05 List II





Mark Twain - Listy z Ziemi




List II



  


  
"Wszystko, co powiedziałem wam o człowieku, jest prawdą". Musicie mi wybaczyć, jeśli od czasu do czasu będę powtarzał te słowa w mych listach; pragnę, żebyście brali poważnie moje uwagi, a czuję, że gdybym ja był na waszym miejscu, a wy na moim, trzeba by mi było od czasu do czasu o tym przypominać, żebym mógł we wszystko uwierzyć. Ponieważ to, co dotyczy człowieka, jest dla nieśmiertelnego czymś dziwnym. Człowiek patrzy na świat odmiennie od nas, jego zmysł proporcji jest zupełnie inny, a poczucie wartości tak dalece różni się od naszego, że mimo naszych dużych możliwości intelektualnych nie wydaje się prawdopodobne, żeby nawet najmędrszy z nas mógł kiedykolwiek to zrozumieć.
  
Oto na przykład taka próbka: człowiek wyobraził sobie niebo i pozbawił je całkowicie najwyższej rozkoszy, ekstazy, która zajmuje pierwsze i najważniejsze miejsce w sercu każdej istoty jego rasy - a także naszej - życia seksualnego! To tak, jak gdyby osobie zagubionej i ginącej na wypalonej słońcem pustyni powiedział jej wybawiciel, żeby wybrała sobie wszystkie od dawna upragnione rzeczy wyrzekając się jednej, i jak gdyby ta osoba zrezygnowała z wody!
  
Niebo człowieka jest takie jak on sam: dziwne, interesujące, zdumiewające, groteskowe. Daję wam słowo, nie ma w nim ani jednej atrakcji, którą on rzeczywiście ceni. Składa się - zupełnie i całkowicie - z rozrywek, o które człowiek absolutnie nie dba tutaj na Ziemi, a przecież jest całkiem pewien, że będzie je lubił w niebie. Czy to nie ciekawe? Czy to nie interesujące? Nie sądźcie, że przesadzam, naprawdę nie. Podam wam szczegóły.
  
Większość ludzi śpiewa, większość ludzi nie umie śpiewać, większość ludzi nie może słuchać, jak inni śpiewają, jeśli to trwa dłużej niż dwie godziny. Zapamiętajcie to sobie.
  
Zaledwie dwóch ludzi na stu umie grać na jakimś muzycznym instrumencie, a tylko czterech na stu pragnie się tego nauczyć. Zapiszcie to sobie.
  
Wiele ludzi się modli, ale niewiele z nich to lubi. Bardzo niewiele modli się długo, inni klepią tylko krótki pacierz.
  
Więcej ludzi chodzi do kościoła, niż ma na to ochotę.
  
Dla czterdziestu dziewięciu ludzi na pięćdziesięciu Dzień Świąteczny jest ponurą, posępną nudą.
  
Z wszystkich ludzi zebranych w niedzielę w kościele dwie trzecie jest znużonych, w chwili gdy nabożeństwo dobiegło do połowy, a cała reszta, zanim się jeszcze skończyło.
  
Najprzyjemniejszą chwilą dla wszystkich jest ta, kiedy kaznodzieja podnosi ręce do błogosławieństwa. Można wtedy usłyszeć w kościele lekki szmer ulgi i można rozpoznać w nim coś jakby wdzięczność.
  
Wszystkie narody patrzą z góry na wszystkie inne narody,
  
Wszystkie narody nie lubią wszystkich innych narodów.
  
Wszystkie białe narody gardzą wszystkimi kolorowymi narodami, bez względu na ich barwę, i uciskają je, jeśli tylko mogą.
  
Biali ludzie nie łączą się z "czarnuchami" ani nie wchodzą z nimi w związki małżeńskie. Nie dopuszczają ich do swoich szkół i kościołów.
  
Cały świat nienawidzi Żyda i nie może go znieść, chyba że ów Żyd jest bogaty.
  
Proszę was o zapamiętanie tych wszystkich szczegółów.
  
Dalej. Wszyscy ludzie o zdrowych zmysłach nie cierpią hałasu.
  
Wszyscy ludzie o zdrowych czy chorych zmysłach lubią urozmaicenie w życiu. Monotonia szybko ich męczy.
  
Każdy człowiek w zależności od zalet umysłowych, które przypadły mu w udziale, ćwiczy swój intelekt stale, nieustępliwie i to ćwiczenie stanowi ogromną, wartościową i zasadniczą treść jego życia. Najniższy intelekt, tak samo jak najwyższy, posiada pewnego rodzaju uzdolnienia i znajduje dużą przyjemność w ich wypróbowywaniu, doświadczaniu i doskonaleniu. Urwis, który góruje w zabawach nad swym kolegą, z równą pilnością i zapałem oddaje się swemu zajęciu jak rzeźbiarz, malarz, pianista, matematyk i cala reszta. Nikt z nich nie byłby szczęśliwy, gdyby skrępowano jego talent.
  
