmniejszających się dochodach wsi dobrze informuje cena 100 kg żyta, która w
1928 r. wynosiła 41,61 zł, w 1935 r. 12, 33 zł i 23,13 zł w 1937 r. Sytuacja stawała się
dramatyczna, gdy zbiory zbóż czy ziemniaków zostały dotknięte chorobami, suszą,
powodzią, przedwczesnym lub przedłużonym mrozem. Wtedy przednówek był
trudniejszy niż zwykle, a determinacja niezadowolonych mieszkańców wsi
większa. Tak było np. w majuczerwcu 1937 r., kiedy dochodziło nawet do
ataków na posterunki policji. Stronnictwo Ludowe zdołało wówczas zmobilizować
do akcji na rzecz amnestii dla Witosa około miliona chłopów. Żądano rozwiązania
"Sejmu mianowańców", przeprowadzenia nowych, demokratycznych wyborów
oraz utworzenia rządu "zaufania mas ludowych". Dezyderaty te znalazły się w
rezolucji wręczonej Rydzowi-Smigłemu we wsi Nowosielce (powiat prze-worski),
gdzie 29 czerwca 1936 r. odbyły się wzmiankowane już uroczystości poświęcone
pamięci wójta Michała Pyrza, który w 1624 r. organizował obronę polskiej ziemi
przed Tatarami.
Opanowana strukturalnym kryzysem wieś polska, bardzo osobiście traktująca
represje wobec tak prominentnych swych przedstawicieli jak Wincenty Witos, nie
należała do sympatyków sanacji. Wysiłki podejmowane w tym zakresie przez

294
WOBEC ROZPADU SYSTEMU WERSALSKIEGO



administrację państwową bądź OZN, które lansowały zbawczą rolę Rydza-Śmi-
głego, nie przynosiły zadowalających efektów. Dotyczyło to także wsi zamieszki-
wanych w większości przez ludność niepolską, wobec której władze prowadziły
zresztą niejednolitą politykę. Wobec mniejszości słowiańskich zwyciężyła koncepcja
polonizacji. Żydów, których na wsiach było niewielu, zachęcano do wyjazdu, na-
tomiast wobec mniejszości niemieckiej starano się prowadzić najbardziej przyjazną
politykę. Wiązało się to przede wszystkim z realizowaną konsekwentnie przez
władze polskie tzw. linią 26 stycznia, której dopełnieniem miała być generalna
poprawa współpracy gospodarczej, ważnej dla obu partnerów, ale zwłaszcza pol-
skich eksporterów. Jak bardzo stosunki w tej dziedzinie były pogmatwane świadczy
fakt, że trwającą dziesięć lat polsko-niemiecką wojnę celną kończyła dopiero umowa
podpisana 4 listopada 1935 r. Spierano się wprawdzie nadal o 100 min zł należne
Polsce za tranzyt kolejowy przez Pomorze, ale poprawa wzajemnych stosunków była
odtąd wyraźna.
Ekspansja gospodarcza III Rzeszy była o tyle dla Polski ważna, że Niemcy
pozostały jej największym partnerem gospodarczym, pokrywając w 1938 r. 23 %
importu i 24 % eksportu. Na dalszych miejscach plasowały się Wielka Brytania,
Stany Zjednoczone i Szwecja. Za śladową należy uznać wymianę gospodarczą z
ZSRR.
Konieczność włączenia się do ogólnoeuropejskiego wyścigu gospodarczego
była dla "duumwiratu" oczywistością, podkreślaną szczególnie mocno przez inż.
Eugeniusza Kwiatkowskiego męża zaufania prezydenta Mościckiego. Jako wi-
cepremier, któremu zostały powierzone sprawy gospodarcze, oraz jako minister
skarbu odegrał on kluczową rolę w postpiłsudczykowskich rządach II Rzeczypo-
spolitej. Jego program zaakceptowany przez gabinet Kościałkowskiego przewidywał
zdecydowane działania w celu zrównoważenia budżetu, rozwoju inwestycji i
zatrudnienia, przyśpieszenia przebudowy struktury własnościowej na wsi oraz
zasadniczą reformę podatkową. Wszystkie wyżej wymienione problemy przewijały
się od lat jako bolączki lub dezyderaty mające na widoku wyrwanie kraju ze
szponów kryzysu. Dobry przykład daje poseł Emil Sommerstein, który z trybuny
sejmowej (III kadencja, 41 posiedzenie) przypominał o nie zrealizowanych przez
lata obietnicach poprawy systemu podatkowego: "Już dziesiątki lat czeka się na
poprawę systemu podatkowego, na komasację dodatków, dodateczków i opłat w
różnej formie, specjalnie zaś na uchylenie, względnie odpowiednie postawienie
podatku przemysłowego, dalej na uchylenie mechanicznej formy wymiaru świa-
dectw przemysłowych w stosunku do drobnych warsztatów pracy".
Dyskusja o systemie podatkowym weszła w nową fazę właśnie za sprawą E.
Kwiatkowskiego, który wszczął publiczną debatę o sposobach przezwyciężenia
deficytu budżetowego (w niemal 10% obciążonego obsługą długu zagranicznego, a
w 1/3 wydatkami wojskowymi). Jednak wprowadzenie nadzwyczajnego podatku
od wynagrodzeń, nowelizacja przepisów o podatku dochodowym, reforma podatku
przemysłowego czy też podatku od nieruchomości i gruntowego wyzwalały
spory i kłótnie podważające spójność gabinetu. Liczne naciski z różnych zresztą
stron, zwłaszcza "Lewiatana", wojska, zrewoltowanej części miast, kilkakrotnie
stawiały gabinet Kościałkowskiego na krawędzi upadku. Odpowiedzialny za
gospodarkę Kwiatkowski raz po raz zapowiadał raczej rezygnację

295
GOSPODARKA - SPOŁECZEŃSTWO - OBRONNOŚĆ



z urzędu niż odstąpienie od planów, które uważał za konieczne dla wyrwania kraju
z zastoju. Szczególnie gwałtowne były protesty wywołane zarządzeniem
wprowadzającym 27 kwietnia 1936 r. ograniczenia w obrocie dewizami, a następnie
zawieszenie transferu pożyczek zagranicznych, co zresztą skutecznie powstrzymało
ucieczkę kapitałów.
Czynnikiem sprzyjającym reformatorskim planom lewicy sanacyjnej były wy-
darzenia w Niemczech, które przechodziły burzliwy okres ekonomicznego rozwoju
opartego na entuzjazmie społecznym, zatrudnieniu oraz skrajnej oszczędności dewiz
wydawanych jedynie na strategiczne surowce. Rozmachowi gospodarczemu
hitlerowskich Niemiec towarzyszyły spektakularne sukcesy polityczne: rozbicie
Konferencji Rozbrojeniowej i porzucenie Ligi Narodów, odzyskanie Zagłębia Saary
czy wprowadzenie zakazanej przez traktat wersalski obowiązkowej służby
wojskowej. Ogromne wrażenie na politykach polskich zrobiło wkroczenie wojsk
hitlerowskich 8 marca 1936 r. do zdemilitaryzowanej strefy nadreń-skiej.
Problem zasadniczego zwiększenia zainteresowania sprawami obronności kraju
stał się bardziej namacalny. Dotyczyło to zarówno elity władzy, jak i społeczeństwa.
Poprawił się klimat dla funkcjonowania specjalnych komisji rozjemczych
powoływanych dla rozstrzygania konfliktów w zakładach i branżach objętych straj-
kami. Wykluwający się projekt ustawy o układach zbiorowych uwzględniał wyniki
pracy powołanej w grudniu 1935 r. Komisji Antyetatystycznej, badającej efekty
ekonomiczne przedsiębiorstw państwowych. Rozluźniony też został kontrower-
syjny gorset polityki deflacyjnej, która zdaniem jej wrogów pozbawiła Polskę
w ciągu trzech lat około 750 min zł. Kontrowersje w tej sprawie do końca IIRP nie
zostały przezwyciężone. Większość ówczesnej elity polityczno-gospodarczej
opowiadała się za kontynuowaniem polityki deflacyjnej, traktując utrzymanie stałości
waluty jako dogmat. Jednak także w sferach rządowych nie brakowało zwolenników
obniżenia standardu pokrycia złotówki. Trudności w zaspokojeniu potrzeb
finansowych stale rozwijanego programu inwestycyjnego wymusiły w końcu
inflacyjny dodruk pieniędzy. Obieg pieniędzy wzrósł licząc od czerwca 1938 r. do
czerwca 1939 r. o ponad 70%. Analogicznie wzrosła wysokość kredytów Banku
Polskiego. Ewolucja sytuacji politycznej spowodowała, że 24 marca 1939 r. został
zmieniony statut Banku Polskiego umożliwiający inflacyjny dodruk pieniędzy oparty
na zaufaniu (emisja fiduicjarna).
Konsensus osiągnięty między "grupą zamkową" a otoczeniem Rydza-Śmigłe-go,
wyrażony powołaniem 15 maja 1936 r. gabinetu Sławoja Składkowskiego, stworzył
lepszy klimat dla reformy gospodarki, traktowanej jako konieczny element
wzmocnienia obronności kraju. Eugeniusz Kwiatkowski jako wicepremier i minister
skarbu, a jednocześnie autentyczny lider resortów gospodarczych uzyskał
akceptację Sejmu dla realizacji czteroletniego planu inwestycyjnego. Na jego po-
krycie wydzielono ogromną sumę 1,8 mld zł (podniesioną wkrótce do 2,4 mld).
Rozwijana równolegle debata nad budową w miarę bezpiecznie położonego ośrodka
produkującego uzbrojenie i sprzęt wojskowy doprowadziła do oficjalnego roz-
poczęcia 5 lutego 1937 r. budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego, zlokalizo-
wanego w widłach rzek Wisły i Sanu. W rejonie tym powstało ponad 100 tyś.
nowych miejsc pracy. Symbolem COP-u była Stalowa Wola miasto przemysło-

296
WOBEC ROZPADU SYSTEMU WERSALSKIEGO



we założone 20 marca I937 r. na gruntach wsi Pławo od podstaw, o nazwie koja-
rzonej jednoznacznie, nawet socrealistycznie. Nadzieje związane z tą inwestycją
były ogromne, zwłaszcza że łączono ją z rozbudową Warszawskiego Okręgu Prze-
mysłowego oraz Gdyni polskiego "okna na świat", ostro konkurującego z dobrze
zorganizowaną infrastrukturą gospodarczą Wolnego Miasta Gdańska. Społeczne
zainteresowanie istotnie wielkimi planami budów podtrzymywało radio, a
zwłaszcza prasa. Dużą poczytnością cieszyły się reporterskie zwiady na placu
budowy COP-u Melchiora Wańkowicza zebrane w 1938 r. w tom pt. COP ognisko
siły.
Proinwestycyjna polityka rządu, chętnie sięgającego do ukierunkowanych ulg
podatkowych (bardzo skutecznych w budownictwie), zamówienia rządowe, jak
również poprawa bilansu w handlu zagranicznym dały w efekcie wyraźny wzrost
produkcji przemysłowej. Jej poziom w 1937 r. osiągnął stan przed kryzysowy. Był to
więc sukces osiągnięty po kilku chudych latach, z punktu widzenia gospodarczego
nawet straconych. Najszybciej od dna kryzysu odbijał się przemysł energetyczny,
elektrotechniczny, chemiczny, skórzany, papierniczy i poligraficzny. Wyrazem
generalnej poprawy sytuacji państwa i obywateli był rosnący obieg pieniądza,
wzrost wkładów w instytucjach kredytowych i oszczędnościowych oraz wzrost liczby
usług świadczonych przez te instytucje. Budżet państwa na rok 1937/38 został
zamknięty nadwyżką 24 min zł.
Świadomość generalnej poprawy sytuacji zachęciła do kreowania dalszych
planów. W grudniu 1938 r. Kwiatkowski przedstawił założenia planu na 15 lat
podzielonego na trzyletnie odcinki. Podjęte zostały też przygotowania do zorga
nizowania w połowie roku następnego wielkiej narady gospodarczej poświęconej
debacie nad zjawiskiem etatwmu i interwencjonizmu w polskie' <^'->odarce, in
westycjom oraz systemowi nu, likwidacji różnicy :. Polską A
i Polską B, rozwojowi motoryzacji, dróg lądowych i wodnych, sprawom szkolnic
twa i oświaty.
Program inwestycyjny ostatniego rządu II RPbył imponujący. Ogółem pochłonął
on ponad 7,5 mld zł. Ogólny wskaźnik inwestycji biorąc za 100 pierwsze półrocze
1936 r. wyniósł 213 w pierwszych sześciu miesiącach 1939 r. Dominacja aspektu
wojskowego w całym przedsięwzięciu była bardzo wyraźna, gdyż inwestycje
wojskowe osiągnęły poziom 301 punktów.
COP to jedyny w ówczesnej Europie program gospodarczo-wojskowy zakła-
dający budowę od podstaw ponad dwudziestu dużych zakładów zbrojeniowych
mających wespół z już istniejącą zbrojeniówką zaspokoić potrzeby armii w
razie konfliktu wojennego. W miarę pogarszania się sytuacji międzynarodowej
środki na sfinansowanie rządowego planu inwestycyjnego w dziedzinie uzbrojenia
pochodziły także od polskich sojuszników. Umowę w sprawie pożyczki do-
zbrojeniowej w wysokości 2 młd franków podpisał w Paryżu E. Rydz-Śmigły 6
września 1936 r., z przeznaczeniem na realizację sześcioletniego planu rozbudowy
polskich sił zbrojnych w latach 1937-1942. Z tego tytułu w 1937 r. wpłynęła do skarbu
państwa pierwsza transza pożyczki w wysokości 400 min franków francuskich. W
kwietniu 1939 r. została podpisana kolejna umowa z Francją w sprawie pożyczki w
wysokości 430 min franków. Trwały też wyjątkowo zresztą mało efektywne
rokowania w Londynie, które zakończyły się przyznaniem Polsce kredytu

