v 04 019







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.19)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –






19. MATKA KANANEJSKA


Napisane 15 listopada 1945. A,
6989-7008
«Czy nauczyciel
jest z tobą?» –
pyta stary Jonasz Judę Tadeusza, który wchodzi do kuchni.
Rozpalono już
ogień, żeby
podgrzać mleko i ogrzać pomieszczenie, gdyż jest nieco chłodno w
pierwszych godzinach
poranka. To koniec stycznia, jak sądzę, lub początek lutego. Poranek
jest bardzo
piękny, lecz chłód dokucza dość dotkliwie.
«Pewnie wyszedł,
żeby się
modlić. [– mówi Juda –] Często wychodzi o świcie, kiedy wie, że może
być sam.
Wkrótce powróci. Dlaczego mnie o Niego pytasz?»
«Pytałem też
innych [– tłumaczy
się Jonasz. –] Teraz się rozproszyli, żeby Go szukać, bo tam, na boku
jest jakaś
niewiasta z moją małżonką. To kobieta z wioski zza granicy. Naprawdę
nie wiem, skąd
się dowiedziała, że jest tu Nauczyciel, ale wie o tym i chce z Nim
rozmawiać.»
«Dobrze,
porozmawia z Nim. Być
może to ta, która czeka na Niego z chorą córeczką. Jej duch
przyprowadził ją
tutaj...» [– zastanawia się Juda Tadeusz.]
«Nie. Ona jest sama,
nie ma ze sobą
dziecka. Znam ją dobrze, bo wioski sąsiadują ze sobą... i dolina należy
do
wszystkich. Poza tym myślę, że – chcąc służyć Panu - nie należy być
okrutnym
wobec sąsiadów, nawet Fenicjan. Mogę się mylić, ale...»
«To mówi też
zawsze Nauczyciel,
że trzeba mieć nad wszystkimi litość» [– zapewnia gospodarza apostoł.]
«On to czyni,
prawda?»
«Tak» [–
potwierdza Juda
Tadeusz.]
«Annasz też mi to
powiedział...
nawet teraz, gdy Go źle traktują... Źle, zawsze źle...! W Judei jak i w
Galilei...
Wszędzie. Dlaczego Izrael jest tak zły dla swego Mesjasza? Mówię o
największych
pośród Izraela. Lud Go kocha...»
«Skąd wiesz o tych
sprawach?»
«O! Ja żyję tutaj,
daleko, ale
jestem wiernym Izraelitą. Wystarczy, że idę do Świątyni na przepisane
święta, a
dowiaduję się o wszystkim, co dobre, i o każdym złu! A dobro zna się
mniej niż zło,
bo dobro jest pokorne i nie czyni rozgłosu. Korzystający z niego
powinni je głosić,
lecz niewielu jest wdzięcznych po otrzymaniu łask. Człowiek otrzymuje
dobrodziejstwo i
zapomina o nim... Zło, przeciwnie, brzmi jak trąby i roznosi swe słowa,
nawet do uszu
tych, którzy nie chcą słuchać. Wy, Jego uczniowie, nie wiecie, do
jakiego stopnia w
Świątyni obmawia się i oskarża Mesjasza? Uczeni w Piśmie udzielają już
pouczeń
wyłącznie na Jego temat. Wydaje mi się, że ułożyli księgę z lekcjami na
temat
tego, jak oskarżać Nauczyciela, oraz z czynami, które przedstawiają
jako przyczyny
uzasadniające oskarżenie Go. I trzeba mieć sumienie bardzo prawe, silne
i wolne, żeby
umieć wytrwać i osądzać mądrze. Czy On jest świadomy tych knowań?»
«Jezus zna je
wszystkie, my zaś
mniej lub bardziej jesteśmy na bieżąco. Jego jednak to nie wzrusza.
Nadal wykonuje
Swoją pracę, a liczba uczniów czy też wierzących rośnie z każdym dniem»
[–
wyjaśnia Juda Tadeusz]
«Oby Bóg zechciał,
żeby wytrwali
aż do końca! Ludzie jednak nie są stali w swoich myślach. On jest
słaby... Oto
Nauczyciel. Wraca do domu z trzema uczniami.»
I starzec
wychodzi, a za nim – Juda
Tadeusz, żeby oddać cześć Jezusowi, który kieruje się z godnością w
stronę domu.
«Pokój niech
będzie z tobą, dziś
i zawsze, Jonaszu.»
