Moody Życie po życiu




Tytul oryginału
LIFE AFTER LIFE
REFLECTIONS ON LIFE AFTER LIFE
Z angielskiego przelożyli Życie po życiu -Irena Doleżał-Nowicka
Refleksje nad życiempo życiu- Marian Młynarczyk
Projekt okładki i stron tytułowych Zygmunt Zaradkiewicz
Redakcja Adam Kowalski
Redakcja techniczna Alicja Jabłońska-Chodzeń
Korekta Małgorzata Juraś
Copyright @ 1975 by Raymond A. Moody
@ Copyright for the Polish book club edition by
"Swiat Ksil!zki", Warszawa 1996
@ Copyright for the Polish translation by
Irena Doleżał-Nowicka, Marian Młynarczyk, 1995
Świat Książki, Warszawa 1996
Druk i oprawa w GGP
ISBN 83- 7129-982-6
14l3
.
Życie po życiu
Z angielskiego przełożyła - Irena Doleżał-Nowicka
Książkę tę poświęcam dr. George'owi Ritchiemu,
a przez niego Temu, o którym mi mówił

Podziękowanie
W czasie badan i pracy nad tą książką pomogło mi
wiele osób, bez których zachęty nigdy nie
doprowadziłbym do końca mego zamierzenia. Do
wygłoszenia pierwszego odczytu na temat w niej
poruszony zachęcił mnie mój dobry przyjaciel John
Ouzts, a John Egle z wydawnictwa Mocking-
bird Books skłonił mnie do spisania moich
spostrzeżeń, przez cały czas podtrzymując na duchu i
dodając odwagi.
Leonard, Mae, Becky i Scott Brookowie nieraz
udzielali mi gościny pod swym dachem, przywozili i
odwozili, kiedy to było najbardziej potrzebne. Kathy
Tabakian towarzyszyła mi podczas wielu rozmów, a
dyskusje z nią wiele mi dawały.
Russ Moores, Richard Martin i Ed McCranie- wszyscy
ze Szkoły Medycznej stanu Georgia - służyli mi
cennymi uwagami, wskazując bardzo istotne źródła.
Moja żona zaś długie godziny poświęciła opracowaniu
maszynopisu. Na koniec pragnę podziękować
zwłaszcza tym, którzy mi opowiedzieli o swoich
spotkaniach ze śmiercią. Mam nadzieię, że książka ta
spełni oczekiwania wszystkich wymienionych tu osób.
7
Przedmowa
Miałam zaszczyt czytać książkę doktora R. Moody
Życie po życiu jeszcze w maszynopisie i jestem
niezwykle rada, że ten młody naukowiec miał odwagę
przedstawić swoje odkrycia; dzięki temu nowa
dziedzina badań stała się dostępna szerokiemu gronu
czytelników.
Od blisko dwudziestu lat pracuję z nieuleczalnie
chorymi i z upływem czasu zjawisko śmierci jako
takiej interesowało mnie coraz bardziej. Dużo już
wiemy o procesie umierania, ale wiele pytań
związanych z momentem śmierci, z przeżyciami
naszych pacjentów -kiedy z punktu widzenia
medycyny uważa się ich za zmarłych - pozostaje bez
odpowiedzi.

Tego rodzaju obserwacje, jakie doktor Moody
przedstawia w swej książce, oświecą wielu i
potwierdzą to, czego uczono nas przez blisko dwa
tysiące lat - że istnieje życie po śmierci.
Chociaż nie twierdzi on, że badał samo zjawisko
śmierci, z jego odkryć wynika jasno, że umierający
zachowuje świadomość otoczenia, mimo iż
stwierdzono jego kliniczną śmierć. Wiąże się to ścisle
z moimi badaniami, w których oparłam się na
relacjach pacjentów uznanych za zmarłych i
przywróconych Życiu całkowicie wbrew naszym
oczekiwaniom, znanych i z pewnością znakomitych
lekarzy.

Wszyscy ci pacjenci doświadczyli oderwania się od
swego ciala fizycznego, co łączyło się z uczuciem
wielkiego spokoju i zadowolenia. Większość z nich
zdawała sobie sprawę z obecności jakiejś istoty, która
dopomagała im w przejściu na inną płaszczyznę
egzystencji. Większość z nich też widziała osoby
drogie ich sercu zmarłe dawniej albo postać, która
9
odgrywała dużą rolę w ich życiu duchowym i była
związana z ich wiarą. Lektura książki doktora Moody
wiele mi dała, gdyż właśnie teraz wyniki moich
spostrzeżeń zamierzam przelać na papier.
Doktor Moody musi być przygotowany na to, że
spotka się z poważną krytyką, zwłaszcza z dwóch
stron. Z pewnością niektórzy duchowni będą oburzeni,
że ktoś ośmiela się prowadzić badania w dziedzinie
uważanej dotąd za tabu.

Zresztą przedstawiciele jednego z Kościołów już
wyrazili swoje potępienie dla tego rodzaju publikacji.
Pewien duchowny określił to jako "kupczenie tanią
łaską". Inni po prostu są zdania, że problem życia
pozagrobowego powinien pozostać domeną ślepej
wiary, której nikomu nie wolno podawać w
wątpliwość.
Doktor Moody może też spotkać się z reakcją drugiej
grupy ludzi, mianowicie naukowców i lekarzy, którzy
tego rodzaju prace uważają za "nienaukowe".

Sądzę, że nasze społeczeństwo znajduje się obecnie na
etapie przejściowym. Musimy mieć odwagę, by
otworzyć drzwi nowym badaniom; musimy mieć
odwagę przyznać, że nasze współczesne narzędzia są
w tej dziedzinie niewystarczające. Moim zdaniem
książka ta otworzy wiele takich drzwi ludziom o
rozległych horyzontach, będzie dla nich zachętą i
źródłem odwagi, spowoduje, że należycie ocenią nowe
domeny poszukiwań. Wyniki badan doktora Moody
potwierdzają moje własne wnioski oraz odkrycia
bardzo poważnych naukowców, uczonych i
duchownych, którzy nie bali się zapuścić w tą nową
dziedzinę pełni nadziei, że dopomogą tym, którzy chcą
raczej wiedzieć niż wierzyć.

Książkę tę polecam wszystkim ludziom o otwartych
umysłach i gratuluję doktorowi Moody, że
zdecydował się opublikować swoje odkrycia.

dr med. Elisabeth Kiibler-Ross
Flossmoor, Illinois


Wstęp
Książka ta, rzecz jasna, odzwierciedla stanowisko,
poglądy i zastrzeżenia autora. I choć starałem się
zachować jak najdalej idący obiektywizm i
rzeczowość, pewne fakty dotyczące mnie mogą być
pożyteczne, jeśli idzie o ocenę niezwykłych
stwierdzeń niżej przytoczonych.
Przede wszystkim nigdy nie otarłem się o śmierć i
dlatego nie mogę dać relacji z pierwszej ręki.
Równocześnie nie mogę zapewnić swego pełnego
obiektywizmu, ponieważ w sprawy te jestem
zaangażowany uczuciowo. Po wysłuchaniu tylu
relacji dotyczących niezwykłych doznań, jakie
składają się na treść tej książki, zacząłem odnosić
wrażenie, ze to ja sam je przeżyłem. I dlatego mogę
jedynie mieć nadzieję, że ta postawa nie umniejszyła
mej rzeczowości i rozsądku.

Po drugie, nie jestem zbyt oczytany w bogatej
literaturze dotyczącej zjawisk paranormalnych i
okultystycznych. Nie znaczy to, bym taką literaturę
dyskredytował, i jestem pewny, iż lepsza jej
znajomość poszerzyłaby moją wiedzę na temat
badanych przeze mnie zjawisk. Mam szczery zamiar
zapoznać się bliżej z niektórymi pracami, żeby się
przekonać, do jakiego stopnia dociekania innych
potwierdzają moje spostrzeżenia.

Po trzecie, pewnego wyjaśnienia wymaga wychowanie
religijne, jakie otrzymałem. Rodzina moja należała do
Kościoła prezbiteriańskiego, jednak rodzice nam,
dzieciom, nigdy nie próbowali narzucić swoich
wierzeń czy poglądów religijnych. Starali się, w miarę
jak dorastałem, popierać wszelkie moje
zainteresowania i stwarzali sprzyjające warunki,
żebym je kultywował. Dlatego też wyrosłem,
wyznając nie "religię" ustalonych regul, lecz zespół
duchowych i religijnych doktryn, nauk i problemów.

Jestem przekonany, że wielkie religie świata mają nam
do przekazania wiele prawd, oraz że nikt z nas nie zna
wszystkich odpowiedzi na podstawowe prawdy, jakie
są tworzywem religii. Jeśli idzie o sprawy
organizacyjne, należę do Kościoła metodystów.

Po czwarte, moje przygotowanie akademickie i
zawodowe jest dość urozmaicone - ktoś by nawet
mógł powiedzieć: niejednolite. Ukończyłem filozofię
na uniwersytecie Virginia i zrobiłem doktorat w roku
1969, interesuję się zwłaszcza etyką, logiką i filozofią
języka.
Po trzech latach wykładania filozofii na uniwersytecie
we wschodniej Północnej Karolinie, postanowiłem
skończyć studia medyczne, specjalizować się w
psychiatrii i wykładać filozofię medycyny w
uczelniach medycznych. Wszystkie te zainteresowania
i doświadczenia wpłynęły z pewnością na mój
stosunek do prowadzonych badań.

Mam nadzieję, że książka ta zwróci uwagę na
zjawisko, które równocześnie jest powszechnie znane i
starannie przemilczane, a przy tym dopomoże
stworzyć bardziej przychylny dlań klimat. Jestem
bowiem głęboko przekonany, że ma ono doniosłe
znaczenie nie tylko dla nauki teoretycznej i
praktycznej (zwłaszcza psychologii, psychiatrii,
medycyny, filozofii, teologii i duszpasterstwa), ale
także ma wpływ na to, jak żyjemy na co dzień.

Pragnę podkreślić na samym początku, że opierając się
na przesłankach, jakie wyjaśnię znacznie później, nie
staram się dowieść, iż istnieje życie po śmierci. Nie
twierdzę też, że obecnie można to "udowodnic".
Dlatego między innymi unikałem posługiwania się
nazwiskami i zatarłem pewne szczegóły identyfikujące
moich rozmówców, nie zmieniając jednak ich relacji.

Było to konieczne, by zachować incognito tych osób, a
w wielu wypadkach, by uzyskać od nich zezwoleniena
opublikowanie zwierzeń, których byłem pierwszym
słuchaczem.
12

Wielu nie uwierzy w przytaczane tu relacje i w
pierwszym odruchu odrzuci je. Nie zamierzam nikogo
potępiać, jeśli tak zareaguje; kilka lat temu ja sam
podobnie bym postąpił.
Nie żądam, aby ktoś uwierzył w treść tej książki i z nią
się zgodził tylko na zasadzie mego autorytetu.
Zwłaszcza jako logik nie uznaję mało przekonującego
odwoływania się do autorytetu za drogę prowadzącą
do poznania i po nikim się tego nie spodziewam. O
jedno natomiast proszę osoby, które nie dadzą wiary
temu, co tu przeczytają, a mianowicie, żeby same
zaczęły szukać. Prośbę tą od pewnego czasu
ponawiam ustawicznie. Wśród tych, co ją spełnili, jest
wielu - z początku bardzo sceptycznych - którzy
zaczęli podzielać moje zdumienie wobec tych zjawisk.

Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że znajdzie się
wiele osób, które tą książkę przeczytają i z ulgą
stwierdzą, że nie są osamotnione, że inni mieli
podobne przeżycia. Im zwłaszcza - jeśli, jak większość
ludzi, ukrywały swoje doznania przed szerszym
gronem, zwierzając je tylko najbliższym - mogę
powiedzieć tyle: Mam nadzieję, że książka ta zachęci
was do mówienia o swych doświadczeniach
swobodniej, gdyż w ten sposob padnie światło na
najbardziej tajemny zakątek duszy ludzkiej.
1

Zjawisko śmierci
Jak się umiera?
Oto pytanie, które stawia sobie ludzkość, od kiedy
istnieje. W ciągu ubiegłych paru lat miałem możność
zadawać je licznym grupom moich słuchaczy, którymi
byli nie tylko studenci psychologii, filozofii i
socjologii, ale też członkowie organizacji kościelnych,
klubów obywatelskich i zawodowych stowarzyszeń
medycznych. Na tej podstawie śmiało mogę
powiedzieć, że temat ten porusza najgłębsze odczucia
ludzi o różnej wrażliwości, przedstawicieli różnych
zawodów.

A jednak, mimo tego zainteresowania, faktem jest, że
na ogół bardzo trudno jest nam mówić o śmierci.
Istnieją co najmniej dwa po temu powody. Jeden -to
powód przede wszystkim psychologiczny i kulturowy:
temat śmierci jest niejako tabu. Czujemy, może tylko
podświadomie, że wszelki kontakt ze śmiercią, nawet
niebezpośredni, stawia nas wobec możliwości własnej
śmierci, przybliża ją do nas, sprawia, że jest bardziej
rzeczywista i wyobrażalna. Na przykład większość
studentów medycyny, łącznie ze mną samym,
przekonała się, że spotkanie ze śmiercią - nawet
anonimową - a dzieje się to podczas pierwszej
bytności w prosektorium na początku studiów - może
wywołać bardzo silne uczucie niepokoju. Przyczyną
takiej reakcji wydaje mi się teraz całkiem oczywista.
Kiedy się nad tym
15

obecnie zastanawiam, dochodzę do wniosku, że
doświadczyłem wtedy nie tylko współczucia dla
zmarłych, których tam zobaczyłem. To, co ujrzałem na
stole sekcyjnym, było symbolem mojej własnej
śmiertelności. W jakiś sposób, choć może jedynie
podświadomy, w moim mózgu musiała zrodzić się
myśl: "Mnie także to czeka".

Podobnie, z punktu widzenia psychologii, rozmowy
o śmierci można uważać za jeszcze jeden sposób
podejścia nie wprost do tego zjawiska. Bez wątpienia,
wiele osób sądzi, że samo już rozmawianie o śmierci
przybliża ją tak, że trzeba stanąć wobec
nieuchronności własnego odejścia.
I dlatego, żeby uniknąć najmniejszego psychicznego
urazu, wolimy po prostu omijać ten temat.

Drugi powód, dla którego trudno nam mówić o
śmierci, jest bardziej skomplikowany, gdyż wrośnięty
w samą istotę języka. W większości wypadków
słowami określamy rzeczy doświadczane poprzez
zmysły. Śmierć jednak jest czymś, co leży poza
świadomym doświadczeniem większości ludzi,
ponieważ większość z nas jej nie doświadczyła.
Jeśli więc w ogóle mamy mówić o śmierci, musimy
unikać zarówno społecznych tabu, jak i głęboko
zakorzenionych dylematów językowych, które
wywodzą się z braku naszego doświadczenia. Często
rozważania na ten temat konczą się używaniem
eufemistycznych sformułowań. Porównujemy śmierć
czy umieranie do przyjemniejszych doznań, które
dobrze znamy.

Zapewne najczęściej spotykaną analogią jest
porównanie śmierci do snu. Umieranie - powiadamy

przypomina zapadanie w sen. Ta figura retoryczna
występuje bardzo często w zwykłym rozumowaniu i
języku potocznym, jak również w literaturze różnych
kultur i epok. Była powszechnie stosowana nawet w
czasach starożytnych Greków. Na przykład w lliadzie
Homer nazywa sen "siostrą śmierci", a Platon w
dialogu Obrona Sokratesa następujące słowa wkłada w
usta swego nauczyciela, którego sąd ateński właśnie
skazał na śmierć:
16

"Jeśli jest tylko snem bez marzeń, toż przedziwnym zyskiem
byłaby śmierć. Bo zdaje mi się, że gdyby ktoś miał wybierać w
myśli taką o noc, w której tak twardo zasnął, że nawet mu się
nic nie śniło, i inne noce i dni własnego życia miał z nią zestawić
i, zastanowiwszy się, powiedziec, ile też dni i nocy przeżył lepiej i
przyjemniej od tamtej, to myślę, że [...] na palcach policzyć by je
można w porównaniu do tamtych innych dni i nocy.
A więc jeżeli śmierć jest czymś w tym rodzaju, to ja ją mam za
czysty zysk. Toż wtedy cały czas nie wydaje się ani odrobinę
dłuższy, niż jedna noc". *

To samo porównanie tkwi w naszym wlasnym
współczesnym języku, chocby w wyrażeniu "uśpić".
Jeśli prowadzimy naszego psa do weterynarza i
prosimy, zeby go "uspił", z pewnością znaczy to
całkiem coś innego, niż kiedy mówimy, że
anestezjolog "uśpił" naszą żonę czy męża.

W użyciu są też inne podobne zwroty. Śmierć,
powiadają niektórzy, jest zapomnieniem. Kiedy się
umiera, zapomina się o wszelkich cierpieniach,
wszystkie bolesne i przykre wspomnienia przestają
istnieć.
Choć tego rodzaju określeń, jak "zaśnięcie" czy
"zapomnienie", używamy od dawna i są one bardzo
rozpowszechnione, lecz zupełnie nie wystarczają, jeśli
idzie o dodanie nam otuchy. Każde z nich na inny
sposób mówi to samo.
Chociaż podają nam to w formie łatwej do przyjęcia,
obydwa oznaczają, że śmierć jest po prostu
unicestwieniem na zawsze świadomego przeżywania.
A jeśli tak, to w rzeczywistości śmierć nie ma żadnej z
tych godnych pożądania cech snu i zapomnienia. Sen
jest w życiu zjawiskiem pozytywnym, pożądanym,
gdyż następuje po nim przebudzenie. Po dającym
wypoczynek śnie nocnym jesteśmy w dobrym nastroju
i wydajnie pracujemy. Gdybyśmy się nie obudzili, nie
istniałyby też korzyści ze snu. Przecież

Platon, Obrona Sokratesa, przeł. W. Witwicki t. IV, s. 129, XXXII,
PWN, Warszawa 1958.
l7
unicestwienie swiadomych przezyc powoduje nie
tylko wymazanie wszystkich bolesnych wspomnień,
ale również i tych przyjemnych. I dlatego widzimy, że
żadna z omawianych analogii nie jest na tyle
precyzyjna, żeby nas naprawdę pocieszyć czy dać
nadzieję w obliczu śmierci.
Istnieje jednak inny pogląd, który dyskredytuje
definicję śmierci jako unicestwienia świadomości.
Zgodnie z tą inną, może starszą tradycją, jakiś aspekt
ludzkiej istoty żyje nadal, choć ciało fizycznie
przestaje funkcjonować i ulega całkowitemu
zniszczeniu. Ów aspekt opatrywany bywa rozlicznymi
nazwami: psyche, dusza, umysł, duch, jaźń, istota,
świadomość. Niezależnie od tego, jak bywa
nazywany, przekonanie, że po śmierci fizycznej
przechodzi się do innego wymiaru egzystencji, tkwi
głęboko w wierzeniach ludzkości.

W Turcji odkopano cmentarz sprzed około l00 000 lat.
Archeologowie stwierdzili, że tamtejsi
Neandertalczycy chowali swych zmarłych na marach
pokrytych kwiatami; może śmierć uważali za okazję
do świętowania: zmarły przechodził z tego świata do
drugiego? Na ogół bardzo dawne groby w przeróżnych
zakątkach ziemi świadczą o wierze ludzi w przeżycie
cielesnej śmierci.

Krótko mówiąc, stajemy wobec dwóch
przeciwstawnych odpowiedzi na nasze pierwsze
pytanie dotyczące istoty śmierci: obie wywodzą się z
bardzo odległych czasów, jednak są szeroko
rozpowszechnione jeszcze dzisiaj. Jedni twierdzą, że
śmierć jest unicestwieniem świadomości; inni mówią z
równym przekonaniem, iż śmierć jest przejściem
duszy albo umysłu w inny wymiar rzeczywistości.
W dalszych rozważaniach nie zamierzam
dyskredytować żadnej z tych odpowiedzi. Po prostu
pragnę zdać relację z poszukiwań, w których osobiście
wziąłem udział.

W ciągu ubiegłych paru lat spotkałem wiele osób,
które doświadczyły tego, co będę dalej nazywał
"przeżyciami z pogranicza śmierci". Zetknąłem się
z tymi ludźmi przy różnych okazjach. Po raz pierwszy
przypadkowo. Było to w 1965 roku, kiedy
studiowałem jeszcze filozofię na uniwer
18

sytecie Virginia. Poznałem wówczas profesora
psychiatrii klinicznej, wykładowcę akademii
medycznej. Od samego początku ujęła mnie jego
serdeczność, życzliwość i humor.

Nieco później ku memu wielkiemu zdumieniu
dowiedziałem się ciekawego faktu z jego życia,
mianowicie że "umarł", i to nie raz, lecz dwa razy w
ciągu dziesięciu minut, i że opowiadał wprost
niezwykłe rzeczy o tym, co się z nim działo, kiedy
"nie żył". Ja sam wraz z małym gronem studentów
usłyszałem potem jego opowiadanie. Zrobiło na
mnie wtedy duże wrażenie, ponieważ jednak nie
miałem odpowiedniego przygotowania, żeby osądzić
tego rodzaju przeżycia, "utrwaliłem" je tylko,
zarówno w pamięci, jak i na taśmie magnetofonowej.

W kilka lat później po zrobieniu doktoratu z filozofii
wykładalem na uniwersytecie we wschodniej części
stanu Północna Karolina. Podczas któregoś
seminarium kazałem moim studentom przeczytać
dialog Platona Fedon, w którym między innymi toczy
się dyskusja na temat nieśmiertelności. W wykładach
moich omawiałem inne tezy, które Platon tam
przedstawia i nie zatrzymywałem się specjalnie na
problemie życia po śmierci.
Pewnego dnia po wykładzie zatrzymał mnie jakiś
student i spytał, czy moglibyśmy porozmawiać na
temat nieśmiertelności. Bardzo się tym interesował,
ponieważ jego babka "umarła" podczas operacji i
potem opowiedziała mu niezwykle rzeczy.
Poprosiłem, żeby mi je powtórzył i ku memu
zdumieniu usłyszałem prawie to samo, co parę lat
temu zrelacjonował ów profesor psychiatrii.

Tak więc nieco aktywniej jąłem szukać tego rodzaju
"przypadków", a do mych wykładów z filozofii
zacząłem wprowadzać teksty dotyczące przeżycia
przez człowieka śmierci biologicznej. Jednak byłem
na tyle ostrożny, że nie wspominałem moim
słuchaczom o tych dwóch relacjach.
Przyjąłem postawę wyczekującą. Jeśli takie zjawiska
są dość powszechne - pomyślałem sobie - usłyszę o
nich zapewne więcej; wystarczy, że poruszę ogólnie
temat przyszłego życia
20

w dyskusji filozoficznej i wyrażę swoją przychylną
postawę wobec tego zagadnienia. Ze zdziwieniem
przekonałem się, że prawie z każdej grupy, liczącej
zwykle około trzydziestu studentów, zgłaszał się
potem do mnie co najmniej jeden słuchacz i opowiadał
swoje przeżycia z pogranicza śmierci.

Od początku, ledwie zacząłem się interesować
zagadnieniem, uderzyły mnie wielkie podobieństwa w
relacjach, mimo iż pochodziły od osób wyznających
odmienne religie, przedstawicieli różnych środowisk
społecznych, o różnym stopniu wykształcenia.

Kiedy w roku 1972 rozpoczynałem studia medyczne,
zebrałem już sporą liczbę tego rodzaju przypadków i
zacząłem wspominać o moich nieformalnych
badaniach znajomym z grona lekarskiego. W wyniku
tego jeden z przyjaciół namówił mnie, żebym wygłosił
odczyt w pewnym towarzystwie medycznym, po czym
nastąpiły dalsze moje publiczne wystąpienia. I znowu
po każdym odczycie zgłaszał się do mnie ktoś, kto
opowiadał o swoich własnych przeżyciach.
Z czasem moje zainteresowania stały się bardziej
znane, lekarze zaczęli kierować do mnie
reanimowanych przez siebie pacjentów, którzy im się
zwierzyli ze swych niezwykłych doznań. Jeszcze inni
przesylali mi pisemne relacje po ukazaniu się w
gazetach artykułów o moich badaniach.

Obecnie znam około 150 przypadków tego rodzaju
zjawisk. Przeżycia, które przeanalizowałem, podzielić
można na trzy kategorie:
1. Przeżycia ludzi, którzy zostali pomyślnie
reanimowani, mimo iż lekarze uważali ich za
klinicznie zmarłych.
2. Przeżycia ludzi, którzy z powodu wypadku,
ciężkiego uszkodzenia ciała lub choroby byli bardzo
bliscy śmierci fizycznej .
3. Przeżycia ludzi, którzy "umarli", a następnie
opowiedzieli je obecnym przy tym osobom, które z
kolei te relacje mnie przekazały.

Obszerny materiał, na jaki składało się te 150
przypadków, wymagał oczywiście selekcji. Miała ona
określony
20

cel. Na przykład, chociaż przekonałem się, że relacje z
trzeciej grupy na ogół uzupełniają dwie pierwsze i nie
różnią się od nich, przeważnie nie rozważałem ich dla
dwóch powodów.
Po pierwsze, ograniczyłem w ten sposób badane
przypadki do liczby, którą łatwiej operować, a
następnie do wypowiedzi z pierwszej ręki. Dzięki
temu przeprowadziłem szczegółowe rozmowy z
pięćdziesięcioma osobami, których przeżycia mogę
przytoczyć. Wśród nich przypadki pierwszej kategorii
(to znaczy przeżycie oczywistej śmierci klinicznej) z
pewnością są bardziej dramatyczne niż te drugiego
rodzaju (przeżycie bliskiego zetknięcia się ze
śmiercią).
Ilekroć miałem odczyty, przypadki "śmierci" zawsze
wzbudzały większe zainteresowanie. Nawet autorzy
artykułów na ten temat pisali czasem tak, jakbym
tylko tego rodzaju przypadkami się zajmował.
Jednak selekcjonując materiał, który zamierzałem
przedstawić w tej książce, nie uległem pokusie, by
ograniczyć się tylko do przypadków, w których została
stwierdzona "śmierć". Gdyż, jak się przekonałem,
przeżycia drugiej kategorii nie tylko są odmienne od
pierwszej, ale są jakby ich kontynuacją.

A chociaz doświadczenia ludzi znajdujących się na
progu śmierci są uderzająco podobne, zarówno
okoliczności towarzyszące im, jak i osoby
opowiadające te doświadczenia różnią się znacznie. I
dlatego starałem się podać te przeżycia, które w
należyty sposób odzwierciedlają ową odmienność.

Pamiętając o tym, przypatrzmy się, co może zdarzyć
się - wedle tego, co udało mi się odkryć - podczas
procesu umierania.

Przeżycia towarzyszące umieraniu
Pomimo znacznej różnorodności warunków
towarzyszących spotkaniu ze śmiercią, pomimo że
doświadczyły tego bardzo różne osoby, nie ulega
kwestii, iż występuje uderzająca zbieżność w relacjach
dotyczących owego zjawiska.
W istocie te zbieżności są tak duże, że z łatwością
można wyszczególnić piętnaście elementów, które
stale powtarzają się w zebranych przeze mnie
wypowiedziach. Na podstawie tych zbieżności
pozwolę sobie ustalić krótki teoretyczny opis
"idealnego" i "kompletnego" przeżycia, który
zawiera wszystkie te wspólne elementy w porządku, w
jakim zwykle występują.

Człowiek umiera i kiedy znajduje się w momencie
największego cierpienia fizycznego, dochodzi do
niego głos lekarza oznajmiającego śmierć. Wtedy
zaczyna słyszeć przykry hałas, głośne dzwonienie albo
szum, i w tej samej chwili czuje, że bardzo szybko
porusza się w długim, ciemnym tunelu. Potem nagle
spostrzega, iż znajduje się poza swoim fizycznym
ciałem, ale nadal przebywa w fizycznym
bezpośrednim otoczeniu i widzi swoje ciało z pewnej
odległości - jak widz w teatrze. Oszołomiony,
zmieszany obserwuje nadal zabiegi reanimacyjne.
Po chwili odzyskuje panowanie nad sobą i jakby
przyzwyczaja się do tej przedziwnej sytuacji.
Spostrzega, że
22

nadal ma "ciało", ale bardzo różne od
dotychczasowego i obdarzone innymi możliwościami
niż to fizyczne, które zostawił. Wkrótce zaczynają się
dziać niezwykłe rzeczy.
Pojawiają się inni, żeby mu pomóc. Widzi duchy
krewnych i przyjaciół, którzy zmarli wcześniej, i
pojawia się przed nim pełen miłości, promieniejący
ciepłem duch, którego nigdy dotąd nie spotkał, jakaś
świetlista istota. Zwraca się ona do niego bez słów,
żeby dokonał oceny swego życia, i pomaga mu w tym,
ukazując natychmiast panoramę minionych
ważniejszych wydarzeń. W pewnej chwili zdaje sobie
sprawę, że zbliża się do jakiejś bariery czy granicy -
zapewne granicy pomiędzy życiem ziemskim i
przyszłym.
A jednak wie, że musi wrócić do doczesności, że czas
jego śmierci jeszcze nie nadszedł. Nie chce tego, gdyż
pogrążony w uczuciu niezwykle intensywnie
przeżywanej radości, miłości i spokoju jest
zachwycony tym, co się z nim dzieje.
Pomimo to łączy się jakoś pooownie ze swym
fizycznym ciałem i żyje nadal.

Później próbuje nawet opowiedzieć o swym przeżyciu
innym ludziom, ale napotyka trudności. Po pierwsze

nie znajduje słów odpowiednich, żeby opisać owe
doznania. Poza tym często bywa wyśmiany i dlatego
przestaje o tym mówić.
A jednak to, czego doświadczył, ma głęboki wpływ na
jego życie, zwłaszcza na poglądy na śmierć i jej
związek z życiem.

Musimy pamiętać, że powyższe opowiadanie nie jest
streszczeniem niczyjego przeżycia. Jest raczej
"modelem", zbiorem elementów spotykanych w
wielu relacjach. Zamieszczam je tu, żeby dać wstępny,
ogólny pogląd na to, czego może doświadczyć osoba
umierająca. Ponieważ jest to abstrakcja, a nie realna
wypowiedź, w rozdziale późniejszym omówię
szczegółowo każdy element, ilustrując go
przykładami.
Zanim jednak to uczynię, trzeba ustalić kilka faktów
po to, by przytoczonym poniżej opisom przeżyć
towarzyszących procesowi umierania dać odpowiednie
ramy:
23

1. Pomimo uderzających podobieństw między różnymi
opowiadaniami nie ma dwóch identycznych (chociaż
niektóre są bliskie tego).
2. Nie spotkałem osoby, która by przytoczyła
wszystkie piętnaście elementów. Bardzo wiele relacji
zawierało większość (tj.osiem albo i więcej), a kilka
nawet dwanaście.
3. Nie ma takiego elementu "modelowego" przeżycia,
który by mi przytoczyła każda osoba i który
występowałby w każdym opowiadaniu. Mimo to kilka
z nich występuje, można by rzec, powszechnie.
4. Nie ma ani jednego składnika mego abstrakcyjnego
modelu, który by występował tylko w jednej relacji,
każdy element występował w wielu.

5. Kolejność poszczególnych etapów, przez jakie
przechodzi osoba umierająca, może być odmienna od
tego przytoczonego w moim "teoretycznym
modelu". Posłużę się tu przykładem: różne osoby
mówiły mi o pojawieniu się "świetlistej istoty" przed
albo w momencie opuszczenia przez nie fizycznego
ciała, a nie jak w modelu nieco później. Jednak
kolejność, w jakiej występują etapy w modelu, jest
bardzo typowa, a większe odchylenia zdarzają się
raczej rzadko.

6. Do jakiego stopnia hipotetyczne przeżycia stają się
udziałem umierającej osoby, zależy chyba od tego, czy
przeżyła wtedy oczywistą kliniczną śmierć, a jeśli tak,
jak długo przebywała w tym stanie. Na ogół osoby,
które "zmarły", dają bogatszy, pełniejszy opis swoich
doznań niż te, które tylko otarły się o śmierć; te zaś,
które były "martwe" dłużej, doznały głębszych
przeżyć niż te, które były "martwe" krótko.

7. Rozmawiałem z kilkoma osobami, uznanymi za
zmarłe i reanimowanymi, które nie doznały żadnych w
ogóle przeżyć. Mówią one, że nic nie pamiętają. Rzecz
jednak interesująca -rozmawiałem też z paroma
osobami, które w przeciągu kilku lat były dwukrotnie
uznane za klinicznie zmarłe i które za pierwszym
razem nie doświadczyły niczego, natomiast za drugim
tak.
24

8. Trzeba tu podkreślić, że piszę przede wszystkim o
relacjach czy opowiadaniach przekazanych mi ustnie.
Dlatego też kiedy robię uwagę, że jakiś element
abstrakcyjnego, "kompletnego" przeżycia nie
występuje w danej relacji, nie zakładam bynajmniej,
że ta osoba tego nie przeżyła. Znaczy to tylko, że nie
powiedziała mi o nim albo z jej opowiadania nie
wynikło, że go doświadczyła. Ustaliwszy te pewne
ramy, przejdźmy do etapów i zdarzeń występujących
powszechnie w trakcie umierania.

Niewyrażalność
Porozumiewamy się za pomocą języka; jest to metoda
powszechnie stosowana, którą prawie wszyscy się
posługujemy. Ten prosty fakt stwarza jednak pewien
nieoczekiwany problem, ktory komplikuje wszelkie
przekazy na temat doznań, jakie mieli ludzie bliscy
śmierci, gdyż owe doznania leżą poza granicą
powszechnych doświadczeń. Dlatego zrozumiałe jest,
że mogą oni mieć pewne trudności językowe dla
wyrażenia tego, co im się wydarzyło. Osoby te,
wszystkie bez wyjątku, określają swe przeżycia jako
nie do opowiedzenia, jako "niewyrażalne".
W związku z tym wiele osób mówiło mi: "Nie
znajduję słów, żeby wyrazić to, co chcę powiedzieć"
albo: "Nie znam określeń czy superlatywów, żeby to
opisać". Pewna kobieta tak to rzeczowo ujęła:

Trudno mi to teraz panu opowiedzieć, gdyż wszystkie
słowa, jakie znam, są trójwymiarowe. A kiedy to
przeżywałam, cały czas nękała mnie myśl: "W szkole
na lekcjach geometrii wbijano mi w głowę, że
istnieją tylko trzy wymiary, i przyjęłam to za
pewnik. Ale moi
25

nauczyciele mylili się. Jest więcej wymiarów".
Oczywiście nasz świat, ten, w którym żyjemy teraz,
jest trójwymiarowy, ale tamten świat nie. I dlatego tak
trudno mi o tym mówić. Muszę panu opisywać to
wszystko w trójwymiarowych słowach, możliwie jak
najwierniej, ale one nie są wystarczające. Nie mogę
dać pełnego obrazu.

Słyszenie
Wielu ludzi mówiło mi o tym, że slyszeli, jak lekarze
czy inne obecne osoby stwierdzały ich śmierć. Pewna
kobieta tak mi to opowiedziała:

Byłam w szpitalu, ale nie wiedzieli, co mi dolega.
Dlatego dr James opiekujący się mną posłał mnie na
dół do rentgena na cholangiografię, żeby się
dowiedzieć, co mi jest. Najpierw zrobili mi
zastrzyk w rękę z tego lekarstwa, jakie mi miano
podać, bo byłam uczulona na wiele środków.
Ponieważ nie było reakcji... dali mi je, a wtedy
straciłam przytomność. Słyszałam jednak wyraźnie,
jak rentgenolog, który się mną zajmował, podszedł do
telefonu, nakręcił numer i powiedział: "Doktorze
James, zabiłem pańską pacjentkę, panią Martin".
Jednak wiedziałam, że nie jestem martwa.
Próbowałam się poruszyć, jakoś dać im znać, że tak
nie jest, ale nie mogłam.
Kiedy starali się mnie reanimować, słyszałam, jak
mówią, ile centymetrów sześciennych czegoś tam
trzeba mi podać, ale nie czułam ukłucia igły. Nic nie
czułam, kiedy mnie dotykali.

A oto relacja osoby cierpiącej już wcześniej na serce;
dostała ona ataku, w czasie którego omal nie umarła:

Nagle poczułam okropny ból w piersi, jakby ktoś
szybko, coraz mocniej ściskał mi żelazną obręczą
klatkę piersiową. Mój mąż i przyjaciółka usłyszeli, że
upadłam, i przybiegli, by mi pomóc.
26

Znalazłam się w głębokiej ciemności i poprzez nią
słyszałam, że mój mąż, jakby z wielkiej odległości,
powiedział: "Stało się, tym razem stało się". A ja
pomyślałam: "Tak, stało się".

Młody czlowiek, uznany za martwego w wypadku
samochodowym, opowiada:

Usłyszałem, jak jakaś kobieta spytała: "Czy on nie
żyje?", a ktoś inny odrzekł: "Tak, on nie żyje".

Relacje tego typu są zgodne całkowicie z tym, co
pamiętają lekarze i inne osoby obecne przy wypadku.
Na przykład pewien lekarz powiedział mi:

U jednej z moich pacjentek zatrzymala się akcja serca
tuż przed operacją, jaką miałem jej zrobić z kolegą
chirurgiem. Stałem przy niej i zobaczyłem, że źrenice
jej rozszerzają się. Przez pewien czas próbowaliśmy ją
reanimować, lecz bezskutecznie, wię byłem pewien,
że nie żyje. Memu koledze, który mi w tym pomagał
powiedziałem:
"Spróbujmy jeszcze przez pewien czas, a potem
damy spokój". Tym razem serce zaczęło bić i chora
odzyskała przytomność. Później spytałem ją, jakie ma
wspomnienia ze swojej "śmierci". Odparła, że
niewiele pamięta, tylko te moje słowa: "Spróbujmy
jeszcze przez pewien czas, a potem damy spokój".

Uczucie spokoju i ciszy
Wiele osób opisuje niezwykle przyjemne uczucia w
pierwszych etapach swych przeżyć. Mężczyzna, który
miał ciężkie uszkodzenie głowy i nie dawał oznak
życia, tak opowiada:

W momencie uderzenia poczułem nagły ból, który
natychmiast całkiem zniknął. Miałem uczucie
pływania w ciemnej przestrzeni.
21

Dzień był wtedy bardzo zimny, ale w tej ciemności
było mi ciepło i wygodnie, jak nigdy dotąd...
Pamiętam, że pomyślałem sobie: "Z pewnością nie
żyję".

Kobieta, która została reanimowana po ataku serca,
zrobiła taką uwagę:

Zaczęłam doznawać cudownych wprost wrażeń. Nic
nie czułam oprócz spokoju, ciszy, odprężenia.
Wszystkie moje troski minęły i pomyślałam sobie:
"Jak mi cicho i spokojnie, to wcale nie boli".

Pewien mężczyzna wspomina:

Miałem wspaniałe wrażenie samotności i spokoju...
Było cudownie i odczuwałem taki wewnętrzny spokój.
A były żołnierz, który "umarł" na skutek ran
odniesionych w Wietnamie, powiada, że kiedy został
trafiony, odczuł wielką ulgę. Nic mnie nie bolało i
nigdy jeszcze nie byłem tak odprężony. Było mi
bardzo dobrze.

Hałas
W wielu przypadkach w momencie śmierci czy na jej
progu występują niezwykle wrażenia słuchowe.
Czasami są one w najwyższym stopniu dokuczliwe.
Mężczyzna, który podczas operacji brzusznej "nie
żył" przez dwadziescia minut, tak mi to opisuje:

Z wnętrza mojej głowy dobywał się przykry, trudny
do zniesienia brzęczący hałas... Nigdy nie zapomnę
tego hałasu.

Znowu inna kobieta wspomina, że w momencie utraty
przytomności usłyszała:
28

Głośne dzwonienie, które można nawet określić jako
brzęczenie, a ja byłam całkowicie oszołomiona.

Owe przykre wrażenia określano również jako głośny
stuk, ryczenie, uderzanie lub jako przenikliwy świst,
podobny do świstu wiatru.

W innych przypadkach wrażenia słuchowe przybierały
przyjemniejszą muzyczną formę. Na przykład
mężczyzna, który został przywrócony do życia po
tym, jak go uznano za martwego po przywiezieniu do
szpitala, opowiada, że podczas swej "śmierci.. słyszał:

Jakby odlegle bicie dzwonów niosące się z wiatrem.
Przypominało to japońskie dzwoneczki poruszane
przez wiatr... To był jedyny odgłos, jaki wtedy
słyszałem.

Młoda kobieta, która omal nie umarła na skutek
wewnętrznego krwotoku spowodowanego brakiem
krzepliwości krwi, kiedy straciła przytomność,
usłyszała jakąś majestatyczną, naprawdę piękną
muzykę.

Czarny tunel
Często się zdarza, że wraz z pojawieniem się hałasu
ludzie mają uczucie, że są szybko wciągani w jakąś
ciemną przestrzeń.
Opisywano mi ją w różny sposób: jako pieczarę,
studnię, rów, zamknięcie, tunel, lej, próżnię, pustkę,
kanał, dolinę i cylinder.

Chociaż ludzie ci posługiwali się różnymi
określeniami, jasne, że wszyscy starali się wyrazić
jedno pojęcie. Przypatrzmy się dwóm relacjom, gdzie
wyraźnie występuje "tunel".

Zdarzyło się to, kiedy byłem małym chłopcem,
miałem wtedy dziewięć lat. Od tej pory minęło
dwadzieścia siedem lat, ale było to
29

tak niezwykłe przeżycie, że nigdy go nie zapomnę.
Któregoś popołudnia ciężko zachorowałem i
zawieziono mnie do najbliższego szpitala. Kiedy się
tam znalazłem, lekarze doszli do wniosku, że trzeba
mnie uśpić, dlaczego - nie wiem, bo byłem za mały,
żeby to zrozumiec. W owych czasach używano jeszcze
eteru, nasycając nim gazę, którą przykładano do nosa,
i kiedy to zrobiono - jak mi potem opowiedziano -
moje serce przestało bić. Wtedy nie wiedziałem, co się
ze mną dzieje, w każdym razie, kiedy to nastąpiło,
miałem dziwne przeżycie. Najpierw się zdarzyło...
będę to opisywał, tak jak to czułem... a więc najpierw
usłyszałem jakby długi dzwonek drrrrrrrr, bardzo
rytmiczny. A potem znalazłem się i zacząłem poruszać
- pan pomyśli, że to całkiem głupie - w jakimś długim
ciemnym miejscu, przypominającym tunel czy coś w
tym stylu.
Naprawdę nie potrafię tego opisać, poruszałem się,
obijałem, przez cały czas słysząc ten przeraźliwie
dźwięczący dzwonek.

Inny mój informator stwierdza:

Zaszkodziło mi lokalne znieczulenie i przestałem
oddychać. Najpierw znalazlem się w czarnej próżni, w
której poruszałem się z niezwykłą szybkością. Można
by ją chyba porównać do tunelu.
Miałem wrażenie, jakbym w wesołym miasteczku
jechał diabelską kolejką przez tunel z wielką
szybkością.

Podczas ciężkiej choroby pewien mężczyzna był bliski
śmierci, źrenice mu się rozszerzyły , temperatura ciała
zaczęła gwałtownie spadać. Powiedział:

Byłem w absolutnie ciemnej pustce. To bardzo trudno
wyjaśnić, ale miałem uczucie, jakbym się poruszał w
próżni, w ciemności.
A jednak byłem całkiem przytomny. Jakbym się
znajdował w cylindrze, w którym nie było powietrza.
Mialem uczucie, że znajduję się w otchłani, że jestem
w połowie drogi między tym światem a drugim.

Człowiek, który "umierał" kilkakrotnie na skutek
ciężkich oparzeń i uszkodzeń spowodowanych
upadkiem, mówi:
30

Niemal tydzień znajdowałem się w szoku i w tym
czasie nagle znalazłem się w czarnej próżni. Miałem
wrażenie, że przebywam w niej długi czas, pływając i
kołysząc się w przestrzeni... Tak byłem pochłonięty w
próżnię, że o niczym innym nie myślałem.

Pewien mężczyzna doznał takiego przeżycia jako
chłopiec: bardzo bał się wtedy ciemności.

Kiedy serce przestało bić wskutek wewnętrznych
obrażeń spowodowanych wypadkiem rowerowym
miałem uczucie, że poruszam się w głębokiej, bardzo
ciemnej dolinie. Ta ciemność była tak głęboka i
nieprzenikniona, że absolutnie nic nie widziałem, ale
było to najcudowniejsze, wolne od zmartwień
przeżycie, jakie można sobie wyobrazić.

Kobieta, która miała zapalenie otrzewnej, tak
opowiada:

Lekarz wezwał moją siostę i brata, żeby mnie
zobaczyli po raz ostatni. Pielęgniarka zrobiła mi
zastrzyk, ponieważ chciała mi ułatwić umieranie.
Otaczające mnie rzeczy zaczęły się coraz bardziej
oddalać. I kiedy się tak cofały, weszłam głową
naprzód w wąski i bardzo, bardzo ciemny korytarz, do
którego byłam dobrze dopasowana, i zaczęłam się
zsuwać coraz szybciej w dół.

Inna osoba, bliska śmierci na skutek wypadku
ulicznego, zrobiła porównanie wzięte z widowiska
telewizyjnego:

Miałam uczucie całkowitego spokoju, żadnego lęku;
znalazłam się w tunelu - tunelu złożonym z
koncentrycznych kół. Wkrótce potem oglądałam
program telewizyjny pt. "Tunel czasu", gdzie ludzie
cofają się w czasie przez taki spiralny tunel. I chyba to
jest najlepsze porównanie, jakie mi przychodzi na
myśl.

Pewien mężczyzna dał odmienne porównanie,
wywodzące się z jego wierzeń religijnych. Powiedział:

Nagle znalazłem się w bardzo ciemnej i bardzo
głębokiej dolinie.
Wydawało mi się, że przez tę dolinę prowadzi ścieżka,
prawie droga,
31

a ja szedtem tą ścieżką... Później, kiedy
wyzdrowiałem, pomyślałem:

"Teraz już wiem, co znaczą te słowa w Biblii
dolina cieni śmierci, ponieważ tam byłem".

Poza ciałem
Truizmem będzie stwierdzenie, że większość ludzi
przeważnie identyfikuje się ze swym fizycznym
ciałem. Owszem, przyznajemy, że inamy również
"umysł", ale jest on dla nas czymś bardziej
efemerycznym niż ciało. Umysł ostatecznie może być
jedynie wynikiem elektrycznych i chemicznych
reakcji, jakie zachodzą w mózgu, który jest częścią
fizycznego ciała. Wiele osób nie może wyobrazić
sobie własnego istnienia w innej formie niż w ciele
fizycznym, które darzą takim przywiązaniem.

Osoby, z którymi przeprowadzałem wywiad, przed
swoimi przeżyciami nie różniły się pod tym względem
od innych.
Dlatego też po tym szybkim przejściu przez ciemny
tunel umierający doznaje często niezwykłego
zdumienia, gdyż w tym momencie się zdarza, iż patrzy
na własne ciało z jakiegoś zewnętrznego punktu, jako
"widz" albo "trzecia osoba w pokoju", albo jakby
oglądał wydarzenie "na scenie w teatrze" lub "w
kinie".
Spójrzmy teraz na urywki niektórych relacji, gdzie to
niezwykłe oderwanie się od ciała zostało opisane:

Miałam siedemnaście lat i wraz z bratem
pracowaliśmy w wesołym miasteczku. Któregoś
popołudnia postanowiliśmy popływać, wraz z nami
poszło sporo młodzieży. Ktoś zaproponował:
"Przepłyńmy jezioro". Robiłam to wiele razy, ale
tego dnia, nie wiedzieć czemu, poszłam na dno na
środku jeziora... Wypływałam i szłam pod wodę
32

kilka razy i nagle doznałam uczucia, jakbym znalazła
się poza "własnym ciałem, poza wszystkimi, sama w
przestrzeni. Chociaż byłam w jednym miejscu, na tym
samym poziomie, widziałam swoje ciało w wodzie o
jakieś trzy, cztery stopy ode mnie, to wypływające, to
niknące pod wodą. Widziałam je od tyłu bardziej z
prawej strony.
I nadal czułam całe swoje ciało, choć się znajdowałam
poza nim.
Mialam cudowne, nie do opisania uczucie. Czułam się
jak piórko.
-Jakiś rok temu zostałam przyjęta do szpitala z
powodu choroby serca i następnego dnia, leżąc w
łóżku, zaczęłam odczuwać bardzo silny ból w piersi.
Nacisnęłam guzik znajdujący się koło łóżka, żeby
wezwać pielęgniarki; przybiegły zaraz i zajęły się
mną. Było mi niewygodnie leżeć na plecach, wię się
obróciłam, a kiedy to zrobiłam, przestałam oddychać i
stanęło mi serce. Wtedy usłyszałam, jak pielęgniarki
zawołały: "Umiera! Umiera!" W tej samej chwili
poczułam, że wychodzę ze swego ciała, że zsuwam się
z materaca, pod prętem z boku łóżka - zupelnie,
jakbym przeniknęła przez ten pręt - i ześlizgują się na
ziemię.
A potem zaczęłam powoli się unosić; kiedy to się ze
mną działo, widziałam, jak do pokoju wbiegają
jeszcze inne pielęgniarki, bylo ich chyba z tuzin. Mój
lekarz akurat miał obchód, więc go wezwały; wszedł,
a ja pomyślałam: "Ciekawa jestem, co on teraz
zrobi". Przepłynęłam koło stolika - zobaczyłam go z
boku i to bardzo wyraźnie - unioslam się pod sufit i
zatrzymałam, patrząc w dół. Miałam wrażenie, że
jestem papierkiem dmuchniętym do góry.

Obserwowałam stamtąd, jak mnie reanimowali! Moje
ciało leżało w dole wyciągnięte, widziałam je
wyraźnie, a oni wszyscy stali wokoło. Usłyszałam, jak
jedna z pielęgniarek powiedziała: ,,O Boże! Ona
umarła", gdy tymczasem inna pochyliła się, żeby mi
zrobić oddychanie usta-usta. Dokładnie widziałam jej
głowę z tyłu.
Nigdy nie zapomnę jej włosów, były krótko przycięte.
Potem zobaczyłam, że wtłaczają do pokoju jakąś
maszynę, która powodowała wstrząsy klatki
piersiowej. Włączyli ten aparat i zobaczyłam, że
moje ciało podskakuje na łóżku, i słyszałam, że każda
moja kostka trzeszczy. To było okropne.
33

Kiedy tak patrzyłam, jak ugniatają mi klatkę piersiową
i nacierają ręce i nogi, pomyślałam: "Dlaczego zadają
sobie tyle trudu? Przecież jest mi dobrze".

Mój młody rozmówca powiedział:
Było to dwa lata temu, skończyłem właśnie
dziewiętnaście lat.
Odwoziłem do domu przyjaciela moim wozem i kiedy
znalazłem się na jednym ze skrzyżowań w centrum,
stanąłem i rozejrzałem się w obie strony, ale nic nie
nadjeżdżało. Wjechałem więc na skrzyżowanie i w
tym momencie usłyszałem przeraźliwy krzyk
przyjaciela.
Nagle zobaczyłem reflektory samochodu pędzącego
wprost na nas.
Usłyszałem okropny trzask bok mego wozu został
zmiażdżony, a ja znalazłem się w ciemności, w
zamkniętej przestrzeni. Stało się to bardzo szybko. A
potem, jakbym się unosił o jakieś pięć jardów nad
ulicą, mniej więcej pięć jardów od wozu. Słyszałem
cichnący odgłos tego trzasku. Zobaczyłem ludzi
nadbiegających i gromadzących się wokół; mój
przyjaciel wyszedł z wozu, najwidoczniej w szoku.
Widziałem swoje ciało w rozbitym wozie, wśród tych
obcych ludzi, i jak probowali mnie z niego wyciągnąć.
Moje nogi były wykręone, a wszystko zbryzgane
krwią.

Jak można sobie łatwo wyobrazić, niezwykłe były
myśli i uczucia ludzi, którzy coś takiego przeżywali.
Wiele osób uważa przebywanie poza własnym ciałem
za rzecz tak niemożliwą, że nawet kiedy tego
doświadczają, czują się całkiem oszołomione i przez
pewien czas nie wiążą tego ze śmiercią. Są zdumione
tym, co się z nimi dzieje: dlaczego nagle patrzą na
siebie jak widzowie?
Reakcje emocjonalne na ten dziwny stan bywają
różne.
Większość ludzi stwierdza, że najpierw czuli
rozpaczliwą chęć powrotu do swego ciała, ale nie
wiedzieli zupełnie, jak to zrobić. Inni znów byli
przerażeni, wprost w panice. Byli też tacy, którzy
podchodzili do tego zjawiska z całym spokojem, jak
autor poniższej wypowiedzi:

Zachorowałem bardzo ciężko i lekarz umieścił mnie w
szpitalu.
Pewnego ranka zebrała się wokół mnie jakby gęsta
szara mgła
34

i poczułem, że opuszczam swoje ciało. Wydawało mi
się, że szybuję, obejrzałem się i zobaczyłem siebie
leżącego na łóżku. Nie bałem się wcale, miałem
wrażenie wielkiego spokoju i ukojenia. Nie byłem ani
przerażony, ani wzburzony. Po prostu doświadczałem
miłego uczucia uspokojenia, niczego się nie bałem.
Miałem świadomość, że chyba umieram, i byłem
przekonany, że jeśli nie wrócę do swego ciała, umrę,
odejdę.

Odmienna także bywa postawa poszczególnych osób
wobec własnego ciała, od którego się oderwały. Na
ogół niepokoją się o nie. Pewna młoda kobieta, która
w momencie tego przeżycia była słuchaczką szkoły
pielęgniarskiej, wyraża zrozumiały w jej sytuacji lęk:

W szkole pielęgniarskiej starano się nas nakłonić,
żebyśmy po śmierci oddały nasze ciała na potrzeby
nauki. To było śmieszne, ale kiedy patrzyłam, jak
starają się przywrócić mi oddech, myślałam:
"Nie chcę, żeby używali mego ciała do badań".

Dwie inne osoby wyraziły tą samą obawę, kiedy
przekonały się, że są poza ciałem. Co ciekawe, obie
reprezentowały medycynę: byli to lekarz i
pielęgniarka.

W innym przypadku niepokój o własne ciało przybrało
formę żalu. Mężczyzna, u którego w wyniku
poważnych obrażeń spowodowanych upadkiem
nastąpiło zatrzymanie akcji serca, wspomina:

Widziałem siebie leżącego na łóżku i jednocześnie
lekarza, który mnie ratował. Nie mogłem tego
zrozumieć, ale patrzyłem na moje własne ciało leżące
na łóżku. I poczułem się okropnie, kiedy mu się
uważniej przyjrzałem i zobaczyłem, w jak opłakanym
jest stanie.