297
GOSPODARKA - SPOŁECZEŃSTWO - OBRONNOŚĆ



towarowego na sumę 8 min funtów. Efektywny wpływ tej ostatniej umowy na
podniesienie stanu obronności Polski nie mógł być wielki.
Trudno przecenie natomiast rosnące zaangażowanie ogółu społeczeństwa pol-
skiego wyrażające się w rozwoju różnych organizacji i stowarzyszeń eksponujących
potrzebę obrony państwa. W latach trzydziestych uaktywniła się zwłaszcza Liga
Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (LOPP) organizująca tzw. tygodnie LOPP
poświęcone różnym aspektom obrony przed atakami lotnictwa oraz broni
chemicznej. Do masowego odbiorcy, zwłaszcza młodzieży szkół i uczelni, starano się
dotrzeć poprzez filmy, odczyty, kursy i pokazy. Im bardziej była napięta atmosfera
wokół Polski, tym większy nadawano rozgłos zbiórkom pieniędzy na dozbrojenie
armii. Od początku 1939 r. zbiórki te zdominowały inne, takie jak np. na wdowy,
powodzian, budowę szkół, Fundusz Zaolzia itd., dowodząc, że sprawy obronności
kraju były społeczeństwu bardzo bliskie, a świadomość niedostatków powszechna.
Tym bardziej świadomość różnic dzielących polskie wojsko od potencjalnych
wrogów miał GISZ oraz Sztab Główny z gen. Wacławem Stachiewiczem. Wojsko
polskie nadal wyróżniało się wysokim stanem liczebnym piechoty i kawalerii oraz
niskim stanem lotnictwa i łączności (razem 5,5%). Od wiosny 1936 r. Sztab Główny
podjął prace nad sześcioletnim planem modernizacji wojska. Zamierzenia te
raczej potwierdzały, że armia w dalszym ciągu koncentrowała swój rozwój na
tradycyjnych rodzajach broni. Pozostaje wymowne, że ani jeden zakład w ramach
COP-u nie planował budowy czołgów.
Duży wpływ na stan wyposażenia armii miało to, że tylko kilka zakładów
spośród zaplanowanych zdołało dać pierwszą produkcję do końca sierpnia 1939 r. Z
tego punktu widzenia wpływ COP-u na wzrost obronności kraju był niewielki.
Przygnębiające są wyliczenia, wedle których istniejące w połowie 1939 r. możli-
wości produkcyjne fabryk przemysłu wojennego pokrywały przewidywane straty
wojenne mniej więcej w połowie; w 40% karabinów maszynowych i amunicji
artyleryjskiej, w 30% amunicji artylerii przeciwlotniczej.
Mimo ogromnego wysiłku społeczeństwa, starającego się własnymi wyrzecze-
niami wzmóc siłę wojska obronność kraju w konfrontacji z potężnie się rozwi-
jającymi sąsiadami przedstawiała się źle. Na przełomie lat 1938-1939 polskie siły
zbrojne liczyły 260 tyś. żołnierzy, w tym 17 300 oficerów i 32 tyś. podoficerów. W
olbrzymiej przewadze (96,5%) służyli oni w armii lądowej. W lotnictwie było 6300
oficerów i żołnierzy, w marynarce 3100. Dominująca piechota, nazywana "królową
broni", przeżywała techniczną stagnację. W niewielkim stopniu została zwiększona jej
siła ognia. Podobnie było z kawalerią. W 1937 r. zmotoryzowano jedną z brygad, a
latem 1939 r. sformowano warszawską brygadę pancerno-motorową grupującą pułk
zmotoryzowanej kawalerii i pułk zmotoryzowanej piechoty. Broń pancerna to
maksimum tysiąc czołgów i samochodów pancernych, przy czym tylko czwarta część
posiadała pełną wartość bojową. Było to czterokrotnie mniej niż mieli Niemcy i
dziesięciokrotnie mniej niż Rosjanie. Park samochodowy wojska polskiego to
zaledwie 25 tyś. aut. Lotnictwo posiadało 370 maszyn bojowych i kilkaset
szkolnych. Wysokimi walorami charakteryzowały się bombowce "Łoś", których
było 40. Artyleria przeciwlotnicza na zaplanowane 2 tyś. dział otrzymała tylko 500.

298
WOBEC ROZPADU SYSTEMU WERSALSKIEGO



Siły zbrojne Polski w porównaniu z innymi państwami latem 1939 r.
Wyszczególnienie

Anglia

Francja

Niemcy

Włochy

Polska

ZSRR

Stan osobowy w tyś.

1 662

1 005

1343

1753

465

2485

Działa i wyrzutnie
min

13 000

26 546

30679

20000

5000

55790

Czołgi

547

3286

3419

1 390

887

21100

Samoloty

5113

3959

4288

2938

824

11167

Wymowa tych liczb była i jest jednoznaczna. Dowództwo polskie było świa-
dome dysproporcji, z rozmysłem skrywając stan faktyczny przed społeczeństwem
optymistycznie brzmiącymi hasłami o mocarstwowym charakterze państwa przy-
gotowanego na każdą ewentualność. Rzeczywistość odbiegała od miraży rozpo-
ścieranych przez propagandę zdominowaną przez aktyw "Ozonu", kreujący Ry-
dza-Śmigłego oraz w ogóle wojskowych na najważniejszą część narodu i państwa. Tę
tendencję znakomicie uchwycił Julian Tuwim pisząc w 1937 r. wiersz Do generałów:
Warczy, straszy, groźnie ściąga brwi Byle
generalisko, obwieszone gwiazdami, - Panowie,
przestańcie udawać lwy! Dowiedzcie się
nareszcie, że tutaj - my
-leni przechodnie, ,. teśmy tu
generałami! Nonszalancja, pompa,
szlify, szyk, Tajemnice sztabowe,
adiutanci, bale, Słówko rzuci - i robi
się krzyk: "Dzięku! jemy! panie! gene!
rale!
W 1939 r. było w Polsce ponad 4 min mężczyzn zdolnych do noszenia broni.
Jednak zdolności mobilizacyjne wojska były daleko mniejsze. Na dzień l maja
1939 r., po zwiększeniu stanów liczbowych w związku z rosnącym napięciem w
stosunkach z Niemcami, liczba żołnierzy łącznie z Korpusem Ochrony Pogranicza
została zwiększona do 354 tyś. Na wyposażenie dalszych kilkuset tysięcy re-
zerwistów sprzętu brakowało, także w dniu ogłoszenia powszechnej mobilizacji.
Ogromny wysiłek inwestycyjny i organizacyjny podjęty przez państwo i spo-
łeczeństwo zwłaszcza w ostatnich latach istnienia II RP nie zmienia faktu, że więk-
szość ludności Polski była w okresie międzywojennym związana z przedkapitali-
stycznym układem stosunków spoieczno-gospodarczych. Dochód na jednego
mieszkańca oraz ogólna struktura społeczno-zawodowa lokowały II RP bliżej
Węgier, a nawet Rumunii niż Hiszpanii i Portugalii. Istotny dla całej ówczesnej
gospodarki wskaźnik wielkości produkcji stali plasował Polskę na odległym miejscu.
W 1936 r. w Polsce wytopiono 1,1 min ton stali, osiemnaście razy mniej niż w
pobliskich Niemczech. Podobnie było z wydobyciem węgla uważanym za poi-

299
GOSPODARKA - SPOŁECZEŃSTWO - OBRONNOŚĆ



ską specjalność. Polska w 1936 r. wydobywała 30 min ton, podczas gdy Wielka
Brytania 232 min, Niemcy 158 min, a ZSRR 124 min.
Swoistą syntezą poziomu gospodarczego Polski w kontekście czołówki euro-
pejskiej może być produkcja elektryczności. Polska produkowała jej 3,1 mld kWh w
1936 r., podczas gdy Niemcy 43 mld, Wielka Brytania 26 mld, Francja i Włochy po
około 15 mld. Słabą pociechą może być to, że 20-milionowa Rumunia wytwarzała
szóstą część energii elektrycznej produkowanej w Polsce.
Motoryzacja rozwijała się bardzo wolno. W 1937 r. na 1000 mieszkańców było
0,8 samochodu (w sumie 29 tyś.), podczas gdy we Francji i Anglii było ich już 50, a
w Niemczech 21. Podobne dysproporcje dotyczyły wielu dziedzin życia, np.
telefonów, radioodbiorników. Niewątpliwy rozwój gospodarczy Polski w okresie
międzywojennym, jakkolwiek przerywany okresowymi załamaniami, jawi się mniej
okazale, jeśli za podstawę dla wyliczeń przyjmie się stan sprzed l wojny światowej.
Odpowiedź na pytanie o to, czy okres międzywojenny to czas gospodarczej
stagnacji czy postępu, wypada różnie, jeśli odpowiada na tak postawione pytanie
Zbigniew Landau, przyjmujący za 100 stan z 1913 r., oraz Władysław Rusiński,
który za podstawę wziął stan z roku 1922. Tabela pokazuje, jak dalece ten obraz
różni się.
Wskaźniki rozwoju produkcji przemysłowej w Polsce w latach 1922-1938
Rok

Obliczenie (rok 191

\ Landaua
3 = 100)

Obliczenia ; (rok
192

^usińskiego 2 =
100)



Globalnie

Na 1 mieszkańca

Globalnie

Na 1 mieszkańca

1913

100,0

100,0



-

1922

61,9

68,3

100, J

100,0

1923

66,9

72, h

108,1

106,3

192d

5 (T. l

58,1

.'0,6

85,1

1928

80,1

80,5

130,4

117,9

1930

50,5

47,7

81,6

69,8

1934

67,3

61,3

108,7

89,5

1938

94,3

82,2

152,7

120,4

Zestawienie powyższe może wprawić w zakłopotanie, tym większe, jeśli wskazać,
że w okresie życia pokolenia międzywojennego nie dokonała się zasadnicza zmiana
w makrostrukturze zatrudnienia. Na wsi przybywało samodzielnych rolników, ale
pracowali oni na rozdrabniających się gospodarstwach. Także liczba wiejskich
zbędnych rąk do pracy nie uległa istotnej zmianie, podobnie jak nie ubyło drobnych
kupców i chałupników. Długotrwała stagnacja inwestycyjna spowodowała niewielki
przyrost przemysłowej klasy robotniczej. Ruch liczbowy obejmował przede
wszystkim zakłady drobne i małe, placówki o tradycyjnie zorganizowanej produkcji,
pozbawione środków na modernizację.

300
WOBEC ROZPADU SYSTEMU WERSALSKIEGO



Procentowe zmiany w podziale zawodowym ludności czynnej zawodowo
w latach 1921 i 1937
Lata

Rolnictwo

Górnictwo
i przemysł

Handel,
ubezpie-
czenia

Komuni-
kacja i
transport

Służba
publiczna

Służba
domowa

Inne

Razem

1921

63,8

17,2

6,2

3,4

3,7

U

4,6

100

1937

59,1

23,2

6,1

3,5

4,2

1,4

2,5

100

Dane z tabeli pokazują, że największą dynamikę miało zatrudnienie w górnictwie
i przemyśle oraz w służbie publicznej obejmującej administrację, sądy, samorządy,
służbę zdrowia, szkolnictwo, oświatę i kulturę. Pamiętając o trwającej od XIX w.
tendencji zwiększania się udziału pracowników umysłowych wśród zatrudnionych
wskazać trzeba na to, że w IIRP przyrost odsetka pracowników umysłowych
wyprzedzał wszystkie inne kategorie. Oznaczało to przyrost ludzi wykształconych
inteligencką elitę, ale także ludzi obsługujących urzędy, różne biura i instytucje
usługowe, w końcu szeroko rozumianą kulturę. Ich rola była wieloraka: byli oni
nośnikami nowych wzorców zachowań społecznych, rzecznikami nowoczesności w
sensie technicznym i kulturowym. W grupie tej coraz wi-doczniejszą rolę odgrywały
kobiety, co wiązało się z ich napływem do szkół średnich i wyższych. To oświata
stała się główną dźwignią aspiracji jednostek, a przez to społeczeństwa polskiego
jako całości.
Ewolucja składu społecznego mieszkańców Polski w latach 1921-1938 (w %)
Grupy społeczne

Rok

Wskaźnik 1938;
(1921 r. = 100)


1921

1931

1938


Robotnicy

'^T r;

29,3

30,2

109

Chłopi

r">,2 52,0

50,0

94

Inteligencja i pracownicy
umysłowi

5,1

5,6

5,7

112

Burżuazja

l, l

0,9 i 0,9

82

Drobnomieszc/.aństwo

11,0

10,6 ! 11,8

107

Obszarnicv

(U 0,3 ; 0,3

100

Inne

1,6

1,3

1,1

61

Razem

100,0

100,0

100,0

-

Biorąc za 100 stan w 1921 r., najbardziej w okresie międzywojennym powięk-
szyła się liczba inteligencji, klasy robotniczej i drobnomieszczaństwa. Na niezmiennym

poziomie pozostała liczba ziemian, co znaczyło, że ich liczba bezwzględna

301
KRES MARZEŃ O "RÓWNEJ ODLEGŁOŚCI"



ulegała powolnemu zmniejszaniu. Zmalała natomiast kategoria "burżuazja" oraz
(choć nieznacznie) procentowy udział chłopów.
Generalnie rzecz biorąc społeczeństwo polskie okresu międzywojennego ce-
chowała umiarkowana aktywność polityczna. Była ona wysoka na tle państw są-
siednich z Europy Południowej i Wschodniej (poza Czechosłowacją), ale niska w
porównaniu do Europy Zachodniej, zwłaszcza Francji, Wielkiej Brytanii czy
Niemiec, gdzie oprócz partii politycznych dużą rolę odgrywały związki zawodowe
oraz różne organizacje, stowarzyszenia, spółdzielnie.


