1==00==Władcy Podziemi Gena Showalter MR0CZNY OGIEŃ


Mroczny
Mroczny
ogień
ogień
Prequel serii  Władcy Podziemi
Gena Showalter
Tłumaczenie: Mikka
Beta: Filipina
2
1
Ka\dego dnia od setek lat bogini odwiedzała piekło i ka\dego dnia
Geryon patrzył na nią ze swojego stanowiska, a po\ądanie rozpalało
jego krew bardziej ni\ płomienie potępienia za jego plecami. Nie
powinien jej obserwować za pierwszym razem, a za ka\dym następnym
powinien spuszczać wzrok. Był niewolnikiem Księcia Ciemności,
stworzonym przez zło, ona była boginią, powstałą w świetle.
Nie mógłby jej mieć, myślał, zaciskając pięści. Nie wa\ne jak bardzo
by chciał. W ka\dym razie ona by go nie chciała. Ta& obsesja była
głupia i nie przynosiła mu nic prócz rozpaczy. Nie potrzebował więcej
rozpaczy.
A jednak patrzył na nią tego dnia, gdy szła przez jałową pieczarę,
koralowymi końcówkami placów przesuwając po wyszczerbionych
kamieniach dzielących podziemie od Świata Podziemi. Złote loki
elegancko spływały w dół jej pleców i obramowywały jej twarz tak
idealną, tak śliczną, \e nawet Afrodyta nie mogła się z nią równać.
Oczy pełne gwiezdnego światła zwęziły się, ró\any kolor wykwitł na
policzkach gładkich jak alabaster.
- Ściana jest popękana  powiedziała, jej głos był niczym piosenka
wśród syku pobliskich płomieni& i nienaturalnych wrzasków, które im
zawsze towarzyszyły.
Potrząsnął głową, przeświadczony, \e wyobraził sobie te słowa. Przez
wszystkie wspólne wieki nigdy nie rozmawiali, procedura nigdy się nie
zmieniała. Jako Stra\nik Piekła utrzymywał bramę zamkniętą, póki nie
wrzucano dusz. W ten sposób nikt ani nic nie uciekało& a jeśli
próbowało wymierzał karę. Jako Bogini Opresji wzmacniała fizyczną
barierę tylko dotknięciem. Cisza nigdy nie została przerwana.
Niepewność zaciemniła jej rysy.
- Nie masz nic do powiedzenia?
Chwilę pózniej stała przed nim, mimo, \e nie widział jej ruchu. Nagle
zapach kapryfolium zacienił smród siarki i topionego ciała. Odetchnął
głęboko, przymykając oczy w ekstazie. Och, gdyby tylko tak została&
- Stra\niku  ponagliła.
- Bogini  zmusił się by uchylić powieki stopniowo, powoli
ujawniając ogień jej urody. Z bliska nie była tak piękna jak myślał.
Była jeszcze piękniejsza. Liznięcie piegów znaczyło słodko zadarty
3
nosek, dołeczki ukazywały się wraz z krzywizną półuśmiechu.
Rozkoszne.
Co myślała o nim? - Zastanowił się.
Prawdopodobnie myślała, \e jest potworem, ohydnym i
zniekształconym. Którym był. Ale nawet je\eli tak pomyślała, nie
pokazała tego po sobie. Tylko ciekawość spoczywała w tych oczach
pełnych światła gwiazd. Wobec ściany, jak podejrzewał, nie wobec
niego. Nawet, gdy był człowiekiem, kobiety nie chciały mieć z nim
doczynienia. Uciekały, gdy zwrócił na nie uwagę. Był zbyt wysoki, zbyt
muskularny. I to zanim zaczął przypominać wilkołaka.
Czasami zastanawiał się czy nie został przeklęty w dniu narodzin.
- Tych pęknięć nie było tam wczoraj  powiedziała.  Co
spowodowało takie uszkodzenia? I to tak szybko?
- Horda Lordów Demonów podnosi się codziennie z dołu i walczy by
się wydostać. Są zmęczone zamknięciem tutaj i szukają \ywych ludzi
do torturowania.
Nie zareagowała na wiadomość.
- Znasz ich imiona?
Pokiwał głową. Nie musiał widzieć przez bramę, by wiedzieć, kto
znajdował się po drugiej stronie. Czuł to. Zawsze.
- Furia, Śmierć, Kłamstwo, Zwątpienie, Katastrofa. Mam
kontynuować?
- Nie  odparła.  Rozumiem. Najgorsi z najgorszych.
- Tak. Trzaskają i rozszarpują pazurami z drugiej strony,
zdesperowane \eby dotrzeć do królestwa śmiertelników.
- Có\, powstrzymaj je  rozkaz, wzmocniony ochrypłą, usilną prośbą.
Gdyby tylko mógł. Zrezygnowałby z ostatnich resztek swojego
człowieczeństwa, by zrobić to czego sobie \yczyła. Cokolwiek, by
zapłacić za codzienny dar jej obecności. Cokolwiek, by zatrzymać ją
tam, gdzie była, przedłu\ając obecność słodyczy jej zapachu.
- Zabroniono mi opuszczać moje stanowisko, tak samo jak
zabroniono otwierać bramę z innego powodu ni\ wpuszczenie
przeklętej duszy. Obawiam się, \e nie mogę spełnić twojej prośby.
Poza tym, jedynym sposobem na powstrzymanie demona było zabicie
go, a zabijanie Wysokich Lordów było kolejną zabronioną rzeczą.
Wydała westchnienie.
- Zawsze robisz co ci ka\ą?
- Zawsze.
4
Raz walczył z krępującymi go niewidzialnymi więzami. Raz, ale nigdy
więcej. Walka przynosiła ból i cierpienie& nie dla niego, ale dla innych.
Niewinni ludzie, którzy byli podobni do jego matki, ojca, braci 
poniewa\ jego prawdziwa rodzina została ju\ zgładzona  zostali
przeniesieni tutaj i torturowani przed nim. Wrzaski& och, wrzaski.
Daleko gorsze ni\ te dobiegające z Piekła. I spojrzenia& Zadr\ał.
Gdyby ból i cierpienie były skupione na nim, nie dbałby o to.
Śmiałby się i walczył jeszcze zacieklej. Co znaczy odrobina większego
bólu? Ale Lucyfer, brat Hadesa i ksią\ę demonów, potrzebował jego siły
i znalazł inny sposób by zmusić go do współpracy.
Wspomnienia na zawsze w nim zostaną, ale mogłyby zbladnąć w
nocy, gdyby potrzebował snu. Pozostawał obudzony, ka\dej godziny
ka\dego dnia, niezdolny zapomnieć.
- Posłuszeństwo. Oczekiwałam po tobie czego innego  powiedziała. 
Jesteś wojownikiem, tak silnym i pewnym siebie.
Tak, był wojownikiem. Ale był te\ niewolnikiem. Jedno nie
wykluczało drugiego.
- Przepraszam, bogini. Moja siła i pewność siebie niczego nie
zmieniają.
- Zapłacę ci za pomoc  nalegała.  Podaj swoją cenę. Czegokolwiek
pragniesz, będzie twoje.
Gdyby tylko mógł, pomyślał znów Geryon. Poprosiłby o jedno
posmakowanie jej warg.
Dlaczego się ograniczasz?  zastanowił się następnie. Czegokolwiek
pragnie. Mógł poprosić o noc w jej ramionach. Nagość. Dotyk. Smak.
Tak. Tak. Ka\dy mięsień napiął się w jego ciele. W pobudzeniu. W
desperacji.
W rozpaczy.
Nie. Nie mógłby zaryzykować cierpienia niewinnego  czemu się nimi
przejmujesz? - po prostu zaspokoić pragnienie pięknej bogini. Jej
pocałunek? Noc z nią? Znów nie.
W końcu poznałem prawdziwą torturę. Zazgrzytał zębami. Czemu
dbał o cokolwiek? Poniewa\ bez dobra, zostałoby tylko zło. A przez
stulecia widział zbyt wiele zła. Nie będzie odpowiadał za więcej.
- Stra\niku?  podpowiedziała.  Wszystko.
5
2
Nie mów. Nie rób tego. Geryon przełknął ślinę.
- Przykro mi, bogini  Nie. Zamilknij. Przynajmniej poproś o ten
pocałunek.  Jak powiedziałem, nie mogę ci pomóc  Nie. Nie. Nie.
Jak bardzo się nienawidził w tej chwili.
Jej delikatne ramiona opadły z rozczarowaniem i jego nienawiść do
siebie wzrosła.
- Ale& dlaczego? Chcesz zatrzymać demony w Piekle tak bardzo jak
ja. Prawda?
- Prawda  Geryon nie chciał jej wyznać powodów odmowy, mimo
upływu tego całego czasu nadal był zawstydzony. Ale powie jej. Mo\e
wtedy powróci do starych nawyków i udawania, \e on nie istnieje.
Mimo tego, jego pragnienie jej pogłębiało się, intensywniało, jego ciało
twardniało. Przygotowywało się.
Ona nie jest dla ciebie.
Jak wiele razy będzie musiał to sobie przypomnieć, zanim ta
rozmowa się skończy?
- Sprzedałem swoją duszę  przyznał. Był jednym z pierwszych ludzi
chodzących po ziemi. Mimo rosłej budowy i nieudolnego zachowania,
był pogodzony ze swoim losem i zachwycony partnerką, nawet mimo
tego, \e została wybrana przez jego rodzinę i  jak wszystkie znane mu
kobiety  nie pragnęła go.
Po roku mał\eństwa zachorowała i rozpaczał. Chocia\ nie była
szczęśliwa z bycia z nim, nale\ała do niego i zapewnienie jej
bezpieczeństwa i dbanie o jej samopoczucie było jego obowiązkiem.
Więc krzyczał o pomoc do bogów.
Zignorowali go i jego rozpacz stała się nieznośna.
Wtedy pojawił się przed nim Lucyfer. Tak sprytny, jak tylko mo\na.
By ratować partnerkę  i mo\e w końcu zdobyć jej serce  Geryon
chętnie oddał się Księciu Ciemności. I odkrył, \e został przekształcony
z człowieka w bestię. Na wierzchu jego głowy wykwitły rogi, ręce urosły
do rozmiaru maczug, paznokcie stały się szponami. Ciemne,
karminowe futro pokryło nogi, a kopyta zastąpiły stopy.
W sekundy stał się bardziej zwierzęciem ni\ mę\czyzną.
6
Jego \ona ozdrowiała, tak jak przewidywał jego kontrakt z
Lucyferem, ale nie zmiękła wobec Geryona. Nie, jego bezinteresowny
czyn nic dla niej nie znaczył i zostawiła go dla innego mę\czyzny, z
którym najwidoczniej widywała się ju\ wcześniej.
Ale\ był z niego głupiec. Zdradzony mą\. Wszystko na darmo.
- Jakie myśli napełniają twoją głowę, Stra\niku? Nigdy nie
wydawałeś się tak& rozbity.
Bogini. Jego pięści się zacisnęły, szpony wbiły w dłonie, gdy skupił
się na niej. W jej tonie było współczucie. Współczucie, które musiał
zignorować. Beznamiętny, taki musi być. Zawsze. Inaczej nie
przetrwałby tu.
- Moje działania nie zale\ą ju\ ode mnie. Obojętne czy chcę inaczej,
nie mogę ci pomóc. Teraz proszę. Nie masz obowiązków do wykonania?
- Teraz wypełniam swoje obowiązki. A ty?
Zarumienił się.
Westchnęła.
- Wybacz zjadliwość. Mam nerwy w strzępach - Bogini zmierzyła go
wzrokiem, przechylając głowę z boku na bok. Poruszył się niepewnie,
takie badanie było niepokojące biorąc pod uwagę jego obrzydliwy
wygląd. Ku jego zaskoczeniu, niesmak nie pojawił się w jej ślicznym
spojrzeniu, gdy powiedziała: - Twoja dusza nale\y do Księcia
Ciemności?
- Tak.
- I gdyby została ci zwrócona, pomógłbyś mi?
- Tak  powtórzył ochryple. Czy nadal oferowała mu dobrodziejstwo
za pomoc?
- Bardzo dobrze. Zobaczę co da się zrobić.
Jego oczy rozszerzyły się z przera\enia. Zbli\y się do Lucyfera?
- Nie, musisz&
Zniknęła, nim mógł ją powstrzymać.
Wewnętrzny korytarz Piekła
- Lucyferze, usłysz mnie dobrze. śądam rozmowy z tobą. Pojawisz się
przede mną. Tego dnia, w tym pokoju. Sam. Pozostanę dokładnie gdzie
jestem  Kadence, bogini Opresji, wiedziała, \e musi wyra\ać swoje
pragnienia precyzyjnie albo Ksią\ę Demonów  zinterpretuje je jak
będzie mu się podobało.  I będziesz ubrany.
7
Gdyby po prostu za\ądała audiencji, mógłby przenieść ją do swojego
łó\ka, spętać ręce i nogi, pozbawić ubrań, otoczyć legionem diabłów.
Kilka minut upłynęło bez odpowiedzi na jej wezwanie. Ale wiedziała,
\e w końcu przybędzie. Będzie się cieszył ka\ąc jej czekać. Sprawiało
to, \e czuł się potę\ny. Udawaj zajętą. Udawaj, \e o nic nie dbasz.
Kadence przyjrzała się otoczeniu, jakby studiowanie go było
dokładnie tym po co przyszła. Zamiast z kamienia i zaprawy
murarskiej, ściany pałacu Lucyfera zrobione były z płomieni.
Trzaskających, pomarańczowo-złotych. Zabójczych.
Na jego tron składały się kości, popiół i jeszcze większa liczba
płomieni. Po jednej stronie tkwił zakrwawiony ołtarz. Pozbawione \ycia
ciało nadal na nim le\ało& bezgłowe. Jednak wkrótce głowa zostanie
ponownie doczepiona i tortury zaczną się od nowa. Tak to tu
wyglądało.
śadna dusza nie ucieknie. Nawet w śmierć.
Nienawidziła wszystkiego w tym miejscu. Smugi czarnego dymu
unosiły się znad płomieni, owijając się wokół niej niczym palce
przeklętego. Bardzo pragnęła zatkać nos, ale nie zrobiła tego. Nie
poka\e słabości  nawet w tak małym czynie.
Gdyby się ośmieliła, wiedziała, \e znalazłaby się zatopiona w
gryzącym dymie. Lucyfer niczego nie kochał bardziej ni\
wykorzystywania czyjeś słabości.
Kadence dobrze nauczyła się tej lekcji. Pierwszy raz przyszła tu
poinformować Hadesa i Lucyfera, \e została wyznaczona na ich
nadzorczynię. Jako ucieleśnienie ujarzmienia i podboju, nie było
nikogo lepszego, by upewnić się, \e demony i martwi pozostaną tutaj.
Albo tak myśleli bogowie, wyznaczając ją do tego zadania.
Nie zgodziła się, ale odmowa mogła przynieść karę. Jednak wiele
razy od początku zastanawiała się czy kara nie byłaby lepsza. Gdy
rzucano w nią kamieniami, podkładano krwawą padlinę na progu w
ostrze\eniu& cię\ko to było porównać do spędzania dni na śnie w
pobliskiej jaskini  nie prawdziwym śnie, ale w stra\niczym jego
rodzaju, gdy oko jej umysłu przemykało przez obozy demonów. Cię\ko
to porównać do spędzania nocy na obserwowaniu kamiennej ściany.
Tak, jak Stra\nik obserwował.
To jednak nie była taka męka.
Przez wiele lat, jego uwaga ją denerwowała, bo nie był podobny do
nikogo kogo znała: pół-człowiek, pół-bestia, wszystko& skrajne. Ale
pózniej znalazła pocieszenie w jego oderwanym spojrzeniu. Chronił ją
8
przed demonami i duszami prześlizgującymi się przez bramę,
atakującymi ka\dego na swojej drodze. Obojętnie jak działa mu się
krzywda.
Nie mogła robić dla niego mniej.
Sprzedałem swoją duszę, powiedział. Za co?  zastanawiała się. Co
dostał w zamian? Czy dobrze rozpatrzył wymianę? Chciała go zapytać,
ale zauwa\yła jak niewygodna była dla niego rozmowa o ścianie. Nie
przyjąłby dobrze dyskusji na tak osobisty temat.
I tak prawdopodobnie było najlepiej. Teraz liczyło się tylko jej
zadanie. Jak mogła nie wiedzieć, \e Wysocy Lordowie Demonów byli
zdeterminowani by uciec na zawsze?
Czy Lucyfer jakoś zablokował jej wizje w tej rzeczywistości? Był
jedynym na tyle silnym by to zrobić. Jeśli tak było, co chciała zyskać?
Jeśli zapyta, będzie kłamał, tyle wiedziała.
Nigdy nie czuła się bardziej bezradna.
Nie, to nieprawda. Podczas jej pierwszej wizyty, Lucyfer wyczuł jej
trwogę  i robił wszystko by to wykorzystać. Powleczony ogniem dotyk
tu, niegodziwa drwina tam. Zawsze, gdy przychodziła tu donieść o
naruszeniach, więdła pod jego uwagami.
To rozczarowałoby bogów. Wezwaliby ją do domu, była pewna, gdyby
nie to, \e ju\ przywiązali ją do ściany by ułatwić jej obowiązki, nie
utrudnić. Ale nawet bogowie nie wiedzieli jak daleko zabrnie ta więz.
Zamiast po prostu wyczuwać, gdy ściana potrzebowała wzmocnienia,
zrozumiała, \e to powód jej \ycia.
Jej krew teraz śpiewała w esencji ściany.