Kilka osób powiedziało mi, że czuło obcość wobec
własnego ciała:

Orally, nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że tak
wyglądam! Wie pan, przywykłem oglądać siebie na
zdjęciach albo w lustrze, i w obu wypadkach jestem
płaski. Ai tu nagle widzę siebie - a właściwie moje
ciało - z wysokości jakichś pięciu stóp. Po dobrej
chwili dopiero poznałem, że to jestem ja.
35

W jednej wypowiedzi to uczucie obcości przybrało
formę krańcową i wręcz humorystyczną. Pewien
lekarz opowiedział mi, jak podczas swojej klinicznej
śmierci znajdował się koło łóżka i patrzył na własne
poszarzałe ciało. Zrozpaczony i zdumiony zastanawiał
się, co robić. Postanowił po prostu odejść, gdyż czuł
się zmieszany, niepewny. W dzieciństwie nasłuchał się
od dziadka opowieści o duchach i zwierzył mi się -
cóż za paradoks! - Nie chciałem być przy ciele, które
wyglądało na martwe, choć to było moje i własne
ciało!

Poznałem też odmienną postawę - niektórzy mówili,
że nie doznawali żadnych specjalnych uczuć wobec
swoich ciał.
Pewna kobieta na przykład, która miała atak serca,
wiedziała z pewnością, że umiera. Poczuła, że jest
jakby wyrwana w ciemność ze swego ciała i szybko
się od niego oddala. Tak to opisala:

Nie obejrzałam się nawet na swoje ciało. Owszem,
wiedziałam, że tam jest i ze mogłabym je zobaczyć,
gdybym spojrzała. Ale nie chciałam spojrzeć, wcale
nie, ponieważ wiedziałam, że zrobiłam w życiu
wszystko, co do mnie należało, i teraz całą uwagę
skupiłam na tej innej rzeczywistości. Wiedziałam, że
gdybym spojrzała na moje ciało, to spojrzałabym
równocześnie na moją przeszłość, a tego stanowczo
nie chciałam zrobić.

Podobnie dziewczyna, która przeżyła oderwanie się od
ciała na skutek wypadku, w którym odniosła poważne
obrażenia, opowiada:

Widziałam swoje ciało bardzo powykręcane w
samochodzie i ludzi zebranych wokoło, ale, wie pan,
nic do niego nie czułam. Zupełnie jakby chodziło o
kogoś innego albo może nawet o przedmiot...
Wiedziałam, że to moje własne ciało, ale nic do niego
nie czułam.

Choć przebywanie poza własnym ciałem było
doznaniem co najmniej niezwykłym, umierający tak
nagle znajdował się w tej sytuacji, że dopiero po
chwili zaczynał rozumieć to, co przeżywa. Mógł
przebywać przez pewien czas poza
36

ciałem, rozpaczliwie starając się rozeznać w tym
wszystkim, co się z nim działo, nim uświadomił sobie,
że umiera albo nawet, że umarł. Kiedy to wreszcie
pojął, towarzyszył temu często wielki wstrząs
powodujący dziwne myśli. Pewna kobieta pamięta, że
pomyślała: Umarłam! Jakie to przyjemne!

Pewien mężczyzna oświadczył, że pomyślał wtedy: To
musi być to, co nazywają śmiercią. Nawet kiedy już
się jest świadomym własnej śmierci, może
towarzyszyć temu zdumienie, a nawet sprzeciw.

Młody chłopak, na przykład, przypomniał sobie
biblijną obietnicę "trzech razy po dwadzieścia i
dziesięć lat" i odczuł bunt, że przeżył dopiero jedną
dwudziestkę".
Studentka opowiedziała mi w sposób niezwykle
wzruszający o swoich przeżyciach:

Pomyślałam, że nie żyję i wcale się tym nie
zmartwiłam, ale nie mogłam sobie wyobrazić, dokąd
powinnam pójść. Moje myśli i świadomość były takie
same jak normalnie ża życia, ale nie mogłam sobie
tego wszystkiego wyobrazić. I ciągle myślałam:
"Gdzie mam pójść? Co mam robić?" i "Dobry
Boże, nie żyję! Nie mogę w to uwierzyć!"
Bo chyba nikt naprawdę nie wierzy, że umrze. To coś,
co przydarza się zawsze innym, i chociaż wie się o
tym, nigdy nie wierzy się w to naprawdę... No, i
postanowiłam, że zaczekam, aż cały zamęt minie
i zabiorą moje ciało, a wtedy postaram się zastanowić,
dokąd mam pójść.

W kilku badanych przeze mnie przypadkach
umierający, których dusza, umysł, świadomość (czy
jak to nazwać) oderwały się od ciała, mówili, że po
tym wyzwoleniu nie czuli, by w ogóle kiedyś
przebywali w ciele. Czuli się tak, jakby byli "czystą"
świadomością. Jeden z nich opowiada:

Czułem wtedy, że mogę widzieć wszystko wokół
siebie - łącznie z ciałem leżącym na łóżku - nie
zajmując wcale miejsca, to znaczy jakby był punktem
świadomości. Inni twierdzili, że po wydostaniu się ze
swojej powłoki cielesnej w ogóle nie mogli sobie
przypomnieć, czy byli w jakimś "ciele", gdyż tak
urzekło ich to, co się wokół działo.
37

Niewątpliwie większość moich rozmówców jednak
stwierdza, że po uwolnieniu się z fizycznego ciała
znaleźli się w jakimś innym. Ale tutaj jesteśmy już w
sferze doznań, o których niezwykle trudno mówić. To
"nowe ciało" należy do dwóch, może trzech aspektów
przeżyć związanych ze śmiercią, wobec których język
ludzki napotyka największe trudności. Prawie każdy,
kto mi opowiadał o tym "ciele", w pewnym
momencie mieszał się, przerywał, wreszcie mówił:
Nie potrafię tego opisać albo robil inną uwagę w tym
stylu.

Tym niemniej opisy tego ciała mają wiele cech
podobieństwa. I tak, choć poszczególni ludzie używają
odmiennych słów i posługują się odmiennymi
porównaniami, owe różne sposoby wyrażania się
dotyczą tej samej dziedziny. Poszczególne relacje są
też bardzo zgodne co do ogólnych właściwości i cech
charakterystycznych nowego ciała. I dlatego, żeby
posłużyć się określeniem jakby zbiorczym dla
tych wszystkich właściwości, określeniem, którego
użyło dwoje moich rozmówców, będę to ciało nazywał
odtąd "ciałem duchowym".

Osoby umierające uświadamiają sobie swoje duchowe
ciało przede wszystkim z powodu trudności
nawiązania kontaktów z ludźmi żywymi. A więc kiedy
znajdują się poza swoim fizycznym ciałem,
przekonują się, że mimo rozpaczliwych wysiłków nie
są w stanie powiedzieć tego, co się z nimi dzieje, gdyż
nikt ich nie słyszy. Dobrą tego ilustracją jest fragment
relacji kobiety, która przestała oddychać i została
przeniesiona na oddział reanimacyjny:

Zobaczyłam, że mnie reanimują. Było to bardzo
dziwne uczucie.
Nie znajdowałam się specjalnie wysoko; jakbym stała
na jakimś podium, Mówiłam coś do nich, ale nikt
mnie nie słyszał.

Nie dość, że osoby znajdującej się w duchowym ciele
nikt nie słyszy; nikt jej również nie widzi. Personel
medyczny czy inne osoby zebrane wokół ciała
fizycznego mogą patrzeć wprost na człowieka w
duchowym ciele i w ogóle go nie
38

dostrzegają. Jego ciało duchowe pozbawione jest
również gęstości, otaczające przedmioty przenikają
przez nie z łatwością i nie może dotknąć ich ani żadnej
z osób.
Lekarze i pielęgniarki uderzali w moją klatkę
piersiową, żeby przywrócić mnie do życia, a ja
starałem się powiedzieć im: "Dajcie mi spokój. Chcę
tylko, żebyście mnie zostawili w spokoju.
Przestańcie walić we mnie". Ale oni nie słyszeli
tego. Próbowałem więc odsunąć ich ręe od mojego
ciała, ale bezskutecznie. Nic nie mogłem zrobić. Nie
wiedziałem, co się dzieje, ale nie mogłem odsunąć ich
rąk. Dotykałem ich, próbowałem odsunąć, uderzałem
nawet, ale oni na to nie reagowali. Nie wiem, czy moje
ręce przechodziły przez ich ręce, nad nimi czy jak.
Nieczułem wcale oporu, kiedy je odpychałem.

Albo:
Ze wszystkich stron nadbiegali ludzie, żeby zobaczyć
rozbity samochód. Widziałem ich, byłem w środku
bardzo wąskiego chodnika. Kiedy oni znaleźli się
całkiem blisko, nie zauważyli mnie. Szli, patrząc przed
siebie. A kiedy byli tuż, tuż, starałem się od nich
odsunąć, ale oni przeszli przeze mnie.

Dalej wszyscy moi rozmówcy stwierdzają, że to
duchowe ciało jest również pozbawione ciężaru.
Większość zauważa to w momencie, gdy, jak w
cytowanych uprzednio przypadkach - unoszą się w
powietrzu. Wiele osób określa to jako "uczucie
pływania", "uczucie braku ciężaru" albo "uczucie
szybowania".

Normalnie, przebywając w naszym fizycznym ciele,
mamy wiele sposobów postrzegania, które mówią
nam, gdzie w danej chwili znajduje się nasze ciało i
czy się ono porusza.
Oczywiście ważne są tutaj poczucie równowagi i
wzrok, ale mamy jeszcze inny związany z tym zmysł.
Kinestezja jest naszym odczuciem ruchu poprzez
napięcie w ścięgnach, stawach i mięśniach. Na ogół
nie zdajemy sobie sprawy z wrażeń odbieranych przez
zmysł kinestezji, ponieważ korzystamy z niego
ustawicznie. Podejrzewam jednak, że gdybyśmy nagle
zostali go pozbawieni, natychmiast zauwa-
39

żylibyśmy jego brak. I tak kilka osób wspomnialo mi o
tym, że wtedy, kiedy znajdowały się w ciele
duchowym, uświadamiały sobie brak fizycznych
doznań związanych z wagą ciała, ruchem i
położeniem.
Te właściwości ciała duchowego, które najpierw
wydają się powodem ograniczeń, równie dobrze mogą
być uważane za ich brak. Pomyślmy o tym w sposób
następujący: osoba w duchowym ciele znajduje się w
pozycji uprzywilejowanej wobec ludzi w ciele
fizycznym. Może ich widziec i słyszeć, podczas gdy
oni nie widzą jej ani nie słyszą. Podobnie, chociaż nie
może otworzyć drzwi, naciskając klamkę, w istocie
nie ma to żadnego znaczenia, gdyż z łatwością może
przejść przez drzwi. Podróż w tym stanie jest
niezwykle łatwa. Przedmioty fizyczne nie stanowią
przeszkody, a poruszanie się z miejsca na miejsce
może być niesłychanie szybkie, prawie
natychmiastowe.
Dalej, pomimo braku kontaktu z ludźmi o ciałach
fizycznych, ci wszyscy, którzy doświadczyli ciała
duchowego, zgodnie stwierdzają, że jednak jest ono
czymś, choć nie da się tego opisać. Panuje zgodne
przekonanie, że ciało duchowe ma formę albo kształt
(czasem kulistej, a czasem amorficznej chmury, nieraz
też przypomina ciało fizyczne) i nawet części (jakby
odbicia albo płaszczyzny analogiczne do rąk, nóg,
głowy i tak dalej). Nawet kiedy mi określano ten
kształt jako okrągły, mówiono na ogół, że był
ograniczony; miał określoną górę i dół, nawet
"części", o jakich była przed chwilą mowa.

To nowe ciało określano różnymi terminami, ale łatwo
można zauważyć, że za każdym razem wyrażano tą
samą ideę. Słowa i zwroty; używane przez różnych
ludzi, mówiły o mgle, chmurze, jakby dymie, parze,
czymś przejrzystym, chmurze kolorów, niejako
zespole energii, a te inne określenia wyrażały podobne
pojęcia.
Wreszcie prawie każdy mówił o bez czasowości tego
pozacielesnego stanu. Wiele osób mówiło mi, że
chociaż muszą określić swój pobyt w duchowym ciele
40

w kategoriach czasu (ponieważ język ludzki jest nim
uwarunkowany), czas nie był w istocie elementem ich
doznań, tak jak to jest w życiu fizycznym. Oto urywki
pięciu rozmów, w których te fantastyczne aspekty
egzystencji w ciele duchowym zostały podane
bezposrednio:

1. Na zakręcie straciłem panowanie nad kierownicą i
mój woz wyleciał z szosy. Pamiętam wyraźnie błękit
nieba i to, że samochod wpadł do rowu. Powiedziałem
sobie: "Mam wypadek". W tym momencie jakbym
stracił poczucie czasu i fizycznej rzeczywistości
wobec swojego ciała
straciłem z nim kontakt.
Poczułem, że moja istota, moje ja albo mój duch -
wszystko jedno jak to nazwiemy - wychodzi ze mnie
przez głowę. I nic mnie nie bolało, po prostu jakby się
ono unosiło i było nade mną.
Moje ja miało z wartość, ale jakby nie fizyczną, sam
nie wiem, fali lub czegoś w tym rodzaju: właściwie nic
fizycznego, prawie jakby było czymś nasycone, jeśli
tak to można określić... Było małe i i czułem, że
kuliste, bez określonych konturów. Można by to
porownać do chmury... Miałem wrażenie, że było
jakby we własnym pokrowcu...
Kiedy wyszło z mojego ciała, miałem wrażenie, że
najpierw szerszym końcem, a potem węższym...
Miałem uczucie naprawdę wielkiej lekkości.
Nie czułem związania z fizycznym ciałem, miałem
świadomość całkowitego oddzielenia się. Moje ciało
nie miało wagi...

Najbardziej niezwykłym przeżyciem była chwila,
kiedy moje ja zawisło nad moim czołem. Zupełnie
jakby zastanawiało się, czy chce oddalić się, czy
pozostać. Miałem wtedy wrażenie, że czas się
zatrzymał. Na początku i na końcu wypadku wszystko
działo się bardzo szybko, ale w tej właśnie chwili,
jakby w antrakcie, kiedy moje ja zawieszone było
nade mną, a samochód przelatywał nad
obmurowaniem szosy - zdawało mi się, że leci bardzo
długo - wtedy właśnie nie przejmowałem się
specjalnie ani samochodem, ani wypadkiem, ani
swoim ciałem - tylko moim ja...
Moje ja nie miało cech fizycznych, ale muszę
opisywać je terminami fizycznymi. Mógłbym uczynić
to na wiele sposobow, użyć tu wielu słów, ale żadne z
nich nie byłoby dokładne. To tak trudno opisać.
Wreszcie samochód uderzył o ziemię i
przekoziołkował, a jedynymi obrażeniami, które
odniosłem, były otarta stopa i wykręcona szyja.

2. Kiedy opuściłem moje fizyczne ciało, miałem
uczucie, że wyszedłem z ciała i wszedłem w coś
innego. To nie była moim zdaniem nicość. To było
inne ciało... ale nie normalne, ludzkie. Różniło się.

Nie było dokładnie takie, jak ludzkie ciało, nie było
też jakąś większą kulą materii. Miało formę, ale nie
miało koloru. I wiem, że miałem coś, co można by
nazwać rękami.
Nie potrafię tego opisać. Bardziej byłem
zainteresowany wszystkim wokół siebie - tym, że
widzę własne ciało, i w ogole
nie myślałem więc o
tym, jakiego rodzaju ciało mam teraz.
Wszystko zresztą działo się tak szybko. Czas nie był
istotnym elementem, a mimo to istniał. Po wydostaniu
się z ciała wszystko działo się jakby szybciej.

3. Pamiętam, jak wózek, na którym leżałam,
wprowadzono do sali operacyjnej i nastąpiło parę
krytycznych godzin. W tym czasie kilkakrotnie
opuszczałam moje fizyczne ciało i wracałam do niego,
i mogłam je widzieć z góry. Nadal byłam w ciele, ale
nie fizycznym, tylko w czymś, co najlepiej dałoby się
opisać jako jakiś zespół energii.
Gdybym miała to opisać słowami, powiedziałabym, że
było przejrzyste i duchowe, w przeciwieństwie do bytu
materialnego. A jednak z całą pewnością miało jakieś
części.

4. Kiedy moje serce przestało bić... poczułem, że
jestem jakby okrągłą piłką, jakby małą kulą, literą B
na wewnętrznej ściance tej kuli. Po prostu nie potrafię
panu tego opisać.

5. Byłem poza swoim ciałem i patrzyłem na nie z
odległości około dziesięciu jardów, ale nadal
myślałem jak w fizycznym życiu. I to, czym
myślałem, było na wysokości mojej normalnej głowy.
Nie byłem jednak w ciele jako takim. Czułem, że
jestem kapsułą lub czymś w tym rodzaju, jakąś jasną
formą. Nie mogłem jednak jej widzieć, była niby
przejrzysta, ale nie naprawdę. Jakbym się w niej
znajdował - była to może energia, jakby mała kula
energii. A ja
42

nie odbierałem żadnych cielesnych wrażeń-
temperatury, wogóle nic takiego.
Niektórzy moi rozmówcy wspominali krótko o
podobieństwie ich fizycznego kształu do tego nowego.
Pewna kobieta tak mi opisała swoje przebywanie poza
ciałem:

Nadal czułam kształt mego ciała, ramiona, nogi,
wszystko - nawet kiedy byłam pozbawiona ciężaru.
Pewna pani, która obserwowała spod sufitu zabiegi
reanimacyjne, jakim poddawano jej ciało, mówi:

Jednak byłam w jakimś ciele. Byłam wyciągnięta tam,
w górze, i patrzyłam w dół. Ruszałam nogami i
zauważyłam, że jedna z nich jest cieplejsza od
drugiej.
W tym duchowym stanie - wspominają niektórzy -
podobnie jak zdolność poruszania się, również i myśl
nie jest zakłócona. Wielokrotnie powtarzano mi, że z
chwilą przyzwyczajenia się do nowej sytuacji ludzie
przeżywający to zaczynali myśleć jaśniej i szybciej niż
w fizycznej egzystencji.
Na przykład pewien mężczyzna powiedział, że kiedy
był "martwy", rzeczy, które teraz są niemożliwe,
wtedy były możliwe. Mój umysł był niezwykle jasny.
Było mi tak przyjemnie. Memu umysłowi nic nie
sprawiało trudności, wszystko od razu było proste, nie
musiałem wracać do tego.
Po chwili wszystko, czego doświadczałem, stało się w
jakiś sposób dla mnie ważne .
Postrzeganie w nowym ciele jest jednocześnie
podobne i niepodobne do postrzegania w ciele
fizycznym. Pod pewnymi względami forma duchowa
jest bardziej ograniczona. Jak to już mówiliśmy,
kinestezja jako taka nie istnieje. W dwóch
przypadkach moi rozmówcy powiedzieli mi, że nie
mieli uczucia temperatury, podczas gdy większość
odczuwała mile "ciepło". Żaden z moich
interlokutorów nie wspominał o wrażeniach zapachu i
smaku, kiedy byli poza fizycznym ciałem.
Z drugiej strony zmysły, które odpowiadają fizycznym
zmysłom wzroku i słuchu, są w duchowym ciele
nienaru-
43

szone, a nawet bardziej czułe i doskonalsze niż w
życiu fizycznym. Pewien mężczyzna zwierzył mi się,
że kiedy był "martwy", wzrok jego niezwykle się
poprawił. Powiedzial:

Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób widzę tak
daleko.

Pewna kobieta, wspominając swoje doznania, tak
mówi:

Mialam wrażenie, że duchowe zmysły są
nieograniczone, jakbym mogła widzieć wszystko i
wszędzie. To zjawisko opisała bardzo plastycznie
kobieta, która była poza ciałem na skutek wypadku:

Zaczęło się dużo dziać i ludzie biegali wokół karetki.
A ilekroć spojrzałam na kogoś, ciekawa, co sobie
myśli, to jakbym patrzyła przez lornetkę, jakbym się
poderwała... i już przy nim byłam.
Wydawalo mi się, że jakaś moja cząstka - nazwałabym
to umysłem - była o kilka jardów od mego ciała
fizycznego. Kiedy chciałam zobaczyć kogoś
oddalonego, miałam wrażenie, jakby część mnie,
jakby zwiadowca szedł do tej osoby. I w tym
momencie zdawało mi się, że gdyby coś gdzieś
wydarzyło się na świecie, ja mogłabym tam być.
"Słuch" w stanie duchowym może być tak nazwany
tylko przez analogię i większość moich rozmowców
powiada, że w rzeczywistości nie słyszeli fizycznych
głosów czy dźwięków. Raczej jakby wychwytywali
myśli osób znajdujących się wokół nich i - jak się
przekonamy później - ten sam sposób bezpośredniego
przekazywania myśli może odgrywać ważną rolę w
późniejszych etapach przeżyć związanych ze śmiercią.

Tak to ujęła pewna kobieta:

Widziałam ludzi wokoło i mogłam zrozumieć, co
mówi. Nie słyszałam ich jednak, tak jak słyszę pana.
Raczej wiedziałam, co oni myślą, dokładnie
wiedziałam, ale tylko umysłem, a nie na podstawie
ich słów. Mogłam to uchwycić, nim otworzyli usta,
żeby to powiedzieć.

Wreszcie na podstawie jedynej i bardzo interesującej
relacji wydaje się, że nawet poważne uszkodzenia
fizycznego
44

ciała w żadnym razie nie wpływają na to duchowe.
Pewien mężczyzna stracił nogę w wypadku, który
spowodował jego kliniczną śmierć. Wiedział o tym,
ponieważ widział z odległości swoje okaleczone ciało,
którym zajmował się lekarz:

Czułem moje ciało i było całe. Wiedzialem to.
Czułem, że jest całe, że wszystko jest na miejscu,
chociaż nie było.
W tym bezcielesnym stanie człowiek jest odcięty od
innych ludzi. Może widzieć inne osoby i w pełni
rozumieć ich myśli, one jednak nie są w stanie ani
widzieć go, ani słyszeć. Porozumienie z innymi
istotami ludzkimi jest praktycznie biorąc niemożliwe
nawet poprzez zmysł dotyku, ponieważ jego
duchowemu ciału brak jest gęstości. Tak więc nic
dziwnego, że po pewnym czasie rodzi się uczucie
izolacji i osamotnienia. Jeden z moich rozmówców
widział swoje otoczenie w szpitalu - lekarzy,
pielęgniarki i inne osoby z personelu, wykonujące
swoje obowiązki
mimo to w żaden sposób nie mógł
z nimi nawiązać porozumienia i dlatego był tak
rozpaczliwie samotny.

Wielu innych opisało mi uczucie głębokiego
osamotnienia, które ich wtedy ogarnęło:

Moje przeżycia, to wszystko, czego doświadczyłem,
było cudowne, choć nie do opisania. Chciałem, żeby
inni byli ze mną i również to widzieli, jednak byłem
pewny, że tego, co widzę, nigdy nikomu nie będę
rnógł opisać. Miałem wrażenie osamotnienia, tak
bardzo chciałem, żeby ktoś był ze mną i żebyśmy
razem to przeżywali. Cóż, kiedy wiedziałem, że nikt
inny nie może tu być, że w tym momencie jestem w
jakimś odosobnionym świecie. I wtedy poczułem
wielkie przygnębienie.

Albo:

Nie mogłam niczego dotknąć, porozumieć się z nikim
w pobliżu.
Okropna jest świadomość takiego osamotnienia.
Wiedziałam, że jestem zupełnie sama, zdana na siebie.

I znowu:
45

Byłam po prostu zdumiona. Nie mogłam uwierzyć, że
to się dzieje.
Wcale nie byłam tym poruszona ani nie martwiłam się
myślami w stylu: ,,O Boże, nie żyję i moi osieroceni
rodzice będą rozpaczac, a ja nigdy więej ich nie
zobaczę". Nic takiego nie przyszło mi na myśl.
Przez cały czas zdawałam sobie jednak sprawę, że
jestem sama, bardzo sama - prawie jakbym była
gościem skądś z daleka. Zupełnie jakby wszelkie
kontakty zostały ucięte, jakby nie było miłości ani
żadnych takich uczuć. Wszystko było takie,
powiedzmy... techniczne.
Doprawdy tego nie rozumiem.
Jeddak w miarę jak umierający coraz głębiej pogrąża
się w przeżywanie śmierci, uczucie osamotnienia
znika, gdyż w pewnym momencie przychodzą do
niego inni, żeby mu pomóc w tym przejściowym
etapie. Mogą to być duchy zmarłych krewnych albo
przyjaciół. W dużej zaś liczbie zbadanych przeze mnie
przypadków pojawiała się duchowa istota o zupełnie
odmiennym charakterze.
W następnych rozdziałach przyjrzymy się tym
spotkaniom.

Spotkania z innymi
Przeżyłam to, kiedy rodziłam dziecko. Poród był
trudny i straciłam
46

wiele krwi. Lekarz postawił na mnie krzyżyk i
powiedział mojej rodzinie, że jestem umierająca.
Jednak przez cały czas miałam pełną świadomość.
Kiedy usłyszałam, jak doktor to mówi, poczułam, że
coś się ze mną dzieje i zdałam sobie sprawę, że pod
sufitem pokoju unosi się mnóstwo ludzi: wszystkich
znałam przedtem, ale oni umarli wcześniej.
Rozpoznałam babcię i koleżankę szkolną, wielu
krewnych i przyjaciół. Wydaje mi się, że widziałam
głóownie ich twarze i czułam ich obecność. Sprawiali
wrażenie zadowolonych. Było to bardzo miłe
spotkanie i wiedziałam, że przyszli, by mnie chronić
albo prowadzić.
Miałam prawie wrażenie, że wróciłam do domu, a oni
zebrali się, żeby mnie przywitać. Przez cały czas
miałam uczucie jasności i piękna. To były naprawdę
cudowne i niezwykłe chwile.

Pewien mężczyzna tak wspomina:

Kilka tygodni przedtem, nim omal nie umarłem, mój
przyjaciel Bob został zabity. I teraz, kiedy wyszedłem
ze swego ciała, miałem wrażenie, że Bob stoi tuż obok
mnie. Widziałem go jakby w umyśle i czułem jego
obecność, ale to było dziwne. Nie widziałem go w
fizycznym ciele... ale mimo to jego wygląd i w ogóle
wszystko było bardzo wyraźne. Czy to ma jakiś sens?
Był przy mnie, ale nie miał fizycznego ciała. Miał
jakby przejrzyste ciało, a ja mogłem wyczuć każdą
jego część: ręce, nogi i tak dalej, ale nie widziałem go
fizycznie. Wtedy nie wydawało mi się to dziwne,
ponieważ nie musiałem go widzieć moimi oczami.
Przecież nie miałem oczu.

Zacząłem go pytać: "Bob, dokąd ja teraz pojdę? Co
się stało? Czy umarłem, czy jeszcze żyję?" A on nie
odpowiedział mi ani razu, nie wymówił ani słowa. Ale
często, kiedy leżałem w szpitalu, był przy mnie i
znowu go wtedy pytałem: "Co się stanie?" Nigdy
jednak nie otrzymałem odpowiedzi. A tego dnia, kiedy
lekarz powiedział, że będę żył, Bob odszedł. Nie
zobaczyłem go więej ani nie czułem jego obecności.
Zupełnie jakby czekał, żebym przekroczył tę
ostateczną granicę, wtedy powiedziałby mi dokładnie,
co się ze mną stanie.

W innych przypadkach spotkane istoty nie były
osobami, które umierający znali w fizycznym życiu.
Pewna kobieta powiedziała mi, że w czasie
przebywania poza ciałem
47

zobaczyła nie tylko własne przejrzyste duchowe ciało,
ale także inne osoby, która zmarła przed chwilą. Nie
wiedziała, kim jest ta osoba, ale zrobiła ciekawą
uwagę:

Nie wiedziałam, w jakim ta osoba, ten duch, jest
wieku. Ja sama nie miałam poczucia czasu.

W kilku przypadkach moi rozmówcy wierzyli, że
spotkane istoty były ich "duchami opiekuńczymi".
Jednemu z nich taki duch powiedział: "Pomagałem ci
na tym etapie twojej egzystencji, ale teraz przekażę
cię innym". Pewna kobieta mówiła, że w chwili, gdy
opuszczała swe ciało, zauważyła obecność dwóch
innych duchowych istot, i że one określiły siebie jako
jej "duchowych pomocników".
Dwie osoby opowiedziały mi swoje bardzo podobne
przeżycia. Usłyszały one głos, który oświadczył, że
nie umarły jeszcze i że muszą wrócić. Jedna z nich tak
to ujęła:

Usłyszałam głos, ale nie głos ludzki- było to coś poza
zmysłowym doznaniem - który mi powiedział, co
muszę zrobić: że muszę wrócić, a ja nie odczułam
żadnego lęku, wracając z powrotem do mego
fizycznego ciała.

Wreszcie duchowe istoty przybierają czasem trudną do
określenia formę.

Kiedy byłam martwa w tej próżni, mówiłam do kogoś,
jednak nie mogę powiedzieć, że mówiłam do osób
cielesnych. A przecież miałam uczucie, że wokół mnie
są ludzie i czułam ich obecność, to, że się poruszają,
choć nikogo nie widziałam. Od czasu do czasu
rozmawiałam z kimś, ale nie widziałam nikogo. A
ilekroć zastanawiałam się, co się dzieje,
otrzymywałam od któregoś z nich myśl, że wszystko
jest w porządku, że umieram, ale wszystko będzie
dobrze. I dlatego mój stan nie budził we mnie lęku. Na
każde zadane pytanie natychmiast otrzymywałam
odpowiedź. Nie zostawiali mego umysłu pustego.
48

Świetlista istota
Elementem najczęściej występującym - wprost trudno
w to uwierzyć - w zbadanych przeze mnie relacjach
jest spotkanie z bardzo jasnym światłem, które to
zjawisko wywarło niezwykle silne wrażenie na
każdym z moich rozmówców.
Znamienne, że z początku to światło jest słabe, ale
szybko nabiera mocy, aż wreszcie staje się nieziemsko
olśniewające.
Jednak choć zwykle określane jako białe albo "jasne"
jest ono jasnością nie do opisania, wiele osób
podkreśliło, że nie oślepiało ani w żaden sposób nie
wpływalo źle na oczy, nie uniemożliwiało też
widzenia innych rzeczy w pobliżu (moze dlatego, że w
tym momencie osoby te nie miały fizycznych
"oczu").

Pomimo niezwykłości tego światła nikt nie wątpił, że
była to istota, świetlista istota. Co więcej - twierdzono,
że miała bardzo określoną osobowość. Miłość i ciepło,
jakie z niej emanowały, nie dadzą się opowiedzieć,
umierający czuł się niejako otoczony przez tą istotę,
wchłonięty przez nią, uspokojony wewnętrznie i
zaakceptowany. Światło to i wprost magnetycznie i
nieodparcie przyciągało.

Ciekawe, że o ile powyższy opis świetlistej istoty był
zawsze taki sam, identyfikacja jej zależała od
poszczególnych osób i była chyba w znacznej mierze
funkcją wychowania religijnego, wykształcenia albo
wierzeń. I tak większość osób wyrosłych w tradycji
chrześcijańskiej czy ludzi wierzących identyfikowała
to światlo z Chrystusem, czasem - żeby poprzec swoją
interpretację
odwoływała się do Biblii.

Dwoje żydów określiło to światło jako "anioła". Było
jednak jasne w obu przypadkach, iż nie zamierzali
twierdzić, że ta istota miała skrzydła, grała na harfie
albo nawet miała kształt ludzki czy też z wyglądu
przypominała człowieka. Było to tylko światło. Każdy
jednak starał się powiedzieć, że uważa tą istotę za
wysłannika albo przewod
49

nika. Człowiek, który uprzednio nie miał żadnych
przekonań religijnych ani przygotowania religijnego,
po prostu określał to, co widział, jako "świetlistą
istotę". Tego samego określenia użyła pewna
chrześcijanka, której to światło wcale się nie kojarzyło
z Chrystusem.
Wkrótce po ukazaniu się owa istota nawiązuje kontakt
z osobą umierającą. Należy podkreślić, że ów kontakt
ma charakter tak samo bezpośredni jak wtedy, kiedy
osoba w ciele duchowym "odbierała myśli"
znajdujących się w pobliżu. I w tym wypadku moi
rozmówcy twierdzili, że nie słyszeli fizycznego głosu
ani dzwięków, ani też nie odpowiadali tej istocie
słyszalnymi dzwiękami. Stwierdzali natomiast, że
miało miejsce bezpośrednie i swobodne
przekazywanie myśli, i to w sposób tak jasny, że nie
istniała żadna możliwość, by nie zrozumieć światła
albo mu skłamać.

Dalej, ta swobodna wymiana nie odbywa się w języku
ojczystym umierającego. A jednak rozumie on
wszystko i natychmiast. Nie potrafi nawet
przetłumaczyc owej wymiany myśli na język ludzki,
którym musi się posługiwać po reanimowaniu.
Następny etap owego przeżycia jasno ilustruje
trudności tłumaczenia z tego nie dającego się ująć w
słowa języka.
Owa istota prawie natychmiast kieruje pewną myśl do
osoby, której się tak dramatycznie pojawiła. Moi
rozmówcy próbowali tą myśl zwykle sformułować
jako pytanie. Na przykład: Czy jesteś gotów umrzeć? ,
Czy jesteś przygotowany do śmierci? , Co zrobiłeś w
życiu godnego pokazania mi? i: Czy to, czego
dokonałeś w życiu, jest wystarczające?
Dwa pierwsze sformułowania, kładące nacisk na
"przygotowanie", na pierwszy rzut oka mogą różnić
się znaczeniem od dwóch następnych, które
podkreślają "osiągnięcia".

Jednak moje przekonanie, że każdy starał się wyrazić
tą samą myśl, znajduje uzasadnienie w opowiadaniu
pewnej kobiety, która tak to ujęła:

Najpierw ta istota spytała mnie, czy jestem gotowa
umrzeć i czy zrobiłam coś w życiu, co chciałabym jej
pokazać.
50

Dalej, nawet gdy "pytanie" zostało inaczej
sformułowane, po wyjaśnieniu okazuje się, ze ma tą
samą treść. Na przykład pewien mężczyzna
powiedział mi, że w trakcie jego "śmierci" głos zadał
pytanie: "Jaką ma wartość?" Oznaczało to: Czy
życie, jakie prowadziłem dotychczas, wydaje mi się
wartościowe teraz, kiedy wiem już to, czego się
właśnie dowiedziałem.

Muszę dodać, że wszyscy moi rozmówcy podkreślali
fakt, iż to pytanie - tak zasadnicze, jeśli idzie o jego
tonację uczuciową - nie miało w sobie nic z
potępienia. Istota owa - wszyscy się z tym zgadzają -
nie kieruje tego pytania, żeby kogokolwiek oskarżać
czy mu grozić. Każdy bez wyjątku czuł
wszechogarniającą miłość i życzliwość, emanujące ze
światła, niezależnie od treści odpowiedzi. Pytanie to
zadawane jest chyba raczej w intencji, by umierający
zastanowił się nad swoim dotychczasowym życiem,
żeby wyjawił, co o nim sądzi. Jest to niejako
sokratesowe pytanie, stawiane nie po to, by uzyskać
informację, lecz by ułatwić osobie pytanej
samodzielne wkroczenie na drogę prawdy.
Przyjrzyjmy się bezpośrednim relacjom o tej
zdumiewającej istocie.

1. Uslyszałem, jak lekarze powiedzieli, że nie żyję, i
wtedy poczułem, jakbym zapadł w ciemność i w niej
płynął, była ona jednak w jakiś sposób zamknięta.
Naprawdę nie znajduję słów, żeby to opisać. Wszystko
było bardzo czarne, tylko gdzieś w dali przed sobą
widziałem światło. Było niezwykle jasne, ale z
początku niezbyt duże.
Powiększało się, w miarę jak się do niego zbliżałem.
Starałem się dotrzeć do tego światla, ponieważ byłem
przekonany, że to Chrystus. Nie czułem wcale strachu.
Było mi właściwie przyjemnie, gdyż jako
chrześcijanin natychmiast to światło skojarzyłem z
Chrystusem, który powiedział: "Jam jest światłością
świata". Pomyślałem: "Jeśli już mam umrzeć teraz,
to wiem, kto czeka na mnie tam na końcu, w tym
świetle".
51

2. Wstałam i wyszłam na korytarz, żeby się napić
wody, i w tym właśnie momencie, jak stwierdzono
później, nastąpiło pęknięcie wyrostka robaczkowego.
Zrobiło mi się słabo i upadłam. Zdawało mi się, że
unoszę się i że moja prawdziwa istota poruszyła się i
opuściła ciało; słyszałam piękną muzykę. Uleciałam
korytarzem i przez drzwi na werandę obitą siatką.
Tutaj miałam wrażenie, że otacza mnie chmura,
różowa mgła. Przeniknęłam przez tą siatkę, jakby jej
nie było, poszybowałam w górę i znalazłam się w
krystalicznie czystym świetle, oślepiająco białym.
Było cudowne, promieniujące, ale nie raziło moich
oczu. Nie było to światło, jakie spotkać można na
ziemi. Nie widziałam nikogo w tym świetle, a jednak
miało ono jakąś osobowość, byłam tego pewna. Było
to światło doskonałego zrozumienia i doskonałej
miłości.
Mój umysł odebrał pytanie: "Czy mnie miłujesz?"
Nie było to ściśle mówiąc pytanie, ale zrozumiałam je
tak: "Jeśli mnie naprawdę kochasz, wracaj i skończ
to, co zaczęłaś w życiu". I przez cały czas miałam
uczucie, że otacza mnie wszechogarniająca miłość i
zrozumienie.

3 .Wiedziałem, że umieram i że nic nie mogę na to
poradzić, bo nikt mnie nie słyszał... Znajdowałem się
poza swoim ciałem, nie wątpiłem w to, ponieważ
widziałem je na stole operacyjnym. Moja dusza je
opuściła! Z początku czułem się okropnie, lecz nagle
ujrzałem niezwykle jasne światło. Najpierw było
przytłumione, a potem zobaczyłem wielki promień.
Była to ogromna ilość światła, nie taka jak błysk
flesza, po prostu wielka światłość. I ogrzewało mnie
ono, czułem jego ciepło.
Było jasne, przy tym żółtawobiałe, właściwie bardziej
białe. I okropnie jasne, wprost nie potrafię tego opisać.
Miałem wrażenie, że wszystko zakrywa, a jednak
widziałem wokół siebie bardzo wyraźnie salę
operacyjną, lekarzy i pielęgniarki, każdy szczegół.
Widziałem wszystko doskonale, bo to światlo nie
oślepiało mnie.
Z początku, kiedy zobaczyłem je, nie byłem pewien,
co się dzieje, ale wtedy światło spytało, poniekąd
zadało pytanie, czy jestem gotów umrzeć. Jakby jakaś
osoba ze mną rozmawiała, ale tej osoby nie było. To
światło mówiło do mnie, było głosem.
51

A potem ten mówiący do mnie głos chyba zrozumiał,
że nie jestem jeszcze gotów umrzeć. Tak jakby chciał
mnie tylko sprawdzić. Od chwili, kiedy światło do
mnie przemówiło, czułem się wspaniale, bezpieczny i
kochany. Ta milość, która emanowała z niego, jest nie
do wyobrażenia, nie do opisania. Jaką radością było
przebywanie z tą istotą. I miała takie poczucie humoru
- daję slowo!

Przegląd życia
Pojawienie się świetlistej istoty i wstępne bezsłowne
pytania poprzedzają zdumiewające doznanie, kiedy to
owa jasność ukazuje umierającemu panoramiczny
obraz jego życia.
Człowiek bywa przekonany, że świetlista istota zna
całe jego życie i nie potrzebuje żadnych informacji, a
jej zamiarem jest wyłącznie skłonienie do refleksji.
Ten przegląd określić można jedynie w kategoriach
pamięci, gdyż jest temu najbliższy; ma on jednak
specjalne cechy, które stawiają go poza normalnym
pamiętaniem.
A więc wszystko dzieje się z niezwykłą szybkością.
Niektórzy widzieli historię swego życia w porządku
chronologicznym. Inni w ogóle nie mieli świadomości
porządku czasowego, wspomnienie było
natychmiastowe, wszystko ukazywało się od razu i
byli oni w stanie ogarnąć je jednym spojrzeniem.
Niezależnie od tego, jak owa retrospekcja była
wyrażona, wszyscy moi rozmówcy zgadzają się, że
wedle czasu ziemskiego trwała zaledwie chwilę.
Jednak mimo szybkości - i to także wszyscy
potwierdzają - ten przegląd, prawie zawsze opisywany
jako obrazy odbierane wzrokowo, był nad podziw
żywy i realny. W niektórych wypadkach mówiono mi,
że obrazy były w bardzo żywych kolorach,
trójwymiarowe i nawet poruszały się.

I mimo że przebiegały szybko, każdy był zauważalny
i rozpoznawalny. Patrzący na nie doznawali znów tych
samych uczuć i wrażeń, co ongiś.
Niektórzy z moich rozmówców twierdzą, że choć nie
potrafią tego wytłumaczyć należycie, widzieli
wszystko, co kiedykolwiek zrobili: od rzeczy najmniej
znaczących do najważniejszych. Inni z kolei widzieli
tylko najważniejsze wydarzenia swego życia. Byli
tacy, którzy przez pewien czas po tym przeżyciu
potrafili bardzo dokładnie przypomnieć sobie swą
przeszłość.
Niektórzy odebrali to jako zabieg wychowawczy ze
strony świetlistej istoty. Kiedy patrzyli na ten
przegląd, owa istota jakby chciała podkreślić ważność
dwóch spraw w życiu: by kochać bliźnich i by stale
zdobywać wiedzę.
Oto typowy przykład ilustrującej to relacji:

Kiedy ujrzałam światło, spytało mnie najpierw:
"Czego dokonałaś w życiu? Pokaż mi", albo coś w
tym stylu. I wtedy zaczęły się pojawiać obrazy. A ja
sobie pomyślałam: "Co to się dzieje?", bo nagle
znalazłam się we wczesnym dzieciństwie. I od tego
momentu jakbym przechodziła od pierwszych lat życia
aż po teraźniejszość.
Ten początek był zdumiewający, bo widziałam siebie
jako małą dziewczynkę, bawiącą się nad strumykiem i
zobaczyłam inne sceny z tego czasu - różne zdarzenia
związane z moją siostrą i ludźmi z sąsiedztwa i
rniejsca, które znałam. A potem byłam w przedszkolu
i przypomniałam sobie tą zabawkę, którą lubiłam
najbardziej, a którą niechcący zepsułam i później
bardzo długo opłakiwałam. To był naprawdę dla mnie
wielki wstrząs. Obrazy z mego życia przesuwały się,
przypomniałam sobie, jak byłam w harcerstwie, na
obozie, ujrzałam wiele zdarzeń ze szkoły. A kiedy
byłam w liceum, spotkał mnie ogromny zaszczyt,
ponieważ zostałam wybrana do towarzystwa osiągnięć
naukowych, i przypomniałam sobie tą wielką radość. I
tak widziałam siebie w różnych klasach szkoły i
uroczystość otrzymania dyplomu, pierwsze lata
college'u aż po dzień dzisiejszy.
Wszystko to wracało do mnie kolejno, bardzo szybko i
bardzo
54

wyraźnie. Te sceny były trójwymiarowe, w kolorach,
jakbym wyszła z ich ram i spojrzała na nie z boku. I
ruszały się. Na przykład kiedy zobaczyłam, że
zniszczyłam zabawkę, widziałam wszystkie swoje
gesty. Nie oglądałam tego z perspektywy czasu, który
upłyną. To było tak, jakby ta mała dziewczynka, na
którą patrzyłam, była kimś innym, jak w kinie, jedną
wśród wielu innych dzieci, które się bawiły w
ogrodzie. A jednak to byłam ja. Widziałam, jak
robiłam różne rzeczy jako dziecko, i było to dokładnie
to samo, co wtedy robiłam, ponieważ dobrze to
pamiętam.
A kiedy oglądałam poszczególne sceny, nie widziałam
światła.
Zniknęło, jak tylko zadało mi pytanie, czego
dokonałam, i kiedy zaczęły ukazywać się te obrazy;
ale wiedziałam, że ono jest ze mną przez cały czas, że
mnie prowadzi przez te obrazy, bo czułam jego
obecność, a od czasu do czasu robiło jakąś uwagę.
Starało się w każdym takim obrazie coś mi pokazać.
Jakby wcale nie chciało zobaczyć, co zrobiłam - to
było mu wiadome - ale starało się wybrać pewne
sceny z mego życia i ukazać mi je po to, bym je sobie
przypomniała.

Przez cały czas powtarzało, jak ważna jest miłość.
Zdarzenia z nią związane dotyczyły mojej siostry ,
gdyż bardzo ją kochałam. Światło pokazało mi takie
sytuacje, w których byłam samolubna wobec niej, ale
także i takie, kiedy okazałam jej miłość. Dało mi do
zrozumienia, że powinnam ze wszystkich sił dobrze
czynić innym ludziom.
A jednak nie było w tym nic z oskarżenia. Ilekroć
ukazywało mi te chwile, kiedy byłam samolubna,
czyniło to po to, żebym z tego wyciągnęła wnioski.
Zdawało się również bardzo interesować wszystkimi
sprawami związanymi z wiedzą. Podkreślało ważność
nauki i powiedziało mi, że mam nadal się uczyć i że
kiedy znów przyjdzie po mnie (ponieważ wtedy już mi
powiedziało, że wróci), wtedy też będzie mi potrzebna
wiedza. Powiedziało, że stale ją trzeba zdobywać, a ja
odniosłam wrażenie, że to trwa również i po śmierci.
Myślę, że ukazując mi te obrazy, chciało mnie czegoś
nauczyć.
Wszystko to było bardzo dziwne. Byłam tam,
widziałam te obrazy, poruszałam się wśród nich, a
wszystko działo się tak szybko.
A jednak na tyle wolno, że mogłam zauważyć każdy
szczegół. Jeśli
55

chodzi o nasz czas, to wszystko trwało chyba krótko.
Po prostu zobaczyłam światło i od razu zaczęły
przesuwać się obrazy i światło potem zniknęło. Trwało
to chyba mniej niż pięć minut, a zapewne dłużej niż
trzydzieści sekund, ale naprawdę trudno mi dokładnie
określić.
Tylko raz byłam naprawdę przerażona: kiedy zdałam
sobie sprawę, że jeszcze nie będę mogła umrzeć. Ale
cieszyłam się, że zobaczyłam te migawkowe obrazy.
To było przyjemne. Wielką radość sprawił mi powrót
do dzieciństwa, zupełnie jakbym je na nowo przeżyła,
cofnęła się, co normalnie jest przecież niemożliwe.

Muszę także podkreślic fakt, że mam też takie relacje,
w których był przegląd życia, chociaż nie pojawiła się
owa świetlista istota. Z reguły, kiedy się ukazywała
"bezpośrednio", przegląd życia robił znacznie
silniejsze wrażenie.
W każdym razie określany bywa zwykle jako bardzo
wyraźny, szybki i dokładny, niezależnie od tego, czy
świetlista istota ukazała się, czy nie, i niezależnie od
tego, czy pojawiła się w wyniku "śmierci", czy tylko
podczas otarcia się o śmierć.

Kiedy się wydostałam z tego hałasu i długiego
ciemnego miejsca, na końcu tunelu błysnęło mi moje
całe życie, moje myśli dziecięce.
Nie były to, dokładnie mówiąc, obrazy, ale chyba
raczej coś w formie myśli. Nie potrafię tego panu
dokładnie opisać, ale było tam wszystko, i to
jednocześnie, nie jedna rzecz naraz, migająca, ale
wszystko, wszystko od razu. Pomyślałam o mojej
matce, o moich złych uczynkach. A kiedy zobaczyłam
te moje złe postępki, które popełniłam w dzieciństwie
wobec matki i ojca, jakże tego żałowałam; i
zapragnęłam cofnąć się w czasie, by to naprawić.

W poniższych dwóch przypadkach, chociaż nie było
śmierci klinicznej, miała miejsce zapaść albo
uszkodzenie ciała.
Wszystko stało się bardzo nagle. Miałem trochę
gorączki i od jakichś dwóch tygodni kiepsko się
czułem, tego wieczoru nagle poczułem się bardzo
chory i bardzo źle. Leżałem w łóżku i pamiętam,
56

że się wychyliłem, by sięgnąćc ręką do żony i
powiedzieć jej, że jestem bardzo chory, jednak nie
mogłem się ruszyć. Nagle poczułem, że znajduję się w
kompletnej próżni i ciemności, i ujrzałem przed sobą
całe moje życie: kiedy miałem sześć, siedem lat, mego
przyjaciela ze szkoły podstawowej, potem zobaczyłem
szkołę średnią, szkołę stomatologiczną i swoją
praktykę dentystyczną.

Wiedziałem, że umieram, i pamiętam, jak się
zastanawiałem nad zabezpieczeniem rodziny. Byłem
zmartwiony, że to już koniec, żałowałem, że zrobiłem
różne rzeczy w moim życiu, żałowałem też tego,
czego nie zdążyłem zrobić.
Powiedziałbym, że te obrazy widziałem w wyobraźni,
ale były znacznie żywsze niż dziejące się w
rzeczywistości. Widziałem tylko ważniejsze zdarzenia,
ale odbywało się to bardzo szybko; patrzyłem na całe
moje życie, a działo się to W przeciągu paru sekund.
Migało mi jak film - z niezwykłą szybkością, a mimo
to byłem w stanie wszystko dokładnie obejrzeć i
zrozumieć. Jednak obrazom nie towarzyszyły żadne
uczucia, ponieważ nie było na to dość czasu.
Nie widziałem nic, tylko ciemność i te obrazy. A
jednak przez cały czas czułem obok siebie obecność
potężnej, bardzo kochającej istoty.
Było to ogromnie intefesujące; kiedy zaś przyszedłem
do siebie, dzięki temu doświadczeniu mógłbym z
drobiazgową dokładnością opowiedzieć o każdym
etapie z mego życia. To przeżycie było niezwykłe,
trudno jednak opisać je słowami, bo działo się tak
szybko, choć bardzo wyraźnie.

Były żołnierz tak opisuje:
Podczas służby wojskowej w Wietnamie zostałem
ranny i potem wskutek tego "umarłem", ale przez
cały czas dokładnie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
Dostałem sześć pocisków z karabinu maszynowego,
ale wcale się nie przeraziłem. Nawet poczułem ulgę,
że zostałem ranny. Byłem zupełnie spokojny i nie było
to wcale straszne.
I nagle zacząłem przed sobą widzieć całe swoje życie,
zdawało mi się, że mogę wrócić do czasów, kiedy
byłem jeszcze dzieckiem, a potem stopniowo
widziałem obrazy z całego życia.
Wszystko mogłem sobie przypomnieć, ponieważ
wszystko było
57

bardzo żywe, wyraźne, przesuwało się przede mną od
najwczśsniejszych wspomnień, jakie zapamiętałem, aż
do teraźniejszości, a trwało to bardzo krótko. I nie
dostrzegłem w tym nic złego, patrzyłem na to bez
żalu, bez wyrzutów sumienia.
Jakbym oglądał serię obrazów, powiedzmy przezroczy

to najlepsze porównanie, jakie mi się nasuwa.
Zupełnie, jakby ktoś wyświetlał mi je bardzo szybko.

Wreszcie interesujący przypadek, w którym mój
rozmówca przeżył wielkie napięcie uczuciowe, gdyż
groziła mu śmierć, choć nie odniósł żadnych obrażeń:

Latem po pierwszym roku college'u pracowałem jako
kierowca wielkiej ciężarówki. Niestety często
zasypiałem za kierownicą. Któregoś dnia wczesnym
rankiem prowadziłem tą ciężarówkę i drzemałem;
czekał mnie długi kurs. Ostatnią rzeczą, jaką
zapamiętałem, był znak drogowy i potem zasnąłem na
dobre. Nagłe usłyszałem okropny huk, wystrzeliła
zewnętrzna prawa opona, następnie, na skutek dużego
ładunku i zarzucenia, to samo stało się z oponami po
lewej stronie, ciężarówka przewróciła się na bok i
zaczęła zsuwać w stronę mostu. Byłem przerażony
tym, co się dzieje, ponieważ wiedzialem, że
ciężarówka rozbije się o most.

W tym czasie, kiedy ciężarówka podskakiwała,
pomyślałem o tym wszystkim, co zrobiłem w życiu.
Widziałem tylko niektóre, te najważniejsze rzeczy, a
były one bardzo realne. Najpierw zobaczyłem, jak
mając dwa lata, idę z moim ojcem nadmorską plażą.
Potem chronologicznie nastąpiły dalsze obrazy od
najwcześniejszych lat - przypomniałem sobie, jak
zepsułem zabawkę, taki czerwony wóz, który dostałem
na Gwiazdkę, gdy miałem pięć lat. Pamiętam, jak
płakałem, kiedy poszedłem do szkoly do pierwszej
klasy w żółtym plaszczu przeciwdeszczowym, który
kupiła mi matka. Zobaczyłem każdego nauczyciela i
trochę różnych zdarzeń z każdego roku. Potem
widziałem szkołę średnią i jak pracowałem, roznosząc
gazety, i jak poszedłem do pracy w sklepie
kolonialnym, i to, co teraz robiłem, tuż przed
rozpoczęciem mego drugiego roku nauki w college'u.
Wszystko to i wiele innych rzeczy przemknęło mi
przez głowę, a działo się to bardzo szybko. Może
trwało zaledwie ułamek sekundy.
58

A potem nagle się skończyło, stałem, patrząc na
ciężarówkę i pomyślałem, że nie żyję, że jestem
aniołem. I zacząłem się szczypać, żeby się upewnić,
czy żyję, czy jestem duchem, czy jak.
Ciężarówka była zupełnie rozbita, ale ja nie zostałem
nawet drasnięty. Widać, udało mi się jakoś
wyskoczyć. Kiedy zapanowała cisza, pomyślałem,
jakie to dziwne, że to, co przytrafiło mi się w życiu, te
rzeczy , które wywarły na mnie trwałe wrażenie, w
momencie kryzysu przeleciały mi przez głowę. Pewno
mógłbym i teraz o nich wszystkich pomyśleć i
wspomnieć je, i wyobrazić sobie, ale pewno zajęłoby
mi to co najmniej z piętnaście minut. A to wszystko
wydarzyło się natychmiast, automatycznie, w niecałą,
sekundę. Naprawdę zdumiewające.

