E book Stacho Szafarczyk Netpress Digital


Maria Konopnicka
STACHO
SZAFARCZYK
Konwersja: Nexto Digital Services
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
STACHO
SZAFARCZYK
Maria Konopnicka
Kiedy się ludzie z cmentarza ruszyli, on już
był daleko. Przygarbił się, szyję wyciągnął przed
siebie, ramiona stulił, ręce w rękawy zasadził i w
wielkiej mgle zimowej puścił się do domu sam.
Zimnisko było przejmujące, nieznośne. Szeroki
wiatr śródpolny zrywał się chwilami z ostrym świs-
tem i drobnym deszczem w oczy siekł; to znów
ucichało w powietrzu nagle, a wtedy mgła
skłębiona słała się nad ziemią ciężka, wilgotna.
Wskroś niej majaczyły nad drogą stare, wyniosłe
topole wynurzając się jedna po drugiej; czasem
wrona obmokła porwała się z wrzaskiem, przelatu-
jąc na zorane pole, czasem załopotały w gałęziach
ciężkie skrzydliska - i cisza.
W ciszy tej szedł Stacho środkiem gościńca z
zaciętością jakąś i uporem, nie wybierając drogi,
nie podnosząc oczu od rozmiękłej grudy, w której
4/26
po koleinach świeciła woda, a wierzchami śnieg
się niedawny bielił. Dobrze się już chłopak od
cmentarza oddalił, kiedy zdało mu się, że w jednej
z tych kolein, wąskiej, zataczającej się po
stronach, rozpoznaje ślad bosych kół wozika,
którym tatusiową trumnę na mogiłki wywiezli, i
śladu tego machinalnie pilnować się zaczął.
Zrazu bił za nim dzwon ze srogośeią jakąś i
gniewem, potem jęknął żałośnie raz, drugi, trzeci,
potem znów bardzo srogo - i cisza.
Szerokie dworskie pole czerniło się spod
śniegów, jak okiem zajrzeć z obu stron gościńca,
obtajałe po górkach, a po bruzdach białe. Wiatr
hulał tam samopas gwiżdżąc przenikli wie i rozmi-
atając kupki perzu nad wygon zgrabione; a gdy
ucichał, wtedy pole, droga i chłopiec, wszystko
ginęło we mgle.
Wtem dał się słyszeć słaby turkot wozu.
- Oho! - rzekł półgłosem chłopak i na przy-
drózek uskoczył. Nie obejrzał się wszakże, głowy
nie podniósł, tylko mocniej się zgarbiwszy
przyśpieszył kroku. Zrobiło mu się nagle bardzo
zimno, więc zacisnął ręce w rękawach i wyżej pod-
niósł chude, ostro sterczące spod starej sukmanki
ramiona.
5/26
Wóz turkotał za nim głucho, nierówno, tym
turkotem chłopskich wózków, których woznica,
bokiem na półdrabki siadłszy, z jadącymi gawędzi
i luzno koniom szle puszcza, aż skończywszy swo-
je, szarpnie postronki, gwizdnie i krótkim paku-
lakiem nad szkapą wywinie.
Chłopak turkotu tego słuchał podrażniony,
niepewny siebie, coraz bardziej wyciągając i nogi,
i szyję, jakby się od niego jak najspieszniej chci-
ał oddalić.
Na cmentarz jeszcze bieżał jak zawsze
matczynego się fartucha trzymając, bieżał i
popłakiwał, bo mu okrutnie markotno było na ser-
cu. Aż kiedy pod krzyżem na rozstaju dróg wóz
się zatrzymał, a kumoszki do matki przepijać za-
częły, jako że to nigdy żałości bez pociechy nie
ma być, a gospodarstwo, choć na piąci morgach,
bez gospodarza nie obstoi, długo, jako i ten nie-
boszczyk - świeć Panie jego duszy! - radość z
tego będzie miał, chłopaka nagle jakby szydłem
przekłuł, płakać przestał, i matczynego fartucha
się puściwszy u wozu resztę drogi szedł, na cmen-
tarzu spode łba na ludzi patrzył, a kiedy go kuma
po głowie pogłaskać chciała, że to na sierotę
każdego litość wzbiera, szarpnął sobą w bok i
pochmurzył się więcej jeszcze.