Gdy pierwszy raz demon zadrasnął ścianę poczuła ukłucie i z trudem
wciągała powietrze, zszokowana. Teraz ju\ nią to nie wstrząsało, ale
nadal czuła ka\dy kontakt. Gdy prześlizgiwała się dusza, jej skóra
łaskotała. Gdy ścianę lizały płomienie, czuła \e płonie. Więc czemu nie
czuła ostatniej manifestacji?
Och, czuła przepływające przez ciało siły, stopniowo, ból przemykał
przez nią pozornie bez powodu, ale jej wizje były spokojne. Có\, tak
spokojne jak tylko takie wizje mogły być, biorąc pod uwagę co była
zmuszona codziennie oglądać.
Teraz przynajmniej wiedziała dlaczego była obolała. To, w jaki
sposób była związana z tym mrocznym Światem Podziemi, sprawiało,
\e pęknięcia w ścianie dosłownie ją zabijały.
9
Tracisz skupienie. Skoncentruj się! Rozproszenie mogło ją
kosztować. Drogo. A rezultat tego spotkania był wa\niejszy ni\
któregokolwiek wcześniej.
Od zewnętrznej strony pałacu usłyszała oszalały śmiech demonów,
jęki torturowanych i skwierczenie ciała spływającego z kości. A
zapach& to było piekło samo w sobie.
To było trudne, pozostawać obojętnym wobec takiej niegodziwości.
Zwłaszcza teraz. Wysocy Lordowie musieli pracować nad ścianą od
tygodni. Bo jeśli ta strona była potrzaskana, wolała się nie zastanawiać
jak to wygląda od strony Piekła. Powinna była widzieć jak demony
nadchodzą. Ale jej wizje pozostawały spokojne.
Dość tego. Najwyrazniej nie mogła się skoncentrować.
- Lucyfer  znów się rozejrzała.  Słyszałeś moje \ądania. Teraz je
spełnij. Albo odejdę i stracisz tę okazję negocjacji.
Rozbrzmiało echo kroków i parę stóp przed nią płomienie się
rozdzieliły. W końcu. Przeszedł przez nie Lucyfer, tak beztroski jak letni
dzień.
- Tak, słyszałem je  powiedział najbardziej jedwabistym z głosów.
Nawet uśmiechnął się, mając na twarzy wyraz czystej perfidii. 
Wspomniałaś o negocjacjach? Co mogę dla ciebie zrobić, moja droga?
3
Kadence nie pozwoliła sobie na dr\enie.
Lucyfer był wysoki, umięśniony jak wojownik i zmysłowo przystojny
jakby całkiem wbrew mrocznemu piekłu szalejącemu w jego oczach.
Ale nie dorównywał bestii strzegącej jego domeny. Bestii, której twarz
była zbyt kanciasta, by uznać ją za inną ni\ dziką. Bestii, której
masywne ciało powinno ją przera\ać, ale tylko sprawiało, \e czuła się
bezpieczna. Bestii, której okropny wygląd powinien ją brzydzić, ale tak
nie było. Zamiast tego, jego brązowe oczy  które uznała kiedyś za
10
niewzruszone, ale po dzisiejszym dniu ju\ zawsze miała w nich widzieć
mękę  zniewalały. I, oczywiście, jego opiekuńcza natura intrygowała
ją.
Mogłaby nigdy nie zainteresować się Stra\nikiem, ciągle myśleć o
nim jak o ka\dym znienawidzonym stworzeniu tutaj, ale wtedy
uratował jej \ycie po raz pierwszy. Niestety, nieśmiertelne boginie te\
mogą zostać zabite  co nigdy nie było dla niej jaśniejsze ni\, gdy
zewnętrzne bramy rozchyliły się by powitać duszę i sługa prześliznął
się przez nie, pędząc do niej, głodny \ywego ciała.
Zamarła, wiedząc \e śmieć jest blisko.
Stra\nik  jak mu na imię?  zainterweniował, niszcząc diabła
jednym uderzeniem zatrutego szpona zanim ten do niej dotarł. Nie
odezwał się do niej po wszystkim, ani ona do niego, jej wiara, \e jest
taki jak inne stworzenia w Świecie Podziemi zadr\ała, ale nie została
rozbita.
Jednak zaczęła go obserwować. Po jakimś czasie była ju\
zafascynowana zło\onością jego osobowości.
Był niszczycielem, a jednak uratował ją. Nie miał niczego, a jednak
nie poprosił o nic w zamian. Jak rzadkie to było. Jak dziwne. Jak&
mile widziane. Teraz chciała coś dla niego zrobić. Wszystko, jak
powiedziała. I przez jedną skradzioną chwilę, pomyślała, \e poprosi o
pocałunek. Jego spojrzenie opadło do jej warg i zostało tam.
Nieskończona tęsknota promieniowała od niego.
Proszę, niemal zaczęła błagać. Rytm jej serce przyśpieszył, jej usta
zwilgotniały. Jak by smakował? Ale wtedy jego spojrzenie opustoszało,
odwrócił się i potrząsnął głową. Nie.
Rozczarowanie niemal ją powaliło. Jednak nie miała zamiaru go do
niczego zmuszać. Ju\ i tak zrobił dla niej bardzo wiele. Jednak nie
mogła przestać się zastanawiać, mieć nadzieję& przyjął by ją w
zamian? Przez tę jedną skradzioną chwilę, przysięgłaby, \e widział
rozgrzane do białości płomienie w jego oczach, płomienie nie mające
nic wspólnego z przeklętymi.
- Czy tak cię nudzę, \e nie mo\esz poświęcić mi uwagi, mimo, \e
mnie wezwałaś? Dwukrotnie.
Pytanie przywróciło ją do terazniejszości i omal sama nie dała sobie
klapsa. Chcesz stracić pojedynek umysłów z Księciem Ciemności?
- Nudzisz?  Wzruszyła ramionami. Powiedzenie tak byłoby
proszeniem o o\ywienie atmosfery. Powiedzenie nie powiedziałoby mu,
11
\e cieszyła się z jego towarzystwa. Przynajmniej dla niego. śadne nie
skończyłoby się dla niej dobrze.
Lucyfer zignorował jej milczenie i usiadł na tronie. Natychmiast,
wirując, upiorne dusze zaczęły skręcać się między kośćmi i popiołem.
Ozdobiony klejnotami puchar zmaterializował się w jego dłoni i wziął z
niego łyk cieczy. Kropla szkarłatu ześliznęła się z kącika jego ust i
spadła na białą koszulę. Krew.
Przeszyło ją obrzydzenie, ale utrzymała neutralny wyraz twarzy.
- Czujesz do mnie obrzydzenie, ale nie pokazujesz tego  powiedział z
najbardziej niegodziwym z uśmiechów.  Gdzie mysz, która zwykle
mnie odwiedza? Która dr\y i potyka się na ka\dym słowie? Bardziej ją
lubię.
Kadence uniosła podbródek. Mo\e ją nazywać jak tylko chce, ale nie
skomentuje tego.
- Twoje ściany zostały uszkodzone, a horda demonów walczy, \eby
uciec.
Uśmiech Księcia szybko znikł.
- A\esz. Nie ośmieliliby się.
Jego o\ywienie było zrozumiałe. Bez swoich legionów nie miałby kim
rządzić.
- Masz rację. Twoja banda złodziei, gwałcicieli i morderców nie
ośmieliłaby się nie posłuchać swojego władcy.
Jego oczy zwęziły się w wyrazie gniewu, ale szybko zamaskował to
wzruszeniem ramion.
- Więc ściany zostały uszkodzone. Oczekujesz, \e co z tym zrobię?
Nie powinna być zdziwiona, zawsze czynił sprawy trudniejszymi.
- Stra\nik. Mo\e pomóc mi zatrzymać odpowiedzialnego za to. Ale,
poniewa\ posiadasz jego duszę, najpierw musi otrzymać twoje
pozwolenie.
Lucyfer parsknął.
- Nie. Nie zgodzę się. Z \adnego powodu. Lubię go, gdzie jest.
Tak. Utrudnia.
- Dlaczego?
- Potrzebuję powodu? Dobrze, więc. Zobaczmy  postukał
koniuszkiem palca o podbródek.  Mój ostatni stra\nik dał się nabrać
na kłamstwa demona i niemal pozwolił legionowi uciec.
Kłamie? Stra\nik, którego znała był tu du\o dłu\ej ni\ ona, więc nie
wiedziała czy wcześniej był ktoś na jego miejscu.
12
- Ten te\ łatwo mo\e zawiezć  Teraz to było kłamstwo. Nikt nie był
bardziej zdeterminowany. Nie zawiódłby. Nie on.
- Nie  Lucyfer potrząsnął głową.  Geryon jest nieczuły na ich
fortele.
Geryon. W końcu. Imię. Starogrecki, znaczy  potwór .
Nie podobało się jej.
Był kimś więcej ni\ jego wygląd. Daleko więcej.
- Nie masz nic więcej do powiedzenia?  zapytał Lucyfer.  Więc
rozstaniemy się?
Ledwie utrzymała język za zębami. W jaką grę grał? Potrzebował
naprawienia ściany tak bardzo jak ona. No, mo\e nie a\ tak bardzo, nie
umrze jeśli ściana się skruszy. Jego opór ją dra\nił.
Z tą myślą odpowiedziała sobie na pytanie. Tak, to była gra. Której
nie mogła tolerować.
- Jestem twoim suwerenem  powiedziała.  Musisz&
- Nie jesteś moim suwerenem  warknął w pokazie gniewu. Kolejny
pokaz, który szybko ukrył. Pojedynczy oddech i widocznie się uspokoił.
 Jesteś moją& obserwatorką. Patrzysz, radzisz i chronisz, ale nie
rozkazujesz.
Bo jesteś za słaba. Nie powiedział tego, ale nie musiał. Oboje o tym
wiedzieli.
Chciałaby być inna. Silniejsza. Naprawdę chciała. I powinna być.
Kiedyś była. W końcu była ucieleśnieniem ujarzmienia. Dla innych, a
nie dla siebie. Albo to jest to jak teraz będzie. Dlaczego była tak jak
teraz?
Znasz odpowiedz i dobrze sobie radzisz z zapominaniem o niej.
Napięła ramiona, rozumiejąc, \e i tak musi zagrać w grę Lucyfera.
Nie było innego sposobu. Mo\esz to zrobić. Dla Geryona.
- Wierzę, ze zaproponowałam przedmiot negocjacji i pozostałeś
otwarty na sugestie. Zaczniemy?
Pokiwał głową, jakby cały czas czekał na to pytanie.
- Zacznijmy.
Bramy Piekła
- Nie rozumiem  powiedział Geryon, odmawiając opuszczenia
stanowiska. Nawet skrzy\ował ramiona na piersi, ruch, który
przypomniał mu o jego ludzkich dniach, kiedy był więcej ni\
13
stra\nikiem, więcej ni\ potworem.  Lucyfer nigdy by się nie zgodził
\eby uwolnić mnie spod jego& pieczy.
- Przysięgam, zgodził się. Jesteś wolny  bogini rzuciła spojrzenie
swoim stopom odzianym w sandały, nie mówiąc nic więcej w temacie. 
W końcu.
Ukrywała coś? Z jakiegoś powodu planowała go oszukać? Minęło tak
wiele czasu odkąd miał do czynienia z jakąś kobietą, \e nie potrafił
ocenić jej zachowania. Chciał jej uwierzyć. We wszystko, co by
powiedziała. I to przera\ało go najbardziej.
Mogłaby go zniszczyć, jego i jego biedne serce. Raczej to co z niego
zostało. O ile coś zostało.
Była bledsza ni\ zwykle, zauwa\ył, ró\any ogień na jej policzkach
znikł, piegi były bardziej wyrazne. Złociste loki otaczały ramiona, a\
dłonie go zapiekły, by przesunął palcami przez te jedwabiste fale.
Czy uciekłaby z krzykiem, gdyby to zrobił? Najprawdopodobniej.
Dziś miała na sobie fioletową szatę i naszyjnik z dobranymi
kolczykami wyglądającymi niczym ametystowe łzy. Naszyjnik zdobił
klejnot tak du\y jak jego pięść, tak błyszczący jak lód jego ojczyzny.
Lód, którego nie widział od setek lat. Nigdy przedtem nie nosiła takich
rzeczy, przewa\nie odziana była w biel, anioł wśród zła, bez \adnych
zdobień.
- Jak?  uparł się.  Dlaczego? I dlaczego jesteś taka smutna?
- Czy to ma znaczenie?  jej spojrzenie przeszyło go niczym włócznia i
zraniło głęboko.
Furia była zmieszana z jej smutkiem. Obie mu się nie podobały. Ta
kobieta zawsze powinna być szczęśliwa.
- Dla mnie, tak.
Ale tylko dlatego, \e było to konieczne do jego przetrwania. Bez tego
załamałby się tu i teraz. Dać jej o cokolwiek by go poprosiła. Nawet
pójść z nią w ogień za nim, gdyby tylko poprosiła.
Zrobiła mały kroczek.
- Potrzebuję twojej pomocy, \eby uratować ścianę. Niech to teraz
będzie odpowiedz. Wiesz, \e Lucyfer nie chciałby, \eby się zawaliła 
Pokiwała na niego palcami.  Chodz. Zobacz szkody, poczynione po tej
stronie. Zobacz dlaczego muszę przejść.
Bogini nie czekała na jego odpowiedz. Obróciła się i poszła w daleki
kąt ściany. Nie, nie idz. Wyślizgiwała się, niczym sen o spadających
gwiazdach i migoczącym zmierzchu.
14
Dlaczego chcesz prze\yć? Co jest dobrego w twoim \yciu? Geryon
zawahał się tylko chwilę zanim za nią podą\ył, oddychając głęboko jej
zapachem.
Ku jego zaskoczeniu, nikt nie wyskoczył z cienia, gdy zrobił krok.
Nikt nie czekał, \eby go ukarać za opuszczenie stanowiska. Naprawdę
był wolny? Ośmieli się mieć nadzieję?
Bogini nie spojrzała na niego, gdy do niej dotarł, przesuwała palcem
wzdłu\ cienkiej bruzdy na ścianie. Bruzdzie, która odgałęziała się na
mniejsze \yłki, jak małe rzeki płynące do wzburzonego oceanu.
- Jest mała, ale i tak większa ni\ wczoraj. Jeśli demony będą
kontynuować to naruszenie, ściana pęknie, pozwalając legionom
dostać się do królestwa ludzi.
- Gdzie pojedynczy demon wypuszczony na niczego nie
podejrzewający świat  wymamrotał.  Zapanuje śmierć i zniszczenie.
Obojętne czy zostanie za to ukarany czy nie, pomo\e jej, zadecydował
Geryon. Nie mo\e pozwolić na takie zdarzenie. Niewinność nie powinna
być brana w niewolę. Była zbyt cenna.
- Je\eli to zrobię& Je\eli ci pomogę&
Nadal na niego nie spojrzała.
- Tak?  westchnienie bez tchu.
- Zarobię na dar? Czegokolwiek zapragnę?  Jak samolubny był, \e o
to zapytał, ale nie mógł cofnąć słów.
- Tak  Bez wahania. Ciągle bez tchu.
Myślała, \e o co poprosi?
- Więc niech będzie. Zgadzam się. Zaprowadzę cię do Piekła, bogini.
4
Bogini przez zaskoczenie z trudem wciągnęła powietrze.
- Pomo\esz mi? Nawet wiedząc, \e nie jesteś ju\ związany z
Księciem? śe mo\esz odejść?
Jego reakcja ograniczyła się do spojrzenia w oczy pełne światła
15
gwiazd i pełnych, czerwonych warg.
- Tak, nawet wiedząc to.
Jeśli mówiła prawdę i był wolny, nie miał dokąd pójść. Zbyt wiele
stuleci minęło i jego dom przepadł. Jego rodzina nie \yje. Bezwątpienia
wywołałby zamieszanie swoim wyglądem. Poza tym, mo\e i pragnął
obiecanej przez boginię wolności, ale nie ufał jej. Mo\e i nie chciała go
oszukać, ale Lucyfer nie miałby takich oporów.
Jeśli chodzi o Księcia, zawsze mo\na było spodziewać się
nieuczciwych chwytów. Wolny dziś, nie musiało znaczyć, \e jutro te\
będzie wolny. No i jego dusza jeszcze nie została mu zwrócona&
Nie, nie ośmieli się mieć nadziei.
- Dziękuję. Nie oczekiwałam& Ja& Dlaczego sprzedałeś duszę? 
zapytała miękko, znów przesuwając palcem po bruzdzie.
Zmiana tematu. Na taki, na który nie chciał rozmawiać.
- Co mam zrobić?  zapytał nie odpowiadając. Nie chciał omawiać
powodów swojego szaleństwa i ciągłego upokorzenia.
Jej ręka cofnęła się do boku i w końcu spojrzała na niego. Gdy jego
wzrok nadal się w nią wpijał, spojrzenie bogini zmiękło.
- Jestem Kadence  odparła, jakby spytał ją o imię, a nie o
instrukcje.
Kadence. Uwielbiał sposób w jaki te sylaby przetoczyły się przez jego
umysł, gładkie jak aksamit  bogowie, ile czasu minęło odkąd dotykał
tak dobrego materiału?  i słodkie jak wino. Jak długo nie smakował
tego trunku?
- Jestem Geryon  Kiedyś miał inne imię. Jednak kiedy tu przybył,
Lucyfer nadał mu właściwsze miano.  Potwór było jego dosłownym
tłumaczeniem, ale naprawdę znaczyło  Stra\nik Przeklętych , co było
tym czym był i czym zawsze będzie. Z duszą czy bez niej.
