NF 2005 09 rara avis


Wołodymir Arieniew
Rara avis

Ta historia jest bardzo stara. Tak stara, że nie zachował się o niej żaden zapis. Jeśli kierować się współczesnymi poglądami naukowymi na świat, to jej prawdziwość pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Można nawet stwierdzić, iż nic takiego się nie zdarzyło, że wszystko jest tylko wymysłem chimerycznego opowiadacza. Oceńcie sami. Może istotnie się nie zdarzyło. Może nawet lepiej, gdyby tak właśnie było.

Imperator podróżował. Albo zawojowywał świat - jedno drugiemu nie przeszkadza, jeśli jest się potężnym imperatorem. Jednak z czasem i podróże, i wojny spowszedniały mu, stając się śmiertelną nudą. Wszystko jedno, ile byś wymachiwał rękami, dokuczliwe muchy-myśli ciągle przylatują i siadają na twoim dostojnym czole - tam gdzie znajduje się nuda-marzenie. Tak pojawiają się straty, i rozczarowanie, i szepty poddanych za twoimi plecami. Poddanych można się pozbyć - ale jak pozbędziesz się własnych pleców?
- Dlaczego się zatrzymaliśmy? [
- Przed nami dżungla, mój imperatorze. Wojsko nie da rady przejść przez gąszcz, zaczną się epidemie, stracimy wiele ludzi. Ponadto...
- Dobrze, niech więc budują statki. Lecz My wolimy przemieszczać się po suchym lądzie. Wybrać najlepszych, wyruszamy jutro o świcie.
- Rozkaz, mój imperatorze.
A w oczach - czytasz w nich niby w książce - jedna jedyna myśl: władca zwariował. Uśmiechasz się: tak, zwariował z nudów.

Tutaj, na wierzchołkach drzew, hałasują ptaki. Jest ich tu do diabła, różnych: wielkich i małych, szarych i nieprzyzwoicie barwnych. Są wszędzie, ich głosy wydłubały w twojej głowie setki tysięcy dziurek i teraz swobodnie snują się tędy i owędy; tylko ogień rozpełza się pod czaszką.
Na postojach nie można jeść: papugi pikują z góry prosto na rękę i wyrywają z palców chleb oraz owoce. Kazałeś wziąć łuki i wystrzelać tych zuchwalców. Strzały skończyły się trzeciego dnia, ale ptaki, jak się wydaje, nadal mają się doskonale.
Przyroda - żeby ją! -jest niezwyciężona i potężna.
Rozkazujesz rozpiąć namiot, wchodzisz do środka i jesz w pośpiechu, otoczony strażą z obnażonymi mieczami. Ptaki padają pod ciosami.

Na osadę tubylców oddział natrafił po tygodniu. Do tego czasu już nieraz żałowałeś, iż wdepnąłeś w ten interior. Ale przecież nie zawrócisz, bo tam zapewne już nie ma nikogo. Zbudowali statki i spłynęli rzeką, komfortowo i bez ptaków. A przynajmniej bez takiej ich obfitości.
Oto i tubylcy. Nadzy, bosi, ciemnoskórzy. Z takich wyrastają dobrzy gladiatorzy, jeśli potresować ich przez trzy miesiące. Gdyby się miało ze sobą więcej ludzi, mogliby wyłowić tych dzikusów i zabrać do stolicy. Przecież mądrość to cecha konieczna dla każdego imperatora. Wymieniacie podarunki i poszukujecie wspólnego języka, innego niż mowa broni. //My tobie damy trzy sznury korali, ty nas poprowadzisz na północ. Dobrze, niech będą cztery sznury. Pięć, ale to ostateczna cena. Mój imperatorze, oni targują się niczym kupcy ze Wschodu. Co powiesz, mój imperatorze...\\
Przewodnik przygotowuje się, ruszacie dalej. //Pięć sznurów za takiego gladiatora? Korzystny handel.\\

- O co chodzi? Dlaczego się zatrzymaliśmy?
- Mój imperatorze, przewodnik mówi, że dalej iść nie można. Trzeba obchodzić stroną.
- A to dlaczego?!
- On mówi, że...
- Co właściwie?
- On mówi, że tam jest bogini.
- Jaka znów bogini, do diabła?
- Rarawis.
- Może chodzi o rzadkiego ptaka? Rara avis, co?
- Mój imperatorze, on nie zna naszego języka na tyle dobrze, żeby...
- Dobrze, już dobrze. Muszę się zastanowić.
Stawiają namiot, strażnicy stają na warcie. Jakaś czapla (skąd się ona tu wzięła, przecież rzeczka jest daleko?!) przebija płótno namiotu i spada wprost przed tobą. Wyrywasz miecz, cios - czerwono-biała wyciągnięta głowa uderza dziobem obok prawej podpory, zalewając ją krwią.
Podejmujesz decyzję.

