CZ1 roz 1 12


Prolog: Przemijanie
Mijają sekundy. Za sekundami minuty. Za minutami godziny. Potem dni, tygodnie, miesiące, lata. Życie prześlizguje się między naszymi palcami. Wtedy zdajemy sobie sprawę z błędów, które popełniliśmy, ze zdań, które mogliśmy wypowiedzieć inaczej lub przemilczeć, z czynów, które okryją nas chwałą lub wstydem. Zazwyczaj jest jednak za późno, by coś zmienić.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, chwili, która trwa teraz, przeżyłabym wszystko jeszcze raz tak samo. Nawet, gdybym miała inny wybór.
- Skończona idiotka! - skrytykowałam sama siebie.
Czarne chmury pojawiły się nade mną po raz pierwszy, gdy moi rodzice się rozwiedli. Miałam wtedy dziesięć lat. Byłam jeszcze dzieckiem i przeżywałam wszystko z typową dla tego wieku żarliwością. Nie rozumiałam dokładnie całej zaistniałej sytuacji. Moja wówczas piętnastoletnia siostra, Alice, była w tym wszystkim o wiele lepiej rozeznana. Nie odzywała się do ojca przez okrągły rok za to, że nas zostawił.
Myślałam wtedy, że tak po prostu się dzieje. Ludzie przychodzą i odchodzą. Charlie przynajmniej nie umierał, a możliwość widywania go odrobinę mnie uspokajała. Alice stanowczo jednak odmawiała wszelkich kontaktów z nim.
Matka nic nie mówiła. Nie zabierała stanowiska w tej kwestii. Cierpiała z godnością, w milczeniu, nawet wtedy, gdy ojciec odwoził mnie do domu z coraz to innymi przyjaciółkami. Przez lata była sama.
Nie o tym jednak tak naprawdę chciałam wspomnieć. Zdecydowanie najgorszy był dzień, w którym mama oznajmiła, że wychodzi ponownie za mąż. Byłyśmy z Alice w ciężkim szoku! Spotkałyśmy Phila może ze trzy razy. Trudno byłoby to nazwać zainteresowaniem z jego strony. Poza tym, on był taki sztywny, oschły i zaborczy. Nie mogłam wydobyć z siebie choćby krztyny sympatii wobec niego. Wiedziałam, że ten ślub zmieni nieodwołalnie moje życie. Nic nie byłam w stanie z tym zrobić. Miałam prawie siedemnaście lat i nie mogłam tak, po prostu, wyprowadzić się dla kaprysu. Alice znowu była w dużo lepszej sytuacji. Ona studiowała projektowanie ubrań na Nowojorskiej Akademii Sztuk Pięknych i od trzech lat mieszkała we własnym mieszkaniu, które dzieliła ze swoją przyjaciółką, Naomi. Podejrzewam, że siostra z chęcią, by mnie przygarnęła, ale matka nie zgodziłaby się nigdy na to. Do ojca też nie chciałam się przeprowadzić. Za jego kolejną młodziutką dziewczyną także nie przepadałam. Znalazłam się między młotem a kowadłem. Jednym słowem - byłam uziemiona!

I. W kierunku dna

1. Początek

Po ślubie matki byłam zmuszona przenieść się razem z nią do ogromnego penthouse'u Phila znajdującego się na Manhattanie. Był wziętym prawnikiem i bardzo dobrze mu się powodziło, czego wyrazem był ten przesadnie snobistyczny okaz nowoczesnej architektury. Nie lubiłam tego domu, o ile w ogóle można go było tak określić. Nie była to bowiem moja bezpieczna przystań. Źle się tu czułam i wiedziałam, że z każdą chwilą coraz bardziej gubię się w tym wszystkim.

Renee poświęcała mnóstwo uwagi swojemu nowemu małżonkowi, przez co nasz kontakt uległ znacznemu rozluźnieniu. Przestała mieć dla mnie czas. Zabolało. Siedziałam dużo sama w pokoju, którego nienawidziłam, a który urządzony był przez jakiegoś projektanta wnętrz specjalnie wynajętego przez Phila, który kompletnie nie dopasował się do mojego gustu. Powiedziałam nawet o tym kiedyś matce, ale kazała mi być wdzięczna ojczymowi, że tak się dla mnie starał. Jak zwykle nasze spojrzenie na tę kwestię kompletnie się różniło.

- Alice, ja naprawdę nie mogę tu mieszkać! - skarżyłam się siostrze, gdy ta mnie odwiedziła.
- Bello, daj spokój! Nie zachowuj się dziecinnie. Wytrzymasz jakoś te niecałe dwa lata - zawyrokowała - Pójdziesz na studia i się wyprowadzisz.
- Nie dam rady! Mama już prawie nie zwraca na mnie uwagi! Najważniejszy jest dla niej Phil.
- Posłuchaj. Mi on też nie przypadł do gustu, ale ja mam już swoje dorosłe życie, ty również wkrótce się usamodzielnisz. Gdyby nie on, Renee byłaby sama i pewnie pogrążałaby się właśnie w depresji patrząc, jak Charlie wychowuje małego Mike'a z Jessiką. - wyrzuciła z siebie jednym tchem - Swoją drogą to chyba najbardziej rozpieszczony dwulatek na świecie! Nie przypominam sobie, żeby ojciec był taki łagodny i wyrozumiały dla nas - powiedziała niby obojętnie, ale na jej twarzy malował się żal.
- Teraz ty jesteś niesprawiedliwa, siostro! - podsumowałam.
- W dalszym ciągu nie umiem zaakceptować faktu, że mam o dwadzieścia lat młodszego brata, którego matką na dodatek jest pięć lat ode mnie starsza dziewczyna - powiedziała z przekąsem.
- Więc zrozum, z jakim trudem przychodzi mi mieszkanie z Renee i Philem!
- Ależ ja cię rozumiem, Kotku! Naprawdę! - zapewniła - Skoro jednak ani ty, ani ja na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie z tym nic zrobić, to należy to zostawić tak, jak jest.
- Ta myśl mnie dobija! - westchnęłam.
- Zmieńmy lepiej temat... W sobotę mam pokaz! Własny! W malutkim klubie i z początkującymi modelkami, ale to i tak duży krok do przodu! - zapiszczała radośnie.
- Świetnie! Tak się cieszę! - uściskałam ją.
- Przyjdziesz? Mam zaproszenie dla Ciebie i tego twojego... - zawahała się.
- Jamesa - wyręczyłam ją.
- No właśnie! Będziecie?
- Na pewno się pojawimy! Jakbym mogła ominąć pierwszy pokaz ubrań mojej siostry! - zaśmiałam się radośnie.

***

James był ode mnie o rok starszy i chodził ze mną do jednego liceum. Zdecydowanie był typem imprezowicza. Jesteśmy ze sobą już jakieś dwa miesiące, odkąd zaczęłam częściej znikać z domu, by jak najmniej przebywać z mamą i jej mężem.

Przy moim chłopaku bardzo szybko stałam się niegrzeczną dziewczynką. Pierwszy raz przy nim piłam, paliłam i uprawiałam seks.

Z czasem uczestniczyliśmy w coraz dziwniejszych imprezach. Nie miałam żadnych oporów, żeby całkowicie wtopić się w to nowe dla mnie towarzystwo wiecznych balangowiczów. Alkohol zawsze lał się strumieniami, a z popielniczek wysypywały się wypalone pety. Często pojawiała się też trawka - nie stroniłam od niej wcale, bo pozwalała mi przez chwilę chociaż odczuwać imitację radości.

Matka nie zwracała specjalnie nawet uwagi, gdzie wychodzę, w jakim stanie i o której wracam, o ile odbywało się to w ciszy i spokoju nie zakłócających jej prywatnego szczęścia. Tym razem także nawet nie zauważyła, jak wychodziłam na pokaz Alice. Nawet nie pomyślała, żeby pójść wesprzeć swoją starszą córkę! Phil miał akurat migrenę, więc cały świat musiał stanąć na głowie.

Pokaz był świetny, ale ja nie potrafiłam się dobrze bawić tego wieczoru. Przy Alice nie mogliśmy nawet poszaleć z alkoholem. Gdy James położył mi na ręce małą różową tabletkę z widocznym na niej serduszkiem i zacisnął moją dłoń wokół niej, nie zawahałam się ani chwili. Połknęłam natychmiast, a potem popatrzyłam na niego z zaciekawieniem. Uśmiechał się.

- Co to było? - spytałam.
- Ecstasy. Teraz to się dopiero zabawimy, Mała! - odpowiedział i namiętnie mnie pocałował.

Z nim zawsze miałam niezły ubaw. Tym razem również było fantastycznie! Pigułka pozwoliła nam się wyluzować. Mieliśmy kompletny odjazd. Straciłam wszelkie zahamowania i zaciągnęłam swojego chłopaka do męskiej toalety. Całe szczęście w jej wnętrzu zdawało się nikogo nie być, więc mogliśmy się zakraść niezauważeni do jednej z kabin. Uprawialiśmy dziki i chyba nieco za głośny seks, nie przejmując się nikim i niczym. Po wszystkim wymknęłam się szybciej niż James i stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam zaskoczoną i jednocześnie zdegustowaną twarz Edwarda odbijającą się w lustrze. Słowa utknęły mi w gardle.

- Chyba nie pomyliłaś toalet, Bello - stwierdził ze smutkiem tak, jakby jednak bardzo chciał w to uwierzyć.
- Wiesz, że nie. Pewnie wszystko słyszałeś. - powiedziałam zmieszana.
- Nie sposób było nie słyszeć - skomentował z krytyką, którą można było z łatwością wychwycić w jego głosie.
- Mogę prosić, żebyś nie mówił nic Alice i Jasperowi? - zapytałam.
- Nie martw się! Gentelmani nie rozmawiają o takich sprawach - powiedział i wyszedł.
- Życie naprawdę mnie nie lubi! - pomyślałam opuszczając toaletę - Dlaczego musiałam natchnąć się akurat na brata chłopaka mojej siostry? Jak w jakiejś beznadziejnej telenoweli!

Mimo tego przykrego incydentu uczucie euforii nie opuszczało mnie przez następnych kilka godzin. W zasadzie narkotyk przestał działać akurat, jak dotarłam do apartamentu. Wtedy poczułam się fatalnie. Miałam wrażenie, że coś paskudnie uciska mnie wewnątrz głowy i byłam naprawdę obolała. Obce mi mieszkanie tylko potęgowało efekt cierpienia. Bez zastanowienia napisałam do Jamesa sms, by znowu załatwił te małe różowe pigułki.

Właśnie tak się to wszystko zaczęło.

2. Pogrążanie się

Od tamtej pory ecstasy brałam codziennie. Mijały miesiące, a matka nic nie zauważyła. Philowi starałam się po prostu nie wchodzić w drogę. Własnego ojca unikałam z kolei przez jego dziewczynę i irytująco rozpieszczonego młodszego brata. Zresztą nawet specjalnie w tym względzie nie musiałam się starać, gdyż Mike, Jessika i jego praca pochłaniały cały jego czas.

Nawet moja jedyna przyjaciółka i siostra zarazem pochłonięta studiami, projektowaniem i miłością swojego życia nie potrafiła już znaleźć dla mnie tyle uwagi, co kiedyś. Gdyby nie James, otarłabym się o samotność. Tylko on dla mnie istniał! Mój chłopak i różowe pastylki szczęścia - taki nasz mały, zamknięty świat!

Narkotyki dostarczał nam zawsze Laurent, przyjaciel Jamesa. Pewnego razu, gdy byliśmy na kolejnej imprezie, nasz diler poczęstował nas czymś nowym. Wciągnęliśmy przez nos nieznany biały proszek. Jego działanie było znacznie silniejsze niż tabletek, które dotąd łykaliśmy. Pod jego
wpływem byłam strasznie pobudzona i nerwowa. Nawet pokłóciłam się wówczas z Jamesem po raz pierwszy. To mnie dodatkowo zdołowało.

Wróciłam do domu, będąc jeszcze na haju. Była siódma rano i Phil właśnie wychodził do pracy. Przyglądał mi się uważnie, gdy przechodziłam przez ogromny salon do mojej sypialni.

Nie wytrzymałam. Nie potrafiłam znieść jego spojrzenia. Niewyobrażalnie drażniła mnie wtedy jego obecność.

- Czego? - rzuciłam w jego kierunku.
- Nie tym tonem, młoda damo. Nie podoba mi się, że wracasz o tej porze - zaczął udzielać mi zbyt ojcowskiej reprymendy, co doprowadziło mnie do prawdziwej furii.
- To nie twoja sprawa! - odwarknęłam.
- Moja. Mieszkasz pod moich dachem, więc powinnaś.. - zaczął znowu.
- To mnie wyrzuć, łaskawco! Matce na pewno się to spodoba! - krzyczałam
Jakbyś chciał przyjąć to do wiadomości, wcale nie miałam ochoty się tutaj wprowadzać.
- Isabello, myślę, że najlepiej będzie, jak skończymy naszą wymianę zdań w tym momencie i pójdziesz się teraz położyć - odpowiedział już opanowanym tonem.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! - odpyskowałam, po czym złapałam za stojący nieopodal szklany wazon i z impetem rzuciłam nim o podłogę.