«Chwała i pokój
Tobie,
Nauczycielu, na zawsze.»
«Pokój tobie, Judo. Czy Andrzej i
Jan jeszcze nie wrócili?»
«Nie. Nie słyszałem nawet, kiedy
wychodzili. Nikt [nie słyszał]. Byłem zmęczony i spałem jak zabity.»
«Wejdź, Nauczycielu. Wejdź.
Powietrze jest chłodne dziś rano. W lesie musiało być bardzo zimno.
Tutaj jest ciepłe
mleko dla wszystkich.»
Piją mleko. Wszyscy, z wyjątkiem
Jezusa, maczają w nim duże kawałki chleba. Nadchodzi Andrzej i Jan wraz
z pasterzem
Annaszem.
«Ach, jesteś tutaj? Wracaliśmy,
chcąc już powiedzieć, że Cię nie znaleźliśmy...» – woła Andrzej. Jezus
wita
się z trzema i dodaje:
«Szybko, zjedzcie coś i odchzimy,
bo przed wieczorem chcę być przynajmniej u stóp góry Akzib. Dziś
wieczorem rozpoczyna
się szabat.»
«A... moje owce?» [– zagaduje
pasterz.]
Jezus uśmiecha się i odpowiada:
«Będą zdrowe po Moim
błogosławieństwie...»
«Ale mam je po wschodniej stronie
góry! A Ty z powodu tej niewiasty idziesz na zachód...» [– martwi się
pasterz]
«Pozwól Bogu działać, a On o
wszystko się zatroszczy» [– uspokaja go Jezus.]
Po skończeniu posiłku apostołowie
wychodzą, żeby zabrać torby i odejść.
«Nauczycielu... jest tam ta
niewiasta... nie wysłuchasz jej?»
«Nie mam czasu, Jonaszu. Droga jest
długa i przyszedłem przecież do owiec z Izraela. Żegnaj, Jonaszu. Niech
Bóg ci
wynagrodzi za twoją miłość. Moje błogosławieństwo jest nad tobą i nad
wszystkimi
twoimi krewnymi. Chodźmy.»
Starzec jednak zaczyna krzyczeć do
utraty tchu:
«Dzieci! Niewiasty! Nauczyciel
odchodzi! Chodźcie tu!»
I jak pisklęta rozproszone po
stodole przybiegają na krzyk przyzywającej je matki - kury, tak teraz
ze wszystkich
miejsc domu zbiegają się niewiasty i mężczyźni. Jedni już byli zajęci
swą pracą,
inni jeszcze na wpół zaspani. Dzieci nie są jeszcze całkiem ubrane,
uśmiechają się
swymi ledwie przebudzonymi buziami... Wszyscy tłoczą się wokół Jezusa,
który stoi
pośrodku klepiska. Matki owijają dzieci swymi szatami, żeby je uchronić
przed
chłodem, albo trzymają w ramionach, aż służąca nadbiegnie z ubrankami,
które szybko
im ubierają.


[por. Mt 15,21-28;
Mk
7,24-30] Ale oto przybiega też
niewiasta, która nie
jest z tego domu. Biedna niewiasta, we łzach, zawstydzona... Idzie
zgięta, niemal się
czołga. Kiedy dochodzi do grupy znajdującej się wokół Jezusa woła:
«Miej litość nade mną, o Panie,
Synu Dawida! Moją córeczkę dręczy demon, który każe jej wykonywać
wstydliwe rzeczy.
Miej litość, bo tak wiele cierpię i jestem z tego powodu w pogardzie u
wszystkich...
jakby moja córka była odpowiedzialna za to, co czyni... Zmiłuj się,
Panie! Ty wszystko
możesz. Podnieś głos i rękę, rozkaż duchowi nieczystemu wyjść z [mojej
córki]
Palmy. Mam tylko to dziecko i jestem wdową... O! Nie odchodź!
Litości!...»
Istotnie, Jezus [zamierza odejść].
Skończył błogosławić członków rodziny i napomniał dorosłych z powodu
tego, że
wyjawili Jego przybycie. Oni zaś tłumaczą się, mówiąc:
«Nie mówiliśmy o tym. Uwierz nam,
Panie!»
Jezus odchodzi, ujawniając
niewytłumaczalną twardość wobec ubogiej niewiasty, która wlecze się na
kolanach,
wyciągając błagalnie ramiona, zasapana. Mówi:
«To ja, ja Cię widziałam wczoraj,
gdy przechodziłeś przez potok, i usłyszałam, że mówili do Ciebie
‘Nauczycielu’.
