Emancypantki29


202






























29 Pomoc gotowa
Odurzenie Madzi trwało niedługo, tym bardziej że na ulicy zaczął krążyć jakiś młody
człowiek, prawdopodobnie z zamiarem ofiarowania jej swoich usług i serca. Ocknęła się, a w
głowie jej wyraźnie zarysowały się dwie myśli: pierwsza
że pensja pani Latter jest zgubiona,
druga
że w takiej chwili trzeba iść do Dębickiego.
Co on mógł poradzić?... absolutnie nic. Ale Madzia czuła, że jest jakieś wielkie niebezpieczeństwo
i że w podobnych chwilach trzeba chronić się do człowieka uczciwego. W jej zaś
oczach Dębicki był najuczciwszym z ludzi, jakich znała. Ten ubogi, schorowany, wiecznie
zakłopotany nauczyciel wyrósł na niebotyczną skałę. Jeżeli zastanie go w domu
jest ocalona;
gdyby przypadkiem wyjechał, Madzi pozostawało chyba
utopić się...
Już nie chodziło jej ani o pensję, ani o panią Latter, ale o samą siebie. Potrzebowała usłyszeć
dobre słowo z ust prawego człowieka, a przynajmniej spojrzeć na jego twarz i uczciwe
oczy. Teraz on był najmędrszym, najlepszym, najpiękniejszym, on, jedyny człowiek, któremu
w podobnej sytuacji można bezwzględnie ufać.
Wsiadła w dorożkę i kazała zawieźć się do pałacu Solskich. Zadzwoniła do sieni
nie
otwierano; więc poczęła dzwonić dopóty, aż w sieni rozległo się powolne stąpanie. Zakręcono
kluczem i w uchylonych drzwiach ukazał się stary człeczyna mający potężne brwi, a na
głowie kilka kęp siwych włosów.

Pan Dębicki jest?
zapytała.
Stary rozłożył ręce ze zdziwienia, lecz wskazał jej drzwi na prawo. Madzia wpadła tam i
w dużym pokoju, przy lampie z zielonym daszkiem, zobaczyła Dębickiego. Siedział przy
stole i pisał.

Ach, panie profesorze
zawołała Madzia
jak to dobrze, że pan jest!...
Dębicki podniósł na nią jasne oczy, ona zaś rzuciła się na fotel i zaczęła szlochać.

Tylko niech się pan nie niepokoi
mówiła.
To nic... jestem trochę rozstrojona... O, żeby
tylko pan nie zachorował... W tej chwili odprowadziłam panią Latter... Wyjechała!...

Na święta?
spytał Dębicki wpatrując się w Madzię. A w duchu dodał:
"Zawsze musi być jakaś komedia z tymi babami!..."

Nie na święta... Prawie uciekła!...
odparła Madzia.
I w sposób zwięzły, co niesłychanie dziwiło Dębickiego, opowiedziała mu o nagłej chorobie
pani Latter, o powrocie męża, o możliwym bankructwie pensji...
Dębicki wzruszył ramionami: słyszał wszystko, lecz niewiele rozumiał.

Proszę pani
rzekł
do mnie o to nie można mieć pretensji. Ja prawie nigdzie nie wychodzę
i nie mam zwyczaju wypytywać o cudze interesa... Ale pieniądze dla pani Latter są...

Jakie pieniądze?...

Cztery... pięć... do dziesięciu tysięcy rubli... Pan Stefan Solski na żądanie panny Ady
Solskiej taką sumę zostawił do dyspozycji pani Latter, gdyby kiedy znalazła się w kłopotach
finansowych... No, ale ja, jak się pani domyśla, o jej położeniu nie mogłem wiedzieć.

Zostawił?... Ależ on zerwał z Helą!
zawołała Madzia.

Zerwał!...
powtórzył Dębicki machając ręką.
W każdym razie przed tygodniem jeszcze
raz przypomniał mi o pożyczce dla pani Latter, gdyby potrzebowała.

Ona nie przyjęłaby od pana Solskiego
rzekła Madzia.

Znaleźlibyśmy kogo innego, jakąś wspólniczkę czy nabywczynię pensji... Ale z panią
Latter ciężka sprawa...
Madzia spojrzała na niego pytająco.

Proszę pani
mówił zakłopotany
sprawa jest ciężka z tego względu, że pani Latter niczego
nie uznaje prócz własnej woli...

Nadzwyczajna kobieta!
wtrąciła Madzia.
Dębicki zaczął targać sobie resztki włosów i patrząc na stół mówił:

Tak, to energiczna osoba, ale
przepraszam panią energiczna po kobiecemu. Jej się wydaje,
że to, czego ona chce, powinno być prawem natury... a tak przecie nie można... Nie
można prowadzić pensji drogiej, kiedy kraj zubożał i powstało mnóstwo pensyj tańszych...
Nie wypada wysyłać dzieci za granicę, kiedy się nie ma pieniędzy... Niepodobna, ażeby jedna
kobieta pracowała na trzy osoby, z których każda lubi dużo wydawać...

