Pilipiuk Kroniki Jakuba Wędrowycza, 1


Andrzej Pilipiuk

Kroniki Jakuba Wendrowycza

Ogłoszenia
* Radziecki traktor wraz z amunicją. Pilnie
Odzyskiwanie długów. Skuteczne. Profesjonaliści z b. SB i KGB
Ukraińskie kotki. Tanio - dyskretnie.
Poświadczenia szlachectwa, zaświadczenia o internowaniu, dyplomy uczelni
zagranicznych, świadectwa, matury. Dla młodzieży-zniżki.
Mam To. Oczekuję poważnych propozycji.
Masz problem z sąsiadami? Zadzwoń XXXX Prosić Iwana.
Chcesz zobaczyć kawałek świata i przeżyć prawdziwe przygody? Nasze biuro
oferuje zaciągi do Afganistanu, Kosowa, Czeczenii...
Dolary, akcje i obligacje za 50%. Profesjonalna jakość.
Korepetycje z przysposobienia do życia w rodzinie. Dyskretnie.
Sygnety złote z herbem produkcji rumuńskiej. Bogata oferta.
Produkcja paliwa z oleju opałowego i innych substancji. Pytać o Alchemika.
Stomatologia, protetyka. Może i bez uprawnień, ale za to dużo taniej!
Nauka pisania i czytania w domu klienta.
Egzorcysta do wynajęcia. Pełen zakres usług.
Sklep "Kraina czterech pasków" tylko u nas kupisz w jednym miejscu: dresy
adidasa, kije do bejsbola i atrapy telefonów komórkowych.
Masz problemy z duchami przodków? Coś stuka w Twoim domu? Sąsiad jest wampirem?
Udaj się do Jakuba Wędrowycza, najlepszego Cywilnego Egzorcysty w Kraju! Być
może mieszka na zapadłej wsi na Ścianie Wschodniej, być może odżywia się
własnoręcznie pędzonymi trunkami i wygląda na starego kłusownika, ale nie daj
się zwieść pozorom! Jeszcze nie pojawił się wampir, kosmita, wilkołak czy upiór,
który dalby radę nieustraszonemu egzorcyście w gumofilcach.
JAROSŁAW GRZĘDOWICZ
Andrzej Pilipiuk
KRONIKI
JAKUBA WĘDROWYCZA TOM I
" Pawłowi Siedlarowi
i Jarosławowi Grzędowiczowi
bez których zachęty i pomocy Jakub Wędrowycz
pozostałby tylko niewykorzystanym
pomysłem..."
Jakub Wędrowycz drgnął nieznacznie, gdy nie wiadomo, przez kogo wystrzelona
kula, urwała mu kawałek ucha i zagłębiła się w ścianie szopy. Brwi jego uniosły
się lekko do góry. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś go chciał zastrzelić, a
zwłaszcza w taki piękny jesienny poranek, ale skoro ktoś właśnie usiłował to
zrobić, nie było czasu do stracenia.
W następnym ułamku sekundy leżał już plackiem na ziemi, a jego własny rewolwer
odbezpieczony tkwił w spracowanej dłoni. Kolejny pocisk zagłębił się w drzwi
dobre pół metra od jego głowy. Jakub wydobył z kieszeni okulary i założył je na
nos. Chwilę później rozbryznęła się ziemia zasypując je dużą ilością piasku.
Zaklął wściekle i zaczął się czołgać. Strzelec usadowiony nie wiedzieć gdzie,
ale w każdym razie dość daleko umilał mu czołganie wystrzeliwując kolejne
pociski.
Głucho zabrzęczało trafione wiadro. Rozprysła się szyba w oknie szopy.
Zadzwoniła rynna. Egzorcysta doczołgał się do zapasowego wejścia do piwniczki i
tam dopiero odetchnął z ulgą. Kimkolwiek był ten, który strzelał, z całą
pewnością chciał go zabić. Jakub przeżył już tyle zamachów na swoje życie, że
czuł to w kościach. Ściągnął z głowy czapkę i uniósł ją na kawałku kija przez
dymnik. Nic się nie stało. Gdy jednak wysunął ją przez drzwi piwniczki
7
niewidoczny snajper znowu dał o sobie znać. Uderzenie kuli przebiło czapkę i
wyrwało staruszkowi kij z ręki. Sądząc z poszarpanego końca kija strzelec używał
wrednego kalibru i paskudnie rozpryskowych pocisków. Poskrobał się lufą
rewolweru za uchem. Następnie zaryglował drzwi i wydobywszy z kąta butelkę
bimbru pociągnął z lubością solidny łyk.
- Jeśli naprawdę chce mnie zabić to zaraz tu będzie -wydedukował.
Pół flaszki później usłyszał skradanie. Ktoś majstrował przy drzwiach wiodących
do piwniczki. Jakub czknął, poprawił tkwiący za paskiem majcher i
odbezpieczywszy rewolwer podkradł się do drzwi. Ten po drugiej stronie wsadził w
szczelinę ostrze ładnego, niemieckiego nożyka; długości dobrych trzydziestu
centymetrów i usiłował podważyć nim zasuwę. Egzorcysta popatrzył na ostrze i
poskrobał się z frasunkiem po głowie. Ten tam na zewnątrz to był lepszy
fachowiec. Szkoda tylko, że zezulec.
Jakub zabezpieczył rewolwer i cofnął się z powrotem w głąb pomieszczenia. Łyknął
jeszcze trochę, z dziury w ścianie wyciągnął lekko zardzewiałą pepeszę. Założył
nowy talerz naboi a potem wycelował w drzwi i od niechcenia puścił serię. W
drzwiach powstały liczne otwory a skrobanie nożem ucichło
Egzorcysta opuścił karabin i pogmerał nieznacznie palcem w uchu. Kanonada
ździebko go ogłuszyła. Łyknął sobie jeszcze łyk bimbru i ogłuszenie stopniowo
przeszło. Coś ciekło mu za kołnierzyk. Krew. Ta z ucha. Zdezynfekował ranę
resztką zawartości butelki a potem wdrapał się po schodkach i odryglowawszy
drzwi otworzył je z rozmachem.
Za drzwiami nie było nikogo. Było to o tyle dziwne, że biorąc pod uwagę ilość
kuł, które w nie wpakował za
8
drzwiami mogłaby leżeć połowa wioski. A tu nie było ani jednego zakichanego
nieboszczyka. Jakub poskrobał się frasobliwie po głowie. Niespodziewanie
przestał się drapać i przyjrzał się tkwiącemu mu za paznokciem wydrapanemu
paprochowi. Paproch ruszał się. Zidentyfikowawszy go jako wesz zlazł z powrotem
do piwniczki i polał głowę bimbrem z drugiej butelki. Zapiekło. Popatrzył na
swój zegarek. Zegarek stał od kilku lat, ale przyzwyczajenie pozostało.
Strzelanina z całą pewnością była słyszana we wsi i zaraz mógł się spodziewać
wizyty smerfów. Podniósł z ziemi nóż i obejrzał go uważnie. Nóż miał pokrytą
gumą rękojeść i był ostry jak brzytew. Jakub bez żenady przywłaszczył go sobie
- To się przyda - powiedział w przestrzeń.
Wylazł z loszku. Zamachowca nigdzie nie było widać. Nie było też śladów krwi. Ba
na ziemi nie odcisnęły się nawet ślady stóp. Z frasunkiem depnął mocniej nogą.
Jego ślad był wyraźny. Niedawno padało. To było dziwne i nawet coś mu
przypominało. Poczłapał do domu. Zabrał stamtąd siodło i osiodławszy swoją
klaczkę pojechał do gospody w Wojsławicach. Po drodze rozglądał się uważnie, ale
nie wypatrzył nic podejrzanego.
W gospodzie siedziało kilku jego kumpli od kieliszka i takich ogólnych. Było też
paru takich, z którymi nie siadał nigdy do kieliszka. Jakub wziął kufel piwa i
przysiadł się do stołu. Akurat mówił niejaki Witkowski.
-...No i ta skatina włazi mi z wiatrówką do kurnika i bach bach w moje kury! No
to ja za orczyk, job jewo w łeb aż się nogami nakrył.
9
- Fajo fajn - powiedział Semen, którego też tu dzisiaj przyniosło - A
słyszeliście już o tym nowym piwie? "Perła Mocna" się nazywa.
- Ja tam wolę wino - powiedział Miszczuk, miejscowy rzeźbiarz. - Wino to napój
artystów.
- A mnie dzisiaj rano chcieli zabić - wtrącił Jakub niewinnie.
- A ja wam mówię, że wino jest niczego sobie, ale trzeba je tak jak denaturat
przez skórkę od razowca to wtedy jest mniej szkodliwe. Bo jak czasem zajedzie
siarą to aż...-nauczyciel wylany parę lat temu z pracy w szkole wtrącił swoje
dwa grosze.
- Denaturat to oślepi z wolna - powiedział Bardak, który sam ledwo co widział. -
Ale spirytus salicylowy jak się przepuści przez destylarkę to nawet salicyl
traci. Zostajo takie białe kryształki. Cienkie i długie.
- To co się pije? - zaciekawił się Semen.
- No jak to? Kryształki zostają z jednej strony a esencja z drugiej.
- Prawie mnie zastrzelili - powiedział Jakub.
- A to łobuzy? - zdziwił się Tomasz. - Na pohybel.
Kilka szklanek uniosło się ku sufitowi i zaraz opadło w stronę gardeł. Wielkie
mecyje, że ktoś chciał sprzątnąć Jakuba. Ciągle coś mu się przytrafiało. A to
gliny go ganiali a to ruscy z KGB porywali do Moskwy. Miał szerokie znajomości.
- A ja wam mówię, że ajent dostał skrzynkę "Perły Mocnej" i schował na zaplecze
dla swoich kumpli.
- Schował znaczy się? Uch dawno już nikt nie podpalił mu chyba stodoły...-
Obudził się drzemiący w kącie Marek z Truścianki.
- Co dla kumpli?! - Wściekł się zza baru ajent. - Trza było powiedzieć, że
chcecie spróbować!
- Ja! - Wydarło się kilka gardeł. Ustawili butelki rządkiem na stoliku Po jednej
dla każdego.
- Jaki toast? - Zapytał Jakub. W tym momencie przez okno wpadła kula i
roztrzaskała cały rządek flaszek.
- Kurwa! Co jest? - Wściekł się Bardak. - Jakub, to ciebie rano chcieli zabić?
Co?
- No tak. Może nie zabić, może tak tylko dla postrachu.
- Że ciebie chcą zabić to my tracimy tyle piwa! Won mi stąd, niech cię zabiją
przed sklepem.
- Uch ty, zaraz ci mordę skuję, że cię rodzona chudoba nie pozna.
- Ty do mnie?
Krzesła i butelki zawirowały w powietrzu. Pospadały lampy. W oknach powstały
dziury.
- Mam jeszcze jedną skrzynkę - darł się ajent, ale nikt go nie słuchał.
Kłąb splecionych ciał, na którego dnie znajdowali się Jakub i Bardak przetaczał
się po pomieszczeniu łamiąc stołki i krzesła. Kolejna kula wpadła przez drzwi i
roztrzaskała pięciolitrową butlę Stolnicznej, która królowała nad barem.
Walczący przerwali na chwilę.
- No nie - powiedział Bardak. - Pobijemy się później. Najpierw trzeba sprawdzić,
kto to. Macie broń?
Mieli wszyscy. Potłuczone butelki, łańcuchy od krów, siekiery, noże. Uzbrojona
po zęby gromada wysypała się przed gospodę. Dziesięć par ponurych oczu potoczyło
ołowianym spojrzeniem najpierw w prawo potem w lewo. Na
11

ulicy panował spokój. Kimkolwiek był tajemniczy strzelec zniknął bez śladu.
- Tam jest - krzyknął Semen pokazując jakiegoś typka w szarym garniturze który
znikał w perspektywie ulicy.
Typek niósł futerał na skrzypce, a ostatecznie od czasu do czasu oglądało się
różne filmidła. Dziesięć gardeł zawyło ponuro i wataha puściła się w ślad za
nim. Człowiek w garniturze odwrócił się lekko zdziwiony i na moment zamarł z
przerażenia. A potem rzucił się do ucieczki. Pobiegł prosto, przeciął główny
trakt miasta i wypadł na placyk koło zrujnowanej synagogi. Tam obejrzał się.
Dzika banda zawyła ponownie. Nieznajomy znowu rzucił się do ucieczki. Za
synagogą stało kilka zrujnowanych pożydowskich chałup. I właśnie do jednej z
nich wbiegł. Zaryglował nawet za sobą drzwi.
Kumple Jakuba wybili wszystkie okna i nimi to właśnie wdarli się do środka.
Nieznajomy ze zdumiewającą, biorąc pod uwagę jego mizerną postać, energią,
wdrapał się tymczasem na strych i wciągnął za sobą drabinę.
- No i co dalej? -Zdenerwował się Jakub.
- Wykurzymy drania - zawył któryś podpalając zapalniczką tapetę.
- Ja bym raczej podszedł po gliny - powiedział egzorcysta ale nikt go nie
słuchał. Paliło się już wszystko. Podłoga i ściany a uwięziony na strychu wzywał
rozpaczliwie pomocy. Podpalacze opuścili lokal dopiero w chwili, gdy zapaliły
się na nich ubrania. Przed płonącą chałupą stały już oba wojsławickie radiowozy,
a wóz straży pożarnej właśnie przeciskał się od strony łąk pomiędzy drzewami.
Coniebądź uwędzony snajper, który zlazł po dachu właśnie wylewał swoje żale.
12
- Ja to pół biedy, choć mało nie zaczadziałem. Ale moje skrzypce - otworzył
futerał. - Tak wysoka temperatura mogła je zniszczyć... O tam sąci bandyci!
Podpalacze rzucili się do ucieczki. Gliniarze nawet za nimi nie pobiegli.
Ostatecznie musieli pomóc przy gaszeniu i spisać protokół. Wataha tubylców
zatrzymała się dopiero na Zamczysku.
- Cholera, to nie był ten - stwierdził Jakub. - Czy ktoś ma jeszcze jakieś
pomysły?
W tej chwili nadleciała kolejna kula. Otarła się o kawał muru pozostałego z ruin
stajni dworskiej i zagłębiła się w nogę Tomasza. Tomasz zawył.
- Cholera Jakub, może ty sobie już idź, bo jeszcze nas skasuje przez pomyłkę
zamiast ciebie! - zdenerwował się Bardak.
- A pewnie, że pójdę. Nie potraficie mi pomóc to się obędę.
Ruszył w stronę miasteczka. Tylko Semen poszedł za nim. Reszta została. Trzeba
było przecież opatrzyć rannego. Postrzał został zdezynfekowany sporą ilością
spirytusu. To znaczy na ranę poszło w sumie niewiele, ale przecież wiadomo, że
każda kula zostawia także w ciele trochę różnego brudu i dlatego niezbędne jest
odkażenie wewnętrzne.
- Nu i co teraz, ha? -zapytał Semen.
- E, wracam do chałupy. Nie wyszła nam dzisiaj balanga.
- Może pojadę z tobą?
- Sam sobie poradzę.
Po drodze zaopatrzył się w jeszcze jedną butelkę wódki, dzięki czemu nie poczuł
zmęczenia, a nawet, jeśli się zmachał, włażąc na swoją górę, to i tak tego
później nie
13

pamiętał. Dotarłszy uwalił się do swojego barłogu i zapadł w sen. A koń sam
wrócił do domu.
Obudził się dość wcześnie rano. Przebudzenie nie należało do
najprzyjemniejszych, bowiem jakiś łobuz wykorzystując jego mocny sen związał do
starannie. Łobuz siedział sobie na stole ł ostrzył długi nóż o kawałek
skórzanego pasa. Wyglądał dość dziwnie. Ubrany był całkiem na czarno. Włosy i
oczy także miał czarne. Twarz miał pociągłą z mocno wystającymi kośćmi
policzkowymi. W oczach płonęły mu dziwne iskierki. Gdy ostrzył nóż jego język
nieznacznie oblizywał wąskie wargi.
- Rozwiąż mnie - zażądał egzorcysta.
- No co ty? - Zdziwił się siedzący.
Mętne spojrzenie Jakuba omiotło całe pomieszczenie i zatrzymało się na stojącym
koło drzwi snajperskim karabinie.
- Znaczy to ty do mnie strzelałeś? - Zainteresował się.
- Aha.
- Kto cię wynajął?
- Widzisz Wędrowycz jestem zawodowym zabójcą egzorcystów. I co ty na to?
Jakub przeżył w życiu wiele niebezpieczeństw i spotkał wielu szaleńców na swojej
drodze, ale z takim przypadkiem jeszcze się nie spotkał.
- Chyba dzisiaj nie lałeś - wyraził swoje zdumienie.
Zabójca egzorcystów sprawdził na swojej ręce czy nóż jest wystarczająco ostry.
Wyglądało na to, że jest, bo włoski posypały się na ziemię.
- No to wybieraj sobie egzorcysto sposób w jaki umrzesz.
Jakub miał ochotę poskrobać się po głowie, ale miał związane ręce.
- Może ze starości? - Zaproponował żałośnie.
- Już jesteś stary, więc to na jedno wyjdzie. Wymyśl coś innego.
Jakub myślał przez chwilę.
- Ciapuś! - Wrzasnął wreszcie. - Gdzie jesteś zdechlaku?
- Przecież nie masz psa - zdziwił się morderca. Dwumetrowy pyton wystrzelił spod
łóżka i owinął mu się wokół nóg.
- Co to jest?- Zawył.
- Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś uduś pana.
Pyton najwyraźniej i bez tej zachęty miał ochotę to zrobić. Nawijał się coraz
wyżej i wyżej. Morderca wyciągnął z kabury pistolet i zastrzelił węża.
- Cholera - powiedział Jakub w zadumie.
- Zdziwiony? - Zapytał zabójca.
- Trochę.
- Twój wybór?
- Sam, wymyśl.
- Dobra. Wstrzyknę ci taki środek, który cię sparaliżuje na trzy dni. Pochowają
cię żywcem.
Egzorcysta próbował się wyrwać, ale nie zdołał uwolnić się z więzów. Niebawem
stracił przytomność.
Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Było mu duszno, ciasno i w
dodatku było ciemno. Obmacał rękami kieszenie. Miał na sobie białogwardyjski
mundur, zapewne z zapasów Semena. W górnej kieszeni znalazł zapalniczkę i paczkę
papierosów. Zapalił ją. Przeczucie nie
15

myliło go. Znajdował się w trumnie. W dodatku założyli mu za ciasne buty.
Spróbował pchnąć wieko trumny rękami.
Zgodnie z jego przewidywaniami nie drgnęło nawet. Wyciągnął stopy z butów i
kopnął kilkakrotnie w ty Iną ściankę. Ta również nawet nie drgnęła. W zadumie
zaczął obmacywać rękami ściany swojego więzienia. W bok uwierał go jakiś znajomy
kształt. Butelka, ktoś ze znajomych włożył mu butelkę wódki do trumny. Jakub
odkorkował i z lubością pociągnął kilka łyków. Okowita poprawiła mu nastrój.
Ostatecznie bywał w gorszych opałach. Rozbił butelkę o burtę trumny i
sporządziwszy z długiego szklanego wióra coś w rodzaju rylca zaczął nim ze zdwój
ona energią drapać w wieku.
***
Kumple Jakuba zebrali się w gospodzie. Wiadomo po tak wybitnym człowieku należy
wyprawić stypę. Ajent dostarczył piwo. "Perłę Mocną", z browaru w Lublinie.
Pili. Wspominali. Nie zwracali praktycznie uwagi na siedzącego w kącie dziwnego,
chudego typka ubranego na czarno. Było już dobrze po dwudziestej i wszyscy byli
zdrowo podchmieleni, gdy otworzyły się drzwi. Drzwi zaskrzypiały złowrogo, więc
wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę. Następnie parę osób zemdlało.
Pochowany tego dnia rankiem egzorcysta, wszedł jak gdyby nigdy nic do gospody i
przepchnął się do baru.
- Jedną "Perłę" - zadysponował.
Ajent nic nie odpowiedział. Leżał za ladą nieprzytomny. Większość gości
opuszczała właśnie lokal skacząc przez okna.
- Co jest? - Wściekł się. - Ducha zobaczyliście czy co?
- Nie -wykrztusił z siebie Tomasz. - Nic nie widzimy, prawda chłopaki?
Chłopaków już nie było. Tylko Semen został w kącie nad kuflem piwa.
- Mówiłem im żeby zaczekali trzy dni - powiedział w zadumie. - A tak na
marginesie to mogłeś zmyć z siebie warstwę gleby zanim przyszedłeś między ludzi.
Niektórzy mają słabe serca. I łachy trzeba było zmienić.
Paru takich, którzy ocknęli się z omdlenia pełzło właśnie w stronę wyjścia.
- Cholera co za ciemnota - zdziwił się Jakub.
- Ty chyba jesteś temu winien.
- Ja?
- A kto polował na duchy przez te wszystkie lata?
- No dobra. Jestem winien.
Sięgnął za ladę i wyjąwszy sobie ze skrzynki butelkę odkorkował ją o kant stołu,
po czym wlał jej zawartość do gardła. Gdy piwo spłynęło do jego żołądka
rozejrzał się wokoło i spostrzegł zabójcę egzorcystów siedzącego spokojnie w
kącie. Wyglądał na lekko zaskoczonego.
Jakub trzasnął butelkąo kant baru i uzbrojony w śmiercionośne narzędzie zbliżył
się wolnym skradającym się krokiem do nieznajomego.
- Zdziwiony?
Nieznajomy wypił resztkę z dna kufla, po czym niespodziewanie skoczył. W jego
dłoniach błysnęły jakieś ostrza czy pazury. Egzorcysta wsadził mu butelką w
twarz, ale to go nie zatrzymało. Semen wyrwał zza pasa siekierę i zaszedł ich od
tyłu. Siekiera błysnęła w powietrzu i jej obuch ude-
17
rzył zabójcę w potylicę. Semen znany był z tego, że potrafi zabić jednym takim
uderzeniem tucznika. Wróg padł na podłogę.
- Kto to do cholery jest? - zapytał Semen.
- Czepił się mnie. Twierdzi, że chce mnie zabić.
Z rozbitej głowy wroga ciekła krew. W słabym świetle jednej żarówki pod sufitem
wydawała się być zupełnie czarna. Odkorkowali jeszcze po jednej "Perle".
- To co robimy? - zapytał Semen. - Zaraz tu będą smerfy.
- No to niech mu sprawdzą kieszenie. A jeśli nawet kipnął, to w obronie własnej.
Trzeba gościa wyjaśnić...
- Może sami sprawdzimy? Trochę waluty, czy broń mogła by się...
Wzrok jego skierował się na leżącego i umilkł. Ciało zniknęło. Ślady krwi
wskazywały na to, że poczołgał się do wyjścia.
- Zanim!
Wybiegli przed gospodę. Było tu zupełnie pusto. Ślady urywały się na schodkach.
Obaj kumple klęli długo i głośno. A potem wrócili... do gospody, bo było bliżej.
Ajent doszedł właśnie do siebie. Wyszedł chwiejnym krokiem zza baru i popatrzył
smętnie na wywalone okna i potłuczone butelki. Zatrzymał się przy plamie czarnej
krwi. Wziął jej trochę na palec i powąchał. Potem podniósł wzrok i popatrzył na
Jakuba.
- Uch ty! - powiedział. - Znaczy żyjesz?
- Tak. Żyję.
- To zapłacisz sukinsynu za straszenie gości i wybite szyby. Z zaplecza
przyniósł szmatę i butelkę rozpuszczalnika.
- I jeszcze zasmarowaliście podłogę smołą. No i czego tak stoicie? Won w diabły,
będzie zamknięte do końca tygodnia!
19

KSIĄŻKI KUCHARSKIEJ JAKUBA
Hot Dog
l ) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa.
2) Podcinamy gardziołko bagnetem.
3) Krew zbieramy do wiadra, przyda się na kaszankę.
4) Polewamy psa spirytusem i podpalamy dla usunięcia sierści.
5) Patroszymy. Wnętrzności nie wyrzucamy, posłużą nam jako przynęta na
następnego.
6) Mięso tniemy na niewielkie kawałki i nadziewamy na szprychy rowerowe
7) Szaszłyki opiekamy na ognisku aż do upieczenia. Serwować na ciepło, w
drewnianej lub glinianej misce, z pieczywem i schłodzonym bimbrem.
Ghost Dog
1) Za pomocą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego czarnego
samuraja. Należy wybrać takiego z długim mieczem, wówczas mamy od razu rożen...
21

NA RYBKI
Południowa część stawu znajdującego się w Wojsławicach, a należącego do straży
pożarnej była tego lata wyjątkowo silnie zarośnięta trzcinami. Pewnego
sierpniowego dnia Józef Paczenko jadąc koło stawu na rowerze zobaczył wśród nich
jakiś dziwny przedmiot. Wzrok miał już mocno przytłumiony i dlatego dopiero po
dłuższej chwili domyślił się co to jest.
- Ach - powiedział sam do siebie, a potem zjechał z szosy i ruszył wąską ścieżką
nad wodą, z zamiarem obejścia jeziora od drugiej strony.
Jakub Wędfowycz urządził się idealnie. Na wodzie wśród trzcin kołysała się dętka
od traktora. Wokół niej przywiązano dwanaście butelek piwa "Perła", które
zanurzone w wodzie chłodziły się. Jakub rozwalił się wygodnie w dętce i zwiesił
nogi do wody. Gdy chwilami wiatr rozwiewał nieco trzciny, widać było stojący o
dwa metry od niego słupek ozdobiony tablicą.
Łowienie Ryb Pod Karą
WZBRONIONE!
Słupek przydał się jak raz, żeby zaczepić o niego cumę. Jakub miał ochotę zerwać
wraży napis gwałcący jego swobody, ale słoneczko rozleniwiło go tak, że nie miał
siły się
23
ruszyć. Od czasu do czasu wyławiał jedną butelkę i zerwawszy resztkami zębów
kapsel lał w gardło spienioną zawartość. Alkohol mile szumiał mu już w głowie a
palące problemy współczesności zeszły na plan dalszy. W lewej dłoni trzymał kij
długości dwu metrów na końcu, którego zaczepiona była żyłka z haczykiem. Na
haczyk nadziany był plasterek mocno czosnkowej kiełbasy. Jakub lubił czasami
posiedzieć z wędką nad wodą. Jeśli potrzebował trochę ryby to brał elektrykę
albo dynamit, a jeśli nie potrzebował to siedział i moczył kij. Nikt mu nie
przeszkadzał. Gdy Jakub wybierał się na ryby ludzie starali się omijać staw.
Wściekał się, że mu płoszą. A w gniewie to on był nieobliczalny. Józef wszedł na
resztki spróchniałej kładki i stojąc na jej końcu zawołał kumpla.
- Biorą?
Wędrowycz poruszył lekko jedną nogą i odwrócił się razem z dętką w jego stronę.
- Tak sobie, dzisiaj chyba nie pogoda na ryby. Napijesz się "Perły", mam jeszcze
chyba ze sześć butelek?
- Nie dzięki, muszę jakoś zajechać do domu.
- Ja tam się nie przejmuję. Koń sam zawiezie.
Jego kumpel poszukał wzrokiem kłaczki Mariki i stwierdził, że weszła w szkodę na
pobliskim polu. Wzruszył ramionami.
- Co zrobisz jak złapiesz złotą rybkę? - Zagadnął. Umysł jego przyjaciela był
już nieco zmącony przez zawartość tych butelek, które opróżnione z zawartości
unosiły się wokoło na wodzie.
- Jak złotą, to przetopię.
- Nie, to nie taka. Taką, która spełnia życzenia. Złapiesz, a ona pyta co chcesz
dostać, żebyś ją wypuścił.
- A! To słyszałem musi w bajkach. Ale tu takich nie ma.
- Wiesz, poznałem wczoraj na targu dobry dowcip.
- To opowiedz.
- Jeden ruski złapał złotą rybkę i ona mówi: "wypuść mnie, a spełnię każde twoje
życzenie".
- I co chciał?
- Początkowo nic, a potem zapragnął zostać bohaterem Związku Radzieckiego.
- Hy!
- No to ona zaklaskała w płetwy, on patrzy, siedzi w okopie wokoło trupy
sołdatów i jedzie na niego sto szwabskich czołgów. No wziął karabin i wali do
nich, ale nic nie pomogło, bo ona pośmiertne mu dała.
Jakub obśmiał się koszmarnym śmiechem, płosząc stadko kaczek na rzeczce pół
kilometra dalej.
- Galantny dowcip. A jeszcze jakieś takie?
- Aha. Tylko chciał zostać królem i zrobiła z niego tego tam Francuskiego
Ludwika, czy Filipa co to go ścieli na gilotynie.
- Myślałem, że na gilotynie to Napoleona. Nu nic.
- Jak coś złowisz to wpadnij do mnie. Upieczemy, popijemy, mam świetny ruski
koniak.
- A pomyślę.
- No to bywaj.
- Do zobaczenia.
Poszedł sobie. Niebawem nadszedł posterunkowy Birski.
- Co wy tu robicie obywatelu? - Zagadnął.
- Ach, pan posterunkowy. Może piwko?
- Obywatelu Wędrowycz...
25
- A tak, tak. Powtarzajcie moje nazwisko, bo jeszcze zapomnicie. Poza tym na
służbie nie jesteście panem tylko obywatelem. Aha i na służbie nie wolno pić.
- Tu nie wolno pływać.
- A gdzie jest jakaś tablica z zakazem pływania? Zresztą ja nie pływam, tylko
unoszę się na falach. Chcesz mnie spałować to będziesz musiał tu wleźć.
Birski popatrzył na swój czyściutki mundur i zabłocone trzcinowisko dzielące go
od Jakuba.
- Za stary jesteś, żeby cię pałować.
- No to aresztuj mnie za zakłócanie porządku, tyle że ja mam osiemdziesiąt lat i
zaraz mnie zwolnią, a wszystko co robię podlega pod starczą demencję.
- Ty Jakub się nie zasłaniaj starczą demencją. Taka jasność umysłu nie zdarza
się często nawet u czterdziestolatków.
- Ach. Miło słuchać.
- Co chcesz złowić?
- A, złotą rybkę. Birski roześmiał się.
- Znam świetny dowcip.
- O złotej rybce?
- Aha. Jeden ruski złapał złotą rybkę i poprosiła, żeby ją wypuścił to spełni
jego życzenie. To on powiedział, że chce zostać księciem. W oczach mu zmętniało
i zobaczył, że leży na jedwabnej pościeli. A potem weszła księżna i powiedziała:
"Ferdynandzie zbudź się, jedziemy do Sarajewa".
- A, to zrobiła go tym od wybuchu pierwszej światowej. Hy, hy, hy!
- Nu nic. Muszę lecieć. Ktoś właśnie popełnia przestępstwo.
- Kto taki? - zaciekawił się Jakub.
- Och, to takie powiedzenie z jednego filmu.
Poszedł sobie. Na polu spostrzegł klacz Jakuba buszującą w zbożu. Wszedł w
pszenicę po pas i ruszył w jej stronę. Na jego widok odwróciła się do niego
tyłem i uniosła kopyto. Takie, przyjacielskie ostrzeżenie. Zniknął. Jakub
odkorkował kolejną butelkę. W głowie nieźle mu już szumiało, a nadgarstki trochę
mu napuchły. A potem wyciągnął wędkę z wody i zobaczył na jej końcu złotą rybkę.
- O karwia! - Wymamrotał.
Odczepił ja zręcznie i wsadził do słoika z wodą.
- Nu nic, zje się. Dobrze, że nic nie mówi - powiedział sam do siebie.
- Jakubie...- Odezwała się rybka ze słoika.
Wzdrygnął się. Na szczęście przypomniał sobie, że czasami, gdy był pijany to
słyszał jak zwierzęta rozmawiają ze sobą.
- Może to tylko delirium - pocieszył się.
- To nie jest delirium - zaprotestowała rybka.
- Zaraz się obudzę...
- Nie obudzisz się.
Wyciągnął za pazuchy flaszkę ze spirytusem i pociągnął dwa lub trzy łyki.
- Słuchaj, ubijemy interes - powiedziała rybka. - Ty mnie wypuścisz, a ja
spełnię twoje życzenie.
- Jeszcze czego - wściekł się. - Już ja was znam, rybki. Żadnych życzeń, tylko
patelnia.
27

Dopił spirytus, ale wcale mu się od tego nie polepszyło.
- Popatrzcie na tego idiotę - powiedziała mama kaczka do swoich dzieci. - To
miejscowy kłusownik Jakub Wędrowycz. Uważajcie na niego.
Potrząsnął głową. Nadgarstki mu pulsowały.
- Jasna cholera, zalałem się w trupa, właśnie wtedy, kiedy mózg jest mi
niezbędnie potrzebny do myślenia - zdenerwował się.
Brodząc po pas w błocie wypełzł ze słoikiem w ręce na brzeg. Dopiero na twardym
lądzie zrozumiał jak bardzo jest pijany. Postawił słoik na ziemi i przycisnął go
cegłą żeby mu rybka nie wyskoczyła i poszedł po konia. Marika na jego widok
odsunęła się.
- Najpierw się umyj, a potem właź na czyste zwierzę - powiedziała.
Nie mógł nie przyznać jej racji. Wrócił do jeziora i zdjął spodnie, wrzucił je
do wody, żeby się wypłukały, a sam świecąc gołym zadkiem wrócił po konia.
Tymczasem na brzegu jeziora pojawił się miejscowy plugawy (to znaczy plugawszy
od Jakuba) degenerat Marcin Bardak. Jakub biegał za klaczą toteż nie zauważył
go. Wreszcie udało mu się jej dosiąść. Kozacka krew zaważyła i mimo że był
zupełnie pijany zdołał nad nią zapanować. Myślał już tylko o jednym. Uciec,
uciec jak najdalej od śmiercionośnej rybki.
- Do Józefa - rzucił polecenie poczym zaczął odlatywać.
Doszedł do siebie, gdy stał na podwórzu kumpla. Klacz Józefa, Gniada wyjrzała ze
stajni.
- Znowu się ululał? - zapytała Marikę.
28
- W trupa. Cholera, kiedyś go zrzucę prosto pod pekaes, tyle tylko, że mogę
trafić na gorszego właściciela niż on.
- To jest pewne ryzyko.
W drzwiach chałupy stanął Józef. Zagdakał coś jak kura. Jakub padł mu w objęcia
z pijackim szlochem.
- Ratuj stary, złowiłem złotą rybkę!
Józef uratował go, przenocował w stodole i dał mu nawet stare portki dla
przykrycia nagości. Rano Jakub wskoczył na konia i uciekł do domu. Podobno
zabarykadował się i przez miesiąc nie zbliżał do żadnej wody. Ale czego to
ludziska nie gadają.
***
Posterunkowy Birski stał na podwórzu plugawej siedziby plemienia Bardaków.
Nowiutki mercedes na zachodnich numerach swojąnieskazitelnączystością, wyraźnie
psuł estetykę podwórka, na którą składały się zaniedbane budynki, snujące się
wokoło szare od brudu kury oraz jeziorko szaroczarnej gnojówki.
-A, więc pytam po raz ostatni, gdzie są papiery tego wozu? - posterunkowy tracił
resztki cierpliwości.
- Nie ma - wymamrotał Bardak patrząc w ziemię. - A może zresztą są w środku.
- Tak. A kluczyki, też ich nie ma? Skąd ten wóz. Pytam po raz ostatni.
- No, złota rybka...
Dzieciaki i reszta plemienia Bardaków wycofali się do szop i domu.
- Ja ci pokażę złotą rybkę, cholerny złodzieju - wydarł się Birski, a potem
zaczął walić pałą aż drzazgi leciały.
29
HORROSROP HA ROK 2002.
WEDŁUG JAKUBA WĘDROWYCZA
BARAN
Głową muru nie przebijesz, do tego potrzebny będzie ci kilof lub dynamit. Możesz
liczyć na przychylność fortuny, na sukcesy powinieneś jednak zapracować. Jeśli
jesteś podwładnym musisz wykazać się w pracy oślim uporem i lisią chytrością,
wykończ konkurencję, a wtedy kto wie, może sam zostaniesz szefem? Jeśli zaś
piastujesz kierownicze stanowisko może uda ci się wreszcie pójść w dyrektory?
Poprzedniego kierownika zakop głęboko, będą go szukać.
Wrogów bierz na rogi i wdeptuj ich truchła w piasek areny. Zapach świeżej krwi
postawi cię na nogi. Nie masz wrogów? Zajmij się przyjaciółmi, którzy z czasem
mogą stać się wrogami. Pamiętaj, że kumplom można wybaczyć, ale na wszelki
wypadek nie zaszkodzi ich zlikwidować. Jeśli nie masz przyjaciół zgłoś się do
psychiatryka, albo załóż
31
zakazaną sektę religijną. Układ planet wskazuje, że będziesz znakomitym
psychopatycznym guru, a twoja wspólnota zajmie wysokie miejsce z rankingach UOP-
u.
BLIŹNIĘTA
Twoja romantyczna natura będzie potrzebowała ucieczki od szarej codzienności.
Może w Legii Cudzoziemskiej odnajdziesz sens życia? Czyż może być coś
przyjemniejszego niż uganianie się z karabinem po pustymi... A może lepiej
spędzić ten czas u dziadków na wsi uganiając się za wiejskimi dziewuchami i
pociągając mętny kartoflany bimber z butelki po mineralnej? Najpiękniejsze
zachody, a nawet zaćmienia, słońca (jak na Titaniku) zobaczysz z dachu stodoły,
miłość znajdziesz pod dachem, na sianie, tylko uważaj i nie nadziej się na
widły.
RAK
Na horyzoncie wielka miłość. Tylko jak ją usidlić? Doświadczenie uczy, że
najlepszy jest lubczyk. Jeśli ta pożyteczna roślinka jeszcze nie rośnie w twoim
ogródku, może pora ją zasadzić? Ostatecznie użyj suszonego, też powinien
zadziałać. Sprawy finansowe ułożą się jakoś przed znalezieniem miłości i
gwałtownie pogorszą zaraz potem. Obsyp ukochaną wyszukanymi podarkami, może
poczuje przypływ miłości właśnie do ciebie? Staraj się uchodzić za osobę
majętną, twoja przyszła teściowa będzie ci wówczas przychylna.
32
LEW
W nadchodzącym roku masz szansę stać się poważnym biznesmenem. Kapitał
zgromadzisz szmuglując różne rzeczy z Ukrainy, uważaj jednak na rudego
zezowatego celnika. Na pozostałych celników i kumpli po fachu też uważaj. Unikaj
kontaktu z Ruskimi posiadającymi bogaty garnitur złotych zębów i niemarynarskie
tatuaże na owłosionych łapach. Kupując złoto sprawdzaj, czy jest ze złota,
kupując spirytus zbadaj, czy jest etylowy, kupując diamenty sprawdź czy chociaż
zarysowują szkło. Na wszelki wypadek każ sobie założyć mikroprocesor, wówczas
można cię będzie namierzyć z satelity i po chrześcijańsku pogrzebać.
PANNA
Nieżyczliwi sąsiedzi będą znowu ryć pod tobą dołki. Znasz ich dobrze, to masoni,
marsjanie albo przedstawiciele mniejszości religijnych. W zaufaniu powiem ci, że
ten w okularach to szalony profesor. Pamiętasz te dziwne dźwięki nocą? Buduje w
piwnicy bombę atomową. Popatrz tylko na jego twarz. Nienawidzi nas wszystkich.
Sądzę że należy uprzedzić te niecne zamiary. Kup na wszelki wypadek nie-
zarejestrowaną broń palną, albo kilka granatów. A może warto puścić z dymem jego
plugawą siedzibę? Pospiesz się przed wiosenną podwyżką cen benzyny! Pod koniec
roku, jeśli będziesz postępować rozważnie i śmiało, pozbędziesz się oszczerców i
kapusiów ze swojego otoczenia. Może nawet na ćwierć wieku?
33

WAGA
Produkcja w domowym zaciszu smacznej i niedrogiej gorzałki może przynieść
niewielkie ale pewne zyski. W tym roku obrodzi jęczmień, kartofle i buraki.
Cukier nie powinien znacząco podrożeć. Uważaj podczas drugiej destylacji. Układ
planet sugeruje niebezpieczeństwo wybuchu aparatury. Sąsiadów, którzy dotąd
pisali na ciebie donosy najlepiej umiejętnie zaszantażuj. Gdyby podwinęła ci się
noga, pamiętaj, że adwokaci to słudzy diabła, a przed sądem najlepiej bronić się
samemu. Jednak biorąc pod uwagę nikłe nakłady na policję, wylądowanie w pudle
raczej ci nie grozi.
SKORPION
Przed tobą perspektywa dalekich podróży. Może trans-syberyjskądo Władywostku?
Albo tratwą przez Atlantyk? A może do cioci na prowincję? Po drodze uważaj na
piratów, ludzi w dresach, indian, oraz inne nacje żyjące z obrabiania
podróżnych. Na złodziei najlepiej działa granat umieszczony w walizce, urywa
łapy razem z głową. Mogą cię spotkać nieprzyjemności ze strony rudego kanara,
ale nie po to przed ruszeniem w drogę, wykopałeś w ogródku karabin po dziadku,
by byle chłystek mógł cię bezkarnie znieważać.
STRZELEC
34
Przed tobą rok wielkiej szansy. Pomyślny układ planet wróży ci wielką karierę
zawodową. Nie zaniedbaj nauki rosyjskiego, przyda się w drugiej połowie roku.
Twoje kwalifikacje mogą docenić nawet profesjonaliści z białoruskiego KGB, oraz
przyjaciele z dalekiej Czeczenii. Będąc na Kaukazie spróbuj koniecznie wódki z
morwy. Uważaj na zdrowie, nadmiar ołowiu w organizmie może przysporzyć ci
problemów. Śrut z nerek najlepiej wypłuczesz piwem Perła. Zgubiona blaszka
identyfikacyjna przyniesie kłopoty, może nawet w postaci międzynarodowych listów
gończych?
KOZIOROŻEC
Zarabiasz zbyt dużo? Interesy idą ci jak po maśle? Urząd skarbowy o tobie
zapomniał? Otaczają cię zawistnicy? W nadchodzącym roku wszystko zależało będzie
od twojej pomysłowości. Nowe interesujące przepisy zawierały będą ciekawe luki
prawne. Więc łyknij szklankę samogonu, zagryź pasztetem z kota a potem bierz się
do roboty. Już pod koniec roku liczba osób zazdroszczących ci poziomu życia
powinna się podwoić. Pieniądze najkorzystniej ulokujesz w szklanym słoiku
zakopanym pod krzakiem głogu, albo zamurowanym w piecu.
WODNIK
Nerwy będą ci trochę dokuczać. Zamiast łykać tabletki może po prostu zlikwiduj
przyczynę swojego niepokoju. Czujesz się niedowartościowany? Pomyśl ilu wokół
siebie zgromadziłeś krytykantów. Nauczyciele nie dostrzegają two-
35
jego geniuszu... Chyba nadeszła pora by przerzedzić ich szeregi. Czyż może być
piękniejszy widok niż szkoła zmieniająca się w niezidentyfikowany obiekt
latający? Uważaj z dynamitem, wynajmij do tego kuzynów zza Buga. Tylko nie
zapomnij im zapłacić. Najlepiej po robocie.
RYBY
Rok wielkich wyzwań i pracy ponad siły. Jednak już w pierwszej jego połowie
zauważysz pozytywne zmiany na niebie i ziemi. Jeśli nazywasz się Andrzej
Pilipiuk masz przed sobą unikalną szansę zostania sławnym literatem. Jeśli
nazywasz się inaczej, twoje szansę są mniejsze, ale sam sobie jesteś winien.
36
GŁOWICA
Przypadki chodzą po ludziach. A zwłaszcza, jeśli jest się wysłannikiem mafii,
można spędzić życie ciekawe i pełne przygód. Tyle tylko, że zazwyczaj niezbyt
długie. Co gorsza ciało rzadko jest wydawane rodzinie. Najczęściej znika w
odmętach rzeki z kulą betonu zamiast skarpetek i ciężko je później wyłowić.
Dwaj ukraińscy mafioso zatrzymali się w paskudnym i owianym złą sławą wąwozie
Szubienica niedaleko od Wojsławic. Od czasu, gdy w wąwozie przestało straszyć,
do czego przyczynił się miejscowy egzorcysta amator Jakub Wędrowycz, miejsce to
służyło zapobiegliwym władzom gminy jako lokalne wysypisko śmieci. Ukraińcy
przyjechali zdezelowaną półciężarówką.
Nie musieli czekać długo. Do wąwozu wjechał mercedes, także półciężarówką.
Wysiadło z niego trzech mafioso rodem z jednej z podwarszawskich miejscowości.
Mieli ciemne okulary i ciemne kapelusze na głowach. W głowach mieli ciemne
myśli, które nawet mierny fizjonomista bez trudu wyczytałby z ich twarzy.
Ponadto przywieźli automaty Kałasznikowa, pistolety, granaty i inne takie. Obie
grupy stanęły na przeciw siebie. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
- Macie towar? - Zapytał wreszcie polski mafioso.
39
Jeden z Ukraińców wypluł niedopałek paierosa.
- To zależy tylko od tego czy macie pieniądze. Polak kiwnął głową. Skinął na
jednego ze swoich pomagierów. Ten powoli otworzył walizeczkę trzymaną w ręce.
"W ciemnym wąwozie zabłysła zielona poświata
- Trzy miliony zgodnie z wcześniejszym ustaleniami. Teraz pokażcie towar.
Gość zza Buga wahał się przez chwilę.
-Trzy miliony baksiw to nie jest zbyt wiele za głowicę atomową - powiedział. -
Ale ja nie mogę mieć własnego zdania w tej kwestii. Jeśli tylko pieniądze są
prawdziwe...
-Jeśli towar jest prawdziwy...
Jeden z Ukraińców na znak szefa otworzył tylne drzwiczki samochodu. Na kawale
brezentu stało coś w rodzaju beczki wyposażonej w kilka anten i jakąś ażurową
konstrukcję. Beczka była oznaczona symbolempowszech-mie używanym do oznaczania
różnych rzeczy wydzielających promieniowanie.
Jeden z Polaków wyciągnął z kieszeni licA Geige-ra i zbliżył do urządzenia.
Wskazówka stała nieruchomo.
-Lipa! - Wrzasnął.
-Co się nie zgadzał - Ukraiński mafioso usiłował za-Hagodzić sytuację.
-Nie wydziela promieniowania a przeciek środku powinien być zarówno deuterek
litu jak także cezużywany do odpalenia.
-Sprawdźcie naszym - podał mu swój cicho cykający l icznik.
Bandyta, któremu takie cykanie dość jednoznacznie ssie kojarzyło, uderzył go po
ręce.
A potem wybuchła strzelanina. Gdy echo wystrzałów ucichło okazało się, że
wysłannicy mafii zza Buga zapewne w towarzystwie duszy jednego z Polaków, który
zaliczył więcej ran postrzałowych w przeliczeniu na metr kwadratowy ciała,
znajdują się w drodze do piekła. Szef obrzucił pobojowisko szybkim spojrzeniem.
-Wymiękamy stąd - zakomenderował. - Ciała do furgonetki bierzemy też ich wóz. Ty
Mielony poprowadzisz naszą gablotę.
-A, co z tą atrapą?
-Wywal. Po kiego grzyba nam ten złom?
Mielony podszedł i z trudem wyciągnąwszy brezent z głowicą zwalił jąna ziemię.
Ważyła, co najmniej sześćdziesiąt kilo. W parę chwil później w wąwozie nie było
ani śladu po zwłokach czy samochodach. Kałuże krwi zasypano piaskiem. Gdy powiał
wiatr zniknęły ostatecznie.
Jakiś czas później, gdzieś koło pierwszej przejeżdżający drogą nad wąwozem Jakub
Wędrowycz dostrzegł kontem oka błysk metalu.
-Nu postój - powiedział do swojej kłaczki, a potem zlazłszy z fury podreptał do
dziwnego obiektu.
-Ki diabeł? - Mruknął do siebie. - Musi stara pralka?
Wydobył z kieszeni ślusarski pilnik i opiłował kawałek taśmy z jasno złocistego
metalu, która obiegała korpus dziwnego urządzenia wokoło. Roztarł opiłki między
palcami.
-Cię choroba - powiedział sam do siebie. - Musi, co mosiądz - przez chwilę
obliczał w pamięci. - Będzie ze dwadzieścia pięć kilo, jeśli pod tą skorupą nie
ma więcej. A dwadzieścia pięć kilo to ze czterdzieści piw "Perła". Udany dzień.
41
Zarzucił sobie głowicę na ramiona. Była ciężka jak diabli, ale on mimo
osiemdziesiątki na karku dał sobie z nią radę. Nie takie rzeczy zdarzało mu się
nosić. Rzucił ciężar na wóz i zawrócił. Klacz zarżała.
-Nu brezent został - powiedział do niej uspokajająco.
- Brezenty nie rosną na drzewach a może się przydać. Spodnie uszyć albo
kurtkę...
Zarżała ponownie. Wyraźnie była z czegoś niezadowolona. Ale co on na to mógł
poradzić? Zwinął brezent i wdrapał się na furę.
-Wio do domu maluśka - powiedział.
Spod ławki wydobył manierkę z bimbrem i odkręciwszy wieczko przyłożył ją do ust.
Piło mu się niewygodnie z każdym szarpnięciem wozu zalewał sobie obficie
koszulę, ale nie przejmował się tym. Musiał przecież troszkę poświętować. Taki
łup... Klacz szła jak po sznurku.
-Nu w domu rozkręcimy to ustrojstwo i zobaczymy -powiedział bardziej do siebie
niż do niej. - Żelazne kawałki da się na złom. A mosiężne...- Zastanowił się i
dla wzmocnienia pracy mózgu pociągnął łyk. - A mosiężne też na złom- rzucił
odkrywczo. - A potem "Perełkę" w gardło.
Skomplikowane zadanie zostało rozwiązane. Jak zwykle kiedy mógł wprowadzić mózg
na wyższe obroty. Bimber wkrótce zaczął go rozbierać, więc w pewnej chwili po
prostu chlapnął w tył i zasnął na dnie wozu.
***
Pukanie do drzwi komendy wyrwało posterunkowego Birskiego ze snu.
-Proszę - zachęcił nieznanych interesantów.
Interesantów było dwu. Mieli na sobie skórzane kurtki wypchane w okolicy lewego
biodra i trzymali w rękach legitymacje.
-Urząd Ochrony Państwa - powiedział jeden z nich.
-Posterunkowy Birski - przedstawił się.
-Wiemy - najwyraźniej ich nazwiska były tajne a może nawet ściśle tajne.
-Czym mogę służyć?
-To, czego się pan teraz dowie, ma na zawsze pozostać tajemnicą.
-Tak jest.
-W dni u wczorajszym ukraińska mafia ukradła głowicę jądrową o mocy trzydziestu
megaton.
Birski zrobił się zielony na twarzy ale zaraz mu przeszło.
-Udało nam się namierzyć przewożący ją samochód. Był pilotowany dyskretnie
poczynając od przejścia granicznego w Horodle. Niestety nie upilnowali. Samochód
z głowicą przejechał przez Uhanie i najprawdopodobniej później skierował się w
stronę Krasnegostawu.
Birski opadł na krzesło. Wyobraził sobie mapę okolicy i wyszło mu, że bomba
atomowa przejechała przez jego wieś.
-Hmm? - zagadnął niezbyt inteligentnie.
-W zasadzkę koło Bończy wpadły dwa samochody. Furgonetka, którą przewieziono to
świństwo i druga, która miała je odebrać. Kierowcy usiłowali się przedrzeć i
niestety nie udało się wziąć ich żywcem.
-A głowica?
43

-Jest gdzieś w gminie. Nie mogła zostać wywieziona z jej terenu, bo blokady
stoją od dawna i każdy pojazd opuszczający jest dyskretnie prześwietlany.
-To znaczy, że mam tu gdzieś na swoim terenie bombę atomową...
-Ściślej mówiąc wodorową.
-Ale to taka... z grzybkiem? - Narysował palcem na | stole.
-Tak. Z grzybkiem.
-O mocy, gdy wybuchnie, jak trzydzieści tysięcy ton trotylu...
-Dokładnie.
-I kiedy ona ten tego?
-W każdej chwili. Wystarczy odkręcić pokrywę i zewrzeć na krótko druty. To może
zrobić nawet zwykły złodziejaszek mający wprawę w samochodach.
Birski bez słowa wyszarpnął z kieszeni odznakę i rzucił ją na stół. Czapkę
cisnął w kąt i zaczął zdzierać z siebie policyjny mundur.
-Wybiera się pan dokądś? - zaciekawił się drugi z agentów.
-Tak. Właśnie postanowiłem przestać być gliniarzem. Mam socjalistyczną
przeszłość. Chcę zostać negatywnie zweryfikowany. W tym celu natychmiast
przechodzę do cywila, aby nie kalać munduru swoją w nim obecnością...
Agent walnął go spokojnie sierpowym w twarz.
-Uspokój się człowieku. Musimy to znaleźć zanim wyparuje ta zakichana gmina.
Rozumiesz? Birski przełknął wybity ząb.
-Tak.

