Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (04) Oblicze zła


MARGIT
SANDEMO
SAGA O CZARNOKSIŻNIKU
TOM 4
OBLICZE ZAA
Przełożyła: Iwona Zimnicka
Tytuł oryginału:
Oversatt etter: Ondskapens ansikt.
Data wydania polskiego: 1996 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1992 r.
Księgi złych mocy
Przyczyna wszystkich dziwnych i przerażających wypadków, przez jakie mu-
siała przejść pewna młoda dziewczyna z zachodniego wybrzeża Norwegii na prze-
łomie siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księgach zła,
dobrze znanych z najbardziej mrocznego rozdziału w historii Islandii.
Księgi pochodzą z czasów, gdy w Szkole Aacińskiej w Holar, na północy Is-
landii, rządził zły biskup Gottskalk, czyli z okresu pomiędzy latami 1498 a 1520.
Biskup uprawiał prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk
Zły nauczył się wiele o magii w osławionej Czarnej Szkole na Sorbonie.
Szkoła Aacińska w Holar była za panowania Gottskalka tak niebezpieczna,
że macki zła rozciągały się stamtąd zarówno w czasie, jak i w przestrzeni; żądza
posiadania owych trzech ksiąg o piekielnej sztuce rozpalała się w każdym, kto
o nich usłyszał. Ani jedna dusza nie pozostała wobec nich obojętna. Zresztą. . .
Aż do naszych dni przetrwała ich ponura, budząca lęk sława.
Rozdział 1
Jak można tęsknić za kimś, kogo się nigdy nie znało?
Tęsknić tak mocno, że tchu braknie w piersiach?
Nie wiedzieć, daremnie czekać na wieści,
ukrywać ból, zżerający od środka  oto
największa gorycz, jakiej może zaznać człowiek.
Skuliła się w rogu podokiennej ławy, otoczyła rękami kolana, kierując wzrok
na spowity poranną mgłą krajobraz. Na jasnym tle rysowały się wykrzywione syl-
wetki dębów, krople wilgoci skapywały z drzew. Chłód jakby chciał się przecisnąć
do niej przez szpary w oknach.
To niepotrzebne, pomyślała. Moją duszę już dawno skuł lód.
Noszę w sobie cały wszechświat tęsknoty. Nieskończoną pustkę, której nic
nigdy nie zapełni. Jestem uosobieniem tęsknoty, wiecznego niespełnionego pra-
gnienia, które musi być jedną z najstraszliwszych katuszy czyśćca.
Mnie niepotrzebny czyśćcowy ogień. Doświadczam go tu, na ziemi, dzień po
dniu. Niestraszne mi piekło, już do niego przywykłam.
Gdzie szukać spokoju? Jak długo mam gnać po północnych krainach, zanim
moje serce znajdzie ukojenie?
Wiem. Dla mnie nie ma spokoju.
Wybacz mi, moja droga. Wybacz mi wszystko! Tak wiele chciałam uczynić,
tak wiele chciałam dać!
Ale dla mnie nie ma wybaczenia.
Móri, najbardziej chyba samotny ze wszystkich czarnoksiężników świata, stał
w swoim pokoiku w pensjonacie w Christianii. Przeprowadzili się tutaj, bo po-
przednia gospoda okazała się brudna i za ciasna. Wciąż mieli nadzieję, że prze-
śladowcom Tiril nie udało się wpaść na ich trop.
Smukłe dłonie Móriego ostrożnie dotykały zwojów pergaminu, odnalezionych
w starym zamczysku.
4
 Formuły, zaklęcia. Potężne czary  szepnął do siebie.  Ale zapisano je
w języku, którego nie rozumiem, znakami, których nie potrafię odczytać.  Po
jego twarzy przemknął cień.  Ale tu coś jest. . .
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, charakterystyczny sygnał Tiril, zaraz
też i ona sama wsunęła się do środka. Spostrzegłszy, jak głęboko Móri zatopił
się w myślach, cichutko przycupnęła na jedynym w pokoju krześle i zaczęła się
przyglądać przyjacielowi.
Nikogo na tym świecie nie kochała równie mocno jak tego człowieka. A jed-
nak nie wolno jej było go kochać. On nie został stworzony do ziemskiej miłości.
Gdyby jej pokosztował, przez swe związki z mrocznym światem wciągnąłby rów-
nież ją, Tiril, do krainy chłodnych cieni.
Tiril wiedziała, że i tak znaczy dla Móriego zbyt wieje. Musieli teraz zamiesz-
kać w oddzielnych pokojach, nie mogli dłużej sypiać wspólnie jak rodzeństwo czy
dobrzy przyjaciele. Już dwukrotnie zanadto się do siebie zbliżyli. Zdawali sobie
sprawę, że następnym razem nie zdołają się pohamować.
 Co sprawia, że tak surowo marszczysz brwi?  spytała z uśmiechem
w głosie.
Ocknął się.
 Tu coś jest, Tiril. Coś, co, jak sądzę, ma związek z twoim pochodzeniem.
Niemożność zrozumienia, o co chodzi, ogromnie irytuje.
 Czy nie możesz zwrócić się o pomoc do jakiegoś specjalisty od niemiec-
kich run?
Móri uśmiechnął się.
 A gdzie takiego szukać?
Tiril wzburzyły domysły przyjaciela.
 Ależ to nieprawdopodobne! Czarnoksięskie formuły spisane co najmniej
czterysta lat temu mogłyby mieć coś wspólnego ze mną?
 Nie z tobą osobiście, lecz z całym dziedzictwem Habsburgów i Tierste-
inów. Faktem pozostaje, że wciąż tropią cię dwaj mężczyzni pałający żądzą mor-
du. A jesteś przecież najżyczliwszą osobą, jaką spotkałem!
 Dziękuję za te słowa, Móri! Mimo wszystko niczego nie pojmuję. Bo prze-
cież ten tak zwany skarb, który znalezliśmy, miał dość skromną wartość.
 Zgadzam się. Owszem, czarownica albo czarnoksiężnik coś w nim dla sie-
bie znajdą ale pozostałe przedmioty. . . Nic nadzwyczajnego.
 Cóż więc cię niepokoi? Co wśród tych rzeczy, które otrzymałeś jako czar-
noksiężnik, naprowadza cię na myśl o dziedzictwie mającym związek za mną?
 Trzy punkty. Po pierwsze, trzy kawałki figurki demona, która okazała się
kluczem do skarbca. Wielu ludzi z zapałem go poszukiwało. Po drugie, coś w tych
zwojach pergaminu przykuło moją uwagę. . . Spójrz na to!
Tiril wpatrywała się w postrzępione, kruche arkusze, dostrzegła jednak tyl-
ko dziwaczne znaki, mogące pochodzić z okresu, kiedy to stylizowane runy ryte
5
w kamieniu zaczęły przybierać bardziej miękki, giętki kształt pisma na papierze.
 Zwróć uwagę na to słowo!  wskazał Móri.
Ach, być tak blisko i nie móc go dotknąć!
 No cóż, nie jestem specjalistą od run  rzekła ostrożnie.  Ale to słowo
odczytałabym jako IRBI.
Właśnie. A ponieważ dzwięki I i E zapisywano tym samym znakiem, możemy
odczytać je jako ERBE. To oznacza dziedzictwo.
Ale przecież napisano to tak dawno temu! Cóż oni wtedy wiedzieli o spadku?
 Nie wiem, przecież to tylko domysły.
Ach, te oczy pełne tajemnic! Patrz na mnie, Móri, pozwól mi utonąć w ich
niosącym śmierć mroku!
 Jeszcze coś tu jest  powiedziała, by odwrócić myśli, bo czuła, że stojący
tuż obok mężczyzna coraz bardziej ją fascynuje.
 Owszem  odparł.  Ale udało mi się odcyfrować zaledwie kilka słów
i nadal nic nie rozumiem.
Tiril przeczytała
 VFIR? Cóż to na miłość boską może znaczyć? To całe słowo, ale całkiem
bez sensu!
 Zastanów się chwilę! W piśmie runicznym tym samym znakiem zapisywa-
no litery V i U.
 Wobec tego UFIR? Albo UFER?
 Tak. A co to znaczy?
 Brzeg?
 Właśnie.
 Nic nam to nie mówi.
 Niestety. A jeszcze mniej ten urywek słowa. . . IMVR. . .
 IMUR? Wygląda na to, że jest to środkowa część, wyrazu. A może to ma
być. . . EMUR. . . ?
 Bystra jesteś  uśmiechnął się Móri.  A jeśli potrafisz znalezć niemiec-
kie słowo, które ma w środku EMUR, to powiem, że jesteś jeszcze bystrzejsza.
Zastanawiali się przez chwilę, ale żadne nie mogło się pochwalić doskonałą
znajomością niemieckiego.
Wśród liter znajdował się też rysunek słońca z wyraznie zaznaczonymi pro-
mieniami.
 Poradzimy się Erlinga  zdecydowała Tiril, a Móri od razu się z nią zgo-
dził.
Zwinął stary, zbutwiały pergamin.
 Sądzę, że to ważne. Być może najważniejsze ze wszystkiego, co znalezli-
śmy w starym skarbcu.
 No tak, bo przecież pozostałe przedmioty niewiele były warte. Ale wspo-
minałeś o trzech rzeczach. Czym jest ta trzecia?
6
Nareszcie podniósł na nią wzrok i Tiril z radością pozwoliła się wciągnąć
magicznej, sugestywnej głębi jego oczu.
 Pamiętasz komorę grobową starego hrabiego? Pierwszą kryptę, którą od-
kryliśmy?
 Tak.
 Ozdoby na ścianach?
 Tylko na jednej, o ile dobrze pamiętam. Jakiś reliefowy wzór.
 Właśnie. Zanim opuściliśmy kryptę, w pośpiechu go odrysowałem. Miałem
do dyspozycji jedynie tylną ściankę jednej z moich magicznych run, a czas nas
gonił, ale sądzę, że najważniejsze elementy zdołałem skopiować.
Pokazał przyjaciółce nieduże drewienko.
 Chyba się zgadza  stwierdziła Tiril, dokładnie przyjrzawszy się wzorowi.
 Jak sądzisz, co może znaczyć? Bo z pewnością nie są to znaki pisma.
 O, nie, żadną miarą. Wydaje mi się raczej, że to przypomina jakiś labirynt,
ale nie wiem na pewno. I znów promieniste słońce.
 Pozwól mi przerysować ten wzór na zwykły papier, zanim zetrze się
z drewna!
 Nie, sam to zrobię, przyrzekam, że zajmę się tym jeszcze dziś. Im mniej
będziesz miała do czynienia z tymi strasznymi rzeczami, tym lepiej dla nas.
 Skąd wiesz, że one są straszne?
 Po prostu wiem  odparł krótko.  A w każdym razie na pewno niebez-
pieczne.
 Jak chcesz. Tylko o tym nie zapomnij! Móri, przyszłam do ciebie, żeby się
z tobą podzielić swoimi rozterkami. Jeśli naprawdę wybieramy się na ten okropny
bal na zamku, to jak my się ubierzemy?
Móri uśmiechnął się do dziewczyny i siadł na łóżku.
 Ja też się zastanawiałem. Nie pójdę przecież w tym  wskazał na swą
brunatną jak ziemia pelerynę.
 Wiem, że pod nią nosisz piękne ubranie  powiedziała Tiril.  Ale chyba
trochę już zniszczone?
 Trochę? Ledwie się trzyma i tylko po ciemku można się domyślać, że ko-
szula była kiedyś śnieżnobiała.
Moja sytuacja też nie jest lepsza  roześmiała się Tiril.  Musimy zdobyć
nowe stroje, ale nie wiem, jak należy się ubrać na dworski bal.  Zamyśliła się
na chwilę.  Mam co prawda naszyjnik z szafirów. . .
 Nie  przerwał jej Móri.  Powinnaś go zabrać ze sobą, ale nie zakładać.
Tiril popatrzyła na niego pytająco. Wyjaśnił:
 To ze względu na twoją matkę. Jeśli nagle ujrzy swój klejnot na szyi nie-
znajomej, może przeżyć wstrząs.
 No tak, racja. Ale potem wykorzystamy go jako dowód mojej tożsamości.
7
 Otóż to! Pilnuj tylko, by nie wpadł w szpony Catherine, zanim znajdziemy
się na Akershus, bo zrobi się prawdziwe zamieszanie.
Tiril od razu zrozumiała, o co chodzi Móriemu. Gdyby Catherine wystąpiła
w szafirach na łabędziej szyi, a matka Tiril rozpoznała naszyjnik, mogłaby pomy-
śleć, że. . .
Móri wyrwał ją z zadumy.
 Poprosimy Catherine o radę co do strojów.
 Tak będzie najlepiej. Catherine czasami nam się do czegoś przydaje.
 Rzeczywiście  przyznał niechętnie.  Ale będę się cieszył, kiedy już się
z nią rozstaniemy.
 Ja także  cicho powiedziała Tiril.  Nawet przez moment jej nie ufam.
Biedny Erling!
 Gdybyś chciała, Erling byłby twój.
 Był taki czas, kiedy  odkryłam Erlinga  zamyśliła się Tiril.
Z radością zauważyła, że Móri wyraznie sposępniał.
 W drodze z Bergen do Christianii  przypomniała z uśmiechem.  Pa-
miętam, dostrzegłam nagle, że jest przystojnym, pociągającym kawalerem, nie
tylko narzeczonym Carli. Ale to trwało jedynie parę dni  zakończyła beztrosko.
 Erling nie jest w moim typie.
Móri nie śmiał pytać, jaki właściwie jest jej typ.
Muszę poradzić się moich towarzyszy, pomyślał w nagłej desperacji. Tiril sa-
ma mnie o to prosiła. Spytać, czy wolno nam jest się kochać. Co się stanie, jeśli
przekroczymy granicę? Czy pociągnę ją za sobą do milczącego królestwa nocy,
do krainy cieni, przez którą muszę wędrować, choć tak jej nienawidzę? Boję się
jednak odpowiedzi, lękam się nawet kontaktu z mymi strasznymi towarzyszami.
Ale trzeba się na to zdobyć, dłużej zwlekać się nie da. Tiril i ja igramy
z ogniem. Wiem, że gdy następnym razem spocznę w jej ramionach, nie zapa-
nuję nad sobą.
Ona także się nie powstrzyma, ta myśl jeszcze bardziej podnieca.
W jego rozważania wdarł się głos Tiril. Pytała, w co powinna się ubrać na bal.
Westchnął.
 Wyglądałaś tak pięknie tamtego wieczoru w zajezdzie  odpowiedział. 
Służąca pomogła ci się ubrać, pamiętasz?
 Naprawdę tak uważasz? Dziękuję! Ale ta suknia jest za skromna. Chyba
że. . . Zaczekaj!
Tiril rozważała coś w myślach, a Móri posłusznie czekał. Z nieskrywaną czu-
łością obserwował wyrazistą twarz dziewczyny.
 Mam jeszcze jedną sukienkę  rzekła z wahaniem.  Erling zabrał ją
z domu, z Bergen. Nie chciałam jej wkładać, bo należała do Carli. Ale ta suknia
byłaby odpowiednia na każdy bal, nawet na królewski.
8
 Wobec tego w nią się ubierz  powiedział Móri cichym, lecz dobitnym
głosem, jak zawsze wtedy, gdy chciał kogoś do czegoś nakłonić. Ale wspomnienie
ukochanej siostry wciąż pozostawało dla Tiril zbyt bolesne. Po wyrazie jej twarzy
poznał, jak musi ze sobą walczyć.
Spróbował jeszcze raz:
 Carlę z pewnością zasmuciłoby, że suknia niszczeje, ponieważ nie chcesz
jej nosić. Jestem przeświadczony, ze tobie jedynej pragnęłaby ją przekazać.
Tiril kiwała głowa, jakby chciała sama się przekonać, ale nie zdołała. Wspo-
mnienie Carli wciąż było dla niej święte, lecz sama postać siostry nieco przybla-
kła, nie była już tak wyrazista. Gdy zdała sobie z tego sprawę, ogarnęły ją wyrzuty
sumienia.
 Ale w co ja się ubiorę?  Móri zorientował się, że musi oderwać Tiril od
złych myśli.  To o wiele większy kłopot.
 W Tiveden pięknie wyglądałeś bez peleryny, w białej koszuli.
Uśmiechnął się.
 Kochana, wtedy było ciemno. Ta koszula już nie znosi światła dziennego.
 Nie mógłbyś pożyczyć czegoś od Erlinga? Jesteście przecież mniej więcej
równego wzrostu.
 On jest trochę wyższy, ale nie zawadzi spytać.  Westchnął niezadowolo-
ny.  Wiele bym dał, żeby nie iść na ten bal.
 Ja także. To nie w moim stylu.
Po twarzy Móriego przemknął jeden z jego rzadkich uśmiechów.
 Jesteśmy bardzo do siebie podobni. Ale iść musimy. Ty ze względu na
matkę. . .
 Ona chyba nie pragnie mnie odszukać, raczej przeciwnie?
 Nic o tym nie wiemy. A ja będę ci towarzyszyć i czuwać nad twym bezpie-
czeństwem.
 Dziękuję, przyjacielu! Najlepszy, najwierniejszy przyjacielu!
 Zapominasz o Nerze.
 Rzeczywiście. Wierność człowieka nie może równać się z psią. Móri, drogi
mój, co my w czasie balu poczniemy z Nerem?
 Musi zaczekać tutaj.
 Ależ on nie przywykł zostawać sam. Nie zrozumie. Odbierzemy mu je-
go obowiązek pilnowania stadka. Będzie zrozpaczony! Móri, a jeśli nam się coś
stanie? Jeśli stamtąd nie wrócimy?
Oczy czarnoksiężnika zalśniły czułością.
 A jeśli cały masyw górski Jotunheimen zawali się na niego? Albo zaleje go
morze występujące z brzegów?
 Nie kpij ze mnie  roześmiała się.  Nie mamy jednak wyboru, musimy
zostawić go tutaj. Chyba nie uda nam się go przemycić na salę balową.
 Raczej nie.
9
Tiril zadrżała.
 Och, Móri, tak się boję!
Ja także, miał już na końcu języka, ale nie śmiał wyznać, co rano znalazł w jej
śniadaniu. Trutkę na lisy! Intuicja podszepnęła mu, że z talerzem Tiril coś jest nie
w porządku. Nie podejrzewał właścicieli pensjonatu ani nikogo ze służby, lecz
chociaż czworo przyjaciół mogło zamykać pokoje na klucz, nie mieli jednak kon-
troli nad kuchnią ani nad korytarzem. A starym zwyczajem, dopóki tu mieszkali,
każde z nich korzystało z własnego, osobnego talerza, oznaczonego imieniem.
Dało się w ten sposób uniknąć niepotrzebnego zmywania. . . A więc zostali od-
kryci. Z pewnością prześladowcy Tiril uczynią wszystko, by nie dopuścić jej na
dworski bal na zamku Akershus.
Rozdział 2
Czuło się, że lato mija. Ciągnęło chłodem, coraz częściej padało. Przygnę-
bienie ogarniało wielu mieszkańców Christianii, szczególnie tych bez dachu nad
głową, którzy każdej nocy musieli szukać sobie nowej bramy na nocleg.
Wracajcie do domu, powiadano im. Wracajcie do domu, na wieś, nic tu po
was!
A cóż oni mieli począć w rodzinnej wiosce? Większość przybyła do wielkiego
miasta w poszukiwaniu pracy albo szczęścia. Wkrótce jednak przekonali się, że
z deszczu wpadli pod rynnę.
Położenie Tiril i jej przyjaciół było znacznie lepsze, choć nie czuli się dobrze
w ciasnych pokoikach pensjonatu.
Dziewczyna nie mogła pojąć, dlaczego nagle zabroniono jej opuszczać pokój.
Pod żadnym pozorem nie wolno jej było wychodzić. Przyjaciele nie chcieli nic
mówić Tiril o atakach na jej życie, którym zdołali zapobiec. Niestety, nie udało
im się schwytać czyhających na nią łotrów, zawsze zdążyli zbiec.
Erling i Móri na zmianę wyprowadzali Nera na spacer bądz wyprawiali się
do miasta załatwić rozmaite sprawy. Bali się też wypuszczać Catherine, samotna
dama nie była na ulicy bezpieczna, choć Georg i jego kompan z kozią bródką nie
na nią się zasadzali.
W dzień poprzedzający bal na zamku przyszła kolej, Móriego na wieczorną
przechadzkę z Nerem.
Pies zaraz na schodach się zatrzymał, cicho powarkując. Zdenerwowany po-
łożył uszy po sobie i zaczął cichutko piszczeć, niepewny, czy ma iść dalej, czy też
raczej zawrócić.
 Co się stało, piesku?  szepnął Móri.
Z oczu Nera biło przerażenie. Nigdy jeszcze tak się nie zachowywał, to było
coś nowego.
W końcu Móri także wyczuł to, co pies: zapach spalenizny.
 Chodz  nakazał i prędko zbiegli po schodach.
Tuż przy drzwiach wejściowych płonęła kupa szmat, płomienie ledwie zdąży-
ły ją objąć. Móri złapał węzełek i cisnął go na ulicę. Rozejrzał się w poszukiwaniu
11
podpalaczy  doskonale wiedział, czyja to sprawka  nikogo jednak nie zoba-
czył. Wrócił więc do pensjonatu i opowiedział właścicielowi o tym, co zaszło.
Zrobiło się zamieszanie, końca nie było podziękowaniom dla Móriego za jego
błyskawiczną reakcję.
 Tak, tak, wielu łotrów włóczy się teraz po ulicach  pokiwał głową wła-
ściciel.  Cały czas trzeba mieć się na baczności.
Móri przyznał mu rację, nie wspomniał jednak ani słowem o swoich podej-
rzeniach. Prosił tylko, by przez całą noc trzymano straż, bo szaleniec może po raz
drugi próbować puścić z dymem pensjonat. Wstrząśnięty właściciel przyrzekł, że
tego dopilnuje.
Wreszcie Móri mógł pójść z Nerem na wieczorny spacer.
Uprzedził przyjaciół, że ma zamiar wybrać się na dłuższą przechadzkę, by nie
martwili się ich nieobecnością.
Wiał dość silny wiatr, siąpił deszcz. Móri skierował się ku brzegom fiordu
po drugiej stronie Viken. Odszedł daleko, chcąc mieć pewność, że będzie cał-
kiem sam, w końcu wdrapał się na wysokie urwisko. W oddali migotały światła
spowitego zasłoną deszczu miasta. Móriego otaczała ciemność, tylko wody fiordu
połyskiwały od czasu do czasu i piana na grzbietach fal majaczyła szarym cieniem
w mroku.
W oddali na horyzoncie raczej przeczuwał niż dostrzegał ostatnie pożegnanie
odchodzącego dnia.
Fale z hukiem rozbijały się o nadbrzeżne głazy. Móri wyciągnął ręce w górę
i zawołał:
 Słuchajcie mnie, duchy otchłani, które od dawna mi towarzyszycie! Ja,
Móri z rodu islandzkich czarnoksiężników, wzywam was!
Opuścił ramiona i czekał. Zapadła niezwykła cisza.
Z początku wydawało się, że to tylko powiew wiatru zabłąkał się, zaczepił
o okaleczone drzewo i bezradny wyśpiewywał swoją skargę.
Potem świst przemienił się w narastający szum, aż wreszcie przeszedł w huk,
jakby niebiosa zesłały huragan, szalejący wokół Móriego. Islandczyk wiedział,
że Nero jest gdzieś w pobliżu, sądził jednak, że pies nie zauważa niezwykłych
zjawisk. Wicher nie był bowiem żywiołem przyrody, nadciągnął z innego świata.
Ze świata znienawidzonego przez Móriego, z którym jednak musiał żyć.
Ze świata, którego bliskość Tiril czasami wyczuwała, patrząc Móriemu głęboko
w oczy.
Nagle niebo i ziemia otworzyły się przed nim, osunął się w przepaść, wisiał
w powietrzu, a wokół rozlegało się wycie i drwiący, przerazliwy śmiech.
Granatowoczarny mrok. . . Jak dobrze go znał! Wszystko, co się w nim poru-
szało, przemykało obok niego niczym jaśniejsze cienie i znikało, kolejne warstwy
12
zmarłych, z biegiem stuleci zapadające się coraz głębiej w ziemię. Słyszał ich
pieśń, mroczne, mamroczące głosy przysuwające się do niego, by zaraz znów się
oddalić.
Nie zbliżaj się do siedzib Śmierci, człowieku, usłyszał szept we własnej gło-
wie. Ale on już to raz uczynił. O ten raz za dużo. Kiedyś, w starym kościele
w Holar, na północy Islandii. Czyn, którego miał żałować przez całe życie.
Wszystko wokół niego się zmieniało. Nie wiedział już, gdzie się znajduje, lecz
wir ciągnął go w dół, nieustannie w dół. . .
Wciąż coś się działo. Pojawiały się jakieś chmury, lecz Móri nie był w stanie
stwierdzić, w jakim wymiarze się znajduje, bo jednocześnie nie opuszczało go
wrażenie, że wciąż przebywa w głębokiej grocie Śmierci.
Widział obłoki niebywałej, wielkości, wznosiły się niczym buroszkarłatne
twierdze, które kruszały i obracały się w ruinę na jego oczach. Wybuchały i opa-
dały bastiony płomieni, krwistoczerwone wieże otoczone fosami lśniącego bursz-
tynu rozsypywały się, odsłaniając postrzępione szczeliny z opalu. Wyłoniła się
z nich błękitnawa czerń i znów zwyciężyła kraina cieni.
Wszystko odbywało się błyskawicznie, lecz Móriemu, każda chwila zdała się
rokiem. Zakrył oczy dłońmi, na wpół jęcząc, na wpół szlochając, lecz nie potrafił
osłonić się przed czymś, co tkwiło w nim samym.
Ostry przerazliwy krzyk wdarł mu się w uszy, wydawało się, że nigdy nie prze-
brzmi. W oszalałym pędzie przed oczami przesuwały się obrazy: biskupi w ko-
ściele w Holar, Mag Loftur odmawiający zaklęcia z kazalnicy, młodziutki chło-
pak, który potknął się o sznur od dzwonu. Móri przeżywał bezsilną rozpacz dia-
kona z Myrka wywołaną koniecznością opuszczenia ukochanej, desperacką próbę
wciągnięcia jej do grobu. . .
 Nie, nie  szeptał Móri, lecz na nic nie zdały się jego błagania.
Nagła głęboka cisza była niczym uderzenie w twarz. Okazało się jednak, że
nie jest całkiem bezdzwięczna. Rozbrzmiewał w niej głuchy huk, tak silny, że
ziemia pod stopami Móriego zatrzęsła się w posadach.
Dotarłem na miejsce, pomyślał. Osiągnąłem swój cel. I jestem bliski szaleń-
stwa ze strachu! Nie powinienem się bać. Ale lękam się odpowiedzi, jaką usłyszę.
Kilkakrotnie głęboko odetchnął, głęboki ton rozpłynął się w powietrzu, znów
zapanowała cisza wieczności. Móri czekał.
Nie trwało to długo.
 Najwyższy czas  rozległ się obok czyjś sarkastyczny głos.
Zorientował się, że pasmo lądu dzielące go od morza zaludniło się, jeśli w ogó-
le można użyć takiego określenia.
Dostrzegł wysoką postać Nauczyciela, to on przemówił. Wyczuł obecność
Zwierzęcia i Nidhogga, a także pięknych pań, Powietrza i Wody. Duchów było
13
jeszcze więcej. Najprawdopodobniej znalazła się tu kobieta  jego opiekunka,
dla której z pewnością nie okazał się łatwym podopiecznym, i ten, który mógł być
jego ojcem, Hraundrangi-Móri. Pustka? Nie potrafił stwierdzić, czy jest obecna,
bowiem nagle powrócił świst wichru i huk fal bijących o brzeg, hałas uniemożli-
wiał skupienie się na świecie wyobrazni. Tak, pojawił się jeszcze ktoś, jego dawny
przewodnik, Duch Zgasłych Nadziei, ten, który kiedyś był taki piękny, a potem
przybrał straszliwą postać, bo ludzie niszczyli więcej niż tworzyli, wszystko, co
jasne, stało się ciemne, przyszłość zmieniła się w bolesną, splamioną krwią prze-
szłość.
Milczący towarzysze nie pragnęli dodać mu otuchy.
Właściwie widział ich zawsze, przynajmniej jako cienie. Teraz jednak w pełni
się zmaterializowali, prawdopodobnie mógłby ich dotknąć. Po raz pierwszy we-
zwał ich z własnej nieprzymuszonej woli i, prawdę mówiąc, bał się.
 Dlaczego wcześniej nie szukałeś naszej pomocy?  spytał Nauczyciel,
hiszpański czarnoksiężnik o wielkiej, ciężkiej głowie.  Jesteśmy wszak po to,
by ci pomagać. Niestety towarzyszyliśmy ci na próżno. Tylko twoja młoda przy-
jaciółka miała dość rozumu, by raz poprosić nas o pomoc.
Jego młoda przyjaciółka. Tiril! Na jej wspomnienie cieplej mu się zrobiło na
sercu.
 I tak kilkakrotnie mnie wspomogliście  rzekł Móri dość nieśmiało. 
Winien wam za to jestem ogromną wdzięczność. Ale tym razem chodzi właśnie
o Tiril.
 Wiemy. Pożądasz jej.
Móri poczuł, że się rumieni.
 Nie tylko  odparł dość ostro.  Pragnę, by zawsze była u mego boku,
aby została moją żoną. Czy to możliwe? Czy nie grozi jej niebezpieczeństwo?
 Dlaczego miałoby to być niemożliwe?  niewinnie spytał Nauczyciel.
 Wszyscy wiecie to równie dobrze jak ja  stwierdził Móri odrobinę znie-
cierpliwiony.  Doskonale zdajecie sobie sprawę, jak trudne są moje noce: wciąż
wędruję przez bezdenne otchłanie w poszukiwaniu tego, czego nigdy nie zdoła-
łem odnalezć:  Rdskinny . Moją karą są sny, w których odzywa się dawne pra-
gnienie zdobycia wiedzy, nie dla mnie przeznaczonej. Wprawdzie porzuciłem już
wszelkie marzenia z tym związane, lecz moje sny wciąż nie potrafią się oderwać
od tego, czego człowiek nie powinien poszukiwać.
 Masz rację  przyznał Duch Utraconych Nadziei.
 To obszary zła  podjął Móri.  Tiril czasami dostrzega je w moich
oczach, widzi mroczne otchłanie, bladoniebieskie welony mgły, bezdenne prze-
paści i nieskończoną pustkę. Przeraża ją to, co widzi. Nie chcę, by tego doświad-
czyła.
 Tiril pójdzie za tobą wszędzie, dobrze o tym wiesz  stwierdził Nidhogg.
 Owszem. Ale nie chcę, by cierpiała.
14
Coś otarło się o jego kolana. Poczuł odór bijący z rozjątrzonych ran Zwierzę-
cia, ale wziął tę bliskość za dobry znak.
 Masz rację  rzekł Nauczyciel jakby w odpowiedzi na jego myśli. 
Zwierzę jest wobec ciebie przyjaznie nastawione. Twoje łzy owej nocy, gdy spo-
tkałeś je po raz pierwszy, wyleczyły część bolących ran. A współczucie Tiril jesz-
cze bardziej w tym pomogło. Lepszej dziewczyny nie mógłbyś sobie wybrać.
 Dziękuję za te słowa! Ale co mam robić? Nie chcę pociągnąć jej za sobą
do krainy zimnych cieni. Nie chcę patrzeć na jej cierpienia.
 O, nie będzie tak zle  beztrosko oświadczył Nauczyciel.  Ona nigdy
nie zagląda za błękitnawe welony, które tak wiele kryją.
Móri nie mógł uwierzyć własnym uszom.
 To znaczy, że radzicie mi, abym uczynił ją moją?
 A dlaczego nie? Tego akurat nie ma się co bać.
Móri powinien być bardziej wyczulony na niuanse. Niestety, wiatr poniósł
w dal głos czarnoksiężnika, a Móriemu serce waliło zbyt mocno, by mógł dosły-
szeć nutkę drwiny.
Widział teraz wyrazniej. Miał wrażenie, że któremuś z przybyszów towarzy-
szy blask i że ich grupka stoi na smaganym wichrem cyplu w świetle, którego
zródła na próżno by szukać.
Przenosił wzrok z jednego na drugiego, u każdego szukając przyzwolenia.
W oczach Nauczyciela czaił się szelmowski uśmieszek, potworna twarz Ducha
Zgasłych Nadziej nie wyrażała nic. W oczach Nidhogga wyczytywał mądrość
i znajomość tajemnej wiedzy. Zwierzę ocierało się o jego nogi, a panie Woda
i Powietrze spoglądały nań przyjaznie. Tylko jego duchy opiekuńcze, kobieta o ja-
snych włosach i jego ojciec, odwrócili wzrok. Nie wiedział, jak ma to rozumieć,
ale poczuł w sercu ukłucie żalu.
Teraz wyczuł także obecność Pustki, ale jakiej odpowiedzi mógł się spodzie-
wać od niej? Żadnej!
Zwrócił się z prośbą do rosłego, przystojnego Hraundrangi-Móriego:
 Ojcze. . . Bo jesteś mym ojcem, panie, prawda?
 Tak, synu.
 Poradz mi więc! Co przede mną skrywacie?
Duch czarnoksiężnika z Islandii westchnął, a fale jakby mocniej uderzyły
o brzeg.
 Tiril jest jedyną kobietą, którą pragnąłbym mieć za synową, jest odpowied-
nią żoną dla ciebie. Ale to musi być twoja decyzja, nie nasza.
 I nic jej się nie stanie?
 Nie. Po pierwsze, twój świat cieni nie jest dla niej nieznośnym krzykiem
bólu jak dla ciebie, a po drugie cieszy ją możliwość towarzyszenia ci i wspierania
w nocnych wędrówkach przez mroczne doliny i łąki Śmierci.
15
 To znaczy, że mam wasze błogosławieństwo? Hraundrangi-Móri milczał,
jego syn czekał z niecierpliwością.
 Masz nasze błogosławieństwo  rzekł wreszcie ojciec.  Ale mimo to się
zastanów.
 Nie widzę już innych przeszkód  odetchnął Móri z ulgą.  Dziękuję!
Dziękuję wam wszystkim!
 Nie ma za co  odpowiedział Nauczyciel.  A w przyszłości wzywaj nas
częściej. Nudzimy się, gdy nie zlecasz nam interesujących zadań.
Móri z drżeniem wspomniał wydarzenia, jakie rozegrały się na statku, wiozą-
cym ich z Islandii. Niewidzialni towarzysze wyrzucili za burtę dwóch jego prze-
śladowców. A pózniej zepchnęli porywaczy Tiril ze wzgórza.
 Będę o tym pamiętać  obiecał uroczyście.
 Możesz uważać się za szczęśliwca, ponieważ znalazłeś Tiril  uśmiech-
nęła się jedna z pięknych kobiet.
 Cieszę się tym codziennie. Dlatego wasze słowa sprawiły mi tak wielką
radość. Jeszcze raz dziękuję!
 Ale strzeżcie się znaku!  rzucił ktoś na poły poważnie, na poły ze śmie-
chem.
 Znaku?  powtórzył Móri pytająco, lecz nie doczekał się odpowiedzi.
Światło przygasło, zapadła ciemność. Po wysokim, urwistym brzegu hulał
wiatr.
Jego powiewy uderzały z góry i okrążały młodego czarnoksiężnika niczym
nurkujące w powietrzu ptaki.
A potem Móri wyczuł raczej niż spostrzegł, że jest całkiem sam.
Wrażenie pustki stało się niezwykle dotkliwe. Nagle przypomniał sobie o Ne-
rze. Całkiem wyleciało mu z pamięci, że przyszedł tu z psem.
 Nero?
Rozległo się miękkie człapanie po trawie.
 Jesteś, stary przyjacielu  ciepło powitał go Móri.  Gdzie się podziewa-
łeś?
Domyślał się: jego towarzysze oszołomili psa, być może pogrążyli go we śnie
na czas rozmowy.
 Chodz, wracamy do domu! Mamy dobre wieści dla tej, którą obaj kochamy.
Nero wyraznie się ucieszył. W jesiennym mroku powędrowali do miasta. Spo-
tkanie udało się ponad wszelkie oczekiwania. Dlaczego więc Móri nie mógł po-
zbyć się ukłucia niepokoju?
Rozdział 3
Móri wybrał się na ową bardzo szczególną wieczorną przechadzkę z Nerem,
a tymczasem w pensjonacie nie ustawały dyskusje.
W ostatnich dniach przed balem Catherine służyła im wielką pomocą, starając
się dobrać strój i fryzurę dla Tiril.
Erling, zabierając rzeczy dziewczyny z jej dawnego domu w Bergen, wziął też
odświętną suknię należącą do Carli. Teraz wespół z Catherine usiłował nakłonić
Tiril, by włożyła ją na bal, lecz, niestety, nie było to wcale najłatwiejsze.
Tiril gwałtownie się wzbraniała. Wciąż powtarzała to, co mówiła już tyle razy
wcześniej: nie chce brukać pamięci Carli nosząc jej najlepszą suknię, to po prostu
niemożliwe.
 Czego byś więc chciała?  spytał w końcu zirytowany Erling.  Żebyśmy
ją komuś oddali? Albo spalili? A może wyrzucili na śmietnik lub schowali do
skrzyni, żeby tam gniła?
Tiril wreszcie ustąpiła. Przyznała, że jest pierwszą osobą, która powinna przy-
jąć suknię Carli.
 Będę ją nosić z godnością  oświadczyła grubym od łez głosem.  Jeśli
okaże się na mnie dobra.
Suknia pasowała jak ulał. Tiril nie mogła tego pojąć, Carla była wszak deli-
katna niby aniołek i smukła, natomiast ona. . . No cóż, raczej kwadratowa.
Ale z upływem lat jej sylwetka bardzo się zmieniła, jedynie ona sama nie
potrafiła tego dostrzec. No, suknia może trochę cisnęła w biuście, ale kto by się
przejmował takim drobiazgiem.
Suknia była zjawiskowa, idealna jako strój na dworski bal. Carli, ukochanemu
dziecku, nie skąpiono niczego.
Jasnoniebieska, odpowiednia do niewinnych, błękitnych oczu Carli. Ale Tiril
także miała niebieskie oczy, choć o nieco ciemniejszym odcieniu i z brązowymi
plamkami. Kolor sukni podkreślał właśnie ich błękit, nadając im bardziej inten-
sywny odcień. Jasnoniebieski jedwab przeświecał przez morze białych koronek,
całość wyglądała jak z porcelany. Włosy Tiril z latami ściemniały i ładnie kontra-
stowały z bladością stroju.
17
Catherine dokonała prawdziwego cudu z fryzurą Tiril, oporne kosmyki podda-
ły się wreszcie wysiłkom szczypiec do karbowania i Tiril nagle stała się całkiem
inną osobą. Nigdy jeszcze tak głęboko nie odsłaniała dekoltu i teraz dopiero zo-
baczyli, jak piękną, złotobrązową ma skórę.
Właśnie wtedy Móri wrócił ze spaceru.
 No i co wy na to?  spytała Catherine z dumą w głosie.
Mężczyzni nie potrafili znalezć słów. Móri przełknął ślinę, ale powiedzieć nic
nie zdołał.
 Podziwiajcie z umiarem!  ostrzegła Catherine.  Ona nie może mnie
przyćmić!
Po jej głosie poznali jednak, że naprawdę nie bierze pod uwagę takiego nie-
bezpieczeństwa.
Erling doszedł do siebie.
 Naszyjnik z szafirów  oświadczył zdecydowanie.  Będzie doskonale
pasował.
 Nie!  Catherine i Móri zaprotestowali jednogłośnie, aczkolwiek z cał-
kiem różnych powodów. Móri nie chciał narażać matki Tiril na wstrząs, a Cathe-
rine sama miała ochotę na klejnot.
Baronówna była w najlepszej formie. Ubrała się w granatową suknię  Móri
był pewien, że wybrała kolor z myślą o szafirach  i nikt nie umiał poruszać się
z takim wdziękiem jak ona.
Tiril nigdy szczególnie nie troszczyła się o stroje. Tym razem jednak zależało
jej, by zrobić dobre wrażenie  na ludziach, których przyjdzie jej spotkać na balu,
na Erlingu, przykładającym wielką wagę do zewnętrznego wyglądu, na Catherine,
z powodów nie do końca szlachetnych, lecz przede wszystkim Tiril chciała być
piękna dla Móriego. W ostatnich dniach miało to dla niej ogromne znaczenie.
Móri przejawiał zniecierpliwienie, zapał i. . . czyżby się z czegoś cieszył? Jakby
chciał jej coś powiedzieć, lecz nie mógł, bo wciąż ktoś im przeszkadzał?
Tym razem także nie udało im się zostać samym, bo Catherine krzątała się po
pokoju, a w końcu kazała Tiril położyć się do łóżka.  Nie, Móri, dziś wieczorem
nie będzie żadnych rozmów z naszą księżniczką, ona musi się wyspać! Idz już do
siebie, nie denerwuj jej, jutro musi pięknie wyglądać .
Móri westchnął, lecz pogodził się z tym, że został wypędzony. Tiril nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że bez względu na to, o czym miał zamiar z nią rozmawiać,
postanowił odłożyć to na po balu.
Ciekawość nie dawała jej spokoju.
Tiril, znużona długotrwałą izolacją, zaintrygowana, co też Móri zamierza,
zbuntowała się. Wprawdzie był to wieczór poprzedzający bal, lecz wszystko mieli
przygotowane. Dziewczyna uznała, że pora wyrwać się z więzienia.
Kiedy przyjaciele położyli się już spać, gestem dała znak zawsze czujnemu
Nerowi. Pies natychmiast się poderwał i bezszelestnie podeszli do drzwi. Cathe-
18
rine, dzieląca z nią sypialnię, nic nie słyszała, kiedy Tiril przekręcała klucz. Na
korytarzu skierowali się do pokoju Móriego.
Do diaska, dobiegał stamtąd głos Erlinga! Panowie najwidoczniej omawiali
ostatnie szczegóły dotyczące balu.
No cóż, nic się na to nie poradzi. Skoro Tiril nareszcie udało się wyrwać na
wolność, Nerowi nie zaszkodzi dodatkowa przechadzka. Bez przeszkód dotarli na
dół, zatrzeszczało tylko kilka stopni, ale nikt niczego nie usłyszał.
Do sforsowania pozostawało jeszcze główne wejście, trudniejsza sprawa, bo
w zamku nie było klucza.
Tiril wyciągnęła się na palcach, by sprawdzić, czy klucz przypadkiem nie leży
na framudze, i przy tej okazji zerknęła przez wąskie, zakurzone okienko, umiesz-
czone w górnej części drzwi.
Wystraszyła się nie na żarty.
Zza szyby spoglądały na nią złe oczy mężczyzny, który zorientowawszy się,
że został odkryty, natychmiast się schylił, znikając jej z pola widzenia.
To był Georg. Prawdopodobnie usłyszał, jak Tiril mocuje się z zamkiem, i zaj-
rzał do środka. Nie podejrzewał, że dziewczyna wyciągnie się aż tak wysoko.
 Chodz  szepnęła do Nera i pospiesznie zawrócili na górę.
Przez nikogo nie zauważeni dotarli do pokoju. Tiril, już leżąc w łóżku, pomy-
ślała z wdzięcznością: Dziękuję wam, wierni przyjaciele, za to, że trzymacie mnie
w ukryciu!
Dwaj nieznajomi, ośmielający się podjąć takie ryzyko, musieli być naprawdę
zdesperowani.
Czego oni ode mnie chcą?  zastanawiała się ze smutkiem. Co ja zrobiłam?
Znała jednak odpowiedz. Już sam fakt, że istniała, był im cierniem w oku.
Wiedziała, że Erling poczynił wiele starań, by dowiedzieć się, kim są Georg
i mężczyzna z kozią bródką. Jak dotąd jednak pozostawali oni całkowicie anoni-
mowi.
Wielu ludzi ich widziało, lecz nikt, absolutnie nikt ich nie znał. Erling zwró-
cił się z prośbą o pomoc nawet do ludzi wójta, niestety, bez rezultatu. Wyjaśnił,
że złoczyńcy winni są co najmniej trzech morderstw  na małżonkach Dahl
i lichwiarzu. Przedstawiciele władz wzruszyli tylko ramionami, twierdząc, że to
sprawa Bergen, nie Christianii.
Ale przecież teraz zabójcy znajdują się właśnie tutaj!
Niestety, dość mają pracy z miejscowymi przestępcami, oświadczyli ludzie
wójta.
Erling nie mógł oprzeć się przykremu wrażeniu, że cała sprawa została z góry
ukartowana, ale, rzecz jasna, podpowiadał mu to gniew.
Nadszedł wreszcie dzień balu.
19
Stolicę już wcześniej ogarnęła gorączka. Przybyli znakomici goście, odbywa-
ły się przyjęcia ku czci, powiewały flagi, wszędzie wyczuwało się odświętną at-
mosferę. Połowa pospólstwa chodziła oglądać wielmożów, drugą połowę nic a nic
nie obchodziło to, co się dzieje w mieście.
Catherine z trudem panowała nad podnieceniem. Uczyniła, co mogła, by wy-
glądać jak najwytworniej, i prezentowała się zaiste wspaniale. Zarówno ona, jak
i Erling godni byli miana szlachciców najbłękitniejszej krwi.
Inaczej natomiast było z Tiril i Mórim. Tiril krążyła po pokoju, w którym
zebrali się wszyscy czworo, jak lew po klatce. Na przemian otwierała i zaciskała
spocone dłonie. Tego wieczoru ogarnął ją większy strach niż podczas spotkania
z niewidzialnymi towarzyszami Móriego czy w Tiersteingram.
Erling chętnie pożyczył Móriemu swój prawie najlepszy strój. Dbały o wy-
gląd potomek Hanzeatów zabrał z Bergen aż trzy komplety. Jeden zniszczył się
w czasie podróży, a dwa pozostałe były teraz jednocześnie wykorzystane. Sam Er-
ling miał na sobie odpowiadający wymogom najnowszej mody brokatowy kaftan
z długimi połami, spodnie do kolan, białe pończochy i czarne trzewiki ozdobione
srebrnymi zapinkami. Fioletowy kaftan i kamizela wykończone były koronkami:
pod szyją, przy rękawach i wszędzie tam, gdzie znalazło się na nie miejsce.
Móri natomiast, w mniej modnym stroju, prezentował się, zdaniem Tiril, bar-
dziej męsko. Czarnoksiężnik włożył białą koszulę z szerokim kołnierzem, kami-
zelkę ze skóry łosia, zielone spodnie i krótkie miękkie buty. Tiril nigdy jeszcze
nie widziała, by wyglądał równie pięknie. Nad jego czarnymi kędziorami nikt
nie zdołał, zapanować, tak jak przedtem opadały na ramiona i na czoło, niemal
całkiem zasłaniając oczy. Może i lepiej, niemniej jednak nie zdołał ukryć, kim
naprawdę jest, istotą, która przyszła na świat obdarzona iskrą magii, człowiekiem
poruszającym się po zakazanych sferach, wędrującym przez krainę zimnych cieni.
Tiril nagle jeszcze mocniej poczuła, jak bardzo go kocha, nie za jego nieziem-
ską urodę, lecz z powodu tragicznych wymiarów jego życia, krzyczącej głucho
samotności i owych przerażających obszarów duszy, do których nie mogła do-
trzeć. Dostrzegła je w jego oczach, kiedy zbliżyli się do siebie bardziej, niż tego
chcieli. Nie mogła wtedy powstrzymać łez.
Ale kochała go przede wszystkim bez powodu. Nikt wszak nie wie, dlaczego
obdarza uczuciem konkretnego człowieka. Miłość nie potrzebuje wyjaśnień, ona
po prostu się rodzi.
 Jesteśmy gotowi?  spytał Erling, który jak zawsze objął przywództwo.
Móri posiadał autorytet równie silny jak on, lecz rzadko się nim posługiwał. Wolał
raczej trzymać się z tyłu.
Tiril dużo czasu poświęciła na pożegnanie z Nerem.
 Nero, pilnuj domu, pilnuj pokoju. Pilnuj ubrania Tiril. I tego. Masz, Nero,
połóż się na moim swetrze, będziesz wiedział, że na pewno wrócimy. Wygodnie
ci teraz?
20
 Tiril, doprawdy. . .  zaczęła Catherine, lecz Móri uciszył ją gestem. Pod-
szedł do psa, z którego szeroko otwartych oczu biła rozpacz. Widać było, że Nero
niczego nie rozumie, uszy zwiesił, a pysk wykrzywił jakby do płaczu. Całym sobą
zdawał się pytać:  Zostawiacie mnie? A kto was będzie strzegł? Co złego zrobi-
łem, że tak mnie traktujecie?
Móri przykucnął i ujął go za łeb. Nero siedział spokojny, prosty jak świeca.
Usłyszeli, że czarnoksiężnik długo coś do niego szepcze, a w końcu pies wczołgał
się na sweter Tiril. Rozluznił się nieco, z głębokim westchnieniem położył łeb na
łapach, ale nawet na chwilę nie spuścił z nich oczu.
 Dziewczęta, naciągnijcie już kaptury  rozkazał Erling.
 Ależ zniszczy mi się fryzura!  zaprotestowała Catherine.
 Zrozumieli jej kłopot. Catherine ufryzowała włosy tworząc z nich wysoką,
skomplikowaną konstrukcję, która, przypudrowana na biało, wyglądała na bardzo
wyrafinowaną.
 No cóż, wobec tego przynajmniej Tiril powinna się zasłonić  stwierdził
Erling.  Tiril, ty musisz się ukrywać!
 Sądzisz, że oni nie znają już całej naszej czwórki?  spytał Móri, bo i Tiril
miała specjalną fryzurę, choć zachowała własny kolor włosów.
Dlaczego to robię?  myślała dziewczyna. Dlatego, że chcę spotkać matkę?
Udręka!
Stanęło więc na tym, że dziewczęta poszły z gołymi głowami. Starali się tylko
jak mogli osłaniać Tiril, kiedy wychodzili do zamówionego uprzednio powozu.
Catherine nalegała, by przybyć na Akershus odpowiednio wytwornie, nie piechotą
niczym banda żebraków.
Na ulicy nie było widać ani Georga, ani człowieka z kozią bródką, stał tam
tylko powóz, do którego zaprzężono dwa wyczesane do połysku konie, i stary
woznica w filcowym kapeluszu.
 Co to ma znaczyć?  mruknął Erling.  Przestali się już starać?
 Może zrezygnowali  powiedziała Tiril z nadzieją.
 To raczej tylko pobożne życzenie z twojej strony.
Panowie pomogli dziewczętom wsiąść do powozu i Erling zastukał w dach,
dając woznicy znak, by ruszał. A więc zaczęło się, pomyślała Tiril. Najtrudniejsze
chwile mego życia. A jeśli nie odnajdę matki na zamku? Mogła wszak umrzeć już
dawno temu lub z jakichś powodów nie przyjechać do Christianii. Albo, jeśli tam
będzie. . . Może mnie odepchnie? Odwróci się, nie przyzna do mnie, nie będzie
chciała mnie znać?
A jeśli jej się nie spodobam?
Poczuła uścisk dłoni Móriego. On zawsze ją rozumiał. Móri wydawał się jakiś
dziwny, odmieniony. Oczy mu płonęły. . . tak, płonęły szczęściem, jakby pragnął
jej coś powiedzieć i nie mógł się już tego doczekać. Tak samo jak poprzedniego
wieczora!
21
Cóż, na miłość boską, miał jej do powiedzenia, o czym by jeszcze nie wie-
działa?
 Pamiętaj, Catherine  rzekł Erling surowo, ściągając swymi słowami Tiril
z powrotem na ziemię, a raczej do powozu. Musiała oderwać się od myśli i od
oczu Móriego, które tak często pociągały ją w obce obszary.  Catherine, posłu-
chaj mnie przez chwilę i przestań się wreszcie wpatrywać w lusterko, wyglądasz
naprawdę uroczo! Nie wolno ci podjąć żadnych nie przemyślanych kroków, na ba-
lu będziesz odgrywać rolę ozdobnika, swoje już zrobiłaś. Wprowadzenie nas na
zamek to doprawdy wielkie osiągnięcie. Pozwól, że my zatroszczymy się o resztę.
 Brakuje mi czegoś na szyi, czuję się, jakbym była naga.
 Twoje perły doskonale pasują na tę okazję. O naszyjniku z szafirów zapo-
mnij!
Obrażona wydęła usta.
 Które z was ma go przy sobie?
 Tego się nie dowiesz. Posłużymy się nim tylko w razie konieczności.
 Nie ufacie mi.  Catherine podniosła swe niewinne, błękitne oczy.
 Nie  krótko odrzekł Erling.  Ale i tak cię kocham.
Stopniała i posłała mu promienny uśmiech.
 Bardzo szybko jedziemy  zauważyła Tiril.
Catherine wyjrzała przez okno powozu.
 A cóż to, na miłość boską, za droga? Ona nie prowadzi do Akershus. Prze-
ciwnie!
Konie gnały przed siebie jak podcinane batem. Catherine jęknęła:  Wozni-
ca!
Rozdział 4
Erling zastukał w dach, ale z takim jedynie rezultatem, że tempo jazdy jeszcze
wzrosło.
 Przecież woznica miał długą siwą brodę  naiwnie zauważyła Tiril.
 Z pewnością była sztuczna  odparł Móri.  Poza tym nic nam nie wia-
domo, czy Georg i jego kompan nie znalezli sobie pomocników.
Powóz gwałtownie przechylił się na bok. Zostawili już za sobą ulice miasta,
kierowali się teraz w stronę lasu przez duże, nierówne pole.
 Co zrobimy?  pytała Tiril.  Wyskoczymy w biegu?
 Za szybko jedziemy  stwierdził Erling.
 Spóznimy się  denerwowała się Catherine.  Po przybyciu pary królew-
skiej nikt nie dostanie się do środka.
Móri popatrzył na Erlinga.