Ale pan Solski pożyczy dziesięć tysięcy rubli?
wtrąciła Madzia.

Tak... tak... To może być zrobione każdej chwili, jutro, dziś... No, ale on, a, raczej ta
osoba, która będzie układać się z panią Latter, postawi swoje warunki...

Boże, Boże!... dlaczego ja nie przyszłam do pana tydzień temu
mówiła Madzia składając
ręce.

Proszę pani
odparł
według mego zdania, to wszystko jedno. Złe tkwi nie w braku
pieniędzy, ale
w usposobieniu pani Latter, która... doprawdy
jest troszeczkę za energiczna
i lubi iść przebojem... A tak nie można... Człowiek musi uznać prawa natury czy innych ludzi,
gdyż inaczej rozbije się dziś albo jutro ...

Więc według pana kobiety nie powinny być energiczne?...
nieśmiało wtrąciła Madzia.

Owszem, pani: wszyscy ludzie powinni mieć rozum, serce i energię, tylko
nie za dużo
rozumu, nie za dużo serca, nie za wiele energii... Bo co innego jest ustępowanie wszystkiemu
i wszystkim, a co innego
narzucanie swojej osobistości. Co innego ślamazarna bierność, a
co innego nieuznawanie żadnych praw poza swoimi interesami czy kaprysami.
Madzi było przykro słuchać tego o pani Latter, lecz
wierzyła Dębickiemu, a nade
wszystko czuła, że on panią Latter scharakteryzował surowo, ale dokładnie. W każdym jej
słowie, ruchu, postawie, nawet kiedy była najłagodniej usposobiona, odzywało się: "Ja tu
jestem, ja tak chcę..."
Ale mając inny charakter może nie zostałaby kierowniczką setek osób.

Więc, proszę pana, te dziesięć tysięcy rubli...
odezwała się Madzia.

No, zaraz dziesięć!...
uśmiechnął się Dębicki.
Naprzód zobaczymy, ile potrzeba?
Szkoda, że dowiedziałem się tak późno, ale
nic straconego. Po powrocie pani Latter zgłosi
się do niej ktoś z propozycjami i
będzie dobrze.
Madzia uszczęśliwiona pożegnała Dębickiego. Jaka ona była dumna, że to przez nią, przez
taki proszek jak ona, spłynie pomyślność na panią Latter, która nawet nie domyśli się, kto jej
oddał usługę. A jak żałowała, jak ciężkie robiła sobie wyrzuty, że nie przyszła tu wcześniej...

Swoją drogą
mówiła
gdyby Dębicki został na pensji profesorem, nie byłoby tych
kłopotów...
I w tej chwili ogarnął ją strach: zrozumiała bowiem, co znaczy logika faktów... Tak, na
świecie nic nie ginie, a drobne błędy, nawet zapomniane, z czasem odzywają się i ciężko ważą
na życiu.
Kiedy wróciła na pensję, wbiegła do ciemnej sali za swój szafirowy parawanik; tam uklękła
i chciała modlić się na podziękowanie Bogu, iż ją zrobił narzędziem łaski nad panią Latter.
Lecz, że do głębi wzburzona jej dusza nie znajdowała słów podzięki, więc Madzia biła
się w piersi szepcząc: "Boże, bądź miłościw nam grzesznym..."
Pobożne jej skupienie trwało krótko. Wnet bowiem drzwi uchyliły się i do ciemnej sypialni
wpadł strumień światła, na którego tle zarysowało się kilka głów i główek. Jednocześnie
rozmawiano:

Przynieś lampę...

Może rozgniewa się...

Czy tu jest panna Magdalena?...
Madzia wyszła zza parawanu; a gdy o tyle zbliżyła się do drzwi, że można ją było dojrzeć,
gromadka osób stojących na korytarzu szybko cofnęła się ku schodom. Przy czym rozległ się
głos panny Marty:

A to tchórz ze Stanisława... Niby mężczyzna i najpierwszy ucieka...

Co to jest?...
zapytała zmieszana Madzia zatrzymując się na progu sypialni.
Wtedy wszyscy przybiegli z powrotem i w jednej chwili otoczyły Madzię pensjonarki,
damy klasowe i służba patrząc na nią wylęknionymi oczyma i rozprawiając tak bezładnie, że
nic zrozumieć nie mogła.

Gdzie pani przełożona?
pytała jedna z pensjonarek.

Nam się należą zasługi!...
wtrąciła pokojówka.

Co ja jutro dam jeść panienkom?
wołała gospodyni.