-Potem możesz iść do cywila, chodź sądzę, że odnalezienie tego świństwa zapewni
ci order i awans.
-Tak jest. Ku chwale ojczyzny. Jak mam znaleźć?
-Tak to wygląda - agent podał mu fotografię. - A tu masz licznik. Jeśli
zapiszczy to znaczy, że znajduje się w odległości trzech metrów lub bliżej, bo
taki ma zasięg. Trzeba przejrzeć wszystkie rowy, dziury w ziemi i gospodarstwa.
To kruszyna zaledwie sześćdziesiąt kilo. Mogli schować j ą wszędzie, ale
najprawdopodobniej gdzieś blisko drogi. My też się rozejrzymy.
-Dobrze. Pojadę na zachód od miasta. Jaki mieli bieżnik?
Jeden z agentów wyjął z teczki odlew.
-Tu jest wzór. Skala jeden do jednego.
Birski wziął odlew i ruszył raźno do wyjścia. Tylko po drżeniu kolan można było
poznać jego zdenerwowanie. Agenci westchnęli ciężko i jak na komendę ruszyli za
nim.
***
Jakub zaklął i odłożył przecinak. Dziwny metal, który początkowo wziął za żelazo
był wyjątkowo twardy. Nawet pilnik nie dał mu rady.
-Nie kijem go to siekierą - powiedział w zadumie.
-Hej hej - zawołał go ktoś zza płotu.
-Tomasz. Nu kopę lat. Co cię sprowadza?
-A tak byłem na Tróściance i pomyślałem, że zajrzę. Nad czym tak pracujesz?
-A znalazłem jakieś takie bebechy od samolotu, czy ki diabeł...
45
44

-Trochę to wygląda jak bojler - powiedział Tomasz w zadumie siadając na pniaczku
obok. - A tu jest klapa. I chyba można całość rozkręcić tam gdzie ten mosiądz.
-Tyle to i ja umiem wymyślić. Twarde paskudztwo, może ty masz pomysł?
-Chym, a gdyby tak otworzyć?
-Kiedy w tej klapie jest tylko jakiś zamek na klucz kodowy. A ja nie mam.
-Delikatna robota. A jak byś to dłutkiem trochę popukał?
Jakub wbił ciesielskie dłuto w szczelinę zamka i przy-ładował potężnie młotem.
Szczelina trochę się rozgięła. Uderzył ponownie. Niespodziewanie dłuto ogarnęły
blade wężyki wyładowań.
-Ty, to jest pod prądem! - Zdziwił się Tomasz.
-Cholera. A może to gliniarski radar?
-Nie, widziałem gliniarskie radary. Są inne. To musi jakaś część od łodzi
podwodnej. Puknij jeszcze raz. Młotka ci przecie nie ubędzie.
Jakub splunął i przyładował tym razem z całej pety. Klapka odskoczyła z
cmoknięciem. Pod nią ukazały się trzy izolowane kable naklejone na coś w rodzaju
bańki z ciemnego szkła.
-Możesz jeden urwać? - Poprosił go Tomasz. - Naprawiłbym światełko w rowerze za
pamięci.
Jakub wsadził pod czerwony kabel dłuto i pociągnął. Przewód zerwał się.
-U na nic. Ale może dobierzemy się jakoś do wnętrza - Przyładował młotem w to
szklane. Nawet się nie zarysowało.
-A, co ty chcesz z lego zrobić?
-Mosiądz bym spylił i trochę forsy by było. Ze złości uderzył w mosiężny
pierścień dłutem. Odłupał cieniutki paseczek.
-Trzeba by zakręcić spód w imadło a górę ciągnąć za te sterczące - poradził
Tomasz.
-A masz takie imadło?
-Nie. I nawet nie wiem, kto może takie mieć.
Jakub pociągnął z manierki i podał j ą kumplowi, bo jakże to tak samemu.
Olśniewający pomysł przyszedł mu do głowy niemal natychmiast.
-Uch ja durny. Wsadzę na ognisko i mosiądz wytopię!
***
Birski znalazł ślady obu samochodów. Wjechały w wąwóz zwany Szubienicą, na
kawałku błota u jego wylotu wyraźnie odcisnął się bieżnik identyczny z tym,
który dostał w postaci odlewu. Birski nie lubił tego miejsca. Wiązały się z nim
koszmarne opowieści o poprzednich rezydentach posterunku. Podobno jeden się
powiesił a inny zwariował czy coś takiego. I był w to zamieszany Jakub
Wędrowycz. On był we wszystko zamieszany. Nic w tej dziurze nie działo się bez
jego radosnego współudziału. Wjechał w wąwóz i zatrzymał się zaskoczony.
Dno koło śmietnika zryte było kołami samochodów. Wysiadł. Pod jego stopą
zachrzęściły łuski. Nieco dalej leżał przetarty tłumik. Kopiąc nogą natrafił na
plamę krwi. Nawet jeszcze nie zgęstniała do końca. Wzdrygnął się i wyciągnął z
kieszeni krótkofalówkę. Zaraz jednak włożył jaz powrotem. Przecież, jeśli wezwie
tych z UOPu, to gotowi
47
całą zasługę przypisać sobie. Sam znajdzie głowicę a ślady nie zające nie
uciekną. Rozejrzał się wokoło. Pomijając kępy krzaków i stosy śmieci głowica
mogła zostać ukryta tylko w jednym miejscu. Było to tak oczywiste, że aż się
palnął w głowę.
Opodal wysypiska wznosiła się dumnie budka do gromadzenia padliny, wzniesiona tu
swojego czasu miast postulowanej przez niektórych kapliczki. Podszedł i otworzył
drzwi W nos buchnął mu potworny smród. Wewnątrz leżała rozkładająca się krowa.
Wiedziony długoletnim zawodowym doświadczeniem przełamał się i wszedł do środka.
Gdyby on ukrywał głowicę jądrową wsadziłby ją w takie miejsce, w jakim nikomu
nie przyszłoby do głowy jej szukać. Niestety w szopie jej nie było. Umysł
Birskiego działał na przyspieszonych obrotach. Starał się wejść w sposób
myślenia gangsterów. Będąc wysłannikiem mafii mieć całkowitą pewność, że nikt
nie znajdzie głowicy zaszyłby jaw truchło krowy. Z samochodu przyniósł sobie
bagnet i zaczął j ą patroszyć. Z wnętrza wyciekały różne różności, ale on nie
zrażając się pruł ją dalej. Niespodziewanie przerwał tą miłą czynność. Nie miała
sensu. Przecież nie wsadziliby głowicy do krowy bez zrobienia w niej dziury.
Wyszedł z wnętrza i wciągnął haust powietrza. Odurzyło go. Popatrzył w zadumie
na swój bagnet a potem wyrzucił go z obrzydzeniem. Zaczął badać ślady na ziemi.
Część zasypano lessowym pyłem, ale niektóre były wyraźniejsze. Tu wyrzucili
głowicę z samochodu. Wbiła się dość głęboko. A potem przyszedł ktoś w
rozsypujących się gumiakach i zabrał ją do drogi na górę gdzie miał furmankę.
Ustaliwszy te szczegóły wyciągnął radiotelefon i po chwili wywołał dzielnych
agentów.
-Mówi Birski...
Agenci zgodnie z jego przewidywaniami odsunęli go od sprawy. Tropem fury puścili
psa a sami ruszyli za nim wozem. Birski westchnął ciężko i podreptał go swojego
UAZa. Niespodziewanie poczuł się wykorzystany.
- Co by tu zrobić, żeby się trochę rozerwać? -zastanowił się.
Zaraz potem zaświtał mu genialny pomysł.
-Pojadę sobie na Stary Majdan i zapudłuję do wyjaśnienia starego Wędrowycza -
postanowił. Pojechał naokoło drogą.
***
Pryzma węgla i drewek buzowała aż miło było popatrzeć. Na szczycie pryzmy leżała
trzydziestomegatonowa głowica i rozpalała się pomalutku do czerwoności.
-Tak mosiądzu nie wytopisz - gderał Tomasz. - Potrzebna jest wyższa temperatura.
-Nu, podniosę miechem.
-A masz miech?
-Zrobi się.
Jakub przydźwigał z chałupy odkurzacz. Był to prezent od syna, ale staruszek
rzadko odczuwał potrzebę eliminowania ze swojego otoczenia odpadków, więc prawie
go nie używał. Ustawiwszy go odwrotnie podłączył do przedłużacza. Pstryknął
przełącznikiem i manipulując rurą skierował strumień powietrza prosto w ogień.
-No i co ty na to?
-E! To to rozumiem.
49
Płomienie buchały coraz większe. Z wnętrza głowicy rozległ się cichy syk.
-Ty, a jak to niewypał? - Zaniepokoił się nagle Jakub.
-Co ty. Byłem w wojsku w saperach. Znam się na tym. Daj trochę bardziej w węgle.
To stało się nagle.
Na podwórko Jakuba wjechały dwa radiowozy. Jeden normalnie przez otwartą bramę,
a drugi od tyłu przez płot. Z tego nie oznakowanego wyskoczyli jacyś dwaj i
zręcznymi chwytami judo rozłożyli Jakuba i jego kumpla na ziemi. Z drugiego
radiowozu wysiadł Birski. Podszedł zdziwiony do stosu i przez chwilę wpatrywał
się w rozpaloną do czerwoności rzecz na jego szczycie. Potem wyjął z kieszeni
jakieś zdjęcie i przez sekundę wpatrywał się w nie jak urzeczony. A potem
przeżegnał się i rzucił do ucieczki.
-Wot durak - powiedział rozpłaszczony na ziemi Jakub do swojego rozpłaszczonego
na ziemi kumpla.
-No chyba. Już trzeci tydzień go trzymają w wariatkowie.
Jakub wlał w gardło zawartość jeszcze jednej butelki "Perły". Wstał chwiejnie na
nogi
-To ja go wykończyłem - oświadczył chełpliwie.
***
Birski przypięty pasami do leżanki wił się jak piskorz mówiąc jednocześnie
bardzo wolno i spokojnie.
-Przypadki chodzą po ludziach, ale to niemożliwe, statystycznie niemożliwe, żeby
wszystko spotykało tylko jednego Jakuba Wędrowycza.
A potem przypomniał sobie widok rozpalonej do czerwoności głowicy jądrowej na
szczycie ogniska i zaczął wyć.
Lekarze w zadumie pokiwali głowami szukając w swoim arsenale następnego środka
uspokajającego.
***
W gospodzie było gwarno i wesoło.
-No Jakub, opowiedz nam jeszcze raz jak to było z Birskim - zachęcił Semen.
Jakub oderwał zamglone pijackie spojrzenie od kufla z "Perłą"
-E, niech Tomasz opowie.
-A, co tu opowiadać. Zwariował chłop i tyle. A wszystko na widok jednego
głupiego ogniska i bebechów pralki na nim.
-Zupełnie zwariował? - Zdziwił się jakiś przyjezdny z Kukawki który w gospodzie
czekał na swój Pekaes.
51
HOCHSZTAPLER
Prolog.
Czasami dom jest nawiedzony. Oczywiście zdarza się to raczej rzadko, ale jak
już się przytrafi lepiej uciekać drzwiami i oknami. Niekiedy duchy porozrabiają,
rozbiją telewizor za dwa tysiące złotych, zerwą żyrandol i potłuką kupione od
ruskich kryształy, a potem sobie pójdą.
W niektórych przypadkach nic nie zniszczą, ale będą skrzypiały schodami udając
że po nich wchodzą, w zamkniętych pomieszczeniach pojawią się zimne przeciągi, a
nocami coś będzie wyło w piwnicy albo na strychu.
Niekiedy wszystko rozegra się po cichu. W środku nocy zobaczycie białe sylwetki
wyglądające jak zrobione z firanek. Sylwetki w przeciwieństwie do firanek czy
zwykłego dymu z papierosów, będą poruszały się pod wiatr i przechodziły przez
ściany. Ci z was, którzy je zobaczą wyłysieją, zacznie im się psuć wzrok i
wypadać zęby. Objawy te nazywane są często błędnie syndromem Burcharda, choć
jako pierwszy opisał je niejaki Jakub Wędrowycz. Wprawdzie Burchard porównał
objawy do tych wywołanych przez poddanie tkanki silnemu promieniowaniu
jonizującemu, zaś Wędrowycz odnalazł analogie do schorzeń wywołanych
53
przez nałogowe picie denaturatu, ale to w gruncie rzeczy nie ma najmniejszego
znaczenia.
Jeśli duchy nie wyniosą się same a wam nie uda się ich wypłoszyć za pomocą
wieszania czosnku i innymi domowymi sposobami, pozostaje wynająć fachowców.
Fachowcy egzorcyści dzielą się na cywilnych i duchownych. Duchowni nie zajmują
się raczej zwalczaniem dusz potępionych, (o ile takie nie wlezą w człowieka),
choć jeśli zdołacie ustalić miejsce pochówku tego, który zatruwa wam życie, mogą
to miejsce poświęcić, co zazwyczaj eliminuje problem. Fachowcy cywilni dzielą
się na trzy kategorie. Po pierwsze są specjaliści tani i mało skuteczni. Po
drugie (i tych jest zdecydowanie więcej) drodzy i
mało skuteczni. Trzecią kategorią są członkowie towarzystw psychotronicznych,
którzy pracują często za darmo, a efektów ich działań nie sposób przewidzieć.
Kiedyś byli jeszcze wioskowi znachorzy, którzy potrafili to i owo oraz różnego
rodzaju mądre babki. Niestety przemiany społeczne i nieudane próby zbudowania w
naszym kraju socjalizmu spowodowały całkowitą zagładę tej pożytecznej skądinąd
grupy. Oddzielny problem stanowią fachowcy zza Buga, którzy nic nie umieją, ale
bardzo się starają.
A gdy wszystko zawiedzie jest jeszcze Jakub Wędrowycz.
I
Zgrzyt laubzegi przedzierającej się przez bukową sklejkę, syk pary z żelazka.
Szum wody w czajniku. Delikatne szybkie uderzenia lekkiego młotka. Paweł
Skorliński
54
zszedł z mieszkania do warszatu. Ze szczytu schodów objął wzrokiem całe
pomieszczenie. Kiedyś dawno, dawno temu znajdowało się tu kilka klitkowatych
pokoików. Właściciel kazał wyburzyć ścianki działowe i uzyskał sympatyczną halę
fabryczną o powierzchni dwustu metrów kwadratowych. Robotnicy pracowali z
zapałem, ale na ich twarzach wyczytał zmęczenie. Kończył się pierwszy tydzień od
uruchomienia fabryczki. Norma produkcji przekroczona o dwadzieścia cztery koma
siedem procent. Uśmiechnął się lekko kącikami ust. Wyjął z kieszeni rewolwer i
kolbą uderzył w mosiężny gong. Oderwali się od pracy i popatrzyli na niego-
-Jest piątek wieczorem - powiedział. - Myślę, że na dzisiaj skończymy. Życzę
miłego weekendu.
Zaszurały odsuwane krzesła. Ścinki papieru, szmatek i skóry ktoś zaraz pozmiatał
na kupki, a ktoś inny wrzucił do dużego metalowego kubła na odpadki. Stoły
przeciągnięto starannie, zmoczoną szmatą. Zatupotały nogi w korytarzu. Po chwili
nie było już nikogo. Paweł zszedł na dół. Przeszedł przez salę i krótką sień.
Zamknął drzwi wejściowe na potężną zasuwkę. Sprawdził czy mocno trzyma. Zgasił
światło w sieni. Zamknął na klucz drzwi z hali do sieni. Potem zajrzał jeszcze
do magazynu. Tu także wszystko było w porządku.
W zadumie zatrzymał się na końcu linii produkcyjnej i podniósł ze stołu ładny
notatnik formatu B5. Notatnik był prawie skończony. Skórzany grzbiet wykończony
kapitałką z cienkiego rzemyczka, oprawa z szarego płótna, w rogach mosiężne
okucia, nieduży zameczek na małą kłódkę uniemożliwiający obcym poznanie sekretów
właściciela. Piękny niezniszczalny wyrób. Obejrzał, go jeszcze raz. Ten eg-
55
zemplarz został już skończony. Nie brakowało przy nim niczego. Wyłowił spod
stołu plastikową torbę, wsadził go do J środka i włączywszy zgrzewarkę zaspawał
plastik. Nie miałl wprawy, folia trochę zanadto się podtopiła. Sięgnął dłonią|
do pudełka i nalepił na wierzchu naklejkę:
Produkt wykonano i konfekcjonowano w Polsce.
Do jego wytworzenia użyto wyłącznie polskich surowców,
polskich maszyn i polskiej siły roboczej.
Poczuł się dumny. W zadumie odłożył notatnik do pudełka i wszedł po schodach na
górę. Zamknął za sobą klapę. Klapa także wyposażona była w zamek. Przekręcił
klucz dwa razy, aż napotkał opór. Przeszedł do salonu i włączył wideo.
Ocknął się, coś go zaniepokoiło. Siedział w fotelu, telewizor śnieżył. Popatrzył
na zegarek. Fosforyzujące wskazówki pokazały godzinę. Minęła północ. Pstryknął
pilotem i telewizor przestał śnieżyć. I wtedy to usłyszał.
Ktoś szedł sobie, najwyraźniej w ciężkich butach. Dźwięk dobiegał nie wiadomo
skąd. Paweł wyciągnął z kieszeni rewolwer i odbezpieczył go z trzaskiem. Włączył
celownik laserowy. Widok ogniście czerwonej kropki tańczącej po ścianach
uspokoił go.
Otworzył drzwi na korytarz i wyskoczył omiatając bronią każdy zakamarek. Pusto.
Prześlizgnął się do swojego pokoju i założył noktowizor. Ciemności panujące w
domu, zamieniły się w ogniście zielone piekło. Przeszukał starannie całe piętro
i poddasze, ale nie znalazł intruza. Zatrzymał się niezdecydowany. Kroków nie
słyszał już od dobrych kilku minut. Wszystkie okna były zamknięte, drzwi
także. Gdyby ktoś tu był, to na pewno nie mógł uciec. Klapa prowadząca na dół do
warsztatu także zamknięta była na głucho. Przyłożył do niej ucho. Z dołu dobiegł
go skrzyp, jakby ktoś oparł się o schody. Był jego. Wysunął delikatnie bolec
zabezpieczający klapę i jednym ruchem odrzucił ją na bok. Przesadzając po kilka
stopni zbiegł na dół. Czerwona kropka celownika tańczyła po ścianach, ale w
noktowizorze ziała pustka. Nikogo. Zajrzał pod schody, pod stołami także nikogo
nie było. Drzwi do magazynu były zamknięte tak jak je zostawił. Otworzył mimo to
i sprawdził. W magazynie było pusto. Wyszedł do sieni, a potem otworzył drzwi na
dwór. Wszystkie były zamknięte tak jak je zostawił. Nikt nieproszony nie wdarł
się nocą do fabryczki. Zbadał jeszcze wszystkie okna, otworzył klapę i zajrzał
do piwnicy.
Pustka cisza, bezruch, zapach wilgoci, pleśni i starej cegły. Oparł się o stół i
wówczas usłyszał skrzypnięcie. Ktoś wchodził lub schodził po schodach. Odwrócił
się z rewolwerem w dłoni. Skrzypienie schodów ucichło. Były puste.
- Cholera - zaklął.
Wróg musiał jakoś się przyczaić, gdy sprawdzał sień, a teraz wymknął się na
górę. Otworzył sobie okno, zeskoczy, ostatecznie pierwsze piętro to żadna
wysokość, i zniknie. Z broniąw dłoni rzucił się po schodach na górę. Pusto.
Sprawdził wszystkie pomieszczenia i każde okno. Żadne nie zostało otwarte. W
pokojach oczywiście nikogo nie było.
Zdenerwowany zawrócił do salonu. Telewizor milczał, ogień na kominku pełgał
jeszcze leciutko, powinien dołożyć kilka szczapek, żeby starczyło do rana.
Spostrzegł go nagle. Intruz pochylał się nad jego perskim dywanem. Wystrzelił
kilkakrotnie celując w nogi, a potem zapalił światło
57
żeby zobaczyć, kogo stuknął. Podłoga była czysta. Żadnego trupa czy rannego.
Nigdzie nie widać też było śladów krwi.
- Ups - powiedział sam do siebie. - Przecież go trafiłem?
Niespodziewanie poczuł, że ktoś mu się przygląda. Odwrócił się gwałtownie.
Czerwona kropka celownika spoczęła na zamkniętych drzwiach. Nikogo. Raz jeszcze
obszedł cały dom. Wszędzie było pusto i cicho.
- To z przepracowania - powiedział, a potem poszedł do swojej sypialni w walnął
się na łóżko. Nic mu się nie śniło.
II
Wiatr wył za oknem, ale potrójne szyby osadzone w aluminiowych ramach z
uszczelkami z silikonu sprowadzały to wycie do cichego szmeru. Wiatr targał
gałęziami klonów rosnących między paskudnymi czynszówkami z czerwonej cegły. W
pomieszczeniu było prawie mroczno, jedynymi źródłami światła były kominek i
telewizor. Paweł rozwalił się jak basza w fotelu, wyciągnięte nogi oparł na
krześle. Drzemał. Gazeta z programem wysunęła mu się z ręki i leżała na
podłodze. Z kieszonki koszuli wystawał mu pilot od telewizora. Napięty materiał
wcisnął niektóre guziki, ale urządzenie celowało w sufit. Podłoga zaskrzypiała.
Paweł ocknął się. Minęło pięć dni i to, co przeżył tamtego piątkowego wieczoru,
zatarło mu się już częściowo w pamięci. Uchylił oczy i bezmyślnie omiótł nimi
pokój. Ktoś pochylał się nad dywanem. Tak jak wtedy. Ktoś pochylał
się nad perskim dywanem wartym siedem tysięcy nowych złotych. Paweł poderwał się
z fotela sięgając pod oparcie. Dłoń zacisnęła się na kolbie rewolweru.
Odbezpieczył z trzaskiem i wycelował, ale nikogo tam już nie było. Gdy zrywał
się, pilot wypadł mu z kieszeni i uderzył o podłogę.
- Ej ty! - Rozległo się gdzieś z boku. - Do ciebie mówię.
Odwrócił się i strzelił trzy razy. Telewizor raniony śmiertelnie wydał dziwny
dźwięk i eksplodował. Paweł otarł pot z czoła i bezmyślnie popatrzył na
pozostałości urządzenia i zasłaną odłamkami szkła podłogę.
- Cholera - powiedział sam do siebie.
W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Wyciągnął tylko wtyczkę z gniazdka i
zbiegł na parter. Zatrzymał się przy drzwiach.
- Kto tam? - Zagadnął
- Policja - usłyszał. - Proszę otworzyć.
Popatrzył przez judasza, trzej faceci za drzwiami faktycznie wyglądali na
gliniarzy, a zza załomu muru błyskało coś na żółto i na niebiesko, zapewne przy
ulicy Wawelber-ga zostawili radiowóz. Ale on już nie takie sztuczki widział w
swoim życiu.
- Proszę wsunąć legitymację policyjną przez szparę na listy -powiedział.
Jeden z gliniarzy spełnił jego prośbę. Legitymacja upadła mu do stóp. Podniósł
ją i obejrzał. Była autentyczna. Oczywiście mogła też być perfekcyjnie
podrobiona, stojący za drzwiami mógł ją ukraść lub kupić na bazarze, ale przy
zachowaniu pewnych środków ostrożności mógł ich wpuścić. Przekręcił zasuwkę.
Pchnął drzwi a sam cofnął
59
58

się szybko w tył. Gdyby coś próbowali miał ich jak na strzelnicy. Weszli.
Raz jeszcze zlustrował ich szybkim spojrzeniem i odetchnął z ulgą.
- Dzień dobry, czego panowie sobie życzą? - zagadnął uprzejmie.
- To pan strzelał? - Zapytał rzeczowo najwyższy z nich.
- Ja. - Nie było sensu się wypierać, bo ciągle jeszcze trzymał w dłoni rewolwer.
Kropka celownika laserowego tańczyła po podłodze. Wyłączył go i zabezpieczywszy
spluwę umieścił ją troskliwie w kieszeni.
- No cóż. Przepraszamy za najście, ale mamy obowiązek zapytać do czego pan
strzelał?
Poczuł, że czerwieni się idiotycznie.
- Obudziłem się niespodziewanie i przestraszony rozwaliłem mój telewizor -
powiedział wreszcie.
- Możemy się tu trochę rozejrzeć? Wiedział, że o to zapytają, ale nie widział
najmniejszych przeciwwskazań.
- Proszę - zrobił ręką zachęcający gest.
Obejrzeli telewizor i trochę się obśmieli koszmarnym rechotem. Paweł pomyślał,
że musieli się go nauczyć od zatwardziałych kryminalistów. Wyłuskali z wraku
trzy kule.
- Przepraszamy za najście - powiedział ten najwyższy. - Ale sam pan rozumie,
taka strzelanina, a tu jest niezbyt spokojna dzielnica.
- Dla mnie żaden kłopot. Dziękuję za troskę.
- Za troskę? - Zdziwił się gliniarz.
- Przecież to mnie mogli zastrzelić.
- Ach tak. Nie boi się pan tu mieszkać?
- Mam szyby oklejone folią antywłamaniową, na dole w warsztacie są kraty, broń
mam cały czas pod ręką.
Gliniarz coś sobie przypomniał i poprosił go o okazanie pozwolenia na broń.
Wisiało na ścianie oprawione w ramki i oszklone, co wywołało koleją salwę
koszmarnego rechotu.
- To pan nie wie co tu było przedtem? - Zagadnął znowu gliniarz.
- Chyra, dom średniej kadry technicznej zakładów Wawelberga. Tak mówił
właściciel.
- Pan to kupił czy tylko wynajmuje?
- Wynajmuję, choć rozmawiałem już z właścicielem, za rok może za dwa lata jak
interes dobrze pójdzie...
- A to ma pan jeszcze szansę się wycofać - powiedział gliniarz.
- Przepraszam, co pan chce przez to powiedzieć?
- To nie jest dobre miejsce. Nawet nie chodzi o okolicę. Ten dom stał wiele lat
pusty i niszczał. Władze dzielnicy skazały go, ot tak, na zapomnienie. Na dole
tam gdzie ma pan warsztat była odlewnia, jeszcze za socjalizmu. Robili w gipsie
popiersia Lenina, i różnych tam takich partyjnych gierojów. Ale potem się
wycwanili i zaczęli odlewać z brązu.
- Odlewać z brązu, ot tak w mieszkaniu?! - zdumiał się Paweł.
- No właśnie, coś im źle poszło i całe piętro wypaliło doszczętnie. A potem z
piętnaście lat nikt tu nie zaglądał. Wykosztował się facet na remont, ale
mieszkać tu nie chciał - rozejrzał się na boki i zniżył głos do szeptu. - To
podobnie wyglądało. Wsadził w coś sześć kuł i skoczył oknem. Nogę złamał.
61
- Chym, nie widzę związku.
- Ludzie gadali, że ducha zobaczył, a to tradycyjnie podobno, złe miejsce. Żadna
matka tu dzieciaka nie zostawi na podwórku po zachodzie słońca.
- Skoro to zła dzielnica...
- No nie taka znów najgorsza, nie przesadzajmy. Na sąsiednich podwórkach, to
zabawa do dziesiątej, przy latarniach łebki kopią piłkę, aż miło. A tu nie.
Ludziska mają'! coś w rodzaju instynktu samozachowawczego. Nawet nie wiedzą,
dlaczego coś robią, ale podświadomość myśli za nich.
- Jak byłem mały - powiedział drugi gliniarz, - ja mieszkałem tu niedaleko -
machnął ręką. - To też mówili, że tu straszy. Podobno dwu z tej odlewni się
pochlało i zostali na noc gdzieś w kanciapie na zapleczu. I coś ich tak
wystraszyło, że jeden posiwiał, a drugi zwiewał przez po- l dworko niosąc
Lenina z brązu w objęciach i krzycząc że l ma światopogląd materialistyczny i że
duchów nie ma, więc f żeby się od niego odczepiły. Całkiem mu odbiło.
Paweł popatrzył na nich uważnie, ale nie wyglądało f na to by mieli żartować.
Ich twarze były poważne i zmęczone.
- Może się panowie poczęstują - wyjął z barku tacę ciastek i orzechów.
Siedli przy stoliku. Gliniarze stali się rozmowni, pierwsze lody zostały
przełamane. Miał jeszcze trochę Martini gdzieś w szafce w kuchni, ale zrobił
tylko herbaty.
- Mówili - zaczął ten najwyższy z lubością wdychając aromat cejlońskiej
liściastej, - że tu było morderstwo, gdzieś jeszcze przed pierwszą światową. Tu
mieszkali tacy tam młodsi technicy, zresztą to pan sam powiedział, dom
kadry technicznej. Bo inżynierowie mieli gdzie indziej i tamtego domu już nie
ma. Tu były nieduże mieszkania. Pan jak ma całe piętro dwieście metrów dla
siebie, to pan jest król. A oni się tu gnieździli jak szprotki w oleju, znaczy w
puszce. Z rodzinami i dzieciakami, tak, że nie mieli wcale lepiej niż ci w tych
trzech kamienicach - machnął ręką za okno. -Bo tam to mieszkali zwykli robotnicy
z rodzinami. Była jeszcze czwarta kamienica trochę dalej, tam jest teraz taki
trawnik, i podsypane ziemią, ale kształt jak stała widać, bo to taki prostokąt.
Jawę wojnę rozwalili, a potem niby mieli remontować, ale szło to wolno i jakoś
rozebrali w końcu. A więc tu był taki technik, już starszy facet i miał córkę. I
on poszedł jakoś do fabryki i przyłapał robotników jak z jakiejś maszyny części
wykręcali czy coś. Doniósł na nich... - Za pierwszym razem nie doniósł, bo był
dobry człowiek - przerwał mu ten drugi, który mieszkał niedaleko. -Zagroził im,
znaczy, że na nich doniesie, jeśli się powtórzy. Ale to była cała szajka,
podkradali różne rzeczy i on się dowiedział i poszedł do Wawelberga i
powiedział: było tak a tak. l wszyscy, w sześciu albo ośmiu, bo jeszcze mieli
wspólników na innych zmianach wylecieli z roboty. No to postanowili się zemścić.
Zaszli w nocy i tego technika i jego córkę zatłukli łomami czy rurami, ale ktoś
to widział, albo słyszał, bo przecież takich rzeczy się nie da po cichu, i
wylecieli z mieszkań technicy, zbiegli z kamienic, ci zwykli robotnicy i ich tu
zaraz przy wejściu złapali. Jak się dowiedzieli że ta dziewczyna znaczy, zabita
to ludzi szał ogarnął, bo ona prowadziła ochronkę, takie tam przedszkole dla ich
dzieci i jeszcze im coś tam pomagała dużo. I tych ośmiu zaraz bez sądu na
miejscu pobili na śmierć. To carska Ochrana nawet nie szukała, kto to zrobił,
tylko tych osiem trupów
63
zabrali i całą sprawę zatuszowali. Tak mi dziadek opowiadał.
Wysoki gliniarz skinął poważnie głową.
- Można by poszukać u nas w archiwum - powiedział w zadumie. - Tyle tylko, że
te stare archiwalia po wojnie podobno spalili, a zostały te nowsze, takie od lat
trzydziestych. A te najnowsze to są już zupełnie nieciekawe.
- Tu ich zabili, w tym budynku? - Zapytał Paweł.
- Tak, ale może pan spać spokojnie, nic nie zostało. Ten świrnięty literat co to
remontował to zdarł wszystkie tynki, tu w środku były wszystkie ściany
wyburzane, bo zmienił całkiem rozkład. Nawet podłogi są nowe, stare stropy były
nieco wyeksploatowane. A tam - machnął dłonią w stronę drugiego skrzydła - Tam
to w ogóle ściany popękały, fundament naruszony. Dopiero wsadzili w nie takie
grube stalowe szyny, dwuteownik i zalali betonem, i to pomogło. A fundament też
jakoś wzmacniał. Wykosztował się facet, aż przykro.
- Ale ruderę odszykował, nie do poznania -wtrącił ten trzeci który dotąd się nie
odzywał. - Bo jak tu zaglądałem trzy lata temu czy się w piwnicy narkomaniaki
nie zbierają, to strach było wejść. Cegły leciały na głowę, a tynk to leżał na
ziemi jak śnieg. A tu, gdzie pan teraz siedzi to leżała kupa ziemi, ot takiej z
próchnicy, starych desek, co zgniły i z tego rosła sobie topola. Była prawie
taka gruba jak moje ramię.
- W pokoju?
- Dachu nie było. Ładnie rosła. Topole są odporne na warunki.
- Czas na nas. Wprawdzie miło się gawędzi, ale jeszcze trochę trzeba pojeździć.
- Przepraszam, że tak zatrzymałem...
- Nic nie szkodzi - klepnął radiotelefon. - Jakby było Coś pilnego to dali by
znać.
Wychodzili już, gdy wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Wyłowił z pudła
cztery notatniki produkcji swojej fabryczki.
- To na pamiątkę - powiedział. -i jeden dla kumpla w radiowozie.
- Ładne - ucieszył się wysoki gliniarz. - Pewnie niezły interes?
- Jaki tam interes, dwie hurtownie w całym mieście skusiły się na większe
partie, a tak nikt tego nie chce brać. Na razie mam pieniądze, żeby jeszcze
przez trzy miesiące płacić ludziom, a potem będzie trzeba chyba zawiesić
produkcję.
- Ludzie nie mają gustu - stwierdził drugi gliniarz.
Podziękowali i poszli. Wrócił do salonu i pozbierał kawałki telewizora. Szklanki
po herbacie wyniósł do kuchni. Potem raz jeszcze zajrzał do wszystkich
pomieszczeń. Wszędzie było pusto. Poszedł spać.
III
To było w sobotę. Choć właściwe to już była niedziela. Nowy telewizor szumiał
cicho. Paweł siedział w fotelu ze słuchawkami na uszach. Rżał ze śmiechu
oglądając powtórkę z jakiegoś Tok Show. Gościem programu był jakiś pieprznięty
staruszek, wygrzebany przez prowadzących gdzieś na Lubelszczyźnie, niejaki Jakub
Wędrowycz. Sta-
65
ruszek ubrany był w złachmanioną jeansową kurtkę, na nogach miał gumofilce
posztukowane drutem i łatane krążkami gumy z dętek rowerowych.
Przy plecionym ze sznurków od snopowiązałki pasku przytrzymującym spodnie,
uszyte z czegoś w rodzaju płótna workowego, wisiała pękata manierka, z której od
czasu do czasu pociągał łyk. Musiał tam mieć coś wysokooktanowego, bo rozkręcał
się coraz bardziej. Z ust staruszka płynął stek tak potwornych bredni, że Paweł
żałował już, nie włączył magnetowidu.
- A niech pan powie - zagadnął prowadzący - co sprawiło panu w życiu największą
trudność?
Staruszek zazezował w stronę kamery. Kamerzysta! pokazał na zbliżeniu głęboko
osadzone świńskie oczka gościa, po czym obraz odjechał trochę i w ekranie
pojawiał się rosnąca kępkami nie golona od trzech dni broda. W brodzie tkwiły
wióry i kłaczki czegoś, co mogło być pakułami| lub włóknem z konopi.
- Największą trudność? - Zdziwił się staruszek po czym poskrobał się z
frasunkiem po głowie.
Gdy tak się drapał Paweł przypomniał sobie jak kiedyś dawno temu w ZOO oglądał
drapiącego się szympansa. Gest był niemal identyczny.
- No, chyba nauka pisania i czytania - powiedział! Jakub., - Znaczy za cara to
się uczyłem nie tego alfabetu, tylko tego, co nim rusy pisali, a teraz ten nowy
to już kiepsko wchodził, bo chyba byłem za duży. Na małego dobrze wchodzi, potem
już nie.
- To nie nauczył się pan czytać? - Zaciekawił się prowadzący.
- Jak to nie? - Zdenerwował się Jakub. Ja nawet ze cztery książki w życiu
przeczytałem.
Prowadzący uśmiechnął się szeroko, po amerykańsku, pokazując zęby. Usta
zaproszonego do studia drgnęły kilkakrotnie. Coś subwokalizował. Paweł pomyślał,
że chyba liczy zęby gospodarza programu.
- Dobrze, a co w życiu stanowi dla pana największe osiągnięcie? - Zagadnął.
Jakub znowu poskrobał się po głowie.
- Tyle było tych sukcesów - powiedział w zadumie. -No, szacunek ludzi, który
zdobyłem, różni tacy przyjeżdżają, zachodnimi maszynami, pieniądze dają, żebym
pomógł. To pomagam. Na mnie nie ma mocnych, jeszcze się takie widmo nie wylęgło,
żeby mi dało radę, choć bywało i ciężko - dorzucił w zadumie. - Gdyby jeszcze
gliniarze nie przeszkadzali a tak, nie mają pojęcia o niczym, a kota dostają, na
mój widok. Wiadomo w tym zawodzie to trzeba czasem grób otworzyć i kołkiem
gościa przyszpilić, a zaraz brak poszanowania ludzkich szczątków, że ja hiena
cmentarna i inne takie. A co w gazetach pisali. Że ja moje zęby... - Wyszczerzył
się do kamery.
Kamerzysta zrobił zbliżenie, prawie wszystkie były złote - Że ja te zęby znaczy
nieboszczykom powyrywałem i sobie wsadziłem. Ciemnota taka, przecież na tym
byłby trupi jad, zresztą to nie każdy ząb pasuje. Trzeba na wymiar robić.
- Jak pan sądzi, czy grozi nam kolejna epidemia duchów, tak jak w latach
trzydziestych? Jakub zamyślił się.
- Może być - powiedział wreszcie. - Nowe morderstwa ludzie zrobią, to i straszyć
potem będzie, choć ja nie
67
słyszałem jeszcze, żeby straszyło w takim zwykłym bloki Ale jest inne zagrożenie
- zaszła w nim nieoczekiwana, subtelna przemiana. Zniknął silny wschodni akcent,
zdania nie spodziewanie zaczęły być poprawne gramatycznie. Przestał się drapać,
a jego twarz była teraz skupiona. Oczy stracił swoją maślaność i patrzyły teraz
przenikliwie w kamerę.
- Pojawiło się dużo literatury dotyczącej magii - powiedział. - Większość tego
to śmieci, niewarte przeczytaj nią, ale w niektórych pobrzmiewają niebezpieczne
nut Mnoży się różnych nawiedzonych wyznawców New Age. W większości przypadków to
niegroźni maniacy, ale nawę oni usiłując rekonstruować dawne obrzędy mogą
zbudzili niebezpieczne moce. To samo dotyczy sekt. Ich ekspansywnność, a
zwłaszcza ogromne możliwości zaćmiewania umysłów adeptów wskazują, że jest tam
coś więcej niż zwykłe l wyłudzanie forsy. Obce siły usiłuj ą zdobywać przyczółki
w naszym kraju. Jeśli do tego dodamy upadek autorytetu Kościoła oraz spadek
kwalifikacji duchownych egzorcystów. I możemy się któregoś dnia obudzić z rękaw
nocniku. Obym był fałszywym prorokiem, ale w Erę Wodnika wejść możemy jako
społeczeństwo jeszcze normalne, a żal dwadzieścia, może trzydzieści lat, cały
naród może być już zmanipulowany. Zanik świadomości chrześcijańskiej wzmocni
sługi ciemności. To co dla nas jest egzotyczną l opowieścią, rodem z
amerykańskiego horroru, dla naszych! dzieci może stanowić smutną rzeczywistość.
Postępująca desakracja wielu starych cmentarzy wywoła falę.
Niestety ustawy około konkordatowe zezwalają na pochówki innowierców na
cmentarzach katolickich. To tragiczny błąd, za który przyjdzie odpokutować
następnym
pokoleniom. Uważam, że należy wprowadzić ostre przepisy. Każdego byłego członka
partii komunistycznej pogrzebać za murem, w nie poświęconej ziemi i przybić
osikowym kołkiem. Jedno bolszewickie ścierwo desakruje cały cmentarz, a wówczas
mogą wstawać z grobów także ci, którzy byli prawie w porządku i z poświęconej
ziemi nigdy by nie wstali. Ponadto uważam, że wszystkich pogrzebanych już
komunistów należy ekshumować, przypalikować i pochować ponownie za murem. Tylko
to daje nam gwarancję bezpieczeństwa. Ciała bezbożników można też palić i
rozsiewać popioły, ale to nie zawsze pomaga - dodał po chwili. Prowadzący
siedział z otwartymi szeroko ustami wpatrywał się w mówiącego. Widząc, że ten
skończył nabrał w płuca powietrza. Jakub powrócił o swojej pozy wioskowego
przygłupa. Wyciągnął kapciuch z tytoniem, kawałek papieru pakunkowego i zaczął
kręcić z tego koszmarnego skręta.
- Macie tu popielniczkę? - Zagadnął.
- Znajdziemy - powiedział prowadzący robiąc gwałtowny ruch ręką do kogoś kto
stał poza polem widzenia kamer. - A jak pan sobie wyobraża taką ekshumację? -
Zagadnął.
- W mieście to trudno, nikt nie wie kim kto był i gdzie leży. Ale na wsi żaden
problem.
Ktoś z personelu obsługującego postawił na stoliku puszkę po orzeszkach. Jakub
podziękował mu kiwnięciem głowy. Wygrzebał z kieszeni metalową zapalniczkę. Była
zaśniedziała i oblepiona jakimś czarnym syfem, który na zbliżeniu kamery
wyglądał jak smoła. Pstryknął i zapalił swojego skręta owiniętego w szary,
pakowy papier. Zacią-
69
gnał się i puścił bardzo ładne kółko z dymu. Dym był czarny, jak z płonących
szmat.
- Trzeba to zrobić tak. Najpierw robi się spis pogrzebanych. Potem zbiera do
kupy dziesięciu starych ludzi, z posterunku pożycza teczki, choć z własnego
doświadczenia to tyle powiem, że mi nie dali. A potem wszystkich partyjnych,
wykreśla się z listy. Potem dalej, samobójców, rozwodników, świadków Jehowy,
mormonów, Żydów i innych takich. Następnie robi się weryfikację katolików i
innych ochrzczonych którzy zostali na listach. Kto głosił poglądy socjalistyczne
- won. Kto wywieszał flagi na pierwszego maja - won. Kto chodził na pochody -
won. Kto składał kwiaty utrwalaczom władzy ludowej - won. I tak aż do skutku.
- A co będzie, jeśli na takiej liście zostaną dwie albo trzy osoby?
- No to trzeba ich ekshumować i pochować pod kościołem. A cały cmentarz jak
leci, osikowymi kołkami. I już tam ludzi porządnych więcej nie chować.
Zdesakrowany.
Strząsnął porcję popiołu do puszki. Potem ujął ją w dłoń i zaczął ciekawie
czytać zdobiące ją angielskie napisy.
- Orzeszki ziemne? - Zdumiał się - Na tym obrazku wyglądają jak fasola.
Prowadzący popatrzył na zegarek i widać było, że odetchnął z ulgą.
- Wysłuchali państwo wypowiedzi naszego gościa, egzorcysty amatora z Wojsławic,
Jakuba Wędrowycza.
Rozległy się brawa siedzących na widowni klakierów. Jakub wrzucił skręta do
puszki i powstał, po czym ukłonił się najpierw publiczności, a potem do każdej z
kamer po
kolei. Na koniec podał rękę swojemu rozmówcy i potrząsał nią przez chwilę.
- Aż chce się żyć, jak sobie człowiek coś takiego obejrzy - stwierdził Paweł. Na
ekran wskoczyła reklama pieluszek.
- Ciągle te reklamy o sraniu i szczaniu - zdenerwował się.
Wrażenie czyjejś obecności było bardzo silne. Kątem oka spostrzegł ruch. Tym
razem tylko położył dłoń na rewolwerze i odwrócił powolutku głowę. Tak jak w
poprzednich dwu przypadkach ktoś pochylał się nad dywanem. Paweł miał nerwy jak
postronki, ostatecznie jeździł kiedyś jako kierowca ciężarówki z konwojami
pomocy humanitarnej do Czeczenii i Bośni. Tylko dlatego nie wrzasnął na całe
gardło. Nad dywanem, pochylały się dwie sylwetki. Były nieco ciemniejsze od
ciemności panującej w pokoju. Widział przez nie listwy boazeri na ścianie.
Duchy - przemknęło mu przez myśl.
Większy duch podniósł się niespodziewanie i popatrzył prosto na niego. Paweł z
rozpaczą wycelował z rewolweru, nagle odebrał płynące wprost do mózgu uczucie.
Było to rozbawienie. Pstryknął przełącznikiem. Czerwona kropka lasera pojawiła
się na ścianie za sylwetką a jednocześnie pojawił się różowy poblask, tak jak
wtedy, gdy promień lasera przechodzi przez mgłę. Duchowi musiało to sprawić
przykrość, bo zszedł z linii strzału. Drugi podniósł się znad dywanu.
Przez chwilę jakby ze sobą rozmawiały, po czym podeszły do ściany i wtopiły się
w nią. Na korytarzu za ścianą rozległo się kilka puknięć jakby ktoś szedł w
ciężkich butach po drewnianej podłodze. Paweł zapalił światło, po czym
71
z szuflady pod telewizorem wydobył książkę telefoniczną. Zaczął szukać hasła
"egzorcyści", ale nie znalazł. Sprawdził czy jest hasło "duchy". Takiego też nie
było. Rzucił ją, zdenerwowany na podłogę. Miał dosyć. Wypił ćwiartkę, wódki a
potem położył się spać. Znowu nic mu się nie przyśniło.
Następnego dnia rankiem znalazł w skrzynce na listy kopertę z pieczątką działu
handlowego jednego z supermarketów. Rozpruł ją nożykiem i wydobył ze środka
kartę formatu A4. Ci z działu handlowego supermarketu byli zachwyceni przesłaną
im próbką towaru. Ci z działu handlowego zamawiali tysiąc pięćset sztuk
notatników, ze skórzanymi grzbietami, okuciami na rogach i kapitałkami z
cienkiego rzemyka. Ci z supermarketu, chcieli jedynie żeby wkleił do środka trzy
kolorowe wstążeczki w charakterze zakładek, policzył przewidywalny zysk i widmo
zamknięcia fabryczki odsunęło się o dwa miesiące. Zszedł do warsztatu z pismem w
dłoni. Uderzył pałeczką w mosiężny gong.
-Mam dla was dwie wiadomości - powiedział do swoich pracowników. - Tradycyjnie
jedna jest dobra, druga jest zła. Po pierwsze dostałem grubsze zamówienie.
Trzeba dostarczyć tysiąc pięćset sztuk, a złe jest to, że do końca przyszłego
tygodnia. Abyście dotrzymali terminu obiecuję wam premię po dwieście złotych na
łepka.
Zawyli radośnie. Zostawił ich w warsztacie a sam pojechał po kilka motków
kolorowych wstążeczek.
IV
Był sobotni wieczór. Pogoda na zewnątrz była dość paskudna. Padał deszcz i wiał
wiatr.
- No nie jest źle - powiedział Paweł przez telefon do swojego wspólnika Tomasza.
- Boję się tylko, że nasi robole padną. Od tygodnia zasuwają na dwie zmiany. Jak
nas dorwie inspekcja pracy to nas to tak dupnie, że lepiej nie gadać.
Innymi słowy sugerujesz żeby podwoić zatrudnienie?
- Powinno wystarczyć. Na razie. Rozejrzyj się tam u siebie na prowincji z jakąś
budą i można by posadzić jeszcze ze dwadzieścia osób.
- Cholera, myślałem, że te pieniądze wydam inaczej..." Jak ze zbytem?
- Idealnie. Dzisiaj dostałem czwarte zamówienie i znowu na tysiąc sztuk. Już
chwyciło, teraz nie mogę się wycofać, bo stracimy wiarygodność jako partner
handlowy. Do końca miesiąca muszę dostarczyć pięć tysięcy, robotnicy zrobią
cztery maksymalnie. Muszę zwiększyć zatrudnienie.
- Zanim ci nowi się dotrą...
- To szybko pójdzie. Tydzień na naukę zawodu i zasuwać. Zresztą to wszystko jest
przecież prościzna.
- Dobra. Posyłam ci piętnaście tysięcy nowych. Jutro z rana będziesz je miał na
koncie. Tym samym mój wkład?
- Masz teraz czterdzieści dwa procent udziałów. Plus piętnaście tysięcy, to
będzie równo czterdzieści dziewięć.
- Fajnie. No to do usłyszenia.
- Na razie.
Paweł odłożył słuchawkę. W tej chwili z parteru dobiegł go skowyt jaki wydaje
człowiek w obliczu czegoś strasznego.
- Jezu -jęknął. - Wypadek.
73
Pognał korytarzykiem do schodów. Po drodze troszkę się uspokoił.
Najniebezpieczniejszym narzędziem, tam piętro niżej była wiertarka. Nic się nie
mogło stać, co najwyżej ktoś przytłukł sobie palec młotkiem. No może niechcący
wywiercił dziurę w ręce. Wszystkie składki na ZUS i dodatkowe ubezpieczenia były
opłacone. Zbiegł po schodach. Robotnicy stojący kołem wokół jednego siedzącego
na krześle rozstąpili się. Siedzący nie wyglądał na zranionego, ale miał obłęd w
oczach.
- Co się stało? - Zapytał Paweł łagodnie.
- Ona tam stała - wybełkotał robotnik. Stała przy schodach, pomachała mi ręką!
- Kto? - Zapytał Paweł.
- No ona. Była przejrzysta - dukał robotnik. - Popatrzyłem i Jezu, ona pomachała
do mnie.
- Co to było? - Zapytał pozostałych. - Co widzieliście?
- No ducha - powiedziała dziewczyna która zajmowała się pleceniem kapitałek. -
Stał przy schodach.
- Kto jeszcze go widział?- Zapytał. Podniosły się tylko trzy ręce.
- Słuchajcie - powiedział spokojnie. - Jest późno, jesteście zmęczeni. To moja
wina, bo gonię was do roboty ponad siły. Jest już prawie dwudziesta druga. Duchy
pojawiają się dopiero o północy. Poza tym straszą raczej w zamkach a nie w
fabrykach. Musiało wam się przywidzieć...
Siedzący jęknął i jakoś tak dziwnie spadł z krzesła. Usta mu posiniały. Musiał
zemdleć, bo raczej nie wyglądało to na zawał. Parę osób przeżegnało się
zamaszyście. Wpatrywali się w coś za jego plecami. Obejrzał się ostrożnie.
Coś, co przypominało obłok pary stało koło schodów jakby się im przyglądało. Nie
wiedział, co to jest. To znaczy widział, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli.
Odwrócił i się i odchrząknął.
- Musiała puścić rura z ciepłą wodą w piwnicy, tu jest chłodno to i widzimy
obłoki pary - nie wypadł zbyt przekonywująco. Może, dlatego że głos mu drżał
tak, że ledwo mógł mówić. - Jest późno, jesteście zmęczeni. Idźcie już do domu,
a ja zostanę i załatwię ten problem.
Nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać. Gdy ucichł tupot poszedł i zamknął
drzwi. Wrócił do mieszkania na około przez boczne wejście.
Następnego dnia rankiem Paweł pojechał na giełdę staroci na Koło. Kupił
jedenaście ikon i wróciwszy do domu porozwieszał je w mieszkaniu i w warsztacie.
Od razu poczuł się nieco pewniej.
Ludzie zazwyczaj lubią zarabiać, w następnym tygodniu z pracy zrezygnowały tylko
dwie osoby, ale udało się przyjąć dwie inne na ich miejsce. W Urzędzie Pracy na
ul. Ciołka zostawił ofertę zatrudnienia jeszcze piętnastu osób. Zwolnieni z
pracy nie umieli utrzymać języka za zębami. Poznał to bez trudu. Gdy wchodził do
sklepiku spożywczego urządzonego na parterze jednej z kamienic fundacji
Wawelbergów ludzie milkli na jego widok. Chętni do roboty nie pojawiali się.
W środę przyszedł za to dziennikarz z "Super Ekspresu", żeby przeprowadzić z nim
wywiad. Wywiad miał dotyczyć możliwości fabryczki, perspektyw na rynku arty-
75
kułów papierniczych i innych takich, ale rozmowa szybko zeszła na sprawę duchów
i Paweł zmuszony był usunąć dziennikarza z terenu zakładu, w czym spontanicznie
pomógł mu uświadomiony aktyw robotniczy. W czwartek i w piątek pojawili się
dziennikarze z "Wróżki", "Detektywa", "Nie z tej ziemi", "Skandali" i jakiegoś
czasopisma poświęconego problematyce UFO. Pogonił ich wszystkich, po czym
napisał na kawałku papieru oświadczenie które rozplakatował na okolicznych
przystankach, w sklepiku i na drzwiach zakładu. W sobotę jeden dziennikarz
podszył się pod szukającego zatrudnienia, żeby tylko dostać się do środka. Paweł
przyjął go do roboty, po czym przydzielił mu wyjątkowo niewdzięczne zadanie
przybijania nitami okuć i narzucił taką normę, że dzielny wysłannik gazety po
dwu godzinach sam się zmył. Biznesmen obserwował jego odwrót przez okno i
chichotał.
- Pomogły ikony - powiedział sam do siebie.
Pod wieczór wypogodziło się wreszcie. Nalał sobie kieliszek Malibu i zasiadł
przed telewizorem. Skończył oglądać gdzieś koło północy. Wziął butelkę z
zamiarem wstawienia jej w kuchni do lodówki i ruszył w stronę drzwi. Stopy
zapadały się w dywan jak w mech. Lubił to uczucie. Niespodziewanie grzmotnął jak
długi. Fakt że potknął się na zupełnie równym dywanie zaskoczył go i
zdezorientował. Upuszczona butelka toczyła się po parkiecie a potem ktoś z
niedbałym wdziękiem zatrzymał ją stopą.
Paweł poderwał się z rewolwerem w dłoni, ale ducha już nie było. Podniósł
butelkę i obejrzał ją uważnie. Naklejka w kilku miejscach odbarwiła się.
Odbarwienia układały się w ślad palców nogi. Jednego dużego i czterech małych.
Palce były drobne, noga musiała być znacznie mniejsza niż
jego. Noga młodej dziewczyny. Zaklął i poszedł na parter. Wyszedł z domu i
przechadzał się między kamienicami. Drzewa szumiały nad jego głową. Dzielnica
była podobno paskudna, ale miał przy sobie broń. Zresztą nawet najbardziej
sceptyczni żule nie pojawiali się po zmroku na podwórku przed fabryczką.
Uspokoił się. Przywidzenie. Tylko przywidzenie. Przecież duchów nie ma. To
znaczy komuniści twierdzili, że duchów nie ma, a teraz nie ma komunistów, to
może duchy jednak są? Odganiał takie myśli. Wracając zajrzał do skrzynki. Tkwiło
w niej coś małego. Otworzył ją. W dłoni trzymał* wizytówkę. Wydrukowano ją na
kredowym papierze: Nicolae Eminescu Egzorcysta.
Poniżej był numer telefonu. Telefon musiał znajdować się daleko, bowiem numer
był dość długi a zaczynał się kierunkowym do Rumunii. Paweł wrócił do domu i
starannie zamknął za sobą drzwi. Wziął telefon i wystukał numer. Odezwała się
automatyczna sekretarka. Prośba o zostawienie informacji nagrana była po polsku,
niemiecku i rumuńsku. Poprosił o przysłanie ekipy i usunięcie ducha. Im szybciej
tym lepiej.
VI
Ta sobota była wolna. Ludzie nie dawali rady. Wspólnik Pawła, bez problemów
uruchomił produkcję na prowincji, a zbyt był niezły, bo fakt nawiedzenia fabryki
działał jak najlepsza reklama. Tomasz sugerował umieszczanie na opakowaniu
nalepki przedstawiającej trupią czaszkę, albo ducha i Paweł zaakceptował ten
pomysł.
77
Właściwie nie miał nic do roboty, więc siedział sobie i odpoczywał. Około ósmej,
zaraz po pogodzie usłyszał dzwonek do drzwi. Zszedł na parter.
- Kto tam? - Zagadnął.
- Nicolae Eminescu, egzorcysta - powiedział człowiek za drzwiami.
Biznesmen otworzył je i faktycznie zobaczył stojącego na progu egzorcystę.
Egzorcysta ubrany był w płaszcz, a przez ramię przewieszoną miał ortalionową
torbę wypełnioną czymś.
- Pan zamawiał usunięcie ducha? - Zapytał. Mówił nieźle po polsku. Ale obcy
akcent był bardzo wyraźny.
- Tak. Proszę za mną.
Odwrócił się. W tym momencie zrobiło mu się zupełnie jasno przed oczyma, a zaraz
potem zupełnie ciemno. Upadku na podłogę już nie czuł. Doszedł do siebie, gdy
ktoś nim delikatnie potrząsnął. Otworzył oczy. Potrząsał nim ten wysoki
gliniarz.
- Co się stało? -jęknął.
- Sami chcielibyśmy wiedzieć. Sąsiedzi usłyszeli strzały i zaraz potem kilku
facetów wyskoczyło oknami. Jest tam na dole trochę krwi, świadkowie mówią, że
któryś sobie rozharatał głowę.
Paweł usiadł z wysiłkiem.
- Wezwałem egzorcystę - powiedział. - Przyszedł. Zaprosiłem go do środka, a
potem nic nie pamiętam. Chyba mi dał w łeb - pomacał się po potylicy. Wyczuł tam
ogromnego guza i trochę krwi.
- Proszę sprawdzić czy nic nie zginęło.
Wstał chwiejnie na nogi i wszedł na piętro. Srebrny dzbanek do kawy stał na
kominku w salonie. Dywan leżał na podłodze. Szable wisiały na ścianie. Sejf za
obrazem Malczewskiego był nietknięty.
- Nic nie zginęło - powiedział. - A nawet jakby przybyło.
Na podłodze stała torba z której wystawała lufa palnika acetylenowego, i
szlifierka kątowa.
- Proszę niczego nie ruszać, zaraz przyjedzie ekipa. Na pewno nic nie zginęło?