 W lesie może czaić się więcej zbirów.
 Tak. Musimy natychmiast zatrzymać ekwipaż.
 Pozostaje nam więc jedno.
Erling kiwnął głową, po czym wyjął pistolet i naładował. Tiril zacisnęła po-
wieki i zatkała palcami uszy.
Huk wystrzału wstrząsnął powozem. Tiril tego nie widziała, lecz Erling strzelił
w dach.
Trafił. Przez okienko zobaczyli, jak ciężkie ciało osuwa się na ziemię.
Teraz do akcji wkroczył Móri. Otworzył drzwiczki powozu i podciągnął się
w górę, złapał lejce i wreszcie zdołał powstrzymać szaleńczy pęd koni.
Zawrócił powóz w stronę miasta.
Kiedy mijali ciało woznicy, Erling wychylił się na moment i zaraz cofnął.
 To był Georg, spadł mu kapelusz, a broda się oderwała. Nie żyje.
 Niech Bóg się zmiłuje nad jego duszą  szepnęła Tiril.
 A to dlaczego?  obruszyła się Catherine.  Dość nam przysporzył kło-
potów.
 Nikt nie zna jego motywów  stwierdziła Tiril.
23
 Przecież nigdy nie chcieli z nami rozmawiać. Może byśmy coś zrozumieli?
Doszli do porozumienia?
Erling pobladł. Catherine i Tiril pocieszały go jak umiały, nie był wszak z na-
tury mordercą, zabijającym z zimną krwią.
Catherine wyraznie coś gryzło. Nękana pytaniami wyznała wreszcie:
 Jeszcze nie wymyśliłam, jak mam przedstawić Tiril. Z tobą, Erlingu, nie
będzie kłopotu.  Mój narzeczony, Erling von Mller . Z Mórim też powinno pójść
gładko:  Mój nadworny medyk, słynny doktor Móri z Islandii, ze względu na zły
stan mego zdrowia musi mi zawsze towarzyszyć .
Catherine nie wyglądała wcale na osobę cierpiącą!
 Z Tiril natomiast sprawa przedstawia się nieco gorzej. Zaanonsowałam cię
jako swoją przyjaciółkę, hrabiankę, i jak na razie wszystko jest w porządku. Ale
ci arystokraci, z którymi się spotkamy, na pamięć znają drzewa genealogiczne
wszystkich książęcych rodów. Nie mogę dopuścić do żadnego potknięcia. No nic,
na pewno coś wymyślę.
Najwyższy czas, pomyślała zatroskana Tiril. Boże, dlaczego ja to robię?
Przybyli na zamek w czas i weszli do środka obrzuceni badawczym spoj-
rzeniem lokajów. Tiril została przedstawiona jako  hrabianka van der Dalen ,
brzmiącym bardziej z flamandzka odpowiednikiem nazwiska Dahl. Catherine li-
czyła, że o flamandzkiej szlachcie nie wiedziano w Norwegii zbyt wiele, mniej
się bowiem z nią liczono.
Doprawdy już to, że zdołała zdobyć zaproszenia dla całej czwórki, graniczyło
z cudem. Ona, Catherine, rzeczywiście pochodziła z baronowskiego rodu, pozo-
stałych jednak nie dało się zaliczyć do arystokracji. Móri podejrzewał, że zapłaciła
komuś za tę przysługę w naturze, lecz głośno nic nie mówił.
Lokaje zachowywali się wzorowo, czyli z lodowatym chłodem. Arystokra-
tycznie zblazowani unosili w górę jedną brew na znak, jak dalece poniżej ich
godności jest odbieranie okryć innych ludzi. Catherine widząc to prychnęła ze
złością.
 Ciągle to samo. Nikt tak nie zadziera nosa jak służba  oświadczyła. 
Ale wystarczy, że otworzą usta, a już można się przekonać, co to za jedni.
Z początku wszyscy czworo tak jak pozostali goście stanęli pod ścianą, gawę-
dząc w oczekiwaniu na parę królewską.
Wśród oparów środków przeciwmolowych i lawendy panowała uroczysta at-
mosfera, dopóki nie podano napojów, po których zewnętrzna fasada szybko opa-
dła. Nie wszystko pachniało lawendą. Perfumy nie zdołały ukryć, że od wielu
gości cuchnęło potem, brudną bielizną i innymi nieprzyjemnymi zapachami ciała.
W sali unosił się gęsty, nieprzyjemny odór. Strach było myśleć, co tu się może
dziać za kilka godzin.
24
Tiril zawstydzona musiała przyznać, że nie wie, kim są otaczający ją ludzie.
Trudno śledzić losy arystokracji, kiedy się przebywa na odległym od lądu maleń-
kim szkierze, na bezdrożach Islandii czy też w leśnych ostępach Tiveden. Czuła
się tu bardzo nieswojo, bezustannie obciągała suknię i starała trzymać jak najbli-
żej przyjaciół. Obecność Erlinga i Catherine dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Móri natomiast trochę ją przerażał. Jego ciemne oczy omiatały salę, jakby szuka-
jąc czegoś na twarzach zebranych.
Ostrzegawczo uścisnął Tiril za rękę.
 Tutaj też nie jesteś bezpieczna  szepnął.  I tu wyczuwam zagrożenie.
 Co masz na myśli?
 Przypuszczam, że człowiek z kozią bródką jest wśród gości. Tyle że nie
nosi już brody. A bez niej trudno będzie go rozpoznać.
Tiril przysunęła się bliżej.
 Masz rację. Szukam tej samej kobiety co ty.
 Ale nie tylko za nią się rozglądasz?  Czy zauważyłeś jakąś, która mogła-
by. . .
 Nie. A ty?
Jeszcze raz rozejrzała się po wytwornych apartamentach Christiana IV, powio-
dła wzrokiem po wspaniałych gobelinach, wypolerowanych do połysku meblach.
Wszystko to przedstawiało się zaiste imponująco, lecz Tiril nie była w nastroju,
by się zachwycać.
 Nie  odparła, przyjrzawszy się z uwagą odświętnie ubranym ludziom. 
Chyba jej tu nie ma.
 Jeśli nasze domysły się potwierdzą, powinna przybyć wraz z parą królew-
ską. Jest wszak księżną Holstein-Gottorp, wywodzi się z cesarskiego rodu Habs-
burgów. Nie wiemy tylko, którego z Holsteinów poślubiła. Te rody są tak ze sobą
skoligacone, że prawie niemożliwe jest, zdaniem Catherine, stwierdzenie, kto jest
z rodu Schleswig-Holstein, kto Holstein-Gottorp, a kto Holstein-Oldenburg.
 Jeśli moja matka w ogóle jeszcze żyje. . .
Móri nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie weszli dostojni goście.
Tiril, zaskoczona, o mały włos nie zapomniała wszystkiego, czego Catherine
nauczyła ją o królewskim ukłonie. W pokoiku w pensjonacie ćwiczyli go z zapa-
łem. Na szczęście Tiril zdołała opamiętać się na tyle, by przykucnąć wraz z innymi
damami. Nie śmiała podnieść wzroku, przez to widziała jedynie dół olśniewają-
cych kreacji z jedwabiu, aksamitu i innych szlachetnych tkanin, na które zuży-
to tyle materiału, że jedna spódnica starczyłaby na odzianie mieszkanek całego
kwartału w ubogiej portowej dzielnicy Bergen. Jedwabne pończochy panów lśni-
ły bielą, a w srebrnych ozdobach przy trzewikach odbijało się światło. Niekiedy
zaszeleścił tren, którego idący dalej starali się nie przydeptać.
Pierwszą osobą, jaka się pojawiła  zaraz za dwoma nadętymi lokajami,
a może ochmistrzami  musiał być Jego Królewska Mość Frederik IV, ubrany
25
był bowiem w wytworną szatę z gronostajów. Wiele zwinnych zwierzątek musia-
ło oddać na nią życie, teraz martwo zwisały wokół ciała króla. Jego Królewskiej
Mości towarzyszyła królowa, druga żona, Anna Sofie Reventlow, której nie da-
rzono szczególnym szacunkiem. Tiril zobaczyła tylko dolną krawędz jej obszernej
sukni i spuchnięte stopy w za małych jedwabnych trzewiczkach.
Tiril dochodziły słuchy, że podobno Frederik IV to dobry król. Słuchał ludu
i starał się mu pomagać. Świadczył o tym już sam fakt, że odwiedził Norwegię,
odległą prowincję. Był jednak słabego zdrowia, cierpiał na chorobę płuc i okreso-
wo na puchlinę wodną.
Catherine, stojąca z drugiej strony Tiril, najwyrazniej ośmieliła się patrzeć
odważniej, bo w miarę jak wkraczali kolejni dostojni goście, szeptała:
 Hrabia Frederik Ahlefeld i jego wywodząca się z królewskiego rodu mał-
żonka, nie pamiętam, jak się nazywa, bo to takie zero. Ulrik Christian Gyldenlove.
Stary książę Pfalzu, elektor, ze swoją Wilhelminą Ernestyną z Oldenburgów, mój
Boże, oboje jedną nogą są już na tamtym świecie, opózniają całą procesję upior-
nych staruszków, nieopierzonych szlachciców i arystokratycznych idiotek. Na-
miestnik, czyli jeszcze jeden Gyldenlove, a może to tamten, który szedł pierwszy,
mylą mi się, bo ulubionym zajęciem duńskich królów było płodzenie pozamał-
żeńskich dzieci i nadawanie im nazwiska Gyldenlove, mnożyli się jak chwasty. . .
Catherine mogła szeptać stosunkowo swobodnie, znajdowali się bowiem
w sporej odległości od pochodu wielmożów, a i żaden z mniej dostojnych gości
nie siedział im na plecach.
 Arcyksiążę Schleswig-Holstein, proszę, proszę! Tajny radca, widać sporo
już wypił! Nos mu się świeci jak pochodnia. Tych dwojga prawie nie znam. Jakaś
księżniczka szwedzka i jej mąż. Kochanek idzie z tyłu. Następnej pary nie znam.
Tych też nie. I tych nie. Książę Emanuel von Anhalt ze swoją przeklętą napuszo-
ną żoną. Jakieś królewskie dzieci, co one tutaj robią, dawno już powinny spać.
O kolejnych nic nie potrafię powiedzieć. A to musi być klan Holstein-Gottorp.
Honorowi goście, których próbuje się przekupić tym balem, mam nadzieję, że
jego dalszy ciąg okaże się zabawniejszy niż początek.
Tiril nieśmiało podniosła wzrok, żeby przyjrzeć się przedstawicielom rodu
von Gottorp. Niestety, minęli ją, nim zdołała się zorientować, kto jest wśród nich.
Głośno zatrzeszczały stawy w kolanach, gdy poddanym pozwolono wreszcie
się podnieść. Dwie damy straciły przy tym równowagę i pociągnęły za sobą da
lszych gości. Przewrócili się jak kostki domina.
 Nareszcie coś się zaczyna dziać  skomentowała Catherine.
Tiril, obserwująca zajście z rozbawieniem, ale nie bez współczucia, bo kil-
ka osób znalazło się w przykrej sytuacji, spoważniała. Ciało przeszył jej nagle
śmiertelny dreszcz strachu.
 Móri  szepnęła bezradnie.  Tak się boję!
 Wszystko będzie dobrze, Tiril  uspokajał ją.
26
 Tutaj coś jest.
 Rzeczywiście, ale na pewno dowiem się, co. Pamiętaj, że zawsze będę przy
tobie.
 Dziękuję ci, przyjacielu, dziękuję za to, że jesteś!
 Tiril, muszę z tobą pomówić o czymś bardzo ważnym. Ale trzeba zaczekać,
aż bal się skończy.
 Po twoim głosie poznaję, że to coś przyjemnego.
 Mam nadzieję, że naprawdę tak uznasz.
Uśmiechnął się, lecz zdaniem Tiril jakby wymuszenie, niepewnie. A przecież
Móri nigdy nie kojarzył jej się z niepewnością!
Powstało wielkie zamieszanie, kiedy wszyscy mieli się przemieścić do olbrzy-
miej sali jadalnej i odnalezć swoje miejsca przy równie olbrzymim stole. Musieli
przejść przez wąski korytarz. I właśnie tam Tiril poczuła, że ktoś przyciska się
do jej pleców. Jednocześnie Móri mocno szarpnął ramieniem, mężczyzna z tyłu
przewrócił się, z ręki wypadł mu sztylet. Pochwycił go natychmiast i zaraz zniknął
w prącym do przodu tłumie.
 Nie róbcie hałasu w związku z tą sprawą  uprzedził Erling.  Teraz
wiemy przynajmniej, jak on wygląda.
 Ja nie wiem  zaprotestowała wzburzona Tiril.  Nie zdążyłam mu się
przyjrzeć.
 To był mężczyzna z kozią bródką, ale bez brody. Móri i ja dobrze cię pil-
nujemy, sama się mogłaś o tym przekonać.
 Ja także jestem psem obronnym  przypomniała Catherine.  Chartem
najczystszej rasy.
 Charty nie są psami obronnymi  mruknął Erling.  Możesz być najwy-
żej śliczną, rozpieszczoną suczką. Mam nadzieję, że przy stole usiądziemy koło
siebie.
Tak też się stało. Catherine próbowała usadowić się między Erlingiem a Mó-
rim, oni jednak postanowili, że to miejsce zajmie Tiril Baronówna burzyła się
trochę, udobruchała się jednak zobaczywszy, że po prawej ręce będzie miała przy-
stojnego kawalera. Jedyną jego wadą okazał się bijący od niego zapach prymki.
Żucie tytoniu, będącego, jak sądzono, odmianą prochu, było surowo zakazane
wśród pospólstwa, w kręgach arystokratycznych natomiast uważano je za nad-
zwyczaj eleganckie.
Gdzie ona jest?  zastanawiała się Tiril. Ta, która mnie opuściła, ale inaczej
postąpić nie mogła. O tym nie wolno mi zapominać. Ach, tak się boję. Nie chcę
jej spotkać!
Jako mniej ważnym gościom przydzielono im miejsca z dala od pary królew-
skiej. Naprzeciwko Catherine siedziała dama, która ozdobiła włosy zwiędłymi już
kwiatami. Dama musiała mieć bardzo krótki wzrok, bo od czasu do czasu kwiatki
wpadały jej do talerza, a ona przeżuwała je w zamyśleniu, bez protestów.
27
Jeden z panów po przeciwnej stronie stołu konsekwentnie skrapiał zupą ża-
bot z pienistej koronki. Innemu przekrzywiła się przypudrowana na biało peruka,
przez co prawie nie słyszał na jedno ucho. Tiril wprost świerzbiły palce, by mu
ją poprawić. Na piersi tłustego hrabiego wisiało tyle orderów, że rozlegał się nie-
przyjemny, metaliczny szczęk za każdym razem, gdy ich właściciel pochylał się,
chcąc trafić łyżką do talerza. Przeszkadzał mu w tym wielki brzuch.
Nos jego towarzyszki mocno zaczerwienił się od kataru. Zdaniem Tiril owa
dama powinna była zostać w domu. Teraz bezustannie sięgała w głąb sporego
dekoltu w poszukiwaniu chustki. W pewnej chwili koronkowa chusteczka najwi-
doczniej gdzieś jej się zapodziała, bo zdenerwowana dama wsunęła rękę głębiej
pod suknię, najpierw z prawej, potem z lewej strony. . . Widząc zdumione spojrze-
nie swego kawalera, uznała za stosowne wyjaśnić:  Zdumiewające, jestem pew-
na, że wychodząc z domu miałam dwie . Swym wyznaniem wprawiła mężczyznę
w osłupienie, a Tiril musiała upuścić serwetkę na podłogę, by móc się po nią
schylić i ukryć śmiech. . .
Pod stołem zobaczyła, jak jakaś kobieca dłoń uderza męską, spoczywającą
na damskim kolanie, i inną, która zdążyła się już wsunąć pod spódnicę sąsiadki.
Wcześnie się zaczyna, pomyślała zgorszona. Takie zachowanie było zupełnie nie
w jej stylu.
Usiadła wyprostowana, a wtedy Erling zwrócił jej uwagę na pewnego męż-
czyznę siedzącego na ukos od nich. Rzuciła okiem we wskazanym kierunku. Nie
było wątpliwości, rozpoznała swego prześladowcę, teraz z gładko ogoloną twa-
rzą. Nie zerkał nawet w jej stronę, a mimo to wyczuwała bijącą odeń nienawiść.
Uczta przestała być zabawna.
Rozdział 5
Jedzenie podczas uczty było nadzwyczaj wyszukane. Najpierw podano całą
masę przystawek, Tiril nie chciała pytać, z czego przyrządzono poszczególne da-
nia. Bała się usłyszeć, że oto właśnie trzyma w ustach wróble języczki, gęsie wą-
tróbki czy kawałki węgorza. Akurat pod tym względem była nieco przeczulona,
nie chciała wiedzieć, z jakiego gatunku zwierzęcia przyrządzono potrawę. Ow-
szem, jadała befsztyki i kotlety, lecz te określenia pozostawały dość anonimowe,
gorzej było, gdy przychodziło do bardziej konkretnych nazw.
Piła natomiast wino, i to w ilości, do jakiej nie była przyzwyczajona. Mówiła
coraz szybciej, słowa same wyrywały jej się z ust, chichotała, aż w końcu Erling
odsunął jej kieliszek.
 Musisz mieć dzisiaj jasną głowę  strofował ją.
 Ale przecież myślę trzezwiej niż zwykle!
 No widzisz!  pokiwał głową z cierpką miną.  Właśnie takiego wrażenia
powinnaś się wystrzegać.
Tiril na chwilę zapomniała, dlaczego się tu znalazła, cieszyła się, że usługują
jej lokaje w strojach z butelkowozielonego aksamitu, przybranych koronkowymi
żabotami i mankietami, napawała się blaskiem świec w kandelabrach, odbijają-
cym się w szkle, aromatem wytwornych perfum, o ile nie mieszały się z brzydkimi
zapachami, szumem podnieconych głosów, odświętnym wystrojem sali i panują-
cą ogólną atmosferą radości. Od czasu do czasu musiała dyskretnie zerknąć na
Catherine, sprawdzić, którego widelca, noża czy łyżki należy użyć. Uśmiechała
się też do siedzącej naprzeciwko damy, tej z kwietnikiem na głowie. Nie mogły
wprawdzie porozmawiać, niemniej jednak Tiril chciała okazać dobrą wolę.
Po jej lewej stronie siedział Móri. Niekiedy spotykały się ich spojrzenia
i uśmiechy. Świadomość łączącego ich związku napełniała ciało dziewczyny słod-
kim bólem. Za nic w świecie nie chciała, by się o nim dowiedział, ale policzki jej
płonęły. Móri tego wieczoru wyglądał tak pięknie, budził pożądanie. Nie tylko
ona tak uważała, dama z naprzeciwka zafascynowana także słała mu spojrzenia.
Nagle Móri skupił na sobie całą uwagę Tiril. Siedział na pozór spokojnie,
z rękami na kolanach, ale samymi palcami czynił niezwykłe gesty, a wargi led-
29
wie widocznie formułowały słowa. I. . . tak, w dłoni trzymał drewienko pokryte
czarodziejskimi runami, nigdy dotychczas go nie widziała.
Móri, Móri, co ty robisz?  pytała niemo.
Mężczyzna bez koziej bródki z krzykiem poderwał się z krzesła. Raz po raz
uderzał w talerz, naczynie pękło na kawałki, stłukły się stojące obok kieliszki. Na-
tychmiast przybiegli lokaje i pochwycili szaleńca. Muzykanci zdumieni zastygli
w pół ruchu, muzyka urwała się z przenikliwym zgrzytem.
 Naprawdę tego nie widzicie?  wołał mężczyzna rozpaczliwym głosem.
 Uważajcie, uważajcie!
 Ależ, Móri  szeptem skarciła przyjaciela Tiril.
Nieszczęsnego szaleńca wyprowadzono i zakazano mu wstępu na zamek. Tiril
dobiegły komentarze:
 Za dużo wina. Delirium.
 Nie bardzo to ładnie z twojej strony, Móri  cicho powiedział Erling.
W oczach czarnoksiężnika pojawiła się surowość.
 Mogłem go zabić. Zdecydowałem się jednak tylko oddalić zagrożenie od
Tiril.
 Wiemy  pokiwał głową Erling.  Oczywiście słusznie postąpiłeś.
 Przyznaję, że lżej mi się zrobiło  szepnęła Tiril.  Ale mogłeś się trochę
wstrzymać. Biedaczysko, nawet nie skosztował deseru.
Wszyscy się uśmiechnęli.
Jedno niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a właściwie dwa, bo Georg także
był unieszkodliwiony. Ale pozostawało jeszcze jedno. . .
Tiril na głos wyraziła swe obawy.
 Tak  przyznał Móri.  Masz rację. Ta grozba znajduje się tu, na tej sali,
lecz nie potrafię jej zidentyfikować.
 Rzeczywiście, ci dwaj mężczyzni z pewnością nie działali sami  z za-
pałem przyświadczył Erling.  Przez cały czas ktoś musiał za nimi stać, ktoś
potężniejszy.
Tiril rozejrzała się dokoła, nie dostrzegła jednak nikogo podejrzanego. Wszy-
scy sprawiali wrażenie miłych ludzi.
Ale przecież Tiril zawsze z ufnością odnosiła się do świata.
 O czym wy troje tak szepczecie?  syknęła Catherine.  Czy ja nie mogę
posłuchać?
Erling po cichu wyjaśnił, o czym rozmawiali. Tiril po minie Móriego poznała,
że nie podoba mu się włączanie Catherine w sprawę. Dlaczego on ma do niej taki
negatywny stosunek?  zastanawiała się. Przecież baronówna obiecała poprawę!
Tym razem także przyniosła ciekawe informacje. Zdążyła już wypytać swe-
go sąsiada o to, kim był człowiek, któremu wino tak nagle uderzyło do głowy,
i wszystkiego się dowiedziała. Mężczyzna z kozią bródką, czy też bez niej, był
szlachcicem obcego pochodzenia, przebywającym na stałe w Norwegii. Nazywał
30
się Henrik Russ, mieszkał samotnie, tylko ze znajomym. Mieli bardzo niewielu
przyjaciół, bo Henrik Russ, nieznośny arogant, bezustannie podkreślał swe wyso-
kie pochodzenie.
Catherine spytała, czy Russa nic nie łączy z Holsteinami-Gottorpami, lecz
sąsiad nie wiedział o tym człowieku nic ponad to, o czym już ją poinformował.
 Dziękujemy, Catherine  powiedział Móri.  Jesteś doprawdy nieocenio-
na.
Po raz pierwszy Catherine usłyszała z ust Móriego pochwałę i w oczach za-
kręciły jej się łzy radości.
 Ach, mój najdroższy doktorze-czarowniku, musisz kiedyś pozwolić mi się
uwieść!
Erling i Tiril ostro zaprotestowali, a na twarzy Móriego pojawił się wyraz
wrogości.
 Do licha, kochani  westchnęła baronówna.  Czy wy w ogóle nie znacie
się na żartach?
Nikt z trójki przyjaciół nie uważał, by był to zupełnie niewinny żarcik. W dow-
cipach Catherine zawsze kryło się ziarno prawdy. Doskonale też wiedzieli  cho-
ciaż Erling starał się przymykać na to oko  że Catherine dałaby wszystko, byle
tylko wciągnąć Móriego do łóżka.
Baronówna zmarszczyła brwi.
 Prawdę mówiąc nie słyszałam o szlacheckim rodzie noszącym nazwisko
Russ. Owszem, Reuss. I ród ten nazywają rodem Henrików, wszyscy bowiem
mężczyzni noszą imię Henrik. A raczej Heinrich, bo to niemiecka rodzina.
 Czy mogłabyś dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat? Sprawdzić,
czy ktoś nie przeniósł się do Norwegii, jakie są ich powiązania z Holsteinami-
Gottorpami, ewentualnie z Habsburgami?
 Z przyjemnością!  Catherine rozbłysły oczy.  Grzebanie się w drze-
wach genealogicznych to jedno z moich ulubionych zajęć.
Padł sygnał, by wstać od stołu. Salę Christiana IV przygotowano do tańców.
Gdzie ona jest?  znów zachodziła w głowę Tiril. Czy naprawdę może być
tutaj?
Okazało się, że Erling i Catherine doskonale radzą sobie w modnych ostatnio
lekkich, szybkich tańcach  gawocie, menuecie, bourre, rigodonie i alleman-
de, a także starszych, takich jak sarabanda czy pawana, bardziej odpowiednich
dla obszernych strojów epoki baroku, dostojniejszych, wymagających większej
staranności. Nauka tańca była jednym z elementów ich wychowania i wykształ-
cenia.
Tiril i Móri zaś stali pod ścianą wraz z wieloma innymi gośćmi. Tiril wciąż
nie dawała spokoju myśl: Kto? Która to kobieta? Muszę wreszcie choć na chwilę
31
o niej zapomnieć.
 Jacy oni piękni  rzekła z zachwytem, przyglądając się tańczącym.  Jak
wdzięcznie się poruszają!
Móri nie mógł się z tym nie zgodzić.
 Może miałabyś ochotę spróbować?
 Och, nie, wcale nie znam kroków. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego!
Móri uśmiechnął się. Widać było, że słowa dziewczyny sprawiły mu ulgę.
Dobrze, przecież ja też nie umiem. Trudno się nauczyć modnych tańców na
bezdrożach Islandii.
Odwrócił ją do siebie i popatrzył jej prosto w oczy. Tiril próbowała nie dać się
wciągnąć wirowi w jego spojrzeniu. Miała ochotę poprosić, by ją objął i mocno
przytulił, pocieszył i sprawił, że poczuje się bezpieczna. Tym razem jednak intu-
icja jej podpowiadała, że nie znajdzie u niego zwykłego poczucia bezpieczeństwa.
 Tiril  szepnął z powagą.  Nie tylko ty się boisz. Powiew lodowatego
wichru właśnie wtargnął do mojej duszy. To jest o wiele potężniejsze, niż kiedy-
kolwiek nam się śniło.
 W jakim sensie potężniejsze? I co za  to ?
Z twarzy Móriego biła udręka.
Ocieramy się o coś, nad czym nie panujemy. Ludziom, którzy cię prześladują,
chodzi o coś znacznie potężniejszego, niż nam się dotąd wydawało.
 Skąd o tym wiesz?
 Nie wiem. Po prostu to wyczuwam. Cała ta sprawa jawi mi się jak taka
chińska skrzyneczka. Pudełko w pudełku, zamknięte w kolejnym pudełku. I oni,
i my dość tknęliśmy zaledwie powierzchni. Czy też otworzyliśmy dwie zewnętrz-
ne skrzynki z bardzo wielu.
 Cóż by to miało być? Czyżbym ja była takim pudełkiem?
 Nie, chyba nie  odparł z namysłem.  Ale jednym z nich był klucz,
podzielona na trzy części figurka demona. Następny jest w moim pokoju. Mam
na myśli to, co znalezliśmy w Tistelgorm. Zwój pergaminu. I relief. One wprost
krzyczą.
 Ale ci mężczyzni nie wiedzą, że byliśmy w Tistelgorm. To znaczy w Tier-
steingram.
 Rzeczywiście, nie wiedzą. Szukają na oślep. A ponieważ gonią ciebie, chy-
ba więc i ty sama musisz być jakąś częścią całości. Zaczyna się wyłaniać zawiły
wzór. . .
 Móri, przestań tak patrzeć! Jakbyś błądził gdzieś w niezmierzonej dali,
spójrz na mnie, jestem tutaj, rozmawiasz ze mną, zapomniałeś?
Otrząsnął się, powrócił do rzeczywistości. Aagodnie uśmiechnął się do dziew-
czyny.
 Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć, ale poza tobą nie mam komu się
zwierzyć, ty jedna rozumiesz moje rozterki. . .
32
 Ach, Móri!  westchnęła uradowana. Te słowa ogrzały jej serce.
Nastała krótka przerwa w tańcach, Erling i Catherine podeszli do przyjaciół.
Baronówna podniecona i szczęśliwa, Erling natomiast poważny.
 Podczas tańców obserwowałam najmożniejszych gości. Nie zauważyłam
żadnej kobiety, która mogłaby być twoją matką, Tiril.
A ona tak się obawiała tego spotkania! Teraz poczuła rozczarowanie, wręcz
złość ogarniającą ją na myśl, że nieznajoma nie przybyła na bal.
Catherine dodała prędko:
 Doszłam do wniosku, że tylko cztery mogłyby w ogóle wchodzić w rachu-
bę, ale tak naprawdę żadna. Podejdzmy bliżej, popatrzymy.
Ruszyli za nią ku niemal  zakazanej części sali, w której zasiedli najznamie-
nitsi z wielmożów.
Catherine szepnęła:
 Tej tam, tej tłustej lali w różowej sukni nie znam. To mogłaby być ona.
 Wykluczone  ostro zaprotestowała Tiril.
Catherine nie zwracała na nią uwagi.
 Następnie ta stara koza, która w tych szarych koronkach przypomina, ople-
cioną pajęczynami mumię.
 Za stara  stwierdziła Tiril.
 No i ta o końskiej twarzy. Jest w odpowiednim wieku. Próbuje oczarować
Jego Królewską Mość, a królowa wprost pieni się ze złości.
 Ojej  jęknęła Tiril.
 A na koniec ta, która tak bezwstydnie flirtuje z przystojnym poruczni-
kiem. . .
 Dziękuję  zbuntowała się Tiril.  Żadnej z nich nie chcę za matkę.
 Któraś z nich musi nią być  ostrym głosem oświadczyła Catherine. 
Erlingu, daj mi na chwilę naszyjnik. Prędko się dowiemy, która narobi najwięcej
krzyku albo zemdleje.
 Nie dostaniesz naszyjnika, Catherine, dobrze o tym wiesz. Poza tym nie ja
go mam, lecz Móri.
Baronówna odwróciła się gwałtownie i posłała Móriemu jadowite spojrzenie.
Wytrzymał je i spytał:
 Powiedz mi, Catherine, czy właściwie znasz kogoś, w tej grupie, skupionej
wokół pary królewskiej?
 Owszem, jest tam wuj mojej matki.
 I dopiero teraz o tym mówisz?  zdziwił się Erling.
 On. . . hm. . . powiedzmy, że nie pochwalał mego stylu bycia.
 To zrozumiałe. Będziesz jednak musiała z nim teraz porozmawiać.
 Żeby wylał na mnie całą żółć? Dziękuję, nie skorzystam z tej okazji.
33
 Podejdz do niego! I jednocześnie przedstaw mnie  nalegał Erling. Na
twarzy Catherine odmalowała się twardość, której Tiril tak bardzo się bała. Baro-
nówna przez chwilę się namyślała, w końcu postanowiła się targować.
 Dobrze, jeśli pożyczycie mi szafiry.
 Nie.
 Zbyt wiele ode mnie wymagacie. Jeśli naprawdę mam was pokazać, to jak,
na miłość boską, przedstawić Tiril?
 W każdym razie na pewno nie jako córkę jej matki. Przypuszczam, że wte-
dy w Holsteinie-Gottorpie zrobiłoby się prawdziwe piekło.
 Wyobrażam sobie! Zresztą przedstawić ją mogę, tylko jak to wszystko wy-
jaśnić?
Po twardej dyskusji Catherine westchnąwszy podreptała do arystokratów. Er-
ling ruszył za nią. Tiril nie posiadała się ze zdumienia. Nigdy dotąd nie widziała
baronówny tak uległej. Czy ta kobieta naprawdę potrafiła odczuwać miłość do
drugiego człowieka? A na to właśnie wyglądało!
Jakiś starszy, dostojny mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi. Poczerwieniał
jak burak na widok nisko się przed nim kłaniającej Catherine.
Dla Tiril cała ta sytuacja była nader nieprzyjemna. Przyjaciele poświęcali się
dla niej. A ona nie chciała wszczynać żadnych niesnasek, zawsze cierpiała, gdy
ktoś się na nią gniewał.
Pragnęła jednak poznać swoją matkę. Dowiedzieć się czegoś o swym praw-
dziwym pochodzeniu.
Ale czy naprawdę tego chciała?
Cóż ją łączyło z tymi ludzmi, zgromadzonymi w  sali rycerskiej , jak ją nazy-
wała? Nic, absolutnie nic. Żadnej z dam nie potrafiła sobie wyobrazić jako swej
matki.
Najmocniej pragnęła schronić się w ramionach Móriego. Zorientowała się na-
gle, że traktuje go nie tylko jako mężczyznę zasługującego na jej miłość, z którym
kiedyś być może. . . nie, od tej myśli zakręciło jej się w głowie, nie śmiała nawet
wyśnić jej do końca.
Zdała sobie sprawę, że uważa go także za swego anioła stróża, wprawdzie
ciemnego  sama nazywała go wszak Aniołem Śmierci. Ale Móri wcale nie mu-
siał być aniołem, jawił się niczym potężny duch, istota pochodząca z innego świa-
ta, z innego wymiaru. Miała wrażenie, że aby odszukać jego prawdziwą ojczyznę,
musi wędrować daleko, przez rozległe równiny, mroczne groty i zdumiewające
wspaniałością sale, poruszać się przez bezdenne otchłanie, przez pustkę, w któ-
rej krzyczy samotność. . . Zdoła go odnalezć dopiero po wielu nocach i dniach,
wypełnionych strachem i tęsknotą.
Miejsca, w którym go odnajdzie, nie potrafiła sobie wyobrazić.
Drgnęła, kiedy Móri położył jej dłoń na ramieniu.
 Wzywają nas.
34
 Kto? Duchy?
Móri uśmiechnął się zdziwiony.
 Gdzieś ty teraz była? Wygląda na to, że Catherine chce nas przedstawić.
Tiril poczuła, że oblewa ją zimny pot.
 Ojej! No cóż, chyba musimy iść. Ale trzymaj mnie za rękę, Móri!
 Jestem cały czas przy tobie  odparł. Oczywiście nie mogli podejść do
wielmożów trzymając się za ręce jak para przerażonych dzieciaków.
Na szczęście Jego Królewskiej Mości nie było w grupie, do której się zbliżali,
znalazło się w niej jednak pięć lub sześć wysoko postawionych osób, badawczo
przyglądających się Tiril i Móriemu. Wuj Catherine patrzył niechętnie. Z pew-
nością nie spodziewał się niczego dobrego po kolejnym wybryku niepoprawnej
kuzynki.
Trzy panie wprost pożerały Móriego wzrokiem, tak jak przed chwilą rzuciły
się na Erlinga. Do tego jednak Tiril już przywykła. Mężczyzni bacznie przyglą-
dali się Móriemu i jej. Tiril, o dziwo, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że się im
spodobała.
Ci panowie stali w hierarchii znacznie wyżej niż pozostali goście, wyróżniali
się także modniejszym strojem. Śmieszne czarne troki z aksamitu, wiązane na kar-
ku, przytrzymywały białe peruki, żaboty pod szyją układali w nieco inny sposób,
ukośne szarfy orderów były szersze, bardziej rzucały się w oczy.
Gdy nowo przybyłych już przedstawiono   oto mój nadworny medyk, słyn-
ny doktor Móri z Islandii, i moja serdeczna przyjaciółka, panna van der Dalen 
Catherine oznajmiła:
 Szukamy dalekiej krewnej hrabianki van der Dalen, nie znamy jednak jej
imienia. Wiemy jedynie, że pochodzi z Habsburgów i prawdopodobnie poślubiła
któregoś z książąt Holstein-Gottorp.
Szlachcice popatrzyli po sobie.
 A dlaczego to panna interesuje się ową damą?  spytał wysoki rangą
oficer. Tiril z drżeniem zdała sobie sprawę, że to pewnie marszałek. Przyglądał
jej się, jakby miał do czynienia z marnym kandydatem na żołnierza, najwyraz-
niej gotów wyłapać wszelkie kłamstwa. Musiała naprędce wymyślić wiarygodną
odpowiedz!
Zauważyła, że eleganckie, błyszczące spodnie z jedwabiu poplamił jajecznicą.
To natychmiast sprawiło, że przestał być taki grozny.
 Chciałabym. . . chciałabym spotkać się z nią, by przekazać podziękowania
od mej matki. Wiele lat temu ta życzliwa dama wyświadczyła jej przysługę. Matka
moja wymieniła jej imię zaledwie raz, byłam wtedy za mała, by je zapamiętać.
Przełknęli! Dzięki wam, dobre moce!
 Habsburżanka  z namysłem powiedział wuj Catherine.  No, no, cał-
kiem niezle! I zamężna z Holsteinem-Gottorpem. Zaraz, zaraz. . .
Jedna z pań rzekła ze zjadliwą słodyczą:
35
 Stara, okropna wdowa, smoczyca, jak ją nazywają, doskonale zna się na
rodach szlacheckich. Jej córka Aurora siedzi niedaleko, pomówmy z nią. Przy-
puszczam jednak, że wiem, o kogo chodzi.
Pozostali pokiwali głowami. I oni się domyślali. Wyglądali przy tym na zaże-
nowanych.
Wkrótce podeszła do nich Aurora  potężna, ubrana na różowo dama, wy-
raznie ucieszona, że ktoś się nią zainteresował. Widać było, że zawsze skazana
jest na podpieranie ścian, i Tiril natychmiast zrobiło jej się żal. Małe oczka panny
Aurory spoglądały na Tiril z nieskrywaną ciekawością, lecz nie bez życzliwości.
 Z domu Habsburżanka? Owszem, możemy spytać moją drogą matkę, lecz
mowa być może tylko o jednej, prawda?  pytająco popatrzyła na pozostałych.
Pokiwali głowami jak chińskie lalki z porcelany.
 O kim?  krótko spytał Erling.
Różowa panna Aurora odpowiedziała zakłopotana:
 Księżna Theresa. Sądzę jednak, że nie ma jej tutaj. . .
 Ja też jej nie widziałam  przyświadczyła jedna z dam.  Ale nigdy nie
wiadomo. . .
Urwała, zapadła kłopotliwa cisza.
Theresa. Nareszcie jakieś imię. Niewyrazna postać wystąpiła z gromady
mrocznych cieni. Księżna Theresa. Tiril usiłowała ją sobie wyobrazić, lecz ob-
raz, wszelkie słowa i dzwięki ulatywały, umysł nie chciał ich przyjmować.
Troje przyjaciół dziewczyny potrafiło myśleć jaśniej. Theresa  Tiril. To by
mogło się zgadzać. Nie przebywa jednak w Norwegii? Cóż za przykre rozczaro-
wanie. Czyżby znów musieli wyprawić się w podróż?
 Nie mam ochoty wypytywać jej męża o to, gdzie ją można znalezć 
oświadczyła Aurora.  To ten, który tańczy z tą młodą, ubraną na żółto damą,
cieszącą się. . . nie najlepszą reputacją.
Tiril przyjrzała mu się uważnie. Zrozumiała, dlaczego jej matka przed laty
zwróciła się ku innemu mężczyznie. Ten człowiek już na pierwszy rzut oka budził
niechęć. Miał nalaną, pokrytą czerwonymi plamami twarz, choć był względnie
szczupły, tylko z prawej strony nad pasem ciało wylewało mu się, jak gdyby scho-
wał coś sporego pod ubraniem. Pod piwnymi, lodowato spoglądającymi oczami
wyraznie zaznaczały się worki, a nad pełnymi obwisłymi ustami rysował się długi
nos, charakterystyczny dla duńsko-niemieckich rodów książęcych.
Do Tiril dotarł głos Aurory:
 Zdumiewające, jak bardzo panienka Tiril podobna jest do księżnej Theresy!
Czyżbyście były spokrewnione?
 Owszem, moja matka była jej krewną, jest to więc możliwe  uśmiechnęła
się Tiril, czując, jak bardzo wymuszony jest to uśmiech. Zdawała sobie sprawę,
że za wszelką cenę musi zachować równowagę, w tej chwili było to niezwykle
wprost istotne.
36
Wyczuwała, że między nią a beznadziejnie wystrojoną damą nawiązała się nić
sympatii. Pulchna panna Aurora westchnęła ciężko i zaczęła się chłodzić wachla-
rzem. Nagle w jednej chwili wyraz jej twarzy się zmienił, w miejscu życzliwej
ciekawości pojawiła się bezsilna uległość połączona z lękiem.
 Pójdzmy jednak do mojej drogiej matki  powiedziała drżącym głosem.
 Ona wie wszystko, podczas gdy ja tylko się domyślam. Biedna mama, nie mo-
że uczestniczyć w zabawie, bo zdrowie jej nie dopisuje, a tak wystawne jedzenie
zle służy jej delikatnemu żołądkowi. Ale postanowiła wybrać się w tę daleką dro-
gę po to, by złożyć wyrazy szacunku swemu kuzynowi, Jego Królewskiej Mości
Frederikowi, Królowi Danii i Norwegii. Chodzcie ze mną!
Aurora z ważną miną podreptała przodem, szczęśliwa, że uwolniono ją od
przykrej roli tancerki podpierającej ściany. Nareszcie ktoś okazywał jej zaintere-
sowanie!
Matkę Aurory  której panna najwyrazniej się bała  inni złośliwie nazywali
wdową-smoczycą. Czwórka przyjaciół porozumiała się wzrokiem. Doprawdy, nie
zapowiadało się to przyjemnie.
Zaplątali się jednak już tak bardzo, że nie mieli wyjścia, musieli stawić czoło
potwornej starszej pani.
Tiril nabrała powietrza w płuca. Odeszła ją wszelka chęć na spotkanie z nie-
znaną matką, ale jej postać z wolna zaczynała wyłaniać się z mroku. Do celu
jednak wciąż było bardzo daleko.
Rozdział 6
Wreszcie mogli przyjrzeć się zamkowi Akershus od środka, wprawdzie tylko
przejściom, korytarzom i schodom. Tiril nie miała pewności, lecz odniosła wra-
żenie, że przechodzą do innego skrzydła przez piwnicę.
Ciekawe byłoby obejrzeć zamek z góry, z powietrza, pomyślała i sama za-
częła się z siebie śmiać. Człowiek miałby oglądać ziemię z powietrza? Musiałby
siedzieć na chmurze lub na grzbiecie ogromnego orła.
Szalony pomysł! Ale czy któryś z włoskich artystów nie wpadł już na to wcze-
śniej? Narysował nawet projekt machiny potrafiącej wznieść się w powietrze. Jak
on się nazywał? Michał Anioł? Nie, to Leonardo da Vinci, tak, przełom piętnaste-
go i szesnastego wieku.
Słyszała o nim jeszcze w Bergen, podczas jednego z wystawnych wesel ludzi
z wyższych sfer, na które zapraszano konsula wraz z rodziną. Idee Leonarda da
Vinci traktowano jak wymysły szaleńca, ale Tiril się podobały i prawdopodobnie
nie była w tym osamotniona. Czyż nie naszkicował on obiegu krwi w ciele czło-
wieka na długo, zanim zbadali go anatomowie? Tiril dowiedziała się na owym
weselu, że pozostawił także szkice innych niezwykłości, na przykład łodzi pływa-
jących pod wodą! I wozów bojowych, potrafiących przebijać mury. Tiril fascyno-
wała taka wyobraznia.
Nagle serce jej ścisnęło się strachem. Jakże często odrywała się od rzeczywi-
stości, od strasznej rzeczywistości. Zapomniała, że oto zmierza do budzącej grozę
starej damy, która podobno wie wszystko o jej matce!
 Proszę teraz pochylić głowy, panowie  oznajmiła Aurora sapiąc po zda-
jącej się nie mieć końca wędrówce przez zamkowe zakamarki.  Przejdziemy
jeszcze przez ten korytarz i dalej. . . Ojej, jak tu ciemno!
Zatrzymała się, a wraz z nią wszyscy, którzy jej towarzyszyli.
 Nie rozumiem. . .  rzekła niepewnie.  Czyżbyśmy poszli w złą stronę?
Tyle tu zaułków. Ale to powinno być skrzydło dla gości. Co prawda podobno są
dwa. Bardzo mi przykro, że zle was poprowadziłam.
 Idziemy dalej  postanowiła Catherine.  Gdzieś w końcu dojdziemy.
Tiril wyczuła wahanie Móriego.
38
 Co się stało?  spytała.
 Nie wiem. Chyba trzeba zawrócić.
Aurora także nie ruszała się z miejsca.
 Doprawdy, w tych korytarzach powinny być lampy. . . No cóż, pójdziemy
chyba naprzód, bo. . .
Zdążyła zrobić zaledwie dwa kroki pogrążonym w mroku korytarzem i zaraz
uderzyła w krzyk. Ujrzeli, że zatoczyła się pod ciosem zadanym jakimś przedmio-
tem, osunęła się na ziemię, a postać, która wyłoniła się z mroku, rzuciła się w ich
stronę i wyciągnęła rękę w stronę Tiril.
Ale podejrzliwość Móriego sprawiła, że dziewczyna była przygotowana na
najgorsze. Zdążyła się cofnąć, napastnik więc jej nie pochwycił. Jeszcze szybciej
zareagowała Catherine. Podstępne sztuczki nie były jej obce, nie wiele się na-
myślając podstawiła nogę mężczyznie, runął na ziemię jak długi. Erling i Móri,
popchnięci do ściany, zdołali w końcu odzyskać równowagę, złoczyńca jednak
zdążył się już podnieść i biegiem rzucił się do ucieczki krętymi korytarzami. Er-
ling ruszył w pogoń.
Móri przyklęknął przy hrabiance Aurorze i uniósł jej głowę. Jęknęła z bólu,
lecz otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
Uchyliły się jakieś drzwi, na korytarz padło światło.
 Was ist los?  spytała kobieta, po stroju sądząc, pokojówka.  Moja pani
odpoczywa, nie należy jej przeszkadzać.
Wrócił Erling.
 I jak?  zainteresowała się Catherine.
 Nic z tego  odparł.  Musiał skryć się w którejś z komnat. A co się tutaj
dzieje?
Móri pomagał Aurorze stanąć na nogi.
 Tak się mną serdecznie zajęto  rzekła dzielnie pulchna dama.  Ma-
cie doskonałego medyka! Ale czego chciał od nas ten człowiek? Czyżbyśmy go
przyłapali na zdrożności?
Nic więcej nie zdołała powiedzieć, bo znów z ust wyrwał jej się jęk:
 Ach, chyba. . .
W świetle wpadającym zza uchylonych drzwi spostrzegli jak bardzo pobladła.
Móri wyjaśnił pokojówce:
 Hrabianka Aurora została ranna. Czy możemy przejść do światła?
Pokojówka, starsza już kobieta, wyraznie niedowidząca, wahała się między
troską o spokój swej pani a współczuciem dla Aurory.
 Z głębi komnaty rozległy się słowa:
 Aber natrlich! Kommen Sie doch rein!
Po akcencie poznali, że mają do czynienia z Austriaczką.
Pokojówka, przepuszczając ich, odsunęła się na bok.
39
 Pani nie powinna jeszcze chodzić o własnych siłach, hrabianko  rzekł
Móri do Aurory.  Pomożemy pani.
Okrągła hrabianka chętnie pozwoliła się podeprzeć, a raczej prawie nieść
dwóm przystojnym mężczyznom, zachwycona, że poświęcają jej tyle uwagi. Ca-
therine dla pewności szła tuż za nimi na wypadek, gdyby wielmożna panna miała
stracić przytomność.
Znalezli się w niedużym, ślicznie urządzonym saloniku, gdzie młoda dama
w czarnym welonie wskazała im miejsce na kanapie. Ostrożnie ułożyli na niej
pannę Aurorę, Móri zbadał ranną.
 Co się właściwie stało?  spytała Aurora niewyraznie.  Ach, moja gło-
wa!
 Proszę leżeć spokojnie, zaraz się nią zajmę.
 On jest medykiem  wyjaśniła gospodyniom Catherine.  Moim nadwor-
nym medykiem, bardzo zdolnym.
Tiril miała niejasne przypuszczenia, że nadwornych medyków mają tylko kró-
lowie, ale Catherine nigdy nie grzeszyła skromnością. Aurora była ciotką kilkorga
dzieci, które baronówna znała, i ona także żartobliwie nazywała ją ciocią, a ponie-
waż wymawiała imię hrabianki z francuska, zdaniem Tiril brzmiało to komicznie,
kiedy Catherine zwracała się do Aurory  Tantoror .
Szlachetna dama w żałobnym welonie pochyliła się nad Aurorą. Choć nosiła
wspaniałą czarną suknię z długimi rękawami, Tiril dostrzegła ciemniejący z każdą
chwilą siniak wokół nadgarstka.
Móri także to zauważył. Tak jak Tiril zareagował zdumieniem, ale nic nie dał
po sobie znać.
 W korytarzu stał jakiś mężczyzna  mówiła oszołomiona Aurora.  Nie
był to prosty złodziej, nosił bowiem bardzo eleganckie ubranie, jedwabie i aksa-
mity, poczułam to. Ach, doktorze, jakież gorące ma pan ręce!
 Zaradzimy pani słabości  uspokajał ją Móri.  Jest dla mnie wielką
radością mieć do czynienia z tak dzielną, jasno myślącą pacjentką.
 Ach  szepnęła Aurora rozradowana. Było to chyba jej ulubione słowo.
Móri poprosił pokojówkę, by przyniosła mu jakąś szmatkę zamoczoną w zim-
nej wodzie.
Erling zaczął po niemiecku wyjaśniać przebieg zajścia, lecz dama przerwała
mu:
 Dość dobrze rozumiem wasz język  rzekła dziwaczną mieszaniną duń-
skiego i niemieckiego rodem z Austrii.
 Czy udało wam się złapać złoczyńcę?
 Nie, nie widzieliśmy nawet, kto to był. Musiał ukryć się w którejś z komnat
w korytarzu.
Wróciła pokojówka, spełniwszy prośbę Móriego. Islandczyk przyłożył wil-
gotną ściereczkę do głowy Aurory. Hrabianka jęknęła, głównie po to, by pokazać,
40
jak dzielnie się sprawuje pomimo bólu, ale miewała się już dość dobrze. Wciąż
była trochę zamroczona, co nie wróżyło najlepiej, ale z pewnością ból już jej nie
dokuczał. Móri znał przecież sztukę jego uśmierzania.
Szlachetnie urodzona gospodyni z troską pochylała się nad Aurorą Tiril stała
przy niej tak blisko, że mogła zobaczyć jej twarz przez welon. Móri podniósł
wzrok i ujrzał to samo:
Ta kobieta nie nosiła żałoby. Czarny welon zasłaniał solidnie podbite oko,
a także krwawe wybroczyny wokół nosa i ust.
Biedna kobieta, jakiż to los ją spotkał?
Móri spytał spokojnie:
 Czy hrabianka Aurora może tu zostać, dopóki nie dojdzie do siebie? Sądzę,
że niewłaściwe byłoby ją teraz przenosić.
 Rozumiem  odparła dama, z lękiem zerkając na drzwi.  Oczywiście,
niech zostanie, tylko. . .
 Tylko mąż pani może przyjść?  dokończył Móri.
 Tak  odparła po chwili wahania.  On. . . jest chory i potrzebuje spokoju.
A więc. . .
 Ależ, moi drodzy, ja się już dobrze czuję  przesadnie szybko oświadczyła
Aurora, próbując się podnieść. Móri jej na to nie pozwolił.
Zamyślony przez długą chwilę obserwował zawoalowaną damę.
 Sądzę, że małżonek pani teraz się nie pojawi  rzekł powoli.
Zapanowała pełna napięcia cisza.
 Panno Auroro. . .  podjął Móri.  Być może nie będziemy musieli faty-
gować pani matki? Może mimo wszystko trafiliśmy właściwie?
Aurora, dotychczas przejęta swymi niezwykłymi dolegliwościami i nagłym
zainteresowaniem jej osobą, zdumiona popatrzyła na kobietę w żałobnej sukni.
 Księżna Theresa? Czy to naprawdę pani?
 Za młoda!  wyrwało się przerażonej Tiril
 Owszem, jestem Theresa  odparła z rezerwą zdziwiona dama.
 Och, to znaczy, że przypadkiem nam się udało  uradowała się Aurora. 
Dzięki Bogu, bo moja droga matka bywa czasami niezno. . . nie czuje się najlepiej.
 Co to ma wszystko znaczyć?  dopytywała się księżna.  Czy wy mnie
znacie?
Aurora tłumaczyła z zapałem:
 Oni mają do ciebie jakąś sprawę, droga Thereso, zaproponowałam, że za-
prowadzę ich do swojej matki, aby mogli się upewnić, czy to ciebie szukają, ale
zabłądziliśmy na zamku, a potem ten straszny człowiek uderzył mnie w głowę
i. . .
Wtrącił się Erling, chcąc zaprowadzić jakiś porządek:
 Jaśnie pani, temat, jaki chcemy z panią poruszyć, wymaga zachowania ab-
solutnej dyskrecji. Proponuję, aby wyznaczyła nam pani czas i miejsce rozmowy.
41
Księżna nie odpowiedziała. Wyrazu jej twarzy przysłoniętej welonem nie dało
się odczytać.
Teraz włączyła się Catherine:
 Ze względu na okoliczności niestety nie zdążyliśmy się przedstawić. Je-
stem baronówna Catherine van Zuiden, a to mój narzeczony Erling von Mller,
moja przyjaciółka i mój medyk. Przyjechaliśmy z daleka, aby się z panią spotkać.
 Możemy porozmawiać od razu  odparła księżna.  Pokój naprzeciwko
jest pusty, ci, którzy mieli go zająć, nie przybyli.
Móri poprosił pokojówkę o zajęcie się hrabianką Aurorą, której przez jakiś
czas jeszcze nie wolno wstawać. Oburzona Aurora koniecznie chciała im towa-
rzyszyć, a sądząc po ciekawości bijącej z oczu pokojówki, ona także miała na to
ochotę. Erling jednak okazał upór. Sprawa, z którą przybywali, była nadzwyczaj
konfidencjonalna.
 Ale was jest przecież tak wiele!  protestowała Aurora.  Potrafię do-
chować tajemnicy!
 Wiemy o tym  powiedział Móri.  Wiemy, że jest pani dobrym człowie-
kiem, panno hrabianko. Ale nasz zleceniodawca zabronił nam rozmowy z kimkol-
wiek innym poza księżną.