Niektóre legendy, którymi szydziły z niego demony, opisywały go jako
trzygłowego centaura. Inne, jako wściekłego psa. Jeszcze inne,
pozostałością po wojowniku zwącym się Herkules. Wszystko było
lepsze od prawdy, więc nie dbał o te historie.
- Jestem na twoje rozkazy  powiedział, dodając: - Kadence  na
języku smakowało nawet lepiej.
Dosłyszał, \e oddech uwiązł jej w gardle.
- Wymówiłeś moje imię jak modlitwę  nie było w jej głosie
zdziwienia. Tylko& niepewność?
Naprawdę to zrobił?
- Przepraszam.
16
- Nie przepraszaj  jej policzki się zaczerwieniły ślicznie. Potem
klasnęła w dłonie, przywracając właściwy temat rozmowy.  Pierwszym
rozkazem będzie załatanie tych pęknięć.
Kiwnął głową, ale dodał:
- Obawiam się, \e ściana jest ju\ zniszczona  Zewnętrzne pęknięcia
mo\na naprawić. Ale nie wewnętrzne. W ścianach i nieśmiertelnych,
pomyślał, mając na myśli wewnętrzne blizny, które musi dzwigać. 
Aatanie wzmocni ścianę na krótko  Ale nie uchroni przed zawaleniem,
nie dodał tego.
Co wtedy zrobią, nie miał pojęcia. Zapanuje chaos. Dusze i demony
będą zdolne dowolnie przechodzić.
Trzeba było zrobić coś więcej. Ale nie wiedział co.
- Tak. Znając demony, które wyczułem, wrócą i narobią więcej szkód.
Znów podniosła na niego wzrok, lęk wirował tam, gdzie powinno być
tylko zadowolenie. Czysta zbrodnia.
- Geryon&  zaczęła, tylko po to by po chwili zacisnąć pełne usta.
To co zostało z jego serca zostało zmuszone do nagłego zatrzymania.
Była taka śliczna, jej łagodność i dobroć były tak ró\ne od tego co sobą
reprezentował. Chciał schylić głowę, ukryć przed nią swoją szpetotę.
- Tak?
- Ja& Ja&
Dlaczego jest tak niepocieszona?
- Mo\esz mówić ze mną swobodnie, bogini.
Dałby jej wszystko, czego by zapragnęła.
- Kadence. Proszę.
- Kadence  powiedział znów, smakując to słowo. Tak dobre&
- Ja& O jaki dar mnie poprosisz?
To nie było to o co chciała zapytać, wiedział to, więc tylko zagapił się
na nią, próbując nie panikować. Miał nadzieję przedyskutować to
pózniej.
- Pocałunek  Czekał na wrzask przera\enia. Odmowę.
Zamiast tego otworzyła usta w szerokim  o .
- Mo\esz zamknąć oczy I udawać, \e jesteś z kimś innym 
pośpiesznie dodał.  Albo odmówić. Zrozumiem  Zamknij się. Tylko
wszystko pogarszasz.
- Nie odmówiłabym  odparła miękko, ochryple.
- Ja& Ja& - Teraz on był tym, który zaczął się jąkać. Nie
odmówiłaby?
Oblizała usta.
17
- Mam dać ci pocałunek teraz?
Teraz? Nagle zaczął mieć problemy z oddychaniem. Stój. Kolana mu
się trzęsły, kończyny były cię\kie jak kamienie. Ciemne plamki
przesłaniały wzrok. Teraz?  zdziwił się ponownie, tym razem dziko.
Nie był gotowy. Zrobi z siebie idiotę i ona go zostawi. Nie będzie ju\
chciała jego pomocy. Albo gorzej, przez cały czas wspólnej pracy
rzucałaby mu \ałujące, zdegustowane spojrzenia.
- Pózniej  zdołał wychrypieć.
Czy to& rozczarowanie zacieniło jej spojrzenie? Na pewno nie.
- Dobrze  powiedziała. Bez emocji.  Pózniej. Ale, Geryon, muszę cie
ostrzec. Jest szansa, \e nie prze\yjemy.
- Co masz na myśli?
- Po naprawieniu ściany musimy złapać i zabić demony
odpowiedzialne za jej zniszczenie. Jesteś pewien, \e chcesz czekać?
Złapać i zabić demony. Oczywiście. Odpowiedz była tak jasne, \e
zawstydził się, \e wcześniej o tym nie pomyślał. Zabijając Wysokich
Lordów popełnią zbrodnię i zasłu\ą na karę. Najprawdopodobniej
śmierć.
- Więc& twój pocałunek? - przypomniała miękko.
Gdyby nie wiedział lepiej, pomyślałby, \e była& chętna.
Ale wiedział lepiej. Zgoda na umowę Lucyfera była trudna. Albo
wtedy tak myślał. To było tysiąc razy trudniejsze.
- Pózniej  powtórzył. Zapracuje na ten pocałunek, z nadzieją, \e ona
nie wróci do tego myślami i nie uzna go za niegodnego.
Kiwnęła głową i odwróciła się znów od niego.
- Więc zacznijmy naszą pracę.
5
Geryon pracował nad załataniem zewnętrznej ściany cztery godziny,
błagając Kadence, by trzymała się z tyłu. Demony są niebezpieczne,
mówił. Lubią swoją zdobycz \ywą i świe\ą, powiedział. To czego nie
powiedział, to to, \e była krucha, słaba. Nie, nie musiał tego mówić.
Odczytała te myśli w ciągle rosnącej obawie w jego spojrzeniu.
18
W końcu nie pozwoliła, by został sam. Nie zamieni czegoś co
prawdopodobnie ściągnie na nią gniew bogów, tylko po to by wysłać go
do zadania, z którym nie da sobie rady bez niej.
Mo\e nie mogła rozkazywać demonom, ale mogła je zmusić do
uległości. Taką miała nadzieję. Poza tym, mo\e i wyglądała krucho i
słabo, ale miała kręgosłup ze stali.
Coś co w końcu udowodniła wcześniej Lucyferowi. I sobie.
Jako dziecko, miała nieposkromioną siłę. Tornado mia\d\ące
wszystko na swojej drodze. To nie było zamierzone. Po prostu szła za
cichymi pragnieniami goszczącymi w jej głowie. Dominuj. Panuj.
Naprawdę chcesz teraz o tym myśleć?
Tyle, \e nie było lepszego czasu. Jedyną inną rzeczą do
przemyślenia, jaka przychodziła jej do głowy, była ta dlaczego Geryon
nie chciał jej pocałować, gdy to zaoferowała. Dlaczego wyglądał na
zaalarmowanego. Kilka pomysłów przychodziło jej do głowy: tak
naprawdę nie chciał jej pocałować  ale dlaczego by o to prosił w takim
wypadku? Obraził się o to, \e poprosiła go o pomoc  to było
najbardziej prawdopodobne  i ostatnie: po prostu desperacko pragnął
kobiety, a ona była jedyną osiągalną, ale najpierw musiał zmusić swoje
ciało do reakcji.
Zawstydzające!
Nie pomagasz.
Mogła pomóc mu ju\ wcześniej zamiast rozmyślać, ale odganiał ją za
ka\dym razem, gdy próbowała. Gdy zaczynała mu pomagać, groził, \e
ją zostawi jeśli nie przestanie. Więc oto była tu, nic nie robiąc.
Bezu\yteczna.
Nie jestem słaba, do cholery. Chocia\, przewa\nie, taką udaję.
Gdy była dzieckiem i przekonała się, \e pokruszyła siłę umysłu
własnej matki zmieniając pełną \ycia boginię w skorupę bez \ycia,
wycofała się w głąb siebie, przera\ona tym kim i czym była. Bojąc się
tego co mogła zrobić, nawet tego nie chcąc.
Niestety z tymi lękami przyszły następne, zupełnie jakby otworzyła
przed nimi drzwi umysłu i wyło\yła zapraszającą wycieraczkę. Strach
przed ludzmi, miejscami, emocjami. Przez stulecia zachowywała się jak
mysz, tak jak nazwał ją Lucyfer.
Jednak\e pod lękami nadal była tą boginią jaką się urodziła: boginią
Opresji. Zdobywała. Nie kuliła się. Proszę, nie pozwól mi się kulić ze
strachu. Nigdy więcej.
- Zrobiłem dla zewnętrznej ściany tyle ile mogłem  powiedział nagle
19
Geryon.
Kadence, usadowiona na pobliskiej ścianie, wstała. Jej szata opadła
do kostek, szeleszcząc.
- Gdy rozchylę głazy bramy  Głazy, które blokowały przejście do
pieczary z ziejącym dołem.  Musimy się śpieszyć. Będziemy mieli do
przebycia wąskie przejście, ale nie mo\emy pozwolić, \eby to nas
spowolniło.
Albo ktoś  lub coś  mo\e uciec.
- Rozumiem  odparła, zmniejszając między nimi dystans.
- Nie będzie \adnej krawędzi by na niej stanąć. Musimy trzymać się
głazów i przedzierać w głąb.
Gdy tylko przytaknęła schwycił i pchnął głaz, tworząc przejście.
Natychmiast wychynęły z niego płomienie i łuskowate ręce. Wrzaski
wypełniły powietrze. Geryon wszedł pierwszy, ka\ąc wszystkim się
cofnąć. Ku jej zaskoczeniu demony rzuciły się w tył, płomienie zgasły i
krzyki ucichły, gdy przechodziła. Jej ciało zadr\ało się na granicy
dzielącej świat fizyczny od duchowego. Cześć niej chciała wierzyć, \e
stało się tak bo bali się jej. Część niej wiedziała, \e bali się gniewu
Geryona.
Chwyciła się kurczowo głazów, gdy Geryon zamykał przejście.
Puszczenie oznaczało wpaść do Piekła, ognistego dołu, czekającego by
ich po\reć.
Dłonie& Pocą się&
- Gotowa, bogini?  Posuwał się z wolna w jej kierunku. Zawisł po
lewej stronie bramy, ona po prawej.  Gotowa?  nalegał, sięgając do
niej. śeby ją chronić? Pomóc?
- Tak  W końcu, poczuję jego dotyk. Na pewno nie będzie to tak
boskie, jak oczekuje moje ciało. Nic takie nie mo\e być. Ale tu\ przed
dotknięciem, poruszył się za nią, potem odsunął, to wszystko bez
dotykania jej. Westchnęła w rozczarowaniu i zacieśniła uścisk na
ścianie, balansując stopami na skalnych występach najlepiej jak
mogła.
- Tędy  skinął podbródkiem w stronę pęknięć po tej stronie.
- W porządku. I& Geryon? Dziękuję. Za wszystko  Zwykle mogła
przenieść się do pałacu Lucyfera bez otwierania bramy, bo za bardzo
się tego bała. Nie dziś. Nie mogła. Bo nie mogła przenieść Geryona. Ani
nikogo innego. Zdolność obejmowała tylko ją.
- Nie ma za co.
Przesuwając się, przesunęła dłonią po zamkniętym teraz przejściu.
20
Poniewa\ nie było teraz po drugiej stronie stra\nika, dodatkowe
wzmocnienie było potrzebne& mimo tego, \e to wzmocnienie osłabiło
ją, zmusiło do zostawienia kawałka siebie.
Poniewa\ fragmenty jej mocy przylegały do kamieni, unikała
dotykania bramy. Przypuszczalnie Geryon był jedynym, który mógł jej
dotykać bez konsekwencji. Có\, poza Hadesem i Lucyferem. Ka\dego
innego ściana wciągała w wir bólu I przera\enia.
Nigdy nie ośmieliła się przetestować tego przypuszczenia.
Ta myśl sprawiła, \e spojrzała na towarzysza. Bez Geryona stojącego
w bramie, kto wpuści przeklęte dusze?
Mo\e Lucyfer ju\ wybrał innego Stra\nika. Mo\e? Zachichotała
niewesoło. Musiał. Nie mógł zostawić bram niestrze\onych, nawet
wiedząc, \e Kadence je wzmocni.
Wiedza, \e nie będzie ju\ widzieć Geryona ka\dego dnia& zasmuciła
ją. Bo gdy ściana będzie ju\ bezpieczna  nie pozwalała sobie myśleć,
\e ich misja mo\e się nie powieść  będzie mógł odejść, a ona tu
utknie.
Nie myśl teraz o tym. Bo się rozpłacze. Jeśli się rozpłacze wzrok jej
się rozma\e. A jeśli wzrok jej się rozma\e, będzie miała problem z
odgadnięciem, gdzie poło\yć dłonie. Jej ciągle pocące się dłonie.
Rozejrzała się. Powietrze było tu bardziej zadymione, zauwa\yła,
gorętsze. Tak gorące, \e pot spływał jej po ramionach, karku, nawet po
twarzy. Uformował strumyczki i te strumyczki spływały jej po skroni,
rozmazując jej wzrok.
- Geryon  powiedział, niemal w panice.
- Jestem tu, Kadence  w następnej chwili wspiął się i umiejscowił za
jej plecami. Dekadencki zapach potę\nego samca owinął ją,
przeganiając odór rozkładu.  Wszystko w porządku?
- Tak  wyszeptała, ale, bogowie, w co ona się wpakowała?
21
6
- Poruszaj się ze mną  powiedział Geryon Kadence.  Mo\esz to
zrobić?
- Tak. Oczywiście.  Mo\e? Utrzymując mocny uścisk, u\yła
postrzępionych krawędzi skały, by przesunąć się do następnej
krawędzi, bardziej ni\ kiedykolwiek świadoma oczekiwania na
stracenie równowagi& ale jeszcze bardziej świadoma mę\czyzny za
plecami, trzymającego ją w klatce ramion, trzymającego mocno.  Mo\e
ściana nie jest a\ tak uszkodzona jak się obawiałam. Bogini te\ mo\e
mieć nadzieję.
- Tak, bogini mo\e mieć nadzieję.
Jak pragnęła otrzeć się o niego, zatopić w jego sile, nale\eć do niego
choćby tylko przez chwilę, ale nie zrobiła tego, za bardzo bała się go
rozproszyć. Albo nim wstrząsnąć. Albo sprawić, \e przecią\ony jej
wagą, spadnie.
Niewielka skała na której postawiła stopę spadła i kobieta krzyknęła.
- Nie pokazuj strachu w \aden sposób  powiedział.  Demony i
płomienie \ywią się nim, będą próbowały go powiększyć.
- One \yją? To znaczy płomienie?
- Niektóre, tak.
Wielcy bogowie. Jak mogła nie wiedzieć?
- Nie wyobra\ałam sobie, \e wspinaczka będzie tak trudna.
Chciałabym móc nas przenieść.
- Przenieść?
- Zdolność do poruszania się z jednego miejsca w drugie samą
myślą.
- Masz tę zdolność?
- Tak.
- I mo\esz przenieść się wszędzie?
- Wszędzie, gdzie ju\ wcześniej byłam. Przenoszenie się gdzieś, gdzie
nie byłam jest& niebezpieczne.
Zastanawiał się przez chwilę.
- Czy byłaś kiedyś na dnie tej pieczary?
22
- Nie  Musiał się zastanawiać dlaczego ona, jeden z dozorców Piekła,
nie odwiedziła fizycznie ka\dego jego cala. Myślała, \e jest taka
sprytna, wysyłając tylko umysł, \eby obserwować. Teraz przekonała
się, jak bardzo się myliła.
- Więc proszę, \ebyś nie próbowała się przenieść. Mogłabyś zle
odmierzyć odległość i znalezć się bez ziemi pod stopami.
Albo pod ziemią, ale nie powiedziała mu tego.
- To u\yteczna zdolność. Zazdroszczę ci.
Biedny człowiek. Utknął przy bramie Piekła na wiele stuleci.
- Gdybyś mógł przenieść się gdziekolwiek byś chciał, gdzie byś się
przeniósł?  Mo\e kiedy zniszczą demony, które próbują uciec, zabierze
go tam. Nie mogłaby z nim zostać, ale widok jego szczęścia napełniłby
jej fantazje na mające nadejść lata.
Odchrząknął.
- Nie chcę cię okłamywać, bogini, więc nie odpowiem na twoje
pytanie.
Och.
- Doceniam twoją szczerość  Dlaczego nie chce jej powiedzieć?
Wypełniła ją ciekawość. Mo\e odpowiedz by go zawstydziła? Jeśli
tak, to dlaczego? Desperacko chciała wiedzieć, ale odpuściła. Na razie.
- Prawie jesteśmy  powiedział. Prawie przy pęknięciu.
- Dobrze  Ciągle był blisko niej, ciągle za nią, ale upewnił się, \e jej
nie dotyka. Jednak nie mógł powstrzymać gorąca swojego ciała przed
owijaniem się wokół niej. Nie było to ciepło przed którym by się
wzbraniała, nawet biorąc pod uwagę upał panujący w Piekle. To ciepło
było& upajające.
Zatrzymał się, zmuszając ją do tego samego.
- Przykro mi powiedzieć, \e jest to gorsze ni\ myślałem, \e będzie 
poczuła jego oddech na karku.
- C-co?  zapytała, przera\ona. Bycie za nią jest gorsze ni\ myślał?
- Ściana. Co innego?
Dzięki bogom, pomyślała, wypuszczając oddech. Głupia kobieto. Jej
\ycie zale\y od ściany. Nie powinna dbać o to, czy mę\czyzna uwa\a ją
za atrakcyjną. Albo nie.
Zmusiła się by spojrzeć przed siebie, skupiając umysł na swoim
zadaniu, nie na intrygującym mę\czyznie za sobą. Było pełno
potę\nych śladów szponów. To co z drugiej strony było cienkimi
pęknięciami, tu było głębokimi kraterami.
Nadzieja ją opuściła.
23
Nie mo\na było tego naprawić. W \aden sposób.