- Zupełnie nic.
- A sąsiednie pokoje?
- Zamknięte i nie umeblowane. Popatrzył na wywalone okna. Żaluzje były połamane
szyby wytłuczone.
- Skakali bezpośrednio nie marnując czasu na otwieranie - powiedział gliniarz. -
A tak właściwe to, po co był panu potrzebny egzorcysta?
Paweł uśmiechnął się smutno.
- Straszy.
W tej chwili do pomieszczenia weszło kilku policjantów pod wodzą energicznego
oficera.
- Kapitan Sowa - przedstawił się - Tylko proszę bez głupich komentarzy. Proszę
opowiedzieć, co właściwie się stało.
Paweł opowiedział. Kapitan uśmiechnął się lekko.
- Banda Sierpagena.
- Co proszę?
- Grasuje taki rumuniec. Świetnie zna polski, pracował jako psychiatra w
Bukareszcie. Podobno jeszcze za Czauceski zajmował się badaniem jakichś prań
mózgu czy
79
czymś takim. Scenariusz zawsze ten sam. Urządza seanse spirytystyczne. W trakcie
seansu hipnotyzuje ofiary i otwiera drzwi. Resztą robią jego kumple. Wynoszą
wszystko, co się da wynieść, prują ściany w poszukiwaniu sejfów. Biorą wszystko,
co ma jakąkolwiek wartość. Jak w garażu jest samochód to też.
- Cholera.
- Tak, to już drugi egzorcyzm w ich wykonaniu. Poprzedni zrobili na wybrzeżu.
Facet był jeszcze bardziej łatwowierny niż pan. Zostawił egzorcystę na całą noc
w swoim domu, a rano nie było tam nawet mebli tylko w kącie jakiś taki
cyganowaty z fachowo poderżniętymn gardłem i kartka że to on straszył. Jak się z
panem skontaktował?
Paweł przeszukał kieszenie, ale nie znalazł wizytówki, musiała się mu gdzieś
zapodziać.
- Szkoda - powiedział kapitan. - Można by dać znać rumuńcom, żeby wzięli
mieszkanie pod obserwację.
- Zaraz, nic straconego. Przecież można zażądać od telekomunikacji bilingu moich
rozmów, to wtedy będzie można ustalić numer. Ja do Rumunii dzwoniłem tylko raz w
życiu, to znaczy wczoraj.
Gliniarz podziękował. Zebrali odciski palców i inne takie i poszli sobie.
Wyszukał numer telefonu pogotowia szklarskiego i zadzwonił. Do rana szyby były
wstawione i znowu oklejone folią antywłamaniową, choć nocna próba pokazała, że
wcale nie jest to taki dobry wynalazek. Tej nocy spał przy zapalonym świetle.
VII
- Ma pan coś o duchach? 80
Pytanie było zupełnie bezsensowne, bowiem znajdował się wewnątrz księgarni
ezoterycznej, a wszelaka możliwa literatura wypełniała ciasno półki.
- A co panu konkretnie jest potrzebne? O duchach jest cały tamten regał -
sprzedawca machnął ręką. - Mamy leksykony, katalogi, polskie i zagraniczne. Mamy
historie nawiedzonych domów. Wszystko, co pan zechce. Oczywiście mamy też sporo
beletrystyki. Horrory po polsku, angielsku, nawet kilka po rosyjsku. Ciekawa
lektura.
- Wolałbym poradnik.
- Ma pan ducha w mieszkaniu? - Sprzedawca nie okazał zdziwienia. - "Domowy
Egzorcysta", przepraszam pan czyta po angielsku?
- Tak.
- "Domowy Egzorcysta" Burcharda. Jest tam kilka cennych wskazówek jak pozbyć się
nieproszonych gości, takich, co tupią po nocy i prześwitują na biało. Nie jest
to nadzwyczajne, ale nic lepszego chyba, że ma pan znajomych w policji.
- A jeśli mam?
- Ja tego nie czytałem słyszałem tylko, ale w szkole policyjnej w Szczytnie mają
rękopis książki Jakuba Wędrowycza.
- Słyszałem już gdzieś to nazwisko.
- Był program, jakoś tak na dniach. Na Polsacie zdaje się. Swoją drogą lepszy
cyrk odstawiał, normalnie nie jest taki.
- Mówił pan o rękopisie.
- No właśnie. Kiedyś jeden z gliniarczyków zrobił odpis kilkunastu stroniczek.
Te kilkanaście jest więcej warte niż cały ten sklep.
81
- Przepraszam, nie rozumiem. Dlaczego ten rękopis jest w szkole policyjnej w
Szczytnie?
- Długa historia. Raz robili u niego rewizję, pędził bimber i szukali jeszcze
broni. No, więc któremuś gliniarzowi wpadł w oko zeszyt pokryty jakimiś
koszmarnymi bazgrołami. Skonfiskowali go, czy może po prostu zabrali, bo sam pan
wie, jakie to były czasy i wysłali tam, żeby kryptolodzy i grafolodzy mieli, na
czym trenować. To jest napisane po polsku, częściowo cyrylicą, ma bardzo
pomysłową ortografię i kaligrafię, o interpunkcji nie wspominając. Ale są tam
rzeczy ciekawe. Gdyby udało się panu zrobić ksero to dam tysiąc złotych.
- Obawiam się że moje możliwości nie są wystarczające. Niech pan da tego
Burcharda.
VIII
Dochodziła pomoc. Paweł stał w salonie z książką w ręce i czytał na głos
straszliwe ciągi zaklęć. Duch wyjrzał ze ściany i przyglądał mu się bezczelnie.
-Cholera - zaklął wreszcie biznesmen. - Do dupy ta książka.
Duch pokiwał głową, a przynajmniej tak to wyglądało. Paweł otworzył drzwiczki
kominka i już miał cisnąć dzieło w płomienie, gdy spostrzegł na okładce reklamę.
Zespół Fachowców - Egzorcystów.
Zwalczanie wszelkiego rodzaju zjaw, widm i duchów
Rutynowani specjaliści 100% satysfakcji
lub zwrot kosztów. Dożywotnia a nawet pośmiertna gwarancja..
Ponad czterdzieści udokumentowanych przypadków powodzenia.
Referencje Poniżej był numer. - Yeach! - Zawył Paweł.
Spłoszony duch zniknął bez śladu. Mimo późnej pory biznesmen sięgnął po telefon.
IX
Był paskudny jesienny wieczór. Wiatr wył za oknem. Drzewa szumiały niepokojąco.
W domu coś trzeszczało, jak to zwykle w starych i nawiedzonych budynkach.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Paweł zbiegł na dół i otworzył. W ciemności na
jasnym prostokącie światła rzucanego z wnętrza budynku stała trójka cywilnych
egzorcystów, fachowców, ponad czterdzieści udokumentowanych przypadków.
Egzorcyści mieli na sobie długie skórzane płaszcze i kapelusze o szerokich
rondach. W dłoniach trzymali walizki.
- Pan Paweł Skorliński? - zapytał najstarszy z nich, lekko posiwiały pan po
sześćdziesiątce.
- Tak.
- To pan wzywał ekipę do usunięcia ducha?
- Tak. Proszę wejść.
Weszli do przytulnego jasno oświetlonego holu.
- Jestem prezesem towarzystwa - powiedział siwy -Nazywam się Janusz Biedermeier.
Uścisnęli sobie dłonie. Drugi egzorcysta zdjął kapelusz i okazał się być
kobietą.
- Małgorzata Koćko - przedstawiła się.
83
82

Drugi mężczyzna którego twarz zniszczyła jakaś choroba podobna do ospy wyciągnął
dłoń wyschniętą jak ręka mumii.
- Józef Etter - przedstawił się.
- Wspaniale, zapraszam na pokoje. Weszli do salonu. Goście zdjęli płaszcze i
zostawili je w holu, po czym siedli wygodnie w fotelach.
- Dobrze, na co się pan uskarża - zapytał prezes.
Jego wygląd budził zaufanie. Na opuszkach palców miał wytatuowane kabalistycczne
symbole. Na szyi wisiał mu jakiś dziwny amulet. W jednym uchu miał kolczyk z
Małym kamieniem.
- Stuka - powiedział Paweł.
- Tylko stuka? Jaki rodzaj stukania? Pojedyncze czy noże ciągi stuków?
- Nie tylko. Stuka jakby szedł ktoś z drewnianą nogą. Takie jakby kroki. Czasami
widać sylwetki. Pojawiają się pośrodku pomieszczenia i czasami idą w stronę
ściany.
- Mężczyźni czy kobiety?
- Trudno powiedzieć.
- W porządku. Czy próbował pan ustalić listę dotychczasowych mieszkańców tego
budynku?
- Szczerze mówiąc nie. Ale z tego, co ludzie mówili chodzi o technika
zatrudnionego w zakładach Wawelberga i j ego córkę.
Prezes pokiwał głową i skinął na Józefa. Ten otworzył walizkę i wydobył z niej
całą furę rozmaitego sprzętu. Wziął w dłoń drewnianą różdżkę widełkową i obszedł
pomieszczenie dookoła. Potem wyjął z walizki różdżkę uchylną wykonaną z
miedzianego drutu i znowu zaczął cho-
dzić po pomieszczeniu. Drut wychylał się w różne strony. Wyglądało to niezwykle
fachowo.
- Spróbuję nawiązać kontakt - powiedział.
- Trzeba zgasić światło? - Zapytał właściciel.
- Nie. To nie będzie konieczne.
Egzorcysta siadł na środku dywanu. W dłonie wziął dwa kawałki kamienia przycięte
w kształt graniastosłupów. Zamknął oczy.
- Jest kontakt - powiedział.
W tym momencie zebrani zobaczyli, że przygląda im, się duch. Duch wyszedł ze
ściany. Był przeźroczysty. Wyglądał ma mężczyznę. Duch zrobił ręką ostrzegawczy
gest i zniknął. Drugi pojawił się w miejscu, w którym kiedyś były drzwi.
Wyglądał jak mglisty opar, ale stopniowo przybrał kształty młodej dziewczyny.
Duch skrzyżował dłonie na piersi i przyglądał się siedzącemu.
- One się boją - powiedział Józef.
- To chyba dobrze - wtrącił Paweł, - bo trzeba je...
- Wypowiada się pan w sposób skrajnie nieuświadomiony - zaprotestowała
dziewczyna. - To przyjazne duchy. Takich nie należy ruszać. Mogą się przydać.
- To wyłazi - powiedział siedzący. - Co to do diab...
- Ci! - Upomniał go prezes.
- Siedzi w dywanie - powiedział Józef.
Zerwał się niespodziewanie i odskoczył w bok. Paweł przetarł oczy. Z miejsca, w
którym wcześniej siedział egzorcysta wystrzeliła macka. Wyglądała jak utkana z
dymu. Musnęła uciekającego wyrywając mu z koszuli na plecach kawał tkaniny.
Dziewczyna wyrwała ze swojej walizki pistolet skałkowy i wycelowała. Macka
rozwiewała się w
85
powietrzu. Opadła na dywan. Prezes podszedł i zebrał odrobinę pyłu do probówki.
- Wygląda jak ektoplazma - powiedział.
- Czy ektoplazma to nie jest przypadkiem wydzielina z istot żywych? - Zaciekawił
się gospodarz.
- Niekoniecznie - Józef doszedł najwyraźniej do siebie. - zasadniczo w
niektórych przypadkach może ją wytworzyć dowolna materia organiczna. Na przykład
wełna. Uuu, mam wrażenie, że wyrwał mi pół głowy.
- Obudziłeś go - prezes oskarżycielsko wyciągnął palec wskazujący. - Jasna
cholera! Co teraz? Póki siedział wszystko było w porządku. Załatwilibyśmy go po
cichu.
- Sam by się obudził - odciął się Józef. - Przecież nie paliliśmy czarnego
płomienia. Nie powinien był.
- Gdybyśmy zapalili czarny płomień było by już po nas. Co mówią kamienie?
Józef zacisnął dłonie na graniastosłupach i skoncentrował się. Macka wystrzeliła
ponownie. Uchylił się w ostatniej chwili i tylko rozszarpała mu nogawkę.
- Otwiera się przejście - powiedziała dziewczyna. Ona także miała zamknięte
oczy.
- Przejście do enklawy Ozark? - Zapytał prezes.
Paweł usłyszał w jego głosie autentyczny lęk i sam przestraszył się jeszcze
bardziej. Wyglądało na to, że fachowcy wpadli w jakieś szambo. Duchy mężczyzny i
dziewczyny znowu stały na swoich miejscach.
- Nie, nie do enklawy Ozark - uspokoił go Józef. - On już raz został pobity i...
Ach tak. Używali go jako mechanizmu napędowego do dywanu, ale był za słaby.
W tym momencie oba kamienne ostrosłupy w jego dłoniach rozprysły się niemal na
pył.
- Proponuję dywan pociąć i spalić - powiedział prezes. - To pewnie arabski dżin.
Jeśli go spalimy to przejście się zamknie. Prawie na pewno - zaakcentował to
"prawie".
W jego głosie zabrzmiała nadzieja.
- Czy dżiny nie mieszkają czasem w miedzianych lampach? - zagadnął ostrożnie
Paweł.
- Za dużo się pan bajek naczytał.
- Zapłaciłem za niego siedem tysięcy - zaprotestował. - Nie da się go jakoś
zneutralizować?
- Niemożliwe. Będziemy mieli szczęście, jeśli da się go spalić - zaczął prezes,
ale nie skończył.
Dywan eksplodował. Drobne kłaczki uniosły się w powietrze. Zalepiły drzwi i
okna. Józef rzucił się i złapał za klamkę. Kłaczki pokryły jego dłoń. Zawył i
zaczął je zdzierać. Gdy w końcu mu się to udało jego ręka aż do łokcia pokryta
była drobnymi krwawiącymi rankami. Duch dziewczyny zmaterializował się tuż koło
nich. Był tak materialny jak tylko zdołał. Nawet prześwitywały leciutkie kolory.
Trochę różowości na policzkach, błękit na sukni. Coś mówiła, ale nic nie było
słychać. Małgorzata stanęła na przeciw niej
- Jeszcze raz - poprosiła. Dziewczyna mówiła a potem zniknęła.
- Co powiedziała? - Zapytał prezes.
- Jesteśmy tu uwięzieni. To coś pożywi się naszymi umysłami i wzrośnie w siłę.
Od środka nie zdołamy pokonać zapory. To można zrobić tylko od zewnątrz. Mamy
dwanaście godzin życia. Potem nas zeżre.
- Cholera tyle to i ja wiem. Kiedy przyjdą pracownicy do warsztatu? -Zapytał
prezes Pawła.
87
- Mamy piątek wieczorem. Dopiero w poniedziałek j rano.
Józef podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę. Z obu sitek strzelił płomień.
Odłożył ją na miejsce.
- To bardzo poważne? - Zagadnął Paweł.
- Nic gorszego już chyba nie mogło na spotkać.
- Jak to nie - zapeszyła się dziewczyna. - A pamiętasz jak Michała wciągnęło do
enklawy? Wymóżdżyło go całkiem zanim wrócił.
- Śmierć fizyczna właściwie mnie nie przeraża - powiedział prezes. - Ale te
wszystkie diabelstwa niszczące duszę... Musimy się zastanowić, co robimy. Jeśli
spróbujemy nawiać to może mamy szansę. Tak z dziesięć procent. Może nie będzie
nas gonił.
- Będzie - powiedział ponuro Józef. - Musiał być cholernie głodny skoro chciał
mnie capnąć. Przecież mam amulet a Dagonwoht.
- Trzeba będzie spróbować przez ścianę - powiedział prezes. -Mamy szable. Może
przerąbiemy się...
- Małe szansę - powiedział Paweł. - To wszystko jest z przedwojennych cegieł.
Grubo na trzy.
- Alternatywąjest nic nie robić.
- Jeśli nie ma innej możliwości to moje szable są do waszej dyspozycji.
Prezes zdjął szablę ze ściany. Wyciągnął jaz pochwy. Szabla była przekorodowana
na wylot.
- To się stało niedawno - powiedział. - Przedtem były dobre?
- Tak. Natarłem je towotem. Nie powinny zardzewieć.
Małgorzata wyjęła z walizki bryłę czegoś w rodzaju plasteliny.
- Wyrwiemy dziurę plastikiem - powiedziała.
- To chyba nielegalne - zaniepokoił się biznesmen. -Poza tym ja to mieszkanie
tylko wynajmuję...
Cała trójka westchnęła ciężko. Dziewczyna przyklejała już wałek materiału
wybuchowego na ścianie, za którą był korytarz. Pociągnęła dwa długie kable
- Połóżcie się na podłodze zasłońcie uszy, zamknijcie oczy i otwórzcie usta -
polecił prezes.
Wyjął jej z dłoni kable i przykręcił do zapalarki. Potem położył się za kanapą i
wcisnął guzik. Eksplozja była straszna. Lampa pod sufitem zakręciła się jak
szalona, ale nie zgasła na szczęście. Meble podmuch poprzesuwał bezładnie.
Ściana jednak nawet się nie zarysowała. Szyby w oknach pokryte strzępkami dywanu
także ocalały.
- O cholera - powiedział Paweł. - Już po nas.
- Nie, nie jest aż tak źle - powiedział prezes. -Nawiążemy kontakt telepatyczny.
Musimy połączyć siły. Usiądźcie w krąg.
Pośrodku pomieszczenia coś zaczęło wyłazić z podłogi. Wyglądało jak utkany z
dymu fraktal.
- Gdy się odpowiednio zmaterializuje załatwi nas -powiedział Józef. - Na razie
jest za słaby.
Coś na podłodze warknęło. Siedli w krąg i wzięli się za ręce. Małgorzata
zamknęła oczy. Paweł poczuł jak coś przesuwa się przez jego umysł. Wrażenie było
nieprzyjemne. Zaraz jednak poczuł, że to działa. Stwór rosnący z podłogi
wyraźnie się wkurzył.
89
X
To było święto. Jakub przepijał pieniądze zarobione za udział w programie. W
knajpie było pół wsi. Wszyscy mu gratulowali, że tyle ciemnot udało mu się
puścić w kraj.
Oczywiście każdy poczuwał się w obowiązku wypić z tak sławnym człowiekiem. Było
koło dziesiątej. Większość towarzystwa straciła już poczucie rzeczywistości. To
przyszło nagle. Żarówka zwisająca z sufitu zadrżała.
Jakub Wędrowycz przerwał wlewanie w siebie kolejnego kufla "Perły". Jedenaście
poprzednich kufli zaćwierkało w jego wnętrznościach.
- Nu co? - zapytał Semen - Za dużo?
Jakub odchylił się do tyłu i poleciał razem z krzesłem na ziemię. Dwadzieścia
centymetrów od podłogi krzesło zawisło niespodziewanie i trwało w pozycji
niemożliwej do wyjaśnienia za pomocą praw fizyki.
- Ty co z tobą? - zaniepokoił się Józef Paczenko. Przez twarz Jakuba przebiegały
delikatne skurcze.
- Natychmiast przybywam - powiedział całkiem wyraźnie.
Twarz jego odzyskała niespodziewanie właściwy kolor. Krzesło wróciło do pionu.
Samo. Kumple wytrzeszczyli oczy. Jakub wypił "Perłę" i wstał z krzesła.
- Ty, co się stało? -Zapytał Semen.
- Troje egzorcystów w śmiertelnym niebezpieczeństwie - powiedział Jakub. - Muszę
natychmiast wyruszać.
- Przecież ty ledwo stoisz na nogach - zaniepokoił się Tomasz.
Jakub zamrugał oczkami.
- Daj jeszcze flaszkę spirytu na drogę - powiedział do ajenta.
- Na krechę?
- Oni zapłacą - zabrał flaszkę i pozostawił kompletnie zbaraniałych kumpli.
Przed gospodą ścisnął głowę dłońmi. Ostatni Pekaes do Chełma odszedł przed
godziną. Jego motor akurat nie był na chodzie. Wypił długi drażniący łyk
spirytusu. Miał około jedenastu godzin i ponad trzysta kilometrów do przebycia.
Mógł zrobić to tylko w jeden sposób. Poszedł pod sterczący przed apteką pomnik.
Pomnik postawiono kiedyś dla cara Aleksandra 11 -go. Na cokole widniał napis
Błagoditielu - Naród
Od przeszło siedemdziesięciu lat w miejscu cara na cokole stał niejaki Tadeusz
Kościuszko, zaś napis zatarto artystycznie cementem. Jakub wygarnął z kieszeni
monety. Pomiędzy aluminiowym PRL-owskim bilonem poniewierało się kilka złotych
carskich świnek. Wdrapał się na cokół i dotknął dłonią zasmarowanego cementem
owalu. Zaczął odmawiać dziwne śpiewne kawałki po starocerkiewnosłowiańsku. Pod
cementem znajdowało się wyobrażenie dwugłowego orła. Dłoń zaczęła świecić.
Oderwał ją od kamienia. Świecenie ogarniało już całe jego przedramię. Nadal
bełkocząc coś pod nosem zaczął obchodzić obelisk wokoło. Kumple którzy wysypali
się z gospody obserwowali go zdumieni.
- Co on tam robi? - Zdziwił się Semen. - Musi, co zwariował.
- Może to delirium? -Zastanawiał się Tomasz. - Bredził zupełnie od rzeczy.
W tym momencie Jakub zniknął.
90
91

- Co? - Zdumiał się Paczenko. Pobiegli pod pomnik, ale po ich kumplu nie było
nawet śladu.
- Nie podoba mi się to - powiedział Semen. A potem wrócili do knajpy. Jakub,
jeśli przeżyje pojawi się właśnie tutaj.
XI
Egzorcyści puścili dłonie.
- Co się dało zrobić? - Zapytał Paweł.
- Całkiem sporo - uśmiechnęła się dziewczyna. -Wezwałam na pomoc Jakuba
Wędrowycza.
- Dlaczego właśnie jego? - Zdenerwował się prezes. - To hochsztapler. Dupa
wołowa a nie egzorcysta. Nie potrafiłby wygonić nawet ducha pekińczyka.
- Tylko on odpowiedział na wezwanie.
- Trzeba próbować dalej. Zresztą nawet, jeśli dostał wiadomość to i tak nie
zdąży do nas dotrzeć. To trzysta kilometrów a o tej porze nic już nie chodzi.
Nawet, jeśli dojedzie okazją to zanim nas znajdzie w tym mieście...
- Zobaczymy - zaprotestowała.
- Przepraszam - zagadnął Paweł. - Kto to właściwie jest ten cały Jakub
Wędrowycz? Ciągle ostatnio słyszę to nazwisko.
- Naciągacz i hochsztapler - powiedział prezes. -Oglądał pan może program sprzed
paru dni?
- Aha.
- Podrywa tylko autorytet naszej profesji. Powinno mu się zakazać prowadzenia
jakiejkolwiek działalności na
tym polu. Zresztą to nałogowy alkoholik, połowę swoich przygód przeżył w postaci
delirycznych omamów.
- A drugą połowę sam wymyślił - uzupełnił Józef. -W sam raz się nadaje żeby
zwalczać białe myszki takie, jakie się pojawiają po dużej dawce alkoholu. Gdyby
zobaczył w życiu jednego ducha to by w portki narobił ze strachu.
- I jeszcze pieprzy w telewizji trzy po trzy - dorzucił prezes mściwie. - Jemu
się wydaje, że ta Era Wodnika to będzie okres powszechnego upadku ludzkości. A
tymczasem otwierają się przed nami nieskończone możliwości poznania. Era Wodnika
stanie się okresem, w którym odrodzi się życie duchowe. Kto wie, może nawet
zdołamy ukierunkować reinkarnację?
- Wydrzemy tajemnice bytów ponadzmysłowych -uzupełnił Józef. - Era Wodnika...
- Przepraszam, a na czym to polega?- Zagadnął Paweł. - Bo słyszę o tych erach
i...
- Obecnie mamy Erę Ryb - powiedziała Małgorzata. - To era chrześcijaństwa. Moce
ponadzmysłowe uległy silnemu wytłumieniu. Obecnie słonce wejdzie w znak wodnika.
Otworzą się przed nami takie same możliwości, jakie istniały na Atlantydzie
przed dwunastoma tysiącami lat.
- Zaraz, to era trwa tysiąc lat? Nie rozumiem.
- Słońce wędruje po nieboskłonie. Przesuwa się zasłaniając kolejno pewne
gwiazdozbiory zodiaku. Obecnie jest w znaku ryb. Astronom wyjaśniłby to panu
lepiej. Albo astrolog. Pobyt w każdym ze znaków trwa tysiąc lat. To jest jedna
era. Znaków jest dwanaście. Dwanaście tysięcy lat temu także była Era Wodnika.
Ludzkość osiągnęła stan powszechnej
93

szczęśliwości. Doskonalono swoje moce ponadzmysłowe. Niestety potem era
zakończyła się. Miało to tragiczne konsekwencje dla Atlantydy. Działalność
wulkaniczna w tym obszarze ziemi powstrzymywana była mocą umysłów jej
mieszkańców. Gdy moc osłabła Atlantyda zapadła się w morze.
Paweł pomyślał, że to jakieś brednie i chyba nawet miał rację.
- To co robimy? - Zagadnął.
- Gdyby już była Era Wodnika - powiedział Józef w rozmarzeniu - to
załatwilibyśmy to bydlę jednym mrugnięciem powieki.
- Faktycznie trzeba coś wymyśleć, bo nie doczekamy Ery Wodnika - powiedział
ponuro prezes. - Małgorzato, pani czytała całą literaturę New Age. Czy było tam
coś na temat arabskich dżinów?
- Chyba nie, ale pamiętam, że w Leksykonie Ezoterycznym coś czytałam na ten
temat. Muszę sobie przypomnieć.
XII
Osiemdziesiąt lat wcześniej Jakub przestał okrążać pomnik. Oderwał od niego
dłoń. Blask jego ciała przygasał. Miał na sobie mundur. Pomnik był nowiutki, jak
prosto spoci igły, a na jego szczycie stała głowa cara, zamiast postaci ludowego
bohatera.
- Udało się - powiedział sam do siebie. Popatrzył na zegarek elektroniczny od
syna. Jedenaście godzin czasu.
94
- Ano trza się pospieszyć - mruknął.
Obok pomnika znajdował się urząd pocztowy i jednocześnie stacja kurierska.
Stacja była reliktem poprzedniej epoki, czasów sprzed skonstruowania telegrafu
optycznego. Tędy szła najkrótsza droga z Kijowa do Warszawy, czasami jeździli
tedy carscy kurierzy i tylko dla nich utrzymywano jeszcze stary szlak. Wszedł na
podwórko. Z kantoru wyszedł prowadzący stację Żyd.
- Czego pan sobie życzy? -Zapytał.
- Konia - powiedział Jakub w jidysz. - Muszę się dostać do Warszawy. Jak
najszybciej.
Po chwili osiodłany koń stał przed nim. Zapłacił pięć rubli za start i pożyczył
róg. Alkohol trochę go rozbierał, ale wskoczył na siodło i zdołał się na nim
utrzymać.
- Hylaja! -Wrzasnął i ścisnął konia piętami. Koń pomknął pustą polną drogą na
Krasnystaw. Piętnaście kilometrów dalej spostrzegł szyld kolejnej stacji. Zagrał
na rogu i nim dojechał do budynku kolejny koń czekał osiodłany. Nawet nie
dotknął nogą ziemi. Przeskoczył na konia i rzucił opiekunowi stacji monetę. Ten
odprowadził zmęczone galopem zwierzę do stajni, a Jakub pędził już dalej.
XIII
- Rośnie - prezes popatrzył na poruszającą się na podłodze masę. -Trudno. Na
tego hochsztaplera Wędrowycza nie możemy liczyć. Zresztą i tak nie dałby rady
nam pomóc. Bałwan i naciągacz. Zafajdany alkoholik podrywa tylko autorytet
naszej profesji
- To co robimy? - Zapytał Józef.
- Może jeszcze raz wysadzimy ścianę. Może teraz pójdzie.
95
- A może spróbujemy przebić się przez podłogę do warsztatu - zaproponowała
Małgorzata.
- To betonowa wylewka - zaoponował gospodarz. -Czterdzieści centymetrów
grubości. I jeszcze zbrojenia.
- A sufit?
- Sufit jest cieńszy, ale jak tam się dostać? Faktycznie sufit był wysoko a
grubo tapicerowane meble nie dałyby odpowiedniej stabilności.
- Trudno, czekamy - powiedział prezes. - Jak się zmaterializuje do końca to
stanie się bardziej podatny na urazy. Podziurawimy go srebrnymi kulami. Może się
uda.
- A co by zrobił Wędrowycz na naszym miejscu? -Zagadnął biznesmen.
- Gówno by zrobił. On by nawet nie poczuł, że coś tu jest. My się wprawiamy od
lat, żeby odczuwać zmiany w aurze budynków. Szkolimy się w postrzeganiu
ponadzmysłowym i czasami jesteśmy w stanie nawet dostrzegać złe astrale. A co
może taki Wędrowycz? Odkopie, co najwyżej trupa i wsadzi mu kołek w pierś. Gdyby
znalazł prawdziwego wampira to by się sfajdał ze strachu. A dostrzegać to może,
co najwyżej białe myszki i różowe słonie. Zresztą my mamy naukowe podejście.
Robimy zdjęcia, pobieramy próbki ektoplazmy, spisujemy spostrzeżenia. Wie pan,
że na sąsiednim domu siedzi astralna sowa?
- To dobrze czy źle?
- Najlepszy jest astral złocisty, sowa była trochę przydymiona, ale nie jest
zła. Raczej obojętna dla tamtego budynku.
- A tu jest coś astralnego?
- Nie, ale dom ma złą aurę. My to czujemy.
- A można się tego nauczyć?
- Tylko jeśli ma się naturalne predyspozycje. Ale gdy nadejdzie era Wodnika to
będzie dużo łatwiej. Już teraz możliwości zwiększają się z roku na rok. Na
przykład łatwiej jest patrzeć w przeszłość.
- I wszystko można tak zobaczyć?
- Nie, tylko jakieś detale, związane z przedmiotem, który jest przewodnikiem.
- Pewnie kiedyś zbudują wehikuł czasu.
- Niemożliwe. Z fizycznego i logicznego punktu widzenia. To się nigdy nie uda,
choć oczywiście pojawią się hochsztaplerzy w rodzaju Jakuba Wędrowycza, którzy
będą twierdzili, a to że wzbudzili prąd elektryczny w podkowie podgrzewanej
świeczką, a to że mają perpetuum mobile w garażu. Naciągaczy nie brak. Dlatego
my staramy się o udokumentowanie każdego przypadku. Mamy listy z referencjami od
czterdziestu osób, którym pomogliśmy. Pana też poprosimy o krótki opis naszych
możliwości - tu spostrzegł, że troszkę się zagalopował. - O ile wyjdziemy z tego
żywi - dodał.
X IV
Ciemności, droga widoczna w postaci jaśniejszej smugi na ziemi. Dobrze, że
przyświeca księżyc. Kolejna stacja. Ręka namacała w kieszeni dno. Ile jeszcze do
Warszawy? To już Otwock. Jakub zeskoczył z konia. Zapłacił ostatnią złotą
pięciorublówką i oddał trąbkę. Popatrzył na zegarek. Jeszcze dwie godziny.
Pociągnął łyk spirytusu. Dotknął zegarka i zaczął okręcać się w kółko. Po
dziesiątym obrocie
97
stał w ogródku jakiegoś domu. Pies czuwał. Wyskoczył z ciemności i skoczył na
niego.
Jakub machnął w powietrzu pętlą z linki hamulcowej i po chwili psisko miotało
się jak ryba złapana wędkę. Egzorcysta zawirował jak bąk. Pies skomląc leciał w
powietrzu jak na karuzeli potem przestał skomleć. Jakub przelazł przez
ogrodzenie i niosąc go pod pachą wszedł na dworzec kolejowy. Zdjął pętlę i
pomacał jego boki. Pies był nadzwyczajnie tłusty. Uśmiechnął się obleśnie, ale
położył go na peronie. Trudno. Nie będzie przecież targał ze sobą zabitego
kundla przez całe miasto. Psisko otworzyło oczy i zawarczało. Jakub też
zawarczał. Pies sprężył się do skoku. Chciał złapać go za gardło.
- Nawet nie próbuj - powiedział egzorcysta.
Spróbował. Jakub kopnął go dziurawym gumofilcem w bok i pokazał mu linkę
trzymaną w lewej dłoni. Na stację wjechał pociąg. Po chwili zwierzę zostało
samo. Chyba ucieszył je taki obrót sprawy.
XV
Materializacja dobiegała końca. Niespodziewanie ktoś od zewnątrz nacisnął
klamkę. Drzwi otworzyły się a po chwili zatrzasnęły. Jakub Wędrowycz wszedł do
pokoju. Ubrany był w czarną esesmańaką kurtkę mundurową zszarganą do
nieprzyzwoitości, na nogach miał spodnie od ortalionowego dresu i rozpadające
się gumofilce z wywiniętą cholewą cerowane tu i ówdzie drutem.
- Co jest? - Zdenerwował się szarpiąc za klamkę.
Dywan pogryzł go w rękę, po czym sczerniał i opadł na podłogę. Stężenie alkoholu
we krwi Wędrowycza było
98
zbyt silne. Jakub zrobił krok do przodu i potknął się o materializujące się na
podłodze coś.
- O karwia! - Zaklął wlepiając arabskiemu demonowi kilka kopów kaloszem. - Żebyś
mi więcej nóg nie podstawiał - pogroził.
Podszedł do grupki skulonej pod ścianą.
- A wy co? Ocipieli?
- Pan Wędrowycz? - Zapytał ostrożnie prezes.
- A kto inny? Wy dzwonili po pomoc telepat... no tym, tego?
Od gościa ziało wonią piwa, stęchlizny, dawno nie pranych skarpetek i
zagonionego konia.
- Hmm... Bardzo nam miło. Nie tyle może dzwoniliśmy, co... Może mógłby nam pan
pomóc?
- A w czym?
Dziewczyna wskazała na widmo
- To? - W głosie Wędrowycza odbiło się rozczarowanie i miażdżąca pogarda. -1 wy
nie możecie tego załatwić?
- Gdyby pan mógł pomóc...- nieśmiało wtrącił gospodarz.
- Ty tu szef?
- Nie, właściciel.
- Pół litra się znajdzie?
- Tak.
Jakub podszedł do dżina. Kopnął go raz jeszcze. Kalosz zadymił.
- Swojego czasu kumpel poprosił minie o pomoc w załatwieniu czegoś takiego co mu
się zagnieździło w bim-browni - powiedział i wyciągnął z kieszeni flaszkę z
resztą spirytusu. - Oczywiście przyjechałem do niego. Można prosić zapalniczkę?
Dziękuję. A więc wleźliśmy do piwnicy i
99
pojawiło się takie sukinsyństwo. Wypisz wymaluj takie jak to - polał stwora
spirytusem. - Łaziło i łaziło a potem ja podpaliłem go zapalniczką o tak.
Przypalił demona. Rozległ się skowyt a po chwili na podłodze została tylko kupka
popiołu. Dywan zalepiający okna i drzwi opadł na ziemię, życie opuściło go
całkowicie.
Egzorcyści zebrali sprzęt i natychmiast zwiali. Drzwi na dole trzasnęły.
- Partacze - rzucił za nimi Jakub. - Cholera, co za ciemnota. Żeby nie wiedzieć
że ektoplazma się pali. Moje pół litra?
Paweł mechanicznym krokiem podszedł do barku i podał mu litrową butelkę Johny
Walkera. Jakub popatrzył nieufnie na żółtą zawartość.
- Musi co kiepsko destylowana -zauważył.
- Ile się należy? - Właściciel wyjął z kieszeni portfel.
- Czterdzieści rubli złotem. Jazda konno za cara była droga.
Gospodarzowi wypowiedź wydała się nie na temat, ale nie skomentował.
- Co się stało z tym duchem u pańskiego przyjaciela?
- Też się zachajcował ale od niego zajęła się cysterna z osiemdziesięcio
procentowym bimbrem. Nu i chałupa wyleciała w powietrze.
A jak byś jeszcze kiedyś potrzebował egzorcysty -puścił oko do dziewczyny, która
wyjrzała ze ściany, i przyglądała mu się z wyraźnym obrzydzeniem. - To sprowadź
sobie fachowca. Tylu się tych hochsztaplerów namnożyło...
REWIZJA
Gwałtowne walenie do drzwi wyrwało Jakuba Wędrowycza ze snu. Otworzył leniwie
oko i popatrzył na fosforyzujące w ciemności wskazówki budzika. Jakub nigdy nie
przywiązywał wagi do tego, o której godzinie się obudzi, zegar był prezentem od
syna.
- Mała wskazówka na czwartej, duża wskazówka na dwunastej - wymruczał
egzorcysta. - Znaczy czterdzieści minut po północy. Kogo niesie o tej porze?
Łomot do drzwi nie ustawał.
- To na pewno gliny - wydedukował staruszek.
Wygrzebał się spod pierzyny, przygładził włosy kawałkiem skórki od boczku,
strzepnął okruchy słomy z waciaka.
- Kto tam? - Zapytał.
- Policja! - Poznał głos Birskiego - Otwierać w imieniu prawa!
- Diabli nadali - mruknął Jakub sam do siebie.
Sięgnął ręką za łóżko i pociągnął sporą drewnianą wajchę do siebie. Włączył
radio, nastawił je prawie na cały regulator i poczłapał do drzwi.
- A nakaz macie? - Zapytał.
- Podpisany przez prokuratora - oświadczył Birski z dumą. - No otwieraj, bo
wywalimy drzwi.
- Naciśnij na klamkę imbecylu, to same się otworzą-powiedział Jakub i nalał
sobie szklankę serwatki z kanki
101
stojącej pod oknem, bo coś go paliło pragnienie. Gliniarze f sforsowali
pozbawione zamka drzwi. Było ich ośmiu.
- Ścisła rewizja - zarządził Birski.
- Nakaz - powiedział Jakub wyciągając dłoń.
Posterunkowy podał mu papier. Jednocześnie ktoś zapalił światło. Jakub wpatrzył
się w równe rządki literek, ale jakoś nie mógł ich poskładać w wyrazy.
- Trzymasz do góry nogami - poinformował go życzliwie gliniarz.
- Sam przeczytaj - zezłościł się egzorcysta i oddał mu papier.
- Jesteś oskarżony o produkcję bimbru - wyjaśnił Birski. - Mamy nakaz rewizji i
aresztowania w zależności od wyników.
Radio wydzierało się na całego, a siedmiu gliniarzy buszowało po chałupie. Po
jakichś dziesięciu minutach jeden z nich podszedł do komendanta.
- Ani kropli.
- Jak to ani kropli? - Zdziwił się Birski. - Co ty Jakub, zostałeś abstynentem?
- Tak -wyjaśnił z godnością bimbrownik. - A co, nie wolno?
- Musi tu być chociaż parę butelek. - Posterunkowy wydał dyspozycję podwładnym.
- W donosie pisali, że wczoraj przepuścił przez destylarkę pięć stulitrowych
beczek zacieru.
Jakub zanotował sobie w pamięci, że znowu ktoś napisał na niego donos. Birski
stał i nasłuchiwał.
- Uciszcie się - zarządził.
Gliniarze przerwali opukiwanie ścian i rozbieranie pieca.
- Wyłącz któryś to przeklęte radio! Radio zostało wyłączone. W ciszy nocy
wszyscy usłyszeli dziwne bulgotanie.
- Co to jest? - Zapytał Birski Jakuba. Wędrowycz wzruszył ramionami.
- Dobiega spod podłogi! - Powiedział Rowicki przykładając ucho do glinianego
klepiska.
- Jakubowski, skocz do radiowozu po kilofy.
- Czy to nie lekka przesada? - Zaniepokoił się Jakub.
- Zamknij się. Jeśli będzie trzeba rozbierzemy tę chałupę belka po belce.
- A kto wam rączki rozbuja?
Wrócił Jakubowski. Przyniósł cztery kilofy. Niebawem w podłodze ziała spora
dziura. Odgłos bulgotania ucichł.
- Deski - zameldował z dziury Rowicki. - Coś jakby strop piwnicy.
- Rozwalić! Rozwalili.
- Pod deskami jest cysterna, wykładana kafelkami -raportował aspirant. -
Pojemność jakieś trzysta litrów. Czuć tu spirytusem, ale jest sucha. Cała
zawartość spłynęła taką dziuraw dnie, gdzieś niżej.
Jakub wyszedł przed dom. Odetchnął głęboko chłodnym nocnym powietrzem. Słyszał
jak w środku domu wścieka się Birski.
- Rozwalcie to betonowe dno i kopcie dalej za kanałem. - Założę się, że ma pod
spodem drugą cysternę! O nawet widać, tu jest zatyczka a sznurek idzie do
dźwigni za łóżkiem. Musiał spuścić bimber, gdy tylko zaczęliśmy walić do drzwi.
103
Wyszedł i stanął obok Jakuba. Zapalił papierosa.
- No to znowu trzy lata odsiadki - powiedział z mściwą satysfakcją.
- Za co? - Zdziwił się Jakub
- Za bimber. Taka cysterna...
- Za sam zapach bimbru w piwnicy nie macie szans mnie posadzić.
- Zdobędziemy i dowody. Dokopiemy się do drugiej cysterny. Lepiej się napij na
zapas bo przez następne trzy lata...
Jakub wzruszył ramionami.
- Zaskarżę was o bezprawne wtargnięcie. O dewastację domu... A drugiej cysterny
nie ma. To spust awaryjny. Nigdy tego nie znajdziecie.
- Ty nas zaskarżysz? - Zdziwił się Birski. Zaciągnął się jeszcze raz a potem
pstryknięciem wyekspediował tlącego się peta w ciemność.
- Uważaj! - Wrzasnął Jakub, ale już było za późno. Niedopałek wpadł do studni.
Ogłuszająca eksplozja poderwała na równe nogi mieszkańców trzech okolicznych
wsi. Studnia na podwórzu Jakuba zionęła trzydziestometrowej wysokości, błękitnym
płomieniem, i upodobniła się do płonącego szybu naftowego w Kuwejcie. Gliniarze
wysypali się z chałupy.
- Kapitanie, co pan zrobił? - Zawył Rowicki. Birski ogłuszony eksplozją leżał na
ziemi i wpatrywał się w niebo.
- Ponieważ wasz szef właśnie spalił dowody rzeczowe, - powiedział Jakub znużonym
głosem, - może byście tak sobie już poszli. Siać rano będę, wyspać się trzeba.
Studnia dogasała.
104