6/26
Nawet tego pacierza nie zmówił, choć go ze
trzy razy coś zaczynał z jednego i z drugiego koń-
ca; kiedy zaś dziad łopatą świeży piasek na tatu-
siowej mogile przyklepywać zaczął, a matka doby-
wszy chuściątka groszaki z niego wysypywała dla
kościelnych ludzi, zabrał się niewiele myśląc i
ruszył z cmentarza sam.
Miarkował on dobrze, o czym baby matce u
krzyża gadały. W chałupie, jeszcze nim cieśla
trumnę zabił, ba, nim tatuś jeszcze na piękne oczy
zamknął, już o tym rada między kumoszkami była.
A to dzieciak jeden tylko, a to jeszcze koszulę w
zębach nosi, a to pięć morgów gruntu jest, a to
kobyłka, a to dwie krowy, a to i przyodziewek, i
porządki różne. Gdzie to temu marnieć bez gospo-
darza! Kobieta młoda, samo zdrowie, to bez
chłopa długo nie obstoi...
Słuchał tego Stacho patrząc to na zachodzące
bielmem oczy tatusia, to na młodego urlopnika
Chrząsta, który choć kulawy często w tych os-
tatnich terminach do chałupy naglądał, to drew
urąbać, to sieczki urżnąć, to ćwiartkę żyta umłó-
cić.
Chłopak lat czternaście na świecie żył i na
niejedno już się we wsi napatrzył.
7/26
Widział, jak Mrągowiaki co dzień zażerały się
z ojczymem, jak Walczak kobietę swoją bijał, za
każdym kijem wymawiając, że ją wdową pojął,
że na cudze dzieci robić musi, widział, jak się
Kudela po sądach włóczył, żeby pasierbów z grun-
tu wyprawować, widział, w jakiej poniewierce
Jasiek po nieboszczyku Czapli u własnej matki był,
od kiedy się za parobka wydała, a nowe dzieci w
chałupie nastały. Jakby go tedy nożem przebodło
owo gadanie kumoszek.
A kiedy Szymon Szafarz, wzmógłszy się na
chwilę, głowę na śmiertelnej pościeli dzwignął, na
żonę pojrzał i dyszącym ciężko głosem rzekł:
- A gospodarstwo chłopakowi trzymaj, boć to
jego poojcowe! ... - po czym na syna oczy obróci-
wszy - a ty sieroto - przydał - z gruntu się wyłuskać
nie daj! ... Chłopak zaniósł się ogromnym na całą
izbę krzykiem:
- Nie umierajta, tatuńciu, nie umierajta! ...
Dlaboga, rety, nie umierajta! ... Dlaboga rety! ...
W krzyku tym słychać było i strach okrutny,
i żałość, i niepewność srogą. A kiedy stał tak z
twarzą posinialą od krzyku, z wytrzeszczonymi na
konającego oczyma, trzęsąc się cały i zaciskając
drobne pieścić, zdawać się mogło, że tuż mu na
grzbiet spadnie kij ojczyma i że jedyną od niego
8/26
uchronę traci w tej szerokiej, ciemnej, spracow-
anej ręce, która nagle koszulę na piersi szarp-
nąwszy z głuchym łoskotem na łóżko upadła.
Ten strach, ta żałość i teraz jeszcze wstrząsały
jego wątłym ciałem, kiedy tak skulony przy-
dróżkiem idąc coraz więcej wsiąkał w wielką mgłę
zimową, bezbrzeżną, bezpromienną, głuchą.
Wóz tymczasem zbliżył się już znacznie. Jego
nierówny turkot coraz wyrazniejazym się stawał, a
kiedy wiatr ku ziemi przypadł, do turkotu miesza-
ły się głosy jadących. Obejrzał się chłopak ukrad-
kiem i wskroś mgły dojrzał konia, wóz i trzęsące
się na nim głowy kumoszek.
Ale i jego musiano z wozu zoczyć coś niecoś,
bo niedługo usłyszał głos matki:
- Stasiek! Stasinek! A kajże ty lecisz, sieroto?
... A czekajze, to cię podwieziewa! ... Stasiek!
Chłopak zmiękł i już się zatrzymać miał, kiedy
nagle doleciało go wołanie powożącego Chrząsta.