- Są bardziej zdeterminowane ni\ myślałam  To wszystko co
powiedziała, nieznacznie dr\ącym głosem. Nie było powodu by
ujawniać jej lęk. Geryon mógłby pomyśleć \e narzekała na jego pracę,
lub wątpiła w jego zdolności.
Zacieśnił uścisk, jego ręka objęła jej ramiona. Przebiegło ją dr\enie.
Mimo, \e minęły setki lat odkąd miała mę\czyznę, pamiętała jaki
komfort dawał taki prosty kontakt.
- Nie martw się, Kadence. Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
Teraz u\ywał jej imienia swobodniej i uradowało ją to.
- śebyś wiedział, \e te\ nie pozwolę im cię zranić  to była przysięga.
Cisza. Wtedy:
- Dziękuję  brzmiało niepewnie.
- Nie ma za co.
Pomyślała, \e słyszy jak przełknął ślinę.
- Mam spróbować załatać ścianę z tej strony?
- Nie  Zbyt wiele wysiłku dla zbyt małej nagrody. Teraz to
rozumiała.  Musimy znalezć drogę na dno. Zniszczenie Wysokich
Lordów jest jedynym sposobem, by ich powstrzymać przed
uczynieniem większych szkód.
Zły śmiech rozległ się za nimi i oboje zesztywnieli.
Demony.
- Zostawcie na  Geryon pstryknął palcami.
Śmiech się pogłębił. Rozbrzmiał bli\ej.
Westchnął.
- W takiej sytuacji nie mogę z nimi walczyć i one to wiedzą 
wymruczał, przesuwając uścisk na jej talię.
Z trudem złapała oddech. W końcu. Dotykał jej. To było
zdumiewające i cudowne, dzikie i intensywne. Nie było w tym
komfortu, jak się spodziewała. Nie, zamiast tego doświadczyła
rozgrzanego do białości, piekącego pobudzenia. I palącego pragnienia
więcej.
- Co powinniśmy zrobić?
- Czas, by spaść, Kadence  powiedział i puścił skałę, ciągnąc ją ze
sobą poza krawędz.
24
7
Wydawało się, \e spadali wiecznie. Geryon trzymał dr\ące ciało
Kadence w \elaznym uścisku, jej włosy powiewały wokół nich niczym
wściekłe, jedwabne wstą\ki. Nie krzyczała, czego oczekiwał, ale
obróciła się i objęła go nogami, czego nie oczekiwał.
Dla niego był to pierwszy posmak nieba. W tym \yciu i ka\dym
innym.
- Trzymam cię  powiedział. Jej ciało pasowało do niego idealnie,
miękkie gdzie był twardy, gładkie gdzie jego było zrogowaciałe.
- Kiedy to się skończy?  zapytała, ale nadal nie uchwycił paniki w jej
głosie.
Nie wirowali, po prostu spadali, ale wiedział, \e uczucie mo\e być
wstrząsające. Szczególnie, zastanowił się, jeśli przywykło się do
przenoszenia z jednego miejsca w drugie.
- Niedługo.
Spadał w ten sposób wcześniej tylko raz, kiedy Lucyfer zabrał go do
pałacu, by wyjaśnić mu nowe obowiązki. Ale nigdy nie zapomniał tego
doświadczenia.
Jak wcześniej, płomienie ich otaczały, rzucając złote błyski w
ciemności. Tyle \e wcześniej te płomienie otaczały muskały ich niczym
języki wę\y, li\ąc. Teraz tego nie robiły& bały się go? Albo bogini?
Była lepsza ni\ sobie wyobra\ał wcześniej. Bardziej odwa\na.
Bardziej zdeterminowana. Z ka\dą spędzoną z nią minutą, jego
pragnienie posiadania jej intensywniało. Była brzaskiem w zmierzchu,
którym było jego \ycie. Była orzezwiającym chłodem w palącym gorącu.
Ona nie jest dla ciebie.
Był tak brzydki, \e uciekłaby gdyby tylko wiedziała ile fantazji utkał
jego umysł wokół nich. On kładący ją na ziemi, rozbierający ją, jego
język tańczący na ka\dym pysznym calu jej ciała. Ona, jęcząca z
przyjemności, gdy próbuje jej wilgoci. Krzycząca w poddaniu, gdy
napełnia ją swoim członkiem. Daleko więcej ni\ pocałunek, na który
mu pozwoli.
Pocałunek zrodzony z& litości? Lub współczucia?
Odkrył, \e nie pragnie \adnego z nich. Chciał, \eby pragnęła jego
25
pocałunku.
I przeklinał siebie ciągle, dlaczego nie wziął jej ust, gdy mu je
zaoferowała? Z litości, wdzięczności czy nie. Jakim był głupcem! Jaki
tchórzem.
Gdyby znów znalazła się okazja, rzuciłby się na nią.
- Coś się stało?  zapytała, w jej głosie wzrosła panika.
- Nic się nie stało  skłamał.  Niektórzy nazywają to niekończącym
się dołem, ale zapewniam cię, \e ma koniec. Jeszcze kawałek i
uderzymy w dno. Lądowanie tobą szarpnie, ale ja zaabsorbuję
większość uderzenia  Uniósł jedną dłoń w górę i poło\ył na podstawie
jej karku. Wygodniejsza pozycja, powiedział sobie. Próbował jej nie
dotykać, walczył z tym, ale nie było innego sposobu by chronić ją w
dole.
Poza tym ile szkody mogła wyrządzić jedna ręka?
- Ale zesztywniałeś.
Muszę przestać jej po\ądać. Jej skóra była tak miękka, tak miękka i
poczuł jak jej tętno wzrosło pod jego dłonią, gdy lekko pomasował
kobiece ciało. Ku jego zachwytowi, jej mięśnie odprę\yły się pod jego
posługą.
Jednak było w tym du\o szkody. Jego członek stwardniał
niespodziewanie, policzki zapłonęły. Czy mogła poczuć dowód jego
pobudzenia? Był ukryty pod kawałkiem zbroi, więc mogła pomyśleć, \e
metal jest za to odpowiedzialny.
A ty jesteś głupcem.
- Powiedz mi co się stało  odezwała się.  Ukrywasz coś, wiem to.
Wiem, \e ten dół został stworzony dla dusz, a nie dla oddychających,
cielesno-krwistych ciał. Czy my&
- Nie. Przysięgam. Prze\yjemy  rozmowa wydawała się ją uspokajać,
więc powiedział: - Opowiedz mi o sobie. O swoim dzieciństwie.
- Ja& Dobrze. Ale nie ma wiele do opowiadania. Nie byłam
wypuszczana z domu jako dziecko. Dla większego dobra  dodała,
jakby powtarzała to wiele razy wcześniej.
Nie zauwa\ył wcześnie, ale nagle zdał sobie sprawę, \e obejmuje ją
ciasno, rozumiejąc. Przez swoją naturę była tak samo uwięziona jako
on.
- Kadence& - Powietrze zgęstniało wokół nich, płomienie
rozpryskiwały się niczym stopione łzy. Zrozumiał znak, koniec był
blisko.  Zdejmij ze mnie nogi, ale nie pozwól im dotykać ziemi.
- W porz&
26
- Teraz!
Za pózno.
Boom. Uderzyli w ziemię i Geryon rozstawił stopy by przyjąć na
siebie wibrację zderzenia. Starał się pozostać wyprostowany, \eby
uchronić boginię przed dotknięciem kości zaśmiecających teren, ale
jego kolana się poddały i przewrócił się do tyłu.
Kadence pozostała w jego ramionach, ale opuściła nogi jak prosił,
więc jego plecy poczuły siłę upadku, powietrze utknęło w płucach.
Le\ał przez chwilę, dysząc. Byli cali i naprawdę w środku Piekła.
Teraz nie było odwrotu.
8
- Geryon? Wszystko w porządku?
Przytłumiona ciemność zrobiła miejsce jasnemu światłu, ogień
oświetlał ka\dą stronę. Kadence unosiła się nad nim, niczym słońce,
które czasem oglądał w marzeniach, jasne i wspaniałe.
- Jestem& W porządku.
- Nie, wcale nie. Rzęzisz. Co mogę zrobić, \eby pomóc?
Był zdziwione, \e nie zeszła z niego teraz, gdy byli bezpieczni. Có\,
tak bezpiecznie jak tylko człowiek mo\e być bezpieczny w Piekle.
- Powiedz mi więcej o sobie. Gdy będę chwytał oddech.
- Tak, tak, oczywiście  gdy mówiła jej delikatne ręce przesuwały się
po jego czole, szczęce, ramionach. Szukając ran? Oferując pociechę? 
Co powinnam powiedzieć?
- Cokolwiek  Z sekundy na sekundę był silniejszy, ale nie przyznał
tego. Wolał rozkoszować się jej dotykiem.  Wszystko. Chcę wiedzieć o
tobie wszystko  Prawda.
- Dobrze. Ja& bogowie, to trudne. Najlepiej zacznę od początku. Moja
matka jest boginią Szczęścia. Dziwne, wiem, jak taka kobieta jak ona
mogła urodzić kogoś takiego jak ja.
- Dlaczego dziwne?  Kiedy patrzenie na Kadence, słuchanie jej
głosu, wdychanie jej zapachu, dawało mu więcej radości ni\
27
kiedykolwiek sobie wyobra\ał?
- Przez to czym jestem  powiedziała, wyraznie zawstydzona.  Z
powodu szkód jakie mogę wyrządzić.
- Nie zaznałem niczego oprócz& - Przyjemności. Głodu. Desperacji. -
& dobroci z twoich rąk.
Jej dotyk ustał I mógł poczuć jej spojrzenie zatapiające się w nim.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę  Nie przestawaj mnie dotykać. Stulecia minęły
odkąd cieszył się najl\ejszym kontaktem. To była nirwana, raj i sen 
wszystko połączone w zachwycającym pakiecie.  Moja głowa  odkrył,
\e to wyjęczał.
- Biedne dziecko  zagruchała, masując mu skronie.
Niemal się uśmiechnął. Teraz nie był czas na to. Byli w środku
Piekła, na otwartej przestrzeni, łatwe cele. Demony spod bramy mogły
pójść za nimi. Ale nie mógł nic na to poradzić, był zbyt zdesperowany,
chciwy. Jeszcze tylko chwila.
- Twoja historia  przypomniał.
- Gdzie byłam? Och, tak  Jej zapach kapryfolium owinął go,
przeganiając odór zgnilizny.  Była okrutną, małą dziewczynką. Nie
dzieliłam się zabawkami i często zmuszałam inne dzieci do płaczu,
niechcący naginając je do swojej woli. W porządku, mo\e niektóre z
takich wypadków wcale nie były niechcące. Myślę, \e to jeden z
powodów, dlaczego zostałam wysłana do Piekła jako nadzorca, mimo \e
nigdy nie powiedziano tego głośno. Bogowie chcieli się ode mnie
uwolnić, raz na zawsze.
Brzmiała na tak opuszczoną.
- Ka\da \ywa istota popełnia błędy. Poza tym, byłaś dzieckiem. nie
byłaś wyczulona na uczucia innych. Nie wiń się. Inni te\ nie powinni.
Powinni wiedzieć lepiej.
- A co z tobą?  zapytała i brzmiało to bardziej zdecydowanie.
- Co chciałabyś wiedzieć?  zdziwił się.
Powoli uśmiechnęła się szeroko.
- Cokolwiek. Wszystko.
Ten uśmiech& z pewnością to najdoskonalszy twór bogów. śołądek
mu się zacisnął. Członek znów stwardniał.
- Muszę chwilę pomyśleć  Odsunął swoje ludzkie wspomnienia w
daleki zakątek umysłu, nigdy więcej ich nie rozwa\ając. Wcześniej
myślenie o tych dniach raniło, bo wiedział, \e jest zgubiony& ale
przypomniał sobie, \e dezercja \ony, była dobrą rzeczą. Dziś, otoczony
28
zapachem Kadence, doświadczał tylko drgnienia smutku, na myśl o
tym co mogłoby być.
- Byłem dzikim dzieckiem, nieujarzmionym, włóczęgą  powiedział. 
Moja matka rozpaczała, myśląc, \e przeze mnie cała rodzina zamartwi
się na śmierć  Roześmiał się, kiedy jej słodko postarzała twarz
błysnęła w jego umyśle.  Wtedy przedstawili mi Evangeline.
Uspokajała mnie, bo chciałem być wart niej. Wzięliśmy ślub, jak
pragnęły obie nasze rodziny.
Kadence zesztywniała. Nawet zbladła. Jej dłoń tańcząca na jego
skroniach zamarła.
- Jesteś& \onaty?
- Nie. Zostawiła mnie.
- Przykro mi  ale w jej głosie była ulga.
Ulga? Dlaczego?
- Niech ci nie będzie przykro  Gdyby nie oddał duszy za Evangeline,
umarłaby. Gdyby nie zostawiła Geryona, mógłby walczyć z Lucyferem,
gdy nadszedł czas stać się Stra\nikiem. A gdyby walczył, mógłby nie
poznać Kadence.
W tej chwili, nie był nigdy bardziej z czegoś zadowolony.
Nagle w pewnej odległości dotarło do nich oszalałe warczenie, za
którym podą\ał śmiech demona. W rzeczy samej, podą\yły za nimi.
Rezygnując z udawania zdyszanego, Geryon wstał, podnosząc razem
z sobą boginię i rozejrzał się.
Horda była kilka jardów od nich, ale gdy patrzył, diabły rozdzieliły
się i rzuciły w ich stronę.
9
Geryon ukrył Kadence za sobą. Kolejny dotyk& ciepła, satynowa
skóra, doskonałość& i zatęsknił za delektowaniem się tym. Nie zrobił
tego, nie mógł. Zgodził się z nią iść, \eby chronić ludzkie królestwo,
tak, ale te\ \eby ją chronić. Nie dlatego, \e była boginią, ani dlatego \e
29
była najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widział, ale dlatego, \e
tego jednego dnia sprawiła, \e czuł się jak człowiek. Nie bestia.
- Pamiętaj, \e przysięgłem, \e nie pozwolę, \eby stała ci się krzywda 
powiedział jej. Minuta, mo\e dwie i kreatury ich dosięgną. Nawet tak
szybki, miały spory dystans do pokonania, drogi w Piekle wydawały się
nieskończone.  Dotrzymam słowa.
- Geryon, mo\e mogę&
- Nie  Nie chciał, \eby włączała się w walkę. Ju\ i tak była
przera\ona. Tak przera\ona, \e nie zauwa\yła \e jej ręce spoczywają na
jego plecach, dwa przewodniki nieubłaganej przyjemności. Gdyby
wiedziała pewnie by je odsunęła.  Będę z nimi walczył.
Jak większość sług, kreatury podą\ające ku nim miały twarze
szkieletów i muskularne ciała pokryte zieloną łuską, rozwidlone języki
poruszały się, jakby krew ju\ oblepiała powietrze. Pałające, czerwone
oczy błyskały w ich stronę, tysiące grzechów spoczywały tam, gdzie
powinny być zrenice.
Instynkt wojownika \ądał od Geryona podą\enia wprzód i spotkania
skurwieli w połowie drogi. Walczyć tam, jak prawdziwi \ołnierze. Ale
ka\dy jego męski instynkt nakazywał mu zostać w miejscu. Oddzielenie
się od Kadence nara\ało ją na niebezpieczeństwo. Inny demon mógł się
ukryć z boku i czekać na okazję, by ją zaatakować. Część hordy mogła
oddzielić się od reszty, okrą\yć ich i próbować zagrozić jej od tyłu.
- To moja wina  odezwała się.  Nie wa\ne jak bardzo bym się
starała, mój strach przed tym miejscem jest głęboki do kości. A ten
strach jest dla nich jak bekon, prawda?
Zdecydował nie odpowiadać, obawiając się wystraszyć ją jeszcze
bardziej potwierdzając jej słowa.
- Gdy nas dosięgną, chcę \ebyś pobiegł w tył. Przylgnij do ściany i
krzycz do mnie jeśli zobaczysz choć ślad kolejnego demona.
- Nie. Chcę ci pomóc. Ja&
- Zrobisz co ci ka\ę. Albo pokonam je i odejdę  jego ton był
bezkompromisowy. Ju\ po\ałował zabierania jej tutaj, nie wa\ne czy
ściana potrzebuje ochrony czy nie. Niewa\ne czy niewinni potrzebują
ochrony czy nie.
Ona była wa\niejsza, zrozumiał.
Zesztywniała za nim, ale nie protestowała więcej.
Krzyk:
- Moje, moje, moje  zapełnił powietrze.
30
Stworzenie zbli\yło się, szybciej& prawie& tam. Szpony sięgały
Geryona, gdy chwycił przeciwnika za kark. Wiele podłe wybuchło na
jego twarzy, podą\yła za nimi stru\ka ciepłej krwi. Młócące ręce,
kopiące nogi.
Kiedy tylko pokusa rąk Kadence zniknęła, Geryon naprawdę zabrał
się do walki. Rzucił kreaturę na ziemię, skoczył na nią, kolanami
przyciskając ramiona. Jeden cios, dwa, trzy.
Walczyło, dziko i jak zwierzę. Ślina błyszczała na kłach,
przekleństwa dobywały się z kościstych ust. Kolejny cios. I kolejny. Ale
bicie nie zdawało się tego pokonywać.
- Gdzie jest Furia? Śmierć? Zwątpienie?  wywarczał. Oni przecie\
byli powodem ich obecności tutaj.
Zmaganie trwało, bardziej intensywne, przera\enie wzrosło w
czerwonych oczach. Nie przed tym co mo\e zrobić Geryon, ale przed
złymi braćmi, gdyby wyczuli zdradę.