Granica albo kres
Kilku moich rozmówców, którzy znaleźli się na progu
śmierci, miało wrażenie, że zbliżają się do czegoś, co
można by nazwać granicą, albo pewnego rodzaju
kresem. W różnych relacjach przybierało to formę
wody, szarej mgły, żywopłotu przecinającego pole
albo po prostu linii. Chociaż jest to sprawa bardzo
dyskusyjna, można postawić pytanie, czy u źródła tych
wszystkich wyobrażeń nie ma jednego podstawowego
doświadczenia albo idei? Gdyby to było prawdą, różne
wersje reprezentowałyby tylko indywidualne sposoby
interpretowania, wyrażania albo wspomnienia tego
podstawowego doświadczenia. Zapoznajmy się z
kilkoma relacjami, w których granica albo kres
odgrywają istotną rolę.

1. "Umarłam" z powodu zatrzymania akcji serca i
wtedy nagle znalazłam się na pofalowanym polu. Było
piękne, intensywnie
59

zielone, miało barwę nie spotykaną na ziemi. Wokół
mnie było cudownie, radośnie, jasno. Spojrzałam
przed siebie i na końcu tego pola zobaczyłam
żywopłot. Zaczęłam iść w tym kierunku; po drugiej
jego stronie zobaczyłam mężczyznę, który szedł
naprzeciw mnie, jakby na spotkanie. Chciałam podejść
do niego, ale coś mnie nieodwolalnie odciągnęło.
Jednocześnie zobaczyłam, że on również odwraca się i
odchodzi w przeciwnym kierunku, oddala się od
żywopłotu.

2. Przeżyłam to podczas narodzin mego pierwszego
dziecka. W ósmym miesiącu ciąży miałam toksyczne
zatrucie - tak to określił lekarz, i poradził mi, żebym
od razu poszła do szpitala, gdzie przyśpieszy poród.
Zaraz po urodzeniu się dziecka miałam silny krwotok i
lekarz nie mógł sobie z nim poradzić. Zdawałam sobie
w pełni sprawę z tego, co mi grozi, bo jestem z
zawodu pielęgniarką.
Kiedy straciłam przytomność, usłyszałam przykry,
brzęczący, dzwoniący hałas. Potem zdawało mi się, że
znajduję się na małym statku czy żaglówce płynącej
na drugą stronę jakiejś dużej wody. Na dalekim brzegu
widziałam wszystkich moich kochanych zmarłych -
matkę, ojca, siostrę i innych. Widziałam ich, byli tacy,
jakich znałam na ziemi. Kiwali do mnie, żebym się do
nich zbliżyła, a ja cały czas powtarzałam: "Nie, nie
jestem gotowa, żeby z wami być.
Nie chę umierać. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby
odejść".
A co najważniejsze, przez cały czas widziałam lekarzy
i pielęgniarki, jak się zajmowali moim ciałem, ale
wydawało mi się, że jestem raczej widzem, a nie tą
osobą, tym ciałem, które oni ratują. Tak bardzo
chciałam powiedzieć mojemu lekarzowi: "Nie umrę",
ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Wszystko to razem:
lekarze, pielęgniarki, sala porodowa, statek, woda i
daleki brzeg mieszało się ze sobą.
Wszystko było razem, jakby jedna scena nakładala się
na drugą.
Wreszcie statek znalazł się blisko tego odległego
brzegu, ale zanim dobił, zawrócił i zaczął płynąć z
powrotem. Wreszcie udało mi się powiedzieć do
mojego lekarza: "Nie umrę". I chyba w tej chwili
odzyskałam przytomność, a lekarz wyjaśnił mi, co się
stało, że miałam poporodowy krwotok i omal nie
umarłam, ale że teraz wszystko będzie dobrze.
60

3. Leżałem w szpitalu z powodu ciężkiej choroby
nerek i byłem w stanie spiączki od blisko tygodnia.
Opiekujący się mną lekarze nie wiedzieli, czy będę
żyć. W czasie kiedy byłem nieprzytomny, miałem
uczucie, jakbym się unosił, jakbym wcale nie miał
fizycznego ciała. I zobaczyłem jasne światlo
tak
jasne, Że nie mogłem przez nie nic zobaczyć, ale
przebywanie w jego zasięgu było cudowne, dawało
ukojenie. Żadnego przeżycia na ziemi nie można z
tym porównać. W obecności tego światła odebrałem
takie myśli czy słowa: "Czy chcesz umrzeć?" I
odpowiedzialem, że nie wiem, bo nic mi nie wiadomo
o śmierci. Wtedy białe światlo powiedziało: "Przejdź
przez tę linię, a dowiesz się". Byłem pewien, że ta
linia jest przede mną, choć jej nie widziałem. A kiedy
ją przekroczyłem, ogarnęło mnie cudowne uczucie
spokoju, ciszy, zniknęły wszystkie troski.

4. Miałam atak serca. Znalazłam się w czarnej pustce i
czułam, że zostawiłam za sobą swoje fizyczne ciało.
Wiedziałam, że umieram i pomyślałam: "Boże,
zawsze starałam się wszystko robić jak najlepiej.
Proszę, pomóż mi". Natychmiast znalazłam się poza
ciemnością. Było szaro, a ja poruszałam się, ślizgałam
szybko i przed sobą w dali zobaczyłam szarą mgłę, do
której się zbliżałam. Miałam uczucie, że poruszam się
zbyt wolno, chciałam jak najszybciej tam się znaleźć.
Wreszcie mogłam spojrzeć przez tą mgłę; widziałam
za nią ludzi i wyglądali oni tak, jak na ziemi, i
widziałam także coś, co można by uważać za budowlę.
Wszystko to przenikało wspaniałe niezwykłe
światłożyjący, złocistożółty blask, o jasnym odcieniu,
jakiego nie znamy na ziemi.
Kiedy się zbliżyłam, byłam pewna, że przejdę przez tą
mgłę.
Przenikała mnie cudowna radość, nie ma w języku
ludzkim słów, żeby to opisać. A jednak nie nadszedł
jeszcze mój czas, bowiem natychmiast z drugiej strony
ukazał się wuj Carl, który umarł wiele lat temu.
Zagrodził mi przejście mówiąc: "Wracaj. Jeszcze nie
skończyłaś swej pracy na ziemi. Teraz wracaj". Nie
chciałam wracać, ale nie miałam wyboru i natychmiast
znalazłam się z powrotem w moim ciele. Poczułam
okropny ból w piersi i usłyszałam, jak mój synek
płacze i woła: "O Boże, wróć mi moją mamę!"
61

5. Wzięli mnie do szpitala, bo byłem w krytycznym
stanie, i tam stwierdzili, że mam "zapalenie", a lekarz
powiedział, że się z tego nie wygrzebię. Wezwał
rodzinę, ponieważ jego zdaniem koniec był bliski.
Przyszli i zebrali się wokół mego łóżka. A kiedy
doktor myślał, że umieram, wydawało mi się, że to
krewni oddalają się coraz bardziej ode mnie. Jakby to
oni odchodzili, a nie ja. Było coraz ciemniej i
ciemniej, ale ich widziałem. Straciłem przytomność i
nie wiem, co się działo w moim pokoju szpitalnym,
ale ja bylem w wąskim korytarzu w kształcie litery V,
jakby w rowie, mającym szerokość krzesła. Akurat
pasowało do mego ciała, a ręce trzymałem wzdłuż
boków. Poruszałem się głową naprzód i było ciemno,
okropnie ciemno. Posuwałem się tak w dół, kiedy
spojrzawszy w górę, zobaczyłem piękne, Iśniące drzwi
bez klamki. W szparach tych drzwi widziałem
wspaniałe światło, z promieniami, i wszyscy tam byli
szczęśliwi, i przechadzali się. Miałem wrażenie, że
tam jest bardzo duży ruch. Popatrzyłem w górę i
powiedziałem: ,,O Boże, jestem tu, jeśli chcesz,
zabierz mnie". Człowieku, odesłał mnie tak szybko,
że omal tchu nie straciłem.

Powrót
Najwidoczniej, osoby, z którymi rozmawiałem,
musiały "wrócić" w jakimś momencie swego
przeżycia. Zwykle jednak wtedy zachodziła ciekawa
zmiana w ich postawie.
Proszę pamiętać, że na ogół wszyscy stwierdzali, iż w
pierwszych chwilach po śmierci pragnęli wrócić do
swych ciał i odczuwali wielki żal z powodu zgonu.
Jednak jeśli osoba umierająca osiągnęła pewien etap
swego przeżycia, nie chciała wracać do ciała, nawet
opierała się temu. Zwłaszcza miało to miejsce w
przypadku tych, którzy znaleźli się tak daleko, że
zetknęli się ze świetlistą istotą. Pewien mężczyzna
powiedzial z przejęciem:

Wcale nie chciałem rozstać się z tą istotą.

Wyjątki od tego uogólnienia są często pozorne, a nie
rzeczywiste. Kilka kobiet, w owym czasie matek
małych dzieci, wyznało mi, że one same wolałyby
zostać tam, gdzie się znalazły, ale czuły się w
obowiązku uczynić próbę powrotu, żeby wychować
dzieci.
Zastanawiałam się, czy powinnam tam zostać, ale
wtedy przypomniałam sobie moją rodzinę, troje dzieci
i męża. Ciężko mi to wyjaśnić: było mi tak cudownie
w obecności tego światła, że naprawdę nie chciałam
wrócić. Ale zawsze podchodziłam bardzo poważnie do
moich obowiązków i wiedziałam, że jestem potrzebna
rodzinie. A więc postanowiłam spróbować wrócić.

W kilku innych przypadkach moi rozmówcy mówili,
że choć czuli się dobrze i bezpiecznie w tej nowej
bezcielesnej egzystencji, i nawet się nią cieszyli, byli
zadowoleni, że mogą wrócić do fizycznego życia,
gdyż zostawili jakieś ważne nie spełnione zadanie. W
kilku wypadkach chodziło o ukończenie studiów:

Miałem za sobą trzy lata col1ege'u i został mi jeszcze
tylko rok.
Kołatała mi się myśl: "Nie chcę teraz umrzeć". Ale
czułem, że jeśli to potrwa jeszcze kilka minut, jeśli
jeszcze chwilę dłużej pobędę w obecnosci tego
światła, zapomnę o nauce i ulegnę temu, co
przeżywam.

W zebranych przeze mnie relacjach występuje duża
różnorodność, jeśli idzie o sposób i przyczyny
powrotu do ciała fizycznego. Większość po prostu
odpowiedziała, że nie wie, jak czy też dlaczego
wróciła, inni, że mogą się tylko domyślać. Kilka osób
bardzo wyraźnie czuło, iż to ich własna decyzja
sprawiła, że wrócili do ciała i do ziemskiego życia.

Znalazłem się poza swoim ciałem i uświadomiłem
sobie, że muszę powziąć decyzję. Wiedzialem, że nie
mogę pozostawać poza moim
63

fizycznym ciałem przez dłuższy czas... Dla innych
ludzi może to jest trudne do zrozumienia, ale dla mnie
było wtedy całkowicie jasne: czułem, że to ja muszę
zdecydować, czy mam iść dalej naprzód, czy wracać.
Po drugiej stronie było cudownie i chciałem nawet
zostać. Ale świadomość, że muszę zrobić na ziemi coś
dobrego, też była w jakiś sposób cudowna. Myślałem
więc sobie: "Tak, muszę wracać i żyć" i wróciłem do
mego fizycznego ciała. Miałem wprost uczucie,
jakbym sam powstrzymał krwawienie. W każdym
razie zacząłem po tym wracać do zdrowia.

Inni są przekonani, że to Bóg pozwolił im żyć - czy
też świetlista istota - w odpowiedzi na ich własną
prośbę (zwykle ta prosba była altruistyczna) albo
dlatego, że Bóg czy ta istota mieli najwidoczniej
zamiar powierzyć im jakąś misję.

Unosiłam się ponad stołem i widziałam wszystko, co
robili. Z całą pewnością wiedziałam, że umieram. A
jednak martwiłam się o moje dzieci, o to, kto się nimi
zaopiekuje. Nie byłam jeszcze gotowa, żeby odejść.
Bóg pozwolił mi żyć.

Pewien mężczyzna wspomina:
Bóg okazał mi dobroć: umarłem, a On pozwolił
lekarzom przywrócić mi życie, ponieważ miał w tym
swój cel. Tym celem, jak sądzę, była pomoc mojej
żonie, która popadła w alkoholizm, i wiedziałem, że
beze mnie nie wyciągnie się z tego. Teraz jest z nią
lepiej i naprawdę myślę, że przyczyniło się do tego to,
co przeżyłem.

Młoda matka mówi:

Bóg odesłał mnie na ziemię, ale nie wiem, dlaczego. Z
całą pewnoścą czułam tam Jego obecność i
wiedziałam, że poznał mnie, że wiedział, kim jestem.
A jednak nie uważał, że jestem już gotowa do nieba,
czemu - nie wiem. Wiele razy o tym myślałam i sądzę,
że to dlatego, iż mam dwoje małych dzieci do
wychowania albo że ja sama nie byłam jeszcze
gotowa, by się tam znaleźć. Nadal szukam na to
odpowiedzi.

Kilku moich rozmówców jest przekonanych, że
miłość, albo modlitwy osób bliskich cofnęły je od
progu śmierci wbrew ich pragnieniom.
Byłam przy mojej ciotce staruszce podczas jej
ostatniej choroby, która trwała bardzo długo.
Pomagałam ją pielęgnować; przez ten cały czas cała
rodzina modliła się, żeby odzyskała zdrowie.
Kilkakrotnie przestawała oddychać, ale te modlitwy
przywracały ją znowu do życia. Wreszcie któregoś
dnia spojrzała na mnie i powiedziała: "Joan, ja już
tam byłam, tam jest bardzo pięknie. Chciałam
zostać, ale nie mogę, dopóki się modlicie, żebym
została z wami. Wasze modlitwy zatrzymują mnie.
Proszę, nie módlcie się więcej". Spełniliśmy jej
prosbę i wkrótce potem moja ciotka umarła.

Pewna kobieta opowiedziala mi:

Lekarz stwierdził, że umarłam, ale ja wróciłam.
Jednak to, czego doświadczyłam, było tak radosne, że
wcale się nie bałam. Kiedy otworzyłam znów oczy,
zobaczyli to moja siostra i mąż. Widziałam ich radość,
aż im łzy popłynęły z oczu, tak się ucieszyli, że
wyżyłam.
A ja miałam uczucie, jakby mnie zawróciła - po prostu
jak magnes - miłość mojej siostry i męża. Od tej pory
wierzę, że to jest możliwe.

W kilku przypadkach ludzie wspominali, że prędko
wracali z tego ciemnego tunelu, w którym się znaleźli
w początkowej fazie swego przejżycia. Pewien
mężczyna powiada, że szybko się poruszał przez
ciemną dolinę. Zbliżał się do jej końca, kiedy usłyszał,
że za plecami ktoś go woła po imieniu. I wtedy poczuł,
że tą samą drogą został wyciągnięty z tej ciemności.

Tylko kilka osób pamięta "powrót" do swego
fizycznego ciała. Większość stwierdza, że pod koniec
"zasnęli" albo, stracili przytomność, by później
obudzić się w swej cielesnej powłoce.

Nie pamiętam, jak wróciłam do swego ciała. Najpierw
miałam uczucie oddalania się od niego, potem, że
zasypiam, a kiedy nagle się obudziłam, leżałam w
łóżku. Zebrani w pokoju byli na tych samych
miejscach, co wtedy, kiedy znalazłam się poza swoim
ciałem.
65

Inni znów pamiętają, że szybko znaleźli się w swym
fizycznym ciele, często gwałtownie.

Byłem pod sufitem, obserwując, co ze mną robią.
Kiedy przyłożyli mi elektrody do klatki piersiowej i
moje ciało podskoczyło, wróciłem gwałtownie do
niego, jakbym bezwładnie spadł. A potem już
wiedziałem, że znów jestem w swoim ciele.

Albo:

Postanowiłem, że wrócę, i w tym momencie jakbym
wskoczył we własne ciało; jednocześnie poczułem, że
wróciłem do życia.

W kilku przypadkach, kiedy to zdarzenie opisano
bardzo szczegółowo, powrót odbył się "przez głowę"

Wydawało mi się, że moje ja ma jedno zakończenie
podłużne, a drugie rozszerzone; pod koniec wypadku,
kiedy było zawieszone nad moją głową, wróciło do
niej. Kiedy opuszczało ciało, najpierw wyszedł szerszy
koniec, wracał jednak węższy.

Inna osoba tak opowiada:

Kiedy zobaczyłam, że wyciągają moje ciało spod
kierownicy, usłyszałam hałas i miałam uczucie, że
zostałam wciągnięta w ciasny jakby lej. Było tam
całkiem ciemno i poruszałam się przezeń szybko,
z powrotem do mego ciała. A kiedy zostałam z
powrotem wessana, miałam uczucie, że to się zaczęło
od głowy, jakbym w nią wchodziła.
Nie miałam ani chwili czasu, żeby się nad tym
zastanowić. Byłam po prostu o kilka jardów od mego
ciała i wszystko stało się tak nagle. Nie miałam nawet
czasu pomyśleć: "Zostałam wessana w moje ciało".

Rzecz charakterystyczna: nastroje i uczucia, związane
z przeżyciami tu opisywanymi, trwają jeszcze przez
pewien czas, nawet gdy krytyczny, z punktu widzenia
medycyny.
stan minął.

1. Kiedy wróciłam do swego ciała, płakałam potem
przez cały tydzień, bo musiałam żyć na tym świecie, a
widziałam już tamten. Nie chciałam wracać.
66

2. Kiedy wróciłem, przeżywałem jeszcze te cudowne
uczucia, których tam doznawałem. Trwało to kilka
dni. Czasem nawet teraz je czuję.

3. To uczucie jest nie do opisania. Jakoś we mnie
pozostało. Nigdy go nie zapomnę. Bardzo często o
nim myślę.

Zwierzenia innym ludziom
Nalezy podkreślić, że ktoś, kto przeżył tego rodzaju
doświadczenie, nie wątpi w jego prawdziwość i
doniosłość.
Przeprowadzając rozmowy, często spotykałem się z
uwagami na ten temat. Na przykład:

Kiedy przebywałem poza ciałem, byłem zdumiony
tym, co się ze mną dzieje. Nie mogłem tego
zrozumieć. Ale to było rzeczywiste.
Widziałem swoje ciało bardzo wyraźnie i z daleka.
Mój umysł był w takim stanie, że nie miałem żadnych
życzeń ani nie podejmowałem decyzji. W ogóle nie
myślałem. Po prostu umysł mój nie pracował.

Albo:

To nie była halucynacja. Przeżywałam takie stany
kiedyś, kiedy mi w szpitalu dawano kodeinę. Ale to
było długo przed tym wypadkiem, w którym omal nie
zginęłam. A to przeżycie nie miało w sobie nic z
halucynacji.
Takie uwagi pochodzą od osób, które dobrze potrafią
odróżnić marzenie senne i fantazję od rzeczywistości.
Ci, z którymi przeprowadzałem wywiady, są
rozsądnymi, zrównoważonymi ludźmi. O tym, co
przeżyli, nie opowiadają jak o snach, ale jak o
realnych wydarzeniach, które im się przytrafiły.
67

Pomimo wiary w rzeczywistość i ważność tego, co
było ich udziałem, w pełni zdają sobie sprawę, że
nasze współczesne społeczeństwo przyjmie tego
rodzaju relacje wrogo i nie zrozumie ich. Bardzo
często moi interlokutorzy mówili mi, iż od początku
byli pewni, że zostaną uznani za nienormalnych, jeśli
zaczną opowiadać o swoich przeżyciach. I dlatego
postanowili milczeć albo zwierzyć się tylko
najbliższym.

To było niezwykle interesujące, ale ja nie chę nikomu
o tym opowiadać. Ludzie pomyśleliby, że
zwariowałem.

Ktoś inny przypomina sobie:

Nikomu o tym nie mówiłem przez długi, długi czas.
Nie pisnąłem ani słówka. To śmieszne, ale bałem się,
że nikt mi nie uwierzy i będą mówili: "Och,
wymyśliłeś sobie to wszystko".

Ale któregoś dnia postanowiłem: "Zobaczymy, jak
na to zareaguje moja rodzina" i opowiedziałem im,
ale nigdy nikomu więcej. Myślę, że moja rodzina
uwierzyła, że ja byłem aż tak daleko.

Byli tacy, którzy próbowali z początku opowiadać
innym; ale spotkali się z drwiną, więc postanowili
milczeć.

1. Tylko matce próbowałem o tym opowiedzieć. Ale
byłem wtedy małym chłopcem i ona nie zwróciła na to
uwagi, i dlatego nigdy więcej nikomu się już nie
zwierzałem.

2. Próbowałem o tym opowiedzieć mojemu pastorowi,
ale on mnie ofuknął, że miałem halucynacje, więc
dałem spokój.
3. Byłam bardzo lubiana w niższych klasach szkoły i
w wyższych też, ale zawsze robiłam to, co większość,
byłam tą, co idzie za, a nie na czele. Próbowałam
opowiedzieć kolegom i koleżankom moje przeżycia,
ale oni od razu orzekli, że jestem "kopnięta".
Starałam się o tym opowiadać, nawet słuchano mnie z
zainteresowaniem, potem jednak dowiedziałam się, że
obgadywali mnie za plecami:
"Ona naprawdę ma bzika". Kiedy się przekonałam,
iż uważają to
68

za dobry dowcip, przestałam o tym wspominać. Nie
próbowałam już więcej mówić im: "Wyobraźcie
sobie, przydarzyło mi się coś naprawdę
niezwykłego". Za to starałam się im mówić, że
powinniśmy wiedzieć znacznie więej o życiu, niż mi
się dotąd zdawało, a o czym - jestem pewna - oni nie
mieli zielonego pojęcia.

4. Jak się obudziłam, próbowałam opowiedzieć moim
pielęgniarkom, co się ze mną działo, ale one na mnie
nakrzyczały, zabroniły o tym mówić, bo uważały, że
to wszystko sobie wyobraziłam.

Tak więc, mówiąc słowami pewnej osoby:
Człowiek dowiaduje się bardzo szybko, że ludzie nie
wierzą w to tak łatwo, jak by się chciało. Nie można
wskoczyć na mównicę i publicznie opowiedzieć, co
się przeżyło.
Ciekawe, że tylko w jednym przypadku z tych, które
badałem, lekarz okazał życzliwe zrozumienie dla
przeżyć z pogranicza śmierci. Pewna dziewczyna,
która opuściła swe ciało i opowiedziała mi:

Ja i moja rodzina spytaliśmy lekarza, co mi się
przytrafilo, a on odparł, że kiedy pacjent ma duże bóle
albo odniósł poważne obrazenia, zdarza się często, że
dusza opuszcza ciało.
Zważywszy na sceptycyzm i brak zrozumienia, z
jakimi spotyka się osoba, która chce mówić o tego
typu doznaniach, nic dziwnego, że, prawie wszyscy w
tej sytuacji uważają swoje przeżycia za unikalne. Na
przykład pewien mężczyzna powiedział mi:

Byłem tam, gdzie nikt jeszcze nie był.
Często, gdy ktoś po pierwszej wyczerpującej
rozmowie na temat swoich doświadczeń dowiedział
się ode mnie, że inni ludzie również przeżywali
podobne stany, dawał wyraz swej głębokiej uldze.

To ciekawe, że inni ludzie przeżywali to samo, bo ja
nie wiedziałem o tym dotąd... Jestem bardzo rad
słyszeć, że ktoś inny to samo czuł.
Teraz już wiem, że nie jestem wariatem.
Dla mnie to było coś bardzo realnego, ale nikomu o
tym nie mówiłem, ponieważ bałem się, że spojrzą na
mnie i pomyślą: "Kiedy serce przestało ci bić, twój
mózg także przestał działać!"

Przypuszczałem, że może inni ludzie mieli takie same
przeżycia, ale że pewno nie spotkam nikogo, kto by
znał taką osobę, bo ludzie nie lubią mówić o tego
rodzaju rzeczach. Gdyby ktoś do mnie przyszedł i
opowiedział o tym, nim tam byłem, pewno
spojrzałbym na niego i pomyślał, że chce mnie nabrać,
bo takie jest teraz nasze społeczeństwo.

Jest jeszcze inny powód, dla ktorego ludzie są tak
powściągliwi w opowiadaniu swych przeżyć. Czują
mianowicie, że ich doświadczenia są tak
nieprzekazywalne, tak przekraczają możliwość
ludzkiego języka, ludzkiej percepcji i egzystencji, iż
wszelkie próby są bezcelowe.

Dla przyczyn już wyjaśnionych powyżej nikt z moich
rozmowców nie zbudował sobie przenośnej kazalnicy
i nie poświęcił się bez reszty głoszeniu swoich
przeżyć. Nikt nie uważał się za powołanego do
nawracania ludzi, nie próbował przekonywać innych o
realności własnych doświadczeń.
Odkryłem nawet, że trudność polega na czymś wręcz
przeciwnym: ludzie z natury swej są bardzo
powściągliwi w opowiadaniu tego, co im się
przytrafiło.

Wpływ tych doświadczeń na dalsze życie przybrało
formy bardziej subtelne, spokojniejsze. Wiele osób
mówiło mi, że ich życie niejako poszerzyło się i
pogłębiło, że stali się bardziej skłonni do rozmyślań i
bardziej zaczęli się interesować filozofią dotyczącą
rzeczy ostatecznych.
70

W tym czasie - to było tuż przed moim pójściem do
college'u - dorastałem w małym miasteczku, wśród
ludzi o bardzo ciasnych horyzontach, z którymi jednak
byłem zżyty. Byłem typowym chłopakiem ze szkoły
średniej. Trzeba bylo należeć do jakiejś paczki, żeby
być "fajnym kumplem".
Ale po tym, co mi się przytrafiło, chciałem wiedzieć
więcej.
W owym czasie jednak nie myślałem, że znajdę kogoś,
kto by mi w tym pomógł, ponieważ nigdy nie
przebywałem poza moim malutkim światem. Nie
miałem pojęcia o psychologii ani o tego rodzaju
rzeczach. Czułem tylko, że się postarzałem w jedną
noc po tym wydarzeniu, ponieważ otworzyło mi ono
całkiem nowy świat, którego istnienia nigdy nie
podejrzewałem. Ciągle sobie powtarzałem w duchu:
"Jest tyle rzeczy, o których muszę się dowiedzieć".
Innymi słowy, że istnieje w życiu coś więcej niż
piątkowe kino i mecze piłki nożnej. Więcej niż
kiedykolwiek przypuszczałem. I wtedy zacząłem
myśleć: "Jakie są granice człowieka i jego
umysłu?" To rni otworzyło całkiem nowy wielki
świat.

Inny rozmówca stwierdza:

Od tej pory stale rozmyślałem nad tym, co zrobiłem z
moim życiem i co zrobię z nim w przyszłości. Jestem
zadowolony z mej przeszłości.
Nie uważam, by świat był mi coś winien, ponieważ
naprawdę zrobiłem wszystko, co chciałem, i zrobiłem
to tak, jak chciałem, a teraz nadal żyję i mogę zrobić
więcej. Ale od kiedy nagle "umarłem", zacząłem się
zastanawiać, czy zrobiłem pewne rzeczy dlatego, że
były dobre, czy dlatego, że były dobre dla mnie.
Przedtem działałem pod wpływem impulsu, a teraz
najpierw wszystko muszę powoli i dokładnie
przemyśleć, przetrawić.
Staram się robić rzeczy najważniejsze, które
wzbogacają mój umysł i duszę. Nie chcę być ani przez
nikogo inspirowany, ani też sądzić innych, chcę robić
wiele dobrego, ale nie to, co jest dobre dla mnie.
I wydaje rni się, że teraz - dzięki temu, co przeżyłem,
gdzie byłem i co widziałem - wszystko znacznie lepiej
rozumiem.

Inni zmienili swe podejście, stosunek do życia
fizycznego, do którego wrócili. Pewna kobieta mówi
na przykład całkiem prosto: życie stało się dla mnie
znacznie cenniejsze.

Inna osoba opowiada:

To było jakby błogosławieństwo, ponieważ przed tym
atakiem serca zbyt czynnie zajmowałam się
przyszłością moich dzieci i zbytnio troszczyłam się o
wczoraj, a przez to traciłam radości dnia dzisiejszego.
Teraz moja postawa uległa całkowitej przemianie.

Kilka osób mówi o przemianie postawy duchowej
i o względnej wartości ciała fizycznego wobec
umysłu.
Zwłaszcza dobrze ilustrują to słowa kobiety, która
bliska śmierci znalazła się poza ciałem:

Zdawałam sobie wtedy sprawę bardziej z umysłu niż z
ciała fizycznego. Umysł był najważniejszy, a nie stan
ciała. A przedtem przez całe moje życie było na
odwrót. Ciało mnie interesowało najwięcej, a to, co się
działo w umyśle, to się działo. Ale po tym, co
przeżyłam, umysł stał się najważniejszy, a ciało było
czymś drugorzędnym, jakby pokrowcem dla umysłu.
Nie zwracałam uwagi na to, czy mam ciało, czy nie.
Najwazniejszy był umysł.

Zaledwie kilka osób powiedziało, że po swoich
doświadczeniach zauważyły w sobie rozwój zdolności
intuicyjnych.

1. Po tym przeżyciu miałam wrażenie, że przeniknął
mnie nowy duch. Odtąd wiele osób mówiło mi, że
mam na nie wpływ uspokajający, kiedy są
zdenerwowane. I wydaje mi się, że jestem teraz
z ludźmi w większej zgodzie, że łatwiej ich rozumiem.

2. Po tej mojej "śmierci" otrzymałam pewien dar,
mianowicie potrafię wyczuć potrzeby innych. Na
przykład często, kiedy jadę windą w budynku, w
którym pracuję, mam wrażenie, że potrafię czytać z
ludzkich twarzy, powiedzieć, kto jakiej potrzebuje
pomocy.
Wiele razy odżywałem się do ludzi zmartwionych i
zapraszałem do mego pokoju na rozmowę, żeby im
jakoś pomóc.
72

3. Od kiedy miałam ten wypadek, czułam, że
"odbieram" myśli ludzkie i wibracje, że potrafię
wyczuć niechęc do mnie. Często umiałam odgadnąć,
co ludzie powiedzą, nim otworzyli usta. Mało kto by
mi uwierzył, ale miałam potem różne dziwne
przeżycia.
Pewnego razu byłam na przyjęciu i odgadywałam
myśli innych osób; kilka z nich, ci, którzy mnie nie
znali, po prostu wyszli. Bali się, że jestem czarownicą
albo kimś w tym rodzaju. Może to jest coś, czego
nabrałam, kiedy "nie żyłam", a może to we mnie
drzemało nie używane, dopóki się to nie przydarzyło.
Panuje godna podziwu jednomyślność co do tej
"Iekcji", wyniesionej z owych spotkań ze śmiercią.
Prawie wszyscy moi rozmówcy podkreślili doniosłość
kultywowania w życiu doczesnym miłości do bliźnich,
miłości wyjątkowej i głębokiej. Pewien mężczyzna,
który widział świetlistą postać, poczuł się otoczony
miłością i zaakceptowany, mimo iż owa istota
widziała panoramę jego życia. Czuł, że pytanie, jakie
mu zadała, brzmiało: "Czy potrafisz w ten sam
sposób kochać innych?" Uważa, że jest teraz jego
posłannictwem na ziemi nauczyć się takiej miłości.
Poza tym wiele innych osób podkreśliło, jak ważne
jest poszukiwanie wiedzy. W trakcie swych
doświadczeń zostało im przekazane, że nabywanie
wiedzy trwa nawet po życiu na ziemi. Pewna kobieta,
na przykład, skorzystała z możliwości nauki, jaką
miała po swej "śmierci". Pewien mężczyzna udziela
rady: Niezależnie od tego, ile kto ma lat, powinien się
stale uczyć. To jest bowiem proces, który trwa po
wieczność.

Nikt z moich rozmówców nie żywił po swoim
doświadczeniu przekonania, że jest moralnie
"oczyszczony" albo doskonały. Nikt nie miał ochoty
wywyższać się nad innych.
Przeciwnie, większość podkreślała, że cięgle próbują
być lepsi, że się starają. Ich wizja ukazała im nowe
cele, nowe zasady moraIne, postanowili żyć w zgodzie
z nimi, wiedzieli jednak, że nie są już zbawieni czy
moralnie doskonali.
73

Nowy pogląd na śmierć
Jak mozna było oczekiwać, te przeżycia wywarły
głęboki wpływ na postawę człowieka wobec fizycznej
śmierci, zwłaszcza na poglądy tych, którzy przedtem
spodziewali się, że po śmierci nic nie ma. W takiej czy
innej formie prawie wszyscy wyrazili myśl, że nie
boją się już śmierci. To jednak wymaga wyjaśnienia.
Po pierwsze, pewne formy śmierci są oczywiście
niepożądane, po drugie, żadna z tych osób nie szuka
świadomie śmierci. Są przekonani, że dopóki żyją
fizycznie, muszą wypełniać swoje zadania, i
zgodziliby się zapewne ze słowami pewnego
mężczyzny, który mi powiedział: Muszę dokonać
wielu zmian, zanim odejdę z tego świata. Podobnie
wszyscy oni potępiają samobójstwo, jako sposób
powrotu do krainy, którą tylko na krótko ujrzeli.

Po prostu stan śmierci nie jest dla nich przerażający.
Oto kilka relacji wyjasniających tego rodzaju postawę:

1. Sądzę, że to doświadczenie ukształtowało jakoś
moje życie.
Byłem zaledwie dziesięcioletnim dzieckiem, kiedy to
się zdarzyło, ale teraz, kiedy może dobiegam kresu,
jestem całkowicie przekonany, że istnieje życie po
śmierci i wcale nie boję się umrzeć. Naprawdę.

Niektórzy ludzie tak bardzo się lękają. Uśmiecham się
zawsze do siebie, kiedy inni wyrażają wątpliwość, czy
istnieje przyszłe życie albo mówią: Kiedy człowiek
umrze, nie ma go. A ja sobie wtedy myślę "Oni nic
nie wiedzą".
Wiele mi się w życiu przytrafiło. Kiedy prowadziłem
swój interes, wycelowano we mnie pistolet i
przyłożono do skroni. Wcale się tym specjalnie nie
przeraziłem, bo pomyślałem: "Jeśli naprawdę umrę,
jeśli naprawdę mnie zabiją, wiem, że będę nadal
żyć".

2. Kiedy byłem małym chłopcem, bałem się śmierci.
Często w nocy budziłem się z płaczem w ataku
strachu. Ojciec i mama przybiegali do mnie pytając, co
się stało. Mówiłem im wtedy, że nie chę umrzeć, choć
wiem, że muszę. I pytałem, czy mogę coś na to
poradzić. Matka wtedy tłumaczyła: "Nic nie mogę
poradzić, tak już jest, wszyscy musimy umrzeć i
wszyscy musimy się z tym pogodzić". Mówiła też,
że każdy musi przejść przez to sam i że kiedy
nadejdzie czas, wszystko pójdzie dobrze. Umarła w
wiele lat potem i czasem rozmawiałem o śmierci z
żoną. Nadal się bałem.
Ale od tego przeżycia nie boję się śmierci, to uczucie
lęku całkiem zniknęło. Nie martwię się na pogrzebach.
Nawet w jakiś sposób cieszę się, ponieważ wiem, co
jest udziałem zmarłego.
Pan Bóg chyba dlatego zesłał mi to doświadczenie, że
tak bardzo bałem się śmierci. Oczywiście rodzice mnie
pociesza1i, ale Bóg pokazał, a oni tego nie mogli
zrobić. Nigdy nie mówię o tym wszystkim, jednak
wiem i jestem całkowicie spokojny.

3. Teraz już nie boję się umrzeć. Nie to, żebym
pragnął śmierci albo chciał zaraz umrzeć. Nie chcę życ
tam na drugiej stronie, ponieważ na razie mam żyć
tutaj. A nie boję się dlatego, że wiem, dokąd stąd
pójdę, ponieważ już tam byłem.

4. Na ostatek, zanim wróciłem do mego ciała, do
życia, światło powiedziało mi, że... no, krótko
mówiąc, że ono wróci. Powiedziało mi, że tym razem
będę żyć nadal, ale nadejdzie chwila, kiedy się znowu
spotkamy i wtedy umrę naprawdę.
Tak więc wiem, że to światło i ten głos wrócą, ale
kiedy
nie wiem. Myślę, że będzie to bardzo podobne
przeżycie, ale chyba lepsze, bo teraz, skoro wiem,
czego się spodziewać, nie będę taki zagubiony. Nie
chcę jednak wracać tam wkrótce. Mam tutaj do
zrobienia różne rzeczy.

Przyczyna, dla której śmierć nie jest już dłużej
zjawiskiem przerażającym, o czym mówią wszystkie
powyższe relacje, jest następująca: po tych doznaniach
nikt nie żywi wątpliwości co do przeżycia śmierci
cielesnej. To nie jest już tylko abstrakcyjna
możliwość, ale fakt doświadczony osobiście.

Proszę przypomnieć sobie, że wcześniej omawiałem
kon-
75

cepcję "unicestwienia", która jako model śmierci
przyjmuje "zapomnienie" i "sen". Osoby, które
"umarły", odrzucają taki model i uważają śmierć za
przejście z jednego stanu w drugi, za przejście do
wyższego stanu świadomości czy istnienia. Pewna
kobieta, którą zmarli krewni powitali "po śmierci",
porównywała ją do "powrotu do domu", inni do
pozytywnych psychicznie stanów, na przykład do
przebudzenia, otrzymania dyplomu czy ucieczki z
więzienia.
1. Niektórzy powiadają, że nie wymawiamy słowa
"śmierć", ponieważ staramy się od niego uciec. W
moim przypadku nie jest to prawdą. Jak się raz
przeżyło coś takiego, człowiek w głębi serca wie,
że śmierć nie istnieje. Po prostu przechodzimy z
jednego stanu w drugi - tak jak ze szkoły podstawowej
do liceum, jak po maturze z liceum na uczelnię.

2. Życie przypomina więzienie. W tym stanie nie
potrafimy zrozumieć, jakim strasznym więzieniem jest
ciało. Śmierć jest takim uwolnieniem jak ucieczka z
więzienia. To najlepsze porównanie jakie mi
przychodzi na myśl.
Nawet ci, którzy przedtem mieli tradycyjne
przekonania co do istoty przyszłego świata, odeszli w
pewnym stopniu od nich, idąc za tym, co sami przeżyli
w zetknięciu ze śmiercią. W rzeczywistości we
wszystkich relacjach, jakie zebrałem, nikt nie opisał
mitologicznego obrazu tego, co jest "tam". Nikt nie
opisał mi tak często oglądanych na różnych
ilustracjach wspaniałych bram, złocistych ulic
i uskrzydlonych grających na harfach aniołów ani
płonącego piekła, gdzie się krzątają diabły z widłami.
Tak więc w większości przypadków model przyszłego
życia, oparty na zasadzie nagroda - kara, został
zdyskredytowany nawet przez tych, którzy przywykli
myśleć w takich kategoriach. Ku swemu zdumieniu
przekonuję się, że kiedy świetlista istota widzi ich
nawet najbardziej odrażające i grzeszne czyny, reaguje
nie gniewem czy złością,
76

lecz wyrozumiałością, a nawet humorem. Pewna
kobieta, która tak właśnie ujrzała swoje życie, a w nim
przykłady braku miłości, egoizmu, powiedziała mi:

Kiedy znaleźliśmy się przy tych scenach [swietlista
istota] mimo to dała mi do zrozumienia że nawet
wtedy czegoś się nauczyłam. Wiele osób powróciło z
nową koncepcją i nowym zrozumieniem przyszłego
świata - wizją, która ukazuje niejednostronny osąd,
lecz raczej wszechstronny rozwój, mający jako
ostateczny cel samorealizację. Wedle tego nowego
poglądu rozwój duszy, zwłaszcza w dziedzinie miłości
i wiedzy, nie kończy się wraz ze śmiercią. Wręcz
przeciwnie, trwa dalej po drugiej stronie, jeśli nie
wiecznie, to z pewnością przez pewien czas, i to na
skalę, którą możemy ledwie dostrzec, kiedy jesteśmy
w fizycznych ciałach, gdyż patrzymy przez "ciemną
szybę".

Poparcie dowodami
Oczywiscie powstaje pytanie, czy niezależnie od
opisów samych przeżyć można zdobyć jakieś
potwierdzenie realności doświadczeń towarzyszących
przebywaniu na pograniczu śmierci? Wiele osób
ocenia, że znajdowało się poza ciałem przez dłuższy
czas i było świadkami wielu zdarzeń w fizycznym
świecie podczas tego interludium. Czy ktorąś z tych
relacji można potwierdzić świadectwami innych osób,
które, jak wiadomo, były przy tym obecne, albo
późniejszymi wydarzeniami - i w ten sposób zyskać
potwierdzenie?

Tylko w kilku przypadkach nieco zaskakująca
odpowiedź na to pytanie brzmi "tak". Dalej, opis
wydarzeń, których
17

te osoby były świadkami, przebywając poza ciałem,
bywa zgodny z rzeczywistością. Na przykład kilku
lekarzy powiedziało mi, że zdumieli sie bardzo, kiedy
pacjenci nie mający wiedzy medycznej potrafili opisać
dokładnie i ściśle zabiegi podczas reanimacji, i to
mające miejsce wtedy, kiedy lekarze byli przekonani,
że owi pacjenci "nie żyją".

Kilku rozmówców opowiedziało mi, jak zadziwili
lekarzy (lub inne osoby), którzy usłyszeli ich relacje
ze zdarzeń, jakie obserwowali, przebywając poza
ciałem. Pewna umierająca dziewczyna, na przykład,
opuściwszy swe ciało, znalazła się w innym pokoju
szpitalnym, gdzie zobaczyła swoją płaczącą siostrę,
która mówiła: "Och, Kathy, proszę cię, nie
umieraj". Starsza siostra była zupełnie zaskoczona,
kiedy później Kathy dokładnie opisała jej, gdzie się
znajdowała i co wtedy mówiła. W dwóch poniższych
przypadkach zostały opisane podobne wydarzenia:

1. Kiedy było po wszystkim, lekarz powiedział mi, że
ze mną naprawdę było źle, a ja na to: "Tak, wiem o
tym". A on spytał: "Skąd pan o tym wie?" "Mogę
opowiedzieć wszystko, co się działo" - odparłem. Nie
wierzył mi, więc mu wszystko opisałem; od chwili,
kiedy przestałem oddychać, aż do momentu, kiedy
zacząłem wracać do siebie. Był zaskoczony, że
wiedziałem o wszystkim, co się działo.
Nie umiał znaleźć odpowiedzi, ale kilka razy do mnie
zachodził, żeby się pytać o różne szczegóły.

2. Kiedy odzyskałam przytomność po wypadku, był
przy mnie mój ojciec, a ja nawet nie chciałam się
dowiedzieć, w jakim jestem stanie i co myślą o mnie
lekarze. Chciałam tylko powiedzieć o tym, co
przeżyłam. Opowiedziałam ojcu, kto mnie wyciągnął z
tego domu, opisałam nawet kolor ubrania tego
człowieka i jak to się odbyło, nawet przytoczyłam
rozmowę, jaka miała miejsce zaraz potem.
A mój ojciec powiedział: "Tak, to wszystko prawda".
Ja przez ten cały czas byłam nieprzytomna i nie
mogłam w żaden sposób tego zobaczyć ani usłyszeć,
nie będąc poza ciałem.
Wreszcie w kilku przypadkach udało mi się zdobyć
oświadczenia innych osób, potwierdzające relacje
moich rozmówców. Jednak kiedy zastanawiam się nad
wartością dowodową tych niezależnych od siebie
oświadczeń, widzę kilka faktów komplikujących
sprawę. Po pierwsze, w większości wypadków o
wydarzeniu potwierdzającym mówi tylko osoba
umierająca i najwyżej dwie osoby z bliskich
przyjaciół czy znajomych. Po drugie, w tych
wyjątkowych, dobrze potwierdzonych przypadkach,
które udało mi się zebrać, obiecałem nie zdradzać
prawdziwych nazwisk. Gdybym jednak nawet mógł to
uczynić, nie sądzę, by takie relacje - zebrane przecież
po fakcie - mogły stanowić dowód, a to dla przyczyn,
które wyjaśnię w rozdziale ostatnim.

Doszliśmy do końca naszego przeglądu różnych,
najczęściej relacjonowanych etapów i wydarzeń
związanych z umieraniem. Zamykając ten rozdział,
pragnę przytoczyć obszerniejszy urywek z dość
wyjątkowej wypowiedzi, w której zawarta jest
znaczna część elementów, jakie przytaczałem.
Poza tym zawarty tu jest element wyjątkowy - motyw
nie spotykany przedtem: świetlista istota najpierw
uprzedza człowieka o grożącej mu śmierci, a następnie
postanawia zostawić go przy życiu:

Kiedy to się stało, chorowałem - zresztą nadal choruję

na ciężką astmę oskrzelową i rozedmę płuc.
Pewnego dnia miałem atak kaszlu, wskutek czego
wypadł mi chyba dysk w dolnej części kręgosłupa.
Przez dwa miesiące odwiedzałem różnych lekarzy,
skarżąc się na okropne bóle, aż wreszcie jeden z nich
poradził mi, żebym poszedł do neurochirurga, doktora
Wyatta. Ten mnie zbadał i powiedział, żebym jak
najszybciej zgłosił się do szpitala; posłuchałem
go i natychmiast wzięto mnie na wyciąg.

Doktor Wyatt wiedzial, że cierpię na schorzenia
układu oddechowego, wezwal więc specjalistę chorób
płuc, który stwierdził, że gdyby chciano mnie uśpić,
trzeba zasięgnąć rady anestezjologa, doktora
Colemana. Specjalista od płuc leczył mnie przez trzy
79

tygodnie, aż wreszcie w poniedziałek przekazał
doktorowi Colemanowi, który jednak nie był
zachwycony moim stanem. Operacja została
wyznaczona na piątek. W poniedziałek wieczorem
zasnąłem i spałem bardzo dobrze do rana dnia
następnego, kiedy to obudziłem się z silnymi bólami.
Obróciłem się, żeby się wygodniej ułożyć, ale w tym
momencie w kącie pokoju tuż pod sufitem ukazało się
światło.
Była to świetlna kula, prawie globus, niezbyt duża,
miała średnicę jakieś dwanaście do piętnastu cali, a
kiedy się ukazała, ogarnęło mnie miłe uczucie. Nie
powiem, żeby cudowne, bo tak nie było, ale czułem
całkowity spokój i odprężenie. Widziałem rękę
wyciągającą się do mnie z tego światła, które
powiedziało: "Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać".
A ja natychmiast, bez chwili wahania, chwyciłem tą
rękę.
I wtedy poczułem, że zostałem szarpnięty w górę, że
opuszczam ciało, obejrzałem się i zobaczyłem siebie
leżącego na łóżku, podczas gdy ja unosiłem się pod
sufit.

W tej samej chwili, kiedy opuściłem ciało, przybrałem
taką formę jak to światło. Miałem uczucie - i muszę
używać własnych słów na to, ponieważ nigdy nie
słyszałem, żeby ktoś opowiadał coś takiego - że ta
forma była z pewnością duchem. To nie było ciało, po
prostu smuga dymu albo pary. Wyglądało jak chmura
dymu papierosowego, którą się widzi unoszącą wokół
zapalonej lampy. Forma, jaką przybrałem, miała
jednak kolory: pomarańczowy, żółty i kolor dla mnie
bardzo niewyraźny - jakby indygo o błękitnym
odcieniu.
Ta duchowa forma nie miała kształtu ciała. Była mniej
więcej okrągła, ale miała coś, co nazwałbym ręką.
Wiem to, bo kiedy światło sięgnęło do mnie,
wyciągnąłem do niego moją rękę. Ale moje ramię i
dłoń pozostały na miejscu, widziałem je leżące na
łóżku przy moim ciele, gdy ja wznosiłem się do
światła. Kiedy jednak nie używałem tej mojej
duchowej ręki, duch znowu wrócił do kulistej
formy.
Tak więc zostałem przyciągnięty do światła i
zaczęliśmy się poruszać, mijając sufit i ściany pokoju
szpitalnego, znaleźliśmy się na korytarzu, potem
chyba aż na najniższym piętrze szpitala. Nie
mieliśmy żadnych trudności z przenikaniem drzwi czy
ścian. Po prostu ustępowały przed nami, kiedyśmy się
do nich zbliżali.
Wiedziałem, że się poruszamy, ale nie miałem uczucia
szybkości.
80

W jednej chwili, prawie nagle, zrozumiałem, że
znajdujemy się w sali reanimacyjnej. Nawet nie
miałem pojęcia, gdzie taka sala się mieści, ale myśmy
się tam znaleźli i znowu byliśmy w rogu tej sali blisko
sufitu, ponad wszystkim. Zobaczyłem lekarzy i
pielęgniarki, jak się poruszali w zielonych fartuchach,
i zobaczyłem rozstawione tam łóżka.

Wtedy ta istota powiedziała mi, własciwie pokazała:
"Oto, co będzie z tobą. Kiedy zabiorą cię ze stołu
operacyjnego, położą cię na tym łóżku, ale nigdy się
potem nie obudzisz. O niczym nie będziesz
wiedzieć, odkąd się znajdziesz na sali operacyjnej,
dopóki ja nie i przyjdę i nie zabiorę ciebie". To nie
było wypowiedziane słowami ani słyszalnym głosem,
bo inaczej ci inni w tej sali usłyszeliby, a tak się nie
stało. Było to raczej jakby wrażenie, które odebrałem.
Jednak i w tak wyraźnej formie, że nie mógłbym
powiedzieć, iż nie słyszałem albo że nie odebrałem.
Wyraźnie to odebrałem.

Kiedy byłem w tej duchowej formie, wszystko, co
widziałem, o ileż było łatwiejsze do rozpoznania! Raz
przemknęła mi myśl: "Co takiego ono chce mi
pokazać?" A potem wiedziałem od razu, co to bylo, o
co chodziło. Nie było wątpliwości. To łóżko - łóżko
po prawej stronie, jak się wchodzilo z korytarza - na
nim będę leżeć, a ono przyprowadziło mnie tu
specjalnie. I potem powiedziało mi, dlaczego. Światło
w obawie, żebym się nie lękał, kiedy przyjdzie pora i
mój duch opuści ciało, pragnęło, żebym wiedział, jakie
to i będzie uczucie. Chciało mi dodać otuchy, żebym
się nie bał, powiedziało, że nie od razu będzie ze mną,
że najpierw będę musiał przeżyć różne rzeczy, ale że
ono będzie czuwać nad wszystkim, i na koniec czekać
tu na mnie.
A kiedy przyłączyłem się do niego, żeby odbyć tę
wycieczkę do i sali reanimacyjnej, stałem się sam
duchem i w jakiś sposób połączyliśmy się w jedno,
będąc oczywiście przy tym dwoma oddzielnymi
istotami. Jednak to ono sprawowało kontrolę nad
wszystkim, co mnie dotyczyło. I nawet kiedy
przenikaliśmy ściany i sufity, i tak dalej, wydawało mi
się, że jestem tak z nim zjednoczony, że o nic się nie
martwiłem. I znowu to uczucie spokoju, ciszy i
radości, jakich nigdy dotąd nie doświadczyłem.

Kiedy mi to powiedziało, zabrało mnie z powrotem do
mego
81

pokoju szpitalnego; gdy wróciliśmy tam, zobaczyłem
znowu moje ciało, ciągle leżące w tej samej pozycji, w
jakiej je zostawiliśmy, i nagle znalazłem się w nim
znowu. Przypuszczam, że byłem poza ciałem pięć albo
dziesięć minut, ale upływ czasu nie miał wtedy
żadnego znaczenia. Nie pamiętam nawet, czy
pomyślałem w ogóle o jakimś określonym czasie. Całe
to zdarzenie zaskoczyło mnie, zdumiało. Było tak
żywe i wyraźne - bardziej niż zwykłe przeżycie.
A następnego ranka nie bałem się wcale. Kiedy się
goliłem, zauważyłem, że moja ręka wcale nie drży, jak
to było przez ubiegłe sześć albo osiem tygodni.
Wiedziałem, że umrę, ale nie czułem żalu ani strachu.
Nie powstała mi w głowie nawet myśl: "Co robić,
żeby temu przeszkodzić?" Byłem gotów.

W czwartek po południu, w przeddzień operacji,
byłem w swoim pokoju szpitalnym i bardzo się
martwiłem. Moja żona i ja zaadoptowaliśmy chłopca,
siostrzeńca, i mieliśmy z nim trudności, postanowiłem
wię napisać list do żony i do jednego z moich
krewnych, mówiąc o tych zmartwieniach, i schować
oba listy tak, żeby zostały znalezione dopiero po
operacji. Gdy zacząłem pisać do żony, nagle jakby się
otworzyły upusty, wybuchnąłem okropnym płaczem i
po chwili poczułem czyjąś obecność, z początku
pomyślałem, że może płakałem tak głośno, iż
zaniepokoiła się któraś z pielęgniarek i przyszła
zobaczyć, co się ze mną dzieje. Ale nie słyszałem,
żeby drzwi się otwierały. I znowu poczułem czyjąś
obecność, tym razem nie zobaczyłem światła, i znowu
dotarły do mnie nie wypowiadane słowa, ale myśli, i
usłyszałem: "Jack, dlaczego płaczesz? Myślałem, że
będziesz chciał być ze mną". A ja pomyślałem:
"Tak, i bardzo chcę odejść". A ten głos powiedział:
"Dlaczego więc płaczesz?" Odparłem: "Mamy
zmartwienie z naszym siostrzeńcem, boję się, że
moja żona nie potrafi go wychować. Staram się
teraz napisać jej, co ma robić.
Martwię się, bo wydaje mi się, że gdybym żył, może
poradziłbym sobie z nim".
I wtedy od tej obecności przyszła do mnie myśl:
"Ponieważ troszczysz się o innych i prosisz nie o
siebie, zrobię to, co chcesz.
Będziesz żyć tak drugo, aż zobaczysz swego
siostrzeńca jako dorosłego człowieka". I
natychmiast ta obecność zniknęła. Przestałem płakać i
zniszczyłem list, żeby moja żona przypadkiem go nie
znalazła.
82

Tego wieczora przyszedł do mnie doktor Coleman i
powiedział, że spodziewa się kłopotów z narkozą i
żebym się po przebudzeniu nie zdziwił, jak zobaczę
przy sobie mnóstwo różnych drutów, przewodów i
aparatów. Nie powiedziałem mu, co przeżyłem, tylko
skinąłem głową i obiecałem współpracę z lekarzami.