 Jaki zleceniodawca?  gniewnie spytała w duchu Tiril.
 Powinniśmy uszanować jego życzenie  stwierdziła księżna Theresa. 
Niedługo wrócimy.
Tiril, spięta, nie mogła jasno myśleć. Serce waliło jej w piersi, dłonie bezu-
stannie zaciskały się i otwierały na przemian. Miała wrażenie, że nie może za-
czerpnąć oddechu, czuła, że jej twarz jest jak maska. Z niejasnego powodu starała
się przez cały czas trzymać z tyłu, stać za kobietą, która miała być jej matką. Na
samą myśl o czekającej ją konfrontacji Tiril ogarniał paniczny lęk. Przestała już
ufać własnym emocjom i swej zdolności panowania nad sobą, pewnie dlatego nie
ważyła się na żadne odczucia. Boże, niechże ten koszmar już się skończy, błagała.
Koszmar płynący ze strachu przed reakcjami, które musiały nastąpić.
Rozdział 7
Czego ci obcy ludzie ode mnie chcą? Nie mogę teraz z nikim mówić. Przera-
żają mnie, chociaż patrzą życzliwie. Ze współczuciem. Jak gdyby rozumieli?
Nie mam już więcej sił. Chcą ze mną poważnie rozmawiać. Cóż oni wiedzą
o powadze?
Tęsknota. Gdyby znali to uczucie, nie dręczyliby mnie.
Uderzenia w twarz to nic w porównaniu z pełną goryczy tęsknotą.
Nie stać mnie już na nic, akurat teraz nie stać mnie zupełnie. Czuję się upoko-
rzona. Nie mam skąd czerpać sił.
Jak mógł pobić mnie właśnie tutaj, na Akershus? Oczywiście nie wiedział, że
z tym miejscem łączą się najtragiczniejsze wspomnienia mego życia, lecz i tak nie
powinien był tego robić.
Zbił mnie, uderzył prosto w twarz, tylko dlatego, że miałam jedną jedyną proś-
bę. Bałam się wypowiedzieć ją na głos, lecz musiałam. Jak najostrożniej błagałam,
by nie pił za dużo przy Jego Królewskiej Mości.
Wiedziałam, że nie powinnam tego mówić, ale tak się bałam, że znów dopro-
wadzi do skandalu.
Gdzie są drzwi do pokoju, do którego idziemy? Tak ciemno w tych koryta-
rzach. Pamiętam tę ciemność jeszcze z mojej poprzedniej bytności. Wszak mrok
był mi pomocą, chronił. Teraz jest kolejną przeszkodą.  Niczego mi nie darujesz!
 wołał.  Jesteś zazdrosna, tak, po prostu zazdrosna!
Uderzył. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
Nie, nie jestem zazdrosna. Ale przykro jest siedzieć, wystawiając się na po-
śmiewisko, podczas gdy on umizguje się do młodych dziewcząt i coraz bardziej
upija.
Są drzwi, nareszcie. Ręce mi drżą, jestem zbyt zdenerwowana, muszę się
uspokoić. . .
A potem to, co zawsze:  Chcesz mi zabronić spotykać się z innymi? Ty nie
potrafiłaś dać mi dziecka. Do niczego się nie nadajesz, Thereso, słyszysz? Jesteś
do niczego, do niczego!
Ostatnie słowo podkreślił uderzeniem w nos. Oboje zdawali sobie sprawę,
43
a zresztą było powszechnie wiadomo, że to on nie może mieć dzieci. Nie mógł
się jednak pogodzić z prawdą, tak wiele mówił o jej niepłodności, że w końcu
sam w nią uwierzył, prawdopodobnie by zachować szacunek dla samego siebie.
Drzwi. . . Pokój. . . Tak, tu będzie dobrze. Wszystkie meble przykryte prze-
ścieradłami. Bezosobowo.
Nie poszłam na bal. Moja piękna suknia wisi nietknięta. Ale to nie ma wiel-
kiego znaczenia.
Ten zamek jest dla mnie niczym otwarta rana, chociaż to działo się w innym
skrzydle. . .
Chcę stąd odejść, oderwać się od dręczących wspomnień, chcę wrócić do do-
mu.
Do domu? Do czego? Co pocznę w Holsteinie-Gottorpie? Każdego dnia czuję
się tam obco. Teściowa, szwagierki stale mnie upominają.  Nie wyobrażaj sobie
za wiele tylko dlatego, że jesteś Habsburżanką! My mamy zacniejszych przod-
ków!
Księżna Theresa odwróciła się ku swym nieproszonym gościom.
 Siadajcie. O czym chcecie ze mną porozmawiać?
Usłyszała zmęczenie w swym własnym głosie. Dopiero gdy usiadła, oni także
zajęli miejsca wokół niedużego stolika przy kanapie. Młodziutka dziewczyna nie
zmieściła się przy stole i przycupnęła na krześle pod ścianą, nieco za plecami
Theresy.
Nie zdążyłam przyjrzeć się tej pannie, pomyślała księżna. Przez cały czas trzy-
ma się z tyłu. Z pewnością wywodzi się z niższego rodu i zna swoje miejsce w sze-
regu. Zresztą wszystko jedno. Im mniej będę miała do czynienia z tymi ludzmi,
tym lepiej.
Najwyrazniej czekali, by to ona zaczęła mówić. Jakież to trudne!
 Czy chodzi o mego męża?  niechętnie spytała Theresa.  Jestem w wy-
starczającym stopniu poinformowana o jego eskapadach.
Po chwili milczenia, widać zgodnie z umową, jaką między sobą zawarli, głos
zabrał ów młody przystojny szlachcic, Erling von Mller, chyba tak się nazywał.
Podjęli słuszną decyzję, pozwalając mu mówić, wydawał się niezwykle dobrze
wychowany, nie miał w sobie niebezpiecznej spontaniczności Catherine van Zu-
iden, o której plotki dotarły nawet do księżnej, ani też nie budził takiego przera-
żenia jak ów drugi mężczyzna, podobno medyk z Islandii, przywodzący na myśl
szarlatanów, twierdzących, że znają się na czarach.
A dziewczyna siedząca za Theresą nie mogła ani też nie powinna zabierać
głosu. Drżała na całym ciele, aż szeleścił materiał jej sukni.
 Nie, wasza wysokość  odparł Erling.  Nie chodzi nam o pani męża. To
dotyczy pani osobiście.
Theresa siedziała wyczekująco. Ten von Mller ma piękne, życzliwie patrzące
oczy.
44
 Proszę mi wybaczyć niedelikatność  rzekł.  Ale niezwykle trudno jest
rozmawiać z waszą wysokością przez ten welon. I tak nie da się ukryć, że jest pani
ciężko poturbowana. Czy to był upadek?
 Tak, upadek  powtórzyła obojętnie i skinęła głową. Po chwili wahania
zdjęła welon i przewiesiła go przez krawędz kanapy. Nie miało żadnego znacze-
nia, że obcy ją zobaczą. Dla księżnej Theresy Holstein-Gottorp nic właściwie nie
miało już znaczenia.
Goście nie zdołali powstrzymać okrzyku przerażenia, lecz tego przecież się
spodziewała. Wiedziała, jak dotkliwie pokiereszowaną ma twarz.
 Nic dziwnego, że nie pokazała się pani na balu, księżno  szepnęła zdu-
miona baronówna.
Usta Theresy na moment wykrzywiły się z goryczą. O, tak, świetnie to wie-
działa! Ślady na twarzy wciąż były świeże, krew koło nosa i przy kąciku ust pozo-
stawała nadal bardziej czerwona niż zbrązowiała. Cios w oko zadany został jakimś
przedmiotem, nie zdążyła zobaczyć jakim. Jedna strona twarzy mocno napuchła
wokół oka wykwitły wszystkie kolory tęczy. Doprawdy, niecodzienny widok!
 Proszę mi pozwolić, bym pózniej zajął się tymi zranieniami, księżno 
powiedział tajemniczy medyk, Móri.  Z pewnością uda mi się choć trochę im
zaradzić.
 Dziękuję  skinęła głową. Pomimo że sprawiał wrażenie istoty nie z tego
świata, jego ciemne oczy budziły zaufanie.
Dopiero teraz się zorientowała, że von Mller i baronówna van Zuiden szep-
tem prowadzą ze sobą rozmowę, wcale przy tym na siebie nie patrząc. Co oni
mówili?
Dotarły do niej zaledwie strzępki zdań, bo tak zafascynowały ją niezwykłe
oczy Islandczyka.  Tak strasznie okaleczona, a jednak widać podobieństwo .
 Zdumiewająco młoda, nie może mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. . .   Smutek
wyryty na twarzy. . . Ciemne włosy. . . już naznaczone siwizną .  Twarz węższa,
drobniejsza, oczy nie tak niebieskie .  Widać wyrazne podobieństwo w ruchach,
w ściągnięciu ust .  A przede wszystkim czoło. Takie samo jasne, szerokie czoło,
brwi jak skrzydła .  Tak, i włosy, schodzą niżej na skronie niż zazwyczaj. Niesa-
mowite!
Przestali już szeptać. Być może nie zdawali sobie sprawy, ile księżna rozumie
z ich języka. A ona wprawdzie mówiła nim nie najlepiej, ale rozumiała wszystko.
Podobieństwo? Niesamowite podobieństwo? O czym oni szepczą, o co im
chodzi?
Do kogo jestem podobna? Przecież nie do Habsburgów, wdałam się w ród mo-
jej matki. Może znają kogoś z nich? Czyżbym miała usłyszeć o kolejnym skandalu
wśród arystokracji? Wszak skandale to ulubiony temat dworskich rozmów.
Co mnie to wszystko obchodzi?
Ci dwoje znów wymieniają jakieś uwagi. Nie będę się im przysłuchiwać, tylko
45
udawać, że rozmawiam z tym tajemniczym Mórim. Ale postaram się równocze-
śnie uważać na nich.
 I najważniejsze, ona wydaje się sympatyczna. Musimy zrozumieć jej rezer-
wę. Jesteśmy dla niej obcy, nie wie, czego chcemy .
Młody Mller zwraca się wprost do mnie:
 Wasza wysokość. . . Sprawa, z jaką przybywamy, jest nadzwyczaj delikat-
nej materii. Mam nadzieję, że uwierzy pani nam na słowo: pragniemy wyłącznie
pani dobra. Nie chcielibyśmy pani zranić, ale tak wielu rzeczy nie rozumiemy,
a nasza sytuacja, szczególnie jednej osoby spośród nas, stała się niezwykle trud-
na. Okoliczności nas zmusiły, by panią odszukać.
Theresa odrobinę, nieznacznie, jakby się cofnęła.
 Jak mogę wam pomóc? Chcecie pieniędzy?
 Och, nie, nie o to chodzi  pospiesznie zaprzeczył Erling.  To. . . nie,
nie jestem chyba właściwą osobą, by wyłuszczyć nasz problem. Spróbuj ty, Móri.
Znów zapadła chwila kłopotliwego milczenia. Poturbowana księżna przenio-
sła wzrok na Islandczyka. Boję się, czego oni ode mnie chcą? To wszystko zaczy-
na mnie przerażać.
Móri, człowiek, którego nazwałaby czarnoksiężnikiem, tak, to właściwe okre-
ślenie, nabrał powietrza w płuca.
 Wasza wysokość, wiele pani wycierpiała, czytam to w pani twarzy, i nie
chodzi mi wcale o zranienie podczas dzisiejszego upadku. Dla nikogo z nas nie
jest przyjemnością niepokojenie pani, lecz zostaliśmy do tego zmuszeni. Aby pa-
nią przygotować, coś pani pokażę.
Tiril, która do tej pory tylko się przysłuchiwała, otrząsnęła się z szoku. O, nie,
nie rób tego, Móri, poprosiła w duchu. Odłóżmy to jeszcze na jakiś czas, nie doj-
rzałam do tej chwili, ona wygląda na miłą, ale co będzie, jak się na mnie rozgnie-
wa? Jeśli nie będzie chciała się do mnie przyznać? Wstrzymajmy się, chodzmy
stąd!
Móri jednak nie wysłuchał jej błagalnych myśli.
Księżna Theresa wyczuła niepokój, jaki ogarnął jej rozmówców. Czego oni
chcą, co robi ten człowiek?
Móri wyjął kawałek złożonego czarnego aksamitu i rozwinął go. Zalśniły
szafiry.
Umysł księżnej nie był w stanie przyjąć informacji, odmówił pracy.
Nie mogła zebrać myśli.
Co tam leży, dlaczego on mi to pokazuje? Coś błyszczy, migoce, nie potrafię
zrozumieć, co to jest, wiem, jak to się nazywa, ale nie mogę sobie przypomnieć. . .
Powoli jednak zaczęło do niej docierać, co widzi.
Miała wrażenie, że wokół serca zaciska jej się żelazna obręcz. Czuła, że na
twarz występują jej rumieńce, wciąż jednak nie mogła sformułować żadnej myśli,
tym bardziej czegokolwiek powiedzieć.
46
Tamci czekali.
Nagle pokój wokół niej się zakołysał, zakręciło jej się w głowie. Tajemniczy
obcy prędko odłożył zawiniątko na stół i mocno pochylił jej głowę.
Zaczęła myśleć jaśniej. Wyprostowała się i głęboko odetchnęła.
 Czego chcecie?  szepnęła ledwie słyszalnie.
 Dowiedzieć się, dlaczego jedno z nas jest prześladowane, dlaczego wciąż
musi walczyć w obronie życia  wtrącił się Erling.
 W obronie życia?  powtórzyła przerażona Theresa.
 Proszę się rozejrzeć, księżno  poprosił Móri.  Przyjrzeć się swoim
gościom.
Zdumiona ledwie zdołała oderwać wzrok od fascynujących oczu Móriego.
Czego oni ode mnie chcą? Przyjrzeć się gościom? Po co? Widzę, że ten czło-
wiek jest niesamowity, prawdopodobnie drugiego takiego nie ma na świecie, ale
co to ma znaczyć? Jaki on ma związek ze mną?
Przeniosła wzrok na Erlinga.
Młody szlachcic, Erling von Mller. Nie słyszałam o rodzie o takim nazwisku.
Najpewniej niemiecki, nie znam zbyt dobrze niemieckiego almanachu szlachec-
kiego, tylko austriacki, no i innych, powiązanych z moją rodziną.
Taki przystojny i elegancki, nic nie mówi. Budzi sympatię. Ale nie wiem, do
czego zmierza.
Oni mają szafiry. Jak je zdobyli? I co ważniejsze: w jaki sposób dotarli do
mnie? Moja tajemnica była pilnie strzeżona. Teraz znalazłam się w ich władzy.
Jeśli wiedzą. . .
Wcale jednak nie musi tak być. Mogli zdobyć naszyjnik i rozpoznać go, do-
wiedzieć się, że przez pewien czas był w moim posiadaniu.
Nie muszą znać prawdy.
Skierowała wzrok na Catherine.
Baronówna Catherine van Zuiden. Słynna w całej północnej Europie. Wydzie-
dziczona, odrzucona przez rodzinę.
Theresa długo, badawczo spoglądała jej w oczy, aż wreszcie baronówna lekko
pokręciła głową.
Księżna nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Była z nimi jeszcze jedna osoba. . . Dziewczyna, której nie miała okazji dobrze
się przyjrzeć, dostrzegała ją zaledwie kątem oka. Ostatnia z czworga.
Musiała się odwrócić, by móc ją zobaczyć.
Poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Podobieństwo, niesamowite podobieństwo.
Znam tę twarz, pomyślała. Jakbym patrzyła na własne odbicie w lustrze.. Tyl-
ko ona jest młodsza, bardziej zaokrąglona.
W twarzy dziewczyny dostrzegała rysy swej matki i jedynego mężczyzny,
którego kochała. Nic z Habsburgów i, rzecz jasna, ani krztyny podobieństwa do
Holsteinów- Gottorpów.
47
Krew wolno odpływała z twarzy kobiety. Poczuła, jak opuszczają ją siły, przed
oczami pociemniało. Wciąż jednak widziała dziewczynę, której z oczu spływały
łzy, broda się trzęsła.
Ta panna się boi! Czyżby bała się jej, Theresy? Widać było, że stara się nad
sobą zapanować, ale nie zdołała powstrzymać łez.
Może myśli, że zostanie odepchnięta? Odepchnięta? Ona?
 Tiril Dahl  spokojnie oznajmił Erling Mller.
Nigdy jeszcze nie doświadczyli takiej ciszy, jaka teraz zapadła. Przez długą
chwilę nikt nawet okiem nie mrugnął.
I nagle księżna wybuchnęła głośnym, rozpaczliwym płaczem. Wstała, spróbo-
wała wyciągnąć ręce do Tiril, ale nie miała sił by je unieść.
Tiril odważyła się nieco przysunąć.
 Podejdz! Podejdz bliżej  wydusiła księżna.
Tiril postąpiła kilka kroków naprzód, Theresa przyciągnęła ją do siebie i za-
mknęła w rozpaczliwym uścisku.
 Wybacz mi, wybacz  szeptała raz po raz.
 Wiemy wszystko  łagodnie rzekł Móri.  Tiril także zdaje sobie sprawę,
że okoliczności zmusiły panią, by ją oddać.
 Nie powinnam była tego robić. Powinnam była pogodzić się z odrzuce-
niem, samotnością i ubóstwem. To łatwiejsze od żalu. Moje życie stało się jednym
pasmem, tęsknoty.
 Była pani młoda i zagubiona  powiedział Móri ze, zrozumieniem.
 To prawda, zbyt młoda. Ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Konwenanse
tkwiły we mnie zbyt głęboko, ulegałam woli innych.
Ujęła twarz Tiril w dłonie i przyglądała się jej, choć niewiele mogła zobaczyć
przez zasłonę płynących nieprzerwanym strumieniem łez. Serce jej wypełniły no-
we, cudowne uczucia. Towarzyszyła im rozpacz nad zmarnowanymi latami.
 O dziecko, dziecko  szepnęła.  Ukochane, wytęsknione dziecko. 
Nagle zdrętwiała.  Mój mąż! W każdej chwili może przyjść, pytać o mnie. . .
 On raczej się nie pokaże  z chłodnym spokojem oświadczyła Catherine.
 Kiedy go widzieliśmy, był bardzo. . . zajęty.
Theresa popatrzyła na nią zgasłymi oczyma.
 Ach, tak, rozumiem. W takim razie dziś wieczorem go nie zobaczymy.
Poprosiła, by usiedli. Tiril musiała zająć miejsce tuż obok, na kanapie.
 Taka jesteś śliczna  uśmiechnęła się Theresa, otarłszy oczy koronkową
chusteczką.  Ale mało w tobie podobieństwa do Habsburgów.
 Moim zdaniem jesteście bardzo do siebie podobne  stwierdziła Catheri-
ne.
Księżna popatrzyła na nią.
 Owszem, ale ja nie jestem typową Habsburżanką, wdałam się w matkę.
Tiril także. W dodatku odziedziczyła pewne rysy po. . .
48
Urwała i zaczęła mówić o czym innym.
 Wspomnieliście, że grozi wam niebezpieczeństwo. Chyba nie Tiril?
 Właśnie o mnie chodzi  wyjaśniła dziewczyna.  I niczego nie możemy
pojąć.
 Tobie coś grozi? Nie można do tego dopuścić! Jak wam pomóc?
 Potrzebujemy wyjaśnień  odparł Erling.
 Oczywiście, powiem wszystko, co wiem.
Wszyscy jednak myśleli o tym, co księżna już przemilczała. Nie chciała zdra-
dzić, do kogo jeszcze podobna jest Tiril.
Odgadli, że chodziło jej o ojca dziewczyny. Kim on mógł być?
Rozdział 8
Theresa nie mogła się napatrzeć na swą cudownie odnalezioną córkę. Tiril
natomiast czuła się oszołomiona, nie potrafiła nazwać swych uczuć, wszystko
było takie nowe.
 Jak ci się powodziło, Tiril?  pytała księżna.  Regularnie wysyłałam ci
pieniądze, dostawałaś je?
 Sądzę, że moi rodzice. . . przybrani rodzice je otrzymywali.
 A nie ty? Miałaś dostawać połowę, za każdym razem.
Tiril pokręciła głową.
Wmieszał się Erling:
 Przez kogo wasza wysokość przesyłała pieniądze? Kto przekazywał je
Dahlom?
Popatrzyła na niego zdziwiona.
 Sprawą zajął się pewien bankier w Christianii, wykształcony w Niemczech,
w Norwegii wszak trudno mówić o bankowości. Zostawiłam mu znaczną sumę,
od której narastały procenty. Nie mogłam przecież wysyłać wciąż drobnych kwot
z Gottorpu, prędzej czy pózniej by mnie odkryto. Od czasu do czasu kontaktowa-
łam się z zaufanym człowiekiem tutaj, a on wtedy przesyłał mi kwity, potwier-
dzenia odbioru pieniędzy przez Dahla. Porozumiewaliśmy się umówionym sys-
temem. To bardzo uczci wy, porządny człowiek, nienagannie zawiadywał mająt-
kiem Tiril.
Móri spytał cicho:
 Czy nigdy nie myślała pani o tym, by odwiedzić córkę?
Twarz księżnej ściągnął ból.
 Tysiąckrotnie, każdego dnia! Ale proszę mnie zrozumieć, doktorze Móri,
jestem zniewoloną kobietą. Mąż pilnuje każdego mojego kroku. Tak bardzo się
cieszę, że mnie odnalezliście, nie umiem wyrazić swego szczęścia!
Znów wybuchnęła płaczem, ukryła twarz w dłoniach. Tiril pytająco spojrzała
na Móriego, skinął głową, więc ostrożnie wyciągnęła rękę i pogładziła matkę po
włosach.
Był to dla Tiril ogromnie trudny gest. Wrodzona spontaniczność nakazywała
50
jej pochwycić nieszczęśliwą kobietę w objęcia, ale matka nosiła tytuł książęcy,
a ją nauczono okazywać szacunek i skromność wobec ludzi z wyższych sfer.
Theresa jednak, spragniona ludzkiej życzliwości i ciepła, przyjęła pieszczotę
z wdzięcznością, mocząc piękną suknię Tiril łzami.
Wreszcie zapanowała nad wzruszeniem, zakłopotana otarła oczy.
 Mam wielką prośbę do was wszystkich.
 Słuchamy  z uśmiechem rzekł Erling.
 Czy mogę opowiedzieć o wszystkim Aurorze? Chciałabym na cały świat
wykrzyczeć, że oto odnalazłam wytęsknioną córkę, ale tego zrobić mi nie wolno.
Wiem natomiast, że Aurora jest godna zaufania, to dobry człowiek, nie zdradzi
tajemnicy. Moja pokojówka także powinna się o wszystkim dowiedzieć, towarzy-
szyła mi wszak wtedy! Tylko im dwóm. . .
Popatrzyli po sobie z wahaniem.
Theresa ciągnęła z zapałem:
 A potem porozmawiamy o wszystkim, co przydarzyło się mojej kochanej
Tiril. Jak rozumiem, wciąż zresztą coś się dzieje.
 Wasza wysokość sama najlepiej wie, komu może zaufać  odrzekł Móri.
 Ale wobec tego powinniśmy znalezć jakieś bezpieczniejsze miejsce. . .
 Zaraz wracam  poderwała się uradowana księżna.
Czekali z niepokojem. Kiedy jednak po chwili trzy kobiety weszły, zrozu-
mieli, że Theresa wiedziała, co robi. Pokojówka głęboko skłoniła się przed Tiril,
a Aurora pochwyciła córkę Theresy w swe rozłożyste, miękkie objęcia.
 Cóż za wzruszająca historia  łkała Aurora, najwidoczniej całkiem zapo-
mniawszy o swych dolegliwościach. Móri poprosił, by zachowała spokój; usłu-
chała go z pełnym zaufaniem i podziwem.
Żartobliwie pogroziła księżnej palcem:
 No, no, Thereso, w co za romanse tyś się wdała! Nikt by się tego po tobie
nie spodziewał!
Theresa uśmiechnęła się zawstydzona.
 A zresztą  zamyśliła się Aurora.  W twoim przypadku to właściwie
zrozumiałe. Na twoim miejscu i ja także próbowałabym się wyrwać.
Twarz księżnej się ściągnęła.
 To było znacznie bardziej poważne niż tylko  wyrwanie się , Auroro. Mło-
dzieńcza miłość, wiedziałam, że nigdy nie dostanę tego człowieka, choć kochali-
śmy się gorąco. Ale zmuszono mnie do poślubienia księcia Holstein-Gottorp.
Nic więcej nie chciała powiedzieć. Prędko zmieniła temat rozmowy i odwró-
ciła się do pozostałych.
 Jak mnie odnalezliście? Jak tu trafiliście? Sądziłam, że zatarłam za sobą
wszelkie ślady.
 Rzeczywiście sporo wysiłku nas to kosztowało, wasza wysokość  odparł
Erling.  Uważaliśmy jednak, że to konieczne. Tylko pani może nam wyjaśnić,
51
dlaczego ktoś od wielu lat nastaje na życie Tiril.
 Ja tego nie rozumiem  Theresa zmarszczyła brwi.  Chyba sporo musi-
my sobie wzajemnie wyjaśnić.
 To prawda  zgodził się Móri.  A czasu mamy mało.
Zatroskani pokiwali głowami.
Książę Adolf Holstein-Gottorp musiał na chwilę przeprosić pannę Ugglę, tę
w żółtej sukni. Widocznie ze zbyt dużym zapałem udzielał się w tańcach, bo żo-
łądek znów zaczął dawać mu się we znaki. Ból umiejscowił się po prawej stronie,
pod żebrami. Książę odczuwał nieprzemożoną ochotę, by zgiąć się wpół, doku-
czały mu mdłości, a brzuch miał napięty jak bęben.
Muszę iść do moich komnat, zażyć krople, które ze sobą przywiozłem, lekar-
stwo, myślał. Bardzo nie w porę, akurat złapałem pannę Ugglę na haczyk. Prawie
już dojrzała do tego, by zaprosić mnie do swego buduaru.
Przekleństwo! Dlaczego Pan zesłał na mnie tę chorobę? Naprawdę na nią nie
zasłużyłem. . .
Choroby księcia nie spowodowała jednak wola Pana, lecz nieumiarkowanie
w jedzeniu i piciu oraz rozpustny tryb życia. Słone, tłuste mięso popijał dużą
ilością wina, lecz czyż nie miał do tego prawa? Musiał wszak żyć!
Książę Adolf wędrował korytarzami, przyciskając rękę do nieszczęsnej wątro-
by. Czy ci przeklęci, prymitywni Norwegowie nie słyszeli nigdy o czymś takim,
jak oświetlenie mrocznych przejść? Czuł, że goni go za potrzebą, nie miał czasu,
by opuścić wcześniej salę balową, musiał wszak nadskakiwać pannie Uggli, kuć
żelazo póki gorące. . .
Książę nie chciał sam przed sobą przyznać, że tego wieczora pochłonął całe
morze wina. Wściekły mamrotał tylko pod nosem, przeklinając nierówności w po-
sadzce i mury, które na niego wpadały. Potykał się, przewracał i znów wstawał,
użalając się nad swym marnym losem.
 Znów będę musiał oglądać tę moją okropną żonę mamrotał.  Patrzy na
mnie z wyrzutem, ale czego innego się spodziewała? Miałem oczywiste prawo
przywołać ją do porządku, kiedy bezwstydnie ośmieliła się twierdzić, że będę za
dużo pił. Do czorta, ale mi niedobrze, czy w tym prehistorycznym zamczysku nie
ma choć krztyny świeżego powietrza?
Cóż za straszni ludzie muszą mieszkać w takiej puszczy? Zacofani barbarzyń-
cy, którzy nawet nie znają słowa kultura. Tacy jak ten. . . ten. . . O czym to ja
myślałem? Ten prymityw dookoła nie pozwala się nawet skupić. O, już wiem, ta
tabakiera, którą wyciągnął któryś z norweskich oficjeli. Owszem, srebrna, ale taki
chłopski wzór! Śmieszne! Do diabła, jakże trudno utrzymać równowagę w tych
wieśniaczych korytarzach! A żona drugiego, także Norweżka, zaczęła rozmawiać
z sąsiadem, zanim Jego Królewska Mość dał znak!
52
Cóż za nieprawdopodobny brak kultury!
Nie wspominając już o strojach! Takie staromodne, że. . .
Ojej, znowu upadłem! Uderzyłem się w moje biedne kolano! Gdzie ja jestem,
dokąd idę, to przecież nie Gottorp, do stu piorunów.
Aha, Norwegia! Kraina wieśniaków na północy. Panna Uggla, tak, to sym-
patyczna dama! Okrągłe biodra. . . Cóż za nierówne podłogi, nie potrafią nawet
zbudować zamku!
Okropnie się czuję, na pewno jedzenie było nieświeże, ale czegóż innego się
spodziewać? Pęcherz o mało mi nie pęknie, może szedłem do ustępu? O, tak, to
chyba tu. Wspaniale, nareszcie, tylko te spodnie, nienawidzę tego stroju. Przez to
czasami zdarza mi się nie zdążyć. Okropne!
Kłopot ze znalezieniem odpowiedniego miejsca do dalszej rozmowy rozwią-
zała Aurora.
 Musimy wracać na salę balowa, zanim podadzą wieczerzę, inaczej wszyscy
zostaniemy oskarżeni o obrazę majestatu. Ale do mojej rodziny należy maleńki
zaniedbany dworek w pobliżu Christianii, spadek po kimś, kto się wżenił w ród.
Czy nie możemy się tam spotkać. . . no tak, najlepiej jeszcze dzisiejszej nocy?
 Doskonale  ucieszył się Erling.  Opuścimy Akershus, gdy tylko to
będzie możliwe. Hrabianka Aurora, wskaże nam drogę.
Pokojówka ostrzegawczym gestem położyła nagle palec na ustach. Zdrętwieli.
Z korytarza dobiegło ich czyjeś mamrotanie, raz ciche, to znów głośne, pełne
złości. A potem plusk, jakby wylewano coś na mur.
 Mein Gott, jego wysokość znów nie trafił do ustępu  szepnęła wzburzona
pokojówka.
Theresa na moment przymknęła oczy, ale zaraz otworzyła je przerażona.
 Mój mąż! A mnie nie ma w pokoju! Co robić?
Natychmiast poderwała się Catherine.
 Proszę pozwolić mi się nim zająć. Nie wejdzie do pani komnat, księżno.
Zaprowadzę go z powrotem na salę balową. Mogę udawać, że mieszkam w tym
pokoju, prawda?
Theresa zatrzymała baronównę.
 Prawdopodobnie przyszedł po swoją miksturę. Jest w szyfonierze, w malej
szufladzie z lewej strony.
Załatwię to, proszę mi zaufać!
Nikt nie wątpił w umiejętności Catherine.
Gdy tylko odgłosy z korytarza umilkły, baronówna opuściła pokój. Ujrzała
księcia mocującego się ze spodniami. Z wielkim trudem starał się utrzymać na
nogach.
53
 Ach, oto i nasz czarujący książę!  zaszczebiotała Catherine uwodziciel-
skim głosem.  Jak miło tu pana spotkać!
 Hmm  mruknął książę Adolf. Pomimo ciemności zorientował się, że ma
do czynienia z młodą, interesującą damą i starał się jak najprędzej doprowadzić
do ładu ubranie.
 Czy wasza wysokość zmierza do księżnej? Właśnie do niej zaglądałam, jej
wysokość zasnęła i może nie należy jej przeszkadzać. . .
 Nie przeszkadzać?  oburzył się.  A co ze mną? Potrzebuję mojej mik-
stury.
 Wiem o tym  ćwierkała Catherine.  Jej wysokość wspominała, na wy-
padek gdyby książę gorzej się poczuł, że krople są w szufladzie z lewej strony.
Czy mam je przynieść?
Książę, który z początku nie mógł pojąć, co ta czarująca dama robi w ustępie,
zdołał wreszcie zebrać przesiąknięte oparami wina myśli.
 O, tak, bardzo dziękuję za uprzejmość, rzeczywiście zle się poczułem, a nie
chciałbym zakłócać spokoju mojej. . . żony. Z pewnością czymś się zatrułem.
Catherine okazała mu pełne zrozumienie i jak strzała pomknęła do komnaty
księżnej. Książę nie zorientował się, że zabawiła tam dość długo, stracił wszelkie
poczucie czasu.
Catherine poufale ujęła pod ramię zataczającego się mężczyznę i poprowadzi-
ła go z powrotem ku sali balowej.
 Strasznie tu czuć uryną  stwierdził książę, który zdążył już zapomnieć
o swym ostatnim wybryku.  I to ma być zamek? A z kim, jeśli wolno zapytać,
mam przyjemność?
Zawsze elegancki wobec pięknych młodych kobiet, zdołał wziąć się nieco
w garść.
 Jestem baronówna Catherine van Zuiden, wasza wysokość.
Przystanął gwałtownie i Catherine w ostatniej chwili podtrzymała go, by nie
zwalił się na ziemię.
 Co takiego? Mała grzesznica we własnej osobie?  zacmokał uradowany,
próbując dłużej zatrzymać na niej wzrok.  Ależ to znaczy, że nie musimy chyba
od razu wracać na bal?
 Wasza mikstura, książę  przypomniała Catherine i pociągnęła go dalej.
 Oto i karafka z wodą, proszę skorzystać z okazji i zażyć kropelki.
Książę usłuchał.
 Często choruję, panno van Zuiden. Medyk zaordynował mi te krople na
wypadek, gdybym poczuł się gorzej.
Skrzywił się, przełykając lekarstwo.
 Fuj! Obrzydliwe, gorsze niż zazwyczaj!
Z wielkim trudem dobrnęli wreszcie do drzwi sali balowej. Tam Catherine
puściła księcia.
54
 Proszę wejść do środka, a ja tymczasem troszkę się przypudruję! Zaraz
przyjdę. W dodatku na księcia czeka chyba panna Uggla?
 Ugla1? Sowa?  sapnął.  Jaka sowa?
 Ta w żółtej sukni  łagodnie przypomniała Catherine. Spojrzenie księcia
stało się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej rozmyte.
 Aaa, panna Uggla! Oczywiście! Phi, a cóż ona nas obchodzi? Nam dwojgu
będzie razem o wiele przyjemniej.
Próbował złapać Catherine za ramię, lecz trafił w próżnię.
 Może i tak  uśmiechnęła się kokieteryjnie.  Teraz jednak muszę wracać
do siebie. Zobaczymy się podczas tańców, książę Adolfie!
Wepchnęła go za drzwi sali balowej i pobiegła z powrotem.
Przyjaciół wraz z Aurorą spotkała w korytarzu. Spieszyli właśnie na pózną
kolację, dołączyła więc do nich. Księżna Theresa wraz z pokojówką zamierzały
wkrótce opuścić zamek. Aurora nakazała służącemu, by towarzyszył paniom do
jej domu za miastem. Pózniej miał wrócić do pozostałych.
 Wspaniale  pochwaliła Catherine.  Prawie sobie radzicie beze mnie!
 Nieprawdopodobne  mruknął Móri.
Dotarli na salę balową w porę, nie wywołując skandalu. Nawet jeśli ktokol-
wiek zwrócił uwagę na ich długą nieobecność, to w każdym razie nikt tego nie
skomentował.
Tiril, wzburzona, zajęła to samo miejsce, co poprzednio w czasie uczty 
między Mórim a Erlingiem. Catherine sprawiała wrażenie ogromnie podnieconej,
szczebiotała, śmiała się i flirtowała z sąsiadem, ale Tiril nie była w stanie prze-
łknąć ani kąska. Rozmyślała o długo wyczekiwanym spotkaniu z matką, o tym, że
jej życie nagle zostało postawione na głowie. Przyszłość pokaże, czy zmieni się
na lepsze, czy na gorsze.
Książę Adolf stanowił oczywiście nie lada kłopot. Matka i córka nie mogły
być razem.
Tiril starała się przekonać samą siebie, że nie wolno jej widzieć wszystkiego
w czarnych barwach, najważniejsze, że już spotkała matkę.
Cieszyła się, lecz jednocześnie i bała. Tak wiele należało wyjaśnić.
Nagle przy drugim z długich stołów, za plecami Tiril, powstało zamieszanie.
Dziewczyna i jej przyjaciele odwrócili się, żeby zobaczyć, co mają znaczyć nagłe
krzyki i gwałtowne odsuwanie krzeseł.
Przy drugim stole jakiś mężczyzna opadł na swój talerz. Ktoś usiłował pod-
nieść jego bezwładną głowę, ale w ręku została mu tylko peruka. Po kolejnej
próbie skonstatowano, że ów człowiek nie żyje.
1
Ugle (norw.) - sowa.
55
 Należało się tego spodziewać  szepnął ktoś cicho, zebrani pokiwali gło-
wami.
Przyjaciele spostrzegli wreszcie, że zmarłym jest małżonek Theresy, książę
Adolf von Holstein-Gottorp.
 Och, nie  szepnęła Tiril.
Co teraz będzie z ich potajemnym spotkaniem? Należy powiadomić Theresę,
obowiązuje ją żałoba. . .
Móri nie patrząc na baronównę van Zuiden szeptał niemal bezgłośnie:
 To było niepotrzebne, Catherine. Za rok i tak by umarł.
 Za rok?  syknęła w odpowiedzi.  Theresa miałaby czekać aż tak długo?
A właściwie o co ci chodzi?  spytała, trochę za pózno.
 To jad lub naparstnica albo mieszanka obu ziół. Rozpoznaję objawy. To
bardzo bolesna śmierć, Catherine.  Tym lepiej.
Rozdział 9
 Maleńki zaniedbany dworek Aurory okazał się dworem o standardzie, który
w pełni dało się zaakceptować. Położony był na wschód od Christianii w pobliżu
przypominającego park lasku. Matka Tiril i jej pokojówka już na nich czekali. Po
drodze w tajemnicy zabrali z pensjonatu także Nera.
Uzgodnili, że muszą powiedzieć Theresie o śmierci księcia Adolfa, innego
wyjścia nie było. Gdyby przemilczeli ten fakt, mogłoby to ich pózniej postawić
w złym świetle.
Weszli do hallu. W środku łatwiej dało się dostrzec, że dom od jakiegoś czasu
stał nie zamieszkany, wyczuwało się to także po zaduchu. Bez wątpienia jednak
urządzono go wytwornie i ładnie.
Theresa na wieści, jakie jej przekazali, pobladła.
 To znaczy, że muszę wracać na Akershus. I to natychmiast!
 Zastanówmy się  przerwała jej Aurora, najwidoczniej mistrzyni porząd-
kowania spraw.  Okazało się, że nikt cię tu w Norwegii nie widział. Powszech-
nie przyjęto, że zostałaś w Gottorpie.
Księżna nieco się odprężyła, ale w jej oczach wciąż tkwił niepokój.
 Mimo wszystko powinnam jechać. Ze względu na szacunek dla niego.
 Twój mąż za życia nigdy nie myślał o szacunku. Nic mu nie jesteś winna!
A teraz z pewnością nie obchodzi go, czy jesteś tam, czy nie. Należy przyjąć, że
o niczym nie wiesz, i nie dowiesz się, dopóki jutro nie wrócisz na zamek. Jeśli
pojedziesz teraz, trudno ci będzie spotkać się z tymi młodymi ludzmi.
Przekonanie Theresy i uciszenie jej wyrzutów sumienia zajęło dobrą chwilę,
księżna bowiem nie potrafiła szczerze rozpaczać nad śmiercią małżonka i z tego
powodu było jej ogromnie przykro.
Po jakimś czasie, kiedy odpoczęła w samotności w ciemnym pokoju, dołączy-
ła wreszcie do pozostałych, zgromadzonych w skromnie umeblowanym, zakurzo-
nym salonie.
 Nie chcę rozmawiać o śmierci mego męża  oświadczyła kategorycznie.
 Zajmę się tym jutro. Teraz najważniejsi jesteśmy my.
 Doskonale, wasza wysokość  rzekł Móri.  W pełni rozumiemy pani
57
trudną sytuację i nie będziemy już więcej o tym wspominać.
 Dziękuję  odparła, dostojnym gestem wskazując, by zajęli miejsca. Ja-
sne dla wszystkich się stało, że całym sercem i duszą jest Habsburżanką, osobą
z cesarskiego rodu.  Najpierw chcę poznać historię mojej córki. Wiedzcie, że
wszelkie informacje, jakie otrzymywałam na jej temat od mego zaufanego czło-
wieka, nie pozostawiały wątpliwości, iż Tiril nie mogła trafić lepiej.
Po długiej, kłopotliwej chwili milczenia, jakie zapadło, zorientowała się, że
tak nie było. Westchnęła z drżeniem, przygotowując się na usłyszenie przykrej
prawdy.
 Chyba niczego mi nie brakowało  zaczęła Tiril w zamyśleniu.  Oprócz
miłości, czułości i zrozumienia. Moimi jedynymi przyjaciółmi byli siostra Carla
i Nero.
Księżna słuchała zdumiona.
 A twoi przybrani rodzice? Dostali jak najlepsze referencje! Twój przybrany
ojciec, któremu nadałam tytuł konsula, poza regularnie przekazywanymi wpłata-
mi za zajęcie się tobą otrzymał pokazną sumę.
Pokręcili głowami. Tak ciężko było rozpocząć opowieść, księżna już tyle wy-
cierpiała. Przez te lata pocieszała ją jedynie pewność, że córka dorasta w bez-
piecznym domu.
 Carla, przybrana siostra Tiril, przed kilku laty popełniła samobójstwo 
rzekł w końcu Erling.  Z powodu ciężkiej sytuacji w domu.
 Co wy mówicie?  jęknęła Theresa.  I przecież psa, Nera, nie możesz
mieć od dawna?
 Od jakiegoś czasu  odparła wymijająco dziewczyna. Nie chciała na razie
wyjawiać, że Nerowi przedłużono życie.
 Jak strasznie musiałaś być samotna!  wykrzyknęła Theresa z rozpaczą.
 A ja nic o tym nie wiedziałam!
 Wasza wysokość  przerwał jej Erling.  Musimy się dowiedzieć, kto
był pani pośrednikiem. Tak wiele pozostaje niejasności.
Theresa podniosła głowę; na twarzy, okaleczonej przez księcia, lata udręki
zostawiły wyrazne ślady. Popatrzyła na Erlinga.
 Dlaczego chcecie to wiedzieć?  spytała ze smutkiem.
 Ponieważ ten człowiek musiał mieć za długi język. Przynajmniej dwie oso-
by wiedzą o wszystkim.
 Trzy  poprawił go Móri.  Na dzisiejszej uczcie był jeszcze jeden, waż-
niejszy.
 Nic z tego nie rozumiem.
 To znaczy, że pani pośrednik, bankier, nie został zaproszony na zamek?
 On jest już za stary na bale. Ledwie się rusza.
Popatrzyli po sobie. Kolejna teoria legła w gruzach.
58
Nocny mrok przyklejał się do szyb, twarze siedmiorga oświetlał blask świec.
Pokojówka także się do nich przyłączyła, uprzednio napaliwszy w kominku. Je-
sienne chłody dawały się już we znaki.
 Opowiedzcie mi o życiu Tiril  zażądała Theresa.  Chcę poznać całą
prawdę.
Niechętnie zaczęli mówić, nawzajem uzupełniali własne słowa. W końcu zary-
sował się obraz młodziutkiej, samotnej dziewczyny, niepodobnej do nikogo z ro-
dziny, miłej, wesołej, życzliwej ludziom, potrafiącej oddać odepchniętym i po-
trzebującym wszystko, co miała, czasami nawet rzeczy będące własnością przy-
branych rodziców. Jedną z jej charakterystycznych cech była miłość do zwierząt,
a szczególnie do Nera. Theresa pochyliła się i pogłaskała psią głowę, ocierając
przy tym oczy przemoczoną łzami chusteczką. Tragedia Carli wstrząsnęła nią do
głębi.
O lichwiarzu jednak księżna nic nie wiedziała.
 No tak  kiwnął głową Erling.  Właściwie już wcześniej byliśmy prze-
konani, że konsul Dahl wygadał się podczas jakiejś libacji, może przy okazji za-
ciągania pożyczki u lichwiarza. Z pewnością pożyczał od niego gotówkę, pro-
wadził wystawne życie, wydawał okazałe uczty, by przypodobać się bergeńskiej
śmietance. Ale lichwiarz nie miał bezpośredniego związku z całą sprawą, nato-
miast jego nieustępliwość zmusiła zapewne konsula do wyłudzenia pieniędzy od
kogoś innego z kręgu znajomych waszej wysokości. A kiedy okazało się, że li-
chwiarz wiedział za dużo o pochodzeniu Tiril, musiał zginąć.
Theresa spoglądała na nich wstrząśnięta. Słyszała o tym wszystkim po raz
pierwszy.
A kiedy doszli do napaści konsula na Tiril, nie mogła już dłużej nad sobą
panować. Przytuliła córkę, błagając ją o wybaczenie.
 Powinnam była przyjąć na siebie wstyd i upokorzenie  powtarzała. 
Dla konwenansów poświęciłam swe jedyne dziecko. Ach, jakże gorzko tego ża-
łowałam!
Słysząc, jak Erling i Móri niemal jednocześnie zaopiekowali się Tiril, starając
się jej pomóc, Theresa, by wyrazić swą wdzięczność, chciała oddać im cały swój
majątek.
Nie potrafiła jednak wyjaśnić, dlaczego dwaj nieznajomi mężczyzni prześla-
dują Tiril i za wszelką cenę chcą ją zabić. Jasne było, że w murze tajemnicy po-
wstała wyrwa, ale gdzie, w jakim miejscu?
Coraz bardziej oczywiste się stawało, że muszą porozumieć się z osobą, za
której pośrednictwem Theresa przekazywała konsulowi środki na utrzymanie cór-
ki. Postanowili zająć się tym nazajutrz.
Theresa, Tiril i Móri siedzieli razem na jednej kanapie, Erling, Catherine i Au-
rora na drugiej, a pokojówka przycupnęła na krześle. Wszyscy słuchali z uwagą.
59
Opowiadali teraz, jak doszło do wmieszania się Catherine w całą historię i jak
dzięki jej pomocy udało im się odnalezć właściwą akuszerkę.
 A więc to od niej dostaliście naszyjnik?  dziwiła się Theresa.  Tiril nie
zabrała go ze sobą do Bergen?
 Akuszerka w wyniku nieporozumienia nie przekazała szafirów  wyjaśnił
Móri i dodał bardziej surowym głosem:  Ale Tiril w spadku po waszej wysoko-
ści otrzymała coś jeszcze.
 Coś jeszcze?  powtórzyła zdziwiona Theresa. Wyglądała jak jeden wielki
znak zapytania.
 Kawałeczek figurki demona.
Księżna nic nie pojmowała. Widać było, że z całych sił usiłuje wydobyć z pa-
mięci obrazy przeszłości.
 Zdaje się, że to pamiątka po rodzie Habsburgów.
 Habsburgów?
W końcu twarz jej rozjaśnił uśmiech.
 Już wiem! Zmyliło mnie określenie  figurka demona . Nie wiedziałam, że
ten kamienny odłamek był częścią czegokolwiek. Dał mi go mój ojciec na łożu
śmierci. Jedyna z jego dzieci byłam wtedy przy nim. Sądziłam, że to zniszczona
zabawka, którą mój ojciec chciał przekazać kolejnym pokoleniom, podarowałam
ją więc mej nowo narodzonej córce.
 To nie zabawka  oświadczył Erling.  Cząstka miała o wiele większe
znaczenie.
 Może i tak. Może w istocie była ważna  rzekła Theresa w zamyśleniu.
 Ojciec podkreślał, że za wszelką cenę nie powinna wpaść w niepowołane ręce.
 To bardzo interesujące! Wymieniła też pani przy akuszerce nazwę Tistel-
gorm.
 Naprawdę?  spłoszyła się.  Nic z tego nie pamiętam, ale. . . Mogłam
to zrobić. Rzeczywiście, ojciec mój wspomniał o Tistelgorm. . . Chociaż nie, to
brzmiało jakoś inaczej!
 Tiersteingram  podpowiedziała Tiril.
 O, tak, właśnie tak. Ojciec opowiadał tyle baśni, głównie one mi się z tą
nazwą kojarzą. A wówczas, leżąc na łożu śmierci, wspomniał o Tiersteingram,
dając mi ten kawałek kamienia. Nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale bardzo
prawdopodobne, że powtórzyłam to słowo przekazując odłamek memu jedynemu
dziecku. Może nawet powiedziałam  Tistelgorm .
Erling pokiwał głową.
 Okazało się, że ten kawałek kamienia w istotny sposób wiązał się z Tier-
steingram.
Theresa popatrzyła nań pytająco, ale wtrąciła się Catherine.
 Powiedziała pani także: Andenken ihres Vaters.
 Chodziło o szafiry  pospiesznie wyjaśniła Theresa.
60
 Nie ma to nic wspólnego z odłamkiem.
Najwyrazniej nie chciała w ogóle mówić o ojcu Tiril, albo też i nie miał on
widać żadnego związku z zamczyskiem w Tiveden ani z prześladowcami Tiril.
Erlinga zirytowało nieco odejście od tematu.
 Mówiliśmy o figurce demona  przypomniał.  O Tiersteingram.
 Ależ moi drodzy  księżna nie mogła się połapać.  Czy mamy teraz
czas na takie rozważania?
 Niestety, ta historia zdaje się mieć bardzo istotne znaczenie, jeśli chodzi
o nagonkę na Tiril  wyjaśnił Erling.  Niewiele z tego rozumiemy, dlatego
prosimy waszą wysokość o pomoc. Co ojciec na łożu śmierci powiedział o tym
kawałku kamienia?
Księżna starała wziąć się w garść.
 On. . . Zaraz, zaraz. . . mamrotał coś, zrozumiałam jedynie, że cząstka
figurki znalazła się w posiadaniu Habsburgów już pod koniec jedenastego wieku,
kiedy Ita, córka Wernera Pierwszego z Habsburga, poślubiła grafa Rudolfa von
Tierstein. Podobno ojciec grafa był potężnym czarnoksiężnikiem, tak jak drugi
z jego synów, brat Rudolfa. . .
Skinieniem głowy potwierdzili jej słowa. Oni także już to odkryli. Nareszcie
jednak mogli umiejscowić budowę Tiersteingram w czasie.
Theresa podjęła:
 Ojciec podkreślał, że muszę przekazać kamień w spadku memu pierwo-
rodnemu dziecku. Ach, moi drodzy, jak mogłam o tym wszystkim zapomnieć?
Dobrze, że pomogliście mi wydobyć wspomnienia z pamięci, zwłaszcza jeśli ma
to związek z tym, co dzieje się wokół Tiril.
Podczas całej tej rozmowy księżna co rusz wybuchała płaczem. Teraz znów
zalała się łzami. Cierpliwie czekali, aż się uspokoi, zdawali sobie sprawę, jak
bardzo musi być jej trudno. Odnalazło się wszak jej wytęsknione dziecko.
 Tiersteingram. . . Nie bardzo pamiętam tę baśń.
 To także jakaś baśń?  spytała Catherine na poły z rozczarowaniem. 
Przekonaliśmy się już, że to znacznie. . .
Erling uciszył ją gestem.
 Co to za baśń?  spytał łagodnie.
Czekali w spokoju. Płomienie świec ani drgnęły w ciszy, jaka zapadła. Aurora,
która od dawna już nie powiedziała ani słowa, siedziała w swoim kątku kanapy
i przyglądała się Theresie z życzliwą ciekawością. Pokojówka z całych sił sta-
rała się skupić. Tiril ledwie śmiała oddychać. Nawet Catherine usiłowała się nie
wiercić. W fascynującej twarzy Móriego pod czarnymi kędziorami płonęły oczy.
 Czy tę baśń opowiadał waszej wysokości ojciec, kiedy była pani małą
dziewczynką?
 Tak, byłam jeszcze dzieckiem.
61
 Nic dziwnego więc, że niewiele pani pamięta. A może jest pani śpiąca,
księżno?
 Śpiąca? Teraz? O, nie, daleko mi do snu.
Erling uśmiechnął się ze zrozumieniem.
 W tak ważnej chwili opowiadanie baśni może się waszej wysokości wydać
niemądre, lecz proszę mimo wszystko spróbować. Podejrzewam, że rozwiązanie
zagadki dotyczącej Tiril może tkwić właśnie w niej.
Theresa pokiwała głową i zaczęła mówić.
 Było kiedyś morze. . .
Popatrzyli po sobie.
 Brzeg?  cicho spytał Móri.  Ufer?
 Tak  odparła zdziwiona.  Rzeczywiście, chodziło jakiś szczególny
brzeg. Mówiłam już, że ojciec opowiadał mi tę baśń, kiedy byłam dzieckiem,
i niestety wszystko mi się miesza.
 Potrafimy to zrozumieć  uspokoił ją Erling.  A gdzie znajdował się ten
brzeg?
 Morze  poprawiła go, sięgając głębiej do pamięci.
 Dobrze, jak pani sobie życzy. Brzeg morza. Gdzie się on znajdował?
 Ależ przecież to tylko baśń!
 Tiersteingram wcale nie było baśnią. Odnalezliśmy zamczysko, tylko póz-
niej nazwano je Tistelgorm.
Theresa usiłowała się skupić.
 Kiedy tak rozmawiamy, coraz bardziej rozjaśnia mi się w głowie. Baśń
opowiadała, że ludzie mieszkający w okolicach zamku nazywali go właśnie Ti-
stelgorm. Jest więc bardzo prawdopodobne, że tego właśnie określenia użyłam
przy akuszerce. Naprawdę odnalezliście to baśniowe zamczysko? Gdzie?
 Dojdziemy do tego, najpierw prosimy opowiedzieć nam baśń.
Znów przyszło im czekać. Zza okna dobiegał szum deszczu, pomyśleli o go-
ściach, którzy w uroczystych strojach muszą się po balu dostać do domu.
 Zacznę chyba od śmierci mego drogiego ojca  oznajmiła wreszcie The-
resa.  Lepiej już pamiętam wydarzenia jej towarzyszące, lecz z pewnością nie
będzie to idealny obraz.