Chocia\ nienawidził myśli, \e Kadence zobaczy jak zabija, brutalnie i
dziko  znowu  nie mógł nic na to poradzić. Uniósł rękę, rozwinął
wydłu\one, ociekające pazury i uderzył. Trucizna pokrywająca pazury
była  darem od Lucyfera, miała pomagać w jego obowiązkach. Działała
szybko, bezlitośnie, przedzierając się przez ciało kreatury i niszcząc je
od środka.
Stworzenie krzyczało i skrzeczało w agonii, walka przeszła w spazmy.
Auski zaczęły odpadać, płonąc, skwiercząc, odsłaniając więcej
obrzydliwych kości. Ale kości te\ się rozpadły i czarny pył rozwiał się w
powietrzu na wszystkie strony.
Geryon wstał na dr\ących nogach.
- Jesteś następny  krzyknął do innych.
Szybko uciekli.
Tylko, \e na jak długo?
Powinien ruszyć. Zamiast tego stał kilka minut plecami do Kadence,
czekając, mając nadzieję  bojąc się& \e ona coś powie. Co teraz o nim
myślała? Będą jeszcze jakieś jej czułości? Cofnie ofertę pocałunku?
W końcu ciekawość go przemogła i obrócił się na pięcie.
Stała dokładnie tak jak za\ądał, jej plecy przylegały do ściany. Ta
wspaniała kaskada loków otaczała ją. Oczy miała szeroko otwarte i
pełne& podziwu? Na pewno nie.
- Kadence.
- Nie. Nie mów. Chodz do mnie  powiedziała, kiwając na niego
palcem.
31
10
Kadence była niezdolna do powstrzymania prośby. Geryon stał kilka
stóp dalej, sapiąc płytko, jego policzki były poranione i krwawiące,
dłonie spływały krwią przeciwnika.
Jego ciemne czy były bardziej znękane ni\ kiedykolwiek.
- Chodz do mnie  znów powiedziała. I znów skinęła na niego
palcem.
W pierwszej chwili nie zareagował. Jakby nie uwierzył, \e dobrze ją
usłyszał. Potem zamrugał. Potrząsnął głową.
- śyczysz sobie& ukarać mnie za moje działanie?
Śmieszny mę\czyzna. Ukarać go? Kiedy ją uratował? Tak, część niej
była zła, \e odsunął ją od walki, \e groził  przysiąg  odejść bez
zrobienia tego po co tu przyszli. Jeszcze. Ale część niej czuła ulgę. Bo
gdy demon go zaatakował poczuła w sobie wybuch mocy. Tak
wspaniałej, pięknej mocy. Zrodzonej z furii, ale jednak.
Nie jestem tchórzem. Ju\ nie. Następnym razem zadziałam. Bez
względu na jego \yczenia. On na to zasługuje. Zasługuje, \eby ktoś o
niego dbał.
- Kadence  powiedział Geryon i zrozumiała \e wpatruje się w niego,
milcząc.
- Nigdy cię nie ukarzę za pomaganie mi. Bez względu na twoje
działania. Jeśli nie nauczyłeś się o mnie niczego innego, naucz się tego.
Znów zamrugał.
- Ale& zabiłem. Skrzywdziłem inne stworzenie.
- I w trakcie tego zostałeś ranny. Chodz, pozwól mi zając się twoimi
ranami.
Ciągle się opierał.
- Ale będziesz musiała mnie dotknąć.
Powiedział to, jakby myśl o tym powinna być jej wstrętna.
- Tak, wiem. Przeszkadza ci to?  Proszę nie pozwól, \eby ci to
przeszkadzało.  To znaczy ju\ to robiłam i nie wydawało się& To
znaczy&
- Przeszkadza mi?  Jeden niezdecydowany krok, drugi. W tym
tempie nigdy do niej nie dotrze.
32
Wzdychając, sama pokonała dystans między nimi, splotła ich palce 
doświadczenie naładowanego wstrząsu, z trudem wciągnęła powietrze 
i zaprowadziła go do skał.
- Usiądz. Proszę.
Był posłuszny, wyszarpną rękę z uścisku i potarł miejsce, gdzie się
dotykali. Czy poczuł ten sam wstrząs? Miała nadzieję, \e tak, bo nie
chciała być samotna wobec tej& atrakcji. Tak, atrakcji, zrozumiała.
Fizycznej, erotycznej. Z rodzaju tych, które nakłaniały kobietę by
porzuciła zahamowania i zaprosiła mę\czyznę do swojego łó\ka.
To czy takie zaproszenie zostanie przyjęte czy nie, było ju\ inną
historią.
Biorąc pod uwagę jak niechętny był Geryon, była pewna, \e by ją
odrzucił. Tak jak zrobił z pocałunkiem. I mo\e tak było najlepiej,
zdecydowała teraz. Bo gdy oszałamiała ją przyjemność, traciła kontrolę
nad swoją naturą. Aańcuch, którymi się pętała pękały i jej natura z
zapałem się uwalniała.
Fizycznie, jej kochankowie stawali się niewolnikami. Mentalnie ją
przeklinali, wiedząc, \e kradła im wolną wolę, chocia\ było to
nieświadome.
Nigdy nie spała z tym samym mę\czyzną dwa razy, a po trzech
próbach zrezygnowała zupełnie. Za pierwszym razem rozwa\ała pech.
Za drugim zbieg okoliczności. Trzeci zdecydowanie był jej winą.
Jak zareagowałby Geryon? Znienawidziłby ją jak inni?
Najprawdopodobniej. Ju\ znał terror zniewolenia przez kogoś. Nie
wątpiła, \e wolność była dla niego najcenniejszą rzeczą.
I tak powinno być. Naturalności. Normalności. Pewnie tych dwóch
rzeczy pragnął.
Ona byłaby większym kłopotem, ni\ była warta.
Wzdychając, oderwała kilka pasów materiału od swojej szaty i
uklękła przed nim, między jego nogami. Jego członek był ukryty pod
tuniką ze skóry. Ubranie wojownika. Mo\e to było swawolne z jej
strony, ale chciała go tam zobaczyć. Mimo wszystko. Oblizała usta,
myśląc, o tym co mogłoby się stać gdyby zerknęła? To nie zniszczy mu
\ycia i&
I jakby potrafił czytać jej w myślach, wciągnął powietrze.
- Nie  powiedział.
- Przepraszam. Ja&
- Nie. Nie przestawaj.
33
11
Nie przestawaj. Czy miał na myśli przesunięcie zbroi stojącej na
drodze? Czy po prostu opatrzenie go, jak obiecała? Był zdenerwowany,
na krawędzi i opierał się najdrobniejszej pomocy. Bojąc się popełnić
pomyłkę, wychyliła się, sięgnęła w górę i otarła krew z jego twarzy
jednym z kawałków ubrania. Znów zachowujemy się jak tchórz, co?
Jego rozkoszny zapach napełnił jej nos, wietrzyk północy, który
nieoczekiwanie przypomniał jej dom. Rosły, bogaty dom, którego nie
była w stanie odwiedzać, odkąd niechętnie zgodziła się doglądać
fortyfikacji Piekła. Jak bardzo za nim tęskniła.
- Przez te wszystkie lata, które cię znam  powiedziała, ostro\nie
dotykając najgłębszego cięcia.  nigdy nie opuściłeś stanowiska przy
bramie. Jesz?  Przy pierwszym dotknięciu podskoczył. Ale utrzymała
mocny, swobodny rytm i w końcu się odprę\ył.
Mo\e pewnego dnia pozwoli jej zrobić więcej. Czy zniewoliłaby go jak
innych? Nękało ją to pytanie. Gdyby była szansa, \e tego nie zrobi& Co
ty robisz? Dopiero powiedziała sobie, \e nie mo\e zaryzykować, ale
nadzieja była zabawną rzeczą i nie potrafiła z niej zrezygnować.
- Nie  odparł.  Nie muszę jeść.
- Naprawdę?  Nawet ona, bogini, potrzebowała jedzenia. Mogła
przetrwać bez niego, tak, ale zmarniałaby, stając się cieniem samej
siebie. Dlatego kosze z owocami i chlebami była przynoszona jej raz w
tygodniu& wraz z wykładami o wielu jej niepowodzeniach.  Więc jak
mo\esz przetrwać?
- Nie jestem pewien. Wiem tylko, \e przestałem pragnąć jedzenia
kiedy zostałem tu sprowadzony. Być mo\e ogień i dym podtrzymują
mnie przy \yciu.
- Nie tęsknisz za tym? Za smakami i kształtami, mam na myśli?
- Tak wiele czasu minęło odkąd widziałem choćby okruchy, \e nie
myślę ju\ o jedzeniu.
Pomyślała, \e chciałaby go nakarmić. Zabrać go z tego koszmaru i
przenieść do sali bankietowej zastawionej wszelkimi rodzajami
jedzenia. Chciałaby patrzeć na jego twarz oświetloną ekstazą, gdy
próbowałby wszystkiego. Nikt nie powinien być zmuszany do obywania
się bez po\ywienia.
34
Gdy jego twarz była czysta, przeniosła uwagę na jego prawą rękę.
Rany od pazurów musiały go boleć. Chocia\ nie zdradził się ani
słowem. Nie, wydawał się raczej był& rozanielony.
- Przepraszam, nie mam odpowiednich medykamentów by złagodzić
twój ból.
- Nie masz za co przepraszać. Jestem wdzięczny i mam nadzieję
oddać kiedyś przysługę. Nie \ebym pragnął \ebyś została ranna  dodał
szybko.  nie pragnę  przera\enie napełniło jego rysy.  nie chciałbym
tego. Naprawdę. Chcę \ebyś była cała i zdrowa.
Jej usta wygięły się w powolnym uśmiechu.
- Rozumiem co masz na myśli  skończywszy, poło\yła dłonie na
kolanach. Pozostała na swojej pozycji między jego nogami, poniewa\
pewien pomysł zakorzenił się w jej umyśle. Mo\e nie był gotowy, \eby
odsunęła jego zbroję, ale to nie znaczy, \e odmówiłby jej& innych
rzeczy. I wydawał się zadowolony czując na sobie jej ręce.
Ostro\nie.
- Mogę zadać ci pytanie, Geryon?
Skinął niepewnie.
- Mo\esz ze mną zrobić cokolwiek chcesz.
Czy chciał, \eby te słowa zabrzmiały tak zmysłowo? Ochryple?
Motyle zatrzepotały na jej brzuchu.
- Czy ty& lubisz mnie?
Odwrócił od niej wzrok i znów skinął.
- Bardziej ni\ powinienem  wymruczał.
Motyle zmieniły się w kruki, dziko trzepocząc ciemnymi skrzydłami.
- Więc bardzo bym chciała, \ebyś mnie w końcu pocałował.
12
Pocałować ją?
- Nie powinienem. Nie mogę  Co ty robisz? Właśnie sobie
powiedziałeś, \e nie przepuściłbyś kolejnej szansy na to. Spojrzenie
Geryona opadło do jej warg. Były pełne i czerwone. Jego usta
35
zapragnęły spróbować ich smaku. Rogi, wra\liwe na jego emocje,
zapulsowały.
Te śliczne wargi skrzywiły się w grymasie.
- Dlaczego nie? Właśnie powiedziałeś, \e mnie lubisz. Kłamałeś, \eby
oszczędzić moje uczucia?
Gdyby to tylko było tak proste.
- Nigdy bym cię nie okłamał. I lubię cię. Jesteś piękna i silna, jesteś
najwspanialszą istotą jaką kiedykolwiek znałem.
- Myślisz, \e jestem piękna? Silna?  przyjemność rozpaliła jej
spojrzenie.  Więc dlaczego nie chcesz mnie pocałować?
Tak, ty głupcze. Jaki masz powód?
- Zranię cię  Och. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? To było
pewne. I było jedynym sposobem by utrzymał usta przy sobie.
Jej twarz ślicznie skrzywiła się w zakłopotaniu.
- Nie rozumiem. Nigdy wcześniej mnie nie zraniłeś.
- Moje zęby& są zbyt ostre  Nie dodał, \e jego dłonie są zbyt
toksyczne, a siła zbyt potę\na. Mógł stracić nad sobą kontrolę i zgnieść
ją, co biorąc pod uwagę jak bardzo jej pragnął, skrzywdziłoby ją.
Przestraszyło. Mo\e nawet wyrządziłby jej nieodwracalną krzywdę.
- Zaryzykuję to  odparła, kładąc dłonie na jego udach, paląc go nimi
do głębi duszy.
W tym momencie zarówno kochał, jak i nienawidził swoją pół-zbroję.
Nienawidził poniewa\ chroniła przed kontaktem skóry z futrem.
Kochał, bo ukrywała przed nią część jego potwornej formy.
- Dlaczego?  Z jakiego powodu chciała dotknąć wargami czegoś tak
odra\ającego? Zwykła ciekawość nie pchnęłaby kobiety do takiego
czynu. Evangeline zwymiotowała widząc po raz pierwszy zmianę jego
wyglądu.  Mogłam tolerować czym byłeś, ale nie mogę zaakceptować&
tego  rzuciła mu.
- Poniewa\& - Dwa blizniacze okręgi ró\u wykwitły na policzkach
Kadence, ale nie odwróciła spojrzenia.
- Dlaczego?  nalegał. Poło\ył swoje dłonie na jej. Przełknął
gwałtownie, czując aksamitną skórę.
- Uratowałeś mnie.
Więc była wdzięczna. Zupełnie jak przypuszczał& i nie chciał. Jego
ramiona opadły w zawodzie. Naprawdę oczekiwałeś, \e będzie cię
pragnąć? Nie, nie oczekiwał tego& ale miał nadzieję.
- Byłoby niehonorowo pocałować cię z takiego powodu.
- Ale jestem ci to winna.
36
- Nie, zwalniam cię z tego długu  Głupiec!
- Dobrze  Uniosła się na kolanach, a\ znalezli się od siebie na
odległość szeptu.  Zrób to bo jestem zdesperowana, potrzebuję tego.
Zrób to, bo zrozumiałam, jak szybko coś mo\e zostać mi zabrane i chcę
znać jakąś część ciebie, zanim zostanę&
- Zanim zostaniesz& - zdołał się nie zadławić. Była zdesperowana?
Potrzebowała tego? Od niego?
- Zrób to  poprosiła.
Tak. Tak. Geryon nie mógł się dłu\ej opierać, haniebne to czy nie.
Ryzykowne czy nie. Będzie ostro\ny, przysięgał. Bardzo ostro\ny. Nie
mógł się jej opierać. Nie oprze się.
Pochylił się, pokonując pozostały między nimi dystans i miękko
połączył ich usta. Delikatnie. Nie odsunęła się. Z trudem wciągnęła
oddech, rozchyliła wargi i wpuściła jego język do środka. Jej smak&
taki słodki, jak śnie\yca po stuleciach w ogniu. Z wyjątkiem
delikatności.
- Więcej  powiedziała.  Głębiej. Mocniej.
- Jesteś pewna?  Proszę, proszę, proszę.
- Bardziej ni\ kiedykolwiek.
Dzięki bogom. Wieki minęły odkąd całował kobietę I to nigdy w tej
formie, ale zaczynał ufać swojemu językowi na jej, splatając je razem,
cofając go, pózniej wracając po więcej. Kiedy poczuł, \e jego zęby ją
zadrasnęły, zesztywniał. A kiedy jęknęła, spróbował się cofnąć. Ale jej
ręce przesunęły się w górę jego klatki piersiowej, jedna owinęła się
wokół karku, druga pieściła róg. Musiał uścisnął swoje uda, zatopić w
nich głęboko paznokcie, \eby utrzymać szpony z dala od nie.
- Lubisz to?  zapytała.
- Tak  zdołał wydusić.
- Dobrze. Ja te\  Jej pełne piersi przycisnęły się do jego torsu, sutki
były twarde i poszukujące.
Naprawdę podobał się jej jego pocałunek? Przeszyło go dr\enie, ich
języki zaczęły inny taniec, napiął mięśnie zmuszając się do pozostania
tam, gdzie był. Z ka\dą chwilą, ka\dy dobywający się z niej zdyszany
dzwięk coraz bardziej napinał jego samokontrolę. Pragnął rzucić ją na
ziemię, znalezć się na niej i naznaczyć ka\dy cal jej ciała. Ka\dą
komórkę.
Więcej, więcej, więcej. Musiał dostać więcej. Musiał dostać wszystko.
Bo oddał wszystko.
Ta myśl wstrząsnęła nim.
37
- Przestań  powiedział w końcu.  Musimy przestać.
Poderwał się na nogi, z dala od niej, ju\ opłakując stratę jej smaku.
Dr\ąc. Staną do niej plecami, dysząc, jego serce łomotało.
- Zrobiłam coś nie tak?  zapytała miękko, z trudem łapała oddech.
Och, tak. Ukradłaś serce, którego nie mogę pozwolić sobie oddać.
Obiecał nigdy jej nie okłamywać, więc powiedział tylko:
- Chodz. Czekaliśmy wystarczająco długo. Mamy demony do
upolowania.
13
Zatrzymali się przy pierwszym budynku do którego doszli: tawernie.
Gdzie, będą szczerym, raczej krew była podawana ni\ alkohol, a części
ciała były przekąskami. Kadence wiedziała, \e takie miejsca tu istnieją,
ale ciągle ją to uderzało. Demony  zachowujące się jak ludzie. Na swój
straszliwy sposób.
Razem z Geryonem przeszła dwie mile od dołu przez który tu trafili.
Dwie mile przez które rozpamiętywała jego wstrząsający pocałunek,
przeklinała jego zakończenie i obawiała się jego powodów.
Przez swoje nieskończone \ycie powitała w swoim łó\ku tylko tych
trzech kochanków i wszyscy trzej byli bogami. Jeśli bogowie nie byli w
stanie jej znieść, nie było mowy \eby Geryon mógł. Ale miała nadzieję.