ŚWIŃSKA R6B6LIA
Kropla wybielacza Ace wpadła do flaszki z denaturatem. Jakub Wędrowycz popatrzył
w zadumie na zachodzące w butelce procesy i uśmiechnąwszy się promiennie wpuścił
kroplomierzem jeszcze jedną kroplę. Fioletowy barwnik powolutku znikał. Usta
egzorcysty wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu.
Ból przyszedł nagle. Jakub jęknął i kopnął konwulsyjnie nogami trafiając w
wiadro z karmą dla świń, a ono odbiło się od podłogi i potoczyło rozlewając
zawartość. W chwilę później on sam uderzył o klepisko aż dom zadrżał. Walcząc
rozpaczliwie z ogarniającym go bezwładem zdołał założyć blokadę mentalną. Zrobił
to w ostatniej chwili, bo nastąpiło kolejne uderzenie. Słoiki i gliniane garnki
stojące na szafce rozprysły się w pył. Jednocześnie wyleciały szyby w oknach a
żarówka wisząca pod sufitem zapaliła się bez niczyjej pomocy i po chwili także
rozleciała na kawałki. Ogień pod płytą wygasł. Samego Jakuba obróciło
kilkakrotnie wokół jego osi, po czym wyrzuciło przed dom, na skróty przez
ścianę. Na szczęście w tym miejscu belki były trochę przegniłe.
107
Zetknięcie z pylistą powierzchnią podwórza było średnio przyjemne. Egzorcysta
amator znieruchomiał i udawał nieżywego. Miał nadzieję, że wróg, niezależnie kim
jest zostawi go teraz w spokoju. Niespodziewanie poczuł, jak czyjaś myśl wciska
mu się do mózgu. Wróg istotnie sprawdzał, czy jeszcze żyje. Jakub uśmiechnął się
lekko, wiedział już, co zrobi. Umieścił sobie zegarek w zasięgu wzroku, po czym
wyłączył myśli. Wyłączania mózgu nauczył się kiedyś w knajpie, po kilkunastu
głębszych i teraz ta umiejętność przydała mu się. Myśl wroga wtargnęła do środka
jego ciała. Zbadała uszkodzenie a potem skontrolowała stan mózgu.
Mózg nie pracował. Uspokojony nieprzyjaciel wycofał się. Wskazówka zegarka
dotknęła dwunastki. Punkt szósta rano. Myśli Jakuba włączyły się samoczynnie.
Nie lubił telepatii i innych takich nowomodnych sztuczek, ale jak musiał to
potrafił. Założył nową blokadę, po czym zbadał stan swojego ciała. Pomijając
drobne otarcia i stłuczenie było dokładnie tak zdewastowane jak zwykle. Wróg
grzebiąc w jego umyśle zostawił ślad.
Przejście było nadal aktywne i właśnie nim Jakub puścił kontrę złożoną z
najbrudniejszych myśli, jakie tylko przyszły mu do głowy. Następnie chytrze
zerwał połączenie między umysłami. Wstał i otrzepał się z wszelakiego śmiecia,
które przywarło do niego na podwórku, po czym zadowolony z siebie podreptał do
kuchni. Eksperyment naukowy nie wyszedł, bo butelkę z denaturatem rozerwało na
kawałki. Troszkę go to zmartwiło, ale miał jeszcze trochę wybielacza a z
Jagodzianką na kościach" nie było problemu, można ją było nabyć w każdym z
okolicznych sklepików.
Zza pieca wyciągnął nowiutką nigdy jeszcze nie używaną szufelkę do śmieci,
(podarował mu ją syn, ale staruszek nie bardzo wiedział jak się tego używa i na
wszelki wypadek nie używał), po czym za jej pomocą pozgarniał do wiadra
rozchlapanąkarmę. Chcieli go zabić, czy nie chcieli zwierzaki trzeba było
nakarmić.
Dochodził właśnie do chlewika gdy dosięgnął go trzeci strzał. Upuścił wiadro i
znowu zawartość wylała się na ziemię, po czym wyprowadził potężne
kontruderzenie. Tym razem był gotowy. Dwie moce o zbliżonym potencjale starły
się nad wsią.
Dla postronnego obserwatora to, co się działo musiało wyglądać jak potop, pożar
i huragan jednocześnie. Wreszcie wróg wycofał się. Tym razem musiał zdrowo
oberwać. Jakub poszedł po szufelkę i raz jeszcze pozgarniał świńskie żarcie do
wiadra.
We wsi ludzie zaczęli ostrożnie wychodzić z ruin swoich domostw. Kilkunasto
sekundowe wyładowanie mocy przepaliło wszystkie korki, pozrywało dachy i wybiło
szyby. Stare chałupy poprzekrzywiały się, nowe murowańce stały gołe, pozbawione
całkowicie tynku. Liście drzew zalegały ziemię, a powalone płoty niczego już nie
ogradzały. Mieszkańcy jak zwykle, gdy działo się coś dziwnego podnieśli oczy na
stojące na wzgórzu domostwo Wędrowycza.
Wśród powszechnego zniszczenia jego chałupa i okalające ją budynki stały sobie
wesoło bielejąc, no prawie bielejąc, w słońcu. Nietknięte. Ale tak to już w
życiu bywa. Przypadki chodzą po ludziach, jednego rozdepczą a drugiego nie.
109
Jakub z wiadrem wszedł do chlewu. Pierwotnie budynek ten pełnił funkcje
rupieciarni. Gospodarz naściągał tu wszelkiego możliwego szmelcu w rodzaju
starych telewizorów, pralek, części rożnych maszyn i innego badziewia,
pozyskanego z gminnego wysypiska śmieci. W wolnych chwilach w przypływie dobrego
humoru zamykał się w środku z kilkoma flaszkami i aż do rana w świetle lampy
naftowej zgłębiał zasady działania współczesnej techniki.
W kącie szopy zbudował kojec, w którym przybierały stopniowo na wadze jego dwa
prosiaki, Mielony i Schabowy. Jakub sam wymyślił im te imiona i był z siebie
bardzo dumny. Podszedł jak zwykle do barierki kojca i przechylił wiadro celując
do koryta. A potem stało się coś tak zaskakującego, że po raz trzeci upuścił
kubeł. Schabowy przemówił do niego ludzkim głosem:
- Słuchaj no Wędrowycz, musimy sobie ustalić pewne zasady.
Oczywiście zdarzało się czasami, zazwyczaj, gdy był bardzo pijany, że słyszał
głosy zwierząt, ale zdawał sobie prawie zawsze sprawę z tego, że to tylko
urojenie.
Tym razem był trzeźwy jak niemowlę i nawet nie miał kaca, a to działo się
naprawdę.
- Czego chcesz świnio? - Zapytał. Postarał się żeby to "świnio" zabrzmiało
odpowiednio pogardliwie i chyba nawet mu się udało.
- Mamy pewne uwagi natury formalnej - powiedział Mielony. - Musimy to
przedyskutować.
Jakub nie lubił dyskutować. A zwłaszcza z trzodą chlewną. Zastanawiał się przez
chwilę.
- Czego? - Zagadnął prawie uprzejmie.
- No cóż - stwierdził Mielony, nie odpowiadają nam ogólne warunki bytowania i
wyżywienie.
- Do tego ciekawi jesteśmy, dlaczego nosimy takie dziwne imiona - rąbał słowo po
słowie Schabowy.
- A za bezprawne wykastrowanie nas przed trzema miesiącami chcemy uzyskać
zadośćuczynienie. Finansowe.
- O kurde - powiedział Jakub, po czym chyłkiem wybiegł z chlewika i
zatrzasnąwszy drzwi podparł je kołkiem.
- Diabli nadali - powiedział sam do siebie. - Zachciało mi się na stare lata
hodowlę zakładać.
Była środa. Dzień targu. Od siedemdziesięciu lat, nie opuszczając ani jednego
tygodnia spędzał ten dzień w knajpie.
II
Jakub Wędrowycz idzie przez zrujnowaną wieś. Ludzie schodzą mu z oczu. Domy to
tylko cegły i drewno a życie ma się jedno. Każdy kryjąc się w zgliszczach
chałupy robi rachunek sumienia. Jakub nigdy nikogo nie zaatakował pierwszy.
Musiał być jakiś powód.
Egzorcysta potknął się o kawał belki leżącej w poprzek drogi. Wstrząs wyrwał go
z zamyślenia. Rozejrzał się wokoło, spostrzegł uszkodzone chałupy.
- O cholera, trzęsienie ziemi przegapiłem? -zdziwił się.
111
III
Już świtało, gdy przyczłapał z powrotem. Był zalany bardziej niż w trupa, ale
przed uwaleniem się spać pomyślał sobie, że przecież w sumie nie ważne czy
świnie mówią, czy nie, ale nakarmić je na noc trzeba. Wziął do ręki wiadro,
nawrzucał o niego różnych różności i za-niósł do chlewa. Otworzył drzwi i
zmrużył oczy porażone nagłym blaskiem. Cicho warczał spalinowy agregat. Żarówka
u powały oświetlała Mielonego, który trzymając w racicy ołówek szkicował na
pobielonej ścianie jakiś| skomplikowany rysunek techniczny.
- A, Jakub! - Ucieszył się prosiak. - Mógłbyś nam odpalić tak z pół litra
benzynki? Jakoś się odwdzięczymy.
Egzorcysta zawsze lubił pomagać znajomym, więc , poszedł do drugiej szopy, gdzie
oparty o ścianę drzemał jego motocykl. Ponieważ nie wiedział jak przynieść
benzynę nie wylewając jej baku przetoczył go w całości do chlewa.
- Sami sobie spuścicie - powiedział.
- Silnik o dużej mocy - ucieszył się Schabowy. -Zbudujemy samo...
- Ci - uciszył go drugi tucznik. - Później...
- Czego jeszcze wam potrzeba? - Zagadnął Jakub -Bo już idę spać.
- Nic nic, śpij sobie - uspokoiła go trzoda.
I poszedł spać. Obudził się w środku nocy i przypomniał sobie jak przez mgłę, że
na targu widział kobietę, która kupowała kurczęta. Same czarne.
- Czary - mruknął sam do siebie.
Zwlókł się z łóżka i podreptał do kuchni. Do dużego emaliowanego garnka wrzucił
garść suszonych muchomorów sromotnikowych, dodał koński pączek i kilka własnych
włosów, następnie zagotował to wszystko i wyszedłszy przed dom sporządzonym
wywarem wymalował wielki dziwny znak na ziemi.
- Mełgełe - rzucił w przestrzeń i złożył palce w odpowiedni sposób.
W promieniu czterdziestu kilometrów do rana padły wszystkie czarne kury.
IV
Jakub wyszedł przed chałupę i przeciągnął się. Uniósł ku wschodzącemu słońcu
butelkę z denaturatem. Barwnik wytrącił się na dno. Uniósł ją do nosa. Zapach
nie zmienił się jakoś specjalnie, a nawet jakby obrzydliwość jego wzrosła.
- To by było na tyle - mruknął sam do siebie odstawiając butelkę na kamień koło
schodów. I wtedy ją zobaczył. Kobieta z targu stała przed nim.
- Nu, czego? - Zagadnął.
- Pan Jakub Wędrowycz? - Zagadnęła.
- A któż by inny?
- Chcę się tu osiedlić.
Jakub usiadł na schodkach i ścisnął głowę dłońmi. W zasadzie to sprawami
meldunkowymi zajmowali się gliniarze z posterunku, w Wojsławicach, ale był
pewien wyjątek.
- A, czym się pani zajmuje? - Zagadnął uprzejmie.
113
- Potrzebuję miejsca gdzie mogłabym się uczyć -zmaterializowała z powietrza
niedużą kulę ognia.
- Ach. Miło. Najpierw usiłuje mnie pani zabić...
- Nie zabić, tylko podporządkować.
- To się nie uda. Nie znalazł się jeszcze nikt, kto byłby ode mnie silniejszy.
- Nie ma tu kolizji interesów. W tej gminie nie ma czarownika. Nie ma też
znachora. Jakub skrzywił się.
- Gdzieś dzwoniło tylko nie wiadomo, w jakim kościele - powiedział w zadumie. -
Struktura jest inna. Po pierwsze nie liczy się obecny podział administracyjny
kraju. My ludzie obdarzeni stosujemy sieć parafialną. I w danej parafii może być
tylko jeden. Jeden obdarzony. Nie ma znaczenia, że nie ma tu nikogo poza mną. Ja
jestem a tym samym brak wolnych miejsc. Oczy nieznajomej zwęziły się w szparki.
- A znachorka z Grabowieckiej? Ona umarła, ale tyle lat żyła tu pod twoim
bokiem. Egzorcysta skrzywił się.
- Była moją daleką krewną. W rodzinie pewne rzeczy załatwia się inaczej. Poza
tym ona nie dysponowała mocą.
- Ty też nie dysponujesz.
- Najpierw zajrzyj do swoich kurczaków a potem pogadamy, kto czego nie ma.
Zamknęła oczy i skoncentrowała się. Jej astral opuścił ciało i poleciał gdzieś
na północny wschód. Do Wojsławic. Po chwili otworzyła oczy.
- Cofam to, co powiedziałam. Masz moc.
- Dobra. Teraz sobie idź.
- Ja nie zrezygnuję. Jedno z nas pozostanie na tej ziemi a drugie w niej.
- Niech będzie i tak - powiedział Jakub. - Nigdy jeszcze nie zabiłem kobiety,
ale jeśli trzeba to chyba mogę spróbować.
Wykonała gest ręką w powietrzu i zniknęła. Coś nieśmiało zabrzęczało mu pod
czaszką. Nie był to tym razem atak. Tylko informacja.
Zajrzyj do chlewika.
Poskrobał się po głowie i poszedł. Zaraz za drzwiami czatował jakiś taki,
człekopodobny sukinsyn zmajstrowany z różnych takich tam elektronicznych gówien.
Jakub przyładował mu kopa gumofilcem i robot wywalił się jak długi. Jeden
prosiak siedział w fotelu i coś stukał w klawisze komputera a drugi bebeszył
stary telewizor. Stosik części leżał obok na stole.
- Czego? -Zagadnął ten od komputera.- Proszę się umówić na wizytę. Nie widzi, że
pracujemy?
- Przepraszam - wymamrotał Jakub.
Postawił robota na nogi i wycofał się speszony.
Usiadł na progu domu i ścisnął głowę rękami. Folwark Zwierzęcy, psia krew.
Wypił łyczek odbarwionego denaturatu i poprawił zaraz swoim bimbrem. W głowie
szumiało mu. Ale trzeba było walczyć. Zastanawiał się przez chwilę a potem
poszedł do chałupy.
Kiedyś dawno temu, podczas okupacji usłyszał taką historię. Do chałupy jego
kumpla przyszło dwu wermachtowców i zażądało wiadra gorącej wody. Zagrzał im
takie na piecu. Gdy woda zagotowała się jeden z Niemców wsypał do niej garść
dziwnego proszku i wiadro wody
115
zamieniło się wiadro wódki. Niemcy zabrali je i poszli. Jakub pytał o to wielu
ludzi, niektórzy byli nawet uczeni, i wszyscy zgodnie twierdzili, że to
niemożliwe. Nie zraził się tym. Nakupił różnych odczynników chemicznych i
spróbował samemu sporządzić cudowny proszek. Męczył się pięć lat i nie zdołał
tego dokonać. Ale przy okazji odkrył coś ciekawego. I tego właśnie potrzebował
teraz.
Z szafki wydobył słój szarego pyłu. Pył wyglądał podejrzanie i miał obrzydliwy
zapach. Z szafy wyciągnął garnitur i lakierowane półbuty. Z torby papierowej
olśniewająco białe skarpetki. Westchnął ciężko jak zawsze, gdy musiał postąpić
wbrew swoim zasadom. Umył się przezwyciężając swój wstręt do wody i mydła
(zawsze sądził, że mydło produkowane jest ze zdechłych krów). Wy-szczotkował
włosy, i na swój codzienny strój naciągnął garnitur. Następnie stanął przed
zamglonym lustrem, nabrał stołową łyżką proszku ze słoika i wsypawszy do gęby
zalał zaraz bimbrem.
Stał czekając. To nadchodziło. Niespodziewanie zatoczył się. Przez jego ciało
przelatywały skurcze. Gdy wreszcie zmusił się by spojrzeć w lustro był już, kim
innym.
Tomasz Ochyd strzepnął niewidoczne pyłki z garnituru. Założył tkwiące w kieszeni
druciane okulary. Spojrzał na trzymaną w wąskiej wypielęgnowanej dłoni flaszkę i
z wyrazem głębokiego obrzydzenia odstawił ją na szafkę. Poprawił węzeł krawata.
- Nareszcie - mruknął sam do siebie. - Nareszcie wolny.
Otworzył w zamyśleniu radziecką lodówkę rzężącą w kącie. W lodówce tkwiła wbita
na sztorc półtusza z
wilczura. Wybiegł na zewnątrz i porzygał się. Wypłukał twarz w rudej wodzie
leniwie kapiącej z kranu. Żaden z ręczników nie nadawał się do użytku. Wytarł
się wiszącą w szafie szmatą, którą jego drugie wcielenie uważało za odświętną
koszulę.
- Dobra - powiedział sam do siebie - Po pierwsze do Chełma po lewe papiery.
Potem słoik z dolarami i hajda na ziemie odzyskane, albo przez góry do RFN.
Życia dużo nie zostało, ale może jeszcze zdążę dochrapać się magistra.
Przypomniał sobie poprzedni raz przed trzydziestu laty. Dlaczego wówczas musiał
ustąpić? Nie mógł sobie przypomnieć.
- Ochyd ty sukinsynu! - Rozległo się pod jego czaszką. - Nie myśl tyle tylko
do roboty. Rozpoznał głos Jakuba Wędrowycza.
- Wała - powiedział głośno i z przekonaniem.
Rysy twarzy wykrzywiły mu się w nieoczekiwanej męce. Umysł Jakuba opanowywał
niepokorne ciało. Po chwili wstał i ruszył sztywno do Wojsławic. Szedł jak
zombie, nie myślał o niczym. Godzinę później dotarł do wsi. Jakub siedzący
wewnątrz przełączył mózg na postrzeganie ponadzmysłowe. Czarownica pozostawiała
za sobą wyraźny ślad. Dogonił ją na targu, gdzie bezskutecznie szukała czarnych
kurcząt. Poczuła jego myśl i odwróciła się gwałtownie. Rozglądała się dłuższą
chwilę zdezorientowana. Jakuba Wędrowycza nigdzie nie było. Uspokojona odwróciła
się do sprzedawcy.
Wówczas Ochyd wyciągnął spod garnituru maczetę i jednym płynnym ruchem odciął
jej głowę. Ludziska zawyli ze zgrozy. Gdzieś od strony budki z piwem bły-
117
snął flesz. Ochyd rzucił się do ucieczki wymachując zakrwawioną maczetą. Wpadł w
gęste krzaki porastające brzegi rzeczki i zniknął. W chwilę później uzbrojona, w
co popadnie wataha wdarła się w gąszcz. Na brzegu rzeczki moczył nogi Jakub
Wędrowycz.
- Co się stało? - Zagadnął uprzejmie. Woń denaturatu niosła się wokoło.
- Widziałeś tego faceta? - Zawył ktoś.
- Tam pobiegł - Jakub machnął ręką w kierunku krzaków po drugiej stronie.
Tłum wyjąc zaczął się przeprawiać. Egzorcysta uśmiechnął się leciutko. Garnitur
leżący na dnie został z całą pewnością wdeptany w muł. A nawet, jeśli nie, nie
miało to najmniejszego znaczenia.
Powróciwszy do domu ruszył prosto do chlewika. Spodziewał się, że po usunięciu
czarownicy wszystko wróci do normy, ale najwyraźniej nie wróciło. Oba prosiaki
kończyły właśnie budować coś w rodzaju samolotu odrzutowego.
- Wybieracie się gdzieś? - Zagadnął złośliwie.
- Tak - powiedział Mielony. - Zamierzamy wyemigrować do Zjednoczonych Emiratów
Arabskich. Tam nie jada się wieprzowiny.
- A ja, co będę jadł, ha? - Zagadnął Jakub.
- Dla pana panie Wędrowycz zbudowaliśmy syntetyzator żywności - odezwał się
przymilnie Schabowy. -To ta maszyna w kącie. Wystarczy wsypać piasku i dolać
wody, a ona zrobi, co tylko pan sobie życzy.
118
Jakub popatrzył nieufnie na dwa rzędy przycisków, pokrętła i mrugające kolorowo
lampki. Przypomniał sobie, jak dawno temu, usiłował zrozumieć zasady działania
pralki "Frania".
- To zbyt skomplikowane jak dla mnie - powiedział.
- Nauczymy pana...
- Ech, nie.
W jego dłoni błysnął rewolwer. Szopa była mała a robot nie działał. Sąsiedzi
usłyszeli dwa strzały i ukryli się pod łóżkami. Przez następny miesiąc Jakub
jadł wyłączanie kotlety. Na przemian schabowe i mielone.
119
IMPLANT
Siedzieli przy stole w gospodzie w Wojsławicach. Jakub Wędrowycz oraz pułkownik
radzieckich wojsk MSW, który przypadkiem zaplątał się do tej dziury wracając z
wizytacji garnizonu w NRD. Na stole stały butelki. Butelki były po winie, piwie
i spirytusie. Obaj siedzący toczyli pojedynek. Pojedynek polegał na tym, kto
więcej wypije.
Dwaj sekundanci Jakuba i dwaj sekundanci ruska leżeli pod stołami nieprzytomni.
Jak to przy pojedynku. Tłumek wokoło złożony z kumpli Jakuba i podkomendnych
Rosjanina zawierał zakłady. Koło północy pułkownik przerwał opróżnianie
niewiadome, której szklanki.
- Słuchaj lasze - powiedział. - Piłeś ty kiedyś po schodach?
- Jak to się robi? - Zaciekawił się Jakub.
- Na każdym stopniu stawia kieliszek i sprawdza, kto wyżej wejdzie.
- Dobra - zgodził się Jakub. - Tak skończymy zawody.
Kumplom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Lokal opustoszał błyskawicznie.
Przez niewielki parczek przeszli do starej cerkiewnej dzwonnicy. Na parterze
dzwonnicy urządzony był przystanek pekaesu, część, w której znajdowały się
schody prowadzące na górę była zamknięta.
121
Ukręcenie kłódki było kwestią chwili. Naszykowano ukradzione z gospody
kieliszki. Specjalna mieszana komisja napełniła je wódką.
- Tylko jak spadniemy i stanie nam się jakaś krzywe to pamiętajcie, żeby nie
chować tego bolszewika obok mnie - zapowiedział Jakub swoim nowym sekundantom.
Ruszyli. Schody były strome a oni mieli w sobie ji po kilka litrów. Ruski po
przebyciu dwu kondygnacji położył się na podeście i zapadł w sen. Jakub był już
na tyk zalany, że nawet tego nie zauważył. Wdrapywał się córa wyżej ł wyżej.
Wreszcie zatrzymał się wysoko tam, gdzie kiedyś wisiał cerkiewny dzwon, zakopany
obecnie na austriackim cmentarzu. Wypił swój ostatni kieliszek i wyjął przez
wąskie okienko.
Miasteczko spało. Czekał przez chwilę na ruskiego,! ale widząc, że nie nadchodzi
ruszył na dół wypijając po drodze jego kieliszki. Gdy osiągnął poziom ziemi był
już tai pijany, że poruszać się mógł jedynie na czworaka. Jego sekundantów już
nie było. Kawałek dalej starali się przywrócić pułkownika do życia. Niezbyt im
to wychodziło. Jakub zaszczekał do księżyca i ruszył na czworaka do swojej cha-1
łupy na Starym Majdanie, oddalonej o bagatela osiem kilo-metrów.
Kierował nim instynkt, naprowadzający go na jego małą bimbrownię, jak gołębia
pocztowego, do domu. Ciało szło posłusznie, podczas gdy umysł roztrząsał
niezwykle skomplikowane problemy akcyzy i państwowego monopolu na alkohol.
Wysoko na wzgórzach przystanął, aby odpocząć. Lodowaty wiatr przywrócił mu na
chwilę świadomość. Stwierdził, że oblazły go małe złośliwe pieski. Pieski były
białe i
coś śpiewały. Tarzał się dłuższą chwilę po ziemi starając się ich pozbyć. Nie
udało się. Trzymały się fest. Wobec tego niepowodzenia zapatrzył się w gwiazdy,
usiłując wśród nich odnaleźć drogę do domu. Z chwilą, gdy jako tako doszedł do
siebie instynkt naprowadzający wygasł.
Jedna z gwiazd zaczęła spadać. Robiła się coraz większa i większa aż opadła
gdzieś w okolicy Starego Majdanu. Jakub wyrzucił z żołądka część zawartej w nim
cieczy i chwiejnie wstawszy na nogi ruszył w tamtą stronę. Gwiazda jak się
okazało spadła całkiem blisko. Leżała w niewielkim zagłębieniu terenu i
połyskiwała. Jak się z bliska przekonał nie była pięcioramienna ale okrągła.
Poszedł w jej stronę a ona okazała się być bliżej i tryknął w nią twarzą. Osunął
się i dobywszy z kieszeni kozik zaczął ją delikatnie skrobać. Wydawało mu się,
że metal, z którego była wykonana to srebro. Widać jednak gwiazdy są bardzo
twarde, bo w ogóle nie dawało się jej zarysować.
A potem otworzyły się z boku gwiazdy drzwi i wyszli gwiezdni ludzie. Czegoś
takiego Jakub nie przewidział. Obserwował ich przez chwilę. Byli mali zieloni i
mieli po trzy nogi. Zdjął z siebie kilka piesków i poszczuł na nich, ale pieski
nie chciały go słuchać. Potem padł jak długi, ale nie na ziemię tylko w
powietrze. I zapadł w sen.
***
Sześciu kosmitów pochyliło się nad nieprzytomnym ciałem ziemianina. Dowódca
uruchomił skomplikowaną aparaturę diagnostyczną.
123
- Bracie dowódco - odezwał się jeden z oficerów. -Nie jestem pewien, czy jest to
odpowiedni obiekt dla naszego eksperymentu.
- Znajduje się w stanie dalekim od przytomności, ale to o niczym nie świadczy.
Jak wynika z danych zebranych I przez misje etnograficzne tubylcy raz w miesiącu
obchodzą l hucznie święto nazywane przez nich wypłatą. Z reguły wówczas piją
specjalny specyfik wywołujący u nich ostre zaburzenia czynności życiowych.
- Hmm, to niebezpieczne dla ich białkowych organi-1 zmów?
- Tak, zdarzają się przypadki śmiertelne. Nasi etnografowie sądzą, że w ten
sposób te istoty usiłują się skontaktować z wyższymi siłami. Nadzieja na pełen
kontakt jest tak silna, że gotowi są przyjąć na siebie ryzyko. Dokonamy teraz
próby odczytania zasobów jego pamięci.
Specjalna pięciowymiarowa sonda zagłębiła się w mózgu Jakuba.
- Wyniki testów? -Zapytał
- Tak bracie dowódco. Oto one - technik podał mu l kilka arkuszy złotej folii.
Dowódca wczytał się w ich treść. - Stężenie alkoholu we krwi dwanaście promili
-stwierdził. - To trzy razy więcej niż wynosił rekord zanotowany przez grupę
etnograficzną działającą w Rosji.
- Ba, nastąpiła już częściowa denaturacja białka.
- Przeżyje?
- W jego umyśle znaleźliśmy ślady kilku podobnych! stanów. Prawdopodobnie tak.
Ponadto mamy ciekawe wyniki pomiarów jego inteligencji.
- Tak?
- Sprawność umysłu sto siedemdziesiąt jednostek przy normie sto czterdzieści.
Pamięć sto dwadzieścia jednostek przy normie osiemdziesiąt. Zdolności kojarzenia
faktów sto dwadzieścia przy normie osiemdziesiąt.
- Przyjęte. Referuj dalej.
- Agresywność dwieście przy normie pięćdziesiąt. Nastawienie do kontaktów z
przybyszami z kosmosu zerowe. Nigdy o nas nie słyszał.
- To jakaś bzdura. Przecież każdy chyba słyszał.
- Widocznie on nie. Co robimy?
- Założymy mu implant do mózgu. Z jednej strony będzie trochę go hamował w
niszczeniu swojego organizmu, z drugiej strony będziemy mieli świeże informacje,
co robi i gdzie się znajduje.
- Dobrze. Model J-23?
- Myślę, że tak.
***
Jakub czuł się dziwnie. Z reguły, gdy pił nic mu nie szumiało w uszach. A
dzisiaj czuł jakieś wibracje. Siedział w gospodzie w Woj sławkach. Na przeciw
niego za stołem siedział radziecki generał, który zapragnął wygrać pojedynek z
Jakubem dla ratowania honoru jednostki. Pułkownik siedział na krześle na miejscu
dla sekundantów. Nie pił. Lekarze zabronili mu przez pół roku brać alkohol do
ust.
Jakub przerwał na parę minut picie wódki, aby dla odmiany popić piwem.
Brzęczenie w uszach nasiliło się. A potem niespodziewanie z jednego ucha poszedł
mu dym. Spostrzegł to tylko generał.
- To na pewno delirium - wydedukował.
125
Zdziwiło go to. Nigdy jeszcze nie miał delirium czterech butelkach. Zawsze
potrzebował, co najmniej sześciu.
- Chyba się starzeję - powiedział w zadumie.
- A ile masz lat? -Zagadnął Jakub.
- Sześćdziesiąt.
- E to jeszcze nie wiek. Ja mam osiemdziesiąt trzy Wypił jeszcze szklankę wódki.
Poczuł przez moment dziwny ból głowy a potem ból ustąpił. Zniknęło też uparte
brzęczenie.
***
Wysoko na orbicie geostacjonarnej dowódca ze smutkiem popatrzył na ekran.
- Koniec emisji - powiedział.
- Co się stało? - Zaniepokoił się technik, który obserwował na sąsiednim ekranie
innego osobnika.
- Spalił implant.
126

HOTEL POD ŁUPIEŻCĄ
CZYLI WAKACJE JAKUBA WĘDROWYCZA
Ściany chałupy Jakuba, pobielone po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat, lśniły
blaskiem. Miedziane kociołki i patelnie, wypolerowane popiołem, piaskiem i ruską
pastą diamentową, wisiały w karnym rządku. Słoneczko wpadało przez umyte, po raz
pierwszy od wstawienia, szyby w oknach. Odbiwszy się od wycyklinowanego blatu
stołu, zapalało w rondlach małe słoneczka. Dziurawą, pogryzioną przez myszy
podłogę przykrył kupiony w geesie dywan, a żarówka, wisząca na kablu pod
sufitem, została zręcznie zamaskowana chińskim lampionem. Barłóg Wędrowycza,
nakryty dobrze wyprawioną krowią skórą, zmienił kształt i teraz wyglądał z
grubsza jak tapczan.
Sam Jakub, umyty i ogolony, wbił się w nowiutki, ortalionowy dres. Jego wierna
kurtka spoczywała dobrze ukryta na strychu. Z tegoż strychu egzorcysta ściągnął
wyszabrowane kiedyś w pałacu Poletyłłów srebra i sztućce. Zastawa lśniła.
Egzorcysta całą noc polerował ją pastą do zębów. Pasta wprawdzie była jeszcze
przedwojenna, ale, jak się okazało, do czyszczenia sreber jeszcze mogła się
nadać... Na kominku piekły się szaszłyki, a w kieliszkach
129
czerwieniło się prawdziwe francuskie wino, kupione Ukraińców.
- Pachnie znakomicie - pochwaliła synowa.
Jakub uśmiechnął się, prezentując rząd nieskazitelnie białych zębów. A potem
poprawił okulary w szylkretowej oprawie. Zarówno sztuczną szczękę, jak i okulary
pożycz od Semena.
- To bardzo stary przepis - powiedział.
- Dziadku, a gdzie ty jedziesz w tym roku na wakacje? - Zapytał wnuk Jakuba -
Maciuś.
Egzorcysta spojrzał na niego zdziwiony.
- A co to są wakacje? - Zagadnął
- No, jak nie ma szkoły, to można wyjechać gdzieś nad morze albo w góry...
Staruszek zadumał się. Szkoła. Faktycznie, chodził tu ostatnio taka jedna jędza
z PKC i mówiła, że jak ktoś się chce nauczyć czytać albo pisać, to będzie
organizowany dla byłych pegeerowców. Jakub wyśmiał ją wtedy i napis z pamięci
połowę alfabetu kredą na stodole. Baba była wyjątkowo źle wychowana, bo na widok
jego artystycznie rysowanych liter strasznie się zaczęła śmiać. No i musiał ją
poszczuć pytonem.
- Ale ja już nie chodzę do szkoły- wyjaśnił wnukowi. - Zresztą nigdy nie
lubiłem... A potem w wojnę szkoła się tak jakoś spaliła - uśmiechnął się do
swoich wspomnień.
- A jak jeszcze chodziłeś, to gdzie jeździłeś? - Wnuk drążył temat.
Egzorcysta przymknął oczy. Szkolą. Pamiętał ją dobrze: zielone ławki, pedel z
kijem, woźny z dzwonkiem, nauczyciele... Nawet przypomniał sobie, jak stał przy
tablicy. Poskrobał się po głowie.
W wakacje chyba robiłem w polu - powiedział wreszcie. - Albo pomagałem ojcu
pędzić bimmm ba ra bam... Znaczy, gotować powidła. Chyba nigdy nie byłem na
wakacjach...
- O, to szkoda - powiedział Maciuś. - Koniecznie powinieneś pojechać.
- A jak to wygląda? - Zaciekawił się dziadek. - Znaczy, gdzie się jedzie i co
się robi?
- No, na przykład na kemping nad morzem. Wynajmuje się domek, a potem leży na
piasku na plaży i opala. Albo można też, jak człowiek chce bardziej aktywnie,
pojechać w góry. Zatrzymuje się człowiek w schronisku.
- I codziennie świeżego pieska na obiad - rozmarzył się Wędrowycz.
- Nie, to inne schronisko, taka buda dla turystów. Albo nawet, jak ma się dużo
pieniędzy, to można nocować w hotelu. W hotelach jest dobre jedzenie i luksusowe
alkohole, a potem można chodzić po górach naokoło i podziwiać ładne widoki...
- Aha - mruknął Jakub i zaczął nakładać szaszłyki na talerze.
Wnuk i synowa zjedli, po czym zaczęli zbierać się do drogi. Egzorcysta
odprowadził ich na przystanek i wsadził do PKS-u, po czym wrócił do swojej
chałupy.
- Wakacje - mruknął, zdzierając z obrzydzeniem wykwintny strój.
Cisnął go na barłóg, zmiótł sztućce i srebra na podłogę, a na stół rzucił obrus
ze świeżej (tygodniowej) gazetki. Siepnął na nią kawał kaszanki, pociachał
bagnetem na kawały, urżnął pajdkę chleba i wreszcie pożywił się jak czło-
131
wiek. Popił oczywiście nie jakimś tam cierpkim płynę tylko uczciwą siwuchą
własnej roboty.
- Wytrawne - mruknął pod adresem butelki, która ciśnięta przez okno, spoczęła
na klepisku podwórza. Nazwa tego wińska pewnie od tego, że wytrawia wnętrzności
tym jadem.
Odkorkował sobie truskawkowej pryty i pociągnął lubością solidny łyk.
- Oto jak powinno smakować wino! - Huknął pod adresem nieobecnych już gości. -
Słodkie jak cukier, smaczne i jeszcze trochę siarką walące po nosie.
Wziął paczkę papierosów przywiezionych przez sji nową, rozdarł na pół i wsadził
do gęby od razu dziesięć! Podpalił je benzynową zapalniczką i zaciągnął się
potężnie.
- Słabe gówno - mruknął. - Ale miała kobita dobre zamiary.
Wino odrobinę go rozgrzało. Spod łóżka wydobył odrapaną walizkę.
- Wakacje - mruknął. - Trzeba będzie pojechać. Kurde, coś mi się należy po
osiemdziesięciu latach od zakończenia nauki. Luksusowy hotel w górach... Żarcie,
alkohole, pełna obsługa, wanna z Sowietskoje Igristoje. Będę: sardynki z miodem,
pieczone ananasy, melona z kawiorem, wysuszę parę flaszek koniaku, zaproszę
panienki i w ogóle zafunduję sobie nieziemską balangę! A czy to ja gorszy niż
uczniowie? Podpaliłem szkołę? Podpaliłem. To i na wakacje sobie zapracowałem.
Wrzucał do walizki rozmaite graty przydatne w podróży. Niebawem jednak alkohol
wziął górę i staruszek, padłszy na barłóg, zasnął snem sprawiedliwego.
***
Jakub stał na przystanku PKS-u i studiował w zadumie rozkład jazdy.
- Lublin, byłem, Krasnystaw, byłem, Chełm, byłem, Zamość, byłem... Cholera, co
za dziura, nigdzie daleko nie można stąd pojechać...
- A dokąd chcesz jechać?
Jakub odwrócił się i zobaczył swojego przyjaciela Semena.
- No pojechać na wakacje chciałem - powiedział. -Ale sam zobacz, nigdzie się nie
da...
Semen założył na chwilę okulary i przestudiował rozkład jazdy.
- Faktycznie - mruknął. - Trzeba by z przesiadką.
- Co to jest przesiadka? - Zainteresował się Jakub.
- Jak jedziesz gdzieś, a tam wsiadasz w następny pekaes...
- A, to tak, jak do Warszawy - mruknął. - To rozumiem. No, można by i z
przesiadką.
- A co cię tak nagle przypiliło, żeby jechać na wakacje?
- No bo jeszcze nigdy nie byłem - Jakub lekko się zaczerwienił.
- To faktycznie najwyższy czas - kiwnął głową Semen. - Wiesz, co, trzeba się
dobrze zastanowić, dokąd chcesz jechać. A tak myśleć na sucho to raczej
trudno...
- Faktycznie - zgodził się Jakub, patrząc na drzwi pobliskiej gospody.
133
***
Minęło trochę czasu... Przed Semenem stało osiemnaście opróżnionych kufli od
piwa, przed Jakubem dwadzieścia.
- Wakacje - wrócił do tematu egzorcysta. - Jedzie i nad morze albo w góry,
oddycha świeżym wiejskim powietrzem, wypoczywa na łonie przyrody...
- Widzę tu pewien problem - powiedział Semen. Tu też mamy wiejskie przyrody,
znaczy powietrze i łono też by się znalazło - szczypnął przechodzącą kelnerkę w
pośladek.
- Ale trzeba odpocząć po trudach szkoły - ciągnął Wędrowycz. - A do tego
koniecznie trzeba gdzieś jechać. Przecież to żaden odpoczynek w domu... Wiem i
tym, bo już tyle lat bąki zbijam...
Kozak kiwnął głową.
- A co byś jeszcze chciał? Staw jest, po wzgórzu można się wspinać... No, prawie
można, to nawet lepiej, bo do przepaści nie wpadniesz.
- Ale nie ma tu hotelu z barkiem i striptizem.. Poskarżył się Jakub.
- A po co ci striptiz... Przecież masz dziewięćdziesiąt lat.
- No to co. Jest taki niebieski proszek, co się wigry nazywa...
- Coś ci się popieprzyło, wigry to nazwa roweru.
134

- A ja myślałem, że na cześć jeziora. No nieważne. Jest taka niebieska tabletka,
a potem nawet staruszek może iść podrywać młode dupcie.
- Aż tak zmienia wygląd zewnętrzny? Coś podobnego - zdumiał się Semen. - A więc
hotel, barek, striptiz...
- I jeszcze basen hotelowy z podświetlaną wodą. I sauna...
Do gospody weszli Józef Paczenko i Tomasz.
- O, nieźle zatankowaliście - zauważył Józwa. - Problem jakiś macie, że tak...?
- Gestem wskazał kufle.
- Mam problem - płaczliwie powiedział Jakub. - Chcę na wakacje do hotelu.
- Wot te na. Też ci się na starość odwidziało... Hotel. To drogo kosztuje.
- Ale ostatni raz byłem jeszcze przed wojną - mruknął egzorcysta. -1 niezbyt
pamiętam. A forsę mam.
- Czekajcie - powiedział Semen. - Coś mi się zdaje, że widzę rozwiązanie naszych
problemów. Nastawili ciekawie uszu.
- Pamiętacie, co pisali w gazecie?
- Które? - zapytał Tomasz.
- O tym przejściu granicznym na Ukrainę, co je koło Mircza uruchomili.
- Pamiętam - mruknął Józef. - To dlatego tyle ruskich samochodów jeździ teraz
przez naszą wiochę.
- Właśnie. To najbliższa droga na Krasnystaw i Lublin... Co powiecie na to, żeby
założyć własny hotel? Koło szosy...
- Ale ja chciałem gdzieś dalej pojechać - westchnął Jakub. - Przecież nie jeździ
się na wakacje do własnej wsi.
135

- To też przemyślałem - powiedział Józef. - Pamiętacie, niedaleko stąd w
Uhaniach jest opuszczony pałac, sam raz miejsce na taki interes...
- Ten, co był kiedyś Herbapol? - Domyślił się masz. - To jest myśl. Tylko
trzeba wyremontować deczko.
- Zrzucimy się po stówaku i wynajmiemy na trzy dni kilku Ukraińców. Kupimy
trochę najpotrzebniejszych mebli... Pomyślcie, turyści, forsa, własny biznes...
- Hy! - Ucieszył się Jakub. - To kiedy możemy zaczynać?
- Jutro - Semen walnął pięścią w stół. Część kufli j spadała. - Jutro zabierzemy
się za urządzanie hotelu. Trzeba oblać pomysł. Barman, szampana!
Ajent nadszedł, niosąc butlę gazowańca. Korek huknął w sufit, a do rżniętych w
krysztale kieliszków polała i struga aromatycznej pryty jabłkowej z bąbelkami.
***
Był ranek. Czterej przyszli hotelarze stali przed: zrujnowanym pałacem. Po
całonocnej balandze bardzo bolą ich głowy.
-To tutaj - z przepalonego spirytusem gardła Jakut wydobył się zachrypnięty
głos...
-Więc wejdźmy - Semen przyładował siekierą w kłódkę zamykającą solidne
przedwojenne jeszcze drzwi.
Wkroczyli do holu. Myszy z piskiem uciekały im spod nóg.
-Ciekawe, dlaczego ten pałac został porzucony -zamyślił się Tomasz. - Pamiętam
ludziska gadali, że tu straszy.
136
-E, pierdoły - mruknął Jakub.
Jednak, gdy przekraczał próg poczuł jak ostrzegawczo podnoszą mu się włoski na
ręce.
Na parterze było kilka niedużych pomieszczeń, oraz salon z zapadniętą podłogą i
kuchnia. Na piętrze jeszcze kilka. W pokojach stały połamane meble, głównie
niestety biurowe. Szyby w oknach były trochę popękane, farba nieco odłaziła ze
ścian, ale wszystkim czterem wczasowiczom przyszły hotel bardzo się spodobał.
- Można by zrobić i sanatorium - rozmarzył się Semen. - Będzie sauna, gabinet
masażu, hydroterapia, kąpiele błotne...
- Są tu uzdrawiające błota? - Zdziwił się Tomasz.
- A czyja powiedziałem, że to mają być uzdrawiające kąpiele błotne? - Zdziwił
się kozak. - To będą zwyczajne kąpiele błotne. Pacjenci i tak nie zauważą
różnicy. A błoto jest zaraz za pałacem.
- Hydroterapia... - Jakub wydukał świeżo przyswojone słowo. - Co to jest?
- Leczenie wodą. Jak w Krynicy Górskiej - wyjaśnił jego przyjaciel.
- Wody mineralne czy bicze wodne? - Zagadnął Tomasz.
-Wody mineralne. Wprawdzie takich tu nie ma, ale to nie problem. Z braku
naturalnych wód mineralnych sami zrobimy tu mineralne źródło. Wsadzimy kawał
soli bydlęcej do spłuczki w kiblu - wyjaśnił Semen. - Ona się wolno rozpuszcza i
ma mikroelementy. Po każdym pociągnięciu za sznurek będziemy mieli kilka litrów
świetnej wody leczniczej... Do tego ziołolecznictwo. Zioła z górskich łąk...
- Tu nie ma gór - zauważył Józef przytomnie.
137
- Ale za to cały strych zawalony jest suszonymi ziołami z czasów, jak był tu
"Herbapol". A w razie gdyby zaczęło brakować, rozcieńczymy sianem! I trzeba
ustawić reklamę przy szosie... Niech ludzie wiedzą, że tu teraz nasz hotel.
Do wieczora zamietli budynek namalowali i wywiesili szyld, oraz urządzili jeden
pokój dla potencjalnych gości.
***
Czterej hotelarze spali snem sprawiedliwego, gdy w pokoju na piętrze,
umieszczonym dokładnie nad recepcją zmaterializowały się dwie przeźroczyste
sylwetki.
-Obcy w naszym pałacu - wymamrotała ta bardziej przeźroczysta.
-Trzeba wykurzyć - warknął drugi duch. - Jak się udało wygonić stąd tych z
Herbapolu to i z tymi nam jakoś pójdzie.
Semen ocknął się z dziwnym wrażeniem że coś mu się przygląda. Wsłuchał się w
ciemność. Gdzieś w trzewiach budynku rozległy się ciężkie kroki. A potem
zabrzęczał łańcuch wleczony po kamiennej posadzce. Semen zbudził Jakuba.
-Co jest - mruknął Wędrowycz. - Wódkę przywieźli?
-Posłuchaj tego...
Egzorcysta usiadł na wyrku i wsłuchał się w ciemność.
- Hy, poltergejsty - zidentyfikował. Gadaj po ludzku.
Duchy. Obudź mnie jak się naprawdę zbliżą.
-Uch ty hieno cmentarna od siedmiu boleści! - Zawył Semen budząc pozostałych
wspólników. - Idź je załatw jak jesteś egzorcystą!
-Są wakacje - zaprotestował staruszek.
-Jak ich nie pogonisz zacznę ci wystawiać rachunki z pobyt w naszym hotelu -
warknął Semen. - Jak się umawialiśmy? Pracujemy razem i dzielimy się zyskami...
A ty lekceważysz swoje obowiązki.
No dobra już dobra, pójdę.
Wędrowycz wygrzebał się spod poplamionego koca i poczłapał na piętro. Wszedł do
pokoju i przez dłuższą chwilę patrzył ponuro na dwa duchy.
-No, co jest - warknął - Egzorcysta przyszedł.
-Gówno tam a nie egzorcysta - powiedział wyższy dych. - Słyszeliśmy wszystko.
Masz teraz wakacje to nie możesz pracować.
Jakub poskrobał się po głowie.
-No to chyba faktycznie nie można - mruknął. - Załatwimy to inaczej.
Wyjął z cholewy gumofilca piersiówkę i szklankę. Nalał sobie po brzegi.
-Ja się z wami napiję a wy już nie będziecie nas straszyli - powiedział surowo.
Stuknął szklanką o ścianę i wychylił ją duszkiem. Obie zjawy rozwiały się w
powietrzu.
-Rany Julek - mruknął stojący w drzwiach Semen. -To taki z ciebie egzorcysta?
-Ważne, że poszły sobie w diabły - mruknął Wędrowycz. - Idę spać...
-Ale czy to skutecznie?
139
-Oczywiście. Na Ukrainie tak właśnie pozbywają się duchów z nawiedzonych
domów...
***
Cały następny dzień czterej wspólnicy spędzili bardzo pracowicie. Zamietli cały
budynek, zaklajstrowali gliną mysie dziury, wykarczowali chwasty.
Zmierzchało już, gdy przed hotelem zatrzymał się z piskiem opon fiat
cienkocienko. Jakub przerwał oliwienie mózgu szampanem.
- Goście - poinformował Semena. Stary kozak uśmiechnął się.
- No nareszcie - mruknął. - Już się obawiałem, że nam ten interes splajtuje...
Z samochodu wygramoliła się parka ubrana w adidasy i dresy. Przy paskach wisiały
im telefony komórkowe.
- Kurde - powiedział w zadumie Jakub. - Takich to ja nie lubię.
- Co poradzić. To klienci... Musimy ich gościć, ale że ja takich też nie lubię,
postaramy się, żeby cały interes nam się odpowiednio opłacił.
- Hę hę hę - roześmiał się Józwa. - No to do dzieła.
Semen wyszedł na ganek i stanął pod kolumnami. Uśmiechnął się czarująco
pokazując zęby odzyskane od Jakuba. - Może pokój z widokiem na góry?
-Dawaj - warknął dresiarz. - Byle jaki.
Dostali najlepszy to znaczy jedyny już urządzony.
-Kurwa, co za jebana nora - warknął gość.
-Misiaczku musimy tu zostać - powiedziała dresiarka uwieszona jego ramienia. -
Zmęczyło mnie to jechanie.
- Co sobie państwo życzycie na kolację? - Zapytał Tomasz.
- A co jest? - Mruknął dresiarz.
- Mamy praktycznie wszystko. Oczywiście w granicach rozsądku. Ale piwo nam się
skończyło. To prowincja. Są kłopoty z regularnymi dostawami.
- Macie sake?
- Mamy.
- Dawajcie, więc dwa kotlety schabowe, bakłażany i po kieliszku sake. Jakoś
nigdy nie mieliśmy okazji tego pić.
- Na pewno nie będą państwo rozczarowani - uśmiechnął się z przymusem.
A potem wyobraził sobie rachunek i poczuł się odrobinę lepiej. Pobiegł do kuchni
przekazać zamówienie.
- Co to są bakłażany? - Zdziwił się Jakub.
- Takie zielone kalafiory - wyjaśnił Semen. - Pamiętam, jadłem takie w klubie
oficerskim, jeszcze przed pierwszą światową...
- Wy róbcie schabowe, a ja zajmę się bakłażanami -zaproponował Tomasz.
Jego propozycja została przyjęta z wdzięcznością
- Jak tego dokonasz? - Zaciekawił się Jakub. - W gminie takie nigdzie nie rosną.
Zauważyłbym...
Wspólnik wybiegł na chwilę. Wrócił z butelką w ręce. Do garnka wrzucił zwykłego
kalafiora, a następnie zalał go cieczą z flaszki.
- Zielona bejca - wyjaśnił z dumą.
- Chcesz go pomalować? - Zdziwił się Semen.
141
- Gdy dodam do wody barwnika, kalafior, gotując się, i złapie barwę. Jeśli
chcecie, to mogę zrobić nawet czerwone.
Czerwonych akurat chwilowo nie potrzebowali.
- A jeśli się otrują? - Zadumał się Józwa.
- Mamy lekarza na pokładzie! - Tomasz klepnął go po | ramieniu.
- No faktycznie, w wojsku byłem pomocnikiem pielęgniarza - uśmiechnął się
staruszek.
- Przy zatruciu zakopuje się chyba do ziemi - Semen usiłował przypomnieć sobie
zatarte co niebądź wiadomości z dziedziny medycyny.
- Do ziemi zakopuje się porażonych prądem - sprostował Jakub. - Ziemia wyciąga
elektryczność. Ze wszystkiego. Nawet piorunochron się do ziemi doprowadza,
znaczy i piorun może łyknąć - wyraził swój pogląd. - Na zatrucie stosuje się
okłady z ciepłych jeszcze końskich pączków.
- Końskie pączki są dobre tylko na ból zęba - zaprotestował Tomasz, leczony w
ten sposób swojego czasu przez dziadka. - Przy zatruciu stosuje się lewatywę z
mleka.
- Nie mamy mleka.
- To może z mleka w proszku? - Zaproponował.
- Na sucho?
- Na razie jeszcze się nie otruli, więc nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, zanim
go przeskoczymy.
- To nie tak. Lepszy niedźwiedź w garści...
- A przeskakuje się dołki, które się kopie - wyraził swój pogląd Józef. - A tak
właściwie to, co to jest ta sake?
- Chińska wódka z ryżu - wyjaśnił Semen. - Piliśmy taką w Mandżurii w 1904...
- To chyba japońska? - Zdziwił się Jakub. - Wojna była z Japońcami... Ale z
ryżu?
- Tak. Dresy wspominali, że nigdy jeszcze tego nie mieli okazji pić, więc myślę,
że możemy poeksperymentować w granicach rozsądku.
- Musi mieć odpowiedni smak i zapach. I chyba jest oleista - dodał Tomasz.
- Jesteś pewien?
- Chyba czytałem o tym w jakiejś książce. Ale głowy bym nie dał. Jak piliście w
Mandżurii, to smakowała ole-1 jem?
- Nie pamiętam - wyznał Semen. - To było sto lat temu...
Jakub przymknął oczy. Wchodził w trans. Po chwili wiedział już, co zrobić. Wlali
do garnka bimbru, dodali kleiku ryżowego i oleju silnikowego, po czym ubili to
mikserem w homogeniczną ciecz. W smaku było fatalne.
- Może to i lepiej - zauważył stary kozak. - Przynajmniej nie będą prosili o
dolewkę. Co ze schabowymi?
- Racja - Jakub palnął się w głowę. - Mięso... Zlazł po drabinie do lochu pod
kuchnią. Miotało się tu kilka schwytanych we wsi kundli.
- No, pieski, który najbardziej przypomina w smaku prosiaczka? - Zapytał,
wyciągając z cholewy buta bagnet.
Wreszcie kolacja była gotowa. Tomasz zaniósł ją do pokoju gości i postawił na
stole.
- Życzę smacznego.
- To brokuły, a nie bakłażany, ty głupi dziadu - kobieta pokazała palcem
soczyście zielonego kalafiora. Brwi Tomasza uniosły się w niemym pytaniu.
143
- Bakłażany to takie podłużne i fioletowe - wyjaśnił dresiarz. - Za taką głupotę
warto by was bejsbolem po łbach pomacać.
- Mam to zabrać?
- Jasne, ty idioto!...
Personel, znużony całodzienną harówką, udał się na spoczynek. Jednak zaledwie po
kilku godzinach nastąpiła pobudka. Robota czekała. Jakub i Józef, trąc
niewyspane oczęta, zjawili się w kancelarii. Semen promieniał.
- Duchy - oświadczył głośno i dobitnie.
- Duchy przyszły? - Zdziwił się egzorcysta. - Zaraz je wykurzę... Albo może
lepiej niech duchy wykurzą nam gości...
- Nie. My jako duchy będziemy straszyli - wyjaśnił kozak. - Dobry plan, nie
sądzicie?
- A po co? - Zdziwił się Wędrowycz. - Nie lepiej prawdziwe wywołać?
- Skoro zapłacili, to należy im się atrakcja. A co do prawdziwych, potrafisz im
kazać robić coś konkretnego? Jakub poskrobał się po głowie.
- Nigdy dotąd nie próbowałem - mruknął.
Wszedł Tomasz. Usłyszawszy instrukcje, był lekko zaskoczony, ale mimo zaspania
natychmiast pojął piękno i genialną prostotę tego planu.
- Jak to zrobimy? - Zapytał.
- Józef będzie chodził w podkutych butach piętro wyżej i pobrzękiwał łańcuchem.
Ty, przyjacielu, podniesiesz im na kiju kościotrupa do okna.
- Skąd wezmę?
- Pożyczyłem ze szkoły - wyjaśnił Semen z dumą. -W czasie wakacji i tak
niepotrzebny. Stoi w szafie za tobą.
- Z pracowni biologicznej - domyślił się Józef. - Hy, hy. Całkiem jak prawdziwy.
A ty, co będziesz robił?
- Ja, ubrany w firankę, będę straszył wewnątrz.
Rozeszli się do swoich zadań. Obaj kombinatorzy właśnie zajęli swoje stanowiska,
gdy z pokoju gości rozległ się przeraźliwy krzyk, a zaraz po tym huknął strzał.
- Łój, coś nie poszło - zafrasował się Jakub i ruszył pędem w stronę pokoju.
Gdy nadbiegł, jego szef leżał nieruchomo na podłodze korytarza, a dres stał w
drzwiach pokoju z dymiącym jeszcze pistoletem w ręce.
- Jak pan mógł? - Krzyknął egzorcysta. - Zabiłeś kutasie człowieka!
- Co on robił w środku nocy w moim pokoju ubrany w prześcieradło? - Warknął
dresiarz.
- To nie prześcieradło, tylko firanka! Chciał ją zawiesić, żeby było miło i
przyjemnie, jak rano wstaniecie, a ty mu bez zdania racji kulę w brzuch...
Nadbiegł Tomasz.
- Gdzie ranny? - Zapytał - Jestem doktorem!
Józef, który też nadszedł, miał na końcu języka, że to on miał być doktorem, ale
powstrzymał się. Tomasz przyklęknął koło ciała szefa i zręcznie wycisnął mu na
koszulę pół tubki keczupu. Semen widocznie dochodził do siebie, bo nieznacznie
puścił do niego oko.
- On nie żyje - powiedział, obracając ciało tak, aby gość mógł na własne oczy
zobaczyć "wielką krwawą plamę".
- To tylko straszak - dres stracił całą pewność siebie.
- Wytłumaczysz się w sądzie!
- Ja nie chciałem... - łzy zaczęły kapać na dres.
15
- Minimum osiem lat - powiedział Wędrowycz ponuro. - I należy ci się... A za sam
dres jeszcze ze dwa lata dołożą... Z drugiej strony - mrugnął. - Niby świadków
nie ma...
- Aha! -Ucieszył się gość.
- Ale... - Józef zrobił palcami gest liczenia pieniędzy. - Oczywiście nasz
biedny przyjaciel... Przeżył dwie wojny światowe. Razem wiele butelek
wysuszyliśmy. A teraz trzeba go będzie zakopać w lesie jak psa...
- Ile? - Zapytał morderca ochoczo.
- Pięć tysięcy nie jest chyba zbyt wygórowaną sumą -mruknął "przyjaciel
zmarłego".
- Nie mogę dać wam wszystkich moich pieniędzy.
- Uważam, że zważywszy okoliczności, wszelkie targi są tu nie na miejscu.
Dresiarz popatrzył na ciało, które znachor nakrył firanką i z westchnieniem
wydobył z kieszeni grubaśny portfel. Pracownicy zanieśli ciało szefa do
kancelarii. Semen ściągnął z siebie pobrudzoną koszulę i założył czystą.
- Jesteś ranny? - Zapytał Jakub.
- Nie, ten patałach spudłował. Swoją drogą, to nisko mnie wyceniliście... Pięć
tysięcy... Trzeba było zażądać więcej.
- Doliczymy jeszcze rano za pogrzeb - uśmiechnął się Tomasz. - Tak czy siak,
nasza firma, można powiedzieć, rozkwita. Pięćdziesiąt starych milionów za jeden
dzień pracy...
Niestety, rankiem okazało się, że pechowi goście ulotnili się w nocy.
- Kurde - skwitował to Semen. - Nie będzie pogrzebu...
A potem wysłał swoich wspólników po piwo.
***
Jakieś dwie godziny później Jakub i Józef zatrzymali wypakowany flaszkami
dziecięcy wózek przed budynkiem i wbili zdumione spojrzenie w dwa samochody na
niemieckich numerach, zaparkowane przed wejściem na trawniku.
Wszystko wskazywało na to, że ich właściciele są wewnątrz.
- Mercedes i nowiutka Toyota - zauważył Jakub. - Ciekawe, ciekawe.
- Widać są uż pierwsze ofia... to znaczy, pierwsi goście - zawyrokował jego
kumpel.
- Przecież hotel nie jest jeszcze wykończony. Obaj pracownicy udali się do
kancelarii. Dyrektor, czyli Semen siedział za biurkiem i pogwizdywał radośnie.
- Jakie instrukcje?
- Przyjechali Niemcy. Cztery sztuki. Jeden stary hitlerowiec i jego trzej chyba
synowie. Strasznie agresywna hołota. Cały czas drą na mnie mordy. W dodatku po
swabsku, więc nic nie rozumiem. Chyba coś im się nie podobało.
- Ja słabo znam niemiecki - zastrzegł Józef.
- A ja bardzo słabo - mruknął Jakub.
- Nie szkodzi. Tomasz trochę rnówi. Wy dwaj na razie nie pokazujcie im się na
oczy - nachylił się i szeptem przekazał szczegółowe instrukcje. Obaj
staruszkowie pobrali ze skrzyni broń i wymknęli się z hotelu.
147
Do kancelarii wszedł Tomasz. Przez ostatnie dwadzieścia minut czytał rozmówki
polsko - niemieckie, teraz uznał, że jest gotów. Niemcy bez przerwy dzwonili
dzwonkiem i coś wywrzaskiwali.
- Co robimy? - Zapytał Tomasz. - Nie lubię szkopów...
- Ja też nie, ale zanim ich spławimy, muszą uiścić należność za pobyt... Idź i
zapytaj, czego do cholery im się zachciewa, a potem zaoferujesz im pomoc
medyczną.
- A jeśli nie będzie im potrzebna?
- Żaden problem. Po prostu zaprawimy czymś obiad i stanie się absolutnie
niezbędna.
- Na przykład środek na przeczyszczenie?
- Dobry pomysł. Należy im się. Ponadto myślę, że tak czy siak należy nauczyć ich
grzeczności.
- Mały nocny atak, hmm... weteranów?
- Myślę, że to wręcz nasz patriotyczny obowiązek. Obaj hotelarze roześmieli się
ponuro.
***
Niemcy siedzieli w pokoju i klęli metodycznie pod adresem obsługi hotelowej.
Wszedł Tomasz.
- Dzień dobry - powiedział. - Jakie panowie mają życzenia? - Mówił z fatalnym
akcentem, ale jakoś zrozumieli.
- Ty świnio niemyta! - Wydarł się stary. - To ma być hotel? Szyb w oknach nie
ma! Mebli też nie ma! Ponadto chcemy się umyć, a wy, brudasy, nie macie tu nawet
łazienki!
- My nie brudasy - sprostował z godnością. - Rzeka jest dziesięć minut drogi
stąd. Woda w niej nie jest zimna, jak już człowiek przywyknie...
148
Bluzgali przez dobrą chwilę, nie przebierając w słowach. Gdy skończyli, mógł
przystąpić do dalszych rokowań.
- Co panowie sobie życzą na obiad?
- Macie niedźwiedzie mięso?
- Mamy - zełgał bez zmrużenia oczu.
- Cztery porcje niedźwiedziej łapy. Do tego kartofle, sałata i piwo.
- Jakieś choroby? Ja lekarz. A tu i sanatorium.
- Ja mam reumatyzm - powiedział były esesman. -Ale tego nie wyleczysz. Proszki
przeciwbólowe możesz przepisać?
- Do obiad wy zdrowy. Ja fachowiec od reumatyzm! Niemiec zdziwił się.
- Donerweter - powiedział. - Jak wy to leczycie?
- Mamy bardzo nowoczesne metody medycyny ludowej - wyjaśnił Tomasz. - Szybko i
skutecznie, to nasza dewiza...
Niemiec na swoje nieszczęście uwierzył w zapewnienia Tomasza. Ale jak tu nie
wierzyć człowiekowi ubranemu w taki ładny, biały fartuch. O tym, że fartuch był
nie lekarski, ale rzeźnicki, Tomasz nie wspominał. Zresztą i tak nie znał
odpowiednich słów...
Poszli razem do gabinetu zabiegowego. Semen oczekiwał swojego pracownika w
korytarzu.
- No i czego chcą? - Zapytał, gdy Tomasz i jego pacjent przechodzi l i obok.
- Szyb w oknach, mebli i coś zjeść. Głodni, znaczy...
- Szyby? Przecież dostali pokój z szybami. No, może trochę są popękane, ale
czego to im się zachciewa... Mebli i
149
tak więcej nie dostaną, a do jedzenia?
- Pieczeń z niedźwiedziej łapy, sałatę, kartofle i piwo.
- Bezczelni. Czy oni naprawdę uważają, że będę niszczył przyrodę, zabijał
malutkie misie tylko po to, aby mogli sobie napchać kałduny? Biedne niedźwiadki,
błąkające się samotnie po górach... Zresztą, najbliższe góry sto kilometrów
stąd...
- To, co robimy? Powiedziałem, że będą misie. Może z zoo w Zamościu
skombinować...? Semen machnął ręką.
- No cóż. Klient nasz pan. Zarżnie się pieska, sałata rośnie, kartofle mamy,
Jakub przywiózł skrzynkę piwa. Cholera wie, ile wychlają, zresztąja też lubię
piwo...
Ruszył do kuchni, a konował - samozwaniec i pechowy pacjent poszli do gabinetu
zabiegowego.
Semen nie zdążył jeszcze zarżnąć psa, gdy budynkiem wstrząsnął przeraźliwy,
pełen bólu i urażonej godności skowyt. Dobiegał z gabinetu zabiegowego.
- Oj, coś Tomasz przesadził - mruknął dyrektor. - Owce należy strzyc, ale nie
obdzierać ze skóry...
Rzucił się do drzwi gabinetu. Młodzi Niemcy byli już na miejscu. Kopali z furią
butami. Drzwi jednak były, o dziwo, mocne. Tylko futryna obrysowała się.
- Rozwalą mi hotel -jęknął Semen. Ale zaraz spłynął na niego spokój.
- Jak rozwalą, to będą musieli zapłacić - uspokoił sam siebie.
Skowyt zamienił się w jęk.
- Elektryczność nie pomogła? - Usłyszeli z wnętrza głos znachora. - Nie szkodzi.
Mamy jeszcze ludowe meto-
dy. Ja tam Szwabów nie lubię, ale jak obiecałem, to dotrzymam słowa.
Synowie kopali w drzwi z coraz większym zapałem. Wreszcie drzwi padły. Młodzi
wpadli do wnętrza. Oczom ich ukazał się zabawny i pouczający widok. Staruszek
leżał przywiązany do stołu, zaś konował smagał go po plecach i pośladkach
wiechciem pokrzyw.
- Jak sobie przypomnę tą świnię Hitlera, to aż mam ochotę przeprowadzić
dwutygodniową kurację - mruczał sam do siebie.
Stary znowu zawył. Synowie rzucili się bić doktora. Semen doszedł do wniosku, że
najwyższy czas interweniować. Wystrzelił z rewolweru w sufit. Huk podziałał na
gości jak kubeł zimnej wody. Emocje opadły.
- Jak wam się nie podobają nasze zabiegi lecznicze... - Zaczął Tomasz.
- Wynosimy się stąd! - Zawył stary Niemiec. - Dość tego. Jeszcze tu wrócimy... z
Wermachtem!
Oblicze Semena rozjaśnił uśmiech. Zrozumiał prawie wszystko.
-Żałujemy, ale to wolny kraj, nie będziemy, więc panów zatrzymywali. Rozumiecie
jednak, że należy uiścić rachunek.
-Jaki znowu rachunek? - Wściekli się goście, gdy Tomasz przetłumaczył im jego
słowa.
Staruszek nie przestawał się promiennie uśmiechać. I ciągle trzymał w dłoni
rewolwer.
- Pobyt w hotelu dwa tysiące złotych za dobę.
- Jesteśmy tu od godziny!
151
- Za każdą rozpoczętą dobę - uściślił. - Ponadto koszta zabiegów lekarskich
jeszcze tysiąc.
- Co!? - Wściekł się były pacjent. - Za tego znachora, konowała, mordercę?
- Prąd sto złotych, pokrzywy sto. Robocizna trzysta. I jeszcze pięćset na
podatki, w ramach dostosowywania naszej medycyny do norm Unii Europejskiej.
Ponadto opłaty parkingowe, pięćset za samochód, czyli jeszcze tysiąc. Do tego
obiad.
- Przecież nie jedliśmy! - Wściekł się któryś.
- Ale zaczęliśmy już szykować. Zmarnuje się, a niedźwiedzie nie rosną na
drzewach. Tak, więc w sumie jesteście nam winni...
- Nic nie będę płacił! - Wrzasnął Niemiec. Coś szczęknęło metalicznie w
rewolwerze.
- Jestem spokojnym, pokojowo nastawionym człowiekiem - powiedział Semen (Tomasz
cały czas dzielnie tłumaczył). - Ale gdy wychodziłem z zakładu dla umysłowo
chorych, lekarze ostrzegali mnie, abym unikał stresów. A ja nie mogę unikać
stresów. Za każdym razem, jak sobie przypomnę przygody z partyzantki...
Stary Niemiec przypomniał sobie ciężkie walki, toczone w pobliskich górach z
członkami polskiej i ukraińskiej partyzantki i zadrżał. Zapłacili wszystko i
wynieśli się w diabły.
- Ładne wozy - westchnął Tomasz, gdy znikli za zakrętem.
- Nie wszystko stracone - uspokoił go Semen.
A potem wyjął z kieszeni rakietnicę i wystrzelił zieloną racę. Kilka kilometrów
dalej Jakub Wędrowycz i Józef Paczenko przeciągnęli w poprzek drogi dwieście
kilo-
gramów drutu kolczastego, odczepionego z płotu byłego pegeeru. Oba samochody
musiały się zatrzymać. Zagraniczni turyści wysiedli. Wówczas obaj panowie
wyłonili się z krzaków. Mieli na sobie kurtki z owczej skóry, wywrócone sierścią
na wierzch, co przyjemnie kontrastowało z ciemnymi okularami i kapeluszami
borsalino. Wyglądali jak skrzyżowanie Janosika z gangsterem z Chicago z lat
trzydziestych. Do tego mieli pepesze wiszące na konopnych sznurkach. Stary
Niemiec na ten widok poczuł przypływ wspomnień... Wtedy pod Stalingradem Hans
podniósł z ziemi porzuconą pepeszkę i spróbował wystrzelić. Odrzut okręcił go
dookoła osi... Wielu dzielnych chłopaków padło na ziemię, skoszonych tą serią. A
na koniec zginął też Hans... Pepesza rozerwała mu się w rękach... A tu były aż
dwie.
- Jesteśmy rozbójnikami - powiedział Józef, tak dla porządku. Właściwie nie było
to potrzebne, napadnięci sami się już tego domyślali.
- Ile? - Zapytał zgaszonym głosem któryś.
- Wszystko.
- Jak to wszystko?
- Jesteśmy ubogimi emerytami - wyjaśnił Jakub bardzo łamanym niemieckim. -
Wszystko nam się przyda.
Po długich targach pozwolili Niemcom zatrzymać slipki, ale bez gumek.
***
Jakieś pół godziny później, koło przystanku PKS stanął zdobyty na Niemcach
mercedes z wymalowanym na burcie napisem "Taxi". Wewnątrz siedział Tomasz, tylko
on
153
miał prawo jazdy, i jak przystało na taksówkarza, czytał gazetę. Pierwsza ofiara
pojawiła się dość szybko. Dobrze zbudowany facet w garniturze z teczką w ręku.
- Macie tu gdzieś niedaleko nowo otwarty hotel? -Zagadnął.
- Ano jest tu coś takiego - uśmiechnął się Tomasz.
-Więc zawieź mnie do hotelu - polecił, przybysz sadowiąc się w aucie.
Do pałacu z przystanku nie było daleko. Niecałe trzysta metrów.
- Ile się należy? - Zapytał, sięgając po portfel. Wyobraźnia Tomasza,
podbudowana ostatnimi wypadkami, pracowała wyjątkowo szybko.
- Pięćset złotych - palnął.
Facet obrzucił go fachowym spojrzeniem.
- Jako przedstawiciel urzędu skarbowego widzę tu pewne, nazwijmy to,
niedociągnięcia - powiedział, cedząc słowa. - Na przykład brakuje w tej taksówce
taksometru. A poza tym powinieneś mieć kasę fiskalną, bo jak wystawisz rachunek?
A tak w ogóle, to chętnie rzuciłbym okiem na twoją licencję.
Tomasz przez sekundę szukał rozpaczliwie wyjścia z sytuacji.
- Niczego takiego nie potrzebuję - powiedział z godnością. - Ja jestem szara
strefa.
- Wobec tego czuję się zwolniony z płacenia - oświadczył urzędnik.
- Wolna wola. Liczę do trzech - warknął taksówkarz. - Ale od razu powiem, że
taxi-mafia nie puszcza takich klientów żywych...
W otwartej skrytce na rękawiczki ponuro zabłysła lufa rewolweru. Obok leżał
jeszcze granat. Pasażer zbladł i zapłacił, ile się należało. Taksówka odjechała.
Dyrektor Se-men stał przed budynkiem.
- Widzę, że i pana oskubała miejscowa taxi-mafia -zauważył z udawanym smutkiem.
Urzędnik zdążył się otrząsnąć.
- Uch, jak go dorwę...
- Co pan! Wykończą pana, jak wielu już w tej okolicy - stary kozak gestem ręki
pokazał poletko, zastawione gęsto prostymi krzyżami z desek.
-Co to jest?
- Czasami porzucają zwłoki na drodze, albo w lesie. Naszym chrześcijańskim
obowiązkiem jest grzebanie tych, których nie udaje się zidentyfikować.
- Dlaczego się nie daje?
- Mafia często obcina głowy. Gotują je potem, aż odpadnie mięso i sprzedają
studentom medycyny albo satanistom. Niektóre tortury, jak na przykład
przypalanie, też mogą zniekształcić twarz tak, że staje się nierozpoznawalna.
Łgał oczywiście. Krzyże na polu były pozostałościami rusztowania, na którym
ubiegłego roku ktoś hodował fasolkę. Spora odległość i brak rozpiętych drutów
utrudniały właściwą identyfikację zjawiska.
- Ach tak...
- Życzy pan sobie pokój z widokiem na góry? Tu znowu lekko przesadził.
Porośnięte lasem pagórki jako żywo gór nie przypominały.
- Nie. Nie zamierzam tu nocować.
- To może coś do zjedzenia?
155
-Nie.
- Mamy też różne napoje... - Semen zaczął się dziwić. Gość był jakiś podejrzany.
- Ja tu przyjechałem w zupełnie innej sprawie. Jestem przedstawicielem urzędu
skarbowego. Wpłynął właśnie donos, że prowadzicie tu panowie działalność
gospodarczą i ciągniecie z tego gigantyczne zyski. Tymczasem w naszych aktach
brak informacji o zarejestrowaniu pana firmy. Co więcej, inspektorat ZUS
poinformował nas, że firma ta nie odprowadza należnych składek... Oczywiście,
będziemy musieli nałożyć grzywnę, a jeśli to nie pomoże, grozi wam także
odsiadka. Możemy również zająć budynek. Nawiasem mówiąc, ten pałac to
prawdopodobnie samowola budowlana, bo w aktach mamy wpis, że na tym wzgórzu
znajdował się zamek. Sądzę, że ten obiekt trzeba będzie wyburzyć...
Semen spokojnie wyciągnął z kieszeni granat i podsunął urzędnikowi pod nos.
- Spierdalaj, pachołku - powiedział prawie czule. - A prijti tu jeszczo raz kak
ja tiebia uże proklataja!
Inspektor zamarł w pół słowa i ciężko łapiąc powietrze, patrzył na cytrynkę.
Semen spokojnie docisnął łyżkę i wyciągnął zawleczkę.
- Liczę do dwu - powiedział. - Raz...
Wróg rzucił się do ucieczki i po chwili zniknął za zakrętem. Nie zdołał zwiać
daleko. Koło drogi znajdowała się kępa krzaków, przy mijaniu, której spotkał
trzech zamaskowanych drabów. Draby mieli w rękach pepesze.
- To jest napad - poinformował go Jakub. - Dawaj portfel!
- Ty draniu - powiedział drugi z napastników, którym był oczywiście Józef. - Na
polecenie bezlitosnego systemu fiskalnego, sterowanego przez wiadome zachodnie
agentury, łupiłeś nasz naród, wysysałeś krew tej ziemi i z tego ludu. Ale my,
Komunistyczna Partia Naśladowców Janosika, nie dopuścimy do tego, aby tacy jak
ty, pachołkowie imperializmu wszecheuropejskiego, niszczyli nasze społeczeństwo!
Dopóki my istniejemy, w tych stronach zło nie zatriumfuje!
- Za swoje zbrodnie przeciw klasie robotniczo-chłopsko-kapitalistycznej zostałeś
skazany na śmierć! - Powiedział Jakub.
Schwytany przypomniał sobie poletko krzyży. Zbladł. Paczenko wydobył zza pazuchy
zwój linki alpinistycznej z naszykowaną pętlą. Inspektor wyrwał się i krzycząc
pobiegł w dół. Nie gonili go - ściągnęli maski.
- Cholera, żałuję, że dopiero na starość postanowiłem wreszcie pojechać na
wakacje - westchnął Wędrowycz. -Ile fajnych przygód mnie ominęło...
Józef parsknął śmiechem. Urzędnik był już daleko, ale usłyszawszy ten wybuch
wesołości, jeszcze bardziej zwiększył tempo ucieczki.
- To nie dla mnie robota - mruczał sam do siebie. -Jeśli wyjdę z tego żywy, to
rzucę w diabły to zajęcie i zostanę listonoszem.
***
Ze zdobyczną forsą Jakub i Józef udali się do pobliskiej knajpy. Tymczasem,
jakieś pół godziny później, pojawili się nowi goście. Było ich trzynastu i byli
ubrani na czar-
157
no. Na ubraniach naszyte mieli tajemnicze symbole. W dłoniach trzymali walizki
ozdobione srebrnymi okuciami.
- Hy, masoni - stwierdził Semen, obserwujący ich nadejście przez okno.
Pomylił się. To nie byli masoni...
- Witam panów - zagaił, wychodząc im na spotkanie. - Czego panowie sobie życzą?
Z bliska okazało się, że domniemani masoni mają brody przycięte w szpic. W ich
oczach było coś, co bardzo mu się nie spodobało.
- Jesteśmy prześladowaną mniejszością religijną -oświadczył ten z najbardziej
spiczastą brodą.
- Wszyscy prześladowani znajdą tu schronienie - Semen uśmiechnął się do swoich
myśli.
- Jesteśmy satanistami - wyjaśnił inny członek sekty.
Semen zmarszczył czoło i przeszukał swoją pamięć. Nie znalazł tam nic na ten
temat, ale nie przejął się tym specjalnie. Ostatecznie od dawna podejrzewał, że
ma sklerozę.
- I co z tego? - Zapytał ostrożnie. Sataniści uśmiechnęli się szeroko.
- Ile to będzie kosztowało? - Zapytał przywódca.
- Za całą grupę? Myślę, że tysiąc dziennie. Posiłki extra.
- Możemy zostać miesiąc?
- Ile zapłacicie, tyle zostaniecie - Semen wzruszył ramionami, ale uśmiechnął
się do swoich myśli.
Miesiąc tu posiedzą i będą płacili... Może nawet opłaci się dla nich uruchomić w
hotelu małą bimbrownię.
- Czy jest tu miejsce, w którym będziemy mogli składać ofiary? - Zapytał inny
członek sekty.
Semen zdziwił się. Nie dość, że zaakceptowali cenę to jeszcze chcą coś dorzucić?
- Ofiary wrzucajcie do puszki - wyjaśnił.
- Czy pod hotelem są piwnice? - Zapytał przywódca.
- Oczywiście.
- Wobec tego je także bierzemy.
Sataniści szybko rozlokowali się w hotelu. Niebawem z knajpy nadeszli Jakub i
Józef. Deczko się zataczali, ale szło im się bardzo przyjemnie.
- O, goście są? - Zdziwił się Jakub, potykając się w, holu o czarną walizkę z
namalowanym pentagramem.
Weszli do kancelarii, gdzie Semen właśnie suszył flaszkę pryty.
- Goście? - Zagadnął Jakub.
- Aha Przemili ludzie, trzynastu... Powiedzieli, że są Satanistami - wyjaśnił
stary kozak. - Inżynierowie czy co, ładnie ubrani w czarne płaszcze...
- Sataniści - powtórzył Jakub w zadumie. - Coś mi to mówi.
Nagle palnął się w głowę.
- Sataniści! - Wykrzyknął. - Czciciele diabła.
- Nie gadaj głupot - ofuknął go Józef. - Nikt nie jest chyba na tyle głupi, żeby
aż tak się pomylić. Modlić się do...
- Oni tak robią. I jeszcze zarzynają ludzi na ofiary...
- Wspominali coś o ofiarach - mruknął Semen. - Więc im wystawiłem w holu
skarbonkę...
- Stary a głupi - westchnął Jakub.
- Mam prawo. Skończyłem już sto lat... To, co wygonimy ich? Tylko jak? Mają nad
nami czterokrotną przewa-
159