 Czy wasza wysokość była bardzo przywiązana do ojca?
 Właściwie tak. Ale on wcześnie zdecydował, że poślubię księcia von
Holstein-Gottorp, i przez to popadłam z nim w konflikt. Co prawda w tym czasie
nie spotkałam jeszcze. . . nie spotkałam. . . ojca Tiril.
Zniżyła głos i pochyliła głowę tak, by nie mogli widzieć jej twarzy.
Erling spróbował oderwać ją od przykrych wspomnień.
 Ile lat miała wasza wysokość, kiedy jej ojciec zmarł?
Zastanowiła się chwilę.
 Dwanaście, może trzynaście.
62
 Rzeczywiście trudno jest przypomnieć sobie wydarzenia z tak wczesnej
młodości.
 To prawda, ale postaram się.
Usiadła wygodniej. Szczupłą dłoń wyciągnęła w kierunku Tiril, dziewczyna
nieśmiało się przysunęła. Księżna ujęła córkę za rękę.
 Wezwano mnie do ojca. Wyglądał strasznie. Twarz miał poszarzałą, wy-
mizerowaną, ciężko oddychał. Mówienie przychodziło mu z ogromnym trudem,
dlatego tak niewiele pamiętam.
 Oczywiście  uspokajał ją Móri.
Na wargach księżnej pojawił się cień uśmiechu, dziękowała za zrozumienie.
 Powiedział  pamiętajcie, nie przekazuję wam tego dosłownie  że jako
jedyna z jego dzieci przebywam w zamku Hofburg, pozostali nie zdążyli dojechać.
Słabnącą dłonią wskazał na nocny stolik, na którym leżał ten kawałek kamienia.
 Pamiętasz baśń o morzu, które nie istnieje?  spytał niewyraznie. Potwierdzi-
łam.
 Morze, które nie istnieje?  powtórzyła Aurora, równie zaciekawiona jak
pozostali, choć nie bardzo wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Ale i oni
także niewiele rozumieli.
 Tak brzmiały słowa baśni. Szepnął potem:  Przekaż to w spadku. . . twemu
pierworodnemu dziecku. . . 
Na twarzy Theresy pojawił się wyraz goryczy.
 Urodziłam tylko jedno dziecko, którego nie wolno mi było zatrzymać przy
sobie. Pamiętałam jednak o obietnicy złożonej ojcu i kiedy potajemnie przyje-
chałam do Norwegii na czas połogu, zabrałam ze sobą kamienny odłamek. Wraz
z naszyjnikiem z szafirów, mą najdroższą pamiątką. Dziecko miało go dostać. . .
gdyby okazało się dziewczynką.
Erling wtrącił jak najdelikatniej:
 Zrozumieliśmy, że wasza wysokość nie życzy sobie rozmowy o ojcu Tiril.
Mam tylko jedno pytanie: Czy on wie o dziecku?
 Nie  prędko zapewniła go Theresa.  Powiadamianie go nie było moją
sprawą. Mimo wszystko jednak musiał zrozumieć. . . ale nie! To nie było moją
sprawą!
Cóż za niezwykłe słowa! Nikt jednak nie pytał o nic więcej.
Spostrzegli, że księżna pomimo opuchlizny i sińców na twarzy jest piękną
kobietą. Wróciła do swej opowieści.
 Wybaczcie tę dygresję, mieliśmy mówić o Tistelgorm. Tak więc mój oj-
ciec tuż przed śmiercią wymienił tę nazwę. Powiedział, że z Tistelgorm łączy się
fragment kamienia. Odrzekłam mu, że chyba nic rzeczywistego nie może łączyć
się z baśnią, na co on mi odpowiedział, że Tistelgorm należy do dwóch różnych
epok, które mimo wszystko wiążą się ze sobą. Więcej nie chciał mi wyjaśniać,
wiedział, że jego czas na ziemi dobiega już końca. Leżał na wznak, wpatrywał
63
się w sufit i wymawiał już tylko pojedyncze słowa:  Brzeg, Thereso. Brzeg nad
morzem. W północnych krajach. Tam jest Tistelgorm
 Wszystko się zgadza!  ożywiła się Catherine.  Byliśmy w Szwecji
i znalezliśmy Tistelgorm, czy jak tam zwać to przeklęte zamczysko. Ale nie było
tam żadnego brzegu nad żadnym morzem!
 No tak, trudno o morze w środkowej Szwecji  odezwała się Tiril.  Są
tam jeziora, Wener i Wetter. Ale do mórz stamtąd daleko.
 W jaki sposób odnalezliście Tistelgorm?  z zainteresowaniem spytała
Theresa.  I co tam znalezliście?
Opowiedzieli o trzech cząstkach figurki demona. Kiedyś przed wiekami otrzy-
mali je trzej bracia von Tierstein. Jedna trafiła do rodu Habsburgów i w ten Spo-
sób do Tiril, druga znalazła się w posiadaniu Catherine, a trzecia musiała pozostać
tam, gdzie mieszkał trzeci brat, czarnoksiężnik, i tak w istocie było.
Theresa, zdumiona, zwróciła pokiereszowaną twarz do Móriego, który mówił
jako ostatni.
 A więc mamy Tiersteinów, złych czarnoksiężników, ojca i syna. Ten z bra-
ci, który wżenił się w nasz ród, był, zdaje się, spokojnego usposobienia. Usiłuję
sobie przypomnieć coś więcej, lecz mój umysł odmawia współpracy.
 Noc jest już pózna.
 Naprawdę? To nie ma żadnego znaczenia. Ale co tam znalezliście?
Opowiedzieli jej całą historię, o tym jako mały włos Catherine i Tiril nie padły
ofiarą młodszego hrabiego, a raczej jego ducha. I o ostatnich odkryciach Móriego,
napisach na starych zwojach pergaminu. Znalezli tam słowa, częściowo zapisane
pismem runicznym: ERBE, dziedzictwo, UFER, brzeg, i niezrozumiały urywek
. . . IMVR.. a może . . . EMUR. . . Więcej odcyfrować nie zdołali, bo pergamin był
zniszczony. No, i jeszcze rysunek promienistego słońca.
 Wszystko się zgadza, to wręcz okropne  zadrżała Theresa.
 Znalezliśmy też coś jeszcze  rzekł z wahaniem Móri i wyjął kawałek
papieru, na który przeniósł wzór narysowany na tylnej ściance drewienka z ma-
gicznym znakiem.  To właśnie wyryto na ścianie w komorze grobowej starego
hrabiego. Tiril i ja doszliśmy do wniosku, że relief przedstawia jakiś labirynt.
Wszyscy pochylili się nad stołem.
 Może i racja, że kiedyś przedstawiał labirynt  stwierdził Erling.  Ale
teraz większość linii już się zatarła.
 Nie!  gwałtownie zaprotestowała Theresa.  Baśń! To jest ta baśń!
Patrzyli na nią nic nie rozumiejąc.
 To nie jest wcale labirynt  mówiła z zapałem.  Naprawdę nie widzicie,
co to kiedyś było?
Jedyną odpowiedzią było jeszcze większe zdumienie zebranych.
 Przynieś mi pióro  poprosiła pokojówkę coraz bardziej podniecona. 
I kawałek papieru. Uzupełnię rysunek o brakujące kreski, a nie chcę niszczyć
64
oryginału.
Rozpoczęto poszukiwania i już wkrótce księżna otrzymała potrzebne przybo-
ry. Siedem głów o włosach rozmaitych odcieni pochyliło się dookoła stołu.
Księżna pewną ręką naszkicowała rysunek Móriego. Nie poprzestała jednak
na tym, uzupełniła zatarte fragmenty wzoru.
Theresa miała zdolności do rysunków, lecz nie to było w tej chwili najważniej-
sze. Na ich oczach, za kolejnymi pociągnięciami piórka, ukazywał się imponujący
szkic, wąski a długi, taki jak ten, który widzieli w krypcie w Tistelgorm.
Brzeg morza. Stylizowane fale, przedstawione w sposób przypominający tech-
nikę japońskich mistrzów.
Z morza, z kolejnych przybijających do brzegu fal, wyłaniały się szeregi dum-
nych postaci, wszystkie pod ostrym kątem zwracały twarze ku oglądającemu ry-
sunek. Na samym przedzie dostojne, wysokie istoty w udrapowanych, długich do
kostek szatach. Krocząca przodem niosła w dłoniach olbrzymią kulę. Za nimi ma-
szerowali mężni wojownicy, odziani w identyczne stroje: krótkie, skórzaste tuniki,
szerokie naramienniki. Nogi mieli gołe. Wszyscy zmierzali na brzeg, pierwsze od-
działy wyszły już z wody, ostatnim nad powierzchnię wystawały dopiero głowy.
Na niebie unosiły się kłębiaste chmury, to one wraz z falami stwarzały złudzenie
labiryntu. Od kuli rozchodziły się promienie.
Theresa zakończyła dzieło.
Głęboko westchnęli.
 I cóż to ma wyobrażać?  zachodziła w głowę Catherine.
 Skąd wasza wysokość mogła to wiedzieć?  dopytywał się Erling.  Czy
księżna była w Tistelgorm?
 Nie, nie. Widziałam ten rysunek już jako dziecko.  Theresa uśmiechnęła
się widząc ich zdumienie.  Był wygrawerowany na wielkim srebrnym kielichu,
który mieliśmy w domu, w Hofburgu. Motyw biegł dookoła kielicha, dlatego na-
rysowałam go jako długi, wąski pasek.
 Taki sam był podłużny relief w komorze grobowej  mruknął Erling.
 Kielich niestety zniknął. Długo go szukano, rodzina bowiem uważała go za
bardzo cenny. Został skradziony podczas pobytu jakichś gości, kogoś widocznie
skusiła baśń, odwzorowana na prastarym naczyniu. Nikt nie wiedział, ile kielich
mógł liczyć sobie lat, był własnością rodu, odkąd sięgano pamięcią.
Móri szepnął coś, tylko Tiril zrozumiała słowa:
 Pudełko w pudełku, w pudełku, w pudełku, w pudełku. . .
Tym razem skłonna była się z nim zgodzić. Im bardziej udawało się im zbliżyć
do rozwiązania jej zagadki, tym więcej nowych zagadek się pojawiało.
 Najlepiej chyba będzie, jeśli wasza wysokość opowie nam teraz całą baśń
 stwierdził Móri ze złowieszczym spokojem.
 Tak mało z niej pamiętam. Zbyt mało. Ale spróbuję przekazać przynajmniej
to.
65
Tiril miała wrażenie, że serce jej się zaciska. Cała sytuacja sama w sobie była
nierzeczywista, a teraz jeszcze mieli słuchać baśni!
Theresa z całych sił starała się skoncentrować, w końcu westchnęła zirytowa-
na.
 Niestety, to niemożliwe! Wspomnienia nie chcą się połączyć, już wydaje
mi się, że złapałam jakąś nić, ale zaraz się urywa.
Móri popatrzył na Catherine.
 Pomożesz mi?  spytał cicho.
Uradowała się, aż łzy zakręciły się jej w oczach.
 Oczywiście, Móri! Dziękuję za zaufanie!
Islandczyk zwrócił się do księżnej.
 Wasza wysokość. . . czy zezwoli pani, że potrzymamy ją za ręce? To może
wzmocnić pani pamięć.
Zdumiona podała im dłonie. Zamienili się na miejsca, Móri i Catherine usiedli
po bokach Theresy.
W saloniku zapadła cisza. Księżna przymknęła oczy. Czekali.
 Ojej!  szepnęła zaskoczona.  Napływają wspomnienia! Hofburg, mój
piękny Hofburg, Wiedeń, ile to już lat! Ogień na kominku w sali, z której korzy-
staliśmy zimą. Moja matka odłożyła haftowanie, bo zapadł już zmierzch, a ona
miała słaby wzrok. Ojciec zebrał nas wokół siebie. . .
Głos jej przeszedł w szept.
 Baśń o morzu, które nie istnieje. . . Nie wszystko mi się przypomina, ale
fragmenty opowieści. . . Kielich. Kielich w dłoniach mego ojca. Jego głos, kiedy
przesuwał palcami po rysunku na srebrze.
Nagle księżna zaczęła mówić inaczej, jak gdyby usiłowała naśladować ojca.
Trudniej ją też było teraz zrozumieć, używała bowiem więcej niemieckich słów.
 Kiedyś dawno, dawno temu w wielkim, potężnym królestwie żył król. Jego
poddani byli mądrzy, wiele potrafili, otrzymali bowiem moc od gwiazd. Dostali
od nich także pewien klejnot, drugiego takiego nie było na świecie.
 Kulę?  wyrwało się pokojówce.  Czy to chodziło o  słońce ?
Uciszyli ją ostrzegawczym szeptem.
 Ale on nie był szczęśliwy  mówiła dalej Theresa jak transie.  Był naj-
bardziej samotnym ze wszystkich królów, wiedział bowiem, że jego królestwo
czeka zagłada. Ludzie w swej pysze sami je zniszczyli. W niewłaściwy sposób
spożytkowali swą wielką mądrość, marzył im się postęp, działali zbyt szybko
i bezmyślnie.
Móri i Tiril wymienili spojrzenia. Czyż nie taką samą przyszłość wróżyły du-
chy? Zapowiadały, że ludzie powtórzą swój błąd.
A jeśli chodzi o niewidzialnych towarzyszy Móriego. . . Zarówno księżna, jak
i Aurora oświadczyły w pewnej chwili, że w starym dworze musi chyba stra-
szyć, obie miały bowiem wrażenie, że czują się obserwowane, pokojówka raz po
66
raz lękliwie zerkała przez ramię. Czworo przyjaciół zwróciło na to uwagę, woleli
jednak nie ujawniać prawdy o towarzyszach Móriego. Dość już wyjaśnień zapla-
nowano na tę jedną noc.
Theresa podjęła:
 Ojciec nigdy nie chciał się w to zagłębiać, lecz wspomniał, że ci ludzie
zmarnowali swe genialne zdolności, ale brzmiało to tak dziwnie, że nie chcę te-
go drążyć. Zresztą nie mogę, bo nic ponad to nie wiem. W każdym razie wiel-
kie, bogate królestwo uległo zagładzie, musieli opuścić je na zawsze. Król zebrał
najzdolniejszych, najbardziej wartościowych poddanych i powędrowali przez zie-
mię, niosąc swe drogocenne skarby. Zabrali także ów najcenniejszy, ten, który
otrzymali od gwiazd, podobno niezwykły, ale na czym owa niezwykłość polega-
ła, ojciec nie potrafił powiedzieć. Sądzę, że rysunek słońca przedstawia właśnie
ten skarb.
Móri i Erling popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Próbowali coś zrozumieć,
ale nie bardzo mieli na czym budować nowe teorie.
 Wędrowali długo  ciągnęła Theresa  ale wszędzie napotykali opusto-
szałe krainy. Nie spotkali żywej duszy, człowieka ni zwierzęcia, nic.
W końcu dotarli do morza. Zbudowali statek, by móc nim popłynąć. Widzieli
bowiem już wszystko, co jest na ziemi, lecz powodowani wrodzonym pragnieniem
człowieka zdobycia jeszcze większej wiedzy, chcieli zobaczyć więcej. Uważali,
że gdzieś w jakimś miejscu muszą znalezć inne żywe istoty. Długo żeglowali.
Wiatr i prądy morskie wiodły ich na północ, chłód stawał się coraz dotkliwszy.
Tęsknili za brzegiem, z którego wypłynęli, lecz stracili orientację.
Towarzyszyły im tylko ptaki, z krzykiem, mocno bijąc skrzydłami, przela-
tywały nad statkiem. Ale wraz z pojawieniem się jeszcze zimniejszych wiatrów
i ptaki zniknęły.
Kiedy zapasy pożywienia już się skończyły, ludzie opadli z sił, a burze niemal
całkiem zniszczyły statek, w pewien chłodny przejrzysty ranek ujrzeli na hory-
zoncie ląd. Im bliżej podpływali, tym bardziej pusty wydawał się brzeg.
Tiril, obdarzona żywą wyobraznią, zadrżała, zdjęta nagłym chłodem.
 Co się stało, Tiril?  spytała łagodnie księżna.
 Przeszedł mnie taki nieprzyjemny dreszcz  odpowiedziała dziewczyna.
 Widok morza i samotnego brzegu niemal przyprawił mnie o płacz. Pusty brzeg
nad bezkresnym morzem. Rozkołysane fale uderzają o piach, rok za rokiem, stule-
cie za stuleciem, tysiąclecie za tysiącleciem. Na brzegu nigdy nie pojawił się ślad
człowieka ani zwierzęcia. Morskie fale nigdy nie spotkały niczego poza pustymi
plażami, skałami, wśród których nigdy nie zabrzmiał ludzki głos ani krzyk ptaka.
Tylko lód w mrozne zimy. . .
 Fantazjujesz, Tiril  uśmiechnął się Erling.  Ale może to wcale nie takie
niemądre.
 Ona ma rację  orzekł Móri.
67
Nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać.
Theresa podjęła opowieść:
 Próbowali skierować statek ku brzegowi, lecz zatonął, zanim dopłynęli.
Ruszyli więc wpław, tak jak przedstawia to relief. Byli jednak wycieńczeni, a na
brzegu morza nie znalezli pożywienia poza jakimiś drobnymi małżami. Wiedzie-
li, że nie mają przed sobą długiego życia. Z wielkich kamieni zbudowali ołtarz,
położyli na nim kulę, którą otrzymali od gwiazd. Modląc się do niej, zniknęli.
Nie wiadomo, gdzie. Powiadają jednak, że ich duchy pokazały się w starożytnym
Rzymie. Dlaczego akurat tam, nie wiadomo.
Czworo przyjaciół spoglądało na siebie z coraz większym niedowierzaniem.
No, ale przecież to tylko baśń!
Theresa westchnęła, jak gdyby wyczuwając ich dystans.
 Ale znalazł się wśród nich jeden, prosty wojownik, nie tak uzdolniony jak
pozostali. Oddalił się od swych towarzyszy i z pewnej odległości obserwował ich
poczynania. Widział, jak kula się rozżarzyła, jak jego pobratymcy jeden po dru-
gim znikają. Jego przodkowie mieszali się z małpokształtnymi istotami i dlatego
odczuł strach na widok owego tajemniczego rytuału. Zdumiony i przerażony po-
wędrował w głąb owej pustej krainy i dotarł wreszcie do ludzkich siedzib. Miesz-
kańcy tych okolic okazali się nadzwyczaj prymitywnym ludem, lecz on ich zaak-
ceptował. Przyłączył się do nieznanego plemienia, spłodził dzieci z ich kobietami.
Właśnie jego potomkowie z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie tę baśń.
Żołnierz na starość gorzko żałował, że nie zdecydował się towarzyszyć swym po-
bratymcom do gwiazd. Powędrował więc w stronę morza, chcąc odnalezć ołtarz
i cudowną kulę, połączyć się ze swymi dawnymi przyjaciółmi.
Nigdy ich jednak nie odnalazł. Brzegu ani morza już nie było. Nowi współ-
plemieńcy podczas jednej z długich wypraw łowieckich znalezli go martwego na
pustkowiu. I tak się kończy baśń o morzu, które nie istnieje.
Księżna przestała mówić, zapadło milczenie. Móri i Catherine puścili jej ręce.
 To dziwna baśń  zauważyła Aurora.
 Rzeczywiście  zgodził się z nią Móri.  Tak niezwykła, że niemal wy-
daje się prawdziwa.
 No tak, baśnie zwykle bywają bardziej spójne, zawierają morał albo jed-
noznaczne zakończenie  głośno myślała Tiril.  W ludowych baśniach często
występuje trzykrotność.  Byli sobie trzej bracia, w trzecim królestwie, w trzeciej
krainie i tak dalej. Tu nic takiego nie ma.
 A kielich?  dopytywał się Erling.  I relief w Tistelgorm? Jak one się
do tego mają? W baśni okoliczni mieszkańcy nazywali zamczysko Tistelgorm.
 Nie wiem  bezradnie odparła Theresa.  Kielich znajdował się w po-
siadaniu naszej rodziny do chwili, gdy odwiedzili nas krewni i przyjaciele. Po-
dejrzewaliśmy, że ktoś z nich go zabrał. A relief w Tistelgorm? Rzeczywiście,
tajemniczy zamek w jakiś sposób łączył się z baśnią, ale dlaczego, nie wiem.
68
Tiril dyskretnie ziewnęła.
 Ach, moi drodzy  poderwała się Theresa.  Noc już mija, musicie być
zmęczeni.
Zdecydowanie pokręcili głowami.
 Dopiero teraz poczułam się nieco znużona  wyznała Tiril z uśmiechem.
 Jakby ktoś nagle mnie czymś omotał.
 Wobec tego musimy się pożegnać  postanowiła księżna.  Gdzie miesz-
kacie?
Popatrzyli po sobie. Odpowiedział Móri:
 W Christianii zatrzymaliśmy się w niedużym pensjonacie. Ale na stałe Ca-
therine mieszka w Krokskogen, o dzień drogi stąd, Erling w Bergen. A my. . .
Wzruszył ramionami.
Theresa popatrzyła na córkę.
 Odziedziczyłaś chyba dom w Bergen?
 Tak, ale. . .
Erling ją wyręczył:
 Tiril nie chce tam wracać. Obiecałem, że zajmę się sprzedażą domu.
 Rozumiem. To znaczy, że. . . nigdzie nie mieszkasz?
 A Móri jeszcze mniej  dodała Tiril.
Księżna zwróciła wzrok ku niemu. Odparł:
 Nie mam domu od najwcześniejszych młodzieńczych lat. Właściwie od
dzieciństwa.
 Ależ to okropne!  przeraziła się Theresa.
 Nie bardzo też chcemy wracać do pensjonatu, bo prześladowcy Tiril od-
kryli naszą obecność  dodał Erling.
Zapadła chwila kłopotliwego milczenia.
 Oczywiście zaopiekuję się tobą, Tiril, kiedy już załatwię wszystkie sprawy,
jakie wiążą się ze śmiercią mego męża, i będę mogła na zawsze opuścić zamek
Gottorp  oświadczyła Theresa.  Ale w tej chwili. . .
 Ja się tym zajmę  rzekła Aurora.  Wy czworo zostaniecie naturalnie
tutaj na tę noc, a raczej na ten kawałek nocy, bo właściwie już świta. Panie przeno-
cują w prawym skrzydle, panowie w lewym. Pokażę wam cztery sypialnie, mam
nadzieję, że możecie się sami o siebie zatroszczyć. Nie ma tu służby, a Theresa
w tych ciężkich chwilach zapewne będzie potrzebowała swej pokojówki.
 Damy sobie radę  zapewnił Erling.  Dziękujemy za życzliwość, panno
Auroro!
 Nie skończyliśmy jeszcze tej rozmowy  przypomniała Theresa.  Czy
możecie po południu przyjechać na Akershus? Aurora i ja będziemy miały czas na
zastanowienie się. Musimy się znów wszyscy spotkać jak najszybciej! Rozstali
się, umówiwszy porę spotkania. Nero spokojnie podreptał za Tiril. Spodobał mu
się ten wielki nowy dom, obiecująco pachniało tu myszami.
Rozdział 10
Móri miał kłopoty z zaśnięciem o poranku; blade światło dnia sączyło się
przez ciężkie, z pewnością zakurzone kotary. Dwór tak długo pozostawał nie za-
mieszkany, że pustka zaczynała już nabierać w nim kształtu.
Nie miał okazji porozmawiać z Tiril, chociaż tak bardzo mu na tym zależało.
Chciał jej przekazać, czego dowiedział się od swych towarzyszy: obiecali, że nic
złego ją nie czeka, jeśli się pobiorą i dopełnią małżeństwa. Stało się jednak tak,
że Tiril spotkała swą matkę i z jednej strony było to najlepsze, co mogło się zda-
rzyć, z drugiej jednak musiał teraz prosić księżną o rękę Tiril, a to natychmiast
wydawało się trudniejsze.
Wszystkie marzenia, jakie snuły mu się po głowie. . .
W końcu pomimo wzburzenia zdołał zapaść w sen.
Tiril obudziła się, bo Móri delikatnie nią potrząsał. Poderwała się, niepewna,
gdzie jest.
 Minęło już południe  oznajmił.  Erling i ja wybieramy się do starego
bankiera, który pośredniczył pomiędzy twoją matką a konsulem Dahlem.
 Pójdę z wami.
 Nie, ty i Catherine pojedziecie do Akershus. Spotkamy się tam za godzinę.
 A co mamy robić w Akershus?
 Wesprzeć twą matkę w przygotowaniach do transportu zwłok księcia i do-
trzymać jej towarzystwa. Erling już tam był i pomógł jej w załatwieniu kilku
praktycznych spraw. Potem będziemy dalej rozmawiać.
 Za długo pozwoliliście mi spać!
 Potrzebowałaś tego. Przeżyłaś trudne, pełne napięcia chwile.  Przysiadł
na brzegu jej łóżka.  Życzliwa panna Aurora i twoja matka ustaliły jedno: bę-
dziemy mogli tu zamieszkać we czwórkę, dopóki nasza przyszłość się nie wyjaśni.
 Doskonale  uśmiechnęła się Tiril.
 Prawda? Księżna Theresa musi towarzyszyć trumnie ze zwłokami aż do
zamku Gottorp, ale pózniej tu wróci. Zorientowałem się także, że Aurora również
70
chętnie by tu zamieszkała, zamiast zostawać u wdowy-jędzy. To jednak najwi-
doczniej okazało się niemożliwe.
 Wszystko jest takie niepewne  rzekła Tiril ze smutkiem.  Bądz przy
mnie, Móri.
Po chwili wahania pogładził ją po policzku.
 Wiedz, Tiril, że nigdy cię nie opuszczę.
Tyle jej miał do powiedzenia, najpierw jednak musiał porozumieć się z księż-
ną Theresą. Tiril przestała już być biedną samotną dziewczynką z Bergen. Była
Habsburżanką, panną cesarskiego rodu, jej matka nosiła tytuł księżnej. Przysługi-
wał też chyba Tiril. Móri nie bardzo się znał na dziedziczeniu tytułów szlachec-
kich, zwłaszcza gdy chodziło o pozamałżeńskie dzieci.
W głębi serca miał nadzieję, że Tiril nie odziedziczy żadnego tytułu. . .
Tiril ubrała się w swój odświętny strój, nic innego wszak ze sobą nie miała,
i wraz z Catherine wyprawiły się do Akershus. Erling i Móri wyruszyli razem
z nimi z zamiarem odwiedzenia starego bankiera, mieli też zabrać wszystkie ich
rzeczy z pensjonatu. Nero towarzyszył panom, uznali, że tak będzie najbezpiecz-
niej.
Bankier mieszkał w okazałym domu w najlepszej dzielnicy Christianii. Suro-
wa gospodyni wprowadziła ich do środka, upomniawszy, by zbytnio nie męczyli
pana. Obiecali, że długo nie zabawią.
Staruszek przyjął ich w salonie urządzonym typowo po męsku. Stały tu meble
obite skórą i ciemne półki z książkami. Ani śladu modnych, jaśniejszych kolorów.
Bankier sprawiał wrażenie osoby niezwykle kruchej. Nie wezmę go za rękę,
pomyślał Erling, bo cała rozsypie się na drobne kosteczki.
Staruszek wytrzymał jednak powitanie i poprosił, by usiedli. Obserwował ich
z dziecinnym zdziwieniem w oczach.
 Wybaczcie, lecz mego ojca nie ma w domu, ja go zastępuję  oznajmił
cienkim głosem.  Rozumiem, że przychodzicie w związku z zamierzoną przez
króla Christiana przebudową Akershus, prawda?
 Nie całkiem  odparł Erling, postanawiając nie wyprowadzać staruszka
z błędu, że Jego Królewska Mość panujący od dwudziestu lat nosi imię Frederik.
 Pragniemy pomówić o pewnej dziewczynie z Bergen, Tiril Dahl. . .
Stary rozjaśnił się.
 Ach, oczywiście, owoc błędu księżnej Theresy! Mam nadzieję, że panowie
nie mają mi nic do zarzucenia w związku z zadaniem, jakie mi powierzono, za
które otrzymałem sowite wynagrodzenie? Wywiązywałem się z obowiązków jak
najlepiej, zapewniam panów!
Panowie na moment zaniemówili. A więc tak oto przedstawiała się sprawa!
 Moja tajemnica jest całkowicie bezpieczna u bankiera! , twierdziła Theresa. Kie-
dyś, owszem. Teraz jednak staruszkiem zawładnęła skleroza. Przepuszczał sekrety
jak sito wodę, nie pytając nawet, kto się nimi interesuje!
71
 Wcale w to nie wątpimy  prędko zapewnił Erling.  Chcemy jedynie
wiedzieć, czy ktoś poza panem zna tę historię?
Stary przeraził się, dłonie roztrzęsły mu się ze wzburzenia.
 Na mój honor! Coś takiego byłoby niedopuszczalne!
No cóż, przyjacielu, a co zrobiłeś przed chwilą?  rozgniewał się w duchu
Móri. Głośno zaś powiedział:
 Ale odwiedzali pana ludzie, którzy o nią wypytywali?
 Czyżby?  zmieszał się bankier.  Doprawdy, nie pamiętam. Agato!
Surowa gospodyni majestatycznie wpłynęła do salonu niczym czarna zjawa.
 Agato, czy ktoś pytał o Tiril Dahl? Jejmość Agata jest moją asystentką,
z natury rzeczy więc wie wszystko.
Dobry Boże, pomyśleli Móri i Erling. Ilu zaufanych ma ten człowiek?
Gospodyni odparła zaś:
 Nie, nikogo takiego nie było.
 Tak właśnie myślałem  odpowiedział bankier z ulgą.
Młodzi mężczyzni jednak zauważyli wiele mówiące spojrzenie gospodyni.
Najwyrazniej wiedziała o czymś, o czym i oni powinni się dowiedzieć. Już mieli
wstać i podziękować za wizytę, by z nią porozmawiać, ale zatrzymały ich słowa
staruszka:
 Ogromnie przykra historia z kurierem!
 Z kurierem?  Erling natychmiast wzmógł czujność. Agata nie opuszczała
gabinetu.
 Tak, zginął niedaleko Christianii, w drodze do Bergen. Wiózł półroczną
kwotę Tiril. Na szczęście mój drogi przyjaciel, hrabia Henrik, wrócił i szlachetnie
podjął się wypełnienia tego zadania.
 Wrócił?
Pytanie zaskoczyło bankiera, widać było, jak bardzo jest zdezorientowany.
 Kiedy zginął kurier?  spytał Móri.
 Jaki kurier?
Wtrąciła się pani Agata:
 Muszę panów przeprosić, najwyższy czas, by jaśnie pan nieco odpoczął. . .
Nie opierali się. Ponieważ gospodyni dała im znak, by zaczekali, zostali w hal-
lu, dopóki nie odprowadziła swego chlebodawcy do sypialni i położyła do łóżka.
Wkrótce do nich wróciła.
 Przykro mi, panowie  powiedziała cicho.  Mój drogi pan, którego tak
bardzo cenię, utracił jasność myśli.
 Zorientowaliśmy się  życzliwie odparł Erling.  Nie można go o nic
obwiniać. O ile jednak dobrze rozumiem, zauważyła pani coś w związku z Tiril
Dahl?
 Niestety, najpierw jednak muszę się dowiedzieć, czy mogę wam zaufać.
72
 Oczywiście. Oto list księżnej Theresy do bankiera, wyjaśnia w nim, kim
jesteśmy. Nie uznałem za konieczne okazać go pani chlebodawcy.
Pokiwała głową i prędko przeczytała list. Potem zaprowadziła ich do mniej-
szego pokoju, służącego zapewne niegdyś bankierowi za gabinet. Starannie za-
mknęła za sobą drzwi i poprosiła, by usiedli.
 Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o wypadku kuriera. Kiedy do-
kładnie się to stało? I co pani chlebodawca miał na myśli mówiąc, że hrabia Hen-
rik wrócił?
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
 Widzę, że panowie od razu zaczynają od tego, co najistotniejsze. Na ku-
riera, który co pół roku jechał konno albo płynął statkiem do Bergen, napadnięto.
Było to. . .
Obliczyła, jak dawno temu miało miejsce wydarzenie. Mężczyzni popatrzyli
po sobie. Tiril musiała liczyć wtedy szesnaście lat. W roku, kiedy rozpoczęło się
polowanie na jej życie.
 A więc hrabia Henrik był tutaj przed wypadkiem kuriera?  spytał Erling.
 Tak, niedługo przedtem. Wrócił wkrótce po otrzymaniu przez mego pana
wieści o śmierci zaufanego człowieka. Pan mój bardzo ubolewał nad tym, co się
wydarzyło, ale hrabia był mu wielką pociechą i podjął się tego zadania na przy-
szłość.
 Bez wątpienia  rzekł Erling z kwaśną miną.  Proszę wybaczyć mi
pytanie, ale czy pani chlebodawca już wtedy stracił zdolności kojarzenia?
 Niestety tak, lecz ja nie miałam powodów, by podejrzewać hrabiego Hen-
rika o złą wolę. Dopiero pózniej zaczęłam przypuszczać, że nie wszystko jest jak
być powinno.
 Hrabia Henrik. . . Nosi nazwisko Russ, prawda?
 Tu w Norwegii tak. Naprawdę nazywa się Heinrich Reuss von Gera, jest
potomkiem książęcego rodu, w którym wszyscy mężczyzni noszą imię Heinrich.
Wszyscy bez wyjątku, wszyscy bracia! Bardzo niepraktyczne, ale to nie mój kło-
pot. Henrik Russ nie jest księciem, bo pochodzi z bocznej gałęzi rodu, ale miał
bardzo zacnych przodków. Było wśród nich dwóch Wielkich Mistrzów Zakonu
Krzyżackiego, kilku udzielnych książąt. Wywodzą się od Henryka Pobożnego,
który żył chyba w dwunastym wieku, nie bardzo się na tym wyznaję.
 Moim zdaniem doskonale się pani orientuje  Erling uśmiechnął się
z uznaniem.  Ale Henrik Russ nigdy nie pokazywał się w pojedynkę. Zawsze
towarzyszył mu młodszy mężczyzna.
 Owszem, także cudzoziemiec, z pochodzenia Duńczyk.
 Nosi imię Georg?
 Tak, ale jak nazwisko? Chyba Wetlev.
Wetlev? Mężczyznom zaświeciły oczy. Georg Wetlev musiał być krewnym
Gustafa Wetleva, tego, w którego posiadaniu znalazła się jedna z cząstek figurki
73
demona. Gustaf Wetlev zmierzał do Tiersteingram, ale po drodze wpadł w szpony
Mai i Kai. Kawałek figurki trafił do Catherine van Zuiden. . .
Wiedzieli, że potomkowie trzeciego z braci von Tierstein przez małżeństwa
nosili nazwisko Wetlev.
Kawałki układanki z wolna trafiały na swoje miejsce. Jasne też było, że Georg
Wetlev nie zdawał sobie sprawy, że Catherine ma należącą do jego krewnego
cząstkę figurki demona. A więc i Henrik Russ nie miał o tym pojęcia.
Ale co wiedzieli o cząstce, która przypadła w spadku Tiril? Wiele pytań pozo-
stawało bez odpowiedzi. Nie było jednak sensu zadawać ich jejmość Agacie, bo
z pewnością nie słyszała o Tiersteingram.
Wciąż nie mogli się w niczym połapać. Czego poszukiwali Henrik Russ
i Georg Wetlev? Dlaczego chcieli zabić Tiril? I z jakiego powodu zgładzili mał-
żonków Dahl?
Erling zwrócił się do gospodyni:
 Czy słyszała pani przypadkiem rozmowę pani chlebodawcy z hrabią Hen-
rikiem jeszcze przed napaścią na kuriera?
 Owszem. I skłamałam twierdząc, że nikt nie pytał o Tiril Dahl. Nie chcia-
łam poniżać mego drogiego pana.
 Zrozumiałe! To hrabia Henrik wypytywał o Tiril, prawda?
 Tak. Nie wiedział chyba, że słucham, ale zawsze musiałam przebywać
w sąsiednim pokoju na wypadek, gdyby mój pan potrzebował pomocy.
 Powinna się pani cieszyć, jak przypuszczam, że hrabia nie zdawał sobie
sprawy z pani obecności, pani Agato  stwierdził Móri.
 Może i tak  pokiwała głową.  Słyszałam, jak mój pan opowiada
wszystko o Tiril Dahl. Wymienił nazwisko jej przybranych rodziców. Odniosłam
wrażenie, że to bardzo zainteresowało hrabiego Henrika. A potem wyszło na jaw
coś niezwykłego: hrabia wiedział, że Tiril jest córką księżnej Theresy Holstein-
Gottorp z rodu Habsburgów!
 Co takiego?  wykrzyknęli Erling i Móri jednogłośnie.
 Mnie także wydało się to nader dziwne. Nikt bowiem poza moim panem
 no i, rzecz jasna, księżną, jej pokojówką i akuszerką  nie wiedział o istnieniu
dziecka.
 Czy pani chlebodawca nie wygadał się wcześniej przed hrabią?
 O, nie, hrabia po raz pierwszy odwiedził bankiera, przedtem się nie znali,
gotowa jestem przysiąc. A mój biedny pan dopiero niedawno zaczął mieć te star-
cze kłopoty z pamięcią. Przedtem jego umysł był przejrzysty jak kryształ. Nie,
Henrik Russ musiał usłyszeć o występku księżnej z innego zródła.
Móri i Erling bliscy byli rezygnacji. Cała sprawa stawała się coraz bardziej
zagmatwana.
 Czy księżna miała wielkie kłopoty z tego powodu, że poznano jej tajemni-
cę?  delikatnie spytała pani Agata.
74
 Tiril Dahl miała większe. Henrik Russ i jego kompan Georg Wetlev usiło-
wali ją zabić. Zamordowali konsula Dahla i jego małżonkę, a także jeszcze jed-
nego człowieka z Bergen, nie mającego żadnego szczególnego znaczenia w tej
sprawie.
 Ależ dlaczego?  zdumiała się gospodyni.
 Właśnie próbujemy się tego dowiedzieć. Nie wie pani przypadkiem, czy
hrabia Russ mógł rościć sobie prawa do jakiegoś spadku i Tiril mu w tym prze-
szkadzała?
 Nic mi o tym nie wiadomo. Ale jeśli sobie tego życzycie, mogę pokazać
wam dokumenty związane z jej sprawą.
 Z wielką chęcią skorzystamy z pani uprzejmości. Bardzo pani dla nas ła-
skawa.
 Nie chcę, abyście mieli zły obraz mego pana. Wolałabym jednak, żebyście
nie zabierali papierów stąd. . .
 Oczywiście, obejrzymy je na miejscu.
Przyniosła tekę i parę zwojów, opatrzonych pieczęciami. Prędko przejrzeli za-
piski. Zdumiała ich wielkość kwoty przeznaczonej dla Tiril. Była ogromna, a co
pół roku wypłacano tylko odsetki.
W okresie dzieciństwa Tiril pieniądze pobierano w jej imieniu, co było na-
turalną rzeczą. Konsul Dahl podpisem zaświadczał, że je otrzymał. Teraz jednak
dziewczyna już dorosła, nigdy jednak nie słyszała o żadnych pieniądzach, choć
według słów księżnej połowa miała trafiać bezpośrednio do jej rąk.
 Wątpię, by konsul ulokował gdzieś część należącą do Tiril  mruknął
Móri.
 Sprawdzałem to  odparł Erling.  Nic nie zapisano na jej nazwisko.
Ciekawe, jak się sprawy miały po śmierci konsula. . .
Przejrzeli nieliczne kwity, większość z nich miała Theresa. Z początku nazwi-
sko pierwszego kuriera zapisywano wyraznie, a pod nim widniał zawsze podpis
konsula Dahla. Potem jako kuriera odnotowywano Henrika Russa, lecz podpis
konsula się zmienił. W zamierzeniu miał zapewne przypominać oryginał, ale tak
nie było.
 Od tej pory Henrik Russ, a może Georg Wetlev, podpisywał się za konsula,
ufając, że bankier jest już za stary, by odkryć fałszerstwo. Wciąż twierdzą, że Tiril
miewa się dobrze.
 A więc zabierali pieniądze Tiril do własnej kieszeni  z goryczą rzekł
Móri.
 Głównej sumy nie ruszono, sprzeniewierzyli tylko odsetki  uspokoił go
Erling.  Pani Agato, czy sądzi pani, że możemy przyprowadzić tu Tiril, aby
pieniądze mogły jej zostać wypłacone? W obecnej sytuacji istnieje ryzyko, że
Henrik Russ w jakiś sposób zdoła wyciągnąć całą kwotę.
75
 Uważam, że powinna tu przyjść  odparła gospodyni.  Mój pan na
pewno by to sobie cenił.
 Czy napisano, kiedy można uruchomić pieniądze?  zainteresował się
Móri. Erling sprawdził.
 Chodzi ci o to, co lichwiarz powiedział konsulowi? Że szczęściem nie  ta
druga dziewczyna , czyli Tiril, umarła? Rzeczywiście, jest klauzula. Zobaczmy. . .
Pełna suma może zostać wypłacona Tiril, kiedy ukończy ona dwadzieścia lat. Już
skończyła. A gdyby zmarła wcześniej, cała suma miała przypaść przybranym ro-
dzicom. A więc dlatego konsul przyszedł do jej pokoju z długą chustką czy też
czymś podobnym! Jak zwykle brakowało mu pieniędzy. Zmitygował się jednak,
nie chciał posuwać się do morderstwa. Móri, jesteś taki nieobecny, o czym my-
ślisz?
Móri podniósł głowę.
 O Tistelgorm. W jaki sposób baśń łączy się z zamczyskiem. Ojciec Theresy
mówił, że obie baśnie wiążą się ze sobą, choć dotyczą różnych epok.
 Wiem, o co ci chodzi.
 Bardzo chciałbym poznać wiedzę dwóch czarnoksiężników na temat  mo-
rza, które nie istnieje i tej niezwykłej kuli. Ale jak się tego dowiedzieć?
 No właśnie, w tym kłopot. Theresa nic na ten temat nie wie.
 Zastanawiam się. . .  Móri zapatrzył się w dał.  Zastanawiam się, czy
mogę kogoś poprosić o radę.
 Uważam, że powinieneś to zrobić  odparł Erling, nie rozumiejąc, co
przyjaciel ma na myśli.
 Już raz w tym tygodniu mi pomogli  mówił Móri do siebie.  Ale może
wystawiam ich na zbyt ciężką próbę. . .
 Powinniśmy chyba zakończyć nasze sprawy w tym miejscu  upomniał
go Erling. Móri powrócił do rzeczywistości.
W drodze powrotnej Erling, czując przypływ nowej energii, spytał:
 Czy nie uważasz, że sporo się wyjaśniło?
 Ależ skąd!  zaprzeczył Móri.  Moim zdaniem cała ta historia staje się
coraz bardziej zawikłana.
 Mam na myśli prześladowców Tiril, tego, kto się za tym kryje. Chcę powie-
dzieć, że są trzy grupy osób, które wiedziały o narodzinach dziecka. Oczywiście
wykluczam akuszerkę i pokojówkę księżnej. Głowę dam sobie uciąć, że zacho-
wały się lojalnie.
 Ja też jestem tego pewien.
 Pozostają więc trzy możliwości: ktoś, kto stoi za Theresą, a więc Habsbur-
gowie. Albo też ktoś z Holsteinu-Gottorpu. Lub ojciec Tiril, o którym nie wiemy
absolutnie nic.
 Najbardziej podejrzani wydają się Gottorpowie, jako że może chodzić o ja-
kieś kwestie spadkowe. Być może Tiril przeszkadza komuś, powiedzmy jakiejś
76
kuzynce, w odziedziczeniu, na przykład, zamku.
 I ja się nad tym zastanawiałem. Jeśli chodzi o Habsburgów, musimy spraw-
dzić, kto wie o figurce demona. Oczywiście i w tym przypadku w grę mogą wcho-
dzić jakieś walki o spadek.
 A po trzecie musimy się dowiedzieć, kto jest ojcem Tiril  oświadczył
Móri.  A to z pewnością nie będzie łatwe.  Chyba masz rację. Nero, chodz
tutaj! Nie ruszaj boa z lisów tej damy! Nero! Nero!!! Na miłość boską, ależ będzie
awantura!
Rozdział 11
W cieniu wielkich drzew otaczających Akershus stali dwaj mężczyzni, zato-
pieni w rozmowie. Jednym był Heinrich Reuss, którego w tak upokarzający spo-
sób usunięto z zamku. Drugi, człowiek o surowej, ponurej twarzy, nazywał się
von Kaltenhelm; on także znalazł się poprzedniego wieczoru na dworskim balu.
Właśnie jego obecność Móri wyczuwał, lecz nie mógł go wytropić.
 Delirium  ostrym głosem stwierdził von Kaltenhelm.
 Ależ nie, zapewniam was, panie  przekonywał go Heinrich Reuss.  Nie
wypiłem wiele, zresztą wino nigdy nie miało nade mną władzy. Nie rozumiem, co
się stało, nagle wokół mnie pojawiło się pełzające robactwo, przy talerzu, w je-
dzeniu. . .
 Nonsens! Zachowałeś się skandalicznie, a przede wszystkim zwróciłeś na
siebie uwagę. To niewybaczalne!
Reuss, któremu po zgoleniu koziej bródki marzł dół twarzy, starał się zmienić
temat, choć zdawał sobie sprawę, że wieści nie zadowolą przełożonego.
 Georg Wetlev nie żyje  westchnął z drżeniem.  Jego zwłoki znaleziono
za miastem.
 Wiem o tym  niemal krzyknął von Kaltenhelm.
 Zastrzelony od dołu?! Jak mogło do tego dojść?
 Wmieszała się w to jakaś nieczysta moc  stwierdził Heinrich Reuss ta-
jemniczo.
 Nieczysta moc? Przestań gadać bzdury!
Potem jednak von Kaltenhelm zamyślił się.
 Na uczcie rzeczywiście był pewien młody człowiek. Ciarki przechodziły
mi po plecach na jego widok, zupełnie bez powodu.
Reuss natychmiast się ożywił:
Tak, ten mroczny cudzoziemiec. Właśnie o niego mi chodziło. To nasz naj-
gorszy wróg z Bergen. Po mieście rozniosły się pogłoski o czarach, poszukiwano
czarownicy, lecz ja myślę, że to właśnie on krył się za wszystkimi niesamowitymi
wydarzeniami.
 Co to za jeden?
78
 Towarzysz Tiril Dahl. Nie pochodzi z Norwegii, ale nie wiem, kim albo
czym jest.
Twarz von Kaltenhelma ściągnął gniew.
 Chcesz powiedzieć, że przez tyle lat w Bergen nie zdołałeś się dowiedzieć,
kim jest ten człowiek?
 To nie takie łatwe  mruknął Reuss wymijająco, osłaniając nagą brodę
przed chłodnym jesiennym wiatrem.  Dziewczyna ma dobrą ochronę, czuwa
nad nią posiadający szerokie znajomości młodzieniec z hanzeatyckiego rodu, ów
poganin-cudzoziemiec, a teraz jeszcze osławiona baronówna van Zuiden. Oraz
połowa Bergen.
 Wiemy o tym. Zdajemy sobie także sprawę, że najistotniejsze jest, aby ta
dziewczyna, Tiril, nie nawiązała kontaktu z księżną Theresą z Gottorp. Wiem,
wiem, są rzeczy jeszcze dla nas ważniejsze, ale jesteśmy bardzo niezadowoleni
ze sposobu, w jaki ty i Georg Wetlev wywiązaliście się ze swego zadania. Nie
złapać młodej panny przez tyle lat! Do ciebie więc będzie należało poinformowa-
nie naszego Mistrza o śmierci Georga  zakończył von Kaltenhelm ze złośliwym
triumfem.  Ja tego nie zrobię.
Reuss wyraznie pobladł, wręcz pozieleniał.
 Przecież ja muszę śledzić dziewczynę  wyjąkał śmiertelnie przerażony.
 Zaangażujemy do tego innych ludzi. Ty zmarnowałeś wszystkie swoje
szanse.
 Zapewniam. . . ! Podwoję wysiłki, będę bardziej nieubłagany, dziewczyna
zginie szybką, skrytobójczą śmiercią. . .
 Za pózno  lodowatym tonem oświadczył von Kaltenhelm.  Poza tym
dobrze wiesz, że pragniemy najpierw przesłuchać dziewczynę. Czyż nie zostałeś
surowo upomniany, kiedy już raz próbowaliście ją zabić, przed laty, w Bergen?
 To prawda, ale mogę. . .
Gestem pełnym niezmierzonej pogardy von Kaltenhelm oddalił Heinricha
Reussa, mówiąc:
 Masz ostatnią szansę. Potem. . .
Reuss postawił kołnierz i wtulił głowę w ramiona. Ruszył między drzewa-
mi ku Akershus, ku starej twierdzy. Zęby zacisnął tak mocno, ze zdrętwiały mu
szczęki. Doprawdy, potrafili nim komenderować, posyłać raz tu, raz tam, zlecać
wykonanie całej brudnej roboty, chociaż wywodził się z książęcego rodu i należał
mu się szacunek.
To ostatnie polecenie jednak było najgorsze.
Jak, na miłość boską, ośmieli się opowiedzieć o klęsce? I o śmierci Georga
Wetleva?
Poczuł lodowate ukłucie strachu i o mało się nie rozpłakał. Uciekaj, Heinrichu,
uciekaj!
Ale dokąd mógł uciec, gdzie się schować?
79
Nigdzie. I tak go odnajdą.
Stara wdowa-smoczyca wbiła przenikliwy, świdrujący wzrok w córkę.
 Auroro! Nie waż mi się sprzeciwiać! Myślisz, że o niczym nie wiem? Że
nie słyszałam o wstydzie, jaki sprowadziłaś na swą biedną matkę? Widziano cię
na balu wraz z dwoma mężczyznami!
 Ależ, droga mamo, oni byli tacy. . .
 Jesteś naiwną gęsią! Nie wiesz, za czym gonią mężczyzni? Jesteś świetną
partią, lecz nie wydałam cię na świat po to, byś opuszczała biedną schorowaną
matkę, gdy tylko pierwszy lepszy mężczyzna kiwnie palcem. Urodziłam czterech
synów, każdy z nich po ślubie otrzymał dwór, zabezpieczyłam także przyszłość
twoich dwóch starszych sióstr, tobie natomiast od początku wyznaczono rolę to-
warzyszenia mi w jesieni życia. Pięknie by to wyglądało, gdyby córka nie chciała
zostać u swej dobrej matki i wspierać jej na stare lata!
Czy tylko po to się urodziłam?  chciała zapytać Aurora, lecz zacisnęła zęby.
Dobrze wiedziała, że tak właśnie jest. Przyszła na świat dużo pózniej niż reszta
rodzeństwa i całe jej wychowanie polegało na przyuczeniu jej do spełniania za-
chcianek matki. Teraz panna Aurora skończyła już czterdzieści lat, w jej życiu
było wiele trudnych chwil.  Nie zerkaj na mężczyzn, zachowuj się przyzwoicie,
dziękuj odmownie za wszystkie zaproszenia, myśl o matce!
Aurora urodziła się, bo kiedy okazało się, że stan zdrowia ojca jest bardzo zły,
matka zdecydowała się na jeszcze jedno dziecko, o którym z góry przesądzono,
że pozostanie w domu.
Domowa córka, tak nazywano Aurorę. Dziewczyna, potem kobieta, obdarzona
niepoślednią inteligencją, której nie pozwolono się kształcić. Pełna inicjatywy,
posiadająca zdolności przywódcze, nie mogła ich nigdy wykorzystać. Jej jedyne
zadanie polegało na towarzyszeniu matce i wysłuchiwaniu narzekań na bliznich.
Ojca Aurora nie znała, zmarł w pierwszym roku jej życia.
Nowe wydarzenia, kontakt z księżną Theresą i czwórką młodych ludzi spra-
wiły, że Aurora rozkwitła. Życie nagle okazało się takie ciekawe!
 Nie zjadłaś jeszcze  z wyrzutem rzekła wdowa-smoczyca.  Jedz! Zja-
daj wszystko!
 Jestem już syta.
 Nie wolno niczego zostawiać na talerzu.
Aurora słyszała to od dziecka. Dopiero w wieku około trzydziestu lat zro-
zumiała, że matka tuczy ją celowo, by dziewczyna poczuła się bezwartościowa,
brzydka i niechciana. Wszelkie rozpaczliwe próby poprawienia figury niweczyły
ciągłe upomnienia matki:  Jedz! Nie zostawiaj niczego na talerzu , nakładającej
jej kolejne porcje.
Mieć pełną kontrolę nad córką. Tak brzmiała pierwsza zasada jędzy.
80
Tego dnia jednak Erling i Móri zlecili pannie Aurorze pewne zadanie. Miała
nadzieję, że zdoła skierować myśli matki na inny tor.
 Droga mamo, ty, która tak wiele wiesz o rodach szlacheckich. . .
 Oczywiście  napuszyła się jędza.
 Jak to właściwie jest z Holsteinami-Gottorpami? Kto dziedziczy po śmierci
księcia Adolfa?
 Jego żona, księżna Theresa, z domu Habsburg, to przecież jasne.
 Dobrze, a po niej? Byli przecież bezdzietni.
 W takim wypadku spadek przechodzi na kogoś z jego krewnych. Pozwól mi
się zastanowić. . . Nie ma nikogo bliższego niż pokrewieństwo trzeciego stopnia.
To będzie. . . Fredrik albo Christian? Nie, zbyt daleko.
Aurora sama już zdążyła to obliczyć. Tak więc Holsteinowie-Gottorpowie nie
mogli mieć nic wspólnego ze spadkiem, należało zatem ich wyłączyć.
Ataki na Tiril musiały przyjść z innej strony.
Lizuska, jak Aurora nazywała pokojówkę matki, szepnęła coś swej pani do
ucha. Stara dama wyraznie się zirytowała.
