NF 2005 06 dziecko i kowadło


Lawrence Schimel
Dziecko i kowadło

Ostrze przecięło powietrze tuż przed twarzą Connora.
Teresa trzymała miecz i wpatrywała się intensywnie w przybysza znad ostrej, stalowej krawędzi. Wreszcie odłożyła broń na bok.
- Umiem robić lepsze - powiedziała.
Patrzył w milczeniu, jakby wciąż oceniał jej umiejętności i słabe punkty po sposobie, w jaki posługiwała się mieczem.
- Tak właśnie słyszałem - odezwał się wreszcie. - Dlatego tu jestem.
Teresa nie odpowiedziała. Milcząc, wpatrywali się w siebie. W końcu przerwał ciszę.
- Chcę posiadać miecz, który będzie szybszy od błyskawicy.
Skinęła głową. Umiała sprostać temu życzeniu.
- Jak wiesz, nie narodził się jeszcze kowal, którego broń mogłaby mnie zranić.
Mimo że żyła w odosobnieniu, Teresa znała tę opowieść. Kto o niej nie słyszał? Czyny Connora wojownika stanowiły wymarzony materiał dla autorów ballad. Ledwo ukończył dwadzieścia lat, a już stał się legendą. Uzbrojeni w patyki chłopcy bawili się w Connora wygrywającego jedną ze słynnych bitew albo uczestniczącego w przygodach, które sami wymyślali. W pojedynkę umiał bronić ziem swojego wasala przed armiami wrogów.
- Nie muszę nosić zbroi podczas walki. Chcę posiadać miecz, dzięki któremu będę mógł skorzystać z tej swobody. A ten - Connor wskazał na leżące między nim a Teresą ostrze - ten jest najlepszy, jaki udało mi się znaleźć. Dobry, a nawet znakomity, ale chcę czegoś lepszego. Słyszałem, że potrafisz sprostać podobnemu wyzwaniu.
- Wykuję ci twój wymarzony miecz.
- Za jaką cenę? - spytał Connor. Odpowiedź padła niemal natychmiast.
- Za dziecko.
- O nie! - Connor zrobił krok naprzód, jakby chciał przemocą przywołać ją do zdrowych zmysłów. Nie zabijam niewinnych, nie zrobię tego nawet za najlepszy miecz na świecie! Nie jestem rzeźnikiem.
- Nie chodzi mi o zabicie dziecka - odparła Teresa. Twarz miała spokojną i opanowaną jak zawsze, ale na myśl o tym, co zamierza uczynić, poczuła w żołądku niezwykłe podniecenie. - Chodzi mi o stworzenie nowego życia.
Connor cofnął się, wciąż w nią wpatrzony. Powoli zaczynał rozumieć, czego od niego żądała.
Wiedziała, że nie jest atrakcyjną kobietą. Nie była ładna nawet w młodości, a czas nie był dla niej łaskawy. Niszczące działanie czasu wzmógł jeszcze smutek, który odczuwała od prawie dwudziestu lat, od dnia śmierci Wilfreda.
Jej ciało nie miało kobiecego wdzięku, skóra wyschła i zgrubiała od płomieni kuźni, a ramiona stały się muskularne od ciężkich młotów, za pomocą których wyrabiała miecze.
Kiedy zginął Wilfred, straciła chęć do życia. Wiedziała, że już nigdy nikogo nie pokocha, że już nigdy nie będzie o nikogo - ani o nic - dbała. Więc uciekła od wszystkiego: od rodziny, przyjaciół, wspomnień życia u boku Wilfreda. Najtrudniej było uciec właśnie od wspomnień. W końcu zamieszkała tutaj, w górskim domku, odwiedzanym jedynie przez tych, którym determinacja kazała odnaleźć Teresę i prosić ją o to, co tylko ona mogła im dać.
Samotność wyostrzyła jej charakter na podobieństwo wyrabianych przez nią mieczy. Przydawało się to w prowadzeniu interesów z ludźmi, którzy przybywali, aby zdobyć śmiertelną broń. Wewnątrz pozostała jednak kobietą i jej ciało pragnęło dziecka. Teraz, kiedy było prawie za późno, pragnęło go bardziej niż kiedykolwiek.