Nie był to zbytnio przemyślany ruch. Kawałki szkła odbiły się od drewnianej powierzchni i kilka z nich odskoczyło prosto w moje gołe łydki. Poczułam, jak niektóre z nich przecięły moją skórę. Syknęłam z bólu.

On spokojnym tonem zawołał służącą, by opatrzyła moje rany i zaczął zbierać się do pracy. Jego opanowanie wywoływało moją irytację. Tyle go obchodziłam... Wychodząc rzucił mi krótkie spojrzenie i powiedział:

- Mam nadzieję, że to się już więcej nie powtórzy!

***

Phil oczywiście zdał matce szczegółową relację z naszej kłótni. Była zaniepokojona moim zachowaniem. Ponoć mój "kochany" ojczym zaproponował nawet, bym się przeprowadziła do ojca, skoro z nimi tak źle się czuję, a ona musiała przekonywać go, żebym mogła zostać. Jakież to szlachetne z jego strony, że chciał sie pozbyć tego przykrego obowiązku, jakim jest "wychowywanie" mnie! Nie wiem po co się Renee się wysilała! Z zamyślenia wyrwał mnie natarczywy głos mamy i lekkie potrząsanie moim ciałem.

- Isabello, co się z tobą dzieje? Kompletnie cię nie poznaje!
- Nie zmieniłam się, mamo. To dalej ja!
- Jesteś tego pewna? Nigdy wcześniej tak się nie zachowywałaś. Znikasz niewiadomo gdzie i z kim
- Wychodzę z Jamesem - wyjaśniłam.
- Właśnie! Ten chłopak mi się nie podoba! - skrytykowała go.
- Jakie to ma w ogóle znaczenie? - spytałam.
- Jak to? Jestem przecież twoją matką!- zdziwiła się.
- A ja twoją córką. Nie wydaje mi się, żebyś jednak liczyła się z moim zdaniem, kiedy mówiłam co sądzę o Philu i twoim małżeństwie! - wybuchłam.
- Isabello, nie przeciągaj struny! - krzyknęła i spoliczkowała mnie.

Automatycznie położyłam dłoń na wściekle palącym policzku. Z moich oczu płynęły łzy. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa, choć chciałam wyrzucić z siebie cały gniew, żal, smutek i rozczarowanie, które we mnie wzbierały. Na przemian to otwierałam usta, to je zamykałam.

Renee też się popłakała. Zakryła twarz dłońmi i szlochała. W końcu jednak opanowała się i próbowała się do mnie zbliżyć, przytulić.

- Bello, kochanie, wybacz mi. Nie chciałam tego zrobić! -wyszeptała i wyciągnęła ramiona w moim kierunku.

Nie wiele myśląc, wyminęłam ją i wybiegłam z mieszkania. Nie mogłam w tej sytuacji pójść do nikogo poza Jamesem. Matka nie znała jego adresu i tam na pewno nie będzie w stanie mnie znaleźć. Pokonałam biegiem dystans pięciu przecznic i pośpiesznie dotarłam na trzecie piętro. Całe
szczęście otworzył mi on sam. Jego rodzice akurat byli na wyjeździe poza Nowym Jorkiem, więc mogłam spędzić u niego całą noc.

Mój chłopak znał mnie już dość dobrze i w związku z tym nawet nie próbował o nic pytać. Za to znał sposób na to, bym zapomniała o wszystkim. Po dłuższym grzebaniu w komodzie wyciągnął dobrze schowaną kokainę. Nie miałam żadnych oporów. Chciałam tylko odpłynąć

***

Od tamtego momentu nie rezygnowaliśmy już z białego proszku. Wściekłość na Phila i stającą wiecznie po jego stronie matkę narastała we mnie coraz bardziej z każdym dniem, przez co odskocznia od problemów nie przestawała mi być potrzebna. Mój związek z Jamesem przechodził przez to dość poważny kryzys. Pod wpływem narkotyków bardzo dużo się sprzeczaliśmy i zdarzało nam się nawet szarpać ze złości w ciągu tych awantur.

Właśnie tak się skończyła nasza wspólna historia. Pewnego poranka wracaliśmy z imprezy u Laurenta. Byliśmy mocno naćpani i kłóciliśmy się zajadle.

- Musiałaś się do niego mizdrzyć?! Chciałaś sobie załatwić prochy za darmo?! - krzyczał na mnie.
- Chyba Ci padło na oczy, idioto! Nikogo nie podrywałam, a już na pewno nie tego twojego obleśnego kolegę! - wysyczałam.
- Nie nazywaj mnie tak! - zażądał i szarpnął mnie za włosy, ale zamiast uwolnić moje rozczochrane fale z uchwytu swoich palców, zaciskał je jeszcze mocniej.
- To boli! Puszczaj! - piszczałam.
- Najpierw przeproś! - zażyczył sobie nasilając uścisk.
- Ani mi się śni, kretynie! - odwarknęłam.
- Głupia suka! - wrzasnął na mnie i z całej siły popchnął mnie, puszczając jednocześnie moje włosy.

Poleciałam bezwładnie w tył. Z moich pechem upadłam oczywiście tak niefortunnie, że uderzyłam głową o krawężnik. Ostatnie, co poczułam to silny ból w potylicy i zapach krwi. Błyskawicznie świat wokół mnie spowiła czerń.

3. Przebudzenie

Odzyskałam świadomość. Słyszałam jakiś uciążliwy szum. Po chwili zrozumiałam, że to mój własny oddech. Widziałam ciemność do momentu, gdy nie zdałam sobie sprawy z tego, że mam zaciśnięte oczy. Musiałam włożyć mnóstwo wysiłku w to, by spróbować je otworzyć. Powieki miałam jak
z ołowiu i zamykały się z powrotem, nim przyzwyczaiły się do ostrego światła jarzeniówki. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowałam i dostrzegłam siedzące przy mnie Renne z Alice. Starałam się skupić spojrzenie na nich, ale obraz ciągle był niewyraźny.

- Bello? - ten głos nie należał ani do matki, ani do siostry.

Zwróciłam głowę w drugą stronę i zobaczyłam nad sobą przystojnego lekarza w średnim wieku. Miał blond włosy oraz bardzo ciepłe i troskliwe spojrzenie.

- Udało mi się odzyskać ostrość widzenia - pomyślałam.
- Nazywam się dr Romanov. Ile palców widzisz? - spytał i pomachał mi dwoma przed oczami.
- Dwa i trochę. - szepnęłam niepewnie.

Poczułam straszną suchość w gardle, gdy mój lekarz świecił mi małą latarenkę w oczy. Próbowałam wytworzyć chociaż trochę śliny w ustach, przez co zamruczałam niewyraźnie. Doktor od razu zrozumiał i podsunął mi do ust kubek ze słomką. Piłam łapczywie, a on ciągle trzymał naczynie w
pobliżu moich warg.

- Jak się czujesz? - wciąż mnie przepytywał.
- Niezbyt dobrze - odparłam szczerze.
- Miałaś nieszczęśliwy wypadek. Upadłaś i uderzyłaś się w głowę o krawężnik. Całe szczęście, że przechodnie szybko cię znaleźli! - relacjonował.
- A James? - spytałam, a doktor spojrzał pytająco w kierunku mojej matki.
- James był wtedy u siebie w domu. Twierdzi, że nie był z tobą tamtej nocy i nie wie, co się wtedy wydarzyło. - odpowiedziała spokojnie matka.

Zabolało. Złapałam się za głowę i ponownie przymknęłam powieki. Przez umysł przebiegały miliony natarczywych myśli:

Jak to? Przecież tam był! Sam mnie zresztą popchnął! Czyli tak po prostu zostawił mnie na chodniku? Jak on mógł? - nie potrafiłam zaakceptować takiego stanu rzeczy.
- Bello, czy masz nam coś do powiedzenia na temat twojego ówczesnego stanu? - spytał lekarz.

Nie byłam pewna, o co mu dokładnie chodzi. Nie wiedziałam, czy chce się dowiedzieć tego, w jaki sposób w ogóle się przewróciłam, czy też może interesuje go to, co wtedy wzięłam. Rzuciłam mu zatem spojrzenie wyrażające nieme pytanie.

- Leżałaś w śpiączce ponad dwa tygodnie. Zapadłaś w nią, bo nikt z nas nie zorientował się, że jesteś pod wpływem narkotyków. Niektóre silne leki kolidowały z kokainą i wywołały komę - tłumaczył. - Naprawdę się cieszę, że w końcu się wybudziłaś. Kamień spadł mi z serca!
- Boże! Bella, coś ty zrobiła?! - mama rozpłakała się, a Alice objęła ją mocniej ramieniem.

Odwróciłam od nich wzrok. Spojrzałam w lekko przysłonięte okno. Zatem byłam bliska śmierci. Nie pamiętam żadnego rozświetlonego tunelu. To jest prawdziwe życie, a nie jakiś podrzędny film! Życie, które marnuję.

***

Nazajutrz, po przebudzeniu, odwiedzili mnie wszyscy najbliżsi mi ludzie. Nawet Phil się pofatygował, co oczywiście nie zostało przeze mnie specjalnie docenione. W dalszym ciągu byłam obolała, zniechęcona i zdołowana. James nawet się nie pokazał! Ten fakt kompletnie mnie dobijał!

On mnie już nie chce. - pomyślałam.

Drzwi uchyliły się lekko i zobaczyłam wsuwająca się do środka głowę Edwarda?! Co ten tu robi, do cholery?! Spojrzałam na niego wyczekująco. Nie wahał się dłużej. Wszedł i usiadł na krześle stojącym obok mojego łóżka. Patrzył się na mnie i milczał.

Skoro on nic nie mówił, to ja nie wydusiłam z siebie żadnego najmniejszego chociażby słóweczka powitania. Zresztą czułam już nieprzyjemne napięcie we wszystkich mięśniach na same wyobrażenie, co mogłam usłyszeć z ust takiego chłodnego i sztywnego faceta.

W końcu przemówił, a jego głos był dźwięczny i niezwykle przyjemny dla ucha. Wpatrywałam się w niego z zaciekawieniem.

- Przyszedłem z tobą porozmawiać, Isabello. Uważam, że powinnaś podjąć leczenie odwykowe!

Jednym krótkim zdaniem doprowadził mnie do szewskiej pasji.

- Co cię to obchodzi? - syknęłam.
- Twoja siostra mnie prosiła. - wytłumaczył spokojnie.
- Zwalniam cię zatem z tego uciążliwego obowiązku! - warknęłam.
- Spokojnie, mała! Chcę ci pomóc!
- Obejdzie się! Dam sobie radę sama, sztywniaku. - skwitowałam krótko jego wysiłki.
- Wiesz, że nie dasz. Narkotyki działają jak zabójca na zlecenie! Potrafią niszczyć, pozostawiając zupełnie nieświadome ofiary, które nie zdążyły zareagować.
- Co ty możesz o tym wiedzieć? - wściekałam się.
- Więcej niż myślisz, Bello.

***

Edward i problemy z narkotykami?! Nie mogłam uwierzyć w to, co do mnie mówił. Wygrał walkę z nałogiem i teraz pomagał jako opiekun dla osób, które dopiero co postanowiły porzucić narkotyki, w specjalnym ośrodku leczenia uzależnień. To właśnie do tej instytucji postanowili skierować
mnie moi rodzice. Nie miałam w tym temacie za dużo do powiedzenia, ale kompletnie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.

Czułam narastający we mnie ból. Wezwałam pielęgniarkę, naciskając specjalny czerwony guzik przy łóżku. Wbiegła do mojej sali w ciągu 5 sekund. Niezły wynik!

- Co się dzieje? - wydyszała.
- Boli mnie wszystko. Chcę dostać jakiś środek przeciwbólowy - wyjaśniłam.
- Obawiam się, że nie mogę ci podać niczego poza szklanką wody - szepnęła i na jej ustach pojawił się przepraszający uśmiech.
- Jak to? Przecież ja tutaj ledwo wytrzymuję - syczałam.
- Takie mam polecenie. - wzruszyła obojętnie ramionami.
- Chcę się widzieć z lekarzem. Natychmiast! - zażądałam.

Chwilę później przy moim boku stał już dr Romanov. Wpatrywał się w kartę choroby i nawet nie zaszczycił mnie jednym spojrzeniem.

- Coś się stało? - zapytał, nie podnosząc wzroku.
- Boli mnie jak cholera! Chcę dostać jakieś leki! Nie wytrzymam tego! - krzyczałam.
- Przede wszystkim to się uspokój! - spojrzał w końcu na mnie - Jesteś uzależniona, Bello! Podjęliśmy dzisiaj z rodzicami decyzję, że odstawimy ci silne leki przeciwbólowe. W twoim
stanie one nie są wskazane.
- W moim stanie? Przecież ja mam wrażenie, jakby mnie dopiero co przejechał czołg! - oburzyłam się.
- Twój stan fizyczny jest w porządku. To wszystko, co odczuwasz wywołane jest przez głód narkotykowy - powiedział spokojnie.
- Nie! Dzięki, że mnie uświadomiłeś! Od razu mi lepiej! - warczałam na niego.
- Bello, walcz! - powiedział, zostawiając mnie samą z ogarniającym mnie szaleństwem.