gę liczebną...
- Naślemy na nich bojówkę ZChN! - Zaproponował Józef.
Wędrowycz zamyślił się głęboko.
- Mam pewną koncepcję.
Myślał jeszcze przez dłuższy czas, a potem zszedł do lochów pod pałacem.
Piwnica, w której siedzieli czciciele diabła, posiadała masywne drzwi,
zaopatrzone od zewnątrz w potężną zasuwę. Nie namyślając się dużo, zasunął
skobel, a potem przyniósł trochę cegieł i wiaderko zaprawy, po czym zabrał się
murowanie. Na tym właśnie przydybali go wspólnicy.
- Co ty, u diabła, robisz? - Zapytał Semen.
- Sam zgadnij.
- Chcesz ich żywcem pogrzebać?
- Coś tak jakby. Z kancelarii prowadzi do piwnicy klapa. Będziemy im wrzucać
żarcie, oczywiście za obopólną korzyścią. Żadnych ludzi tam nie będą mogli
męczyć, więc niech sobie siedzą. Co najwyżej powyrzynają się nawzajem.
- A jeśli będą problemy?
- Napuścimy im gazu łzawiącego. Albo zalejemy wodą.
- Boja wiem?
- Do tego będziemy mieli atrakcję turystyczną. Zoo w podziemiach z ciekawymi
eksponatami.
- Może to i niegłupi pomysł.
W holu stała część bagaży. Obaj pracownicy firmy przeszukali je starannie, w
celu zbadania, czy nie zawierają niebezpiecznych przedmiotów. W walizach i
plecakach znaleziono osiem niebezpiecznych portfeli, zawierających około
dwu tysięcy złotych, oraz trzy niebezpieczne zegarki. Zostały oczywiście
skonfiskowane. Jakub długo walczył z pokusą przywłaszczenia sobie fioletowych
spodni i czarnej skórzanej kurtki, ale wreszcie zrezygnował. Za to piękny miecz,
pokryty wygrawerowanymi rysunkami, zabrał do krojenia chleba.
Tę część bagażu, która nie stanowiła zagrożenia, upchnięto w piwnicy obok.
Minęła jeszcze godzina, zanim uwięzieni zrozumieli swoją sytuację. Z podziemia
dobiegły klątwy, wycia i buchnęły kłęby paskudnego dymu śmierdzącego siarką.
Opary bez trudu przeniknęły przez klapę i zatruły powietrze w kancelarii.
- Cholera - zauważył prawie dusząc się dyrektor -Zhajcują mi interes!
- Spokojnie. Długo tego nie wytrzymają. Tam na dole stężenie musi być
wielokrotnie silniejsze! - Uspokoił go Jakub.
- A może oni przyzwyczajeni do siarki? - Zadumał się Józef.
Istotnie, kłęby dymu wkrótce zrzedły. Około czwartej po południu Semen czuwał
właśnie nad bezpieczeństwem chronionego obiektu, co przejawiało się tak, że
siedział na dachu i wypatrywał kolejnych ofiar, gdy niespodziewanie spostrzegł
dużą grupę ludzi, zmierzającą prosto w stronę jego interesu.
- Oj - powiedział sam do siebie i pobiegł ostrzec wspólników.
Jakub siedział sobie w kancelarii i pracował, to znaczy ozdabiał strony książki
przychodów i rozchodów rysunkami zajączków.
161
- Co się stało? - Zapytał, widząc wzburzenie swojego szefa.
- Goście!
- Już idę.
- Smerfy!
- Smerfów nie ma. Za dużo skosztowałeś bimbru, że ci się zwidują małe niebieskie
ludziki?
- Gliny!
- Ach, rozumiem. Ilu?
- Wszyscy!
- To znaczy?
- Dwa radiowozy i jeszcze ze czterech pieszo.
- Tylko spokojnie - powiedział egzorcysta, idąc w stronę drzwi wejściowych. -
Może przyjechali coś zjeść. Albo zanocować. Gliny też ludzie.
Naraz spostrzegł, że przyjaciel gdzieś zniknął. Wzruszył ramionami. Czego tu się
bać? Policja nigdy nie aresztuje niewinnego. Wyszedł spokojnie przed budynek.
Policjanci otaczali wejście, celując w jego stronę z pistoletów zwykłych i
maszynowych. Wędrowycz miał już wcześniej liczne kontakty ze służbami
mundurowymi i teraz doszedł do wniosku, że to takie skrzywienie zawodowe.
Nerwowe chłopaki, to i do hotelu idą z bronią i w mundurach.
- Witam licznie zgromadzonych przedstawicieli organów ścigania - zagaił. - Nasz
hotel oferuje luksusowe pokoje z widokiem na okoliczne wzgórza. Nasza kuchnia
słynie na całą okolicę... Mamy też piękną salę konferencyjną, wprost wymarzoną
do prowadzenia konferencji na temat zwalczania przestępczości w naszym pięknym
powiecie...
W tym momencie spostrzegł, że koło jednego z radiowozów stoją czterej Niemcy i
inspektor nasłany z urzędu skarbowego.
Pryta ulotniła się z jego mózgu i teraz wydało się nagle, że zapraszanie
policjantów do zatrzymania się w hotelu nie było szczególnie dobrym pomysłem.
***
- Imię i nazwisko - rzucił pytanie kapitan Wilkowski.
Jakub siedział na krześle w pokoju przesłuchań komendy w Uhaniach i czuł się
podle. Wspólnicy gdzieś zwiali. Byli klienci bezczelnie oskarżyli go o całą masę
rozmaitych przestępstw. W dodatku policja dała mu mały łomot. Właściwie to mieli
trochę racji, bo protestował energicznie, gdy dokonywali aresztowania, na
skutek, czego jeden z radiowozów stracił przednią szybę, a drugi miał wgniecione
drzwiczki, jeden z funkcjonariuszy stał się podobny do psa Reksia z dobranocki
(Jakub podbił mu oko), zaś drugi do misia Uszatka (jedno ucho zupełnie mu
oklapło po jakubowym ciosie) no, ale tak to już bywa.
- Imię i nazwisko - powtórzył kapitan.
Ponieważ Jakub nie był na tyle głupi, aby nosić przy sobie jakiekolwiek
dokumenty, policja miała pewne problemy identyfikacyjne. Postanowił jeszcze
bardziej im utrudnić życie.
- Jestem Jan Kowalski - zełgał.
- Czy wiecie, obywatelu, za co zostaliście aresztowani?
- Nie mam pojęcia.
163
Kapitan popatrzył mu w oczy. Błękitne, wodniste oczy egzorcysty przypominały
porcelanowe kulki. Spojrzenie aresztanta było tak czyste i niewinne, że aż się
zmieszał. Jednak wszyscy świadkowie rozpoznali go podczas konfrontacji. Kapitan
westchnął.
- Proszę zgadnąć.
Jakub zamyślił się. Które z rozlicznych przestępstw, jakie popełnił w swoim
życiu, zasługiwało na tak surową karę?
- Kłusownictwo?
- Nie. Proszę zgadywać dalej.
- Przemyt?
- Przemyt, czego?
- Niczego nie przemycałem? Ja tylko sprawdzam możliwości.
- Za przemyt też. Zgadujesz dalej?
- Poddaję się.
- Jesteś aresztowany pod zarzutami: wyłudzeń majątkowych i rabunku z bronią w
ręku. Jeśli jednak zgodzisz się l współpracować z organami ścigania, postaramy
się wpłynąć na sąd, aby nie orzekał najwyższego wymiaru kary, przewidzianego za
te przestępstwa. Zamiast osiem lat, posiedzisz maksymalnie pięć...
W tej chwili wszedł drugi gliniarz. Niósł wydruk z komputera.
- Mamy tu akta tego Kowalskiego - powiedział. - Niezły ptaszek, trzydzieści
wyroków...
Egzorcysta uświadomił sobie ze zdumieniem, że J gdzieś w Polsce grasuje jakiś
Jan Kowalski, który w dodatku narozrabiał więcej niż on. A to mu się nie
spodobało.
- Poddaję się - powiedział ze znużeniem. - Jestem Jakub Wędrowycz. Chcę
odpowiadać tylko za moje winy...
- Proszę sobie nie żartować! - Huknął kapitan.
- Pragnę odpowiadać przed sądem za popełnione przez siebie przestępstwa, a nie
chcę odpowiadać za czyny popełnione przez jakiegoś wymyślonego Kowalskiego! -
Wrzasnął rozpaczliwie Jakub.
Policjant westchnął ciężko.
- Zaczniemy jeszcze raz - powiedział łagodnie. - Proszę odpowiadać zgodnie z
prawdą.
- Dobrze.
- Czy jest pan właścicielem fabryki proszku do prania, tej w Sochaczewie, gdzie
robiliście amfetaminę?
-Nie.
- Czy jest pan właścicielem fabryki tapety w Otwocku? Tej fabryki, gdzie
drukowaliście fałszywe dolary...
-Nie.
- Czy jest pan członkiem organizacji terrorystycznej "Zieloni Mściciele"?
-Nie.
- Panie Kowalski. Obiecał pan mówić prawdę! To, co pan wygaduje, to najgłupszy
sposób obrony...
- Nie jestem Kowalski! - Zawył Jakub, rzucając się na śledczego.
Trochę miał pecha, bowiem po drodze potknął się o kabel i rąbnął czołem o kant
biurka. Minęło wiele minut, zanim udało się go docucić. Posadzono go na krześle.
- Zaczniemy jeszcze raz - kapitan Wilkowski był wcieleniem nieskończonej
cierpliwości. - Zgoda?
- Tak.
- Imię i nazwisko?
165

- Nie pamiętam.
Tym razem mówił prawdę. Uderzenie o kant mebla na krótko odebrało mu pamięć.
- Jan Kowalski. Prawda?
Słowa kapitana były jak balsam dla zamroczonego umysłu aresztanta.
- Skoro tak pan twierdzi, to chyba tak - uśmiechnął się egzorcysta. - Policja
chyba nie kłamie...
- Czy należy pan do organizacji terrorystycznych, zmierzających do obalenia siłą
obecnego ustroju naszej ojczyzny?
Jakub zamyślił się. Terror. Coś mu chodziło po głowie. Znał to słowo.
- Tak - powiedział z uśmiechem i gliniarz też się do niego uśmiechnął.
To wyznanie przyniosło mu ulgę. Był teraz święcie przekonany, że jest
terrorystą.
- Jakie funkcje pan w nich pełni?
To pytanie przysporzyło Jakubowi kłopotu. Nie był pewien. W jego umyśle
kotłowały się różne oderwane rzeczowniki, ale tylko jeden pasował.
- Jestem tam egzorcystą.
Policjant zignorował kolejny jak mniemał wygłup aresztanta.
- Ile ich jest? Jakie mają nazwy?
Ponownie wysilił pamięć. Do głowy przychodziły mu I jednak tylko jakieś
niesprecyzowane zbitki słów. Wyobraź- f nią podsunęła mu wizję regałów z
książkami. Ale było to | wspomnienie z czasów, gdy będąc w podstawówce, spędził
całą noc zamknięty omyłkowo w bibliotece. Wszystko mu się plątało.
- Nie pamiętam.
- Na dzisiaj starczy.
Odprowadzono go do celi. Zwalił się na łóżko i zapadł w sen. Obudził się w porze
kolacji. Pamięć wróciła mu. Pozostał tylko ból głowy. Do celi wszedł praktykant
z kolacją. Jakub obrzucił go uważnym spojrzeniem. Praktykant nie wyglądał na
ideowca.
- Chcesz sobie trochę dorobić?- Zapytał. Próba korumpowania policji powiodła
się.
- W jaki sposób? - Praktykant połknął haczyk.
- Dam pięć starych milionów, znaczy pięćset złotych za klucz od tych drzwi.
- To będzie trudne.
-Tysiąc?
- Ja bardzo chętnie, tyle tylko, że tu nie ma zamka, tylko zasuwa.
Wyszedł, zanim Jakub wpadł na jakiś pomysł. Najpierw długo klął, a potem zaczął
przeszukiwać kieszenie. Kieszenie zawierały wszystko to, co miał w nich w chwili
aresztowania. Widocznie wcale nie został zrewidowany. Sprawdzono jedynie, czy ma
przy sobie broń. W tylnej znalazł pilnik ślusarki typu iglak, którego używał
czasem do ostrzenia paznokci. Popatrzył w zamyśleniu na kratę w oknie, a potem
zaczął ją piłować. O jedenastej w nocy ostatni pręt poddał się.
- No to do dzieła - szepnął sam do siebie i wyskoczył oknem. Znalazł się na
cichej, spokojnej uliczce na tyłach komisariatu.
166
167

- Jestem wolny! - Krzyknął na całe gardło.
Syrena radiowozu ryknęła mu tuż za plecami. Jakub z wrażenia upuścił trzymaną w
ręce kratę i rzucił się do panicznej ucieczki.
***
Wspólnicy Jakuba obserwowali z krzaków jego aresztowanie.
- Cholera - zaklął Semen. - Stary a głupi i teraz go zwinęli...
- Myślę, że trzeba go po prostu na chama odbić - zaproponował Tomasz. - Zanim
nas sypnie. To nie może tak być, że człowiek pojechał na wczasy i go zwijają...
- Pomysł znakomity - zauważył Semen. - Tyle tylko, że bardzo trudny do
zrealizowania. Co ty na to?
Józef zamyślił się. Niewątpliwie w przeszłości musiały zdarzyć się udane próby
odbicia więźniów, ale nie znał żadnych przykładów. Prawdę mówiąc, jego
nieznajomość takowych wynikała z faktu, że czytanie książek nigdy nie było j ego
mocną stroną.
- Myślę - powiedział - że trzeba by obejrzeć na wideo jakiś film, z którego
moglibyśmy czerpać dobre pomysły podczas akcji.
- Nie mamy wideo - zauważył stary kozak.
- To nie problem. Ja mam - pochwalił się Tomasz. -Sony. Od syna dostałem, jak z
Ameryki wrócił.
- A masz jakiś film?
- Mam jeden o więzieniu dla kobiet. Fajne babki z wielkimi cyckami ryćkają się
ze strażnikami. Ale ten się nie przyda. One nie uciekają...
- Panowie, wróćmy do tematu - poprosił Semen. - Jak sądzicie, gdzie go trzymają?
- Na posterunku w Uhaniach oczywiście - mruknął Tomasz. - Widziałem z taksówki,
jak go tam wlekli. A potem reszta radiowozów pojechała gdzieś.
- Ilu tam jest policjantów?
- Dużo.
- A konkretnie? Dziesięciu? Piętnastu?
- Ze sześciu. Co najmniej.
- A może by odwrócić ich uwagę? - Zaproponował Józef.
W tym momencie analityczny, sklerotyczny umysł Se-mena przeszyła błyskawica.
Doznał olśnienia. Nachylił się i zaczął wyjaśniać szczegóły swojego planu.
Operacja odbicia Jakuba Wędrowycza rozwijała się pomyślnie. Około dziesiątej
przez Uhanie przejechała dziwna kolumna pojazdów. Na jej przedzie jechał
mercedes -taksówka. Za nim jechała nowiutka toyota, ciągnąc za sobą na lince
holowniczej barakowóz, z którego buchała w niebo pieśń masowa. Barakowóz
hotelarze ukradli z budowy w Hrubieszowie. Ukradli razem z budowlańcami. Załoga
barakowozu dostała kanister bimbru i teraz była na najlepszej drodze do
całkowitego zalania. Barakowóz zatrzymał się przed szkołą. Józef wygonił
budowlańców ze środka. Wyłazili trochę opornie, musiał parę razy użyć siły.
Wreszcie udało mu się ustawić roboli w rządku.
169
- Oto wasze nowe miejsce pracy - wskazał gest budynek szkoły podstawowej.
- Ale to już zrobione - zauważył któryś.
- Nic nie szkodzi. Wasza praca polegała będzie na rozwaleniu tego w drzazgi.
Budowlańcy poskrobali się brudnymi łapami po zatłuszczonych czuprynach.
- Co to drzazga? - Zapytał któryś.
- Rozwalcie to po prostu na kawałki. Stawiamy skrzynkę smacznej wódeczki. Jak
się szybko uwiniecie, to się szybko napijecie. A rano przyjdzie tu ktoś z
kierownic! twa i da wam dolewkę. No to do roboty.
Robotnicy złapali za kilofy i zaczęli kuć ściany. Robili przy tym dużo hałasu. Z
okolicznych domów wybieg mieszkańcy.
- Dlaczego rozwalają szkołę? - Zapytał Józefa jakiś dzieciak.
- Cięcia w budżecie oświaty spowodowały, że zamykamy wszystkie szkoły i to na
zawsze.
- To znaczy, że mamy wakacje, dopóki nie dorośnie my? - Upewnił się drugi
dzieciak.
- No pewnie! Pomóżcie robotnikom.
Banda ofiar systemu powszechnej edukacji włączył się ochoczo do dzieła.
- Robotne dzieciaki - zauważył Józef z melancholią. Do nauki pewnie nigdy się
tak nie przykładały.
- Sądzisz, że to wystarczy, by odwrócić uwagę? - zapytał z niepokojem Tomasz.
- Myślę, że tak.
Jakiś dzieciak podbiegł do nich z pochodnią w ręce.
- Ma pan ogień?
Paczenko podał mu zapalniczkę.
- Spaliliśmy za sobą wszystkie mosty - rzucił filozoficznie.
- Nawet kości zostały rzucone - dodał wesoło Semen obserwując, jak szkielet,
wywalony przez okno z sali biologicznej, rozbija się o ziemię.
- Panowie, czas na nas - Tomasz uciął ich rozważania.
Czas istotnie był już najwyższy. W oddali słychać było wycia syren kilku
radiowozów. Wycia nasilały się, co mogło oznaczać, że ich źródło zbliża się.
- Godzina X plus jakieś piętnaście minut - powiedział Józef, patrząc na zegarek.
Wsiedli do samochodów i ruszyli. Minęli po drodze radiowóz spieszący pod szkołę
i zatrzymali się przed posterunkiem. Komisariat wydawał się wymarły. Brama na
podwórze była otwarta.
- Naczekajcie - Semen powstrzymał gestem wspólników, którzy właśnie zamierzali
zaatakować. - Nie można tak na chama głównym wejściem.
- Dlaczego nie?
- Trochę ich tam musiało zostać. Rozgromią nas. Trzeba użyć jakiegoś fortelu.
Uwierzyli mu. Ostatecznie tylko on miał wykształcenie wojskowe, co prawda
zdobyte jeszcze za cara, ale lepsze taki^ niż żadne. Wzrok kozaka prześlizgnął
się po murach.
- Chyba mam - wskazał dość brudne drzwi na lewo od bramy. - To pewnie wejście
zapasowe. Tędy dostaniemy się do środka!
171
- No to do dzieła, bo czas ucieka - ponaglił go TOmasz.
- Musimy liczyć się z oporem wroga i być gotowi nieść niezbędne ofiary -
powiedział z namaszczeniem Józef, unosząc pepeszę. - Niech żyje wolność!
Stanął przed drzwiami i wygarnął w ich stronę dług serię. Nawet trafił. W
drzwiach powstały liczne otwory. Wył czerpawszy połowę zawartości magazynka,
przerwał ost i rzucił się do ataku. Walnął w drzwi ramieniem chcąc je wyważyć,
ale niestety, mimo iż były mocno podziurawione, nie poddały się.
- Może otwierają się na zewnątrz? - Semen doszedł do wniosku, że jako szef
powinien udzielić dobrej rady.
Paczenko natychmiast to sprawdził. Szarpnął potężnie. Drzwi nie były nawet
zamknięte, toteż odrzuciło go dal tyłu. Zerwał się i z rozognioną pepeszą w ręce
runął w głąb ciemnego i wąskiego korytarza. Pociski poodbijały tynk ze ścian.
Jego kumple chcieli pobiec za nim, ale tak się pechowo złożyło, że pozostali na
posterunku funkcjonariusze wybiegli właśnie przez główną bramę, zwabieni
wrzaskami i strzałami. Gangsterzy wskoczyli do samochodów i oddalili się w
pośpiechu.
Korytarz zakręcał, więc dzielny bojownik też zakręcił i wówczas stwierdził, że
to chyba jego pechowy dzień, bowiem spostrzegł dwie rzeczy. Po pierwsze, ku
swojemu zdziwieniu przekonał się, że kumple nie podążyli za nim, po drugie
zauważył, że korytarz kończy się ślepo, a dokładniej - dolnym wylotem zsypu.
Zawył i w ekstazie zaczął strzelać do kubłów na śmieci. Tymczasem dzielni
funkcjonariusze zaryglowali drzwi, przez które wpadł do środka.
172
- Co tu się dzieje? - zapytał kapitan Wilkowski, który powrócił właśnie z
dziwnej akcji, polegającej na rozproszeniu dzikiego tłumu, który z bliżej
niewyjaśnionych przyczyn zaczął w środku nocy rozwalać szkołę.
- Wariat z karabinem ostrzeliwuje się ze śmietnika -wyjaśnił mu usłużnie jakiś
szeregowiec.
- No to rozbrójcie go i zapudłujcie.
- Nie majak podejść. Strzela, ludzie poginą...
- Po to właśnie bierzemy dodatek za niebezpieczną służbę, żeby poginęli -
mruknął Wilkowski.
Westchnął ciężko. Wbiegł na posterunek i wdrapawszy się na drugie piętro,
wrzucił w czeluść zsypu granat gazowy. Gdy strzelanina ustała, dwaj policjanci
weszli w maskach przeciwgazowych do wnętrza śmietnika i wyciągnęli zemdlonego
terrorystę.
***
Klika minut wcześniej i kilkaset metrów dalej Jakub nawiewał przed radiowozem.
Samochód niemal najeżdżał mu na pięty. Naraz uciekinier spostrzegł po swojej
lewej stronie niski, kamienny murek. Sprężył się i udało mu się go przeskoczyć.
Wbiegł na cmentarz. Policjanci wysiedli z radiowozu i na piechotę ścigali go
dalej. Uciekinier skakał z nagrobka na nagrobek, ale jego biała koszula
stanowiła dla ścigających wyraźny drogowskaz.
- Stój, zaraz cię capniemy!
- Jak się nie macie, za co łapać, to się złapcie za ptaszka! - Odgryzł się.
Nie mogli ścierpieć takiej strasznej zniewagi. Zaczęli strzelać. Nawet trafili.
Kamienny anioł dostał kulę prosto w
173
serce. Drugi stracił prawą dłoń. Trzeci pocisk urwał drzemiącemu w krzakach kotu
ogon. Jakub przesadził kolejny mur i znalazł się na ulicy.
***
Policjanci zaprzestali strzelania. Teraz nie mógł już im uciec. Zbieg też to
wiedział. I nagle stał się cud. Ulicą przejechał mercedes na ukraińskich
numerach. Egzorcysta rzucił się za nim.
- Postój! Pomiłuj!
Samochód zatrzymał się. Tylne drzwiczki otworzyły się na moment. Uciekinier
wskoczył i pojazd ruszył ostro do przodu. Po chwili policjanci byli tylko
wspomnieniem. Nasz bohater odwrócił się, aby zobaczyć, komu zawdzięcza ocalenie,
a przy okazji podziękować. W mercedesie siedzieli trzej ukraińscy biznesmeni.
Światło ulicznych latarni wydobywało z półmroku szczegóły. Świeciły odblaskowe
białe paski na spodniach od dresu, z cienia wyskakiwały mniej zmiętolone
płaszczyzny skórzanych kurtek. Czasem promień lizał nagi umięśniony tors
widoczny tam gdzie kurtki były rozchełstane. Srebrne suwaki i guziki rzucały
miniaturowe zajączki na poplamioną tapicerkę. Znad czarnych lakierków błyskały
oślepiająco białe skarpetki. Broń nie połyskiwała. Lufy oksydowane były na
czarno. Jeden z nich wyjął z kieszeni portret pamięciowy i porównywał przez
chwilę z obliczem pechowego gościa.
- Eto on! - Powiedział.
Jakub poczuł się odrobinę niepewnie.
***
- Imię i nazwisko? - Zapytał kapitan, gdy aresztanta doprowadzono na
przesłuchanie. Tomasz zamyślił się na chwilę. Nie miał przy sobie żadnych
dokumentów...
- Jan Kowalski jestem - rzucił pierwsze nazwisko, które przyszło mu do głowy.
Reakcja śledczego zaskoczyła go.
- Kłamiecie, obywatelu. Imię i nazwisko?
- Jestem Jan Kowalski - postanowił iść w zaparte.
- Tak? Zaraz cię, robaczku, wyjaśnimy. Przyprowadźcie tu tego Jana Kowalskiego,
którego złapaliśmy rano.
Jeden z szeregowców wyszedł wypełnić rozkaz. Wrócił po chwili. Wyglądał na nieco
zdenerwowanego.
- Obywatelu kapitanie...!
- Co się stało?
- Cela jest pusta, a w oknie nie ma kraty!
-Uciekł - wydedukował Wilkowski. - Szkoda. Już go złamałem. Do rana wszystko by
wyśpiewał. Tomasz od razu poczuł się pewniej.
- Ten w tamtej celi to był Kowalski? - Upewnił się.
-Tak.
- Sam pan widzi, kapitanie. Ja jestem tu, a nie w tamtej celi, bo tamten tam nie
jest.
- To znaczy?
- Jest tylko jeden prawdziwy Jan Kowalski, to znaczy ja - dumnie uderzył się w
pierś.
Wilkowski trochę zgłupiał, ale nie dał tego po sobie poznać.
175