Następnego ranka operacja trwała dlugo, ale udala się;
kiedy odzyskałem przytomność, doktor Coleman był
przy mnie, a ja powiedziałem: "Wiem dokładnie,
gdzie jestem", a on spytał: "W którym łóżku?" "W
pierwszym po prawej stronie, jak się wchodzi z
korytarza". On się tylko na to roześmiał i oczywiście
myślał, że jestem jeszcze pod wpływem narkozy.

Chcialem mu powiedzieć, co mi się przydarzyło, ale w
tej chwili wszedł doktor Wyatt mówiąc: "A więc nasz
pacjent już się obudził.
Co pan kolega chce teraz zrobić?" A Coleman
odparł: "Nie mam nic do roboty. Jeszcze nigdy w
życiu nie byłem tak zdumiony. Oto jestem gotów z
całą aparaturą, a pacjentowi nic nie potrzeba".
"Cuda jeszcze się zdarzają" - powiedzial doktor
Wyatt. Kiedy już mogłem usiąść na łóżku i obejrzeć
salę, przekonałem się, że leżę na tym samym łóżku,
które wskazało mi światło kilka dni przedtem.
Działo się to trzy lata temu, ale wspomnienie tego jest
tak żywe, jakby wszystko zdarzyło się wczoraj. Nigdy
jeszcze nie przytrafiło mi się nic równie
fantastycznego. Zmieniło się wiele w moim życiu.
Ale o tym doświadczeniu nie mówię. Opowiedziałem
tylko żonie, bratu, mojemu pastorowi i teraz panu,
doktorze. Nie wiem, jak to wyrazić, ale to takie trudne
do wytłumaczenia. Nie chcę zrobić na panu wielkiego
wrażenia ani nie staram się przechwalać. Ale po tym
wszystkim nie mam więcej żadnych wątpliwości.
Wiem z całą pewnością, że po śmierci jest życie.

3
Zbieżności
To, co się dzieje podczas faz umierania jest - mówiąc
oględnie - niezwykłe. I dlatego moje zdumienie rosło,
kiedy w ciągu wielu lat napotykałem szereg
zaskakujących zbieżności. Występują one również w
dawnych, często ezoterycznych pismach, poza tym w
literaturze różnych cywilizacji, kultur i epok.

Biblia
W naszym społeczeństwie Biblia jest najpowszechniej
czytaną i komentowaną książką, która porusza sprawy
dotyczące duchowego aspektu człowieka i życia po
śmierci.
Jednak w całości Biblia stosunkowo mało ma do
powiedzenia o wydarzeniach związanych ze śmiercią
albo o tym, jaki jest ten przyszły świat. Zwłaszcza
odnosi się to do Starego Testamentu. Wedle
niektórych biblistów tylko dwa ustępy ze Starego
Testamentu mówią jednoznacznie o życiu po śmierci:
84

Izajasz 26, 19:
"Ożyją Twoi umarli, zmartwychwstaną ich trupy,
obudzą się i krzykną z radości spoczywający w
prochu, bo [...] ziemia wyda cienie zmarłych".
Daniel 12, 2:
"A wielu się obudzi z tych, którzy śpią w krainie
prochu: ci do wiecznego życia, a owi ku pohańbieniu,
na wieczne zawstydzenie".

Proszę zwrócić uwagę, że w obu tych fragmentach
powiedziane jest wyraźnie, że nastąpi
zmartwychwstanie fizycznych ciał, a stan śmierci
fizycznej został tu znowu porównany do snu.
A jednak, jak to widzieliśmy w poprzednim rozdziale,
niewiele osób odwoływało się do obrazów biblijnych,
kiedy starały się omówić czy wyjaśnić swoje
przeżycia. Przypomnijmy sobie, że pewien mężczyzna
porównał ciemne zamknięte miejsce, przez jakie
przechodził w momencie śmierci, do biblijnej "doliny
cieni śmierci". Dwie osoby wspomniały oświadczenie
Jezusa: "Jam jest światłość świata".
Zapewne na podstawie tego zdania określiły spotkane
światło jako Chrystusa. Jedna z nich powiedziała mi:

Nie widziałam żadnej postaci w tym świetle, ale dla
mnie było ono Chrystusem - świadomą jednością ze
wszystkimi rzeczami, doskonałą miłością. Sądzę, że
Jezus rozumiał to dosłownie, kiedy powiedział, że jest
światłością świata.
Poza tym, podczas mojej własnej lektury napotkałem
w Biblii zbieżności, o jakich żaden z moich
rozmówców nie wspomniał, najciekawsze w pismach
apostoła Pawła. Prześladował on Chrystusa, dopóki
nie miał słynnej wizji na drodze do Damaszku, kiedy
to się nawrócił. Powiada on:

Dzieje Apostolskie 26, 13-26:
"W poludnie podczas drogi ujrzałem, o królu,
światło z nieba, jaśniejsze od słońca, które ogarnęło
mnie i moich towarzyszy podróży. Kiedyśmy
wszyscy upadli
85

na ziemię, usłyszałem głos, który mówił do mnie po
hebrajsku: Szawle, Szawle, dlaczego mnie
prześladujesz? Trudno ci wierzgać przeciwko
ościeniowi. Kto jesteś, Panie? - zapytałem. A Pan
odpowiedział: Ja jestem Jezus, którego ty
prześladujesz. Ale podnieś się i stań na nogi, bo
ukazałem ci się po to, aby ustanowić cię sługą i
świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci
objawię... Temu widzeniu z nieba nie mogłem się
sprzeciwić, królu Agryppo [...] Tracisz rozum,
Pawle! -zawolal głosno Festus [...] - wielka nauka
doprowadza cię do utraty rozsądku. Nie tracę
rozumu dostojny Festusie [...] lecz słowa, które
mówię, są prawdziwe i przemyślane".

To wydarzenie przypomina spotkanie ze świetlistą
istotą w czasie przeżyć ludzi bliskich śmierci. Po
pierwsze, ta istota posiadała osobowość, chociaż nie
miała wiadomego kształtu fizycznego, a "głos", który
stawiał pytania i wydawał polecenia, był jej emanacją.
Kiedy Paweł starał się o tym opowiedzieć, został
wyśmiany i twierdzono, że "stracił rozum". Mimo to
wizja ta zmieniła cały tok jego życia:
odtąd stał się orędownikiem chrześcijaństwa jako
sposobu życia, którego treścią jest miłość bliźniego.
Istnieją oczywiście pewne różnice. Paweł podczas
swej wizji nie był bliski śmierci. Jeszcze jedna rzecz
interesująca: Paweł notuje, że był oślepiony tym
światłem i później przez trzy dni nic nie widział. Jest
to niezgodne z relacjami tych, którzy opowiadają, że
choć światło było niezwykle jasne, nie oślepiało ich
ani też nie przeszkadzało widzieć innych rzeczy w
pobliżu.
W rozważaniach na temat istoty życia pozagrobowego
Paweł powiada, że są tacy, którzy podają w
wątpliwość chrzescijańską koncepcję życia po śmierci,
pytając, jakiego rodzaju ciało będą mieć zmarli.

Pierwszy List do Koryntian 15, 35-52:
"Lecz oto powie ktoś: A jak zmartwychwstają
umarli?
W jakim ukażą się ciele? O niemądry [...] To, co
86

zasiewasz, nie jest od razu ciałem, którym ma się stać
potem, lecz zwykłym ziarnem [...] Bóg zaś takie daje
mu ciało, jakie zechciał; każdemu z nasion właściwe
[ ] Są ciała niebieskie i ziemskie, lecz inne jest piękno
ciał niebieskich - inne ziemskich [...] Podobnie rzecz
się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się to, co
zniszczalne - powstaje zaś niezniszczalne; sieje się, co
niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się, co
słabe, powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe -
powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało ziemskie,
powstanie też ciało [...]

A oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy
pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W
jednym momencie, w oka mgnieniu, na dzwięk
ostatniej trąby
zabrzmi bowiem trąba - umarli
powstaną nienaruszeni..."

Ciekawe, że Pawłowy opis "ciała duchowego"
zgodny jest z relacjami tych, którzy opuścili swe ciała.
We wszystkich przypadkach podkreślano
niematerialność ciała duchowego - brak substancji
fizycznej - jak również brak wszelkich ograniczeń.
Paweł powiada na przykład, że o ile ciało fizyczne jest
słabe i brzydkie, duchowe będzie mocne i piękne. To
mi przypomina pewną relację, w której ciało duchowe
było cale, nie uszkodzone, choć to fizyczne zostało
poważnie okaleczone, a także i inną, w której duchowe
ciało nie miało żadnego określonego wieku, to znaczy
nie podlegało ograniczeniom czasu.

Platon
Platon, jeden z największych myślicieli
wszechczasów, żył w Atenach w latach 427-347 przed
Chr. Swoją filozofię zawarł w licznych dialogach - w
których rozmówcą jest
87

na ogół jego nauczyciel Sokrates - i niewielkiej liczbie
listów.
Platon był zdania, że rozumowanie, logika i dyskusja
są najlepszą drogą, by osiągnąć prawdę i mądrość, ale
tylko do pewnej granicy; był bowiem także wielkim
wizjonerem i uważał, że do ostatecznej prawdy można
dojść jedynie dzięki intuicji, dzięki mistycznemu
przeżyciu olśnienia.
Uważał, że istnieją płaszczyzny i wymiary
rzeczywistości odmienne od fizycznego zmysłowego
świata, i wierzył, że ta fizyczna dziedzina może być
zrozumiana tylko w powiązaniu z innymi,
"wyższymi" płaszczyznami rzeczywistości.
I dlatego zajmował się głównie niematerialnym
świadomym składnikiem człowieka - duszą - i
traktował fizyczne ciało jako tymczasowy jej wehikuł.
Nic więc dziwnego, że pasjonował go los duszy po
śmierci fizycznej i że kilka jego dialogów, zwłaszcza
Gorgiasz i Państwo, poruszają między innymi ten
właśnie temat.

W pismach Platona napotkać można często opisy
śmierci dokładnie takie, jak te przytoczone w
poprzednim rozdziale.
Platon na przykład przedstawia śmierć jako
oddzielenie się niematerialnej części żyjącej osoby,
duszy, od fizycznej części - ciała. A co więcej, ta
niematerialna część człowieka podlega mniejszym
ograniczeniom niż fizyczna: tak więc Platon kładzie
szczególny nacisk na to, że czas nie jest elementem
sfer znajdujących się poza fizycznym, zmysłowym
światem. Te inne sfery są wieczne i Platon w
zaskakującym zdaniu powiada, że to, co nazywamy
czasem, to "poruszające się nierzeczywiste odbicie
wieczności".
Platon wielokrotnie opisuje, jak dusza, która oddzieliła
się od ciała, spotyka dusze innych zmarłych i
rozmawia z nimi, a w trakcie przejścia od życia
fizycznego do następnego świata prowadzą ją duchy
opiekuńcze. Mówi też, że niektórzy mogą liczyć na to,
iż w momencie śmierci spotkają łódź, która przewiezie
ich przez wodę "na drugi brzegi" pośmiertnej
egzystencji. W Fedonie zarowno dra-
88

matyczne tło, jak i użycie słow i argumentów
świadczą o tym, że według Platona ciało to więzienie
duszy, a więc śmierc jest jakby ucieczką i
uwolnieniem. Jak pamiętamy, w pierwszym rozdziale
Platon wypowiada ustami Sokratesa pogląd, że śmierć
jest zapomnieniem, ale robi to tylko po to, by
następnie całkowicie temu zaprzeczyć. Wedle Platona
dusza przychodzi do ciała z wyższych i bardziej
boskich sfer istnienia. Dla niego to narodziny są snem
i zapomnieniem, ponieważ dusza przez połączenie z
ciałem przechodzi ze stanu wielkiej świadomości do
stanu świadomości ograniczonej i na pewien czas
zapomina prawdy, jakie znała w poprzedniej
pozacielesnej egzystencji. Stąd wniosek, że śmierć jest
przebudzeniem i przypomnieniem. Zdaniem Platona,
dusza oddzielona od ciała na skutek śmierci może
myśleć i rozumieć znacznie jaśniej niż przedtem i o
wiele łatwiej może rozpoznawać prawdziwą naturę
rzeczy. Wkrótce po śmierci staje ona wobec "sądu",
podczas którego i boski byt ukazuje duszy wszystkie
spełnione w życiu uczynki - zarówno dobre, jak i złe.

W księdze X Pafzstwa występuje może najbardziej
uderzające podobieństwo. Tutaj Platon przytacza mit o
greckim żołnierzu imieniem Er; brał on udział w
bitwie, w której zginęło wielu Greków, a kiedy jego
współrodacy przyszli zabrać poległych, znaleźli
również i jego ciało. Wraz z innymi złożono je na
stosie i miało być spalone. Po pewnym czasie jednak
Er ożył i opisuje, co widział podczas swej podróży w
zaświaty. Najpierw - powiada - dusza jego opuściła
ciało i dołączyła do grupy innych duchów, która
znalazła się następnie w miejscu, gdzie były
"rozpadliny" prowadzące z ziemi do królestwa
przyszłego życia. Tutaj dusze zostały zatrzymane i
były sądzone przez istoty boskie, które jednym
spojrzeniem ogarniały wszystkie czyny, jakich każda
dusza dokonała podczas ziemskiego życia.

Jednak Er nie był sądzony. Zamiast tego owi
sędziowie powiedzieli mu, że musi wrócić, by
opowiedzieć ludziom żyjącym w fizycznym świecie,
jaki jest ten przyszły. Po wielu - jeszcze innych
przeżyciach Er został odeslany na ziemię, ale nie
wiedział, jak wrócił do swego fizycznego ciała. Po
prostu obudził się na stosie pogrzebowym.

O jednym musimy pamiętać: sam Platon ostrzega nas,
że jego szczegółowe opisy świata, w który wkracza
dusza po śmierci, są tylko przypuszczeniami. Chociaż
nie wątpi w przeżycie cielesnej śmierci, podkreśla z
naciskiem, że próbując wytłumaczyć przyszłe życie w
trakcie cielesnego, napotykamy dwie przeszkody: po
pierwsze, nasze dusze są uwięzione w ciałach
fizycznych i przez to ich doświadczenia, jak też
doznania zmysłowe są ograniczone. Wzrok, słuch,
dotyk, smak i powonienie - każdy z tych zmysłów na
swój sposób może nas oszukać. Nasze oczy mogą
pomniejszyć przedmiot wielki, jeśli patrzymy nań z
daleka, możemy nie dosłyszeć tego, co ktoś mówi do
nas, i tak dalej. To wszystko może spowodować w
rezultacie, że będziemy mieć fałszywe zdanie albo
wrażenie co do istoty rzeczy. Tak więc dusza nasza nie
może widzieć rzeczywistości samej w sobie, dopóki
nie zostanie uwolniona od niedokładności i fałszerstw
fizycznych zmysłów.

Po drugie, język ludzki nie wystarcza, żeby
bezpośrednio wyrazić ostateczną rzeczywistość. Słowa
raczej ukrywają niż ujawniają wewnętrzną naturę
rzeczy. W wyniku tego mowa ludzka najwyżej może
posługiwać się analogią, mitem lub dzięki innym
pośrednim sposobom ukazać prawdziwy charakter
tego, co leży poza światem fizycznym.

Tybetańska Księga Zmarłych
To niezwykłe dzieło zawiera nauki mędrców
tybetańskich, zbierane i ustnie przekazywane przez
wiele wieków, począwszy od czasów
prehistorycznych. Nauki te ostatecznie
90

spisane zostały około wieku VIII po Chr., ale nawet i
wtedy były skrzętnie ukrywane przed niepowołanymi.
Forma, jaką przybrała ta księga, jest wynikiem
różnorakich powiązanych ze sobą celów, jakim miała
służyć.
Przede wszystkim mędrcy, którzy ją pisali, w
rzeczywistości traktowali umieranie jako umiejętność
- jako coś, co można zrobić dobrze albo w sposób
nieodpowiedni, w zależności od tego, czy ma się
należytą wiedzę. Tak więc księgę czytano osobie
umierającej podczas ostatnich chwil jej życia albo
podczas ceremonii pogrzebowej. W ten sposób
spełniać miała dwa zadania: po pierwsze, dopomóc
umierającemu, żeby rozumiał każdy nowy etap
zjawisk, jakie będzie przeżywać. Po drugie - miała
dopomóc tym, co pozostali, aby wspierali zmarłego
myślami, a nie zatrzymywali swoją miłością i
rozpaczą, tak by mógł wejść do krainy śmierci w
odpowiednim stanie ducha, uwolniony od wszelkich
cielesnych trosk.

Mając na względzie te dwa zadania, księga zawiera
długi opis różnych etapów, poprzez które dusza
przechodzi po śmierci fizycznej. Współzależność
między wczesnymi etapami śmierci, które przedstawia
a tymi opisywanymi przez moich rozmówców jest
wprost niezwykła.
Przede wszystkim wedle opisu tybetańskiego dusza
osoby umierającej opuszcza ciało. Po pewnym czasie
"omdlewa" i znajduje się w próżni - nie w fizycznej
próżni, ale podległej pewnym ograniczeniom, w której
świadomość umierającego nadal istnieje. Może słyszeć
przykre odgłosy, opisane jako huk, grzmot lub
podobny do wiatru gwizd i zwykle widzi siebie i swe
otoczenie otulone szarą, mglistą poświatą.

Zmarły jest zdumiony tym, że znajduje się poza swym
fizycznym ciałem. Widzi i słyszy oplakujących go
najbliższych i przyjaciół, widzi przygotowania do
pogrzebu, a jednak, kiedy stara się do nich przemówić
- nie slyszą go ani nie widzą. Jeszcze nie zdaje sobie
sprawy, że nie żyje, jest oszołomiony. Nie wie, czy już
umarł, czy nie, a kiedy wreszcie to sobie uświadomi,
nie ma pojęcia, gdzie powinien pójść albo co robić.
Ogarnia go wielki żal i przygnębienie.
Przez krótki czas pozostaje w pobliżu miejsc, gdzie
przebywał podczas ziemskiego życia.

W pewnym momencie spostrzega, że nadal ma ciało
- zwane "jaśniejącym" ciałem - które jednak nie jest
substancją materialną. Tak więc może przenikać przez
skały i mury, nie napotykając żadnych trudności.
Gdziekolwiek chce być, znajduje się tam w jednej
chwili. Jego myśli i postrzeganie są mniej
ograniczone: umysł nabiera jasności, a zmysły stają się
bardziej wrażliwe i doskonałe, bliższe naturze tego, co
boskie. Jeśli w życiu fizycznym był ślepy albo głuchy,
albo kulawy, ku swemu zdumieniu przekonuje się, że
w tym "jaśniejącym" ciele wszystkie jego zmysły,
jak też możliwości ciała fizycznego zostały w pełni
przywrócone, nawet wzmocnione. Moze spotkać inne
istoty w tej samej postaci, może też ujrzeć to, co w
tybetańskiej księdze nazwane jest "czystym" albo
"jasnym" światłem. Tybetańczycy radzą
umierającemu, by zbliżył się do tego światła, źródła
wielkiej miłości i zrozumienia.

Księga opisuje również uczucie ogromnego spokoju i
zadowolenia, jakiego doświadcza umierający; mówi
także o swego rodzaju "lustrze", w którym całe życie
zmarłego, wszystkie uczynki dobre i złe zostają
wyraźnie ukazane zarówno jemu, jak też istotom
sądzącym go.
W tej sytuacji nie ma mowy o żadnych wykrętach i
kłamstwach.
Krótko mówiąc, nawet jeśli Tybetańska księga
zmarłych przytacza wiele późniejszych stanów, jakich
żaden z moich rozmówców nie przeżył, jest całkiem
oczywiste, że występuje tu uderzające podobieństwo
pomiędzy treścią tego pradawnego manuskryptu a
zdarzeniami, o jakich mi mówili współczesni
Amerykanie z końca XX wieku.
92

Emanuel Swedenborg
Swedenborg, który żył w latach 1688-1772, urodził się
w Sztokholmie. Był znany w swoich czasach i miał
znaczne osiągnięcia w naukach przyrodniczych.
Najpierw interesował się anatomią, fizjologią i
psychologią, a jego prace z tych dziedzin zyskały duże
uznanie. Jako starzec przeżył przełom religijny i
zaczął opowiadać o swych doznaniach, kiedy to
- jak twierdził stanowczo - był w kontakcie z
duchowymi istotami spoza naszego świata.
Jego późniejsze prace pełne są dokładnych opisów, jak
wygląda życie po śmierci.
I w tym wypadku zbieżność pomiędzy tym, co pisze
na temat swoich przeżyć duchowych a tym, co
opowiada1i mi ludzie bliscy śmierci, jest
zdumiewająca. Na przykład Swedenborg opisuje etap,
kiedy funkcje oddychania i krążenia krwi zostają
przerwane:
"Człowiek jeszcze nie umarł, ale oddzielony jest
tylko od swej cielesnej powłoki, która służyła mu
na tym świecie [...] Człowiek, kiedy umiera,
przechodzi tylko z jednego świata do drugiego".
Swedenborg twierdzi, że sam przeżywał wczesne fazy
śmierci i doświadczył oderwania się od swego ciała:
"Znalazłem się w stanie oderwania od zmysłów
cielesnych, byłem prawie umierający; jednak moje
wewnętrzne życie wraz z myśleniem pozostało nie
zakłócone, tak ie odbierałem wrażenia i
zachowałem pamięć tych rzeczy , które się
wydarzyły i które są udziałem ludzi ożywionych z
martwych [...] Zwłaszcza doznałem wrażenia [...] że
mój umysł, mój duch został wyciągnięty i [...]
wyrwany z ciala".

W czasie tego przeżycia spotyka istoty, które nazywa
"aniołami". Pytają go, czy gotów jest umrzeć:
"Te anioły spytały mnie najpierw, jakie są moje
myśli, czy są to
93

myśli człowieka umierającego, który przygotowuje
się do życia w wieczności, chciały, bym zachował te
myśli".
Jednak kontakt, jaki nawiązał się pomiędzy
Swedenborgiem a duchami, nie miał charakteru
ziemskiego, ludzkiego.
Jest prawie bezpośrednim przekazywaniem myśli.
Stąd niemożliwe jest wzajemne niezrozumienie.
"Kiedy duchy rozmawiają ze sobą uniwersalnym
językiem [...] każdy człowiek natychmiast po
śmierci poznaje ten uniwersalny język [...] który
jest właściwy jego duchowi [...]
To, co mówi anioł albo duch do człowieka, jest tak
słyszalne jak mowa ludzka, a mimo to nie słyszą jej
inni, którzy stoją blisko, ale tylko on sam; dlatego
że mowa anioła albo ducha przenika do myśli
ludzkiej..."

Człowiek niedawno zmarły nie zdaje sobie sprawy, że
umarł, ponieważ nadal jest w "ciele", które pod
wieloma względami przypomina jego cialo fizyczne:
"Pierwszy stan człowieka po śmierci przypomina jego
postać na ziemi, ponieważ ma podobne cechy
zewnętrzne [...] Stąd wydaje mu się, że jest jeszcze na
ziemi [...] I dlatego, kiedy się dziwili, że są w ciele i że
mają zmysły wszystkie takie, jak mieli na ziemi [...]
zapragnęli dowiedzieć się, jakie jest niebo i jakie jest
piekło".

Jednak stan duchowy jest mniej ograniczony.
Postrzeganie, myśl i pamięć są doskonalsze, czas i
przestrzeń nie są przeszkodami jak w życiu
fizycznym:
"Wszystkie właściwosci ducha [ ...] są znacznie
doskonalsze, zarówno jak odbierane przez nie
wrażenia, myśli i postrzeżenia".
Umierający człowiek spotyka się z duchami tych,
którzy odeszli przed nim, a których znał za życia. Są
oni po to, by mu pomóc w przejściu do drugiego
świata:
"Duch człowieka, który niedawno opuścił świat [...]
rozpoznany zostaje przez jego przyjaciół i tych,
których znał, żyjąc na ziemi [...] pouczają oni, jakie
jest wieczne życie..."
94

Może też mieć wizję swego minionego życia.
Przypomina sobie wtedy każdy szczegół, nie może
skłamać ani nić ukryć:
"Wewnętrzna pamięć [...] to taka, w której
zapisane jest dokładnie wszystko to [...] o czym
człowiek w każdej chwili myślał, mówił, i co czynił
[...] od najwcześniejszego dzieciństwa po wiek
sędziwy. Człowiekowi towarzyszy pamięć o tych
rzeczach, kiedy przechodzi w to drugie życie, i
kolejno zostają mu one przypomniane [...]
Wszystko, co powiedział i zrobił [ ...] ukazuje się
przed aniołami w świetle jasnym jak za dnia [...] i
[...] nie ma nic tak ukrytego na ziemi, co by nie
zostało ujawnione po śmierci..."

Swedenborg opisuje także "światlo Boga", które
przenika tamten świat, światlo niezwykłej jasności,
które sam widział; światlo prawdy i zrozumienia.

I znowu w pismach Swedenborga - jak przedtem w
Biblii, w dziełach Platona i Tybetańskiej księdze
zmarłych - znajdujemy zdumiewające zbieżności z
tym, co opisują ludzie współcześni, którzy znaleźli się
na progu śmierci.
Oczywiście rodzi się pytanie, czy to podobieństwo
istotnie jest zdumiewające. Niektórzy będą twierdzić
na przykład, że autorzy tych różnych dzieł mogli na
siebie nawzajem wpływać. Takie twierdzenie można
podtrzymać w pewnych wypadkach, ale w innych nie.

Platon przyznaje, że swoje poglądy i inspiracje czerpał
z religijnego mistycyzmu Wschodu, tak więc mógł być
pod wpływem tej samej tradycji, dzięki której
powstała Tybetańska księga zmarłych. Z kolei idee
filozofii greckiej wpłynęły na niektórych autorów
Nowego Testamentu i dlatego można twierdzić, że
poglądy świętego Pawła na ciało duchowe wywodzą
się z Platona.
Z drugiej strony, w większości przypadków niełatwo
jest ustalić, jak było w istocie. Każdy pisarz zdaje się
wnosić jakieś nowe interesujące szczegóły (również
występujące w relacjach moich rozmówców), których
jednak nie mógł zaczerpnąć z wcześniejszych
autorów. Swedenborg czytał
95

Biblię i znał Platona. Jednak kilkakrotnie wspomina o
fakcie, że ktoś, kto właśnie umarł, przez pewien czas
nie zdaje sobie z tego sprawy. Ten szczegół, który
ustawicznie się powtarza w opowiadaniach ludzi
bardzo bliskich śmierci, nie występuje z całą
pewnością ani w Biblii, ani u Platona.
Został natomiast podkreślony w Tybetańskiej księdze
zmarłych, dziele, którego Swedenborg zapewne nie
mógł czytać, gdyż przetłumaczone zostało w roku
1927.

Czy istnieje możliwość, że zebrane przeze mnie
relacje przeżyć ludzi bliskich śmierci były inspirowane
przez dzieła wyżej cytowane? Spośród wszystkich
osób, z którymi rozmawiałem, kilka przedtem znało w
jakimś stopniu Biblię, dwie lub trzy wiedziały coś
niecoś o poglądach Platona.
Jednak żadna z nich nie miała pojęcia o istnieniu tak
ezoterycznych dzieł, jak pisma Swedenborga czy
Tybetańska księga zmarłych. Mimo to wiele
szczegółów, które nie występują w Biblii ani nawet u
Platona, stale powtarza się w zebranych przeze mnie
relacjach, a te z kolei odpowiadają dokładnie
zjawiskom i wydarzeniom wzmiankowanym w tych
rzadko spotykanych źródłach.
Trzeba więc stwierdzić, że podobieństwa i zbieżności
pomiędzy pismami dawnych myślicieli a relacjami
współczesnych Amerykanów, którzy byli o krok od
śmierci, są faktem zdumiewającym i do tej pory
niewytłumaczalnym.

Możemy zadać sobie pytanie: Jak wyjaśnić, ze wiedza
tybetańskich mędrców, teologia i wizje świętego
Pawła, przedziwna intuicja i mity Platona oraz
duchowe odkrycia Swedenborga -wszystko to tak
zgodne jest nie tylko ze sobą, ale również z
opowiadaniami ludzi współczesnych, którzy otarli się
o śmierć?

4
Pytania
Zapewne czytelnicy mają teraz wiele pytań i
wątpliwości.
W latach, kiedy wygłaszałem odczyty i odbyłem wiele
prywatnych rozmów, zadawano mi mnóstwo pytań, na
ogół dotyczących tych samych zagadnień; dlatego
mogłem sporządzić listę tych powtarzających się
najczęściej. W niniejszym rozdziale, a także i w
następnym, postaram się do nich ustosunkować.
Czy pan to wszystko wymyślił?
Nie, nie wymyśliłem. Pragnę w dalszym ciągu
wykładać psychiatrię i filozofię medycyny, tak więc
próba oszustwa z pewnością nie pozwoliłaby mi
zrealizować tego celu.
Przekonałem się zresztą, że każdy, kto wnikliwie i z
życzliwością wypytuje swych znajomych, przyjaciół i
krewnych o takie przeżycia, wkrótce pozbywa się
swych wątpliwości.

Czy podchodzi pan do sprawy dostatecznie
realistycznie?
Do jakiego stopnia takie zjawiska są powszechne?
Ja sam doskonale zdaję sobie sprawę, że na skutek
ograniczonej z konieczności liczby zbadanych przeze
mnie przypadków nie jestem w stanie ocenić ściśle
częstotliwości i zasięgu tego rodzaju zjawisk. Jednak
całkiem śmiało mogę
97

powiedzieć, że zdarzają się one znacznie częściej, niż
mógłby przypuszczać ktoś, kto tego nie badał. Miałem
wiele publicznych odczytów na ten temat, dla różnych
pod względem składu i liczebności audytoriów, i
nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś potem do mnie nie
przyszedł ze swoją własną historię, a nawet w kilku
przypadkach ludzie opowiadali swe przeżycia
publicznie. Oczywiście zawsze można powiedzieć (i
słusznie), że ktoś, kto sam czegoś podobnego
doświadczył, zechce posłuchać odczytu o takiej
tematyce.
Mimo to wielokroć ludzie ci nie z powodu tematu
przychodzili na mój wykład. Na przykład ostatnio
mówiłem do trzydziestoosobowej grupy, z której dwie
osoby doświadczyły przeżyć z pogranicza śmierci, ale
obie znalazły się na prelekcji dlatego, że należały do
tego właśnie zespołu. Żadna z nich nie wiedziała, o
czym będę mówić.

Jeśli przeżycia ludzi bliskich śmierci są pana zdaniem
tak powszechne, dlaczego nie są ogólnie znane?
Składa się na to chyba kilka powodów. Po pierwsze i
nade wszystko sądzę, że nasze czasy, ogólnie biorąc,
zdecydowanie nie sprzyjają dyskusji na temat
możliwości życia po śmierci ciała. Żyjemy w wieku, w
którym nauka i technika uczyniły olbrzymie postępy w
dziedzinie poznania i opanowania przyrody.
Rozważania o życiu po śmierci są dla wielu
anachronizmem, gdyż ich zdaniem temat ten należy
raczej do naszej "zabobonnej" przeszłości niż do
"naukowej" teraźniejszości. I dlatego osoby, które
doświadczyły zjawisk znajdujących się poza
zasięgiem nauki, w naszym jej rozumieniu, spotykają
się z drwiną. Ludzie, którzy mają za sobą
transcendentne przeżycia, zdają sobie sprawę z tego
rodzaju postaw i na ogół - co zrozumiałe - niechętnie
opowiadają o nich publicznie. Jestem głęboko
przekonany, że bardzo wiele można by się dowiedzieć
od osób, które doznały takich przeżyć; boją się one
jednak, że inni ludzie nazwą je "szalonymi" albo
podejrzewać będą o "wybujałą wyobraź-
98

nię", poprzestały więc tylko na opowiedzeniu ich
najwyżej paru osobom z rodziny czy z grona
przyjaciół.
Poza tym powszechna niewiedza dotycząca tego
tematu wywodzi się częściowo ze znanego psychologii
zjawiska "zwrócenia uwagi". Mnóstwa rzeczy, które
każdego dnia słyszymy i widzimy, naszą świadomość
po prostu nie rejestruje. Jeśli jednak uwaga nasza
zostanie na coś zwrócona (zwłaszcza w sposób
dramatyczny), skłonni jesteśmy trwale to zapamiętać.
Wiele osób doświadczyło następującego zjawiska:
nauczyły się znaczenia nowego słowa i od tej chwili
spotykały je w każdym piśmie, jakie brały do ręki w
ciągu następnych paru dni. Wyjaśnienie jest proste:
słowo to nie zajęło nagle przodującego miejsca w
języku, wręcz przeciwnie - stale było używane.
Pojawiało się ono w tekstach czytanych przez tego
człowieka cały czas, ale on, nie znając jego znaczenia,
prześlizgiwał się nad nim wzrokiem.

Niedawno po wygłoszonym odczycie rozpocząłem
dyskusję i pewien lekarz jako pierwszy spytał mnie:
"Pracuję w szpitalu od wielu lat. Jeśli tego rodzaju
przeżycia są
jak pan twierdzi - tak powszechne,
dlaczego o nich nie słyszałem?" Wiedząc, że z
pewnością na sali znajdzie się ktoś, kto spotkał się z
takimi przypadkami, od razu skierowałem pytanie do
audytorium: "Czy ktoś z państwa tu obecnych
słyszał o podobnych zjawiskach?" Wtedy podniosła
rękę żona tegoz właśnie lekarza i opowiedziała o
przeżyciach ich bardzo bliskiej przyjaciółki.

Inny przykład: Pewien znajomy lekarz po raz pierwszy
dowiedział się o tego rodzaju przeżyciach z artykułu w
starym numerze gazety, gdzie zrelacjonowano odczyt,
jaki wygłosiłem. Następnego dnia jeden z pacjentów
całkiem samorzutnie opowiedział mu o własnym
podobnym doświadczeniu, ów lekarz upewnił się, że
pacjent nie mógł słyszeć ani czytać o moich
badaniach. A zwrócił się do niego dlatego, że był
zdumiony i zaniepokojony tym, co mu się
przydarzyło, i szukał wyjaśnienia medycznego.
99

Bardzo możliwe, że obaj ci lekarze słyszeli przedtem o
faktach tego rodzaju, ale potraktowali je raczej jako
sporadyczne urojenia niż zjawisko często występujące
i nie zwrócili na nie uwagi.

Wreszcie istnieje dodatkowy czynnik w wypadku
lekarzy, który może wyjaśni, dlaczego tak wielu z nich
wydaje się nie zdawać sobie sprawy ze zjawisk
towarzyszących stanom bliskim śmierci, choć można
by przypuszczać, że to właśnie oni powinni się z nimi
stykać najczęściej. Otóż podczas studiów przyszłym
lekarzom wpaja się, by z wielką rezerwą odnosili się
do tego, co mówi pacjent o swoim samopoczuciu,
uczy się ich zwracać przede wszystkim uwagę na
obiektywne "symptomy" procesu chorobowego, a do
"subiektywnych" relacji podchodzic z wielka
rezerwą. Jest to postępowanie rozsądne, gdyż łatwiej
można sobie poradzić z tym, co obiektywne. Jednak
taka postawa wpływa na nieujawnianie przeżyć
związanych ze stanami bliskimi śmierci, ponieważ
bardzo niewielu lekarzy ma zwyczaj pytać o uczucia i
spostrzeżenia pacjentów, których reanimowali.

Dlatego też lekarze, którzy teoretycznie powinni być
najbardziej predestynowani do obcowania z tego
rodzaju zjawiskiem - w rzeczywistości nie słyszą o
nich częściej niż inni ludzie.
Czy w sferze przeżywania tego rodzaju zjawisk
zauważył pan różnice między kobietami i
mężczyznami?
Moimi rozmówcami byli zarówno mężczyzni, jak i
kobiety, i nie widzą różnicy pomiędzy ich relacjami
ani co do treści, ani co do typu przeżyć.
Jednak istnieją różnice w ujęciu tematu. Ogólnie
biorąc, mężczyzni są bardziej powściągliwi. O wiele
więcej mężczyzn niż kobiet ograniczyło się do krótkiej
odpowiedzi, kiedy listownie lub telefonicznie prosiłem
o możliwie wyczerpującą relację. Więcej mężczyzn
niż kobiet robiło uwagi w stylu: "Starałem się o tym
zapomnieć, próbowałem
100

usunąć z pamięci", często czynią aluzję do tego, że
bali się śmieszności albo zwierzają się, że uczucia,
jakich doznali, były zbyt silne, żeby o nich mówić.
Chociaż nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest,
najwidoczniej nie jestem tu wyjątkiem. Russell
Moores, znany badacz psycholog, powiedział mi, że
on i jego koledzy zaobserwowali to samo. Z ogólnej
liczby osób zgłaszających się, żeby mu opisać swoje
doznania psychiczne, zaledwie jedna trzecia to
mężczyźni.

Jeszcze inny fakt jest interesujący, mianowicie
większa - niż można by się spodziewać - liczba tego
rodzaju przeżyć przypada na okres ciąży. I znowu nie
potrafię tego wyjaśnić. Może dlatego, że sama ciąża
jest stanem fizjologicznego ryzyka? Przyczyną
większej częstotliwości występowania tych przeżyć
podczas ciąży jest może fakt, że właśnie tylko kobiety
zachodzą w ciążę i że są bardziej skłonne do zwierzeń.

I. Skąd pan wie, ie wszyscy ci ludzie po prostu nie
klamią?
Kto nigdy nie słuchał zwierzeń osób, które były
bliskie śmierci, łatwo może postawić zarzut, że
opowiadania te są kłamstwami. Jednak ja znajduję się
w sytuacji raczej wyjątkowej. Widziałem ludzi
dojrzałych, emocjonalnie zrównoważonych -zarówno
kobiety, jak i mężczyzn - załamujących się i
płaczących w trakcie opowiadania mi tego, co przeżyli
trzydzieści lat temu. W głosie ich wyczuwałem wielką
szczerość i przejęcie, niestety, uczuć tych nie można
przelać na papier. I dlatego oskarżenie, że relacje owe
są zmyślone, uważam za bezpodstawne. Niestety,
moim odczuciem nie mogę podzielić się z innymi.
Są jeszcze inne argumenty, które przemawiają za tym,
że należy całkowicie wykluczyć zarzut fałszerstwa.
Najbardziej oczywista będzie tu trudność, jak wyjaśnić
podobieństwo tylu relacji. Jak to możliwe, by w
przeciągu ośmiu lat przyszło do mnie tyle osób z
takim samym kłamstwem?
101

Oczywiście można założyć, że miła starsza pani z
Północnej Karoliny i studentka medycyny z New
Jersey, i weterynarz z Georgii, i wielu, wielu innych
kilka lat temu porozumiało się, żeby sfabrykować
wielkie oszustwo, którego padłem ofiarą. Jednak nie
uważam tego za możliwe!

Jeśli nie kłamią może wprost, to podają bardziej
subtelną fałszywą interpretację. Czy nie jest możliwe,
że z biegiem lat "rozbudowali" swoje historie?

Pytanie to nawiązuje do dobrze znanego zjawiska
psychologicznego, kiedy ktoś zaczyna od prostego
opowiadania o jakimś przeżyciu albo zdarzeniu i w
miarę upływu czasu rozwija je w niezwykle
skomplikowaną historię. Za każdym razem, kiedy się
nią popisuje, dodaje jakiś subtelny szczegół, aż sam
zaczyna w to wierzyć, i wreszcie cala relacja jest tak
upiększona, że nie przypomina pierwowzoru.
Nie sądzę jednak, by ten mechanizm działał w jakimś
znaczącym stopniu w przypadkach, które badałem. Po
pierwsze, opowiadania osób, z którymi
przeprowadziłem wywiad wkrótce po ich przeżyciu -
w niektórych przypadkach, kiedy jeszcze były w
szpitalu i dochodziły do zdrowia - nie różniły się od
opowiadań ludzi, którzy relacjonowali zdarzenia
sprzed wielu lat. Dalej, w kilku przypadkach
osoby, z którymi rozmawiałem, spisały swoje
doświadczenia wkrótce po swych doznaniach i
odczytały notatki podczas naszego spotkania. I znowu
opisy te są podobne do przeżyć przytaczanych z
pamięci po upływie pewnego okresu. Również jest
faktem, że często mnie pierwszemu to przeżycie
zostało opowiedziane i to z wielkim ociąganiem,
mimo iż minęło sporo czasu. Chociaż było mało okazji
albo wcale, żeby upiększyć te relacje, znowu nie
różnią się one jako grupa od tych, które często były
opowiadane na przestrzeni wielu lat. Wreszcie jest
całkiem możliwe, że w kilku przypadkach miało
miejsce zjawisko wręcz odwrotne: psychiatrzy
nazywają "stłumieniem" pewien mechanizm obronny,
który
102

polega na tym, że ktoś robi świadomy wysiłek, by
kontrolować niechciane wspomnienia, uczucia albo
myśli lub też spycha je w podświadomość.
Niejednokrotnie wielu moich rozmówców robiło
uwagi, które wyraźnie wskazywały na owo
"stłumienie". Na przykład pewna kobieta, która mi
dała bardzo szczegółowy opis przeżyć podczas swej
"śmierci", powiedziała: "Wydaje mi się, że było ich
jeszcze więcej; ale nie mogę sobie przypomnieć
wszystkiego.
Starałam się to stłumić, bo wiem, że ludzie w
żadnym razie by mi nie uwierzyli".

Pewien żołnierz, któremu przestało bić serce, kiedy
poddany został operacji z powodu ran odniesionych w
Wietnamie, opowiedział mi, jakich przeżyć doznaje,
kiedy wspomina moment oderwania się od ciała:

"Tchu mi brak jeszcze teraz, kiedy o tym mówię.
Wiem, że wielu rzeczy z tego nie pamiętam,
starałem się o tym zapomnieć".

Krótko mówiąc, wydaje mi się, że śmiało można
twierdzić, iż upiększanie nie odgrywa większej roli w
tego rodzaju opowiadaniach.

Czy ci wszyscy ludzie wyznawali przedtem jakąś
religię?

Jeśli tak, czy tych przeżyć nie ukształtowały ich
wierzenia religijne obecne i dawne?

Do pewnego stopnia chyba tak. Jak już wspomniałem
wcześniej, choć opis świetlistej istoty jest niezmienny,
identyfikacja jej najwidoczniej bywa wypadkową
religijnych wierzeń danej osoby. W czasie moich
badań jednak nie słyszałem żadnej wzmianki o niebie
albo piekle, nic związanego ze zwyczajowym
obrazem, jaki powszechnie tkwi w wyobraźni naszego
społeczeństwa. Przeciwnie, wiele osób podkreślało,
jak niepodobne były ich przeżycia do tego, czego
spodziewały się na podstawie swych wierzeń
religijnych. Pewna kobieta, która "umarła", tak
powiedziała:

"Zawsze słyszałam, że jak się umrze, widzi się
zarówno niebo, jak i piekło, ale nic takiego nie
widziałam". Inna ciężko ranna w wypadku kobieta,
która oderwala się od
103

ciała, mówiła: "Na lekcjach religii uczono mnie, że
w chwili śmierci przejdę przez cudowną perłową
bramę. A ja tylko unosiłam się nad moim
fizycznym ciałem! To było zdumiewające!"

Dalej, w kilku przypadkach relacje pochodzące od
osób, które są niewierzące albo nie mają w ogóle
żadnego przygotowania religijnego, nie różnią się
treścią od relacji osób głęboko wierzących. W kilku
przypadkach ludzie wierzący, którzy potem wiarę
odrzucili, po tym przeżyciu znowu wrócili do niej.
Inni mówili mi, że choć czytali Biblię, nigdy naprawdę
nie rozumieli pewnych sformułowań, na które tam
natrafili, dopóki nie otarli się o śmierć.

Jaki związek, jeśli w ogóle on istnieje, mają przeżycia,
które pan badał, z możliwością reinkarnacji?

Zaden z badanych przeze mnie przypadków nie
wskazuje na to, że reinkarnacja istnieje. Jednak trzeba
pamiętać, iż żaden z nich jej nie wyklucza. Jeśli więc
reinkarnacja istnieje, wydaje mi się, że musi być jakiś
przejściowy okres w innym wymiarze pomiędzy
momentem oddzielenia się od starego ciała a wejściem
w nowe. Zresztą technika prowadzenia wywiadu z
człowiekiem, który otarł się o śmierć, nie będzie
przydatna dla badań nad reinkarnacją. Powinny i mogą
tu być stosowane inne metody. Na przykład niektórzy
stosowali technikę "cofania się w odległe czasy".

Wybraną osobę hipnotyzuje się i poleca się jej cofnąć
stopniowo pamięcią w coraz odleglejszą przeszłość jej
życia. Kiedy osiąga czas najwcześniejszych
wspomnień, jakie może przywołać, każe się jej cofnąć
jeszcze dalej! W tym momencie wiele osób zaczyna
opowiadać szczegółowo o swoim poprzednim życiu
w dawnych czasach i odległych miejscach. W
niektórych przypadkach opowiadania te odznaczają się
niezwykłą wprost precyzją. Zdarzało się to nawet
wtedy, gdy z całą pewnością udało się ustalić, że
zahipnotyzowany w żaden sposób nie mógł wiedziec o
wydarzeniach, osobach i miejscach, które tak
szczegółowo opisywał. Słynny jest przypa-
104

dek Bridey Murphy, ale są inne, nawet może bardziej
znamienne i dobrze udokumentowane, jednak nie tak
powszechnie znane. Czytelników, którzy interesują się
tym zagadnieniem, odsyłam do znakomitej pracy
doktora medycyny, Iana Stevensona Twenty Cases
Suggestive of Reincarnation. Warto też zauważyć, że
Tybetańska księga zmarłych, która tak dokładnie
opisuje stany z pogranicza śmierci, powiada, że
reinkarnacja ma miejsce później, po tym, co
relacjonowali mi moi rozmówcy.

Czy rozmawial pan kiedyś z kimś, kto miał przeżycia
z pogranicza śmierci z powodu nieudanej próby
samobójstwa?
Jeśli tak, czy te przeżycia byly inne?

Znam kilka przypadków, kiedy próba samobójstwa
była przyczyną widomej "śmierci". Wszystkie te
doświadczenia zostały określone jako bardzo przykre.
Jak to powiedziała pewna kobieta: "Jeśli ktoś był tu
udręczoną duszą, będzie nią równiez i tam". Krótko
mówiąc, niedoszli samobójcy twierdzili, że te
problemy, od których próbowali uciec, targnąwszy się
na życie, nie opuścily ich, kiedy "umarli", a nawet
pogłębiły się. Oderwani od ciała nie byli w stanie
rozwiązac swych kłopotów i musieli patrzeć na
opłakane skutki, jakie ich czyn spowodował.
Mężczyzna, który w rozpaczy po śmierci żony strzelił
do siebie, "umarł" i był reanimowany, powiedział:

Nie poszedłem tam, gdzie była [moja żona].
Znalazłem się w okropnym miejscu... Natychmiast
zrozumiałem, jaki błąd popełniłem...
Pomyślałem sobie: "Żałuję, że to zrobiłem".
Inni, którzy przebywali w okropnej "otchłani", mieli
uczucie, iż zostaną tam przez dłuższy czas. Miała to
być kara za to, że "złamali prawo", próbując uwolnić
się przedwcześnie od tego, co było ich zadaniem:
osiągnięcia pewnego celu w życiu.
105

Takie uwagi zgodne są z relacjami kilku osób, które
"umarły" z powodu innych przyczyn, ale którym
"przekazano", że samobójstwo jest okropnym
zagrożooym surową karą czynem. Pewien mężczyzna,
który omal nie umarł po wypadku, powiedział:

Kiedy tam byłem, czułem, że nie wolno mi uczynić
dwóch rzeczy, a mianowicie zabić siebie albo innego
człowieka... Gdybym popelnił samobójstwo,
odrzuciłbym dar Boga... Zabicie kogoś byłoby
pogwałceniem zamysłów Bożych wobec tego
człowieka.
Tego rodzaju wrażenia, o jakich mówili mi
wielokrotnie, poszczególni rozmówcy, nie różnią się
niczym od zakazów zabraniających samobójstwa,
zawartych w odwiecznych, teologicznych i moralnych
dziełach - występujących w odmiennych formach w
pismach autorów tak różniących się, jak święty
Tomasz z Akwinu, Locke i Kant. Samobójstwo,
zdaniem Kanta, jest działaniem krzyżującym plany
Boga, buntem przeciwko swemu Stwórcy. Święty
Tomasz dowodzi, że Bóg obdarzył nas życiem, więc
tylko On ma prawo je odebrać.
Odpowiadając na to pytanie, wstrzymuję się od
potępienia samobójstwa. Przytaczam jedynie słowa
tych, którzy przez to przeszli. Obecnie przygotowuję
drugą książkę na temat przeżyć ludzi, którzy otarli się
o śmierć, i w niej obszerniej omówię ten problem.

Czy wśród swych rozmówców miał pan
przedstawicieli odmiennych kultur?

Nie, nie miałem. Między innymi dlatego - jak sądzę -
moja praca jest "nienaukowa", że grupa ludzi,
których wysłuchałem, nie była reprezentatywna.
Bardzo chciałbym wysłuchać relacji z pogranicza
śmierci Eskimosów, Indian z plemion Kwakiute,
Nawajów, Watusi i tak dalej. Niestety, z powodu
trudności geograficznych i innych, nie byłem w stanie
tego zrobić.
106

Czy są jakieś historyczne przykłady zjawisk
towarzyszących zetknięciu się ze śmiercią?

O ile mi wiadomo, nie ma. Ponieważ zajęty byłem
współczesnymi przypadkami, po prostu nie miałem
czasu zbadać należycie tego zagadnienia. Jednak nie
byłbym wcale zdziwiony, gdybym znalazł takie relacje
z przeszłości. Z drugiej strony podejrzewam, że
przeżycia z pogranicza śmierci zdarzały się znacznie
częściej w ubiegłych kilku dziesięcioleciach niż
przedtem. Powód jest prosty: dopiero niedawno
zaczęto powszechniej stosować reanimację. Wiele
osób, które obecnie zostały przywrócone do życia,
kilka lat temu nie żyłyby. Zastrzyki adrenaliny wprost
w serce, aparatura pobudzająca pracę serca, sztuczne
serce i płuca są przykładami wielkiego postępu w
medycynie.

Czy badał pan karty chorobowe swoich rozmówców?

Jeśli tylko było to możliwe - tak. W wypadkach, kiedy
udało mi się do nich dotrzeć, potwierdzały złożone mi
-relacje. W niektórych przypadkach z powodu upływu
czasu - albo śmierci osób, które przeprowadzały
reanimację, karty te nie były dostępne. Zapisy nie
potwierdzone dostępnymi materiałami nie różnią się
od tych, w których są one dostępne. W wielu
wypadkach, kiedy nie mogłem dostać kart
chorobowych, postarałem się o świadectwa przyjaciół,
lekarzy czy krewnych osoby, z którą przeprowadzałem
wywiad, żeby potwierdzić, czy pacjent byl bliski
śmierci.
Słyszałem, że po pięciu minutach reanimacja jest
niemożliwa; jednak pan powiada, że niektórzy z
pańskich rozmówców "nie żyli" nawet przez
dwadzieścia minut. Jak to jest możliwe?

Większość liczb i danych, cytowanych w praktyce
lekarskiej, to przeciętne, i nie należy ich traktować
jako wartości absolutnych. Owe pięć minut, o jakich
się często słyszy , to
107

przeciętna. Stosowana w praktyce klinicznej reguła
powiada, że nie należy podejmować reanimacji po
pięciu minutach, ponieważ w większości przypadków
po tym czasie występują nieodwracalne uszkodzenia
mózgu spowodowane brakiem dopływu tlenu. Jest to
jednak przeciętna, zdarzają się więc odchylenia w obie
strony. Znam przypadki, kiedy skuteczna reanimacja
miała miejsce po upływie dwudziestu minut i mózg
nie był uszkodzony.

Czy ktoś z pańskich rozmówców był naprawdę
nieżywy?

Jedna z głównych przyczyn, dla których to pytanie jest
takie peszące i trudno na nie odpowiedzieć, polega
częściowo na tym, że istnieje semantyczna trudność co
do znaczenia słowa "nieżywy". Jak tego dowodzi
zaciekła dyskusja wokół transplantacji narządów,
definicja "śmierci" nie została ustalona nawet przez
specjalistów w dziedzinie medycyny. Kryteria śmierci
są różne nie tylko w ocenie lekarzy i laików, ale i
odmienne w samym środowisku !
lekarskim. Dlatego odpowiedź na to pytanie będzie
zależeć od tego, co się rozumie pod słowem
"nieżywy". Należy więc zapoznać się z trzema
kolejnymi definicjami i omówic je.

Definicja # 1 : Śmierć jako brak klinicznie
wykrywalnych oznak życia. Niektórzy skłonni są
twierdzić, że człowiek nie żyje, jeśli nie oddycha przez
dłuższy czas, jego serce przestało bić i ciśnienie krwi
tak spadło, że nie mozna go zmierzyć, źrenice są
rozszerzone, a temperatura ciała obniża się. Jest to
definicja kliniczna, którą przez całe wieki posługiwali
się i posługują zarówno lekarze, jak i laicy. I właśnie
wedle tych kryteriów orzeka się śmierć większości
ludzi.
Oczywiście wielokrotnie spotykałem się z takim
klinicz-
108

nym miernikiem, kiedy to lekarze, jak i zapisy
medyczne zgodnie stwierdzały, że pacjent zmarł.