- Wio, maluśki! ... Wista, wio!
Natychmiast na pobladłą z zimna i płaczu
twarz chłopca wybił posępny ogień wielkiej zawz-
iętości; wyżej tedy podniósł ramiona, sukmankę
rękoma koło siebie obcisnął i przyśpieszył kroku.
9/26
Chwilę jeszcze biegł za nim głos matki, ale
chłopak się zaciął i tylko patrzył, gdzie uskoczyć,
jeśli go wóz dogoni.
O sto kroków może sterczał duży, oborany
kamień, dokoła którego z dawna puściły się wielką
gęstwą tamie i jeżyny. Bezlistne to było teraz, ale
tak splątane, że i chłop od biedy skryć by się tu
mógł, nie dopieroż dzieciak.
Tego kamienia dopadłszy przysiadł za nim Sta-
cho, głowę między tamie wsadził i na drogę pa-
trzył.
Wóz toczył się zwolna, bo górka tu była i koń
folgował sobie.
Stacho słyszał żmudne skrzypienie kół i roz-
mowy, gwarzenie kumoszek i niespokojny głos
matki:
- Kożuchem bym go przynakryła... - Suk-
maniątko do cna na nim liche... Kajż on mi się w
oczach podział? ... Stasiek, Stasinek...
Serce mu bilo jak młotem, kiedy wóz mimo
przejeżdżał, tak się bał, żeby go matka nie
zobaczyła i nie pojęła z sobą. Zaledwie jednak
turkot oddalił się nieco, opanowało chłopaka uczu-
cie bezbrzeżnego opuszczenia, sieroctwa i żalu.
Wylazł zza kamienia, o topolę się ramieniem ws-
parł, sukmanka mu się na piersiach zatrzęsła,
10/26
wytarł oczy raz, wytarł drugi raz i szeroko je ot-
worzywszy patrzył na ciemny, ruchomy punkt,
coraz malejący w mgle grubej, gęstej. Byłby tak
może dłużej stał, bo nagle mu się zdało, że nie
ma dokąd iść ani po co, ale że go zimnisko srodze
podbierać zaczęło, więc znów się skulił, a
zszedłszy z przydróżka na gościniec, przed siebie
ruszył. Nie szedł wszakże tak prędko jak dotąd i
idąc rozmyślał.
- Co też to najlepszego tatuś zrobili, że tak
z dobrawoli wzięli i pomarli... Była im to bieda
albo co? Nie mieli to konia, wożą, chałupy? Nie ro-
bili to na swoim? ... Tera krowa na ocieleniu, tera
kopczyk kartofli, tera taki łebski wieprzak, tera
czapka, tera kożuch nowy... Tera kłoda kapusty,
tera żyta więcej niż na sześć posadów do młóc-
ki będzie, tera koszul cości aże cztery, tera bu-
ty, tera grunt... Gospodarstwo je, przyodziewek je,
wszystko... Jużci i prawda, że się to tak samo nie
obstod! jeby je choroba, te kumy z ich doradami!
Juzci nie co, tylko matkę zbuntują...
Spuścił głowę i pałającymi oczyma wodził po
świeżych śladach powożonego przez Chrząsta
wozu.
Wysoko nad nim przelatywała wrona kracząc
przykro. Chłopak wtrząsnął się nagle.
11/26
- Bić się nie dam! żeby tam nie wiedzieć jak,
nie dam! Pójdz ino sam który, spróbuj!
Wydobył z rękawa pięść drobną, siną i pogroz-
ił nią niewidzialnemu przeciwnikowi w mgle
gęstej, grubej. Posępny ogień objął twarz jego śni-
adą, chuderlawą, dziecięcą jeszcze, nadając jej
wyraz stanowczości i oporu.
Wysada topolowa urywała się tutaj i nagle og-
arnęła Stacha szeroka pustka i szeroka cisza, w
której nie było ani łopotu i wrzasku wron, ani bo-
rykania się gałęzi z hareującą po polach wichurą,
w której on sam i myśli jego przepadać się
zdawały. Teraz już nie odróżniał nic, ani przed
sobą, ani za sobą; teraz się otworzyło przed nim
jakby wielkie, mgłą nabrane morze.