- Daleko jeszcze?
- On twierdzi, że już blisko.
- Zdaje mi się, że jesteś zdenerwowany?
- Tak, mój imperatorze. Może niepotrzebnie tędy podążyliśmy? Mimo wszystko...
- Głupoty!
Szelest ogromnych jak zielone talerze liści nieznanych roślin tropikalnych. Coś wykrzykuje żuraw.
- Oto on.
- Gdzie? Pokaż.
- Tam, na skale. Widzicie, panie?
Tak, widzisz. I dlatego milczysz, nie odpowiadasz na pytanie. Po prostu patrzysz.
Nieprawdopodobny, cudowny, baśniowy. Pióra jak ze złota; długie i cienkie nogi bocianie, tak delikatne, jakby miał je połamać pierwszy podmuch wiatru.
Ptak stoi tyłem do ciebie. Potem odwraca się, a ty patrzysz... patrzysz...
- To niemożliwe!
Ptak ma ludzką głowę, głowę kobiety... Nie, nie ludzką, boskopiękną. Takiej piękności ty jeszcze nigdy... Nikt na świecie... Niesamowite, po prostu niesamowite!...
- Co się stało, imperatorze?
- Wracamy do obozu. Natychmiast!

Robili wszystko, żeby ją pojmać, ale ona się nie poddawała. Cały czas lekko się uśmiechała. Zrozumiała, co się dzieje dopiero wtedy, kiedy okrutnie skopali tubylca-przewodnika. Zagadała nerwowo, niezrozumiale. - Co ona mówi? Zapytaj.

---------------------------------
WOŁODYMYR ARIENIEW
Pisarz ukraiński, autor 10 książek (fantasy, mistyka, SF, bajki dla dzieci). Do tej pory tłumaczony na litewski i rosyjski. W 2001 roku otrzymał międzynarodową Nagrodę im. O. Gonczara za powieść "Prawiła igry". W 2004 na Euroconie w Ptowdiw został jednym z laureatów nagrody przyznawanej najbardziej obiecującym twórcom młodego pokolenia.

-----------------------------------------

- Kogo, mój imperatorze?
- No, tego dzikusa, kogóż niby?
- Jest martwy, mój imperatorze.
- Po jakiego diabła? Nie kazałem przecież bić go na śmierć!
- Rozumiecie panie, oni wszyscy tutaj z dziada-pradziada uważali tę... tę istotę za boską.
- No i co z tego?
- Sądzę, że też umarlibyście, panie, gdyby waszego boga wsadzono do drewnianej klatki...

Potem wyruszyli do swoich. A z nieba, w dzień i w nocy, spadały ptaki. Kłuły dziobami ramiona, głowy, ręce, biły po nogach i umierały, umierały, umierały...
Nakazałeś wyrzucić z poduszki całe pierze i napełnić ją trawą. Od pewnego czasu nienawidziłeś piór.

Nic nie jadła. Zupełnie. Potem przestała się odzywać. Zapewne uświadomiła sobie, że jej mowy nikt tu nie zrozumie. Podchodziłeś do klatki, siadałeś na ziemi, patrzyłeś. To oblicze... Tak, nie bez powodu tubylcy uważali ją za boginię.
Z tobą nigdy nie rozmawiała. Zapewne wiedziała, czyj kaprys przywiódł ją w to miejsce.

Jak tylko dotarli do statków, klatkę podniesiono na pokład, postawiono pod namiotem, opryskując codziennie wodą. Na rzece panowała spiekota, ale ptaków było mniej. Natychmiast zjawili się tubylcy - atakowali statki, czając się pod zwisającymi nad wodą gałęziami. Rozkazałeś przestawić klatkę do ładowni, gdzie panował zaduch. Nie było innego wyjścia: dzikusy mogły uwolnić boginię.
W ładowni marniała, upierzenie pomięło się i starło, przypominało już nie złoto, lecz tanie miedziaki. Oblicze też zmarniało, na białej gładkiej skórze pojawiły się pierwsze zmarszczki, a i sama skóra zżółkła, jak u chorych ludzi.
Jakoś dopłynęli do stolicy. Wstawiłeś klatkę do sali pałacowej -//finis koronat\\ opus. Każde życzenie imperatora musi zostać spełnione. Teraz już bez przeszkód mogłeś próbować nawiązać nić porozumienia z boginią. Ale czy chciałeś tego?... Kilka dni pobytu w pałacu sprawiło, że uwięziona odzyskała nieco sił. W jej oczach znów zamigotały iskierki życia, a i jej pióra stopniowo zaczęły nabierać poprzedniej barwy. Niektórzy nawet uważali, iż są ze szczerego złota.
Starałeś się obłaskawić boginię. Rozmawiać z nią. Proponowałeś wyszukaną strawę. Zapraszałeś do pałacu wirtuozerskich muzyków, najsprytniejszych iluzjonistów. Potem kazałeś wywieźć klatkę do cyrku i postawić obok loży imperatorskiej.
Bogini niewzruszenie patrzyła, jak ludzie i zwierzęta zabijają się nawzajem. //Ave imperator, morituri te salutant!\\ - słuchałeś i dawałeś znak ręką, ona słuchała i obserwowała cię bez przerwy. Drżała tylko wtedy, kiedy na arenę wypychano jej stronników i wielbicieli - to znaczy tych, których udało się schwytać i dowieźć żywych do stolicy. Dziki krzyk-śpiew, który doleciał zza krat, napełnił cię obawami. A potem długo jeszcze zmuszałeś się do nocnych spacerów, by łowić ustami powietrze, w którym, jak się wydawało, swobodnie pływały wielkie, złociste pióra.