Była najlepsza w swoim fachu i wiedziała o tym. To o niej śpiewano w balladach: Teresa, kobieta-kowal, której ostrza nie miały sobie równych wśród mieczy produkowanych przez mężczyzn. W poczet klientów Teresy wchodzili nawet od czasu do czasu pomniejsi bogowie, zstępujący z niebios w poszukiwaniu jej usług. Oto, jak daleko sięgała jej reputacja.
Dotychczas sądziła, że tyle wystarczy, aby żyć.
Czemu więc nagle zdecydowała się zaryzykować, zażądać tej ceny? I czemu wybrała właśnie Connora, który twierdził, że nie jest rzeźnikiem, a jednak w ciągu krótkiego życia zabił tysiące ludzi?
Bo mówił prawdę. Nie był rzeźnikiem. Po paru chwilach z nim spędzonych była już tego pewna. W jego oczach tkwił smutek śmierci; śmierci towarzyszy broni i bliskich, śmierci wrogów. Nie on wywoływał wojny, w których uczestniczył. Życie wojownika było mu po prostu przeznaczone. Walczył z poczuciem honoru i sprawiedliwości, ballady zgadzały się co do tego. Jej dziecko powinno odziedziczyć te zasady.
Żywiła też nadzieję, że dziecko odziedziczy cudowny dar swojego ojca, niewrażliwość na miliony broni, które wymyślili ludzie. Zdarzały się noce, podczas których nie mogła zasnąć i myślała o śmierciach, które pośrednio spowodowała. Teraz była gotowa dać światu nowe życie.
Poza tym wszystkim Connor był uderzająco piękny, choć wyglądał zupełnie inaczej niż jej ukochany Wilfred. Może dlatego uznała go za odpowiedniego kandydata. Nawet więcej: uznała go za tego jedynego, właściwego mężczyznę. Był ciemnym odbiciem Wilfreda. Krucze włosy spadały mu na ramiona, ciemne oczy patrzyły spod gęstych brwi, a na surowej twarzy często igrał uśmiech. Wilfred był blady jak świeże mleko, a na jego obliczu malowała się łagodność, choć miał też w sobie upór i siłę. To nie tchórzostwo ściągnęło na niego śmierć w szponach smoka. Nie poddawał się tam, skąd wielu już uciekło, gotów stać na posterunku aż do zwycięstwa. Nadeszła okropna chwila, kiedy jego miecz pękł na pół od uderzenia w smocze łuski. Nie mógł nic robić, nie miał szans na ucieczkę. Za bardzo ufał w swoją broń i męstwo.
Jego miecz wydawał się równie dobry jak inne. Ale zawiódł go w decydującej chwili.
Teresa wpatrywała się w pęknięte ostrze, które przyniesiono z pola bitwy, i czuła, jak żal zmienia się we wściekłość. Przysięgła, że pomści śmierć Wilfreda. Pochłonięta przez rozpaloną do białości rozpacz, podniosła dwie połowy miecza, przyniesione jej przez giermka. Przecięła nimi skórę dłoni, a kiedy giermek rzucił się, aby ją powstrzymać, unieruchomiła go dzikim spojrzeniem kobiety, która poniosła wielką stratę.
Krew zebrała się w dłoniach i spłynęła po ostrzu miecza.
Trzymając go przed sobą, przysięgła, że będzie wykuwała miecze tak doskonałe i czyste, że już nigdy żadna kobieta nie znajdzie się w podobnej sytuacji. Mężowie będą mogli ginąć od ciosu, braku umiejętności czy ostrożności, w zasadzce czy od przewagi liczebnej, ale własna broń nigdy ich nie zdradzi.
Taką złożyła przysięgę i przypieczętowała ją krwią.
Poczynając od tego dnia, jej życie miało tylko jeden, mało kobiecy cel. Dzięki niemu przeżyła wiele lat, to on dał jej poczucie sensu, dał jej wolę przetrwania. Oddała się jedynemu zajęciu, które nadawało jej życiu pozór satysfakcji, nawet jeśli nie przynosiło ludzkiego ciepła. Nauczyła się czerpać dumę ze swojej pracy i reputacji. Na nic innego nie było w jej życiu miejsca.