 Co? Co ty mówisz, dziewczyno? No tak, rzeczywiście, dziedziczyć może
też ktoś z Habsburgów, ktoś z rodzeństwa Theresy. Dajcie mi się skupić. W ra-
chubę wchodzi jej siostra Konstancja.
Kwestie spadkowe przestały już jednak interesować Aurorę, usłyszała bo-
wiem, że przyszły jej nowe przyjaciółki. Przeprosiła matkę i pobiegła im na spo-
tkanie.
 Dobrze, że jesteście  z ulgą, lecz nie bez strachu przywitała Tiril i Ca-
therinę, przybyłe wraz z księżną Theresą.  Moja droga matka miała ciężką noc,
żołądek bardzo jej dokuczał, jest więc dziś. . . nie w nastroju. Nie zdążyłam jesz-
cze spytać, czy możemy dysponować dworem.
 Jak ją rozweselić?  życzliwie spytała Theresa.
 Dowiedziała się od tej okropnej Lizuski, która bezustannie jej o wszystkim
donosi, że wczoraj widziano mnie z dwoma mężczyznami. Uważa, że pan von
Mller i doktor Móri zarzucają na mnie sieci, chcą mnie uwieść i zagarnąć mój
majątek. A przecież możliwe jest, że przyjaciele-mężczyzni wcale nie mają takich
zamiarów prawda?
 Naturalnie  odparła Theresa, która poczuła w sobie nową siłę i godność
po śmierci dręczącego ją męża i odnalezieniu wytęsknionej córki.  Chodzmy,
spróbujemy z nią porozmawiać.
Stanęły przed obliczem wdowy-smoczycy, wielkiej, opasłej i zgryzliwej,
w czerni, choć upłynęło już czterdzieści lat od czasu, kiedy małżonek rozstał się
z życiem u jej boku dla znacznie spokojniejszego życia wiecznego. Wszystkie
linie w tej, wydawało się, pozbawionej konturów twarzy  orle oczy, nos, przy-
pominający dziób drapieżnego ptaka, nalane policzki, opadały w dół. Cera barwą
81
przypominała ciasto drożdżowe. Siedziała niezgrabnie rozparta, z rozchylonymi
kolanami, by pomieścić brzuch.
Aurora przedstawiła gości po kolei. Księżnej Theresie łaskawie pozwolono
zająć miejsce na krześle vis-a-vis, natomiast młodym damom smoczyca chciała
się przyjrzeć bliżej.
Nazwisko Tiril wywołało w niej irytację. Nigdy nie słyszała o szlacheckim ro-
dzie van der Dalen i potraktowała to jako osobistą zniewagę. Catherine zaś zaata-
kowała z zapalczywością, która wprawiła pozostałe panie w osłupienie. Nazywała
baronównę na przemian grzeszną kobietą, niegodnym człowiekiem, ladacznicą,
a potem nakazała opuścić komnaty zacnych ludzi. Aurorze także się dostało za to,
że zadaje się z szumowinami.
Jędza nie wiedziała, rzecz jasna, że Tiril jest córką Theresy. To ucieleśnienie
plotkarki i jej węsząca pokojówka zostały pozbawione okazji rozgłoszenia wszem
i wobec informacji o życiu księżnej i możliwości złośliwego komentowania szczę-
śliwej odmiany w jej losie.
 Obie panny są mymi przyjaciółkami i znajdują się pod moją opieką 
oznajmiła Theresa, z trudem zdobywając się na uprzejmość.  W tym ciężkim
dniu służyły mi wielką pomocą.
Wdowa złożyła księżnej nieco spóznione kondolencje i zaraz powróciła do
swego zwykłego zrzędliwego tonu.
 Moją córkę sprowadzono na manowce, wasza wysokość! Napastowali ją
mężczyzni. Ród von Mllerów nie istnieje! To oszust, szarlatan! Chce odebrać
Aurorę, tę biedną dziewczynę, matce, chociaż wszyscy wiedza, jak bardzo jej po-
trzebuję, stara i schorowana. Wydałam ją na świat w bólach, nie wspominając już
o uprzednich nieprzyjemnościach małżeńskiego łoża, nie po to, by mnie zostawiła
dla pierwszego lepszego łajdaka!
W wieku Aurory trudno raczej mówić o pierwszym lepszym kandydacie na
męża. . .
Dobrze, że nie było z nimi Móriego i nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy Ca-
therine. Z pewnością szepnąłby:  Nie, Catherine, nie możesz tego zrobić jeszcze
raz. Dość tego, co uczyniłaś księciu Adolfowi. Ona jest zbyt niebezpieczna. Ta jej
obrzydliwa pokojówka widzi wszystko!
Westchnąwszy głęboko Theresa podjęła decyzję i postanowiła spytać o nie
zamieszkany dwór. W oczach wdowy, węszącej dobry interes, pojawił się wyraz
zainteresowania. Ale nie zakończyła jeszcze rozważań na temat almanachu szla-
checkiego. Wyczuwała, że między Theresą a Aurorą nawiązała się nić przyjazni,
którą za wszelką cenę postanowiła zniszczyć. Aurora była jej dziewczyną na po-
syłki, nie wolno jej się wiązać z nikim innym.
Z fałszywym uśmieszkiem powiedziała:
Słyszę, że moja córka zainteresowała się rodem Habsburgów, wasza wyso-
kość. To drogie dziecko chciało dowiedzieć się wszystkiego o waszych krewnych,
82
księżno.
 Ależ. . . mamo!  jęknęła przerażona Aurora. Theresa popatrzyła na nią
z niedowierzaniem.
 Tak, tak  gruchała jędza.  Pytała, kto dziedziczy po waszej wysokości.
Nie ma pani bezpośrednich spadkobierców, inaczej niż ja, matka czterech synów
i trzech córek, niemile to wspominam, bo to, do czego trzeba się zmuszać, by
wywiązać się z obowiązków podtrzymania rodu. . . Ale nie wszystkie kobiety są
równie ofiarne, mam więc pełne zrozumienie dla. . . Ale pani, księżno, ma siostrę,
Konstancję, prawda?
 Owszem  odparła Theresa z rezerwą.  Choć nie bardzo rozumiem, co
ona ma z tym wspólnego.
 To właśnie ją wystawił do wiatru przyszły małżonek, prawda? Tak, tak, co
za smutna historia! A pani brat, Leopold, czyż nie jest. . . trochę upośledzony?
 Ależ nie, ma tylko słaby wzrok. Doprawdy uważam, że. . .
 Aurora chciała także wiedzieć, czy to prawda, że Otto, wuj waszej wyso-
kości, brat jej matki, nie jest w stanie wypełniać swych małżeńskich obowiązków.
 Ależ, mamo, nigdy przecież nie pytałam. . .
 A z kolei pani kuzynkę, Marię Józefę, przyłapano na gorącym uczynku z jej
kuzynem, w dodatku w skrzydle dla służby.
Aurora zaczęła płakać. Lizuska szepnęła coś swej pani do ucha, oczy dziew-
czyny zabłysły złośliwością.
 Och, tak, rzeczywiście, zapomniałam o tym  kiwnęła głową stara jędza.
 Ojciec sprawił Marii Józefie lanie na gołą skórę i wyrzucił ją z Hofburga.
Bardzo stosowna reakcja. Uwiodła biednego chłopaka, młodszego o dwa lata. . .
 Oboje byli dorośli  surowo odrzekła Theresa.
Przerażająca matrona udawała, że nie słyszy.
 Nie będę też wspominać, czego dopuściła się babka waszej wysokości.
I ona poniosła sprawiedliwą karę. Umarła!
 Rzeczywiście, w wieku siedemdziesięciu czterech lat  mruknęła Theresa
zażenowana. Odwróciła twarz, nie mogąc znieść takiej złośliwości.
 Thereso, zapewniam cię. . .  szepnęła zrozpaczona Aurora.
 Wiem, nie musisz nic mówić  odszepnęła księżna.
Wdowa grzmiała dalej:
 Tak więc nawet w najlepszych rodzinach wiele jest zgnilizny. Ja osobiście
zawsze wysoko nosiłam sztandar, mogę przysiąc z ręką na sercu.
Przechyliła się na bok i wydała z siebie nieprzyjemny naturalny dzwięk,
świadczący o tym, że zabiegi medyczne nie bardzo zaradziły dolegliwościom. 
Ale wasza wysokość interesowała się naszym dworem tu w Christianii. Przedsta-
wia on dla nas najwyższą wartość i bardzo nie chciałybyśmy się z nim rozstawać.
Ale jeśli ustalimy jakąś rozsądną cenę, być może dojdziemy do porozumienia. . .
Rozdział 12
Móri powziął niezłomną decyzję. Postanowił jeszcze raz zwrócić się z proś-
bą o pomoc do swych niewidzialnych towarzyszy. Musiał się dowiedzieć, w jaki
sposób prastare zamczysko Tiersteingram łączy się z baśnią o morzu, które nie
istnieje, morzu z epoki jeszcze dawniejszej niż zamek.
I co ważniejsze: chciał też ustalić, co właściwie wydarzyło się w Tiersteingram
za czasów dwóch niemieckich czarnoksiężników.
Ale jak tego dokonać?
Może duchy udzielą mu odpowiedzi? Może któryś z nich był tam wówczas?
To jednak mało prawdopodobne.
Dzień chylił się już ku zachodowi. Po kolacji na dworze zapanował spokój.
Tak, powrócili do dworku Aurory, doszli bowiem do porozumienia ze starą jędzą.
Zażądała wprawdzie za dwór horrendalnej ceny; gdy usłyszała, że Habsburżanka
zainteresowana jest kupnem posiadłości, chciwość wzięła w niej górę nad rozu-
mem. Theresa nie mogła przystać na tak jawne oszustwo, stanęło więc na tym, że
wynajęli dwór na czas nieokreślony. Wydawało się, że księżna snuje jakieś inne
plany związane z córką, na razie jednak ten dom musiał im wystarczyć.
Aurora wytłumaczyła się przed matką koniecznością zaopiekowania się nowy-
mi lokatorami. Stara jędza natychmiast dostała ataku boleści i z jękiem zawodziła,
błagając, by Aurora nie opuszczała umierającej rodzicielki.
Tym razem jednak córka pokazała, na co ją stać. Posłała po nadwornego me-
dyka i oddała rozgniewaną staruchę pod opiekę Lizuski. Matka zdumiewająco
szybko doszła do siebie, zdążyła jeszcze obrzucić przekleństwami wychodzącą
córkę.
Bo Aurora po prostu wyszła.
Towarzyszące jej przyjaciółki zrozumiały, że oto są świadkami niesłychanego
wydarzenia. Ale to właśnie ich obecność dodała Aurorze odwagi.
Przybywszy na dwór dała upust swej długo tłumionej energii. Zatrudniła służ-
bę dla gości, sprowadziła żywność i przyzwoitą pościel, zjadła nawet razem z nimi
kolację.
Theresa i jej wierna pokojówka również przyjechały, cóż bowiem miały po-
84
cząć na Akershus? Nocować tam, gdzie ustawiono trumnę?
Móri po wieczornym posiłku wyszedł na dziedziniec. Pragnął zostać sam ze
swymi myślami. Czy poważy się jeszcze raz kłopotać swych towarzyszy?
Uznał jednak to za konieczne.
Również tego wieczoru wiał dość silny wiatr. Ciężkie od chmur niebo zawisło
nad ziemią, lecz ostry żółty pas pod nimi, tuż nad horyzontem, wskazywał, gdzie
zaszło słońce.
Czuło się chłód, ale Móri nie mógł przecież wezwać duchów do domu. Dokąd
więc iść? Do lasu? Za daleko. Na pola? Tam będzie zbyt widoczny. Nie zrobiło
się jeszcze dostatecznie ciemno.
Naraz drgnął. Ktoś szedł przez dziedziniec, osobie towarzyszył radośnie mer-
dający ogonem pies.
 Tiril! Co ty tu robisz, gdzieś była?
 Cóż, jak to powiedzieć. . . A jakie zwykle miejsce się odwiedza tuż przed
położeniem się do łóżka? O czymś takim jak nocniki nie pomyślano w naszym
nowym domu.
Uśmiechnął się, głaszcząc Nera.
 Szczerze mówiąc, nie znoszę tego  wyznała Tiril.  Lodowate wichry
owiewają człowieka od spodu, ciemno, strach. Dlaczego nikt jeszcze nie wymyślił
jakiegoś zacisznego, przyjemnego kątka pod dachem?
 W wielkich zamkach już są takie przybytki.
 Owszem, maleńkie przybudówki przy królewskich sypialniach, a potem to
spada z wysokości. . . Wolałabym tamtędy nie przechodzić. Wrócisz ze mną do
domu?
 Nie, mam jeszcze coś do załatwienia.
Zatrzymała się.
 Co takiego, Móri? Wydajesz się nieobecny duchem.
Westchnął.
 Muszę znów zwrócić się do mych strażników. Pragnę dowiedzieć się cze-
goś więcej o Tiersteingram. Może któryś z nich znał zamczysko za życia?
 Chcę przy tym być.
 Co ty mówisz!
 Czyż nie znam ich równie dobrze jak ty? Czy nie zaprzyjazniłam się ze
Zwierzęciem? Z Nidhoggiem? I z dawnymi czarnoksiężnikami? Gdzie się z nimi
spotkasz?
 Tego właśnie jeszcze nie wiem, próbuję ustalić. Na razie nie znalazłem
odpowiedniego miejsca.
Rozejrzała się dokoła.
 Zimno mi, ale do domu wrócić nie możemy, zarówno w głównym budynku,
jak i w bocznych skrzydłach są ludzie. Za to stodoła jest pusta. A może na stryszku
na siano?
85
Móri zamyślił się, powiódł wzrokiem ku imponującym wierzejom.
 Hm, stryszek na siano  powtórzył cicho.  Tam nikt nie przyjdzie. Byle
tylko drzwi nie zaskrzypiały.
 Jakoś się prześlizgniemy  uśmiechnęła się Tiril.
Przecież ty nie możesz w tym uczestniczyć, chciał zaprotestować. Milczał jed-
nak. Poznał już Tiril i wiedział, że za nic nie puści go samego. Tak czy inaczej
postarałaby się z ukrycia obserwować jego poczynania.
Uległ jej zatem, i mądrze zrobił.
Kiedy szli do okazałej stodoły, dziewczyna zadrżała z zimna, objął ją więc
za ramiona i okrył peleryną. Przytuliła się jeszcze mocniej. Nero coś wytropił
i pędem ruszył przed siebie.
Prawie nie mieliśmy czasu, żeby być razem, Móri i ja, pomyślała Tiril. Ale
coraz mocniej przywiązujemy się do siebie. Wśród wszystkich tych dramatycz-
nych wydarzeń nauczyliśmy się porozumiewać wzrokiem, czujemy, że jesteśmy
przyjaciółmi.
 Lubisz moją matkę?
 Bardzo  odparł.  A ty?
 Och, tak! Tylko nie zdążyłam jeszcze oswoić się z myślą, że ją odnalazłam.
Oto prawdziwa matka pada nagle człowiekowi w ramiona i wszystko staje się
jednym wielkim chaosem. Ale mogło przecież być znacznie gorzej.
 Oczywiście. Rozumiem jednak twój dystans. Mimo wszystko porzuciła cię,
pozostawiła swemu losowi.
 Już jej wybaczyłam  prędko zapewniła go Tiril.  Słyszałeś wszak, jak
Lizuska i ta stara jędza mieszały z błotem  grzeszne kobiety. Młodej dziewczynie
trudno było stawić temu czoło.
 Zamieniłbym parę słów z twoim ojcem  powiedział Móri nie kryjąc gnie-
wu. . .  Ale mężczyznom podobne historie zawsze uchodzą na sucho. Wybacza
się im, wręcz twierdzi, że uwiedzenie dziewczyny przydaje im męskości. Kobiety
natomiast karane są przez prawo i kościół.
Udało im się otworzyć ciężkie wrota bez zbędnego hałasu. Z podestu stodoły
posiadłość prezentowała się majestatycznie. Wiatr szumiał w rosnących wzdłuż
miedzy zaroślach olszyny i w podwórzowym drzewie  brzozie o kilku pniach.
Zdumieli się, jak dobrze utrzymany jest dwór, ani w podeście, ani w ścianach
stodoły nie było spróchniałych desek.
Weszli do środka i zagłębili się w ciemność.
Jestem sam na sam z Mórim na stryszku do siana, zachichotała w duchu Tiril.
Musiała przyznać, że już na samą tę myśl jej ciało ogarnęło rozkoszne drżenie.
Móri jednak zdawał się wcale tego nie zauważać. Ostrożnie prowadził ją po nie-
równej podłodze strychu. Tu i ówdzie leżały jeszcze kępki suchej trawy, szeleściły
cicho, kiedy po nich stąpali. Wiedzieli, że gdzieś musi być otwór, którym zrzu-
cano siano na dół, i kiedy go odszukali, mogli bezpiecznie iść dalej, aż wreszcie
86
stanęli pod jedynym okienkiem w dachu. Nero zniknął w mroku.
Przez świetlik sączyło się do środka słabe jesienne światło. Tiril widziała za-
rys sylwetki Móriego, znów poczuła, że darzy go bezgraniczną miłością. Ale on
myślał tylko o czekającym go zadaniu  wezwaniu duchów.
 Przecież one są z nami przez cały czas  szepnęła Tiril.
 Ale muszą się pokazać nie tylko jako cienie. Chcę z nimi porozmawiać.
Ten profil, który rysuje się na tle ściany, akurat tak pada światło. Czyste, wręcz
delikatne linie, usta, które mogłyby być ustami młodziutkiego chłopca, ale prze-
czy temu czoło i ostry zarys nosa. Czarne kędziory, kaptur skrywa kształt głowy,
peleryna otula ciało. . .
Jakiż on tajemniczy, niesamowity!
I ani odrobinę nie zainteresowany moją obecnością.
Co on robi? Wyciąga ręce, spodem dłoni zwraca je w górę. Wzywa swych
towarzyszy.
Kocham go, lecz nie wolno mi tego okazać. A ostatnio stał się taki dziwny,
pełen rezerwy. Jakbym już go nie obchodziła. A może co innego stanęło na prze-
szkodzie?
Tiril nie rozumiała, że w ciągu ostatniej doby ona sama stała się kimś innym.
Fakt, że pochodzi z książęcego rodu, nie miał dla niej żadnego znaczenia, w ogóle
się nad tym nie zastanawiała.
Móri jednak świadom był zaszłej zmiany. To ona nagle się od niego oddaliła,
nie odwrotnie, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Teraz była jedną z potężne-
go rodu Habsburgów. Trudno pozostać obojętnym wobec dynastii, która wydała
czternastu cesarzy i inne wielkie osobistości. . .
Tiril nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy. Uważała się za pozamał-
żeńskie dziecko z Bergen, zbłąkaną istotę, która ma wspaniałych przyjaciół, a te-
raz jeszcze matkę, życzliwą jej, lecz wciąż obcą.
Nagle poderwała się słysząc, że wokół niej coś się dzieje.
Miała wrażenie, że porywa ją wir powietrzny. Ale powiew wichru nie był zim-
ny, nie unosił jej też z miejsca. Wiatr po prostu wirował wokół niej i Móriego.
Wyciągnęła rękę w poszukiwaniu jego dłoni, lecz czarnoksiężnik nie miał dla niej
czasu, ramiona wciąż wznosił w górę i wzywał kogoś, teraz już na głos.
Wzywał swych niewidzialnych towarzyszy, prosząc, by pomogli dowiedzieć
się czegoś o minionych czasach, o zamczysku zwanym Tiersteingram albo Tistel-
gorm. Móri nie znał baśni o zamku, wiedział jedynie, że wiąże się ona z opowie-
ścią o morzu, które nie istnieje, i że wokół Tiersteingram mieszkali kiedyś ludzie,
którzy uprościli nazwę zamczyska na Tistelgorm.
Czy ktoś z jego niewidzialnych towarzyszy, których przywiódł z otchłani, był
w owych czasach w leśnych ostępach Tiveden?
Zapadła głucha cisza. Tiril. i Móri czekali. Islandczyk wolno opuścił ręce, Tiril
pośpiesznie ujęła jego dłoń.
87
 Nie powinnaś przy tym być  mruknął.
 Ależ ja chcę  odszepnęła.
Właściwie jednak nie była do końca przekonana, bo nagle ziemia zatrzęsła się
pod jej stopami i rozległ się głęboki huk, który jakby, o dziwo, dochodził z wnętrza
jej ciała. Jak gdyby potrząsnęła nią potworna siła, która chciała rozerwać ją na
strzępy.
Ściskała Móriego za rękę, przygarnął ją mocno do siebie. Byli oto dwojgiem
marnych ludzi zapuszczających się do świata, którego nikt nie znał.
Nero, przypomniało się Tiril. Gdzie Nero?
Wiedziała jednak, że na psa nie działa nigdy obecność niewidzialnych towa-
rzyszy Móriego. Prawdopodobnie oni sami starali się go przed tym uchronić.
Zapanował spokój.
 Móri z rodu islandzkich czarnoksiężników!  rozległ się głos, który echem
odbił się od ścian pustej stodoły.  Jesteśmy tutaj!
Tiril dostrzegła ich postacie. Trzymali się z daleka od nędznego pasma świa-
tła wpadającego przez otwór w dachu, ale ich sylwetki wyraznie rysowały się
w ciemności. Widziała jakąś niską istotę, która z pewnością nie była Nerem, i ko-
goś, kto się nad nimi pochylał.
 Słyszeliście moje pytanie  powiedział Móri.  Czy potraficie mi po-
móc? Może ktoś z was żył w tym samym czasie co niemieccy czarnoksiężnicy
z Tiersteingram?
 Nie, żaden z nas nie był im współczesny  odrzekł czarnoksiężnik z Hisz-
panii, Nauczyciel.
Nadzieje się rozwiały. Jak wobec tego zdołają. . .
 Dlaczego nie miałbyś sam tego zbadać?  zagadnął ktoś wesoło.
Tiril poczuła, że Móri drgnął.
 Co macie na myśli?  spytał niepewnie.
 Sam udaj się w to miejsce i w tamten czas!
 Nie wierzę w podróże w czasie.
Nauczyciel westchnął ciężko.
 Czyż nie mógł nam się trafić bardziej chętny do współpracy i obdarzony
większą fantazją człowiek, kiedy już zmuszono nas do powrotu na ziemię? Czy
musimy służyć ponuremu, nudnemu uparciuchowi?
Takich uwag Móri nie mógł puścić mimo uszu, zwłaszcza w obecności Tiril.
Nauczyciel najwidoczniej na to liczył.
 Nie powiedziałem, że się boję  rzekł przygnębiony.  Tylko że w to nie
wierzę.
Na chwilę zapadła cisza, po czym znów rozległ się głos Nauczyciela:
 To znaczy, że nie uwierzyłeś także w to, co ci powiedzieliśmy przed kilko-
ma dniami, licząc według ludzkiej rachuby czasu? W naszą obietnicę, że nie po-
88
ciągniesz swej ukochanej w otchłań śmierci, jeśli pojmiesz ją za małżonkę i zbli-
żysz się do niej?
I Móriemu, i Tiril zaparło dech w piersiach. Dziewczyna była zaskoczona, on
urażony.
 O tym nie wolno wam mówić. Nie miałem jeszcze czasu, by porozmawiać
o tym z Tiril.
 Czasu miałeś dość.
 Nie. Poza tym ona znalazła się teraz poza moim zasięgiem.
 Wcale nie  energicznie zaprotestowała Tiril.
 Sam słyszysz  roześmiał się Nauczyciel. Wyczuli, że i pozostali się
uśmiechają.  To ty jesteś niezdecydowany, nie ona.
 Tiril stała się teraz kobietą wysokiego rodu.
 To zwykle nie stanowi przeszkody dla mężczyzn pragnących osiągnąć swój
cel. Ani też dla owych wysoko urodzonych kobiet. Jeśli jednak upierasz się, by
zupełnie niepotrzebnie kroczyć wąską i krętą ścieżką cnoty, to pomów z jej matką.
Radzę ci jednak się pospieszyć, bo dziewczyna płonie, i ty, i my dobrze o tym
wiemy.
Tiril uznała, że rozmowa staje się dość krępująca. Wtrąciła więc pytanie:
 W jaki sposób dostaniemy się w epokę Tiersteingram? Jako niewidzialni
obserwatorzy, czy też naprawdę włączymy się w tamten czas?
 To niemożliwe, bo zmienilibyście bieg historii. Waszym jedynym zadaniem
będzie obserwować i uczyć się.
 Czy takie przedsięwzięcie jest tego warte?
 Chyba tak. Pamiętajcie jednak, że macie do czynienia z potężnymi moca-
mi!
 Chodzi o tę siłę, która sprowadzi mnie tu z powrotem?  spytał Móri.
 Nie.
 A ty co masz na myśli, mówiąc  sprowadzi mnie z powrotem ?  wtrąciła
Tiril.  Chcesz mnie tam zostawić?
 Nie. Nie zamierzam cię tam zabierać.
Zanim zdążyła otworzyć usta, by się bronić, inny z towarzyszy Móriego ode-
zwał się chrapliwym głosem, po ciemku nie zorientowała się, który to z nich.
 Zabierz ze sobą swoją kobietę, Móri z rodu czarnoksiężników! Ona pozo-
staje pod naszą ochroną, nie możesz ciągle usuwać jej na bok. Nigdy jeszcze nie
wypróbowałeś jej możliwości.
Teraz Tiril już wiedziała, że to mówi Nidhogg. Był jej wiernym przyjacie-
lem od czasu, kiedy powitała go z wielkim szacunkiem i usiłowała poczęstować
własnym skromnym pożywieniem.
Miała pewność, że będzie bezpieczna.
Jeszcze ktoś włączył się do rozmowy.
 Móri, pokochałeś Tiril, bo jest wyjątkową dziewczyną, prawda?
89
 Tak.
 Ale na czym polega jej wyjątkowość?
 Hmm. . . tego nie wiem.
 Bo nigdy nie starałeś się sprawdzić. Wypróbuj teraz jej siłę! Zabierz ją
w podróż przez epoki, być może okaże się, że posłuży ci wsparciem i pomocą!
 Przez cały czas będę się niepokoił o jej bezpieczeństwo.
 To całkiem zbędne  zniecierpliwił się Nauczyciel.  Będziecie tylko
obserwatorami.
 A ta moc, o której mówiliście, panie?
 Rzeczywiście jest potężna.
 Ale wy pozostaniecie przy nas przez cały czas?  prędko spytała Tiril.
 Owszem, jeśli sobie tego życzycie.
 Bez was sobie nie poradzimy  uśmiechnęła się dziewczyna.
 Ty też tak uważasz, Móri?
 Oczywiście  odparł.
Poczuł, że przestaje panować nad sytuacją. W głębi ducha podziwiał odwagę
Tiril. Nie zdawał sobie sprawy, że podczas gdy on odnosił się do swych towarzy-
szy z lekko agresywnym dystansem, ona rozmawiała z nimi życzliwie i naturalnie.
 Musimy jednak wiedzieć, w jaki czas i w jakie miejsce was przenieść.
 Miejsce określić nietrudno, wiecie już, o co mi chodzi  odrzekł Móri. 
A czas? Jak sądzisz, Tiril?
Dziewczyna zawahała się.
 Czy nie doszliśmy do wniosku, że Tiersteingram zbudowano w jedenastym
wieku?
 To bardzo nieprecyzyjne  wtrącił któryś z duchów. Irytujące było, że
w ciemności nie mogli się zorientować, z kim rozmawiają.  Musimy znać rok,
dzień i godzinę.
 Może rok tysiąc pięćdziesiąty?  zaproponowała Tiril.
 Dobrze. Dwudziesty lipca roku tysiąc pięćdziesiątego  zdecydował Móri.
 Lato, wtedy jest najprzyjemniej. I na pewno w południe.
Wszyscy uśmiechnęli się ze zrozumieniem.
 Co będzie, jeśli trafimy w niewłaściwy okres?  dopytywała się Tiril.
 Przeniesiemy się trochę w przód. To żadna sztuka. Aż w końcu natrafimy
na odpowiedni moment.
 A jak wrócimy?  zainteresował się Móri.
 Podróże w czasie można odbywać na wiele różnych sposobów  od-
parł najprawdopodobniej duch opiekuńczy Móriego, jego ojciec, Hraundrangi-
Móri.  Zwykle podróżuje się przy wykorzystaniu siły myśli. Wy dwoje jesteście
uprzywilejowani, bo znacie nas. Moglibyśmy przenieść was tam cieleśnie, nama-
calnie, sądzę jednak, że to byłoby dla was zbyt silnym przeżyciem. Pozostaniemy
więc raczej przy podróżowaniu myślą. To potężniejsze niż się wam wydaje.
90
Pozostałe duchy mrucząc przyznały mu rację. Któryś powiedział:
 Pilnujcie się jednak, by nie ingerować w to, co zobaczycie! Będziecie tyl-
ko i wyłącznie obserwatorami, pamiętajcie o tym. Inaczej możecie spowodować
katastrofę.
 Ale przeniesiemy się w przeszłość jedynie myślą?
 Jak już mówiliśmy, siła myśli jest niezwykle potężna, tylko ludzie dotych-
czas nie odkryli tego faktu.
Tiril wyobraziła sobie, jak wmieszają się w jakieś minione wydarzenia. Na
przykład zmienią coś, co dopiero w przyszłości ludzie nauczą się robić lepiej.
I zniszczą przy tym wszystko na ziemi, bo jeden element okaże się niewłaściwy.
Jak chora komórka w ciele. Uroczyście obiecała, że nic nie zrobią, ani nie pomo-
gą, ani nie zaszkodzą.
 Co więc teraz mamy czynić?  spytał Móri.
Tiril wtrąciła się przestraszona:
 A co z Nerem?
 On poczeka tutaj  odparł chyba Duch Zgasłych Nadziei.
 Nie może przecież tak długo być zamknięty na stryszku na siano!
 Kochana Tiril!  roześmiał się któryś z najpotężniejszych.  Nie zaba-
wicie w podróży dłużej, niż trwa zwykła psia drzemka. W dodatku wasze ciała
zostaną tutaj. Nero nie zdąży za wami zatęsknić.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, choć po prawdzie niewiele z tego wszystkiego
zrozumiała.
 Podróż nie potrwa długo. Do zamczyska w Tiveden nie jest wszak daleko,
poza tym, wierzcie mi, myśli poruszają się szybko.
 Wspaniale nareszcie móc się wykazać  oświadczył, czyjś wesoły głos.
 Przy całym szacunku dla twej osoby, Móri, muszę przyznać, że służba u ciebie
była nieco nudna.
 Wiem  rzekł, zaciskając szczęki.  Nie omieszkaliście wypomnieć mi
tego już wcześniej.
Duchy nakazały, by usiedli oparci plecami o ścianę. Z jakiegoś powodu, któ-
rego Tiril nie mogła pojąć, odsunęły Nera, kiedy chciała przytulić go do siebie.
Móri wziął ją za rękę, bardzo ją to ucieszyło. Na polecenie duchów zamknęli
oczy. Mieli teraz czekać.
Z początku nic się nie działo. A potem rozległ się dzwięk dobrze już znany:
głęboki huk, któremu towarzyszyły gwałtowne wstrząsy, jak gdyby ziemia drżała.
Wszystko wokół zaczęło wirować coraz szybciej, aż Tiril zakręciło się w głowie,
jednak, o dziwo, było to dość przyjemne uczucie.
Potem zaczęły napływać inne wrażenia.
Najpierw wydawało im się, że spadają przez otwór w podłodze stryszku.
Zabijemy się, pomyślała Tiril.
91
Nie rozbili się jednak o klepisko, spadali wciąż niżej i niżej, dookoła roz-
brzmiewało wycie duchów, które prawdopodobnie im towarzyszyły.
Móri uścisnął dziewczynę za rękę.
 Już kiedyś przeżywałem podróż pod ziemię. To nie jest niebezpieczne.
 Nie boję się.
A więc doświadczali tego samego! Owszem, spodziewali się tego, ale było to
mimo wszystko dość dziwne. Tiril czuła, jak przedzierają się przez jakąś miękką
materię, stawiającą pewien opór, lecz do pokonania. Zapach natomiast nie był
przyjemny. Zapach ziemi i śmierci?
Otworzyła oczy. Prawdopodobnie nie powinna tego w ogóle robić i zaraz po-
żałowała, nie potrafiła jednak zapanować nad ciekawością. Musiała się dowie-
dzieć, jak to wszystko się odbywa. . .
Słabe niebieskawe światełko umożliwiło jej widzenie.
Dech zaparło jej w piersiach. Zrozumiała, że widok ten nie był przeznaczony
dla ludzkich oczu, ale zerknąwszy na Móriego upewniła się, że i on się rozgląda.
 Sami poniesiecie konsekwencje  ostrzegł jakiś cierpki głos tuż obok.
Mknęli ukosem w dół, przez stulecia cywilizacji. Mijali cmentarze, ale i daw-
ne kultury. Im głębiej się znajdowali, tym coraz dawniejsze widzieli pokolenia;
nie archeologiczne pokłady śladów przez nie pozostawionych, glinę, skorupy, od-
padki kuchenne, lecz całe środowisko, jakim kiedyś żyli ludzie. Zmieniały się
ubiory, twarze, historia. . .
Zrozumieli, że podróż w dół musi odbywać się nieskończenie powoli, a zara-
zem z szybkością błyskawicy. Byli w stanie wczuć się w mijane okresy, w końcu
czas przestał istnieć, znalezli się w bezczasowej próżni.
Straszna to była podróż, przekraczająca granice wyznaczone przez rozum. Na
ich oczach ginęli ludzie i zwierzęta, a oni nie mogli temu zapobiec, przedzierali
się przez cmentarze, pokłady zmarłych w różnych stopniach rozkładu, zaglądali
do lochów, w których skazańcy spędzali lata czekając na śmierć w samotności,
gdzie najbardziej dokuczała im pewność, że nikt się już o nich nie zatroszczy, nie
zapyta o nich nigdy więcej.
Tiril nie umiała się z tym pogodzić.
Nagle się zatrzymali.
 Rok tysiąc pięćdziesiąty  oznajmił Nauczyciel.
Tiril i Móri rozejrzeli się dokoła. Znalezli się wśród prymitywnych domostw,
ludzie zajmowali się codziennymi obowiązkami, życie toczyło się przede wszyst-
kim pod gołym niebem. Ujrzeli sporo kobiet, z kilku otwartych palenisk unosił
się gryzący dym, słychać było płacz dzieci.
To jest przerażająco rzeczywiste, pomyślała Tiril. Ale pewnie, tak jak powie-
dzieli towarzysze Móriego, siła myśli potrafi dokonać prawdziwych cudów.
Nie mogła się dłużej zastanawiać, bo teraz, trafiwszy we właściwy rok, zaczę-
li się szybko przemieszczać na wschód, nieustannie poruszając się po roku tysiąc
92
pięćdziesiątym według ich rachuby czasu. W oszałamiającym tempie mijali wio-
ski podobne do tej, którą ujrzeli najpierw, pola, lasy i jeziora.
To jest jak sen, uznała Tiril. Ale bardzo szczególny, żywy sen.
Wokół niej rozlegało się wycie wiatru, ogłuszające przy takim pędzie, lecz
i głosy wydawane przez istoty, które mknęły za nimi. Przeciągły ryk rozbrzmiewał
w uszach dziewczyny, przez moment zobaczyła obok blade oblicze Nidhogga,
które jednak zaraz zniknęło jej z oczu. Zwierzę, ciężko dysząc, biegło u jej boku,
czyżby po to, by ją chronić? A przed nimi gnała gromada niewidzialnych, którzy
w matowo błękitnej poświacie zdawali się widzialni.
Pomyślała o Nerze, osamotnionym na stryszku w stodole, ale przypomniała
sobie, że przecież ona i Móri siedzą przy nim, oparci o ścianę.
Nie czuła jednak, co się dzieje z jej ciałem, tak rzeczywisty był ten sen. Zro-
zumiała, że to duchy mają wpływ na to, co roi jej się w głowie.
 To tutaj  stwierdził Nauczyciel. Zwolnili.  Jesteśmy w Tiveden, w kra-
inie Sveów. Stąd będziemy się przesuwać przez pokłady ziemi.
Chociaż wiedzieli, że skorupa ziemska przez ostatnie siedem stuleci nie po-
grubiała więcej niż o parę cali, droga w górę wydała im się niezwykle długa,
oglądali bowiem wszystkie po kolei pokolenia.
Uścisk dłoni Móriego dawał poczucie bezpieczeństwa. Islandczyk wyprawił
się już kiedyś w podobną podróż, był silny i dumny, cieszyła się, że może mu
zaufać.
Ujrzeli wreszcie światło dzienne. Znalezli się wśród olbrzymich skał, przera-
żone blade słońce schowało się za cienkim welonem chmur, panowała niczym nie
zmącona cisza.
 To Tistelgorm  szepnęła Tiril.  Poznaję skały otaczające zamczysko.
 Tak  potwierdził Móri.  Ale zamku jeszcze nie wzniesiono.
 A więc za wcześnie  podsumował Nauczyciel.  Trzeba jednak przy-
znać, że to doprawdy doskonałe miejsce na ukrycie takiej budowli.
Było tu oczywiście znacznie jaśniej niż w stodole, którą zostawili w jakże,
zdawałoby się, odległej terazniejszości. Tiril jednak, choć być może powinna, nie
miała poczucia nierzeczywistości. Znała wszak wszystkich, którzy im towarzy-
szyli. Był wśród nich Nidhogg, trupio blady, o straszliwych długich zębach. Na-
uczyciel, olbrzymi czarnoksiężnik rodem z Hiszpanii, z potworną, ciężką głową.
Zwierzę. . . Tiril ku swej radości spostrzegła, że przypominająca wilka istota ma
się o wiele lepiej, niż kiedy widziała ją po raz pierwszy. Zwierzę ufnie patrzyło na
nią oczami, które nie wydawały się już oślepione cierpieniem, skóra nie była tak
poszarpana, a wielkie łapy trochę się wygoiły. Tiril zdawała sobie sprawę, że to
jej stosunek do biednego stworzenia, jej współczucie pomogło mu osiągnąć bar-
dziej znośny byt w świecie cieni. Pochyliła się i pogłaskała kudłaty łeb, a Zwierzę
otarło się o jej nogi.
93
Towarzyszył im także ten, który chyba najbardziej ją przerażał, Duch Utra-
conych Nadziei. Wiedziała, że piękny niegdyś mężczyzna, nadzieja we własnej
osobie, przeobraził się z winy ludzi. Tym razem wyczuwała także przykrą obec-
ność Pustki. Panie wody i powietrza uśmiechały się do niej, jakby dodając jej
otuchy.
Hraundrangi-Móri stał za swym synem, gotów go bronić. Kobieta-duch opie-
kuńczy Móriego także była z nimi, choć trzymała się raczej z boku, jakby już
przestała interesować się swym podopiecznym.
Nie, nie wolno jej tego robić, pomyślała przestraszona Tiril.
 Musimy przemieścić się w czasie do przodu  stwierdził Nauczyciel. 
Ale jak daleko?
 Zamku nie zbudowano w jeden dzień  po chwili namysłu odparł Móri.
 Może spróbujemy znalezć się w tym samym dniu, dwudziestym lipca, tylko
w roku tysiąc setnym?
Niech tak będzie  skinął głową Nauczyciel.  Ale przenieśmy się najpierw
na skały, stoimy akurat w tym miejscu, gdzie wkrótce wzniesiony zostanie zamek.
 To by dopiero było, gdybyśmy nadziali się na przykład na jakąś wieżę 
zażartowała Tiril.
Wszyscy się uśmiechnęli.
Jak dziwnie żeglować w powietrzu, wznosić się na wysokie skały! W jed-
nej chwili cała ich gromada znalazła się na szczycie i spoglądała na zagłębienie
w ziemi, w którym miał stanąć zamek. Z góry roztaczał się także widok na ostępy
Tiveden.
Nie były to jednak całkiem bezludne obszary. Między drzewami Tiril dostrze-
gła dachy chat.
Nauczyciel wyciągnął ręce, nakazując ciszę i skupienie na sobie uwagi.
 Dwudziestego lipca roku tysiąc setnego  powiedział.
Trwało to zaledwie moment i zaraz Tiril usłyszała nowe odgłosy. Na wszelki
wypadek złapała Móriego za rękę.
Wyruszając w drogę prosili, by u celu podróży towarzyszyło im światło dnia.
Chcieli lepiej widzieć, co się wokół nich znajduje. Wyraznie teraz ujrzeli stare
zamczysko, które akurat w tej chwili wcale jeszcze starym me było.
Chodzili po nim ludzie. . .
 Jesteś, panie, pewny, że nas nie widzą?  szeptem spytała Tiril Nauczy-
ciela.
 Oczywiście! Możesz wołać i machać, ile tylko zapragniesz. Nie istniejesz.
Chyba że spróbujesz ingerować w ich czas.
Obiecała, że tego nie zrobi.
Zamek nie wyglądał na budowlę szczególnie imponującą, lecz trudno było te-
go wymagać w tak ciasnym miejscu. Tiril przejęta pokazała Móriemu, że dokoła
94
biegnie korytarz, ten sam, którego pozostałościami nie tak dawno temu szli. We-
wnętrznego korytarza zobaczyć się nie dało. Móri pokazał jej, że wejście w skale
było teraz znacznie większe, stały przed nim straże.
Okoliczni wieśniacy, pracujący dla pana na zamku, sprawiali wrażenie smut-
nych, przygnębionych i udręczonych.
Nagle Tiril drgnęła. Oto z zamku wyszedł zły hrabia von Tierstein, ten sam,
który gonił ją przez las, dopóki Móri i stary Fin zaklęciami nie zmusili jego upiora
do powrotu pod ziemię.
Towarzyszyła mu żona, szwedzka księżniczka. I ona nie wyglądała na szczę-
śliwą ani zdrową.
Ale starego hrabiego, ojca pana na zamku, nigdzie nie widzieli.
Kobieta-duch opiekuńczy Móriego zwróciła im uwagę na teren poza skałami.
Odwrócili się we wskazanym kierunku.
 Ojej  zdumiał się Nauczyciel.  Coś się tu dzieje.
 Głęboka jama?  z niedowierzaniem powiedział Móri.  Kopią jakiś
wielki dół w ziemi.
 Na to wygląda  uśmiechnęła się opiekunka Móriego.
 Kiedy my tu przybyliśmy, jamy nie było  oznajmiła Tiril.
 Jesteście tego pewni?
 Mogę przysiąc  odparł Móri.  Szliśmy właśnie tędy. Podłoże było
nierówne, pełne zapadlin i wzgórków, rzeczywiście można sobie było wyobrazić,
że ktoś kiedyś tu kopał, lecz dół zasypano.
Przyglądali się pracy w lesie. Zatrudniono do niej wielu ludzi, z mozołem
przerzucali ziemię, a straże z batami nie dawały im ani chwili wytchnienia.
 Traktują ich jak niewolników  posmutniała Tiril.  Czy naprawdę nic
nie możemy zrobić?
 Nie!  krótko odrzekł Nauczyciel.  To zabronione.
 Wiem, wiem  mruknęła.  Nie wolno zmieniać biegu historii, bo nastąpi
prawdziwy chaos. Przepraszam!
 Nidhoggu  odezwał się potężny czarnoksiężnik, Hiszpan o szerokich
barach i wielkiej głowie.  Zejdz na dół i sprawdz, co chowają na dnie!
Nidhogg zsunął się ze skały. Ujrzeli, jak znika w wykopanym dole.
 Idzie hrabia!  ostrzegła. Tiril ze strachem.  Chyba nie wyrządzi Ni-
dhoggowi krzywdy?
 Nie, nie, nikt nie zauważy naszego przyjaciela. Nie można zobaczyć myśli.
Tiril uznała, że to bardzo żywe myśli, skoro potrafią się ze sobą w taki sposób
komunikować. Nie chciała jednak prosić, by opuściły jej sen, bo z pewnością
poczułaby się wtedy bardzo samotna.
 Pan na zamku jest rozgniewany  stwierdził Duch Zgasłych Nadziei. 
Praca posuwa się opieszale.
 No to sam sobie kop, parszywy draniu!
95
Uśmiechnęli się, tylko Móri sprawiał wrażenie zaskoczonego. Zapomniał już,
czego Tiril nauczyła się u Ester.
Powrócił Nidhogg.
Jedno przez drugie pytali:
 I co?
 Oni niczego nie chowają  odparł.  Oni szukają.
 Szukają? Tak głęboko pod ziemią? Czego?
 Nie wiem. Spodziewałem się, że będą o tym rozmawiać, lecz nikt się nie
odzywał  powiedział Nidhogg, charakterystycznym chrapliwym głosem.
 Jak głęboko kopią?
 Na trzy, może cztery razy wzrost człowieka. Wygląda na to, że mają zamiar
zrezygnować. Poza tym zasypią w dole tych, którzy nie mają już sił pracować.
Tiril nie mogła powstrzymać jęku.
 Nie chcę więcej patrzeć, jak traktuje się tych biednych wieśniaków 
oznajmiła.  Czy możemy wejść do zamku?
 Oczywiście. Pamiętajcie tylko: żadnej ingerencji.
Skierowali się do korytarza otaczającego budowlę i odnalezli wrota. Tiril za-
uważyła, że napisu  Tiersteingram jeszcze nie wyryto. No tak, przecież księż-
niczka wciąż żyła.
Kiedy jednak w ciasnym przejściu mijali nieszczęsną kobietę, zorientowali
się, że jej żywot dobiega kresu.
Osobom urodzonym pod koniec siedemnastego wieku wnętrze zamku wydało
się mroczne i ponure. Wielkie skóry zwierzęce rozpostarte na posadzkach i ławach
nie chroniły przed surowym chłodem, przez otwory okienne wpadał wiatr, hulały
przeciągi. Tiril zadrżała, zdjęta lękiem.
 Chciałbym odnalezć pracownię hrabiego  oświadczył Móri.
 Dlaczego?  spytał Nauczyciel.
 Był czarnoksiężnikiem, musiał mieć oddzielne pomieszczenie, w którym
odprawiał swe rytuały, eksperymentował. Może uda mi się czegoś nauczyć.
 Uważam, że zbyt wiele już zajmowałeś się wiedzą tajemną, mój synu 
ostrzegł go Hraundrangi-Móri.  Nigdy nie zdołasz opanować sztuki wyznacza-
nia granic?
 Czy w tym istnieją jakieś granice?
 O tym właśnie ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Myślę, że tutaj jest po-
mieszczenie, którego szukasz.
Weszli do niewielkiej izby, będącej najwyrazniej schronieniem osoby upra-
wiającej mroczne praktyki.
 Musimy też odnalezć drogę do krypty  stwierdził Móri.  Może zdo-
łamy dowiedzieć się czegoś więcej o reliefie na ścianie. A może o zawartości
skrytki, do której otwarcia potrzebne były trzy cząstki figurki. Nic nie powinno
być zniszczone.
96
Tiril nie przejawiała takiego entuzjazmu.
 Nie jest wcale pewne, czy stary hrabia w roku tysiąc setnym przybył już do
Tiersteingram  powiedziała.  Może więc. . .
Urwała. Do pomieszczenia wszedł pan na zamku.
 Widzisz?  szepnął Móri.  Spójrz na jego pierś!
Popatrzyła. Na grubym drogocennym łańcuchu wisiał okrągły kawałek drew-
na, na którym widniał symbol zwany przez nich  znakiem słońca .
 Mamy więc nawiązanie do baśni o morzu, które nie istnieje  rzekł Móri
cichutko, chociaż mężczyzna nie mógł ich usłyszeć.
 To już wiemy  zauważyła Tiril.  Pytanie raczej: co łączy obie te baśnie?
Hrabia zdjął bat ze ściany i wyszedł. Zacisnęli zęby. Oto kolejny niewinny
miał cierpieć z jego powodu.
Gdy tylko opuścił pomieszczenie, Móri zbliżył się do stołu. Ruszyli za nim.
Na stole, między czaszką a kapiącą świecą, leżała nie otwarta księga. Znajdo-
wało się tam jeszcze wiele innych przedmiotów, ale tylko księga zainteresowała
Móriego.
 Spójrzcie na nią!  rzekł z namaszczeniem.  Patrzcie na te grube arkusze
pergaminu!
 Przyjrzyj się lepiej oprawie  poprosiła Tiril.  Co tam napisano, o czym
jest ta księga?
Tekst trudno było odczytać, wyryto go przypominającymi runy literami, po
wielu staraniach zdołali go jednak odcyfrować: STAIN ORDOGNO. A poniżej
coś, co wyglądało jak DEOBRIGULA.
Nic im to nie mówiło.
Największe jednak zainteresowanie wzbudził znak słońca, umieszczony na sa-
mej górze okładki.
 Muszę przejrzeć tę księgę  stwierdził Móri, odruchowo kładąc rękę na
grubym tomie, by go otworzyć.
 Nie, Móri, nie!  zawołała Tiril.  Nie wolno nam!
Wielka dłoń Nauczyciela zamknęła się na ręce Móriego.
W okamgnieniu wciągnął ich piekielny wir, szarpnął nimi z dzikim hukiem
i ocknęli się, siedząc na stryszku stodoły we dworze niedaleko Christianii.
Przybiegł Nero i radośnie ich obwąchał.
Móri przymknął oczy i westchnął.
 Ależ ze mnie głupiec! Zaprzepaściłem wspaniałą okazję! Sądzę, że nasi
przyjaciele nie zechcą nas tam zabrać jeszcze raz.
 Możesz być tego pewien  cierpko rzuciła Tiril, zapamiętała sobie jednak
zadowolona, że wyraził się  nasi przyjaciele . Tak więc czarnoksiężnik Móri
poczynił wielki krok naprzód!
Rozdział 13
Księżna Theresa nie mogła zmrużyć oka, choć po dwóch dobach bez snu zmę-
czenie dawało o sobie znać bólem całego ciała. Dopiero nad ranem udało jej się
zdrzemnąć.
Moja córka. . . Nareszcie spotkałam swe jedyne dziecko. Cóż za przemiłe
stworzenie! Śliczne w tak trudny do określenia sposób. Jakby w dość przecięt-
nych rysach odbijała się piękna dusza.
Tak bardzo już ją polubiłam, gotowa jestem nieba jej przychylić.
Ona jednak okazuje pewną rezerwę. Nie może być inaczej wszak upłynęła
zaledwie doba, odkąd się poznałyśmy, lecz i tak jej dystans sprawia ból. Ona
wszystko robi z wahaniem. Wprawdzie pozwała mi trzymać się za rękę, pozwała
się uściskać, ale zachowuje się biernie, sama nie bierze w tym udziału.
Jak mam do niej dotrzeć?
Jak zdołam wszystko naprawić? Te długie lata, kiedy nawet nie wiedziała
o moim istnieniu? Ileż zła doświadczyła!
Ale czy w zamku Gottorp byłoby jej lepiej?
 Nie, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć: nie!
Theresa zorientowała się, że nagle przemówiła na głos. Oby tylko nie usłysza-
ła jej pokojówka w sąsiednim pokoju!
Takie długie pasmo tęsknoty! Skończyło się, nie chcę już nigdy rozstawać się
z moim dzieckiem. Nigdy, nigdy więcej!
Ach, wszystko jest takie nowe, dzieje się tak szybko!
Na dobitkę śmierć Adolfa. . .
Theresa nie chciała precyzować stanu swych uczuć, zastanawiać się, czy od-
czuwa żal, czy też tylko ulgę. Bała się własnych myśli.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ogarniał ją niepokój na myśl o tym, co ją
czeka w najbliższych dniach.
Dlaczego nie pozwalają mi pochować go tutaj, w Christianii?  zadawała so-
bie pytanie. Dlaczego krewni nalegają, by złożyć ciało do grobu w Holsteinie-
Gottorpie? A jeśli tak bardzo sobie tego życzą, dlaczego sami nie towarzyszą
zwłokom? Stwierdzili, że to moja powinność. Prosiłam o dodatkowy powóz, który
98
mógłby jechać za karawanem, lecz odmówili twierdząc, że tak nie uchodzi. Wdo-
wa musi towarzyszyć zmarłemu mężowi aż do samego domu, przynajmniej tyle
powinnam uczynić dla biednego Adolfa, skoro odmawiałam mu dziecka! Ach,
jak mało wiedzą! Nie, to nieprawda, wiedzieli o wszystkim. Wiedzieli, że jest
bezpłodny, widzieli, aż za często, jak mnie bije. Za wszelką cenę jednak pragnęli
zachować pozory. Moim kosztem. Bo jestem z rodu Habsburgów, przewyższam
ich urodzeniem, dlatego chcą mnie zniszczyć, zdeptać.
Właściwie nigdy nie wybaczyłam rodzicom, że zmusili mnie do poślubienia
księcia Adolfa. Nie chciałam go za męża! Marzyłam. . .
Nie, o tym nie wolno mi myśleć!
A dlaczego? Mój ukochany. Jedyna miłość mego życia. On dał mi Tiril. Dziec-
ko, które musiałam porzucić. Teraz jednak je odzyskałam.
A Adolf nie żyje.
I chociaż muszę towarzyszyć coraz bardziej cuchnącej trumnie do zamku Got-
torp, nic więcej pod słońcem nie wiąże mnie już z tym miejscem. Zrobię, co ze-
chcę, a to oznacza, że przyłączę się do Tiril i zatroszczę o jej przyszłość.
Tylko gdzie zamieszkamy?
Ten dwór świetnie by się do tego nadawał, ale stara jędza żąda za niego fortu-
ny.
Aurora. . .
Biedna, zniewolona Aurora, wiem, że i ona chętnie osiadłaby tutaj, z daleka
od swej potwornej matki.
Nigdy nie spotkałam osoby równie okropnej jak ta stara czarownica. W do-
datku wygląda na to, że dożyje setki.
Przyjaciele Tiril budzą mój niepokój. Zaopiekowali się nią, prawda, i są wobec
niej bardzo lojalni. Ale kim oni właściwie są?
Baronównę van Zuiden znają wszyscy, doprawdy nie jest ona odpowiednim
towarzystwem dla mojej Tiril. A przecież nie mogę powiedzieć:  Nie wolno ci się
już z nami spotykać . Catherine van Zuiden zbyt wiele uczyniła dla mojej córki.