4. Walcząc z płomieniami.

Tydzień, który spędziłam w szpitalu uniwersyteckim był koszmarny. Nie spałam, bo nie mogłam przestać myśleć o tym, że potrzebuję się odprężyć, wyluzować, zażyć różową tabletkę czy coś wciągnąć i w końcu odpłynąć. Zrobiłabym naprawdę wszystko, byleby tylko zgasić ten ogień, który
wtedy trawił moje ciało. Czułam się absurdalnie, gdyż jednocześnie trzęsłam się jak galareta. Nie potrafiłam nawet utrzymać kubka z wodą, gdy chciałam się napić. Przez to non stop ktoś przy mnie siedział. Renee, Charlie, Alice i nawet Jasper zmieniali się co jakiś czas. Ani chwili nie byłam sama. To doprowadzało mnie do jeszcze większej furii, gdyż pokazywanie się w takim stanie komukolwiek nie było szczytem moich marzeń.

Czułam się jak śmieć. Płakałam, trzęsłam się, wymiotowałam, skręcałam z bólu, chodziłam nerwowo po izolatce. Przestałam jeść, bo gdy tylko czułam odrobinę czegokolwiek na języku, żołądek podjeżdżał mi do gardła. Zaczęli karmić mnie dożylnie, ale dalej mnie mdliło.

Po dwóch dniach nie potrafiłam zdzierżyć towarzystwa kogokolwiek. Ani moich bliskich, ani personelu szpitalnego. A na Dr Romanova to już w ogóle nie mogłam patrzeć. W gniewie nie raz wrzeszczałam na niego, gdy odmawiał po raz setny podania mi leku przeciwbólowego, a on ciągle był taki opanowany. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, a ja miałam ochotę mu go z niej zetrzeć.

Dzień trzeci był przełomowy. Rano zamiast irytującego mnie doktora na wizytę przyszedł do mnie młody stażysta. Był wysokim, szczupłym i przystojnym brunetem. Przyglądał mi się badawczo. Nic nie mówił, tylko cały czas sporządzał jakieś notatki. Wytrzymałam w tej ciszy pięć minut.

- Wystarczy! - warknęłam.
- Proszę? - spytał zdezorientowany lekarz.
- Mam dość tego gapienia się na mnie! Proszę poszukać sobie innej żałosnej narkomanki na głodzie! Nie mam ochoty być widowiskiem! - krzyczałam.
- Bella, uspokój się! - powiedziała Alice, która akurat ze mną siedziała i położyła mi rękę na ramieniu.
- Wynoście się oboje! - wrzeszczałam bez opamiętania.

W oczach Alice malował się ból. Wyglądała tak, jakby ktoś rozrywał jej serce na miliony kawałeczków. A tym kimś byłam bez wątpienia ja sama! Młody doktor nie mówił nic. Bez sekundy wahania notował dalej i lekko uśmiechał się pod nosem. Straciłam panowanie nad sobą, gdy to
dostrzegłam.

- Wynocha! Będę krzyczeć, dopóki nie znikniecie mi z oczu! - kontynuowałam swój pokaz.
- Dobrze. Panno Swan - lekarz zwrócił się do Alice - Wyjdźmy na zewnątrz.

I tak zostałam sama. Prawie. Tylko ja i mój ból.

` ***

Natychmiast po wyjściu z sali Alice sięgnęła po telefon komórkowy. Nie zawahała się ani chwili, wybierając numer Edwarda. Nie miała specjalnie bliskich kontaktów z bratem swojego chłopaka, ale tylko on był w stanie teraz pomóc Belli i nic innego się nie liczyło. Z każdą kolejną minutą denerwowała się coraz bardziej, że nie odbierze. Po ósmym sygnale udało się w końcu uzyskać połączenie.

- Wreszcie odebrałeś! - zaczęła rozmowę.
- Witaj Alice! - zaśmiał się - Cóż za powitanie!
- Potrzebuję cię! A w zasadzie to nie ja.
- Coś się stało z Jasperem? - przerwał jej.
- Nie, Edward, to Bella cię potrzebuje! - powiedziała stanowczo.
- Mnie?! - zdziwił się.
- Tak. My kompletnie nie wiemy, jak się z nią obchodzić. Nie mogę patrzeć, jak ona się w tym pogrąża. Proszę cię, przyjdź i porozmawiaj z nią. Ty jeden jesteś w stanie ją naprawdę zrozumieć - prosiła.
- Alice, spokojnie! Teraz nie mogę, bo mam spotkanie, na którym muszę być. Przyjdę wieczorem i mogę posiedzieć przy niej w nocy - oświadczył.
- Dziękuję ci! Naprawdę! Jestem twoją dłużniczką! - piszczała zadowolona do słuchawki.

***
Gdy nadszedł wieczór, Charlie pożegnał się ze mną i wyszedł. Wydawało mi się, że to jego kolej zostać ze mną na noc, ale widać się pomyliłam. Może musiał pójść do pracy, a może mały Mike był dla niego ważniejszy. Dręczyły mnie własne myśli. Drżałam na całym ciele i nie mogłam skupić
spojrzenia dłużej niż przez kilka sekund na jakimkolwiek punkcie. W samotności powoli ogarniało mnie szaleństwo. Zakryłam twarz dłońmi i skuliłam się na łóżku. Próbowałam się skoncentrować, ale nie byłam w stanie.

W momencie, gdy moją twarz wykrzywiał największy ból, drzwi się otworzyły i do mojej sali ktoś wszedł. Nie miałam najmniejszej ochoty na wizytę kogokolwiek, więc nawet nie odwróciłam się ku mojemu nieoczekiwanemu gościowi. Słyszałam tylko, jak siada przy moim łóżku. Czułam na swoich plecach jego spojrzenie.

- Panno Swan. - wyszeptał i rozpoznałam w tym głosie lekarza, którego wyrzuciłam rano - Czy możemy chwilkę porozmawiać?
- O czym? - spytałam krótko, nie zmieniając pozycji.

Nie przejął się zbytnio moją obojętnością i przestawił krzesło tak, by usiąść po drugiej stronie mojego łóżka. W ten sposób nasze spojrzenia się spotkały. Zdążyłam go już sklasyfikować jako bardzo bezczelnego i nachalnego.

- To nie jest tak, jak Pani myśli. - powiedział.
- A co ja niby myślę? - spytałam.
- Przyszedłem rano, żeby pomóc, a nie żeby Panią denerwować - wyznał.
- Niech Pan sobie nie pochlebia specjalnie! Wszystko mnie teraz denerwuje!

Zaskoczyłam go swoją odpowiedzią i roześmiał się na głos. Dobrze, że chociaż on mógł się śmiać. Ja nie byłam w stanie wybić się ponad mój smutek. Przypatrywałam się uważnie jego twarzy. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe i bardzo męski podbródek. Brązowe oczy skierowane na
mnie, pełne były ciepła i troskliwości. Kolorem przypominały mi moje własne. Gdy już przestudiowałam uważnie jego wygląd, to zaczęłam gapić się w sufit.

- Znudziłem się już Pani? Ma Pani już dość mojego widoku? - dopytywał się z rozbawieniem zaznaczając, że zauważył moją wcześniejszą obserwację.
- Mam dość tego ciągłego "Pani i Pani". Po prostu Bella!
- Tyler Crowley - przedstawił się i wyciągnął ku mnie dłoń.

Gdy ją ściskałam i patrzyłam mu w oczy, do izolatki ponownie ktoś wszedł. Odwróciliśmy się oboje z zaciekawieniem, nie puszczając jednak swoich dłoni. Byłam w szoku, gdy zauważyłam, że to Edward. Co on tu u diabła robił?! Konsternacja trwała kilka minut. W końcu Tyler cofnął swoją dłoń, wstał i patrząc tylko na mnie powiedział:

- Czas na mnie. Inni pacjenci czekają. Czy mogę potem do ciebie jeszcze zajrzeć, Bello?
- Tak. - odparłam krótko i kiwnęłam głową.

Zostaliśmy z Edwardem sami. Usiadł na krześle i patrzył na mnie spokojnie i w milczeniu. A więc to on miał być przy mnie całą noc. Dlatego Charlie wyszedł. Nie byłam zachwycona tym faktem.

- Co ty tutaj robisz? - spytałam, zupełne tracąc cierpliwość.
- Alice prosiła, żebym przyszedł.
- Więc już im przeszkadzam? Nikt z nich nie ma już dla mnie czasu? - zaczęłam wysnuwać wnioski na głos.
- Nie! Alice chciała, żebym porozmawiał z Tobą. - wytłumaczył.
- Ja nie chcę z tobą rozmawiać! - powiedziałam stanowczo.
- Bello, mogę zostać? Nie musimy się nawet odzywać. Obiecuję, że będę milczał! - zaproponował.
- Dobrze... - odpowiedziałam krótko.

Słowa jednak nie dotrzymał. Rozmawialiśmy całą noc. Nie żałowałam jednak powziętej decyzji. Edward otworzył się przede mną i opowiedział historię swojego nałogu oraz o tym, jak próbował się od niego uwolnić. Był naprawdę szczery i dzięki temu zrobiło mi się jakoś lżej. Bardziej rozumiałam, to co obecnie odczuwam. Nie bałam się już tak mocno! Jakoś poradzę sobie na tym odwyku! Skoro Edward mógł, to ja też...

5. Pierwsze kroki

Po tygodniu mogłam w końcu wyjść ze szpitala. Nie cieszyłam się specjalnie z tego powodu ze względu na świadomość tego, co czeka mnie na zewnątrz. Muszę przyznać, że po moim powrocie Phil naprawdę starał się być miły. Jego uprzejmość nie zmieniała jednak dystansu między nami.
Renee spędzała ze mną teraz więcej czasu. Podejrzewałam, iż doszła do wniosku, że nie spełniła się w roli matki. Czuła, że poświęcała mi zbyt mało uwagi. Cieszyłam się z taktyki, jaką obrała obecnie, bo naprawdę potrzebowałam wsparcia.

Pierwszy dzień poza szpitalną izolatką nie należał do najłatwiejszych. Wokół mnie było tyle bodźców i pokus. Trudno było zapanować nad tym wszystkim. Miałam ochotę zamknąć się w czterech ścian pokoju, którego tak nie lubiłam. Bardzo chciałam poczuć się bezpiecznie. Bałam się wyjść z mieszkania, bo nie byłam pewna, czy w tym całym stresie nie wrócę do moich utartych ścieżek.

Po tym całym wypadku i napięciu, które przetrzymałam w szpitalu, mogłam sobie pozwolić na chwile refleksji. Naprawdę najbardziej na świecie pragnęłam nie sięgnąć znów po narkotyki. Zastanawiałam się jednak nad tym, czy mam w sobie wystarczająco dużo siły.

Widocznie moi bliscy nie chcieli mnie zostawić nawet na chwilę samą, o czym świadczyło nerwowe pukanie przerywające me przemyślenia. Dziwne. Renee nie pukała, Alice tym bardziej, a Phil unikał mojej sypialni.

Po chwili wahania i braku mojej odpowiedzi drzwi uchyliły się delikatnie, a do środka niepewnym krokiem wszedł nie kto inny, jak sam Edward. Patrzyłam na niego z konsternacją. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy smucić z powodu tej wizyty.

- Zostałeś moim terapeutą, czy co? - zapytałam.
- Nie. - uśmiechnął się - Ale zabiorę cię teraz do jednego.
- Nie chcę stąd wychodzić. - wyszeptałam.
- Musisz. - odpowiedział spokojnie.
- Boję się - wyznałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Wiem, co czujesz. Aż nazbyt dobrze pamiętam siebie w takiej samej sytuacji - powiedział i pogłaskał mnie po policzku - Idziemy?

Nie byłam w stanie nic powiedzieć, ciągle odczuwając ciepło pozostawione przez jego rękę nieopodal moich ust. W zamian przytaknęłam tylko i sięgnęłam po kurtkę.

***

Ośrodek leczenia uzależnień z pewnością był miejscem specyficznym. Edward zaprowadził mnie prosto do gabinetu głównego terapeuty. Był nim Peter - poczciwie wyglądający Afroamerykanin po pięćdziesiątce. Sprawiał bardzo dobre wrażenie.

W pokoju czekał ktoś jeszcze. Około dwudziestoletni mężczyzna przypatrywał mi się uważnie. Irytowało mnie to. W końcu nie było się na co gapić.

- Witaj, Bello! - Peter przerwał trochę już niezręczne milczenie - To jest Vincent - twój opiekun - wskazał na nieznajomego.
- Witam - odpowiedziałam niepewnie i odwróciłam się w kierunku Edwarda.
- W porządku. - powiedział i położył mi rękę na ramieniu.