Jednak od chwili, w której ujrzała Connora, była już pewna, czego od niego zażąda. Nie zdziwiło jej gwałtowne bicie serca: wiedziała, że nie chodzi o jego osobę. To był bunt ciała przeciwko samotności, pragnienie czegoś więcej.
Kiedy zrozumiała, czego chce od niej własne ciało, jednocześnie rozpoznała w osobie, która stała na jej progu, legendarnego bohatera wielu pieśni. Nie chciała jego miłości ani wspólnego życia.
Ich dziecko będzie cudownym człowiekiem. Będzie kimś, kogo znowu pokocha.
Teresa wyciągnęła dłoń.
- Chodź do mnie - powiedziała. - Czas na zapłatę.

Nie zamierzała rozkochiwać w sobie Connora, sama też nie chciała go kochać. Była tego pewna, podobnie jak tego, że będzie miała syna. Powiedział jej o tym ten sam nieomylny instynkt, który wskazał na Connora jako przyszłego ojca. Chciała wychować dziecko w samotności, którą poznała tak dobrze jak żadnego kochanka. Jednak po upływie kilku tygodni, podczas których Connor próbował wypełnić umowę i dać jej dziecko, odkryli, że wytworzyła się między nimi więź.
Teresa sądziła, że połączyło ich właśnie dziecko, poczęte po trzech miesiącach bezowocnych prób, trwających od końca zbiorów do początku zimy. W tym czasie wykonała dla Connora miecz, który rzeczywiście był szybszy od błyskawicy. Ciągnął za sobą dłoń wojownika, kiedy gładko ciął przez powietrze, tarczę, zbroję, a nawet ciało i kości.
Nie potrafiłaby powstrzymać Connora przed powrotem na pole bitwy, nie miała też takiej ochoty. Dobrze wiedziała, że gdyby uległ podobnym namowom, zostałby zniszczony; do takiego życia się narodził i takiemu życiu ślubował wierność. Chciała odzyskać samotność, mieszkać sama ze swoimi myślami w domu, który jest tylko jej. Miała dość zastanawiania się, gdzie jest Connor, co robi i czy nie przeszkodzi jej w pracy.
Odszedł, ale po jakimś czasie wrócił. Za pierwszym razem była zaskoczona. Za drugim poczuła ulgę. Za trzecim razem nauczyła się oczekiwać jego powrotu.
Kiedy był daleko, zajmowała się codzienną harówką, której wymagało surowe życie na zboczu góry. Robiła to samo, co robiła przez długie lata, jakby nic się nie zmieniło. Pomimo to odkryła, że tęskni i wygląda z nadzieją powrotu Connora. Powtarzała sobie, że nic jej z nim nie wiąże poza poczętym wspólnie dzieckiem, poza opłatą, której zażądała za wykonany dla niego miecz.
Rozdmuchując płomień w kuźni, często zastanawiała się, czy w tej nowej tęsknocie nie chodziło po prostu o ludzkie ciepło, którego brakowało jej przez tyle lat, o dotknięcie czyjegoś ciała, czyjąkolwiek obecność w jej samotnym życiu. Tym bardziej że legendarny Connor nie był przecież byle kim. Możliwe, że dogadywali się ze sobą tak dobrze właśnie dlatego, że oboje byli niezwykli, oboje byli bohaterami ballad. Dzięki temu mogli zachowywać się w swoim towarzystwie swobodnie i zwyczajnie.
Przykładając dłoń do brzucha, Teresa pomyślała, że wkrótce już nigdy nie będzie sama.
Pewnego dnia, kiedy Connor gdzieś daleko szedł za swoim przeznaczeniem i Teresa miała czas dla siebie, na progu jej domu pojawił się obcy mężczyzna. Chciał zamówić miecz. Po jego akcencie i stroju bez trudu zorientowała się, że jest cudzoziemcem. Była jednak przyzwyczajona do ludzi, którzy przychodzili po jej usługi z bardzo daleka. Nie interesowały jej kłótnie o ziemie, nie stawała po niczyjej stronie. Nic jej to nie obchodziło i nie rozmawiała o tym. Troszczyła się tylko o swoje ostrza. I - od niedawna - o swojego syna.