Definicja # 2: Śmierć jako brak występowania
fal mózgowych - postęp techniki spowodował
pojawienie się bardzo czułych aparatów do badania
procesów biologicznych, nawet takich, których
objawów zewnętrznych nie można obserwować.
Elektroencefalograf (EEG) jest aparaturą, która
wzmacnia i zapisuje subtelną czynność bioelektryczną
mózgu. Ostatnio istnieje tendencja, by orzec śmierć,
kiedy nie występuje juz elektryczna dzialalność
mózgu, co się określa jako "płaski" zapis EEG.
We wszystkich przypadkach reanimacji, z którymi
miałem do czynienia, sytuacja była niezwykle
krytyczna. Nie było czasu na zrobienie EEG, lekarze
byli przede wszystkim zajęci tym, by przywrócić
pacjenta do życia. I na takiej podstawie można by
twierdzić, że żadna z tych osób nie została uznana za
zmarłą.
Załóżmy jednak przez chwilę, że wiele osób uznanych
za zmarłe miało płaski zapis EEG, ale zostały
skutecznie reanimowane. Czy ten fakt wiele by
zmienił? Myślę, że nie, a to dla trzech przyczyn: po
pierwsze, próby reanimacji podejmowane są zawsze
bardzo szybko i trwają najwyżej około trzydziestu
minut. Uruchomienie aparatury EEG jest
skomplikowanym zadaniem technicznym i nawet w
optymalnych warunkach wykwalifikowanemu
laborantowi sporo czasu zajmuje odczytanie zapisu. W
nagłym wypadku, któremu zawsze towarzyszy zamęt i
pośpiech, istnieje większa możliwość popełnienia
omyłki. I gdyby nawet można przedstawić płaski zapis
EEG osoby, która opowiedziała o swoich przeżyciach
z pogranicza śmierci, ktoś krytycznie nastawiony
mógłby - i słusznie - powiedzieć, że zapis nie był
dokładny.
109

Po drugie, nawet znakomite, odpowiednio ustawione
elektryczne aparaty rejestrujące pracę mózgu nie mogą
nam kategorycznie powiedzieć, czy reanimacja w
danym przypadku jest możliwa. Zdarzało się już, że
osoby skutecznie reanimowane miały płaski zapis
EEG. Przyczyną tego zjawiska były: nadmierna dawka
leków, która ogranicza funkcję centralnego systemu
nerwowego, oraz hipotermia (niska temperatura ciała).
Po trzecie, nawet gdyby udało mi się znaleźć
przypadek, w którym stwierdzono by z całą
pewnością, że aparatura odpowiednio działała, nadal
istniałby problem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma
dowodu, iż przytoczone przeżycia z pogranicza
śmierci miały miejsce właśnie wtedy, kiedy zapis EEG
był płaski, ale że raczej przedtem albo potem.
Moim zdaniem więc EEG nie ma większej wartości na
obecnym etapie badań.

Definicja # 3: Śmierć jako nieodwracalna,
utrata funkcji życiowych i Inni obstają przy jeszcze
bardziej wąskiej definicji. Ich zdaniem nie można
powiedzieć, że ktoś był nieżywy, jeśli został
skutecznie reanimowany - niezależnie od tego, jak
długo kliniczne oznaki życia były niewykrywalne i jak
długo jego EEG było płaskie. Innymi słowy, śmierć
należy określić jako stan ciała, z którego nie da się już
go ożywić.
Oczywiście nie podlega tej definicji żaden z moich
przypadków, ponieważ wszyscy ci ludzie zostali
przywróceni do życia.
Przekonaliśmy się więc, że odpowiedź na to pytanie
zależy od tego, co się rozumie przez określenie
"nieżywy". Pamiętajmy, że choć to dyskusja
częściowo semantyczna, niemniej jest istotna,
ponieważ wszystkie trzy definicje zawierają ważne
aspekty. Ja skłaniałbym się do trzeciej, tej najost-
110

rożniejszej. Nawet w tych przypadkach, kiedy serce
nie biło przez dłuższy czas, tkanki ciała, zwłaszcza
mózgu, musiały być jakoś zasilane (dostarczany im
był tlen i pożywienie), nie trzeba z góry zakładać, że w
którymś z tych przypadków zostało pogwałcone jakieś
prawo biologii czy fizjologii.
Po to, by miała miejsce skuteczna reanimacja, w
komórkach ciała musiały zachodzić pewne procesy
biologiczne, chociaż nawet zewnętrzne ich oznaki
klinicznie były nie do wykrycia. Wydaje mi się, że w
obecnym stanie wiedzy nie można określić dokładnie
punktu, od którego nie ma już powrotu. Zapewne
zależy on od danego człowieka i nie będzie punktem
stałym, ale raczej zmieniającym swoje położenie na
hipotetycznej krzywej. Przecież kilka dziesiątków lat
temu większość ludzi, z którymi rozmawiałem, nie
zostałaby przywrócona życiu. W przyszłosci zdobycze
techniczne medycyny mogą być tak duże, iż będziemy
potrafili przywracać do życia ludzi, których obecnie
nie można uratować.

Wysuńmy więc hipotezę, że śmierć jest oddzieleniem
się ducha od ciała i że w tym momencie duch
przechodzi do innych wymiarów egzystencji.
Wynikałoby z tego, że istnieje pewien mechanizm,
dzięki któremu dusza (albo duch) zostaje uwolniona
przez śmierć. Nie mamy jednak podstaw twierdzić, że
ten mechanizm zaczyna działać dokładnie w tym
punkcie, który my w naszej epoce dość arbitralnie
przyjęliśmy za punkt, z którego nie ma powrotu. Nie
możemy też zakładać, że działa on w każdym
przypadku doskonale, tak jak nie możemy zakładać, iż
każdy system cielesny zawsze działa doskonale. Może
ten mechanizm dochodzi do głosu przed ostatecznym
kryzysem fizjologicznym, pozwalając nielicznym
ludziom spojrzeć w inny wymiar? Takie założenie
pomogłoby wyjaśnić relacje tych osób, które widziały
całe swe życie, doświadczyły oderwania się od ciała i
tak dalej, kiedy były pewne, że zginą, nawet nim
nastąpiło uszkodzenie ciała.

Jedno twierdzę z całym przekonaniem: cokolwiek by
się
111

uważało za ten nieodwracalny próg śmierci - zarówno
w przeszłości, teraźniejszości, jak i przyszłości - ci, z
którymi rozmawiałem, znaleźli się znacznie bliżej
owego punktu niż większość ich bliźnich. I choćby
tylko dla tej przyczyny chętnie słucham tego, co mają
do powiedzenia.
W ostatecznej analizie zbyteczne jest deliberować nad
ścisłą definicją śmierci - odwracalnej czy
nieodwracalnej - w kontekście tej dyskusji. Ci, którzy
podnoszą takie obiekcje wobec przeżyć z pogranicza
śmierci, mają na myśli coś bardziej istotnego.
Twierdzą oni, że dopóki w ciele tli się choćby nikła
iskra czynności fizjologicznych, może ona
spowodować, a więc tłumaczyć, te doznania.

Już wcześniej twierdziłem, że musiała występować
jakaś szczątkowa biologiczna aktywność we
wszystkich tych przypadkach. I tak kwestia, czy
"prawdziwa" śmierć miała rzeczywiście miejsce,
ogranicza się do bardziej zasadniczego problemu: czy
szczątkowe funkcje biologiczne mogą być przyczyną
występowania tego rodzaju przeżyć? Innymi słowami:
Czy zatem są możliwe inne wyjaśnienia (to znaczy
inne niż przeżycie cielesnej śmierci)?
A to pytanie z kolei nawiązuje do treści następnego
rozdziału.
5

Wyjaśnienia
Oczywiście moźliwe są inne "wyjaśnienia" przeżyć z
pogranicza śmierci. Choćby z fizjologicznego punktu
widzenia można postawić tu nieskończoną liczbę
hipotez, żeby wytłumaczyć każde doświadczenie,
obserwację czy fakt.
Słuchacze, do których się zwracałem, z wielu
możliwych najczęściej wybierali kilka; przedstawię je
teraz, jak również te, z którymi mógłbym się spotkać.
Dość arbitralnie podzieliłem je na trzy typy:
nadnaturalne, naturalne (naukowe) i psychologiczne.

Wyjasnienia nadnaturalne
Raczej rzadko próbowano wyjaśnić omawiane przeze
mnie zjawiska działaniem nieczystych, wrogich
człowiekowi sił.
Mam na to jedną odpowiedź. Wydaje mi się, że
najlepszym sprawdzianem tego, czy było to działanie
Boga, czy szatana, będą słowa i czyny danej osoby po
przeżytym doświadczeniu. Sądzę, że Bóg pragnął aby
ci, którym się ukazał,
113

byli dobrzy i przebaczający. Szatan zapewne
powiedziałby swoim sługom, żeby kroczyli drogą
nienawiści i zniszczenia.
Nie ulega wątpliwości, że wszyscy ci, których
słuchałem wrócili do życia, żeby iść drogą miłości,
wyrzekając się tej drugiej. Owemu hipotetycznemu
diabłu, który musiałby zadać sobie tyle trudu, żeby
omamić swoje nieszczęsne ofiary (i to w jakim celu?),
nie udało się - o ile mi wiadomo - żadnego z moich
rozmówców zrobić swoim emisariuszem.
4

Wyjaśnienia naturalne (naukowe)
1. Farmakologiczne
Niektórzy twierdzą, że przeżycia z pogranicza śmierci
spowodowane są lekarstwami podawanymi pacjentowi
w krytycznym momencie. Pozorna słuszność takiego
założenia opiera się na kilku faktach. Na przykład
powszechnie wiadomo, zarówno lekarzom jak i
laikom, że pewne lekarstwa powodują stany
umyslowych halucynacji i omamów.
Poza tym żyjemy teraz w epoce dużego
zainteresowania nadużywaniem pewnych leków i
narkotyków, a publiczna uwaga skupiona jest na
zażywaniu takich środków, jak LSD, marihuana i tak
dalej, które są halucynogenne.
Wreszcie faktem jest, że wiele stosowanych przez
medycynę leków powoduje skutki uboczne, które
mogą przypominać przeżycia towarzyszące umieraniu.
Na przykład cyclohexanon, dożylnie wstrzykiwany
środek usypiający, powoduje uboczne skutki, podobne
niekiedy do przeżyć związanych z oderwaniem się od
ciała. Został on określony jako
114

-by "dysocjacyjny" środek znieczulający, ponieważ
w czasie jego działania pacjent przestaje reagować nie
tylko na ból, ale również na otoczenie. Czuje się
"oderwany" od rzeczywistości, od poszczególnych
części swego ciała - rąk, nóg i tak dalej. Przez pewien
czas po przyjściu do zdrowia może odczuwać
zakłócenia psychiczne, łącznie z halucynacjami i
bardzo wyraźnymi snami. (Pragnę zwrócić uwagę, że
zaledwie parę osób użyło tego właśnie słowa:
"rozkojarzenie" na określenie swych wrażeń, kiedy
oderwały się od ciała.) Zebrałem kilka relacji ludzi,
którzy będąc uśpieni - jak to sami określili - mieli
bardzo wyraźne "halucynacyjne" wizje śmierci.
Przytoczę tu jedną z nich:

-Było to dość dawno temu, kiedy miałam przeszło
dziesięć lat.
Byłam w gabinecie dentysty, żeby zaplombować ząb,
użył on gazu - rozweselającego - tlenku azotu. Z
początku bałam się, że się po tym nie obudzę. Kiedy
gaz zaczął działać, poczułam, że się spiralnie obracam,
nie dookoła osi, ale jak gdyby fotel dentystyczny
unosił się wraz ze mną spiralnym ruchem w górę,
coraz wyżej.
Wszystko było bardzo jasne i biale, a kiedy znalazłam
się na szczycie spirali, wyszli mi naprzeciw aniołowie,
żeby mnie zabrać do nieba. Używam liczby mnogiej
"aniołowie", bo choć to wrażenie było dość mgliste,
pewna jestem, że było ich więcej niż jeden. Nie nie
mogę powiedzieć jednak, ilu.

W pewnym momencie dentysta i pielęgniarka
rozmawiali ze sobą o jakimś innym pacjencie i
słyszałam ich wyraźnie, ale kiedy skończyli, nie
mogłam przypomnieć sobie pierwszego zdania.
Wiedziałam jednak, że rozmawiali, a słowa odbijały
się jak echo. To echo oddalało się stopniowo, zupełnie
jak w górach. Pamiętam, że wydawało mi się, iż słyszę
ich z góry, bo miałam uczucie, że ja sama jestem
wysoko, że idę do nieba.

Tyle tylko pamiętam, pamiętam też, że wcale się nie
bałam śmierci.
W tym okresie mego życia czułam lęk przed piekłem,
ale kiedy mi się to przytrafilo, nawet o tym nie
pomyślałam, bo wiedziałam, że idę do nieba. Byłam
potem zdziwiona, że nie martwiłam się myślą o
śmierci, ale wreszcie doszłam do wniosku, że to
wskutek znie
l15

czulenia niczym się nie przejmowałam. Było to bardzo
przyjemne uczucie, ale bardzo niewyraźne. Nigdy
więcej o tym nie myślałam.

Należy zwrócić uwagę, że występują zbieżności
pomiędzy tym przeżyciem a innymi, uważanymi za
realne przez ludzi, którzy ich doświadczyli. Ta kobieta
opisuje bardzo jasne białe światło, spotkanie z
istotami, które miały ją zaprowadzić na drugą stronę, i
całkowity brak lęku przed śmiercią. Są jeszcze dwa
inne aspekty, które nasuwają przypuszczenie, że
oderwała się ona od ciała: wrażenie, że głos lekarza i
jego pielęgniarki słyszała z góry i uczucie "unoszenia
się".
Z drugiej strony, inne szczegóły tego opowiadania są
bardzo nietypowe dla przeżyć z pogranicza śmierci,
znanych mi z relacji. Jasne światło nie zostało
spersonifikowane, nie występowało uczucie spokoju i
szczęścia. Opis "tamtego" świata jest raczej
niewyraźny, ale zgodny z wierzeniami religijnymi tej
kobiety. Istoty, które spotkała, nazywa aniołami i
mówi o tym, że szła do nieba, które mieściło się "w
górze".
Nie widziała swego ciała, nie była w żadnym
innym ciele i czuła, że fotel dentystyczny, a nie jej
własny wysilek, był źródłem spiralnego ruchu.

Kilkakrotnie wspomina o mglistości swego przeżycia,
które widomie nie wpłynęło na jej późniejsze
przekonania. Obecnie ma wątpliwości co do przeżycia
śmierci cielesnej.
Porównując relacje, w których przeżycia tego rodzaju
są wyraźnie skutkiem jakiegoś lęku czy narkotyku, z
doświadczeniami z pogranicza śmierci, trzeba
wspomnieć o paru rzeczach. Po pierwsze, osoby, które
opisały mi takie "narkotyczne" stany, nie są wcale ani
mniej, ani więcej romantyczne, obdarzone fantazją,
inteligentne lub zrównoważone niż osoby, które
opowiedzialy o "prawdziwych" doznaniach z
pogranicza śmierci. Po drugie, przeżycia wywołane
narkotykami są bardzo mgliste. Po trzecie,
opowiadania o nich bardzo się różnią między sobą, jak
też zdecydowanie od "prawdziwych" wizji z
pogranicza śmierci. Muszę przy
11.6
- znać, że wybierając do swoich celów określone
przypadki typu "narkozowego", świadomie
wybrałem takie, które są najbardziej zbliżone do grupy
"prawdziwych" doświadczeń. Dlatego twierdzę, że,
ogólnie biorąc, istnieją bardzo poważne różnice
pomiędzy tymi dwoma rodzajami przeżyć.

Poza tym istnieje wiele dodatkowych czynników,
które wykluczają farmakologiczne wytłumaczenie
zjawisk z pogranicza śmierci. Najbardziej istotne jest
to, że w wielu przypadkach lekarstwo nie zostało
podane przed tymi doznaniami ani - w niektórych
przypadkach - nawet po reanimacji. Przeciwnic, wiele
osób z całą stanowczością twierdziło, że ich przeżycie
miało miejsce, zanim jakiekolwiek lekarstwo zostało
podane, w niektórych przypadkach na dlugo przedtem,
nim udzielono im pomocy lekarskiej.

Nawet w tych przypadkach, kiedy lekarstwa zostaly
zastosowane w okresie poprzedzającym "śmierć",
różnorodność ich jest olbrzymia, poczynając od
aspiryny, poprzez antybiotyki i adrenalinę aż do
znieczulenia miejscowego i ogólnego. Większość tych
lekarstw nie wpływa na centraIny układ nerwowy ani
nie ma działania psychotropowego. Trzeba również
zwrócić uwagę, że nie ma wyraźnych różnic
dzielących na dwie grupy relacje tych osób, którym
nie dano żadnych lekarstw, i tych, którym dawano
środki różnego rodzaju. Wreszcie muszę zanotować
bez komentarzy fakt, że pewna kobieta, która
"zmarła" dwukrotnie na przestrzeni kilku lat w
zupełnie odmiennych okolicznościach, brak
jakichkolwiek przeżyć za pierwszym razem
przypisywała narkozie. Za drugim razem, kiedy nie
była pod działaniem żadnych leków, miała bardzo
bogate doświadczenia.

Współczesna farmakologia zakłada między innymi, w
co nasze społeczeństwo wierzy na ogół bezkrytycznie,
że pewne psychoaktywne lekarstwa powodują
przeżycia psychiczne, które dlatego właśnie określa
się mianem halucynacji: "nierealnych", "złudnych"
albo "wyłącznie mózgowych".
117

Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy są tego
zdania; istnieje inny pogląd na zależność pomiędzy
lekarstwem doznaniami, jakie powoduje jego
stosowanie. Mam tu na myśli zastosowanie lekarstw
zwanych "halucynogennymi".
Na przestrzeni wieków ludzie szukali takich
psychoaktywnych składników, by osiągnąć odmienne
od normalnych stany świadomości oraz inne
płaszczyzny rzeczywistości.

Współczesną interpretację zastosowania tego rodzaju
środków możemy znaleźć w niezwykle ciekawej
książce Andrew Weila The Natural Mind.)
Historycznie rzecz ujmując, leki związane były nie
tylko z medycyną i leczeniem chorób, ale także z
obrzędami religijnymi i dążeniem do osiągnięcia
"olśnienia". I tak Indianie amerykańscy na zachodzie
Stanów podczas obrzędów religijnych jedzą peyotl
(kaktus zawierający meskalinę), aby mieć wizje
religijne. Na całym świecie znane są podobne kulty, a
ich wyznawcy wierzą, że środek, który biorą, ułatwia
im przejście do innego wymiaru. Założywszy, iż taki
pogląd jest słuszny, można by przypuszczać, że
stosowanie leków lub narkotyków jest tylko jedną z
dróg wśród wielu prowadzących do osiągnięcia
"olśnienia" i poznania innych sfer egzystencji. A
więc przeżycia podczas umierania mogłyby być jedną
z tych dróg, co wyjaśniłoby podobieństwo między
doznaniami wywołanymi przez leki, jak te
przytoczone powyżej, a doznaniami z pogranicza
śmierci.

# 2. Fizjologiczne
Fizjologia jest tą dziedziną biologii, która zajmuje się
czynnościami komórek i narządów, słowem - ciałem
istot żyjących i zależnością pomiędzy jego funkcjami.
Fizjologiczne wyjaśnienie zjawisk z pogranicza
śmierci, z jakim się często spotykałem, jest
następujące: ponieważ w czasie śmierci klinicznej tlen
nie dopływa do mózgu i występują inne poważne
stresy fizyczne, postrzegane zjawiska muszą
118

być pewnego rodzaju ostatnim kompensacyjnym
odruchem zamierającego mózgu.
Zasadniczy błąd tej hipotezy polega na tym, że - jak
łatwo można przekonać się z relacji przytoczonych
uprzednio - wiele przeżyć z pogranicza śmierci miało
miejsce, nim wystąpił jakikolwiek stres typu
fizjologicznego. W kilku nawet przypadkach nie było
żadnych obrażeń cielesnych.
A jednak każdy element, jaki występuje w
przypadkach poważnych obrażeń cielesnych,
występuje również w innych - gdzie uszkodzeń ciała
nie było.

3. Neurologiczne
Neurologia jest gałęzią medycyny zajmującą się
przyczynami, dlagnostyką i leczemem chorób systemu
nerwowego (to znaczy mózgu, rdzenia kręgowego i
nerwów). Zjawiska podobne do tych, które
zrelacjonowali moi rozmówcy, występują także w
niektórych przypadkach neurologicznych. Tak więc
można by uważać doświadczenia z pogranicza śmierci
za przypuszczania umrzenia w fununcjonowaniu
systemu nerwowego osoby umierającej. Przyjrzyjmy
się neurologicznym przykładom, gdzie występują dwa
najbardziej uderzające zjawiska towarzyszące zwykle
w spotkaniu ze śmiercią "przeglądowi" zdarzeń z
życia umierającego i zjawisku oderwania się od ciała.
Na oddziale neurologicznym pewnego szpitala
spotkałem pacjenta, który mi opisał dziwne "ataki",
w trakcie których widział obrazy ze swego minionego
życia.

Po raz pierwszy, gdy mi się to przytrafiło, patrzyłem
na mego stot przyjaciela znajdującego się naprzeciw
mnie w pokoju. Nieoczekiwanie prawa strona jego
twarzy jakby się wykrzywiła. Nagle w moją
świadomość wtargnęły sceny, które wydarzyły się w
przeszłości. Były one takie same, jak wtedy, kiedy się
działy: żywe, w kolorach i trójwymiarowe. Poczułem
mdłości i byłem tak przerażony, że starałem się nie
widzieć tych obrazów. Od tej pory miałem wiele
119

podobnych ataków i nauczyłem się nie przeciwdziałać
im. Najlepsze porównanie, jakie mogą wymyślić, to
filmy puszczane w telewizji na Nowy Rok.
Wydarzenia z minionego roku tak szybko migają
jedno za drugim, że nie można zebrać myśli. Takie też
były te moje ataki.
Ledwie coś zobaczyłem, zdążyłem pomyśleć "Tak,
pamiętam to", i chcialem to zachować w pamięci, już
się pojawiał następny obraz.
Widziałem wtedy prawdziwe zdarzenia, nic nie
zmienione. Ale kiedy się skończyły , trudno mi było
przypomnieć sobie, co widziałem.
Czasem te obrazy się powtarzały, czasem nie. Kiedy
się pokazywały, przypominałem sobie: ,,O, tak, te już
widziałem przedtem", ale kiedy zniknęły, nie mogłem
wprost przypomnieć sobie, co to było. Nie były to
specjalnie ważne fakty w moim życiu. Żaden z nich.
W szystkie bardzo zwyczajne. Nie szły w jakimś
ustalonym porządku, ani nawet w porządku, w jakim
się wydarzyły w moim życiu. Po prostu pojawiały się
na chybił trafił.

Kiedy te obrazy się pokazują, nadal widzę, co się
dzieje wokół mnie, ale moja świadomość jest
ograniczona. Nie jest tak bystra jak normalnie.
Zupełnie jakby połowa mojej uwagi była zajęta tymi
obrazami, a druga połowa tym, co się dzieje. Ci,
którzy mnie widzieli w czasie takiego ataku, twierdzą,
że trwa około minuty, ale mnie się wydaje, że wieki
całe.
Oczywiście występują podobieństwa pomiędzy tymi
atakami, spowodowanymi bez wątpienia
podrażnieniem jakiegoś ośrodka w mózgu, i
panoramiczną pamięcią, o jakiej opowiadali moi
rozmówcy, którzy byli bliscy śmierci. Na przykład
ataki tego mężczyzny przybierały formę wizualną,
widział obrazy niezwykle żywe i trójwymiarowe,
które pojawiały się całkiem niezależnie od jego chęci i
następowały bardzo szybko; pacjent ten podkreślał
utratę poczucia czasu, jaka występuje w trakcie
takiego ataku.
Z drugiej strony, występują również znaczne różnice.
W przeciwieństwie do przeżyć z pogranicza śmierci
obrazy te nie szły w porządku, w jakim się wydarzyły,
ów pacjent nie oglądał ich też wszystkich razem w
jednoczesnej wizji.
Nie były to wydarzenia znaczące ani przełomowe,
podkreś-
l20

lał ich przeciętność. Nie zostały mu więc
przedstawione po to, by go osądzić czy nauczyć
czegoś. Wielu moich rozmówców, którzy otarli się o
śmierć, podkreśla, że po tym "przeglądzie" mogli
zapamiętać wydarzenia ze swego życia z większą
wyrazistością i bardziej dokładnie niż przedtem,
natomiast ten człowiek oświadczył, że nie mógł
zapamiętać poszczególnych obrazów migających w
czasie ataku.
Neurologia zna przeżycia podobne do oderwania się
od ciała, jest to tak zwana autoskopiczna halucynacja
(widzenie samego siebie), która była tematem
doskonałego artykułu dra N. Lukianowicza,
zamieszczonego w czasopiśmie medycznym
"Archives of Neurology and Psychiatry".

W tych dziwnych wizjach podmiot może oglądać swe
odbicie we własnym polu widzenia. Ta zdumiewająca
"kopia" oddaje wiernie wyraz twarzy i inne ruchy
ciała oryginału, który jest zupełnie zaskoczony, kiedy
nagle w pewnej odległości ujrzy swój obraz (zwykle
na wprost).
Chociaż tego rodzaju doświadczenie przypomina
nieco opisane uprzednio przeżycia związane z
oderwaniem się od ciała, różnice jednak górują nad
podobieństwami. Autoskopiczny fantom zawsze jest
żywy, czasem nawet zdaniem podmiotu bardziej żywy
i świadomy niż on sam
podczas gdy dla tych, którzy
oderwali się od ciała, było ono czymś równie
pozbawionym życia jak skorupa. Autoskopiczny.
podmiot może "słyszeć" swojego sobowtóra, jego
rozkazy, napomnienia i tak dalej. W czasie
przebywania umierającego poza ciałem jest ono
widoczne w całości (chyba że częściowo przykryte
albo schowane), natomiast autoskopiczny sobowtór
często widziany jest tylko od pasa czy szyi w gorę.
W rzeczywistości autoskopiczne sobowtóry mają o
wiele więcej cech wspólnych z tym, co nazwałem
ciałem duchowym, niż z ciałem fizycznym oglądanym
przez osobę umierającą. Autoskopiczne sobowtóry,
chociaż nieraz występują w kolorach, częściej
opisywane są jako twory mgliste i bezbarwne.
Podmiot może widzieć, jak jego obraz prze-
121

chodzi przez zamknięte drzwi czy inne fizyczne
przeszkody bez najmniejszych trudności.
Przytoczę tu opis oczywistej autoskopicznej
halucynacji, jaką mi przekazano. Była ona o tyle
wyjątkowa, że chodziło o dwie osoby, a nie jedną.
Na dwa lata przed naszym ślubem, latem, około
godziny jedenastej wieczorem, odwoziłem moją
narzeczoną do domu otwartym wozem sportowym.
Zaparkowałem go na słabo oświetlonej ulicy przed jej
domem i oboje byliśmy zdumieni, kiedy równocześnie
podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy wielkie obrazy
nas samych, od pasa w górę, siedzących obok siebie
na dużych rozłożystych drzewach, które rosły na tej
ulicy o jakieś sto trzydzieści stóp na wprost nas. Obraz
ten był ciemny, były to prawie sylwetki i nic przez nie
nie widzieliśmy, ale były to nasze dokładne kopie.

Żadne z nas nie miało trudności z ropoznaniem
samego siebie. Te sylwetki poruszały się, ale nie
naśladowały naszych ruchów, bo myśmy siedzieli
sztywno, obserwując je. Robiły rzeczy następujące:
mój obraz wziął książkę i pokazywał ją obrazowi
mojej obecnej żony, a ona pochyliła się i przeglądała
uważnie książkę.
Kiedy tak siedzieliśmy, najpierw ja opowiadałem
przez chwilę narzeczonej, co robią te nasze sylwetki, i
to zawsze się zgadzało z tym, co ona widziała. A
potem zmienialiśmy się, ona mówiła, co widzi i znowu
ja widziałem to samo.

Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, co najmniej przez
pół godziny - obserwując to zjawisko i rozmawiając o
nim. Sądzę, że moglibyśmy tak przesiedzieć całą noc.
Jednak moja narzeczona musiała wracać do domu,
więc wreszcie poszliśmy razem po schodach
prowadzących na wzgórze, na którym stał jej dom.
Kiedy wróciłem, znowu zobaczyłem obrazy, były tam
nadal, kiedy odjeżdżałem.
Nie było to nasze odbicie od przedniej szyby, dach
samochodu był opuszczony i przez cały czas
patrzyliśmy ponad przednią szybę. Żadne z nas nie
było też pijane, nadal zresztą nie pijemy - a było to na
trzy lata przedtem, zanim usłyszeliśmy o LSD czy
innych narkotykach.
Mimo późnej pory nie byliśmy też zmęczeni, a więc
nie zasnęliśmy i to nie był sen. Byliśmy trzeźwi,
czujni, zdumieni i podnieceni, kiedy wspólnie
obserwowaliśmy te obrazy i rozmawialiśmy o nich.
122

Oczywiście, halucynacje autoskopiczne, podobnie jak
zjawisko oderwania się od ciała, związane są pod
pewnymi względami z przeżyciami z pogranicza
śmierci. Nawet jeśli jednak skupilibyśmy się na
wszystkich punktach podobieństwa i całkowicie
wykluczyli różnice, fakt, że te halucynacje istnieją, nie
wytłumaczyłby nam występowania zjawiska
oderwania się od ciała. Powód jest prosty: nie ma
również wyjaśnienia halucynacji autoskopicznych.
Różni neurologowie i psychiatrzy podawali wiele
sprzecznych wyjaśnień, ale sprawa nadal jest
dyskutowana i jak dotąd żadna teoria nie zwyciężyła.
Dlatego też uważanie zjawiska oderwania się od ciała
za halucynację autoskopiczną byłoby zastąpieniem
jednej zagadki inną.
Wreszcie jeszcze bardzo istotny punkt w dyskusji co
do neurologicznego wyjaśnienia zjawisk z pogranicza
śmierci.
Kiedyś natrafiłem na przypadek, w którym pozostały
szczątkowe zaburzenia neurologiczne spowodowane
"śmiercią".
Dolegliwość ta była drobna, polegała na częściowym
porażeniu niewielkiej grupy mięśni z jednej strony
ciała.
Chociaż często zapytywałem moich rozmówców, czy
nie mieli tego rodzaju pozostałości, znam tylko ten
jeden przypadek neurologicznej dolegliwości w
wyniku zetknięcia się ze śmiercią.

Wyjasnienia psychologiczne
Współczesna psychologia nie osiągnęła jeszcze tej
dokładności i precyzji, jakie są udziałem innych nauk.
Psychologowie nadal podzieleni są na zwalczające się
szkoły i różnią się poglądami, metodami badawczymi
oraz zasad-
123

niczą interpretacją istoty umysłu. I dlatego
psychologiczne tłumaczenia doznali z pogranicza
śmierci są odmienne w zależności od szkoły myślenia,
do której należy osoba interpretująca. Zamiast
rozważać wszelkie możliwe, przedstawię kilka, z
którymi spotykałem się najczęściej podczas moich
odczytów, i to, które moim zdaniem jest najbardziej
interesujące.
Poprzednio wspomnialem o dwóch najczęściej
występujących typach wyjaśnień psychologicznych: o
tych, które zakładają, że albo występuje świadome
kłamstwo, albo podświadome upiększanie. Poniżej
pragnę omówić dwa inne.

# 1. Badania nad izolacją
We wszystkich dyskusjach, jakie prowadziłem na
temat moich badań, nikt nie tłumaczył zjawisk
przeżywanych w stanach bliskich śmierci wnioskami
wysnutymi z badań nad izolacją. Jednak w ramach tej
właśnie, stosunkowo młodej i szybko rozwijającej się
gałęzi, nauki o zachowaniu zostały zbadane i
osiągnięte w warunkach laboratoryjnych zjawiska
najbliższe doświadczeniom osób umierających.
Badania nad izolacją polegają na tym, że poddaje się
obserwacji naukowej umysł i ciało osoby, która
zostaje odosobniona w taki czy inny sposób, na
przykład nie ma żadnych kontaktów z innymi ludźmi
albo wykonuje monotonną, ustawicznie powtarzającą
się czynność przez dłuższy czas.

Dane zostały zebrane w różnoraki sposób. Wiele
informacji dostarczają zapiski doznań samotnych
badaczy podbiegunowych albo rozbitków. W ostatnich
dziesięcioleciach uczeni próbowali badać podobne
zjawiska w warunkach laboratoryjnych. Znane jest
dobrze doświadczenie, kiedy pewnego mężczyznę,
który zgłosił się ochotniczo, zawieszono w zbiorniku z
wodą o temperaturze ciała. Oczy mu
124

zawiązano, uszy zatkano, by miał wrażenie całkowitej
ciemności i ciszy, ramiona umieszczono w rurach,
wskutek czego został pozbawiony normalnych odczuć
ruchowych i zmiany pozycji.
W tych czy innych warunkach całkowitego odcięcia
od świata zewnętrznego niektórzy ludzie doświadczali
niezwykłych psychicznych przeżyć, z których wiele
przypominało te, o jakich pisałem w rozdziale drugim.
Pewna kobieta, która samotnie spędziła dłuższy czas w
pobliżu Bieguna Północnego, miała panoramiczną
wizję wydarzeń ze swego życia. Rozbitkowie, przez
wiele tygodni dryfujący w małych łódeczkach po
morzu, opisują swoje halucynacje, jak zostają
uratowani, czasem przez nieziemskie istoty podobne
do duchów albo zjaw. (To nieco przypomina świetliste
istoty albo duchy zmarłych, które spotkało wielu
moich rozmówców.) Inne zjawiska, podobne do tych z
pogranicza śmierci, które występują w relacjach osób
odizolowanych, są następujące:
zaburzenia poczucia czasu, uczucie częściowego
oderwania się od ciała, brak chęci powrotu do
cywilizacji, poczucie, jedności" z wszechświatem.
Poza tym wiele osób, które były zupełnie same z
powodu rozbicia statku albo innego podobnego
wydarzenia, powiada, że gdy po paru tygodniach
absolutnego odizolowania wróciły do cywilizacji,
skala ich wartości uległa głębokiej przemianie.
Twierdziły one, że miały potem świadomość
większego wewnętrznego bezpieczeństwa. Ta
reintegracja osobowości wyraźnie przypomina
uczucia, których doświadczyło wielu przywróconych
życiu.

Pewne aspekty procesu umierania są podobne do
niektórych doznań podczas izolacji. Bliscy śmierci
pacjenci często przez pewien czas są odizolowani,
unieruchomieni w szpitalnych salach reanimacyjnych,
nieraz w warunkach, gdzie dzwięki i światło są
przytłumione i nie ma odwiedzin z zewnątrz. Można
się nawet zastanawiać, czy fizjologiczne zmiany
związane ze śmiercią ciała mogą spowodować pełną
izolację, wynikającą z prawie całkowitego odcięcia
wrażeń
125

zmysłowych od mózgu. Dalej, o czym bardziej
wyczerpująco mówiłem poprzednio, wielu pacjentów,
którzy, będąc na progu śmierci, przebywali poza
ciałem, mówiło mi o rozpaczliwym uczuciu
osamotnienia, świadomości odcięcia od innych ludzi.
Bez wątpienia można by znaleźć przykłady
pograniczne, których nie dałoby się sklasyfikować ani
jako doświadczenia związane z nadchodzącą śmiercią,
ani jako doświadczenia wynikające z izolacji. Na
przykład pewien pacjent opowiedział mi następującą
historię:

Leżałem obłożnie chory w szpitalu i wtedy często
widziałem przed sobą obrazy, które się przesuwały
jakby na ekranie telewizora.
Widziałem ludzi, na przykład jakąś osobę daleko w
przestrzeni, która się do mnie zbliżała, a potem mijała
mnie i zaraz pojawiała się następna. Doskonale
zdawalem sobie sprawę, że znajdują się w pokoju
szpitalnym i jestem chory , ale zacząłem się niepokoić
tym, co się dzieje. Niektóre z tych osób znałem
osobiście, byli to moi przyjaciele i krewni, innych
jednak nie znałem. Pewnego dnia nagle uświadomiłem
sobie, że wszystko to byli ludzie, którzy zmarli.
Można by zadać pytanie, jak sklasyfikować to
doświadczenie, gdyż ma ono punkty zbieżne zarówno
z przeżyciami z pogranicza śmierci, jak i związanymi
z pobytem w izolacji.

Jest nieco podobne do przeżyć osób umierających,
które spotykały się z duchami zmarłych, a jednak
różni się od nich, ponieważ nie towarzyszyły temu
inne zjawiska. Ciekawa jest na przykład relacja
pewnego mężczyzny, który przebywał jakiś czas
izolowany w niewielkim pomieszczeniu; opisuje on
halucynacje, w czasie których widział przepływające
koło siebie obrazy sławnych ludzi. A więc, czy
doznanie przed chwilą przedstawione należy
klasyfikować jako przeżycie z pogranicza śmierci,
spowodowane bardzo ciężką chorobą pacjenta, czy
jako przeżycie spowodowane izolacją, która była
konieczna ze względu na stan jego zdrowia? Może też
zdarzyć się przypadek, że nie uda się znaleźć
absolutnych kryteriów, które umożliwiłyby nam
126

zaliczenie każdego takiego przeżycia do jednej z tych
dwóch wyraźnych kategorii. Zapewne zawsze będą
istnieć przypadki pograniczne.
Jednak pomimo tych zbieżności wyniki badań nad
izolacją nie tłumaczą przeżyć z pogranicza śmierci w
sposób zadowalający. Przede wszystkim żadna z
istniejących teorii nie wyjaśnia różnych zjawisk
psychicznych występujących w warunkach izolacji. I
dlatego odwoływanie się do nich przypominałoby
utożsamianie zjawisk oderwania się od ciała z
halucynacjami autoskopicznymi, czyli zastępowanie
jednej zagadki inną. Istnieją bowiem dwa
przeciwstawne poglądy na istotę wizji, które
występują w warunkach izolacji. Niektorzy uważają je
za "złudzenia" i "halucynacje", a przecież zawsze w
dziejach ludzkości mistycy, święci i szamani objawień
i olśnień szukali w samotności pustyń czy leśnych
ostępów. Głęboka wiara w to, że odrodzić się
duchowo można tylko przez izolację, jest integralną
częścią tradycji różnych epok, cywilizacji i kultur i
swoje odbicie znajduje w wielkich dziełach
religijnych, łącznie z Biblią.

Chociaż ta idea jest raczej obca naszym współczesnym
zachodnim strukturom wierzeniowym, ma ona wielu
wyznawców, nawet w naszym własnym
społeczeństwie. Jednym z pierwszych badaczy zjawisk
towarzyszących izolacji, mającym duże osiągnięcia w
tej dziedzinie, jest doktor medycyny John Lilly, który
ostatnio wydał swoją duchową autobiografię pt. The
Center of Cyclone. W książce swej twierdzi
stanowczo, że to, co przeżył w warunkach absolutnej
izolacji, uważa za całkowicie realne, doznał bowiem
olśnienia duchowego, kiedy do głosu doszła intuicja, i
nie uważa tego za "złudzenie". Warto też zanotować,
że przytacza tam swoje własne doświadczenia z
pogranicza śmierci, niezwykle podobne do tych, z
którymi ja się zetknąłem, i zalicza je do tej samej
kategorii, co swoje przeżycia podczas izolacji. Tak
więc izolacja, wraz ze środkami farmakologicznymi
powodującymi halucynacje i bliski kontakt ze
śmiercią, może być jedną z wielu dróg wiodących w
nową dziedzinę świadomości.
l27

2. Sny, halucynacje i przywidzenia;
A może przeżycia, jakie są udziałem człowieka
znajdującego się na progu śmierci
powiadają
niektórzy
są tylko spełnieniem marzeń, urojeniami
czy halucynacjami, które zostały sprowokowane
różnymi czynnikami: lekami czy narkotykami,
niedotlenieniem mózgu, izolacją i tak dalej? Wobec
tego są one przywidzeniami.
Sądzę, że można tu wysunąć wiele kontrargumentów.
Po pierwsze, zwróćmy uwagę na wielkie
podobieństwo treści cytowanych tu opisów, mimo iż
to, co się zwykle mówi w naszym środowisku
kulturowym o zjawisku śmierci, nie jest oczywiście
tym, co się naprawdę sądzi. W dodatku przekonaliśmy
się, że obraz faz umierania, jaki wynika z tych relacji,
odpowiada w sposób uderzający temu, który został
opisany w bardzo starych i ezoterycznych pismach,
całkowicie nie znanych moim rozmówcom.
Po drugie, faktem jest, że moi rozmówcy nie cierpieli
na żadne psychozy. Ludzie ci sprawiali wrażenie
emocjonalnie zrównoważonych, normalnych,
pożytecznych członków społeczeństwa. Zajmowali
odpowiedzialne stanowiska, pracowali i dobrze się
wywiązywali ze swoich obowiązków.

Byli szczęśliwi w małżeństwie, prowadzili normalne
życie rodzinne, mieli przyjaciół. Niemal każda osoba,
z którą rozmawiałem, miała na swoim koncie kilka
niezwykłych, wykraczających poza ramy
rzeczywistości przeżyć. I co ważne, ludzie ci
doskonale potrafili odróżnić sen od jawy.
A jednak moi interlokutorzy, kobiety i mężczyźni,
określają to, czego doznali, nie jako sen, ale
wydarzenie. Wszyscy, bez wyjątku zapewniali mnie w
trakcie naszych rozmów, że ich przeżycia nie były
snem, ale czymś zdecydowanie realnym.
Wreszcie faktem jest, że można znaleźć dowody
potwierdzające niektóre wypadki oderwania się od
ciała. Chociaż zobowiązania wobec moich
rozmówców powstrzymują mnie od przytoczenia
nazwisk i szczegółów identyfikują-
128

cych, widzialem i słyszałem tyle, że ciągle jestem
zdumiony i oszołomiony. Twierdzę z głębokim
przekonaniem, iż każdy, kto tak jak ja wejrzy w
przeżycia z pogranicza śmierci w sposób
zorganizowany, z pewnością napotka zdumiewające i
oczywiste ich potwierdzenie, a przynajmniej, jak
sądzę, znajdzie dość faktów, żeby się zastanowić, czy
te zjawiska - tak dalekie od majaków sennych - nie
należą do zupełnie innej kategorii.

Na koniec pragnę tu podkreślić, że przytoczone
"wyjaśnienia" nie są po prostu intelektualną
abstrakcją. Są także pod pewnymi względami
wypadkową osobowości tych, którzy je głoszą. Ludzie
jak gdyby uczuciowo identyfikują się z kanonami
wyjaśnień naukowych, które sobie przyswoili czy
wypracowali.
W trakcie moich licznych odczytów na temat
zebranych przeze mnie relacji osób, które zetknęły się
ze śmiercią, proponowano mi różnego rodzaju
interpretacje. Jedni za słuszne uważali za wyłącznie
założenia fizjologii, farmakologii i neurologii - nawet
wtedy, kiedy wszystko przemawiało przeciw takiemu
właśnie wyjaśnieniu. Ci, którzy wyznają teorię Freuda,
świetlistą istotę uważają za projekcję ojca podmiotu,
podczas gdy rzecznicy Junga w zbiorowej
podświadomości dopatrują się archetypów, i tak ad
infinitum.

Raz jeszcze chciałbym wspomnieć, że nie proponuję
własnych nowatorskich wyjaśnień, starałem się tylko
przytoczyć kilka argumentów, dlaczego te sugerowane
wydają mi się co najmniej wątpliwe. Natomiast pragnę
zaproponować jedno: Stwórzmy choćby takie
możliwości, by przeżycia z pogranicza śmierci były
traktowane jako nowe zjawiska, dla których będziemy
mogli znaleźć nowe formuły wyjaśnień i interpretacji.
-
Uwagi końcowe
Pisząc tę ksiąźkę, wiedziałem, że mój zamysł oraz
intencje łatwo mogą być źle zrozumiane. Zwłaszcza
czytelnikom o nastawieniu naukowym pragnąłbym
powiedzieć, że w pełni sobie zdaję sprawę, iż to, co tu
przedstawiłem, nie jest pracą naukową. Moim
kolegom filozofom z naciskiem mówię: Nie mam
złudzeń, że "dowiodłem " istnienia życia po śmierci.
Żeby ten problem omówić wyczerpująco, należałoby
dyskusję wzbogacić o szczegóły techniczne, które nie
mieszczą się w ramach niniejszej książki, tak że
ograniczę się do kilku krótkich uwag.

W tak wyspecjalizowanych dziedzinach, jak logika,
prawo i nauki ścisłe, słowa "konkluzja", "dowód" i
"świadectwo" są konkretnymi terminami i mają
więcej finezyjnych znaczeń niż w powszechnym
użyciu. W języku codziennym zasięg tych samych
słów jest bardzo ograniczony. Jeden rzut oka na
popularne sensacyjne magazyny wystarczy, żeby się
przekonać, iż każda wyssana z palca historyjka może
być "dowodem" jakiegoś nieprawdopodobnego
twierdzenia.
W logice to, co można powiedzieć i czego nie można
powiedzieć, wynika z danych przesłanek i nie jest
sprawą przypadku, lecz określane jest na podstawie
jasno i precyzyjnie zdefiniowanych reguł, konwencji i
praw. Kiedy ktoś powiada, że wyciągnął pewien
"wniosek", od razu daje do
130

zrozumienia, że każdy, kto zacznie od tych samych
przesłanek, musi dojść do tego samego wniosku,
chyba że popełni błąd w rozumowaniu.

Z tych uwag widać jasno, dlaczego nie chcę wyciągać
jakichkolwiek "wniosków" z moich badań i dlaczego
nie próbuję potraktować ich jako dowodu
odwiecznego przekonania, że istnieje życie po śmierci
ciała. Jednak uważam, iż relacje o przeżyciach z
pogranicza śmierci są niezwykle ważne. Pragnąłbym
tylko znaleźć jakąś pośrednią metodę ich interpretacji
- metodę, która, z jednej strony, nie odrzuci ich
dlatego, że nie stanowią one naukowego czy
logicznego dowodu, z drugiej, nie potraktuje jako
sensacji, zaliczając je do mętnych twierdzeń, że są
"dowodem" na istnienie życia po śmierci.

To, że obecnie nie możemy dostarczyć "dowodu", nie
jest skutkiem ograniczeń wynikających z istoty tych
przeżyć.
(Moze te ograniczenia istnieją po prostu w
powszechnie przyjętych kanonach myśli naukowej i
logicznej? Może w przyszłości perspektywy
naukowców i logików będą inne?
Pamiętajmy, że historycznie rzecz biorąc, metodologia
logiki i nauki nie była systemem ustalonym i
statycznym, lecz dynamicznym, rozwijającym się.)

Cóż mi więc pozostało? Wnioski, świadectwa,
dowody?
Nie, coś znacznie mniej konkretnego: uczucia,
pytania, analogie, zdumiewające fakty, które trzeba
wyjaśnić. W rzeczywistości należałoby pytać, jak
moje badania wpłynęły na mnie osobiście, a nie: jakie
wnioski z nich wyciągnąłem.
Odpowiedź mam jedną - kiedy patrzę na kogoś, kto
relacjonuje swoje doświadczenia, których nie można
właściwie przelać na papier, po prostu wierzę mu. Dla
tych ludzi ich przeżycia, kiedy byli bliscy śmierci, są
czymś rzeczywistym, a ja, obcując z nimi,
utwierdziłem się również w tym mniemaniu.

Zdaję jednak sobie sprawę, że jest to wzgląd
psychologiczny, a nie logiczny. Logika jest czymś
jednoznacznym, a rozważania psychologiczne nie są w
ten sam sposób
131

jednoznaczne. Pod wpływem danego zespołu
okoliczności jedna osoba może się zmienić tak, a
druga zupełnie inaczej.
To kwestia predyspozycji i temperamentu, i nie
chciałbym, by moje własne reakcje na te zagadnienia
były regułą normującą czyjś tok rozumowania. W
świetle tego ktoś mógłby spytać: "Jeśli interpretacja
tych doznań jest sprawą tak krańcowo
subiektywną, po co je badać?"
Sądzę, że jedyną odpowiedzią będzie tu podkreślenie
raz jeszcze, jak bardzo powszechnie ludzie interesują
się istotą śmierci.
Uważam, że w tym wypadku wszelkie próby
rozjaśnienia niewiedzy muszą dać dobre wyniki.
Trzeba rzucić światło na ten problem, gdyż jest to
konieczne dla przedstawicieli różnych zawodów i
dziedzin nauki. Potrzebuje tego i lekarz, który zna
objawy i nadzieje umierającego pacjenta, jak też
duchowny pomagający swym wiernym wyjść na
spotkanie śmierci. Potrzebują tego również
psychologowie i psychiatrzy, ponieważ dla
wypracowania skutecznej w zastosowaniu i godnej
zaufania metody terapii zaburzeń uczuciowych muszą
wiedzieć, co to jest duch i czy może istnieć poza
ciałem: jeśli nie może, wtedy terapia psychologiczna
musi położyć nacisk wyłącznie na metody fizyczne, a
więc lekarstwa, terapię szokami, chirurgią mózgu i tak
dalej. Z drugiej strony, jeśli są dowody, że duch może
istnieć poza ciałem, i to całkiem niezależnie, wtedy
terapia zaburzeń umysłowych musi stać się wreszcie
czymś zupełnie odmiennym.

Bardziej niż o problemy naukowe i zawodowe chodzi
tu o coś innego, o problemy osobiste, bowiem to,
czego dowiemy się o śmierci, może zmienić
całkowicie nasz styl życia. Jeśli doznania, jakie
opisywałem, okażą się prawdziwe, będzie to miało
bardzo wielki wpływ na to, co każdy z nas robi ze
swym życiem. Gdyż wtedy w całej rozciągłości
potwierdzi się przekonanie, że nie potrafimy w pełni
zrozumieć doczesnego życia, jeśli nie spojrzymy na to,
co znajduje się poza nim.

Refleksje nad życiem po życiu
z angielskiego
przełożył Marian Młynarczyk
Książkę tę poświęcam Elizabeth, która pomogła nam
zrozumieć Drogę, a także Andy'emu, Vi, Dannionowi
- trojgu, którzy powrócili Lecz Abraham odparł:
"Mają Mojżesza i proroków, niechże ich słuchają!"
"Nie, Ojcze Abrahamie - odrzekł tamten
lecz gdyby
kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą".
Odpowiedział mu: "Jeśli Mojżesza i proroków nie
słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie
uwierzą".
Św. Łukasz 16: 29-31

Dziwne, czyz nie? Że z
Miliardów, które przed nami
Przekroczyły próg Ciemności
Nikt nie powrócił,
By opowiedzieć nam o Drodze,
Którą sami musimy poznać,
Podróżując tak jak one.

Rubaiyat z Omar Khayyam

Podziękowanie
Książkę tę przygotowywałem ponad rok. Przez cały
ten czas wiele osób i instytucji pomagało mi w jej
planowaniu i redakcji. W tym miejscu chciałbym
podziękowac setkom ludzi, którzy opowiedzieli mi lub
napisali o swoich przeżyciach duchowych z
pogranicza śmierci. Jestem niezwykle wdzięczny tym,
którzy poświęcili swój czas, nadsyłając do mnie
pytania, komentarze, sugestie oraz wskazując na
pomocną w tej kwestii literaturę.
Doktor Elizabeth Kiibler-Ross zachęciła mnie do
dyskusji z osobami, które otarły się o śmierć. Doktor
Ian Stewenson okazał mi wielką pomoc w
opracowaniu komentarzy od strony metodologicznej.
Doktor George Ritchie przeczytał mój rękopis i wniósł
wiele cennych uwag, poświęcając przy tym swój czas,
który mógł spożytkować na praktykę lekarską lub
dokończenie własnej książki. Doktor Beverly Belk
służył mi swą wiedzą i doświadczeniem.

Wzbogacił moją pracę interesującymi sugestiami. John
Audette poświęcił wiele czasu, wyszukując pomocną
w mej pracy literaturę i przygotowując bibliografię.
Chciałbym również podziękować Johnowi Egle z
Wydawnictwa Mackingbird Books, który pomógł mi
w tak wielu sprawach, że wyliczenie ich jest prawie
niemożliwe.
W końcu chciałbym wyrazić podziękowanie mojej
żonie Luizie i dwóm synom za wszystko, co
przyczyniło się do ukończenia niniejszej pracy.

Wstęp
Książka ta została zaplanowana jako uzupełnienie i
rozszerzenie koncepcji oraz wyników badań
zawartych w mojej poprzedniej pracy zatytułowanej
Życie po życiu.
Od czasu jej publikacji miałem okazję rozmawiać z
wieloma ludźmi, którzy przeżyli własną śmierć.
Pracuję teraz nad nowymi przypadkami tego
fenomenu. Tak jak w poprzednich badaniach, niektóre
z tych osób zostały uznane za klinicznie zmarłe,
podczas gdy inne otarły się o śmierć w wyniku
poranień i wypadków. Z powstalego materialu
można wyszczególnić piętnaście powtarzających się
elementów. Zostały one omówione w mojej
poprzedniej książce.
Obecnie listę tę wzbogaciły nowe, wyłonione z
ostatnio badanych przypadków.
Przez lata zastanawiałem się, dlaczego inni ludzie nie
spisywali podobnych relacji, jeśli te przeżycia są tak
powszechne. Miałem wrażenie, że wyniki moich
badań zostaną poczytane za fałszerstwo. Zadawałem
sobie pytanie, czy nie pracuję nad jedynymi
przypadkami, które istnieją. Z kolei, podczas pisania
"Życia po zyciu" obawiałem się, że ciągle się
powtarzam, że ktoś inny badałby te zjawiska bardziej
wnikliwie.
Jednakże zauważalne ostatnio postępy w mojej pracy
pozwoliły mi odsunąć te obawy. Nawiązałem kontakty
z kilkunastoma innymi lekarzami. Doktor Elizabeth
Kiibler - Ross, która przeprowadziła takie same
badania, doszła do identycznych wniosków. Kiedy
otrzymała maszynopis mojej pierwszej książki,
napisała do wydawcy, że wyniki jej
137

własnych badań w pełni potwierdzają moje koncepcje.
Wyznała również, że jest w posiadaniu setek relacji
tego rodzaju i że przygotowuje obszerne ich
zestawienie z komentarzem. Od innych lekarzy i
duchownych dowiedziałem się, że oni także mieli do
czynienia z tym fenomenem. Wszystko to zdaje się
potwierdzać powszechność owego zjawiska.

Kiedy w przeszłości wygłaszałem na ten temat
prelekcje, zgłaszały się do mnie osoby gotowe
podzielić się swoimi przeżyciami, ale tylko w cztery
oczy. Obecnie obserwuję większą otwartość i chęć
dzielenia się swymi niezwykłymi doznaniami. W ten
sposób inni ludzie mają okazję usłyszeć z pierwszej
ręki relacje tych, którzy byli blisko śmierci i
doświadczyli opisanych w mojej książce zjawisk.
Opierając się na tych i innych dowodach, mogę
stwierdzić z przekonaniem, że fenomen ten - bez
względu na to, co oznacza - jest czymś powszechnym.
Tak powszechnym, że wkrótce nie będziemy już
pytać, czy istnieje, lecz zajmiemy się badaniem jego
natury. Jednym z celów książki "Życie po życiu" było
zaprezentowanie wszystkim zainteresowanym
ogólnego zarysu aktualnej wiedzy na ten temat.