- Nieważne. Jesteś aresztowany. Masz prawo do adwokata...
- Wiem. Wszystko, co powiem, zostanie użyte przeciwko mnie. A tak właściwie, to,
za co jestem aresztowany?
- Za terroryzm, posiadanie nie zarejestrowanej broni;) palnej, napad na
komendę... Potraktujemy to jako napad nal zatrudnionych tu funkcjonariuszy... 10
osób, razy pięć lat... 50 lat pudła! - Syknął mściwie.
- Ale u nas chyba nie ma sumowania wyroków? Kapitan od dawna podejrzewał, że
aresztant kpi sobie w żywe oczy. Teraz nie wytrzymał.
- Won! - Ryknął.
- Znaczy się, na wolność? - Ucieszył się pechowy hotelarz.
- Zabrać go, zanim zastrzelę!
I zabrali go, i to nie do piątej celi, z której zwiał Jakub, tylko do siódmej, w
której wcale nie było okna.
***
Jakub stał przywiązany do kolumny podtrzymującej | chór w jakiejś opuszczonej
cerkwi.
- Panowie, może się dogadamy? - Zaproponował.
Trzej ukraińscy biznesmeni, Pawło, Mykoła i Ihor, roześmieli się ponuro, ale nie
przerwali swojego zajęcia, które polegało na ostrzeniu bagnetów od Kałasznikowa
o piaskowcowe schodki ołtarza. Zajęcie to sprawiać im musiało dużą przyjemność,
bo uśmiechali się błogo i pogwizdywali przy tym przez zęby marsz żałobny.
- Popełniacie poważny błąd... Nie zwrócili na niego uwagi.
- Te schodki są brudne. Tam jest pełno zarazków.
To już twój probliem - powiedział Ihor. W jego głosie słychać było życzliwe
nutki.
- Tylko mnie oskalpujecie? - Upewnił się więzień. -Ewentualnie odetniecie mi
uszy?
- Nie tolko - obiecał Mykoła. Ihor przeciągnął nożem po owłosionej łapie. Włosy
posypały się na ziemię.
- Hy! - Ucieszył się. - Jak brzytew!
- Może niepotrzebnie ostrzymy - zauważył Pawło.-Tępymi bardziej boli.
- Posypiemy solą i będzie gut - powiedział Mykoła. -Trzeba było przynieść
beczułkę z samochodu
- Ale, za co? - Jęknął jeniec.
- Ty inspektora z urzędu skarbowego rabował - wyjaśnił Ihor. - A urząd skarbowy
najął nas...
Jakub już dawno podejrzewał, że urzędnicy są w stanie wymyślić dowolną bzdurę,
ale teraz wreszcie zdobył jednoznaczny dowód.
- Polski urząd skarbowy wynajmuje ukraińską mafię?!
- Inaczej by tych wyrąbanych w kosmos podatków w ogóle nie ściągnął - mruknął
Mykoła.
- Panowie, może się dogadamy? - Jakub nie lubił tortur.
- No to gadaj - zezwolił Mykoła.
-Jestem właścicielem hotelu w Uhaniach. Piękna, zadbana rezydencja... Dwanaście
pokoi, można zarobić, ile się zechce. Na miejscu jest kuchnia i bimberek można w
piwniczce nastawić...
177
Trzej Ukraińcy popatrzyli po sobie i poskrobali się po głowach.
- Hotel - mruknął Ihor. - Można by turystów pakować do piwnicy i brać okupy! To
brzmi sensownie. Dobra - zwrócił się do Jakuba. - Bierzemy to. Napiszesz nam
upoważnienie do zarządzania w twoim imieniu.
Uwolnili mu jedną rękę i napisał im, co chcieli. My-koła schował papier i
wyciągnął z pochwy bagnet.
- Co ci obciąć na początek? - Zapytał rzeczowo.
- Zaraz, zaraz! - Zdenerwował się więzień. - Dlaczego chcecie mnie wykończyć?
Przecież oddałem wam hotel.
- Hotel wzięliśmy, ale sam rozumiesz, forsę urząd skarbowy dał z góry...
- To nieuczciwe!
- To całkowicie uczciwe - zaprotestował Ihor. - Nie mówiliśmy nic na temat
darowania ci życia.
- Dranie! I wy jesteście Ukraińcami, tak jak mój pradziadek? On się chyba jednak
mylił, co do swojego pochodzenia! To nie fair!
- Fajer też będzie - Mykoła potrząsnął stojącym nieopodal kanistrem.
Zachlupotało. Benzyna.
- Nie możecie mnie zamordować w cerkwi! - Zawył. - To desakracja!
Trzej mafiozo zmarkotnieli.
- Ma rację huncwot - stwierdził Pawło. - Rzeczywiście, w cerkwi to nieładnie.
- No właśnie - ucieszył się Jakub. - Bardzo nieładnie. Po prostu okropny grzech.
- Dobra - podjął decyzję Ihor. - Odwiążcie. Załatwimy go na zewnątrz.
178
Odwiązali go i wywlekli. Po drodze Jakub zaczął przekonywać ich, że zabójstwo
poza cerkwią to też grzech. Przed cerkwią leżało trochę materiałów budowlanych.
Widać jakiś sponsor szykował się do remontu.
- Wiecie, co - powiedział Ihor. - Jesteśmy dzielnymi ukraińskimi mafiozo.
- No jesteśmy-przyznał Pawło. Jakub na wszelki wypadek energicznie pokiwał
głową.
- Ukraina zawsze była przedpolem Europy, a my, co? Zachowujemy się jak dzikusy z
rosyjskiej mafii. Oni rżną nożami albo strzelają.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Myślę, że powinniśmy działać bardziej po europejsku.
- To znaczy wypuścić? - Ucieszył się Jakub.
- Wbetonujemy mu nóżki w wiadro i zrzucimy z mostu. Niech rybki połowi.
- Gdzie najbliższy most?
- Sto metrów stąd!
- Do dzieła!
Jak postanowili, tak też zrobili. W ostatniej chwili życia Jakub Wędrowycz
zachował się godnie.
- Będę was straszył po nocach - obiecał. A potem go zepchnęli z barierki i
pojechali w stronę hotelu.
***
Kapitan Wilkowski wszedł do celi Tomasza. - Dojrzał pan do normalnej rozmowy? -
Zapytał.
179
- Oczywiście. Może się dogadamy? - Aresztant rzucił korupcyjną aluzję.
- Jak dogadamy? - Kapitan Wilkowski był całkowicie nieprzekupny.
Jego nieprzekupność wynikała z tego, że, studiując na akademii policyjnej,
zamiast na zajęcia z zachowań aresztantów zapisał się na wykłady z filozofii. Na
skutek tego pechowego wyboru umiał cytować z pamięci złote myśli dwudziestu
różnych myślicieli, natomiast aluzje i pewne gesty, którymi posługiwali się
ujęci przez niego kryminaliści, były dla niego zupełnie niezrozumiałe. Tomasz
jednak nie wiedział o tym.
- Załatwmy to - powiedział puszczając oko.
Wilkowski był od niedawna na służbie. Nie miał jeszcze tej twardości, która
cechuje starych gliniarzy. Można powiedzieć, że, jak na policjanta, był bardzo
życzliwie nastawiony do problemów ludzkich.
- Jeśli coś panu wpadło do oka, to dam panu chusteczkę - powiedział łagodnie.
Tomasz zrobił palcami energiczny gest liczenia pieniędzy.
- Jeśli coś pana oblazło, to proszę się drapać bez skrępowania. Mieliśmy tu
zrobić dezynsekcję, ale brakuje środków chemicznych...
Były ochroniarz przeszedł do aluzji słownych. Nie miał pojęcia, że i one
stanowią dla kapitana prawdziwą tabula rasa.
- Może potrzebuje pan samochodu? - Zagadnął.
- Na służbie nie jestem panem, tylko obywatelem.
- Obywatelu kapitanie. Może potrzebujecie samochód?
- Właściwie to nie. Mam służbowy.
- A nie chcecie mieć własnego?
- A po co? Tylko podatki trzeba płacić, a i benzyna drogo ostatnio kosztuje.
- A może potrzebujecie mieszkania?
- Mam służbowe. Wystarczy mi. Problem okazał się trudniejszy, niż się wydawało.
Ale Tomasz był twardy.
- Nie wybrałby się pan na wycieczkę do dalekich krajów?
- A po co? Góry wystarczą, a są blisko.
- A wie pan, że w Honolulu dziewczyny chodzą po ulicach w samych kostiumach
kąpielowych? Brwi kapitana uniosły się.
- Niech pan poda adres tego Honolulu, to wyślę tam ekipę i wlepimy im tyle
mandatów za sianie zgorszenia...
- Ale to za granicą.
- Polska policja dotrze nawet do piekła, jeśli zajdzie taka potrzeba!
Parę dni później kapitan miał się na własnej skórze przekonać o prawdziwości
tego twierdzenia.
- Dziewczyny chodzą prawie nagie - drążył temat więzień. - A morze jest cały rok
ciepłe. Można pływać na łódkach z dziewczynami. Można się opalać.
- A gdzie to tak właściwie jest?
- Niedaleko Ameryki. Na Hawajach.
- A po jakiemu tam gadają?
- Po angielsku.
- Ja znam tylko niemiecki. I ruski.
- Nic nie szkodzi. Ja znam angielski bardzo dobrze.
181
- W samych kostiumach na ulicach? Chciałbym to zobaczyć.
Tomasz uznał, że rybka złapała haczyk. Więc naciskał dalej...
- Możemy jechać nawet jutro. Razem. Będziemy chodzić po bulwarach, a dookoła nas
stada ślicznotek.
- Szkoda, że pan dostanie dwadzieścia pięć lat - powiedział kapitan wstając. -
Równy z pana gość, że zabrałby pan mnie ze sobą.
A potem wyszedł. Aresztant walił głową w ścianę tak długo, aż go rozbolała. Gdy
skończył, ktoś cicho zapukał do drzwi celi.
- Kto tam?
- Jesteśmy ubogimi policjantami. Chcesz jeszcze tej nocy dostać klucz od swojej
celi?
- Jak bardzo ubodzy jesteście?
- Tysiąc złotych nam wystarczy. Odliczył dziesięć banknotów z forsy zdobytej
poprzedniego dnia i podał im przez judasza.
- Ale mi się udało - szepnął sam do siebie, zacierając ręce z zadowolenia. A
potem zaczął czekać. Oczekiwanie przedłużyło się. Widocznie mieli problemy ze
zdobyciem klucza. Usiadł na pryczy i dalej czekał. Czas wlókł się strasznie
wolno. Położył się, żeby jeszcze poczekać, A potem przysnął na moment. Gdy się
obudził, potrząsał nim kapitan Wilkowski i był ranek następnego dnia.
- Wstawaj, terrorysto. Złapaliśmy Jana Kowalskiego i zaraz wam zrobimy
konfrontację!
***
A było to tak: rzeka, do której ukraińska mafia wrzuciła przybetonowanego
Jakuba, nie należała do głębokich. Prawdę mówiąc, była zupełnie płytka. Pod
mostem było akurat tyle wody, by egzorcysta wpadł po kolana. Stanie przez całą
noc po kolana w wodzie nie należy może do przyjemności, ale nie zagraża życiu.
Do rana cement zmiękł na tyle, że więzień zdołał uwolnić nogi. Potem wyprał
spodnie i ruszył w stronę Uhań. Plan szatańskiej zemsty układał całą noc. Pech
chciał, że tą samą drogą wracał z całonocnych poszukiwań patrol, przed którym
udało mu się uciec. Zbyt był zmęczony, aby powtórzyć wyczyn, więc capnięto go od
razu i...
- Kto to jest? - Zapytał Jakuba kapitan.
Jego ręka dramatycznym gestem wskazywała Tomasza. Ten ostatni mrugnął. W drodze
z celi do gabinetu przesłuchań całkiem się załamał i teraz postanowił się
przyznać.
- Nie mam pojęcia - warknął egzorcysta. - Pierwszy raz widzę na oczy tego typa.
- Jakub, przyjacielu, nie poznajesz mnie?
- Więc kto to jest? - Powtórzył pytanie Wilkowski.
- Nie wiem.
- Dobra. Panie Kowalski. Kto to jest? Tomasz zrozumiał natychmiast swój błąd.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Przecież pan go rozpoznał! I mówił do niego po imieniu.
- To jest pomówienie. Nie znam tego faceta. Wilkowski westchnął.
- Zabrać ich - polecił. -i podsłuchujcie, o czym będą gadali.
Więźniowie wrzuceni zostali do celi bez okien.
183
- Skąd się tu wziąłeś? - Zapytał Jakub Tomasza, gdy zostali sami.
- Przyjechaliśmy cię odbić.
- Jestem wzruszony.
- Ale coś się trochę pokiełbasiło.
-Hmm?
- Wywaliłem boczne drzwi komendy, wpadłem do środka z karabinem, ale tam był
tylko wylot zsypu.
- Do diabła! A reszta?
- Chyba zwiali, gdy byłem w środku.
- To do nich podobne - uśmiechnął się egzorcysta z goryczą. - Zwiali i zostawili
nas. Ale nic. Semen na pewno coś wykombinuje, żeby nas wyciągnąć...
- Wrócą. Na pewno. Całą forsę z hotelowej kasy mam przy sobie - uśmiechnął się.
- Semen kazał schować w dziupli, ale zapomniałem w tym zamieszaniu.
- To dobrze - ucieszył się Jakub. - Spróbujemy przekupić gliny.
- To będzie trudne.
- Dlaczego?
- Już próbowałem.
-l jak?
- Dziesięć starych milionów przepadło.
- Opowiedz.
Tymczasem policjanci, którzy tak zręcznie zostali dnia poprzedniego przekupieni,
wypili trochę i cierpieli teraz na wyrzuty sumienia.
- Źle się stało, że go oszukaliśmy - powiedział jeden z nich.
- Tak, policja nie powinna oszukiwać.
184
- Damy mu ten klucz - postanowił trzeci. - Przecież niczym to nie grozi. Nawet
nas z roboty nie wywalą, gdyby się wydało...
Tomasz kończył właśnie opowiadać kumplowi o swoich niepowodzeniach, gdy ktoś
otworzył judasza w drzwiach.
- Psyt - szepnął. - Macie klucz. Klucz upadł na podłogę. Tomasz złapał go i
triumfalnie pokazał swojemu szefowi.
- Mamy go!
- Brawo!
Skoczył w stronę drzwi. Nagle zamarł w bezruchu, a potem zawył ponuro i
żałośnie. W masywnych, okutych blachą drzwiach celi nie było po wewnętrznej
stronie ani śladu dziurki. Ale tak to już w życiu bywa. Los nikomu nie szczędzi
rozczarowań.
***
Tymczasem Semen działał... W środku nocy Tomasz i Jakub przypuścili szturm
butami na drzwi swojej celi. Zgodnie z ich przewidywaniami nadbiegł policjant.
- Pogłupieliście? Mam wam napuścić gazu na uspokojenie?
-My chcemy spać!
- To, kto wam broni?
- Niech pan wejdzie i posłucha! Klawisz wszedł zaciekawiony. W celi było
faktycznie dosyć głośno.
- Co to za dziwny dźwięk? - Zdziwił się na głos.
- Jakieś bydlaki od wczoraj kują młotem pneumatycznym pod podłogą! Jeśli
chcecie, abyśmy zeznawali, to daj-
185
cię nam się wysypiać, bo nie wiem, jak mój przyjaciel, ale ja, gdy jestem
niewyspany, robię się bardzo małomówny -wyjaśnił egzorcysta.
- Ja, gdy jestem niewyspany, to zaczynam kłamać, i to okropnie. Więc róbcie
swoje remonty za dnia! - Grzmiał jego wspólnik.
-1 tak posuwacie biednemu kapitanowi takie kity, że cud prawdziwy, że przez was
nie osiwiał. A my nie robimy tu na komendzie żadnych remontów. A zwłaszcza
nocą...
- Nas nie interesuje, czy kopiecie sobie tunel do Australii, czy schron
przeciwatomowy. Po prostu przestańcie to robić po nocach - powiedział łagodnie
Jakub.
- Idźcie spać. Wyjaśnimy to.
Nasi przyjaciele poszli za jego radą, ale niezbyt mogli zasnąć. Zapadali jedynie
od czasu do czasu w nerwową drzemkę. Rankiem, zgodnie z obietnicą, policja
wysłała w teren kilku swoich funkcjonariuszy, aby w miarę możliwości zbadali
źródło hałasów.
Zadanie nie było specjalnie trudne. Przed komendą na trawniku stała przyczepka,
od której odchodziły dwa kable, niknące w czeluści wykopanego zaraz obok szybu.
Obok piętrzył się wysoki na trzy metry stos ziemi i kamieni, wydobytych
najwyraźniej z dołu. Aparaturę na przyczep-ce obsługiwał jakiś staruszek.
Druciane okulary, sam szczyt mody z roku 1890, nadawały mu wygląd profesora.
- Co tu się dzieje? - Zapytał go jeden z policjantów.
- Badania geologiczne na zlecenie władz powiatu -pogodnie odpowiedział
zagadnięty.
- Jakie znowu badania? Złota szukacie, czy co?
- Zapewne wiedzą panowie, że poziom wód mineralnych w tej okolicy gwałtownie
opada?
Nie mieli zielonego pojęcia, że są tu jakieś wody mineralne, ale na wszelki
wypadek pokiwali głowami.
- Odwierty, z których uzyskujemy wody mineralne, stopniowo zmniejszają swoją
wydajność. A bez wód mineralnych krowy są bardzo podatne na wściekliznę.
O tym, że krowy się wściekają, wiedzieli już z telewizji.
- A jak krowy zdechną, to ci, którzy teraz je całymi dniami doją, zaczną się
nudzić i nasili się przestępczość.
- Co robić? - przestraszył się jeden z policjantów.
- Aby uratować miasto, przybyliśmy tu my. Sztab Kryzysowy, utworzony przez
profesorów Akademii Górniczo-Hutniczej z Krakowa. Przeprowadzimy wstępne
rozpoznanie zasobów wód podziemnych i opracujemy plany nowych ujęć wód
mineralnych.
- Ale u nas na posterunku aresztanci skarżą się, że nie mogą spać - westchnął
gliniarz.
- Skoro są aresztowani, to znaczy, że są winni! - huknął Semen. - Trochę
niewygody im nie zaszkodzi. Co ważniejsze: sen dwu bandziorków czy spokój i
zdrowie w całej okolicy? Nasze obecne działania zakończymy w ciągu dwunastu
godzin.
Gliniarze poczuli się usatysfakcjonowani.
- Dziękujemy i do widzenia.
- Do widzenia.
- Gdyby panowie chcieli gorącej herbaty, czy coś sobie odgrzać, to proszę się
nie krępować i zajść na posterunek - zaproponował na odchodnym jeden z
funkcjonariuszy.
187
- Dziękuję za zaproszenie. Z całą pewnością wpadniemy w odwiedziny - Semen
uśmiechnął się do swoich myśli.
Tej nocy kucie nasiliło się jeszcze bardziej. Źródło hałasu przesuwało się
najwyraźniej tuż pod podłogą, a potem zaczęło się oddalać.
- Nie wytrzymam już tego dłużej! - Zawył w pewnej chwili Tomasz.
- Słusznie - podjudzał go Jakub. - Trzeba coś z tym zrobić.
Złapał za metalowy stołek i zaczął nim walić w betonową podłogę. Za jedenastym
uderzeniem wybił niespodziewanie dziurę gdzieś w dół.
- A to, co? - Zdziwił się egzorcysta. Tomasz zajrzał w głąb dziury.
- To chyba kopalnia - powiedział. - Widzę dwu górników.
- Chodźmy im powybijać zęby!
- Dobrze. Do pudła nas za to nie wsadzą, bo ostatecznie już jesteśmy w pudle...
Zeskoczyli na dół.
- Jakaś ciasna ta kopalnia.
- To chyba nie jest kopalnia.
- To, co to jest w takim razie?
- To jest podkop!
- No to, na co jeszcze czekamy?
Obaj rzucili się do ucieczki w kierunku przeciwnym niż ten, w którym kuli
domniemani górnicy. Jeden z kopaczy wyłączył swój świder.
- Zobacz, Józwa, ludzie w naszym podkopie!
- Cholera, na pewno jacyś kapusie - zdenerwował się Paczenko.
- Ty, to chyba nasi kumple!
Uciekinierzy i ich wybawcy zadekowali się w lesie porastającym miejsce, gdzie
kiedyś stał zamek.
- Panowie - zaczął Semen. - Musimy ustalić, co dalej. Policja niebawem dowie się
o naszej ucieczce. Mogą być kłopoty. Sądzę, że najwyższa pora zakończyć te nasze
wakacje...
- Myślę, że pod latarnią najciemniej - zaprotestował Jakub. -Wrócimy do hotelu i
nadal będziemy prowadzić nasz interes. Wakacje jeszcze się nie skończyły.
- Nie da rady. Hotel opanowali ukraińscy gangsterzy. Ponadto myślę...
- Tacy trzej? - Jakub poczuł swędzenie sumienia i podrapał się w tym miejscu po
głowie.
- Właśnie. Trzej.
- Żaden problem. Usunę ich w dziesięć minut. Trzej wspólnicy wybałuszyli oczy.
- Ciekawe jak? - Mruknął Józef.
- Będę potrzebował torbę mąki...
Była noc. Sklepy były oczywiście zamknięte. Ale Tomasz podskoczył zdobytym na
Niemcach samochodem do domu i po pół godzinie przywiózł, co trzeba. Jakub
staranie się upudrował, sporo mąki poświęcił też na wybielenie swojego stroju.
Podeszli pod hotel. Z okna kancelarii dobiegała wesoła pieśń masowa.
- Przetnij kabel - polecił Jakub Semenowi. - Ten od elektryki. A ja wchodzę...
189
Pawło Mykoła i Ihor siedzieli sobie w kancelarii i planowali strategię łupienia
turystów. Nieoczekiwanie zgasło światło.
-Ki diabeł? - Zdziwił się Ihor. - Może ktoś próbuje nas podejść?
W tym momencie otworzyły się drzwi. Stanął w nich l obsypany mąką Jakub.
-Jak już mówiłem będę was straszył po nocach - powiedział głuchym grobowym
głosem.
Trzej gangsterzy wbili w niego przerażone spojrzę- f nie.
-Uuuuu! - Zawył domniemany duch.
Wspólnicy egzorcysty ukryci na skraju lasu usłyszeli l brzęk tłuczonego szkła.
Dzielni ukraińscy mafiozo nie tracili czasu na otwieranie okien. Jakub stojąc w
drzwiach obserwował ich ucieczkę.
-Cholera - mruknął - co to się na starość porobiło. Do tej pory to usuwałem
duchy a teraz sam straszę...
-Może pomóc? - za ściany wyjrzał jeden z duchów z którymi Jakub wypił pierwszej
nocy.
-Obejdzie się. A tak swoją drogą to, dlaczego nie pogoniliście ich wcześniej?
-Myśleliśmy ze to wasi kumple - wymamrotał duch i zaraz zniknął, bo Wędrowycz
cisnął w niego gumofilcem.
***
Tymczasem na komendzie w Uhaniach... Ucieczkę aresztantów odkryto około
jedenastej w nocy. Kapitan Wilkowski sam zdecydował się poprowadzić śledztwo.
Konkretnie, razem z kilkoma policjantami zba-
190
dał podkop. Pech chciał, że dwaj studenci AGH właśnie przed kilkunastoma
minutami zdołali wyswobodzić się z więzów i teraz szli na komisariat, aby złożyć
doniesienie o przestępstwie, którego ofiarą padli. Przed posterunkiem ku swojemu
zaskoczeniu zobaczyli przyczepkę. Obok czernił się wylot szybu, co zapewne
oznaczało, że ci, którzy ich porwali i związali postanowili pomóc im w pracy.
Właśnie cieszyli się ze swojego znaleziska, gdy z podkopu wynurzyli się dzielni
stróże prawa.
- Kim wy jesteście? - Wycedził Wilkowski.
- Jesteśmy z AGH. Przyjechaliśmy tu szukać wód mineralnych - wyjaśnił uprzejmie
jeden ze studentów.
Ku jego zdumieniu policjanci na te słowa wyjęli pałki, pistolety i miotacze
gazu, po czym otoczyli ich kołem.
- Brać ich! - Polecił kapitan. - Pomagali w ucieczce.
***
Jakieś dwa dni później przed hotelem w Uhaniach stanął utrudzony wędrowiec.
Wędrowiec ów nazywał się Paweł Skorliński i był biznesmenem. Raz jeszcze obrócił
w dłoniach kartę pocztową, na którą niewprawną ręką Jakuba naniesiono jedno
zdanie:
Oglondnij fajny chotel w Uhaniach.
Biznesmen nie miał pojęcia, że jego przyjaciel jest jednym z właścicieli. I
nieprędko miał się o tym dowiedzieć, bowiem gdy nadszedł, Jakub właśnie odsypiał
balangę z oka-zji wygnania ukraińskiej mafii. Jego wspólnicy od rana od-
191
walili kawał roboty. Dla ułatwienia kontaktów z pensjonariuszami swojego
uroczego zakładu, przebudowali część] korytarza, używając dużych ilości dykty i
płyty gipsowo^ j kartonowej, co stworzyło miłą dla oka recepcję, w której i
zawsze któryś z nich dyżurował. Najczęściej był to Semen, który z racji tego,
że czuł się dyrektorem, świetnie nadawał i się do delikatnych negocjacji z
klientami. Dla odmiany To- i masz, który był najmłodszy i najsilniejszy, pełnił
obecnie ś zaszczytną funkcję ochroniarza, a przy okazji zajmował się l
pobieraniem opłat za pobyt, jak również opłat dodatkowych i wedle własnego
uznania.
Trzeci wspólnik, Józef, na okres chwilowej niedyspozycji Jakuba wziął na siebie
trudne zadanie produkowania i dystrybucji bimbru. On także wymyślił metodę w
miarę taniego zaopatrywania instytucji w czystą pościel. Paweł wszedł do budynku
i podszedł do lady recepcji.
- Życzy pan sobie pokój z widokiem na góry? - Zapytał Semen, lustrując gościa
wzrokiem.
Zauważył garnitur, skórzaną teczkę i zegarek na ręce. Zatarł w myśli ręce. Nie
lubił gogusiowatych biznesmeniaków.
- W sumie, dlaczego by nie? - Mruknął Skorliński.
- Chce pan się może napić niedrogiej i smacznej wódeczki?
- Może później. Zmęczyłem się. Nieludzko się zmęczyłem.
- Niech pan odpocznie kilka dni. Mamy naprawdę pierwsza klasa pokoje. Tanio
policzymy...
Gość zamyślił się. Od tak dawna nie miał wakacji... Czemu Jakub chciał, żeby
obejrzał ten hotel?
- Zostanę tu jakiś czas - powiedział. - Ile to będzie kosztowało?
- Sto złotych za dobę z wyżywieniem. Alkohole extra.
O różnych opłatach dodatkowych nie wspomniał. A było ich trochę. Od rana
opracowywał specjalny wykaz usług. Biznesmen nie miał pojęcia, że w rachunek
wliczone będzie nawet powietrze do oddychania.
- Poproszę w takim razie jakiś ładny pokój.
Semen podał mu klucz. Pokój znajdował się na końcu korytarza. Paweł otworzył
drzwi, które nie były nawet zamknięte i wszedł do środka. W nos uderzyła go woń
dawno nie pranych skarpetek. Odruchowo poszukał ich wzrokiem. Pod ścianą stała
wanna, w której drzemał jakiś odrażający typ.
Obok wanny stało na podłodze siedem pustych już butelek po truskawkowej prycie.
Buty typa stały w kącie i wietrzyły się, a obrzydliwie zielone skarpetki tkwiły
nadal na jego wystających z wanny nogach. Woń skarpetek walczyła o lepsze z
wonią, którą wydzielała wystająca z sedesu okazała piramida balasków. W fakcie
ich spiętrzenia nie było nic dziwnego, bowiem sedes nie był podłączony do żadnej
instalacji wodociągowej, podobnie jak pozbawiona kranów umywalka wisząca na
ścianie.
Biznesmen poznał swojego przyjaciela Jakuba, ale rozmowę odłożył na później, gdy
ten wytrzeźwieje. Napluł na podłogę i wyszedł. Nie należy go ganić za tak
niekulturalne zachowanie, bowiem podłodze jego plwocina z pewnością nie
zaszkodziła, a ewentualny przyszły użytkownik łazienki i tak nie spostrzegłby
jej wśród różnych substancji szpecących posadzkę.
193
- Coś się stało? - Zapytał z troską Semen na widok lekko podenerwowanego
klienta.
- Zły pokój. Chlew w środku, poza tym to chyba klucz od łazienki.
- Proszę wybaczyć. Pomyłka. A cały ten bałagan chodzi jeszcze z czasów
poprzedniego kierownictwa.! Uprzątniemy to na dniach.
- Tak właściwie to, kto tu mieszka?
- Sami porządni ludzie. Artyści i inni tacy.
Nowy pokój okazał się całkiem niezły. Był całkowi-1 cię umeblowany, nawet
całkiem gustownie. Paweł nie wiedział, że umeblowanie to zaledwie poprzedniego
dnia ukraińska mafia rąbnęła ze sklepu meblowego w Chełmie. Na podłodze leżał
dywan, też gdzieś ukradziony. Łóżko zasłane było śnieżnobiałą pościelą. Paweł
ruszył w jego stronę. Po drodze wpadł w dziurę nakrytą dywanem, ale na szczęście
zdołał się jakoś wydostać. Uwalił się na tapczanie i nawet nie zorientował się,
kiedy zasnął.
Jakąś godzinę później przyjechali Tomasz i Józef.
- Jak poszło? - Zapytał ich szef.
- Kiepsko. Od naszej ostatniej wyprawy ludzie przestali suszyć pościel na
dworze.
- Niczego nie zdobyliście?
- Aż tak źle nie było. Zrealizowaliśmy zamówienie tego zboczeńca z pokoju numer
osiem, dotyczące dostarczenia dwu kompletów używanej damskiej bielizny.
Pawła obudziło wycie, dobiegające z plastikowej rury, l wiszącej mu nad głową.
Zerwał się na równe nogi.
- Co jest? - Wyraził zdziwienie.
- Rura komunikacyjna prowadząca do recepcji - poinformował go Semen z drugiego
końca. - Zawiadamiamy, że już pora obiadu.
- Gdzie jest sala bankietowa?
- Za budynkiem pod wiatą.
Paweł zamknął starannie pokój i udał się na obiad. Pod wiatą siedzieli już
prawie wszyscy goście. Towarzystwo było trochę zalane, ale panował idealny wręcz
spokój, porządek i karność. Jak w koszarach. Po chwili nadszedł Józef. Niósł
kilka plastikowych butelek, napełnionych czymś. Na widok butelek tłum ożywił
się. Nalewał każdemu po równo. Gdy ktoś chciał dolewkę, to też dostał. Biznesmen
z zaskoczeniem powąchał zawartość swojego kubka. Ciecz pachniała wódą, ale była
całkowicie nieprzejrzysta.
- Co to jest? - Zapytał nalewającego.
- Bimber Uhański Luksusowy. Etanol z kilkoma dodatkami.
Paweł wypił nieufnie. Swego czasu pił jakubowy zajzajer i teraz stwierdził, że
ten produkt nie różni się ani kolorem, ani zapachem, ani zapewne także metodą
otrzymywania. Po przystawce, a raczej przylewce, podano zupę. Gęsty, zawiesisty
rosół. Paweł pogmerał w nim bez przekonania łyżką. Wyłowił kawałek mięsa i przez
chwilę zastanawiał się w skupieniu, co też ma przed sobą.
- Przecież to psie ucho! - Wrzasnął wreszcie. Nikt z siedzących przy stole nie
zareagował. Gość zerwał się i pobiegł do recepcji.
- Chcę natychmiast opuścić hotel - poinformował zimno.
Semen trochę się stropił.
195
- Rani mi pan serce, ale nie zatrzymuję.
Gość pobiegł do swojego pokoju, aby spakować siej Ku swojemu zdumieniu
stwierdził jednak, że ktoś już spakował jego rzeczy i zabrał razem z walizką.
Zaklął wściekle i biegiem wrócił do recepcji.
- Zostałem okradziony!
- Co panu zginęło?
- Wszystko!
- Jeśli przepadł panu także portfel, to firma udzieli kredytu na powrót do domu.
- Nie chcę kredytu. Chcę moją walizkę.
- To będzie trudne, ale co się da, to się zrobi.
- Jakie kroki podejmiecie?
- Proszę chwilkę zaczekać - recepcjonista uderzył w| mały dzwonek.
Na jego dźwięk przybiegł Tomasz. Przez plecy miał przewieszony zardzewiały
karabin.
- Nasz ochroniarz - przedstawił go stary kozak. Tomasz uśmiechnął się uprzejmie.
- Co się stało? - Zapytał nowoprzybyły. - Napad, gwałt;! porwanie, zabójstwo?
- Jeszcze żyję. Ukradli mi walizkę.
- Brązowa, zapinana na dwa paski?
-Widział ją pan?
- Tak.
- Gdzie ona jest? Oddajcie...
- To będzie trudne, bo widzi pan, ona jest teraz w piekle.
- Co to za żarty?
- To nie żart, ale smutna rzeczywistość - Semen wyręczył kumpla w opowiadaniu. -
Widzi pan, poprzedni dyrek
196
tor udzielił tu gościny satanistom. Oddał im do dyspozycji piwnicę. Tyle tylko,
że oni wymknęli się spod kontroli. Opanowali wszystkie piwnice, poprzebijali
sobie przejścia, pokopali tunele. Od czasu do czasu wyłażą ze swoich nor i
kradną wszystko, co im w ręce wpadnie.
- No to idźcie do nich i zabierzcie im moją walizkę.
- Boimy się - powiedział Tomasz.
- Pokażcie mi wejście. Sam to załatwię.
- Żadnych trupów w naszym hotelu! - Huknął Semen. Nadszedł Józwa z butelką w
ręce.
- Gdzie jest wejście? - Pienił się Skorlińki. Zaprowadzili go do kancelarii i
otworzyli klapę w podłodze. Z ciemnej czeluści buchnął kłąb siarczanego dymu.
- Faktycznie, wygląda jak właz do piekła - zmartwił się pechowy klient.
- Nie sądzimy, aby dokopali się do prawdziwego piekła. Na to mieli zbyt mało
czasu.
- Dacie mi jakąś broń?
Dostał zardzewiałą austriacką szablę od Tomasza.
- No to dla dodania odwagi - Semen podał mu blaszany kubek pełen bimbru z
ogłupiaczem. Paweł wypił.
- Na drugą nogę - Józef podał mu następny kubek. Po jego wychyleniu przyjaciel
nasz poczuł się jeszcze bardziej odważny.
- Co mi tam. Porozwalam ich gołymi rękami. Rzucił szablę na ziemię, bo zaczynała
mu już ciążyć. Podnieśli i troskliwie włożyli mu ją znowu w dłoń.
- No to jeszcze ode mnie - Tomasz podał mu następny kubek.
197
- Jesteście moimi najlepszymi kumplami - wyznał gość. - Dam wam córki za żony.
Żadnych córek nie miał, ale nie pamiętał o tym. Ogłupiacz made in KGB działał
piorunująco.
- Tak, tak - uspokajająco powiedział Semen. - Bardzo chętnie weźmiemy. Tylko
musisz nam viagry kupić. No to do dzieła
- Co mam tak właściwie zrobić? Był już tak ogłupiony, że nie pamiętał, po co i
gdzie, ma iść.
- Idziesz do piekła - poinformował go Tomasz życzliwie.
- Ja nie chcę do piekła. Ja byłem zawsze grzecznym chłopcem i nawet nie zszedłem
na złą drogę.
- Wiemy o tym. Wszystko się jakoś ułoży. Zepchnęli go w końcu do dziury i
zatrzasnęli klapę.
- No to świeć Panie nad jego duszą - powiedział Semen. - Ciekawe, czego tu
szukał...
- Który z nas ma jego portfel?
Jak się okazało, nikt o tym nie pomyślał...
- To co, wyciągamy go? - Zapytał z westchnieniem Józef.
- A jeśli oni naprawdę dokopali się do piekła? Nie podoba mi się ten zapach -
zgłosił swoje obiekcje Tomasz.
- Piekła nie ma.
- Tak twierdzili komuniści, a teraz komunistów nie! ma. To może piekło jest?
- Nie kraczcie. Przygotujemy się.
***
Tymczasem Paweł wylądował na czymś kościstym. To coś okazało się być szkieletem.
Gość, mimo że w sztok zalany, przestraszył się. Nie lubił jakoś kościotrupów.
Swoją drogą niepotrzebnie się przestraszył, bowiem kościotrup ten był jedynie
gipsowym odlewem, pożyczonym swego czasu ze szkoły. Oprzytomniawszy trochę,
biznesmen rozejrzał się po piwnicy. Nie była duża. Kłęby siarkowego dymu buchały
z dziury w ścianie. Zaciekawiony podszedł bliżej i zajrzał do środka. W
pomieszczeniu obok znajdowała się właściwa świątynia. Pośrodku dużej piwnicy
stał stół, na którym leżał związany jak baleron pies. Wokoło stołu pląsało
trzynastu nagich mężczyzn. Ich ciała pokryte były kabalistycznymi znakami.
- Przybądź, szatanie i wesprzyj nas! - Zawył niespodziewanie jeden z nich.
Zapewne kapłan.
Pawłowi niespodziewanie przyszedł do głowy genialny pomysł. Po radzieckim
ogłupiaczu ludzie często miewają genialne pomysły, ale najczęściej zaczynają
realizować je natychmiast, co może się bardzo paskudnie skończyć... Tak było i
tym razem.
- Przybądź, szatanie - wył kapłan.
- To ja, szatan! - Powiedział Skorliński nieludzkim głosem. - Oddajcie mi moją
walizkę.
Czciciele diabła okazali się być niedowiarkami. Zamiast paść kornie na kolana i
oddać swemu panu walizkę, której żądał, pobiegli sprawdzić, czy to, aby na pewno
ten, za którego się podaje. A potem nastąpił szereg wydarzeń o wyjątkowej
brutalności, których z uwagi na dobro czytelników nie opiszemy tu bliżej, a
które to wydarzenia przyniosły pechowemu klientowi utratę przytomności.
199
Gdy Paweł doszedł do siebie, przekonał się, że leży! przywiązany do stołu i że
otacza go krąg wrogich postaci.
- A moja walizka? - Zapytał.
- Złożymy cię w ofierze - wyjaśnił mu kapłan -będzie piękna, krwawa ofiara.
Czasami zdarzało się tak, że klientowi potraktowane? mu ogłupiaczem, stawało się
obojętne, co się wokół niego dzieje. Tak było i tym razem.
- Zgoda, możecie mnie złożyć w ofierze, ale przedtem chcę moją walizkę!
- Zaraz staniesz przed obliczem naszego pana!
- Najpierw walizka!
Kapłan uniósł nóż. W tym momencie z piwnicy obok wpadł granat gazowy. W ciągu
piętnastu sekund wszyscy sataniści leżeli pokotem, pozbawieni chwilowo
przytomności. Wówczas do świątyni weszli Semen, Józef i Tomasz, wszyscy trzej w
maskach przeciwgazowych.
- Jeszcze żyje - stwierdził Semen. - Ale chyba przybyliśmy w samą porę.
- Nie sądziłem, że oni naprawdę zabijają ludzi - mruknął Józef. - Wydawało mi
się, że to tylko takie kity do wciskania widzom w telewizji.
- Pusto tu - zauważył Tomasz. - Myślałem zawsze, że w miejscach kultu jest kupa
złotych przedmiotów.
- Faktycznie, chyba nam się ta akcja nie opłaciła - powiedział szef. - Ci tutaj
nawet nie mają na sobie kieszeni, które można by przeszukać.
- Naturysta nie boi się kieszonkowca - zacytował Józef zasłyszane gdzieś hasło.
Niespodziewanie wzrok jego padł na masywny, złoty sygnet, zdobiący palec
leżącego na stole gościa.
- Choroba. Przegapiliśmy to - powiedział.
- Uwaga, budzą się.
- Pora na nas. Zabieramy ze sobą tę padlinę?
- Myślę, że opłacił naszą akcję ratunkową. Bierzemy. Wciągnęli nieprzytomnego na
górę i ocucili sporą dawką bimbru.
- Co się stało? - Zapytał, gdy otworzył oczy.
- Byłeś wspaniały - wyjaśnił mu stary kozak. - Siekłeś ich szablą na dzwonka,
ale plunęli ci w twarz szatańskim płomieniem i trzeba było cię wyciągnąć.
- Zabiłem kogoś?
- Ze sześciu. Mamy to nagrane na wideo... Oczywiście, kaseta jest do kupienia -
uśmiechnął się do swoich myśli.
- Uratowaliście mi życie. Trzeba to oblać. A moja walizka? Nie zabrałem jej ze
sobą?
- Walizki tam nie było. Zdążyli ją sprzedać ludziom ze wsi. Ale nic się nie
martw. Jutro pójdziemy i odzyskamy.
- A to dobrze.
Zanieśli go do jego pokoju i rzucili na łóżko. Zasnął momentalnie. Józef
postawił mu na szafce kubek i butelkę bimbru, żeby mógł się napić, gdy się
obudzi.
Paweł obudził się następnego ranka na kacu gigancie.
- Do diabła - powiedział sam do siebie. - Nie trzeba było tyle pić. Co to ja
właściwie wczoraj robiłem? Przypomniał sobie, że był w piekle.
- To na pewno było delirium - stwierdził. - Muszę wypić klina, bo zwariuję.
Wzrok jego padł na butelkę, stojącą na nocnej szafce.
- Kochane chłopaki - powiedział pod adresem obsługi-
201

Następnie odkorkował i nalał sobie pełen kubek. Po-; mogło. Sprzed oczu znikły
mu zgniłozielone cienie, a w głowie rozjaśniło się w cudowny sposób. Więc, aby
poczuć się jeszcze lepiej, wypił małą dolewkę, a potem jeszcze jedną... Gdy
butelka była pusta, ruszył na poszukiwanie kolejnej dolewki.
Dalsze wydarzenia tego dnia zatarły mu się w pamięci. Była jakaś sala, w której
ktoś śpiewał, była jakaś piwnica i beczka zacieru. Był ktoś, kogo nazywał
przyjacielem. Chyba Jakub. Gdy obsługa przyniosła go po południu ze ! spaceru i
rzuciła do łóżka, nie miał ani butów, ani portfela, ani zegarka. Buty zgubił
gdzieś w czasie popijawy i istniała pewna niewielka szansa, że jeszcze je
odnajdzie, natomiast i pozostałe przedmioty znalazły się w hotelowym depozycie.
Dla właściciela równie dobrze mogły znajdować się na księżycu. Zresztą nie
zdawał sobie sprawy z ich braku. Zasnął i słodko i spał aż do rana. A rankiem
przyjechała policja.
***
Dzielni gliniarze powyciągali wszystkich mieszkańców budynku z ich pokoi i
ustawili w rzędzie przed wejściem. Słowo "ustawili" należy tu potraktować
umownie, bowiem większość nie była w stanie utrzymać się na własnych nogach, a
ci, którym to się udało, chwiali się jak po literku, co zresztą akurat było
prawdą.
- Kto tu jest szefem? - Zapytał kapitan Wilkowski, obrzucając pijaków niechętnym
spojrzeniem.
- Ja ... - zaczął Paweł. Chciał powiedzieć, że został okradziony, ale źle go ;
zrozumiano.
- Zabrać go - polecił kapitan. - Posiedzisz sobie w naszym hotelu za kratkami,
to ci się odechce szefowania.
-Łatwo to on się nie przyzna - mruknął jeden z jego podwładnych.
-To już nie moje zmartwienie - uśmiechnął się Kapitan kując zatrzymanemu ręce na
plecach. - O jutra mam urlop.
***
Kapitan Wilkowski wybrał sobie raczej dziwne miejsce na urlop. Pojechał do
hotelu.
- Skoro oczyściłem to miejsce z przestępców, to mogę się tam zatrzymać -
powiedział sam do siebie, gdy stanął wreszcie przed frontonem budynku.
Wszedł. Jego radość, wynikająca z oczyszczenia hotelu z elementów przestępczych,
była nieco przedwczesna, bowiem po aresztowaniu Bogu ducha winnego Pawła, w
hotelu pojawiła się znowu stara gwardia. Za barierką recepcji siedział Semen.
- Czego pan sobie życzył - Zapytał. - Może pokój z widokiem na góry?
- Chętnie. Ile kosztuje?
- Sto dziennie. Z wyżywieniem.
- W takim razie zostanę tu przez pięć dni.
- Płatne z góry.
Kapitan podał banknoty recepcjoniście, który obejrzał je uważnie, po czym
umieścił w kieszeni. Kapitan otrzymał klucz. Pokój dostał całkiem niezły.
Koło łóżka stała butelka bimbru i kartka: "Jeśli jest ci smutno - wypij, a od
razu lepiej się poczujesz."
203

Kapitan wypił całą butelkę, ale nie poczuł się we lepiej. Poszedł więc poszukać
dolewki i oczywiście lazł. Dalszy ciąg dnia zatarł mu się w pamięci. Były z i
pewnością jakieś pląsy nago po dachu, jakiś pojedynek obrzygiwanie z jednym z
gości i kolejne dolewki. Tymczasem Semen siedział w recepcji i rozmyślał.
- Z jednej strony, gdy klienci są pijani, to łatwiej nimi panować, ale z drugiej
strony...
W hotelu śmierdziało. Rzygowinami i nie tylko, kibel nadal był nie podłączony.
- Dosyć! - Powiedział sam do siebie.- Zrobię tu cię porządek!
Postanowił zacząć od oczyszczenia piwnicy. Zstąpił do piekła.
- Czego chcesz? - Zapytał go arcykapłan, siedzący i tronie zrobionym z dwu
kościotrupów.
- Jestem właścicielem.
-1 co z tego?
- Siedzicie tu od tygodnia, a komorne nie opłaconej
- Sami nas zamurowaliście w tej piwnicy.
- Dostaniecie drabinę i do rana was tu nie będzie.
- Wolne żarty. Nie ma dla nas lepszego miejsca ziemi. Może wyniesiemy się stąd
za dwadzieścia lat. dopiero za sto.
- Wobec tego czy nie moglibyście zapłacić za pobjowisko?
- Nigdy. Czciciele szatana nie muszą płacić żadnych rachunków!
- To może, chociaż przestaniecie palić tę siarkę, tam na górze nie można
zupełnie wytrzymać.
- To wolny kraj. Mamy prawo odbywać swoje praktyki religijne wedle własnego
upodobania!
- Więc nie dojdziemy do porozumienia?
- Nigdy.
Poszedł sobie. Ale myśli o poddaniu się były mu obce. \V nocy poznosił
wszystkich gości do piwnicy. Obok nich poukładał butelki bimbru. Cały zapas.
Prawie sto litrów. A potem wyciągnął drabinę i postawił na klapie biurko.
Kapitan Wilkowski ocknął się i poczuł, że jest dokądś wleczony.
- Gdzie ja jestem, do diabła? - Zapytał. Ten, który go ciągnął, wydał z siebie
szatański chichot.
- Do diabła? To da się zrobić!
- To znaczy gdzie?
- W piekle!
Kapitan stracił przytomność. Gdy ją odzyskał, przekonał się, że siedzi przykuty
do ściany, w towarzystwie innych przykutych osób. Co jakiś czas któryś z
przykutych zostawał odczepiony od ściany i wleczono go na męki. Kapitan wydobył
z wewnętrznej kieszeni telefon komórkowy. Włączył i wystukał numer swojego
posterunku.
- To pan, kapitanie?
- Tak, to ja - rzucił w słuchawkę. - Wybaczcie, że zawracam głowę będąc na
urlopie, ale potrzebuję wsparcia.
- Oczywiście. Zaraz wyślemy. Gdzie pan jest?
- To będzie trudne do określenia, bowiem wszystko wskazuje, że jestem w piekle.
- Jak to w piekle?
- Jest tu ciemno, śmierdzi siarką i latają goli faceci, czarnego koloru. Mają
ogony, ale rogów nie zaobserwowałem.
- A jak pan się tam dostał?
205
- Nie wiem.
- Ktoś pana zabił?
- Nie, nie sądzę.
Obmacał się pospiesznie. Żadnych dziur po kulach.
- Może zapytam tak: gdzie pan był, zanim trafił do piekła?
- W tym bandziorskim hotelu...
- W porządku. Wysyłamy grupę uderzeniową. Odbijemy pana, panie kapitanie. Bez
odbioru.
"Grupa uderzeniowa dotrze wszędzie - pomyślał kapitan. - Nawet do piekła, gdy
zajdzie taka potrzeba." Z piwnicy obok dobiegał świst bata i jęki potępionych
dusz. Fakt, że dusze te były jeszcze ciągle żywe, nie zmieniał specjalnie ich
położenia.
Grupa uderzeniowa pojawiła się po niecałej godzi nie. Uderzyła bardzo skutecznie
i trudno, żeby było inaczej bo przecież zdobywała hotel po raz trzeci. Mieli
wprawą. Tym razem w ręce organów ścigania wpadł tylko jeden człowiek. Tomasz.
- Czy widział pan tego człowieka? - Jeden z policjantów pokazał mu zdjęcie
kapitana.
- Nigdy w życiu.
- Gdzie tu jest właz do piekła?
- Piekła nie ma.
- To dlaczego tak tu śmierdzi siarką?
- Truję szczury na strychu. W tym momencie z dołu rozległ się straszliwy, nie
ludzki wrzask torturowanego człowieka.
- Gdzie właz do piekła, ścierwo? Gadaj, albo zaduszę!
Dowódca grupy operacyjnej złapał nieszczęsnego recepcjonistę za gardło.
- W kancelarii.
Policjanci rzucili się we wskazanym kierunku. Odsunęli biurko i otworzyli klapę.
Z otworu buchnął im prosto w nos kłąb siarczanego dymu. W ciemnościach, tam w
dole, coś żarzyło się czerwonawo.
- Cholera, to faktycznie wygląda na właz do piekła -powiedział jeden z
policjantów.
- Może lepiej skoczyć po księdza?
- Tak, tak. Bez księdza lepiej tam nie włazić.
Wydelegowali jednego, aby przywiózł księdza. Po chwili duchowny był na miejscu.
Miał ze sobą wszystko, co potrzeba do odprawienia egzorcyzmu.
- Co tu się dzieje? - Zapytał. - I po co jestem wam potrzebny? Ten, którego po
mnie wysłaliście, nie potrafił mi wyjaśnić nic poza tym, że w tym hotelu
zagnieździła się siła nieczysta.
Marszczył nos, czując zapach siarki.
- Tak to wygląda, ojcze - dowódca otworzył klapę.
- O Boże! A cóż to jest takiego?
- Prawdopodobnie wejście do piekła. Tak to przynajmniej wygląda.
Ksiądz wpatrywał się przez dłuższą chwilę w dziurę.
- A po co wy, owieczki, chcecie tam wejść?
- Widzisz, ojcze, policja powinna nieść pomoc poszkodowanym i ścigać przestępców
wszędzie. Nawet w piekielnych czeluściach.
- No nie wiem, czy jest sens wyciągać potępieńców z piekła. Oni tam już za swoje
oberwą... - Ksiądz zgłosił swoje wątpliwości.
207
- Tam jest nasz kapitan. A nikt go nie zabił.
- Nie wiem, nie uczyli nas w seminarium, co robić takich przypadkach. Ale na tym
etapie waszych działań ni| mogę wam pomóc.
- Dlaczego?
- Jeśli poświęcę to miejsce, wejście do piekła zapewne zamknie się. Jak wówczas
tam wejdziecie?
- To może potem.
- Potem chętnie.
- Zejdziesz z nami w te korytarze grzechu?
- Jeśli mój kapłański obowiązek wzywa mnie, to ni" mogę się wahać... Ale na
egzorcyzm muszę mieć pozwolę nie biskupa.
***
Po głębokim namyśle policjanci zaatakowali piekło bez duchowego wsparcia.
Stracie z satanistami nie było długie. Z lochów wyprowadzono siedem niedoszłych
ofiar krwawych rytuałów. Samych satanistów nie udało się pochwycić. Pouciekali
podkopami do lasu.
-Trudno - powiedział Kapitan Wilkowski. - Do- j rwiemy ich innym razem.
Zapakowali uwolnionych do nyski i powieźli na posterunek.
-Nareszcie nasz hotel jest oczyszczony - powiedział jakąś godzinę później
Semen.
-Wypijmy - zaproponował Jakub wyciągając flaszkę pryty z cholewy gumofilca.
Byli przy trzeciej, gdy spod podłogi wypełzła cienka stróżka siarkowego dymu.
-Cholera - zauważył Józef filozoficznie. - Ich nie tak łatwo się pozbyć.
-Pora - mruknął sam do siebie Jakub. Otworzył klapę i spuściwszy na dół drabinę
zlazł do świątyni.
-Przybądź szatanie - wył arcykapłan pląsając wokół ołtarza. Jego towarzysze też
byli nadzy i też pląsali.
-Nie chciałbym panów obrażać - odezwał się Jakub. -Ale szatana przywołuje się
nieco inaczej.
Wlepili w niego złe spojrzenia. Osadził ich wzrokiem.
-Zatocz krąg - polecił kapłanowi. - Przygotuj błękitny ogień.
W półmroku pojawił się mglisty zarys czerwonych drzwi ozdobionych pentagramami.
Z każdą chwilą robiły się coraz bardziej materialne.
Jakieś pięć minut później egzorcysta wyszedł przez klapę do recepcji.
-I jak, wyniosą się? - Zagadnął Semen.
-Odwrotnie - powiedział Wędrowycz. - To na nas pora. Oni tam pod nami właśnie
otwierają drzwi do piekła... Lepiej żeby nas przy tym nie było.
-Może i racja - mruknął stary kozak. - Pora kończyć urlop. Nudno się już
zaczynało na tych wakacjach robić...
Zatrzymali się dopiero na szczycie wzgórza i z napięciem obserwowali leżący w
dolinie pałac. Nieoczekiwanie ściany budowli przybrały malinową barwę a potem
zapadły się do środka. W miejscu hotelu przelewało się spore jeziorko płonącego
asfaltu.
- No i po kłopocie - uśmiechnął się Wędrowycz. -Ciekawe swoją drogą czy tak
sobie wyobrażali piekło...
209

Wspólnicy pokiwali w zadumie głowami i ruszyli zachód. Do domu. O zmroku
pomiędzy drzewami pojawił się dwie mgliste sylwetki.
-I co my teraz zrobimy - jęknął wyższy duch. - Te zasrany egzorcysta spalił nam
pałac...
-Rozdział 27 księgi umarłych mówi, że w takim przypadku jedynym honorowym
wyjściem jest wykurzyć egzorcystę i zamieszkać w jego domu... - mruknął jego
towarzysz.
-Cholera, ciężko będzie, przecież ten Wędrowycz kompletny świr... Ale
spróbujemy...
Oba widma ruszyły przez las w stronę Jakubowej chałupy. Na miejsce dotarły nieco
przed świtem, ale to już inna historia...

ARCHIWUM Y
Obite skórą drzwi gabinetu znanego amerykańskiego reżysera otworzyły się i do
środka wślizgnął się biznesmen Paweł Skorliński. Reżyser na jego widok wstał i
kordialnie uścisnął mu rękę.
- Proszę niech pan spocznie - wskazał głęboki fotel. -Przeczytałem pański list i
jestem pod wrażeniem... Proszę zreferować...
- Mój kraj jest wymarzonym miejscem dla kręcenia filmów - Skorliński wyjął z
teczki grubą kopertę pełną fotografii. - Proszę spojrzeć na przykład na to...
- Wygląda jak porzucona baza wojskowa.
- Bo to jest porzucona baza wojskowa. Autentyczna. Poniewiera się tam wszystko.
Czołgi, samoloty... Można to kupić po śmiesznie niskich cenach, właściwie taniej
niż za złom, bo transport do huty nieopłacalny. Albo to.
- To miasteczko wygląda jakby przeszedł przez nie huragan.
- To Jarocin po kilkudniowej imprezie. A tu opuszczona fabryka, opuszczona
stocznia, zamknięta kopalnia...
- Rozumiem że pańska firma...
- Jesteśmy w stanie dostarczyć dowolny plener. Oczywiście za obopólną korzyścią.
Tu są przykładowe ceny pobytu w naszych hotelach. A tu ceny alkoholi.
Reżyser uśmiechnął się.
211

- Wobec tego przenoszę najbliższy plan zdjęciowy.. J Jak się nazywa pański kraj?
- Polska.
- To gdzieś w Europie? No właśnie. Potrzebują niewielkiej wioski, walące się
domy, watahy zdziczałycł tubylców...
- Żaden problem - uśmiechnął się Skorliński. - Chybai znam okolicę dokładnie
odpowiadającą temu opisowi.
***
Jakub Wędrowycz w zadumie wgapiał się w stojący l na barze telewizor. Właśnie
leciał kolejny odcinek pewnego l kultowego serialu.
- Kurde - powiedział w uznaniu. - Więc przylatują l takie małe zielone sukinsyny
i wszczepiają ludziom metalowe gówna do mózgu?
- To tylko takie ciemnoty do wciskania telewidzom -powiedział ajent dolewając mu
trochę do szklanki. - A słyszałeś że na Majdanie mają film kręcić? To gdzieś
koło ciebie.
- A na cholerę? - zdziwił się Jakub. - Mało to filmów na różnych kanałach?
Nakręcili zapas na lata, kto to będzie oglądał? Jeszcze dwa duże i będę leciał.
W tym momencie do gospody wszedł człowiek ubrany w garnitur. Wszyscy zamilkli i
zapadła złowieszcza grobowa cisza. To nie był nikt ze stałych bywalców, a
przecież na drzwiach napisano olejną farbą lojalne ostrzeżenie: "witamy w
krainie gdzie obcy zginie".
Jakub popatrzył na gościa a potem w telewizor.
- Kurde - powiedział.- Z telewizora wylazł, czy ki czort?
- A kto to? - Semen oderwał wzrok od kufla z Perłą.
- To przecież agent Mundek z efbiaju - Jakub bezbłędnie zidentyfikował gościa. -
Siadaj z nami - pchnął oszołomionego przybysza na krzesło. - Barman, daj litrowe
perłę.
Mężczyzna na widok kufla zagdakał coś z zaniepokojeniem.
- Tu jest taki zwyczaj - wyjaśnił Jakub. - Żebyś był swój to musisz z nami
wypić. Aktor znowu coś zagdakał.
- A po rosyjsku nie umiesz? - zagadnął Semen.
- FBI? - zapytał egzorcysta wskazując odznakę wpiętą w klapę przybysza.
Ten pokręcił głową przecząco.
- No FBI. To zrozumieli.
- Do kosmitów strzelacie, pif paf? - zagadnął barman. Gość bezradnie pokręcił
głową i pogdakał.
- Cholera to na nic - powiedział Wędrowycz. - Trza mu dać pół litra. Jak się
odpowiednio narąbie to i po chińsku
będzie gadał.
A ty Jakub umiesz po chińsku? - zainteresował się któryś z bywalców
- Pewnie. Prosty język. Gadałem ostatnio z takim Chińczykiem co w Chełmie na
bazarze spodnie sprzedaje. Żółty jak kanarek, oczy skośne, a ja wszystko
rozumiałem.
Przybysz wstał i chyłkiem usiłował wymknąć się z baraku.
213
- Siadaj - Jakub sprowadził go na krzesło, -j Jeszcześmy nawet nie pogadali.
Barman postawił szklankę z uszkiem i półlitrową! flaszkę na stole. Egzorcysta
nalał gościowi hojną porcję.
- Za przyjaźń między narodami - powiedział i stuknął| swoją szklanką o tamtą.
Gość wypił łyk po czym zaczął się krztusić.
- Jakie te ludzie z Ameryki słabe - zauważył Jakub. I oni chcieli z ruskimi
trzecią światową wygrać?
W telewizorze pojawił się nowy kawałek filmu. Agent zupełnie taki jak ten
siedzący przy stoliku przedzierał się i przez krzaki mówiąc coś do telefonu
komórkowego.
- Ty popatrz a w telewizorze gada zupełnie po naszemu? - zdziwił się Semen. -
Może jakby go nożykiem połaskotał...
- Uh ty, stary a durny. Tam w telewizji siedzi tłumacz i to co oni gadają
przekłada od razu na polski.
- A ja myślałem, że jak film ma iść na obcy język to aktorzy się go uczą? -
zdziwił się Semen.
Agent Mundek opróżnił szklankę. Barman postawił przed nim talerz ogórków.
- Ty popatrz jak mu gębę wykrzywia - zauważył Jakub. - Ty, a masz przy sobie
telefon komórkowy? Patrz mi na usta. Ko-mór-ko-wy.
Agent zagadakał coś a potem rozpoznał się na ekranie i pokazał palcem.
- No widzimy że to ty - wyjaśnił mu Wędrowycz. - A myślisz że dlaczego jest
poczęstunek? Żryj cholero i niech ci dupą wylizie. Żebyś tylko po polsku gadał.
- Za mało rozluźniacza językowego - zawyrokował Semen i nalał agentowi drugą
szklankę.
Ten nieco przestraszony usiłował podnieść się na równe nogi-
- Siadaj - Jakub osadził go na krześle. - Póki flaszki nie są puste od stołu się
nie wstaje.
Gość osuszył drugą szklankę i nie chciał zakąsić. Barman postawił przed nim
grzybki w occie. Te przypadły mu bardziej do gustu. Oczka mu zmętniały...
- A ty powiedz dużo zarabiasz na tych filmach? - zapytał Semen. - Bo jakbyś
chciał kupić sobie dom w tych stronach to bardzo niedrogo.
Agent bez niczyjej pomocy nalał sobie trzecią szklankę i wypił pół za jednym
zamachem.
- Brawo. Załapał, choć taki niekumaty - ucieszył się barman. - Zawołam syna, on
się uczył angielskiego, to nam może coś przetłumaczy.
- A to zawołaj. - Jakub postawił przed gościem drugą flaszkę.
Na ten widok Amerykanin nieśmiało zaprotestował.
- Pij jak dają - zachęcił go Semen. - żebyś sobie odporność wyrabiał. Przyda ci
się w Ameryce. Tam podobno jest tani kukurydziany spirytus.
- A może on właśnie do kukurydzianego przywykł i dlatego gębę wykręca? - błysnął
pomysłem egzorcysta. -Spróbuję nastawiać bimbru na kukurydzy.
- Na długo do nas? - zapytał któryś z bywalców. Agent coś wymamrotał. Nadal nie
można go było zrozumieć.
- Kurde i gadaj z takim - westchnął egzorcysta. W tym momencie wszedł barman z
synem.
- O rany - powiedział syn na widok gościa dostojnie chwiejącego się za stołem. -
To przecież ON.
214
215