Zanim zdążyła zaproponować odpowiednią cenę, nieznajomy zaoferował biały płaszcz, o którym twierdził, że jest utkany z grzyw jednorożców. Materiał był cudowny, lśnił w popołudniowym świetle jak coś żywego. Teresa niepewnie pogładziła miękkie włosie, jakby bała się, że dotknięcie ludzkiej ręki może je skalać. Nie wątpiła w autentyczność płaszcza.
Nigdy wcześniej nie spotkała się z tak luksusowym przedmiotem. Od śmierci Wilfreda odmawiała sobie wszelkich zbytków. Mieszkała w surowym świecie, a na zboczu góry i w kuźni nie było miejsca na luksusy. Jednak dziecko, które nosiła w łonie, albo serce przebudzone uczuciem do Connora zmiękczyły jej duszę, choć dłonie i skórę miała twarde jak zwykle, a ciało suche i twarde od mięśni. Zbytkowny płaszcz był jej niepotrzebny. Nie miała przyjaciół, przed którymi mogłaby się nim popisać i nasycić się ich zazdrością, nie miała ochoty wracać do świata, w którym próżność była czymś normalnym. Jednak nie umiała oprzeć się cudownej tkaninie. Zgodziła się wypełnić zlecenie.
- Czy twój stan nie będzie przeszkadzał? - spytał Racmel, wskazując na zaokrąglony brzuch, w którym nosiła dziecko.
- Zrobię ci miecz, jakiego sobie życzysz - powtórzyła Teresa.
Kazała mu wrócić za dwa tygodnie.
Następnego dnia wyczerpany i okryty chwałą Connor wrócił z granicznej wojny. Teresa przestraszyła się radości, którą poczuła na jego widok, przestraszyła się zadowolenia z faktu, że wolał wrócić do niej zamiast do zamku wasala. Wystawiam serce na niebezpieczeństwo, pomyślała. Nie umiała powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej wargach, kiedy Connor spojrzał na nią i przyciągnął do siebie. Chciała sama wychować syna, ale będzie lepiej, jeśli dziecko pozna swojego ojca.
Connor opowiedział o bitwie, podczas której za pomocą zrobionego przez Teresę miecza dał odpór armii najeźdźców, kiedy wrogi przywódca, Racmel, zniknął z ich szeregów. Rada wojenna nie mogła dociec przyczyn tej ucieczki. Może Racmel chciał przeprowadzić drugi atak, korzystając z odwróconej uwagi obrońców, a może po prostu zostawił swoich żołnierzy na pastwę losu i ratował własną skórę. Cokolwiek kryło się za ucieczką, wraz ze zniknięciem przywódcy zgasł duch walki wśród najeźdźców i Connor szybko ich przetrzebił.
Reszta armii wasala zajmowała się teraz jeńcami i zbierała krwawe żniwo minionej bitwy. Connor wolał powrócić do Teresy.
Cichym głosem opowiedziała mu o niedawnym gościu.
- Jak śmiał tu przychodzić! Powinnaś usiec łotra ledwo przestąpił próg tego domu! - Connor potrząsnął pięściami i zaczął chodzić po komnacie. - Czego jak czego, ale broni tutaj nie brakuje!
- Nie jestem rzeźnikiem odpowiedziała cicho Teresa.
- Wiem, kochana, i przepraszam. - Connor podszedł i wziął ją w ramiona. - Po prostu nie mieści mi się w głowie, że przyszedł, kiedy mnie nie było i nie mogłem was obronić. Teraz już nigdy nie będę mógł odejść bez lęku o wasze bezpieczeństwo.
- Świetnie broniłam się sama, kiedy ty byłeś zwykłym oseskiem. Broń nie jest mi obca.