Szłam za wami przez zarośla i słyszałam ich rozmowy. Zrozumiałam, że Ty
jesteś... I
dziś rano przybyłam, gdy było jeszcze ciemno, żeby tu czekać na progu,
jak piesek,
aż do chwili gdy Sara wstanie i otworzy mi drzwi. O! Panie, litości!
Litości! Nad
matką i nad dzieckiem!»
Ale Jezus idzie szybko, głuchy na
wszelkie wołanie. Domownicy mówią do kobiety: «Pogódź się z tym! On nie
chce cię
wysłuchać. Powiedział: przyszedł do tych, którzy są z Izraela...»
Ona jednak wstaje, zrozpaczona i
pełna wiary zarazem, i odpowiada: «Nie. Będę Go tak długo prosić, aż
mnie
wysłucha.»
I idzie za Nauczycielem, nie ustając
w wykrzykiwaniu swych błagań, które przyciągają na progi domów w wiosce
wszystkich,
którzy się przebudzili. Teraz udają się za nią – tak samo jak ci z domu
Jonasza –
żeby zobaczyć, jak się to skończy.
Apostołowie w tym czasie
spoglądają na siebie zaskoczeni i szepczą: «Dlaczego On tak postępuje?
Nigdy tak nie
robił!...»
Jan się odzywa:
«Przecież w Aleksandroszenie
uzdrowił tych dwoje...»
«Ale oni byli prozelitami...» –
odpowiada Tadeusz.
«A czy ją teraz uzdrowi?»
«Ona też jest prozelitką» –
mówi pasterz Annasz.
«O! Ileż razy uzdrawiał też pogan
i bałwochwalców! Tę małą Rzymiankę, pamiętasz?...» – mówi Andrzej,
który nie
potrafi się uspokoić, widząc twardość Jezusa wobec niewiasty
kananejskiej.
«Ja wam powiem, dlaczego – woła
Jakub, syn Zebedeusza – To dlatego, że Nauczyciel jest rozgniewany.
Jego cierpliwość
dochodzi do kresu wobec tak wielu ataków ludzkiej złośliwości. Czy nie
widzicie, jak
On się zmienił? On ma rację! Odtąd będzie dawał Siebie tym, których
zna. I dobrze
robi!»
«Tak. Tylko na razie ona idzie za
nami i krzyczy. A za nią - tłum ludzi. On chce przejść nie zauważony,
tymczasem
znalazł sposób na przyciągnięcie uwagi nawet drzew...» – narzeka
Mateusz.
«Chodźmy Mu powiedzieć, żeby ją
odesłał... Spójrzcie na ten piękny pochód, który idzie za nami! Jeśli
tak dojdziemy
do drogi konsularnej, zrobi się gorąco! A jeśli On jej nie odprawi, ona
od nas nie
odstąpi...» – mówi rozzłoszczony Tadeusz, który coraz częściej odwraca
się i
mówi do kobiety: «Milcz i odejdź!»
Podobnie Jakub, syn Zebedeusza. Ale
na niewieście nie robią wrażenia groźby ani nakazy. Nie przestaje
błagać.
«Chodźmy powiedzieć Nauczycielowi,
żeby ją przegonił, jeśli nie chce jej wysłuchać. To nie może tak dłużej
trwać!»
– stwierdza Mateusz.
Andrzej szepcze: «Biedna!...»
A Jan nie przestaje powtarzać:
«Nie rozumiem... ja tego nie
rozumiem...»
Jan jest wstrząśnięty sposobem
postępowania Jezusa.
Przyśpieszyli teraz kroku i
zrównali się z Nauczycielem, który idzie tak szybko, jak gdyby był
ścigany.
«Nauczycielu! Odpraw tę kobietę!
To zgorszenie! Ona krzyczy za nami! Sprawia, że wszyscy nas zauważają!
Na drogę
wychodzi coraz więcej ludzi... i wielu idzie za nią. Powiedz jej, żeby
odeszła.»
«Wy jej to powiedzcie. Ja już jej
mówiłem.»
«Ona nas nie słucha. Chodźmy!
Powiedz jej to Ty... surowo.»
Jezus zatrzymuje się i odwraca się.
Niewiasta bierze to za znak łaskawości i przyspiesza kroku. Podnosi
głos już i tak
donośny, a jej twarz blednie, bo rośnie nadzieja.