Kres marzeń o "równej odległości" Warszawy
od Berlina i Moskwy

Głównym, jeśli nie pierwszym celem polskiej polityki zagranicznej II RP było
zabezpieczenie granic państwa przed możliwymi, a nawet spodziewanymi próbami
sąsiedzkiej rewindykacji. Napięcie wokół tych spraw było duże, gdyż przez cały
międzywojenny czas krążyły po Europie różne plany dotyczące korekt i przesunięć
terytorialnych. Szczególnie chętnie rozprawiano o wchłonięciu Austrii przez Niemcy,
o rozpadzie Czechosłowacji, nad czym pracowali różni emisariusze z Węgier,
Niemiec czy Polski, o roszadach wśród państw bałkańskich, planach Włoch w
stosunku do ziem Jugosławii, o Wilnie, Kłajpedzie, Wolnym Mieście Gdańsku...
Dywagacje wokół spraw terytorialnych stawały się w latach trzydziestych tematem
coraz częściej podejmowanym przez polityków i dziennikarzy, ale także szerszą
publiczność.
Osiągnięty przez Polskę status państwa bezpiecznego, posiadającego pakty o
nieagresji z obu najpoważniejszymi sąsiadami, a jednocześnie dwoma najbardziej
wywrotowymi na kontynencie mocarstwami, stabilizował jej prestiż międzynaro-
dowy. Wiara w układy dwustronne była tym większa, że drugie dziesięciolecie okresu
międzywojennego to widoczny kryzys takich instytucji międzynarodowych, jak Liga
Narodów czy Konferencja Rozbrojeniowa, których niepowodzenie w zakresie za-
bezpieczenia świata przed przemocą i wojną było oczywiste. Można powiedzieć, że
idea bezpieczeństwa zbiorowego leżąca u ich podstaw upadła, zanim zdążyła zagościć
w powszechnej świadomości.
Traciły też na znaczeniu układy wielostronne o charakterze regionalnym z gło-
śnym, ale nierealnym od początku "Lokarno wschodnim" montowanym w 1934 r.
przez francuskiego ministra spraw zagranicznych Louisa Barthou. Chodziło w nim
o wzajemne gwarancje granic Czechosłowacji, Niemiec, Polski, ZSRR i państw
bałtyckich. Reklama nadawana temu projektowi kontrastowała z możliwościami
osiągnięcia porozumienia. Niektórzy uczestnicy tej kombinacji, np. Polska,
występowali w podwójnej roli: "owcy" (zagrożenie ze strony Niemiec i ZSRR) oraz
"wilka" (apetyt na Zaolzie, popieranie separatyzmu Słowaków). Minister Beck
tłumaczył więc inicjatorowi "wschodniego Locarno" ułomności jego pomysłu z
powodu nazwy bardzo źle się kojarzącej Polakom, którzy układem podpisanym
właśnie w Locarno w 1925 r. gardzili, widząc w nim zachętę do ekspansji Niemiec na
Wschód. Polska pracowała osiem lat, aby zachwianą równowagę przywrócić

302

mówił Beck w czerwcu 1934 r. w Genewie francuskiemu ministrowi i musi
dbać o utrzymanie osiągniętego stanu.
Idea "wschodniego Locarno" zeszła z firmamentu europejskiego wraz ze śmiercią
Barthou po październikowym zamachu w Marsylii, gdzie pomysłodawca zginął
wraz z królem Jugosławii. Jednak nierealność całej konstrukcji uwypuklały takie
fakty z tego czasu, jak np. remilitaryzacja Nadrenii dokonana przez III Rzeszę w
odpowiedzi na traktat francusko-radziecki podpisany w maju 1935 r., a ratyfikowany
w lutym roku następnego. Towarzyszące temu wypowiedzenie przez Hitlera
układów lokarneńskich dokonało się więc w sposób nie pozostawiający złudzeń co
do niemieckich planów. Pognębione przed laty państwa zwłaszcza
Czechosłowacja i Polska, chociaż także wszystkie inne, którym odmówiono ekstra
gwarancji dla swych granic wedle formuły reńskiej mogły uznać decyzje Rzeszy
za słuszne, może nawef korzystne. Między innymi dlatego minister Beck bawiąc w
dniach 8-12 listopada 1936 r. w Londynie z oficjalną wizytą uzyskał bardzo go
radujące zapewnienie, że powtórzenie sytuacji z 1925 r. nie wchodzi w grę.
Podobne przyrzeczenie uzyskało polskie MSZ od Francji, której polityka od śmierci
Barthou w coraz większym stopniu uzależniała się od kroków Londynu. Dryfującą
rolę Quai d'Orsay ujął znakomicie minister Beck w Ostatnim raporcie pisząc:
"Francja nie robiła wszystkiego tego, czego by Londyn pragnął, ale na pewno nie
zrobiłaby niczego, czemu Londyn kategorycznie by się sprzeciwił. Trudno też było
myśleć w tych warunkach o jakimkolwiek czynnym zaangażowaniu Francji, o ile nie
byłaby ona z góry zapewniona o natychmiastowej czynnej angielskiej pomocy".
Z drugiej strony Beck wskazał na zasadniczą kontrowersję w stosunkach z
Francją: nie były nią "nigdy sprawy niemieckie, a zawsze zagadnienia rosyjskie".
Chodziło o to, że Francja nigdy nie zaakceptowała polskiego dążenia do
odgrodzenia Rosji od reszty kontynentu, ani też uzurpowania sobie przez Warszawę
roli reprezentanta Europy Wschodniej, czy też pomostu między Europą i Rosją.
Politycy francuscy, różnej zresztą orientacji, zachęcali do znalezienia przez Polskę
ram współżycia z Rosją, traktowaną na serio, jako ważny element równowagi
europejskiej, tak ewidentnie zachwianej przez remilitaryzację Nadrenii i całych
Niemiec.
W tym odmiennym podejściu do roli ZSRR w Europie uwidoczniła się różnica w
podejściu Polski do obu wielkich sąsiadów, wobec których chciano realizować
politykę równej odległości. Iluzoryczność tej sytuacji polegała na tym, że pakt o
nieagresji z ZSRR był dla strony polskiej krokiem najdalej idącym, maksimum
tego, co chciano osiągnąć we wzajemnych stosunkach. Po aktywnym dwuleciu
1932-1934 stosunki polsko-radzieckie uległy zamrożeniu, podczas gdy oparte na
analogicznej podstawie relacje z Rzeszą nabierały cech zażyłości, nawet serdecz-
ności.
Wpływ na ten stan rzeczy miało wiele czynników. Przede wszystkim Rzesza
była wówczas krajem modnym, nawet fascynującym, co zwiększało atrakcyjność
wzajemnych stosunków. Faktem wszakże pozostaje, że reklamowana przez rząd
polski polityka "równej odległości" stawała się coraz bardziej fikcją, frazesem nie
mającym pokrycia w rzeczywistości. Poza wszystkim Związek Radziecki wstrząsany
falą procesów politycznych i masowych czystek, które dosięgały także najwyższej
kadry dowódcze Armii Czerwonej, nie zachęcał do przyjacielskich ge-

303

stów, ani też nie oferował ich, wspierając wszystkich głoszących potrzebę walki z
rządami i ustrojem burżuazyjnym. Poza tym w świadomości piłsudczyków stale
żywa była pamięć o szczególnym uczuleniu Komendanta na problem zagrożenia
rosyjskiego, jak również nieraz z przesadą podkreślana wyrozumiałość wobec nowej
ekipy w Niemczech, która przytłumiła silny wcześniej nacisk na Polskę jako obiekt
spodziewanej uległości. Inicjatywa Hitlera w sprawie porozumienia z Polską na
równościowej podstawie podnosiła znaczenie państwa uważanego wcześniej za
sezonowe, nadające się cio terytorialnej "obróbki". Sukces osiągnięty przez umowę
polsko-niemiecką z 1934 roku polegał także na tym, że został on osiągnięty dzięki
osobistemu zaangażowaniu się dwóch indywidualności, wysoko wynoszonych przez
własne narody. Hitler mówił do ministra Becka podczas jego wizyty w Niemczech w
lipcu 1935 r., że "linia 26 stycznia" była możliwa do zainaugurowania dlatego, że "z
polskiej strony spotkałem partnera tak genialnej miary, jak Marszałek Piłsudski".
Można domniemywać, że tę samą miarę przykładał Hitler do siebie.
Miłe dla Becka i wszystkich piłsudczyków słowa pokrywały się z wysokim,
wyróżniającym ceremoniałem towarzyszącym honorowaniu pamięci Marszałka.
Oprócz zwykłych w takich sytuacjach depesz kondolencyjnych, w całych Niem-
czech zarządzono opuszczenie flag do pół masztu 13 maja oraz w dniu pogrzebu;
Adolf Hitler, Konstantin von Neurath, joseph Goebbels i Werner von Blomberg
uczestniczyli w nabożeństwie żałobnym urządzonym przez Ambasadę Polską w
Berlinie; po mszy Fiihrer raz jeszcze złożył kondolencje ambasadorowi Józefowi
Lipskiemu. Przed kościołem dwie kompanie oddały honory wojskowe. Posiedzenie
Reichstagu zostało z powodu pogrzebu przełożone z 17 na 21 maja. Hermann
Góring, który uczestniczył w uroczystościach pogrzebowych, po powrocie wygłosił w
Reichstagu przemówienie poświęcone pamięci zmarłego. Wkrótce w Niemczech
opublikowano czterotomowe dzieło zawierające wybrane pisma Józefa Pił-
sudskiego; wyświetlono film obrazujący dorobek Marszałka... Żaden rząd nie złożył
tak daleko idących dowodów szacunku dla dzieła Piłsudskiego.
W stale zapalnych sprawach z Senatem Wolnego Miasta Gdańska rząd Rzeszy
starał się prezentować umiarkowane i pojednawcze stanowisko. W deklaracjach
eksponowanych w Rzeszy zapewniano, że stosunki polsko-niemieckie nie ulegną
zmianie z powodu kłopotów z Gdańskiem. Podobne akcenty dominowały w spra-
wach mniejszości narodowych w mniej więcej równej liczbie zamieszkujących oba
państwa. Po wygaśnięciu konwencji genewskiej regulującej sprawy mniejszościowe
na Górnym Śląsku, 5 listopada 1937 r. podpisano umowę opierającą się na zasadzie
wzajemności. Sukces strony polskiej polegał na tym, że dotąd fakt istnienia
mniejszości polskiej w Niemczech nie był przez władze niemieckie dostrzegany.
Podpisywaniu deklaracji nadano uroczysty charakter: Hitler wystąpił w towarzystwie
delegatów Związku Polaków w Niemczech, natomiast Mościcki w asyście senatorów
narodowości niemieckiej. W deklaracji ujęto następujące elementy: zakaz działań
asymilacyjnych i dyskryminacyjnych; swobodę pielęgnowania obyczajów
narodowych, stosowania własnego języka w stosunkach osobistych i na zebraniach
publicznych, w duszpasterstwie i własnych szkołach; swobodę zrzeszania się w
stowarzyszeniach mniejszościowych. Za nadrzędny obowiązek uznano lojalność
mniejszości wobec państwa osiedlenia, a więc nieczynienia niczego, co godziłoby w
jego interesy.

304

Dostrzegana w Europie zażyłość polsko-niemiecka, wywołująca zresztą ogromne
zainteresowanie i namiętne spory także w podzielonym społeczeństwie polskim,
miała jednak nieprzekraczalną granicę. Niepowodzeniem bowiem zakończyły się
niemieckie próby wciągnięcia Polski do antyradzieckiego aliansu. Problem ten,
interesujący zresztą różne ośrodki europejskiej myśli politycznej, najczęściej
podejmował Hermann Góring. Przekonywał on polskich rozmówców, że Polska i
III Rzesza stanowią wielki kompleks gospodarczy, który przeciwstawiał kom-
pleksowi rosyjskiemu.
W Europie podzielonej na bloki ideologiczne widziano Polskę to po jednej, to po
drugiej stronie. Więcej mówiono i pisano o zbliżeniu się Polski do bloku faszy-
stowskiego. Rosły więc obawy bądź nadzieje, że ulegnie namowom i da się wprzęgnąć
do antykomunistycznej krucjaty.
W związku z podpisaniem w Rzymie 6 listopada 1937 r. protokołu o przystą-
pieniu Włoch do niemiecko-japońskiego paktu antykominternowskiego, w komu-
nikacie Polskiej Informacji Politycznej z 12 listopada tegoż roku, powołując się na
Ministerstwo Spraw Zagranicznych, dementowano pogłoski, jakoby przed Polską
stanął problem przystąpienia do tego porozumienia. "Należy przy tym zaznaczyć, że
specyficzne położenie Polski, jako sąsiada Związku Sowieckiego, zasadnicze
stanowisko polityki polskiej przeciwne blokom oraz wreszcie potrzeba utrzymania
polityki równowagi między dwoma sąsiadami sprzeciwiałyby się przystąpieniu
Polski do omawianego porozumienia. Negatywne stanowisko do przystąpienia do
paktu nie oznacza bynajmniej rezygnacji z walki z wpływami Kominternu wewnątrz
Polski, która jak była, tak i będzie nadal prowadzona we własnym zakresie z całą
stanowczością".
W dokonujących się ",- i\/rh latach przetasowaniach rola państw średnich
i mniejszych ulegała córć.. niejszym ograniczeniom wskutek mnożących się
prób podporządkowania liderom. Im bardziej polityka Rzeszy wiodła do destruk
cji porządku stworzonego po I wojnie światowej, tym szybciej rosła na kontynen
cię rola Wielkiej Brytanii. Od maja 1937 r., gdy na czele gabinetu brytyjskiego sta
nął konserwatysta Neville Chamberlain, polityka ustępstw, owego słynnego ap
peasementu, nabrała rozmachu, stała się ewidentna, powszechnie dostrzegalna
Jej zasadniczym celem było odsunięcie w czasie wybuchu niemieckiego niezado
wolenia poprzez stopniowe zaspokojenie w drodze kontrolowanego procesu nie
których żądań Niemiec oraz lokalizowanie ich aspiracji w rejonach nie należących
do brytyjskiej strefy wpływów. Można to nazwać kupowaniem pokoju oraz płace
niem za niego cudzą kartą kredytową...
Zwolennicy tej polityki, w Europie bardzo zresztą liczni, najwcześniej i w za
sadzie bezboleśnie rozstali się z niepodległością Austrii. Wkraczającym 12 marca
1938 r. do Wiednia wojskom Rzeszy towarzyszyły wyjaśnienia, że oto załatwiona
została sprawa wewnątrzniemiecka, od dawna przez wszystkich brana pod uwagę.
Dla Polski południowy kierunek ekspansji niemieckiej wydawał się na wet
korzystny. Liczono na to, że nacjonalizm niemiecki ugrzęźnie w "bałkańskim
kotle", a nawet, być może zetrze się z ekspansjonizmem włoskim, manifestującym
przywiązanie do samodzielności Austrii. Dlatego minister Beck "spisał na straty"
Austrię już podczas rozmowy z Hitlerem w połowie stycznia 1938 r będąc
przejazdem w Berlinie. Prawo Niemców do zrobienia "porządku we wła