Z kolei na początku niniejszej książki chciałbym
przypomnieć teoretyczny model doświadczenia, który
po raz pierwszy opisałem w "Życiu po życiu".
Zawiera on wszystkie typowe elementy przeżycia z
pogranicza śmierci.
Człowiek umiera, a kiedy osiąga kulminacyjny punkt
fizycznego cierpienia, słyszy lekarza oznajmiającego
jego zgon. Następnie dociera do niego nieprzyjemny
dzwięk, głośne dzwonienie albo buczenie; w tym
samym czasie czuje, iż porusza się bardzo szybko w
długim tunelu. Odkrywa fakt, że znajduje się poza
ciałem, pozostając jednocześnie w bezpośredniej
bliskości, która pozwala je obserwować.
Widzi próby ratowania go. Jest w stanie szoku
nerwowego.
Po chwili opanowuje się, przyzwyczaja do tych
osobliwych warunków. Spostrzega, że ciągle posiada
jakąś formę "ciała", ale o innej naturze, włada nim w
zupełnie inny sposób.
Wkrótce zaczyna się dziać coś nowego. Pojawiają się
inni,
138

przychodzą aby mu pomóc. Rozpoznaje w nich duchy
bliskich i przyjaciół, którzy zmarli wcześniej.
Następnie zjawia się świetlista postać. Emanuje
miłością i ciepłem, zadaje mu pytania bez słów,
pomaga w ocenie całego życia poprzez panoramiczną
projekcję najważniejszych wydarzeń z przeszłości. W
którymś momencie umierający zdaje sobie sprawę, że
dotarł do bariery stanowiącej granicę między życiem
ziemskim a nową formą bytu. Uzmysławia sobie
konieczność powrotu na Ziemię, gdyż jego czas
jeszcze nie nadszedł, choć dusza, przepełniona
intensywnym uczuciem radości, miłości i spokoju,
pragnie tam pozostać. Mimo to powraca do swego
fizycznego ciała, które znów zaczyna dawać oznaki
życia.

Powracający próbuje podzielić się z innymi swym
doświadczeniem, ale nie znajduje odpowiednich słów,
by móc opisać to, czego doświadczył. Brak wiary i
zrozumienia ze strony słuchających powoduje, iż
wspomnienia z pogranicza życia i śmierci zachowuje
dla siebie. Jednak skutki tego przeżycia wyciskają
piętno na dalszej egzystencji człowieka, zmieniając
jego stosunek do spraw życia i śmierci.

Nowe elementy
Podczas analizy, którą prowadziłem po ukończeniu
mojej pierwszej książki, odkryłem kilkanaście
nowych, wcześniej nie wymienionych elementów.
Omówię je w tym rozdziale.
Wydaję się być mniej powszechne niż te, o których
pisałem wówczas. Z wyjątkiem "nieziemskich
wybawców", wszystkie te niezwykłe elementy
pojawiały się w relacjach ludzi, których
doświadczenia z pogranicza śmierci były bardziej
rozciągnięte w czasie.

Wizje wszechwiedzy
Kilkanaście osób opowiadało mi, że podczas ich
spotkania ze śmiercią doświadczyli chwilowego
olśnienia zupełnie inną rzeczywistością. Cała wiedza,
przeszłość, teraźniejszość, przyszłość jawiła im się w
niej jako forma pozbawiona granic czasowych.
Opisywali to jako moment totalnego zjednoczenia z
wszechwiedzą. Doświadczenie takie wymyka się, jak
twierdzą moi rozmówcy, wszelkim próbom opisu.
141

Wszyscy oni są zdania, że olśnienie owo kończy się
wraz z powrotem do fizycznego ciała, nie ma mowy o
wyniesieniu czegokolwiek poza tą granicę. Zgadzają
się również, że wizja ta nie zniechęca do nauki w tym
życiu, a wręcz przeciwnie.
Doznanie to określają jako przebłysk totalnego
wejrzenia we wszechwiedzę, jakby dotarcie do banku
informacji szkoły lub biblioteki. Każdy podkreśla, że
słowa, którymi to opisują, "ślizgają się" po
powierzchni istoty tego, co wtedy czuli. W moim
własnym odczuciu, przyczyn tego niezwykłego stanu
umysłu należałoby szukać w głębszym, niezbadanym
wymiarze naszej świadomości.

Pewna kobieta, która "umarła", tak opowiada o tym
stanie:
Miało to miejsce zaraz po tym, jak całe moje życie
zostało mi wyświetlone. W ułamku sekundy
posiadłam wszelką wiedzę. Byłam świadoma tajemnic
wszystkich wieków i znaczenia całego wszechświata,
gwiazd, księżyca - po prostu wszystkiego. Ale po tym,
jak wybrałam powrót, wiedza ta zniknęła. Nie jestem
w stanie przypomnieć sobie czegokolwiek. Wydaje mi
się, że kiedy podjęłam decyzję powrotu, przekazano
mi, że wszystko zapomnę. Zostałam wezwana z
powrotem do moich dzieci.
Wydaje mi się, że oznajmiono mi, iż przez jakiś czas
będę chora, że zostanę ponownie "wezwana". I
rzeczywiście byłam "wzywana" jeszcze kilkanaście
razy. Oni oznajmili mi również, że wiedza ta ulegnie
wymazaniu, gdyż posiadanie jej jest możliwe tylko w
świecie, gdzie czas nie istnieje. Zatem to, co mi
pozostało, to ogólna pamięć poznania wszechrzeczy,
przekonanie, że jest to dar nieosiągalny dla nas,
żyjących w fizycznym ciele. Wszystko co przeżyłam,
zapamiętałam w sposób jasny, z wyjątkiem przebłysku
wszechwiedzy. Pamięć tego momentu została mi
odebrana z chwilą powrotu do ciała.

To wszystko brzmi dziwnie, ale tylko wtedy, gdy
mówię o tym z innymi...

Czytamy w Biblii: "wszystkie rzeczy będą przed
tobą odkryte".
Przez mgnienie mogłam odpowiedzieć na wszelkie
możliwe pytania.
Jak długo to trwało, nie wiem.
142

Zapytana o to, w jakiej formie wiedza ta została jej
zaprezentowana, odpowiedziała:
Zaprezentowano mi ją we wszystkich formach
komunikacji: wizji, dźwięku, myśli. To było "nic" i
zarazem "wszystko".
Miałam wrażenie, że nie ma rzeczy, która byłaby dla
mnie niedostępna. Mówię tu o całej wiedzy, a nie o
jakimś jej fragmencie. Po powrocie do ciała
odczuwałam ciągle ten sam głód wiedzy. To rozsądek
nam mówi, że odpowiedzi należy szukać tutaj, za
życia. Jest to część naszego spełnienia. Nie dotyczy
to tylko mnie lub pana, doktorze, ale całego rodzaju
ludzkiego.
Wiedza, którą posiadam, jest formą pomocy, którą
mogę świadczyć innym.
Chciałbym zwrócić waszą uwagę na jeden fakt w tej
wypowiedzi. Kobieta ta była przeświadczona, że
powinna zapomnieć o wszystkim, co zostało przez nią
odkryte.
Sugeruje to istnienie jakiegos mechanizmu, który wraz
ze zmianą formy naszego bytu odkrywa przed nami
prawdę.
Jednakże w momencie powrotu do formy nam
właściwej wymazuje pamięć tego poznania.
Niezwykłe jest podobieństwo owego przypuszczenia
do myśli wyrażonej w metaforyczny sposób przez
Platona.
W jego opowieści wojownik Er powrócił do życia po
tym, jak wszyscy uznali go za zmarłego. Opowiadał o
niezwykłych rzeczach, których doświadczył. I o tym,
że pozwolono mu powrócić, aby mógł przekazać, jak
wygląda śmierć: Tuż przed swoim powrotem Er
widział zastępy dusz czekających na narodziny:
Wszystkie one podróżowały przez dolinę
zapomnienia, w straszliwym upale, gdyż dolina była
pozbawiona drzew i roślinności.
Zatrzymywały się nad brzegami rzeki przebaczenia,
po której żadna z łodzi nie mogła popłynąć. Dusze te
musiały wypić pewną ilość wody z tej rzeki, a te które
nie dosąpiły zbawienia, piły podwójnie.
Wkrótce wszystkie pogrążyły się w zapomnieniu i
posnęły. A był to środek nocy i zatrzęsło ziemią.
Nagle dusze zostały uniesione: jedna
143

tu, druga tam. Jak wybuchające gwiazdy poleciały do
miejsc swych narodzin.
Wojownikowi nie pozwolono skosztować wody i nie
pamięta, w jaki sposób wrócił do ciała. Gdy odzyskał
świadomość, zobaczył siebie leżącego na stosie
pogrzebowym.
Zaprezentowany mechanizm owego "zapomnienia"
w obu opowiadaniach wydaje się podobny.
Podczas innej rozmowy pewien młody człowiek
opowiedzial mi następującą historię:

Byłem w szkole, wszystko to działo się naprawdę. To
nie była moja wyobraźnia. Szkoła wydawała się pusta,
choć zarazem tętniła życiem. Bo jeśli rozejrzałeś się
wokół, to nikogo nie zauważyłeś, ale gdy skupiłeś
swoją uwagę, obecność innych istot wydawała się
oczywista.

To interesujące. Ktoś inny powiedział mi, że znalazł
się w miejscu, które nazwał "biblioteką". Czy to jest
to, co próbujesz mi opisać?
-Dokladnie! Wiem, co miał na myśli. Sądzę, że
byliśmy w tym samym miejscu. Słowa, których
używam, aby to opisać, nie są najodpowiedniejsze, ale
innych nie znajduję. Chodzi o miejsce, gdzie dostępna
jest cała wiedza. Nagle znajdujesz wszystkie
odpowiedzi.
To jest tak, jakby wiedza automatycznie przepływała
przez ciebie.
Jakbyś czytał wszystko dwanaście razy szybciej.
Wiem, o czym ten człowiek mówi, ale ja używam
innych słów.
Poszukuję wiedzy ("szukajcie, a znajdziecie") i
jestem przekonany, że ją zdobędą. Modlą się o
mądrość, mądrość przede wszystkim.
Pani w średnim wieku opisuje to tak:
Jest taki moment, chociaż trudno to wyrazić, kiedy
wiesz wszystko.
Masz wrażenie, że wszelka komunikacja jest zbędna.
Jeśli chciałabym się czegoś dowiedzieć, to po prostu
wiedziałabym.
144

Świetliste miasta
W swej książce "Życie po życiu" wspomniałem, że
nigdy nie natrafiłem na opis nieba, przynajmniej w
tradycyjnym znaczeniu tego pojęcia. Od tego czasu
mialem okazję rozmawiać z paroma osobami, które
niezwykle wyraziście opowiadały o miejscach
określanych przez nie jako "niebiańskie". Jedna rzecz
szczególnie zwróciła moją uwagę - otóż prawie każdy
z nich używal zwrotu "świetliste było miasto".
Przypomina mi to opis nieba zawarty w Biblii.

Mężczyzna w średnim wieku, który cierpiał na
chorobę, ale serca, wspomina:
Miałem atak serca, przeżyłem śmierć kliniczną.
Pamiętam wszystko do ostatniego szczegółu. Nagle
cały zdrętwiałem. Słyszałem dochodzący z daleka
dźwięk, widziałem pielęgniarkę, która włączyła
monitor, rozmawiała przez telefon. Do pokoju weszli
lekarze, pielęgniarki i asystenci.
Wszystko zaczęło się rozmywać w miarę jak dźwięk,
którego nie potrafię opisać, przybierał na sile.
Przypominało to uderzenia bębna, pośpieszny rytm.
Jakby strumień płynący przez gardziel. Znalazłem się
kilka metrów powyżej swojego ciała. Byłem między
ludźmi, którzy ciąg1e walczyli o moje życie. Nie
czułem bólu ani strachu, czułem wypełniający mnie
spokój. Później poszybowałem w górę.
Było ciemno, mógłbyś nazwać to miejsce dziurą lub
tunelem. Na jego końcu widoczne bylo światło.
Rozjaśniało się, ciągle rozjaśniało, że wreszcie
zorientowałem się, że poruszam się w tym świetle.

Znalazłem się zupełnie gdzie indziej. Wszystko
spowijało to złote światło. Był piękne. Ale nie mogłem
zmaleiźć jego źródła. Słyszałem muzykę. Wydawało
mi się, że jestem gdzieś na wsi, widziałem góry,
strumienie, trawy, drzewa. Jednak wszystko, co
oglądałem, bylo inne niż to, co spotykamy na Ziemi.
Zewsząd otaczali mnie ludzie. Choć nie mieli postaci
cielesnej, czułem, że tam są.
Odczuwałem doskonały spokój, zadowolenie i miłość.
Byłem
145

częścią tego wszystkiego. To przeżycie mogło trwać
całą noc lub sekundę - nie wiem.

Pewna kobieta relacjonuje:
Poczułam wibrację, przenikała całe moje ciało. Nie
znałam jej źródła. Moje ciało zostało jakby oddzielone
od substancji duchowej.
Obserwowałam je, obserwowałam też lekarzy i
pielęgniarki walczących o moje życie. Stałam u
wezgłowia; pamiętam, że jedna z pielęgniarek sięgając
po maskę tlenową, przeniknęła swoją rękę mój kark.
Po tym uniosłam się do góry i poszybowałam przez
długi, ciemny tunel. Kończył się on w miejscu, w
którym panowała wielka jasność.

Spotkałam tam moich dziadków, ojca, brata - bliskich,
którzy zmarli wcześniej. Cały czas spowici byliśmy
pięknym, intensywnym światłem. Pamiętam, że
towarzyszyły nam inne kolory, jasne, ale nie takie jak
na Ziemi. Nie jestem w stanie ich opisać. Spotykałam
ludzi, od których promieniowało szczęście. Byli
wszędzie wokół, niektórzy zbierali się w grupy, inni
się uczyli...
Z daleka widziałam miasto. Były tam pojedyncze
budynki. Wszystkie emanowały jasne światło. Ludzie,
którzy tam mieszkali, byli pełni szczęścia. Woda
tryskała z fontanny. Myślę, że miejsce to można by
nazwać świetlistym miastem. To było urzekające.
Słyszałam muzykę. Byłam świadoma, że jeśli bym
tam weszła, to powrót byłby niemożliwy. Decyzja
należała do mnie.

Starszy mężczyzna wspomina:

Siedziałem na krześle. Gdy chciałem wstać, poczułem
silne uderzenie w klatkę piersiową. Oparłem się,
znowu poczułem uderzenie, jakby młotem. Ocknąłem
się w szpitalu, gdzie lekarze powiedzieli, mi, że
miałem zawał.
-Czy pamiętasz, co wydarzyło się podczas ataku?
-Byłem w miejscu, które trudno mi opisać. Ale to
miejsce istnieje naprawdę. Nie jesteś w stanie sobie
tego wyobrazić. Przechodzisz przez rzekę. Zupełnie
jak w Biblii - Jest tam rzeka..." Z gładką powierzchnią,
przypominającą szkło... Przekraczasz rzekę...
-W jaki sposób ją przekraczasz?
146

-Po prostu przechodzisz. To jest wspaniałe. Nie
potrafię tego opisać. Ziemia jest piękna, z kwiatami,
ze wszystkim, co na niej jest, ale nie ma porównania z
tamtym miejscem. Panuje tam taka cisza i spokój.
Czujesz, że odpoczywasz. I nigdzie nie spostrzegłem
jej ciemności.

Kraina błąkających się duchów
Kilkanaście osób opowiadało mi, że w którymś
momencie swej podróży po tamtej stronie spostrzegło
jakieś istoty. Były one jakby "więźniami" jakiegoś
nieszczęsnego bytu. Ci, którzy spotkali je na swojej
drodze, zgadzają się co do kilku spraw. Po pierwsze,
stan emocjonalny tych istot uniemożliwiał im
zerwanie więzów ze światem fizycznym. Jedna z
badanych osób miała wrażenie, że duchy te nie mogły
oderwać się od rzeczywistości fizycznej, gdyż były
niewolniczo oddane sprawom tego świata: doczesnym
dobrom, osobom lub nałogom. Po drugie, wszyscy
wyczuwali, że duchy te błąkały się, co odróżniało je
od innych istot. Po trzecie, ich stan był przejściowy i
trwał do czasu uwolnienia się z ziemskich więzów.

Te trzy punkty doskonale ilustruje wypowiedź
kobiety, która przeżyła 15-minutową śmierć kliniczną:
-Wspomniałaś, że widziałaś tam zabłąkane duchy. Czy
mogłabyś powiedzieć cos więej na ich temat?
-Nie pamiętam, gdzie je zobaczyłam, ale
przemieszczały się przez jakąś zmętniałą przestrzeń
kontrastującą z tym jaskrawym światłem. Jeśli
chciałes im się przyjrzeć, przybierały postać bardziej
ludzką, lecz nigdy nie przypominały w pełni
człowieka.
To, co mogło być głową trzymały opuszczone w dół;
miały smutne spojrzenia. Powłóczyły nogami, jakby je
spętano łańcuchami. Nie mam pojęcia, kim były.
Sprawiały wrażenie wypalonych, otępiałych, szarych.
Wydawało się, że będą się tak wlec i krążyć w
nieskończoność, nie znając celu tej wędrówki.
Kiedy przeszłam koło nich, żaden nawet nie podniósł
głowy, by zobaczyć, co się dzieje. Jakby myślały:
"Wszystko skończone". Były absolutnie
przygnębione - sprawiały wrażenie, że nie wiedzą kim
są ani dokąd mają się udać.
Poruszały się bez widocznego celu. Szły prosto, potem
skręcały w lewo, by po kilku krokach zmienić
kierunek. I ta bezczynność.
Ale szukały czegoś. Czego - nie mam pojęcia.
-Czy postrzegały świat fizyczny?
-Wydawato mi się, że nie były świadome ani
fizycznego, ani duchowego świata. Tkwiły gdzieś
pomiędzy nimi. Mogły mieć jakiś ograniczony kontakt
ze światem fizycznym. Zgarbione, spoglądały w dół,
może obserwowały Ziemię...? Może wypatrywały
czegoś, czego nie dopełniły w swej ziemskiej
egzystencji? Ich twarze były pozbawione życia.
-Czy duchy te sprawiaty wrażenie oszołomionych?
-Bardzo oszołomionych, bez świadomości kim lub
czym są.
Wyglądały, jakby straciły poczucie tożsamości.
-Czy mogłabyś opisać miejsce, w którym te istoty
przebywały?
-Pamiętam, że wszystko to zobaczyłam krótko po
opuszczeniu ciała. Weszłam w tę strefę jeszcze zanim
zostałam wchłonięta przez tunel i zanim ujrzałam
świat, gdzie panowało jaskrawe światło słoneczne -
choć może niezupemie słoneczne, bo nie raziło w
oczy.
W tym ciemnym miejscu dominował odcień szarości.
Mam przyjaciela, który nie widzi kolorów. Kiedyś
słyszałam, jak mówił, że jego świat to czerń i szarość.
Mnie, widzącej wszystkie barwy, przypominało to
czarno-biały film. Różne odcienie szarości - jakby
wymytej i spłowiałej.

Istoty te nie postrzegały mojej obecności. Nie
okazywały żadnego zainteresowania moją osobą. Było
to przygnębiające.
Wydawało mi się, że próbowały o czymś zdecydować;
spoglądały do tyłu, jakby nie wiedziały, czy powrócić
do swoich ciał, czy iść
148

przed siebie. Były jak zawieszone w próżni. Patrzyły
w dół, nigdy nie do góry. Chyba nie chciały widzieć,
co je czeka wyżej. Przypominały, duchy, o których
czytałam kiedyś w książce - były półprzezroczyste.
Miałam wrażenie, że jest ich tam bez liku.
Niektóre osoby zauważyły, iż część tych istot
podejmowała próby skontaktowania się z ludźmi
żyjącymi na Ziemi. Tak twierdził pewien mężczyzna,
który znajdował się przez dłuższy czas w stanie
śmierci klinicznej. Widział człowieka idącego ulicą,
nieświadomego obecności ducha, który unosił się nad
jego głową. Miał wrażenie, że duch ten był matką
owego przechodnia nie potrafiącą porzucić swej
ziemskiej roli. Jakby nadal próbowała podpowiadać
synowi, co ma robić.

Przytoczę teraz rozmowę z pewną kobietą:
-Czy widziałas duchy probujące nawiązać kontakt z
żyjącym człowiekiem?
-O, tak. Widziałam, jak próbowały zwrócić na siebie
uwagę, ale nadaremnie. Nie potrafiły przełamać tej
bariery. Ludzie wydają się być niezdolni do
nawiązania takiego kontaktu.
-Czy możesz opowiedzieć, co probowały przekazać?
-Mialam wrażenie, że jedna z tych istot była kobietą i
próbowała skontaktować się ze swoją córką, która
razem z dziećmi przebywała w domu. Dzieci bawiły
się, a ich matka robiła coś w kuchni. Duch nieustannie
krążył wokół nich, usilując zwrócić na siebie uwagę.

Bezskutecznie -zarowno dzieci, jak i ich matka nie
zauważały niczyjej obecności.
-Chciała przekazać im coś szczegolnego?
-Myślę, że probowała im powiedzieć, by zmienili
swoje życie.
Żeby nie powtarzali jej błędów, nie zamykali się w
swoim egoizmie.
Brzmi to jak prawienie morałów lub kazanie, ale
wydaje mi się, że treść tego przekazu była właśnie
taka. Wyglądało na to, iż w tym domu brakowało
rniłości, a ona chciała to naprawić. Nigdy nie zapomnę
tego przeżycia.
149

Nieziemscy wybawcy
W wielu zebranych przeze mnie relacjach mowa jest o
duchowej istocie, która Swą interwencją zmieniała
bieg rzeczy i ratowała ludzi od pewnej śmierci. W
każdym z tych przypadków ludzie świadomie lub
nieświadomie stworzyli zagrożenie dla życia, bądź też
znaleźli się w okolicznościach, w których groziła im
śmierć. Słyszeli wtedy głos lub widzieli światło
wybawiające ich z opresji. Osoby, które przeszły przez
to twierdzą, że życie ich zmieniło się i są przekonane,
iż uratowano je celowo. Religijna wiara tych osób
została przez to pogłębiona.

Jedno z takich przeżyć opisano w książce Catheriny
Marshall zatytułowanej Człowiek zwany Piotrem.
Autorka opowiada zdarzenie z dzieciństwa. Podczas
mgły Piotr Marshall uniknął upadku z wysokiej skały.
Życie ocalił mu tajemniczy głos. Miało to wpływ na
jego dalsze życie i w konsekwencji został
duchownym.
Chciałbym zacytować fragment wypowiedzi, w której
pojawia się postać "wybawcy". Pewien mężczyzna
pracujący w fabryce został uwięziony w zbiorniku, do
którego pod wysokim cisnieniem wpompowywano
żrący kwas.

Mężczyzna ten wspomina:

Parzyło mnie okropnie. Krzyczałem - pomóżcie mi!
Jestem uwięziony! Poszedłem najdalej jak mogłem, aż
w róg zbiornika i ukryłem twarz, ale kwas parzył mnie
nadal i przeżerał moje ubranie.
W tym momencie uświadomiłem sobie, że śmierć to
kwestia minut.
Poddałem się. Powiedziałem sobie: "To koniec,
odchodzę stąd".
Nic nie widziałem - było tak gorąco, że nie mogłem
otworzyć oczu.
Nagle cała przestrzeń wewnątrz zbiornika zajaśniała
światłem. Usłyszałem słowa, które znałem z Biblii.
"Jestem zawsze z tobą". Głos dotarł do mnie z
miejsca, które, jak się okazało, było jedyną drogą
wyjścia.
150
Nie otwierałem OCZU, ale ciągle widziałem to
światło. Podążyłem za nim. Po wszystkim lekarz
stwierdził, że moje oczy nie zostały uszkodzone. Kwas
się do nich nie dostał.
-Czy wypadek ten zmienił twoje życie?
-Kiedy powróciłem do pracy, koledzy mówili, że
przeszedłem przez to wszystko dziwnie spokojnie. Nie
byłem człowiekiem odważnym.
Fakt, że zostałem wyprowadzony przez
niewidzialnego wybawcę, odmienił mnie. Głos, który
wtedy usłyszałem, dał mi odwagę i spokój.
Wiem, że to był Jezus Chrystus. Wyciągnął do mnie
rękę, uratował mnie. Boża wola sprawiła, że żyję.
Dlaczego tak się stalo
nie wiem. W tym czasie nie
żyłem z Bogiem tak blisko, jak powinienem.
Dzięki temu wypadkowi zbliżyłem się do Niego.
Teraz już wiem, że w krytycznym momencie Bóg
może uratować człowieka. Nauczyłem się polegać na
Nim.
-Czy głos, który słyszałeś, był podobny do
normalnego ludzkiego głosu?
-Nie, był wzmocniony. Pamiętam również, skąd
dobiegał. Jeśli nie poszedłbym w jego kierunku,
zginąłbym. To, że go posłuchałem, uratowało mi
życie.
Myślałem wtedy: "jestem tu na dole sam i chyba
przyjdzie mi umrzeć". Wiedziałem, że nic na to nie
poradzę, kiedy nagle usłyszałem ten głos.
-Jak dlugo to trwało?
-Wydawało mi się, że bez końca. Miałem wrażenie,
jakbym czołgał się w kwasie przez sto metrów, w
każdy ruch wkładając maksimum energii. Myślę, że
wszystko to działo się na przestrzeni dwóch, trzech
minut, ale dla mnie to była wieczność.
-Czy światło, które zobaczyłeś, coś ci przypominało?
-Nigdy czegos takiego nie widziałem. Czułem się
jakby spowity światłem słonecznym. Było bardzo
intensywne. Nie widziałem żadnej postaci. Całą drogę
zdążałem za światłem i głosem.
-Czy raziło cię w oczy?
-Nie, absolutnie.
-Czy miało jakiś szczególny kolor?
-To było jaskrawe, białe światło - jakbyś patrzył
prosto w słońce.
151

Inny mężczyzna wspomina:
Działo się to podczas drugiej wojny światowej.
Służyłem wtedy w piechocie na terenie Europy.
Przeżyłem coś, czego nigdy nie zapomnę.
Zauważyłem nieprzyjacielski samolot, zniżający lot
nad budynkiem, w którym byliśmy ukryci. Otworzył
ogień. Widziałem, jak kule tworzyły ścieżkę biegnącą
w naszym kierunku. Bardzo się przestraszyłem. Byłem
pewny, że wszyscy zginiemy.
Nagle poczułem czyjąś obecność, wypełniającą mnie
spokojem.
Łagodny głos rzekł: "Jestem z tobą, Reid. Twój czas
jeszcze nie nadszedł". Od tego dnia przestałem
obawiać się śmierci.
Na koniec posłuchajmy pewnej kobiety, która
zachorowala ciężko z powodu infekcji. Zauważcie, że
w tym przypadku pacjentka uważa, iż była
instruowana i prowadzona podczas swej
rekonwalescencji.
Lekarze uznali, że nie mam żadnych szans.
Powiedzieli mi, że umieram. Doszłam do stanu, w
którym czułam, że życie opuszcza moje ciało.
Słyszałam, co mówiono wokół mnie, ale już nic nie
widziałam. Bardzo chciałam przeżyć, aby pomóc
moim dzieciom i cieszyć się nimi.
Wówczas usłyszałam delikatny, pełen miłości głos. To
był głos Boga. Wiem, że nie postradałam zmysłów,
jak można by pomyśleć.
Z oddali dochodziły mnie głosy ludzi. Jednocześnie
wyczuwałam całkowicie wypełniającą mnie obecność
Boga. Powiedział mi, że jeśli chę żyć, muszę zacząć
oddychać. Tak też uczyniłam i kiedy głęboko
odetchnęłam, poczułam, że odzyskuję siły. Wówczas
polecił mi, żebym zrobiła to ponownie - wyraźnie
wracałam do życia.
Lekarze byli zaskoczeni. Naturalnie nic nie wiedzieli o
głosie. Nie mogli pojąć, co się stało.

Zamknę ten rozdział, przypominając, że przytoczone
przeze mnie przypadki z pogranicza śmierci są w
pewnym sensie wyjątkami, jakkolwiek nie należą do
zupełnej rzadkości. Przykładowo, w pierwszej relacji
zamieszczonej w podrozdziale Wizja wszechwiedzy
znajdziemy znane nam już elementy: przebywanie
poza ciałem, przechodzenie przez
152

ciemny tunel, postrzeganie faktów z przeszłości itp.
Podobne fenomeny przewijają się także w kolejnym
podrozdziale zatytuowanym Świetliste miasta. Każdy
z tych przypadków został opisany przez ludzi, którzy
nie dążyli do tych przeżyć i przedtem nie wykazywali
żadnego zainteresowania sprawami tego rodzaju.
Osoby te stanowczo twierdzą, że to, czego
doświadczyły, jest prawdą.

2
Sąd
W książce "Życie po życiu" jeden z rozmówców
wyznał:
Jeśli chodzi o doznania z życia po śmierci, pewna
sprawa powoduje kontrowersje pomiędzy grupami
religijnymi. Większość osob opisujących swoje
przeżycia nie wspomniała o problemie nagrody i kary
-tradycyjnego egzaminu przeprowadzanego przez
świętego Piotra przed przestąpieniem bram raju.
Wielu czytelników poruszyło ten temat i wydaje mi
się, że różne relacje można rozpatrzeć właśnie pod
tym kątem. Moi rozmówcy ciągle wspominają o
doświadczeniu z pogranicza śmierci dającym
panoramiczny, kolorowy i trójwymiarowy przegląd
ich przeszłości. Jedni ujrzeli tylko ważniejsze
zdarzenia, inni natomiast każdy swój uczynek,
wszystkie dobre i złe chwile ukazane w jednym
momencie. Większość badanych pamięta obecność
świetlistej istoty towarzyszącej im podczas tej
projekcji. Chrześcijanie twierdzą, że ową istotą był
Chrystus, który pytał: co zrobileś w swoim życiu?

Poprosiłem moich rozmówców o sprecyzowanie sensu
tego pytania; większość przyznała, że odnosiło się ono
do motywów ich postępowania i do miłości. Zatem
możemy powiedzieć, że pewnego rodzaju osąd miał
miejsce. Inną sprawą, która na to wskazuje, jest
poczucie winy występujące w przypadku
egoistycznych zachowań i uczucie satysfakcji, które
towarzyszą aktom miłości.
154

Ciekawe jest również to, że sędzią w
przestudiowanych przeze mnie przypadkach nie była
owa świetlista istota, która przecież akceptowała tych
ludzi, ale oni sami. Fragment z Ewangelii św.
Mateusza w wersji Jakuba dobrze oddaje powyższą
myśl:
Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Bo sądem, jakim
sądzisz, będziesz sądzony, miarą, jaką mierzysz,
będziesz zmierzony.
W innej z kolei wersji dzisiejszej, angielskiej Biblii
podana została odmienna interpretacja oryginału:
Nie sądź innych, ażeby Bóg cię nie osądził - ponieważ
Bóg będzie cię sądził tak, jak ty sądzisz innych i
postąpi wobec ciebie tak, jak ty postępowałaś wobec
innych.
Nie jestem teologiem i nie potrafię wskazać, które z
przedstawionych tłumaczeń jest wierniejsze
oryginałowi. Jakkolwiek z punktu widzenia moich
rozmówców pierwsza z tych wersji wydaje mi się
bliższa prawdy - to oni siebie sądzili.
I dlatego też projekcja ich życia była niezbędna, aby
uprzytomnili sobie wszystkie dobre i złe uczynki.
Kiedy myślę o tym, widzę, że w większości relacji
znaczącym wątkiem jest psychiczne obnażenie. Jako
ludzie, mnóstwo czasu poświęcamy na tworzenie
przeróżnych masek. Wewnątrzny spokój zapewniamy
sobie poprzez gromadzenie pieniędzy i umacnianie
władzy. Sądzimy siebie i innych po przynależnosci do
grupy społecznej, po stopniu wykształcenia, po
kolorze skóry, ilości pieniędzy, zakresie władzy ,
pięknie ciała, rodzaju płci itp. Ukrywamy nasze myśli
i uczynki przed światem. Ale w momencie śmierci
maski muszą zostać zdjęte. Nagle znajdujesz się w
sytuacji, gdy każda twoja myśl i uczynek zostają
ukazane bez osłonek. Jeśli spotkasz inną istotę, wasze
skrywane dotąd wnętrza stają się jawne. Komunikacja
między wami nie jest sprawą słów, ale przenikających
się myśli - aż do chwili, jak to określił pewien
mężczyzna: "kiedy jesteś zbyt zakłopotany, ażeby
być z nim, myślącym zgoła inaczej".
Uroda lub kolor skóry nie mogą dłużej być wartością.
155

W rzeczy samej ludzie są tam pozbawieni fizycznego
ciała.
Jedynym pięknem, które się liczy, jest piękno duszy.
Płeć jako rodzaj identyfikacji musi zostać odrzucona;
większość ludzi, którzy tam chwilowo przebywali,
twierdzi, że podział na kobiety i mężczyzn nie istnieje.
Jest zupełnie oczywiste, iż w tym finałowym
momencie dwie wartości
miłość i mądrość
będą
naszym orężem.
Inną osobliwością, o której chciałbym wspomnieć, jest
możliwość obserwowania przez "umierających"
konsekwencji swoich dobrych i złych uczynków.
Jeden z mężczyzn tak to opisuje:

Przebywałem poza ciałem, wysoko ponad budynkiem,
ale w dalszym ciągu widziałem siebie leżącego daleko
w dole. Spostrzegłem światło, które zewsząd mnie
otaczało. Wówczas przed oczami pojawił mi się
panoramiczny ciąg wydarzeń z mojego życia. Byłem
naprawdę zawstydzony z powodu wielu rzeczy , które
wtedy zobaczyłem. Światło dokładnie pokazywało mi
to, co było złe. Wiedziałem, że miało absolutną rację.
Wyglądało to jak błysk pamięci, jak przegląd całej
mojej ziemskiej egzystencji. Jakby ktoś przeprowadzał
nade mną sąd. Potem światło zniknęło i wówczas
miała miejsce rozmowa, ale przy użyciu myśli, a nie
słów. Patrzyłem na swoją przeszłość jakby oczyma
osoby trzeciej - uosobionej wszechwiedzy, która
prowadziła mnie, pomagając zrozumieć pewne
sprawy. I to była część, która najbardziej mną
wstrząsnęła, gdyż owo "coś" pokazywało mi nie tylko
to, co zrobiłem w życiu, ale także - jak do tego doszło
i w jaki sposób moje uczynki wpłynęłyna życie
innych. Przekonałem się, że żaden z zamiarów nie
ulega zatraceniu. Każda moja myśl tam była.
Taka sytuacja może być rzeczywiście mało przyjemna
i nie dziwię się tym wszystkim, którzy po powrocie
stamtąd zdecydowali się zmienić swoje życie.

Przyjrzyjmy się innym fragmentom wywiadów
przeprowadzonych z dwoma mężczyznami:
Nikomu nie opowiadałem o swoim przeżyciu, ale po
powrocie opanowało mnie palące pragnienie
uczynienia czegoś dobrego.
156

Byłem tak zawstydzony swoim przeszłym życiem, że
po prostu musiałem coś zrobić i nie mogłem dłużej
czekać.
Kiedy wróciłem stamtąd, zdecydowałem, że lepiej się
zmienić. Czułem się bardzo skruszony. Nie byłem
usatysfakcjonowany życiem, które dotąd prowadziłem.
Chciałem zacząć wszystko od początku.
Wielu ludzi pyta mnie nieustannie, czy którykolwiek
z moich rozmówców zaobserwował coś, co
przypominałoby swoim wyglądem piekło. Prawdą jest,
że wśród wielkiej obfitości materiału, jaki zebrałem,
nie natrafiłem na opis takiego miejsca. Prawdą jest
również to, że nigdy nie rozmawiałem z kimś, kto
mógłby być ewentualnym pretendentem do zesłania w
te mroczne zaświaty. Ludzie, z którymi
współpracowałem przy pisaniu tej książki, wydawali
się byc normalni i mili. Myślę, że przewinienia,
których się dopuścili, były lżejszej natury, to znaczy
takie, które każdy z nas popełnia. Tak więc nie należy
oczekiwać, aby ktokolwiek z nich został skazany na
wieczne męki.

Niektórych ludzi drażni fakt, że owa "świetlista
istota" pojawiająca się we wspomnieniach tych,
którzy przeżyli własną śmierć, emanuje miłością,
przebaczeniem i akceptuje wszystkich pomimo ich
wad. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że
sam także kocham swoje dzieci pomimo ich
niedoskonałości i jestem pewien, że zawsze będę je
kochał, bez względu na to, co zrobią.

Inne osoby wydają się być zawiedzione, że przeżycia
te nie pokrywają się z ich wyobrażeniem sądu
ostatecznego i końca świata. Osobiście nie widzę tutaj
żadnej sprzeczności.
Bo jeśli ktoś powróciłby stamtąd twierdząc, że
przeszedł przez sąd ostateczny, to musiałbym uznać
jego wyznania za nieprawdziwe. Jeżeli wiemy, że
koniec świata jeszcze nie nastąpił, to każde
"doniesienie" z tamtej strony mówiące, że coś takiego
już się wydarzyło, byłoby w rzeczy samej fałszem.
Niewykluczone, iż sąd ostateczny kiedyś nastąpi, ale
informacji na ten temat należałoby szukać gdzie
indziej.
157

Wiele osób, z którymi rozmawiałem, wyrażało
przekonanie, że sąd taki będzie miał miejsce; jednak
wynikało to raczej z ich osobistej wiary uformowanej
w oparciu o Pismo Święte, aniżeli z przeżycia z
pogranicza śmierci. Pojęcia nieba i piekła, sądu
ostatecznego, końca świata, łaski bożej są
eschatologicznymi koncepcjami, których analizą
zajmują się teolodzy. Są to pojęcia tak nieskończone,
kosmiczne w swej wielkości, że wykraczają poza
nasze możliwości rozumienia i opisu. Koncepcje te
doczekały się natomiast zobrazowania w postaci figur
i symboli. Jeśli prześledzisz historię europejskiego
malarstwa, zobaczysz tam sąd ostateczny
przedstawiony w formie takich symboli, jak księgi,
kodeksy praw, wagi. Platon w swoim micie o
wojowniku Er mówi o "znamionach", którymi są
oznaczone dusze idące na sąd. W Tybetańskiej księdze
umarłych koncepcja ta jest ukazana jako "lustro
karmy". Pamiętajmy, że każdy z moich rozmówców
twierdzi, iż słowa opisujące ich przeżycia są tylko
analogiami lub metaforami określającymi charakter
zjawiska, które samo w soble wymyka się ludzkiemu
językowi. Interesujące jest to, w jaki sposób
poszczególne słowa, używane w naszej
technologicznej erze, zostały zaczerpnięte z
wczesnego okresu rozwoju takich nauk jak optyka lub
późniejszego, kiedy film i klisza dopiero wchodziły w
nasze życie. Słowa te ciągle funkcjonują, pomimo że
postęp techniczny ma na swoim koncie osiągnięcia, o
których protoplaści nawet nie śnili, jak chociażby
wyspecjalizowana fotografia, telewizja trójwymiarowa
czy holowizja.

Na koniec chciałbym, abyśmy uzmysłowili sobie, co
spotkało osoby, które były odpowiedzialne, za
faszystowski horror. Jest to, o czym mowią moi
rozmówcy, przytrafia się każdemu, wyobraźmy sobie
przez moment, co działo się, z nimi podczas projekcji
ich życia; szczególnie, jeśli przyszło im oglądać skutki
ich postępowania.
Ci, którzy byli inżynierami Holokaustu, wydają się
być jednostkami całkowicie wyzutymi z ludzkich
uczuć. Ich nienawiść Spowodow
158

wała niezliczoną liczbę tragedii, rozdzielenia rodziców
od dzieci, męża od żony, przyjaciela od przyjaciela.
Byli przyczyną długotrwałej agonii lub szybkiej i
brutalnej śmierci, które dosięgły milionów istot.
Doprowadzili ludzi do fizycznej i psychicznej
degradacji, długich lat głodu, łez, krzyku bezsilności.
Jeśli to, co zdarzyło się moim rozmówcom, zdarzyło
się również im, powinni być świadkami żywego i
trójwymiarowego koszmaru. Nie potrafię sobie
wyobrazić piekła bardziej okropnego i nieznośnego,
niż to.

3
Samobójstwo
Określenie "samobójstwo" używane jest w związku z
całym szeregiem samodestrukcyjnych zachowań, u
podstaw których leżą różnorakie motywacje i
uwarunkowania. Nie bez znaczenia wydają się być
okoliczności, jakie towarzyszą temu aktowi. Przez
wieki rodzaj ludzki usiłował rozpoznać przyczyny
postaw samobójczych.
Pierwsze takie próby opierały się o teologiczny,
etyczny i filozoficzny punkt widzenia. W niedalekiej
przeszłości dodano do tego jeszcze aspekt
psychologiczny i socjologiczny. Pomimo długich lat
analiz i badań, wiele pytań pozostaje nadal bez
odpowiedzi.
Część osób, które spotkały się twarzą w twarz ze
śmiercią, dostarczyła mi pewnych sugestii
dotyczących problemu samobójstwa. Chciałbym na
samym początku zaznaczyć, iż nie stanowią one
rozwiązania zagadki, jaką nadal pozostaje ten czyn.
Możemy zadać sobie w tej kwestii dwa pytania.
Pierwsze - czy osoby, które przeżyły własną śmierć
nie mającą związku z zamachem na swoje życie, mogą
przynosić wiadomości dotyczące samobójców?

Drugie - czy wspomnienia osób, które targnęły się na
swoje życie, różnią się w jakiś sposób od wspomnień
innych?
Ludzie, którzy z różnych przyczyn chwilowo gościli
po tamtej stronie, wyznają dosyć często, że powracali
do życia z niechęcią. Natomiast ci, którzy dokonali
próby samobójstwa, powracali z głęboką motywacją
zmiany swojego życia,
160

na nowo odnajdywali jego sens. Żaden z nich nie
odważyłby się targnąć na siebie po raz drugi. Duża
liczba osób, które "umarły" w naturalny sposób lub
na skutek wypadku mówiła mi, że będąc w tym stanie,
doznała wrażenia, iż samobójstwo to bardzo
niefortunny akt i ponosi się za niego karę. Jeden z
mężczyzn, który przeżył śmierć kliniczną w
następstwie wypadku, tak to ujął:
Kiedy tam byłem, odczułem, że dwie rzeczy są mi
całkowicie zakazane - zabicie samego siebie i zabicie
drugiej osoby. Jeśli popełniłbym samobójstwo,
odrzuciłbym tym samym Boży dar życia, a jeśli
zabiłbym innego człowieka, mógłbym pokrzyżować
Boże plany względem tej osoby.
Ktoś inny, kto przeżył śmierć kliniczną, powiedział
mi, że podczas swojej bytności po tamtej stronie miał
wrażenie, iż samobójcy zostają w jakiś sposób
ukarani. Częścią ich pokuty miałoby być uczestnictwo
w cierpieniach tych, którzy boleśnie odczuli ich utratę.
W czasie, kiedy kompletowałem materiał do mojej
pierwszej książki, spotkałem się z kilkoma nader
interesującymi przypadkami "śmierci"
spowodowanej próbą samobójczą.

Sądzę, że zrozumiałym jest fakt, iż osoby, które
dopuściły się tego czynu, raczej niechętnie powracają
do niego w relacjach; choćby dlatego, że ciąży na nich
ogromne poczucie winy. Wszyscy oni zgadzają się co
do jednego - odczuli, że ich niefortunna manifestacja
niczego nie rozwiązała. Po swojej "śmierci" znaleźli
się w kręgu tych samych problemów, które za życia
pchnęły ich do tego desperackiego kroku. I tak jak za
życia, równiez tam nie potrafili sobie z nimi poradzić.
Pewna osoba nazwała całą tą sytuację "pułapką", z
której nie mogła znaleźć wyjścia. Miała wrażenie, że
wydarzenia, które doprowadziły ją do samobójstwa,
powtarzały się w jakimś obłędnym cyklu.

Problem, o którym ci opowiadałam, stracił z biegiem
lat na
161

ważności. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej. W
tamtym okresie jednak była to sprawa życia lub
śmierci. Kiedy "umarłam", ciągle pozostawałam w
kręgu wydarzeń, od których chciałam uciec. To było
jak nieustanne odtwarzanie tego samego filmu. Kiedy
przez to przeszłam, myślałam: "Jak dobrze, że to już
koniec", ale wówczas wszystko się powtarzało, a
potem znowu. Myślałam z przerażeniem:
"Ja tego nie wytrzymam".
Wszyscy niedoszli samobójcy wyznali, że nigdy
więcej nie uczyniliby tego błędu ponownie. Uważali,
iż postępek ich był pomyłką i wyrażali zadowolenie,
że zakończył się niepowodzeniem. Kiedy zapytałem
jednego z nich, czy w świetle wcześniejszych
doświadczeń powtórzyłby zamach na swoje życie,
odpowiedział:
Nie, nigdy nie zrobiłbym tego po raz drugi. Mam
zamiar umrzeć w sposób naturalny, ponieważ
uzmysłowiłem sobie, że nasze życie jest krótkie, a tyle
ważnych spraw czeka na dopełnienie. I że kiedy
umrzesz, wkraczasz w życie wieczne.
Zaciekawiło mnie, iż refleksje te doskonale współgrają
z przemyśleniami zawartymi w starych traktatach
teologicznych. Wielu teologów i filozofów przez
wieki przytaczało argumenty, które przedstawiały
samobójstwo jako odrzucenie daru bożego. Twierdzili
oni, że nie mamy prawa odbierać sobie życia. W
swoim dziele Phadeo Platon zaprezentował własną
doktrynę, według której celowo jesteśmy uwięzieni w
ciele i nie powinniśmy szukać z niego ucieczki.
Wierzył, iż należymy do Boga i jesteśmy pod jego
ciągłą opieką.

W średniowieczu Tomasz z Akwinu wysunął
twierdzenie, iż życie -będące darem od Boga -może
być odebrane jedynie przez jego dawcę. John Lock,
siedemnastowieczny angielski filozof, którego idee
wzbogaciły amerykańską Deklarację Wolnosci i
Konstytucję, był zdania, że jesteśmy własnością Boga
i stanowimy część Jego planów, zatem nie mamy
prawa rezygnować z tego powołania na własną rękę.

Niemiecki filozof Immanuel Kant stwierdza w swoich
rozważaniach:
Kiedy spojrzymy na problem samobójstwa z punktu
widzenia religii, natychmiast przekonamy się, że
mamy do czynienia z prawdziwym światłem.
Zostaliśmy umiejscowieni na tym świecie pod
pewnymi warunkami i dla określonego celu.
Samobójstwo sprzeciwia się temu wszystkiemu, co
wyznaczył nam Stwórca. Samobójca rezygnuje z
wyznaczonego mu miejsca i przybywa do innego
świata, w którym akt ten musi być poczytany za bunt
przeciwko Bogu. Bóg jest naszym władcą, my
jesteśmy jego własnością. Opatrzność czuwa nad
nami dla naszego dobra.
Nie prezentowałem powyższego materiału, aby
kwestię samobójstwa osądzić od strony moralnej czy
etycznej.

Moim celem było zestawienie odczuć ludzi, ktorzy na
własnej skórze doświadczyli konsekwencji tego czynu,
a także teologicznych argumentów na ten temat.
Zdaję sobie sprawę, że treść tego rozdziału wzbudzi
wiele kontrowersji. Niektórzy czytelnicy przytaczali
fakty z innych kultur, gdzie samobójstwo nie jest
aktem moralnie potępianym. Mowa tu o Japonii z
okresu samurajów, gdzie odebranie sobie życia było
sprawą honoru. Ktoś mógłby zapytać - czy osoba
żyjąca w takim społeczeństwie dzieliłaby
doświadczenie pośmiertne tak jak, na przykład,
Europejczyk?
Idąc dalej, niektórzy sugerują, że każdy z nas popełnia
samobójstwo w taki czy inny sposób. Innymi słowy,
większość z nas zaangażowana jest w pewien rodzaj
aktywności, która w swojej konsekwencji może być
szkodliwa lub może okazać się bezpośrednią
przyczyną naszej śmierci. Mam tu na myśli palenie
papierosów, spożywanie pokarmów o wysokim
poziomie cholesterolu, prowadzenie samochodu
w stanie nietrzeźwym. Pomimo pełnej świadomości
skutków, jakie niosą ze sobą takie działania, ludzie nie
wahają się ich podejmować. Zatem jaka jest różnica
pomiędzy tymi działaniami a konkretną próbą
samobójstwa? Jakiej kary
163

możemy się spodziewać za kontynuowanie przez
nasze społeczeństwo takich samodestrukcyjnych
zachowań?
Niektóre osoby popełniły samobójstwo z przyczyn
czysto altruistycznych. Jakiego rodzaju doświadczenie
czekało je po dokonaniu tak heroicznego czynu? Nie
zapominajmy też o tych, których umysły były
zakłócone wskutek choroby psychicznej. Często
również się zdarza, że próba samobójstwa stanowi
tylko formę manifestacji, Intencją nie jest wówczas
śmierć, ale pragnienie zwrócenia uwagi innych na
siebie i swoje potrzeby.
Wielu psychiatrów uważa, że takie osoby nie
wykazują świadomej lub podświadomej potrzeby
unicestwienia siebie.
Podążając tym tropem, zgony będące konsekwencją
takich prób należałoby traktować jako nieświadome
spowodowanie własnej śmierci. Oczywiście, nikt nie
jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania w tej
kwestii i ja sam nie probuję upraszczać tego
zagadnienia. Wszystko, co, mogłem zrobić, to
stwierdzić na podstawie zebranego materiału, iż
przeżycia z pogranicza śmierci wywołane naturalną
przyczyną lub wypadkiem różnią się od tych, które
nastąpiły w wyniku targnięcia się na swoje życie.
Mój przyjaciel, który przekroczył granicę "innego
świata" na skutek śmierci klinicznej spowodowanej
infekcją, kiedy zapytano go o takie sprawy, udzielił
mteresującej odpowiedzi.
Wyraził przekonanie, że Bóg w swej naturze jest
bardziej przebaczający i rozumiejący, aniżeli ludzie są
w stanie sobie wyobrazić. Że Bóg dba o wszystko
zgodnie ze swoją nieskończoną miłością i mądrością.
To, czego potrzebują samobójcy od nas ludzi, to nie
sądu, ale miłości i zrozumienia.

4
Reakcje duchowieństwa
W przedmowie do "Życia po życiu" doktor Elizabeth
Kiibler- Ross wyraziła przypuszczenie, że tego typu
badania mogą spotkać się z krytyką ze strony
duchowieństwa.
W pewnym sensie tak się stało, choć jednocześnie
wielu chrześcijańskich kapłanów różnych kongregacji
wyraziło swój entuzjazm oraz zainteresowanie moją
pracą i zapraszało mnie na prelekcje.
Wielu z nich opowiadało mi o innych duchownych,
którzy przeżyli własną śmierć. Byli zadowoleni, że
mieli okazję przyjrzeć się temu zagadnieniu w czasie
prelekcji, której autorem był ktoś spoza hierarchii
kościelnej. Kilku przyznało, iż przeżycia z pogranicza
śmierci potwierdzają to, co zostało na ten temat
powiedziane w Pismie Świętym.
Magazyn "Guidepost", który jest zdecydowanie
chrześcijańskim pismem, przez wiele lat publikował
wspomnienia ludzi dotyczące ich "pośmiertnych"
doświadczeń.
Pastor Kościoła Metodystów, z którym później
nawiązałem współpracę, badał to zjawisko już
wcześniej. Powiedział mi coś nader interesującego.
Wypowiedź, jaką tu zamieszczam, jest fragmentem
naszych dysput o ważności problemu, którym się
zajmowaliśmy.

Pewna kobieta była śmiertelnie chora. Miała kłopoty z
nerkami.
W rozmowach o śmierci, które z nią przeprowadziłem
przed jej
165

zgonem, potwierdzałem moją głęboką, wiarę w życie
pośmiertne.
Powiedziałem jej, że jedną z rzeczy , która umocniła
moją wiarę, były badania przeprowadzone przez
lekarzy a dotyczące śmierci klinicznej. Przybliżyłem
jej treść tych badań i zauważyłem, że poruszyło ją to
do głębi. Powracaliśmy do tego tematu za każdym
razem, kiedy ją odwiedzałem. Podczas pogrzebu
wygłosiłem ostatnią mowę, w której wspomniałem o
naszych rozmowach i o tym, w jaki sposób jej wiara
została umocniona. Wyraziłem przekonanie, że mimo
swej fizycznej śmierci jest ona obecna pośród nas i
zauważyłem, iż wszyscy w ławkach żywo na to
zareagowali. Zmarła miała męża, którego bardzo
kochała i który odszedł z tego świata kilkanaście lat
temu.
Powiedziałem w swoim kazaniu, że oboje cieszą się
teraz sobą w Chrystusie. I nie mial to być symbol,
mówiłem o tym wszystkim dosłownie. Było to
wielkim pocieszeniem dla parafian.
Po pogrzebie wydarzyła się rzecz niezwykła. Po
zakończeniu niedzielnego kazania ludzie zwykle
przychodzą do mnie, dzieląc się swoimi
spostrzeżeniami na temat tego, co usłyszeli. Ale nie
ma takiego zwyczaju na pogrzebach. Tym razem
jednak wiele osób przyszło do mnie, aby wyrazić
swoją wdzięczność za te krzepiące słowa.

Jednym z celów, który sobie obrałem jako duchowny,
jest prowadzenie ludzi ku miłości. Mowię im, że w
momencie śmierci Chrystus zapyta ich: "Czy
kochałes?", i że jest to sprawa, na której Jemu zależy
najbardziej. Chrystus mówił o tym dwa tysiące lat
temu, mówi o tym i teraz. Jest to przykład, którym
posługiwałem się kilkanaście razy podczas moich
kazań, aby umocnić wiarę, uwypuklić istotę miłości.