«Milcz, niewiasto, i wracaj do
siebie! Powiedziałem ci już: “Przyszedłem do owieczek z Izraela”, żeby
uzdrawiać
chore i szukać tych spośród nich, które się zgubiły. Ty nie jesteś z
Izraela.»
Ale niewiasta jest już u Jego stóp
i całuje je, oddając Mu cześć. Ściska Jego kostki jak topielec, który
natrafił na
skałę, na której się chroni, i jęczy:
«Panie, przyjdź mi z pomocą! Ty to
możesz, Panie. Rozkaż demonowi, Ty, który jesteś święty... Panie,
Panie, Ty jesteś
Panem wszystkiego, łaski i świata. Wszystko jest Ci poddane, Panie. Ja
wiem o tym.
Wierzę w to. Weź więc to, co jest w Twojej mocy, i posłuż się tym dla
[dobra] mojej
córki.»
«Nie jest dobrze brać chleb
dzieciom z własnego domu i rzucać go psom na ulicy» [– mówi do niej
Jezus.]
«Ja w Ciebie wierzę. A wierząc
stałam się – z psa ulicznego – psem domowym. Powiedziałam Ci: przyszłam
przed
świtem położyć się na progu domu, w którym przebywałeś. Gdybyś wyszedł
z tamtej
strony, potknąłbyś się o mnie. Ale wyszedłeś z drugiej strony i nie
widziałeś
mnie. Nie widziałeś tego biednego udręczonego psa, złaknionego Twej
łaski. A on
czekał, żeby pełzając wejść tam, gdzie przebywałeś, żeby pocałować
Twoje stopy,
prosić Cię, byś mnie nie przeganiał...»
«Nie jest dobrze rzucać chleb
dzieci psom...» – powtarza Jezus.
«A jednak psy wchodzą do izby, w
której pan je ze swoimi dziećmi, i jedzą to, co spada ze stołu lub
resztki, które
podają im domownicy. Jedzą to, co już nie jest im do niczego potrzebne.
Nie proszę
Cię, żebyś mnie potraktował jak córkę i żebyś mi pozwolił zasiąść przy
Twoim
stole. Ale daj mi przynajmniej okruszyny...»
Jezus uśmiecha się. O! Jakże Jego
twarz przemienia się w tym radosnym uśmiechu!...
Ludzie, apostołowie, niewiasta,
patrzą z podziwem... odczuwając, że coś się wydarzy. I Jezus mówi:
«O, niewiasto! Wielka jest twoja
wiara. I pocieszasz nią Mojego ducha. Idź więc, i niech ci się stanie,
jak chcesz. W
tej chwili demon opuścił twoją córeczkę. Idź w pokoju. I jak z
zagubionego psa
potrafiłaś chcieć być psem domowym, tak umiej w przyszłości być córką,
która
zasiądzie przy stole Ojca. Żegnaj.»
«O, Panie! Panie! Panie!...
Chciałabym biec, żeby ujrzeć moją drogą córkę Palmę... Chciałabym też
zostać z
Tobą i iść za Tobą! Błogosławiony! Święty!»
«Idź, idź, niewiasto. Odejdź w
pokoju.»
Jezus podejmuje na nowo drogę, a
kobieta kananejska, bardziej zwinna niż dziecko, oddala się biegiem, a
za nią – tłum
ciekawy ujrzenia cudu...
«Ale dlaczego, Nauczycielu,
pozwoliłeś, że Cię tak długo prosiła, żeby ją w końcu wysłuchać?» –
pyta
Jakub, syn Zebedeusza.
«Z powodu ciebie i was wszystkich.
To nie jest klęska, Jakubie. Tutaj nie zostałem tylko przegoniony,
wyśmiany,
przeklęty... Niech to podniesie waszego przygnębionego ducha. Miałem
już dziś Mój
najsłodszy pokarm. Błogosławię za to Boga. A teraz chodźmy znaleźć tę
drugą
[kobietę], która potrafi wierzyć i czekać z niezachwianą wiarą.»
«A moje owce, Panie? Wkrótce będę
musiał pójść inną drogą niż Twoja, żeby dojść do mojego pastwiska...»
Jezus uśmiecha się, ale nie
odpowiada.
Teraz dobrze się idzie, gdyż
słońce ogrzewa powietrze i sprawia, że błyszczą szmaragdy nowych liści
na drzewach i
traw - na łąkach. Zamieniają jakby w oprawę klejnotu kielich każdego
kwiatu z powodu
kropli rosy, błyszczących na wielokolorowych płatkach polnych kwiatków.