305

snej rodzinie" potwierdził w końcu lutego podczas pobytu Góringa w Warsza-
wie.
Anschluss odegrał ogromną rolę w rozwoju przekonania, że polityka rządu
polskiego maszeruje pod rękę z rządem Rzeszy. Kiedy bowiem Europa bądź co bądź
emocjonowała się likwidacją niepodległej Austrii, polski minister spraw za-
granicznych przerwał wypoczynek we Włoszech (po zakończeniu wizyty oficjalnej) i
powróciwszy do Warszawy przekonał prezydenta, premiera i szefa GISZ-u do
wykorzystania sytuacji i wymuszenia na Litwie porzucenia stanu "ni wojny, ni
pokoju". Przypomnieć trzeba, że wszystkie wcześniejsze próby rozbijały się na
"wileńskiej rafie", która dla obu narodów okazała się niemożliwą do ominięcia.
Opór Litwinów był stanowczy. Także więc i oni mieli swoją "płonącą granicę", na
której wielokroć dochodziło do krwawych incydentów. Winą za ten stan rzeczy
Litwini obarczali wyłącznie Polskę i vice versa.
Dla przerwania ciągnącej się przez lata wrogości rząd polski zdecydował się na
ultimatum wystosowane 17 marca 1938 r. z jednym tylko żądaniem nawiązania
stosunków dyplomatycznych. Inicjatywa ta, mająca znamiona zharmonizowanej z
Anschlussem, stawiała Litwę w fatalnym położeniu. Rachuby na pozytywną dla niej
interwencję międzynarodową były znikome. Osamotniona w swej słabości,
przynaglana ruchami polskich wojsk nad granicą ugięła się pod presją. "Na
Litwie zapanowały nastroje tajonego gniewu i urażonej dumy narodowej" napisał
Piotr Łossowski. To dość łagodne oddanie bólu i złości Litwinów, którzy utracili
główny punkt programu w ich walce o odzyskanie Wilna świętości, która od
czasu zajęcia przez wojska generała Żeligowskiego w 1920 r. stała się jeszcze
bardziej święta.
Nawiązanie stosunków dwustronnych, którym towarzyszyły gesty mające
umniejszyć antypolski uraz Litwinów, stanowiło ważny punkt wymuszonej aktyw-
ności polskiej dyplomacji, starającej się dotrzymać kroku szybko zmieniającej się
sytuacji ogólnej. Uginała się ona pod brzemieniem kolejnych, jak zawsze "ostatnich"
żądań rządu Rzeszy, koncentrujących się od lata 1938 r. na tzw. problemie
sudeckim. Stale poszerzane aspiracje mniejszości niemieckiej zamieszkującej pogra-
nicze czechosłowacko-niemieckie były postrzegane w Polsce w duchu złośliwej sa-
tysfakcji. W czasie tzw. pierwszego kryzysu czeskiego konserwatywny, na ogół sta-
teczny i rozważny "Czas" napisał 5 czerwca 1938 r.: "Wiązać obronę takiego państwa z
racją stanu Polski, angażować się w awanturę wojenną w obronie Republiki, która nam
dotychczas tylko szkodziła [...] to byłby ciężki, bardzo ciężki błąd".
Ówczesną taktykę, na tle generalnej antyczechosłowackiej strategii wytyczonej
przed laty przez Pilsudskiego, dobrze oddaje opinia ministra Becka zanotowana
przez jego skrupulatnego zastępcę hrabiego Jana Szembeka: "Narzędziami
naszej akcji w sprawie czeskiej powinna być sprawa mniejszości i sprawa sudecka:
musimy nimi ciągle operować, a ponadto ciągle tłumaczyć wszystkim, że Cze-
chosłowacja to fikcja".
W toku następujących po sobie akcji niemieckich o wyraźnie antyczechosło-
wackim ostrzu rząd polski dostrzegł tendencję do załatwienia pretensji Rzeszy w
toku bezpośrednich rokowań obejmujących Anglię, Francję, Niemcy i Włochy.
Szczególnie aktywnym wówczas obrońcą pokoju europejskiego stał się Neville
Chamberlain, który dla znalezienia rozwiązania satysfakcjonującego Hitlera prze-

306

łamał strach i wsiadł pierwszy raz w życiu do samolotu, by 15 września wylądować
w jego kwaterze w Berchtesgaden. W tym samym czasie rząd polski upomniał się
o prawo do udziału w rozmowach dotyczących losu jego sąsiada. W dniach 15-17
września rządy nieformalnego "paktu czterech" zostały powiadomione, że Polska
będzie domagała się takich samych praw dla mniejszości polskiej, jakie rząd
Czechosłowacji przyzna mniejszości niemieckiej. Manifestowana jednocześnie
przyjaźń z Węgrami, mającymi zadawnione pretensje terytorialne do
Czechosłowacji, czyniła z Polski państwo agresywne, gotowe do udziału w
rozbiorze swego południowego sąsiada.
Tak ukierunkowana aktywność rządu polskiego nie znajdowała zrozumienia w
stolicach innych państw. Najwcześniej i najostrzej zareagowała Moskwa, także
zresztą pomijana w trwających wówczas przetargach. W demarche przekazanym do
Warszawy 23 września 1938 r. grożono konsekwencjami, jeśliby wojska polskie
naruszyły granicę Czechosłowacji. Przypominano nawet, że zgodnie z brzmie-
niem polsko-radzieckiego paktu o nieagresji z 1932 r. w razie zaistnienia takich
okoliczności umowa traci ważność. Riposta przekazana z Warszawy była ostra i
natychmiastowa: rząd polski dobrze wie, jakie traktaty podpisał i co z nich wynika.
Wyrażono zdziwienie, że rząd radziecki interesuje się polskimi zarządzeniami
wojskowymi, które w żaden sposób nie dotyczą ZSRR.
Także ta wymiana "myśli" może służyć poznaniu atmosfery towarzyszącej
spiesznie zwołanej do Monachium konferencji z udziałem liderów czterech mo-
carstw. Pierwsze skrzypce w naradach trwających długo w noc z 29 na 30 września
grali Hitler i Chamberlain; Mussolini i Daladier spełniali funkcje pomocnicze.
Wynegocjowana wówczas sugestia oddająca Niemcom obszar Sudetów 41 tyś.
km2 została zaakceptowana przez władze Czechosłowacji.
Rozwiązanie to, będące klasycznym przykładem kupczenia możnych tej
świata interesami państw mniejszych i słabszych, ani wówczas, ani później, ani
współcześnie nie miało samych tylko krytyków. Bo też każda ze stron, także nie
uczestniczący w "zdradzie monachijskiej", starała się wyciągnąć z krytycznej sy-
tuacji korzyści własne. Najbardziej widoczny pęd do udziału w antyczeskim sprzy-
siężeniu ujawnił polski minister Józef Beck, którego uskrzydlała myśl, że realizuje
jeden z punktów testamentu Komendanta. Poseł Kazimierz Papee 27 września
wręczył w Pradze notę zawierającą żądanie natychmiastowego rozwiązania pro-
blemu Śląska Cieszyńskiego. Ciągnący się od lat, nabrzmiały wzajemnie eskalo-
wanymi pretensjami problem dotyczył 906 km2, który zamieszkiwało 106 tyś. Po-
laków oraz około 100 tyś. Czechów i 20-40 tyś. Niemców.
Czechosłowacja zatrwożona nową sytuacją zabiegała o poprawę stosunków z
Polską. Za cenę istotnych korzyści gospodarczych chciała nawet doprowadzić do
sojuszu politycznego. Przeważyły jednak argumenty Becka historyczne i
aktualne, merytoryczne i taktyczne. Jego pogląd podzielili uczestnicy narady
zwołanej do Zamku 30 września 1938 r. przez prezydenta Mościckiego, w której
uczestniczyła kilkuosobowa elita władzy RP. Jedynie wicepremier Kwiatkowski
zauważył, że jego zdaniem lepiej byłoby zastosować normalną procedurę dyplo-
matyczną. Zwyciężyła jednak forma stanowcza ultimatum. Rozwiązanie to zy-
skało w Polsce powszechną aprobatę. Dużą rolę odegrała urażona przez "wiel-
kich" ambicja Polaków. To ona spowodowała, że tlący się przez lata zamiar

307

odebrania Zaolzia w krótkim czasie zyskał ogromną rzeszę zwolenników. Nawet
ludzie przychylnie do Czechosłowacji usposobieni na fakt odsunięcia Polski od
monachijskiej "stypy" reagowali zapalczywymi żądaniami rewindykacji Zaolzia.
Kiedy 1 października 1938 r. Praga powiadomiła, że przyjmuje ultimatum w
Polsce zapanowała niebywała euforia. Do tego sukcesu niemal wszyscy wyciągali
ręce.
Wkroczenie wojsk polskich na Zaolzie znakomicie wpisywało się w trwającą
wówczas kampanię wyborczą. Parlament został rozwiązany 13 września 1938 r.,
przed upływem kadencji. Była to swoista kara dla posłów, którzy w czerwcu tegoż
roku, po niespodziewanej śmierci marszałka Stanisława Cara, wybrali na to
stanowisko Walerego Sławka. Dla urzędującego "duumwiratu" oraz jego wcale
dużego zaplecza głosowanie to było niemiłym zaskoczeniem. Znaczyło ono też, że
spora część wyselekcjonowanych przecież posłów nie akceptuje istniejącego
układu sił w elicie władzy.
W tej sytuacji koncentracja opinii publicznej na sprawach polityki zagranicznej
oraz ściśle z nią związanej obronności państwa była dla rządu wymarzoną kanwą
kampanii. Rzecznicy tej orientacji stanęli na stanowisku, że lansowany przez opozycję
bojkot wyborów jest sprzeczny z podstawowym obowiązkiem każdego obywatela.
Kierunek ten dobrze ilustruje jedno z głównych haseł rozlepianych na murach i
malowanych na płotach: "Nie głosować rzecz warcholska, zapamięta Ci to Polska".
Aktywa opozycji miało pomniejszyć zapewnienie, że powszechnie odrzucaną
przez siły demokratyczne ordynację wyborczą zmieni właśnie wyłaniany
parlament. Powinni więc wejść do niego przedstawiciele wszystkich sił politycznych,
którym sprawa ta leży na sercu. Jednak rządowemu sloganowi "Zapamiętaj cztery
słowa: Sejm to ordynacja nowa" jej wrogowie przeciwstawiali podobny:
"Zapamiętaj cztery słowa: Sejm to lipa ozonowa".
Wybory przeprowadzone 6 listopada 1938 r., a więc w czasie nadal trwającej
euforii wywołanej zajęciem Zaolzia, dały sukces dotychczasowej władzy. Mimo
wezwań do bojkotu przez trzy czołowe siły opozycyjne endecję, socjalistów i
ludowców do urn przybyło 67% uprawnionych. Aż 166 na 208 miejsc w Sejmie
zajęli przedstawiciele "Ozonu". Frondująca grupa Sławka przegrała z kretesem i nie
wprowadziła nikogo do Sejmu. Lider tej grupy, odsuwany i lekceważony,
"pozbawiony Polski" jedynego sensu własnego istnienia popełnił
samobójstwo 3 kwietnia 1939 r. w 60 roku życia.
Mniej udane dla "duumwiratu" były przeprowadzone wkrótce wybory samo-
rządowe. Opozycja, wyciągając wnioski z wyborów parlamentarnych, zrezygnowała
z bojkotu. Osiągnięte wyniki w pełni potwierdziły słuszność tej drogi, gdyż
ugrupowania opozycyjne razem wzięte zdobyły większość głosów. W kilku waż-
nych miastach, jak: Łódź, Kraków, Poznań, Warszawa rząd musiał powołać prezy-
dentów komisarycznych, odmawiając zatwierdzenia osób rekrutujących się z opo-
zycji. Ogromny sukces odniosło Stronnictwo Ludowe, którego przedstawiciele
zdobyli przewagę w wielu radach gromadzkich.
Niepowodzenia te nie psuły dobrego samopoczucia władzy pokazującej spo-
łeczeństwu twarz zwycięzcy, radzącego sobie z wszelkimi przeciwieństwami losu.
Marszałkiem Sejmu został prof. Wacław Makowski, Senatu zaś Bogusław Mię-
dziński. Na czele rządu pozostał gen. Sławoj Składkowski, z powodzeniem la-