Dzięki Bogu wkrótce wyjedzie już do Bergen, razem z Erlingiem Mllerem.
Theresa uśmiechnęła się leciutko. Erling Mller! Nazwał się von Mller, byle
dostać się na bal! Cóż za śmiałość. Lubię tego człowieka, jest uczciwy, przystojny
i bogaty, ma dobry charakter. I tak wiele pomógł Tiril.
Niestety, nie jest szlachcicem.
W dodatku Tiril nie łączą z nim żadne cieplejsze uczucia. Kiedyś bardzo się
nią interesował, sam mi to wyznał, lecz uczucie zgasło, nie miało się czym karmić.
I ten ostatni, najdziwniejszy z nich wszystkich! Móri. Doktor Móri. Nie jest
właściwie medykiem, przyznał to, gdy opowiadali mi swą historię. Ale kim wobec
tego jest? A może czym?
Najgorsze, że Tiril żywi dlań bezgraniczny podziw. Czy nie widzi, że jest
niebezpieczny?
99
Obawiam się, że właśnie ta strona jego natury ją pociąga. Można chyba mówić
o swoistej miłości, jaka ich łączy. Jego ciemne oczy niczego nie zdradzają, ale
sposób, w jaki jej dotyka. . .
Niepokoi mnie to.
Trzasnęły drzwi wejściowe. . .
Właśnie weszli, razem, słyszę, jak rozmawiają w sieni. Ale Tiril nie zabawiła
długo poza domem, zaledwie kilka minut, nie mogli zdążyć. . .
Cóż za paskudne myśli! Sama przecież wiem, jak to jest być młodą i zakocha-
ną. Nie lepiej się zachowałam, miałabym więc ich osądzać?
Na pewno do niczego nie doszło w tak krótkim czasie, głowę dam sobie uciąć.
Rozchodzą się, mówią sobie dobranoc, Tiril przywołuje swego wielkiego psa.
Nero. Naprawdę wspaniały pies, najlepszy stróż dla mojej córki.
Jutro muszę pomówić z Mórim, dowiedzieć się, jak się sprawy mają.
Słyszałam, że w sieni wspomnieli o Tiersteingram. Znów Tiersteingram! Nie
rozumiem, jak to się ze sobą, wiąże. I ta stara opowieść, co oni próbują odkryć?
Prosili, bym postarała się przypomnieć sobie więcej szczegółów. Oczywiście
zrobię wszystko, by spełnić ich życzenie, choć nie rozumiem, dlaczego.
Co ten Móri właściwie powiedział?  Sama widzisz, Tiril, pudełko w pudełku,
w pudełku, w pudełku, w pudełku. . . 
Co mógł mieć na myśli?
Wymienił też parę dziwnych słów, starała się je zapamiętać. Coś jakby  ordo-
gno ? I  deobrigula ?
Całkiem niezrozumiałe wyrazy.
Theresa mocniej otuliła się kołdrą i próbowała zasnąć. Myśl o podróży do
Holsteinu- Gottorpu napawała ją strachem.
Następnego dnia w porze obiadowej pojawiła się Aurora.
Udało mi się wymknąć  mówiła z radością.  Droga matka miała znów
ciężką noc, odbijało jej się żółcią, dokuczały gazy w żołądku. Położyła się więc
po śniadaniu, na które jak zwykle zjadła za dużo, i zasnęła. Lizuska wyszła coś
załatwić, a ja wtedy postanowiłam przyjechać tutaj. Jak się macie?
 Doskonale  odparł Erling.  Móri jest u księżnej, która chciała z nim
mówić. I coś jest nie w porządku z wielkim piecem kuchennym, służący narzeka-
ją, że muszą przygotowywać posiłki na małym piecyku w przedpokoju.
 To przecież niemożliwe!  zafrasowała się Aurora.  Ale oto pokojówka,
spytajmy ją, co da się zrobić.
Okazało się, że jeden ze służących, tutejszy, sugerował, by wezwać sąsiada,
zręcznego, znającego się na rzeczy mężczyznę. Aurora poprosiła, by natychmiast
się tym zajęli.
 Dobrze. A o czym to Theresa chciała rozmawiać z doktorem Mórim?
100
 Nie wiem  odparła Tiril żałosnym głosikiem.  Ale chyba się domy-
ślam.
Tiril snuła słuszne przypuszczenia. Rozmowa, która toczyła się w pokoju The-
resy, była dość trudna dla obu biorących w niej udział stron.
 Wasza wysokość, pani pytanie zmusza mnie do uprzedzenia biegu wypad-
ków  rzekł Móri. Siedział w obitym jasnoniebieskim jedwabiem fotelu, stano-
wiącym odpowiednie tło dla jego ciemnej postaci. Theresa zasiadła naprzeciwko
w takim samym fotelu.
Spoglądała na swego rozmówcę z wyczekiwaniem. Sińce na jej twarzy zabar-
wiły się odcieniami żółci i zieleni, natomiast opuchlizna nieco się zmniejszyła.
Podobieństwo Tiril do matki stawało się coraz wyrazniejsze.
 Pyta mnie pani o moje zamiary względem pani córki. Czy wolno mi będzie
odpowiedzieć szczerze?
 Oczywiście, o to właśnie proszę.
 Gdy ujrzałem Tiril pierwszy raz, a było to w bergeńskiej kuzni, natych-
miast zauroczyła mnie jej osobowość. Wiem, że to może zabrzmi banalnie, lecz
było w niej coś, co wywołało moje wzruszenie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu,
że stanowimy jedność, jesteśmy nierozerwalnie ze sobą połączonymi częściami
całości. Czy wasza wysokość to rozumie?
 Sama doznałam podobnego uczucia. Wówczas gdy spotkałam ojca Tiril.
Móri kiwnął głową.
 Z początku usiłowałem trzymać się na uboczu. Próbowałem opiekować się
nią tak, by się nie zorientowała, skąd płynie pomoc. To jednak nie było możliwe
na dłużej. Okazało się, że Tiril rozpaczliwie potrzebuje wsparcia, opowiadaliśmy
o tym już wcześniej. Niemal jednocześnie ze mną pojawił się Erling Mller. I on
zakochał się w Tiril, najbardziej prawej osobie, jaką znam. Ona widziała w nas
przyjaciół, w pełni nam zaufała i zawierzyła. Wszystko szło niezle, starałem się
zapanować nad swymi uczuciami tak, aby ona się o nich nie dowiedziała, by się
tym nie dręczyła. . . Tak było do czasu wypadków na Islandii. Ta młoda dziewczy-
na pojechała tam całkiem sama i ocaliła mi życie. Już pani o tym wspominaliśmy.
 Owszem, nigdy jednak nie opowiedzieliście mi, co właściwie spotkało cię
na Islandii, Móri. Jesteś bardzo tajemniczą osobą. Mam wrażenie, że wiele przede
mną ukrywacie.
Móri zamyślił się. Powoli, głęboko odetchnął.
 Ponieważ rozważamy dość istotne kwestie, dotyczące przyszłości Tiril,
chciałbym, aby wasza wysokość dowiedziała się, kim jestem. Na Islandii takich
jak ja zwą galdrameistare, czyli czarnoksiężnikami. I jeśli wolno mi tak o sobie
powiedzieć, jestem potężnym czarnoksiężnikiem.
Theresa nawet się nie skrzywiła.
101
 Udowodnij mi to!
 Zwykle nie chcę nadużywać swej mocy, lecz dla pani. . . Proszę wziąć do
ręki tę miseczkę, wasza wysokość!
Po chwili wahania usłuchała. Podniosła śliczną chińską czarno-czerwoną mi-
seczkę z laki. Była pusta.
 Proszę teraz na nią spojrzeć!
Theresa przeniosła wzrok na naczynie.
Na jej oczach powoli wypełniało się wodą, która w końcu przelała się przez
brzeg i zaczęła skapywać na stół. Zdumiona księżna wypuściła miseczkę z rąk.
Naczynko upadło na blat, znów puste, nigdzie nie było widać ani kropli wody.
Theresa zacisnęła usta, starała się oddychać spokojnie, nie mogła jednak nad
sobą zapanować.
 Proszę mi wybaczyć, księżno  cicho powiedział Móri.  Z pewnością
jednak rozumie pani teraz, dlaczego starałem się okazać wstrzemięzliwość w mo-
ich stosunkach z Tiril, chociaż nie zdawałem sobie sprawy, że jest ona tak wyso-
kiego rodu.
 Za to ona zaczęła okazywać ci cieplejsze uczucia, prawda?
 Tak. Z początku starałem się skrywać, co do niej czuję, lecz ona i tak wie-
działa. To zazwyczaj się nie udaje.
 Wiem o tym.
 Zapewniam jednak waszą wysokość na honor i sumienie, że nigdy jej nie
skrzywdziłem. Tiril jest dziewicą i pozostanie nią, dopóki nie wyjdzie za mąż.
 Dziękuję!
 Muszę jednak przyznać, że kilka razy było mi naprawdę trudno. Zawsze
obawiałem się, by nie pociągnąć jej za sobą w mroczne światy, po których czar-
noksiężnik taki jak ja, pokusiwszy się o to, co zrobiłem na Islandii, musi się po-
ruszać. Najstraszniejsze, że z otchłani przywiodłem ze sobą pewne istoty. . .
 Aha  pokiwała głową Theresa.  Teraz już pojmuję!
 Wasza wysokość wyczuwa ich obecność, prawda?
 Tak, ale nie mogłam zrozumieć, co to jest.
Przygryzł wargi.
 Przed kilkoma dniami poprosiłem je o radę. Uznały, że mogę wziąć na
siebie tę odpowiedzialność i poślubić Tiril. Wyraziły swoją zgodę. Wyjaśniły tak-
że, że nie spotka jej nic złego, ona bowiem nigdy nie odwiedziła doliny zimnych
cieni.
Napięcie księżnej dało się wyraznie zauważyć. To było dla niej trochę za dużo
jak na jeden raz.
 Ale następnego dnia dowiedzieliśmy się, z jak szlachetnego rodu wywodzi
się naprawdę moja wybranka. Zrozumiałem, że nie mogę się oświadczyć bezpo-
średnio jej, tylko muszę zwrócić się do waszej wysokości, prosząc o rękę Tiril.
102
Miałem zamiar wstrzymać się do chwili, gdy pani wyrazniej wytyczy jej przy-
szłość, chciałem sprawdzić, jak Tiril zachowa się w nowym otoczeniu. Gdyby się
okazało, że w jej nowym życiu nie ma miejsca dla mnie, natychmiast bym się wy-
cofał. Pani pytanie jednak o moje zamiary względem Tiril zmusiło mnie do tych
wyznań. Mam nadzieję, że wasza wysokość okaże zrozumienie dla mojej sytuacji.
 Oczywiście, w pełni to rozumiem. Ale nie mogę podjąć żadnej decyzji, na
to zbyt wcześnie.
 To bardzo mądra odpowiedz. Dziękuję, że nie wskazuje mi pani od razu
drzwi.
 Dlaczego miałabym tak postąpić? Kto z nas dwojga więcej zrobił dla dobra
Tiril, ja czy ty?
 Wasza wysokość zrobiła tyle, ile mogła.
Księżna zamyśliła się. Móri widział, że targają nią sprzeczne uczucia, odbijało
się to na jej twarzy.
 Tiril jest taka młoda  rzekła z wahaniem.  Nie wolno nam nic czynić
w pośpiechu. Rozumiem, że potrzebuje twojej opieki, Móri, zwłaszcza gdy ja
wyruszę do Gottorpu, a Erling i Catherine powrócą do Bergen. . .
Uśmiechnęła się.
Nie traktuj mego pytania jak zachęty, lecz co masz zamiar ofiarować Tiril?
I Móri leciutko się uśmiechnął, zaraz jednak spoważniał.
 Bezgraniczną miłość, czułość, troskę i wierność. A poza tym. . . nic! Nie
mam nawet domu, do którego mógłbym ją wprowadzić, nie zapewnię jej bezpie-
czeństwa pod względem materialnym. I kiedy już tak szczerze rozmawiamy, nie
należy zapominać o ciężarze, jaki dzwigam na barkach. Czarnoksiężnik nie we
wszystkich kręgach jest równie mile widziany, jak już mówiłem, żyję na granicy
świata chłodnych cieni, a moi niewidzialni towarzysze mogą wzbudzić trwogę.
Ale w Tiril nie budzą przerażenia, sądzę nawet, że darzą ją większą sympatią niż
mnie. Nazywają mnie nudziarzem, a dla niej gotowi są chyba uczynić wszystko.
Księżna starała się przyjąć to z godnością i życzliwie, lecz z trudem panowała
nad sobą.
 Wdzięczna jestem za twoją szczerość, Móri, choć nie wszystko, o czym
mówisz, rozumiem i akceptuję. To świat całkiem mi obcy. O materialne potrzeby
Tiril martwić się nie musisz, ja się tym zajmę. Ale niezbędne jej jest kobiece
towarzystwo. Wprawdzie ufam ci, ale nie możecie zamieszkać tu tylko we dwoje.
Gdybyż Aurora. . .
Urwała.
 Odwiedziliśmy w Christianii pani pośrednika, księżno  powiedział Móri
 aby dowiedzieć się, kto ujawnił tajemnicę pochodzenia Tiril. To on, owład-
nęła nim skleroza. Jego gospodyni natomiast życzliwie udzieliła nam cennych
informacji, które naprowadziły nas na ślad prześladowców Tiril. Wspomniała też
o czymś, czym wasza wysokość jak najszybciej powinna się zająć: wielka suma,
103
jaką przed laty przeznaczyła pani dla córki, jest w niebezpieczeństwie. Bankier
nie ma już kontroli nad samym sobą i w swej naiwności gotów jest wypłacić
wszystkie pieniądze oszustom, w ostatnich latach przechwytującym wypłaty.
 Ależ przecież bankier miał zaufanego kuriera!  wykrzyknęła Theresa.
 Kuriera zabili ci, którzy teraz nastają na życie Tiril. Przejęli jego zadanie.
 Cóż za straszna historia! Muszę natychmiast udać się do bankiera.
 Sądzę, że to właściwa decyzja. Uważam też, że Tiril powinna pani towa-
rzyszyć.
Theresa popatrzyła na niego badawczo. Z oczu bił wielki niepokój.
 Ci prześladowcy. . . Znacie ich nazwiska?
 Owszem. Jeden już nie żyje, trafiony przypadkowym strzałem. Nazywał
się Georg Wetlev. Drugi to Heinrich Reuss.
 Heinrich Reuss? Słyszałam, oczywiście, o tym starym rodzie książęcym,
w którym wszyscy mężczyzni noszą imię Heinrich. Żadnego z nich jednak nie
znam osobiście. Obiecuję, ze będę czujna i dam znać, gdy tylko usłyszę coś, co
może was zainteresować.
 Doskonale!
 Jeśli natomiast chodzi o odpowiednie towarzystwo dla Tiril na czas, kie-
dy tu zamieszkacie. . . Spróbuję znalezć damę, która się tego podejmie. Poza
tym wrócę tu jak najprędzej, gdy tylko uporam się ze wszystkimi sprawami
i definitywnie zerwę wszelkie związki z Holsteinem-Gottorpem. W tym czasie
na pewno zdołamy się zastanowić nad przyszłością mej córki, i moją także.
Móri zrozumiał, że audiencja dobiegła końca, i pożegnał się dwornie.
Kiedy wyszedł, Theresa długo stała koło łóżka, nakrytego piękną narzutą. Po-
tem uklękła i złożyła dłonie.
 Drogi Ojcze w niebie  wyszeptała.  Dzięki Ci za to, że pozwoliłeś
mi spotkać moją córkę, że będę się mogła nią zająć, tak wiele trzeba nadrobić.
Dzięki Ci za to, że strzegłeś jej przez te lata, kiedy ja ją zawiodłam. Tak bardzo
ją kocham! Poprowadz mnie teraz, abym zrozumiała, co będzie dla niej najlepsze.
Wiesz, Ojcze, że jestem głęboko wierząca. Udziel mi rady, jak mam postąpić wo-
bec tego niezwykłego człowieka, który tak wiele dla niej uczynił, a teraz pragnie
pojąć ją za żonę. Obcy jest mojej wierze, a w twoich oczach z pewnością wyklęty,
lecz oni się kochają, on pragnie tylko jej dobra. Nie chcę ich zranić, daj mi znak,
wskazówkę, jak powinnam postąpić. On nie jest także szlachcicem, to jeszcze po-
garsza sprawę. Ale z drugiej strony córka moja to owoc grzechu, w twoich oczach
ciężkiego grzechu, arystokracja także nigdy jej nie zaakceptuje. Moje wahanie nie
jest więc bezpodstawne.
Umilkła. Długo się namyślała.
 Panie, przyjmij dobrze mego nieszczęsnego małżonka Adolfa! Wiem, że
nie zawsze miałam dla niego dość cierpliwości, jak przystało żonie. Teraz, kiedy
umarł, lepiej rozumiem, jak trudne musiało być jego życie. Poślubił kobietę, która
104
nigdy nie zdołała go pokochać. Starałam się być posłuszna, wypełniać jego wo-
lę, rozumiem jednak, że moja zamknięta twarz wiele mu mówiła. Bardzo musiał
cierpieć, wiedząc, że nie może spłodzić dzieci, sądzę, że jego humory, brutalność
i niewierność w tym właśnie miały swe przyczyny. Boże, naucz mnie boleć nad
jego śmiercią, z takim trudem przychodzi mi okazywanie żalu! W głębi serca od-
czuwam tylko ulgę, a tak przecież być nie powinno! Owszem, współczuję mu,
lecz nic ponad to. Daj mi siłę, bym potrafiła okazać wyrozumiałość wobec jego
złych cech, pozwól wspominać tylko dobre chwile, które wspólnie przeżyliśmy.
Chociaż żadnej takiej nie pamiętam, pomyślała ze wstydem.
 Panie, daj mi siłę! Uczyń mnie dobrym, pokornym człowiekiem, widzę, że
czeka mnie długa droga!
Zakończyła modlitwę:
 I chroń ode złego moje ukochane, tak rozpaczliwie wytęsknione dziecko!
Amen.
Podniosła się z klęczek i wyjrzała przez okno.
 Heinrich Reuss  szepnęła.  Nieznajomy, nie spokrewniony z nami.
I Georg Wetlev, nawet o nim nie słyszałam. Dwaj obcy. Dlaczego?
W sieni rozbrzmiewał głos donośny jak dzwięk rogu:
 Tak, tak, panienko Auroro, ten piec zaraz się rozpali, będzie ciągnął tak, że
diabli zechcą pożyczyć go do piekła!
 Jak miło, że zgodziliście się przyjść, Mikalsen, pewnie w zagrodzie sporo
teraz roboty?
 Nie, nie, panieneczka się myli, bo widzi panienka, ja nie jestem gospoda-
rzem, tylko młodszym bratem. A oto moja siostra Seline, przyszła zapytać, czy do
czegoś by się nie przydała.
 O, tak miło, że na dworze nareszcie ktoś zamieszkał  zawtórował mu
przyjemny kobiecy głos.  Przykro patrzeć na takie ciche, ciemne sąsiedztwo.
Theresa wyszła do sieni, by przywitać nowo przybyłych.
Brat gospodarza odznaczał się niecodziennym wyglądem. Potężny jakich ma-
ło, niemal tak samo szeroki jak wysoki, górował nad wszystkimi mieszkańcami
dworu zebranymi w sieni. Jego siostra, również wysoka, miała wesołe, ciekawie
spoglądające oczy. Theresa polubiła oboje od pierwszego wejrzenia.
Aurora także poczuła do nich sympatię.
Kiedy się już przywitali, Theresa oświadczyła:
 Oczywiście, bardzo mi się przyda wasza pomoc, pani Seline. Czy pani jest
związana jakimiś obowiązkami?
 Nie, mąż nie żyje, a dzieci wyprowadziły się na swoje. Wałęsam się po
domu z kąta w kąt, bez żadnego pożytku.
105
Księżna szczerze się uradowała. Seline prędko wprowadzono w sytuację. Czy
zgodzi się pełnić funkcję przyzwoitki dla dwojga młodych, którzy muszą zamiesz-
kać pod jednym dachem? Być damą do towarzystwa młodziutkiej Tiril? Oczywi-
ście Móri mógłby zamieszkać gdzie indziej, lecz Tiril potrzebuje jego ochrony, bo
na jej życie nastają dwaj tajemniczy mężczyzni.
Seline i jej brat, August, zgodzili się zamieszkać we dworze.  Chciałbym zo-
baczyć tego, który mi się wymknie , oświadczył olbrzym.
Erling objaśnił, że przestępcy są uzbrojeni w broń palną.
 To znaczy, że będę musiał przynieść swój muszkiet  spokojnie powie-
dział August.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Wyglądało na to, że sprawy ułożą się jak najlepiej.
Theresa i Aurora mogły spokojnie opuścić Norwegię w przekonaniu, że Tiril znaj-
duje się pod dobrą opieką. Obie żywiły nadzieję, że wkrótce tu powrócą. W jaki
sposób Aurora miałaby się wyrwać spod władzy matki-jędzy, nie chciała się na
razie zastanawiać.
August człapał za Aurorą po domu, słuchając poleceń, co należy zreperować,
z miną znawcy obmacywał ściany, piece i zbiorniki na wodę i wypowiadał się ze
spokojem na temat napraw. Aurora, niezwyczajna męskiego towarzystwa, wsłu-
chiwała się w jego głęboki głos z radością pomieszaną ze strachem.
Oprowadziła go po wszystkich zakątkach domu, zajrzeli nawet do piwnicy
i na strych, tak chciała przeciągnąć te przyjemne chwile. Obsypywała go pytania-
mi, szczebiotała przechylając głowę i z zachwytem obserwowała potężne mięśnie
Augusta, poruszające się pod koszulą.
Ani jednej myśli nie poświęciła przy tym swej wiecznie ubolewającej nad sobą
matce.
Kiedy dokonali już przeglądu całego dobytku, Aurora z zarumienionymi po-
liczkami wróciła do sieni, szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu. Bo czyż Au-
gust nie powiedział, w związku z pojemnikami na śmieci, które należało odnowić:
 Jest pani porządną damą, poznaję to po pani oczach, panienko Auroro .
Czyż więc należy się dziwić, że spragnionej sympatii kobiecie, skutej przez
matkę kajdanami strachu, życie w jednej chwili wydało się wspaniałe?
W końcu dwór opustoszał. Wielkim czarnym karawanem, na którym z tyłu
umieszczono trumnę, odjechała Theresa razem z nieodłączną pokojówką. Jedynie
myśl o przyszłości i cudownie odnalezionej córce ratowała księżną przed całko-
witym załamaniem.
Kilka dni pózniej Aurora siedząc w powozie starała się nie słyszeć nieprze-
rwanych narzekań matki, jej kąśliwych uwag i mieszania bliznich z błotem. Pró-
bowała uchylić drzwi powozu, by wywietrzyć i pozbyć się nieprzyjemnego fetoru,
bijącego od smoczycy, lecz stara skarżyła się, że zanadto wieje.
106
Jak, na miłość boską, zdołam się od niej uwolnić i wrócić do Norwegii? 
zastanawiała się przejęta Aurora, kiedy powóz toczył się po błotnistych drogach
południowej Jutlandii. Chcę powrócić do moich przyjaciół!
Na nadmiar przyjaciół nigdy nie narzekała.
Zaczęła także snuć nowe marzenia. Marzenia, które czasami ją szokowały,
lecz za żadną cenę nie chciała się z nimi rozstać.
Ale przecież on nie jest szlachcicem, starała się myśleć trzezwo. A zatem to
niemożliwe. Chyba jednak wolno mi marzyć?
Lizuska jakby potrafiła czytać w jej myślach. Młoda dziewczyna siedziała na-
przeciwko, na jej ustach igrał złośliwy uśmieszek, a w oczach zapalał się diabelski
błysk.
Erling był gotów do powrotu do Bergen. Musiał jechać, choć miał wielką
ochotę zostać w Christianii jeszcze przez jakiś czas. Tym razem miał podróżo-
wać statkiem w towarzystwie Catherine, której nie trafiła się okazja rozprawienia
się z wdową-jędzą. Zatroszczył się o to Móri. Nie żywił cieplejszych uczuć dla
starej, podjął po prostu skazaną na niepowodzenie próbę sprowadzenia Catherine
na dobrą drogę.
Dla Erlinga.
Wyglądało na to, że wszystko pomału się ułoży. Pieniądze Tiril ulokowano
bezpieczniej, razem z Mórim radowali się, że oboje nareszcie mają miejsce, któ-
re da się nazwać domem. Nero nie mógł się nacieszyć swym nowym rozległym
terenem i głośnym szczekaniem płoszył włóczęgów.
Mimo to jednak właśnie teraz Tiril i Móri wpadli w naprawdę poważne tara-
paty. Tym najgrozniejszym w dużym stopniu sami byli winni, pozostałe, równie
grozne, nadeszły z zewnątrz. Oblicze zła zaczęło wyłaniać się z mroku.
Rozdział 14
Lodowate oczy spoglądały na Heinricha Reussa.
 Pot nad twą górną wargą zdradza, że zmarnowałeś ostatnią szansę  rzekł
von Kaltenhelm.  Niewiele czasu upłynęło, odkąd przyniosłeś fatalne wieści
o śmierci Georga Wetleva. A teraz przybywasz z równie złą wiadomością, praw-
da?
 Nie, nie  zaprzeczał zdyszany Heinrich Reuss.
 Spociłem się, bo tak się spieszyłem tutaj, do Akershus.
 No i jak? Pojmałeś Tiril Dahl?
 Nie, jeszcze nie.
 Gdzie ona jest?
 Jakby zapadła się pod ziemię. Dziewczyna, pies i ten grozny cudzoziemiec
zniknęli. Ale mam też lepsze nowiny. Wytropiłem dwoje jej przyjaciół. Erling
Mller i baronówna van Zuiden zamówili miejsca na statku, który jutro rano wy-
pływa do Bergen. Pozbędziemy się więc dwojga strażników Tiril Dahl!
Z dumą popatrzył na swego groznego zwierzchnika, ale twarz Horsta von Kal-
tenhelma ściągnął gniew.
 Czy można być jeszcze większym durniem? Pędz natychmiast do portu,
strzeż drogi tam prowadzącej! Nie rozumiesz, że oto stoimy przed niezwykłą
szansą?
Reuss popatrzył na niego nic nie rozumiejąc.
 Masz trzy możliwości  oświadczył von Kaltenhelm, przybliżając twarz
do twarzy podwładnego-idioty i kładąc nacisk na każdej sylabie, żeby zmusić go
do myślenia.  Pierwsza możliwość jest taka, że Tiril Dahl odprowadzi swych
przyjaciół na statek. Tak oczywiście byłoby najlepiej, bo wtedy ją pojmasz. Żywą,
nie zapominaj o tym! Nasz Mistrz chce wydusić z niej prawdę. Drugie wyjście to
śledzić Tiril do jej kryjówki i tam się nią zająć. Trzecia możliwość to pochwycić
jedno z wybierających się w podróż i torturami wydusić z niego wszystko, co wie,
albo wziąć jako zakładnika i wymienić na Tiril Dahl. I nie Catherine van Zuiden,
bo o nią nikt nie zapyta. Ale do tego młodego kupca z Bergen Tiril Dahl jest, zdaje
się, bardzo przywiązana. Złapcie jego, bo baronówna nic nie jest warta.
108
Heinrich Reuss odczuł ogromną ulgę, słysząc, że wywinie się tak łatwo.
 Nie wiem jednak, czy sam sobie z tym poradzę.
Ponury von Kaltenhelm zastanowił się chwilę.
 Pomoże ci człowiek, który zastąpi Georga Wetleva. On ma dość oleju
w głowie, bądz mu więc posłuszny!
Jak zwykle von Kaltenhelm upokorzył Heinricha Reussa ostatnią krótką uwa-
gą, rzuconą już w biegu:
 Nasz Mistrz się niecierpliwi. Czas zaczyna się już kończyć.
Za każdym razem, gdy wspominano Mistrza, Reussa zlewał zimny pot stra-
chu.
Uciekaj, Heinrichu, uciekaj!
Ale przed Mistrzem nie dało się uciec.
Von Kaltenhelm, odszedłszy kawałek, odwrócił się. Popatrzył, jak Heinrich
Reuss znika w głębi ulicy, i uśmiechnął się z pogardą.
Wiedział więcej niż inni.
Mistrz naprawdę zaczynał tracić cierpliwość. Gotów był osobiście się włą-
czyć.
Mogło to nastąpić w każdej chwili.
A wtedy. . . Niech Bóg się zmiłuje nad Tiril Dahl! I nad tym tchórzem, Hein-
richem Reussem!
Wyznaczony czas upływał.
Nawet von Kaltenhelm drżał ze strachu. Jeśli Heinrichowi Reussowi nie po-
wiedzie się po raz kolejny, i on, Horst von Kaltenhelm, popadnie w niełaskę.
Rzecz jasna nie miał zamiaru uczestniczyć osobiście w tak prostackich zada-
niach jak te, które wyznaczał Reussowi i innym, lecz. . .
Mistrz nigdy nie okazywał litości.
Tiril i Móri nie odważyli się odprowadzić przyjaciół do samej Christianii. Zna-
lezli schronienie i nie chcieli zaprzepaścić możliwości pozostania w bezpiecznym
miejscu jeszcze przez jakiś czas.
Odwiezli ich kolaską tak daleko jak uznali za stosowne, a tam czekał już drugi,
wynajęty, zamówiony przez Erlinga powóz.
Pożegnali się na skraju lasu pod miastem.
 Wrócimy  oświadczyła Catherine.  A kiedy już wszystko się uspokoi,
wy też musicie przyjechać.
Erling nie był takim optymistą.
 Nie chcę was porzucać w tak trudnym położeniu  powiedział cicho. 
Ale już nazbyt długo zostawiłem, interesy. Uważaj na Tiril, Móri. Wiem, wiem,
109
nie potrzebujesz moich pouczeń.
Tiril długo ściskała przyjaciela, nie mogąc wydusić słowa. Wreszcie powóz
odjechał w stronę miasta, a oni milczący i zasmuceni wrócili do dworu. Długi,
dobry okres w ich przyjazni dobiegł końca.
 Mam wrażenie, jakby zostało mnie tylko pół  oświadczyła Tiril.
 Ja także  odparł Móri.
W powrotnej drodze nic więcej nie powiedzieli.
Catherine przez całą drogę do portu usta się nie zamykały, lecz Erling nic nie
mówił. Pierwszy raz od wielu, wielu lat był bliski płaczu. Czuł ściskanie w gardle,
nie słuchał paplania Catherine, nie mówiła zresztą o niczym ważnym.
Szczęściarz ten Móri, pomyślał nagle. Owszem, on sam kochał się w baro-
nównie, wspaniałej towarzyszce nocnych igraszek, lecz czasami wprawiała go
w irytację.
Tiril. . .
Stracił ją, już dawno musiał się z tym pogodzić. Z magnetyzmem i tajemniczo-
ścią Móriego nawet bogowie walczyliby na próżno. I przecież czuł się szczęśliwy
z Catherine. Ale nie zawsze.
Jednego był natomiast pewny. Jej kiepska reputacja nie dotarła do Bergen.
Rodzina z otwartymi ramionami przyjmie piękną i światową arystokratkę.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Catherine nie popełni żadnego głupstwa.
Obiecała, że nigdy już nie będzie się popisywać wątpliwymi czarnoksięskimi
sztukami. A Erling nie miał pojęcia o tym, że maczała palce w śmierci księcia
Adolfa na balu.
Nagle powóz stanął w ciasnym zaułku koło portu. Woznica wdał się w kłótnię
z dwoma mężczyznami, przytrzymującymi konia za uzdę.
 Puszczajcie konie, do pioruna, nędzne zbóje! Wiozę wielkich państwa!
 No właśnie  rozległ się zimny głos; Catherine, wyjrzawszy z prawej
strony, rozpoznała Heinricha Reussa. Erling natomiast nigdy przedtem nie widział
mężczyzny, stojącego po jego stronie. Catherine prędko powiedziała mu, z kim
mają do czynienia.
Erling nie wahał się ani chwili. Upewnił się, czy oba pistolety są naładowane,
i jeden podał baronównie.
 Nie strzelaj, dopóki nie będzie to konieczne!  uprzedził i wyskoczył z po-
wozu.
Miejsce ataku zostało wybrane przez niezłego stratega. Po obu stronach ulicy
stały tylko puste budy i magazyny portowe.
Heinrich Reuss podniósł ręce do góry i zbliżył się do Catherine.
 Od was osobiście nic nie chcemy  oświadczył dostojnie, ale nie podobał
mu się pistolet przed nosem, zwłaszcza w rękach tej kobiety. Nie spodziewał się,
że będą uzbrojeni podczas takiej niewinnej podróży.  Musimy tylko zajrzeć do
powozu.
110
Poszukać Tiril, ale tego głośno nie dodał.
 Proszę, do diabła  odpowiedziała Catherine, otwierając drzwi. W tym
czasie Erling trzymał na muszce drugiego z mężczyzn.
Reuss zajrzał do środka, a Catherine złapała go za portki i wciągnęła do wnę-
trza. Twarzą zmiótł kurz z podłogi ekwipażu.
 Dawaj tu tego drugiego  ponagliła Erlinga.  Zawieziemy ich prosto do
aresztu.
Drugi z napastników okazał się jednak sprytniejszy niż Reuss i kiedy Erling
odwrócił się na moment, by sprawdzić, co też właściwie wyprawia jego szalo-
na przyjaciółka, kopniakiem wytrącił mu pistolet z rąk i trzymaną w dłoni laską
uderzył w głowę.
Tiril Dahl nie znalezli, musieli więc przejść do rozwiązania numer dwa: wziąć
Erlinga Mllera jako zakładnika. W jednej chwili napastnik pochwycił zamroczo-
nego potomka Hanzeatów i wciągnął go do powozu od drugiej strony, na Heinri-
cha Reussa, a potem wskoczył na kozioł, zepchnął woznicę i popędził konie.
Nie brał jednak pod uwagę Catherine van Zuiden, a uczyniłby to, gdyby znał
ją lepiej. Catherine przez tylne okno jak wąż wyślizgnęła się na zewnątrz i po ku-
frach podróżnych usiłowała dostać się na dach. Mężczyzna w tym czasie próbował
zawrócić konie w ciasnym zaułku.
To właśnie nie było proste. Okazało się, że miejsca na atak nie wybrano wcale
najlepiej. Napastnik musiał podjechać prawie do samych nabrzeży, gdzie pełno
było tragarzy, ze zdumieniem obserwujących zamieszanie. Catherine, wywijająca
nogami przy próbach wdrapania się na dach, zawołała do nich:
 Zatrzymajcie konie! On kradnie mój powóz!
Baronówna była piękną kobieta, a przy akrobacjach rozdarła jej się suknia,
odsłaniając ponętną nogę we frymuśnej bieliznie. Catherine zdawała sobie z tego
sprawę, lecz jej zdaniem dodawało to tylko pikanterii sytuacji, a i mężczyzni tym
chętniej pospieszyli jej z pomocą.
Kiedy woznica przybiegł utykając, tragarze zatrzymali już konie, połowa wy-
mieniała sprośne żarciki z baronówną, a druga połowa spuszczała lanie człowie-
kowi ściągniętemu z kozła. Zajęto się też Heinrichem Reussem. W zapale i Er-
lingowi trafiło się kilka kuksańców, lecz Catherine w czas zdołała powstrzymać
skorych do bitki tragarzy i wyjaśnić nieporozumienie.
Budząc zachwyt tylu mężczyzn, doskonale się bawiła.
 Co mamy zrobić z tymi tutaj?  zapytał jakiś zapijaczony bas.  Wrzucić
ich do morza?
 Nie, nie trzeba  odparł Erling, który pomimo opuchniętej wargi odzyskał
już godność.  Ale dobrze by było, gdybyście mogli oddać ich w ręce wójta. My
już musimy wchodzić na pokład.
Tragarze obiecali zająć się łotrami.
111
 Ten ma na sumieniu trzy morderstwa  ciągnął Erling.  Drugiego nie
znam, ale z pewnością także jest spod ciemnej gwiazdy. Dziękuję, Catherine, za
tak szybką reakcję. A teraz musimy już jechać  zakończył, uznając, że atmos-
fera między portowymi wyrobnikami a jego przyszłą małżonką staje się nazbyt
familiarna.
Gdy już znalezli się w powozie, odwrócił się.
 Nie powinienem jechać. Jak widzisz, niebezpieczeństwo wcale nie zostało
zażegnane. Należałoby przestrzec Tiril i Móriego, pomóc im.
 Przecież Reuss jest już unieszkodliwiony  wtrąciła Catherine, którą po-
ciągały nowe przygody, pragnęła podbić Bergen. Pogoń za opryszkami na dłuższą
metę ją nudziła.
 No tak  pokiwał głową Erling.  Są rozbrojeni. . . Ale nie był z siebie
zadowolony. Gdyby kto inny mógł się zająć przedsiębiorstwem w Bergen! On
powinien zostać tutaj, towarzyszyć przyjaciołom do czasu, aż Tiril będzie całkiem
bezpieczna. Erling całym sobą się opierał.
Zobaczyli statek.
Porywy jesiennego wiatru uderzały w dom, zawodziły w szparach między de-
skami stodoły. Tiril jeszcze w sypialni słyszała skargę wiatru, mieszkała bowiem
w skrzydle najbliższym budynkom gospodarczym.
Wprawdzie było już pózno, ale nie mogła zasnąć. Móri zajmował pokój po
przeciwnej stronie korytarza, a pokoje rodzeństwa Mikalsen znajdowały się bliżej
schodów, dość daleko od Tiril. Na schodach August zamontował pułapkę, w któ-
rą sam pierwszej nocy wpadł z wielkim hałasem. Znaczyło to, że zasadzka jest
skuteczna.
Erling i Catherine wyjechali przed trzema dniami. Tiril gorzko za nimi tęsk-
niła, szczególnie za Erlingiem, którego znała już od ładnych paru lat. Z Catherine
niewiele ją łączyło i baronówna potrafiła czasami wprawić Tiril we wzburzenie,
była jednak wesołą, barwną postacią, po jej odjezdzie pozostała pustka.
Nagle Tiril usiadła na łóżku.
Ktoś był w pokoju!
Albo. . . nie, chyba nie, to może. . .
Umilknij, wietrze, bym mogła się wsłuchać!
Przez cały wieczór nad jej głową rozlegały się szelesty i stukanie. Był tam
niski stryszek, nikt chyba nie mógłby się na nim wyprostować, lecz powiew wiatru
widać szalał z jakimś okienkiem, a gałęzie drzew uderzały o dach i o ściany.
Tiril próbowała dostrzec coś w ciemności.
Nie śmiała zapalać świecy, wcześniej jej migocący płomień wydał się dziew-
czynie jakiś straszny, musiała. ją zgasić.
Kto ją wołał?
112
Nie, nie wołał. Poszukiwał. Ochrypły głos szeptał:
 Tiiiril! Tiiiril Daaahl!
Jakoś przerazliwie, przeciągle.
Oko? Miała wrażenie, że obserwuje ją ogromne oko, z góry, jakby z wieży.
Rozglądało się, poszukiwało jej, nie znajdując. Na razie.
 Tiiiril Daaahl!
Nero uniósł łeb, warknął.
Tiril poderwała się z łóżka i z psem depczącym jej po piętach wybiegła na
korytarz, do pokoju po przeciwnej stronie.
 Móri  szepnęła.  Ktoś jest w mojej sypialni! On także jeszcze nie
zasnął.
 Wiem, że coś się dzieje  odparł.
Wstał z łóżka i przygarnął ją do siebie. To znaczyło, że naprawdę się boi. Nikt
tak jak Móri nie potrafił wyczuć niebezpieczeństwa.
 Witaj, Nero  rzucił przelotnie.  Mów, co się stało, Tiril.
Opowiedziała mu o głosie i o oku.
 A przecież August pilnuje schodów. Nikt nie mógł wejść do środka 
zakończyła.
 To nie przyszło schodami  cicho powiedział Móri.
 To coś innego, nie cielesnego. Cicho! Przywędrowało w ślad za tobą aż
tutaj.
 Och, nie  zadrżała tuląc się do niego. Poczuła ciepło szczupłego, wręcz
chudego ciała.
 Szkoda, że wiatr tak hałasuje.
Stali w milczeniu, nieruchomo. Gdzieś, chyba w budynkach gospodarczych,
miarowo stukała obluzowana deska. Tiril musiała nie domknąć drzwi, bo wiatr
świstał w szparze, przywodząc na myśl zawodzenie nieczystego ducha. Za nic
na świecie nie odważyłaby się zostawić Móriego i iść zamknąć drzwi. Jego też
nigdzie nie puści!
Nero znów zaczął warczeć.
 Tiiiril Daaahl!
Miała wrażenie, że wołający zużył cale powietrze, jakie miał w płucach, bo
słowa kończyły się przeciągłym, chrapliwym westchnieniem, jakby na resztkach
oddechu.
 Słyszę  szepnął Móri do Tiril.  Ten głos pójdzie za tobą wszędzie. Ale
wołanie wiele go kosztuje. Bez względu na to, co to jest, wytęża wszystkie siły.
 Mam wrócić do siebie?  zapytała na wpół z płaczem.  Tak, żebyś ty
miał spokój?
 Och, nie, oczywiście, że nie. Ale mnie się to nie podoba. To. . . To. . .
Nie znalazł odpowiednich słów, co jeszcze bardziej przeraziło dziewczynę.
 Tiiiril Daaahl!
113
Oboje wstrzymali oddech.
Móri drgnął.
 Oczy. . . Czuję je  rzekł cicho i dodał z niepewnym uśmiechem:  To
dwoje oczu, nie jedno, jak mówiłaś.
Czy ktoś chce..?
 Tak. Ktoś pragnie cię odnalezć.
 Czary?
 Owszem. Bardzo potężne.
 Czy nigdy nie dadzą mi spokoju?  jęknęła.
 To coś pragnie przyciągnąć cię do siebie. Odnalezć cię i sprowadzić. Za
skarby świata nie wolno ci odpowiadać na ten zew.
 Nie jestem taka głupia. Chociaż bardzo kusi mnie, by odpowiedzieć.
 Wiem o tym. Stój spokojnie, przytrzymaj Nera.
 Nie zostawiaj mnie!
 Nie odchodzę daleko.
Tiril w ciemności ledwie widziała Móriego, ale go słyszała. Zorientowała się,
że szuka czegoś w swej sakwie.
Musiała użyć całej siły woli, by za nim nie pobiec.
On zaraz wrócił. Zaczął wykonywać jakieś niezwykłe gesty wokół niej i Nera.
Rozpoczął na wysokości głowy, potem wolno opuszczał ręce, jakby rysując nie-
widzialny płaszcz wokół niej i psa. Rozległy się niezrozumiałe islandzkie słowa,
wypowiadane monotonnym głosem.
W zaklęciach Móriego było coś niesamowitego, Tiril zrozumiała, że przyjaciel
walczy przeciw niezwykle potężnej sile, która na razie jeszcze jej nie odnalazła,
ale tylko czekała, by ona, Tiril, dala się w jakiś sposób, poznać. Najgorsze, że
nie wiedziała, jakie niebezpieczeństwo jej zagraża. Zdawała sobie sprawę, że nie
wolno jej odpowiadać na wołanie, i miała nadzieję, że zdoła nad sobą zapanować.
Nie znała jednak innych możliwości owej mocy. Mogła nieświadomie popełnić
jakiś błąd.
Musiała pomówić o tym z Mórim, lecz jeszcze nie w tej chwili. Teraz zajmo-
wał się zaklęciami, nie wolno mu przerywać.
Zbudował wokół niej i Nera nadzwyczaj solidny mur ochronny. Dzięki ci,
najmilszy, że pamiętasz o Nerze, ale powinieneś i siebie samego zamknąć za tym
niewidzialnym pancerzem zimna, szkła i lodu, z każdą chwilą gęstniejącym. Tiril
wyciągnęła rękę, by dotknąć otaczającej ją powłoki, pewna, że coś wyczuje, lecz
jej dłoń napotkała próżnię.
Nero także zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego. Siedział jak mysz pod
miotłą, wtulony w bok swej pani. Tiril po jego oddechu poznała, jak bardzo jest
spięty.
 Ponieważ ta zła moc odnalazła dwór. . .  zaczęła lękliwie, zapominając,
że nie powinna się odzywać.
114
 Odnalazła twoją duszę  szybko odparł Móri, nie chcąc przerywać czarów.
 Nie wie jednak, gdzie przebywa ciało, a na nim właśnie jej zależy. Nigdy do
ciebie nie dotrze!
Tego być może nie powinien był mówić. Nie wiadomo, czy to za sprawą je-
siennego wichru, czy też owej złej mocy, cały dom zatrząsł się nagle, zatrzeszcza-
ły wszystkie spojenia.
 Tiiiril Daaahl  nie wiadomo skąd rozległ się przeciągły syk.  Tiiiril
Daaahl. . .
 Ona wyczuwa twój sprzeciw  szepnęła dziewczyna.
 Tak, wie, że znalazłaś się pod ochroną. Usiłuje przełamać moją wolę.
Dom znów zatrząsł się w posadach.
 Wejdz do środka, Móri!  ponagliła go Tiril  Chroń i siebie!
Móri zakończył odmawianie zaklęć i opuścił ręce.
Natychmiast jakaś siła odrzuciła go w tył, jakby raził go piorun. Rozległ się
ostry huk, lecz błyskawica się nie pojawiła.
 Móri!  zawołała Tiril. Pomogła mu się podnieść. Przyjaciel, schylony,
przycisnął rękę do piersi, jakby tam właśnie trafił go cios.
 Chyba sobie z tym nie poradzę  jęknął.  Nie, nie, nic mi się nie stało,
ale muszę. . . poprosić o pomoc.
 O, tak  szepnęła.  Że też nie pomyśleliśmy o tym wcześniej! Zawołaj
ich natychmiast, zanim ta moc cię zabije!
Móri wezwał swych towarzyszy, stawili się w jednej chwili.
 Muszę przyznać, że coś zaczyna się dziać  stwierdził Nauczyciel, czar-
noksiężnik Maur.  Ostatnimi czasy sporo mamy roboty.
 Móri jest w niebezpieczeństwie  wtrąciła się Tiril.  Pomóżcie mu!
 Nie trzeba się tak denerwować  ze spokojem oświadczył Nauczyciel. 
Śmiem twierdzić, że bywałeś gorszych tarapatach, Móri.
 Ale z tym doskonale sobie poradziłeś  pochwalił syna Hraundrangi-Móri,
wskazując na ochronną powłokę wokół Tiril.
 Rzeczywiście, imponujące  przyznał Nauczyciel.  Sam lepiej bym tego
nie zrobił.
 Tiiiril Daaahl!
 Zła moc znów się odzywa  rzekł Duch Zgasłych Nadziei.  Z pewnością
zmusimy ją do milczenia. Usiądzcie na łóżku, oboje. Przytrzymajcie też psa.
Prędko zawołali Nera i przytulili się do siebie na łóżku, oparli plecami o ścia-
nę.
 Zostańcie tam  nakazał Nauczyciel.  Bo tu może być gorąco. Postara-
my się, aby ta potworna moc nie zdołała odkryć, gdzie przebywa Tiril. Nie może
teraz do niej dotrzeć dzięki ochronnej aurze, którą ją otoczyłeś, Móri. Lecz jeśli
znajdzie to miejsce, może posłużyć się innymi sposobami.
 Kim jest ten, kto prześladuje Tiril?  spytał Móri.
115
 Nie znamy tej mocy  odparł wymijająco Duch Utraconych Nadziei. 
Postąpiła dokładnie tak samo jak wy; otoczyła się tajemniczą osłoną, aby nie zo-
stać odkryta. Czeka ją jednak walka!
 Bądzcie ostrożni  poprosiła Tiril.
 Dziękujemy za troskę!  wesoło odpowiedział ktoś z niezwykłej gromad-
ki.
Nero siedział między Tiril a Mórim. Dziewczyna, mocno obejmując ulubieńca
za szyję, wyczuła, jak mocno wali psie serce. Móri otoczył ramieniem oboje, dru-
gą ręką trzymał Nera za łapę na wypadek, gdyby pies postanowił opuścić łóżko.
Nero jednak najwidoczniej niczego takiego nie planował.
Jedyne w pokoju okno znajdowało się akurat nad ich głowami, Tiril w dość
skąpym świetle, które się przez nie sączyło, lepiej mogła się przyjrzeć towarzy-
szom Móriego. Na jego wezwanie wyłonili się z cienia. Stali teraz plecami do
łóżka, jakby chcieli osłaniać trzy żywe istoty. Przed Mórim stały jego duchy opie-
kuńcze, piękna jasnowłosa kobieta i ojciec, Hraundrangi-Móri. Przed Nerem usta-
wiło się Zwierzę.
Nagle Tiril spostrzegła coś nowego.
 Móri  powiedziała najciszej jak umiała.  Jest z nimi jeszcze ktoś!
O jednego więcej niż zwykłe!
 To prawda  odparł równie cicho.  To twój duch opiekuńczy. Widziałem
go już wcześniej, ale teraz ukazał się wyrazniej.
Tiril z zachwytem przyglądała się swemu opiekunowi. W ciemności niewiele
mogła zobaczyć, poza tym stał odwrócony do niej tyłem, dostrzegła jednak, że
jest wysoki, zgrabny, ma długie do ramion włosy.
 Kto to taki?  szeptem spytała Móriego.
Potrząsnął głową.
 Nie pytaj!
I znów rozległo się przeciągłe wołanie:
 Tiiiril Daaahl!
To był sygnał do rozpoczęcia walki.
Tiril się przestraszyła. Skuliła się bardziej, rękami zasłoniła głowę i przycisnę-
ła się do Móriego. Nero także się przeląkł, cofnął się, jakby chciał wejść w ścianę.
Byli świadkami niezwykłych scen.
Rzucane ostrym głosem rozkazy przecinały powietrze niczym wystrzał. Kiedy
nadeszła odpowiedz złej mocy, świadcząca o oporze stawianym przez niespodzie-
wanych obrońców, zatrzęsło się przymocowane do ściany łóżko.
Z gardła Zwierzęcia wydobyło się głuche warczenie. Tiril zobaczyła, jak
zmarli czarnoksiężnicy wznoszą ręce niby do ciosu, jak uderzają w powietrze
dla dodania potęgi swym zaklęciom. Wrażenie nagłej nicości powiedziało jej, że
i Pustka przystąpiła do ataku.
116
Szum i świst towarzyszyły zaklęciom wypowiadanym przez piękne panie,
Morze i Powietrze, i przez wszystkich pozostałych.
Głos powrócił, znów wzywając Tiril po imieniu. Brzmiał jednak nie tak dono-
śnie, jakby dochodził bardziej z oddali.
Aóżko przestało drżeć, lecz duchy nie zaniechały walki.
Zebrani reprezentowali straszliwą moc, przede wszystkim dlatego, że nie nale-
żeli do żywych i nie ograniczała ich cielesna powłoka. Nędzne stadium ziemskie-
go życia mieli już za sobą, a niektórzy nigdy nie musieli przez nie przechodzić.
Cieszyli się swobodą, jakiej nie ma żaden śmiertelnik.
Znów rozległ się głos, lecz tym razem daleki, przypominający krzyk ptaka
zza horyzontu. Wypowiadał nowe słowa, nie tylko uprzykrzone Tiiiril Daaahl!
Brzmiały jak zaklęcie, przeciwstawiające się mocy zaklęć duchów, które wzmoc-
niły ofensywę. Daleki krzyk stawał się coraz słabs zy, niby wołanie topielca z dna
morza, aż w końcu umilkł.
Czekali.
Ledwie słyszalny szept z daleka:
 Tiiiril Daaahl!
Czarnoksiężnicy zjednoczyli się w potężnym przekleństwie.
Dzwięk zamilkł i już nie powrócił.
Tiril i Móri odetchnęli z ulgą. Tiril Dahl. . . Znienawidzę własne imię, pomy-
ślała dziewczyna.
Towarzysze Móriego odwrócili się w ich stronę.
 Moc została pokonana  oznajmili.
 Czy ten głos umilkł na zawsze?  szeptem pytała Tiril, wystraszona nie
śmiała się ruszyć.
 Właściwie nie. Ale już tu nie dotrze. Może wołać do ochrypnięcia, lecz ty
go nie usłyszysz, wszelkie jego usiłowania pójdą więc na marne.
 Cóż za szczęście!
 Jego?  zainteresował się Móri.
 Słyszeliście chyba, że to męski głos?
 Raczej szept  po namyśle stwierdziła Tiril.  Ale macie rację. To musiał
być mężczyzna.
 Na pewno.
 Dziękuję, przyjaciele.  Tiril zsunęła się z łóżka w swej pięknej nocnej
koszuli, podarunku od matki. Własnej nie miała już od tak dawna.  Dziękuję.
Czy wolno mi uściskać was wszystkich po kolei?
Roześmiali się.
 Bardzo byśmy to sobie cenili  z uśmiechem powiedział czarnoksiężnik
z Hiszpanii.  Sądzę jednak, że w kilku przypadkach byłoby to dość kłopotliwe.
 Och, oczywiście, rozumiem. Czy mam teraz wrócić do swego pokoju?
117
 Po tonie twego głosu poznaję, że to ostatnie, na co miałabyś ochotę. Zostań
dziś w nocy z Mórim! A ty, Móri, daj jej czułość i poczucie bezpieczeństwa.
Bardzo tego potrzebuje.
Móri tylko skinął głową. I on wyraził im podziękowanie, a w zamian usłyszał
wyrazy szacunku za roztropne powstrzymanie zagrożenia. Duchy wyjaśniły, że
Tiril jest teraz podwójnie zabezpieczona. Głos nie będzie mógł już do niej dotrzeć,
a tym samym jej odnalezć, poza tym chroni ją aura  dzieło Móriego.
 A my teraz na jakiś czas się wycofamy  oświadczył Duch Zgasłych Na-
dziei.  Myślę, że nie macie nic przeciwko temu?