Jezus idzie
naprzód, uśmiechnięty. I apostołowie, którzy nagle odzyskali odwagę,
idą za Nim,
uśmiechnięci...
Dochodzą do rozstaju dróg. Pasterz
Annasz, udręczony, mówi:
«To tutaj muszę Cię opuścić...
Zatem nie przyjdziesz uleczyć moich owiec? Ja też mam wiarę, jestem
prozelitą... Czy
chociaż obiecasz mi przyjść po szabacie?»
«O, Annaszu! Czy jeszcze nie
pojąłeś, że twoje owce są zdrowe, od chwili kiedy podniosłem rękę w
kierunku
Lesemdan? Idź i ty, żeby ujrzeć cud i błogosławić Pana.»
Sądzę, że żona Lota, kiedy
została zamieniona w słup soli, nie różniła się od pasterza. Zastygł
stojąc, nieco
pochylony, lecz z głową wzniesioną ku Jezusowi, żeby na Niego patrzeć,
z ramionami
nieco wyciągniętymi w powietrzu... Wydaje się posągiem. I można by pod
nim napisać:
“Błagający”. Ale potem prostuje się i upada na twarz, mówiąc:
«Bądź błogosławiony! Jesteś
dobry! Święty!... Ale obiecałem Ci wiele pieniędzy, a tutaj mam
zaledwie kilka
drachm... Przyjdź, przyjdź do mnie po szabacie...»
«Przyjdę. Nie z powodu pieniędzy,
lecz żeby cię jeszcze raz pobłogosławić za twoją prostą wiarę. Żegnaj,
Annaszu.
Pokój niech będzie z tobą.»
I rozstają się...
«I to również nie jest
niepowodzeniem, przyjaciele! I tutaj też nie zostałem ośmieszony,
przegoniony ani
przeklęty!... Chodźmy! Pewna matka czeka na nas od wielu dni...»
I idą dalej. Zatrzymali się tylko
na chwilę, żeby zjeść chleb, ser i napić się wody ze źródła... Słońce
jest w
zenicie, gdy widzą ukazujące się przed nimi rozdroże.
«Oto początek schodów Tyru, tam w
głębi» – mówi Mateusz. I cieszy się, że największa część drogi już jest
za
nimi.
...I rzeczywiście, jest tam, oparta
o rzymski kamień, jakaś niewiasta. U jej stóp, na materacyku, znajduje
się dziewczynka
siedmio- lub ośmioletnia. Kobieta rozgląda się we wszystkie strony.
Patrzy w kierunku
stopni w skałach, w stronę drogi do Ptolemaidy – tej, którą właśnie
idzie Jezus.
Od czasu do czasu pochyla się, żeby pogłaskać swe dziecko, potem
płótnem zakrywa
jego głowę przed słońcem, nogi zaś i ręce okrywa chustą...
«Oto niewiasta! Ale gdzie ona spała
przez te dni?» – zastanawia się Andrzej.
«Być może w tym domu blisko
rozstaju dróg. Nie ma innych domów w okolicy» – odpowiada mu Mateusz.
«Albo pod gołym niebem...» –
mówi Jakub, syn Alfeusza.
«Nie. Z powodu dziewczynki, nie...»
– odpowiada mu brat.
«O! [Czego się nie robi,] żeby
otrzymać łaskę!...» – mówi Jan.
Jezus się nie odzywa, lecz jest
uśmiechnięty. Idą jeden za drugim: trzech z jednej strony, trzech – z
drugiej, z Nim
pośrodku. Zajmują całą drogę. O tej porze nie ma na niej wędrowców, bo
zajęci są
jedzeniem tam, gdzie ich zastało południe.
Jezus uśmiecha się, wysoki i
piękny pośrodku tego szpaleru. I zdaje się, że całe światło słońca jest
skupione
na Jego twarzy, tak jest rozpromieniony. Wydaje się wydzielać
promienie.
Niewiasta podnosi głowę... Są
teraz w odległości pięćdziesięciu metrów od niej. Być może Jezus,
kierując na
nią spojrzenie, przyciągnął jej uwagę, rozproszoną z powodu uskarżania
się
dziecka. Kobieta patrzy... podnosi ręce do serca, ruchem nieświadomym,
wywołanym
niepokojem. Gwałtownie wstaje.