Chocia\ raz, w czasie tej zbyt krótkiej pieszczoty, nie myślała o
kontrolowaniu swojej natury, tylko się rozkoszowała. Och, jak bardzo
się rozkoszowała. Jego smak był boski, język gorący i mokry, ciało
dziełem sztuki zło\onym z mięśni. Tak boleśnie pragnęła \eby jej
dotknął. Obna\ył i wniknął w nią. Zdominował ją.
Ale zostawił ją, jak inni.
Jestem taka okropna? Taką okropną osobą?
Bardziej ni\ jeśli chodzi o innych, chciała \eby Geryon znalazł
przyjemność w byciu z nią, bo znaczył więcej. Lubiła osobę, którą przy
nim była. Lubiła to jaka się czuła, gdy był blisko. Wartościowa. Cenna.
Zamiast tego& brzydziła go? Odrzucało go od niej? Nie podniecała go w
najmniejszym stopniu?
38
- Zostań przy moim boku  powiedziała, pchając rozkołysane,
dwuskrzydłowe drzwi tawerny. Były to pierwsze słowa jakie do niej
wypowiedział odkąd zaczęli poszukiwania.  I nie ściągaj kaptura. Na
wszelki wypadek. Właściwie& Jesteś doświadczona w rzucaniu zaklęć?
Jego głos był głęboki i szorstki, i pieścił ka\dy z jej łkających
zmysłów. Na pewno się jej nie brzydził. Na pewno go nie odrzucała.
Powstrzymywał się podczas pocałunku, zakończył go, ale kiedy na nią
patrzył sprawiał, \e czuła się jakby była jedyną kobietą na świecie.
Najpiękniejszą, najbardziej po\ądaną.
Zatrzymał się przed wejściem.
- Kadence?  Przeczyścił gardło.  Bogini?
- Rzucę na siebie czar i będę trzymać się twojego boku  powiedziała
mu, chocia\ w środku zadawała pytanie: Powiedz mi czemu nieustannie
mnie odpychasz? Chciała być tylko blisko niego.
Pokiwał głową i postąpił wprzód. Została blisko niego, jak obiecała, w
myślach tworząc obraz kości i łusek. Ka\dy kto spojrzy w jej kierunku,
będzie myślał, \e widzi jednego ze swoich. Mogła tylko mieć nadzieję, \e
zamaskuje to te\ jej strach. Nie zawahaliby się przed po\arciem
jednego ze swoich.
Szyderczy śmiech i pełne bólu krzyki zaatakowały jej uszy.
Przełykając ślinę, potoczyła spojrzeniem po pomieszczeniu. Tak wiele
demonów& we wszystkich kształtach i rozmiarach. Niektóre takie jak
obraz, który stworzyła, kości i łuski. Niektóre były pół-ludzmi, pół-
bykami. Niektóre były uskrzydlone jak smoki z pasującymi pyskami.
Wszyscy otaczali kamienną płytę. Ruchomą płytę?
Nie, nie ruchomą  zrozumiała, a przera\enie chwyciło ją w uścisk i
niemal zmia\d\yło płuca. Ludzkie dusze le\ały na płycie. Demony je
rozpruwały, wy\erając wnętrzności. O bogowie.
Niestety, nie było \adnego spokoju dla przeklętych. Tylko
niekończące się tortury.
- Wstrętne  powiedziała, nie mogąc pomóc ani odetchnąć.  Jak
mo\emy pokonać hordę takich stworzeń?
- Wszystko co mo\emy zrobić, to spróbować.
Tak. Niestety, nie mieli gwarancji sukcesu. Ale powiedziałam
Geryonowi, \e będę go chronić i zrobię to.
- Tutaj  Przesunął ich na bok, tak \eby mogli obserwować
wydarzenia, bez zwracania na siebie uwagi.  Kreatury, które tu
widzisz to słudzy, \ołnierze, słu\ący. Nie są tacy jak to z czym
będziemy walczyć.
39
To prawda, pomyślała czując mdłości. Furia, Śmierć i im podobni
byli Lordami Demonami. Gdy słudzy cieszyli się cierpieniem ofiary, byli
skupieni na jednej, podstawowej potrzebie: głodzie.
Lordowie dbali tylko o agonię. Przedłu\ali ją, pogłębiali do granic
obłędu. I im więcej cierpienia zaserwowali, im więcej wydobyli
wrzasków, tym stawali się silniejsi.
Och, tak. Byli daleko gorsi ni\ cokolwiek.
Nigdy nie będzie zdolna ochronić Geryona.
14
- Pachnie dobrze, jak ssstrach  coś nagle warknęło za Kadence. 
Mmm, głodny.
Zaskoczona, z trudem złapała oddech. Ju\ się wydałam? Dopiero
zdecydowała coś zrobić, cokolwiek co mogłoby zmusić Geryona, \eby
wrócił do bramy. Nie to. Nie, pomyślała.
Geryon spróbował wepchnąć ją za siebie, ale oparła się. Tym razem
nie zostanie z tyłu, zmuszając go do walki, do ryzyka. Tym razem sama
będzie walczyć.
- Odejdz albo zginiesz  powiedziała demonowi.
Kreatura zamarła przed nią.
- Wyglądasssz jak ja, więc dlaczego pachniesz tak dobrze?  oblizało
wargi, ślina kapała z kącików papierowo-cienkich ust. Było pokryte
\ółtymi łuskami i sięgało jej tylko do pępka. I chocia\ było szczupłe,
podejrzewała \e pod tymi łuskami kryje się nieodparta siła.
Przeszyło ją dr\enie. Pamiętaj, kim jesteś. Pamiętaj, co mo\esz zrobić.
Podeszło bli\ej.
- Sssmakowite.
- Zostałeś ostrze\ony  powiedziała, spinając się.
- Zaczekaj na zewnątrz, Kadence. Proszę  Geryon próbował
przesunąć się przed nią.  Zajmę się tym.
Zablokowała go, nie patrząc na niego.
- Nie. Nie będziesz sam z nimi walczył.
40
Gdy rozmawiali, demon pokonywał dzielące go od nich cale,
wydłu\ając szpony.
- Proszę, Kadence  Geryon szarpnął ją.  Muszę wiedzieć, \e jesteś
bezpieczna. Inaczej będę rozkojarzony, a rozkojarzony i roztargniony
wojownik to pokonany wojownik.
Nie poniosą klęski.
- Nie będę zachowywać się jak tchórz. Nigdy więcej. Poza tym, jeśli to
zadziała, wcale nie będziesz musiał z nim walczyć  Była nadzorcą
Piekła, dawno temu zachowywała się jak on. Dawniej rządziła, nie
obserwowała.
-  Jeśli nie jest wystarczająco dobre. Nie jeśli dotyczy twojego
bezpieczeństwa.
Nie miała czasu, \eby rozkoszować się jego wspaniałą obawą. W
ka\dej chwili stworzenie mogło przerwać dumne kroczenie i skoczyć.
Wiedziała to, czuła. Sięgnęła w siebie, jednocześnie unosząc podbródek
i patrząc głęboko w oczy stwora, zaskoczona, \e znalazła swoją moc tak
łatwo. Jednak nie powinna być zaskoczona. Mogła próbować ją
zagłuszyć, ale zawsze tam było, ciche, wzburzone morze wewnątrz niej.
Czy wcześniejsza walka Geryona nie udowodniła tego?
- Stój  powiedziała i istota zamarła w miejscu, jej umysł był ciągle
\ywy, ale ka\dy fragment ciała był teraz na rozkazy Kadence.
Przez długą chwilę po prostu zachłystywała się własnym dziełem,
zdziwiona. Ja to zrobiłam. Nawet raz sługa nie próbował do niej
podejść  mimo \e chęć mordu błyszczała w jego paciorkowatych
oczach.
- Coś się stało  odezwał się Geryon, brzmiąc na zdezorientowanego.
- Ja się stałam  odparła, dumna z siebie.  Patrz  i powiedziała do
demona: - Unieś ręce nad głowę.
Natychmiast, oba ramiona posłusznie wystrzeliły w powietrze bez
słowa skargi. Miała w posiadaniu równie\ usta stwora.
Zawrzała w niej radość. Chocia\ raz u\yła swoich zdolności w dobrej
rzeczy : \eby uratować kogoś kogo koch& podziwiała. Wielcy bogowie.
Czy kochała Geryona? Kochała bycie z nim, kochała to co przy nim
czuła, ale czy to znaczyło, \e oddała mu serce? Na pewno nie. Na
pewno nie była tak głupia.
Wkrótce się rozstaną.
- Spójrz, Kadence  Geryon wskazał na płytę.  Spójrz co się stało.
Podą\yła spojrzeniem za jego ruchem i z trudem złapała oddech.
Ka\dy demon zamarł w miejscu, z rękami w górze. Nawet dusze
41
przestały się skręcać. Nie było śmiechu, krzyków. Mogli usłyszeć tylko
odgłos własnego oddechu.
- Ty to zrobiła?  zapytał jej towarzysz.
- Ja& tak.
- Jestem zdumiony. I jestem twoim dłu\nikiem.
Jej radość wzrosła. Podziwiał ją. Mo\e nawet był z niej dumny.
- Dziękuję.
- Czy mogą mnie usłyszeć?  Gdy pokiwała głową, powoli się
uśmiechną i krzyknął do kreatur: - Usłyszcie mnie dobrze. Idzcie i
powiedzcie ka\demu Lordowi Demonowi, \e Stra\nik jest tutaj i
planuje ich zniszczyć.  Do Kadence powiedział: - Teraz mo\esz ich
puścić.
- Jesteś pewien? Mogę kazać ich ciałom uschnąć i zginą.  I te ciała
będą posłuszne. Moc& taka słodka&
- Jestem pewny. Są tu \eby karać, więc słu\ą jakiemuś celowi.
Nawet więcej, przyprowadzą do na Lordów.
Chocia\ chciała zaprotestować, zrobiła jak prosił. W ciągu
mrugnięcia, stworzenia wybiegły z budynku tak szybko, jak to tylko
mo\liwe, zostawiając ja i Geryona samych.
- Musimy się przygotować  odezwał się Geryon powa\nie.
- Na?
- Wojnę.
Nie cofnie się, zrozumiała. Chyba \e ka\e mu wrócić. Co mogła
zrobić i musiałby być posłuszny. Moc& Ale wróciłby, była tego pewna.
Zbyt wiele determinacji tliło się w jego oczach.
Mo\esz go teraz chronić, pomyślała po chwili i uśmiechnęła się
szeroko.
- Wojna  powiedziała i skinęła głową.  Brzmi niezle.
42
15
Geryon zabezpieczył budynek przed atakiem najlepiej jak potrafił,
biorąc pod uwagę brak zapasów i narzędzi. Kadence pozostała u jego
boku, u\yczając mentalne dotknięcie tam, gdzie było potrzebne,
zmuszając deski i skały by były posłuszne jej woli. Zauwa\ył, \e z
ka\dą minutą była bledsza. Bladość była bardzo zauwa\alna w
porównaniu z autorytetem z którym zapanowała nad demonami.
Dlaczego słabła?
Czy miał prawo zapytać? W końcu była boginią. Ale ta wzrastająca
bladość nie świadczyła o typowym znu\eniu, ale o czymś więcej. Czymś
głębszym.
- Jaki jest nasz plan bitwy?  zapytała, gdy skończyli, siadając
niedaleko ściany. W jedynym miejscu, gdzie nie było krwi& i innych
rzeczy.
Utrzymać cię przy \yciu, bez względu na środki. Dołączył do niej,
uwa\ając by jej nie dotknąć. Jeden dotyk i znów wciągnie ją w swoje
ramiona. Musiał być uwa\ny, stać na stra\y.
- Gdy wejdą, zatrzymasz ich w miejscy, a ja powalę ich moją
trucizną.
- Szybko i prosto  powiedziała z odcieniem satysfakcji w głosie.
Był zaskoczony, \e nie wydawała mu się straszniejsza, po tamtym
pokazie mocy. Mo\e dlatego, \e chciał, \eby była przera\ona. Tylko
trochę, wystarczająco. To by jedyny sposób, \eby utrzymać ją z dala od
walki. Bezpieczną.
- Ale musimy czekać a\ wszyscy przyjdą, inaczej usłyszą o
zniszczeniach jakie poczyniliśmy i uciekną. A jeśli uciekną, mo\emy
nie być zdolni \eby je znalezć.
Przyjęła jego słowa.
- Jak myślisz, ile Mamy czasu zanim zaczną się zlatywać?
- Parę godzin. Minie trochę zanim wieści o moim przybyciu i
intencjach się rozejdą. I jeszcze trochę zanim Lordowie się zbiorą i
zaplanują atak  Geryon zatopił szpon w deskach podłogi, niszcząc
wyryte tam przekleństwo, drzazgi wzleciały w powietrze.  Mam do
ciebie pytanie.
43
- Pytaj.
Czy się ośmieli?
Tak, pomyślał, patrząc na jej piękno. Ośmieli się.
- Rozumiem czemu Lucyfer pragnie \ebyś zniszczyła demony
próbujące opuścić Piekło i te próbujące za nimi podą\yć, ale czemu to
dla ciebie takie wa\ne? Urodziłaś się w niebiosach. Mogłabyś tam
baraszkować, wśród chmur i ambrozji.
- Wiele razy chciałam wrócić. Ale chętnie zgodziłam się wykonywać tę
pracę, a robiąc to, muszę. Poza tym, gdy zgodziłam się przejść do tego
królestwa, zostałam& połączona z nim.
- Połączona? Co masz na myśli?
- Jeśli ściana się rozpadnie, ja& zginę.
Ona zginie?
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?  warknął.  I dlaczego
dałaś się połączyć z czymś takim? Dlaczego chętnie tu przyszłaś?
Skręciła w palcach tkaninę sukni.
- Gdy byłam w niebiosach, byłam karana ka\dej minuty, ka\dego
dnia. Nikt nie jest w tym okrutniejszy ni\ bogowie. Chcieli mnie tutaj,
więc przyszłam. Ale nie miałam pojęcia, jak głębokie będzie połączenie.
Jak silne. A jeśli chodzi o to dlaczego nie powiedziałam cie wcześniej&
- wzruszyła ramionami.  Miałeś pozwolenie, \eby w końcu opuścić
swoje stanowisko, a zdecydowałeś się mi pomóc. Nie chciałam jeszcze
bardziej cię obarczać. Teraz mnie uratowałeś, znowu, i nie chcę cię
okłamywać. Nawet przez przemilczenie.
- Kadence  powiedział, po czym potrząsnął głową. Nie mógł
uwierzyć, \e to się dzieje. śe mo\e ją stracić& i nie móc tego
powstrzymać.  Powinienem był zostać przy bramie, bez ciebie, i zabić
Lordów, gdyby spróbowali podejść. Teraz ściana jest bez ochrony i
jesteś w większym niebezpieczeństwie ni\ kiedykolwiek.
- Nie. Zobaczyliby cię i trzymali się z daleka, bo przy dole nie ma
gdzie się ukryć.
- I jak dla mnie to byłoby wspaniałe. To by cię chroniło.
- To nie byłoby \ycie dla ciebie, po prostu czekać.
- To \ycie do jakiego przywykłem  Prawda. I wiedząc co mógłby dla
niej zrobić& Nie było wspanialszego celu.
- Ale zasługujesz na więcej!  Odwracając się od niego, podą\yła
koniuszkami palców po obszarze, który poszarpał szponem.  Musimy
to zrobić. Albo raczej, ja muszę. Ale chcę, \ebyś wiedział, \e jeśli
przegram, ścianie nic się nie stanie, bo ona nie jest przywiązana do
44
mnie. Wiem to, poniewa\ przez lata wiele razy byłam raniona i nie
zauwa\yłam na niej \adnych uszkodzeń.
- Nie dbam o przeklętą ścianę!  Znów prawda.
Jej oczy się rozszerzyły. Potem przełknęła i kontynuowała, jakby się
nie odezwał. Ani nie krzyczał.
- Beze mnie nie będzie nikogo, kto wyczuwałby, \e coś jest nie tak.
Bogowie będą musieli znalezć kogoś nowego. Wiem, \e teraz jesteś
wolny, ale pozostałbyś tam, czujny, póki taka osoba nie zostanie
znaleziona? Nawet jeśli Lucyfer wyznaczy nowego stra\nika?
- Nie umrzesz, do cholery. A teraz powiedz mi dlaczego Lucyfer cię
wpuścił? Najwyrazniej potrzebuje cię na zewnątrz.
Kolor wpłynął na jej policzki. Zawstydzenie? Poczucie winy?
- Potrzebuje te\, \eby jego ściana była za wszelką cenę chroniona.
Poczucie winy, zdecydowanie. Było w jej głosie, odbijało się echem od
ścian.
- Mógł zniszczyć albo uwięzić Lordów Demonów.
- Gdyby mógł ich złapać.
Geryon nie chciał tego, ale przytaknął.
- Pomyślmy  popukał dwoma palcami o swój podbródek, rozwa\ając
sytuację.  Lucyfer niczego nie daje, nawet tego czego potrzebuje, nie
\ądając zapłaty  Co znaczyło, \e Kadence musiała zapłacić.  Czego od
ciebie za\ądał? I czemu oddał ci moje usługi? Czemu uwolnił moją
duszę? I gdzie teraz jest moja dusza, jeśli Lucyfer ju\ jej nie ma?  Gdy
zadawał pytania, parę odpowiedzi ukształtowało się w jego umyśle.
Niski warkot urósł w jego gardle.  Ty mnie od niego kupiłaś.
Kolor na jej policzkach się pogłębił.