Było to podleśne pastwisko dyszące ciepłem
oparzelisk swoich, których dech lżejszy, siny kłębił
się i przewalał z mgłą chłodną, górną, wypełniając
całą przestrzeń od ziemi do nieba. Chłopiec zm-
rużył oczy i zagłębiał się w morze zwolna, coraz
mniej szarością sukmanki swej widny, coraz drob-
niejszy, coraz przezroczystszy, aż stopiony w jed-
no z sinym oparem - zniknął.
Wynurzył się dopiero za dworską olszyną, a
tuż go objął gwar stojącej pod lasem karczmy,
12/26
przy której, że wyrąb niedaleko był, zawsze się
dość ludzi kręciło.
I teraz stało przed nią kilka chłopskich wozów
i mieszczańska bryka. Dwóch Żydków i jakiś sur-
dutowy gadali przy niej; chłopy siedziały w izbie, z
której buchała wrzawa.
Pookrywane to starymi sukmanami, to
kawałkiem derki podjezdki zanurzały głowy w
workach i opałkach z sieczką; para gniadych
uwiązanych łbami u bryki wałachów wyciągała z
siedzenia rozrzucone siano.
Stacho dojrzał natychmiast, że między
wózikami jest i tatusiów także.
Przystanął, oczy mu zabłysnęły, po czym ob-
szedł bokiem i zza węgła przyglądać się zaczął.
Właśnie w otwartych na ściezaj drzwiach kar-
czmy stanął Chrząst, ocierając rękawem gębę po
świeżo wypitym kieliszku. Chłopiec się cofnął, ale
oczu nie zdejmował z "kulasa". Chrząst pociągnął
nosem na prawo, na lewo, po czym zaćmiwszy pa-
pierosa posztykutał z wiaderkiem do stojącej na
uboczu studni.
Wtedy Stacho do sieni się chyłkiem
wsunąwszy do izby przez drzwi uchylone zajrzał.
Matka siedziała na ławie pod ścianą; z obu jej
stron przepijały kumy.
13/26
Chłopak przełknął ślinę i przestąpił z nogi na
nogę.
Kumy trącały się właśnie.
- Daj Boże!
- Daj Panie Boże!
- Za wasze zdrowie!
- Pijcie z Bogiem.
- A pijcież, kumo!
- Gdzie mi tam do picia...
- Adyć się choć kieliszka chwyćcie!
- Co tam będziecie się, kumo, frasowali, głowę
sobie żałością psuli! Albo to wy jedni na świecie?
- A ino?
- Po ludziach się obejrzyjcie, chłopa sobie
umówcie i tyła!
- Co mi ta po chłopie! ... Ja tam chłopa nie
łakoma...
- Albo i parobka od prędkości...
- Za parobka to by i Wałek poszedł.
- Który zaś Wałek?
- A toć Kobylak.
- Albo Szymek Bączyk.
14/26
- Szymek? ... Zaśby tam Szymka kowal puścił!
- Abo Głogowiak.
Brzęknęło szkło. Kumy rozmawiały i piły.
- Głogowiak tam nie do tego, za Jagną patrzy.
Uwaga ta wywołała chwilę ciszy. Baby mil-
czkiem pociągały z kieliszków.
- Co tu daleko szukać - odezwała się jedna. -
Albo to choćby i Chrząst za parobka nie stanie?
- O... Taka niemrawa! Poradzi to robocie?
- Co nie ma poradzić? Nie był to u młyna cości
przez dwa roki? Nie robił to w roli?
- Przecie! Choć ze dworu, to przysyłali, żeby
szedł, jak Maćka do wojska pojęli.
- Przysyłali?
- Jak Boga kocham.
- Chrząst tam do dworu nie pójdzie. On tam od
małego po wiejskich gospodarzach schowany, to
on tam do dworu nie ciągnie.
- Kumo! Dalej go... Jakże se myślicie?
Ale matka nie odpowiadała. Głowę w ciemnej
chuście na ręce oparła i słuchała tych dorad,
kołysząc sobą w milczeniu. Nie mogła ich widać
15/26
rozebrać jakoś, bo nagle w ręce klasnąwszy
wyrzekać zaczęła:
- O ja nieszczęśliwa sierota! O mój Jezu! Mój
Jezu! Mój Jezu! A cóż ja teraz ze sobą pocznę! A
gdzież ja się obrócę! . . .