Musiałam uważnie słuchać, gdyż Peter powoli tłumaczył mi zasady naszej współpracy. Było ich mnóstwo, a ja musiałam wszystkie zapamiętać i stosować się do nich. To mnie lekko przerażało.
Vincent wydał się być niezwykle opanowanym człowiekiem. Zazdrościłam mu tego.

W drodze powrotnej do domu milczałam uparcie. Widziałam, jak Edward przygląda mi się raz po raz, odwracając wzrok od drogi. Raz zapatrzył się tak długo, że wystraszyłam się, że zaraz spowoduje jakiś wypadek. Musiałam zareagować.

- Chcesz nas zabić? Patrz na drogę! - wydałam rozkaz.
- A na ciebie nie mogę? - spytał z delikatnym uśmiechem.
- Nie, dopóki prowadzisz samochód. - odparłam.
- Nad czym tak myślałaś intensywnie? - spytał.
- Nad kimś, kto chyba nie chce mnie znać - szepnęłam, licząc na to, że może nie usłyszy. Słuch miał jednak doskonały.
- Chodzi o tego chłopaka z toalety? - zapytał.

Nic nie powiedziałam. Spłonęłam rumieńcem. A więc nie zapomniał. Ale wstyd! Dlaczego przy nim ciągle odczuwam zakłopotanie? Pokręciłam przecząco głową.

- Czy to ma być zaprzeczenie? - dopytywał się.
- Nie chcę o tym rozmawiać - westchnęłam.
- Chyba za moje milczenie należy mi się chociaż odpowiedź na pytania - stwierdził.
- Tak. Myślałam o nim. - odparłam szybko i niechętnie.
- Jakoś nie widziałem go ani razu w szpitalu! - podsumował.
- Zważywszy na to, że byłeś mnie odwiedzić tylko dwa razy, to - chciałam rzucić jakiś uszczypliwy komentarz, ale nie zdążyłam.
- No dobra! Rozmawiałem o tym z Alice. Była zdziwiona tym, że wiedząc o twoim stanie ani razu do ciebie nie przyszedł. Zerwaliście?
- Nie.
- Bello, więc co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć
- Dlaczego?
- Bo z tego będą same kłopoty.
- Dla ciebie? - dopytywał się.
- Nie. - zaprzeczyłam, a Edward zatrzymał samochód na poboczu.
- Proszę, powiedz mi - spojrzał mi prosto w oczy.

Modliłam się, by Bóg dał mi siłę, by nie ulec jego spojrzeniu i nie wyznać mu wszystkiego. Nie mogłam mu powiedzieć. Zastanawiałam się, czy on zna podstawy hipnozy, tudzież manipulacji. Nie potrafiłam mu odmówić, gdy tylko kierował na mnie te swoje niesamowicie zielone tęczówki. Musiałam się zebrać do kupy.

- Bello Powiesz? - zapytał ponownie.
- Chodzi o mój wypadek - odpowiedziałam ze zrezygnowaniem w głosie.
- Mów! - ponaglił mnie.
- Wracaliśmy wtedy z Jamesem z imprezy. Byliśmy naćpani. Kłóciliśmy się strasznie. On był zazdrosny. Szarpał mnie za włosy, a potem odepchnął i niefortunnie upadłam, uderzając o krawężnik.
- Bella! Dlaczego milczałaś?! Musisz pójść z tym na policję! - zarządził.
- Nigdzie się nie wybieram!
oświadczyłam stanowczo.
- Nie możesz tego zataić! On musi ponieść karę!
naciskał.
- Nie wtrącaj się! Już dość zrobiłeś w moim życiu! - warknęłam.

To nie tak, że nie byłam mu wdzięczna za to, że mi pomagał. Po prostu Miałam powoli tego wszystkiego dosyć, a o Jamesie już nie chciałam słyszeć. Po co rozdrapywać rany, które dopiero zaczynają się goić?

- Ale - zaczął po pewnym czasie.
- On był pod wpływem narkotyków i nie myślał racjonalnie. - powiedziałam z opanowaniem.
- Do cholery! Przecież on cię tam zostawił! Mogłaś się wykrwawić! A potem wpadłaś w śpiączkę! Lekarze przygotowywali twoją rodzinę na to, że możesz się nie obudzić! - wybuchnął.
- Nie krzycz na mnie... - wyszeptałam, a po mych policzkach spłynęły łzy. Poczułam, jaki kruchy był mój spokój.
- Przepraszam. - westchnął i bez zastanowienia przytulił mnie, przyciągając moją twarz do swej klatki piersiowej - Cichutko... Już będzie dobrze... Nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję!

Popłakałam chwilę i uspokoiłam się. Edward bez słowa puścił mnie, odpalił samochód i odwiózł do domu. Resztę drogi znowu milczeliśmy. Było mi już wszystko jedno! Chciałam tylko zaszyć się w moim łóżku przed całym światem, zasnąć i nie myśleć o niczym.

Samochód zatrzymał się pod apartamentowcem. Wysiadałam, nie zwracając na mojego towarzysza nawet odrobinki uwagi, gdy w pewnym momencie on powiedział tylko:

- Nie martw się o swój kolejny sekret. Zachowam go dla siebie

***

Odnalezienie Jamesa nie było dla Edwarda zbyt trudnym zadaniem. Wykorzystał swoje znajomości w policji. Jeszcze tego samego wieczora czatował przy jego bloku. Tuż po zmierzchu opuścił w końcu wieżowiec. Edward nie czekał ani chwili. Zaraz znalazł się przy nim. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.

A więc nie ma pojęcia, kim jestem - pomyślał Edward.
- Musimy pogadać! - zażądał.
- Nic nie musimy, kolego! - odpowiedział James i chciał odejść.
- Nie jestem twoim kolegą i nigdy nie chciałbym nim być! - Edward złapał go za ramię - A teraz posłuchaj uważnie Nigdy więcej nie zbliżaj się do Belli! Zrozumiałeś?!
- A ty to kto, żebyś się przystawiał do mojej dziewczyny?! - James się wkurzył.
- Twoja dziewczyna przez ciebie omal nie umarła, więc dla jej dobra odczep się!
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Stary, chyba nie rozumiesz, co się do ciebie mówi! Powtórzę jeszcze raz: nigdy więcej nie waż się podejść do Belli bliżej niż na dziesięć metrów! Jeśli nie, to porozmawiamy sobie inaczej! - warknął Edward.
- Grozisz mi?! - syknął James.
- Jeżeli mnie nie posłuchasz, to nakłonię Bellę do złożenia doniesienia na policję. Znajdę świadków waszej kłótni, choćbym miał ich wykopać spod ziemi. - tłumaczył.
- Ona tego nie zrobi. - odpowiedział spokojnie.
- Założymy się?! Nie sądzę, żeby miała wobec ciebie jakiekolwiek zobowiązania po tym wszystkim. Zraniłeś ją, nie pokazując się ani razu w szpitalu.
- Mylisz się! Bella wróci do mnie, jak tylko kiwnę palcem! Narkotyki dodatkowo mi w tym pomogą. - zaśmiał się perfidnie.

Tego Edward już nie zdzierżył. W sekundzie nastroszył brwi i rzucił Jamesowi nienawistne spojrzenie. Gniew napiął mu mięśnie na całym ciele. Wiedział, że nie będzie w stanie powstrzymać się ani chwili dłużej. Wtedy jego pięść z hukiem wylądowała na twarzy przeciwnika, a z jego nosa pospiesznie wypłynęła krew. To otrzeźwiło Edwarda i powstrzymało przed zrobieniem głupstwa.

- To było ostatnie ostrzeżenie! - warknął w stronę Jamesa, skierował się do samochodu i odjechał z piskiem opon.

6. Zawahanie
Te dni w domu były koszmarną i nieustającą walkę o to, by nie ulec pokusom. Kosztowało mnie to wszystko niesamowicie wiele wysiłku . Czułam ogromne wsparcie ze strony wszystkich moich bliskich. Phil starał się, jak tylko mógł przez cały czas, co było trochę zadziwiające. Rozmawiał ze mną spokojnie i pozałatwiał wszystkie sprawy związane z moją nieobecnością w szkole, bym mogła do niej wrócić. To było naprawdę miłe z jego strony! Wykazywał naprawdę dużo zainteresowania moją osobą i ja próbowałam się docenić jego wysiłki.

Była sobota i Renee z Philem poszli wieczorem na jakieś przyjęcie charytatywne. Ja zdecydowałam się odwiedzić Lauren, koleżankę z klasy, by dowiedzieć się o wszystkim, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności. Postanowiłam zrobić sobie spacer, gdyż ona mieszkała tylko dwie ulice
dalej.

Gdy wyszłam z apartamentowca, stanęłam jak wryta. Zobaczyłam Jamesa. Stał nieopodal i bacznie mi się przypatrywał. Nie chciałam z nim rozmawiać. Naprawdę nie byłam na to zupełnie gotowa. Poza tym nie widziałam najmniejszego sensu w naszej ewentualnej wymianie zdań. Żadne
słowa z jego ust nie były mi już potrzebne. Przecież wyraźnie pokazywał swym zachowaniem, że mu na mnie kompletnie nie zależy!

- Cześć Mała! - podszedł do mnie i próbował pocałować, ale odchyliłam się zapobiegawczo.
- Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia! - powiedziałam i starałam się go wyminąć, ale zatrzymał mnie silnym uchwytem na moim nadgarstku.
- Nie tak prędko! Tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz!
- Proszę! Puść mnie! - wykrzyczałam przez łzy.
- Bez prochów jesteś strasznym mięczakiem! W takim stanie kompletnie mi się nie podobasz! - skomentował. - Chcesz coś? Proszek? A może tabletki?
- Nie chcę już więcej brać! - załkałam.
- Robisz się żałosna, Mała! - skomentował z zniesmaczeniem wykrzywiającym jego wargi.
- Daj mi spokój! Puść, proszę! - starałam się go przekonać.
- Jeszcze nie tak dawno prosiłaś, żebym cię dotykał! - syknął.
- Zostaw mnie! Pozwól mi odejść! - zażądałam.
- Jeszcze za mną zatęsknisz! - powiedział, wcisnął mi w ręce małą foliową torebkę i odszedł szybkim krokiem.

Miałam w dłoniach narkotyki. Serce zaczęło bić szybciej. W głowie krążyło milion różnych myśli. Jedna strona mnie chciała bym wyrzuciła narkotyki, jak najszybciej się da, ale druga tęskniła za nimi i za stanem, w który mnie wprowadzały. Nie miałam pojęcia, jak mam się zachować, ani co z tym wszystkim zrobić.

Niewiele myśląc zatrzymałam przejeżdżającą taksówkę i kazałam się zawieźć pod wskazany adres. Bylebyśmy tylko zdążyli na czas!

***

Gdy byłam już na miejscu, dystans dzielący mnie od drzwi mieszkania na trzecim piętrze pokonałam biegiem. Załomotałam w drzwi z całą siłą, która we mnie drzemała. Modliłam się, by szybko zostały otworzone. Zawartość mojej kieszonki w bluzce, wręcz paliła żywym ogniem. Po chwili Edward stał w wejściu do mieszkania i przypatrywał mi się z zaciekawieniem.

- Jest Vincent?! - spytałam, nie dbając o powitanie.
- Nie ma. Wyszedł chwilę temu do swojej dziewczyny. - wyjaśnił.
- O Boże! I co ja teraz zrobię? - westchnęłam i zakryłam twarz dłońmi.
- Może ja mogę w czymś pomóc? W ramach zastępstwa oczywiście! - uśmiechnął się.
- Nie wiem - stwierdziłam i niewiele myśląc, wyjęłam z kieszeni foliową torebkę i pomachałam mu nią przed nosem.
- Skąd to masz?! - w jego głosie wyczułam gniew.

Nie czekał dłużej. Złapał mnie za rękę, po czym jak wciągnął do środka, zatrzaskując za nami drzwi. Poprowadził nas do salonu. Poza zdenerwowaniem z emocji malujących się na jego twarzy odczytałam jeszcze rozczarowanie. Czyżby zawiódł się na mnie po tym, co mu pokazałam?

- Bello! Musisz mi powiedzieć, skąd to wzięłaś! - zażyczył sobie.

Opowiedziałam mu wszystko o spotkaniu z Jamesem. Naprawdę się wściekł. Zaczął chodzić po pokoju, nie mogąc nigdzie znaleźć sobie miejsca i rzucał mi rozzłoszczone spojrzenia. Było mi tak przykro z powodu tego, że w jakiś sposób go zawiodłam i czułam straszną potrzebę, by się
usprawiedliwić przed nim.

- Edward, posłuchaj! Ja nie chciałam z tego skorzystać. Mówię szczerze! - zapewniałam go - Dlatego od razu przyjechałam tutaj, żeby to oddać Vincentowi! Nie gniewaj się, proszę!
- Och! Bello, ty myślisz, że to na ciebie jestem zły? - spytał i jego twarz nieco się rozpogodziła -
Zdenerwowałem się, że on miał jeszcze czelność cię szukać!
- Naprawdę? - nie dowierzałam.
- Tak! Z ciebie jestem dumny. Wątpię, by którykolwiek inny nowicjusz tak postąpił, będąc na twoim miejscu. Pokusa jest taka silna! - tłumaczył i pogłaskał mnie po policzku - A teraz chodź ze mną! Musimy się tego pozbyć!