A zatem - znacie fakty. Wiecie już, co ludzkość lubi, a czego nie lubi. I ludzkość wynalazła niebo, wymyśliła je zupełnie sama, z własnej głowy. Zgadnijcie, jakie ono jest! Nie zgadlibyście nawet w ciągu tysiąca pięciuset wieczności. Najbystrzejszy umysł, znany wam czy mnie, nie zgadłby tego w ciągu piętnastu milionów eonów. Doskonale, opowiem wam o tym niebie.
  
1. Przede wszystkim przypominam wam ów nadzwyczajny fakt, od którego zacząłem. To znaczy, że istota ludzka, podobnie jak nieśmiertelni, z natury rzeczy stawia życie seksualne o wiele, wiele wyżej ponad wszystkie inne przyjemności - a przecież nie istnieje ono w jej niebie! Już sama myśl o tym podnieca człowieka; sposobność doprowadza go niemal do szaleństwa - w tym stanie potrafi zaryzykować życie, opinię, wszystko - nawet to swoje dziwne niebo - żeby tylko wykorzystać tę okazję i doprowadzić ją do oszałamiającego finału. Od młodości do wieku średniego wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety cenią akt płciowy wyżej niż wszystkie inne przyjemności, a przecież naprawdę jest tak, jak powiedziałem: nie istnieje on w ich niebie. Jego miejsce zamuje modlitwa.
  
A zatem ludzie cenią wysoko miłość płciową, jednakże podobnie jak wszystkie inne ich tak zwane "dobrodziejstwa" - jest to coś marnego. W swym najlepszym i najdłuższym wydaniu ów akt jest tak krótki, że przekracza wyobraźnię - oczywiście wyobraźnię istoty nieśmiertelnej. Człowiek ma małe możliwości powtórzenia go - och, dla nieśmiertelnego zupełnie nie do pojęcia. My, którzy bez przerwy kontynuujemy ów akt i przeżywamy jego najwyższe ekstazy przez całe stulecia, nigdy nie potrafimy zrozumieć i odpowiednio współczuć straszliwemu ubóstwu tych ludzi, gdyż ten cenny dar, należący zarówno do nich, jak i do nas, czyni wszystkie inne dary trywialnymi i niegodnymi wzmianki.
  
2. W niebie stworzonym przez człowieka wszyscy śpiewają! Człowiek, który nie śpiewał na ziemi, tam śpiewa; człowiek, który nie umiał śpiewać na ziemi, tam potrafi to robić. Te powszechne śpiewy nie są dorywcze ani przypadkowe, ani nie przerywają ich chwile ciszy; ciągną się przez cały dzień, każdego dnia, w ciągu dwunastu godzin. I wszyscy pozostają na miejscach, podczas gdy na ziemi wyszliby po dwóch godzinach. Śpiewa się tylko hymny. Ba, śpiewa się tylko jeden hymn. Słowa są zawsze te same, jest ich około tuzina, nie ma w tym rymu, nie ma poezji: "Hosanna, hosanna, hosanna. Pan i Bóg Sabbath, la, la, la, tra, ra, ra, aaach!"
  
3. Równocześnie wszyscy grają na harfach - te miliony ludzi! - podczas gdy na ziemi najwyżej dwudziestu na tysiąc potrafiło grać na jakimś instrumencie względnie miało na to ochotę.
  
Zastanówcie się nad tym ogłuszającym huraganem dźwięków - miliony, miliony głosów wrzeszczących równocześnie, a w tym samym czasie miliony, miliony harf zgrzytających zębami. Pytam was: czy to nie wstrętne, czy to nie ohydne, czy to nie straszne?
  
Zastanówcie się jeszcze: to jest nabożeństwo pochwalne, nabożeństwo czołobitne, pochlebcze, służalcze! Zapytacie, któż to znosi chętnie tę osobliwą czołobitność, tę obłąkaną czołobitność; kto nie tylko ją znosi, ale ją lubi, cieszy się z niej, żąda jej, nakazuje, aby istniała? Wstrzymajcie oddech!
  
To Bóg! Oczywiście - Bóg tej rasy. On siedzi na tronie otoczony przez swych dwudziestu czterech starszych oraz kilku innych dygnitarzy należących do jego dworu i spogląda na całe mile swych gorliwych czcicieli; uśmiecha się, pomrukuje i kiwa głową, wyrażając swe zadowolenie, na północ, wschód, południe; widowisko tak dziwaczne i naiwne, jakiego nikt sobie jeszcze nie wyobraził we wszechświecie, słowo daję.
  
Łatwo spostrzec, że wynalazca nieba nie miał oryginalnego pomysłu, lecz skopiował go z uroczystych ceremonii jakiegoś pożałowania godnego małego suwerennego państewka, gdzieś w zapadłych okolicach Wschodu.
  
Wszyscy zdrowi biali ludzie nienawidzą hałasu; a przecież ze spokojem zaakceptowali ten rodzaj nieba - bez namysłu, bez zastanowienia, bez sprawdzenia - i rzeczywiście chcą się do niego dostać! Głęboko nabożni, starzy, siwowłosi mężczyźni poświęcają wiele czasu marzeniom o tym szczęśliwym dniu, kiedy odsuną od siebie troski życia i dostąpią radości tego miejsca. A jednak jak bardzo jest to dla nich nierealne i jak mało ich to interesuje, świadczy fakt, że nie robią żadnych praktycznych przygotowań do tej wielkiej zmiany: nigdy żadnego z nich nie zobaczysz z harfą, nigdy nie usłyszysz, żeby ktoś z nich śpiewał.
  