308

wirujący między rywalizującymi grupami i koteriami. Monopol "Ozonu" na
władzę wydawał się tym mocniejszy, że stale ponawiane plany tworzenia po-
nadpartyjnej większości dokumentującej zwartość ogółu obywateli Polski w ob-
liczu rosnącego zagrożenia zewnętrznego nie znajdowały w rządzie dobrego
klimatu do realizacji.
Kiedy w styczniu 1939 r. Rada Naczelna SP przypomniała swój postulat powołania
rządu zaufania narodowego i skierowała do OZN, SN, SL i PPS zaproszenie na
konsultację, pozytywnie zareagowali tylko ludowcy. Zdecydowanie niechętni takim
pomysłom byli ludzie z ówczesnej elity władzy, w tym także ludzie "obozu
zamkowego", krytycznie usposobionego wobec militarno-totalitarnych gestów
ludzi "Ozonu", wynoszących Naczelnego Wodza ponad inne struktury władzy.
Jednak ani prezydent Mościcki, ani blisko z nim związana grupa z wicepremierem
Kwiatkowskim nie widziała potrzeby dzielenia się władzą z opozycją, od której
oczekiwano włączenia się w proces konsolidacji społeczeństwa, ale pod własnym
sztandarem. W całej krasie dał wyraz tej tendencji prezydent Mościcki, który 30
marca 1939 r. przyjął grupę profesorów wyższych uczelni z Franciszkiem Buja-
kiem, Stanisławem Estreicherem, Stanisławem Lehr-Spławińskim oraz takich znanych
polityków związanych z nauką, jak Stanisław Grabski czy Cyryl Ratajski, którzy
fatygowali się do Zamku Królewskiego w celu zwrócenia uwagi na powagę sytuacji
kraju. Postulując zmianę nastawienia do opozycji widzieli oni potrzebę odpowiedniej
rekonstrukcji gabinetu lub co najmniej istotnego poszerzenia składu Komitetu
Obrony Kraju, ciała istniejącego już od 1936 r., ale grupującego wyłącznie ludzi z
sanacyjnej elity (prezydent, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, premier, ministrowie
spraw wojskowych, zagranicznych, skarbu itd.). Różnica w ocenie sytuacji była na tyle
duża, że prof. S. Estreicher, replikując wywody prezydenta, powiedział: "Stan
faktyczny wygląda całkowicie inaczej widocznie Pańskie uszv źle słyszą, a Pańskie
oczy źle widzą".
Prezydent Mościcki nie uznał też za celowe podjęcie rozmowy w sprawie zastoso-
wania aktu łaski wobec więźniów politycznych. Kołacząca się od kilku lat sprawa
amnestii dla Korfantego czy Witosa nabrała niespodziewanie dużego znaczenia po
faktycznej likwidacji Czechosłowacji, gdzie od kilku lat mieszkali. Powracających do
kraju witali zwolennicy, zaskoczeni i oburzeni nieustępliwością władz, które obu osadziły
w więzieniu. Katowicka "Polonia" publikowała liczne apele kierowane do władz w
sprawie uwolnienia Korfantego. W jednym z nich, przekazanym z Poznania pre-
mierowi rządu, a podpisanym przez Cyryla Ratajskiego, Bernarda Chrzanowskiego,
Wojciecha Trąmpczyńskiego i Bohdana Winiarskiego, napisano, że są "Wstrząśnięci
wiadomością o aresztowaniu Wojciecha Korfantego, wielkiego, nieustraszonego bo-
jownika o polskość Śląska w chwili, gdy jedność opinii polskiej winna się na zewnątrz
ujawniać w całej pełni...". Witos został po kilku dniach zwolniony, natomiast Korfanty
tułając się przez kilkanaście tygodni po więziennym szpitalu zmarł 17 sierpnia 1939 r. w
okolicznościach rzucających ponury cień na jego wrogów i prześladowców. Paderewski
na wiadomość o zgonie Korfantego wysłał do ministra sprawiedliwości Witolda
Grabowskiego telegram zawierający takie m. in. słowa: "Zastosowanie w Polsce
więzienia jako środka zapobiegającego do osoby Wojciecha Korfantego wyrywa z głębi
sumienia krzyk grozy i protestu. Wiekopomnych zasług jego dla Ojczyzny nie wymaże z
historii ani rozprawa sądowa, ani nawet skazujący wyrok".

309

Dramatyczny ton telegramu Paderewskiego współbrzmiał z kłębiącymi się nad
Polską chmurami, których czerń od jesieni 1938 r. stawała się coraz bardziej inten-
sywna. Sytuacja kraju zapętlała się w miarę wypełniania treścią stale wśród Niemców
obecnych postulatów w rodzaju korekty granicy wschodniej, "korytarza" czy
konieczności obrony uciskanej mniejszości niemieckiej. Postrzeganiu Polski jako
potencjalnej ofiary towarzyszyła opinia stale wskazująca na różnie pokazywany w
Europie wspólny marsz polsko-niemiecki. W 1938 r. do grona nacji lekceważących
polską szlachetność doszli Słowacy, którzy po zajęciu Spiszu i Orawy stracili
wszelkie nadzieje na pomoc Polski w ich dążeniach niepodległościowych. W za-
sadzie załamała się też wówczas rozpamiętywana chętnie przez polskich dyplo-
matów koncepcja tzw. międzymorza, czyli związku państw leżących między Bałty-
kiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem. Chodziło o stworzenie "trzeciej siły", zdolnej do
przeciwstawiania się dwóm głównym potęgom rejonu Rosji i Niemcom. Widoczną
słabością tej koncepcji było to, że Polska miała odgrywać w tym związku ważną,
jeśli nie centralną rolę. Tymczasem chętnych do takiego rozwiązania nie było
wówczas w Europie wieki, a Litwa i Czechosłowacja były zaś jakiejkolwiek polskiej
dominacji przeciwne. W tym stanie rzeczy wałkowana w Polsce ponad miarę idea
"międzymorza" nie odegrała żadnej roli w polityce międzywojennej.
Miała ona natomiast pewien wpływ na ugruntowanie się funkcjonującej i dość
rozpowszechnionej opinii o uprawianiu przez Polskę polityki ponad stan, odbie-
gającej od realnych możliwości kraju. Sprawa ta bywała tematem kpin i dowcipów,
chętnie biorących za swój obiekt ministra Becka. Wypominanie mu mocarstwowych
frazesów i manier było na tyle znane i powszechne, że odniósł się do tej sprawy w
Ostatnim raporcie. Napisał tam, że na próby komplementowania Polski, zaczynające
się od słów: "Polska jako wielkie mocarstwo..." konsekwentnie odpowiadał, że
Polska nie jest wielkim mocarstwem w sensie uprawiania polityki światowej, ale jest
państwem, które "ma politykę własną, nie może być przedmiotem
międzynarodowych handlów politycznych, jako że jest krajem, który się ceni".
To bardzo łagodne tłumaczenie własnego "ego", niewątpliwie podszytego prze-
konaniem o wysokich walorach własnych oraz odbudowanego głównie przez le-
gionistów państwa, kontrastuje z wieloma przekazami epoki, dokumentującymi
przywiązanie ministra Becka do przekonania, że Polska jest jednak europejskim
mocarstwem. Przypominał mu o tym zresztą tytuł opublikowanej w marcu 1939 r.
książki Juliusza Łukasiewicza, ambasadora w Paryżu, jednego z najbliższych
współpracowników, który brzmiał: Polska jest mocarstwem.
W 1938 r. Rada Ministrów wydała zarządzenie w sprawie jednolitego, odświętnego
umundurowania urzędników polskiej służby zagranicznej. Rozporządzenie dotyczyło
całego personelu dyplomatycznego na placówkach oraz wyższych funkcjonariuszy
centrali dyrektorów departamentów, naczelników wydziałów i kierowników resortów.
Pomysł ten miał wielu przeciwników, ale też niemałe grono zwolenników. Władysław
Gunther zauważa, że "w pewnych okolicznościach mundur dyplomatyczny miał swoją
rację bytu, np. na paradach ulicznych lub wśród grona wojskowych. Wówczas
dyplomata strojny w złote hafty, strusie pióra i przy szpadzie wnosił własną barwną
plamkę do ogólnego obrazu, swoją określoną rangę i pewną okazałość, w
przeciwieństwie do cywilów".

310

Pozostaje faktem, że im więcej trudnych decyzji stawało przed polskim mini-
strem, rządem i państwem tym chętniej odwoływano się do akcentów wyno-
szących znaczenie kraju w Europie i świecie. W tym kierunku podążała propaganda
Ligi Morskiej i Kolonialnej przypominającej społeczeństwu polskiemu (mniej
Europie czy światu) nie zrealizowane zdolności kolonizacyjne. Program ekspansji
motywowanej najczęściej potrzebami surowcowymi oraz dużą dynamiką de-
mograficzną w sytuacji zagęszczania konfliktów wokół własnego domu był
elementem podbudowy wiary we własne siły oraz zdolności do obrony stanu po-
siadania. Polską mocarstwowość społeczeństwo polskie pojmowało raczej w kon-
tekście siły własnej, dostatecznie dużej, by nie oddać nawet guzika.
Jednak polska mocarstwowośc to także determinacja w realizacji własnych celów,
nawet wówczas, gdy jej samodzielna działalność została przez mocarstwa
zakazana. Tak było w przypadku Zaolzia, co rozgniewało Moskwę i było bardzo źle
ocenione przez wszystkich polityków naradzających się w Monachium. Nie
przebierali przeto w słowach, jakby radując się, że jest w Europie ktoś (Beck) lub
coś (państwo polskie) jeszcze bardziej pogardzane z powodu "zdrady monachij-
skiej". Dosadny zwykle Winston Churchill po powrocie Chamberlaina z Mona-
chium powiedział: "Mieli do wyboru wojnę lub hańbę. Wybrali hańbę. Wojnę będą
mieli i tak". Politykę Polski przyrównał do postępowania hieny, która rzuciła się na
konającą Czechosłowację. Stanął zatem Churchill w rzędzie tych, którzy życzyli
Polsce wszystkiego najgorszego. Powszechności tego mniemania towarzyszyło
przypominanie rozwoju polskiej agresywności. Kiedy w 1938 r. dogorywała Au-
stria, z Warszawy wyszło ultimatum do Litwy żądające nawiązania stosunków
dyplomatycznych. Litwa uległa. Po upływie pół roku, przy okazji kolejnej zawie-
ruchy wywołanej przez hitlerowskie Niemcy Warszawa zadała "cios w plecy"
Czechosłowacji i zajęła Zaolzie. Dlatego nawet w Dzienniku bardzo Polsce życzli-
wego włoskiego ministra spraw zagranicznych Galeazzo Ciano widnieje opinia
Mussoliniego, który w obecności ambasadora Wielkiej Brytanii w Rzymie Percy
Loraine'a powiedział, że Polska jest ostatnim krajem mającym prawo przemawiania
w obronie Pragi, gdyż ostatni śmiertelny cios zadała Czechosłowacji wówczas, gdy ta
leżała na ziemi.
Także z uwzględnieniem tej perspektywy jesień 1938 r. otwiera nowy rozdział w
polityce państwa polskiego. Sytuacja Polski, dzięki polityce realizowanej "na
ostro" i wyrażającej się w ultymatywnych notach przekazanych w ciągu 1938 roku
do Kowna i Pragi, stała się dramatycznie trudna. Odpowiedzialny za tę politykę
minister Beck starał się nową sytuację tuszować, nie tylko przed społeczeństwem,
ale nawet przed kolegami z gabinetu. "Linia 26 stycznia" w sposób jednoznaczny
straciła rację bytu. Ale przerzucanie steru polityki państwa z filoniemieckiej na
antyniemiecką dokonywało się z udziałem ministra Becka, mającego w Europie
opinię sojusznika Hitlera. Rodziło to liczne wątpliwości, nawet wśród tych
przeciętnych "zjadaczy chleba" z Francji i Anglii, którym polityka monachijska
dogadzała, a nawet bardzo się podobała.
Dramaturgia sytuacji Polski była oczywista dla większości ludzi zabierających
głos w sprawach polityki międzynarodowej. Dążenie Niemiec do zajęcia pierw-
szego miejsca w Europie Środkowowschodniej kontrastowało z ewidentną nie-
możnością Polski do przeciwstawienia się tej tendencji. Kiedy ambasador Polski

311

w Berlinie Józef Lipski sugerował w sierpniu 1938 r. ministrowi Beckowi podjęcie
energicznych kroków w duchu antyniemieckim, został przystopowany przez szefa
uwagą o zmianie układu sił między Polską a Niemcami; nikłe też były nadzieje na
pomoc państw trzecich: jeślibyśmy nawet poszli ,,na ostro" z Hitlerem, to kto nas
poprze? pytał Beck ambasadora Lipskiego. "Przecież sprzedano by nas jak bułkę
za grosz. Twoje założenie ambasadorze jest słuszne, ale nie ma po temu ani sił
potrzebnych, ani odpowiedniego klimatu na Zachodzie".
Z punktu widzenia Zachodu sytuacja w ostatnich kilkunastu miesiącach po-
przedzających II wojnę światową zmieniała się powoli i w sposób mało przekonujący.
W Berlinie ujawniła się natomiast istniejąca "od zawsze", a jedynie okresowo
kamuflowana z powodów taktycznych chęć podporządkowania Polski w nadziei na
uczynienie z niej państwa satelickiego. Tak należy odebrać słowa Ribbentropa
skierowane do ambasadora Lipskiego 24 października 1938 r., że nadszedł czas na
generalne uporządkowanie istniejących między Polską i Rzeszą problemów i
"ukoronowanie rozpoczętego przez marszałka Piłsudskiego i Fiihrera dzieła
przymierza".
Zamieszanie wywołane w Warszawie tak sformułowaną inicjatywą Rzeszy
braną pod uwagę, ale zawsze odrzucaną spowodowało pozytywne zmiany w
stosunkach polsko-radzieckich. PAT i TASS 26 listopada 1938 r. powiadomiły
oprowadzonych rozmowach w duchu umocnienia wzajemnych zobowiązań, których
najważniejszym elementem był pakt o nieagresji. Przejawem odwiiży w refe-cjach
między obu państwami była umowa handlowa podpisana 19 lutego 1939 r., której nie
zdołano wynegocjować przez minione lata. Przewidywała ona kilkuna-stokrotny
wzrost wzajemnych obrotów w stosunku do 1938 r. Pośpiech z jej wdrożeniem do
praktyki zamanifestowano w ten sposób, że w oczekiwaniu na ratyfikację Sejmu
prezydent wydał stosowne rozporządzenie.
Zasadniczy punkt ciężkości koncentrował się na granicy północnej i zachodniej.
Trwający kilka miesięcy, stopniowo się wzmagający nacisk na rząd i dyplomację
polską obejmował rozmowy ministra Becka z Hitlerem w Berchtesgaden 5
stycznia 1939 r. i dnia następnego z Ribbentropem w Berlinie, wizytę Ribbentropa w
Warszawie z okazji 5 rocznicy narodzin "linii 26 stycznia", czy wizytę Re-
ichsfuhrera SS Himmlera 18-21 lutego. Mimo licznych przyjaznych gestów i sfor-t
mułowań, drogi Niemiec i Polski coraz jawniej rozchodziły się. Minister Beck długo
zwlekał z powiadomieniem francuskiego sojusznika o niemieckich żądaniach.
Podobnie zresztą postępowali Niemcy, którzy o swoich najbliższych planach nie
rozmawiali ani z Włochami, ani z Japończykami. Nie znaczy to, że problemu nie
dostrzegano, choćby w prasie francuskiej i angielskiej, gdzie oprócz najróżniej-
szych spekulacji pojawiły się analizy biorące za podstawę założenie, że Hitler po-
stawił Polsce ultimatum: albo sojusz i korzyści terytorialne, albo unicestwienie.
Perspektywa wprzęgnięcia Polski w niemiecki rydwan stanowiła zagrożenie
dla Zachodu, który nigdy nie zrezygnował z prób pchnięcia agresywnego hitleryzmu
na Wschód. Teza ta, jakkolwiek chętnie i często kwestionowana, znajduje
dostatecznie mocne podstawy nie tylko w źródłach, ale logice francuskiej czy bry-
tyjskiej racji stanu. Tej samej zresztą logiki nie można odmawiać Związkowi Ra-
dzieckiemu, który liczył na wybuch wojny na Zachodzie. Kiedy jednak 14 marca
1939 r. ogłoszona została secesja Słowacji, która kilkanaście dni później zapragnę-