- Geryon, ja&
- Nieprawda\?
- Tak  wyszeptała. Jej rzęsy zatrzepotały opadając i tworząc
półkoliste cienie na jej policzkach. Jedna z jej dłoni chwyciła ametyst
kołyszący się na jej klatce piersiowej.  Nie będę za to przepraszać.
Czy jego dusza była w tym kamieniu?
- Czy kupiłaś mnie& sobą?  Prędzej zabije Księcia, ni\ pozwoli \eby
któryś z jego złych palców dotknął cennego ciała tej kobiety.
Cisza, jej oczy powoli się otworzyły.
- Nie. Nie chcę te\ o tym rozmawiać.
- Nie dbam o to. Powiedz mi  Gniew w nim narastał. Gniew na nią,
Lucyfera, na siebie, za to \e coś takiego mogło się stać. Co ta kobieta
oddała? Dlaczego to oddała? Zamknął swoje dłonie na jej, nie \eby
45
zatrzymać ją w miejscu  wiedząc teraz jak była potę\na, wątpił, \eby
mógł zrobić coś takiego  ale zaoferować otuchę. Był tutaj, nie miał
zamiaru odchodzić. Nic co mogłaby powiedzieć nie zmusiłoby go do
ucieczki.  Proszę.
Jej podbródek zadr\ał.
- Ja& dałam mu jeden rok na ziemi, bez ograniczeń co do tego co
będzie mógł robić.
- Och, Kadence  powiedział Geryon, wiedząc \e bogowie będą
musieli uhonorować wymianę& i za to będzie musiała cierpieć.
Wszystko w nim burzyło się na tę myśl. Jeśli ją zranią& nie mo\esz nic
zrobić. Bezsilny głupiec.  Czemu zrobiłaś coś takiego?  Dziki szept.
Nie ucieknie. Ciągle nie ma zamiaru tego zrobić.
Azy wypełniły jej oczy.
- śeby cię uratować. śeby uratować siebie. Aby uratować świat poza
naszym zasięgiem. Nie mogłam wymyśleć nic innego. Rok jego wolności
I siania zamętu, wydawał się niczym w porównaniu z uwolnieniem
demonów.
Otworzyła usta, \eby coś dodać, ale dobył się z niej tylko bolesny
krzyk.
W ułamku sekundy, straciła wszelki kolor i zwinęła się wpół.
Natychmiast przeszył go niepokój.
- Co się stało, kochana? Powiedz mi.
- Demony& Myślę& Myślę, \e są na ścianie. Myślę, \e mnie zabijają.
16
Czy Lucyfer powiedział demonom o jej więzi ze ścianą? Zastanawiała
się Kadence, gdy ból ciął ją na kawałki. Dlaczego mieli by to robić,
gdyby nie wiedzieli, \e to ją osłabi, zabije?
Lub mo\e chcieli przyciągnąć do siebie Geryona, \eby zostawił ją
samą i pozornie słabą, \eby zaczaić się na nią. Albo chcieli, \eby ona
do nich poszła? Tak wiele mo\liwości. Wszystkie ponure.
46
Ksią\ę pewnie uznawał całą sytuację za zabawną. Prawdopodobnie&
Nagła myśl sparali\owała ją. Gdyby zginęła, mógł dostać więcej ni\
uzgodniony rok na ziemi, zgarniając dusze, powodując nieopisane
zamieszanie. Mógł dostać wieczność, gdyby zapragnął i mógł zabrać ze
sobą swoje demony, rządzić sługami i ludzmi.
Był bogiem, bratem władcy. Ze względu na to, nie było gwarancji, \e
zostanie schwytany i odesłany z powrotem.
Oczywiście. Doskonały plan. Chciał, \eby tu przyszła. Chciał, \eby
zabrała ze sobą Geryona. Chciał, \eby oboje  jego jedyne przeszkody 
zginęli.
Och, bogowie. Poczuła mdłości, bo nieświadomie pomagała mu na
ka\dym kroku. Jak mogłam być taka głupia? A jeszcze bardziej ni\
mdłości, gnębiło ją zawstydzenie.
Tak łatwe. Uczyniła to dla niego takim prostym.
- Kadence, mów do mnie. Powiedz mi co jest nie tak  nalegał
Geryon. Opadł na kolana, klękając między jej nogami. Jeden z jego
szponów delikatnie gładził wilgotne włosy, które przylgnęły do jej czoła.
Spotkała się z nim wzrokiem. Widząc obawę w jego pięknych,
brązowych oczach, mdłości i wstyd minęły  został tylko ból. Nie mogła
\ałować wyboru, którego dokonała. Nie wa\ne co się stanie, on będzie
wolny. Ten dumny, silny mę\czyzna w końcu będzie wolny. Tak jak
zawsze na to zasługiwał.
- Ze& mną& wszystko& w porządku  zdołała złapać oddech.
Bogowie, czuła się podarta w środku, jakby jej organy wewnętrzne
poszarpano na wstą\ki.
- Nie, nieprawda. Ale będzie  Wziął ją na ręce i poniósł na tyłu
budynku. Do pokoju, który musiał nale\eć do właściciela. Poło\ył ją na
cienkim sienniku z futra.
- Mogę?  zapytał, unosząc ametyst, zawierający jego duszę.
- Tak  Planowała sprezentować mu to, gdy zakończą zadanie,
prezent za jego pomoc, ale kiwnęła głową. Teraz była mała szansa, \e
uda jej się zakończyć cokolwiek.
- Moja dusza jest w środku?
- Tak. Po prostu musisz przytrzymać kamień przy sercu.
- To takie proste?
- Tak  odparła. Nie była zdolna powiedzieć nic więcej.
Powoli, ostro\nie, ściągnął kamień z jej szyi I przyło\ył do serca, jak
go poinstruowała. Zamknął oczy. Najprawdopodobniej nie był pewien
47
co się stanie. Na początku, nie stało się nic. Potem, stopniowo, klejnot
zaczął się jarzyć.
Geryon skrzywił wargi i odchrząknął.
- Parzy.
- Potrzymam to dla cie&
Ogień eksplodował w tysiącach promieni światła, a jej towarzysz
ryknął, długo i głośno.
Gdy przebrzmiało echo, wszystko ucichło. Światło zbladło. W jego
ręce pozostał tylko łańcuszek naszyjnika.
Uśmiechał się otwierając oczy. Ale kiedy sprawdził swój wygląd,
skrzywienie wróciło, głębsze, bardziej intensywne.
- Powinienem& Nie& Miałem nadzieję, \e wrócę do swojego
poprzedniego wyglądu.
- Dlaczego?  Kochała go, takiego jaki był. Rogi, kły, szpony,
wszystko. Kochała. Bez wątpliwości. Rozwa\ała to wcześniej, ale
odrzuciła ten pomysł. Teraz nie mogła tego odrzucić. Uczucie było w
niej, niezaprzeczalne, jak Śmierć patrząca jej w oczy.
Nigdy, \aden mę\czyzna nie pasował do niej tak doskonale. Nie
odrzucała go jej natura, delektował się nią. Nie bał się tego co mogła
zrobić, ale był z niej dumny. Zachwycał ją, bawił, kusił.
- Mam nadzieję, \e& \e& - Z trudem przełknął ślinę.  Jeśli zwią\esz
się z czymś innym, czymś poza ścianą, mo\e twoje więzy z nią osłabną
i twoja siła wróci. Mo\e ból złagodnieje.
Z czymś innym?
- Z tobą  zapytała, nagle pozbawiona tchu z innego powodu ni\ ból.
- Tak. Ja. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz zrobić czegoś takiego. Chcę
tylko zaoferować ci mo\liwość, która&
- Geryon?
- Tak?
- Zamknij się i pocałuj mnie.
48
17
Geryon pozostał w miejscu, nie patrząc na nią.
- Najpierw mnie wysłuchaj. Wiem, \e jestem brzydki. Wiem, \e myśl
o byciu ze mną w taki sposób jest obrzydliwa, ale ja&
- Nie jesteś brzydki  wtrąciła Kadence.  I nie podoba mi się, \e tak
myślisz. Nie lubię, kiedy tak się obra\asz.
Jego uwaga wróciła do niej i zamrugał. Zdziwienie lśniło w jego
spojrzeniu.
- Myśl o byciu z tobą jest przyjemna  kontynuowała.  Przysięgam.
Teraz mo\emy się pocałować?
Teraz jego usta otworzyły się i zamknęły.
- Przyjemna?
Tego była pewna.
- Tak. Ale nie chcę, \ebyś wiązał się ze mną, \eby mnie ratować  Ju\
raz była zbyt wystraszona by przyznać, \e gwałtownie po\ąda jego
ciała, udawała wdzięczną, \eby dostać pocałunek. Nie będzie więcej
udawania.  Chcę, \ebyś tego pragnął. Poniewa\ ja& chcę cię we mnie,
\ebyś stał się częścią mnie, bardziej ni\ chcę prze\yć kolejny dzień.
Chcę być twoja, teraz i zawsze.
Zanim zdą\ył odpowiedzieć, znów prześliznął się przez nią ból.
Kolejne pęknięcie powstało w ścianie, zobaczyła to w swoim umyśle.
- Geryon  wysapała.  Musisz zdecydować.
Jego spojrzenie zatopiło się w niej.
- Kiedyś przysięgłem, \e jeśli będę miał na tyle szczęścia by odzyskać
duszę, nigdy więcej jej nie sprzedam. Właśnie zrozumiałem, \e chętnie
sprzedałbym ją za ciebie, Kadence. Więc, tak. Chcę to zrobić. Teraz
mo\emy się pocałować.
`& `& `&
Gdy ich usta zderzyły się łapczywie, Geryon powoli uwolnił Kadence
z jej szaty, dbając by nie zranić jej ostrymi jak brzytwa pazurami. Ju\ i
tak cierpiała i wątpił, \eby zniosła więcej bólu. Piękna, drogocenna
kobieta. Zasługiwała tylko na przyjemność. Z jakiegoś powodu,
po\ądała go. Pragnęła na zawsze. Razem. Dała mu rzecz, którą
49
wydawało mu się \e ceni najbardziej  jego duszę  ale póki nie zwinęła
się z bólu nie wiedział, \e jeszcze bardziej ceni ją. Du\o bardziej.
Pragnął wziąć jej ból na siebie. Dla niej wszystko. Nie dbała o to, \e był
bestią. Spojrzała w głąb niego i spodobało jej się to co zobaczyła.
Zdumiewające.
Gdy była naga, przyciągnął i zatopił się w niej. Alabastrowa skóra
pachniała najsłodszą nutą ró\y. Pełne piersi, krągłe biodra, pępek,
którego pragnęły spróbować jego usta. Nogi długie na mile. Schylił się i
polizał jeden jej sutków, obwiódł językiem rozkoszny szczyt, jego ręce
przesuwały się po całym jej ciele.
Im bli\ej jego palce były jej kobiecości, tym głębsze wydawała
pomruki satysfakcji, a jej ból zdawał się roztapiać.
- Przyjemność zastępuje ból  powiedziała, potwierdzając jego myśli.
Dzięki bogom. Przeniósł uwagę na drugi sutek, ssąc, pozwalając
końcówce kła dotknąć go delikatnie. Jęknęła.
- Ciągle pomaga? - Przez cały ten czas jego palce dra\niły tylko skórę
ponad jej łechtaczką, nie dotykając, tylko dra\niąc. Czy robił to
dobrze? Proszę, bogowie, pozwólcie mu robić to dobrze.
- Ciągle pomaga. Ale chcę cię zobaczyć  odparła, rzucając jego zbroi
ostre spojrzenie.
Uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Jesteś pewna? Mogę cię wziąć bez ruszania nawet kawałka zbroi.
- Chcę całego ciebie, Geryon  jej rysy niemal błyszczały.  Całego.
Piękna, drogocenna kobieta, pomyślał znów.
- Dostaniesz wszystko, czego zapragniesz  Miał tylko nadzieję, \e nie
zmieni zdania, gdy go zobaczy.
- Nie bój się mojej reakcji. Dla mnie jesteś piękny.
Takie słodkie słowa. Ale& \ył z niepewnością tak długo, \e stała się
jego częścią.
- Jak mo\e tak być? Spójrz na mnie. Jestem bestią. Potworem.
Czymś czego się boi i co się przeklina.
- Patrzę na ciebie i jesteś czymś wspaniałym. Mo\e nie masz takiego
wyglądu jak inni mę\czyzni, ale masz siłę i odwagę. Poza tym  dodała,
oblizując usta.  zwierzęcy magnetyzm jest bardzo dobrą rzeczą. Teraz
poka\ przyszłej pannie młodej to, co chce zobaczyć.
50
18
Geryon zdjął napierśnik i odrzucił go na bok, odkrywając pokrytą
bliznami klatkę piersiową, futro i zbyt du\e kości. Ręce mu dr\ały gdy
zdejmował skórę owiniętą wokół bioder i zaokrąglony kawałek zbroi,
powoli odsłaniając stwardniały członek, pobliznione, futrzane uda.
Napiął się, czekając na nieuniknione westchnienie przera\enia,
nawet pomimo zapewnienia Kadence o jego  zwierzęcym magnetyzmie .
- Piękny  powiedziała z szacunkiem.  Prawdziwy wojownik. Mój
wojownik  sięgnęła w górę i przesunęła koniuszkami palców przez
futro.  Miękkie. Lubię to. Nie. Kocham.
Oddech wyrwał się z jego rozchylonych ust, oddech, który nie
wiedział, \e wstrzymywał.
- Kadence. Słodka Kadence  wycharczał. Była& była& wszystkim.
Co zrobił by na nią zasłu\yć? Gdyby wcześniej się w niej nie zakochał,
zrobiłby to teraz.
- Chcę cię posmakować.
- Proszę.
Najgorętszy strumień po\ądania, jakie kiedykolwiek czuł, przepłynął
przez niego, pocałunkami wyznaczył ście\kę w dół jej brzucha,
zatrzymując się tylko, \eby wsunąć język w jej pępek. Zadr\ała. Gdy
sięgnął do szczytu jej ud, czcząc ją, pijąc, li\ąc, przygryzając, kochając,
dr\enie zmieniło się w wicie.
- Zdumiewające  zachłysnęła się powietrzem, chwyciła w pięść jego
włosy.  Nie przestawaj. Proszę, nie przestawaj.
Mógł poczuć jej moc, owijającą się wokół niego, próbującą kierować
jego ruchami. Nie był pewny czy mógłby się sprzeciwić, ale nie dbał o
to. Chciał ją po\reć, posiąść i robił to.
Dopiero, gdy rozpadła się, krzycząc z przyjemności, uniósł się nad
nią. Dumny i zaszczycony, \e dał jej taką ekstazę. Ale teraz jego ciało
dr\ało, stało w płomieniach. Zdesperowany. Obolały. Dla niej, tylko dla
niej.
- Ból?
- Zniknął.
51
Fakt, \e to połączenie mogło ją uratować, mogło być powodem tego,
\e ośmielił się to zaproponować, ale nigdy nie był szczęśliwszy. Będzie
nale\ała do niego. Będzie \yła.
Jej nogi zacisnęły się wokół niego, chwyciła go za policzki i spojrzała
głęboko w oczy.
- Proszę, nie rozmyślaj się. Potrzebuję więcej ciebie.
Uspokoił się, uniósł nad jej wejściem.
- Nigdy nie zmienię zdania. Muszę cię mieć. Gotowa?
- Zawsze.
Wszedł w nią na cal, jeden błogosławiony cal. Zatrzymał się, dając jej
czas na dostosowanie się do niego. Zrobi to powoli, choćby miało go to
zabić. A mogło. Tortura. Najsłodszy rodzaj tortury. Ale dla niej chciał to
zrobić dobrze, najlepiej.
- Dlaczego nie czuję potrzeby opanowania cię?  zamruczała mu do
ucha. Przygryzła płatek.
Słodki ogień.
- Tak było wcześniej?  Spływał po nim pot, kapał na nią.
Kiwnęła głową, wyginając biodra by wziąć go więcej. Kolejny cal.
Musiał powstrzymać jęk.
- Mo\e dlatego, \e moje serce tak kompletnie nale\y do ciebie, \e nie
ma ju\ nad czym przejmować kontroli.
- Och, Geryon. Proszę - Pogłaskała jego rogi, zakreśliła koła
koniuszkami palców na ich szczycie.  Wez mnie w ka\dy sposób. Daj
mi wszystko.
Nie mógł odmówić jej niczego.
Rozluzniając dziki uścisk nad samokontrolą, wszedł w nią i
krzyknęła. Nie z bólu, ale radości, zrozumiał. Ich dusze  miał duszę,
naprawdę miał duszę  tańczyły razem, przeplatały się& cieszyły. Tak.
Tak. Wcią\ i wcią\ napełniał ją, całkiem się jej oddając. Ich wole
zmieszały się tak kompletnie, \e niemo\liwe było powiedzieć, kto chciał
czego. Jedynym celem była przyjemność.
Zatopił pazury w podłodze za jej głową, jego zęby szczypały ją, ale
kochała to, zachęcała go, ciągle błagając o więcej. I kiedy rozlał w niej
nasienie, jej wewnętrzne mięśnie zaciskały się na nim w jej własnej
napływającej satysfakcji, wykrzyczał to co w nim narastało odkąd ją
poznał.
- Kocham cię!
Ku jego zaskoczeniu, te\ wydała z siebie krzyk.
- Och, Geryon. Ja te\ cię kocham.
52
Byli sparowani.
Byli związani.
`& `& `&
Szybko się ubrali. Kadence ciągle była słaba, ale ból zniknął.
- Ciągle są przy bramie?  zapytał Geryon. Był gotów, \eby to
zakończyć. Chciał zabrać ją z tego królestwa i ju\ zawsze o nią dbać.