Słuchał Stacho, słuchał, już mu usta latać za-
częły, już i on płaczem wybuchnąć miał, kiedy
wtem sztykutanie Chrząsta posłyszał, więc na
wylot sienią się rzuciwszy karczmę dokoła obiegł
i nie patrząc drogi na przełaj się wzburzony
wyrębem puścił.
Już ani sukmanki nie obciskał, ani rąk w
rękawy nie wsadzał, ani ramion nie stulał, żeby
sobie ciepła przyczynić. Ogień jakiś podpalał go z
wnętrza, a oczy, które kolejno pięściami wycier-
ał, nie wiedział sam, czy mu we łzach, czy w
zarzewiu stoją. I złość, i żałość uderzały w niego
jak te czarne kruki, oślepiając go prawie, że się
mało dziesięć razy o pieńki sterczące na wyrębie
potknął; i złość, i żałość pędziła go przed siebie,
że mu tylko poły furkały. Sam nie wiedział, jak
cały wyrąb przeleciawszy na Kuznieckie zaszedł.
Dopiero kiedy mu wiatr w uszach przestał gwiz-
dać, a pomrok na oczy padł, opamiętał się chłopak
i stanął.
16/26
Ani jego droga, ani pomyślenia me było tu
chodzić, ale się zaraz spokoić w sobie zaczął z
onej gorącośei, co go dotąd goniła.
Wielka, głęboka cisza obeszła go jak gołębim
puchem. Bór był. Gonne sośnie stały gęsto,
niewiele co dnia puszczając między siebie. Czuba-
mi tylko chodził wiatr po nich górny, małym
szumem w gałęzie bijąc, na których jeszcze reszta
okiści od cichej strony była. Tu, owdzie pła-
chetkę niedeptanego śniegu zajęczy trop dziuraw-
ił; tu, owdzie żółciło się igliwie, tu, owdzie wyszcz-
erkał kierzek wrzosu w badylki suche dzwoniąc,
tu, owdzie mech świecił zieloną, mokrą szybą...
Chłopak stał i oczyma po ziemi wodził, ni
bliżej, ni dalej, tylko kręgiem koło siebie, jakby
je tu o coś uczepić chciał, aż mu się nogi w
kolanach złamały i nagle twarzą na ziemię padłszy
wielkim głosem krzyknął:
- Tatusiu! Tatusiu! O dlaboga, rety, tatusiu!...
Trząsł się i wił jak ten robak ziemny, od czasu
do czasu podnosząc się w pół ciała. Wtedy krzyk
swój za ściśniętymi zębami trzymając wysoko
podejmował głowę i rozstawione ręce, a trzęsąc
nimi w powietrzu wbijał szeroko otwarte, pełne
ciężkich i zimnych łez oczy w skrawek szarze-
jącego wskroś sosen nieba, póki mu się te łzy nie
17/26
stoczyły, ziębiąc twarz pobladłą, po czym zaraz
gwałtowna żałość znów nim uderzała o ziemię i
nowa też fala biła mu do oczu, rzęsista, bujna.
A bór stał dokoła cichy i mroczny. Mały szum
trącającego o gałęzie wiatru ledwo że dolatywał
do połowy sośnie gęstych, nieporuszonych, jak-
by zadumanych o wielkich i smutnych rzeczach.
Cichość taka borowa nie bierze w siebie głosów,
aby grać nimi jako cichość polna, ale je przydusza
i tłumi.
Pisk ptaka i płacz dziecka przepada i ginie w
głuchej gęstwie, a to, co się nad nią wynieść ma,
mocne być musi. Huk walącego się pod siekierą
drzewa, strzał, łopot jastrzębich skrzydeł rośnie i
ogromnieje w borowej ciszy, ale łkaniem drobnej
piersi bór nie zadrga w sobie. Jego zbita, stward-
niała, korzeniami przerosła i zamknięta ziemia nie
wtrząsa się odgłosem gniazd zrzuconych i upad-
kiem piskląt. Ziemia borowa nie ma tego
współczucia dla małości i nędzy co ziemia polna,
chleb rodząca i krajana pługiem. Po polu chodzi
smętek, a po boru klęska.