 Oczywiście  podejrzanie szybko odparli Tiril i Móri.
Uśmiechnął się leciutko.
 Postanowiliśmy wytropić tę moc, rozpoznać ją i zaczarować, unieszkodli-
wić po wsze czasy, choć ona potrafi się ukrywać.
Lodowaty chłód ciągnący od podłogi przenikał bose stopy Móriego, lecz on
ledwie to zauważał.
 Nic nie wiecie o tej mocy?  spytał.
 Ona płynie od człowieka. Od żywego człowieka.
 Od potężnego czarnoksiężnika  uzupełnił Nauczyciel.  Potrafi on wię-
cej, niż powinien umieć zwykły śmiertelnik. Siła jego magii jest ogromna, tego
się nie da zaprzeczyć. Ale jak ją posiadł? Gdzie jest jej zródło?
Pomruk głosów powtórzył pytanie. W jaki sposób ów człowiek zdobył tak
niezwykłą moc?
 Sądziłam, że najpotężniejszym czarnoksiężnikiem jest Móri  niepewnie
powiedziała Tiril.
 Bo tak jest w istocie  odrzekł Nauczyciel.  Lecz ów nieznajomy po-
sługuje się nieczystymi, niedopuszczalnymi metodami, a to znaczy, że znalazł się
w posiadaniu zasobów, jakich nie uznajemy.
 Myślałam, że w waszej profesji wszystko jest dozwolone?
 Nie. Mamy własny kodeks moralny, chociaż często go łamiemy. Ale on
wie więcej, niż nam się to podoba.
 Myślicie, że uda się wam go odnalezć?  spytał Móri.
 Spróbujemy, dobrze się ukrywa, to właśnie jedna z jego największych
umiejętności. O jego żądzy władzy nie będziemy mówić!
 Teraz was opuścimy  oświadczyła pani powietrza.
 Wrócimy, kiedy świt przeistoczy się w światło dnia.
 Rodzeństwo w pokojach przy schodach śpi głęboko  porozumiewawczo
oświadczył na koniec Hiszpan.
W jednej chwili pokój opustoszał. Był bardziej pusty niż kiedykolwiek od
czasu, gdy Tiril odnalazła Móriego na Islandii.
 Naprawdę zostaliśmy sami  rzekła zdziwiona Tiril. Niebywałe  wes-
tchnął Móri z ulgą.
118
 Trudno mi w to uwierzyć  mruknęła Tiril.
Nero przeciągnął się leniwie i zeskoczył na podłogę. Swoim zwyczajem ułożył
się ciężko, aż jęknęły deski, i sapnął zadowolony.
Teraz już tylko wiatr jęczał i skarżył się wśród ścian. Poza tym dookoła pano-
wała cisza.
Tiril i Móri stali na środku pokoju, jakby nie mogąc dojść do siebie po niesa-
mowitych wydarzeniach.
 No cóż odezwała się wreszcie dziewczyna.  Która może być godzina?
 Jeszcze wcześnie  odpad Móri zakłopotany.  Zmęczona jesteś? Chcesz
spać?
 Nie jestem bardzo śpiąca, tylko zmarzłam.
 W nogi, prawda?  uśmiechnął się lekko.  Ja też. Wchodz do łóżka.
Tiril, niepewna, nie ruszyła się z miejsca.
 Tiril. . . Obiecałem twej matce.
 Wiem. Ze mną także rozmawiała.
W głosie Móriego dało się słyszeć napięcie.
 Co ci mówiła? A może to tajemnica?
 Nieee  przeciągnęła słowo.  Poprosiła, bym jeszcze trochę zaczekała,
nie podejmowała pochopnych decyzji. Miałam okazję spotkać tak niewielu męż-
czyzn. Mówiła, że przedstawi mnie szlachcie.
Nic nie odpowiedział. Czekał.
Wyjaśniłam, że nie jesteś jedynym mężczyzną, jakiego znam. Ze mogłam
mieć Erlinga Mllera, ale już dawno temu wybrałam ciebie i nie chcę żadnego
innego. To nie była ostra dyskusja, Móri  zapewniła go.  Rozmawiałyśmy
bardzo spokojnie i przyjaznie. Matka moja uważa cię za uczciwego, dobrego czło-
wieka, wie jednak, że dzwigasz na barkach ciężar, który i ja mogę odczuć.
 Twoja matka jest mądrą kobietą.
 To prawda  westchnęła przygaszona Tiril.
 Połóż się  nalegał.  Nie możesz tak stać i marznąć. Przyrzekłem twej
matce, że pozostaniesz nietknięta do chwili, gdy w obliczu Boga poślubisz od-
powiedniego człowieka. Dotrzymam tej obietnicy. Ale wiem, że moi towarzysze
byli dzisiaj odmiennego zdania.
 Ja też to zauważyłam  roześmiała się Tiril.  Ale chyba ich zawiedzie-
my.
Zastanowił się przez chwilę.
 Musimy być razem, spać w tym samym łóżku, tego się nie da uniknąć. Ale
łóżko jest szerokie. Owiniemy się każde swoją kołdrą, dobrze? Zaraz przyniosę
twoją.
 O, tak!  ucieszyła się Tiril.  Tak będzie najlepiej.
119
 Ale obiecaj, że mnie nie dotkniesz!
 Ani ty mnie, Móri.
Roześmiał się uszczęśliwiony.  To wiele mówiące słowa. Zobaczysz,
wszystko będzie dobrze!
Rozdział 15
Heinrich Reuss i jego kompan nie dotarli do aresztu. Reuss nie wykazał się
szczególną przytomnością umysłu, natomiast ten drugi wiedział, jak przekonać
strażników. Miał też przy sobie sporo pieniędzy, a tragarzy portowych nietrudno
było przekupić błyszczącymi monetami. Jak mogli się im oprzeć biedacy, miesz-
kańcy nędznych ruder, mający na utrzymaniu żony i wiecznie głodne dzieci?
Wkrótce więc obaj złoczyńcy odzyskali wolność.
Ruszyli na poszukiwanie swoich koni i wtedy ów drugi, Mondstein, oświad-
czył:
 Jesteś tak głupi, że dość już mam współpracy z tobą. Jedz, dokąd chcesz.
Niniejszym zwalniam cię z zadania.
Heinrich Reuss popatrzył na niego z niedowierzaniem.
 Jestem wolny? Co masz na myśli? Muszę wykonać zadanie, inaczej marny
będzie mój los.
 Otrzymasz inne  odparł kompan, odwracając wzrok.  Zleci je von
Kaltenhelm.
Reuss nie odpowiedział. Wargi mu zdrętwiały. Myśl o gniewie von Kaltenhel-
ma nie dodawała otuchy.
 Oczywiście nie licz na pochwały  syknął Mondstein.  Musisz zrela-
cjonować, co się wydarzyło.
 Przecież tobie także się nie powiodło  bronił się Reuss.  Tak samo
jesteś winien porażki.
 Wcale nie  rzekł Mondstein z godnością.  Miałem pełną kontrolę nad
powozem, kiedy ta szalona baronówna wezwała na pomoc pospólstwo. To do niej
podobne! Nigdy nie umiała wybrać sobie stosownego towarzystwa.
Reuss już chciał zauważyć, że akurat w tej sytuacji postąpiła słusznie, nie
śmiał jednak bardziej rozdrażniać swego towarzysza.
 Mogę się dowiedzieć, skąd przyjechał powóz  podsunął z zapałem.
Mondstein spojrzał mu w oczy, z jego twarzy bił chłód.
 Dla ciebie sprawa Tiril Dahl jest już zamknięta. Nasz Mistrz zamierzał
osobiście się nią zająć, gdyby nam się nie powiodło. A tak właśnie się stało, i to
121
przez ciebie. Dałeś się wciągnąć do powozu przez kobietę. Co za niezguła!
Reuss oczyma wyobrazni widział już miecz Damoklesa, wiszący nad jego gło-
wą.
 Mogę przecież. . .
 Odejdz stąd lepiej  przerwał mu Mondstein.  Jedz do von Kaltenhelma,
jeszcze przez kilka dni zabawi na Akershus. Nie chcę cię już więcej widzieć.
Dotarli do wierzchowców. Mondstein wskoczył na konia i odjechał. Kopyta
zadudniły o bruk ulicy. Wkrótce tylko echo pobrzmiewało w zaułkach.
Heinrich Reuss także dosiadł konia. Z daleka widać było zamek. Wiedział, że
natychmiast powinien się tam udać, brakło mu jednak odwagi. Zwierzę cierpliwie
czekało na polecenie. Wyglądało na to, że jezdzcowi się nie spieszy.
Wreszcie na twarzy Reussa odmalowało się zdecydowanie. Zdecydowanie
i ulga.
Zawrócił konia i ruszył z kopyta w przeciwnym kierunku, do miejsca, w któ-
rym nocował.
Tam pozbierał swoje rzeczy, wcisnął co się dało w juki, i wyruszył w drogę
z Christianii.
Na południe. W przeciwną stronę niż Akershus.
Heinrich Reuss obrał cel. Na pewno ukryje się tak, że nikt go nie odnajdzie!
Wiele dni pózniej znalazł się w Danii. Udało się! Nikt za nim nie jechał, jego
ucieczka pozostała tajemnicą.
Pewnie żaden z tamtych nie przypuszczał nawet, że zechce i ośmieli się zbiec.
Wrócić w rodzinne strony do Niemiec, do Gery w księstwie Reuss w Turyngii.
Marzenie! Znał tam wszelkie możliwe kryjówki, nikt go już nie odnajdzie.
Stał na łące nie opodal zajazdu, w którym zatrzymał się na nocleg. Zmierzch
powoli zapadał nad łagodnym duńskim pejzażem. Przed nim lśniło niewielkie
jezioro, do Heinricha docierały porywane wiatrem drobiny piany z fal bijących
o brzeg.
Wolny! Nareszcie wolny!
Zostawił konia w stajni przy zajezdzie, sprzedał go oberżyście. Potrzebował
pieniędzy na powrót do domu. Czul się teraz tak bezpieczny, że mógł jechać dyli-
żansem albo powozem pocztowym, zmierzającym na południe.
Ach, cudowna wolności!
Oczywiście z przykrością myślał o tym, co z powodu ucieczki przeszło mu
koło nosa. Musiał zrezygnować z sowitego wynagrodzenia, które otrzymywali
wszyscy wierni Mistrzowi.
Wolał jednak obejść się smakiem, niż doświadczyć gniewu von Kaltenhelma
lub, co gorsza, samego Mistrza.
Nagle zdrętwiał.
122
Czyżby ktoś wołał?
Nie. Słychać było jedynie szum wiatru i fal.
A może oberżysta pragnął z nim mówić? Trzeba wrócić do zajazdu. Zrobiło
się zresztą chłodno, od jeziora ciągnęło wilgocią. W powietrzu wyczuwało się już
jesień.
Dobrze, że nie będzie miał więcej do czynienia z tą okropną Tiril Dahl! To
poniżej jego godności. Mistrz mógł wyznaczyć mu trudniejsze, szlachetniejsze
zadanie.
Georg Wetlev nie żył.
Ale przecież taki był z niego dureń. Daleko mu do bystrości Heinricha.
Odwrócił się, by opuścić brzeg, gdy ponownie rozległo się wołanie.
Zatrzymał się.
Nie, to nie wołanie, raczej szept. Lepiej trzymać się z daleka od toni jeziora. . .
Kto tak szepcze o zmierzchu? Wymawia jego imię tak, że na końcu przypo-
mina to syk węża?
 Heinriiich Reusss!
Wołanie zamiera, jakby ktoś wzywał go z ogromnym wysiłkiem, z trudem
wyduszał z siebie słowa.
Heinricha przeszedł dreszcz. Co to miało znaczyć?
Kto wiedział, że on tu jest?
Nikt!
Znów się rozległo. Jakże straszne! Jakby. . . czar, zaklęcie!
 Heinriiich Reuss von Geeeraaa. . .
Kto tutaj mógł znać jego pełne nazwisko?
W jednej chwili zrozumiał. Słyszał opowieści innych o Głosie.
 Nie!  jęknął.  Nie! Nie!
Szept zmuszał, by go słuchać.
 Nic złego nie zrobiłem, wywiązałem się z obowiązków. Co więcej, musia-
łem krążyć po tym nędznym kraju przez wiele długich lat, zasługuję na wynagro-
dzenie, bo. . .
 Heinriiich Reuss! Chooodz! Chooodz!
 Nie, nie, nie chcę, wrócę do Norwegii, odnajdę Tiril Dahl. . .
Jak szalony ruszył biegiem do zajazdu. Pozbierał rzeczy i wypadł na dziedzi-
niec.
Mój koń. Muszę odzyskać wierzchowca, muszę wracać do Norwegii.
Na podwórzu stal dyliżans, gotowy do odjazdu. Siedziało w nim dwoje pasa-
żerów. Heinrich Reuss wskoczył do środka.
 Jadę z wami. Ruszać. Ruszać natychmiast!
Pasażerowie, małżeństwo w średnim wieku, popatrzyli nań ze zdziwieniem,
lecz nie protestowali, bo nie był to prywatny powóz, lecz ogólnie dostępny pojazd.
Woznica popędził konie. Wyjechali z dziedzińca.
123
Dzięki Bogu udało mi się, pomyślał Heinrich. Trzeba zachować zimną krew,
jeśli zamierza się podjąć walkę z tą mocą.
Muszę wracać do Norwegii! Jechać gdziekolwiek, byle nie pod sąd Mistrza!
Heinrich widział, jak inni popadają w niełaskę. . .
Nieśmiałym uśmiechem powitał współpasażerów. Zorientował się, że są to
Norwegowie. Doskonale, będzie miał towarzystwo przez całą drogę. Poczuł przy-
pływ dobrego humoru, prowadził uprzejmą konwersację. Wspomnienie Głosu
zblakło. To tylko wiatr, szum fal. Jakże łatwo sobie wmówił!
Niebo pociemniało.
Heinrich Reuss oparł głowę o ściankę powozu i odprężył się. Siedząca naprze-
ciwko niego dama już zasnęła, a jej mąż siedział tak jak on, wyciągnięty, głowa
mu się kiwała w takt podskoków pojazdu.
Heinrich zapadł w sen. Nie dokuczały mu koszmary. Trochę mu było niewy-
godnie, powóz trząsł się na wybojach, lecz powoli posuwali się do przodu.
Obudził się, kiedy słońce zaświeciło mu prosto, w oczy. Dyliżans kołysał się
na wszystkie strony, cienie wysokich drzew pojawiały się i znikały.
Przeciągnął się z uśmiechem zadowolenia.
 Wkrótce dojedziemy chyba do przeprawy promowej?  spytał towarzyszy
podróży, którzy właśnie się przebudzili.
Popatrzyli na niego zdumieni.
 Nie. Minęliśmy przed chwilą granicę Schlezwiga-Holsteinu.
Upłynęła dobra chwila, zanim do Reussa dotarło, co powiedzieli. Wpatrywał
się w nich osłupiały.
 Czy to oznacza, że jedziemy. . . na południe?
 Oczywiście! Wybieramy się w odwiedziny do córki. Mieszka w Dolnej
Saksonii.
Heinrich Reuss starał się oddychać spokojnie, lecz nie mógł zapanować nad
drżeniem. Nic dziwnego, że Głos umilkł! Przecież go usłuchał. Zmierzał prosto
w paszczę lwa.
Rozdział 16
Tej nocy w łóżku Móriego oboje sprawowali się przykładnie. Nawet jeśli któ-
reś z nich nie mogło zasnąć, bo miało kłopoty z okiełznaniem swoich żądz, wie-
działa o tym tylko noc.
Następnego dnia oboje wyczuli, że znów mają towarzystwo. W powietrzu za-
roiło się od zaciekawionych duchów, które, jak się okazało, nie odnalazły Głosu.
 Nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele  krótko oświadczył Móri.  Złoży-
łem obietnicę i mam zamiar jej dotrzymać.
Wyraznie okazali rozczarowanie.
 Dlaczego się wtrącacie w moje życie uczuciowe?  wykrzyknął rozgnie-
wany.
Odpowiedzią był tylko bezgłośny śmiech.
 No dobrze  westchnął.  Cieszę się, że okazaliście dyskrecję i trzyma-
liście się z daleka. Było jednak zbyt wcześnie. Przyrzeknijcie, że zachowacie się
tak samo w noc poślubną, jeśli w ogóle kiedykolwiek do niej dojdzie.
Odpowiedziała mu któraś z kobiet:
 Zawsze jesteśmy dyskretni, Móri. Jeśli będziesz chciał kochać się z Tiril,
zostaniesz z nią sam. Zawsze!
 Dziękuję!  odparł z kwaśną miną. Nie mógł powstrzymać się od uśmie-
chu, a oni śmiali się wraz z nim. Przekazał treść rozmowy Tiril. Dziewczynę ucie-
szyło, że duchy opuszczają ich w chwilach intymności. Prawdę mówiąc, świado-
mość ich obecności zawsze trochę ją peszyła.
 Nie w każdej sytuacji pragnie się mieć towarzystwo  mruknęła zawsty-
dzona.
 Nie mógłbym się bardziej z tobą zgodzić  odparł Móri gorzko.
Oboje myśleli o tym samym: Nie mieli żadnej pewności, czy kiedykolwiek się
połączą. Matka Tiril równie dobrze mogła mieć wobec córki inne plany.
Ale w tych dniach byli tylko we dwoje, starali się spędzać razem jak najwięcej
125
czasu. Tylko na noce rozchodzili się do oddzielnych sypialni. Dla pewności.
Pozostawał jeszcze von Kaltenhelm. . .
Spokoju nie dawały mu podejrzenia, że i jego sytuacja nie jest najlepsza. On
wszak był odpowiedzialny za wykonanie zadania przez Heinricha Reussa i Georga
Wetleva, tymczasem Wetlev nie żył, Reuss uciekł, a dziewczyna, Tiril Dahl, wciąż
pozostawała na wolności.
Nie wyglądało to dobrze, wcale nie.
Musiał sam zacząć działać, inaczej groziło mu, że i on narazi się na niełaskę.
Co jednak można począć, skoro Tiril Dahl jakby zapadła się pod ziemię?
Wiedział, że Mistrz zamierza ingerować osobiście, von Kaltenhelm otrzymał
jednak niepokojące wiadomości, że  zaistniały ku temu przeszkody .
Zaistniały przeszkody? Co to mogło znaczyć? Jakie przeszkody? Czyż Mistrz
nie miał możliwości dotarcia do każdego człowieka bez względu na dzielącą go
odeń odległość? Nastraszenie Tiril Dahl to najłatwiejsze zadanie, jakie można
sobie wyobrazić! Przecież to całkiem zwyczajna dziewczyna!
W każdym razie Horstowi von Kaltenhelmowi polecono działać, i to jak naj-
szybciej.
Rozwiązanie przyniósł nowy kompan Heinricha Reussa, ten, który uczestni-
czył w napaści na powóz Erlinga i Catherine.
Człowiek ów, Mondstein, był na Akershus w dniu balu, choć nie zaproszono
go na uroczystość, wywodził się bowiem ze zbyt niskiego rodu. Matka jego nad
szlachectwo przedkładała pieniądze i poświęciła tytuł dla małżeństwa z bardzo
zamożnym finansistą.
Mondstein jednak dostał się na zamek, dyskretnie trzymał się w tle. W kilka
dni po balu przypadkiem wdał się w rozmowę z dziewczyną, która wyszła po sodę
dla swej pani, powszechnie zwanej wdową-smoczycą.
Dziewczyna węszyła skandale, wypytywała go o życie na dworze, on jednak
zachował powściągliwość, nie zdradził się, że nie znalazł się wśród zaproszonych
na bal gości. Zdołał natomiast sporo wyciągnąć od niej.
W tym czasie wszyscy już wiedzieli, że księżna Theresa Holstein-Gottorp by-
ła na Akershus tego wieczora, kiedy odbywał się bal, lecz z powodu doznanych
obrażeń nie mogła się pokazać. Po śmierci męża  udar z powodu przepicia,
oczywiście  księżna musiała wystąpić publicznie pomimo żółtozielonych siń-
ców na twarzy.
 Aurora, córka mojej pani, próbowała sprzedać należący do nich dwór pod
Christianią księżnej Theresie  oznajmiła mu ciekawska panna, którą rzecz ja-
sna była Lizuska.
 Dlaczego?  zapytał od niechcenia Mondstein.
 Podobno księżna ma jakichś przyjaciół, którzy nie mają gdzie się zatrzymać.
126
Lecz matka Aurory się nie zgodziła. To znaczy nie powiedziała tego wprost, wy-
znaczyła jednak tak wysoką cenę za tę marną zagrodę, że Theresa zrezygnowała
z kupna. Głupia baba z tej mojej pani! Chciwiec traci wszystko!
 Oczywiście!
Mondstein przeszedł do porządku dziennego nad tą rozmową. Przypomniał
sobie o niej dopiero, gdy wraz z von Kaltenhelmem rozważali kolejne możliwości
pochwycenia Tiril Dahl. Stali w korytarzu w odległym skrzydle zamku.
 A może księżna i ta dziewczyna Tiril się spotkały?  rzucił Mondstein
z uśmieszkiem.  To by dopiero było!
Von Kaltenhelm zesztywniał jak wysuszona na słońcu ryba.
 Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś?  wrzasnął.
Mondsteinowi opadły ramiona, twarz mu się ściągnęła.
 Nie dostrzegłem tej możliwości. Zresztą ty także wiedziałeś, że księżna
była na Akershus. W tym samym czasie, gdy przebywała tu jej córka  dodał
znaczącym tonem.
 Ale nie wiedziałem, że księżna próbuje kupić posiadłość! Dla przyjaciół?
A cóż za przyjaciół może mieć księżna Holstein-Gottorp, z domu Habsburg,
w Norwegii, tej zapomnianej przez Boga kupie kamieni na pustkowiu? No cóż,
bez względu na to, jak się sprawy miały, do sprzedaży dworu nie doszło, a więc
to i tak był błędny ślad.
 Nie gadaj tak  nonszalancko odrzekł Mondstein, zły na von Kaltenhelma.
Postanowił dać prztyczka w nos temu traktującemu go z pogardą napuszonemu
zarozumialcowi.  Niedokładnie się przysłuchiwałem o czym paplała ta przesło-
dzona pannica, doszło mnie jednak coś o wynajęciu dworu na pewien czas.
Von Kaltenhelm skamieniał.
 Gdzie leży dwór?  spytał złowieszczym tonem.
 Tego nie wiem.
 A więc się dowiedz!  wrzasnął Horst von Kaltenhelm, aż zadzwoniły
miedziane naczynia na ścianach korytarza.  Masz na to jeden dzień. Następnie
pojedziemy tam razem, jeśli oczywiście okaże się, że Tiril Dahl tam przebywa.
Sądzę, że nareszcie ją odnajdziemy.
Mondstein nic nie powiedział. Był oficerem wysokiego stopnia i bardzo nie
lubił, by nim pomiatano.
Horst von Kaltenhelm podszedł do okna zamkniętego żelazną kratą. Założono
ją nie po to, by uniemożliwić ucieczkę więzniom, lecz by nikt nie mógł dostać się
do środka. Korytarz znajdował się na poziomie ziemi.
 A więc księżna być może spotkała się z córką. To, wielkie niedopatrzenie
 rzekł von Kaltenhelm. I dodał złowieszczo:  yle to wróży księżnej Theresie.
Odnalezienie dworu nie zabrało Mondsteinowi zbyt wiele czasu.
127
Zdając jednak raport von Kaltenhelmowi, nie przejawiał szczególnego opty-
mizmu.
 Owszem, dziewczyna tam mieszka.
 Doskonale, wobec tego natychmiast wyruszamy.
Mondstein powstrzymał go uniesieniem ręki.
 Dziewczyna jest dobrze strzeżona. Jest z nią ten potworny pies i służba
z okolicy, rodzeństwo. Mężczyzna to skory do bitki olbrzym.
 Drobnostka! Mamy przecież broń.
 Nie tylko oni tam przebywają. Towarzyszy im ów cudzoziemiec, którego
Heinrich Reuss tak się bał.
 Ten tak zwany czarnoksiężnik?
 Właśnie.
Von Kaltenhelm zastanowił się chwilę.
 No cóż, nie ma niebezpieczeństwa. Nie zapomnij znaku, wsuń go pod ko-
szulę, a nikt nie zdoła cię dopaść.
Mondstein nie lubił nosić znaku, był ciężki niczym z ołowiu, zimny, ocierał
skórę.
 Dobrze  zgodził się. Ale przecież mógł go po prostu zapomnieć.
 Móri, rano wydało mi się, że w cieniu drzew widzę jakiegoś człowieka.
Pokiwał głową.
 Wiem, Tiril. I ja miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Nero przechodząc
obok zabudowań gospodarczych warczał.
 Czyżby nadszedł czas, abyśmy się stąd wynieśli?  zmartwiła się dziew-
czyna. Dobrze się czuła we dworze, mieszkali tu już od jakiegoś czasu.
 Nie, chyba nie musimy się przeprowadzać, przynajmniej nie tak od razu.
Obiecaliśmy też, że zaczekamy na powrót twej matki i ewentualnie Aurory. Musi-
my jednak sprawdzić, co się dzieje. Może to nic groznego. Wezmę Nera i Augusta,
obejdziemy posiadłość.
 I zostawicie mnie samą z Seline?
 Och, nie. Nie oddalimy się zbytnio, cały czas będziemy mieć oko na dom.
Ale zamknijcie wszystkie drzwi!
Tiril, nie chcąc pokazać, jak bardzo się boi, próbowała żartować:
 Dobrze, a kiedy zapukacie, nie otworzę. Nie życzymy tu sobie żadnych
domokrążców.
Móri uśmiechnął się i pogładził ją po policzku. Rób tak częściej, Móri, pomy-
ślała, lecz nic nie powiedziała.
Mężczyzni wrócili po krótkim czasie.
 Nikogo nie widać  oznajmił August.  Ale ktoś rzeczywiście kręcił się
przy zagajniku. Wystawimy w nocy dodatkowe straże.
128
Kiedy jednak przez trzy kolejne dni nic się nie działo, uspokoili się.
Nadciągnął mróz, ziemia zmarzła, pokryła się szronem. Jeśli moja matka albo
Aurora zamierzają wrócić przed zimą muszą się pospieszyć, myślała Tiril. Nie-
długo będzie już za pózno na tak długą podróż morzem i lądem.
Czwartego dnia po południu Tiril oświadczyła:
 Dość już mam siedzenia w domu przez cały dzień. Czy mogę wyjść z Ne-
rem na wieczorny spacer?
 No dobrze  zgodził się Móri z wahaniem.  Ale pójdziemy przez pola,
żeby nikt nie mógł zaatakować nas z ukrycia.
August i Seline sporządzili dla wszystkich czworga solidne kurtki z kilku
warstw grubej skóry na wypadek, gdyby ktoś chciał do nich strzelać. Dopóki więc
strzelec nie celował w głowę, mogli czuć się bezpieczni, a przecież zwykle mierzy
się w serce.
Nero jako jedyny nie miał takiego zabezpieczenia. Spróbowali zrobić dla nie-
go coś w rodzaju kamizelki, lecz pies potraktował to jako obelgę i urażony scho-
wał się w kąt. Pozostawało więc tylko mieć nadzieję, ze okaże się dostatecznie
szybki, by umknąć przed strzałem.
Augustowi i Seline nakazano pilnowanie domu podczas przejażdżki Tiril
i Móriego, a gdyby ujrzeli kogoś przemykającego się za nimi, August miał na
ostrzeżenie wystrzelić ze swego nieporęcznego, trudnego do nabicia muszkietu.
Móri i Tiril powędrowali przez łąki. Dziewczyna wciągała w płuca ostre po-
wietrze z cudownym poczuciem wolności. Zamknięcie w domu zaczynało ją już
wprawiać w irytację.
Ale nie tylko to było przyczyną podenerwowania. I ona, i Móri z wielkim
trudem utrzymywali między sobą chłodny dystans. Żyjąc tak blisko siebie i bez-
ustannie tęskniąc, by zbliżyć się jeszcze bardziej, mieli kłopoty z poskromieniem
swych uczuć.
Rześkie powietrze pomagało nieco ostudzić emocje.
Szli trzymając się za ręce, zatopieni w rozmowie. Nero zataczał wokół nich
coraz szersze kręgi. Pies nie bardzo był zadowolony z przechadzki po otwartym
terenie. Co prawda stare norki myszy polnych zainteresowały go na chwilę, ale nie
miał przecież przy czym podnieść nogi! Niezauważenie podchodził coraz bliżej
lasu, gdzie kusiły go drzewa i nadzwyczaj interesujące zapachy lisa albo kuny.
Od czasu do czasu podnosił nos do góry i węszył kolejny nowy zapach, któremu
trudno się oprzeć.
Para spacerująca po polach nareszcie się ocknęła.
 Nero! Nero!
Pole było puste.
Móri wsunął do ust dwa palce i gwizdnął przeciągle.
Nero nie przychodził.
 Do licha!  zdenerwował się Móri.
129
 Zaraz przybiegnie  uspokajała go Tiril.
 Byle tylko nie dał się złapać.
 Nero? Przecież byśmy go usłyszeli  stwierdziła Tiril.
 No tak, chyba masz rację.
Kiedy jednak pies się nie pojawiał, wystraszyli się nie na żarty.
 Gdzie widziałaś go ostatnio?  spytał Móri.
 Nie pamiętam. Kręcił się koło nas.
 Ja widziałem go przy starym wiatraku. Chodz, poszukamy go.
Wkrótce byli już przy wiatraku. Zeszli z bezpiecznego pola. Wiatrak stał na
wzgórzu, lecz skrzydła miał połamane, las podpełzł aż do niego. Pod stopami
chrzęściło.
Nera nigdzie nie było widać.
Móri gwizdnął jeszcze raz.
Bez odpowiedzi.
 Gdzie go szukać?  jęknęła Tiril.
 To do niego niepodobne  zafrasował się Móri. W jego głosie dał się
wyczuć lęk.  Mógł wrócić do dworu, wpuszczono go do środka, ale. . .
Gwizdnął jeszcze raz, i jeszcze raz. Las pozostał niemy. Nie rozległ się żaden
dzwięk, żaden szelest, nie słychać było psich łap po zmrożonym poszyciu ani
ciężkiego sapania.
Zwierzę!
 Móri, wezwę Zwierzę!
Zawahał się.
 Nie mam przy sobie magicznych znaków.
 Co tam znaki!  zniecierpliwiła się Tiril. Zawołała głośno:  Zwierzę!
Wzywam cię!
Wkrótce poczuła, że coś ociera się o jej nogi, w nosie zaświdrował smród
gnijących ran.
 Znajdz Nera  poprosiła niewidzialnego przyjaciela.  Bardzo cię o to
proszę!
Znów poczuła na kolanach dotyk szorstkiej sierści. Nagle tuż obok rozległ się
chrapliwy, dobrze znajomy głos:
 Nie przejmuj się Nerem! Myśl o sobie! Zawracajcie!
Móri także go usłyszał.
 To Nidhogg  stwierdził zdziwiony.  Chyba rzeczywiście cię pilnuje.
Sądzę, że powinniśmy go usłuchać.
 Czy Nero ma się dobrze?  rzuciła pytanie w powietrze.
 Poradzi sobie. Spieszcie się do domu, jak najprędzej!
 Chodz!  zawołał Móri. Ujął dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą. 
Nie bez powodu nas ostrzega.
Zbiegli z wiatrakowego wzgórza.
130
Krótka droga na pole zdała się nagle nie mieć końca. Zwłaszcza że zagradzali
ją dwaj mężczyzni.
 Poznaję jednego  szepnęła Tiril.
 Ja też! Był na balu! Nazywa się chyba von Kaltenhelm.
 Sprawia wrażenie człowieka wysokiego rodu. To oficer  doszła do wnio-
sku Tiril.  Móri, co my zrobimy?
 Schowajmy się do lasu! Pobiegniemy skrajem tak, by nie tracić z oczu ani
pola, ani dworu. Biegnij!
Zaczęli przedzierać się przez zarośla.
Huk wystrzału wstrząsnął powietrzem.
Móri jęknął głośno.
 Móri! Jesteś ranny?
 Nie. Kula odbiła się od skóry łosia. Niech Bóg błogosławi Augusta i Seli-
ne za to, że poszyli nam kurtki, chociaż przy każdym ruchu trzeszczą jak drzwi
stodoły.
Biegli przez gęsto rosnące krzaki, Tiril musiała przyznać, że skórzany pancerz
hamuje ruchy. Skrzypiał, przeszkadzał, a jednak nie mogła się powstrzymać od
śmiechu na wspomnienie komicznego ubioru.
Niedługo jednak się uśmiechała, zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji.
Wróg deptał im po piętach.
 Móri! Mijamy dwór, a musimy się tam schronić!
 Nie możemy wyjść teraz na otwarty teren  odparł w biegu, czując, jak
gałązki sieką go po twarzy.  Trzeba ich zgubić. Powinienem był zabrać ze sobą
pistolet, który zostawił mi Erling.
Padł kolejny strzał, i ten skierowany był do Móriego. Kula prawie go liznęła.
 Chcą zabić ciebie  wysapała Tiril, wyczołgując się z błotnistego rowu.
 Tak, ciebie najwidoczniej mają pojmać żywą.
 Ach, Móri, zgubiłam but w błocie! Au! Tyle tu kamieni, i tak kłuje! Nie
mogę. . . biec. . .
 Musisz! Dalej, chodz!
Zdawał sobie jednak sprawę, że przeciwnicy mają przewagę.
Ale nie do końca!
 Moi przyjaciele!  zawołał.  Zróbcie co w waszej mocy!
Horst von Kaltenhelm podniecony gonił zbiegów.
 Mamy ją  sapnął z wysiłkiem.  Aap go, Mondstein!
 Muszę naładować broń  odparł równie uradowany Mondstein.  W bie-
gu.
 Wez mój pistolet! Biegniesz szybciej niż ja.
131
Jęknął z wysiłku, lecz nie chciał rezygnować. Są już tak blisko! Nareszcie
ją dopadł. Mistrz będzie zadowolony. Mondstein przyspieszył kroku z pistoletem
gotowym do strzału. Kiedyś zazdrościł Heinrichowi Reussowi i Georgowi Wetle-
vowi tego, że zyskają pochwały za wykonanie tak prostego zadania, jak pochwy-
cenie młodej dziewczyny. A im się to nie udało. Von Kaltenhelm, ich bezpośredni
zwierzchnik, wyznaczył jego, Mondsteina, na miejsce Wetleva. Pokaże, co po-
trafi!
Heinrich Reuss także się wycofał. Teraz do złapania dziewczyny pozostali
tylko von Kaltenhelm i on, Mondstein.
Czekają ich za to zaszczyty!
Tylko że zadanie okazało się nadspodziewanie trudne. Niby prosta sprawa,
a dziewczyna wciąż wymykała im się z rąk. Jak to możliwe? I to w zasadzie
przez przypadek. Miał wrażenie, że Tiril idzie przez życie jak lunatyczka, prosto
w pułapki, jakie na nią zastawiają, i równie prosto z nich wychodzi. Bez szwanku.
Mondstein nie mógł pojąć, jak to możliwe, że znów spudłował strzelając do
tego czarnego diabła, który nie odstępował dziewczyny. Przecież trafił go, a mimo
to ten człowiek nadal biegł, jakby kule się go nie imały.
Czary!
Znów czary, to straszne, niepojęte!
Tym razem czary polegały na kurtce z wielokrotnie złożonej skóry łosia, ale
tego Mondstein nie wiedział, czuł jedynie, jak zimny dreszcz przebiega mu po
krzyżu.
Głupstwa, nie wolno tak ulegać fantazjom. Czyż on, Mondstein, nie był wy-
branym? Do tej pory radził sobie ze wszystkim.
Uciekinierzy mieli jakieś kłopoty. Dziewczyna się przewróciła, niemal znik-
nęła w bagnie. Ale podniosła się, utykała. Widać zgubiła but. Mężczyzna, ten
cudzoziemiec, podtrzymywał ją, ale teraz biegli znacznie wolniej.
A więc szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Jak zwykle, zresztą
czy mogło być inaczej?
Podniósł pistolet.
Tajemniczy obcy zatrzymał się. Odwrócił się w jego stronę. Jak można być
tak głupim! Jedną ręką objął dziewczynę, drugą wyciągnął w stronę Mondsteina,
wykrzykując przy tym kilka niezwykłych słów
 Vinir mnir, geri? Thad sem Thid geti?.
Co po islandzku znaczy:  Moi przyjaciele, zróbcie co w waszej mocy!
Mondstein stał wśród zarośli, miał jednak dobry widok na parę taplającą się
w bagnie. Przed nim rosły tylko wiotkie wierzby iwy, nie zasłaniały mu widoku,
a łatwo się przez nie prześlizgnąć.
Tak mu się wydawało.
W momencie gdy odwiódł kurek, usłyszał w powietrzu świst i ujrzał, jak pęd
wierzby okręca się wokół pistoletu i ściąga go w dół, tak że sam postrzelił się
132
w stopę. Inna smukła gałązka owinęła się wokół jego ramienia. Cienkie pędy na-
chyliły się nad nim i oplotły całe ciało.
Szarpnął się, żeby się od nich uwolnić, ale więzy tylko jeszcze mocniej się
zacisnęły. Zaczął wzywać pomocy, lecz giętka jak drut witka otoczyła jego szyję,
dławiąc krzyk, a potem samego Mondsteina.
 Dobry Boże  szepnęła Tiril.
 Uciekajmy stąd  odszepnął równie wstrząśnięty Móri. Nie aż tak sku-
tecznej pomocy sobie życzył.
Odnalazł w błocie but Tiril i rzucili się do ucieczki, przerażeni potęgą sił, jakie
uwolnili.
 Czy nie powinniśmy mu pomóc?  wysapała Tiril w biegu.
 Za pózno. Zresztą ich było dwóch, dlatego właśnie wciąż nie mam odwagi
wybiec z tobą na pole.
Tiril nie odpowiedziała. Zadumała się nad niewidzialnymi towarzyszami Mó-
riego, którzy okazali się grozniejsi niż przypuszczała.
Bardzo ją to zasmucało, byli wszak jej przyjaciółmi. Horst von Kaltenhelm
czekał w bezpiecznej odległości. Brudną robotę zostawił Mondsteinowi, i tak je-
mu przypadnie chwała.
Mondstein nie musiał wiedzieć o jego zamiarach.
Wystrzał! Z pistoletu Mondsteina. Doskonale!
Ale krzyk? Czy to nie Mondstein krzyczał? Co on znów wymyślił? Chyba nie
strzelał do siebie?
Von Kaltenhelm uśmiechnął się z własnego dowcipu. Ale. . . znów usłyszał
Mondsteina, przerazliwy wrzask nie pozostawiał wątpliwości. Był to okrzyk prze-
rażenia, paraliżującego strachu.
Horst von Kaltenhelm nasłuchiwał, zmarszczył czoło ze zdziwieniem.
Teraz zabrzmiało to, jakby kompan usiłował wzywać pomocy, lecz nie zdołał
dobyć głosu. Potem zapadła cisza.
Usłyszał w niej kroki zbiegów, oddalające się w głąb lasu.
Do diaska, nie powinien był oddawać swego pistoletu! Musi go odzyskać.
Odszukać Mondsteina i gonić uciekinierów.
Ale w lesie robiło się coraz ciemniej. Zapadał wieczór. Nieswój, trochę wy-
straszony, długimi krokami ruszył w kierunku Mondsteina.
Zatrzymał się powoli. Z wahaniem postawił jedną nogę, przysunął drugą
i znieruchomiał.
Cóż na miłość boską. . .
 Mondstein?
Był tam, lecz tkwił spętany wierzbowymi witkami. Von Kaltenhelm podszedł
bliżej.
Poczuł, że ogarnia go fala mdłości.
133
Ujrzał Mondsteina. Spomiędzy napiętych, splątanych ze sobą wierzbowych
gałązek wystawały kępki ciemnych włosów. Jedna ręka wyciągała się w kierunku,
gdzie stal Von Kaltenhelm. Wytrzeszczone oko wpatrywało się w niego błagalnie,
rozpaczliwie, z przerażeniem, lecz nic już nie widziało.
Spod rozdartego ubrania wyłaniała się naga pierś, świadcząca o tym, że Mond-
stein zignorował polecenie zwierzchnika i zapomniał o założeniu ochronnego
amuletu. Tak samo jak Georg Wetlev  zapomniał o swoim. Tylko dlatego, że
był ciężki i niewygodny?
Cóż za durnie! Von Kaltenhelm naturalnie nosił znak. Nie śmiał postąpić ina-
czej.
Kępki włosów, ręka, jedno oko, naga pierś.
Tylko tyle zobaczył z Mondsteina.
Boże!
Zapłacą za to, dziewczyna i ten jej budzący grozę kochanek, czy też kim on
był.
Von Kaltenhelm wściekły rzucił się w pogoń.
Nie dotarł daleko, znów musiał się zatrzymać.
Co to takiego?
Odetchnął głęboko.
Co się dzieje?
Nieprzyjazny, dziko rosnący las umilkł. Kroków zbiegów nie było słychać,
ucichły już dawno. Między drzewami dostrzegał dwór, w którym mieszkali, z ko-
mina unosił się dym, wiedział jednak, że tam nie mogli się schronić, cały czas
pilnie baczył na dom.
Coś jednak zaczęło się dziać. Coś. . . Coś. . .
Von Kaltenhelm stanął nieruchomo. Nasłuchiwał, sprawdzał najbliższą okoli-
cę. Dookoła.
Takie to dziwne, nie potrafił zrozumieć, co się stało.
Jestem chroniony, pomyślał. Nikt nie może do mnie dotrzeć. W dodatku sam
w sobie jestem niepokonany. Wysokiego rodu, wysokiego stopnia. Zawsze od-
noszono się do mnie z największym szacunkiem. Już jako bardzo małe dziecko
miałem w sobie godność, dzięki której mogłem traktować innych z góry. Słu-
dzy pełzali przede mną. Krewni podziwiali mnie, okazywali cześć. Jako dorosły
nie mam sobie równych, książęta, cesarze, wszyscy najwyżej postawieni szanują
mnie za mą wrodzoną władczość.
Tylko jeden stoi wyżej niż ja. I on chce, aby doprowadzić do niego tę nic nie
znaczącą dziewczynę, Tiril Dahl. . .
134
Jestem chroniony. Nikt nie może do mnie dotrzeć.
Ale co to takiego? Co się we mnie sączy?
Von Kaltenhelma ogarnęło niezwykle poczucie pustki, dotkliwej melancholii,
która omal go nie zadławiła.
Co on robi na świecie? Czemu to wszystko służy?
Miał wrażenie, że wypełnia go pustka. Wyłaniała się znikąd, rosła w nim ni-
czym olbrzymia bańka powietrza. Próżnia w nim coraz bardziej się rozszerzała,
miał ochotę się rozpłakać, ale człowiekowi jego kalibru nie przystoją łzy, zresztą
nie umiał ich ronić.
Spomiędzy mocno zaciśniętych warg wydarł się jęk, jakby nacisk od środka
stał się zbyt duży. Musiał spojrzeć na swe ciało, żeby się przekonać, jak kolosal-
nych wymiarów nabrało, lecz wyglądał całkiem normalnie.
Gorsze jednak od wrażenia, że przeistoczył się w balon, było pragnienie śmier-
ci, jakie nagle go ogarnęło. Uczucie, że nic nie ma już znaczenia, że nie ma po co
żyć.
A miał takie wzniosłe ideały (służące jego własnemu dobru), marzył o nie-
śmiertelnej potędze. Rozwiały się marzenia, pozostał jedynie płacz, który uwiązł
w piersiach przed laty i nie mógł znalezć ujścia.
Wszystko jest bez sensu. Wszystko to pustka. Nie ma nadziei.
Jak można się domyślać, to Pustka i Duch Utraconych Nadziei wspólnymi
siłami zaatakowały von Kaltenhelma.
Nagle odniósł wrażenie, że gdzieś niedaleko rozległ się głos. Tak naprawdę
jednak nic nie słyszał, głos rozbrzmiewał w jego głowie.
 On jest silny. Ma potężną ochronę .
O, tak, oczywiście, jest chroniony! Nikt nie może wyrządzić mu krzywdy.
Kolejny głos:
 Dziękujemy za przygotowanie. Teraz my się nim zajmiemy .
Czyżby zaczął mieć halucynacje słuchowe?
Wszystko jedno, bo uścisk wokół jego duszy zelżał. Niewiara zniknęła, był
już wolny.
Czas, aby zacząć działać! W następnej chwili potężna siła, jakby mocny, siar-
czysty policzek, odrzuciła go na bok.
Rozdział 17
Móri dostrzegł wreszcie jakiś budynek na skraju lasu, dziwną szopę. Tiril była
już bardzo zmęczona, posuwała się ostatkiem sił.
Znalezli drzwi, zamknięte tylko na haczyk, i weszli do środka. W panują-
cym półmroku zorientowali się, że przechowywano tu narzędzia rolnicze. Wzdłuż
ścian stały tyczki, widły do przerzucania siana, sierpy. Wszystko sprawiało wra-
żenie nie używanego od niepamiętnych czasów; pojęli, że szopa musi należeć do
dworu Aurory, choć stoi w pewnym oddaleniu od pozostałych zabudowań.
 Strych!  zdecydował Móri.  Chodz, wejdziemy na górę, tam będzie-
my bezpieczni przed napaścią. Otwór jest tak mały, że morderca nie odważy się
wsunąć głowy, żeby strzelić.
 Tu jest okienko!  zawołała Tiril, kiedy weszli na strych, gdzie najwyraz-
niej wpychano wszystko bez ładu i składu. Móri odrzucił rupiecie na bok i utoro-
wał im drogę.
 Mamy stąd dobry widok  oświadczył. Starał się uspokoić oddech po
szaleńczej ucieczce, kiedy polowano na nich jak na zwierzynę.  Jak się czujesz,
Tiril?
Przykucnęli przy okienku. Tiril wzięła Móriego za rękę i na moment przytuliła
głowę do jego ramienia.
 Niepokoję się o Nera  szepnęła. Nie mogła złapać tchu, tak była zmę-
czona.
 Mówili, żebyśmy się o niego nie bali.
 Wiem. Ale i tak się boję.
 To zrozumiałe.
Móri poczuł zalewającą go falę czułości. Spostrzegł, że Tiril jest bliska płaczu
ze zmęczenia, rozpaczy i niepokoju o ukochanego psa. To dziecko, które weszło
w życie z pełnym zaufaniem i miłością dla wszystkich żywych istot. . . Dlaczego
właśnie ją musiało dotknąć całe to niepojęte zło? Co uczyniła, by w ten sposób ją
karać?
Wiedział, że nie zrobiła nic poza okazywaniem życzliwości i dobroci ludziom
i zwierzętom. To okoliczności spłatały jej tak paskudnego figla. Nosiła w sobie
136
tajemnicę, której nie znała sama, a co dopiero Móri.
Objął ją, usiedli wygodniej na podłodze, by móc wyglądać przez nisko
umieszczone okienko.
Tiril mocniej przytuliła się do niego, ale zaraz się wyprostowała zirytowana.
 Mam odciski pod pachami od tej przebrzydłej kamizelki, kurtki, czy jak ją
zwać. Czy mogę już ją zdjąć?
Móri zgodził się i sam też ściągnął dziwaczną kreację Augusta i Seline. Aosie
skóry z trzaskiem upadły na podłogę.
 Ale dobrze, że je mieliśmy  przyznała Tiril.  Uratowały ci życie, praw-
da?
 Tak. Nie zapomnę podziękować rodzeństwu.
 Właściwie mogłoby być tak przyjemnie  zamyśliła się.  Mamy dach
nad głową u dobrych ludzi, jesteśmy razem. Gdyby nie to tajemnicze. . . Pst 
szepnęła.  Słyszę czyjś krzyk! Nasłuchiwali.
 Widać ten drugi  stwierdził Móri.  Pewnie i jego spotkał marny los.
Wolałbym, żeby moi towarzysze działali mniej skutecznie! Nie mam jednak nad
nimi żadnej władzy.
 Naprawdę?  zdumiała się Tiril.  Twierdzą, że są twoimi sługami.
 Aadni mi słudzy!  prychnął Móri.
 Ja ich lubię  cicho powiedziała Tiril.  Lubię ich mimo wszystko. Cho-
ciaż ten ostatni wyczyn. . .
Zadrżała, Móri prędko ją uścisnął.
 Wiem.
 Znów krzyczy. Czy zbliża się w naszą stronę?
 Nie, chyba nie  odparł Móri z wahaniem.  Nie. . . Co oni właściwie
z nim robią?
Wkrótce go zobaczyli. Był daleko, wybiegł na pole, jak szalony przed czymś
uciekał.
Tiril przymknęła oczy.
 Zabiją go?  spytała zduszonym szeptem.
 Nie, wydaje mi się, że. . . że nie mogą tego zrobić. Jakby miał coś, co go
chroni. Ale rzeczywiście starają się go zadręczyć!
Ośmieliła się wyjrzeć.
Zobaczyła, że daleko biegnie ten dostojny, wysoko postawiony, pozbawiony
poczucia humoru człowiek, którego mieli okazję widzieć już tyle razy. Tym razem
trudno jednak było się w nim dopatrzeć dostojeństwa. Jego próby zachowania
godności czyniły go jeszcze bardziej żałosnym.
Wyglądało to, jakby ktoś dawał mu niewidzialne kuksańce, a raczej uderzał za-
ciśniętą pięścią, bo zataczał się raz na lewo, raz na prawo. Czasami leciał w przód,
z trudem utrzymując równowagę, jakby wymierzano mu cios w tył głowy. Zo-
baczyli, że nagle łapie się za pośladki, chcąc się przed czymś zasłonić, ale bez
137
skutku, bo niewidzialna siła kawałek po kawałku zrywała z niego spodnie. Potem
przyszła kolej na poły koszuli i krótkiego fraczka. Mężczyzna próbował się za-
kryć, faktem jednak pozostawało, że miał teraz na sobie jedynie górną część fraka
i buty, szlachetne części jego ciała pozostawały więc obnażone.
I nagle poderwał się z ziemi, zatoczył szeroki łuk w powietrzu.
Tiril pomimo przerażenia nie zdołała zachować powagi:
 Oni go kopią! Kopią jak piłkę!
 Widzę  odpowiedział Móri, też rozbawiony.  Najpewniej spodnie ścią-
gnęło mu Zwierzę, ale kto teraz się nim bawi, nie wiem.
 Chyba wszyscy biorą w tym udział. W każdym razie dzięki Bogu, że go
nie zabijają.
Na pewno by chcieli, ale nie mogą.
Von Kaltenhelm, podskakując z krzykiem, zniknął w lesie po drugiej stronie
pola. Daleko od dworu.
 No, myślę, że na jakiś czas mamy go z głowy  orzekł Móri, oddychając
z ulgą.
 Chyba tak.  Tiril plecami odwróciła się do okienka. Przez chwilę sie-
dzieli w milczeniu, starali się dojść do siebie po wszystkich tych niezwykłych
wydarzeniach.
 Czy powinniśmy im podziękować?  zastanawiał się Móri.
 Raczej tak, ale musisz także przywołać ich do porządku.
Nic na to nie powiedział.
 Czy są teraz z nami?  spytała.
 Nie. I dziś wieczorem więcej już nie przyjdą.
 Skąd wiesz?
I tym razem nie doczekała się odpowiedzi.
Tiril poczuła, jak zmęczenie i poczucie beznadziejności powoli bierze nad nią
górę. Nie umiała powstrzymać płaczu.
Móri przygarnął ją do siebie, czule pogładził po policzku.
 Nie mam już sił  szepnęła zduszonym głosem.  Co zrobiłam, że spo-
tyka mnie taka kara?
 Nic  odpad bezradnie.  Nic poza tym, że jesteś dobra dla wszystkich.
A to nie zawsze jest mile widziane.
 Ale chyba nie tylko dlatego?
 Nie. Jest coś jeszcze. Nie potrafię stwierdzić, co. Oni czegoś od ciebie
chcą, może jesteś im do czegoś potrzebna. Bo starają się schwytać cię żywcem.
Pierwsza próba zabójstwa, jeszcze w Bergen, była popełnionym przez nich błę-
dem, stwierdziliśmy to wszak. Od tamtej pory usiłują pojmać cię żywą.
 Bez powodzenia. Dzięki tobie i naszym pozostałym przyjaciołom. Ale czu-
ję, że wszystkim przeszkadzam. Mielibyście o wiele spokojniejsze życie, gdy-
bym. . .
138
 Teraz mówisz głupstwa  surowo przerwał jej Móri.
 Nie chcę więcej tego słuchać!
Oparła się o niego, zrezygnowana. Powtarzała tylko cicho:
 Nie mam już sił. Nie mam sił.
Móri się nie odzywał, nie miał jej do powiedzenia nic ponad to, co potrafiły
wyrazić jego delikatne dłonie.
Powoli Tiril odzyskiwała spokój. Przestała drżeć, słysząc rozbawiony szept
Móriego:
 Tak przyjemnie cię obejmować teraz, kiedy już zdjęłaś ten okropny pancerz
Augusta. Taka jesteś miękka.
Brzydki, zabałaganiony strych nagle jakby rozświetlił blask słońca. Wybuch-
nęła śmiechem.
 Wiesz, Móri, te słowa bardzo ogrzały moje serce. Całkiem zapomniałam
o użalaniu się nad sobą.
Teraz śmiali się już razem, Móri mocno ją tulił.
Tiril westchnęła, ale w głosie słychać było radość.
 Chciałabym być ładnie ubrana, kiedy tak pięknie do mnie mówisz. Ta stara
bluzka jest już taka zniszczona, a spódnica gruba i ciepła. Dzisiaj chciałabym
nosić najdelikatniejsze jedwabie, tak jak damy na królewskim dworze. Dla mego
ukochanego. Nigdy jeszcze niczego bardziej nie pragnęłam!