312

la opieki Rzeszy, kiedy 16 marca Czechy i Morawy stały się jako protektorat
częścią Rzeszy, kiedy 22 marca Litwa przekazała Kłajpedę III Rzeszy w stolicach
większości państw europejskich perspektywa wojny stała się namacalną i realną.
Tak ewidentnie rozchwianej równowagi na "starym kontynencie" nie mogły
akceptować pozostałe mocarstwa.
Trwające cały czas próby obrony pokoju stawały się coraz trudniejsze przede
wszystkim z powodu różnie manifestowanej przez Niemców pewności, że ich
punkt widzenia jest jedynie słuszny i wcześniej czy później zostanie przeforsowany.
Rosła też ich wiara w siłę własną, co wyrażało się według opinii Galeazzo Ciano,
zanotowanej pod datą 11 sierpnia 1939 r., "bezwzględną wolą rozpętania wojny".
Nawet "gdyby Niemcom dano więcej niż żądają, zaatakują mimo wszystko, bo po
prostu są opętani przez demona zniszczenia".
Wkroczenie 15 marca 1939 r. wojsk niemieckich do Pragi (zimno i deszcz ze
śniegiem to swoisty akompaniament dla tej agresji) dodatkowo podnosiło zna-
czenie Polski jako newralgicznego punktu na mapie Europy. Jak nigdy wcześniej w
XX wieku, może poza lipcem i sierpniem 1920 r. i ewentualnie grudniem 1981 r.
podejmowane w Warszawie decyzje ważyły na losach kontynentu. Poza tym
polityczna konfrontacja nabierała tempa i szerszego wymiaru. Na likwidacji państwa
czechosłowackiego zyskali Węgrzy, którzy w marcu 1939 r, zajęli Ruś Zakar-packą.
Polska zyskała dodatkowego, ósmego, szczęśliwie przyjaznego sąsiada. Ten
namacalny przejaw ciągnącej się przez cały okres międzywojenny wrogości wobec
Czechosłowacji oba zwycięskie państwa bardzo celebrowały. Rozgłos był jednak
odwrotnie proporcjonalny do realnego znaczenia tego sukcesu, uzyskanego zresztą
z łaski arbitrów niemieckich i włoskich.
Zmiany i korekty terytorialne na południu Polski w sposób zasadniczy pogarszały
strategiczne położenie kraju, znajdującego się pod rosnącą presją sąsiada z
zachodu, koncentrującego się na weryfikacji kolejnych punktów swego politycznego
programu. Szczególnie częstym tematem była sytuacja Wolnego Miasta Gdańska, od lat
nazywanego "barometrem", "papierkiem lakmusowym" stosunków polsko-
niemieckich. Tak też było wiosną i latem 1939 r. Ribbentrop 26 marca miał pretensje
do ambasadora Lipskiego o zarządzenia wojskowe wprowadzone w Polsce w
odpowiedzi na zmianę sytuacji po 15 marca. Chodziło o ruchy czterech dywizji,
które nie tylko zostały postawione w stan gotowości bojowej, ale także przesunięte
nad granicę niemiecką. Ribbentrop przestrzegał więc, że agresja Polski przeciw
Gdańskowi będzie uznana za agresję przeciwko Rzeszy. Rozmowa ta miała swój
dalszy ciąg w Warszawie, gdzie 28 marca 1939 r. minister Beck oświadczył
ambasadorowi von Moltkemu, że jakakolwiek zmiana istniejącego status quo w
Gdańsku potraktowana będzie jako agresja przeciwko Polsce. Zaskoczony ambasador
mówiąc, że jest to próba prowadzenia negocjacji na ostrzu bagnetów, usłyszał: "za
waszym przykładem".
Drugim, szczególnie silnie eksploatowanym obszarem hitlerowskiej propagandy
był zły los niemieckiej mniejszości w Polsce. Kwestia ta, podtrzymywana przez cały
międzywojenny czas przez różne ośrodki Polsce nieprzyjazne (upowszechniające
świadomie przerysowany obraz polskiej nietolerancji), nakładała się na negatywny
obraz Polaka ważącego się na wywyższanie, a nawet gnębienie przedstawicieli
narodu niemieckiego. Kontekst psychospołeczny tej propagandy

313

był o tyle jeszcze silniejszy, że za jego istotę przyjęto niezbywalną rywalizację obu
żywiołów, w której stawką było życie i panowanie tylko jednego, zwycięskiego...
Trzeba podkreślić, że grunt dla takiej akcji był bardzo dobrze przygotowany.
Badania Wojciecha Wrzesińskiego uwypuklają zasadniczą różnicę między formalnie
poprawnymi stosunkami polsko-niemieckimi wynikającymi z "linii 26 stycznia" a
upowszechnianiem wśród nazistów pseudonaukowych teorii negatywnie
sytuujących wyobrażenia o Polsce i Polakach. Inny był zatem w III Rzeszy obraz
stosunków polsko-niemieckich widziany z okien ambasad, inny zaś w rzeczywi-
stości społecznej oraz kamuflowanej propagandzie, nasilającej się w miarę przy-
bliżania perspektywy rozwiązania siłowego. Im bliżej wojny, tym wyraźniej zle-
wało się w Niemczech negatywne wyobrażenie o Polakach z działaniami władz.
Stosunki z Polską szpikowane były prowokacjami i pretekstami, szytymi tak gru-
bymi nićmi, że ich wymienianie uwłacza rozumnemu człowiekowi. Ale Hitler nie
krył, że to zwycięzca rozstrzyga, które fakty zostaną uznane za prawdziwe i kto
pierwszy strzelał.
Niemcy, którzy żyli w Polsce w poczuciu krzywdy wyrządzonej im i całemu
narodowi po I wojnie światowej, z natury rzeczy hołubili hasła wielkogermańskiej
dominacji, utożsamiane z nazizmem i jego wodzem. Zhitleryzowanych Niem-ów z
Pomorza i części Wielkopolski oraz Śląska opanowała żądza odwetu. Przygotowania
prowadzone były pod dyktando lub w porozumieniu z budowaną sukcesywnie
siatką Abwehry jak potocznie nazywano niemiecki wywiad i kontrwywiad. W
samym tylko województwie poznańskim liczba zarejestrowanych w lipcu 1939 r.
przez Abwehrę współpracowników wynosiła 2324. Wielu młodych Niemców,
uciekając przed spodziewanym poborem do wojska, porzucało dom rodzinny i
wyjeżdżało do Niemiec. Wśród 100 tyś. Niemców, którzy w ciągu kilku miesięcy
poprzedzających wojnę wyjechali z Polski, znalazła się pewna grupa osób
spełniających różne misje informacyjne. Niezawodnie był wśród nich pastor parafii
ewangelicko-reforrnowanej Wolfgang K. W. Bickerich. Ze szczegółowych badań
prowadzonych przez Mirosławę Komolkę w odniesieniu do Leszna wynika, że w
ciągu ośmiu miesięcy 1939 r. wyjeżdżał on do Niemiec 12 razy. Nie ma wątpliwości,
że pastor Bickerich gromadził informacje dotyczące lokalnych stosunków
gospodarczych i społecznych, segregując Polaków wedle ich stosunku do
Niemców. Wybitniejsi obywatele mieli własne kartoteki. Działalność ta, możliwa do
tłumaczenia gorliwością duszpasterską pastora, przybiera zupełnie jednoznaczny
wyraz, jeśli zważyć, że był on tłumaczem i opiniodawcą podczas procesu lesz-
czyniaków i rozstrzelania 20 spośród aresztowanych zakładników po agresji nie-
mieckiej .
Istniejąca w Polsce V kolumna złożona z Niemców zafascynowanych wizją
Wielkiej Rzeszy czerpała też poparcie z przeznaczonych dla mniejszości niemieckich
ambon Kościoła katolickiego. Nadzór polskich biskupów sprawowany w Poznaniu,
Bydgoszczy czy innych mniejszych miejscowościach nad pracą duszpasterską
księży niemieckich w sposób poważny ograniczał swobodę ruchów. Zbyt jawnych
sympatyków hitleryzmu, choćby podpisujących swą korespondencję pozdrowieniem
"Heil Hitler" jak to miało miejsce w przypadku franciszkanina Wenantiusa
Kempfa, pełniącego przez dziesięć lat funkcję duszpasterza Niemców w Poznaniu
skutecznie eliminowano. W każdym jednak przypadku spory wo-

314

kół swobody praktyk religijnych kapłanów wypełniających posługi wśród mniej-
szości niemieckiej stawały się problemem politycznym, angażującym miejscową
ludność, konsulaty, ministerstwa spraw zagranicznych, episkopaty, docierając często
via Watykan do szczytów władzy.
Pospieszne ewoluowanie stosunków niemiecko-polskich do poziomu otwartej
wrogości, grożącej wybuchem wojny, skłoniło rząd brytyjski do udzielenia Polsce
gwarancji pomocy na wypadek zagrożenia jej niepodległości. Kwestię tę, w
formule uzgodnionej z rządem polskim, postawił premier Neville Chamberlain w
Izbie Gmin 31 marca 1939 r. Zachwyciła ona Polaków, którzy od lat bezskutecznie
zabiegali o pozyskanie rządu brytyjskiego dla stabilizacji granic państwa. Sądzono,
że dążeniu temu stało się zadość, zwłaszcza że brytyjskie gwarancje dla Polski
potwierdzone zostały dwustronnym układem podpisanym 6 kwietnia. Wyobraźnię
podniecały kolejne gwarancje udzielone przez Wielką Brytanię dla Grecji i Rumunii,
a później także Turcji. Tym samym więc radowano się Polska została wpisana
w szerszą panoramę brytyjskiej mobilizacji zakładającej bardziej stanowczy opór
przeciwko rozwiązaniom narzucanym Europie przez Hitlera.
Analiza gwarancji brytyjskich w kontekście spraw polskich prowadzi do
sprzecznych wniosków. Nadal nie brak opinii, że Polska przechytrzyła Brytyj-
czyków, podstępnie wciągając ich do sojuszu, by później sabotować ich działania
mogące uratować pokój. Z tezy tej wyprowadza się nawet wniosek o współodpo-
wiedzialności Polski za wybuch wojny światowej, której bez wymuszonego zaan-
gażowania Wielkiej Brytanii można było uniknąć.
Równie krytycznie do gwarancji brytyjskich podeszli polscy germanofile. Wła-
dysław Studnicki jeden z najbardziej reprezentatywnych przedstawicieli tego
elitarnego ruchu energicznie protestował twierdząc, że przyłączenie się Polski do
bloku antyniemieckiego to niemal pewne uderzenie w najsłabsze ogniwo aliansu. Nie
wierzył też w efektywną pomoc Zachodu, a zdolność obronną Wojska Polskiego
określał na sześć tygodni.
Niewątpliwie Brytyjczycy przekonani o szczególnie groźnym stanie stosunków
polsko-niemieckich, jak również zatrwożeni możliwością wojny z Niemcami na
warunkach ustalonych w Berlinie, dążyli do przechwycenia steru negocjacji z
zamiarem wybiórczej obrony status quo. Bardzo też w Londynie obawiano się
załamania Polski i przyłączenia się jej do niemieckiego bloku. W takim razie Rzesza
bezpieczna od wschodu i południa miałaby pełną swobodę w grze antyfran-cuskiej
i antybrytyjskiej. Dlatego też jak pisze Henryk Batowski przed Wielką Brytanią,
a także Francją na przełomie lat 1938-1939 stało zadanie niedopuszczenia do
podporządkowania Polski przez Niemcy. "Taka jest geneza wszystkich awansów
brytyjskich i francuskich pod adresem Polski, taka przyczyna pośpiechu, by pozycję
Polski określić jak najszybciej w sensie dla Zachodu korzystnym". Stąd wzięła się
zasadnicza zmiana polityki brytyjskiej, która włączyła do swego programu
gwarancje niepodległości Polski, choć długo kluczyła, by poza gwarancjami
pozostawić kwestię granic. Znaczyło to, że stawiana wówczas przez Niemców
sprawa przynależności Gdańska, a szerzej integralności państwa polskiego, nie była
dla Brytyjczyków kwestią tabu.
Gwarancje brytyjskie dla zagrożonej wojną Polski wywołały w Europie zrozu-
miałe poruszenie. Rozochociły Francuzów, którzy nie bez oporów potwier-