Jeszcze dwukrotnie wywoziłeś ją do cyrku i na przechadzki, i jeszcze gdzieś - sam już nie wiedziałeś dokąd. Lecz bogini z każdym dniem stawała się coraz smutniejsza i coraz gorzej wyglądała. W końcu wyrzekłeś się tej żywej zabawki i obiecałeś oddać ją komuś, kto potrafi zrozumieć mowę więzionej, porozmawiać z nią i zadać pytania, które sam byś jej postawił. Klatkę z boginią postawiono na głównym placu miasta i chociaż dokładano wszelkich starań, ptak tracił upierzenie - najpierw na ogonie, a potem na skrzydłach. Rozkazałeś podwoić warty i uważnie śledzić podejrzanych ludzi, którzy pojawiali się przy klatce. Gdyby kogoś schwytano, miał natychmiast trafić do pałacu i zostać przesłuchany. Po dwóch dniach jednego złapano.

- Coś ty za jeden?
- Jestem garncarzem, imperatorze.
- Zauważono cię obok klatki. Wartownicy mówią, że przychodziłeś do niej codziennie.
- To prawda, imperatorze.
- Przyznajesz się, że wyskubywałeś ptakowi pióra?
- Nie, imperatorze. Przychodziłem do niej w innym celu.
- W jakimż to?
- Nauczyć się jej mowy.
- No i jak, nauczyłeś się?
- Nauczyłem, imperatorze.
- W takim razie, idziemy. Zobaczymy, czy rzeczywiście potrafisz rozmawiać z ptakiem-boginią.

- Zapytaj ją, dlaczego nic nie je od czasu, kiedy ją schwytano.
- Bo nie chce, mój imperatorze.
- W takim razie, dlaczego nie umiera?
- Ponieważ jest boginią, imperatorze.
- Więc dlaczego pozwoliła się zniewolić?
- Ludzie zawsze niewolą bogów. I nigdy ich nie uwalniają. -Ależ głupstwa! Kto oskubywał ją z piór?
- Nikt. Po prostu osiadły na niej jakieś pierzojady.
- W jaki sposób mogę jej pomóc?
- Spełniając obietnicę.
- O czym ty mówisz?!
- To nie ja, to ona... O tym, żeby oddać ją mnie, imperatorze. Zapada milczenie. Patrzysz ptakowi-kobiecie w oczy.
- W porządku - mówisz wreszcie. - //Dura lex, sed lex\\. Garncarz otwiera klatkę, podtrzymuje boginię pod skrzydło i ruszają oboje ulicą.

Po miesiącu powiadomiono cię, imperatorze, że zniknęła. Chociaż zgodnie z twoim rozkazem obserwowano chatę garncarza, to bogini mimo wszystko zniknęła. -Zabiłeś ją?
- N...nie, imperatorze.
- Dlaczego on tak się jąka?
- Kazaliście, panie...
- Nie rozkazywałem przecież, żeby go bić prawie na śmierć! Coś z nią zrobił, paskudo?
- Wyleczyłem i uwolniłem.
- Wypuściłeś ją? Nie wierzę. Lepiej mów prawdę? I //memento Mori\\, paskudo!
- Uwolniłem ją.
- Dlaczego?!
- Powiedziała, iż ludzie zawsze niewolą bogów.
- No i co z tego?
- Podarowałem jej wolność. Wolność, rozumie...
- Umarł, imperatorze.
- Ciekawe, co miał na myśli?
- Jeśli pozwolicie...
- Mów!
- Ludzie niewolą bogów. Tylko ty możesz zwrócić im wolność, a skoro on to uczynił, to stał się...
- Dosyć! Milcz.
Kiedy martwego garncarza wynoszono z komnaty, wydawało ci się, że ze ścian spadają złote pióra. Skrzydlaty cień mignął w oknie. Wyjrzałeś na zewnątrz, ale to był tylko zwyczajny szaro-biały gołąb.

Ta historia jest bardzo stara. Tak stara, że nie zachował się o niej żaden zapis. Jeśli kierować się współczesnymi poglądami naukowymi na świat, to jej prawdziwość pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Można nawet stwierdzić, iż nic takiego się nie zdarzyło, że wszystko jest tylko wymysłem chimerycznego opowiadacza. Oceńcie sami. Może istotnie się nie zdarzyło. Może nawet lepiej, gdyby tak właśnie było.

Przełożyli Walentyna i Zbigniew Dworakowie


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 09 dziewczynka w czerwonym kapturku
NF 2005 09 miniatury
NF 2005 09 kontrakt
NF 2005 09 złomowiec
NF 2005 09 korona
NF 2005 09 zero jeden
2005 09 38
NF 2005 02 siła wizji
2005 09 42
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
2005 09 Mac Mysteries
NF 2005 06 dęby

więcej podobnych podstron