Nigdy wcześniej tak się nie kłócili. Dwie wole starły się jak miecze w pojedynku. Teresa nie chciała walczyć z Connorem, ale wiedziała, że musi stać na swoim albo straci wszystko, co dodawało jej siły przez długie, zimne lata.
- Musisz mu odmówić - zażądał.
- Nie mogę tego uczynić.
- Ale...
- Nie mogę. Już przyjęłam zapłatę. - Nie powiedziała mu, jaka to zapłata, nie pokazała płaszcza. Bała się, że straci do niej szacunek, jeśli wyjdą na jaw kobiece uczucia, które wywołały u niej chęć posiadania cudownej, czarodziejskiej tkaniny. Nie wątpiła, że nawet mężczyzna pojmie tajemnicę płaszcza. Nie było ważne, dlaczego chciała go mieć: przyjęła zapłatę i dała słowo.
- Chodzi o moją reputację - mówiła Teresa. - Nigdy jeszcze nie odrzuciłam zlecenia. Ludzie gadaliby, że nie umiałam wykonać prostackiego miecza, którego sobie zażyczył.
Nie uległa. Zatarg pozostał między nimi jak obnażony miecz, leżący na środku łóżka między kochankami. Connor natychmiast odjechał. Teresa nie próbowała go zatrzymać.
- Dostałam od niego to, czego chciałam - powiedziała do siebie, czując nowe życie, które rosło i rozpychało jej brzuch. Gdy zapadała noc, otulała się płaszczem z grzyw jednorożców. Próbowała odgrodzić się nim od cierpienia, spowodowanego odejściem Connora, i od lęku, że już do niej nie powróci.
We dnie pracowała nad mieczem dla Racmela.
Patrzyła na lśniący metal ze świadomością, że właśnie robi miecz dla wroga Connora. Kusiło ją, żeby zawrzeć w nim jakąś skazę, żeby miecz zdradził Racmela w walce z jej ukochanym i nie mógł odeprzeć uderzeń szybszych od błyskawicy.
Wtedy powracało do niej wspomnienie złamanego ostrza, które należało do Wilfreda, jedynej pamiątki po tym, kogo kochała. Nie umiała świadomie stworzyć broni, która będzie niedoskonała i zdradzi swojego właściciela.
Czuła chłodne zadowolenie, kiedy po raz ostatni zanurzyła w wodzie rozpalony metal i podniosła do oczu śmiercionośne ostrze. Po raz kolejny stworzyła znakomitą broń. Już po chwili tego pożałowała.

Tego lata Teresa urodziła chłopczyka. Była sama i wyła z bólu, który rozrywał ją wpół.
Nazwała synka Cedric. Pulchny, różowy i zdrowy, głośno krzyczał, kiedy był głodny albo zostawał sam. Śmiał się, kiedy go łaskotała albo kiedy coś go ucieszyło. Rósł szybko, jak każde dziecko w pierwszych miesiącach życia. Przybierał na wadze i obserwował otaczający go świat.
Nadeszła jesień, a Connor nie wracał.
Teresa bała się, że utraciła go na zawsze, że uznał transakcję z Racmelem za zdradę nie do wybaczenia. Wciąż uważała, że miała wtedy rację, a Connor działał pod wpływem zazdrości. Mimo tej świadomości strata kochanka bolała ją jak cios nożem.
Zastanawiała się, czy przez związek z Connorem nie sprzeniewierzyła się miłości do Wilfreda. Ale uczucie do zmarłego było wciąż żywe w jej sercu, jego odejście wciąż wywoływało głęboki smutek, choć minęło tyle lat.
- Po prostu tęsknisz za bliskością - szepnęła do siebie, kołysząc Cedrica do snu. - Nieważne czyją, po prostu bliskością. Dotyk Connora jest najświeższy, więc właśnie za nim tęskni twoje ciało.
Rozum jej słuchał, ale serce miało wątpliwości.
Szykując się do podróży, tłumaczyła sobie, że nie wyrusza na poszukiwania Connora z miłości, ale żeby pokazać mu syna. Żeby Cedric dorastał z ojcowskim błogosławieństwem. Zastanawiała się, gdzie go szukać. Najpierw powinna pójść do zamku jego wasala. Jeśli nie znajdzie tam Connora, przynajmniej powiedzą jej, gdzie przebywa.