315

dzili 13 kwietnia zobowiązania sojusznicze. Wynegocjowany następnie układ woj-
skowy precyzował, że w przypadku agresji Niemiec na Polskę Francja przystąpi do
ofensywy na froncie zachodnim w piętnaście dni od ogłoszenia mobilizacji.
Gwarancje brytyjskie zaskoczyły Hitlera, który wściekał się biegając po pokoju i
waląc w stół krzyczał o polityce okrążania. Przygotowaniom planu operacyjnego
nazwanego Fali Weiss (Biały Wariant) nadano priorytet. Zwykłe stosunki między-
państwowe uległy zamrożeniu. Przedstawiciele rządu Rzeszy, w tym także ambasador
w Warszawie Hans Adolf von Moltke unikali oficjalnych kontaktów. Woczekiwania
na pokojową kapitulację podjęta została w całych Niemczech antypolska kampania
znakomicie sterowana przez zaprawionego w tej roli Goebbelsa. Jej elementem była
mowa Hitlera wygłoszona 28 kwietnia w Reichstagu, w której uznano Polskę i
Wielką Brytanię za podżegaczy wojennych. Wypowiedzenie umów łączących
Polskę i Niemcy oznaczało definitywny kres "linii 26 stycznia", którą Hitler chciał
zastąpić nowym układem. Kuriozalność przedstawionej wówczas Niemcom, Polsce
i Europie propozycji polegała na tym, że w momencie prezentacji obwieszczono ich
nieaktualność, pozostawiając potomności werdykt "czy rzeczywiście słusznie
postąpiono, odrzucając tę moją wyjątkową propozycję". Potomność ocenia...
Ubolewaniu Hitlera nad postępowaniem rządu polskiego towarzyszyło wy-
mowne przypomnienie sytuacji Czechosłowacji sprzed roku, kiedy to "pod naci-
skiem zakłamanej nagonki prowadzonej na całym świecie" przystąpiła ona do
mobilizacji swych sil zbrojnych. Podobne postępowanie rządu polskiego kon-
trastowało z dobrą wolą Rzeszy oferującą "wyjątkowy kompromis", w którym
"Polska nie była w ogóle, moim zdaniem, stroną dającą, lecz tylko biorącą; nie
ulega bowiem najmniejszej wątpliwości, że Gdańsk nigdy nie będzie polski".
W oczekiwanej z dużym napięciem polskiej odpowiedzi, przedstawionej w
Sejmie 5 maja przez ministra Becka, każda ze stron oraz licznych europejskich
kibiców starała się wyłuskiwać akcenty im najbardziej dogadzające. Dla ogółu
obywateli państwa polskiego podstawowe znaczenie miała kwestia pokoju i wojny.
Jeśli bowiem na horyzoncie wojna, to inne nastawienie mieli do ukształtowanej
sytuacji Polacy, inne poniewierani przez Rzeszę Żydzi, którzy jeśli już po ogromnych
kłopotach znaleźli się w Polsce przyrównywali ją nieraz do "ziemi obiecanej",
inaczej kokietowani przez Berlin Ukraińcy (problemem mogło być to, że aż 12%
stanu Wojska Polskiego to Ukraińcy), a jeszcze inaczej problem zysków i strat ważyli
obywatele polscy z mniejszości niemieckiej. Jakkolwiek losy jednostek i rodzin
układały się w mozaikę o nieskończonej liczbie sytuacji, to jednak perspektywa
wojny nawet dla Niemców przekonanych, że będzie to kolejny Pamdemarsch
czyniła z odpowiedzi rządu polskiego obiekt powszechnego zainteresowania.
"Słuchała jej cała Polska zanotowała Maria Dąbrowska wszędzie przerwano
pracę, wszyscy przy głośnikach. Doskonała mowa, zarówno w formie, jak i w
treści". Przemówienie ministra Becka w Sejmie pozostawiało wprawdzie furtkę dla
dalszych rozmów, jednak rachuby na jednostronne koncesje ze strony Polski nie
miały podstaw. "W mowie swej pan Kanclerz Rzeszy jako koncesję ze swej strony
proponuje uznanie i przyjęcie definitywnie istniejącej między Polską a Niemcami
granicy [...] chodziłoby tu o uznanie naszej de iure i de "neto, bezspornej własności,
więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może

316

zmienić mej tezy, że dezyderaty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady po-
zostają żądaniami jednostronnymi". Beck wystąpił jako przedstawiciel państwa,
które wysoko ceni sobie honor i dlatego od Bałtyku Polska "odepchnąć się nie da".
Stanowisko rządu polskiego zaprezentowane przez ministra Becka w Sejmie
spotkało się także z bardzo dobrym przyjęciem opozycji, która przypisywała sobie
zasługę, że w końcu władza opamiętała się kładąc kres wspólnemu marszowi
polsko-niemieckiemu. Związany z rewolucyjną lewicą Władysław Broniewski
znakomicie oddał wzrost nastrojów patriotycznych w wierszu Bagnet na broń na-
pisanym w kwietniu 1939 r.
Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli, ale
krwi nie odmówi nikt: wysączymy ją
z piersi i pieśni. Cóż, że nieraz
smakował gorzko na tej ziemi
więzienny chleb? Za tę dłoń
podniesioną nad Polską -kula w łeb!
Kierownictwo PPS odstąpiło od demonstracji pierwszomajowych, a przybyły z
emigracji Wincenty Witos wzywał chłopów 29 maja 1939 r. słowami: "Macie
służyć Państwu bez względu na to, jaki jest rząd". Sędziwy już, ale gotowy do
ofiar Ignacy Paderewski w oświadczeniu dotyczącym stosunków polsko-niemiec-
kich, ogłoszonym w związku z pogłoskami o bliskiej już wojnie, stwierdzał: "Niech
nieprzyjaciele nasi nie łudzą się, że z naszych wewnętrznych tarć politycznych
potrafią wyciągnąć dla siebie jakieś korzyści. Uprzedzamy lojalnie przed decydującą
walką, iż w razie najmniejszego zamachu na ziemie naszych praojców zastaną naród
polski zjednoczony, silny i karny, gotów do poniesienia najwyższych ofiar z
mienia i krwi".
Podobne deklaracje stanowiły element konsolidacji ogółu społeczeństwa, które
manifestowało przy różnych okazjach swoje przywiązanie do państwa w nie-
uszczuplonej postaci. Oto np. organizowane co roku przez Ligę Morską i Kolo-
nialną wianki miały w 1939 r. o tyle specyficzny wydźwięk, że tradycji tej
towarzyszyły apele w sprawie Gdańska, którego "nie oddamy, chyba po naszych
trupach. I wszystkie te zaklęcia w cichą noc czerwcową popłynęły z prądem, aż do
Gdańska" czytamy w Orędowniku Urzędowym Powiatu Szubińskiego z l lipca
1939 r.
Nadrzędnym hasłem tych i podobnych uroczystości było zdanie z mowy mi-
nistra Becka, że Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da. Atmosferę społecznej
mobilizacji podniecały liczne uroczystości z udziałem przedstawicieli armii, podczas
których różne środowiska społeczno-narodowe (nawet gazeciarze warszawscy),
miejscowości, zakłady pracy, szkoły itp. przekazywały sprzęt wojskowy lub środki
na zakup broni. Ogromny ładunek patriotyzmu niosła ze sobą zbiórka na Fundusz
Obrony Narodowej (FON). W tej powszechnej akcji, obejmującej także wiele
rodzin z mniejszości narodowych, urzeczywistniła się nadzieja, że oddanie
obrączek ślubnych czy przekazywanych z pokolenia na pokolenie precjozów ro-
dzinnych przysłuży się Polsce i uchroni kraj przed wojną i zagładą.

317

Skrywany do przełomu kwietnia i maja konflikt niemiecko-polski stał się te-
matem przykuwającym powszechną uwagę. Najróżniej motywowanym populi-
stycznym dywagacjom oraz dyplomatycznym pertraktacjom towarzyszyły obawy,
że paneuropejska wojna, o której mówiono od dawna, jest blisko. Strach przed nią
podpowiadał walkę o utrzymanie pokoju, a co najmniej odroczenie wybuchu. Stąd
mnożące się naciski na Polskę, by ustąpiła w imię interesu cywilizacji "starego
kontynentu". Artykuł francuskiego dziennikarza Marcela Deata w prowincjonalnym
piśmie z 5 maja 1939 r. z tytułem Czy warto umierać za Gdańsk? znakomicie oddaje ów
dramatyczny nastrój obejmujący ogromną większość Europejczyków. Uległ jej
także Pius XII, który w końcu sierpnia tłumaczył za pośrednictwem nuncjusza w
Polsce Filippo Cortesiego że odstąpienie Pomorza i Gdańska może uratować
pokój. Beck odpowiedział, że ogłoszenie takiego życzenia Watykanu "obraziłoby
najżywsze uczucia katolickiej większości mego kraju".
Koncentracja potężnej fali propagandowej na sprawie Gdańska i "korytarza" to
także sugestia dla rządów i społeczeństw Europy, aby zajęły wobec nabrzmie-
wającego sporu postawę "rozsądną". Rzeszy chodziło o rozprawienie się z Polską w
ramach lokalnego konfliktu. Cel ten można było osiągnąć tylko wówczas, gdy do
sporu polsko-niemieckiego o Gdańsk nie wmiesza się żadne inne państwo ani po
stronie Niemiec, ani po stronie Polski.
To jeden z głównych powodów, że Polska coraz częściej i coraz jawniej pozo-
stawiana była sama sobie. Osamotnienie potęgowało się tym bardziej, że dyplo-
macja polska nie chciała współpracować z każdym, gdyż koszty takiej współpracy
mogły być duże, zgoła nieobliczalne. Ograniczenia te powodowały, że im bliżej
wojny, tym bardziej zawężały się możliwości polskiej polityki zagranicznej. Z
miesiąca na miesiąc stawała się ona coraz wyraźniej przedmiotem gry między-
narodowej. Jakkolwiek ochotę do udziału w tej grze zdradzało wiele państw bliżej i
dalej położonych od Warszawy, to jednak pierwszoplanowa rola Londynu, Berlina i
Moskwy stawała się coraz bardziej wyrazista.
W powodzi różnych inicjatyw mających pohamować niemiecką żądzę poszerzania
swego terytorium ważne miejsce zajmują negocjacje bryfyjsko-francusko-
rK>d?,ierJdPr prowadzone niespiesznie w Moskwie od kwietnia 1939 r. Rozmawiano w
atmosferze braku wzajemnego zaufania oraz nadrzędnego dążenia do ulokowania
wybuchu wojny najdalej od wiasnego domu.YJO\SKA &o rozmów TÓe XcfpTO5>7L>Ttó. Rząd
radziecki oczekiwał od Francji i Wielkiej Brytanii, że dla zapewnienia skuteczności sojuszu
uzyskają one zgodę Polski na przemarsz sił radzieckich przez je} terytorium, np. przez
Malopolskę wschodnią i przez Wilno. Projekt ten był analizowany bez szans na sukces.
Rząd polski stał na niewzruszonym stanowisku, że żadne układy wojskowe z Sowieterm
Tiie wcYiodzvw gt^.VraekcKvsme. to, wyprowadzone wprost z ukształtowanej przez
Komendanta doktryny "równej odległości", określało prowadzoną w ów czas politykę
mocarstw zachodnich, koncentrującą się na niedopuszczeniu do sojuszu niemiecko-
polskiego. Kiedy cel ten, m.m. z powoćiu gwarancji brytyjsko-francuskich z przełomu
marca i kwietnia, został osiągnięty mocarstwa te starały się odroczyć wybuch wojny,
przenosząc koszty ewentualnego dogadania się z Rzeszą na Polskę.
Znakomicie w tym scenariuszu mieści się stanowisko przedstawicieli sztabów
Francji i Wielkiej Brytanii, którzy już 4 maja 1939 r. uzgodnili, że ewentualna ak-

318

tywność ich armii w razie wojny polsko-niemieckiej będzie miała charakter defen-
sywny. W sformułowanym wówczas stanowisku czytamy: "Los Polski zależeć
będzie od ostatecznego wyniku wojny, a to z kolei zależeć będzie od naszej moż-
liwości doprowadzenia na końcu do klęski Niemiec, nie zaś od naszej możliwości, by
zmniejszyć nacisk na Polskę na początku".
Swoistym suplementem do tego stanowiska były ciągnące się przez kilka mie-
sięcy rokowania w sprawie brytyjskiej pożyczki na dozbrojenie polskich sił zbroj-
nych. Kpiono z tego nawet w życzliwej rządowi prasie, że sfinalizowany 2 sierpnia
1939 r. układ na sumę 8 mln funtów w formie kredytu towarowego w niewielkim
stopniu spełni swój ponad miarę reklamowany cel. Marian Zgórniak w dobrej
książce o sytuacji militarnej Europy w latach 1938-1939 stwierdza, że do chwili
wybuchu II wojny światowej Polska nie otrzymała od Wielkiej Brytanii "praktycznie
żadnej pomocy materialnej i finansowej. Skromne rozmiary kredytu brytyjskiego
dla Polski stanowiły dla Hitlera dodatkowy argument, iż Anglicy w rzeczywistości
nie zamierzają pomóc Polsce, a udzielone jej gwarancje stanowią obietnice
całkowicie bez pokrycia".
Trudna sytuacja Polski zarówno z ogólnopolitycznego, jak i militarnego
punktu widzenia była dobrze znana w Berlinie. Utwierdzono się tam w prze-
konaniu, że Wielka Brytania i Francja, mimo przyjętych zobowiązań, nie zdecydują
się na militarne wsparcie Polski. Natomiast jak jednoznacznie stwierdził Hitler
22 sierpnia 1939 r. "w czasie konfliktu z Zachodem zaatakuje nas Polska".
Dlatego tak bardzo irytujący wodza Rzeszy opór Polski chciał on złamać wręcz
nieprawdopodobnym dla wielu aliansem państwa faszystowskiego z ko-
munistycznym .
Flirt niemiecko-radziecki uwidocznił się z początkiem 1939 r. Sensacją dorocznego
spotkania korpusu dyplomatycznego z Hitlerem 12 stycznia była jego ponad
dziesięciominutowa pogawędka z ambasadorem ZSRR w Berlinie Aleksiejem F.
Mierekałowem. Tak długa wymiana uprzejmości była wymowna, jeśli zważyć na
szpaler oczekujących dyplomatów, ustawionych w zależności od daty rozpoczęcia
misji w Berlinie. "Hitler był niezwykle uprzejmy i nie zważając na moją złą
znajomość języka prowadził rozmowę bez tłumacza" raportował Mierekałow do
Moskwy. Do tonu Fiihrera starali się dostroić członkowie świty wśród nich
Ribbentrop i generał Keitel.
Sytuacja ta była skutkiem branej pod uwagę w Kancelarii Rzeszy zmiany kursu
wobec ZSRR. Jednym z bodźców do tego były rachuby na zwiększenie importu
surowców, niezbędnych dla realizacji czteroletniego planu ekonomicznego przy-
gotowania wojny, nadzorowanego przez Hermanna Góringa. Niemieckie zabiegi o
gospodarczą harmonię znalazły życzliwy odzew w Moskwie, gdzie godząc się
na rozmowy w sprawie podpisania traktatu handlowego miano na widoku
odsunięcie na 4-5 lat widma wojny. Takie wszakże zadanie postawił Stalin wysyłając
w 1938 r. do Berlina nowego ambasadora właśnie Mierekałowa, pracowitego i
akuratnego inżyniera, całkowitego homo novus w dyplomacji.
Dostrzegalne w różnych punktach Europy napięcie osiągnęło etapowy zenit 15
marca 1939 r., kiedy Hitler wprawił w osłupienie sygnatariuszy układu mona-
chijskiego i dopełnił rozbioru Czechosłowacji. Trzy dni później, na śniadaniu dy-
plomatycznym w gmachu Kancelarii Rzeszy ambasadorowi Mierekałowowi wy-