Jezus uśmiecha się jeszcze
bardziej. I ten promienny uśmiech, niewypowiedziany, musi tak wiele
mówić niewieście,
że opuszcza ją niepokój. Uśmiecha się, jakby już odczuwała swe przyszłe
szczęście. Pochyla się, żeby wziąć na ręce dziecko. Podnosi dziewczynkę
z
materacyka, niesie w wyciągniętych ramionach, jakby ją ofiarowywała
Bogu. Podchodzi, a
kiedy jest już u stóp Jezusa, klęka i podnosi najwyżej, jak potrafi,
leżącą
dziewczynkę. Dziecko patrzy z zachwytem na bardzo piękne oblicze
Jezusa. Niewiasta nie
wypowiada ani jednego słowa. Cóż mogłaby powiedzieć głębszego niż to,
co mówi
całą swą postawą?...
A Jezus wypowiada tylko jedno
słowo, małe, lecz potężne i błogosławiące, takie jak: “Fiat” Boga w
stwarzaniu
świata. [Mówi]:
«Tak...»
I kładzie dłoń na małej klatce
piersiowej dziecka. Dziewczynka z krzykiem skowronka uwalnianego z
klatki woła:
«Mamusiu!»
I nagle siada, ześlizgując się na
stopy. Całuje matkę, która, wyczerpana, chwieje się. Upadłaby w tył,
tracąc
przytomność z powodu zmęczenia oraz niepokoju, który nagle minął, i z
radości
przekraczającej siły jej serca, już osłabione przez tak wiele
przeżytych cierpień.
Jednak Jezus szybko ją podtrzymuje. Jego działanie jest bardziej
skuteczne niż
dziewczynki. Ta bowiem, obciążając swym ciężarem matczyne ramiona, nie
pomagała jej
w zachowaniu równowagi. Jezus pomaga usiąść kobiecie i przekazuje jej
siły... I
patrzy na nią.
Nieme łzy spływają po twarzy
zmęczonej i zarazem szczęśliwej niewiasty. Potem przychodzą słowa:
«Dziękuję, mój Panie! Dziękuję
i błogosławię! Moja ufność została ukoronowana... Tak długo na Ciebie
czekałam...
Ale teraz jestem szczęśliwa...»
Niewiasta, po zapanowaniu nad swym
osłabieniem, ponownie upada na kolana, w adoracji. Przed sobą trzyma
dziewczynkę,
którą Jezus głaszcze. Wyjaśnia:
«Przed dwoma laty, z powodu zepsucia
kości w plecach, zaczął się powolny paraliż, prowadzący do śmierci i
wywołujący
wielkie cierpienia. Pokazywaliśmy dziewczynkę lekarzom w Antiochii, w
Tyrze, w Sydonie i
nawet w Cezarei, w Paneasie. Wydaliśmy tak wiele pieniędzy na lekarzy i
na lekarstwa,
że musieliśmy sprzedać dom, jaki posiadaliśmy w mieście. Przenieśliśmy
się do domu
wiejskiego. Odprawiliśmy sługi z domu, żeby zatrzymać jedynie tych na
wsi.
Sprzedawaliśmy nasze produkty, które przedtem sami jedliśmy... I na nic
się to zdało!
Ujrzałam Ciebie. Wiedziałam, co czyniłeś w innych miejscach. Ufałam, że
i dla siebie
wyjednam Twoją łaskę... I mam ją! Teraz wracam do domu, lekka,
radosna... i dam tę
radość mojemu małżonkowi... mojemu Jakubowi... który mi wlał w serce
nadzieję.
Opowiadał mi o tym, co zdarzyło się dzięki Twojej mocy w Galilei i w
Judei. O!
Gdybyśmy się nie bali, że Cię nie odnajdziemy, przyszlibyśmy z naszą
córeczką. Ale
Ty jesteś stale w drodze!...»
«I chodząc, przyszedłem do
ciebie... – mówi Jezus – Ale gdzie przebywałaś przez te dni?»
«W tym domu... Ale w nocy
dziewczynka była tam sama. Jest tam pewna dzielna niewiasta, która
zajmowała się nią
zamiast mnie w nocy. Ja pozostawałam cały czas tutaj. Obawiałam się, że
mogłabym
się z Tobą nie spotkać, gdybyś przechodził nocą...»
Jezus kładzie jej rękę na głowie:
«Jesteś dobrą matką. Bóg kocha cię z powodu tego. Widzisz, że we
wszystkim ci
dopomógł.»
«O, tak! Dobrze to czułam, kiedy tu
szłam. Poszłam z domu do miasta, sądząc, że Cię tam znajdę. Byłam sama
i bez
pieniędzy. Potem, za radą tego człowieka, podążyłam aż tutaj. Dałam
znać do domu
i poszłam... i niczego mi nie zabrakło. Ani chleba, ani schronienia,
ani siły.»