Płacz chłopca ucichał zwolna. Rudy mech, o
który uderzało jego drobne serce, wypił łzy jego
bez śladu.
18/26
Chłopak się podniósł, oczy połą sukmanki
wytarł, westchnął głęboko raz i drugi, po czym na
brzeg boru wyszedłszy skierował się ku chacie.
Po onym bujnym płaczu wstąpiło mu w serce
jakieś pocieszenie. Byłby nawet całkiem zmocniał
na duchu, gdyby nie to, że był głodny i czczość
burczała po nim.
Żeby ją zatłumić, poglądał roztargniony po
stronach, kiedy nagle stanął otworzywszy usta,
oczy mu ogniem modrym rozbłysły, a na twarz ud-
erzyło wzruszenie.
Chwilę tak stał jak olśniony oczyma po polu
wodząc, aż sporym krokiem ruszywszy zagadał
sam do siebie:
- Co nie mam poradzić? Cóż to? Gęsi będę
pasał? ...
Szedł teraz spiesznie, głową kręcił, medytował
tak i tak; to znów nagle stawał, szyję na bok
wyciągał i zapatrywał się, choć w polu nie widać
nie było. Raz nawet wyjął z rękawów ręce i do
oczu je podniósłszy, obracał na obie strony, jakby
je pierwszy raz widział. Chude były i cienkie, ale
wydawały mu się mocne. Ścisnął pięść i jak
cepem nią w powietrzu machał.
Szło dobrze. Ten ruch dał mu poczucie własnej
siły i obudził w nim potrzebę wywarcia jej
19/26
bezpośredniego. Obejrzał się, schylił, podniósł
spory kamyk, a zamierzywszy się powyżej sosny,
która od leśnej ściany wybiegła była nieco,
śmignął nim z takim rozmachem, że aż się sam
koło siebie okręcił. Warknęło w powietrzu, jakby
kto strunę ruszył, a kamyk ze świstem nad sosnę
się poniósł.
Stacho nasłuchiwał przez chwilę z iskrzącym
się wzrokiem, a kiedy kamyk daleko poza sosną
padł:
- Jaśniste! - szepnął z uczuciem dumy,
roześmiał się i za drugim oglądać się zaczął.
Nim go jednak upatrzył, nowe myśli tak nim
zawładnęły, że zapomniawszy o zabawie znów
głowę zwiesił i spiesznie puścił się drogą.
- Tera tyli szmat pola... pięć morgów stoi... A
co? Nie obsiane to? Już tam przecie roboty koło
tego wiele nie będzie... Aby tyle co kartofle. Wielki
kram! Nie redlił to z tatusiom na jesień życiska?
Nie poradzi to karczować?
Nie wie to, jak szkapę zaprząc abo co? A zaś
bez rok na jesień, na tę twardą robotę, na orkę, to
i jemu się już na piętnasty rok obróci... Zmocnieje,
że to ha! ... Nie chcieli go na św. Michał do dworu
na średniaka? Ale! Za średniaka tam! Dobrze by
on za parobka stanąć musiał. Już ta oni wiedzą,
20/26
jak ganiać! Gdzie poradzi - parobek, tam poradzi
i średniak, aby tyle co płaca mniejsza i do miski
dalej... Co parobek lepszego? Drugi, to i ze wszys-
tkim słaby... Tera takie kulasisko! Taka łomaga! ...
- Oburzył się na wspomnienie Chrząsta i nowym
ogniem podpalony coraz szybciej szedł.
Hurmem zbudzone myśli rozpierały go niemal.
W głowie miał jak gdyby kłąb przędzy, której nici
snuły mu się to gładkie, to splątane, to szare,
to jasne, to równe, to z takimi szypułami, że mu
przez mózg ledwie mogły przejść. Rwały się i
wiązały, i znów się rwały, i znowu wiązały, a
chłopak jak odurzony szedł plącząc się coraz
więcej w tej dziwnej przędzy, właśnie jak ptak,
który nad wnikiem w skrzydła trzepie, a dobyć się
z niego nie może.
To jedno było mu jasne, że jak tam będzie,
to będzie, a on w gospodarstwie wszystko zrobi
sam. Piętnaście roków duchem skończy, mocny
jest, robota mu nie cudo, a co cięższa, to już na
jesień zeszła. Teraz, jak ciepła uderzą, to głównie
kartofle... Jakby kartoflom nie poradził, to chrzest-
nemu się pokłoni, żeby z pół dnia pomógł, a
parobka do chałupy nie puści. Ścisnął pieścić, aż
w nich mu trzasło.