Nie miała pojęcia, co powstrzymało go przed powrotem. Może obdarzył uczuciem inną, choć Teresa dochowywała mu wierności. Był w sile wieku, a ona nie miała ani młodości, ani urody. Nie umiała okazywać ciepła i miłości, choć teraz tak za nimi tęskniła. Nigdy sobie nie wmawiała, że Connor zostanie z nią na zawsze. Ale nauczyła się odpowiadać na jego pragnienie, a utrata kochanka bolała ją jak smagnięcie mroźnego wichru.
A może zdał sobie sprawę, jak wiele od niego zażądała tamtego odległego dnia i jak wysoka była cena, którą zapłacił. Cedric był synem Teresy, a nie Connora.
Przytulała synka do piersi, kochała go i pielęgnowała. Zanim się narodził, jej życie miało cel, ale nie miało znaczenia. On podarował jej to znaczenie.
Wzięła Cedrica na ręce, owinęła dziecko i siebie białym płaszczem jednorożców, który lśnił w świetle poranka jak przeciwieństwo czarnego welonu wdowy, jak płaszcz nadziei i odnowienia - i wyruszyła w drogę.
Lata spędzone w samotności i poczucie straty odgradzały ją murem od innych podróżników. Nikt nie niepokoił samotnej kobiety, podróżującej z malutkim dzieckiem, ale też nikt nie okazał jej przyjaźni. Szła pewnym krokiem, powoli. Ze względu na Cedrica, ale też z obawy przed spotkaniem Connora. Tęskniła za nim, ale nie wiedziała, jak zareaguje na jej widok. A nuż zignoruje ją, może nawet wypędzi? Może nie uzna swojego dziecka?
Wreszcie była w drodze. Szukała Connora, zamiast oczekiwać na jego powrót. Wędrówka uspokoiła jej serce. Niedługo otrzyma odpowiedź na pytania, które nie pozwalały zasnąć. Lęki i wątpliwości potwierdzą się lub rozwieją. Nawet jeśli odpowiedź sprawi jej ból, to świadomość jest lepsza od dręczącej niepewności, w której żyła przed wyruszeniem w podróż.
Pytała samą siebie, czy za odejściem z górskiej kuźni kryły się jakieś inne powody poza poszukiwaniem Connora. Może chodziło o powrót do świata ludzi po tym, jak poród przywrócił ją do cyklu życia.
Zarobiła wystarczająco dużo na wykuwaniu mieczy, żeby mieć czym płacić w gospodach i tawernach. Miała nawet dość pieniędzy na kupno konia, ale wolała iść pieszo, choć pogoda bywała bezlitosna, a droga długa i wiodąca przez jałowe ziemie. Płaszcz z grzyw jednorożców ogrzewał ją i dziecko, chronił ich przed deszczem, który ześlizgiwał się z białej tkaniny, nie mocząc jej.
Unikała towarzystwa, ale rozglądała się uważnie dokoła, wchłaniała widoki, dźwięki i zapachy, syciła się życiem ludzi i otaczającej przyrody. Szukała jedynego mężczyzny, który mógł zdjąć ciężar z jej piersi. W nocy usypiała syna kołysankami, które opowiadały o losach słynnego ojca.
Był późny wieczór, kiedy dotarła do tawerny w mieście. Usiadła na pustej ławie. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Oczy wszystkich obecnych były zwrócone na wędrownego śpiewaka, który siedział w rogu sali. Teresa posłuchała słów, śpiewanych powoli, niskim głosem:

//Nie nosił świat mężczyzny
Zdolnego wykuć miecz,
Który mógłby go zranić,
Bohaterowi zadać śmierć.

I spod kobiecej tylko ręki
Mogła wyjść taka broń,
Co jego krwi skosztuje,
Wypije ją aż po zgon.

Nie musiała słuchać dalej. Dobrze wiedziała, o kim jest pieśń i co spotkało Connora. Z jej ust wydobył się okrzyk, który nikogo nie zainteresował, bo wszyscy znajdowali się pod czarem muzyki barda.