-Wspomniałes wcześniej, że podzielasz moje
przekonanie, iż nie doczekamy się naukowego
dowodu na istnienie życia po śmierci.
-Cóż, jeśli potrafilibyśmy to udowodnić, tym samym
udowodnilibyśmy istnienie Boga, co z kolei
unieważniłoby system wiary.
Nie jesteśmy w stanie uzyskać pewności co do tych
spraw za życia.
Ta najwyższa forma istnienia musi byc przyjęta na
zasadzie wiary.
Życie jest wielką tajemnicą. Także życie po śmierci.
Jeśli bylibyśmy zdolni rozwikłać tą tajemnię, nie
potrzebowalibyśmy wiary i załamałby się cały system
stworzony przez Boga. Dlatego wiara jest
166

jedyną drogą do przyjęcia tej prawdy. Natomiast
ludzie, którzy powracają "stamtąd", potwierdzają ją i
umacniają. Tak jest w moim przypadku, bo jestem
człowiekiem wierzącym. Jeślibym był ateistą, nic by
mnie nie przekonało.
Takie było zdanie metodysty ale wiem, że nie wszyscy
kapłani je podzielają. Kilku z nich podczas naszych
rozmów wyraziło swoje wątpliwości. Między innymi
w grupie tej znaleźli się duchowni o orientacji
liberalnej w kwestiach teologicznych, którzy
rozumieją funkcję Kościoła jako działanie o
charakterze czysto etycznym, koncentrującym się na
rozwoju reform społecznych i osiągnięciu
sprawiedliwości społecznej. Spoglądając z tej
perspektywy- kapłani owi doszli do wniosku, że
sprawa przeżycia własnej śmierci jest jakby wbrew
duchowi czasu. Byłem świadkiem ich wystąpień,
podczas których wyrażali opinię, iż problem ten jest
mało znaczący, a przynajmniej nie powinien aż tak
zaprzątać naszych umysłów.

Pewien starszy pastor, podzielający ten punkt
widzenia, zapytał mnie niedawno: - Czy nie
powinniśmy myśleć o naszym świecie, zamiast
marnować tyle czasu, zastanawiając się nad tym, co
będzie potem? Nasze życie pełne jest przecież nie
rozwiązanych kwestii. - Powiedział mi również,
że w przeszłości przywódcy kościelni odwracali
uwagę swoich wiernych od krzywd i palących potrzeb
społecznych, przyrzekając im szczęście po śmierci.

Raj obiecany był tym, którzy w posłuszeństwie i
pokorze troszczą się o swój byt.
Tylko oni mogą życ nadzieją przyszłego świata.
Innymi słowy, antagonizm duchownego wobec badań
fenomenu życia po śmierci opierał się na przekonaniu
doktrynalnym stanowiącym treść wiary w życie
doczesne.
W pewnej mierze podzielam poglądy wyrażone przez
przedstawicieli tej kongregacji. W moim odczuciu na
tym świecie istnieje wystarczająco dużo problemów,
które wymagają naszej nieustannej interwencji. Sam
chciałbym przyczynić się do ich rozwiązania. Sądzę,
że przykazanie mó-
167

wiące o miłości bliźniego jest ważne. Wzywa nas
wszystkich do działania na rzecz dobra innych, którzy
w jakiś szczególny sposób odczuwaja trudy doczesnej
egzystencji. Jednak jest wiele punktów, w których
moje stanowisko różni się od wyrażonego przez
owych duchownych. Jestem zaskoczony, że ich
zdaniem sprawę przeżycia własnej śmierci należy
traktować marginalnie, gdyż nie wzbudza ona w
społeczeństwie wystarczającego zainteresowania.

Zgodnie z moimi obserwacjami, ludzie są wręcz
zafascynowani tym fenomenem. Nie wydaje mi się
również, aby sprawy socjalne i temat pośmiertnej
egzystencji wzajemnie się wykluczały.
Uważam, że ktoś pochłonięty sprawą tworzenia
dobrobytu dla innych może równocześnie poświęcać
uwagę kwestii istnienia życia po śmierci. W rzeczy
samej, wielu badanych, których wspomnienia
posłużyły za materiał do moich książek, wyrażało
wielkie zainteresowanie sprawami dóbr doczesnych.

Wiara w życie pozagrobowe raczej zwiększa liczbę
bodźców potrzebnych do walki z niesprawiedliwością
społeczną.
Nie zgadzam się także z twierdzeniem, że wiara w
życie po śmierci jest czynnikiem odwracającym uwagę
społeczeństwa od niskiego poziomu obecnej
egzystencji. Wiele osób zwierzało mi się ze swoich
lęków przed śmiercią. Przerażała ich myśl, że wraz z
odejściem z tego świata ich świadomość zostanie
wymazana. Inni odczuwali głęboko stratę po śmierci
swoich przyjaciół oraz bliskich i nie chcieli się
pogodzić z myślą, że już nigdy więcej ich nie zobaczą.

Opinia moja ukształtowana została przez lata praktyki
lekarskiej. Pacjenci opowiadają mi o swoich
przeżyciach, które wywarły na nich wielki wpływ i
które miały związek z ich rekonwalescencją. Tak więc
sądzę, że jest to również sprawa mojej profesji. Na
tyle, na ile potrafię, chciałbym zrozumieć
doświadczenia moich pacjentów podczas sprawowania
nad nimi opieki lekarskiej. Nie chcę przez to
powiedzieć, że moje zapatrywania na ten temat są
słuszniejsze, aniżeli owych liberalnych duchownych.
Jak juz wspo-
168

mniałem, moje zdanie jest po prostu inne. Zresztą
mam niejasne przeczucie, że ich spojrzenie traktujące
zjawisko życia po śmierci jako coś marginalnego to
wynik ograniczonego kontaktu ze społeczeństwem,
zamknięcia się w kręgu podobnie myślących
współwyznawców. Nie twierdzę jednak, że wiem, jak
kształtuje się opinia większości chrześcijan na temat
życia po śmierci.
Druga grupa duchownych, która wyraziła swój
krytycyzm, wyłania się z konserwatywnych kół
Kościoła. Mam na myśli tych, którzy twierdzą, że
doświadczenia z pogranicza śmierci inspirowane są
przez moce szatańskie. Nie jestem ekspertem w
sprawach teologii. Moją wiedzę w tej dziedzinie
zawdzięczam lekturze dziel świętego Augustyna,
Tomasza z Akwinu i Jana Kalwina, którzy uważani są
za wielkich teologów i filozofów. Poprosiłem moich
przyjaciół, którzy są duchownymi i jako tacy znają
nauki Kościoła, aby ustosunkowali się do powyższych
zarzutów. Ich zdaniem wizje rzeczy nadprzyrodzonych
można traktować jako inspirowane przez Boga
wówczas, jeżeli pośród innych oznak wywierają one
pozytywny wpływ na daną osobę - przybliżają do
Boga i na przykład prowadzą do akceptacji nauk
Kościoła.

Jak wynika z relacji moich rozmówców, podobne
przeżycia wywarły taki właśnie wpływ na ich dalsze
życie. Inni duchowni, u których zasięgnąłem opinii,
byli zdania, że wizje tego rodzaju muszą potwierdzać
prawdy zawarte w Pismie Świętym. I w tej kwestii
otrzymałem potwierdzenie ze strony badanych.

Ze swojej strony muszę wyznać, że zaniepokoiłem się
faktem, iż posadzono mnie z diabłem do jednej ławki.
Moja wiara znaczy dla mnie wiele i, prawdę mówiąc,
nie wiem, w jaki sposób mam się bronić przed takimi
oskarżeniami.
Po rozmowie z pastorem metodystów, reprezentantem
konserwatywnych, fundamentalistycznych tendencji w
Kościele, poczułem pewną ulgę, kiedy przyznał mi się,
że on sam był pomówiony przez owych duchownych o
pakt z szatanem. Zdaje się, że w tym wielkim i
podzielonym świecie
169

zawsze znajdzie się ktoś, kto zakwestionuje czyjeś
intencje.
Mogę mieć tylko nadzieję, że jeśli jestem w błędzie,
prędzej czy później zostanę sprowadzony na właściwą
drogę.
W ramach tej dyskusji chciałbym jeszcze wspomnieć
o trzeciej grupie duchownych. Jej reprezentanci
powstrzymują się od komentarzy na temat
omawianego fenomenu, gdyż ich zdaniem przeżycia z
pogranicza śmierci są kwestią tylko i wyłącznie
medyczną, leżącą w kompetencji lekarza.

Zakładają oni, że przeżycia te mogą być jedynie
wynikiem halucynacji. Jednak fakty zaprzeczają
takiemu stanowisku.
Osoby, które doświadczyły własnej śmierci, odnoszą
to do swojego życia religijnego, a nie do zdrowia
fizycznego. Jest to kolejne odgrzewanie starego
konfliktu pomiędzy obiema profesjami. Wszystkie
zawody mają zazdrosnych, wiernych członków, którzy
będą bronić swojego terytorium. Przekroczenie
granicy uważane jest przez nich za powód do obrazy.

Z drugiej strony, wiele profesji może poszczycić się
przedstawicielami, którzy wykazują zainteresowanie
sprawami leżącymi poza ich specjalnością.
Uważam, że należy wystrzegać się upraszczania
złożonych problemów. Rozumiem, że przeszkodą jest
tutaj domniemana wyjątkowość pewnych zawodów.

Ale taka postawa powoduje tłamszenie intelektu i
prowadzi do zubożenia profesji samej w sobie.
Poza tym takie zachowanie tworzy podział między
zawodami i polami nauki, redukując tym samym
możliwość ich wzajemnego przenikania. Obawiam się,
że możemy się znaleźć w krytycznym punkcie, gdy
nagle odkryjemy, że jakieś nowe zagadnienie lub
zjawisko, nad którym pracujemy, spocznie na granicy
obszarów zainteresowania różnych profesji.

Tak więc, miałem do czynienia z duchowieństwem
nastawionym niechętnie do wszystkiego, co wiąże się
z medyczną analizą. Miałem również okazję spotkać
duszpasterzy moich pacjentów, którzy wykazywali
duże zrozumienie dla ich kondycji i prognodycznych.
Z drugiej strony,
170
znam wielu lekarzy unikających dyskusji na temat
przeżyć swoich pacjentów, które stanowią element ich
życia religijnego. Krótko mówiąc, dla niektórych ludzi
fenomen życia po śmierci umiejscowiony jest na
pograniczu dwóch światów, co stanowi źródło jego
niepopularności.

Na koniec chciałbym podziękować wszystkim
duchownym, którzy zachęcali mnie do dalszej pracy
nad tym fenomenem lub potwierdzali prawdziwość
moich spostrzeżeń. Byli oni świadomi, że mając na
uwadze moje ograniczenie, nie wyciągam żadnych
wniosków i nie próbuję forsować osobistego zdania na
ten temat, oraz że jestem otwarty na komentarze i
argumenty innych.

5
Przykłady z historii
Kilkanaście lat temu, kiedy zapytano mnie, czy znane
mi są jakieś historyczne przykłady omawianego przeze
mnie fenomenu, odpowiedziałem przecząco. Z czasem
jednak natrafiłem na pewne materiały dotyczące tego
tematu.
Pomyślałem, że warto byłoby zamieścić kilka
fragmentów ze zródeł literackich stanowiących
dorobek różnych kultur i wieków. To, co
zamieszczam, jest tylko małym wycinkiem
lektury zebranej przez lata.
Jednym z takich przykładów jest historia
ukamienowania apostoła Szczepana. W Dziejach
Apostolskich (7, 54-58) czytamy o łasce, którą został
on natchniony tuż przed śmiercią.
Gdy to usłyszeli, ich serca zawrzały gniewem i
zazgrzytali na niego zębami. A on pełen Ducha
Świętego, patrząc w niebo, ujrzal chwałę Bożą i
Jezusa, stojącego po prawicy Boga."
I rzekl: "Widzę niebiosa otwarte i Syna
Człowieczego stojącego po prawicy Boga". A oni
podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się
na niego wszyscy razem. Potem wyrzucili go poza
miasto i ukamienowali, a świadkowie złożyli swe
szaty u stóp młodzieńca zwanego Szawłem.

Czcigodny Beda, angielski mnich, który żył w latach
673-735, napisał Historię Kościoła Anglii w 731 roku.
Wśród zapisów Beda wspomina o historii Powrotu z
zaświatów, w której pomimo wielu zjawisk
charakterystycz-
172

nych dla tej epoki możemy odnaleźć przykład
interesującego nas fenomenu:
W tym czasie w Bretanii wydarzył się cud warty
odnotowania. Otóż pewien człowiek uważany za
zmarłego powrócił nagle do życia. Opowiadał o
rzeczach, które tam - ujrzał i które, pomyślałem, warto
pokrótce opisać. Osoba ta była głową rodziny i
prowadziła wraz ze wszystkimi domownikami
pobożne życie.
Rodzina zamieszkiwała miejsce nazywane
Northumbrians, znane również jako Cunningham.
Człowiek ten zachorował, a stan jego zdrowia stale się
pogarszał, aż przyszedł moment kryzysu i późną nocą
zmarł.
Jednak wczesnym rankiem powrócił do życia; uniósł
się na posłaniu ku wielkiemu zaskoczeniu tych, którzy
opłakiwali jego śmierć. Wszyscy uciekli, pełni
przerażenia. Pozostała tylko jego żona, która szczerze
go kochała. Trzęsła się i była pełna strachu. Mąż rzekł
do niej: "Nie bój się, ponieważ ja naprawdę
zmartwychwstałem i zostałem dopuszczony do
przebywania wśród żywych. Ale odtąd muszę
prowadzić się inaczej i przyjąć inny sposób życia."

Wkrótce potem porzucił wszystkie dobra ziemskie i
wstąpił do klasztoru w Melrosie, który leży w zakolu
rzekł Tweed w taki oto sposób człowiek ów opisywał
swoje przeżycie:
Moim przewodnikiem był urodziwy mężczyzna w
Iśniącej szacie.
Milcząc kroczyliśmy w kierunku, jak mi się
wydawało, północno-wschodnim. Posuwaliśmy się
naprzód, aż doszliśmy do brzegu głębokiej doliny o
niezmierzonych przestrzeniach. Wkrótce też zostałem
wyprowadzony z ciemności w obszar czystego
światła.
Kiedy podążaliśmy w jego głąb, zobaczyłem przed
sobą gigantyczny mur, który zdawał się nie mieć
końca. Nie spostrzegłem żadnej bramy, okna czy też
innego wejścia. Dziwiłem się wtedy, dlaczego
zmierzamy w kierunku tego muru, ale kiedy
zatrzymaliśmy się przed nim - nie wiem, w jaki sposób
- zostaliśmy przeniesieni na jego szczyt. Po drugiej
stronie rozciągała się przepiękna łąka. Światło
zalewające to miejsce wydawało się jaśniejsze od
światła dziennego,
173

a nawet od światła słonecznego w południe.
Przewodnik mój powiedział: "Teraz musisz
powrócić do swego ciała i żyć ponownie wśród
ludzi. Ale jeśli oddasz się życiu pobożnemu i
prostemu, wówczas po śmierci znajdziesz dom
pośród innych szczęśliwych duchów, które tutaj
widzisz. Za chwilę odejdę, a to wszystko pokazalem
ci, abyś poznał, jaka nagroda cię czeka."

Kiedy mi to powiedział, poczułem niechęć do
ponownego wejścia w moje ciało; byłem zachwycony
pięknem tego miejsca i istotarni, które tam spotkałem.
Ale nie ośmieliłem się zadawać pytań memu
przewodnikowi, a potem znów znalazłem się
pomiędzy żywymi.
Ów Boży człowiek nie chce rozmawiać o tych i
innych rzeczach, których był świadkiem, z ludźmi
obojętnymi i nie dbającymi o sprawy wieczne, ale
tylko z tymi, którzy dzielą bojaźń Bożą lub cieszą się
nadzieją wiecznej radości i przyjmą jego słowa jako
zachętę do wzrostu w świętości.

Powyższy fragment opisuje dobrze nam znane
elementy - zmiany dokonane w sposobie życia
wynikające z doświadczenia własnej śmierci,
obecność po tamtej stronie ducha-przewodnika oraz
późniejszą niechęć "zmartwychwstałego" do
zwierzania się tym, którzy te zwierzenia lekceważą.
W kolekcji literatury celtyckiej: Celtycki zbiór,
tłumaczonej przez Keneth H. Jackson, zawarte zostały
dwie nader interesujące historie napisane przez nie
znanych irlandzkich autorów (IX-X wiek).

Mali chłopcy, którzy poszli do nieba Donnan, syn
Liatha, jeden z uczniów Senana, wyszedł na brzeg,
chąc zebrać jadalne wodorosty. Towarzyszyli mu dwaj
mali chłopcy, którzy razem z nim się uczyli. Po jakimś
czasie fale morskie poniosły łódź i nie było sposobu,
żeby ją zawrócić. Chłopcy zginęli przy skale.
Następnego dnia morze wyrzuciło ich ciała na plażę.
Kiedy zjawili się rodzice, prosili, by życie zostało im
przywrócone. Senan rzekl wię do Donnana: "Powiedz
chłopcom, aby powstali i przemówili." i Donnan
zwrócił się do chłopców:
174
-
"Powstańcie i przemówcie do swoich rodziców, bo
Senan wam tak nakazuje." A wtedy oni podnieśli się
na rozkaz Senana i przemówili: "Nie powinniście
wywoływać nas z krainy, do której się udaliśmy".
"Czyż wolicie tam pozostać - rzekła ich matka -
aniżeli do nas wrócić?"
"Matko - odpowiedzieli - chociażbyś dała nam moc
nad tym całym światem, całą jego radość i piękno,
w porównaniu z miejscem, z którego
przychodzimy, czulibyśmy się tutaj jak w
więzieniu. Nie powstrzymuj nas, gdyż nadszedł czas
naszego powrotu. Bóg sprawi dla naszego dobra, że
nie będziesz za nami płakała." Tak więc rodzice
oddali im ich wolność i chłopcy poszli wraz z
Senanem do jego kaplicy, by przyjąć tam sakrament.
Następnie zostali zabrani do nieba, a ciała ich
pogrzebano przed kaplicą.
Ci dwaj byli pierwszymi, których pochowano na
wyspie Scattery.

Opowieść o duchach
Było kiedyś dwóch studentów, którzy razem się
uczyli, od wczesnego dzieciństwa złączeni mlecznym
braterstwem. Kiedyś w ten sposób rozmawiali:
"Jakaż to musi być smutna podróż, w którą udają
się nasi ukochani i przyjaciele, skoro nikt nigdy nie
wraca, aby opowiedzieć nam o tym innym świecie.
Umówmy się, że jeśli któryś z nas umrze pierwszy,
to po śmierci powróci z wiadomościami do
drugiego." "Niech tak się stanie." Powzięli więc
decyzję, że ten, który odejdzie pierwszy, da znać przed
końcem miesiąca.

I zdarzyło się, że wkrótce jeden z nich zmarł i został
pogrzebany przez drugiego. Potem młodzian
oczekiwał przyjaciela przed końcem miesiąca, ale ten
się nie zjawił. Zaczął wię go wzywać i błagać Trójcę
Świętą, aby pozwoliła duszy przyjść i porozmawiać. I
kiedy tak bił pokłony w swojej chacie, a była tam
belka nisko nad jego głową, uderzył w nią nagle i padł
martwy na podłogę. Opuściwszy swoje ciało, zobaczył
je leżące w dole, a nie sądząc, iż to jego własne,
pomyślał: "Niedobrze, że przyniesiono mi czyjeś
zwłoki do domu. Na pewno zrobili to wierni z
kościoła."Potem wybiegł z chaty. Jeden z księży
dzwonił właśnie na mszę. "To nie jest w porządku,
księże - rzekł chłopiec. - Dlaczego podrzuciliście mi
w domu martwe ciało?" Jednak ksiądz nie
odpowiedział. Chłopiec zwracał się do każdego, kogo
spotkał, ale nikt go nie słyszał. Zaczepiał też żniwiarzy
pracujących w polu. I tutaj nie zwracano na niego
uwagi. Wtedy ogarnęła
175
go wśiekłość. Wrócił do kościoła. W tym samym
czasie odnaleziono jego ciało i zaniesiono na
cmentarz. Kiedy chłopiec wszedł do świątyni,
zauważył swojego przyjaciela. "Dlaczego nie
dotrzymałeś obietnicy i nie przszedłeś, jak się
umówiliśmy?" - zapytał z wyrzutem. "Nie obwiniaj
mnie - odparł drugi. - Przychodziłem wiele razy.
Stawałem przy twoim łóżku, błagając, abyś mnie
usłyszał, ale na próżno. Zmysłowe ciało nie słyszy
szeptu lekkiej, eterycznej duszy". "Jednak teraz
rozmawiamy" - rzekł pierwszy. "Bo nie masz ciała i
jestes duszą. Chciałeś przecież, abyśmy się spotkali - i
tak się stało. Biada tym, którzy źle czynią, chwała
tym, którzy czynią dobrze. Idź i znajdź swoje ciało,
zanim złożą je w grobie.
Pójdziesz i będziesz żyl przez rok. Odmawiaj każdego
dnia Beati za moją duszę, gdyż Beati jest
najmocniejszą drabiną i łańcuchem mogącą
wyprowadzić człowieka nawet z piekła".

Dusza pierwszego młodzieńca pożegnała zmarłego
przyjaciela i odeszła. Potem, wydając okrzyk,
powróciła do ciała. A przed końcem roku poszła do
nieba. Bowiem modlitwa Beati jest najlepszą z
modlitw.
W tych dwóch opowiadaniach znajdziemy wszystkie
podstawowe elementy charakterystyczne dla przeżyć z
pogranicza śmierci. W obu mamy do czynienia z
"niechęcią do powrotu". W drugiej historii mowa jest
o uczuciu oddzielenia duszy od ciała. Bohater
spostrzega swoje ciało, ale nie rozpoznaje go jako
własnego (wiele osób również i o tym wspominało).
Obserwuje też zjawisko tak zwanego "jednostronnego
lustra" - pomimo że młodzieniec postrzega innych
ludzi, sam pozostaje nie zauważony. Ponadto, po
tamtej stronie zostaje przywitany i otoczony opieką
przez swojego przyjaciela.

Kolejny fragment zaczerpnąłem z książki
"Prymitywne kultury" autorstwa
dziewiętnastowiecznego antropologa, Edwarda
Burnetta Tylora. Tym razem jest to opowieść z
egzotycznej Polinezji.
Historia opowiedziana panu Shortland przez służącego
imieniem Te Wharewera. Zdarzyło się, że w samotni
zbudowanej blisko jeziora Rotorua zmarła ciotka
owego sługi. Osoba ta, pochodząca z plebsu,
176

żyła zdana wyłącznie na siebie w domu, którego drzwi
i okna były zawsze szczelnie zamknięte. Wkrótce po
jej śmierci, kiedy Te Wharewera wraz ze swoimi
towarzyszami przebywal blisko tego miejsca, nagle
ujrzał jakąś istotę stojącą na brzegu i machającą do
niego ręką. Istotą tą okazała się być jego ciotka, która
niespodziewanie powrócila do życia. Ponieważ
wyglądala na osłabioną, zmarzniętą i zagłodzoną,
natychmiast udzielono jej pomocy. Gdy odzyskała siły
opowiedziala swoją historię. Otóż, kiedy opuściła
ciało, duch jej został uniesiony w kierunku północnego
przylądka, wędrując do ujścia rzeki Reigna. Tam
zeszła w dół przepaści i znalazła się na piaszczystej
plaży.
Rozglądając się wokół spostrzegła w oddali
ogromnego ptaka, większego od człowieka, który
leciał w jej kierunku. Wystraszona, w pierwszej chwili
chciała ukryć się pośród zakamarków urwiska, ale
ponieważ dojrzała starego mężczyznę zbliżającego się
w małym kanoe, wybiegła mu naprzeciw. Kiedy
spotkali się na brzegu, zapytała go o miejsce
spoczynku swoich krewnych. Potem wspólnie
przepłynęli rzekę, a mężczyzna wskazał jej drogę.

Zdziwiła się bardzo, gdyż była to zwyczajna ścieżka,
taka sama, jaką chodziła za życia. Kraina ta - wraz z
drzewami, krzewami i roślinami - była jej znana. w
końcu odnalazła wieś, gdzie pośród zebranego tłumu
spotkała swojego ojca i wielu bliskich.
Przywitali ją serdecznie, śpiewając tradycyjną pieśń
dedykowaną tym, którzy byli długo nieobecni. Później
ojciec wypytywał ją o żyjących krewnych, a
szczególnie o jej dzieci. Zadecydował, że musi wrócić,
aby opiekować się jego wnukami i nie pozwolił
spożywać pokarmu, którym wszyscy się tam żywili.
Pomimo niechęci ze strony umarłych zabrał ją na
kanoe i przepłynęli rzekę. Na pożegnanie podarował
jej dwa ogromne, słodkie ziemniaki, które w tamtych
stronach są specjalnym przysmakiem dla żywych.
Gdy pokonywała ścianę przepaści, zaatakowały ją dwa
duchy nie narodzonych jeszcze dzieci. Uciekła im,
rzucając w napastników ziemniakami. Kiedy dotarła
na szczyt, uniosła się w powietrze i poleciała w
kierunku swego ciała. Powrót do życia kojarzy z
ciemnością, a wszystko, co jej się przytrafiło po tamtej
stronie, pamięta jak sen.
Dopiero gdy rozpoznała swoją chatę, nabrała
przekonania, iż rzeczywiście umarła, a potem
zmartwychwstała. Później nadszedł
177

poranek i słabe światło przebiło się przez szpary w
ścianach. Poczuła się na tyle silna, że otworzyła
zaryglowane drzwi i wyczołgała się na plażę. Tam
została znaleziona przez Te Wharewera i jego
przyjaciół, którzy wysłuchali jej opowieści. Uwierzyli
w to, co przeżyła, żałując, że nie mogli obejrzeć choć
jednego z tych wielkich słodkich ziemniaków, dowodu
jej bytności w Krainie Zmarłych.

Niestety, nie mogłem odnaleźć książki Tradycje i
zabobony Nowozelandczyków Edwarda Shortlanda, z
której Tylor zaczerpnął tą opowieść. Jednak pomimo
różnic kulturowych rzutujących na słownictwo i
symbolikę, a także pomimo zniekształceń wynikłych z
ustnego przekazu tej historii, można z łatwością
rozpoznać wiele charakterystycznych elementów
przeżycia z pogranicza śmierci. Kobieta, która
"umarła", opuściła swoje ciało, przekroczyła rzekę,
spotkała swych bliskich, a w końcu została odesłana,
aby opiekować się dziećmi.

O rzeczywistość tamtego świata otarł się także
angielski pisarz Tomas De Quincey (1785-1859). W
Wyznaniach angielskiego palacza opium opisuje on
swoje problemy związane z uzależnieniem od
narkotyku. W jego czasach nałóg ten był udziałem
wielu ludzi, gdyż wytwarzanie narkotyku było
zalegalizowane a samo opium łatwo dostępne. W
swoich wspomnieniach opisuje przeżycia bliskiej
osoby, w której później rozpoznano matkę pisarza. W
pierwszym wydaniu książki (1821 r.) czytamy:

Owa historia została mi opowiedziana przez jednego z
członków mojej rodziny. Osoba ta, będąc dzieckiem,
wpadła do rzeki i w krytycznej chwili, znajdując się u
progu śmierci, w jednym mgnieniu ujrzała całe swoje
życie - aż do ostatniego szczegółu. Wizja ta była jakby
obrazem oglądanym w lustrze. Przez ten moment
mogła ocenić wszystkie swoje uczynki.

W dziele Suspiria De Profundis De Quincey
kontynuuje ten temat, zmagając się ze sceptycyzmem
swoich czytelników.
178

Ta kobieta żyje do dzisiaj i mogę powiedzieć, że nigdy
nie zgrzeszyła brakiem prawdomównosci. Wręcz
przeciwnie, była przesadnie skromna i w niczym sobie
nie pobłażała. Kiedy opowiadała mi całe to zdarzenie,
była już w podeszłym wieku, a jej religijność
graniczyła z ascetyzmem. Jak wiem, kiedy miała
dziewięć lat, bawiąc się przy brzegu strumienia,
wpadła do wody w najgłębszym miejscu.
Uratowana została przez przejeżdżającego opodal
gospodarza. Czas, przez który była pod wodą na
zawsze pozostanie tajemnicą. Człowiek ów spostrzegł
jej ciało pływające po powierzchni, zdążył więc ją
wyłowić, kiedy już dokładnie przyjrzała się tajemnicy
swej śmierci, ale zanim nieodwracalnie stała się jej
ofiarą. Jak sama mówi, w pewnej chwili poczuła
uderzający ją podmuch, a fosforyczny blask rozjaśnił
jej oczy. Wtedy to wszechobecny teatr otworzył przed
nią swe podwoje. Przez ułamek sekundy, jak
mrugnięcie oka, każdy akt czy intencja jej przeszłego
życia zostały nagle odtworzone. I to nie jako
następujące po sobie sekwencje, ale jako jednolita
całość.

Wspomniane światło zajaśniało nad całym jej życiem,
sięgając aż do niemowlęctwa. Było tym samym
światłem, które poraziło apostoła Pawla w drodze do
Damaszku. Paweł został nim chwilowo oślepiony, zaś
ona - obdarzona wizją, podczas której stała się
wszechobecna.
Wielu krytyków potraktowało tą historię bardzo
sceptycznie.
Jednak poza tym przypadkiem istnieje wiele innych,
które łączy ta sama treść i które opowiadane są przez
nie znających się nawzajem ludzi. Prawdziwym
fenomenem nie jest tu bynajmniej mechanizm owego
objawienia, który można potraktować jako wtórny, ale
leżący głębiej sens - zmartwychwstanie samo w sobie;
możliwość, o której często zapominamy. Życie
zarzuciło nad tym doświadczeniem nieprzejrzysty jak
zapomnienie całun.

Jednak na cichą komendę ów całun może zostać
uniesiony i całe bogactwo tego teatru ujawnia się
wtedy w pełnej okazałości.
Warto podkreślić, że już w przeszłości członkowie
Kościoła Jezusa Chrystusa Świętycy Dnia Ostatniego
(mormoni) byli zaznajomieni z tematem przeżyć z
pogranicza śmierci, przekazując swoją wiedzę z
pokolenia na pokolenie.
Interesujące wydaje się także to, iż swoją śmierć
przeżył
179

również znany psychiatra - Carl Gustaw lung.
Przypadek swój opisał w książce "Wspomnienia, sny i
refleksje", w rozdziale "Wizje".
Fascynującą książkę "Dzieci Sancheza", opartą na
studium życia meksykańskiej rodziny, napisał
współczesny antropolog, Oscar Lewis. Jeden z
członków tej rodziny opowiada swoje przeżycia z
pogranicza śmierci.
Podobne przykłady utrwalone w literaturze
moglibyśmy mnożyć niemal w nieskończoność.
Podam jeszcze tylko dwa z nich: Ernest Hemingway w
"Pożegnaniu z bronią" opisuje moment opuszczenia
ciała wynikający z bliskości nadchodzącej śmierci.
Niektórzy krytycy twierdzą, iż wspomniana nowela
ma charakter autobiograficzny. Natomiast w dziele
Lwa Tołstoja "Śmierć Iwana llicza" mamy opis
ciemnej, przypominającej jaskinię przestrzeni, potem
projekcję przeszłego życia i w końcu pojawienie się
jaskrawego światła.

Jak już wspomniałem, jest to tylko kilka przykładów
z tych, które są ogólnie dostępne. Wynika z tego jasno,
że ów "nowy" fenomen towarzyszy nam od
niepamiętnych czasów.

6
Więcej pytań
Odkąd opublikowałem "Życie po życiu", otrzymałem
ogromną liczbę listów z pytaniami od czytelników,
moich kolegów lekarzy, studentów i innych
zainteresowanych osób. Wydaje mi się, że wiele z nich
porusza problemy, o których nie mówiłem do tej pory.
W tym rozdziale chciałbym na nie odpowiedzieć.
Czy publiczne omawianie szczegołów przeżyć
pośmiertnych nie wywrze negatywnego wpływu na
przyszłe badania tego fenomenu?
Rodzi to przede wszystkim obawę, czy badany przez
nas przypadek nie jest zdeterminowany wynikami
poprzednich badań oraz czy osoby pragnące zwrócić
na siebie uwagę lub osiągnąć inne korzyści nie będą
fałszowaly swoich zeznań. Konieczne jest ciągłe
oddzielanie ziarna od plew.

Tylko w ten sposób praca doktor Kiibler-Ross, moja
i innych może doprowadzić do tego, iż zjawiska te
staną się przedmiotem normalnych, regularnych badań
naukowych.
Innym wyjściem może być utrzymanie szczegółów
tego fenomenu pod osłoną tajemnicy zawodowej, ale
uważam, że takie rozwiązanie budzi wiele obiekcji i
niejasności. Przez lata zadawano mi pytanie: Jeśli
rzeczy te są tak powszechne,
181

to dlaczego tak mało pisano na ten temat? Dzisiaj
ludzie dodają inne pytanie: Odkąd tyle napisano o tym
zjawisku, czy nie jest dziwnym fakt , że tak wiele
ludzi przeżywa własną śmierć?

"Dlaczego nie podajesz nazwisk osób, z którymi
przeprowadzasz wywiad? Czy ujawnienie ich nie
przyczyniłoby się do zwiększenia wiarygodności tego,
o czym piszesz?
Jest to jedna z moich zasad, którą stosuję w pracy.
Złożyło się na to kilka przyczyn. Ludzie przychodzą
do mnie i opowiadają o swoim życiu, ale pod
warunkiem, że nie ujawnię ich nazwiska. Jeśli chcę
kontynuować zbieranie tego materiału, muszę
współpracować z nimi tak, jak sobie tego życzą.
Oczywiście, mógłbym napisać moją książkę w sposob
prowokacyjny, załączając zdjęcia, nazwiska i adresy
rozmówców, jak to się robi w gazetach - jednak nie
sądzę, abym dzięki temu zwiększył wiarygodność tej
pracy, patrząc, rzecz jasna, z perspektywy czysto
naukowej.
Tym, co przyczynia się do prawdziwości moich badań
jest fakt, iż różni ludzie doświadczają dokładnie tego
samego. Zawsze unikałem wyciągania wniosków;
obiecywałem jedynie, że ci wszyscy, którzy są
pozytywnie nastawieni do zjawiska doświadczeń
pośmiertnych, będą mogli znaleźć w "Życiu po
życiu" bogaty materiał zestawiający różne elementy i
stany charakterystyczne dla tego rodzaju przeżyć.

Czy cała ta koncepcja życia po śmierci nie jest po
prostu pobożnym życzeniem?
Niektorzy mogą uważać, że jeśli większość z nas
życzy sobie życia po śmierci, to każdy dowód
zaprezentowany na ten temat powinien być traktowany
z dużą dozą podejrzliwości. Jestem w stanie wykazać,
iż założenie to można także odwrócić. Fakt, że jest
coś, czego większość z nas
182

pragnie, nie wyklucza, że zdarza się to naprawdę.
William James tak wyraził się na ten temat:
"Podobnie jak w kwestiach religijnych, gdzie Bóg
nie podlega dowodom za)) lub przeciw)), tak i
postawa wierzącego nie jest mniej racjonalna od
postawy niewierzącego."

Czy zainteresowanie przeżyciami z pogranicza śmierci
nie jest po prostu dziwactwem?
Wątpię w to. Zainteresowanie naturą i znaczeniem
śmierci zawsze towarzyszyło zachodniej myśli
filozoficznej. Prawie wszyscy wielcy filozofowie
traktowali tą sprawę poważnie, a dla kilku z nich stała
się centralnym tematem ich dzieł i systemów
filozoficznych.
Ponadto, gwałtowny rozwój technologii
rekonwalescencyjnej gwarantuje, iż fenomen powrotu
ze stanu śmierci będzie stawał się coraz bardziej
powszechny.
Obecnie wielu lekarzy słyszy od swoich nieuleczalnie
i chorych pacjentów pytania w rodzaju - czy nikt nie
może mi powiedziec, jak wygląda śmierc? Bez
względu na to, czy ktoś odnosi się do przeżyć z
pogranicza śmierci jak do inicjacji niesmiertelności,
czy też jak do rezultatu działania pewnych
psychologicznych mechanizmów, lekarz zawsze
będzie w stanie rzucić na ten problem nieco światła.

Czy ludzie, z którymi rozmawiałeś o ich przeżyciach,
mieli jakieś związki z okultyzmem?
Rozmawialem mniej więcej z trzystu osobami, które
doświadczyły tego fenomenu. W tak licznej grupie
nietrudno znaleźć tych kilku, którzy interesowaliby się
reinkarnacją, astrologią, okultyzmem czy
spirytyzmem. Dlatego nie byłem zaskoczony, że
wśród moich rozmówców znalazło się sześć lub
siedem takich osób.
Prawie żadna z nich nie miała zbyt wielu niezwykłych
183

i tajemniczych przeżyć. Poza tym, większość
badanych nie wykazywała tendencji do częstego
przeżywania stanów nadzwyczajnych. Nie odznaczały
się większym niż przeciętne zainteresowaniem
sprawami okultyzmu.

Czy wśród twoich rozmówców byli ateiści?
Każdy z moich rozmówców wyrósł w tradycji judeo-
-chrześcijańskiej.
W tym kontekście słowo "ateista" ma poniekąd
formę osądu. Zakłada interpretację czyjejś
osobowości, uczuć, wiary. Ateizm może być w
niektórych przypadkach maską, pod którą kryją się
przeróżne uczucia, czasami nawet głęboko religijne.

Myślę, że niemożliwe jest określenie stopnia
zaangażowania religijnego u badanych, z którymi
przeprowadzałem wywiady.
W swojej pracy spotkałem osoby twierdzące, iż zanim
przeżyły własną śmierć, religia była im obojętna, a
dopiero po tym fakcie ich podejście uległo zmianie.

Jaka była przeciętna wieku badanych przez ciebie
osob?
Rozmawiałem z kilkunastoma dorosłymi, którzy
opowiadali mi o przeżyciach ze swojego dzieciństwa.
Jeden z nich doświadczył własnej śmierci zaledwie w
wieku trzech lat. Ale jeśli chodzi o same dzieci, to
właściwie rozmawiałem tylko z jednym, i to za sprawą
przypadku, który zdarzył się podczas mojej praktyki w
klinice pediatrycznej.
Najstarsza badana przeze mnie osoba miala około
siedemdziesięciu pięciu lat. Opowiedziała mi o
przeżyciu sprzed dwóch miesięcy.
Wydaje się, że wiek nie ma tu najmniejszego
znaczenia.
Oczywiście myśli, które w takich chwilach towarzyszą
dziecku, różnią się od myśli dorosłego. Każdy z nich
wyraża swoje uczucia inaczej.
184

Czy w efekcie tego wszystkiego nie gloryfikujemy
zjawiska śmierci?
Nie, absolutnie. Myślę, że każdy z nas zdaje sobie
sprawę z fatalnych skutków śmierci. Śmierć rozdziela
ukochane osoby i przyprawia o cierpienie tych, którzy
zbliżają się do jej bram. Wielu umiera przedwcześnie,
bez szansy na spełnienie swojego życia.

Umarłem, zostałem odratowany i nic nie pamiętam.
Czy coś jest ze mną nie w porządku?
Podobną obawę wyraziło wiele osób i dlatego
chciałbym omówić problem nieco szerzej. Jak
podkreślałem w swojej pierwszej książce "Życie po
życiu", nie wszyscy, którzy przeszli przez śmierć
kliniczną, cokolwiek z tego zapamiętali.
Rozmawiałem też z osobami, które nie zapamiętały
zgoła niczego.
Nie potrafię stwierdzić, jaka różnica istnieje pomiędzy
tymi dwiema grupami - w ich religijnych postawach,
osobowościach, okolicznościach lub przyczynie
"śmierci".
Ktoś może się zastanawiać, czy za tym wszystkim nie
kryje się nasza podświadomość, która wymazuje to
przeżycie z pamięci.
Nie chciałbym, aby którykolwiek z moich czytelników
traktował wymienione wcześniej elementy przeżyć z
pogranicza śmierci jako spreparowane przeze mnie.
Mamy tu do czynienia z szerokim wachlarzem
doświadczeń, w których znajdujemy tylko jeden lub
dwa z tych elementów, ale zdarza się też, że występują
wszystkie razem. Zdaję sobie sprawę, że liczba tych
elementów z czasem może ulec rozszerzeniu czy
zmodyfikowaniu. Takie zestawienie jest jedynie
modelem teoretycznym, któremu daleko do idealnej
formuły.

Mówisz, że nie każdy, kto przeżywa śmierc kliniczną,
185

doświadcza opisywanego przez ciebie fenomenu. Jak
to przedstawia się' procentowo?
Rodzaj przeprowadzonych przeze mnie badań nie
stwarza podstawy do oszacowania tego w procentach.
Przede wszystkim dlatego, że uwzględniałem jedynie
tych, którzy przeżyli swoją śmierć i mieli na jej temat
coś do powiedzenia.
Zgodnie z naturą tego rodzaju pracy koncentrowałem
się na osobach, które mogły wnieść coś nowego, a
pomijałem te, które wskutek amnezji nie mogły
spełnić tego warunku.
Często zadawano mi pytanie dotyczące
indywidualnych elementów omawianego przeżycia.
Ludzie chcą na przykład wiedzieć, jaki procent moich
rozmówców przeszedł przez tunel lub widział
świetlistą postać, itd.

Nigdy nie obliczałem tego w procentach. Po pierwsze,
nigdy nie możesz być pewien, że jakiś element nie
wystęuje w relacji badanego tylko dlatego, że ten o
nim nie wspomniał. Mógł zapomnieć lub z jakiejś
przyczyny pominął fakt jego zaistnienia.
Po drugie, nie chciałem silić się na magię
pseudonaukowych wyliczeń.

Oczywiście, mógłbym wypełnić moją książkę
schematami i tabelkami ilustrującymi wyniki badań w
krzywych i procentach. Ale praca jakiej się podjąłem,
wymykała się laboratoryjnym rygorom, ponieważ nie
została przeprowadzona w warunkach pełnej kontroli.
W tej sytuacji wszelkie schematy i tabelki stanowiłyby
wartość pseudonaukową.
Jedynym sposobem, aby satysfakcjonująco, z
naukowego punktu widzenia, odpowiedzieć na tego
typu pytania, mogłoby być przeprowadzenie
eksperymentu, którego model zaprezentowałem na
końcu tej książki. Na przykład kolejne 250
przypadków udanej próby reanimacji w danym
szpitalu powinno podlegać badaniu w ściśle
określonych warunkach, w celu przetestowania danej
hipotezy.
Pomimo braku statystycznych ustaleń mam jednak
wrażenie, że większość przypadków zbliżonych do
tych, z jakimi spotkałem się osobiście, ma miejsce
podzas działań reani-
186

macyjnych. Uważam, że każdy naukowiec, który
rzetelnie potraktuje tego rodzaju badania, znajdzie tu
obszerny i zajmujący materiał.
Czy badałeś któregokolwiek ze swoich rozmówców
metodą hipnozy?
Kiedyś nawet poważnie myślałem, że jeśli znalazłbym
chętnego do poddania się hipnozie, mógłbym to
wykorzystać w swoich badaniach. Poczyniłem
wówczas pewne kroki, aby nawiązać współpracę z
doświadczonym hipnotyzerem.

We wstępnych rozmowach doszliśmy jednak do
wniosku, że próba cofnięcia czyjejś świadomości do
momentu śmierci klinicznej mogłaby się fatalnie
zakończyć. Podświadomość przyjmuje sugestie
hipnotyczne bardzo dosłownie. Ponadto sugestie takie
mogłyby wywołać niepożądane reakcje organizmu. Na
przykład na skutek zasugerowania danej osobie, że do
jej ciała został przyłożony gorący przedmiot, mogą
wystąpić u niej autentyczne objawy poparzenia.

Mając to na względzie, uznaliśmy, iż wskutek hipnozy
badana osoba mogłaby dosłownie przejść przez
fizyczne doznania śmierci. Tak więc, nigdy nie
przeprowadziliśmy podobnego eksperymentu.
Ostatnio słyszałem o przypadku, kiedy pacjent cofnął
się w czasie do momentu, w którym miał zawał serca i
zawał ten powtórzył się w rzeczywistości.
Nie trzeba tu chyba dodawać, że tego rodzaju
doświadczenia powinno się zarzucić.

Czy nieuleczalnie chory pacjent nie powinien wiedzieć
o czekających go przeżyciach?
Kilku lekarzy prosiło mnie, abym porozmawiał na ten
temat z ich pacjentami, ale nigdy do końca nie byłem
przekonany o słuszności takiego rozwiązania. A to ze
względu na złożoność całej sytuacji. Ktoś mógłby
argumentować, iż tego typu wiedza może zakłócić
teologiczną
187

podstawę wiary chorego dotyczącą jego egzystencji po
śmierci. Znaczy to, że w takich przypadkach raczej nie
powinno się ingerować w osobisty stosunek pacjenta
do życia pozagrobowego. .
Z drugiej strony, z pewnością znaleźliby się tacy,
którym wręcz należałoby o tym mówic. Bo jeśli
przeżycia z pogranicza śmierci nie są prawdziwe i
życie pozagrobowe nie istnieje, to trudno... Ale jeśli to
wszystko jest prawdą, lepiej by było aby ludzie ci
zostali przygotowani na to, co ich czeka. Tybetańska
księga umarłych została napisana właśnie w tym celu.
Jej treść odczytywano umierającemu i później
umarłemu, aby umożliwić mu orientację w nowym
świecie.
Myślę, że rozwiązanie tego problemu zależy od
właściwej oceny sytuacji. Lekarze w oparciu o własny
sąd mogliby mówić pacjentom o przeżyciach
towarzyszących śmierci lub fakt ten przemilczać.
W każdym bądź razie dzisiaj, kiedy wiedza na temat
życia po śmierci staje się coraz bardziej powszechna,
pytanie to należy traktować jako czysto akademickie.
Korzystając z okazji, chciałbym też wspomnieć o
pewnej propozycji wysuniętej przez znajomego
pediatrę, który na co dzień ma do czynienia z
przypadkami nieuleczalnie chorych osób.

Otóż sugeruje on, aby ludzie, którzy przeżyli własną
śmierć, i dzielili się swoim doświadczeniem z tego
rodzaju pacjentami.
W jaki sposób powinno się zareagować, jeśli znajomy
lub pacjent spontanicznie opowie nam o takich
przeżyciach?
Pytanie to dotyczy mnie osobiście. Ciekawe, że nigdy
nie rozmawiałem na temat tego fenomenu z chorymi,
którym niosłem pomoc w ramach mojej profesji.
Jakkolwiek podczas studiów medycznych miałem do
czynienia z dwoma pacjentami, którzy nagle
opowiedzieli mi o swoich przeżyciach z pogranicza
śmierci. W obu tych przypadkach przeżycia te miały
miejsce kilka miesięcy wcześniej i chorzy
188

opowiedzieli mi o nich sami. Po prostu, temat ten
wypłynął w trakcie zwyklej rozmowy, jaka odbywa się
pomiędzy lekarzem i jego podopiecznym.
Przyczyną, dla której lekarze nie zwracają zbytniej
uwagi na tego typu relacje jest fakt, iż po prostu ich
nie słuchają lub puszczają w niepamięć.
Jednym ze wspomnianych wyżej pacjentów był
starszy mężczyzna z chorobą skóry, drugim

dwunastoletni chłopiec z zakłóceniami pracy
gruczołów wydzielania wewnętrznego. Żaden z nich
nie przypuszczał, że pracuję nad tym fenomenem.
Spontaniczność ich wypowiedzi dosłownie mnie
sparaliżowala i w rezultacie zakończyłem rozmowę
lakonicznym stwierdzeniem: "to interesujące".

Chyba poczułem wtedy, iż moja rola ogranicza się
jedynie do niesienia im konkretnej pomocy w
chorobie. Klinika nie była najlepszym miejscem do
poruszania tego tematu. Nie zdradziłem się też że
swoją wiedzą w tej materii.
Kiedy spoglądam wstecz, żałuję, że nie wyszedłem im
naprzeciw. Niewykluczone, że byłaby to pomoc
najlepsza ze wszystkich możliwych.
Zgodnie z moim obecnym rozeznaniem,
najwłaściwszą reakcją na spontaniczną wypowiedź
dotyczącą przeżyć z pogranicza śmierci jest
stwierdzenie: "Takie rzeczy się zdarzają i wiele osób
o tym opowiada". Z naukowego i medycznego
punktu widzenia nie jesteśmy w stanie powiedzieć,
czego są wyrazem, ale zdają sobie sprawę, że mają dla
ciebie wielkie znaczenie. Szukaj pomocy w tej materii,
czytając książki religijne lub kontaktując się z tymi,
którzy stanęli na progu swej śmierci bądź też badają to
zjawisko"

Czy wiedza o tych przeżyciach ma wpływ na leczenie
umierającego pacjenta?
Jest to złożony problem. Wydaje mi się, że osoba
reanimująca powinna być bardzo ostrożna w tym, co
mówi
189

- nawet kiedy wiadomo, iż próba ratowania chorego
jest już daremna. Wielu lekarzy zostało zaskoczonych
faktem, że odzyskawszy świadomość, pacjent cytował
ich wypowiedzi. Znałem kiedyś pewnego lekarza,
który w swojej praktyce zajmował się przede
wszystkim nieuleczalnie chorymi i który zetknął się z
wieloma przypadkami śmierci klinicznej. O zjawisku
życia po śmierci słyszał na długo przed publikacją
mojej książki.
Mial w zwyczaju mówić do pacjenta jeszcze przez
chwilą po jego zgonie. Co interesujące - wierzył, że
wspomniane przeżycia powstają wskutek procesów
psychologicznych zachodzących w mózgu po ustaniu
akcji serca.

Jakie zastosowanie mają studia nad problemem życia
po i śmierci w związku z etycznym aspektem
sztucznego podtrzymywania życia nawet wówczas,
gdy praca mózgu nieodwracalnie ustała?

W przyszłości znaczenie tych badań może wywrzeć
duży wpływ na podobne przypadki, jednak obecnie,
kiedy znajdują się one w stadium elementarnym,
trudno wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Nawet jeśli
rzeczywistość tego fenomenu zostanie zatwierdzona
jako fakt naukowy, dylematy etyczne pozostaną nadal
nie rozwiązane.

Jestem członkiem ekipy ratunkowej i od czasu do
czasu zdarza mi się ratować osoby będące w stanie
śmierci klinicznej. Czuję się zakłopotany, gdy słyszę
od nich słowa wyrzutu, że przerwano im wspaniałe
doznania. W jaki sposób powinienem na to reagować?
Słyszałem od lekarzy o podobnych reakcjach
pacjentów.
Z mojego doświadczenia wynika, że jest to tylko
chwilowa postawa. W miarę upływu czasu pacjenci
odnajdują się w nowej sytuacji i zmieniają zdanie.
Większość z nich wyraża nawet wdzięczność, że dano
im nową szansę.
190

Niektórzy z twoich rozmówców twierdzili, że
zdolność kochania innych i zdobywania wiedzy stały
się głównymi celami w ich życiu. Czy mogłbyś bliżej
określić ten rodzaj miłości i wiedzy, o której oni
mowią?

"Miłość" i "wiedza" są w języku angielskim bardzo
nieprecyzyjnymi określeniami. Greckie philos, eros i
agape, pomimo że reprezentują różne koncepcje,
tłumaczy się na język angielski, używając tylko
jednego wyrazenia -"miłość". Z rozmów z osobami,
które przeżyły własną śmierć wnioskują, że miały one
na myśli słowo agape, które określa spontaniczną,
bezwarunkową i przebaczającą formę miłości.

Podobnie słowa episteme i techne mają w języku
angielskim tylko jeden odpowiednik -"wiedza".
Słowa te moglibyśmy użyć przy omawianiu zagadnień
z dziedziny technologii lub techniki, podczas gdy
episteme odnosi się do teoretycznego rodzaju wiedzy.
Miałem wrażenie, że moim rozmówcom chodziło o to
drugie znaczenie. Nikt przecież nie powrócil stamtąd z
namiętnym pragnieniem nauki jazdy na rowerze.

Ostatnio prosiłem badanych, aby wytłumaczyli mi, tak
jak potrafią znaczenie owej "miłości" i "wiedzy".
Jednym z nich był czterdziestoletni mężczyzna, który
uległ wypadkowi samochodowemu. Został zabrany do
szpitala i choć oceniono jego stan jako beznadziejny,
zastosowano wszelkie możliwe zabiegi reanimacyjne.
Miesiąc później mężczyzna ten powiedział:

pytano mnie o miłość, czy nauczyłem się kochać.
Wtedy rozumiałem wszystko doskonale, ale teraz
trudno mi to wytłumaczyć.
Owa istota chciała, abym dokładnie wiedział, o jaki
rodzaj miłości jej chodzi. Na pewno nie miała na myśli
działania na szkodę innych, ale to, czy potrafię kochać
nawet wtedy, gdy znam ludzi bardzo dobrze, nie
wyłączając ich upadków i słabości.

Wspomniano o wiedzy, którą posiadłem. Jakiej
wiedzy? Trudno mi to wytłumaczyć. Chodziło o tę
dotyczącą elementarnych rzeczy,
191

przyczyn ich istnienia, podstawowych zasad
wszechświata. Powiedziano mi, że znajomość tych
spraw jest tam ważna...

Następne fragmenty pochodzą z wywiadu, który
przeprowadziłem z trzydziestoletnią gospodynią
domową cierpiącą na skutek pooperacyjnych
komplikacji wynikłych z ataku serca.
Pokazał mi wszystko, co zrobiłam w swoim życiu i
wówczas zapytał czy jestem tym usatysfakcjonowana.
Był zainteresowany miłością. Miał na myśli taki jej
rodzaj, który sprawia, że chcemy wiedzieć, czy nasz
sąsiad jest syty i ubrany, a gdy znajduje się w
potrzebie - chcemy mu pomóc.
Jeśli chodzi o wiedzę, to miałam wrażenie, że
interesowała go pewna jej odmiana, wiedza o duszy...
o mądrości.

Jak widać, w wypowiedziach tych szczególnie
podkreśla się znaczenie miłości jako głównego sensu
istnienia. Jeśli świetlista istota wspomina o wiedzy, to
jakby przypadkowo i marginalnie. Choć zaznacza, iż
proces uczenia się nie ustają wraz ze śmiercią, lecz
będzie kontynuowany na tamtym świecie.

Dyskusja na podobne tematy jest utrudniona,
ponieważ doświadczenia pacjentów wymykają się
zdolności opisowej języka. Słowa dotykają jedynie
powierzchni.
Istnieje jeszcze jedno greckie słowo - sophia, które
również wyraża wiedzę. W dokładnym tłumaczeniu
oznacza ono "mądrość". Sophia i "mądrość"
stanowią faktyczny i etyczny wymiar wiedzy. Mądry
człowiek nie tylko posiada wiedzę, ale jest zdolny
zastosować ją w praktyce zgodnie z zasadami
moralności.

Czy ludzie doświadczają tych samych zjawisk, o
których piszesz, nie będąc w stanie śmierci klinicznej?
Owszem. Sporo osób opowiadało mi o opuszczaniu
przez nich swojego ciała, choć nie były w stanie
śmierci klinicznej,
192

chore czy w niebezpieczeństwie. Nie dążyły też do
tego poprzez medytację. Każda z nich została
zaskoczona tym zjawiskiem.
Przeżycia z pogranicza śmierci mają wiele wspólnego
z wizjami i stanami mistycznymi opisywanymi w
przeszłości przez wielkich wizjonerów. Nie mam
wątpliwości, że można byłoby mnożyć przykłady,
które by to potwierdziły. Nigdy tak naprawdę się tym
nie interesowałem, a to dlatego, że moje badania nad
fenomenem życia po śmierci dostarczały mi tak
bogatego materiału, iż nie miałem czasu na nic
innego.