- Widzimy, agent Mundek z telewizora - uspokoił go i Jakub - Zapytaj go skąd
przyjechał, albo inne takie bo jakoś ] idiota nie kapuje po naszemu.
- Po co pytać skąd - zaniepokoił się chłopak.; - Wiadomo, że z Ameryki. Mogę go
zapytać jak się nazywa i na ten przykład...
- Wiemy jak się nazywa - westchnął Semen. - Agent Mundek.
Gość podniósł głowę i popatrzył ciekawie, choć niezbyt już przytomnie.
- Tak, o tobie mówimy - Jakub wyszczerzył garnitur złotych zębów.
Syn barmana siadł naprzeciw gościa i pomachał dłonią by przyciągnąć jego uwagę.
- Inglisz? - zapytał. Agent wyraźnie się ożywił.
- Yes.
- No i co powiedział? - zagadnął zniecierpliwiony Jakub.
- Powiedział że jest Anglikiem.
- Wot te na, i w amerykańskich filmach gra? -zdumiał f się Semen. - Zapytaj go
czy ma żonę i dzieci.
W tym momencie agent nieoczekiwanie zaśpiewał ka- J wałek i zwalił się pod stół.
- Mięczak - skitował jego zachowanie egzorcysta. -I to ma być agent FBI? Nasi
gliniarze są twardsi. Co on zaśpiewał?
- Zaraz jak to szło. Jungle bears, jungle bears, jungle bears on the way? To po
polsku będzie: Misie z dżungli, misie z dżungli, misie z dżungli na drodze. And
one horse open sleiv - Czyli: i jeden koń otwarty niewolnik.
- Dziwne - powiedział Wędrowycz. - Z Animals Liberation Front się urwał, że
śpiewa piosenkę o niewolnictwie koni? No diabła tam, niech sobie ścierwo śpi pod
stołem do rana, a my chłopaki chyba już pójdziemy?
- Idę z tobą - ocknął się Semen. - Przejdę się, a rano popatrzę na tych
filmowców.
Dopili i poszli. Dochodzili już do jakubowej chałupy gdy nieoczekiwanie po
rozgwieżdżonym niebie przesunęło się coś dziwnego. Coś leciało raczej wolno ale
światełka migały bardzo kolorowo.
- Cholera- powiedział w zadumie Semen zadzierając głowę do góry - Chyba latający
talerz.
- Taki jak z tego filmu? - zdziwił się Jakub. - Zobacz, ląduje zaraz za moją
stodołą.
- Psia mać, ufoludki wytropili agenta Mundka i teraz go szukają żeby mu wsadzić
metalowe gówno w głowę! -zestresował się Semen.
- Ma szczęście, że jest dobrze schowany. Obrus do ziemi to go nie wypatrzą nawet
jak będą ślepili po oknach knajpy. A ufokami to się sami zajmiemy!
Ruszyli biegiem. Po chwili przez szpary pomiędzy deskami płotu obserwowali jak
pojazd błyskając światłami ląduje na pobliskim wzgórzu.
- Cholera, zupełnie jak w filmie - egzorcysta pociągnął bimbru z litrowej
piersiówki którą miał za pazuchą.
- O, a teraz łażą dookoła zwyczajni ludzie. Pewnie niewolnicy tych zielonych.
Nawszczepiali im do mózgu im-plantów i teraz muszą wykonywać ich rozkazy.
- Kurde - powiedział Wędrowycz. - Szumowiny z kosmosu na mojej ziemi? Trzeba by
z tym coś zrobić.
217
Przemknął się do stodoły. Wyciągnął z siana stare widły do obornika. Kumpel
złapał za równie starą kosę.
- Weźmiemy jeszcze worki - zaproponował. - Może będą jakieś łupy?
Ruszyli cicho przez łan pszenicy. Gdy byli już dość blisko latający talerz
zahuczał i wystartował.
- Cholera - zaklął Jakub. - Zmyli się bydlaki.
- Ciekawe czego tu szukali - mruknął stary kozak. Może chcieli jakieś miny
podłożyć, żeby się nadziali ci filmowcy, co tu będą kręcić? Filmują o nich, to
się pewnie zielonym szczurkom nie podobuje...
- Nie pozwolimy wysadzać naszych - egzorcysta pociągnął z bidonku. - Trzeba
odnaleźć ładunki i rozbroić.
Ruszyli przez zroszone trawy, gdy nieoczekiwanie za krzaczkiem natknęli się na
małe zielone paskudztwo. Paskudztwo miało dwie nogi, dwie ręce i głowę z
nieproporcjonalnie dużymi czarnymi ślepiami.
Przez chwilę Jakub z kumplem i ufoludek patrzyli na I siebie ze zdziwieniem a
potem egzorcysta machnął workiem" i wtłoczywszy do środka zielonego zręcznie
zarzucił go so- j bie na plecy.
- Zwijamy się - rzucił do zaskoczonego kumpla, po| czym obaj wycofali się
pospiesznie. Zatrzymali się koło stodoły. Ufok w worku widocznie doszedł już do
siebie, bo coś j wrzeszczał.
-Jaka dziwna mowa - zauważył egzorcysta. - Zamknij się bo wykastruję jak
wieprzka! - Dziwnie jakoś - powiedział Semen. - To ufoki porywały naszych, ale
żeby nasi porwali zielonego, to jeszcze nie słyszałem.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - rzucił Jakub filozoficznie.
Ufok widocznie nie zrozumiał, bo nadal się wydzierał. Dopiero gdy Semen stuknął
go w łeb butelką - umilkł. Nieprzytomnego rozciągnęli w stodole na stole, na
którym Jakub zazwyczaj rozbierał mięso po świniobiciu i dobrze przywiązali.
- No i co dalej? - zagadnął stary kozak pociągając długi łyk prosto ze stojącej
w kącie jakubowej aparatury. -Jak wrócą jego kumple to dadzą nam popalić!
- Spoko - uspokoił go Jakub. - Zanim wrócą to już z niego zostaną tylko
wędlinki.
- Ty, co chcesz z nim zrobić?
- Teraz on zasmakuje jak to miło nosić we łbie metalowe gówna - egzorcysta
uniósł w jednej ręce wiertarkę a w drugiej połówkę zardzewiałej podkowy.
- Czekaj oni wszczepiają mikroprocesory, a nie kawałki podków.
- To co, nam nie wolno? Czekaj, no skoro taka galaktyczna tradycja to da się i
mikroprocesor.
W kącie walały się resztki radia turystycznego. Jakub podniósł garść oporników.
- Hy, kilka mu wsadzimy.
- No to do dzieła.
Wcisnął guzik wiertarki i zgasło światło.
- Cholera, korki wywaliło i to w takim momencie!
- A może ufoki się zorientowali i kabel przecięli? Lepiej się zmyć.
- Z mojej stodoły mam się zmywać? Niedoczekanie zielonych pokurczy!
219
218

- Jakub a ty pamiętasz co zrobili w "Dniu niepodległości" z Białym Domem?
- Kurde i sądzisz że moją stodołę też by mogli tak pyk w powietrze?
- Pewnie. Stodołę, chałupę całą gospodarkę.
- O sukinsyny! Stawaj przy drzwiach i filuj czy nie nadllatują.
W tym momencie włączono światło.
Powietrze wypełnił skowyt kosmity. Wiercenie wiertarką nie podobało mu się.
- Ty, lecą! - krzyknął Semen. - Zmywajmy się bo zaraz zostaną z nas skwarki.
- Gówno! - Wędrowycz wyciągnął spod siana rusznicę przeciwpancerną. - Zaraz
zobaczą co to znaczy zadzierać z mieszkańcami Wojsławie. Osłaniaj mnie ogniem! -
wręczył kumplowi pepeszę...
***
- Pan jest oszustem i naciągaczem - reżyser darł się na| Skorlińskiego. - To
miał być ten wymarzony plener? W ciągu dwu dni zdjęciowych ukradli nam trzy
samochody, jednego aktora omal nie zapili na śmierć. Rozumiesz sterroryzowali
biedaka i kazali mu pić wódkę szklankami, dobrze ze ] chociaż w szpitalu go
uratowali, a żółtaczkę to się w Ameryce wyleczy... Latający talerz zrobiony
specjalnie do filmu i podziurawili jak sito z broni maszynowej. Całe szczęście,
że ? nianie zginął. I jeszcze jeden aktor, trepanacja czaszki. Jacy^
zwyrodnialcy wiercili mu w głowie dziury wiertarką i oporniki wpychali! Związek
zawodowy żąda ode mnie wypłacenia mu odszkodowań..
220
Skorliński wzruszył ramionami.
- Ja swoją część umowy wypełniłem - powiedział spokojnie. - Należy się
dwadzieścia pięć tysięcy, czterysta osiemdziesiąt trzy dolary i piętnaście
centów.
TAJEMNICE WODY
Coś się stało. Jakub Wędrowycz poznał to bezbłędnie. Przez ciała wczasowiczów,
wylegujących się m pokrytej brudnym żwirem plaży, przebiegł prąd. Ludzie
wznieśli głowy, a potem niektórzy z nich wstali i ruszyli gdzieś za kawiarnię.
Egzorcysta został na miejscu. Przyjechał tu na wypoczynek do sanatorium, lekarze
zalecili mu dużo słońca i mało nerwów. Łatwo im było powiedzieć. Jachranka nie
podobała mu się. Wszystko w tej osadzie go drażniło. Betonowe pomosty, przy
których cumowały dziesiątki łódek, knajpa o nazwie "Szkiełko", czy jakoś
podobnie, obrzydliwy dom wczasowy-Związku Nauczycielstwa Polskiego zamieszkany
przez stada koszmarnych bachorów z równie koszmarnymi mamusiami, sklepik, w
którym można było stać w kolejce do upojenia i nic nie kupić. W dodatku lekarze
surowo zabronili mu pić. I jeszcze ta dieta...
- Gdy tylko znajdę się wśród pól Woj sławie od razu poczuję się dziesięć razy
lepiej - powiedział w przestrzeń.
Wstał powoli i poprawił wygniecione nieco od leżenia jeansy. Popatrzył na nie z
obrzydzeniem. Najlepiej czuł się w spodniach od rosyjskiego munduru i
niemieckiej bluzie mundurowej, ale wstyd mu było, tak między ludzi... Jakub
wpatrzył się ponuro w pomarszczoną lekkim wiatrem płaszczyznę zalewu. Gdzieś tam
na dnie były zburzone domy.
223

- To nie był dobry pomysł - powiedział sam do siebie A potem zamilkł. Raz, że
mógł go ktoś podsłuchać dwa, że mówienie do siebie było oznaką jakiejś choroby
psychicznej. Tak twierdził jego przyjaciel ksiądz Wilkowski zresztą to
sanatorium to też była jego robota. Tłum na końcu plaży gęstniał.
- Ludzie zawsze zbiegają się do nieszczęścia - powiedział znowu sam do siebie.
Zadawnionych nawyków nie udaje się wyplenić takt od razu. Chcąc nie chcąc i on
poczłapał w tamtym kierunku. Minął kawiarnie, gdzie sprzedawano obrzydliwe
lody, lepią-:! ce się do języka i pozostawiające na nim tłusty osad, a za to l
pozbawione smaku. Przed kawiarnią w wodzie siedziało stadko łabędzi i żebrało o
datki.
Dłoń Jakuba odruchowo sięgnęła do kieszeni, ale nie znalazł tkwiącej tam
zazwyczaj pętli z linki hamulcowej. Wpatrywał się przez chwilę tęsknie w ptaki.
Były spasione jak tuczniki.
- Cieszcie się, że tu tak wiele luda - powiedział do nich z nienawiścią. -
Biorąc pod uwagę, że ważycie po dobre dziesięć kilo, to byłby z was niezły
rosołek, a i pieczyste pierwsza klasa. Gdyby was tak nadziać tymi jabłuszkami,
które rosną na opuszczonej gospodarce po Misztalu, tak zaraz przez płot ode
mnie, to by dopiero była uczta. Jeszcze trochę bimbru...
A potem przypomniał sobie, przecież Józef Paczenko przestał pędzić u siebie na
strychu. Wprawdzie byli jeszcze inni, ale ich bimber był słaby i produkowany z
różnych podejrzanych składników. Na Truściance było jeszcze parę niewielkich
źródełek smacznej i niedrogiej gorzałki, ale i one wysychały.
- Czasy upadku - powiedział do łabędzi.
Łabędziom najwyraźniej nie podobał się ten pomylony staruszek, co tylko gada i
gada, a nic im nie rzuca, i zaczęły ponaglać go syknięciami. Pokazał im figę na
palcach i poszedł dalej. Tłum był istotnie gęsty. Jakub poznał staruszka,
którego widywał od czasu do czasu w parku koło sanatorium. Jak też on się
nazywał? Robert...Robert Kłos. Ale nie był z tych Kłosów, co to o jednym
nakręcili film. Jakub już o to pytał. Był emerytowanym nauczycielem z technikum.
- Co tu dają? - Zagadnął. Starzec odwrócił się.
- A to pan - ucieszył się. - Utopił się jeden z tych nauczycielskich smyków.
Właśnie go gliniarze wyłowili. Mówię panu coś strasznego. Cała szyja sina, jakby
go coś dusiło, dusiło. I przy tych sińcach taki zielony szlam. Coś okropnego.
Ale już go zapakowali do worka i czekają na motorówkę. Zawiozą go do Serocka,
może na sekcję.
- Zielony szlam, taki trochę jak galareta? - Zapytał Jakub.
- Z ust mi pan wyjął. Obrzydliwy.
Jakub przymknął oczy. Przypomniało mu się coś. Wspomnienie było mgliste, kiedyś
w dzieciństwie słyszał o czymś takim. Ale co konkretnie? Zapisał sobie na
kartce, aby przemyśleć to w nocy. I tak cierpiał na bezsenność. Chociaż
właściwie, po co czekać do nocy? Poszedł na molo. Usiadł sobie na betonowych
schodkach, zzuł buty i zanurzył nogi w wodzie. Zaczął sobie przypominać. Było
coś takiego. W Uchaniach, a może w Wojsławicach, tak raczej w Wojsławicach.
Źródła koło zamczyska zwane bezedniami.
225
Ale, o co chodziło? Z zamyślenia wyrwał go dialog prowadzony kawałek dalej na
łódce.
- A ja wam mówię, że to robota psychopaty. I to nie jest pierwszy przypadek.
- Chyba siódmy od trzech lat - powiedziała jakaś kobieta o wysokim, afektowanym
głosie. - Zawsze dzieciaki, i zawsze takie sińce na szyi, jak od duszenia.
- I całe wysmarowane tym zielonym paskudztwem -J Uzupełnił ktoś trzeci.
- Najczęściej to giną po zmroku - pierwszy głos. - Ale) nigdy od alkoholu. Ja
rozumiem, że jakiś pijak może się! wpakować w wodę, przewrócić i już nie wstać,
ale jak utonął ten chłopaczek z obozu żeglarskiego? Nikt mi nie wmówi, że nie
umiał pływać.
- A ten harcerzyk? Wszedł po pas w wodę, a potem zniknął, jakby wpadł w dół. A
tu jest płytko.
- Znaczy ludzie widzieli?
- Aha. Pół jego zastępu, czy jak to się tam nazywa. I takie same ślady.
- Nikt mi nie wmówi, że pod wodą grasuje słodko-wodny rekin!
- Rekin może nie, ale psychopata albo zboczeniec w masce do nurkowania i z
butlami na grzbiecie.
- Jakby zboczeniec to chmm... tego coś by było widać.
- Gliny akurat się przyznają. To by im popsuło statystykę. Bardziej mnie
interesuje ten zielony szlam.
- A, co w tym ciekawego? -Znowu włączyła się kobieta. - Pewnie jakiś denny osad.
- Jaki tam osad! Nigdy nie widziałem zielonego mułu.
- Może jakaś forma wodorostów?
- W takim glucie. Raczej należy podejrzewać, że to od ścieków coś się porobiło.
Wytrąciły się tego, wiecie, chemiczne cząsteczki.
- A może to od ścieków wodorosty zdziczały?
- Nikt mi nie wmówi, że wodorosty duszą ludzi.
Jakub popatrzył na swój zegarek i przestraszył się. Do rozpoczęcia obiadu w
stołówce miał zaledwie piętnaście minut, a jeszcze powinien się przebrać. Z
niechęcią oderwał się od podsłuchiwanej rozmowy i ruszył pod górę. Zdążył. W
stołówce wszyscy komentowali wydarzenie, ale nie dowiedział się niczego nowego.
A zaraz po obiedzie przydybał go sanatoryjny lekarz nazwiskiem Workowski i
zaciągnął do swojego gabinetu.
- No i jak tam samopoczucie? - Zagadnął przyjaźnie.
- Samopoczucie poprawi mi się natychmiast, gdy stąd wyjadę - powiedział Jakub
ponuro. Lekarz uśmiechnął się.
- Czego tu panu brakuje?
- Męczycie mnie, co rano jakąś gimnastyką dla podtrzymania kondycji. Zgoda,
macham nogami, nie narzekam, tylko, po co? Załóżmy, że za rok czy za dwa
zestarzeję się na, tyle, że będę potrzebował laski. To się ludziom zdarza. Ale
ciągle jeszcze będę miał swój motor i swojego konia. Jeśli będę potrzebował
wybrać się po zakupy to wsiądę na konia i pojadę.
- Któregoś dnia nie da pan rady wdrapać się na swojego konia, panie Jakubie. I
co wtedy? Zgoda, że u siebie może pan przystawić drabinę, ale przed sklepem?
Prosić o pomoc znajomych?
- Furda. Nie po to jestem potomkiem kozaków. Ja gwiżdżę i koń się kładzie.
Wsiadam i wstaje. Bez tego już
227

dawno musiałbym machnąć ręką na jazdę. A nogi szczęśliwie pracują. Może nie tak
dobrze jak w partyzantce, kiedy to się kopało Szwabów tak długo, aż umierali,
ale sławią Boha jeszcze nie najgorzej.
- Zmierzę panu ciśnienie.
- Proszę bardzo, ale coś mi się widzi, że ciśnienie mi skacze od zdenerwowania
na to mierzenie.
- Niech pan powie tak szczerze. Pan nie lubi lekarzy?|
- Czego by nie? W porządku są.
- Pan się denerwuje dzisiejszym wypadkiem?
- Tym chłopakiem, co się utopił? Pewno. Szkoda dzieciaka. Mógłby z niego
wyrosnąć porządny człowiek.
- Ciekawe podejście. A gdyby wyrósł zły człowiek?
- Ano tego się nie da wykluczyć. Ale większość ludzi jest dobra, więc
statystycznie. Chociaż ciekaw jestem, co to za zielone miał koło szyi.
- Coś zielonego?
- Tak jakby szlam.
- Zwrócę na to uwagę.
- Znaczy co? Pan go będzie kroił?
- Nie, ale poproszono mnie na konsylium.
- Nie wiedziałem, że konsylia robi się także nieboszczykom.
- Czasami. Za dużo podobnych przypadków w tej okolicy. Jeśli to jakiś wariat to
trzeba go złapać. Ale pan niech się o to nie martwi. To już nie pana problem, no
chyba, że wejdzie pan do wody, a on zaatakuje.
- Nie pływałem już z dziesięć lat, ale można by wziąć rower wodny i popłynąć na
te trzciny przy drugim brzegu i upolować takiego wypasionego łabądka. Byłoby
niezłe
228
żarło - żyłka łowiecka wypłynęła niespodziewanie z podświadomości.
- Przypominam, że jest pan na diecie - huknął doktor.
- Uch, pamiętam o tym w każdej minucie. Niech no ja tylko wrócę na Stary Majdan.
Wezmę bagnet, pójdę do lasu, dziabnę młodego dzika i zjemy z przyjaciółmi. A
panu też wyślę kawałek, albo w wekach.
- Dziękuję pięknie!
- Jak tam mój e ciśnienie łapiduchu?
- W normie. Tylko niech pan się nie denerwuje, nie pije i nadal przestrzega
zaleceń. Wszystko będzie dobrze. A jeśli łabędzie pana peszą, to proszę nie
chodzić na ten kawałek promenady gdzie się pasą. Czego serce nie widziało tego
oczom nie żal - przekręcił i nawet nie zauważył.
Tej nocy Jakub wymknął się ze swojego pokoju. Wyszedł przez okno i zlazł na dół
po piorunochronie. Zmęczyło go to, miał ostatecznie swoje lata, ale udało mu
się. Podobnie, jak przelezienie przez parkan. Nad wodą nie było nikogo. Koło
kawiarni, zamkniętej już o tej porze, Jakub pożyczył sobie siekierę. Woda w
świetle księżyca, który co i raz przenikał przez chmury błyszczała dziwnie.
Wszedł na pomost. Starał się poruszać cicho na wypadek gdyby jakiś nocny stróż
pilnował łódek. Niebawem znalazł się w tej części pomostu gdzie nic już nie
cumowało. Podszedł do barierki i popatrzył na wodę. Nad zalewem unosił się
mglisty opar. Wydobył z kieszeni piersiówkę i pociągnął maleńki łyk. Dla
wzmocnienia nadwątlonej wiekiem pamięci.
- Biała woda - przypomniał sobie.
Wydobył z torby niewielką lornetkę typu teatralnego i zaczął rozglądać się po
jeziorze. Niebawem spostrzegł plamę dziwnie jasnej, świetlistej wody.
229

- Jest - mruknął do księżyca. - Czyli wszystko jq trzeba.
Plama rosła. Woda była podobna do mleka. Migot wabiła. Jakub niespiesznie
obwiązał się w pasie łańcuchem krowiakiem, którego oba końce przytwierdził
starannie barierki, po czym spuścił do wody jedną nogę. Biała plama zaczęła się
zbliżać i jednocześnie stawała się coraz mniej widoczna. Jakub czekał. Zacisnął
tylko mocniej dłoń na trzonku siekiery.
Już myślał, że trzeba będzie zrezygnować, gdy cc krzepko ucapiło go za nogę i
szarpnęło potężnie. Ale łańcuch wytrzymał. To w wodzie nie zrezygnowało tak
łatwo. Szarpnęło ponownie. Czuł wszystkie kościste palce wpijające mu się w
skórę. Woda zabulgotała. Na ułamek sekundy! przed trzecim szarpnięciem uderzył
siekierą. Ostrze utkwiło I w czymś twardym i zakleszczyło się a w sekundę
później trzonek pękł od potężnego szarpnięcia. Uścisk na nodzeą zniknął.
Staruszek wstał i odmotawszy łańcuch ruszył na brzeg. Nic go już nie atakowało.
Znalazłszy się na promenadzie zapalił na chwilę latarkę. Spodziewał się zobaczyć
na swojej nodze zielony szlam, ale było go tyle, że aż się przestraszył. Zebrał
trochę do małego słoiczka a następnie opłukał stopę w najbliższej napotkanej
kałuży. Powrót po piorunochronie był nadspodziewanie trudnym, ale i z tym sobie
poradził.
Rankiem, gdy tylko jego współlokator wyszedł, Jakub wydobył słoiczek i zajrzał
ciekawie do wnętrza. W słoiczku miał trochę tego dziwnego, zielonego śluzu.
Odkręcił wieczko i powąchał. Śluz cuchnął mułem i jakby jeszcze czymś innym.
Czymś znajomym. Jakub chytrze się uśmiechając, wystawił otwarty słoik na
parapet.
Po obiedzie zajrzał do eksperymentu. Woda odparowała. Na dnie słoika znajdowała
się cienka warstewka, zielonego paskudztwa. Jakub obwąchał paskudztwo.
- Zielona pleśń - oświadczył uroczyście, a potem poszedł szukać doktora
Workowskiego.
Doktor siedział w swoim gabinecie i oglądał coś pod mikroskopem.
- Ach, to pan - ucieszył się.
- To ja. I co pan odkrył na tym konsylium?
- Zbadaliśmy to zielone. Wie pan, co to jest? Zwykła zielona pleśń, tyle tylko,
że trochę rozmoczona. Ale mam dla pana jeszcze jedną, ciekawą informację,
prosiłbym tylko, żeby chwilowo jej pan nie rozgłaszał.
- Zamieniam się w słuch.
- Znaleźli tego płetwonurka.
- Chym?
- Faceta, który pływał pod wodą z butlami tlenu na plecach i topił dzieciaki.
Tym razem trochę mu nie wyszło. Uszkodził sobie ustnik przy masce i utopił się.
Dzisiaj rano go znaleźli.
- A nie miał czasem głowy rozbitej siekierą?
- Nie. Dlaczego pan pyta?
- A tak pomyślałem, że ktoś mógł mu pomóc się utopić. Nieważne.
Przed wieczorem Jakub poszedł nad wodę. Chodził po pomostach i w zadumie
popatrywał na zalew. Łabędzie syczały na niego rozzłoszczone, nie zwracał na nie
uwagi. I prawie mu się udawało. Na molo spotkał swojego znajomego Roberta.
- Witam pana, panie Wędrowycz. Cóż tu pana sprowadza?
231

- A, dzień dobry. Tak sobie łażę.
- Słyszał pan o tym zboczeńcu, co go wyłowili Serocka?
- Słyszałem już.
- No chwała Bogu, że mu się noga podwinęła, jeszcze trochę i zacząłbym wierzyć w
jakieś nieczyste moce.
- Nieczyste moce?
- Tak. Wie pan, gdy zaczynałem moją karierę pedagogiczną w latach
międzywojennych, to trafiłem do taL wiochy na Polesiu. Tam któregoś roku, kilka
lat wcześniej była powódź. Zmyło część wioskowego cmentarza. No i zaczęły się
dzieciaki topić a ludzie gadali, że utopce grasują Jak zobaczyłem ten zielony
osad to aż mnie zatrzęsło, tam jak się udawało wyłowić utopionego to też miał
czasami takie paskudztwo na ciele, musi od wodorostów. A jak: już wyjechałem to
słyszałem, że chłopi wyłowili z wody jakąś stworę i zaciukali mówiąc, że to
utopiec. Nawet jakieś śledztwo było.
- Nie wie pan, kiedy się utopił ten nurek?
- Musi, tego samego dnia, co wyłowili tego chłopaka,! wtedy jak się spotkaliśmy
w tłumie. Już ze dwa dni w wodzie leżał.
- W takim razie to nie on.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Mogę być szczery?
- Oczywiście.
Jakub zawinął nogawkę spodni i zdjął skarpetkę. Na jego skórze widać było
wyraźnie odciśnięte, sinobłękitne ślady palców, które ucapiły go z siłą obcęgów.
- O Boże! Skąd pan to ma?
- Dziś w nocy byłem tutaj. Spuściłem nogi za burtę i innie złapało.
- Nie żartuje pan?
- Nie. Mam też trochę tego zielonego, co zdjąłem z własnych nóg.
- I co to jest?
- Rozmoczona, zielona pleśń. Były nauczyciel zamyślił się głęboko.
- Jest pan pewien, że to nie mógłby być ten nurek?
- Dziabnąłem drania siekierą, chyba w łeb. Gdyby to był nurek to miałby dziurę w
czaszce. Zresztą musiałby być nieźle zaczepiony o dno, żeby ciągnąć mnie z taką
siłą.
- Żyjemy w dwudziestym wieku.
Jakub przypomniał sobie, jak rzucał uroki, jak walczył w ponurych, ciemnych
lasach z kapłanami Światowida, jak w podziemiach mauzoleum wbijał Leninowi
osikowy kołek w pierś. Życie w dwudziestym wieku było luksusem, na który
nieliczni mogli sobie pozwolić. On nie.
- Pan mi nie wierzy?
- Szczerze mówiąc nie za bardzo.
- Nie mam możliwości, żeby udowodnić prawdziwość moich słów. Chyba, że...
Spotkamy się tu dzisiejszej nocy.
- Chym. Zgoda. Gdzie i kiedy?
- Koło kawiarni. O jedenastej.
- O dwudziestej trzeciej. Zgoda. Co będziemy robili?
- Pójdziemy w to samo miejsce i znowu spróbujemy z zanurzaniem nogi?
- A, jeśli wolno zapytać to, kto będzie się tak narażał?
- Mogę być ja. Ale możemy zrobić jeszcze inaczej. Może pan przynieść bosak?
- Nie wożę ze sobą na wczasy bosaka.
233

- Ale koło domu nauczycielskiego stoi taka tablica sprzętem przeciwpożarowym.
Tam jeden wisi.
- To będzie kradzież.
- Przed świtem zwrócimy. Jeśli wszystko dobrze pójdzie.
- A jeśli źle pójdzie?
- Wówczas bosak i jego zwrot będzie problemem i szych spadkobierców.
Były nauczyciel uśmiechnął się kpiąco, ale kiwnął głową na znak zgody.
***
Kłos spóźnił się nieco na umówione spotkanie. Cóż kradzież bosaka, gdy się nie
ma odpowiedniego przygotowania nie jest sprawą prostą.
- No myślałem, że już pan nie przyjdzie - powiedział! Jakub.
- Dlaczego miałbym nie przyjść?
- Mógł pana strach oblecieć. Wszystko już przygotowałem. Chodźmy. Weszli na
molo. Przy jego końcu stała nieczynna latarnia. Od latarni ciągnęły się
wybebeszone kable.
- Cholerni wandale - powiedział Robert.
- Tak... wandale. Proszę założyć kalosze.
- A nie mógłbym moczyć nóg bez kaloszy?
- Raczej nie.
Jakub wydobył z torby łańcuch.
- Nie zamierza mnie pan przypadkiem utopić?
- No, co też pan.
Obwiązał znajomego w pasie i usadowił go na brzegu pomostu.
- I teraz wystarczy czekać? -Zapytał Robert. - Skąd wiadomo, że akurat dzisiaj
przypłynie?
- Utopiec ma wodę zamiast mózgu, atakuje zawsze, gdy poczuje łup.
- Dobra. Jedno małe pytanko. Skąd może się wziąć utopiec, w wybudowanym przez
komunistów, zbiorniku wodnym?
- To bardzo proste. Zatopili znaczną część doliny. Gdzieś tam na dole musiał być
cmentarz. Wystarczyło, żeby taka ilość brudnej wody go zalała, by zniweczyć
skutki poświęcenia. Desakralizacja. No i powstał z grobu...
- Jakub...
- Tak?
- Złapało mnie...
Istotnie w wodzie toczyła się jakaś walka. Coś szarpało potężnie za nogę byłego
nauczyciela. Łańcuch naprężył się i wpijał mu się w brzuch. Jakub uśmiechnął się
ponuro, a potem butem strącił w wodę jeden z rozizolowanych kabli. Błysnęło i
zaskwierczało. W głębinie coś się zakotłowało.
- Puścił - powiedział Robert wyciągając z wody nogę.
Był blady jak ściana. Jakub zapalił latarkę i nachylił się nad wodą. A potem
nagłym ruchem zanurzył bosak i wywlekł na pomost coś dziwnego.
- Biegiem na brzeg - krzyknął do Roberta.
Staruszek zrzucił kalosze i pobiegł. Jakub puścił się za nim, wlokąc to coś za
sobą. Niebawem znaleźli się w krzakach koło plaży. Zapalili dwie latarki i w ich
świetle wpatrywali się przez chwilę z przerażeniem w swój łup. To,
235
co wyciągnęli z wody przypominało namoczoną, egipską mumię, ale bez bandaży.
Poruszało się niemrawo.
- Uuucieeeekajmy - wyjąkał nauczyciel.
- Nie. Na razie jest ogłuszony elektryką. Trzeba z tym , skończyć. Skocz do
szopy i zaiwań kanister benzyny, a ja goj popilnuję.
Jakub czekał długo, zanim jego znajomy wrócił z nistrem ukradzionej benzyny.
Druga kradzież w życiu obie jednej nocy. Utopiec wił się przywiązany łańcuchem^
pniaka.
- Nie odepnie się? - Zaniepokoił się Robert stawiają kanister na ziemi.
- Połamałem mu paluchy.
Polał monstrum benzyną. Utopiec zaskrzeczał straszliwie i rezygnując z próby
uwolnienia się z więzów spróbował dosięgnąć ich swoimi, szponowatymi palcami.
- Masz ogień?
- Tak.
Jakub zapalił zwitek gazety, a później rzucił na utc ca. Buchnął żółty płomień.
Po kilku minutach ogień przygasł.
- To jak będzie z pańską wiarą w zabobony? - Zapytał z uśmiechem.
- Rany Boskie...To było, nieprawdopodobne.
- Na - podsunął mu piersiówkę ze spirytusem. wracaj do siebie i idź spać. Ja
jeszcze tylko rozłączę kabel i posprzątam. A i odłóż bosak na miejsce.
- A jeśli tam będzie jeszcze jeden? Może lepiej nie wchodzić na molo...
- Moje ryzyko.
Nauczyciela pochłonął mrok. Jakub poszedł na pomost. Złożył gumowce i związał je
sznurkiem, a potem zabrał się za rozkręcanie systemu drutów przeciągniętych od
latarni. Właśnie zastanawiał się, który drut jest dodatni, a który ujemny, gdy
usłyszał za sobą ponury głos.
- Rybki na prąd łowimy, dziadku? Dokumenty poproszę.
Odwrócił się i zobaczył dwu rosłych gliniarzy. Oskarżyli go o włamanie do
magazynu motorówek i kradzież kanistra benzyny, niszczenie środowiska
naturalnego poprzez rozlewanie tejże w lesie i podpalanie, oraz o kłusownictwo.
Na szczęście doktor Workowski poproszony o konsultacje stwierdził, że jego
pacjent cierpi na starcze demencję, a ponadto jest lunatykiem. Istotnie odciski
palców zdjęte z porzuconego kanistra oczyściły go z części zarzutów, a z reszty
sam się jakoś wyłgał. O kłusownictwie także nie mogło być mowy, jako w tej
części zalewu ryb nie widziano od lat.
Minęło pięć miesięcy zanim Jakub uświadomił sobie jeszcze jedno. Spalony tamtej
nocy utopiec, nie miał na głowie śladów cięcia siekierą.
237

BAJECZKA DLA WNUCZKA
Płomień pod blachą pieca przygasał. Syn Jakuba , Marek objął swoją żonę
ramieniem. - Tatko? -zagadnął.
- Haw?
- Idziemy na nocny spacer. Może byś tak uśpił wnuka?
Stary kłusownik poskrobał się po głowie.
- Żaden problem.
Spod ławy w kuchni, na której siedział wydobył młot kowalski i zrogowaciałym
paznokciem zeskrobał z niego jakieś paprochy.
- Chińską narkozę mu dam - zaproponował. Syn wyjął starcowi młot z ręki i
wyrzucił przez otwarte okno.
- Masz być delikatny. Znasz takie słowo? Jakub łypnął swoimi wodnistobłękitnymi
oczyma.
- Delikatny. Nu pewnie, że rozumiem. Jeszcze za mały, żeby brać po łbie na
uspokojenie, haw?
- Otóż to.
- Nu, jest metoda. Upiję go bimbrem do nieprzytomności.
Synowa zemdlała. Docucili jaz trudem.
- Pani wybaczy - powiedział starzec. - To tylko takie zwyrodniałe poczucie
humoru. Bajkę mu opowiem.
239
O czerwonym Kapturku, albo o Jasiu i Małgosi. Znam bajek bez liku.
Nieco uspokojeni rodzice poszli sobie, a on wszedł do pokoju, gdzie leżał jego
sześcioletni wnuk.
- Nu i co ty? - Zagadnął. - Spać ci się nie chce?
- Nie - odpowiedział mały Maciuś. - Opowiesz mi coś?
- A, co byś chciał usłyszeć?
- Tę historię o tym jak wypuszczałeś ze Szwabów krew wiadrami i nosiłeś te
wiadra...
- Na tę historię jesteś jeszcze za mały.
- To może tę jak przegryzłeś gardło...
- Na tą też jesteś za mały. Opowiem ci bajkę.
- Nie chcę bajki. Wolę coś prawdziwego.
- Ale wybrzydzasz. No dobrze. Będzie prawdziwa historia, o tym jak to było z
Czerwonym Kapturkiem.
- E, znam tą bajkę na pamięć.
- Znasz wersję ocenzurowaną - wyjaśnił mu dziadek z godnością.
- Co to znaczy ocenzurowaną?
- No taką, z której wycięto najważniejsze fragmenty, żeby się dzieciom nie
śniły.
- To tak, jak w artykułach o tobie dziadku? "Znany pasożyt społeczny ze Starego
Majdanu Jakub W?" Tata zawsze mówi, że gdyby pisali wszystko, to nikt by nie
uwierzył.
- Co? - zdziwił się.
- Tata ma całą teczkę artykułów z lokalnej prasy. "Znany w okolicy jako hiena
cmentarna Jakub W..."
- Uch pismaki przeklęte! Nie wierz w to, co tam piszą. Dobra?
- Zgoda. Ale zacznij opowiadać, bo zaraz zasnę.
- To może zaśniesz bez opowiadania?
- Nie. Chcę bajkę. To znaczy tę prawdę o Czerwonym Kapturku.
Jakub wydobył z kieszeni manierkę odkręcił nakrętkę i pociągnął z lubością
siedemdziesięcioprocentowego samogonu.
- A, więc było to tak. Dwieście lat temu w leśniczówce...
- W jakiej leśniczówce?
- W tej koło szosy na Chełm. W leśniczówce żyła sobie staruszka. We dnie
mieszkała w chatce, a w nocy nago latała na miotle... Nie to nie tak. Żyła sobie
staruszka. Pewnego razu Cechmistrz szkoły katów wezwał do siebie czeladnika...
- Dlaczego szkoły katów?
- Bo kaci chodzili w czerwonych kapturach. Trzeba trochę myśleć.
- Wezwał czeladnika. Jak się ten czeladnik nazywał?
Jakub pociągnął z manierki kolejny łyk na odświeżenie pamięci.
- Nazywał się zupełnie zwyczajnie. Maciuś tak jak ty.
- Aha. I co było dalej?
- Wziął Maciuś maczugę, metalowy kastet, karabin...
- Oszukujesz dziadku. W tamtych czasach nie było jeszcze karabinów.
- Jak umiesz lepiej opowiadać, to może się zamienimy.
241

- No dobrze niech ci będzie ten karabin. A jaki on był?
- A pepeszka.
- Lepszy byłby amerykański.
- Wtedy jeszcze nie było Ameryki. Znaczy Kolumb nie dopłynął. Więc poszedł przez
las.
- A nie miał ze sobą koszyka?
- Miał.
- A w środku? Co było w środku koszyka?
- No wiadomo. Chlebuś z drabinką sznurową w środku, ciasto nadziane pilnikami,
słoik z miodem, a w miodzie dynamit...
- Dziadku?
- Tak?
- A były w nim lekarstwa dla staruszki?
- A tak. Był arszenik i cyjanek i strychnina...
- Zaraz czegoś nie rozumiem. Po co był ten pilnik i drabinka sznurowa?
- Żeby babcia mogła prysnąć z ciupy.
- To ona nie siedziała w chatce tylko w ciupie?
To faktycznie był problem. Jakub wydobył zza pieca flaszkę piwa "Perła" i
otworzywszy o kant łóżka wnusia pociągnął kilka łyków. Oczywiście ten wspaniały
napój natychmiast rozjaśnił mroki jego umysłu.
- Na oczywiście. W tamtych czasach tam nie było chatki tylko nieduży zameczek.
- Aha. A arszenik to trucizna?
- Żeby otruć okrutnych strażników.
- To znaczy, że kaci byli wrogami klawiszy?
To zaczynało się robić coraz trudniejsze. Butelka poszła cała zanim dziadek
wydedukował właściwe rozwiązanie.
- Żeby to zrozumieć musimy cofnąć się trochę w czasie. Otóż sześćdziesiąt lat
wcześniej były rozbiory Polski. Słyszałeś o tym.
- Tak. Naszą ojczyznę rozgrabili trzej zaborcy.
- Jesteś bardzo mądrym dzieckiem. A więc tak, staruszka była królewną i po
śmierci jej ojca eee...Stanisława eee... Sobieskiego tron należał się jej. Ale
zaborcy nakazali ją uwięzić, żeby nie mogła na nim zasiąść. A kaci służyli
dawnemu królowi i postanowili ją wyciągnąć z więzienia, żeby mogła urodzić
następcę tronu.
- To ona mogła jeszcze rodzić w tym wieku? Miała przecież ze sześćdziesiąt, albo
osiemdziesiąt lat.
- Chcesz wiedzieć, co było dalej czy badamy genagalaogie naszych władców?
- Mów dziadku.
- No, więc idzie Czerwony Kapturek przez las a tu zza drzewa wyłazi ogromniasty
wilk w białogwardyjskim mundurze.
- A, co to za mundur?
- To taki mundur siepaczy jednego z zaborców. Taki jak Semen nosi.
- Aha. Dlaczego wilk miał go na sobie? Przecież wilki chodzą bez ubrania?
Skaranie boskie z tobą. To był specjalny wilk. Wyhodowany sztucznie.
- Mutant popromienny?
243
- Otóż to. Zaczynasz myśleć. Więc wyskoczył wilk zza drzewa i pyta: "Dokąd
idziesz Czerwony Zakapiorze?"
- Chyba Kapturku?
- No właśnie, kapturku, a Kapturek na to: "Idę do mojej babci do mamra".
- Dziadku?
- Tak?
- To nie logiczne. Skoro Kapturek był wnukiem królewny to był synem następcy
tronu. Dlaczego jego tata nie zasiadł?
- Jego tatę zaciukali bolszewicy w osiemnastym roku. A Kapturek był za mały,
żeby zasiąść na tronie. Babcia była mu potrzebna jako regentka.
- A, co to jest regentka?
- Regentka, to taka zastępczyni króla, jeśli jest za mały.
- Aha. A nie mogli zamiast małego królewicza wysłać kogoś mniej ważnego? To było
niebezpieczne.
- Myśleli, że taki mały łatwiej się przemknie. Nie będzie zwracał na siebie
uwagi.
Na szczęście wnuk nie zapytał, dlaczego królewicz został czeladnikiem w cechu
katów, bo dziadek chyba by się nie wyłgał.
- Aha. To mów dalej.
- A gdzie jesteśmy, bo chyba się zgubiłem?
- Kapturek mówi wilkowi, że idzie do swojej babci do ciupy.
- Dobrze. Wilk pobiegł szybko i przybiegł do więzienia pierwszy. Zapukał do
drzwi celi, ale w środku nikogo nie było, bo babcia była na przepustce w Sielcu
i
chlała na umór w knajpie. Wilk ubrał się w garsonkę babci założył jej pończochy
z podwiązkami....
- Co to są podwiązki?
- Jak dorośniesz to się dowiesz. I uwalił się na babcinej pryczy. Na to wszedł
Czerwony Kapturek.
- "Babciu - zapytał - dlaczego masz takie wielkie oczy"...
- Dziadku znowu oszukujesz. Wilki mają zupełnie małe oczka.
- Przecież już ustaliliśmy, że to był ten, mo... mumtant.
- Mutant.
- No właśnie. "Babciu, dlaczego masz takie wielkie uszy?" - Zapytał Czerwony
Kaptur. "Po to żeby ci? lepiej słyszeć jak z sąsiedniej celi będziesz wystukiwać
wiadomość więziennym alfabetem..."
- To oni chcieli go zapudłować?
- No właśnie. Przecież był następcą tronu.
- Dziadku znowu coś kręcisz. Przecież we wszystkich bajkach Czerwony Kapturek
jest dziewczynką!
- Coś takiego? - zdumiał się Jakub, - e, nie możliwe. Nabierasz starego dziadka.
Przecież gdyby był dziewczynką to nie byłby ten Kapturek, tylko ta Kaptufek.
Zresztą dziewczynek nie przyjmowali do cechu.
- Może z tym cechem katów to też lipa? Strasznie kantujesz dziadku.
- To może lepiej o Jasiu i Małgosi?
- Dokończ tamtą.
Jakub otworzył kolejną butelkę i wypił nieco.
245

- Dobra. "A dlaczego Babciu masz takie wielkie zęby?" - Zapytał Kapturek. - "To
zmiany zwyrodnieniowe od używania pasty do zębów".
- Co to są zmiany zwyrodnieniowe?
- Jak się za często myje zęby, to one się zanadto rozrastają. Ja swoich wcale
nie myłem i mam wszystkie. Nawet niektóre są ze złota.
- Ale to nie twoje własne.
- Jak to nie? A już wiem. Nagadali ci, że stary dziadek wyrywa złote zęby
nieboszczykom? Kłamstwa.
- I co, wilk połknął czerwonego Kapturka?
- No połknął.
- Wiesz co, dziadku tak się zawsze zastanawiałem, w tych wszystkich bajkach to
wilk połyka w całości. Jak to możliwe? Przecież wilk ma małą paszczę.
- A ty widziałeś w życiu wilka?
- Pewnie. W zoo. I widziałem, że rozgryzał wszystko zanim połknął.
Ćwierć butelki później Jakub wiedział już, co odpowiedzieć.
- W bajkach wszystko jest możliwe - powiedział.
- Ale to miała być prawda! Oszukałeś mnie. Butelka wyleciała oknem. Pusta. Za
pieca wydobył kolejną.
- Oczywiście, że prawda. W bajkach wszystko jest możliwe, ale naprawdę to ten
wilk był tego... mutas.
- Mutant.
- No właśnie. Więc połknął Kapturkę, to jest chciałem powiedzieć Kapturka. Leży
wilk na łożu...
- W ciupie są łoża? Opowiadałeś, że jak siedziałeś to były prycze z desek!
- Ale to było dawno temu.
- Dawno temu to chyba dawali słomę na goły kamień.
Jakub doszedł do wniosku, że nie lubi dzieci.
- Słomę dawali takim zwykłym, a babci dali łóżko, bo była szlachetnie urodzona.
Rozumiesz?
- Tak.
- To siedź teraz cicho, a dziadek opowiada. No, więc wilk leży sobie i trawi
Kapturka, ale Kapturek nie taki głupi. Zapala w brzuchu wilka zapałkę, a tu jak
nie huknie. Bo widzisz zapałka mu upadła w kałużę bimbru. Przylatuje staruszka,
bo w knajpie usłyszała huk, a Babcia pod dobrą datą była. Wpada do celi i widzi:
wilk leży i dym mu idzie z pyska. No to wódkę w gardło i trach butelką o kant
baru, żeby zrobić tulipana.
- Zaraz. A skąd w celi bar?
- Klawisze robili po cichu wyszynk, ale schowali przed inspekcją. No, więc
babcia chce wilkowi pruć szkłem brzuch i wyjąć wnuczkę.
- Przecież to był chłopiec!
- Wnuczka. Musiałem się przejęzyczyć. Ale wilk był szybszy.
- "Rzuć to szkło stara ruro."- Powiedział i babcię z rewolweru.
Na to przylatuje inspektor, a tu trup w celi, ululany, a Kapturek w środku
kolejną kałużą spirytusu trzask, ale tym razem nie wybuchło. Tylko się zaczęło
hajcować, aże zdrowo. No to wilk poleciał do rzeki.
- Do tej na łąkach?
- Tak. Do Wojsławki. I zaczął pić wodę, żeby zgasić ogień.
247
- I pił tak długo, aż pękł?
- Zgadza się.
- A szewczyk Skuba zrobił sobie buty? Jakub mimo zamroczenia alkoholem poczuł,
że coś jest nie tak. Przez chwilę wytężał umysł.
- Jaki szewczyk? - Zapytał ostrożnie.
- Szewczyk Skuba. Ten od smoka wawelskiego.
- To nie tutaj. O smoku ci opowiem innym razem.-Poskrobał się po głowie. Wszy
rzuciły się do panicznej ucieczki.
- Gdzie to skończyliśmy? -Zapytał.
- Jak wilk pękł.
- Aha. Wyciągnęli kaci Kapturka ze środka, a tu patrzą wilk całkiem utopiony
przez tą wodę.
- Przecież wilk pękł.
- Ach. To Kapturek utopiony, no i dlatego nie mamy króla.- Zakończył prawie
wesoło.
- To teraz następną bajkę. O leśnej królewnie.
Leśna królewna. Jakub przypomniał sobie jak przez mgłę chudą i złośliwą ruską
kapitanicę z oddziału czerwonej partyzantki. Tak ją właśnie nazywali. Zaraziła
syfilisem coś ze stu chłopa.
- Ja na momencik - powiedział i ruszył do drzwi. Nawet w nie trafił.
Gdy Marek z żoną wrócili do domu wzeszedł już księżyc. Jakub leżał przed chałupą
zalany w trupa. Jego umysł wędrował gdzieś daleko.
- Mały śpi - powiedziała kobieta. Nieszczęsna nie zauważyła, że to wcale nie jej
synek, tylko ściągnięty ze strychu manekin.
- Tatko też, ale to nie bajka go uśpiła. Cholerny pijaczyna.
- Straszna ta twoja rodzinka.
- Na szczęście ja jestem zupełnie normalny.
- Co z nim zrobimy?
- Narzucę derką i niech śpi. Może mu się przyśni coś paskudnego.
Tymczasem sześcioletni Maciuś szedł przez las na Zarowiu w stronę leśniczówki.
Zza drzewa wyszedł wielki i paskudny wilk..
- Dokąd idziesz Czerwony Kapturku? -Zapytał.
- Nie jestem czerwony Kapturek. Jestem Maciej Wędrowycz - odpowiedział malec z
godnością.
- Z tych Wędrowyczów? - Przeraził się wilk.
Świsnęła w powietrzu linka hamulcowa. Stalowy splot wpił się w szyję zwierzaka.
Nim zmętniało mu spojrzenie zauważył jeszcze, jak młody kłusownik zręcznym
pociągnięciem majchra przebija się do jego aorty. A potem była już tylko
ciemność.
249