Gdyby tylko usłuchała Connora, a nie własnej dumy! Z niewytłumaczalną pewnością wiedziała, że Racmel zabił jej kochanka mieczem, który sama wykuła. Mieczem, który "wyszedł spod kobiecej ręki". Czemu złożyła tamtą przysięgę?
Czemu wierność postanowieniom zwiodła ją na manowce? Po raz kolejny dotknęła ją strata z powodu skazy w mieczu. Tym razem skazą było to, że sama go wykuła.
Teresa siedziała na pustej ławie i jej serce, przebudzone do miłości po latach snu, pękło jak niezahartowany miecz pod uderzeniem kowalskiego młota. Odłamki źle wykonanego ostrza rozpadły się na kowadle, którym była jej duma.
Płacz dobiegający z kolan przywrócił ją do przytomności. Spojrzała na Cedrica, owiniętego w oszałamiającą biel płaszcza z jednorożców.
Zastanowiła się, czy przeczucie, które towarzyszyło pierwszemu spojrzeniu na Connora, na pewno pochodziło z jej serca. Czy nie odegrało tu roli jego własne przeznaczenie, czy nie był to początek przepowiedzianego mu końca.
Nie wiedziała. Nie dbała już o to.
Jeśli to któreś z bóstw kierowało ich losem, niech tak będzie. Już kiedyś próbowała wyrzec się przeznaczenia i przyniosło to tylko więcej bólu. Zemście towarzyszyła chłodna satysfakcja, a Teresa tęskniła za ludzkim ciepłem. Nie wiedziała, czy ktoś na górze dba o sprawiedliwość na tym świecie, ale teraz czuła się, jakby sprawiedliwość nikogo nie obchodziła.
- Jaki śliczniusi! - zagruchał ktoś.
Teresa przestraszyła się i podniosła wzrok. Zapomniała, że otaczają ją ludzie, zapomniała, że ktokolwiek jeszcze jest na świecie.
- Nie ma więcej niż parę miesięcy, prawda? - powiedziała dziewka z tawerny, przyglądając się Cedricowi i gaworząc do niego. Cedric uśmiechnął się i sięgnął rączką do zwieszających się ku niemu złotych warkoczy.
- Ma cztery miesiące - odezwała się wreszcie Teresa. Zaskoczyło ją, że może wydobyć z siebie głos. Uśmiechnęła się, słysząc w swoich słowach ewidentną dumę. Duma przerodziła się w gorycz, kiedy dodała: - Sześć miesięcy temu jego ojciec poszedł na wojnę i zginął.
Nie powiedziała, kim był ten ojciec ani kim była ona sama. To się już nie liczyło. Nie da rady powrócić do czasów, zanim spotkała Connora. Zanim Wilfred wyruszył walczyć ze smokiem, ufny w swoją broń i męstwo. Nie cofnie czasu. Porzuciła tęsknotę za życiem, które zostawiła za sobą, tym życiem w cieniu własnej legendy, opiewanym przez bardów. Była zwykłą starą kobietą z małym dzieckiem. To wystarczało.
- Jeśli nie macie gdzie zostać, pogadam z właścicielem, może was przyjmie do roboty. - Dziewka najwyraźniej przejęła się jej losem. - Muszę przyznać, że miewa złe humory, ale w gruncie rzeczy to dobry człek.
Teresa zastanowiła się, czy przyjąć pomoc, pochodzącą z prostego i spontanicznego współczucia. Obca kobieta wyciągała dłoń do obcej kobiety. Człowiek, który coś ma, ofiarował pomoc człowiekowi w potrzebie.
Pomyślała o tym, kim była, co zrobiła, pomyślała o ludziach, którzy ściągali do niej po to, co tylko ona umiała dać. Spojrzała na uśmiechającego się synka i zrezygnowała z dumy i przysięgi, którą złożyła dawno temu.
Nie mogła wrócić. Przeszłość była pełna bólu i smutku. Przyszłość kryła w sobie wielką obietnicę.

Przełożył Błażej Dzikowski


Wyszukiwarka