I jak ja mogłam mu czegokolwiek odmówić? Nie wiedziałam, czy on to robił specjalnie, czy też nie zdawał sobie zupełnie z tego sprawy. Zdecydowanie przekraczał granicę mojej nietykalności cielesnej. Nie rozumiałam tylko, dlaczego to mnie nie denerwowało, a jedynie sprawiało, że leciałam jak ćma do ognia i bez sprzeciwu robiłam to, o co akurat prosił. Rzeczywiście, żenujące!

Po chwili patrzyliśmy jak proszek znika w wirze muszli toaletowej. Poczułam się, jakbym zrobiła bardzo duży krok do przodu!

***

Był późny wieczór. Po odwiezieniu Belli zniecierpliwiony Edward czekał na powrót Vincenta i Jaspera. Musiał pogadać z którymś z nich i się uspokoić. Zdawał sobie sprawę z tego, że jak tego nie zrobi, to bardzo szybko wyruszy na poszukiwania Jamesa, by obić tę jego niesłowną gębę.

Jego współlokatorzy wrócili jednocześnie. Od razu udali się do wspólnego salonu, w który świeciło się światło. Widok Edwarda w stanie skrajnego zdenerwowania był co najmniej niepokojący i dziwny.

- Ed, co się stało? - spytał Jasper.
- Była tu Bella. - musiał zrobił przerwę na złapanie oddechu - Z prochami!
- Jak to?! - obaj się zdziwili i zażądali wyjaśnień.

Edward streścił im dokładnie całą sytuację. Zdziwieni i zirytowani towarzysze kręcili się nerwowo na kanapie. Opowiedział im również o swojej rozmowie z Jamesem, by mieli szerszy i jaśniejszy obraz na całą sytuację.

- Chyba muszę bardziej jej pilnować i poświęcić więcej uwagi niż myślałem!
Vincent wyciągał wnioski.
- Mam ochotę obić facetowi tę kłamliwą mordę! - wyznał Edward.
- Wybacz, brat, ale naprawdę nie rozumiem, czemu jesteś taki podkręcony!
zdziwił się Jasper
W gruncie rzeczy to już nie twoja sprawa! Pomagałeś początkowo, ale teraz Bella jest podopieczną Vinceła.
- Właśnie, stary! Pozwól i mnie się trochę wykazać!
powiedział.
- Więc co chcesz z tym zrobić?
Edward chciał natychmiast się dowiedzieć.
- Wybiorę się do Belli i porozmawiam z nią z samego rana. Obiecuję!
- Co z tym Jamesem?
dopytywał się.
- Przecież on nie jest moim podopiecznym - zdziwił się Vincent.
- Ale może jej zrobić krzywdę!
stwierdził
Może złożymy doniesienie, że koleś ma przy sobie
narkotyki. To pozwoli mi wyeliminować go zgodnie z prawem! Mam znajomych w policji, którzy nam w tym pomogą.
- W porządku, braciszku! Tylko odpowiedz mi wcześniej na jedno pytanie: czemu się tak przejmujesz Bellą? Zakochałeś się, czy co?
spytał prosto z mostu Jasper.
- Jazz, to nie tak! To siostra twojej dziewczyny! Naprawdę mi jej szkoda.
tłumaczył Ed.
- Tylko tyle?
Jazz dalej prowadził swe małe śledztwo.
- Tak, daj spokój! Ubzdurałeś sobie jakąś głupotę!
powiedział Edward i skierował się do swojej sypialni.
- Myślisz, że powiedział nam prawdę?
Jasper skierował swe pytanie do Vinceła.
- Sądzę, że tak! Dziewczyna mu się spodobała, ale jak dla mnie to nie wykracza poza granice zwyczajnej troski i zainteresowania.
Vincent poklepał Jazza po ramieniu
Możesz spać spokojnie!

Rozdział 7 - Wspomnienia Edwarda

Ta cała historia z Bellą sprawiła, że powróciły do mnie chwile sprzed lat, gdy sam borykałem się z problemem z narkotykami. Dlatego też nie chciałem iść rozmawiać z nią do szpitala, by przekonać do leczenia. Odmówiłem Jasperowi i miałem szczerą nadzieję, że to wystarczy. Niestety nie wziąłem pod uwagę tego, że Alice tak łatwo mi nie podaruje.

Zawsze zastanawiałem się skąd w tak drobnej osobie tyle siły. Trochę zazdrościłem bratu, że trafił na swą drugą połówkę bez trudu. Nie mogłem się nadziwić za każdym razem, gdy widziałem tę parę obok siebie. Wyczuwałem ocean ich miłości. Miałem co prawda swoją Leah, ale nie czułem do niej aż tak wzniosłych emocji. Raczej nauczyłem się z nią być i na swój sposób darzyć uczuciem.

Siostrę Alice do tej pory widywałem rzadko. Ostatnio jednak to się zmieniło. Nie to, żebym nie był z tego zadowolony. Wręcz przeciwnie. Ta obecnie słaba i zagubiona dziewczyna, nic nie robiąc, samym swym istnieniem sprawiła, że chciałem ją chronić przed całym tym bagnem. Doskonale pamiętałem, jak to jest sięgnąć tego dna i poczuć na swych barkach okrutny ciężar pozbawiający sił podczas podejmowania kolejnych prób podniesienia się.

Zdawałem sobie sprawę, jakie to wszystko absurdalne. Nie mogłem postąpić, jak skończony egoista. Przecież Bella przeżywała obecnie naprawdę trudne chwile i mimo, iż sprawiało mi to ból, to domyślałem się, że zakochała się w tym całym parszywym Jamesie. Dlatego nie chciała go wydać. Nie miałem z tym szans. Nie chciałem wprowadzać zamieszania w jej życie, więc postanowiłem zrezygnować. W końcu jest taka młoda! Zapewne spotka na swej drodze kogoś bardziej odpowiedniego dla niej niż ja czy też James.

Spojrzałem na zegarek.

Już czas - pomyślałem i skierowałem swe kroki do auli naszego ośrodka.

Stanąłem przy pulpicie. Teraz była moja kolej na podzielenie się historią swojego nałogu z uczestnikami terapii. Wśród nich była oczywiście Bella. Siedziała z jakąś dziewczyną, prawdopodobnie swą równolatką. Zajmowało je szeptanie do siebie nawzajem. Udało mi się jednak parę razy złapać jej spojrzenie, zanim rozpocząłem prelekcję. Posłałem jej przyjazny uśmiech. Dokładnie! W tym przypadku przyjaźń to najlepszy wybór!

- Witam wszystkich! Opowiem wam dzisiaj o tym, jak przegrałem w konfrontacji z narkotykami. - zaczerpnąłem powietrza do płuc i skupiłem się na wypowiedzi, ona nie powinna zajmować dłużej mojej uwagi - Zaczęło się niewinnie. Miałem 16 lat i jak to zbuntowany przeciwko wszystkiemu i wszystkim nastolatek dużo imprezowałem. Moje relacje z rodzicami nie układały się najlepiej. Ojciec stawiał przede mną bardzo wysokie wymagania, a ja czułem się niedoceniany względem
starszego brata. Banalne, prawda?

W odpowiedzi na moje retoryczne pytanie na sali rozległy się szmery. Większość z nich nie była wystarczająco cierpliwa, by poczekać z komentarzami aż skończę. Bella jako jedna z nielicznych siedziała niewzruszona. Nie potrafiłem odczytać wyrazu jej twarzy. Tylko w brązowych oczach widać było zaciekawienie pomieszane ze zdziwieniem. Byłem pewien, że nie wiedziała o mnie tyle, co ja o niej. Chciałem to zmienić

Myśl jak przyjaciel, do cholery! - skarciłem samego siebie.

- Przeważnie takie opowieści zaczynają się od kompletnie prozaicznych sytuacji. Najpierw palenie trawki, a w efekcie przerzucenie się na coś silniejszego, gdy ona przestaje już wystarczać. Właśnie tak wpadłem w to błędne koło. Pomogli mi w tym rozrywkowi koledzy i moja ówczesna dziewczyna.

Gdy powiedziałem te słowa, coś w twarzy Belli sprawiło, że zamilkłem. W dużym stopniu nasze historie były niesamowicie podobne do siebie. Dlatego tak dobrze ją rozumiałem i z łatwością zostałem powiernikiem jej sekretów. Kolejna z rzeczy, które nas łączyły

Edward, skup się! - próbowałem się zmobilizować.

- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaki poważny mam problem, dopóki to wszystko nie skończyło się tragedią - westchnąłem - Była noc. Oczywiście imprezowaliśmy. Pokłóciłem się z moją dziewczyną. Po wciągnięciu koki często nie dogadywaliśmy się, bo byliśmy nabuzowani i chętni do rękoczynów. Tym razem była to naprawdę ogromna awantura. Ona zniknęła gdzieś z człowiekiem, którego wprost nie cierpiałem - Jacobem.

Przerwałem swoje przemówienie. Obrazy migające mi przed oczami nie pozwalały się uspokoić. Mimo upływu lat ból nie zmniejszył się. Tkwił we mnie, ale na co dzień potrafiłem nad nim panować. Teraz sam przywołałem go z powrotem. Na sali zewsząd słychać zniecierpliwione "co dalej?". Musiałem zacząć mówić dalej. Spojrzałem na Bellę. Jej twarz wykrzywiał grymas, któremu nie umiałem przypisać znaczenia.

- Byłem wściekły na Lauren i bez zastanowienia wciągnąłem kolejną porcję koki. Odpłynąłem. Gdy ocknąłem się nad ranem, zacząłem jej szukać. Byłem zaniepokojony. Nigdzie jej nie było. Postanowiłem sprawdzić, czy może dotarła do domu. Jej rodzice nie mieli jednak pojęcia, co się działo z Lauren. Po upływie czterdziestu ośmiu godzin policja rozpoczęła poszukiwania. - wziąłem głęboki oddech, zdając sobie sprawę, iż najgorsza część jest przede mną - Po tygodniu znaleziono jej ciało w pobliżu rzeki. Jacob, będąc na haju, zgwałcił ją i zamordował.

W tym momencie nikt z uczestników pogadanki nie był spokojny. Wszyscy głośno rozmawiali. Słyszałem ich zdziwione, zszokowane głosy. Musiałem się uspokoić. Zwróciłem swe oczy ku jedynej osobie na auli, której sam widok mógłby mi w tym pomóc. Bella milczała. Patrzyła wprost na mnie.
Była spokojna. Wydawało się, jakby była za jakimś murem i żadne bodźce do niej nie docierały.

- Proszę o spokój. Posłuchajcie dalej! - nakazał Peter i wszyscy zamilkli.
- Czułem ogromne wyrzuty sumienia i próbowałem skończyć ze sobą. Chciałem zaćpać się na śmierć. Nie umiałem poradzić sobie z rzeczywistością, w której się znalazłem! Na szczęście ojciec w porę mnie znalazł i odratował. Zmusili mnie do wzięcia udziału w leczeniu zamkniętym. Po sześciu tygodniach byłem gotowy, by spróbować zacząć od nowa - zakończyłem swą opowieść.

Nie byłem w stanie już dłużej karmić się tymi obrazami, więc zakończyłem jak najszybciej. Pominąłem to, jak ciężko było na leczeniu i jak te 6 tygodni z mojej perspektywy wyglądało wtedy jak 6 lat.

Ujrzałem przed sobą mnóstwo podniesionych w górę dłoni. Wielu z nich chciało zadać mi pytania. Bałem się ich, ale odpowiedziałem na kilka i Peter zakończył nasz meeting. Ruszyłem w kierunku Belli. Stała teraz z Vincentłem.

- Cześć! - przywitałem się, a oni odpowiedzieli mi uśmiechami.
- W porządku? - spytała Bella, patrząc mi prosto w oczy.
- Tak. - nie chciałem dłużej rozmawiać na ten temat - Odwieźć Cię do domu?
- W zasadzie Vince miał mnie podrzucić - wyjaśniła.
- Zawieziesz ją, Ed? - spytał mój współlokator.
- Pewnie!
- To dobrze! Wybacz, Bello, ale dzięki temu uda mi się odebrać Callie z pracy i nie będzie musiała wracać sama po ciemku! - Vincent tłumaczył się.
- Jasne! - pokiwała twierdząco głową i Vincent zostawił nas samych.
- Jedziemy? - spytałem, a w odpowiedzi uzyskałem jeden z jej pięknych uśmiechów.

Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się w stronę mojego Volvo. Otworzyłem przed nią drzwiczki, a chwilę później sam już siedziałem za kierownicą. Początkowo milczeliśmy. Wiedziałem, że Bella myśli o mojej przeszłości, ale nie chce być natrętna i boi się zadać mi ból, poruszając tę kwestię.