«Cały czas z tym ciężarem w
ramionach? Czy nie mogłaś wynająć wozu?...» – dopytuje się zasmucony
Jakub, syn
Alfeusza.
«Nie. Dziewczynka zbytnio by
cierpiała, śmiertelnie. To w ramionach swej mamy moja Joanna doszła do
łaski.»
Jezus głaszcze je obydwie po
głowach:
«Teraz idźcie i bądźcie zawsze
wierne Panu. Niech Pan będzie z wami i niech będzie z wami Mój pokój.»
Jezus podejmuje na nowo marsz, drogą
prowadzącą do Ptolemaidy. [Mówi do apostołów:]
«I to też nie jest klęską,
przyjaciele. I tutaj też nie zostałem ani przegoniony, ani wyśmiany,
ani przeklęty.»
Idąc bezpośrednią drogą, szybko
doszli do kuźni, blisko portu. Rzymski kowal wypoczywa w słońcu,
siedząc przy murze
domu. Rozpoznaje Jezusa i pozdrawia Go. Jezus odpowiada na jego
pozdrowienie i dodaje:
«Czy pozwolisz Mi pozostać tutaj, żeby nieco wypocząć i zjeść trochę
chleba?»
«Tak, Rabbi. Moja małżonka
chciała Cię zobaczyć... bo powiedziałem jej o tym, co usłyszałem, kiedy
przemawiałeś tutaj ostatnio. Estera jest Żydówką. Ale nie ośmieliłem Ci
się o tym
powiedzieć. Ja jestem Rzymianinem. Byłbym ją wysłał do Ciebie...»
«Zawołaj ją więc...»
I Jezus siada na ławce, która jest
przy murze, podczas gdy Jakub, syn Zebedeusza, rozdziela chleb i ser...
Wychodzi niewiasta
w wieku około czterdziestu lat, zmieszana, purpurowa z zawstydzenia.
«Pokój niech będzie z tobą,
Estero. Pragnęłaś Mnie poznać? Dlaczego?»
«Z powodu tego, co powiedziałeś...
Rabini gardzą nami... kobietami, które poślubiły Rzymian... Ale ja
wszystkie moje
dzieci zaprowadziłam do Świątyni i chłopcy są wszyscy obrzezani.
Powiedziałam o tym
Tytusowi, kiedy chciał mnie poślubić... On jest dobry... Zawsze mi
pozwala zajmować
się dziećmi. Zwyczaje, obrzędy, wszystko tu jest hebrajskie!... Ale
rabini,
przewodniczący synagog przeklinają nas. Ty nie... Ty masz dla nas słowa
litości... O!
Czy wiesz, co to dla nas znaczy? To tak, jakbyśmy odczuły na nowo
ramiona ojca i matki:
[ramiona tych], którzy nas oddalili i przeklęli albo są wobec nas
surowi... To tak,
jakby się postawiło stopy w domu, który się opuściło i jakby się w nim
nie czuło
już obco... Tytus jest dobry. Podczas naszych świąt zamyka kuźnię,
tracąc tak wiele
pieniędzy, i idzie ze mną oraz z dziećmi do Świątyni. Mówi, że nie
można żyć bez
religii. On mówi, że jego [religią] jest rodzina i praca, jak przedtem
było nią
wypełnianie żołnierskiego obowiązku... Ale ja, Panie... chciałam Cię o
jedną rzecz
poprosić... Powiedziałeś, że ci, którzy idą za prawdziwym Bogiem, muszą
nieco
odjąć ze swego świętego zaczynu i włożyć do dobrej mąki, żeby ona w
sposób
święty fermentowała. Ja to uczyniłam z moim mężem. Usiłowałam przez te
dwadzieścia lat, kiedy jesteśmy razem, pracować zaczynem Izraela nad
jego dobrą
duszą. Ale on nigdy nie podjął decyzji... Jest stary... Chciałabym,
żeby był ze mną
w przyszłym życiu... żebyśmy byli zjednoczeni przez wiarę, tak jak
jesteśmy przez
miłość... Nie proszę Cię o bogactwo ani o dobrobyt czy o zdrowie. To,
co posiadamy,
wystarcza nam. Niech Bóg będzie za to uwielbiony! Ale tego bym
pragnęła... Módl się
za mojego małżonka! Żeby należał do Boga prawdziwego...»