Jak widzieliście, to osobliwe widowisko jest naboźeństwem pochwalnym; pochwalnym ze względu na hymny i padanie na twarz. Zastępuje ono "kościół". Otóż na ziemi ci ludzie nie potrafią długo wytrzymać w kościele - godzinę i kwadrans najwyżej, a chodzą do kościoła raz w tygodniu. To znaczy w niedzielę. Jeden dzień na siedem; i nawet tego dnia nie oczekują zbyt niecierpliwie. Zastanówcie się więc, co im daje ich niebo: "kościół" trwający wiecznie.! dzień świąteczny, który nie ma końca! Tutaj szybko ich męczy to krótkie święto raz na siedem dni, a przecież pragną święta wiecznego; marzą o nim, mówią o nim, wydaje im się, że myślą, iż będą się nim cieszyć - w całej prostocie serc, wydaje im się, że myślą, iż będą szczęśliwi.
  
To dlatego, że oni w ogóle nie myślą. Im się tylko wydaje, że myślą. Tymczasem nie potrafią myśleć, nawet dwie istoty ludzkie na dziesięć tysięcy nie mają o czym myśleć. A co do wyobraźni - och, wystarczy spojrzeć na ich niebo! Przyjmują je, aprobują, podziwiają. To wam daje pojęcie o ich poziomie intelektualnym.
  
4. Wynalazca ich nieba umieszcza w nim wszystkie narody Ziemi zmieszane w jednym wspólnym tyglu. Wszystkie są tam absolutnie równe, żaden z nich nie góruje nad innymi; muszą być "braćmi", muszą zmieszać się razem, modlić się razem, razem grać na harfie, razem śpiewać: "Hosanna!" - biali, "czarnuchy", Żydzi - wszyscy bez - różnicy. Tutaj, na Ziemi, wszystkie narody nienawidzą się wzajemnie, a każdy z osobna nienawidzi Żydów. A jednak każdy pobożny człowiek podziwia to niebo i chce się do niego dostać. Naprawdę chce. A kiedy trwa w świętym zachwyceniu, to wydaje mu się, że myśli, iż gdyby tam się tylko znalazł, przycisnąłby całą ludzkość do serca i tulił ją, tulił i tulił.
  
Człowiek jest czymś zdumiewającym. Chciałbym wiedzieć, kto go wynalazł.
  
5. Każdy człowiek na Ziemi posiada pewien przydział intelektu, duży lub mały; ale bez względu na jego wielkość jest z niego dumny. Rośnie mu serce, gdy wymienia się nazwiska majestatycznych przywódców intelektualnych jego rodu i uwielbia opowieści o ich wspaniałych osiągnięciach. Ponieważ jest z ich krwi i oni, czcząc jego, czczą samych siebie. Patrzcie i podziwiajcie, czego może dokonać myśl ludzka! - woła; i odczytuje listę sławnych nazwisk z wszystkich wieków, wskazuje na niezniszczalna literaturę, którą dali światu, na mechaniczne cuda, które wynaleźli, i na chwalę, którą otoczyli naukę i sztukę; chyli przed nimi głowę jak przed królami i oddaje im hołd najgłębszy i najszczerszy, na jaki może się zdobyć jego rozradowane serce, wynosząc w ten sposób intelekt nad wszystko inne w świecie i wprowadzając go na tron aż pod sklepione niebiosa na niedostępnej wysokości. A potem wymyśla niebo, w którym nigdzie nie znajdziesz ani strzępka intelektu!
  
Czy to nie dziwne, czy to nie ciekawe, czy to nie zagadkowe? Jest dokładnie tak, jak powiedziałem, choć może to brzmi niewiarygodnie. Ów szczery wielbiciel intelektu i marnotrawny odbiorca jego potężnych dobrodziejstw wynalazł tutaj na ziemi religię i niebo, które nie żywią żadnego szacunku dla umysłowości, nie rozróżniają jej stopni, niczym jej nie obdarzają; w gruncie rzeczy nigdy nawet o niej nie wspominają.
  
Teraz już spostrzeżecie, że niebo istoty ludzkiej zostało wymyślone i skonstruowane według całkowicie ustalonego planu; i że z planu tego wynika, iż powinno ono zawierać w każdym wypracowanym szczególe to wszystko, co tylko można sobie wyobrazić jako odpychające dla człowieka, a ani jednej rzeczy, która on lubi!
  
Doskonale, im dalej będziemy szli, tym bardziej ów osobliwy fakt będzie oczywisty.
  
Zapamiętajcie sobie: w ludzkim niebie nie ma żadnych praktyk umysłowych, niczego, czym można by karmić intelekt. Zgniłby on tam w ciągu roku - zgniłby i cuchnął. A w tym stadium - zostałby świętym. Byłoby to błogosławieństwem: bo tylko święty może wytrzymać rozkosze tego domu wariatów.


Wyszukiwarka