- Pytaj! - nakazałem, zwracając swoją twarz ku niej, gdy zaparkowaliśmy pod jej apartamentowcem.
- Nie, Edward Ja nie miałam zamiaru - zaczęła niepewnie.
- Śmiało, Bella! Widzę, że coś Cię niepokoi!
- Edward, czy ten - zawahała się - Co się stało z tym całym Jacobem?
- Siedzi w więzieniu i bardzo długo jeszcze z niego nie wyjdzie. Coś jeszcze?
wyrzuciłem z siebie chyba odrobinę za szybko.
- Nie! Tylko tyle chciałam wiedzieć. - zaprzeczyła.

Patrzyłem w jej śliczne, brązowe oczy i byłem pewien, że coś jeszcze ją trapi. Nie chciałem jednak naciskać. Skoro nie chciała się ze mną tym podzielić, nie miałem zamiaru tego ruszać. Bella odwzajemniała moje spojrzenie i zaczęła nerwowo przeczesywać swe włosy palcami. Byliśmy
bardzo blisko siebie i czułem, jak jakaś tajemna siła przyciąga mnie do niej. Skupiłem wzrok na jej zaróżowionych wargach.

Sytuacja zmierzała ku jednemu i pewnie byśmy się pocałowali, gdyby nie zadzwonił mój telefon komórkowy. Zirytowany sięgnąłem po niego i odebrałem, nie patrząc na wyświetlacz. Bella odwróciła się w stronę szyby. Dostrzegłem przepiękny rumieniec na jej policzkach.

- Halo?
- Edward, kochanie! - piszczała do słuchawki Leah - Przyjedziesz do mnie na noc? Stęskniłam się!
- Ja - zacząłem.
- Będę czekać na Ciebie w mojej sypialni! Pa Misiu! - rozłączyła się.

Poczułem narastający we mnie gniew. Dlaczego ona tak Wrzeszczała do słuchawki?! Przecież Bella na pewno to wszystko słyszała.

- Bello? - zwróciłem się ku niej.
- Wiem. Musisz jechać. - powiedziała ze smutkiem - To na razie! - pożegnała się i prędko wysiadła z mojego samochodu.

Wyskoczyłem za nią. Była już przy drzwiach frontowych, gdy złapałem ją za lewe przedramię. Odwróciła się do mnie. Widziałem złość malującą się na jej twarzy i lekko szklane oczy. Dlaczego była zła? Może chciała ze mną porozmawiać?

- Poczekaj! Dlaczego tak uciekasz? - spytałem.
- Nie bądź śmieszny, Edwardzie! Mieszkam tutaj. Chcę pójść do domu odpocząć! - stwierdziła - To był męczący dzień. Poza tym spieszysz się do swojej dziewczyny.
- Tak, ale - zacząłem.
- Nie każ jej dłużej czekać! Do zobaczenia! - uwolniła swoje ramię i weszła do środka.

Ani razu się nie obejrzała za sobą. Stałem tam nieruchomo jak zahipnotyzowany. Kompletnie nie miałem ochoty spędzić noc z Leah. Wsiadłem do auta i pojechałem do siebie, po drodze szukając jakieś wymówki. Było mi to obojętne, że okłamię własną dziewczynę. Chciałem być teraz sam. Tylko ja i moje myśli I twarz Belli w nich.

- Przyjaciel, do cholery! - warknąłem sam na siebie.

8. Kłopoty

Wybierałam się właśnie na terapię do ośrodka. Wyszłam z budynku i wpadłam prosto na Jamesa, który prawdopodobnie właśnie na mnie czekał pod domem. Przestraszyłam się trochę. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest zdenerwowany. Stałam jak wryta. Nie potrafiłam ani się odezwać, ani odejść. Długie chwile wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem.

W końcu jego twarz się rozpogodziła. Mrugnął do mnie porozumiewawczo okiem i uśmiechnął się łagodnie. Chwycił moją dłoń i uścisnął ją lekko. O co mu chodziło? Dlaczego się tak zachowywał? To spotkanie zaczynało mnie coraz bardziej niepokoić. Nie zrobiłam jednak nic. Po prostu nie wiedziałam w jaki sposób miałabym zareagować... Póki co, nie robił nic złego...

Pogłaskał z czułością mój policzek. Cofnęłam się przezornie o krok. Skąd u niego takie pokłady uczuć? Przecież zostawił mnie tam, na ulicy. Mogłam umrzeć. Nie zależało mu na mnie.

- Bello, tęskniłem za Tobą! - wyznał mi.
- Przecież to właśnie ty zostawiłeś mnie na chodniku! - odparłam stanowczo.
- Nie wiem, co ci powiedziano! Owszem zostawiłem cię tam, ale wezwałem pogotowie
tłumaczył - Wierzysz mi?
- Nie! - odpowiedziałam zdecydowanie.
- Porozmawiajmy, proszę Pójdziemy na spacer? - zaproponował.
- No dobrze - zgodziłam się niepewnie.

W sumie jednak coś do niego nadal czułam. Nie jest łatwo wymazać ludzi z pamięci, a na mnie on działał jak magnez. Brakowało mi go i nieco tęskniłam. Zakochałam się w nim przecież przed tym, jak wpakowaliśmy się w to bagno z narkotykami. Tylko... Czy ja go nadal kocham?

W zasadzie to nie wiem, czemu się zgodziłam na ten spacer. Z każdym krokiem czułam się bardziej nieswojo i niepewnie.

- Dlaczego mnie unikasz, Bello? - zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Chcę zmienić moje życie.
- A do tej pory było źle?
- Tak. - Odsunęłam się lekko od niego. - Muszę się uwolnić od narkotyków.
- Co ty mówisz?! Świetnie się bawiliśmy! Byłaś taka nakręcona! Zupełny odjazd! - Cieszył się.
- Nie potrzebuję już tego! - Przerwałam mu.
- Jesteś pewna? - powiedział i wyjął z kieszeni duży woreczek, w którym było mnóstwo różnych narkotyków.
- Nie! - Warknęłam i próbowałam odejść.

James szybko mnie jednak dogonił i złapał za dłoń. Próbowałam się wyrwać, ale był zdecydowanie silniejszy. Nie miałam szans. Modliłam się w duchu o cierpliwość, siłę i opanowanie. Czułam, jak robi mi się coraz goręcej od widoku tych wszystkich dragów. Zaczęłam się pocić i oddychać szybciej niż zwykle. Serce biło mi mocniej i to pragnienie Przecież ja tego właśnie pragnę! Nie oszukam samej siebie!

Muszę to pokonać! Zrobię to i uda mi się. Wyjdę z nałogu, tak jak Edward. - Postanowiłam.

- Nie tak szybko!
Syknął. - To bez sensu, że się okłamujesz! Zobacz, jak twoje ciało reaguje. Chcesz tego!
- Nie! - krzyknęłam.
- Mała, nie kłam. Znam cię. Pragniesz tego najbardziej na świecie! - szeptał mi do ucha i zaczął je całować.
- Zostaw mnie, ja nie chcę - zaczęłam szlochać.
- Bello, pragniesz mnie tak samo jak kokainy! Chodź! Pójdziemy gdzieś i zabawimy się jak dawniej! - Mruczał, całując moją szyję.
- Nie - płakałam.

James kompletnie nie słuchał. Pociągnął mnie za sobą. Szybko dotarliśmy na parking, gdzie wpakował mnie do swojego samochodu i ruszył z piskiem opon. Mój telefon komórkowy zaczął dzwonić. Od godziny powinnam być na terapii. Zaczęłam nerwowo szukać go w swojej torebce. Znalazłam w końcu. Już chciałam odebrać, gdy on wyrwał mi go z rąk.

- Nie będziesz z nikim rozmawiać!
Syknął. - Teraz należysz tylko do mnie!

Chwilę później zaparkował na poboczu. Chwyciłam szybko za klamkę, zorientowawszy się, iż to moja jedyna szansa na ucieczkę. Nie zdążyłam. Od razu mnie złapał. Nawet nie wstałam. Popłakałam się znowu. Dlaczego byłam taka głupia? Dlaczego zgodziłam się z nim pójść? Bałam się
strasznie. Nie miałam pojęcia, co on chce ze mną zrobić.

Nie musiałam jednak długo się zastanawiać. James szybko wyjął skądś strzykawkę pełną jakiejś substancji. Przyciągnął do siebie moją rękę i mimo, iż zaczęłam się szamotać pewnym ruchem wbił igłę. Ukłucie mnie zabolało, ale zaraz po tym poczułam ciepło roznoszące się po całym ciele. Musiał podać mi ogromną dawkę, skoro tak szybko zaczęło działać. Czułam, jak powoli zaczynam tracić kontrolę nad sobą. Byłam bardzo słaba i zaczynałam odpływać w nicość.

Nie mogę! Muszę się skoncentrować na czymś! Muszę uciec! - Powzięłam postanowienia resztkami świadomości.

Nawet nie zauważyłam, że znowu gdzieś jechaliśmy. Samochód sunął po ulicach bardzo szybko. James już nie zwracał na mnie uwagi. Pewnie stwierdził, że po takiej ilości narkotyku będę kompletnie bezwolna.

Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Musiałam działać błyskawicznie! Zmusiłam swe ciało do wysiłku. Otworzyłam drzwi i wypadłam z samochodu. Przetoczyłam się i uderzyłam w coś. Poczułam metaliczny posmak krwi. Ból nie był zbyt intensywny. Dragi skutecznie mnie teraz znieczulały.

Podniosłam się powoli i spróbowałam rozeznać, gdzie jestem. Okazało się, że kilka ulic stąd mieszkają Edward, Vincent i Jasper. Nie wiedziałam czy dam radę się tam dowlec, ale zmusiłam swoje ciało do marszu. Kręciło mi się w głowie. Ludzie schodzili mi z drogi. Wyglądali na przerażonych.

Przejrzałam się w mijanej szybie wystawowej. Włosy miałam rozczochrane, moje oczy wyglądały jakby były "szklane", a źrenice było maksymalnie zwężone. Z nosa, wargi i łuku brwiowego leciała mi krew. Ubranie miałam gdzieniegdzie rozerwane. Wyglądałam strasznie.

Czułam jak tracę resztki sił, ale nie mogłam się poddać. Byłam już tak blisko. Stałam już pod ich wieżowcem. Musiałam jeszcze tylko dostać się na trzecie piętro. Wędrówka po schodach wykończyła mnie kompletnie. Wydawało mi się, że minęły godziny, zanim się tam dostałam.

Zapukałam mocno, jak tylko byłam w stanie. To była ostatnia czynność, jaką pamiętam. Przez chwilę czułam się tak, jakbym szybowała bez zbędnego balastu jakim jest ciało. Straciłam świadomość i spowiła mnie czerń.

Rozdział 9 - Lęk

Właśnie miałem iść pod prysznic, gdy usłyszałem natrętne pukanie do drzwi naszego mieszkania. Poza mną był tu tylko Vincent, ale słyszałem, jak rozmawia przez telefon ze swoją dziewczyną, wobec czego to ja musiałem ruszyć się i otworzyć. Byłem lekko wkurzony. Kto jest taki bezczelny, żeby przychodzić o tej porze? Rzuciłem szybko okiem na zegar w korytarzu. Było po dwudziestej drugiej. Niezbyt odpowiednia pora na wizyty.

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem przed sobą pusty hall spowity w całkowitym mroku. Wychyliłem się, ale nikogo nie zobaczyłem. Głupie żarty! Pewnie jakieś dzieciaki się nudziły. Już miałem wrócić do środka, gdy odwracając się, dojrzałem coś kątem oka. Pod ścianą, na podłodze leżała jakaś dziewczyna. Bez namysłu włączyłem światło. Doznałem szoku.

O matko! Przecież to Bella! - Zdziwiłem się.

Widok krwi na jej twarzy, zadrapań i podartych ubrań mocno mnie wystraszył. Błyskawicznie kucnąłem przy niej i zmierzyłem puls na szyi. Był słaby i ledwie wyczuwalny. Uniosłem jej powieki i ujrzałem strasznie zwężone źrenice. Była naćpana. Jak to się stało? Tak dobrze jej szło! Czyżbyśmy za mało jej pilnowali? To moja wina! Powinienem z nią porozmawiać wtedy, w samochodzie, gdy zadzwoniła Leah! Miliony różnych myśli krążyły po mojej głowie. Musiałem jednak się skoncentrować, by jej pomóc.

- Vincent! Pomocy! - krzyknąłem, biorąc dziewczynę na ręce.

Współlokator przybiegł prędko i oceniwszy sytuację, pobiegł po telefon i kluczyki od samochodu. Zerwał sprawnym ruchem dwie kurtki z wieszaka i porozumiawszy się bez słów, zbiegliśmy na dół, do samochodu. Usiadłem z tyłu, z Bellą w moich ramionach. Bałem się strasznie. Boże! Obyśmy tylko zdążyli na czas! Byleby tylko dawka narkotyku nie była zbyt duża!