I z gruntu też wyłuskać się nie da, jako że i
tatuś przykazowali przed śmiercią...
21/26
Zmordowany podniósł oczy i wskroś rzed-
niejącej mgły ujrzał biały, miesięcznemu kołu
podobny krążek, po którym prędko zmącone
chmury szły, to puszczając go mimo, to zupełnie
zakrywając sobą.
Słońce to było zimowe, głęboko w niebie
schowane, które kłamliwą białością przeglądało
na świat. Wpatrzył się w nie Stach, utykając na ko-
rzeniach, która tu spod leśnej ściany gęsto wybie-
gały na drogę, i zaraz mu na duszy zelżało.
Puściły go się one myśli bystre, jakby je wiatr
rozniósł i tylko mu po nich cień został na czole
i namarszczenie jakieś, wpółsurowe, wpółzałosne,
oblewające jego twarz chłopięcą dziwnym
wyrazem statku i powagi.
A że już był wsi blisko, ręce w kieszenie suk-
manki zasadził, grzbiet sprostował, głowę poniósł
i szerokim krokiem, nie patrząc po stronach środ-
kiem drogi ku chałupie dążył.
Wracając z pogrzebu matka usłyszała skrzypi-
enie lady w szopie. Zajrzała przez uchylone wrota
i plasnęła w ręce.
W sieczkarni stał w katance tylko i bez czapki
Stacho, a zaniósłszy się obu ramionami do wysoko
umieszczonej korby kręcił nią nierównym, raz sil-
nym, raz słabym ruchem, wspinając się, gdy korba
22/26
w górę szła, zawisając na niej całym ciężarem
drobnego ciała, gdy szła ku dołowi. U wylotu
leżała spora kupa niezbyt równo narzniętej siecz-
ki; chłopakowi pot kipiał z czoła.
- Stasiek! - krzyknęła wdowa załamując ręce.
- A cóż ty, sieroto, najlepszego robisz? ...
Chłopak drgnął, bo wejścia matki nie słyszał,
ale tym pilniej korbę obracać zaczął.
- A nie widzicie to - przemówił przerywanym
ze zmęczenia głosem - co sieczkę rznę?
- A i na cóż się ty, sieroto, takiej roboty
chwytasz?
Stacho znów kilka mozolnych obrotów zrobi-
wszy rzekł:
- A czy nie wiecie to, że sieczki dla krowy jako
i dla konia trza...
- I poradzisz to?
- A ino.
Otarł rękawem katanki pot i rznął dalej.
Kobieta nie odchodziła. Z załamanymi rękoma
stała w pośrodku szopy patrząc to na syna, to na
rosnącą za każdym obrotem korby kupę sieczki.
Nie wiedziała, czy ma na chłopaka fuknąć i od tej
roboty go odwołać, czyli spokój dać.
23/26
Żałość, wzbudzona ubolewaniem kumoszek i
poczęstunkiem w karczmie na Wyrębie, wielką
falą wzbierała w jej sercu. Zaraz też fartuch do
oczu podniósłszy wyrzekać zaczęła:
- O mój Jezu! mój Jezu! mój Jezu! A cóż ja teraz
pocznę sierota, cięższa od kamienia! A jakże ja
se poradzę! A któż mi sierocie pomoże! A któż mi
robić będzie! Tera parobka funduj, tera płać, tera
sobie od gęby odejmuj, a jemu podtykaj! Tera na
cudze ręce dobytek puść, tera tyli ziemi szmat! ...
O Jezu! Jezu! Jezu! ...
Chłopak zrazu korby zwolnił i pociągał nosem.
Ale kiedy mowa do parobka przyszła, zapaliła mu
się twarz i z podwójnym rozmachem koło obracać
zaczął.
- Nie będzie tu nijaki parobek panował! -
odezwał się posępnie, gdy matka ucichła.
- Roboty tera w polu nie ma, a sieczką się nie
przerwę - dorzucił dyszącym głosem.
Kobieta odjęła fartuch od jednego oka i popa-
trzyła na chłopca.