Tu już był pan rządca i rewirowy...
dorzucił Stanisław. Pod Madzią zachwiały się nogi.
"Czy oni mnie o co posądzają?..."
myślała przerażona. Szczęściem, z drugiego końca
korytarza nadbiegła panna Howard w białym peniuarze, z rozpuszczonymi płowymi włosami
i roztrąciwszy zebranych schwyciła Madzię za rękę.

Chodź, pani, do mnie
rzekła.
A wy
dodała surowo
na swoje miejsca!... Ja zastępuję
przełożoną i gdy będzie potrzeba, dam objaśnienia.
W pokoju panny Klary Madzia upadła na krzesło i przymknęła oczy. Jej też zdawało się,
że ściany wyginają się, a podłoga drży pod nogami.

No i cóż ta nieszczęśliwa?... Gdzież ona jest?...
zaczęła zniżonym głosem panna Howard.

Pani Latter wyjechała...

Tylko mi pani tego nie mów, panno Magdaleno.
Ależ z pewnością wyjechała.

Dokąd?...

Czy ja wiem?... Zapewne do Częstochowy, ale za parę dni wróci.
Panna Howard zastanowiła się:

To być nie może, ona jest w Warszawie. A ponieważ rozumiem, dlaczego opuściła pensję,
ponieważ ja jedna mogę ją skłonić do powrotu...

Pani?...
spytała Madzia.
Panna Howard stanęła na środku pokoju w pozie dramatycznej.
Posłuchaj, pani
mówiła
głębszym niż zwykle kontraltem, wznosząc oczy na wysokość oberlichtu.
Kiedy te
smarkate zbuntowały się dziś z powodu zupy kartoflanej, poszłam do pani Latter i chciałam
ją rozbudzić z apatii... Była rozdrażniona, posprzeczałyśmy się, a ja powiedziałam jej, że
opuszczam pensję i nie wrócę, dopóki
ona tu będzie... Teraz pojmujesz?... Pani Latter znalazła
się wobec jednej z dwu alternatyw: albo mnie przeprosić, albo usunąć się z pensji. No, i
wybrała to drugie, szalona, lecz dumna kobieta...
Madzia otworzyła oczy i usta. Panna Howard zaczęła spacerować po swoim ciasnym pokoju
i mówiła dalej:

Domyślasz się, pani, że odniósłszy takie zwycięstwo nie okażę się okrutną. Nie chcę,
ażeby upakarzała się przede mną kobieta samodzielna i mimo błędów o całe niebo wyższa
nad zwykły poziom. Nie pytam więc, gdzie się obecnie ukrywa, lecz proszę panią, ażebyś
zobaczywszy się z nią powiedziała jej te słowa:
,,Panna Howard zostaje na pensji, panna Howard wszystko puściła w niepamięć. Sądzi
bowiem, że obie panie zajmujecie zbyt podniosłe stanowiska, ażebyście walcząc ze sobą
miały przyczyniać się do triumfu przesądów!..."
To niech jej pani powie, panno Magdaleno
kończyła. A gdy wróci na pensję, sama wyjdę
naprzeciw niej i milcząc pierwsza podam jej rękę. Są chwile w życiu ludzkim, panno
Magdaleno, podczas których milczenie zastępuje najwznioślejszą mowę.
W tym momencie łącząc praktykę z teorią, panna Howard przystąpiła do Madzi, mocno
uścisnęła ją za rękę i
milczała. Ale milczała zaledwie kilka sekund. Wnet zaczęła opowiadać
Madzi, że pomywaczka spostrzegła z okna wyjście pani Latter, że jakiś .posłaniec widział
panią Latter, jak z kufrem i z drugą panią jechała dorożką, że z tych poszlak gospodyni,
panna Marta, domyśliła się, iż pani Latter ucieka, i że skutkiem tego w kwadrans po opuszczeniu
pensji przez panią Latter cała kamienica i dwie sąsiednie kamienice dowiedziały się,
że
pani Latter uciekła przed wierzycielami.
W tej chwili Madzi zaczęło się kręcić w głowie, opanował ją strach; zbrzydła jej Marta,
panna Howard, pensja...
Teraz odczuła cierpienia pani Latter i jej niepohamowane pragnienie ucieczki gdzieś tak
daleko, gdzie nie dolatywałyby nawet wieści o tych osobach i stosunkach.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emancypantki32
Emancypantki57
Emancypantki33
EmancyT2R34
Emancypantki47
Emancypantki49
Emancypantki11
Emancypantki20
Emancypantki17
Emancypantki55
Emancypantki18
Emancypantki19
Emancypantki45
Emancypantki35
Emancypantki26
EmancyT2R9
Celiński P Interfejsy mediów cyfrowych dalsza emancypacja obrazów czy szansa na ich zdetronizow
Emancypantki14
EmancyT2R26

więcej podobnych podstron