Chwyciłem za telefon i bez zastanowienia wybrałem numer mojego ojca. Odebrał po kilku sygnałach. Oznaczało to, że albo już spał, albo pracował. Ulżyło mi, gdy wreszcie usłyszałem w słuchawce jego głos.

- Edwardzie, coś się stało? Dzwonisz tak późno!
- Tato! Potrzebuję Twojej pomocy! - odparłem.
- Co się dzieje?
- Przyjedź szybko do kliniki! Jadę tam z Bellą, siostrą Alice. Ma bardzo słaby puls i wąskie źrenice. Prawdopodobnie zażyła dużą dawkę jakiegoś narkotyku.
- Synu, będę na Was czekał na izbie przyjęć. Akurat mam nocny dyżur. Pospieszcie się! - Zakomenderował i rozłączył się.

Wybrałem kolejny numer. Tym razem nie musiałem czekać długo. Zaspany głos Alice w ciągu kilku sekund odezwał się w telefonie.

- Słucham?
- To ja, Edward. Jadę z Bellą do kliniki, w której pracuje ojciec. Jest nieprzytomna. Naćpała się.
- O Boże! - krzyknęła Alice - Zaraz tam będę!
- Ok. Powiadom rodziców.

Już prawie dojeżdżaliśmy na miejsce. Patrzyłem uważnie na tą słabą istotkę, bezwładnie spoczywającą w moim uścisku. Tak bardzo się o nią bałem. Modliłem się, by jakoś z tego wyszła. Składałem w myślach przysięgi, jak to teraz już zajmę się nią i pomogę wyjść na prostą. Nic się nie liczyło, tylko to, by usłyszeć ponownie ten delikatny głos i zobaczyć ją znowu bezpieczną.

Carlisle czekał przy podjeździe dla karetek z gotowym personelem medycznym. Vincent zatrzymał się tuż obok nich, bym mógł wysiąść z Bellą. Błyskawicznie położyłem ją na gotowych noszach na kółkach i odsunąłem się, zapewniając medykom wolny dostęp. Ci zaś szybko przewieźli nieprzytomną dziewczynę do sali zabiegowej i przystąpili do działania.

Bez zastanowienia pobiegłem za nimi. Stanąłem w otwartych drzwiach zabiegówki i w milczeniu przyglądałem się ich pracy. Podłączyli Bellę do jakichś monitorów. Powbijali plastikowe rurki w delikatne ręce. Ciągle była nieprzytomna.

Nagle, bicie jej serca, słyszalne w całej sali dzięki monitorującej je maszynie, zaczęło gwałtownie zwalniać. Na monitorze linia jej życia coraz bardziej się prostowała. Poczułem, jakby ktoś odcinał mi dostęp do tlenu.

- Tato, ratuj ją! - krzyczałem, przytrzymując się framugi drzwi.
- Edward, wyjdź do poczekalni! - syknął w moim kierunku Carlisle - Setkę adrenaliny! Szybko!

To były ostatnie słowa, które usłyszałem, zanim pielęgniarz wypchnął mnie za drzwi. Spacyfikowany z opuszczoną głową ruszyłem do obszernego hallu izby przyjęć. Wszyscy już tam na mnie czekali. Matka Belli z mężem, jej ojciec - Charlie, Alice z Jasperem, Vincent i jeszcze jeden młody mężczyzna, bardzo przypominający ojczyma Belli, Phila, z jakąś blondynką. Pewnie to jego syn z partnerką.

Wszyscy byli bardzo zmartwieni. Kobiety płakały. Osiem par oczu wbiło się we mnie, gdy tylko stanąłem w ich zasięgu. Przełknąłem nerwowo ślinę, choć to ani trochę nie pomogło zmniejszyć guli, która boleśnie gnieździła się w moim gardle. Milczeli. Czekali na jakieś informacje z mojej strony. To sprawiło jedynie, że poczułem się jeszcze gorzej.

- Edward, mówże wreszcie! - Zirytowana Alice nie wytrzymała i potrząsnęła mną.
- Moja malutka dziewczynka! - Szlochała Renee w ramionach męża.
- Bella... Co z moją córką? - spytał stanowczo Charlie.
- Stary, powiedz coś! - przekonywał Vincent.
- Ja nie wiem... Są jakieś komplikacje... Wyrzucili mnie z sali. - wydukałem.
- O Boże!

Krzyk Renee rozdarł powietrze. Zdenerwowana sytuacją zemdlała. Położyliśmy ją na ławce i natychmiast zaczęliśmy cucić. Gdy już się ocknęła, pielęgniarka podała jej jakiś lek uspokajający. Tak bardzo chciałem również móc się uspokoić, ale z wiadomych względów dotyczących mojej przeszłości, jak ognia unikałem wszelkich zbytecznych medykamentów.

Chwilę później panowała już nieznośna cisza. Minuty dłużyły mi się niemiłosiernie. Nie potrafiłem ustać w miejscu. Krążyłem po obszernym pomieszczeniu jak rozpędzony pocisk. Zaczynałem wariować. Phil obejmował swoją Renee, Jasper tulił Alice, a młody brunet, Emmett, trzymał swoją żonę, Rosalie, na kolanach i kołysał ją delikatnie. Moja Bella leżała daleko ode mnie, na sali zabiegowej i nie miałem najmniejszych szans, by odgonić gromadzące się wokół niej koszmary.

Boże! Co też ja sobie wyobrażam?! Przecież to nie jest moja dziewczyna! - Skarciłem się w myślach.

Tak strasznie się martwiłem. Nie byłem w stanie nawet pomyśleć, co by było, gdyby...

- Uhm, miałem o tym nie myśleć! - Upomniałem się ponownie.

Vincent podszedł do mnie i poklepał współczująco po plecach. Odwróciłem się w jego kierunku i aprobująco pokiwałem głową. Wyglądał na tak samo zmartwionego jak ja. Zresztą nic dziwnego! Bella była jego podopieczną i wiedziałem, że naprawdę się polubili.

Chciałem wyrzucić wszystkie te emocje, które kumulowały się we mnie, ale nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, dopóki Carlisle nie stanął przed nami. Wyglądał, jakby był strasznie wykończony i tak też prawdopodobnie się czuł. Miał zdecydowanie zmartwioną minę. Na ten widok serce zabiło mi szybciej, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

- Carlisle, powiedz co z Nią! - Rozkazałem mu.
- Isabella ma złamane żebra. Przypuszczalnie ktoś się z nią szarpał. Ma mnóstwo heroiny we krwi i rozliczne rany na ciele. - Carlisle przerwał na chwilę.
- Heroina? A to coś nowego! - Odnotował Vincent.
- Nastąpiło zatrzymanie akcji serca, ale skutecznie ją reanimowaliśmy. - Wśród zgromadzonych rozległ się jęk przerażenia. - Według mnie Bellę ktoś napadł. Ma siniaki i zadrapania na rękach, ślad po ukłuciu wskazuje na to, że sama nie podała sobie narkotyku. Musiałaby wykrzywić rękę pod zbyt nienaturalnym kątem.
- Jak to? Nie sama? - Zdziwił się Jasper.
- Coś czuję, że James ma z tym coś wspólnego... - syknąłem, ale Carlisle mi przerwał.
- Trzy osoby mogą pójść przy niej posiedzieć. Proszę za mną... - powiedział i ruszył w kierunku drzwi prowadzących na oddział.

Błyskawicznie z kręgu wyszli Renee, Charlie i Alice i podążyli za moim ojcem. Spojrzałem na zamykające się za nimi drzwi i przekląłem w duchu.

Boże! Ile bym dał, by móc tam wejść...

10. Prawda wyzwala

Obudziłam się jakieś trzy dni temu. W pierwszej chwili po męczarniach, które odczuwałam starając się podnieść powieki, ujrzałam wszechogarniającą światłość. Umarłam? Czy to niebo? Nie. Nie zasłużyłam na to, by tam trafić.

Z jasności powoli zaczęły wyłaniać się kształty i kolory. Pomieszczenie było bardzo jasne, sterylne i panowała w nim cisza. To z pewnością szpital. Tylko dlaczego znowu w nim jestem? Nic nie pamiętam. Jakaś ciemna plama. Nikogo przy mnie nie było. Kompletna pustka! A może jednak
umarłam?

W tym samym momencie do sali weszła młoda, ładna brunetka. Wygląda jak smukła rusałka z bajki. A może jakaś nimfa, czy też chochlik? Dobra wróżka. Uśmiechnęła się szeroko, zauważywszy, że się jej przyglądam. Wychyliła się za drzwi i zapiszczała bardzo głośno:

- Bella się obudziła! Pospieszcie się wszyscy! - Odwróciła się z powrotem do mnie i pogładziła moją dłoń, w którą wbita była jakaś rurka.
- Hrrr... - Próbowałam się odezwać, ale z moich warg wydobył się jedynie jakiś warkot.

Do pokoju weszła zapłakana kobieta, wsparta na ramieniu jakiegoś bruneta z wąsami. Tuż za nimi pojawił się mężczyzna w białym kitlu. Przypatrywałam się uważnie ich twarzom.

- Bella, kochanie! - Szlochała kobieta - Tak się bałam.
- Córeczko! Martwiliśmy się o Ciebie! - Powiedział brunet.
- Tak nas nastraszyłaś, siostro! - Zaśmiała się perliście młoda dziewczyna, ale w jej oczach szkliły się łzy.
- Jesteś moją siostrą? - Wydusiłam w końcu z siebie, starając się coś sobie przypomnieć.
- Co? - Dwie kobiety i mężczyzna byli zszokowani.
- Bello, nazywam się dr Cullen. Możesz mi powiedzieć, kim jesteś? Przedstaw się proszę i powiedz coś o sobie - zaproponował lekarz.

Zaczęłam zastanawiać się nad odpowiedziami na te pytania. Przeszukiwałam pospiesznie moje myśli. Nie było ich jednak za wiele. Niczego nie znalazłam. Pustka. Osoby stojące przede mną świdrowały mnie wzrokiem. Wyczekiwali na to, co im powiem.

- Ja... Ja... Nie wiem... - wydukałam.
- Wiesz może, gdzie się właśnie znajdujesz? - spytał doktor.
- Chyba tak... W szpitalu? - odpowiedziałam niepewnie.
- Tak! Jesteś w klinice. Przywieziono cię tutaj tydzień temu. Byłaś pod wpływem narkotyków. Musieliśmy cię reanimować, gdyż twoje serce się zatrzymało. Potem spałaś i dopiero teraz się obudziłaś. Pamiętasz, co się wydarzyło? - zapytał, spokojnie tłumacząc mi zaistniałą sytuację.
- Nic nie pamiętam. Mam kompletną pustkę w głowie... - odpowiedziałam zdezorientowana.
- Carlisle, co się z nią dzieje? - Brunetka nie wytrzymała i przerwała naszą rozmowę.
- To amnezja wsteczna. Wystąpiła prawdopodobnie jako reakcja obronna na traumę, której Bella musiała wtedy doznać - wyjaśnił lekarz.
- Co się wtedy zdarzyło? - zapytał retorycznie mężczyzna z wąsem.
- Od niej się chwilowo tego nie dowiemy... - stwierdził dr Cullen.
- Czy ona odzyska pamięć? Kiedy? - spytała go szlochająca kobieta.
- Sądzę, że tak. Nie odniosła żadnych obrażeń głowy, więc jest to wyłącznie reakcja organizmu na stres - odparł - Starajcie się jej dużo opowiadać. Wspominajcie. Przynieście jakieś zdjęcia. Takie pomoce mogą odblokować pamięć.

Dni mijały, ale ja dalej nic sobie nie przypominałam. Codziennie przychodziły do mnie te dwie kobiety z tamtym mężczyzną. Opowiadali o dzieciństwie jakiejś Belli. Ona sama jednak nigdy nie przyszła. Pokazywali mi mnóstwo albumów ze zdjęciami. Na tych fotografiach rozpoznawałam jedynie tych właśnie ludzi i to tylko ze względu na ich wygląd.

Któregoś popołudnia odwiedził mnie obcy mężczyzna. Wyglądał na dwadzieścia parę lat Jego rudawobrązowa czupryna była w kompletnym nieładzie. Ani na sekundę nie spuszczał ze mnie swoich intensywnie zielonych oczu. Nie miałam pojęcia, kto to.

- Kim jesteś? - spytałam.
- Mam na imię Edward. Jestem twoim przyjacielem. - Jego głos brzmiał miło, ale na twarzy malowało mu się rozczarowanie. - Nic sobie nie przypomniałaś?
- Nie - odpowiedziałam obojętnie.
- Czy mogę coś ci pokazać? - zapytał.
- O nie! Znowu zdjęcia? Mam ich już dość! - Od razu zgadłam.
- Tylko jedno, proszę! - Popatrzył na mnie błagalnie, więc kiwnęłam potakująco głową.

Nie miałam na to kompletnie ochoty, ale zgodziłam się. Jakoś nie mogłam się oprzeć temu spojrzeniu. Bardzo przystojny był ten mój przyjaciel. Żałowałam, że nie okazał się kimś więcej. Chłopakiem, narzeczonym czy mężem... Mam zdecydowanie zbyt bujną wyobraźnię. Spojrzałam na
wyciągnięte ku mnie zdjęcie z zaciekawieniem. Natychmiast wyrwałam mu je z rąk.