Tiril oczywiście przesadzała, bo wielokrotnie marzyła o bardziej istotnych
sprawach niż piękne ubranie. Móri doskonale o tym wiedział, ale i jego ucieszyły
słowa dziewczyny.
 Co tam stroje  mruknął.  Ty jesteś piękniejsza.
 Masz na myśli bez ubrania?  Tiril ogarnął swawolny nastrój, jak to często
bywa, kiedy niebezpieczeństwo zostaje zażegnane.
Móri drgnął. Nie chodziło mu dosłownie o to, ale jeśli ona już to powiedzia-
ła. . .
 I to także.
Tiril poczuła, jak pod wpływem powagi w jego głosie uśmiech na jej twarzy
gaśnie. Powietrze wokół nagle jakby zgęstniało, odebrała jego bliskość w całkiem
inny sposób.
Móri natychmiast to zrozumiał i umilkł.
Chyba nic nie szkodzi, jeśli musnę wargami jego szyję, pomyślała Tiril. Nie
ma w tym nic złego, okażę tylko, że chcę być przy nim, zawsze podobała mi
się jego szyja. Taka szlachetna, o brązowej, lśniącej jak jedwab skórze. Kark taki
młodzieńczy, nieczęsto miałam okazję go oglądać, tylko kiedy wiatr rozwiał mu
włosy.
Wargi dziewczyny przesunęły się po szyi mężczyzny. Móri zadrżał. Tiril się
odsunęła.
 Czy to dla ciebie przykre?
139
 Nie, och, nie  odparł ciężko oddychając.  Ale nie rób tego więcej!
Wiesz przecież, że dałem słowo twej matce!
Twarz Tiril znów rozjaśnił uśmiech. Serce uderzyło jej mocniej, a w jej ci-
chym śmiechu pojawiła się jakaś diabelsko kobieca nuta. Nie miała szczególnego
doświadczenia w miłości, lecz ona i Móri znali się już tak dobrze, poza tym in-
stynkty tkwią w człowieku głęboko. Tiril dokładnie wiedziała, co ma ochotę zro-
bić, i zrobiła to, chociaż w uszach wciąż dzwięczał jej głos matki. Akurat w tej
chwili nic jej nie obchodziło. Liczyła się jedynie dodająca życiu blasku bliskość
Móriego.
Przez moment przypatrywała mu się uważnie, obserwowała jego profil na tle
okna, zawsze wydawał jej się taki bezbronny. Móri jawił jej się jak człowiek,
którego wiek trudno jest określić. Właściwie jego twarz naznaczyła już męska su-
rowość, czasami nawet budził w niej strach. Wydawał jej się dorosłym, od bardzo
dawna żyjącym na świecie mężczyzną. Ale profil, zwłaszcza okolice ust, miały
w sobie jakieś dziecięce zdumienie, choć przecież nie było w nim słabości. Smu-
tek w oczach także mógł zmylić. Przywodził na myśl bardzo młodego człowieka.
Ale ta szyja tak bardzo kusiła. . .
Położyła mu dłoń na karku, wsunęła pod włosy, żeby poczuć, czy naprawdę
jest taki mocny, jakim go widziała. Przekonała się, że to prawda.
 Co robisz?  spytał z uśmiechem.
Śmiejąc się cichutko koniuszkiem języka dotknęła szyi poniżej ucha. Niczym
język węża igrał na miękkiej skórze, pod którą prężył się napięty mięsień.
 Tiril!  zadrżał, protestując. Zdrętwiał przerażony i podniecony.
Tiril zrozumiała, że wykazała zbytnią śmiałość, że nie znali się tak dobrze, jak
sobie wyobrażała.
 Wybacz szepnęła i cofnęła się.  Naprawdę wybacz, to niemądre z mojej
strony, ale tak bardzo chciałam cię poczuć. Od tak dawna już tego pragnęłam.
Móri ukrył twarz. Drżał tak, że i ona to czuła.
Znów wszystko zepsułam, pomyślała. A jednak nie mogła oderwać oczu od
jego kształtnych dłoni, obejmujących kolana, takich szczupłych, zgrabnych. Pa-
trzyła na pochylony kark, na linię brody, odcinającą się ciemnobrunatno od bieli
koszuli.
Na widok tych szczegółów ciało jej przenikały fale gorąca, wciąż czuła słony
smak jego skóry, pulsowanie warg. Musiała zamknąć oczy i głęboko odetchnąć,
aby powstrzymać zawrót głowy. Ale żaru w dole brzucha nie dało się ugasić spo-
kojnym na pozór oddechem i kurczowym zaciskaniem dłoni.
Spróbowała wstać.
 Może najlepiej będzie, jak stąd pójdziemy  pisnęła żałośnie.
Jego dłoń mocno zacisnęła się na jej dłoni i zmusiła, by znów usiadła. Oczy
Móriego płonęły w półmroku.
140
Tiril tkwiła nieruchomo jak przyśrubowana. Dłonie Móriego dotknęły jej ple-
ców, wsunęły się pod prostą bluzkę, wpełzły pod pasek spódnicy.
 Móri  szepnęła.  Przyrzekliśmy.
 Wiem o tym. Muszę tylko poczuć twoje ciało przy swoim.
Ręką zmiótł rupiecie z szorstkich desek podłogi, zdjął koszulę i ułożył z niej
posłanie. Zanim Tiril zdążyła się zorientować, jak do tego doszło, leżała już w sa-
mej bluzce. Móri zerwał z siebie ubranie i wtulił twarz w jej brzuch. Jego gorący
oddech ją rozgrzewał, dłonie, drżące, niecierpliwe, były wszędzie.
To się nie może dobrze skończyć, przemknęło jej przez głowę i od tego mo-
mentu przestała myśleć.
On poszukiwał jej bliskości, lecz to ona się przed nim otworzyła, żadne z nich
już się nie wahało, chodziło wszak tylko o nich dwoje, nikt inny nie miał prawa
się do tego wtrącać. Dach z belek, nieistotne, gdzie jestem.
Uszy Tiril były jak ogłuchłe na niskie wibracje, chóralną pieśń głosów zmar-
łych. Ta pieśń powinna być dla niej ostrzeżeniem, ale nie chciała słuchać, nie
mogła, bo cała skupiła się na Mórim, na poczynaniach jego i swoich własnych.
Dłonie mocno przyciskała do czarnych, niesfornych kędziorów. On jest mój, mój,
a ja jego.
Móri wstrzymywał się z całych sił, ugryzł się w wargę, tak pragnął być wobec
niej delikatny.
Widziała oczy błyszczące w ciemności, słyszała podniecone szemranie, lecz
go nie rejestrowała, wyrzuciła je ze świadomości, wszystko wokół przestało się
liczyć. Czuła tylko, i świat od tego zawirował, że on już zaraz w niej będzie,
Móri, czarnoksiężnik, pragnął jej, zwyczajnej, prostej, niegodnej zainteresowania
dziewczyny. Nie mogła tego pojąć, ogarnęła ją niewypowiedziana radość, poczu-
ła, jak wielką darzy go miłością. Wyznała mu to szeptem, choć ból wycisnął jej
z oczu łzy, ukochany, ukochany. . .
Jak ten zawodzący, zwiastujący śmierć wiatr wdarł się na strych? Ile ich tutaj,
wprost roi się od drobnych, okropnych isto t!
Ale te myśli przeleciały jej przez głowę jak powiew wiatru, nie zabawiły dłu-
go, w następnej chwili o nich zapomniała.
Bo Móri osiągnął już, czego pragnął, i choć ból targnął jej ciałem, przyjęła
go z radością i pokornym podziwem. Pieściła włosy kochanka, nagie ramiona,
wąskie biodra. Ukochany, ukochany, ukochany.
A Móri nie wiedział już, co to myśli, co to rozum. Przelotnie pogłaskał ją po
policzku, otarł łzy, lecz nie uświadamiał sobie, co robi, ogarnięty pragnieniem,
które czyniło go ślepym i głuchym na wszystko. Tiril usłyszała jego jęk, na mo-
ment wstrzymała oddech, ale on dał się porwać pragnieniu, aż wreszcie odnalazł
spokój, którego szukał.
Wtedy ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Oddychał ciężko i zaraz osunął się
na jej pierś z zamkniętymi oczami, bezwładne dłonie opadły. . .
141
 Dziękuję, najmilsza  szepnął.
Tiril nie czuła nic poza bezgraniczną miłością i bólem, który skutecznie za-
głuszył dręczące ją wcześniej podniecenie. Wiedziała jednak, że przyjemności,
o których napomykała Catherine, przyjdą pózniej. Zrozumiała, jak wspaniałe mo-
gą to być przeżycia.
Dopiero gdy leżeli zmęczeni, starając się odzyskać normalne tempo oddechu,
Tiril pojęła, że w tym krótkim czasie gorączki zapomnienia wydarzyło się jeszcze
coś. Ból i nieskończona czułość dla Móriego zdominowały wszelkie inne dozna-
nia. Teraz jednak z przerażającą wyrazistością przypominała sobie, co zaszło.
Wiatr z zawodzeniem hulający po podziemnych grotach. Otaczająca ją ciem-
ność, oczy w mroku, świecące, pozwalające się domyślać obecności potwornych
istot o skołtunionych włosach i pajęczo długich członkach. Ich podniecone sap-
nięcia na widok kochanków.
Straszniejsza jednak była samotność owych grot, grobowa, żałobna pieśń ty-
sięcy martwych gardeł.
Świat Móriego.
Zeszła do tego świata, lecz odkryła to dopiero pózniej. Kochała się z przeklę-
tym, z czarnoksiężnikiem wędrującym po siedzibach zmarłych.
Jego niewidzialni towarzysze zapewniali ją, że będzie bezpieczna. Że nie wy-
ruszy na wędrówkę ścieżkami wyznaczanymi przez blady księżyc, że Móri nie
pociągnie jej do swego piekła na ziemi.
Bo też i tak się nie stało. Słyszała jednak echo krzyku tych, którzy nie mo-
gą zaznać spokoju, poczuła tchnienie mrocznego świata. Postanowiła odegnać to
wspomnienie.
 Przypuszczam, że powinniśmy mieć wyrzuty sumienia  powiedziała.
 To prawda. Masz?
 Nie. A ty?
 Ja też nie  odparł.  Tego nie dało się uniknąć. Dzisiaj, jutro, w przy-
szłym tygodniu, i tak by się stało, bez względu na to, jak byśmy się przed tym
bronili.
 Nie walczyliśmy zbyt zapamiętale  cierpko zauważyła Tiril.
 Wiem.  Roześmiał się.  To było cudowne! Wiem, że sprawiłem ci ból,
ale teraz będzie lepiej. Tylko co my powiemy twojej matce?
 Mamy dwa wyjścia. Albo ją okłamiemy, albo postawimy przed faktem
dokonanym. Byle tylko nie zjawiła się z tak zwanym odpowiednim kandydatem,
na męża, bo teraz musimy się pobrać, czy tego chcesz, czy nie.
 Raczej czy ona tego chce, czy nie. Ja od początku pragnąłem cię poślubić.
Obawiałem się tylko zagrożenia, jakie stanowi mój mroczny świat, a potem twego
wysokiego urodzenia.
 A kiedy to pozamałżeńskie dziecko cieszyło się powszechnym szacun-
kiem?  spytała Tiril.
142
Móri pomógł jej wstać i ubrać się. Przygotowali się do opuszczenia zagraco-
nego strychu.
 To takie dziwne.  Móri rozejrzał się dokoła.  Zawsze chciałem, aby ten
pierwszy raz, miałem nadzieję, że kiedyś nastąpi, był dla ciebie piękny. Aby stało
się to w jedwabnej pościeli, na łożu z baldachimem, przy świecach, z winem. Ale,
o dziwo, miałem wrażenie, że i tutaj jest pięknie. Tutaj! Wśród tych rupieci, kurzu
i. . .
 Nie mów nic.  Przyłożyła palec do jego ust.  Nie niszcz obrazu tego
miejsca! Czułam jedynie twoją bliskość i miłość, jaka nas łączy. Co, wobec tego,
może być brzydkie?
 Masz rację  przyznał Móri.  Ja także właśnie tak czułem.
Ucałował ją delikatnie, chcąc jeszcze raz jej podziękować i potwierdzić swą
miłość.
 Porozmawiam z twoją matką  oświadczył, kiedy przez noc wędrowali do
domu.  Sądzę, że ona zrozumie. Jej samej nie jest to obce.
Nagle lęk na nowo obudził się w Tiril. Chłód nocy stał się dotkliwy.
 Nero! Zapomniałam o Nerze! Och, nie!
Ale Nero był w domu. Przyprowadził go rozgniewany sąsiad. August i Seline
musieli wysłuchać opowieści, jak to ten piekielny pies przypędził w zaloty do
jego suki i nie pozwalał im wyjść (I ty, Brutusie, pomyślała Tiril, patrząc na Nera
w poczuciu wspólnoty). Po przygotowanej przez Seline dobrej kolacji, obficie
zakrapianej gorzałką, sąsiad się udobruchał, kiedy więc Móri i Tiril wrócili do
domu, panowała już pełna zgoda.
 Wyszedłem zaraz, bo usłyszałem strzał  opowiadał, August.  Ale ma-
my sezon polowań i za każdym krzakiem czai się strzelec. Słyszałem też z oddali
jakieś krzyki, ale to nie były wasze głosy. Zrozumiałem, że państwo szukają psa,
więc przestałem się już tak przejmować. Gdybyście jednak wkrótce nie wrócili,
zabrałbym muszkiet i poszedł po was.
 Dobrze, Auguście  powiedział Móri, postanawiając opowiedzieć mu
o dwóch napastnikach i losie, jaki ich spotkał, dopiero następnego dnia. August,
po wypiciu takiej ilości gorzałki, mógł nie znieść widoku mężczyzny oplątanego
wierzbowymi gałązkami. Prawdę, mówiąc Tiril i Móriemu na pewien czas udało
się zapomnieć o prześladowcach i bardzo się z tego cieszyli.
Wkrótce jednak będą musieli wrócić do rzeczywistości.
Móri w każdym razie radował się, że Tiril nie stało się nic złego, jak obiecali
jego towarzysze. Strach, dręczący go przez tyle lat, okazał się bezpodstawny.
Tak właśnie sądził Móri. Nie patrzył dalej, niż miał ochotę spoglądać.
Tej nocy Tiril nawiedziły niezwykle sny.
143
Zabarwiło je, naturalnie, przeżycie tego dnia, które miało dla niej największe
znaczenie: miłosne spotkanie z Mórim, długo wytęsknione spełnienie.
Raz po raz budziła się, na nowo przeżywając tę wielką chwilę, kiedy ulegli
pożądaniu. To było takie piękne, Tiril w samotności w swoim pokoju śmiała się
uszczęśliwiona.
Nad ranem jednak sny się zmieniły.
Seline już wcześniej napaliła w kominku, w pokoju było ciepło. Tiril, spocona,
odrzuciła na bok kołdrę, żeby trochę się ochłodzić.
We śnie była razem z Mórim, ale nie wszystko działo się jak należy.
Nagle Móri zniknął, lecz ktoś jednak znajdował się przy niej. A może tych
istot było więcej? Sen stał się tak niewyrazny, mglisty, a dzwięki stłumione i głu-
che.
Z daleka usłyszała zawodzący śmiech, drwiący, drażniący, nieprzyjemny. Pró-
bowała zawołać Móriego, ale spomiędzy warg nie wydobył się jej żaden dzwięk.
Nagle dostrzegła ich dość wyraznie: wielkogłowego, Nauczyciela  Hiszpa-
na, Ducha Zgasłych Nadziei, któremu właściwie nigdy nie zdołała się przyjrzeć,
bo jego widok budził taką odrazę, i bladego Nidhogga o długich zębach i człon-
kach.
Tiril zdawała sobie sprawę, że to sen, i usiłowała się z niego wyrwać. Wyczu-
wała, że to się może zle skończyć. Nie mogła się jednak obudzić, choć z całych
sił starała się unieść powieki. Niemym krzykiem wzywała pomocy.
Nagle uświadomiła sobie własną nagość, roztrzęsionymi dłońmi odnalazła
kołdrę, naciągnęła ją pod brodę. Zorientowała się, że kołdra leży w poprzek, dłu-
go trwało, zanim ułożyła ją właściwie. I tak stopy wystawały spod przykrycia, nic
jednak nie mogła na to poradzić.
Duchy otoczyły ją kręgiem. Najbliżej stał Nauczyciel, powiedział coś niewy-
raznie, miała wrażenie, że jego głos brzmi, jakby wydobywał się z butelki, trudno
było zrozumieć słowa.
Użalał się nad nią, jakby oskarżał Móriego, że ten myślał tylko o sobie. Tiril
usiłowała protestować, bronić przyjaciela. Lecz jak zawsze głos uwiązł jej w gar-
dle.
Powiedział coś także Duch Zgasłych Nadziei. Co takiego, twierdził, że ona
jest wtajemniczona? Albo ma zostać wtajemniczona, nie bardzo zrozumiała, o co
mu chodzi.
Nidhogg nic nie mówił. Stał oparty o ścianę i przyglądał się jej z krzywym
uśmiechem.
W końcu wyłapała kilka słów.
 Jesteś teraz naszą pośredniczką  oświadczył Nauczyciel.
Co ma na myśli?
 Jesteś dla nas święta.
Tiril ogarnął strach.
144
Dlaczego nie było innych? Kobiet, Hraundrangi-Móriego, Zwierzęcia?
Dlaczego tylko ci trzej?
 Czekają  rzekł Duch Utraconych Nadziei. Jego głos brzmiał, jakby po-
chodził z przestworzy i epok, które przestały już istnieć.
 Kto czeka?  spytała, nie była jednak pewna, czy ją usłyszeli.
 Czekają od dawna, od bardzo dawna. Teraz zbliża się chwila ich wyzwole-
nia.
Nic nie pojmowała.
 Ty jesteś pośredniczką  powtórzył Nauczyciel.
 My także czekamy  wtrącił Duch Utraconych Nadziei.
 Czy możecie mi to wyjaśnić?  poprosiła.
 Z czasem się dowiesz  odparł Nauczyciel. Stanowiło to dowód, że ją
usłyszeli, jej głos do nich dotarł.
Nauczyciel podał jej jakiś osobliwy przedmiot.
 Zatrzymaj to do chwili, gdy właściwy człowiek będzie tego potrzebował.
 Skąd będę wiedzieć, kto jest. . .
 Po prostu zrozumiesz  powiedział spokojnie.
Tiril trzymała przedmiot w dłoni. Kształtem przypominał kawałki węgla bru-
natnego, na których Móri rył swe magiczne runy.
Ogarnął ją nastrój powagi przemieszanej ze strachem. Rozumiała, że to wielka
chwila. Magiczna runa, jak w myślach nazywała przedmiot, choć jeszcze się mu
dobrze nie przyjrzała, paliła jej dłoń. Tiril zaniosła się krzykiem bólu, lecz runy
nie mogła wypuścić.
Obudził ją jej własny jęk. Triumfalne wycie rodem z innego świata ucichło.
Pokój oczywiście okazał się pusty, nikogo w nim nie było, ani teraz, ani wcze-
śniej. W dłoni nie trzymała nic. Czuła tylko, że jest mokra od potu, jakby przyśnił
jej się koszmar.
Kiedy wyrównała już oddech, a drżenie ciała ustało, spróbowała zrozumieć to,
co wydarzyło się we śnie. Tiril nie była jedyną osobą na świecie, która przekonała
się, że we śnie objawia się człowiekowi cień tego, co oczywiste. Pojawiają się
zawoalowane prawdy i trzeba nauczyć się je objaśniać.
Tym razem jednak nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Rano nie była przekonana, czy wolno jej na ten temat rozmawiać z Mórim.
On jednak zorientował się, że coś jej leży na sercu, i nie poddał się, dopóki nie
wyciągnął całej prawdy.
Wyszli na poranną przechadzkę z Nerem, prowadzili psa na smyczy, żeby za-
pobiec jego kolejnej wyprawie w zaloty. Nero nie chciał uwierzyć w taki brak
zrozumienia i przez cały czas konsekwentnie ciągnął w jedną stronę. Móri jednak
nie uległ jego smętnemu spojrzeniu i mocno go trzymał.
145
 Ja też nie rozumiem, o co chodziło naszym towarzyszom.  Uścisnął rę-
kę Tiril, jakby chciał dodać dziewczynie otuchy.  Może powinniśmy uznać to
wszystko za sen, bo przecież nie było w tym nic realnego. Gdybyś teraz pokazała
mi ten przedmiot, to co innego. Ale i ja miałem dzisiaj sen, który nie bardzo mi
się spodobał. Tak jak i ty nie byłem pewien, czy to sen, czy jawa. . . Mnie także
śnili się nasi towarzysze. Dziękowali mi.
Tiril przeszedł dreszcz.
 Dziękowali?
 Tak, za to, że w końcu pokazałem, iż mam dość rozumu, by dać ci radość,
ale kiedy to mówili, ich oczy spoglądały drwiąco, niemal szelmowsko, prawie
wpadłem w gniew.  Obiecywaliście, że nie będzie was przy tym , krzyknąłem.
 I nie byliśmy, odpowiedział Nauczyciel. Przewidzieliśmy jednak, co się stanie.
Dlatego ci dziękujemy! To był oczywiście tylko sen, tak samo jak w twoim przy-
padku. Nasza podświadomość steruje snami, na pewno o tym wiesz. Bałem się,
że oni zobaczą, co zrobiliśmy, a ty mogłaś mieć wyrzuty sumienia i chciałaś, żeby
się jednak pokazali. Chyba o nic innego tu nie chodzi.
 Uważasz więc, że oni nie byli konkretnie obecni ani w twoim śnie, ani
w moim?
 Oczywiście!
Tiril odetchnęła z ulgą.
 Dziękuję ci, Móri, że tak mówisz! Kamień spadł mi z serca.
Nie wspomniała mu jednak o swej niepewności. Nie chciała mówić o niezwy-
kłej, jakby nieziemskiej chwili przeżycia wtajemniczenia, jakiego doznała. Czy
naprawdę we śnie można przeżyć coś aż tak intensywnie?
Pomimo gwałtownych protestów Nera zawrócili do dworu, Móri objął przyja-
ciółkę.
 Duchy miały rację mówiąc, że mało ci dałem radości podczas naszej pierw-
szej wspólnej chwili, Tiril. . .
 Nic nie szkodzi  mruknęła spuszczając głowę.
 Naprawimy to  obiecał.  Dam ci więcej miłości, ciepła i delikatności.
Zaczekam na ciebie, tak, żebyśmy oboje mogli to poczuć. Ale najpierw powinie-
nem pomówić z twoją matką, prawda?
 Tak chyba będzie najlepiej.
 To zależy, kiedy ona przyjedzie. Przez całą wieczność czekać nie możemy,
ile właściwie można od nas wymagać?
Tiril roześmiała się uszczęśliwiona.
 Wracaj, matko, jak najprędzej!  zawołała w przestrzeń.  Pospiesz się,
bo Móri i ja płoniemy!
146
 Tak, spiesz się, księżno  zawtórował jej Móri, nie spuszczając oczu z Ti-
ril.  Bo dostatecznie długo już czekaliśmy na siebie, jesteśmy dla siebie stwo-
rzeni. Usunęliśmy z drogi wszelkie czyhające na nas niebezpieczeństwa, i te re-
alne, naszych wrogów, i te niewidzialne. Wiemy już, że Tiril nic się nie stanie,
przekroczyliśmy granicę i nic złego jej nie spotkało. Spiesz się, księżno, bo mam
zamiar pojąć Tiril za żonę i nic mnie przed tym nie powstrzyma!
Rozdział 18
August był mocno stąpającym po ziemi człowiekiem, nigdy nie zdołałby zro-
zumieć, co Mondsteinowi przytrafiło się w lesie. Owszem, wyznawał się na musz-
kietach i im podobnych, lecz nie na czarach.
Móri postanowił więc sam zająć się zmarłym. Bał się pokazać władzom tak
okaleczone zwłoki, zabrał więc wózek, szpadel, mocne nożyce, i podczas gdy
pozostali mieszkańcy dworu zasiedli do posiłku w jadalni, skąd mieli widok na
inną stronę, ruszył do lasu.
Musiał wziąć się w garść, by przystąpić do wyplątywania ciała z gąszczu za-
rośli. Zawołał gniewnie:
 To wasza sprawka, może teraz spróbujecie naprawić grzechy?
Nie spodziewał się pomocy, a już na pewno nie tak szybkiej i skutecznej. Ga-
łązki wierzby ze świstem odskoczyły od siebie, a ciało Mondsteina upadło na
ziemię. Móri z wielką niechęcią chciał je podnieść i natychmiast wyczuł, że ktoś
znów spieszy mu z pomocą. Zwłoki były lekkie jak piórko i wkrótce znalazły się
na wózku.
Móri pociągnął je głębiej w las, aż do moczarów z brudną wodą, Próby wy-
kopania dołu spełzły na niczym, przy każdym ruchu łopatą dziura natychmiast
wypełniała się rzadkim błockiem. Wreszcie zniecierpliwiony jeszcze raz poprosił
o pomoc.
Wysłuchano go od razu.
Z ohydnym pluśnięciem ciało Mondsteina zapadło się dół, który natychmiast
zalała woda, a zaraz potem Móri na własne oczy ujrzał, jak bagienna roślinność
podpełzła bliżej i zasłoniła niemal całe bagno, widoczna pozostała jedynie nie-
wielka kałuża, aby zwierzę lub człowiek nie utonęli w moczarach, nie trafili na
dno tam, gdzie spoczęły zwłoki cudzoziemca, o którym wkrótce zapomni świat.
Móri domyślał się, że ten człowiek to Mondstein. Lizuska wspominała, że
wypytywał o dwór.
Móri ze smutkiem pomyślał o jego ewentualnej rodzinie, jednak prawdę mó-
wiąc wątpił, by Mondstein ją miał. Należał do tych, co to przedkładają uciechy
wojenne i kompanię towarzyszy nad przyjemności życia rodzinnego.
148
Chociaż, czy na pewno. . .
Co przygnało Mondsteina, Heinricha Reussa von Gera, von Kaltenhelma
i Georga Wetleva do zimnej, zacofanej Norwegii? I to żeby polować na Tiril?
Mondstein i Wetlev nie żyli, ale pozostawał jeszcze von Kaltenhelm, no i nie
wiadomo gdzie podział się Heinrich Reuss.
Czterej mężczyzni, w dodatku z najwyższych warstw arystokracji. Co ich łą-
czyło?
Księżna Theresa wróciła kilka tygodni pózniej.
 Przybyłam tak szybko, jak tylko mogłam  mówiła, uradowana widokiem
swej córki i swobodą, jaką mogła cieszyć się w Norwegii. Zerwała na zawsze
z Holsteinem-Gottorpem. Wszystkie jej ruchomości przeniesiono na zamek Ho-
fburg w Wiedniu.
 Dlaczego?  dopytywał się Móri.
Widać było, że Theresę coś gnębi. Zmęczenie podróżą na pewno dawało się
jej we znaki, ale niepokoiła się także o Aurorę, z którą bardzo się zaprzyjazni-
ła. Aurora była jedną z niewielu osób, z którymi Theresa dzieliła swą tajemnicę
o istnieniu Tiril.
Popatrywała na twarze, biło z nich wyczekiwanie. Pomyślała o przywiezio-
nych podarkach. Z wielką niechęcią zaczęła od nieprzyjemnych wiadomości:
 Aurora nic nie może zrobić z tym dworem. Jej okropna matka wykazu-
je nieprawdopodobny upór. Nie chce mi sprzedać posiadłości ani też wynająć na
dłuższy czas. Zamierza odstąpić majątek obcym ludziom, których Aurora nie bę-
dzie mogła odwiedzać.
Theresa widziała, że dla wszystkich ta wieść była wielkim ciosem. Miły Au-
gust skrzywił usta jak dziecko do płaczu. Theresa poczuła się nieswojo, tak bar-
dzo chciała powiedzieć kilka słów pociechy, ale gdzie ich szukać? Ku swemu
zdziwieniu zorientowała się także, że brakuje jej szalonej baronówny Catherine
i spokojnego Erlinga. Nie ulegało wątpliwości, że i pozostali za nimi tęsknili.
Spłoszyli się po usłyszeniu przywiezionych przez nią wieści. Znów nie będą
mieć swojego miejsca!
 Co my poczniemy?  cicho spytał Móri.
Theresa wzięła się w garść.
 Są inne możliwości, w Europie. Tiril będzie miała dom.
W Europie? Wiedziała, że nie tam zamierzali się wybrać. Spostrzegła także,
że Tiril zbiera się na odwagę. Co teraz nastąpi?
 Matko. . . Jak wiesz, Móri prosił o moją rękę. Mam nadzieję, że rozważyłaś
już tę kwestię, oczywiście na jego korzyść.
Theresa spoglądała na nich wzrokiem, z którego biło zmęczenie. Nie ten temat
chciała podjąć na samym początku.
149
 Przejdzmy chociaż do salonu.
 Przygotuję coś gorącego do picia  oznajmiła Seline i pociągnęła za sobą
brata, angażując go do bardziej konkretnych zajęć niż oddawanie się marzeniom.
Theresa poprosiła Tiril i Móriego, by usiedli w bardzo teraz przytulnym sa-
loniku. Seline naprawdę udało się stworzyć z opuszczonego dworu prawdziwy
dom.
Księżna popatrzyła na młodych i po długiej pauzie rzekła:
 Cała ta sytuacja jest przerażająco zawikłana. Tiril w tych ciężkich czasach
bardzo cię potrzebuje, Móri. Zrobiłam przegląd młodzieńców z moich kręgów
i muszę przyznać, że żaden nie wydał mi się odpowiedni. Muszę jednak zebrać
się na odwagę i przedstawić cię Habsburgom, Tiril, a to już samo w sobie będzie
przykre, nawet jeśli nie zaprezentuję od razu twego przyszłego męża-czarownika.
Gdybyśmy więc mogli wstrzymać się z decyzją jakiś rok. . .
Tchórzostwo, lecz cóż innego mogła wymyślić?
 Nie  zaprotestowała Tiril.
Matka popatrzyła na nią pytająco.
Móri wyręczył Tiril w odpowiedzi:
 Zrobiliśmy wszystko, by trzymać się na dystans, wasza wysokość, lecz
okoliczności sprawiły, że znalezliśmy się blisko siebie i nie zdołaliśmy zapanować
nad sytuacją.
Theresa zdrętwiała. Zdawała sobie sprawę, że jej ściągnięte brwi wyrażają
surowość, nie mogła jednak temu zapobiec.
Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Jej jedyna córka, Habsburżanka,
miałaby poślubić dzikusa z Islandii? Z krainy, o której nikt nie wiedział nic poza
tym, że to jakaś wyspa daleko na morzu, bez Boga, wiary i prawa?
Ale czy nie tak właśnie osądzała Norwegię? Tymczasem okazało się, że to
normalny cywilizowany kraj, pełen kościołów i pobożnych ludzi.
Miałam nadzieję, że uczucie tych dwojga samo się wypali, myślała. Bardzo
nierealne życzenie, ale. . .
Całe moje wychowanie się temu sprzeciwia, wyrosłam wszak na cesarskim
dworze, w Hofburgu.
Ale co moje wychowanie zrobiło ze mną? Czy pomogło mi w życiu?
Nieudane małżeństwo. Rezultat zasad głoszących, że we wszystkim należy
być posłusznym rodzicom.
Tęsknota. Musiałam zrezygnować z tego, którego obdarzyłam miłością.
I ten ogień czyśćcowy, przez jaki musiałam przechodzić każdego dnia od
chwili narodzin mego dziecka. Żal, tęsknota, rozpacz. Żałosny brak odwagi, by
sprzeciwić się niepisanym prawom szlachty.
Miałabym odmawiać mej córce szczęśliwszego życia, zmuszać ją, by i ona
odrzuciła ukochanego?
150
Jakim prawem mam niszczyć tę młodą istotę, która tyle już wycierpiała? Dwa
młode istnienia. Kiedy widzę, jak gorąco ten człowiek kocha moją córkę, jak go-
tów jest walczyć o nią i o prawo do zostania z nią do końca życia, przed oczami
staje mi ktoś inny. Ten, który mnie kochał, lecz nie walczył o mnie. Nie oszu-
kał mnie, ale też i nie zrobił nic, by rozwiązać naszą sprawę. Jego droga została
wytyczona już wcześniej. Dla mnie nie było na niej miejsca.
Oczy Móriego. . . One nigdy nie zawiodą.
Mój Boże, jak dobrze rozumiem moją córkę! Przez chwilę zapragnęłam nawet
znalezć się na jej miejscu. Poczuć miłość takiego mężczyzny!
Theresa podniosła głowę. Na ustach pojawił się lekki uśmiech.
 Uderzyło mnie, że zastanawiając się nad waszym losem, nie pomyślałam
nawet o  grzechu , jakiego się dopuściliście. Nie mogę was oskarżać, wiem, że
w waszej sytuacji było to nieuniknione, wciąż przebywaliście razem.
 To stało się tylko raz, wasza wysokość  cicho powiedział Móri.  Ści-
gali nas ci ludzie, chcieliśmy być blisko siebie, żeby odegnać przerażenie i strach,
że jesteśmy sami na świecie przeciwko takiemu złu. Sądzę jednak, że otrzymali-
śmy nauczkę, zrozumieliśmy, jak łatwo można stracić nad sobą panowanie, wbrew
swej woli.
Ach, jak dobrze ich rozumiała!
 I ja tak myślałam wówczas, przed laty  pokiwała głową księżna.  Spra-
wa jest wobec tego jasna. Móri, musisz uczynić z Tiril przyzwoitą kobietę.
 Dziękuję, wasza wysokość. Zawsze tego pragnąłem.
Czy słusznie postąpiłam?  zastanawiała się przejęta Theresa. Wewnętrzny
głos podpowiada mi, że to właściwa decyzja. Chociaż nie całkiem. Gdyby dało
się to odłożyć chociaż trochę. . .
 Tylko my troje o tym wiemy  oświadczyła.  Czy moglibyście zaczekać,
dopóki nie zostaniecie przedstawieni. . .
 Chyba nie  cienkim głosikiem z udręką na twarzy przerwała jej Tiril. 
Ale nie jestem całkiem pewna.
Twarz Móriego zbielała.
 Co ty mówisz, Tiril?
 Nie wiem  odparła.  Ale wczoraj rano miałam takie dziwne uczucie,
że być może.. Co mam powiedzieć? Nie wiem, po prostu się przestraszyłam.
 Ale dlaczego nic mi nie mówiłaś?  wykrzyknął Móri. Theresa dostrzegła
na jego niezwykłym obliczu zmieszanie, zdumienie i ostrożną radość.
 Bo nic jeszcze nie wiem  tłumaczyła Tiril.  Od tej poty nie przesta-
ję się nad tym zastanawiać, ale nic więcej się nie wydarzyło i nie chciałam cię
niepotrzebnie niepokoić.
Theresa nabrała powietrza w płuca:
 Bez względu na to, co się stało, Tiril, rozumiem, że trzeba działać szyb-
ko. Posłuchajcie mnie uważnie. Jedynym mężczyzną, jakiego kochałam, był twój
151
ojciec. Nie mogliśmy się pobrać, ale popełniliśmy ten sam błąd co wy. Odda-
łam cię, moje ukochane dziecko, i przez całe życie musiałam przez to cierpieć.
Nie mam zamiaru dopuścić, by taka sytuacja się powtórzyła. Właśnie doszłam
do wniosku, że ciebie, Tiril, równie dobrze mogę przedstawić jako mężatkę. Nikt
w Wiedniu nie będzie przecież wiedział, jak długo jesteś zamężna. Gdy tylko tro-
chę wypocznę, dzień lub dwa, pójdziemy do pastora tutejszej parafii, aby was
połączył. Nie będziecie musieli cierpieć tak jak twój ojciec i ja przez całe nasze
dorosłe życie. Nie pochodzisz ze szlacheckiego rodu, Móri, jesteś szczególnym
człowiekiem, nie pasujesz do świata Habsburgów. Wielu z nich z pewnością cię
nie zaakceptuje. Widzę jednak, jaką miłość żywisz dla Tiril, i wiem, że przy to-
bie będzie bezpieczna, a jeśli chodzi o to, że nie masz bogactwa, to ja mam go
w bród. Ale. . . Oto mój warunek: opuścicie Norwegię i wyjedziecie ze mną na
południe. Przedstawię was w swoim rodzinnym domu. Potem wymyślimy, gdzie
zamieszkacie. Czy jasno się wyraziłam?
Móri skłonił się.
 Chylę głowę przed taką zaradnością, księżno. Zechciej przyjąć szczere po-
dziękowanie za wyrozumiałość. I podziw za odwagę, jaką pani przejawia, chcąc
przyznać się przed rodziną do grzechu młodości.
Tiril także dygnęła. Twarz jej promieniała szczęściem.
Theresa mocno ją uściskała.
 Mam nadzieję, że przeczucia cię nie mylą  szepnęła.  Pomyśleć tylko,
wnuk! Większego szczęścia nie potrafię sobie wyobrazić!
Móri jednak był bardzo zafrasowany, kiedy wieczorem siedzieli w pokoju Ti-
ril.
 Jesteś pewna, Tiril?  spytał co najmniej po raz piąty, a ona odpowiedziała
tak samo:
 Wcale nie jestem pewna! Wczoraj przeleciało mi to przez głowę. Odczu-
wałam taki niepokój w ciele. Ale przecież nie o tym mieliśmy teraz mówić!
 Wiem.  Nachylił się nad zapiskami leżącymi na stole.  Mieliśmy omó-
wić kilka punktów. . . Jak to właściwie było z Catherine, czy zdołała się dowie-
dzieć czegoś bliższego o książęcym rodzie Reussów?
 Tak, zapomniałam ci powtórzyć.  Nasz Heinrich jest młodszym bratem
któregoś z wielmoży z linii Gera, nosi tylko tytuł hrabiego. Podobno wiele po-
dróżował po Europie środkowej, południowej, a ostatnimi laty był w Norwegii.
Catherine twierdziła, że ponieważ on stale się przemieszcza, trudno się czegoś
o nim dowiedzieć. Jasne jest natomiast, że z tego rodu wywodziło się wiele zna-
nych postaci. Najwyżsi to chyba owi Wielcy Mistrzowie Zakonu Krzyżackiego.
 A co on robił w Norwegii?
 Tego nie zdołała się dowiedzieć. Wiódł tajemnicze życie. Jak się zdaje,
152
celowo, żeby nie zwracać na siebie uwagi. A teraz pokaż mi swoją listę.
Spisali sobie wszystko, czego się dowiedzieli i co mogło mieć jakikolwiek
związek z polowaniem na Tiril. Wciąż niewiele im to mówiło:
1. Trzy cząstki figurki demona, które zaprowadziły nas do Tiveden.
2. Znaleziony tam zwój pergaminu i słowa, jakie udało się na nim
odcyfrować: ERBE i UFER wraz z wycinkiem . . . IMVR. . . , co można
też odczytać jako IMUR albo EMUR.
3. Relief w komorze grobowej, odpowiadający wygrawerowanemu ry-
sunkowi na kielichu, który zginął z Hofburga. Ilustruje baśń o morzu,
które nie istnieje. Na obu rysunkach występuje znak słońca z wyraznie
zaznaczonymi promieniami.
4. Ten sam znak widniał na piersi hrabiego von Tierstein, którego wi-
dzieliśmy podczas podróży w czasie. Znajdował się także na okładce
księgi w pracowni hrabiego.
5. Na okładce księgi znajdowały się słowa STAIN ORDOGNO i DE-
OBRIGULA.
 Tyle mamy  stwierdził Móri.  Pytałem twoją matkę o te dwa słowa,
 ordogno i  deobrigula , ale nigdy ich nie słyszała.
 Zastanawiam się nad dwiema rzeczami  powiedziała Tiril.  Nie mają
nic wspólnego z tym spisem, ale ty mi o tym wspominałeś. Mam na myśli two-
je nocne spotkanie z duchami nad brzegiem morza. Prosiły, byś wystrzegał się
znaku. Sądzisz, że mogli mieć na myśli, ten właśnie znak, promieniste słońce?
 Nie wiem  wolno odparł Móri.  Niewykluczone. A ta druga kwestia?
 To zagadka, na którą nigdy nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Od kogo mój
przybrany ojciec, konsul Dahl, wyłudzał pieniądze?
 Ja też się nad tym zastanawiałem. Mogło chodzić o Reussa i Wetleva, ale
Dahl jezdził do Christianii, prawda?
 Tak. A Reuss i Wetlev przez cały czas ścigali mnie w Bergen.
 Rzeczywiście  przyznał Móri.  Ta zagadka pozostaje nie rozwiązana.
Wiemy tylko, że konsul swą chciwość musiał przypłacić życiem.
Tiril podniosła się z miejsca. Móri mocno złapał ją za ramię i popatrzył na nią
uważnie. Po raz szósty spytał:
 Tiril, jesteś pewna? Westchnęła.
 Nie, mówiłam ci już. Za wcześnie, by coś stwierdzić, że nie mam. . . Uff,
nie, nie przywykłam do takich rozmów.
 Rozumiem.
Tiril posmutniała, głos nie był taki jasny, gdy pytała:
 Czy ty się w ogóle z tego nie cieszysz, Móri?
153
 Gdybym mógł! Ale sama powiedziałaś, że się przestraszyłaś, a nie ucie-
szyłaś. Tak jak i ja.
 To prawda. Okropnie się zlękłam.
 Ja także. Widzisz, przypominam sobie moich towarzyszy tego wieczoru,
gdy wezwałem ich, by spytać o radę. Na pytanie, czy kiedykolwiek będę mógł
się kiedyś z tobą kochać, odpowiedzieli mi nonszalancko, jakby drwili.  Nie bój
się, chichotali. Nie, nie, Tiril nic złego się nie zdarzy! Ona nie wstąpi do twego
bladobłękitnego mrocznego świata, Móri! I ja im uwierzyłem.
 Mieli rację. Mnie nic się nie stało  wymówiła Tiril pobielałymi wargami.
Miała wrażenie, że wokół serca zaciska jej się żelazna obręcz.  Pamiętasz mój
sen po tym, jak byliśmy razem?
 Tak  odparł ze złowieszczym spokojem.  I swój.
 Powiedzieli mi, że zostałam wtajemniczona. Że od tej pory jestem ich po-
średnikiem. Że jestem dla nich święta. . . Okazywali mi szacunek, a jednocześnie
jakby kpili.
 A mnie dziękowali. Najwyrazniej się tym bawili. Wtedy tego nie zrozu-
miałem. Tiril, co myśmy najlepszego zrobili?  Tak, ty i ja ujdziemy wolno 
szepnęła pogrążona w rozpaczy.  A jednak oni wiedzieli, co się może stać. Na
to czekali. O mój Boże, co myśmy zrobili, Móri, cośmy zrobili?
Rozdział 19
Grube mury, jak wyciosane z olbrzymich głazów. Głęboko pod ziemią. Do
ciężkich piwnic nie mogło dotrzeć światło słońca.
Nad nimi wznosił się kasztel, potężny, tak wielki, że w samym tylko portalu
zmieściłby się najwspanialszy z patrycjuszowskich domów.
Kasztel górował nad okolicą, w porównaniu z nim miasteczko przypominało
zbiorowisko domków z klocków. Mury trochę zwietrzały, nie wszystkie części
nadawały się do zamieszkania, ale wciąż widać go było z daleka. Wskazywał
drogę zbłąkanym wędrowcom.
Zbudowali go ogarnięci manią wielkości książęta, którym nigdy nie dane było
oglądać rozpoczętego dzieła w całości, bo śmierć nie odróżnia wielkich od ma-
luczkich.
Wzniesiono go na ruinach pradawnego klasztoru, po którym pozostała jeszcze
część murów i korytarzy, a pod klasztorem stała kiedyś inna twierdza, jeszcze
z czasów rzymskich. Niewielu wiedziało, że pod twierdzą są też resztki jeszcze
dawniejszej budowli.
Głębokie lochy oświetlał blask pochodni rozmieszczonych wzdłuż ścian. Cen-
tralne miejsce w sali zajmował wielki stół, wokół niego ustawiono krzesła w stylu
saksońskim. W tej chwili jednak na krzesłach nikt nie zasiadał. Mężczyzni obecni
w sali zgromadzili się w jej końcu przed czymś, co przypominało ołtarz, a może
tron. Ułożone z kamieni półkole wyznaczało miejsca stojących. W obrębie pół-
kola stał dosunięty do ściany stół, a nad nim wysoko na murze wisiał wielki znak
ze szlachetnego kruszcu. Przedstawiał okrągłe wypukłe słońce, od którego odcho-
dziły promienie. Tiril i Móri natychmiast by go rozpoznali.
Czarno odziani mężczyzni nosili na szyi identyczne znaki. Teraz wyraznie je
było widać na tle czarnych szat. Nie ukryto ich pod ubraniem, jak nakazywała
reguła, gdy członkowie zgromadzenia poruszali się wśród zwykłych ludzi. Tarcze
słoneczne wykonano z drewna, promienie  z metalu.
Na stole leżało kilka przedmiotów. Stał przed nim wysoki mężczyzna. Pogrą-
żony w milczącym uwielbieniu dla znaku słońca na murze, sprawiał wrażenie,
jakby prosił go o radę.
155
W końcu zwrócił się do zebranych, zadrżeli jak zwykle, gdy napotkali jego
spojrzenie.
Migotliwy blask pochodni zniekształcał jego twarz, lecz i bez tego oblicze to
budziło szacunek, żeby nie powiedzieć strach.
Mężczyzna nie był młody. Gęste włosy, spadające na ramiona, miały stalowo-
niebieski odcień, kiedyś zapewne musiały być kruczoczarne. Z pociągłej twarzy
o szlachetnych rysach biło odpychające okrucieństwo. Wciąż czarne brwi i rzęsy
otaczały ciemnobrązowe oczy, zaczynające mętnieć na krawędzi tęczówki. Moc-
no wysklepione powieki potrafiły się przymykać na sposób, którego, jak nauczyli
się członkowie zakonu, należało się bać. Nos był długi i kościsty, kości policzko-
we wydatne. Ostre skrzydełka nosa świadczyły o lodowatej pogardzie dla zwy-
kłych ludzi, wąskie bezkrwiste wargi przypominały kreski.
Chłodny, niesamowity ton głosu potęgował tylko wrażenie bijącego od tej oso-
by zła w najczystszej postaci. Widać jednak było, że człowiek ów, kiedy tego
wymagała sytuacja, potrafił się uśmiechać i okazywać życzliwość.
 Tym samym kończymy naszą dzisiejszą ceremonię  oznajmił.
Dał znak dwóm ze swych sprzysiężonych. Natychmiast pochwycili innego.
Biedakowi wydarł się z gardła krzyk przerażenia.
Znów rozległ się głos prowadzącego:
 Heinrichu Reuss von Gera! Wiesz, jakiego przestępstwa się dopuściłeś!
Nikt nie może uciec od naszego zakonu. Nikt też nie pragnie tego uczynić. Szum
głosów przyświadczył jego słowom.
 A jednak ty, Heinrich Reuss, porwałeś się na to!  grzmiał Mistrz. 
Wyjaśniłeś, dlaczego. Zetknąłeś się z czarami. Czy nie wiesz, że żaden czarno-
księżnik na świecie nie może mierzyć się ze mną?
 Wiem, ekscelencjo. Zląkłem się ciebie i twojej kary. Byłem słaby i wybra-
łem najprostsze rozwiązanie. Jeszcze raz błagam o litość i pozwolenie na to, by
zostać w Zakonie.
 Zmarnowałeś szansę.
Mistrz skinął dłonią i Heinricha Reussa wyprowadzono. Jego okrzyk  Poświę-
ciłem wszystko dla Zakonu , odbił się echem od kamiennych ścian i umilkł.
Najwyższy odwrócił się do stołu przy ołtarzu. To znaczyło, że spotkanie do-
biegło końca. Gestem dał znać swym zaufanym, stanęli, zachowując należytą od-
ległość. Podczas gdy inni opuszczali salę. Mistrz, zwrócony w stronę muru, po-
grążył się w myślach. Powoli uniósł przepiękne naczynie, srebrny kielich z wy-
grawerowanym wzorem.
Wolno obracał kielich w dłoniach, z uśmiechem zadowolenia na wąskich war-
gach obserwując rysunek. Widział brzeg morza, stylizowane postacie wyłaniające
się z fal. Pierwsza dzwigała wielką kulę, od której odchodziły promienie, iden-
tyczny symbol jak ten, który widniał na piersiach zebranych. Mistrz obrócił się do
swych towarzyszy.
156
 Dziękuję, przyjacielu, że zdobyłeś dla nas ten kielich  rzekł z uśmiechem
do młodszego z dwóch mężczyzn.  Jest dla nas nieoceniony. Nieoceniony! Utra-
ta z pewnością rozgniewała Habsburgów.
Jego twarz na powrót stała się kamienna.
 Zezwalam ci opuścić salę  rzekł.  Ale ty, najbliższy mi, pozostaniesz.
Kiedy młodszy z mężczyzn wyszedł, Mistrz przeniósł wzrok na swego zaufa-
nego.
 I co na to powiesz, Lorenzo?
Mężczyzna o wyraznych cechach mieszkańca Europy południowej odparł po
namyśle:
 Rzeczywiście Horst von Kaltenhelm przyniósł alarmujące nowiny, Mond-
stein także nie żyje. . .
 Wiem o tym  lodowatym tonem odparł Mistrz.
 I on, i Georg Wetlev odmówili założenia znaku. Czego więc innego można
się było spodziewać?
 Wetlev zginął od strzału z pistoletu, to wiemy. Ale śmierć Mondsteina była
wstrząsająca i niepojęta. Von Kaltenhelm także uległ działaniu czarów, lecz uszedł
z tego z życiem, ponieważ nosił znak. Mamy do czynienia z czarnoksiężnikiem,
wasza ekscelencjo, i to na dodatek z potężnym.
 Żaden czarnoksiężnik nie potrafi zrobić tego, co przydarzyło się Mondste-
inowi i von Kaltenhelmowi  odparł urażony Mistrz.  Nigdy też nie zdarzyło
się, by ktoś nie odpowiedział na moje wezwanie, jak to się stało w przypadku
tej Tiril Dahl. Za tym kryje się coś więcej. Katastrofalne jest również, że matka
i córka się spotkały.
Pochylił się nad Lorenzem.
 Musimy unieszkodliwić także księżną Theresę, jak najszybciej! Zanim po-
wróci do Norwegii, do córki.
 Na to już może być za pózno, wasza ekscelencjo.
 Wyślij więc nowych ludzi do Norwegii  prychnął zniecierpliwiony
Mistrz.  Takich, którzy się nie wystraszą marnego czarnoksiężnika!
Lorenzo był wstrząśnięty.
 Ale czy naprawdę powinniśmy. . . atakować księżną Theresę?
Mistrz zastanowił się. W jego zimnych oczach odzwierciedlały się zmieniają-
ce się uczucia.
 Wiem  odpad krótko.  Ale musimy. Mamy zbyt mało czasu, należy
działać szybko. Ale nie wspominaj nikomu innemu o tym, że księżną trzeba usu-
nąć z powierzchni ziemi. Tiril Dahl należy sprowadzić tutaj, lecz Theresa nie jest
nam do niczego potrzebna. Ani słowa więcej o tym, żeby nie dotarły do niewła-
ściwych uszu!
 Oczywiście, ani słowa!
157
 Masz rację.  Mistrz zmarszczył brwi.  Nikt inny nie powinien się o tym
dowiedzieć. Ty, Lorenzo, osobiście zajmiesz się księżną Theresą.
Lorenzo starał się ukryć wzburzenie.
 Ale. . .
 Podróż dobrze ci zrobi, zbyt długo już siedzisz w jednym miejscu. Wyru-
szysz na północ jeszcze w tym tygodniu. Trzeba się spieszyć!
Lorenzo bez słowa skłonił się swemu panu i opuścił salę. Tylko po odgłosie
kroków dało się poznać, jak bardzo jest rozgniewany.
Mistrz spoglądał za nim spod wpółprzymkniętych powiek. Na surowej twarzy
wykwitł złośliwy uśmiech.
Rozejrzał się po sali, po jej ciężkich sklepieniach. Nikt poza członkami zakonu
nie wiedział o istnieniu tych lochów, tak głęboko skrytych pod murami kasztelu.
To oni odrestaurowali to miejsce, odtworzyli salę rycerską z minionych czasów.
Rycerze Zakonu Słońca.
Jego zakon. On był Wielkim Mistrzem. O swej potędze nie musiał przypomi-
nać, dlatego nazywano go tylko Mistrzem.
 Jakiś czarnoksiężnik ośmiela się mierzyć ze mną?  szepnął.  Czar-
noksiężnik z dzikiej Północy? Tam przecież były tylko nie znające się na rzeczy
czarownice. . .
W zamyśleniu zwrócił się ku ołtarzowi. Z ukrytej w murze półki zdjął jakiś
przedmiot i położył go na stole. Dotykał go palcami, a myśli wędrowały.
 Bez względu na to, co potrafi ten nieznajomy czarnoksiężnik z Północy, to
nie ma tego, co ja posiadam. Nigdy, przenigdy nie dorówna mi mocą. Przegra.
Podniósł to, co zdjął z półki, Ciężki, bardzo, bardzo stary przedmiot.
Księgę oprawioną w skórę, której czerwonej barwy można się było z trudem
domyślać. Poczerniałe złote litery. Islandczycy taką księgę nazwaliby  Rdskin-
na .


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (08) Droga za Zachód
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (11) Dom Hańby
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (03) Zaklęty las
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (05) Próba ognia
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (06) Światła elfów
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (12) Zapomniane Królestwa
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (13) Klasztor w Dolinie Łez
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (01) Magiczne księgi
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (09) Ognisty Miecz
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (15) W Nieznane
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (14) Córka Mrozu
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (10) Echo
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (04) Mężczyzna z Doliny Mgieł
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (01) Wielkie Wrota
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (16) Głód życia
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (19) Podstęp
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (07) Wiedźma
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (02) Móri i Ludzie Lodu

więcej podobnych podstron