PRZECIW PIERWSZEMU PRZYKAZANIU
Gospodyni wyglądała dziwnie. Miała około sześćdziesiątki, była w wieku, w którym
czas zaczyna już zacierać defekty urody, ale, patrząc na nią, nie można było się
oprzeć paskudnemu wrażeniu, że ma się przed sobą starą wyleniała gorylicę.
Posiadała wystające kości policzkowe, silnie zaznaczone łuki nadoczodołowe,
czoło jej nachylało się pod dziwnym kątem.
- Znaczy, tu będzie ksiądz teraz mieszkał - powiedziała otwierając drzwi pokoju.
Mówiła niewyraźnie, jakby przez nos, a w jej głosie drgały dziwne nuty.
Ksiądz Paweł Markowski wszedł do pomieszczenia i ciekawie się rozejrzał. Pokój
umeblowany był niemal ascetycznie. Prycza z nie heblowanych desek, nakryta
siennikiem uszytym chyba ze starych worków. Prosty stół do pracy, wykonany z
grubej płyty paździerzowej, opartej na solidnych nogach, zespawanych ze starych
rur wodociągowych. W kącie sekretarzyk zastawiony grubymi tomikami oprawionymi w
skórę.
Jedynym niecodziennym elementem był stojący na stoliku pod oknem komputer. Kable
walały się po podłodze. Jego poprzednik pozostawił po sobie sterty papierów.
Luźne kartki, zapisane maczkiem, piętrzyły się równym stosi-
251

kiem w kącie. Na stole leżały odbitki ksero, było ich bar dużo, co najmniej dwie
ryzy. Na ścianie pysznił się potężny krzyż z przytwierdzoną do niego figurą
wykonaną z czar go dębu. Ksiądz, z uśmiechem na ustach, odwrócił się gospodyni.
- Co to za papiery?
- A ja tam nie wiem - powiedziała. - Spalić by wszystko, z tej pisaniny nigdy
nic dobrego nie wynika, jak poczytam gazetę, to potem głowa boli. Na kolację, i
będzie jadł?
- Cokolwiek - wzruszył ramionami.
Poczłapała gdzieś w trzewia budynku. Ksiądz poc2 nieoczekiwaną ulgę. Jak gdyby
ciężar spadł mu z ramie Odwrócił się do wnętrza pomieszczenia. Podszedł do łóż i
położył na nim swoją walizkę. Wyjrzał przez okno. chodziło na łąki, miał stąd
ładny widok. Za łąkami niewielkie pagórki wspinały się do lasu, który wyznaczał
jednocz śnie granicę doliny i linię horyzontu. Oparł się dłońmi o krawędź łóżka
i wykonał kilka pompek. Krew żywiej zaczęła krążyć w jego żyłach. Splótł palce,
a potem wykręcił ręce dłońmi na zewnątrz. Zrobił jeszcze kilka wymachów ramie
nami, a potem podszedł do komputera i go włączył. Wejście do systemu
zabezpieczone było hasłem. To go odrobinę; skoczyło.
- Ano nic, pobawimy się przy okazji - mruknął.
Zamknął pokój na zamek "gerda" i wyszedł przed pk banię. Jego oczom ukazał się
kościół. Nieduża, ładna, barokowa świątynia, obsadzona wokoło starymi lipami.
Uśmiech nął się i ruszył w jej stronę.
Z bliska spostrzegł dość świeże, paskudne pęknięcia muru, co go zaniepokoiło.
Wrota zamknięte były na głucho .
Miał w kieszeni klucz. Włożył go w zamek i przekręcił. Drzwi otworzyły się ze
skrzypnięciem. Wszedł do kruchty.
Wykonana z kamienia posadzka nie pasowała mu do tego wnętrza. Spodziewał się, że
będzie wyślizgana nogami wiernych i gładka jak lustro, tym czasem była dość
chropowata. Była nowa.
Pchnął drzwi prowadzące w głąb świątyni. Zaraz na progu dostrzegł wpuszczone w
podłogę epitafium. Zatrzymał się porażony. Tablica wykonana była ze zwykłego,
szarego, żyłkowanego kamienia i teoretycznie powinna być już od dawna
nieczytelna. Tymczasem, jeśli wierzyć dacie na niej wyrytej, leżała tu od
trzystu lat, a wyglądała, jak położona dopiero wczoraj. Litery miały ostre
krawędzie. Wszystkie szczegóły herbów były wyraźnie widoczne. Ruszył naprzód.
Wspiął się po schodkach do prezbiterium i minął ołtarz. Za ołtarzem znajdowały
się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do zakrystii, drugie kryły schodki w dół,
do podziemi. Spokojnie przekręcił klucz w zamku. Z otworu powiało wilgocią!
stęchlizną. Wymacał na ścianie kontakt. Przekręcił go. Rząd żarówek zapalił się
zachęcająco. Ruszył po schodach.
Było tu czysto i wilgotno. Ściany pobielono przed kilku laty, ale już szpeciły
je zacieki. Koło kabla powiewało kilka nitek pajęczyny. Schodził coraz niżej.
Stopnie zakręcały, aż wreszcie znalazł się w kryptach. Pomieszczenie było
niskie, domyślił się, że podczas jakiejś większej powodzi musiała wedrzeć się
tutaj woda, a potem nie usunięto błota. Potężne, ważące wiele setek kilogramów
sarkofagi z marmuru stały w długim, posępnym szeregu. W ostrym świetle żarówek
lśniły złocone napisy na kamiennych pokrywach.
Kruszewscy herbu Habdank. Litery oznaczające dłu-
253
gość ich życia zatarły się gdzieniegdzie. Pierwsze sarkofagi wstawiono tu w
szesnastym wieku. Widocznie kościół przebudowywany, ale krypta nie została
naruszona. Sarkofagi były różne. Dwa lub trzy musiały zawierać po dwie trumny.
Gdy starł dłonią kurz z inskrypcji przekonał się, że też było w rzeczywistości.
Kilka zupełnie malutkich kryło w sobie zwłoki dzieci. Pochylił głowę
przechodząc do drugiej sali. Tu sarkofagów było kilka, dostrzegł je dopiero j
chwili.
Podłogę pokrywało błoto. Woda ściekała po murach. Pod jedną ze ścian stało
kilkanaście drewnianych trumien. Zwalone jedna na drugą, popękały, odsłaniając
swoją; wartość. Białe i żółte kości, resztki ubrań i wyściółki. Majestat śmierci
w całej okazałości. Te najniższe przegniły i kryły się kożuchem białej pleśni.
Odwrócił się, tknięty czymś w rodzaju lęku. Obok, w karnym szeregu, stały trumny
znaczniejszych obywateli miasteczka. Nie było na nich żadnych napisów, mógł
tylko domyślać się, kto w nich spoczywa.
Opuścił krypty z ulgą. Zamknął drzwi a potem kościół. Wrócił do plebanii. Zdjął
sutannę i ubrał się "po cywilnemu" w szarą kurtkę z szorstkiego płótna i
jeansowe spodnie. Tylko koloratka pod szyją wskazywała na jego przynależność do
stanu duchownego. Z sieni wyciągnął rower, rozklekotaną "Ukrainę". Podpompował
koła i pojechał: przejażdżkę po okolicy. Rower chodził ciężko, ale niebawem
ksiądz wyjechał poza wieś i wspiął się na wzgórze. Niedaleko od szosy leżał
cmentarz. Duchowny zsiadł z roweru i, prowadząc go, wszedł przez uchyloną
żelazną bramę . Zaskoczyło go to, co zastał na cmentarzu. Jedynie ni liczne
grobowce byty jako tako zadbane. Miejsca więks ści pochówków zaznaczały jedynie
kopczyki ziemi, zaroś-
śnięte trawą z powbijanymi krzywymi drewnianymi krzyżami. Usiadł na
rozklekotanej ławce i ścisnął głowę dłońmi.
Coś mu się tu nie zgadzało. Cmentarz nie był podobny do żadnego z tych, które
widział poprzednio. Wyglądał na zupełnie opuszczony. Proboszcz podniósł głowę i
spostrzegł przed sobą świeży kopczyk ziemi. Podszedł do niego i przyjrzał się
tabliczce przybitej jednym gwoździem do drewna. Jego poprzednik, rezydent tej
parafii. Zmarł w wieku dwudziestu sześciu lat. Jego nazwisko nic mu nie mówiło,
choć znał je z listu biskupa. Poniżej tabliczki ktoś przypiął zardzewiałą
pinezką kawałek papieru, przypominający z grubsza wizytówkę. Wizytówkę,
wydrukowaną dziecięcą drukarką na szarym papierze pakowym i wyciętą krzywymi,
tępymi nożyczkami.
Do Wynajęcia.
Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. Jakub Wędrowycz
Poniżej widniał adres, który nic proboszczowi nie mówił. Poskrobał się po
głowie, po czym zdjął kartkę z krzyża i zajrzał na jej drugą stronę.
Straszliwymi kulfonami naniesiono krótką, a treściwą informację.
Do aktualnego proboszcza. Jego zabili. Sprawdź w teczkach. Tam znajdziesz
odpowiedź.
Schował kartkę do kieszeni. Wkrótce wrócił na plebanię. Gospodyni przedstawiła
mu kościelnego, wyjątkowo ponurego typa z mordą zawodowego mordercy. Jego rysy
przypominały rysy gospodyni do tego stopnia, że wydawali się być rodzeństwem.
Rozmowa była krótka i ponura.
Kościelny stwierdził, że pęknięcia murów są stare i nic się nie dzieje. Pomysł
wykopania studni dla odwodnienia krypt skwitował bezczelnym uśmieszkiem i
oświadczył, że
255

płacą mu tylko tyle żeby nie zdechł, więc on sobie nie dokładał obowiązków.
Ksiądz wszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi i zasłonił okno. Zapalił światło,
odsunął \ ko. Kawałek podłogi pod łóżkiem dał się bez więc wysiłku wyjąć.
Duchowny odsłonił masywne drzwiczki dużego sejfu wpuszczonego w podłogę. Znał
kod. Po chwili drzwiczki ustąpiły. Pochylił się nad ciemnym wnętrzem i ni.
Znajdowały się w niej tekturowe teczki. Było ich ok setki. Wyjmował je i układał
obok na podłodze. Pod tęcz mi leżało jeszcze metalowe pudło, zawierające
dokumenty związane z ustanowieniem parafii oraz spory worek z czymś ciężkim.
Wysypał jego zawartość na podłogę. Plastikowe torebki wypełnione były złotem.
Sztabki i monety posiadały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i
on się uczył. Rezerwa na wypadek wojny, rezerwa sieroty w wypadku wojny,
bieżąca działalność misyjna, świętopietrze, podatki dla kurii. W niedużym
czarnym zeszyci! starannie zapisano każdą pozycję. Musiał to przeliczyć jakiejś
wolnej chwili. Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umieścił go w sejfie. W
oddzielnej teczce ze skóry znajdowała się cienka paczka kanadyjskich dolarów.
Wrzucił je do sejfu, po czym zabrał się za lekturę. Jego poprzeć bardzo
starannie prowadził ewidencję. Teczki opatrzone napisami wykonanymi kopiowym
ołówkiem. "Ród wymarły, "Ród przeniósł się do..."- tu następowała nazwa
parafii. Rodziny, których członkowie wstąpili do Świadków Jehowy, także były
zaznaczone za pomocą namazanych j teczkach fioletowych trójkątów. Na szczęście w
parafii zarazy nie było dużo. Na jednej teczce odkrył znak cyrkla kątownika.
Ktoś z nich wstąpił do masonów. Gdzieniegdzie widniały czerwone gwiazdki, ci
mieli sympatie lewicowe.
Na kilku widniały sierpy i młoty (członkowie gminnej organizacji PZPR). Niemal
wszystkie teczki oznaczone zostały ponadto dziwnym rysunkiem czegoś w rodzaju
litery pi i przekreśloną rzymską jedynką. O ile wszystkie poprzednie symbole
były mu znane należały do wyuczonego w seminarium kodu do oznaczania teczek, o
tyle te niewątpliwie były produktem umysłu jego poprzednika. Poskrobał się po
głowie, po czym rozsznurował jedną z nich. Zawartość teczki była zwyczajna do
znudzenia. Drzewo genealogiczne rodziny, karty ewidencyjne wszystkich jej
członków, także wypełnione szyfrem. W kartach było wszystko. Data pierwszych
komunii, późniejsza częstotliwość przystępowania do sakramentów, wreszcie data
śmierci i ilość mszy odprawionych za pokój duszy zmarłego. Tego ostatniego nie
było. Zaraz za datą pogrzebu naniesiono za pomocą czerwonej kredki inną datę.
Czerwona data zaopatrzona była w mały czerwony znak zapytania. Zdziwił się
nieco. Z sejfu wygrzebał księgę przychodu i rozchodu parafii. Zagłębił się w
lekturze. Wpływy z niedzielnej tacy były minimalne. Ślubów najwyraźniej prawie
nie udzielano. Większość ludzi została pochowana bez udziału księdza.
- Co to może być? - Zdziwił się.
Mszy za zmarłych prawie nie odprawiano. Czytał księgę coraz bardziej zdumiony.
Parafia musiała stać cały czas na krawędzi bankructwa. Jedyny poważniejszy
dochód pochodził ze sprzedaży sprowadzonych bezcłowe samochodów. Uzyskane
fundusze poszły na remont dachu kościoła, opłacenie organisty, kościelnego i na
KUL. Zgromadzenie tej odrobiny złota zakrawało w tych warunkach na cud. Raz
jeszcze wyjął zeszycik załączony do rezerwy. Przekartkował go. Większość monet
trafiło do worka jeszcze przed
257

pierwszą wojną światową. Najnowszym wpisem były cztery sztabki po dziesięć gram.
Zestawienie dat pozwoliło ustali że zakupiono je z pieniędzy za sprzedane
samochody. Prze rżał jeszcze kilka teczek, ale nie wyjaśnił zagadki. Schował je
i zamknął sejf.
Siadł na chwilę na łóżku i oparł się o ścianę. Nagle poczuł chłód. Skąd ten
tajemniczy Jakub Wędrowycz wiedział o teczkach? Przecież nikt nie wiedział. Za
wyjątkiem proboszczów. Ewidencja wiernych była ściśle ukrywa przed maluczkimi.
Włączył komputer. System zapytał gc hasło. Na początek sprawdził, czy nie jest
zapisane cienkim ołówkiem na obudowie lub odwrotnej stronie klawiatury. Nie było
go tam. Spróbował z imieniem zmarłego, potem wpisał nazwę parafii. System
odrzucał jego próby. Wpisał imiona świętych, których obrazy wisiały w kościele.
Nadal nic. Wreszcie, w desperacji, wpisał imiona kilku upadłych aniołów i
wybitnych działaczy partyjnych. To ta nie pomogło. Wyjął ze swojej walizki
dyskietkę systemom i zresetował komputer. Tym razem powiodło mu się lepi" Wszedł
do systemu. Wyświetliła się lista plików. Jego poprzednik odwalił tu mrówczą
pracę wpisując w pamięć i szyny zwartość kronik i ksiąg parafialnych. Zapewne i
które leżały wszędzie wokoło. Westchnął i postanowił wejść w pierwszy plik z
brzegu.
System zapytał go ponownie o hasło, a potem zrobił automatyczny reset. Duchowny
poczuł zmęczenie, czoło. Wyłączył złośliwą maszynę. Poskładał papiery, tworząc z
nich jeden wielki stos. Wreszcie położył się na łóżku. Usłyszał podejrzany
szelest spod poduszki. Sięgnął ręfc wyciągnął zeszyt obłożony w ceratę. Otworzył
go. Na pierwszej stronie widniał napis: "Sprawy do Załatwienia."
Zaczął go machinalnie kartkować. Zaraz na początku wspomniano o dachu kościoła.
Jako sposób finansowania remontu wpisano "samochody". Domyślił się, o co
chodziło. Strona została skreślona na czerwono i nosiła adnotację "Załatwiono".
Na następnej była wymiana instalacji elektrycznej w kościele i na plebanii. To
także zostało sfinansowane, z pieniędzy za czyjś pogrzeb i pieniędzy
zaoszczędzonych na zakupie węgla na zimę. Na następnej było coś o wielodzietnej
rodzinie, której dwie latorośle wybierały się do liceum. W rubryce "Sposób
finansowania" wpisano "Różańce". Podobna adnotacja znajdowała się kawałek dalej,
w miejscu, gdzie proboszcz zanotował konieczność wzmocnienia pękniętego
fundamentu koło kaplicy.
- Co też mogą oznaczać te różańce? -Zdziwił się ksiądz Markowski. - Podatek od
kółek żywego różańca?
Niespodziewanie skojarzył, o co chodzi. W ubiegłym roku pisała o tym lewicowa
prasa brukowa. Grupa pomysłowych duchownych reperowała budżety swoich parafii,
sprowadzając kawę. Dla uniknięcia cła, w papierach wpisywano, że kawa posłuży
celom misyjnym. Z jej ziaren miano rzekomo produkować różańce. Sprawa rypła się,
gdy jeden z pomysłodawców sprowadził tira kawy, która była mielona... Uśmiechnął
się. Wyszedł z pokoju i odszukał gospodynię.
- Ile mamy węgla na zimę? -Zapytał.
- A tam, taki wągil. Musi, co z pół metra. Nijak nie starczy.
Zapisał sobie w zeszycie, że musi kupić węgla. Jak się okazało wymiany wymagała
także kanalizacja. Pomyślał, że warto by założyć francuskie szambo biologiczne.
Ostatecznie, Kościół powinien, poza wartościami duchowymi, siać
259
także ziarna postępu cywilizacyjnego. Zanotował sobie to J na następnej stronie
i wyszło mu, że deficyt sięga już ponad czterech tysięcy złotych. Czterdzieści
tac, albo i lepiej. Westchnął ciężko. Może kuria udzieliłaby mu kredytu albo
wręcz dofinansowania? Chciał napisać list w tej sprawie, ale komputer był
nieczynny. Zablokowany. Siadł i zrobił to ręcznie. J Poprosił o dofinansowanie
lub przysłanie przynajmniej węgla, gdyby udało się go gdzieś taniej kupić.
Ponadto poprosił o przysłanie informatyka celem odblokowania komputera.
Kolację zjadł skromną. Gospodyni najwyraźniej nie umiała gotować. Chleb był
nieco zatęchły, a wędliny z pewnością pamiętały czasy jego poprzednika. Pod
koniec posił-1 ku zmusił się do jedzenia jedynie wysiłkiem woli. Powtarzał w
myślach starą, mądrą sentencję: "Lepiej niech grzeszne ciało pęknie, niż by
miały się zmarnować dary Boże". Zjadłszy, położył się spać. Czuł się zmęczony.
W środku nocy obudziło go walenie w szybę. Zerwał się z łóżka i otworzył okno.
Na zewnątrz stał jakiś malowniczo obdarty typ w czarnej kurtce mundurowej SS i
rudej papasze na głowie.
- No, o co chodzi? - Zapytał rozespany kapłan.
- Mój przyjaciel umiera. Potrzebuje księdza. Mam motor - wyrzucił z siebie
dziwny gość.
- Minutę!
Wciągnął na siebie sutannę i porwał małą walizeczkę zawierającą potrzebne
przybory. Zatrzasnął drzwi i wybiegł przed plebanię. Dziwny przybysz siedział na
równie jak on J sam starym i zdewastowanym motorze.
- Proszę siadać do przyczepki - polecił. Ksiądz zdążył się ulokować i motor
ruszył z rykiem silnika.
260
- Tam jest kask - powiedział kierujący.
- A pan?
- Mi nie trzeba.
Wymacał coś kulistego i, ku swojemu zdumieniu, wydobył z przyczepki kask
strażacki. Założył go na głowę. Motor nabierał szybkości.
- Kim pan jest? - Zainteresował się duchowny.
- Wołają mnie Jakub Wędrowycz.
- Znalazłem kartkę od pana.
- Później - głos jego dziwnego towarzysza utonął w ryku torturowanego silnika.
Motor pędził bezdrożami, przeskakując rowy i miedze. Przez chwilę, gdy pędzili
po jakiejś szosie, reflektory nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu oświetliły
twarz Wędrowycza. Na obliczu tym malowało się szaleństwo i ekstaza. Jakub dodał
gazu. Motor pędził teraz z szybkością tak oszałamiającą, że księdzu wydawało
się, iż w ogóle nie dotyka ziemi. Wreszcie gwałtownie zaparkowali przed walącą
się chałupą, leżącą wysoko na wzgórzach. Jakub zeskoczył na ziemię.
W drzwiach stanęło kilka osób. Ksiądz się przestraszył. Wyglądali strasznie.
Ubrani w byle co, przygarbieni, o twarzach noszących piętno grzechu. Nigdy nie
przypuszczał, że to może być aż tak widoczne. Zapewne była to cecha
charakterystyczna okolicznej ludności, wszyscy mieli trochę małpie rysy.
- Czego? - Zapytał najstarszy z nich spluwając Jakubowi pod nogi.
- Przywiozłem księdza do Mychajły. Facet splunął ponownie i wykonał wysoce
obraźliwy gest.
261
- On tego chce - powiedział Jakub z naciskiem.
- Wynoście się - powiedział jeden z młodszych. Jakub wyciągnął zza pasa
siekierę, a potem snął z rękawa kawał łańcucha krowiaka.
- No co? - Zagadnął trzeci z nich. Jego twarz do tego stopnia przypominała mordę
małpy, że duchowny zdziwił się słysząc ludzki głos.
-Mychajło sobie tego życzy - powiedział Jakub z naciskiem.
Za jego plecami pojawiło się jeszcze dwu. Jeden miał w ręce sztachetę. Ze
sztachety sterczały dwa gwoździ|
- Padnij - powiedział Jakub do księdza.
Markowski posłuchał natychmiast. Rozległ się Wędrowycza i łańcuch zatoczył w
powietrzu krąg. W kiepskim świetle padającym z zawieszonej nad drzwiami żarówki
zalśnił jak błyskawica. Ksiądz Paweł się podniósł. Trzej przeciwnicy leżeli na
ziemi. Jeden trzymał się twarz w dłoniach i skowyczał. Drugi spoczywał kawałek
dalej, z własną sztachetą wbitą w bebechy, ale wyglądało na to, że niespecjalnie
głęboko. Trzeci usiłował właśnie wstać na czworaki. Jakub kopnął go w twarz
kaloszem i wróg opadł na ziemi Egzorcysta amator podniósł z ziemi siekierę.
Podszedł drzwi.
- Lepiej otwórzcie - powiedział. Z wnętrza dobiegł odgłos przesuwania czegoś
ciężkiego. Jakub zawył ponownie i zaczął rąbać drzwi.
- Czy tak można? - Zagadnął ksiądz. - Chyba nas nie chcą.
- Oni nie, umierający tak.
Drzwi padły. Za drzwiami stał ciężki kredens. Jakut
rąbał z furią i niebawem usunął przeszkodę. Zapalił latarkę.
poświecił do środka. Z pokoju na wprost wyjrzał najstarszy wróg z dubeltówką w
dłoni. Egzorcysta zbił duchownego z nóg. Kula przeleciała im nad głowami.
Wyciągnął z kieszeni odrapany rewolwer i oddał kilka strzałów do środka.
Dubeltówka odezwała się ponownie. Poderwał się z ziemi i wskoczył do wnętrza.
Księdza dobiegły odgłosy gwałtownej bijatyki. Wstał, otrzepał sutannę i zaczął
chyłkiem wycofywać się w stronę szosy. Odgłosy bijatyki urwały się. Przez
połamane deski przeskoczył Jakub.
- Droga wolna - powiedział dumnie.
- Chyba...- zaczął Markowski, ale oczy egzorcysty zwęziły się nagle w szparki, a
w jego dłoni błysnęła broń.
- Do środka - powiedział tak jak do konia, łagodnie, ale z naciskiem
wykluczającym nieposłuszeństwo.
Weszli. Stary leżał pod ścianą i wyglądało na to, że usiłuje dojść do siebie.
Potrząsał głową, ale na jego twarzy nie było oznak, że to pomaga. Jakub kopnął
drzwi. Były zamknięte. Strzelił pod klamkę, a potem kopnął je jeszcze raz.
Znaleźli się w pokoju. Przy łóżku, na którym leżał jakiś starzec, stało trzech
ponurych facetów.
- Spadać - powiedział Jakub.
Zamiast zastosować się do prośby, skoczyli na niego. Łańcuch uderzył na krzyż.
Zostali sprowadzeni do parteru. Resztę załatwił kaloszami. Po chwili przestali
zdradzać oznaki życia. Wypchnął ich na korytarz i zamknął drzwi. Następnie
przesunął ciężką szafę, a drugą zasłonił okno. Podszedł do leżącego na łóżku.
- Mychajło, to j a, Jakub.
- Jakub, kumplu, myślałem, że już cię nie doczekam.
- Przyprowadziłem księdza.
- Dziękuję.
263
- Proszę teraz go wyspowiadać - powiedział do duchownego. - A ja popilnuję
drzwi.
Chory mówił z wysiłkiem, powtarzając kanon spowiedzi. Wreszcie dotarł do części
poświęconej grzechom.
- Zgrzeszyłem przeciw pierwszemu przykazaniu - powiedział z wysiłkiem.
A potem oczy wywróciły mu się do góry i skonał.
- Za późno - powiedział egzorcysta i opatrzył swoją wypowiedź przekleństwem.
- Nie, chciał się wyspowiadać, będzie mu zaliczone uspokoił go ksiądz.
- Jeśli tam, na górze - egzorcysta zazezował na sufit
- Jeśli tam go chcieli, to nie mogli poczekać?
- Nie nam o tym roztrząsać.
- Dobra. Bierzemy ciało i wychodzimy.
- Zaraz, po co nam ciało?
- Żeby je po chrześćjańsku pochować, oczywiście!
- A rodzina?
- Rzeczywiście. Zapomniałem o tej hołocie, ale jeśli spróbują go zatrzymać, to
wystrzelam im dziurki w uszach na kolczyki.
- Ale czy oni nie zadbają o pochówek?
- O, jak cholera. Sam ksiądz widział.
- Zaraz. To, że nas nie lubią, o niczym nie świadczy. Egzorcysta podszedł blisko
niego. Stali twarzą w twarz.
- Pokój jest zbyt mały i słyszałem, co mówił. Zresztą, znałem jego grzechy.
- To znaczy?
- Oni złamali pierwsze przykazanie. I nie tylko oni. Ale do kościoła chyba go
przyniosą. Możemy iść.
Duchowny ruszył w stronę drzwi.
- Nie tędy.
Odsunął szafę, blokującą dostęp do okna. Wybił kolbą szybę.
- Słuchajcie - powiedział do tych, którzy czaili się w mroku.- Nie ma już
powodu, żebyście na nas polowali. Mychajło nie żyje i zdążył się wyspowiadać.
Liczę do pięciu, a potem wychodzimy. Każdy, kto znajdzie się w zasięgu mojego
wzroku, umrze.
W odpowiedzi nadleciał kamień. Trafił go w twarz, ale on jakby tego nie poczuł.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć! - Policzył głośno, a potem wyjął z kieszeni
granat i wyrwawszy zawleczkę, wyrzucił za okno. Wybuch oświetlił walące się
zabudowania, a podmuch wybił resztę szyb. Jakub skoczył oknem, a potem pomógł
wydostać się duchownemu, który zaplątał się w sutannę. Pod ich nogami leżało coś
miękkiego. Chyba ciało. Obiegli budynek dookoła. Motor płonął.
- Cholera - zawył Jakub - Przegięliście pałę. Na ziemię - rozkazał duchownemu.
Z przytroczonej do pasa sakwy wydobył kilka lasek dynamitu z lontami. Laski
wsadzono fachowo w metalowe rurki. Zapalił pierwszy lont i wrzucił ładunek przez
wyłamane drzwi do wnętrza domu. Eksplozja podrzuciła do góry dach i spowodowała
popękanie ścian. Kolejną laskę wyekspediował silnym rzutem w stronę stodoły.
Złożyła się jak domek z kart. Nadal nikt się nie pojawiał.
- Dobra, wynosimy się - rozkazał leżącemu.
Ruszyli szybkim krokiem. Przed nimi wyrósł płot od ogrodu. Ustąpił pod ciosem
siekiery. Zaraz za ogrodzeniem stał stary volkswagen "garbus". Wędrowycz wywalił
siekie-
265
rą szybę, otworzył drzwiczki, rozbił stacyjkę i zwarł na krótko | druty. Silnik
zagrał.
- Proszę wsiadać - zachęcił.
- Ale to kradzież. Ja...
- Ksiądz nie będzie miał grzechu, bo to pod przymusem - w ciemności znowu
błysnęła odrapana lufa.
Ruszyli ze znaczną szybkością przez podwórko. PQ| drodze Jakub cisnął w otwarte
drzwiczki jakiejś szopy trzecią, ostatnią laskę dynamitu. Wygasił światła i
wyjechał na polną drogę. Szopa przestała istnieć. W oddali widać było błyskające
niebiesko światełko. Zbliżało się.
- Cholerne gliny - mruknął i dodał gazu.
- Mogę uzyskać wyjaśnienia? - Zagadnął ostrożnie ksiądz.
- A co tu wyjaśniać? - Zdziwił się egzorcysta. - Z hołotą trzeba na ostro.
- Napisał pan, że wszystko jest w teczkach. Co to znaczy?
- Pański poprzednik widział za dużo. Zabili go.
- O tym słyszałem. Nie udało się ustalić, kto.
- Jest taka mądra maksyma po łacinie. Nie pamiętam, jak to szło, ale sens jest
taki, że ten jest winny, kto odnosif korzyść. Zalał im sadła za skórę. Dlatego
musiał zginąć.
- A policja?
- Ta sama sitwa. Swoich nie ruszą. Gdybym był potrzebny...
- Mam adres.
- Tam na razie nie będę mieszkał. Z pewnością mnie poznali. Raczej przyczaję się
gdzieś na jakiś czas. Gdybym był potrzebny, to proszę zadzwonić do Semena
Korczaszki
w Wojsławicach. Telefon numer sto dziesięć. Tak, jak w tym enerdowskim filmidle
o ichnich glinach. Zatrzymał się przed plebanią.
- Do zobaczenia. W razie, czego jestem do dyspozycji.
- Ale, o co tu chodzi?
- Wkrótce sam się dowiesz.
Silnik ryknął i samochód zniknął w ciemności.
- "Gdyby ludzie znali ciężar prawdziwej wiary byłoby więcej ateistów" - ksiądz
zacytował w zadumie zasłyszane kiedyś zdanie.
A potem przypomniał sobie, jak jego dziwny towarzysz rąbał drzwi siekierą po to,
aby umierającemu przyjacielowi umożliwić odbycie spowiedzi, i poczuł mimowolny
szacunek. Sam chyba nie zdobyłby się na taki czyn. Wszedł do swojego pokoju.
Zamknął drzwi i otworzył sejf. Szukał teczki Jakuba Wędrowycza, ale nie znalazł.
Dopiero potem przypomniał sobie, że przecież Wojsławice leżą w sąsiedniej
parafii. Westchnął jeszcze raz i położył się spać.
***
Kurki dziobały okruszki ze śniadania. Ksiądz Markowski patrzył na nie z
rozczuleniem. Nocne wypadki zatarły mu się nieco w pamięci. Prawie zdołał w
siebie wmówić, że to był tylko koszmarny sen. Wieś w dziennym świetle wyglądała
uroczo. Typowa ulicówka, ciągnąca się kilometrami, leżąca w dolinie. Pola
wspinały się na wzgórza, by skryć się w gęstych lasach. Wzdłuż drogi rosły
topole. Była jesień. Drogą przejechał ciągnik. Sobota. Jutro odprawi pierwszą
mszę. Westchnął z lubością. Już lubił tę wieś.
267

Na podwórko wtoczył się radiowóz. Samochód;! zniszczony, podwozie trzymało się
chyba tylko na war rdzy. Był ubłocony i miał brudne szyby. Wysiedli z i dwaj
faceci. Właściwie to nie wyglądali na gliniarzy, przypominali dwa małpoludy
wciśnięte w byle jak w mundury. Byli do siebie podobni jak rodzeni bracia i w
pewien sposób przypominali ludzi, z którymi bił się w Jakub. Mieli wyraźne grube
wały nadoczodołowe, przypłaszczone nosy, wystające kości policzkowe i cofnięte
brody.
- Ksiądz Markowski? - Upewnił się pierwszy malj lud. - Jestem tu posterunkowy.
Wołają mnie Józwa.
- Czym mogę służyć, poświęcić posterunek?
- My tu nie na głupoty przyszli tylko po zeznania - wyjaśnił drugi pitekantrop.
- Widzieli księdza ludzie w i jak się spaliła zagroda Bardaka.
- Owszem, dziś w nocy spowiadałem umierającego człowieka w jakiejś zagrodzie na
wzgórzach.
- Nu, a kto tam księdza zawiózł?
- Ponieważ nie wolno mi kłamać, zmuszony jest wykorzystać klauzulę o wolności
sumienia i odmawiam i szych zeznań - oświadczył z godnością.
- Że co? - Zdziwił się gliniarz.
- Znaczy, że nie powie - wyjaśnił mu pierwszy.
- Co, nie powie? - Zdenerwował się drugi, łapiąc | pałkę.
- Nu, ostaw - ostudził go Józwa. - To nie dóbr Trzeba się będzie po księdzu
przejechać - powiedział. - Idziemy. Ale jak dorwiemy transport tych waszych
różańców, będą bęcki. Urząd celny zawiadomimy, co tu wyrabiać Zakichana czarna
mafia.
Wsiedli do radiowozu i odjechali.
Ksiądz wrócił do swojego pokoju i w zadumie zaczął kartkować zeszyt z zapisami
machinacji finansowych. Kilkanaście ostatnich kartek było pustych.
Niespodziewanie spostrzegł, że są oznaczone w rogu maleńkim znaczkiem,
przedstawiającym dwójkę z przekreślonym ogonkiem. Szyfr. Coś, co zostało ukryte.
Powąchał zeszyt. Leciutki, ledwie wyczuwalny zapach cebuli przebił się przez woń
starego papieru. Uśmiechnął się lekko. Sok z cebuli. Najprostszy atrament
sympatyczny. Poszedł do gospodyni i pożyczył od niej żelazko. Przeprasował
starannie kartkę. Linie narysowane sokiem szybko pociemniały. Oddał żelazko i
zagłębił się w lekturze.
Zapisek opatrzony został datą. Datą sprzed tygodnia. Ten, który go zostawił miał
żyć jeszcze dwa dni.
Do mojego ewentualnego następcy. Wydaje mi się, że wiem, o co chodzi.
Przeanalizowałem wszystkie dostępne dokumenty. Ta parafia to miejsce zesłania
dla księży o nieco bardziej liberalnych poglądach. Czas pobytu na tym probostwie
wynosi w przybliżeniu około roku. Zawsze kończy się śmiercią. Trzy wyjątki w
ciągu ostatnich dwustu lat. Za każdym razem okres przebywania wyniósł
wielokrotnie za dużo. Od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat. Zapewne księża
pokumali się z tą hołotą. Kuria położyła krzyżyk na tej ziemi i tych ludziach.
Są za słabi, żeby nakazać ich eksterminację, choć to chyba jedyny sposób
pozbycia się tej zarazy. Czuję jak wokoło mnie zaciska się pętla. Wiem już jak,
nie wiem jeszcze, dlaczego przymykają na to oczy. Parafia jest deficytowa. Oni
chcą, żeby kościół popadł w ruinę i żeby można go było zamknąć. Tu zachodzi
zbieżność interesów kurii i ich. Zawiozłem zdjęcia znajomym archeolo-
269
gom. Oni twierdzą, że to rzadkie nagromadzenie cech recesywnych. To, na dobrą
sprawą, rasowi neandertalczycy, wiem jeszcze, jak to możliwe. Jest ich siedem
klanc Wędrowycz twierdzi, że stary Mychajło się wyłamuje. Tr. ba by z nim
pogadać, ale on już nie wychodzi z domitf wejść do środka, to znaczy narazić się
na pewną śmierć. |Na tym zapiski się urywały.
- Neandertalczycy? - Zdziwił się ksiądz. - Oni rzeczywiście tak wyglądali... I
znał Wędrowycza.
Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał raj mer domu emerytowanych księży
w Lublinie. Poprosił telefonu ojca Rogowskiego.
- Słucham? - Rozległ się w słuchawce głos starej spowiednika.
- Paweł Markowski się kłania.
- Witaj, chłopcze. Jakie to problemy zaprzątają twoją głowę?
- Szukam odpowiedzi na kilka pytań. Dostałem właśnie własną parafię...
- Gratuluję. Jak ci idzie?
- Tu dzieje się coś dziwnego. Nie wiem, co. Cała i Dębinka...
- Zrobili cię proboszczem w Dębince Dworskiej?
- Tak.
- Co przeskrobałeś?
- Egzorcyzmowałem punków w Jarocinie. Więc, jest tu coś?
- Mało powiedziane. Tam się umiera. Dziwnie szybko. I mało, który proboszcz
zmarł naturalną śmiercią. Gdy ja studiowałem w seminarium, a było to ponad
sześćdziesiąt
lat temu, chodziły słuchy, że to przeklęte miejsce. Ilu miałeś wiernych w
niedzielę na mszy?
- Jeszcze nie odprawiałem. Dopiero, co osiadłem.
- Hy. To się zdziwisz. No, nie ważne. Musisz uważać na dawnych mieszkańców tej
dziury. Na autochtonów.
- To są jacyś nowi?
- Tak. Przesiedleńcy zza Bugu. Starych rozpoznasz od razu. Tacy mocno małpowaci.
Jakby cofnięci w rozwoju. Wielopokoleniowe chroniczne niedożywienie i
alkoholizm, jak sądzę. Uszkodzenia genotypu. Siedem albo osiem rozgałęzionych
rodzin. Wyjątkowo odporni na Słowo Boże.
- Mam jeszcze drugi problem. Grasuje tu niejaki Jakub Wędrowycz...
- Racja. Wojsławice blisko. Hę, hę. Stary Jakub.
- No, właśnie. Kto to jest?
- Jakub? Wszechstronny specjalista. Najlepszy cywilny egzorcysta w kraju. To
znaczy, tak długo, jak długo jest trzeźwy, a raczej nie często mu się to zdarza.
Czasami Kościół po cichu korzysta z jego umiejętności.
- Na, czym one polegają? Co on potrafi?
- Jest taki dowcip o wypędzaniu diabła belzebubem. To z grubsza na tym polega.
Wydaje się, że ciemne moce nie są w stanie wytrzymać w jego towarzystwie. Dwaj
księża, którzy próbowali go spowiadać, doznali szoku.
- To brzmi niezbyt zachęcająco.
- E, nie jest tak źle. To po prostu obłąkany alkoholik i socjopata. Łamie
wszelkie możliwe przepisy z czystej radości, jaką daje mu ich łamanie. Ale
swoich nie skrzywdzi.
- Swoich?
271

- Jeśli zaproponował ci swoją opiekę, to możesz spokojnie. Włos ci z głowy nie
spadnie. A jeśli poprosisz o pomoc, to udzieli.
- Hmm. Jeszcze jedno pytanie.
- Wiem, jakie. O co tutaj właściwie chodzi? Ta parafia jest skazana. Istnieje
pięćset lat. Niedawno doszli do wniosku, że czas się dopełnił i należy się
poddać.
- Nie rozumiem.
- To wszystko, co mogę ci powiedzieć.
W słuchawce rozległ się dźwięk, świadczący o przerwaniu połączenia. Wrócili
gliniarze. Tym razem na dachu radiowozu mieli przymocowaną trumnę, zbitą byle
jak z desek... Z radiowozu wygramolił się Józwa. .
- Nu, ociec, trza go pochować po chrześcijańsku powiedział bez wstępów.
- Wnieście do kościoła - powiedział spokojnie - Zaraz poszukam katafalku. Msza
chyba jutro rano?
- Wolimy dziś wieczorem - odezwał się drugi z gliniaki rży. Mówił niewyraźnie,
jakby dźwięki ludzkiej mowy rodziły mu się głęboko w gardle. - Jutro niedziela.
Nie chcemy przeszkadzać.
Kiwnął głową.
- Ile to będzie kosztowało? - Zapytał Józwa. Może sprawił to ton jego
wypowiedzi, ale ksiądz nieoczekiwanie poczuł dziwną pewność, że jeśli poda sumę,
zbyt wygórowaną to natychmiast zostanie zabity tymi owłosionymi łapami.
- Nie ma cennika. Płaci się, co łaska - powiedział. -Powinny minąć trzy dni...
- Mamy akt zgonu - powiedział ten drugi. - Zakopać wieczorkiem i zapomnieć.
- Ale to cała ceremonia...
- Będziemy wszyscy - przerwał Józwa. - Odpowiada na piątą?
- Oczywiście.
Dwaj gliniarze zarzucili sobie trumnę na ramiona i zanieśli ją do świątyni.
Dźwignęli ją bez wysiłku, jak gdyby nic nie ważyła. Pobiegł przodem, otworzył
drzwi i z piwnicy przyniósł katafalk złożony z kilku części. Zmontował
podwyższenie, a gliniarze postawili na nim trumnę. Wyszli z kościoła i zaraz za
bramą zawyli syreną. Tak jakby zwoływali swoich.
Ksiądz oparł głowę o kamienny portal kościoła.
- Jestem chyba przewrażliwiony - powiedział sam do siebie.
Popatrzył w zadumie na mur budowli. Pęknięcie pod oknem było paskudne. Zagryzł
wargi. Fundament osiadał. Trzeba zrobić odkuwkę, włożyć stalową szynę i zalać
cementem, a szczelinę zamurować. Tylko, za co? Wszedł do wnętrza i popatrzył w
zadumie. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że coś jest nie tak.
Podszedł do jednego z bocznych ołtarzy i przesunął ręką po poczerniałym drewnie.
Ołtarz wyglądał na bardzo wiekowy, ale dotyk rozwiewał złudzenia. Drewno było
dość nowe. Tandetnie oszlifowane, miało zadziory i pociągnięto je czarną bejcą a
potem nawoskowano. Przyjrzał się gotyckim rzeźbom zdobiącym ołtarze. Nie
trzymały zbyt dobrze kanonu. Falsyfikaty. Pod trumnę wsunięto kopertę. Wyciągnął
ją i przeliczył zawartość. Średnia miesięczna. Dobre i to. Węgiel na zimę. Ale
remont fundamentów trzeba by przeprowadzić zanim nadejdą mrozy. Warto by
ściągnąć inspektora nadzoru budowlanego, żeby określił stopień uszkodzeń.
273
Może wojewódzki konserwator zabytków mógłby pomóc?! Westchnął. Zamknął świątynię
i wyszedł. Musiał się przygotować. Do piątej wcale nie zostało zbyt wiele czasu.
***
Zebrali się chyba w komplecie. Siedzieli w ławkach jakby kije połknęli. Msza za
zmarłego ich nie interesowała;! Wykonywali wprawdzie wszystkie konieczne ruchy i
odmawiali modlitwy tam gdzie było trzeba je odmówić, ale Paweł nie mógł pozbyć
się wrażenia, że w ich pozie jest fałsz. Tak jakby przyszli, żeby pokazać,
jakimi to gorliwymi są katolikami. Patrzył na nich i z każdą chwilą ogarniało go
cór większe zdumienie. Przekleństwo, piętno grzechu, czy cc to było, dotknęło
ich w różnym stopniu. Obaj gliniarze wydawali się prawie normalni w porównaniu z
niektórymi członki karni klanu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że oto odkrył
zaginione ogniwo. Zwłaszcza trzej młodzieńcy, siedzący nil samym przedzie,
wywoływali w nim szok swoim wyglądem,| Mieli owłosione łapska wielkie jak
łopaty, a z dziurek w spłaszczonych nosach sterczały kępki czarnego włosia.
Wyglądało to ohydnie. Ledwo zdążył zakończyć, już kilka silnych rąk porwało
trumnę i ruszyło do wyjścia. Spieszyło im się jak diabli. Pospiesznie zamknął
kościół.
Kościelny gdzieś zniknął. Ksiądz dogonił ich tuż koło bramy cmentarza. Dół
czekał. Może należałoby napisać grób ale to nie był grób. Dziura w ziemi głęboka
na dwa metry O; nieregularnym kształcie, przypominała głodną gardziel.
- Hej, hop! - Zawył stary i cisnęli trumnę w dół.
Ksiądz mało nie zemdlał, słysząc, jak zwłoki przemieściły się wewnątrz skrzyni.
- No!- Przynaglił go ten najstarszy.
Zdążył wypowiedzieć sakramentalną formułę o obracaniu się w proch i poświęcić
mogiłę, gdy małpowaci porwali za łopaty i zasypali grób. W kopczyk ziemi wbili
zbity byle jak z desek krzyż i rozeszli się bez słowa.
Ksiądz opadł bezsilnie na kamienny nagrobek obok... Z krzaków wyszedł Jakub
Wędrowycz. Stan jego stroju wskazywał na to, że spędził w tych krzakach całą
noc.
- Nu, i jak się podobało? - Zapytał.
- Słyszałem, że Świadkowie Jehowy tak robią. Zakopać i do widzenia, ale nie
sądziłem...
- Świadki nie pokazują się tu od lat. Boją się.
- Dlaczego?
- Pamiętaj, z czego się spowiadał. Jakub wyciągnął z krzaków dwa szpadle.
Wręczył jeden księdzu.
- Nu, nie ma się, co zasiadywać.
- Chwileczkę, co pan zamierza zrobić?
- Pochowamy go pod kościołem. Lepiej, żeby tu nie zostawał.
- Ale oni...
- Oni się nie liczą. Jeśli go nie wykopiemy, to wrócą po niego w nocy. A tego
przecież nie chcemy.
- Proszę o dodatkowe wyjaśnienia.
- Mają własne miejsce grzebania. I własne obrzędy. Do dzieła.
- Odmawiam. To byłaby profanacja. Zresztą, nie ma dowodów. Trochę są
upośledzeni, ale...
- Więc spotkajmy się tu o północy, albo lepiej o jedenastej.
275
- Nie przyjdę. Nie ma, po co. On został pogrzebany! Znaj da go za pięćset lat
archeolodzy. Jakub prychnął.
- Myślałem, przysłali młodego i zdolnego. Myślałem, przysłali fachowca.
Pomyliłem się. Trudno, nie pierwszy raz w życiu.
Podniósł oba szpadle i oddalił się z godnością. Ksią wzruszył ramionami i wrócił
na plebanię. Włączył komputer. Maszyna zażądała od niego hasła. Wpisał ze
złości: WĘDROWYCZ
Program ruszył. Wszystkie aplikacje były aktywnej Ksiądz wywołał plik pod
tytułem RAPARCHIT.DOC.
Raport Architektoniczny dotyczący kościoła w miej scowości Dębinka Dworska.
Dla zbadania stopnia zniszczenia fundamentów przeprowadziłem cztery wykopy
sondażowe. W ich toku ujawniłem trzy rurki drenujące założone w sposób
wskazujący i celowe złe działanie. Rurki, zamiast odprowadzać wodę transportują
ją w pobliże ściany od północnej strony kościoła. Zbierająca się tam wilgoć
miała za zadanie uszkadzać fundamenty poprzez ich regularne podmywanie. Rurki!
założone zostały na kilka dni przed objęciem przeze mnie parafii.
Wnioski.
Hipoteza A: Miejscowe klany, negatywnie nastawione do instytucji Kościoła,
planowały jego stopniowe zniszczenie.
Hipoteza B: System zbudowano na polecenie Kurii w tym samym celu.
Zaniknął plik i otworzył kolejny. Był to spis wyposażenia świątyni. Raport
potwierdzał jego obserwacje. Całe
wyposażenie wymieniono na nowe, podrobione. Zapewne w tym celu, aby wraz ze
zniszczeniem budynku nie utracić tego, co cenne i zabytkowe. Potarł czoło, a
potem otworzył kolejny plik.
Dziennik Bazylego Swojaka 12 marca 1834
Chyba wiem już, o co tutaj chodzi, choć dysponować mogę zaledwie jedną nicią,
wiążącą fakt zniknięcia zwłok z cmentarza ze wzgórzem. To dziwne, że nikt nigdy
nie sprawdził, co naprawdę zawierają trumny w podziemiach, kościoła i dlaczego
groby na cmentarzu są puste...
Poderwał się, jak dźgnięty sprężyną. Groby na cmentarzu są puste. Co mówił
Wędrowycz? Że przyjdą w nocy go wykopać? Trumny w podziemiach kościoła. Złapał z
półki klucz i wybiegł z pokoju. Zmierzchało się. Kościół stał milczący i cichy.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zapalił światło. Przez chwilę męczył się z
drzwiami krypty, a potem przekręcił kontakt i, skacząc po kilka stopni, zbiegł
na dół. Wszedł między sarkofagi. Złapał za pokrywę pierwszego z nich i
pociągnął. Zaraz jednak zrezygnował. Pokrywa była kamienna i mogła ważyć
kilkaset kilogramów. Poszedł dalej, tam, gdzie w kupie, jedna na drugiej,
piętrzyły się trumny. Szarpnął za jedną z nich i ściągnął na ziemię. Od
uderzenia o posadzkę odpadło jej wieko. Szkielet wyglądał zupełnie normalnie.
Otworzył sąsiednią, a potem jeszcze jedną. Nic. Odwrócił się tam, gdzie karnym
szeregu stały trumny miasteczkowych notabli. Spróbował otworzyć pierwszą z nich,
ale wieko było solidnie przykręcone. Namacał w kieszeni nóż myśliwski. Wbił go w
szczelinę i podważył. Drewno poddało się z jękiem. W trumnie nie było ciała.
Leżało w niej jedynie kilka okręconych szmatami kamieni.
277

- Tylko waga się zgadzała - powiedział sam do siebie - To znalazł?
Otworzył kolejną. W tej, dla odmiany był wór z piaskiem. W trzeciej jakieś stare
cegły. W czwartej leżał szkielet. Szkielet był dość bogato odziany. Resztki
materiału mały się nadal na zwłokach. Duchowny pochylił się i grobu czaszkę.
Obracał ją przez chwilę w dłoniach. miała silnie zaznaczone łuki nadoczodołowe.
Kości policzkowe sterczały w postaci niemal guzów. Szczęka zakończona była
gładko. Potylica wysunięta silnie do tyłu. Obrócił j popatrzeć na nią z boku.
Czoło tego człowieka, póki musiało znajdować się pod wybitnie ostrym, małpim
Odłożył ją na miejsce, zamknął kościół i pobiegł na cmentarz. Jakub pracował i
na jego widok nie przerwał zajęcia. Krzyż stał oparty o drzewo. Grób otaczał wał
kopanej ziemi. Łopata Wędrowycza postukiwała już o wieko trumny.
- Jakub...
- No, i jak? Rozum do głowy?
- Sądzisz, że on jeszcze tam jest?
Egzorcysta amator wbił krawędź szpadla w wieko i depnął potężnie. Kilkoma
następnymi ciosami poszerzył otwór. W trumnie leżała owinięta w szmatę oś od
ciągnika
- Skąd wiedziałeś? - Zapytał, wygramoliwszy się górę.
- Zajrzałem do trumien w podziemiach kościoła. Większość była taka, a w jednej
znalazłem coś dziwnego...
Jakub otarł pot z czoła, potem wyjął z kieszeni piersiówkę i golnął kilka razy,
po czym podał księdzu. Paweł pociągnął jeden łyk, po czym go zatkało. Zanim
wstąpił seminarium, pijał różne rzeczy. Alpagę, jabole, różne
wynalazki produkcji swoich kumpli, ale czegoś takiego w życiu nie próbował. To
było gorsze od politury. Wprawdzie nie wiedział, jak politura smakuje, ale był
pewien, że znacznie lepiej.
- Przepraszam - powiedział Jakub, klepiąc go po plecach. - Może trochę za mocne.
- Co to jest? Rozpuszczalnik?
- Nie, to tylko mój bimber.
Wstał i podszedł z łopatą do sąsiedniego grobu, w którym spoczywać miały zwłoki
poprzedniego proboszcza. Wyrwał krzyż i troskliwie wetknął go w ziemię byle
gdzie, po czym zaczął kopać.
- Czy to potrzebne? - Zaniepokoił się Paweł.
- Niezbędne. Zresztą, to ciekawe.
Trumna tkwiła płytko. Odsłonił ją i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wieko,
zanim wbił pod nie łopatę. Trumna była pusta. Rzucił szpadel na ziemię.
- Chyba czas na nas - powiedział.
- Co mamy zrobić? - Zaniepokoił się duchowny. -Trzeba zakopać te trumny.
- Nie chce mi się. Musimy jechać. Dawno trzeba było z tym skończyć.
- Ale...
Jakub bezceremonialnie złapał go za ramię i poprowadził. W krzakach za
cmentarzem stała szambiarka przyczepiona do traktora. Silna woń ropy niosła się
wokoło. W kabinie siedział ktoś i palił papierosa. Na widok nadchodzących
wysiadł z drugiej strony i zniknął w mroku.
- Mogłeś polecieć na orbitę - wrzasnął za nim Jakub.
- Kto to był? - Zapytał ksiądz.
279
- Och, po prostu przyjaciel. Woli nie pokazywać swe jej twarzy. W drogę.
Ksiądz usiadł niewygodnie na błotniku. Jakub wrzuci pierwszy bieg i pojechali
polną drogą. Niebawem zakręcił w las. W lesie była spora górka. Na jej szczycie
rosło uschnij te drzewo i stała nieduża szopka. Koło szopki parkował osiem
samochodów, w tym policyjny radiowóz. Jakub odbezpieczył broń.
Weszli do szopy. Była pusta. Tylko w kącie sączył się gdzieś z podłogi słaby
blask. Jakub podniósł klapę i zeszli po drabince w dół. Było tu elektryczne
oświetlenie. Ksiądz milczał zdumiony. Przyglądał się ścianom. Zbudowane: stały z
wielkich kamiennych płyt pokrytych rzeźbionymi: listymi liniami.
- Widziałem takie we Francji - powiedział.
- Megality, nieprawda? Tak się to nazywa?
- Tak, ale...
- Chodźmy dalej.
Ruszyli naprzód. Niebawem dotarli do poprzecznej! galerii. W niskim chodniku
leżały tysiące kości. Zwalono je na stos. Poszli naprzód i zatrzymali się u
progu wielkiej sali. Pośrodku pomieszczenia nakrytego kamienną płytą o średnicy
pięciu metrów dogasało ognisko. Wokoło walały się| kości, butelki po piwie i
wódce. Wszyscy uczestnicy spali zmorzeni alkoholem i żarciem. Ksiądz patrzył
zdumiony. Na ścianach olejną farbą namalowano rysunki przedstawiające mamuty.
Jakub dotknął jego ramienia. Wycofali się.
- To się nie zgadza - szepnął duchowny. - Ci, którzy zbudowali megality, żyli
trzydzieści tysięcy lat po tym, jak l wybito mamuty. I siedemdziesiąt tysięcy
później, niż neandertalczycy..
- Widocznie wymalowali sobie według zdjęć z książek - powiedział Jakub. - To w
sumie nie ważne. Ważne, że są tu wszyscy. Łącznie z dzieciakami.
Wyszli z szopki. Egzorcysta odmotał od szambiarki rurę i wtłoczył ją pod klapę.
- Co chcesz zrobić? - Zdziwił się ksiądz.
- Spalę to świństwo. Za mojego zeżartego kumpla i dla ogólnego dobra ludzkości.
- Ale tak nie można.
- Dlaczego?
- Przecież ich zabijesz.
- A cóż to znaczy? Przecież to nie są ludzie. To neandertalczyki. Nie wiem, jak
udało im się tak długo przetrwać, ale teraz to już koniec. Krzyżowali się między
sobą. Mieli własną religię, zżerali swoich. Należy im się to, choćby za twojego
poprzednika.
Otworzył spust. Tysiąc litrów ropy popłynęło w dół.
- Ale, naprawdę...
Jakub odbezpieczył rewolwer i przystawił mu pod brodę.
- Z punktu widzenia nauki Kościoła, w ogóle ich nie ma. Dlatego nic się nie
stanie.
Opuścił broń i wyprostował zagięcie parcianego węża.
Ksiądz schylił się i podniósł połówkę cegły. Zatoczyła w powietrzu krótki hak.
Jakub zobaczył przed sobą fontannę iskier. W pierwszej chwili przestraszył się,
że szambiarka napompowana ropą wybuchła, a potem padł na ziemię i wszelkie
problemy przestały być dla niego aktualne.
***
281

Gdy doszedł do siebie dniało. Dotknął ręką bolącej miejsca z tyłu czaszki.
Szambiarki nie było. Samochody zniknęły. Zajrzał do szopki. Dziura prowadząca
do świąt była zasypana. Zszedł do wioski. Wieś wyglądała na wymarłą. Otwarte
drzwi chałup chwiały się na wietrze. Nigdzie ni było ani śladu mieszkańców.
Tylko różne porzucone graty świadczyły o tym, że opuścili swoje domy w
szaleńczym pośpiechu. Podszedł do kościoła.
Wrota świątyni były otwarte na oścież. W bramie wt siał, kiwając się na solidnym
sznurze, trup księdza Markowskiego.
- Małpia wdzięczność - mruknął sam do siebie. - Wynieśli się. Ale wrócą. Oni
zawsze wracają. Za dziesięć lat za dwadzieścia...
Dotknął dłonią muru kościoła. Popatrzył na pęknięte ściany. Na tę świątynię, tak
czy siak, wydano już wyrok.
- Będę na nich czekał - powiedział Pawłowi. Ciało chwiało się na słabym wietrze.
Milczało.
282
POSŁOWIE
O autorze.
Andrzej Pilipiuk ur. w 1974, z wykształcenia archeolog, z zamiłowania pisarz,
publicysta, niezależny historyk i poszukiwacz meteorytów. Jak go podsumował
jeden z czytelników "najwybitniejszy piewca wsi polskiej od czasów Reymonta".
Debiutował w 1996 roku na łamach "Fenixa" opowiadaniem "Hiena" -otwierającym
cykl opowieści o losach i przygodach Jakuba Wędorwycza, plugawego degenerata,
bimbrownika i egzorcysty. W ciągu ostatnich pięciu lat powstało przeszło 40
utworów powiązanych postacią tego bohatera.
Ponadto napisał serię opowiadań spoza tego cyklu, w tym również pisanych pod
pseudonimem Tomasz Olszakowski.
Dwukrotnie nominowany do nagrody im. Janusza A. Zajdla, w kategorii "opowiadanie
roku" oraz, również dwukrotnie, do Śląkwy jako "pisarz roku".
Od trzech lat autor współtworzy kontynuację cyklu powieści o przygodach Pana
Samochodzika - zapoczątkowanego przez Zbigniewa Nienackiego.
Więcej informacji znajdziesz na stronie www.pilipiuk.w.p
285

Wojsławice 6 IX 1985r.
POUFNE.

Protokół Zatrzymania.
Imię: Jakub
Nazwisko: Wędrowycz
Urodzony: ok. 1900 roku. Dokładnej daty sobie nie przypomina.
Zamieszkały: Stary Majdan, gmina Wojsławice.
Wykształcenie: 3 klasy szkoły gminnej (jeszcze za cara). Obecnie jak twierdzi
niepiśmienny, (analfabetyzm wtórny).
Zawód wyuczony: Brak danych. Zatrzymany odmówił odpowiedzi.
Zawód wykonywany: Pasożyt społeczny notorycznie uchylający się od pracy.
Notowany za kłusownictwo i bimbrownictwo, oraz niszczenie mienia organów
ścigania.
Powiązania: Semen Korczaszko: rosyjski monarchista, Józef Paczenko: bimbrownik,
Paweł Markowski: ksiądz.
Stosunek do ustroju państwa: Obsesyjnie negatywny.
Przyczyna aresztowania: Rozkopywanie grobu na cmentarzu parafialnym celem
profanacji zwłok przy użyciu osikowego kołka. Ujęty na gorącym uczynku.
SPIS TR6SGI
Zabójca ...........................- 5
Z książki kucharskiej Jakuba Wędrowycza........... 19
Na rybki .................................................. 21
Horoskop w/g Jakuba Wędrowycza .................... 29
Głowica ..................................----- 37
Hochsztapler ............................................ 51
Rewizja ............................. 99
Świńska rebelia ............................................. 105
Implant.................................................... 119
Hotel pod łupieżcą ............................................... 127
Z archiwum Y ...................................................... 209
Tajemnice wody ................................................... 221
Bajeczka dla wnuczka .......................................... 237
Przeciw pierwszemu przykazaniu ........................... 249
Posłowie ......................................----....-- 283
287
Polscy autorzy unikają tematyki polskiej, a nawet scenografii kraju
ojczystego. Jeśli popełnią utwór fantastyczny, którego akcja rozgrywa się w
Polsce, to po pierwszej próbie z ulgą odskakują od niewygodnego tematu. Po
"Weselu w Atomicach" Mrożka niełatwo jest ulokować się na serio, ale i na
wesoło w Tu i Teraz. Andrzej Pilipiuk jest chlubnym wyjątkiem. który nie
przestraszył się starcia ze skrzeczącą rzeczywistością. Stworzył postać
filozofa, chwilami oscylującego w stronę menela, dziwaka i geniusza, rycerza i
dowcipnisia, Polaka-Który-Potrafi, i Polaka, któremu się chce. Do tego
szlachetnego altruisty, któryy za trudy dla świata chce tylko dobrego słowa. I
dobrego trunku. Z przewagą mocnego. Trunku.
Eugeniusz DębskI

ISBN 83-89011 -00-X
9H788389"01 l 0081



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andrzej Pilipiuk Cykl Kroniki Jakuba Wędrowycza (4) Zagadka Kuby Rozpruwacza
Kroniki zagłady
Wędrówki po Kresach
2 Księga Kronik
KURWY WĘDROWNICZKI KULT txt
Andrzej Pilipiuk Tajemnica wody (2)
ELEKTROFOREZA WĘDRÓWKA W ŻELU
WĘDRÓWKA 2
Kronika wydarzeń sportowych WSO Radiotechnicznej 2010 strzelectwo

więcej podobnych podstron