319

znaczono miejsce tuż za posłami państw Osi Japonii i Włoch. Żona radzieckiego
ambasadora siedziała vis a vis Góringa.
Awanse towarzyskie były zapowiedzią kolejnych inicjatyw. Sekretarz stanu na
Wilhelmstrasse, Ernst von Weizsacker, 17 kwietnia podjął w rozmowie z amba-
sadorem Mierekałowem temat polepszenia dwustronnych stosunków tak go-
spodarczych, jak i politycznych. Poruszony tą inicjatywą Stalin w trybie pilnym
wezwał Mierekałowa na Kreml. Wieczorem 21 kwietnia, w obecności W. Mołoto-
wa, Mikojana, Kaganowicza, Berii i Malenkowa (ale bez Litwinowa!) Stalin zadał
przybyłemu z Berlina ambasadorowi kardynalne pytanie: "Powiedźcie no ruszą
na nas Niemcy, czy nie ruszą?". Ambasador w dłuższym wywodzie przekonywał,
że ZSRR zostanie zaatakowany, ale za 2-3 lata. Podczas tego spotkania
wysłuchano także informacji Majskiego o szansach w rokowaniach z Francją i
Wielką Brytanią, których rzecznikiem był Litwinow, usunięty zresztą ze stanowiska
kilkanaście dni później 3 maja. Atrakcyjność oferty niemieckiej z perspektywy
Kremla była duża: w zamian za neutralność w wojnie z Polską wolna ręka w
krajach nadbałtyckich oraz podział stref wpływów w Polsce. Czas naglił.
Joachim von Ribbentrop 18 sierpnia 1939 r. bardzo pilnie telegrafował do amba-
sadora niemieckiego w Moskwie, Friedricha Wernera von der Schulenburga, polecając
spieszne przekazanie Mołotowowi prośby o zgodę na jego bezzwłoczny przyjazd do
Moskwy. Powodem tego nalegania była szybko zmieniająca się sytuacja między-
narodowa, która skłoniła Fuhrera do "zastosowania innej, szybko prowadzącej do
celu metody". Stosunki polsko-niemieckie zaostrzają się z dnia na dzień instruował
Ribbentrop. "Musimy się liczyć z tym, że każdej chwili nastąpić mogą wydarzenia, które
sprawią, że wybuch otwartego konfliktu będzie nie do uniknięcia. Z uwagi na postawę
Rządu Polskiego nie panujemy w tym wypadku nad sytuacją".
Sugestia poprawy stosunków wobec wysoce prawdopodobnej agresji niemieckiej
na Polskę była dla ZSRR tym atrakcyjniejsza, że brak było realnych widoków na
doprowadzenie do finału rokowań na temat współdziałania wojskowego z Wielką
Brytanią, Francją i Polską. Zgoda Stalina na przyjazd do Moskwy ministra
Ribbentropa była ogromnym zaskoczeniem. Porównywalną niespodzianką była
umowa podpisana 23 sierpnia, po krótkich negocjacjach.
Pakt znany pod nazwą Ribbentrop-Mołotow lub Hitler-Stalin był zarówno
układem o neutralności, jak i współdziałaniu w podziale Polski. Składał się z części
jawnej oraz ściśle tajnej, stanowiącej istotę tego dokumentu. Oto jego treść: "[...]

Przy okazji podpisania Paktu o nieagresji pomiędzy Rzeszą Niemiecką i Związkiem
Socjalistycznych Republik Rad podpisani pełnomocnicy obu stron przedyskutowali
w najściślej tajnych rozmowach sprawę granicy ich obopólnych stref interesów w
Europie Wschodniej. Rozmowy te doprowadziły do następujących wniosków:

1. W wypadku terytorialnych lub politycznych zmian na terenach należących do
państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa) północna granica Litwy
stanowić będzie granicę pomiędzy strefami interesów Niemiec i ZSRR. W związku z
tym obie strony uznają interesy Litwy w rejonie Wilna.

2. W wypadku terytorialnych lub politycznych zmian na terenach należących do
Państwa Polskiego granica stref interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w
przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła i San.

320

Kwestia czy w interesach obu stron będzie pożądanym utrzymanie niezależ-
nego Państwa Polskiego i w jakich granicach będzie mogła być ostatecznie wyja-
śniona dopiero w toku dalszych wypadków politycznych. W każdym razie oba
rządy rozstrzygną tę kwestię na drodze przyjaznego porozumienia.
W stosunku do Europy Poludniowo-Wschodniej strona sowiecka określiła swe
zainteresowanie w Besarabii. Strona niemiecka zgłosiła swój całkowity brak zain-
teresowania na tych terenach.

4. Niniejszy protokół będzie traktowany przez obie strony jako najściślej tajny.

Moskwa, dnia 23 sierpnia 1939 r.
Za rząd Rzeszy Niemieckiej:
J. Ribbentrop

Pełnomocnik rządu ZSRR: W.
Mołotow".

Wiadomość o układzie radziecko-niemieckim była trudną do przebicia sensacją,
rozpamiętywaną z równym zaangażowaniem przez europejskie elity, jak i przeciętnego
człowieka z ulicy. Powszechnie zdawano sobie sprawę z jego koniunkturalnego
charakteru, ale także z tego, że w istotny sposób pogarszał on sytuację Polski.
Wzmogły się obawy, że w obliczu domniemanego współdziałania niemiecko-
radzieckiego (treść tajnego protokołu kilka godzin po jego podpisaniu znana była w
Waszyngtonie, później także w Paryżu i Londynie) Polska zgodzi się na dialog z
Rzeszą, który nieuchronnie doprowadzi do jej zwasalizowania. Wartość Polski była
jednak dla Zachodu na tyle duża, że prowadzone od kilku miesięcy w Londynie
rokowania w sprawie układu sojuszniczego spiesznie sfinalizowano. Ostatnie
szczegóły ambasador Edward Raczyński uzgadniał z ministrem Beckiem przez
telefon.
Układ brytyjsko-polski podpisany 25 sierpnia mówił o natychmiastowej po-
mocy zbrojnej, jeśli jedna ze stron stanie się obiektem agresji któregoś z państw
europejskich. W części tajnej układu wskazano na jego antyniemiecki charakter, co
notabene wydawało się równie oczywiste jak to, że układ Ribbentrop-Mołotow
zawierał tajną klauzulę dotyczącą Polski. Po prostu tajne układy dołączane do
jawnych porozumień były w okresie międzywojennym nagminne. Mimo to rząd
polski będąc stroną wielu takich umów, aż po układ z Wielką Brytanią z 25
sierpnia, nie chciał przyjąć do wiadomości, ze sekretna część radziecko-niemiec-
kiego paktu o nieagresji dotyczy rozczłonkowania państwa.
Problem zmian terytorialnych jako element trwających w owym czasie per-
traktacji z całą mocą dał o sobie znać także w układzie polsko-brytyjskim, gdzie
mówiono jedynie o niepodległości i żywotnych interesach Polski, a nie o integralności
terytorialnej. Znaczyło to, że Wielka Brytania powiązana układem sojuszniczym z
Polską mogła modelować rozwój negocjacji, w których nie było miejsca na
kapitulację, ale debata na temat nowego kształtu granicy polsko-niemieckiej, czy
nawet polsko-radzieckiej mogła być brana pod uwagę.
Perspektywa ta bardzo zresztą irytowała Hitlera, który już wówczas pożądał
wawrzynów zwycięzcy na polach bitewnych z przeciwnikiem stosunkowo słabym,
a przy tym dobrze rozpoznanym. Strach przed wojną był na Zachodzie tak duży, że
prawdopodobieństwo ataku z tej strony w obronie Gdańska czy autostra-

321

dy wydawało się tak Hitlerowi, jak i ogółowi Niemców niedorzecznością. Niemniej
jednak aktywność dyplomatyczna Londynu poszukującego filoniemieckiego
kompromisu złościła Hitlera, obawiającego się jak to ujął w rozmowie z
generałem Waltherem von Brauchitschem 14 sierpnia, że Anglicy "utrudniają mu
w ostatniej chwili podjęcie ostatecznej decyzji".
Te same obawy targały Hitlerem w odniesieniu do Mussoliniego, wsławionego
uratowaniem pokoju jesienią 1938 r. i konferencją w Monachium. Także w sierpniu roku
następnego włoskie próby usatysfakcjonowania Rzeszy na drodze negocjacji, w
formie koncertu mocarstw lub ewentualnej "czwórki" plus Polska, były równie
natarczywe co i pozbawione realnych szans na sukces. Włosi, złączeni
manifestacyjnymi więzami przyjaźni z Rzeszą (pakt antykominternowski, pakt
stalowy podpisany 22 maja 1939 r.), ale wykrwawieni w Etiopii oraz w wojnie
domowej w Hiszpanii, nie skrywali wrogości do wszelkich nowych pomysłów z
bronią w ręku. Poza wszystkim katolicka Polska, koncentrująca się w wyobrażeniach
Włochów na walce z bolszewizmem i prawosławiem, miała w Italii spore zastępy
sympatyków, o których z powodzeniem zabiegali ambasadorzy Alfred Wysocki i
Bolesław Wieniawa-Długoszowski (przy Kwirynale) oraz Władysław Skrzyński i
Kazimierz Papee (przy Watykanie). Dlatego list Hitlera do Mussoliniego,
przetelefonowany do Rzymu 25 sierpnia, w związku z zaplanowanym na dzień
następny atakiem na Polskę, wywołał nad Tybrem ogromne poruszenie. Wprawdzie
Hitler zwyczajowo nie odkrywał kart przed swym mistrzem i wodzem dyktatorów,
ale zdanie, że "nikt nie może przewidzieć, co się stanie w najbliższym czasie",
dawało wystarczające podstawy do popłochu. W odpowiedzi przekazanej tego
samego dnia w analogiczny sposób Mussolini stwierdzał, że do wojny z Anglią i
Francją nie będzie mógł przystąpić bez istotnej pomocy gospodarczej. Sporządzony
pospiesznie wykaz włoskiego zapotrzebowania na uzbrojenie zdaniem Ciano
"zabiłby byka, jeśliby umiał czytać".
Jednak w rankingu notowań, które dały Polsce kilka dodatkowych dni pokoju,
wyższe miejsce zajmuje układ sojuszniczy z Wielką Brytanią, który zachwiał prze-
konaniem Hitlera, że Zachód w razie zajęcia Gdańska "nie ruszy się". Natomiast
zapowiedź neutralności włoskiej była zgodna z oczekiwaniami Hitlera. Tylko bowiem
neutralne Włochy stwarzały szansę na regionalizację i marginalizację konfliktu
niemiecko-polskiego. Neutralna Italia to także groźny szach dla Zachodu, jeśliby
zdecydował się on na wypełnienie zobowiązań sojuszniczych wobec Warszawy. W
tym kontekście dla Hitlera najważniejsze było zachowanie neutralności włoskiej w
tajemnicy tak długo, jak to tylko będzie możliwe.
Ze wzrostem napięcia w stosunkach niemiecko-polskich zawężały się możli-
wości polskiej polityki zagranicznej. W coraz większym stopniu jej żywotne sprawy
były przedmiotem przetargów zakładających "kompromis" zwycięski dla agre-
sywnych Niemiec. Zarazem panowała jednak w Europie dość zgodna opinia, dobrze
wyrażona 30 września 1939 r. przez brytyjskiego ambasadora Kennarda w telefo-
nogramie do Foreign Office, że Polacy "wolą zginąć, niż poddać się takiemu poni-
żeniu, zwłaszcza po przykładach z Austrią, Czechosłowacją i Litwą".
Alternatywą dla polityki realizowanej przez Polskę było zbratanie się albo ze
Stalinem, albo z Hitlerem. Oba te rozwiązania cały rząd ówczesnej Polski odrzucał
zdecydowanie i kategorycznie. Także w społeczeństwie polskim postawy kapitu-

322

lanckie lub filogermańskie nie znajdowały szerszego rezonansu. Wola obrony kraju
była powszechna, chociaż różnie motywowana. Władze i społeczeństwo w zasadzie
nie dopuszczały możliwości związania się z Niemcami przeciw Francji czy Wielkiej
Brytanii. Sama myśl takiej konfiguracji wydawała się tak niedorzeczną, że
rozprawianie na ten temat wydawało się zdradą, jeśli nie zbrodnią.
II Rzeczpospolita swój kres zaznaczyła mocnym akcentem, uwypuklającym jej
historyczną rolę inicjatora zbrojnego oporu przeciwko hitleryzmowi, którego inną
drogą pokonać nie było można.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
społeczeństwo polski wobec zaborców (3)
Historia państwa i prawa Polski Testy Tablice
Czy obraz narodu i społeczeństwa polskiego w twórczości ~A19
pisarze mlodej polski wobec kryzysu kultury
Wladza lokalna a panstwo spoleczenstwo i rynek Studia przypadkow wybranych gmin wojewodztwa lodzkieg
społeczeństwo polskie a powstanie styczniowe (2)
Wladza lokalna a panstwo spoleczenstwo i rynek Wspolpraca i konkurencja e6l
Wizerunek społeczeństwa polskiego ukazany w Przedwiośniu

więcej podobnych podstron