Jeśli ktoś zapytałby, na jakiej podstawie wnioskuję, że
występuje takie podobieństwo, to mógłbym wymienić
kilka z możliwych założeń. Przypuśćmy na przykład,
że życie po śmierci istnieje. Jeśli tak, to musimy mieć
do czynienia z pewnym mechanizmem fizycznym lub
duchowym, który wyzwala w momencie zgonu naszą
psyche, duszę (obojętnie, jak to nazwiesz) z klatki
naszego ciała. Czasami jednak mechanizm ten
zawodzi. Dzieje się to na tej samej zasadzie, jak w
przypadku naszych organów, które ulegają chorobom
i degeneracji. Przyczyną takiego rozregulowania mogą
być przeróżne sytuacje, włącznie ze stresem. Zatem
możliwe jest uruchomienie mechanizmu
wyzwalającego naszą duszę w momencie
nieoczekiwanym, nieodpowiednim. Uważam, że
osoby, które faktycznie nie zetknęły się ze śmiercią,
mogą przeżyć stan zbliżony do tego, jaki jest udziałem
klinicznie "zmarłych".

Powiedziałeś, że stany mistyczne i wizje przypominają
przeżycia z pogranicza śmierci. O jakich
podobieństwach mówisz?

Wielu ludzi kojarzy "mistycyzm" tylko z jego
orientalną formą, a przecież zachodnia tradycja może
pochwalić się takimi mistykami, jak św. Augustyn,
św. Franciszek, św. Teresa z Avila, Mistrz Eckhardt.
193

W swoim znanym dziele "Różnorodność przeżyć
religijnych", William James podaje następującą
charakterystykę mistycznej wizji:

1.Niewysłowioność - klasyfikuję ten stan umysłu jako
mistyczny i w konsekwencji negatywny. Dana osoba
wyklucza możliwość opisu, nie mogąc wyrazić tego w
słowach.

2. Intelektualizm - stany mistyczne jawią się tym,
którzy ich doświadczają, również jako stany
intelektualne. Jest to zdolność wejrzenia w jądro
prawdy, możliwa przy użyciu dyskursywnego
intelektu.
Te dwie charakterystyki określają każdy stan zwany
mistycznym.
Dwie dalsze jakości są z reguły mniej widoczne, ale
również występują, Oto one:

3. Krótkotrwałość - stany mistyczne są z reguły
krótkotrwałe.
Poza nielicznymi wyjątkami występują u danej osoby
nie dłużej niż od 30 rninut do dwóch godzin. Powyżej
tego czasu stan uniesienia przenika się z realnością.

4. Pasywność - pomimo iż wejście w stan mistyczny
może być ułatwione przez działanie badanej osoby,
takie jak koncentracja, ćwiczenia fizyczne i inne
opisane w przewodnikach mistycznych, to jednak tego
rodzaju uniesienie charakteryzuje się dużą biernością.
Kiedy już raz świadomość została zestrojona z
nadświadomością, mistyk odczuwa, że odebrano mu
jego własną wolę i jest zależny od sił nadnaturalnych.
Owa bierność jest charakterystyczna także dla innych
fenomenów - prorokowania, nawiedzonego pisania
czy transu medialnego. Z tą różnicą, że powyższe
stany nie kształtują życia wewnętrznego danej osoby,
a po prostu zakłócają jej spokój. Natomiast stany
mistyczne wywierają znaczny i pozytywny wpływ na
psychikę mistyka. Jego osobowość jest kształtowana
również pomiędzy objawieniami.

Zdecydowane sklasyfikowanie stanów mistycznych
należy do
194

bardzo trudnych zadań, gdyż występują one w różnym
natężeniu i wzajemnie się przenikają.
Inni naukowcy posunęli się dalej w charakterystyce
tego stanu, wskazując na występowanie odmiennego
poczucia czasu i przestrzeni, jak również efektu
integracji wizji z osobowością, a zatem życiem danej
osoby.
Wszystkie powyższe kryteria w taki czy inny sposób
odnoszą się do zjawiska z pogranicza śmierci.
Jakkolwiek jest jeszcze więcej rodzajów owych
przeżyć, których odpowiedników nie znajdziemy w
opisie stanów mistycznych.

Czy ludzie tracą poczucie czasu podczas tego
doświadczenia?
To bardzo powszechne zjawisko, że w wypadku
"śmierci" czas ulega zmianie. Jedna z badanych
kobiet opowiedziała mi, że w trakcie śmierci
klinicznej została zabrana do raju.
Kiedy ją zapytałem, jak długo tam była,
odpowiedziała:
"Nie wiem, minutę lub dziesięć tysięcy lat".
Pewien mężczyzna, który wskutek wypadku opuścił
swoje ciało, widział kolegów biegnących mu na
ratunek. W tym momencie fizyczne otoczenie
zniknęło i całe jego życie stanęło mu przed oczami.
Zapytany o czas trwania zjawiska odpowiedzial, że
zajęło to co najmniej godzinę. Po "rozmowie z
Chrystusem" mężczyzna powrócił do rzeczywistości.

Koledzy w dalszym ciągu śpieszyli mu na pomoc, tak
jakby dla nich czas stanął w miejscu. Kiedy znalazł się
na powrót w swym ciele, rozpoczęła się akcja
ratunkowa.
Przykłady te, jak wiele innych, tłumaczą, dlaczego
osoby, które przeżyły śmierć, zwykle mówią:
"tamtejszy czas jest inny od naszego". Ktoś mógłby
wskazać kolejne podobieństwo między fenomenem
życia po śmierci i stanem mistycznym.

Czy ludzie, którzy podczas śmierci klinicznej
przebywają poza swoim ciałem, odczuwają ból?

Wiele osób opowiadało mi, że podczas swej bytności
poza ciałem nie odczuwało bólu pod żadną postacią,
chociaż cierpienie fizyczne towarzyszyło im do
momentu "zgonu".
Niektórzy stwierdzili ze zdziwieniem, ze choć lekarze
i personel medyczny, reanimując, uderzali ich w pierś
bądź kłuli igłami, oni jednak niczego nie czuli. I
odwrotnie, kiedy tylko owi "zmarli" powracali do
swego ciała, ból natychmiast dawał o sobie znać.

Wspomniałeś o przypadkach śmierci klinicznej, która
trwała niezwykle długo. W jaki sposób ci ludzie
powrócili do życia bez poważnego uszkodzenia
mózgu?
Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, że podczas akcji
reanimacyjnej mózg jest nieustannie zaopatrywany w
krew, tlen i inne niezbędne składniki. Celem masażu
serca jest utrzymanie cyrkulacji krwi nawet wtedy,
gdy przestało ono bić.
Poza tym warunki takie jak temperatura mogą
wpłynąć na proces niszczenia mózgu. Mózg
człowieka, u którego ciepłota ciała tuż przed śmiercią
wynosi 40C, jest narażony na szybsze uszkodzenie,
aniżeli tego z niższą temperaturą.
Na przykład, w trakcie operacji serca jego praca
zostaje na długo zatrzymana, ale nie wpływa to na
kondycję mózgu.
Stało się to możliwe dzięki zastosowaniu techniki
hipotermicznej, gdzie temperatura mózgu zostaje
sztucznie obniżona. Tak więc, jeśli słyszałeś, że pięć
minut śmierci klinicznej bez sztucznego podania tlenu
kończy się zawsze uszkodzeniem mózgu, to jest to
twierdzenie uproszczone.
Musisz zawsze brać pod uwagę wiele innych
czynników, które składają się na dany przypadek.
Prawdą jest na przykład, że uszkodzenie mózgu
rzadko występuje u pacjentów z zawałem serca.
Mówiłeś, że wskutek rozwoju technik reanimacyjnych
przeżycia z pogranicza śmierci stają się coraz bardziej
powszech
196

ne. Czy zdarzały się przypadki udanej reanimacji
przed nastaniem nowoczesnej medycyny?
Reanimacja sama w sobie znana jest w różnych
formach od niepamiętnych czasów. Fenicjańskie
zapisy medyczne, utrwalone na kamiennych tablicach
tysiące lat temu, opisują technikę reanimacyjną
sposobem usta-usta. Również w Biblii, w II Księdze
Królewskiej, znajdujemy interesujący opis takich
działań.
A kiedy dziecko urosło, poszło do swego ojca, do
żniwiarzy i powiedziało do niego - moja głowa, moja
głowa. A on rzekł do młodzieńca obok, aby zaniósł
synka do matki. A gdy ten go wziął i zaniósł do matki,
dziecko siedziało na jej kolanach aż do południa,
a potem zmarło. A ona powstała i położyła go na łożu
Męża Bożego, zamknęła drzwi i odeszła...
Osiodławszy oślicę, rzekła do swego sługi - ruszaj i
prowadź, a nie zatrzymuj się, dopóki ci nie rozkażę.
Tak podróżując, przybyła do Męża Bożego na górę
Karmel... Wstał więc i poszedł za nią... A gdy Elizeusz
wszedł do domu, oto chłopiec leżał martwy na jego
łożu.

Wszedł więc tam, zamknął drzwi przed nimi
obojgiem i zaczął modlić się do Pana. Potem wszedł
na loże i położył się na dziecku, przykładając swoje
usta do jego ust, swoje oczy do jego oczu, swoje
dłonie do jego dłoni i przytulał się do niego tak,
iż rozgrzało się ciało dziecka. Potem cofnął się i
chodził po domu tam i z powrotem, następnie wszedł
znowu na łoże i przytulał się do dziecka. Wtem
chłopiec kichnął siedem razy i otworzył oczy...

A gdy przywołał matkę i ona przyszła do niego, rzekł

zabierz swego syna. Gdy weszła, padła do Jego nóg i
pokłoniła mu się aż do ziemi, potem zabrała swego
syna i wyszła.
Podobny, ale mniej szczegółowy opis znajdziemy
w I Księdze Królewskiej. Ciekawym elementem w
powższym cytacie jest to, iż chłopiec kichał w
momencie powrotu do życia. Przez wieki ludzie
wierzyli, że kichanie jest oznaką powrotu duszy do
ciała. Niewątpliwie wiara ta została utrwalona w tym
fragmencie.
Pośród przeróżnych technik reanimacyjnych, znanych
197

i używanych w tamtych czasach, stosowano
przykładanie gorących przedmiotów do ciała
zmarłego. Inną metodą było biczowanie. Zadawano
bół osobie pozbawionej świadomości w nadziei
przywrócenia jej do życia. Podobnych sposobów było
znacznie więcej, ale podwaliny tych bardziej
"naukowych" stworzył dopiero Paracelsus, niemiecki
lekarz żyjący w epoce Renesansu, w latach 1493-
1541. To on wprowadził stosowanie w tego rodzaju
przypadkach strumienia powietrza wpompowywanego
miechem w płuca zmarłego. Kolejnym nowatorem w
tej dziedzinie był Vesalius (1514-1564).
Obok powyższej metody eksperymentował on ze
sztucznym oddychaniem.
Miechy używane były na terenie Europy przez kilka
następnych wieków. W stosunku do topielców w
różnych społecznościach stosowano różne techniki -
od przetaczania w beczce do jazdy konnej głową w
dół.
Pierwszą profesjonalną metodę pobudzania
akcji serca poprzez zastrzyki z adrenaliny
zawdzięczamy Winterowi, który wprowadzil ją w
1905 r. Tak więc, jak widzimy, techniki reanimacji
mają swoją wielowiekową tradycję. I to nie tylko w
naszej kulturze, ale równiez wśród społeczeństw tzw.
prymitywnych. Na przykład, północno- amerykańscy
Indianie przy użyciu przedmiotu przypominającego
gruszkę wpompowywali dym w kiszkę stolcową
zmarłego.
Pomimo iż metoda ta wydaje się dość dziwna,
jak mówią kroniki kolonizatorów, była na tyle
skuteczna, że pod koniec XVIII wieku została
zaprezentowana w Wielkiej Brytanii.

Ponieważ przeżycia z pogranicza śmierci są
powszechne w każdym społeczeństwie - tak
prymitywnym, jak i rozwiniętym - zastanawiam się,
czy nie mogły one pomóc naszym przodkom w
zrozumieniu nękających ich chorób.

Na przestrzeni wieków, jak świat długi i szeroki,
przyczyny wielu z nich upatrywano w fakcie
opuszczania ciała przez duszę. Gdziekolwiek wiara ta
była przyjęta, leczenie polegało na zmuszaniu duszy
do powrotu. Ktoś mógłby tu wskazać
Indonezyjczyków zamieszkujących wyspę Celebes,
którzy uważają, że wskutek szoku nerwowego duch
może oderwać się od ciała, i znaleźć podobieństwo
pomiędzy tą wiarą, a wynikami moich badań.

Jaka jest postawa lekarzy względem tych zjawisk?
Tak jak w przypadku duchownych, o których pisałem
wcześniej, również lekarze stanowią grupę ludzi o
przeróżnych światopoglądach, zainteresowaniach i
osobowościach.
Ich reakcja jest na ogół zróżnicowana. Pokusiłbym się
o podzielenie tej grupy zawodowej na cztery
kategorie.
Do pierwszej zaliczyłbym lekarzy, którzy sami
przeżyli swoją śmierć. Ich postawa względem owego
zjawiska nie różni się od postaw ludzi, którzy tego
doświadczyli. W rozmowie ze mną przyznali, że
przytłaczająca swą niezwykłością rzeczywistość z jaką
zetknęli się podczas śmierci klinicznej, pozostawiła w
ich umysłach nieskończenie wiele pytań.
Pomimo swojego naukowego przygotowania nie
potrafią na nie odpowiedzieć. Kiedy zapytałem
jednego z nich o stosunek do całej sprawy, odrzekł:
"Jako naukowiec wolałbym sądzić, że to nigdy nie
może się wydarzyć. Ale tak jest naprawdę!"

Druga kategoria lekarzy to ci, którzy opowiadają o
swoich pacjentach mających tego rodzaju
doświadczenia. Kilku z nich zdecydowało się na
zbieranie materiałów na temat tego fenomenu. Są
szczerze zainteresowani i poszukują kontaktu z innymi
badającymi zjawiska z pogranicza śmierci.
Kolejna grupa zajmuje względem tego zjawiska
postawę religijną. Twierdzą oni, że badania w tej
dziedzinie potwierdzają wiarę w życie pozagrobowe.

Czwarta kategoria to ci lekarze, którzy uważają, że
przeżycia z pogranicza śmierci można zredukować do
pojęć medycznych. Krótko mówiąc, ich zdaniem
zjawiska te można wytłumaczyć w oparciu o znane
nam procesy fizjologiczne i psychologiczne.
199

Czy słyszałeś o przykładach znanych już w medycynie
zjawisk, które mogłyby pomóc w zrozumieniu przeżyć
z pogranicza śmierci?

Mamy do czynienia z nie konczącą się listą warunków
znanych medycynie, które są w stanie powodować
przeżycia przypominające w swej treści te powstające
podczas śmierci klinicznej. Niektóre z nich -
farmakologiczne, fizjologiczne czy neurologiczne -
omawiałem już w "Życiu po życiu" i nie miałoby
sensu ponowne ich przytaczanie. Ograniczę się tylko
do dwóch dziedzin medycyny - anestezjologii i
neurologii, w których powyższe warunki się
pojawiają. Jestem świadomy tego, że wrażenie
"tonięcia w tunelu" znane jest osobom poddawanym
zabiegom anestezjologicznym, jednak nie wierzę, aby
efekty te tłumaczyły w sposób pełny i zwarty zjawiska
z pogranicza śmierci. Tym bardziej że bardzo niewielu
z moich rozmówców było poddawanych tym
zabiegom.

Podobnie niektórzy neurolodzy zwracali się do mnie
ze swoimi obserwacjami. Otóż przeżycia z pogranicza
śmierci przypominają w efekcie pewne formy
padaczki, szczególnie odmiany zwanej padaczką
skroniowego płata mózgowego - temporallobc.

Podobieństwo to wyraża się tym, że ludzie,
którzy ulegają tej chorobie, na początku ataku słyszą
donośne hałasy. Padaczka ta paraliżuje szczególnie
ośrodki mózgu, które są odpowiedzialne za
funkcjonowanie pamięci. Może to powodować
wywoływanie obrazów z przeszłości.
Nie koniec na tym. Na przykład ktoś mógłby
zasugerować, że wrażenie intensywnego światła bierze
się z reakcji wywołanej użyciem tlenu
wpompowywanego do płuc pacjenta i oddzialującego
na płaty mózgu, które związane są ze zmysłem
wzroku. Do tej listy dodać mogę wrażenia
relacjonowane lekarzowi Wilderowi Penfieldowi przez
jego pacjentów. W serii prowadzonych przez tego
znakomitego neurochirurga eksperymentów
stymulował on pewne części
200

mózgu chorych. Był to zabieg konieczny przy
przeprowadzanej równolegle operacji mózgu. W
wyniku tej stymulacji operowany cofał się pamięcią
do różnych aktów ze swego życia. Obserwował je w
formie niezwykle wyrazistych i bogatych w szczególy
panoramicznych obrazów.
Ciągle jednak nie jestem przekonany, by owe
neurologiczne renomeny wyjaśnialy zjawisko przeżyć
pośmiertnych.
Rozważmy przykład padaczki. Ataki tej choroby mają
miejsce w bardzo konkretnych, niezmiennych
warunkach.
Przyczyną jest cerebral anoxia, czyli niedotlenienie
mózgu.

Wynikałoby z tego, że wszystkie wrażenia
charakterystyczne dla śmierci klinicznej - takie jak
hałas czy panoramiczna wizja światła - powstałyby z
braku tlenu dochodzącego do mózgu. Prawdą jednak
jest, że żaden z moich rozmówców nie znalazł się w
sytuacji powodującej niedotlenienie.
Ktoś inny mógłby się posunąć dalej i stwierdzić, iż
fenomen ten nie ma nic wspólnego z tlenem, ale że
wywołany jest stresem uaktywniającym mechanizm
psychofizyczny w momencie zagrożenia śmiercią. W
moim odczuciu, pojęcie stresu należy do tak
powszechnie nadużywanych, że nie sposób znaleźć
jego naukowej definicji. Wystarczy przecież zapytać,
o jaki rodzaj stresu chodzi?

Tego typu wywody można formułować w
nieskończoność. Ponadto, niezwykle łatwo jest
zaakceptować pewne argumenty bez właściwej i
dogłębnej analizy wszystkich elementów
objawiających się podczas śmierci klinicznej.
Niektórzy lekarze zwierzali mi się, że nie potrafią
zrozumieć, skąd ich pacjenci znają tak dokładnie
szczególy akcji reanimacyjnej, jeśli nie z faktu
przebywania poza ciałem. Miejmy nadzieję, że
pewnego dnia nauka pozwoli nam w sposób jasny i
prosty zrozumieć te niezwykłe zjawiska.

I jeszcze jedno. Zgodnie z moimi spostrzeżeniami,
nikt z tych, którzy doświadczyli własnej śmierci, nie
skłania się do zaakceptowania tych połowicznych
tłumaczeń. Pewien młodzieniec tak wspominał swoją
niedawną "śmierć":
201

To zabawne. Wszystko temu zaprzecza, ale ty bez
wątpienia wiesz, że taka rzeczywistość istnieje. I
rozumiesz, że wielu ci nie uwierzy
powiedzą, iż z
naukowego punktu widzenia jest to niemożliwe,
Ale wiesz co? To niczego nie zmienia, Jestem tak
pewien tamtej rzeczywistości jak tego, że tu siedzę.

Jeśli umarłbym dzisiaj znowu, przeżyłbym to
wszystko ponownie - tyle tylko że starałbym się być
lepszym obserwatorem. I ludzie mogą mi mówić, że
tak nie jest, mogą przysięgać i udowadniać mi to
naukowo ale ja wiem, że to nieprawda. Wszystko, co
mogę powiedzieć, to że wiem, gdzie byłem.

Jaka jest twoja osobista postawa względem tych
badań?
Czy wpłynęły w jakiś sposób na twoje życie?
Chociaż zawsze podkreślałem, że nie próbuję
przeforsować lub udowodnić tezy mówiącej o
istnieniu życia po życiu, to jednak ciągle spotykam się
z opiniami ludzi, którzy takiemu wrażeniu ulegają.
Chcą wiedzieć, co ja, Raymond Moody, myślę na ten
temat. Tym wszystkim, których interesuje ów
autobiograficzny szczegół, pragnąłbym wyznać, iż
zaakceptowałem istnienie życia po życiu jako prawdę
wiary.
Wierzę, ze fenomen badany przeze mnie jest
tego manifestacją. Jakkolwiek daleki jestem od
zauroczenia śmiercią, gdyż nadal chcę żyć. Ci, z
którymi rozmawiałem podczas mojej pracy nad tym
materiałem, z pewnością zgodzą się ze mną. Ich
egzystencja koncentruje się wokół życia, pomimo że
przeszli przez swoją śmierć. Ponieważ my wszyscy
żyjemy.
Jednocześnie chciałbym też wyciągnąć wnioski z tego,
czego dowiedziałem się o śmierci. Chciałbym
doskonalić się tak, jak potrafię, w miłości do ludzi,
wiedzy i mądrości.

Jestem szczególnie wyczulony na możliwość
nadużywania doświadczeń z pogranicza śmierci w
celu tworzenia nowych form kultu. To zjawisko nie
powinno być kojarzone ani z moim nazwiskiem, ani,
któregokolwiek z badaczy. Fenomenów nie jest dziś
rzadkością i należy podchodzić do niego jak do
złożonego problemu.
202

Ostatnio dokonałem pewnego odkrycia. Otóż wielu
moich przyjaciół przeżyło śmierć kliniczną. Poprzez
częsty kontakt z tą tematyką i niezliczone z nimi
rozmowy uświadomiłem sobie, że śmierc jest blisko
nas, że jest w naszym życiu codziennym. Dlatego
bardziej niż kiedykolwiek rewiduję swój stosunek
względem tych, których kocham.

Epilog
W księdze siódmej "Państwa Platona", filozofa
greckiego (428-348 p.n.e.), została zawarta wymowna
i piękna alegoria znana jako Jaskinia Fi1ozofów.
Napisana jest w formie dialogu pomiędzy starym
nauczycielem Platona - Sokratesem - a Glaukonem.
Zamieszczając ten obszerny fragment, pozostawiam
go bez komentarza. Trafność jego przesłania jest
jednoznaczna.

-Wyobraź sobie ludzi uwięzionych w podziemnym
pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi
szerokie wejście zwrócone ku światłu. W dzieciństwie
ciała i głowy więźniów zostały skrępowane
łańcuchami tak, że okowy. pozwalają im patrzeć
jedynie przed siebie. Z daleka pada na nich światło
ognia, który pali się za ich plecami. Wyobraź też
sobie, że górę pomiędzy ogniem i ludźmi, biegnie
ścieżka; równolegle do niej zbudowano mur, podobnie
jak w teatrze kukiełek, gdzie przed publicznością stoi
przepierzenie, nad którym artyści pokazują swoją
sztukę.
-Wszystko to sobie wyobraziłem - rzekl Glaukon.
-Więc wyobraź sobie jeszcze, że wzdłuż tego muru
ludzie noszą różne przedmioty, tak że wystają ponad
nim - posążki, zwierzęta wykonane z kamienia i
drewna. Niektórzy rozmawiają między sobą, a inni
milczą.
-Opisujesz dziwny obraz i nie mniej dziwnych
niewolników.
-Podobnych do nas - powiedziałem. - Czy myslisz, że
tacy
205

ludzie mogliby sami z siebie widzieć cokolwiek
innego, niż cienie rzucane przez ogien na przeciwległą
ścianą jaskini?
-Niemożliwe - odparl.
Skoro ich głowy są
unieruchomione...
Więc jak ci się wydaje: Czy nie byliby przekonani, że
świat to ich jedyna rzeczywistość?
-Na pewno. !
-A gdyby w tym więzieniu echo przechodzących osób
odbijało się od przeciwległej ściany, to czy nie
sądziliby, że dźwięki te pochodzą od poruszających się
cieni?
-Nie inaczej -odpowiedział.
-Zatem postrzegaliby świat fałszywie?
-Oczywiście.
-Wyobraiź sobie teraz, że zostają uwolnieni z kajdan i
uleczeni z nieświadomości. Każdy z nich zaraz by
wstał i odwrócił głowę, a patrząc w światło, cierpiałby
okropnie. Migotałoby mu w oczach, tak, że nie
mógłby patrzeć na rzeczy , których cienie oglądał
poprzednio. Jak myślisz, co taki niewolnik by
powiedział, gdyby tłumaczono mu, że przedtem
widział odbicie, a teraz coś bliższego bytu; i gdyby mu
ktoś pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami
zmuszał, aby opisał swoje spostrzeżenia? Czy nie
myślisz, że uwolniony byłby w kłopocie i myślałby, że
rzeczy widziane przedtem prawdziwsze były od tych,
które teraz mu pokazują?
-Z pewności~ -odrzekł,
-A gdyby ktoś go zmuszał, żeby patrzył w samo
światło, czy nie bolałyby go oczy, czy nie odwracałby
się i nie uciekał do tych rzeczy, na które potrafi
patrzeć? Czy nie byłby wtedy przekonany, że są one
rzeczywiście jaśniejsze?
-Tak jest.
-A gdyby takiego niewolnika- dodałem - ktoś siłą
wyciągnął z jaskini na górę, po kamieniach i
stromiznach, ku wyjściu i nie puściłby go, dopóki nie
wywlókłby na światło słoneczne, to czyż nie
cierpiałby on, nie skarżył się i nie gniewał? A gdyby
na światlo
206

wyszedł, to czy nie oślepłby, nie mogą widzieć ani
jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono,
że są prawdziwe?
-Zgadza się -powiedział. -Tak nagle przecież...
-I myślę, że musiałby się przyzwyczajać do tego, co na
górze.
Wpierw dostrzegłby cienie, potem odbicia ludzi i
przedmiotów w wodzie, a jeszcze później ciała
niebieskie i niebo w nocy. Łatwiej mógłby patrzeć na
światło gwiazd i księżyca, niż za dnia znosić światło
sloneczne.
-Oczywiscie.
-Dopiero na końcu, myślę, mogłby spoglądać w
słońce; nie w jego odbicie w wodach, ale w nie samo,
takie, jakie ono jest.
-Zapewne -rzekł.
-Potem odkryłby, że od słońca pochodzą pory roku
oraz lata, że to ono rządzi wszystkim w widzialnym
świecie i ze jest w pewien sposob przyczyną tego, co
widział poprzednio w jaskini.
-w końcu do tego by doszedł.
-Więc cóż? Gdyby sobie przypomniał swoje pierwsze
miejsce pobytu i tą mądrość tamtejszą, i tych, z
którymi łancuchami skuty wtedy siedział, to czy nie
myślisz, że uważałby tą odmianę za szczęście i że
litowałby się nad tamtymi?
-I to bardzo.
-A tam, w jaskini, może niejeden raz zbierał od
towarzyszy pochwały i zaszczyty za to, że najlepiej
umiał dojrzeć rzeczy migające przed oczami, najlepiej
pamiętał cienie, które zjawiały się i znikały, najlepiej
potrafił na tej podstawie zgadywać, co będzie... Czy
myślisz, że za tym by tęsknił, że zazdrościłby
wszystkim, których tamci obsypują zaszczytami i
oddają im władzę? Czy też raczej czułby się tak, jak
ten u Homera, co stanowczo wolał "być na ziemi i
służyć u jakiegos biedaka ", znosząc nie wiadomo jaką
dolę, aniżeli wrócić do poprzedniej świadomości i do
życia takiego, jak tam?
-Myślę - powiedział- że wolałby raczej znieść
wszystko inne, niż wrócić do jaskini.
-A jeszcze nad tym się zastanów. Gdyby taki człowiek
jednak wrócił tam i w tym samym szeregu usiadł, to
czy nie miałby oczu napełnionych ciemnością- gdyż
nagle wrócił ze słońca?
-Tak by było.
-A gdyby teraz musiał opisywać tamte cienie,
rywalizując z tymi, którzy bez przerwy siedzą w
kajdanach, a jego oczy byłyby słabe, bo
przystosowanie ich do mroku wymaga długiego czasu,
to czy nie narażałby się na drwiny, czy nie mówiono
by o nim, że wędruje na górę, a potem wraca z
zepsutymi oczami i że nie warto wychodzić na
zewnątrz? I gdyby ktoś próbował ich wyzwolić i
zaprowadzić do wyjścia, to czy nie chwyciliby go za
gardło i nie zabili, gdyby tylko mogli to uczynić?
-Z pewnością -odparł.

Rozważania metodologiczne
Otrzymałem wiele cennych wskazówek natury
metodologicznej od osób zainteresowanych badaniami
przeżyć z pogranicza śmierci. Ponadto sam
poświęciłem część swojego czasu tej sprawie, gdyż
szczególnie mnie ona interesuje. Z moich przemyśleń
wynika, że omawiane zagadnienie można podzielić na
cztery _dziedziny: klasyfikacja, techniki
przeprowadzania wywiadów, metoda naukowa i
propozycje przyszłych badań tego zjawiska.

Chciałbym zaprezentować niektóre z moich
spostrzeżeń tym wszystkim, którzy kiedykolwiek
zdecydują się na badanie tego fenomenu oraz
czytelnikom, którzy mogliby być zainteresowani jego
logicznym i naukowym aspektem.

I. Klasyfikacja
Jak już powiedziałem, nie każdy, kto doświadczył
własnej śmierci, miał do czynienia z przeżyciami
towarzyszącymi temu zjawisku. Niektórzy po prostu
niczego nie pamiętają.
Z drugiej strony, życie innych zostało jedynie
pośrednio zagrożone, a opowiadali o doznaniach
identycznych z tymi, które są udziałem "zmarłych".
Zatem badane przeze mnie zjawisko zaistniało u
poszczególnych pacjentów w różnorodnych
okolicznościach, które określiłbym jako warunki
z pogranicza śmierci.
Tego rodzaju czynniki mogą powodować zamieszanie
w terminologii używanej przy opisie tych przeżyć.
Wobec tego chciałbym zaproponować sformułowanie
pewnych definicji i schematu klasyfikacyjnego.
209

Przede wszystkim doznanie pośmiertne można
zdefiniować jako świadome, percepcyjne
doświadczenie, które zachodzi w przypadku bliskiego
kontaktu ze śmiercią. Inną charakterystyczną cechą
tego zjawiska jest powrót i kontynuacja życia.
Przeżycia z pogranicza śmierci mogą być
sklasyfikowane według następujących rodzajów
sytuacji, kiedy dana osoba:

A. znalazła się w okolicznościach, w których mogłaby
zostać zabita lub ulec wypadkowi, ale mimo wszystko
uniknęła jakichkolwiek obrażeń. W trakcie incydentu
nabywa pewności, że śmierć jest nieunikniona.

B. jest śmiertelnie chora lub ranna i lekarze nie dają
jej żadnych szans na przeżycie. Pomimo to nie
doświadcza ona śmierci klinicznej, a stan jej zdrowia
wraca do normy.

C. jest śmiertelnie chora lub ranna i następuje śmierć
kliniczna. Na przykład ustaje praca serca lub zanika
oddech. Lekarz może dojść do przekonania, że pacjent
nie żyje, jednak akcja reanimacyjna zostaje
natychmiast podjęta, co daje pozytywny rezultat.

D. jak w punkcie (C), jest śmiertelnie chora lub ranna i
umiera śmiercią kliniczną. Akcja ratunkowa także
zostaje przeprowadzona, ale z wynikiem negatywnym.
Lekarz stwierdza zgon. Może nawet formalnie
podpisać akt zgonu. Jednak później, z jakiejś
przyczyny, pacjent powraca do życia.

E. również jest śmiertelnie chora lub ranna i następuje
śmierć kliniczna, jednak reanimacja nie zostaje
przeprowadzona, ponieważ stan pacjenta jest
beznadziejny. Lekarz stwierdza zgon i wypisuje
odpowiedni akt. Mimo to w którymś momencie
pacjent powraca do życia.

F. jak wyżej, jest śmiertelnie chora lub ranna i umiera.
Reanimacja zostaje lub nie zostaje przeprowadzona.
Jeśli ją podjęto, to jedynie
210

na krótko, po czym całkowicie wstrzymano. Pacjenta
uznaje się za zmarłego. Później lekarz stwierdza, że
pacjent odżył.
Zebrane przez mnie relacje odpowiadają powyższej
klasyfikacji z wyjątkiem punktu (F). Żadna ze znanych
mi osób nie powrócila do życia nagle. Jednak
udokumentowane są przypadki niespodziewanego,
samoistnego ożycia - jeden z badanych, z którym
rozmawiałem, ocknął się po tym, jak został uznany za
zmarłego. Niestety, nic nie zapamiętał z okresu swojej
śmierci klinicznej. Ktoś móglby zapytać, czy brak
wśród badanych tych osób, które powróciły do życia
nagle, nie świadczy o tym, że przeżycia z pogranicza
śmierci wynikają w jakiś sposób z akcji
reanimacyjnej? Wydaje mi się to mało
prawdopodobne, gdyż w sytuacjach (A) i (B), gdzie
czynności takich nie przeprowadzono, "zmarły"
doświadczył wszystkich doznań charakterystycznych
dla omawianego zjawiska.

Opis w punktach (D) i (E) rodzi pytanie - dlaczego
reanimacja została w tych przypadkach podjęta, jeśli
pacjenta uznano za zmarłego? Różne są przyczyny
takiego stanu rzeczy. Na przykład, opowiadano mi o
sytuacji, kiedy u zmarłego spostrzeżono skurcz palca,
który nastąpił kilkanaście minut po zgonie.
Natychmiast podjęto reanimację i osoba ta ożyła.

Innym razem lekarz zrezygnował z prób ratowania
pacjenta i poprosił pielęgniarkę o wypisanie aktu
zgonu. Wkrótce potem, obawiając się reakcji syna i
żony zmarłego, których znał osobiście, ponowił
reanimację. Po wielu wysiłkach pacjent
niespodziewanie powrócił do życia. W trzecim
przypadku ktoś z personelu medycznego uparcie
nalegał, aby kontynuować akcję reanimacyjną. Lekarz
zgodził się i pacjent został odratowany.

W sytuacjach od (A) do (E) można pokusiś się o
następujący wniosek. Na podstawie moich obserwacji
stwierdzam, że w przypadkach tych liczba
poszczególnych elementów charakterystycznych dla
tego fenomenu kolejno wzras-
211

ta. Na przykład: osoba, którą moglibyśmy zaliczyć do
typu (A), widzi jedynie światlo lub opuszcza swoje
ciało na bardzo krótki czas, podczas gdy inni, którzy
trwali dłużej w stanie śmierci klinicznej, doznają
większości bądź wszystkich znanych nam przeżyć.
Najbardziej kompletną i wyrazistą wizję
charakteryzują się osoby wymienione w punktach (D)
i (E). Z drugiej strony jednak:

1. Od tej reguły istnieją wyjątki. Spotkałem osoby,
które moglibyśmy zaliczyć do typ6w (D) i (E), a które
nie pamiętały niczego lub pamiętały tylko jeden
element doznań pośmiertnych. I przeciwnie, niektórzy
badani typu (A) i (B) wykazali się pełnym
doświadczeniem tego zjawiska.

2. Ustalanie związków pomiędzy poszczególnymi
przypadkami i rozległością doświadczeń może
odbywać się tylko poprzez systematyczne badania
naukowe, któtych osobiście nie przeprowadzałem, ale
do których chciałbym nawiązać w dalszej części
rozdziału.

II. Techniki przeprowadzania wywiadów
Można powiedzieć, i będzie to prawdą, że
przeprowadzanie wywiadów jest mało skutecznym
sposobem gromadzenia informacji naukowych.
Dlatego też znajomi lekarze i studenci często mnie
pytają, jak sobie radzę z tym problemem?

Pytanie to zawiera w sobie dwa aspekty. Chciałbym
teraz je omówić.
Pierwszy można sformułowac następująco: Czy
poprzez zadawanie właściwych pytań nie sugerujesz
swojemu rozmowcy odpowiedzi niezgodnej z prawdą?
Jest to rzeczywiście problem, gdyż pytania często
sugeruj odpowiedzi. Generalnie, pytanie jest złożoną
funkcją języka. Jest niemal niemożliwe sformuowanie
go bez jednoczesnego podania w nim jakiejś
informacji - czy to w treści, czy też w kontekście, w
którym je zadajemy. Można zatem
212

powiedzieć, że z pewnego punktu widzenia technika
wywiadu nie ma większego zastosowania w nauce,
skoro zawsze będzie istniała wątpliwość, czy osoba
przeprowadzająca wywiad nie sugeruje badanemu
odpowiedzi.
Przez wiele lat udzielałem w tej kwestii takich właśnie
wyjaśnień. Z czasem jednak zauważyłem, że studenci i
lekarze nie tego ode mnie oczekują. Gdy tak o tym
myślę, uświadamiam sobie, że jako pracownicy
naukowi szczególne nie byli zainteresowani
problemem śmierci i w związku z tym ich problem
brzmi inaczej: "Na Boga, w jaki sposób możesz
dyskutować z nimi o ich własnej śmierci?"

Tak więc pytanie to można rozbić na dwa, gdzie jedno
z nich odnosi się do czystej logiki, a drugie do ładunku
emocjonalnego.
Kiedy zacząłem moje badania nad przeżyciami z
pogranicza śmierci, byłem jednym z niewielu
zajmujących się tym zagadnieniem. Dlatego nie
mogłem korzystać z czyjegoś doświadczenia w
przeprowadzaniu rozmów z ludźmi, którzy przeżyli
własną śmierć. Jedyną drogą była metoda prób
i błędów. W czasie tych kilkunastu lat sformułowałem
pewne ogólne zasady. Jednak wciąż jestem otwarty na
krytykę i pomoc ze strony innych naukowców.
-Pierwsza zasada brzmi: bądź życzliwy. Ludzie z
reguły nie chcą rozmawiac na te tematy, boją się
niedowierzania i krytyki. Jestem pewien, że nie
zaszedłbym daleko, gdybym uparcie wskazywał
nieścisłości w wypowiedziach moich rozmówców.

Po drugie, jeśli czujesz się skrępowany rozmową o
tych przeżyciach, pamiętaj, iż przyczyną tego może
byc twój własny lęk przed śmiercią. Zauważyłem, że
ludzie, którzy przeżyli swoją śmierć, rzadko obawiają
się jej tak, jak większosc z nas.
Po trzecie, tak formułuj pytania, aby nie zawierały
informacji mogących sugerować odpowiedź. Wywiad
powinno się zaczynac pytaniami neutralnymi, a
dopiero w dalszej jego części przejść do tych
istotnych.
213

Z reguł rozpoczynałem rozmowę tak: Czy mógłbyś
opowiedzieć, co ci sig przytrafiło? Ale czasami
skracałem dyskusję, mając na względzie stan zdrowia
pacjenta. Pytałem wówczas o konkretne doznania
charakterystyczne dla tego przeżycia. Pocieszającym
byl fakt, że jeśli nie przypopominali ich sobie, to
mówili mi o tym wprost.

III. Metoda naukowa
Przeżycia z pogranicza śmierci zwykle nie są
traktowane jako dowód na istnienie życia po śmierci,
gdyż zalicza się je do tak zwanych relacji
anegdotycznych. Metoda naukowa nie uznaje tego
typu świadectwa jako dowodu. Sklada się na to kilka
przyczyn, w których ludzie:
1. kłamią
2. mylą się i źle interpretują swoje przeżycia;
3. są podatni na halucynacje, szczególnie gdy w grę
wchodzi stres.

Biorąc pod uwagę powyższe punkty, ktoś mógłby
zakwestionować cały zebrany przeze mnie materiał i
uznać go za bezwartościowy.
Historia zna przykłady, kiedy nauka rozminęła się z
prawdą na skutek ignorowania świadectw
pochodzących od ludzi. Taka ignoracja to miecz
obosieczny. Ludzie mogą się mylić lub kłamac, ale
mogą też mówic prawdę i interpretować fakty
właściwie. W tej sytuacji, odrzucając z góry
wszystko, możemy minąć się z rzeczywistością.
Przyznać też musimy, że często świadectwa ludzi są
jedynym źródłem informacji, jakim dysponujemy. Tak
dzieje się w przypadku przeżyć pośmiertnych.
Oczywiście relacje ludzi, którzy doświadczyli tego
fenomenu, nie są żadnymi dowodami.
Zgodzimy się jednak, że jeśli kilkanaście osób
niezależnie od siebie opisuje zjawisko w podobny
sposób, to mamy prawo skłaniac się do pewnych
założeń.
Przyznaję, że przeprowadzone przez mnie badania nie
mają charakteru czysto naukowego. Między innymi
decy
214

duje o tym sposób doboru badanych - to znaczy
przypadek, a nie określona selekcja. Poza tym opierają
się na relacjach anegdotycznych, które trudno
rozpatrywać w kategoriach naukowych.
Inne czynniki, które wpłynęły na kształt tej pracy, to
ograniczone możliwości i brak czasu. Również natura
zjawiska uniemożliwia prowadzenie badań w
warunkach kontrolowanych. Bo przecież nie będziemy
celowo uśmiercać i ratować ludzi, żeby poznać ich
przeżycia.

Kliniki nie stwarzają warunków dogodnych dla
przeprowadzenia jakichkolwiek doświadczeń.
Obowiązkiem lekarza i personelu medycznego w
sytuacjach zagrożenia życia jest niesienie pomocy,
łącznie z reanimacją. Nie miejsce i nie czas wtedy na
eksperymenty. Jedynym więc możliwym
rozwiązaniem byłoby gromadzenie przez
pracowników podobnych placówek wszelkich
informacji post factum. Zresztą informacje takie
niekiedy są zbierane. Na przykład kartoteki medyclne
często zawierają opis "śmierci" pacjenta, czas jej
trwania i pierwsze wrażenia po "powrocie".

Inną formą zapisu jest EKG, EEG, badanie
temperatury, ciśnienia krwi itp., które przeprowadza
się przed i po "zgonie" pacjenta. Jestem przekonany,
że postęp techniki reanimacyjnej stworzy kiedyś
rzetelne źródło informacji, z którego będą mogli
korzystać przyszli badacze życia po śmierci.

IV. Propozycje przyszłych badań.
Jak badac fenomen przeżyć pośmiertnych, gdy
poszerzą się możliwości zbierania informacji na ich
temat?
Jednym z takich sposobów byłaby zapewne
współpraca profesjonalnych grup zainteresowanych
owym zjawiskiem. Mam na myśli przedstawicieli
medycyny, filolofii, farmakologii, fizjologii,
psychologii, psychiatrii, antropologii oraz teologii.

Zespół taki mógłby skoncentrować się na takich
działaniach, jak:
215 "

A. Zbieranie relacji o doświadczeniach z pogranicza
śmierci w sposób systematyczny i zorganizowany. W
tym celu należałoby nawiązać współpracę z lekarzami
i personelem medycznym, aby umożliwić
gromadzenie informacji bezpośrednio od pacjentów.

B. Prowadzenie systematycznej ewidencji jak
największej liczby przypadków odnotowanych w
szpitalnych kartotekach. Stworzyłoby to solidne
podstawy do obliczeń statystycznych i pozwoliło
określić związki pomiędzy przyczyną śmierci,
wiekiem pacjenta, metodami reanimacji a
intensywnością przeżyć z pogranicza śmierci.

C. Utworzenie wzorcowego modelu tego zjawiska,
jako jeden z elementów szeroko zakrojonych badań.
Oto kilka praktycznych uwag na ten temat:

1) W sali pierwszej pomocy pacjent zostaje przyjęty
przez lekarzy i personel szpitala. Podczas wstępnych
zabiegów przygotowuje się wszelką niezbędną
aparaturę medyczną, konieczną do określenia stanu
zdrowia pacjenta - EKG, EEG, przyrządy badające
ciśnienie krwi czy kontrolujące oddech itp. Czas
reanimacji jest precyzyjnie mierzony. W pewnym
momencie pacjent znajduje się w kulminacyjnym
punkcie kryzysu. Akcję reanimacyjną kontynuuje się i
chory "powraca" do życia. Jego kondycja jest
nieustannie kontrolowana przez wyżej wymienione
przyrządy i ratujących. Później pacjent opowiada
lekarzowi o przeżyciach, których doświadczył; o tym,
jak opuścił swoje ciało i był świadkiem akcji
reanimacyjnej.
Porównanie relacji chorego i personelu może stać się
tu wartościowym śladem. Na korzyść tego pierwszego
mogą przemawiać odczyty EKG i EEG, które
dowodziłyby, że pacjent obserwował wysiłki
personelu, kiedy jego ciało było martwe.

2) Przypuśćmy, że wskutek wypadku na oddział
pierwszej pomocy przywiezionych zostaje dwóch
pacjentów w stanie krytycznym. Obaj przechodzą
przez śmierc kliniczną. Po udanej akcji reanimacyjnej
każdy z nich oddzielnie relacjonuje swoje przeżycia z
pogranicza śmierci. Relacje te są zbieżne z raportem
personelu. Zgodność ta nie musi być dowodem na
istnienie życia po śmierci. Wyjasnia ją także t
216

fakt wystąpienia telepatycznego kontaktu pomiędzy
pacjentami a personelem.
Nie sugeruję tu, że naukowcy mogą liczyć na częste
przypadki, w których umrze klinicznie dwóch lub
więcej badanych. Proponuję tylko, by skonstruowano
serię teoretycznych modeli tego zjawiska.
Porównanie owych standardów może bardzo ułatwić
klasyfikowanie podobnych relacji.

D. Przeprowadzanie przez psychologów
szczegółowych rozmów z osobami, które przeżyły
swoją śmierć. Pozwoliłoby to na stworzenie
psychologicznej charakterystyki pacjenta - na
przykład, jak zmienił się wskutek tych przeżyć, jaka
jest jego interpretacja tych doznań w świetle
uwarunkowań emocjonalnych itp. Zestawienia te
ukazywałyby różnicę i podobieństwa w psychice
pacjenta w stosunku do ludzi nie posiadających
podobnych doświadczeń.

E. Szczegółowe studiowanie każdego z elementów
tego zjawiska niezależnie. Na przykład załóżmy, że
"buczenie" słyszane przez pacjentów w krytycznych
chwilach można wyjaśnic w sposób naturalny, to jest
znanymi medycynie procesami o podłożu
fizjologicznym. Analiza kolejnego elementu z
pogranicza śmierci - powiedzmy, spotkań z
przyjaciółmi i bliskimi, którzy zmarli wcześniej
- wymagałaby już zupełnie innego spojrzenia.

F. Prowadzenie intensywnych badań tego fenomenu w
kontekście podobnych zjawisk spoza zachodniej
kultury. W tym przypadku pomoc antropologów
okazałaby się niezbędna - badania innych kultur,
studiowanie literatury zachodniej i światowej.
Eksperci w dziedzinie systemów wiary mogliby
sporządzić opracowania i zestawienia przeżyć z
pogranicza śmierci w świetle różnych religii świata.
Możliwości jest zresztą wiele.

G. Zorganizowanie grup dyskusyjnych dla osób, które
przeżyły swoją śmierć. Sam byłem animatorem takich
spotkań i jestem przekonany o ich pozytywnych
efektach. Do niedawna większość z tych ludzi
przekonana była o wyjątkowości swoich doświadczeń.
217

W grupie tracą oni poczucie izolacji. Są skłonni do
otwierania się przed innymi i znajdują zrozumienie -
nawet wówczas, gdy na przeszkodzie stanie bariera
językowa utrudniająca wyrażanie głębi tych przeżyć.
Jeden z uczestników moich spotkań tak wyraził się na
zakończenie jednego z nich: "Był to najwspanialszy
wieczór mojego życia. Rozmawiałem o doznaniach,
których zwykle nie potrafię wyrazić słowami". Dla
mnie jako obserwatora była to prawdziwa kopalnia
informacji.

Chciałbym w tym miejscu podzielić się dwoma
spostrzeżeniami.
Grupa złożona z trzech osób jest najbardziej
odpowiednia. Obecność małżonka podczas spotkania
otwiera możliwości działaniu terapeutycznemu.
Często spotykałem się z brakiem zrozumienia
pomiędzy małżonkami w kwestii doświadczeń ze
śmiercią któregoś z nich.
Obecność trzeciej, "doświadczonej" osoby może
pomóc w rozwiązaniu tego problemu.

H. Zwrócenie szczególnej uwagi na argumentację tych
wszystkich, którzy rozpatrują omawiany fenomen jako
wynik procesów o charakterze fizjologiczno
psychologicznym, na przykład jako przedłużoną,
elektryczno aktywność mózgu. W końcu dzięki
analizie zjawisk czysto naturalnych ludzkość doszła do
zrozumienia wszechświata.

Mimo to jestem przekonany, że powinno się unikać
akceptacji uproszczonych wniosków bez uprzedniego
ich badania. Wielokrotnie słyszałem, jak zjawiska z
pogranicza śmierci wyjaśniano, twierdząc na przykład,
że są one rezultatem niedotlenienia mózgu. Łatwo jest
formułować teorie pozbawione możliwości
jakiejkolwiek konfrontacji empirycznej.
Poza tym, proponowane wyjaśnienia często nie
odpowiadają faktom i sytuacjom towarzyszącym temu
fenomenowi.

Ponadto wydaje mi się, że zawsze powinniśmy mieć
umysły otwarte na nowe zjawiska, które moglibyśmy
określić jako prawdziwe anomalie - fakty i rzeczy ,
które nie pasują do uznanej powszechnie struktury
światopoglądu. Jak uczy historia, otwartość taka była
jednym z największych motorów rozwoju ludzkiego
umysłu.
218

Uwagi końcowe
Pozwolę sobie zamknąć ten rozdział kilkoma
uwagami.
Po pierwsze, sądzę, że naukowcy powinni unikać
tendencyjnego lekceważenia fenomenu przeżyć
pośmiertnych, traktowania go jako bezwartościowego
przedmiotu badań tylko dlatego, że temat ten stoi w
konflikcie z dotychczasową wiedzą o naturze świata.
Przyznaję, że zjawisko to zawiera aspekty, których
przy obecnym stanie wiedzy nie jesteśmy w stanie
wyjaśnić.
Na przykład, wspomniana już różnica w pojmowaniu
czasu. Zachodnia koncepcja mówi o jego
jednostajnym upływie w rzeczywistości wszechświata,
podczas gdy ludzie, którzy przeżyli "śmierć", zgodnie
twierdzą, że po tamtej stronie czas stoi w miejscu. Nie
potrafimy wytłumaczyć tego rodzaju anomalii. Jestem
jednak pewien, że wielu fizyków i filozofów zgodzi
się ze mną, iż czas jest jednym z największych
paradoksów wszechświata. Inne aspekty wynikające z
analizy przeżyć z pogranicza śmierci zdają się
potwierdzać złożoność tego problemu.
Ponadto przestrzegam naukowców przed
bezkrytytznym stosunkiem do relacji osób, które
doświadczyły tego fenomenu. To, że ktoś "tam" był,
nie oznacza jeszcze, że wrócił z pełnią objawienia na
temat doznanych przeżyć. Jeśli ktoś był omylny w
życiu codziennym, przed swoją "śmiercią", to należy
założyć, że może się mylić i po "powrocie".

W końcu proponowałbym, aby badacze
wspomnianego zjawiska koncentrowali się na jednym
aspekcie i stopniowo przechodzili do innych.
Twierdzę tak, gdyż mam wrażenie, że wielkie projekty
naukowe, których celem byłoby udowodnienie życia
po śmierci, jako zbyt ambitne, mogłyby rozminąć się z
naszymi możliwościami zrozumienia tych zjawisk.
Osobiście uważam, że w kontekście samej nauki
prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy takich
dowodów.
Z drugiej strony, akumulacja indywidualnych
projektów naukowych, oparta o wiarygodne
informacje i zaplecze
219

eksperymentalne, może doprowadzić do sytuacji,
gdzie nie będziemy potrzebowali dramatycznego,
naukowego dowodu na istnienie takiego życia.
Zilustruję to pewną analogią.
Pomimo że większość z nas wierzy w istnienie
atomów, to jednak - zgodnie z moją wiedzą - brak jest
dowodów na prawdziwość tej teorii. Atomową
koncepcją świata zawdziczamy historycznemu
rozwojowi myśli ludzkiej. Nawet setki lat przed
Chrystusem greccy filozofowie (tacy jak Demokryt)
byli przekonani o atomowej strukturze materii.
Sugerowali istnienie niewidzialnych cząsteczek
materii. Opierali się w swoich wywodach na
abstrakcyjno-dedukcyjnym sposobie rozumowania, jak
również na obserwacji zjawiska dyfuzji i stopniowego
wycierania się przedmiotów. Poprzez wieki teoria
atomowa, przy udziale rozwijającej się techniki,
zostala stopniowo zaakceptowana jako fakt fizyczny.

Sądzę, że i w naszym przypadku każdy będzie w
stanie zaakceptować intelektualnie fenomen doznań
pośmiertnych, bez posiłkowania się naukowym
dowodem. Podobnie jak ludzie, którzy przeżyli swoją
śmierć. Dla nich fakt istnienia życia po śmierci jest na
tyle oczywisty, iż nie czuję potrzeby jego
udowadniania. Pewna kobieta, psychiatra, która
zalicza się do tych osób, wyraziła się tak:
"Ludzie, którzy tego doświadczyli, wiedzą. Ci,
którzy nie doświadczyli, powinni zaczekać."

Spis treści
Życie po życiu
Podziękowanie 7
Przedmowa 9
Wstęp 11
I.Zjawisko śmierci 15
2. Przeżycia towarzyszące umieraniu 22
3. Zbieżności " 84
4. Pytania 97
5.Wyjaśnienia :..113
6.Uwagi końcowe 130
Refleksje nad życiem po życiu
Podziękowanie 135
Wstęp 137
I.Nowe elementy 141
2. Sąd 154
3.Samobójstwo 160
4. Reakcje duchowieństwa 165
5. Przykłady z historii 172
6.Więcej pytań 181
Epilog. 205
Rozważania metodologiczne 209


Zapodał w wersji elektronicznej:
"jasiek z toronto"
E-mail: jasiek80@hotmail.com
1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
zycie po zyciu
Życie przed życiem, życie po życiu Zaświaty w tradycjach niebiblijnych(1)
Zycie po zyciu
Życie po życiu
Życie po życiu komórek roślinnych
Życie po samookaleczaniu
Życie po zagładzie ludzi Life After People
Życie po śmierci
ZYCIE PO SMIERCI

więcej podobnych podstron