Wyciągał się i kulił za ruchem idącego koła,
które go porywało niemal.
Rękawy katanki osunęły mu się głęboko,
ukazując ręce chude i cienkie.
24/26
Nie na ręce te przecież patrzyła wdowa; zdu-
miała ją śmiałość chłopaka, który wczoraj jeszcze
fartucha jej się trzymał, a dziś takich rogów
dostał.
- Co ty? ... - zaczęła i urwała zaraz. Właściwie
nie była pewną, czy się to na dobre, czy na złe
obróci; nie wiedziała, czy parobka zaraz brać,
czy robót w polu czekać. Nie takież to bogactwo,
choć i na pięciu morgach, żeby zimą parobka
rządząc; podatek duży, na kartoflach, co zbędą,
wieprzka uchować by warto. Zaraz też sobie mi-
arkować zaczęła, że juzci prawda, jużci
chłopczysko sieczki narznąć narznie, bydlątka
obrządzi; jużci by z kwartał przechynął, choćby i
mniej, nim by chłopa do pola trza, juści by i do
miski jedną gębę mniej było.
Do kulasa też, który się i sam, i przez kumy
stręczył, wielce ją nie ciągnęło; o innym pomyśle-
nia też jeszcze nie miała, na kopanie chyba. . .
Że jednak nie mogła tak sobie od razu wszys-
tkiego rozebrać, westchnęła tedy ciężko i kiwając
miłosiernie głową, na nowo oczy wycierać zaczęła.
- A i cóż ty, chudziaszku, za radę tylej robocie
dasz? - przemówiła zawodzącym głosem. - A toć
mi się na nic zmożesz! ...
25/26
- Już wy się nie frasujcie! - dorzucił niecierpli-
wie chłopiec.
- Tera dwoje bydła, tera sieczki raz na raz
trza...
- Już wy się nie frasujcie! ...
- A to i gnoju by się urzucić zdało...
- Już wy...
Urwał chłopak, bo mu tchu nie stało, a że i
matka zamilkła, przez chwilę słychać było tylko
zgrzyt noży po słomie i szybki, sapiący oddech
Stacha.
Powzdychała wdowa, powzdychała i do izby
się zawróciła iść, bo ją po owych pocieszeniach
na Wyrębie srogi sen zbierał. Koło tymczasem jak
szalone latało pod ręką chłopca, który po chwili
dopiero spostrzegł, że w ladzie słomy nie ma i że
sieczkarnia po próżnicy hurkocze. Puścił się tedy
korby, pot z twarzy otarł i szuflą zwolna sieczkę
odgarniać zaczął. Trzęsły mu się przy tej robocie
wysilone u korby ręce, przecież raz po raz jasnym
wzrokiem błyskał; zaczynał czuć się gospodarzem
na ojczystych śmieciach.
Naraz wydało mu się, że słyszy utykający
chód Chrząsta. Żar buchnął mu do twarzy, serce
uderzyło jak młotem.
26/26
Istotnie; młody urlopnik sztykutał drogą,
gwiżdżąc wesoło po onym pogrzebie, aż
stanąwszy w uchylonych wrotach szopy gwizdanie
urwał i głową z dziwu pokręcił.
- A i któż to tyła sieczki umachał? - spytał za-
jętego szuflowaniem chłopca.
Stacho nie odwracał głowy.
- Chrzestny może? - pytał Chrząst dalej.
- Ale! chrzestny tam! - odmruknął Stach
niechętnie.
Koniec wersji demonstracyjnej.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E book Rycerz Bandyta Netpress Digital
E book S P Jozefa Prawdomira Netpress Digital
E book O Statystyce Polski Netpress Digital
E book O Ziemorodztwie Karpatow Netpress Digital
E book Przygoda Stasia Netpress Digital
E book Polityka Samobojstwa Netpress Digital
E book Sukienka Balowa Netpress Digital
E book Za Krata Netpress Digital
E book Dobro Publiczne Netpress Digital
E book Przed Wybuchem Netpress Digital
E book Sztuka Rymotworcza Netpress Digital
E book Niedzielne Wieczory Netpress Digital
E book Polityczne Oszustwo Netpress Digital
E book Troje Rymow Netpress Digital

więcej podobnych podstron