«Dobrze, otrzyma tę łaskę. Bądź
tego pewna. Prosisz o coś świętego i otrzymasz to. Zrozumiałaś
obowiązki niewiasty
wobec Boga i wobec swego małżonka. Tak powinno być pośród wszystkich
małżonków!
Zaprawdę powiadam ci, że wielu powinno cię naśladować. Bądź taka nadal,
a będziesz
mieć radość z posiadania twego Tytusa u swego boku na modlitwie i w
Niebie. Pokaż Mi
swoje dzieci.»
Kobieta woła liczne dzieci.
«To Jakub, Judasz, Lewi, Maria, Jan,
Anna, Eliza, Marek...»
Potem idzie do domu i powraca z
dzieckiem, które kroczy jeszcze bardzo niepewnie, i z innym, które ma
trzy miesiące.
«A to jest Izaak i najmniejsza –
Judyta» – mówi, kończąc przedstawianie.
«Obfitość!» – mówi śmiejąc
się Jakub, syn Zebedeusza.
A Juda woła: «Sześciu chłopców!
I wszyscy obrzezani! I mają czyste imiona! Brawo!»
Niewiasta jest szczęśliwa i chwali
Jakuba, Judasza i Lewiego. Mówi, że pomagają ojcu we wszystkie dni z
wyjątkiem
szabatu, czyli dnia, w którym Tytus pracuje sam, żeby umocować podkowy,
wykonane
wcześniej. Chwali też Marię i Annę, które pomagają swej mamie. Nie
pomija też
udzielenia pochwały czworgu najmłodszym, dobrym i nie kapryszącym.
«Tytus pomaga mi wychować dzieci.
Był zdyscyplinowanym żołnierzem» – mówi, patrząc z miłością na męża. On
zaś
- oparty o futrynę, z jedną ręką na biodrze - wysłuchał wszystkiego, o
czym mówiła
jego żona, ze szczerym uśmiechem na twarzy. Teraz napełnia go duma na
wspomnienie jego
żołnierskich zasług. [Jezus mówi:]
«Bardzo dobrze. Dyscyplina wojskowa
nie jest niemiła Bogu, gdy zwykły żołnierski obowiązek jest wypełniany
po ludzku.
Wszystko polega na tym, żeby być zawsze uczciwym moralnie w każdej
pracy, żeby być
zawsze cnotliwym. Ta dawniejsza karność, jaką przekazujesz swoim
dzieciom, musi cię
przygotować do wyższej służby: Bożej. Teraz opuszczamy cię. Mam akurat
tyle czasu,
żeby dojść do Akzib przed zmierzchem. Pokój z Tobą, Estero, i z całym
domem.
Wkrótce będziecie wszyscy należeć do Pana.»
Matka i dzieci klękają, Jezus zaś
podnosi rękę w geście błogosławieństwa. Mężczyzna, jakby był ponownie
żołnierzem Rzymu, staje na baczność jak przed cesarzem i żegna się na
sposób
rzymski.
I odchodzą... Po kilku metrach Jezus
kładzie dłoń na ramieniu Jakuba, [mówiąc]:
«I jeszcze raz, czwarty dzisiaj,
pozwalam ci zauważyć, nie poniosłem klęski. Nie zostałem przegoniony,
wyszydzony,
przeklęty... A teraz co powiesz?»
«Że jestem głupcem, Panie» –
mówi gwałtownie Jakub, syn Zebedeusza.
«Nie. Ty i wy wszyscy jesteście
jeszcze wciąż za bardzo tylko ludźmi i odczuwacie wszelkie wahania
nastrojów
[charakterystyczne dla] tego, kto jest opanowany przez naturę ludzką, a
nie – przez
ducha. Kiedy [w człowieku] duch jest panem, wtedy nie zmienia się on za
każdym powiewem
wiatru, który nie może być wciąż wonną bryzą... Gdy cierpi, nie gniewa
się. Nie
ustaję w modlitwie, żebyście doszli do tego panowania ducha. Wy jednak
musicie Mi
dopomóc przez wasz wysiłek... Oto wędrówka skończona. W tym czasie
zasiałem to, co
jest potrzebne, żeby przygotować pracę na czas, kiedy to wy
będziecie
ewangelizatorami. Teraz możemy iść na spoczynek szabatowy ze
świadomością
spełnienia naszego obowiązku. I poczekamy na innych... Potem będziemy
szli...
jeszcze... wciąż... aż wszystko zostanie dokonane...»


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
019 04
019 04 (2)
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04

więcej podobnych podstron