A co jeśli ona nadal nie będzie mogła odejść?
Myśl przedarła się przez jego głowę, ale zignorował ją. W końcu
będzie miał swoje szczęśliwe zakończenie. Poniewa\ byli razem.
Poniewa\ się kochali.
- Och, tak  odparła.  Pracują gorączkowo.
Pocałował jej wargi i delektował się smakiem kobiety, którą kochał.
- Powędrujemy tam. W momencie, gdy ich dostrze\esz, uwięzisz ich,
a ja zajmę się resztą.
- Mam nadzieję \e się uda  powiedziała.  Bo nie mogę znieść myśli
o oddzieleniu od ciebie.
On te\ nie mógł.
- Uda się. Musi się udać.
19
Wędrówka zajęła dwie godziny, powolne, dręczące godziny minęły
jednak zbyt szybko I nagle Geryon zorientował się, \e stoi parę jardów
od ściany. Kiedy zauwa\ył zniszczenia naokoło, nie mógł uwierzyć
własnym oczom. Demony pracowały tak gorączkowo, \e zakrwawiły
kamienie& kamienie były poszarpane, niemal papierowo cienkie.
Niewiele brakowało do rozdarcia.
Gorzej, Lordowie Demony wcią\ tam byli. Byli ogromni, ka\dy miał
przynajmniej siedem stop, ich ciała były tak szerokie, \e nawet Geryon
 mimo, \e sam był masywny  nie byłby w stanie zmierzyć ich
rozciągając ręce. Szkielety były widoczne przez przezroczystą skórę.
53
Kilka miało skrzydła, kilka było pokryte łuskami, ale wszystkie były
groteskowe w swoim zle. Czerwone oczy, rogi jak u Geryona i palce jak
no\e.
- Kadence  powiedział.
- Próbuję, Geryon. Przysięgam, \e próbuję  Ka\de słowo było
bardziej miękkie ni\ poprzednie, słabsze.  Ale&
Jedna z tych& rzeczy zauwa\yła ich. Roześmiała się, dzwięk uniósł
ka\dy włosek na jego ciele.
- Teraz  krzyknął do Kadence. Proszę.
- Nie ruszajcie się, demony. Rozkazuję wam nawet nie drgnąć.
Nie podziałało.
- Spróbuj jeszcze raz.
- Próbuję  Pojrzała na nie& nic. Wyciągnęła ręce w ich kierunku&
nic. Jęknęła z całą siłą woli& ale ciągle nic się nie stało. Lordowie nie
stanęli w miejscu.  Nie mogę  Z trudem wypuściła powietrze.
- Coś jest nie tak?  Patrzył na nią, nawet gdy przesunął się przed
nią, owijając ramiona wokół jej talii. Była blada, jak podczas pracy w
tawernie, jej dr\enie wróciło. Gdyby nie podtrzymywał jej, wiedział, \e
by się przewróciła. Więc ich związanie nie zadziałało?  Mów do mnie,
kochanie.
Obserwował demony, gdy zebrały się razem, obserwując jego.
Śmiejąc się. Wyobra\ając sobie, jak go zabiją?
- Jestem związana z tobą i ścianą. Mogę poczuć twoją siłę, jej słabość
i to mnie rozdziera  rozpłakała się.  Przepraszam. Tak mi przykro. To
wszystko na nic, Geryon. Na nic! Jestem stracona. Cały czas byłam
stracona.
- Nie na nic, nigdy. Mamy siebie  Ale jak długo?  Nie pozwolę ci
zginąć.
- Nic nie mo\na zrobić.
Demony powoli, dumnym krokiem, kroczyły w ich stronę. Biło od
nich zadowolenie.
- Zabiję je wszystkie. Uciekniemy. Będziemy&
- Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła 
powiedziała słabo, przywierając policzkiem do jego pleców.
- Zabraniam ci tak mówić, Kadence  śegnać się. Bo to właśnie
robiła, wiedział to.
- Zabij ich i uciekaj, jak planowałeś. śyj w spokoju, wolny, mój
ukochany. Obie te rzeczy są twoje. Zasługujesz na nie.
Nie. Nie!
54
- Nie zginiesz - Ale nawet gdy to mówił, widział, \e ściana, tak bardzo
uszkodzona, kruszy się, rozpada, ukazując dziurę. Poszerzającą się. 
Przysięgnij mi, \e nie umrzesz.
Kolana Kadence w końcu się poddały, odwrócił się, rycząc,
opuszczając ją na ziemię.
- Tak& mi przykro. Ukochany.
- Nie. Będziesz \yć. Słyszysz mnie? Będziesz \yć!
Jej głowa opadła na bok. Potem, nic.
- Kadence  Potrząsnął nią.  Kadence!
Bez odpowiedzi. Ale jej pierś unosiła się i opadała. Nadal \yła. Dzięki
bogom, dzięki bogom, dzięki bogom.
- Powiedz mi, jak ci pomóc, Kadence. Proszę.
Znowu nic.
- Proszę  Azy zapiekły go w oczy. Nie płakał, gdy opuściła go \ona,
nie płakał za straconym \yciem, ale płakał za tę kobietę. Potrzebuję cię.
Chciała, \eby powstrzymał demony przed ucieczką z tego królestwa i
sam je opuścił, ale Geryon nie mógł się zmusić do opuszczenia jej
boku.
Bez niej nie miał powodu, \eby \yć.
Coś ostrego zadrapało go w kark i obrócił głowę w bok. Lordowie
latali wokół nich, rechocząc z uciechy.
- Zostawcie nas  warknął. Zostanie tu tak długo jak będzie to
konieczne, trzymając ją, a\ będzie wystarczająco bezpiecznie, \eby ją
przenieść.
- Zabij ją  poprosił demon.
- Zniszcz ją.
- Okalecz ją.
- Za pózno. Nie \yje.
Więcej śmiechu.
Skurwiele! Jeden z nich opadł w dół i zatopił szpon w jej policzku,
zanim Geryon zorientował się, co się stało. Nie zareagowała. Ale on tak.
Ryknął z taką furią, \e dzwięk zranił mu uszy.
Reszta demonów wyczuła krew i zamruczała w zachwycie. Potem
nastąpiła chwila absolutnego spokoju i ciszy. Cisza przed burzą. W
następnej chwili zaatakowali w szale.
Geryon znów ryknął, rzucając się na Kadence, by przyjąć na siebie
impet ich ataku. Wkrótce jego plecy były w strzępach, jeden z jego
rogów zwisał luzno, połączony jednym ścięgnem. Przez cały czas
55
wymachiwał ręką, mając nadzieję zabić trucizną, tak wielu jak zdoła,
ale tylko jeden nie zdą\ył uchylić się przed ciosem.
I ciągle otaczał ich śmiech i złorzeczenia.
- Kocham cię  wyszeptała mu nagle Kadence do ucha.  Twój
krzyk& wyciągnął mnie z& ciemności. Musiałam& ci powiedzieć.
Obudziła się? Jego mięśnie napięły się w szoku i uldze.
- Kocham cię. Zostań ze mną. Nie zostawiaj mnie. Proszę. Jeśli
zostaniesz przytomna, na tyle długo \eby się bronić, będę mógł ich
zabić. Będziemy mogli odejść.
- Prze& praszam. Nie mogę.
Więc znajdzie sposób, \eby ją ratować i dalej chronić. Nigdy nie
zabrałby jej do Piekła wiedząc co się stanie. Spędziłby całe swoje
istnienie przy bramie, walcząc \eby chronić ścianę. śeby chronić
Kadence.
Chwila. Walczyć, \eby chronić. Te demony chciały uciec. To dlatego
tu były.
- Idzcie  krzyknął do nich.  Opuście to miejsce. Królestwo
śmiertelnych jest wasze  Nie dbał ju\ o to. Tylko Kadence się liczyła.
Jakby ściana tylko czekała na pozwolenie, kompletnie się zawaliła.
Co znaczyło&
- Nie  krzyknął.  Nie chciałem, \ebyś się zapadła. Chciałem tylko,
\eby demony mogły odlecieć  Za pózno, zniszczenia nie dało się
cofnąć.
Rozradowani, Lordowie Demony, zostawili go i polecieli do jaskini,
pózniej zniknęli z widoku.
Nowy strumień łez wypełnił oczy Geryona, gdy uniósł Kadence w
ramionach.
- Powiedz mi, \e ściana nie ma ju\ znaczenia. Powiedz mi, \e mogę
cię ju\ zanieść w bezpieczne miejsce. śe mo\emy być razem.
- śegnaj, mój ukochany  powiedziała i umarła w jego ramionach.
56
20
Nie \yła. Kadence nie \yła. I nie było nic co mógłby zrobić, \eby ją
uratować. Wiedział, \e to tak pewne, jak to, \e wezmie następny
oddech. Nie chciany, znienawidzony oddech. Te piekące łzy spłynęły po
jego twarzy, przypominając, \e \yje& a ona nie.
Zawiodłem ją. Niech to cholera, zawiodłem ją!
Chciała, \eby jej pomógł uratować ścianę. Chciała, \eby pomógł jej
zatrzymać Lordów Demonów w Piekle, a on zawiódł ją na wszelkie
sposoby. Zawiódł, zawiódł, zawiódł.
- Tak bardzo przepraszam, Geryon.
Na ten nowy dzwięk jej głosu, zamrugał. Co, do& Pod jego
spojrzeniem, jej duch uniósł się z jej nieruchomego ciała. Była& była&
Nadzieją zawrzała w jego piersi. Nadzieja, radość i szok.
W końcu, jednak naprawdę jej nie stracił!
Jej ciało zostało zniszczone, ale jej dusza będzie trwać. Oczywiście.
Powinien wiedzieć. Ka\dego dnia napotykał takie dusze, choć nie były
tak czyste i pełne \ycia, jak ona. Ciągle mogli być razem.
Podniósł się, stając na wprost niej, serce wściekle łomotało, nogi się
trzęsły. Uśmiechnęła się do niego smutno.
- Tak strasznie mi przykro  powtórzyła.  Nigdy nie powinnam była
się z tobą wiązać. Nie powinnam była prosić o twoją pomoc.
- Dlaczego?  Kiedy nigdy nie był szczęśliwszy? Była tu, z nim.  Nie
masz za co przepraszać, kochanie. To ja cię zawiodłem.
- Nawet tak nie mów. Gdybyś został przy bramie, jak chciałeś, to
nigdy by się nie stało.
- To nieprawda. Demony zniszczyłyby ścianę, zniszczyłyby ciebie, ale
nie miałbym tej szansy, nie, tej przyjemności z bycia związanym z tobą.
Nie mogę \ałować tego co się stało  Nigdy więcej. Nie z jej duchem,
stojącym przed nim.
- Geryon&
- Co z demonami?  zapytał, uciszając ją. Nie mógł znieść jej
opłakiwania domniemanych pomyłek. Nie popełniła \adnej.
- Przypuszczam, \e bogowie je złapią, narzekając przez wieczność na
moją pora\kę.
57
Potrząsnął głową.
- Nie poniosłaś pora\ki, ukochana. Zrobiłaś wszystko co w twojej
mocy, \eby je powstrzymać. Ktoś inny nawet nie przeszedłby przez
bramę  Jego głowa przechyliła się, gdy oglądał ją uwa\nie. Była tak
śliczna jak zawsze, jak sen o jej poprzednim wcieleniu. Błyszczący,
przejrzysty, kruchy. Ciągle miała złote loki. Ciągle patrzyła na niego
tymi jasnymi oczyma.
Przed nią, jego \ycie było bezu\yteczne. Jedna chwila bez niej
byłaby& có\, piekłem.
- Dziękuję ci, mój słodki Geryonie. Ale nawet jeśli ściana zostanie
naprawiona, nawet jeśli demony zostaną schwytane, obawiam się, \e
bogowie nie będą mogli ich ju\ tu trzymać  westchnęła.  Teraz
posmakowały wolności. Ju\ zawsze będą walczyć, \eby uciec.
- Bogowie znajdą sposób  zapewnił ją.  Zawsze to robią.
Sięgnął, \eby ją przytulić, ale jego ręka przeszła przez nią i zamarł,
jego szczęście się rozpływało. Dotykanie jej było koniecznością  nie
byłby zdolny \yć bez jej ciepła, miękkości.
Lepiej \yć bez jej ciepła i miękkości, pomyślał, ni\ bez niej.
- Teraz rozumiesz  powiedziała smutnym głosem.  Nigdy ju\ nie
będziemy mogli być razem. Nie naprawdę.
- Nie dbam o to.
- Ale ja dbam  Azy wypełniły jej oczy.  Po wszystkim co
wycierpiałeś, zasługujesz na więcej. Na du\o więcej.
- Chcę tylko ciebie.
Mówiła dalej, jakby się nie odezwał.
- Zostawię cię i będę samotnie przemierzać ziemię  Potrząsnęła
głową, łzy spłynęły na policzki.  Wiem, \e bogom i boginiom pozwala
się wybrać, gdzie chcą się znalezć po śmierci, ale nie chcę wracać do
nieba, ani zostać w Piekle.
Gdy mówiła, pewien pomysł przyszedł mu do głowy. Dzika idea,
której nie odrzucił, ale raczej objął.
Naprawdę masz zamiar to zrobić?
Spojrzał na nią ponownie, kiedy ich spojrzenia się zderzyły,
pomyślał:
Tak. Naprawdę chcę to zrobić.
- Kiedy się z tobą związałem, Kadence, była to więz na zawsze. Nie
poddam się teraz.
- Ale nigdy nie będziesz mógł mnie dotknąć. Nigdy nie będziesz&
58
- Będę. Obiecuję  I z tymi słowami zatopił własne, zatrute szpony w
swojej klatce piersiowej. Czuł jak toksyna go spala, pokrywa
pęcherzami, pali szaleńczo. Krzyknął w udręce, czarne płatki
zawirowały mu przed oczyma.
On& umierał.
Gdy ból złagodniał, czerń zniknęła. Był niczym. W pró\ni.
Nie, nieprawda. Było tam światło. Jasne światło. Pobiegł do niego,
dysząc, mila za milą, prawie& tam&
Powieki zatrzepotały i zobaczył, \e jego ciało znikło, stało się stosem
popiołu, jego dusza stała obok Kadence. Jej oczy były szeroko otwarte,
tak jak usta.
Tak wiele razy przez stulecia, rozwa\ał takie rozwiązanie. Cokolwiek
by zakończyć monotonię jego egzystencji. Ale trzymał się \ycia, dla
Kadence. śeby ją widzieć, wyobra\ać sobie pieszczenie jej I mając
nadzieję na szansę na to.
Teraz, ta szansa była rzeczywistością.
- Ty& Geryon& nie zmieniłeś się.
Spojrzał po sobie. Były tak jego szpony, futro, kopyta.
- Zawiedziona?
- Nie. Jestem zachwycona! Kocham cię takiego, jaki jesteś i nie chcę,
\ebyś kiedykolwiek się zmieniał. Ale nie powinieneś był oddawać za
mnie \ycia  Powiedziała niewyraznie przez łzy& i nie mogła ukryć
szerokiego uśmiechu.
- Teraz te\ jestem wolny  odparł.  Naprawdę wolny. śeby być z
tobą. I umarłbym po raz kolejny, jeśli bym musiał, \eby tylko być z
tobą  wciągnął ją w swoje ramiona, te\ się uśmiechając, bo znów mógł
ją poczuć. Nie była ciepła, w obojgu był teraz chłód, ale trzymał ją.
Mógł to znieść.  Jesteś dla mnie wszystkim, kochanie. Bez ciebie
jestem stracony.
- Tak bardzo cię kocham  powiedziała, znacząc całą jego twarz
małymi pocałunkami.  Ale co teraz będziemy robić?
- śyć. W końcu będziemy \yć.
I tak zrobili.
59
`& `& `&
Gdy bogowie zrozumieli, \e ściana między ziemią a Piekłem została
zniszczona, a horda Lordów Demonów rozpierzchła się po świecie,
wysłali armię nieśmiertelnych, by naprawili zniszczenia& ale nikt
nie mógł złapać sług. A nawet gdyby mogli, bogowie wiedzieli teraz, \e
ponowne zamknięcie ich w Piekle byłoby nieskuteczne.
Coś jednak trzeba było zrobić.
Gdy upadła kamienna bariera, ciało bogini Opresji ciągle było
związane ze ścianą Piekła. Więc gdy bogowie odbudowali ścianę,
stworzyli pudełko z kości Kadence, przekonani, \e siła którą
posiadała przed śmiercią nadal w nich tkwi.
Mieli rację.
Raz otwarte, pudełko ściągnęło demony z miejsc w których się
ukryły i uwięziło je skuteczniej, ni\ mogłoby to zrobić Piekło.
Oczywiście, bogowie byli zachwyceni swoim dziełem i dali puszkę
Pandorze, najsilniejszej kobiecie-wojowniczce jej czasów, by go
strzegła.
Ale to ju\ inna historia.
`&`&`&
Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali i przepraszam za
ewentualne błędy.
Mam nadzieję, \e powodowało się wam ta historia i jej oprawa
graficzna :& Dziękuję wam za poświęcony czas ;)
Mikka
60


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Władcy Ciemności Gena Showalter (prolog 1 rozdział)
1==04==Władcy Podziemi Showalter Gena MROCZNY WIĘZIEŃ
1==06==Władcy Podziemi Showalter Gena MROCZNY ANIOŁ
Showalter Gena Into The Dark Wywiady Wiliama
Czy istnieją podziemne światy
ustawa o umowach miedzynarodowych 14 00
00 Notatki organizacyjne
Nokia? 00 UG pl

więcej podobnych podstron