- Co się stało? - spytał nerwowym głosem.
- On... O Boże! Nie! Ja nie chcę! Boję się! - wykrzyczałam i rozpłakałam się.

Edward przytulił mnie i gładził moje włosy. Łzy prędko uciekały spod moich powiek. Wszystko sobie przypomniałam i wcale nie czułam się z tym dobrze. Nie potrafiłam pozbyć się sprzed oczu wizji siebie z Jamesem w jego samochodzie. Serce chciało wyrwać się z mojej piersi. Oddychałam
nerwowo i nie potrafiłam się uspokoić pomimo usilnych starań mojego gościa.

Chwilkę później do sali wbiegł dr Cullen z którąś z pielęgniarek. Ogarnął wzrokiem mnie w ramionach Edwarda i zatrzymał się w nogach mojego łóżka. Był zaniepokojony i zdezorientowany.
Popatrzył na syna i zapytał:

- Co tu się dzieje? Jej puls gwałtownie przyspieszył.
- Bella odzyskała pamięć! Wystraszyła się wspomnień napadu.
- On mnie nie napadł... - Szlochałam dalej.
- Czy mogłabyś choć raz powiedzieć prawdę? - zapytał z wyrzutem Edward.
- Podam ci coś lekkiego na uspokojenie. - Zdecydował Carlisle.
- Nie chcę. Muszę to sama opanować - odpowiedziałam.
- Chcesz porozmawiać z psychologiem? - zapytał.
- Nie. Chcę rozmawiać z Edwardem! - Zażądałam.
- Dobrze, ale spróbuj się uspokoić. - Lekarz zgodził się i opuścił salę razem z ciągle milczącą pielęgniarką.
- Tym razem nie pozwolę Ci zataić tego, co się stało! - powiedział Edward sekundę po tym, jak zostaliśmy sami.
- Tak się boję... - szepnęłam.
- Zatem powiedz prawdę. Ona tylko może ci przynieść ulgę! - stwierdził.
- Gdyby to było takie proste... - Zaczęłam, ale on nie dał mi skończyć:
- Jest! Złóż doniesienie na policję o twoim pierwszym wypadku i o tym, co ci zrobił tym razem. O narkotykach także! Zamkną go i będziesz bezpieczna.
- Ja... - Próbowałam coś powiedzieć, ale sama nie wiedziałam tak naprawdę co.
- Wystarczy! Jeśli tego nie zrobisz, to ja będę musiał sam się nim zająć! Nie chcę, żeby cię znowu skrzywdził! - Zdenerwował się. - Wiesz, jaką dawkę heroiny tym razem Ci zaserwował? Chciał cię zabić! - Krzyczał.
- Uspokój się, Edwardzie! Proszę... - Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Zawiadomisz policję? - spytał, świdrując mnie swoimi zielonymi oczami.
- Dobrze, obiecuję! - Postanowiłam.

Edward patrzył mi dalej w oczy, a ja zaczynałam się uspokajać. Wiedziałam, że musiałam zrobić to, o co prosił. Kolejny raz mogłabym nie ujść cało ze spotkania z Jamesem. Byłam zła, że poszłam z nim wtedy. Zaufałam mu ponownie a on znowu mnie oszukał. Nie chciałam go więcej widzieć, ale wiedziałam, że będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz podczas wszystkich procedur, w których będę zmuszona wziąć udział. Będę silna! Poradzę sobie z tym, a potem będę walczyć, by wyrwać się z tego koszmaru. Już nigdy więcej żadnych narkotyków!

- Bello... - Edward wyrwał mnie z rozmyślań.
- Tak?
- Martwiłem się strasznie o ciebie... - wyznał i pocałował mnie w policzek. Zarumieniłam się.
- Ja chciałem Ci powiedzieć, że... - Zaczął, ale zamilkł, gdyż drzwi się uchyliły i do sali weszli Renee, Charlie i Alice.
- Córeczko! - Mama płakała.
- Nareszcie wróciłaś do nas! - Alice śmiała się w głos.

Patrzyłam na nich z czułością i uśmiechem na ustach. Znowu udało mi się ich odzyskać! Tym razem nie zmarnuję kolejnej szansy, którą dał mi los.

Ogarnęłam ich wszystkich wzrokiem, ale sekundę późnej skupiłam się na widocznie zawiedzionym Edwardzie. Ciekawe, co też chciał mi powiedzieć?

11. Koniec?

Ostatnie dwa miesiące były dla mnie wyjątkowo ciężkie. Powrót do codziennego życia po trzech tygodniach spędzonych w szpitalu nie był najłatwiejszy. Kontakt ze zdecydowanie silniejszym narkotykiem niż te, które do tej pory zażywałam, naznaczył mnie w pewien sposób. Odczuwałam głód, ale tym razem to nie mój organizm domagał się dragów, robił to umysł. To mnie totalnie dołowało! Jeszcze bardziej bałam się wyjść na zewnątrz, do ludzi, poczuć ponownie te wszystkie bodźce.

Strach był moim nieodłącznym towarzyszem. W dodatku zaczęły się przesłuchania, po tym jak Phil złożył doniesienie na prokuraturę przeciwko mojemu byłemu chłopakowi. Uspokoiłam się nieco, gdy James do czasu rozprawy został tymczasowo aresztowany. W jego samochodzie policjanci znaleźli moją komórkę, która była jedynym, namacalnym dowodem, iż tam w ogóle byłam tamtej feralnej nocy.

Zeznania męczyły mnie strasznie! Czy to naprawdę takie dziwne, że człowiek nie chce odtwarzać po raz kolejny wydarzenia, przed którymi jego umysł ratował się amnezją? Wydaje się, że nie. Jednak policjanci, prokurator i sędzia byli nie ustępliwi. Musiałam odtwarzać minutę po minucie chwile dwóch tragedii, których doświadczyłam.

Bardzo pozytywną zmianą, pośród tych niezbyt dobrych epizodów, było znaczne ocieplenie moich relacji z Philem. Ojczym zawsze był ze mną na policji, w prokuraturze czy sądzie. Miał dla mnie dużo czasu, poświęcał mi całą swoją uwagę, a niejednokrotnie widziałam nawet, że starał się mnie chronić, by przejście przez to wszystko było lżejsze. Zdecydowanie źle go wcześniej oceniałam. Okazał się być naprawdę świetnym facetem! Byłam taka niesprawiedliwa w swoim osądzie! Mama strasznie się cieszyła z polepszenia naszych kontaktów.

Wszyscy okazywali mi dużo wsparcia. Alice częściej zabierała mnie z domu, bym, jak to ona określała, wyszła w końcu do ludzi i zaczęła żyć normalnie. Renee była dla mnie prawdziwą podporą. Charlie starał się jak mógł i odwiedzał mnie z Mikełm, bym nawiązała z nim coś na kształt typowej dla rodzeństwa więzi, chociaż nie wiem, czy to kiedykolwiek będzie wyglądać właśnie w ten sposób.

Cieszyłam się niezmiernie z tego, jak bardzo mogę liczyć na moich dwóch nowych przyjaciół: Vincentła i Edwarda. To właśnie oni pomogli mi powrócić na leczenie odwykowe.

Tyle osób, na które mogę liczyć! - pomyślałam, patrząc na nich wszystkich zebranych w hallu sądu rejonowego.

W dużym napięciu oczekiwaliśmy na drugą już rozprawę. Prawdopodobnie tym razem sprawa zostanie zakończona. Siedziałam w otoczeniu Phila oraz jego syna, Emmetta, i synowej, Rosalie, którzy byli moimi dodatkowymi obrońcami. Całkiem miły gest z ich strony!

W pewnym momencie spostrzegłam, że Edward bacznie mi się przyglądał. Jego zachowanie od tych dwóch miesięcy było dla mnie kompletną zagadką! Był bardziej ciepły, troskliwszy, ale jednocześnie taki tajemniczy. Jakby toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Nigdy nie pytałam go o to. Od chwili, gdy w szpitalu odzyskałam pamięć, nie wróciliśmy nawet do tamtej rozmowy. Do tej pory nie wiem, co też chciał mi wtedy powiedzieć.

Rozmyślania przerwał mi strażnik wzywający wszystkich na sprawę. Gdy zajęliśmy swoje miejsca na sali, policjanci wprowadzili Jamesa. I wszystko znowu się zaczęło. Wpatrywał się we mnie cały czas z perfidnym uśmieszkiem na ustach. Czułam na sobie ciężar jego spojrzenia. Tak jakby w jakiś paranormalny sposób wypalał nim rany w moim ciele. Bolało mnie samo przebywanie w jednym pomieszczeniu z nim. Pierwsza miłość okazała się dla mnie okrutna. Los okazał się szydercą. Zadrwił sobie ze mnie!

Myśli w mojej głowie szalały. Nie przywiązywałam szczególnej wagi do tego, co się działo wokół mnie, dopóki Rosalie nie położyła mi rękę na ramieniu. Rzuciłam jej zdezorientowane spojrzenie:

- O co chodzi? - spytałam.
- Ława przysięgłych udała się na obrady. Za pół godziny zostanie ogłoszony wyrok. Dobrze się czujesz? - Widziałam, jak martwiła się o mnie. Całkiem sympatyczna z niej kobieta.
- W porządku. Czy mogę wyjść na świeże powietrze?
- Oczywiście, Skarbie, ale może ktoś pójdzie z tobą? Poproszę - Zaczęła, ale nie było jej dane skończyć.
- Ja jej z chęcią potowarzyszę! - Usłyszałam za swoimi plecami dobrze mi znany, męski głos.

Odwróciłam się i zetknęłam oko w oko z Edwardem. Bez słowa wyszliśmy razem przed budynek sądu. Usiedliśmy na najbliższej wolnej ławce przy skwerku, nieopodal fontanny. Słońce paliło. Czerwiec dawał się wszystkim we znaki. Upały także mnie osłabiały, ale starałam się w ogóle nie zaprzątać sobie tym głowy. Popadałam w apatię.

- Martwię się o ciebie, Bello. - wyznał mi Edward.
- Niepotrzebnie! Daję sobie radę! - zapewniłam go.
- Naprawdę nie jesteś ani dobrym kłamcą, ani świetną aktorką. Czemu, choć raz, nie możesz dać mi dostępu do swoich myśli? Jesteś taka skryta! - zarzucił mi.
- Wolałbyś ich nie znać, uwierz mi! To straszny burdel! - Próbowałam uciąć rozmowę, która nie była mi zbytnio na rękę.
- Bello, chciałbym - Nie chciałam jednak tego słuchać.
- Pogubiłam się w tym wszystkim i muszę sama poskładać się do kupy! W końcu to moje życie.- Westchnęłam.

Przez kolejne piętnaście minut siedzieliśmy w milczeniu. Każdy był pochłonięty swymi myślami. Edward spojrzał na zegarek, a potem na mnie. Patrzyłam się w jego zielone oczy.

- Musimy już iść. - stwierdził.
- Dobrze. Chodźmy zatem! - Podniosłam się i stanęłam tuż przy Edwardzie.

Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Czułam na sobie jego gorący oddech. Wdychałam jego wspaniały zapach, z pewnością była to droga woda kolońska. Chyba zatonęłam w jego oczach. Ocknęłam się w tym samym momencie, w którym jego miękkie usta odnalazły moje. Początkowo całkowicie poddałam się temu nieoczekiwanemu pocałunkowi. Chwilę później jednak oderwałam się od niego. Spojrzał na mnie z rozczarowaniem i jednocześnie zdziwieniem malującymi się powoli na jego twarzy.

- Ja Nie mogę. To nie najlepszy moment! - Wzięłam głęboki oddech. - Wybacz!

Moją twarz oblał rumieniec i uciekłam z powrotem do budynku. Całe szczęście, że mnie nie gonił. Dotarłam do sali i wsunęłam się bez słowa na swoje miejsce.

Naprawdę byłam w tamtej chwili jednym wielkim bałaganem! To nie tak, że pocałunek mi się nie podobał. Był taki Nawet nie wiem, jak by go tu określić. Edwarda nie darzyłam obojętnością. Naprawdę liczył się dla mnie jako wspaniały przyjaciel. Ale na nic innego w tym momencie swojego życia nie byłam gotowa. Na nic nie mogłam sobie pozwolić. Chciałam oderwać się od rzeczywistości, która mnie przytłaczała i zacząć na nowo!

Nie zauważyłam, kiedy wrócił sędzia i ława przysięgłych. Automatycznie jednak podniosłam się z krzesła wraz ze wszystkimi, gdy wyrok miał zostać odczytany. Czułam bolesne skurcze w brzuchu, zapewne będące wynikiem stresu.

Wreszcie zapadł wyrok. Dziesięć lat! Całą dekadę będę mogła czuć się bezpiecznie! Będąc wyprowadzanym przez policyjną eskortę, James rzucił mi nienawistne spojrzenie. Mam nadzieję, że po raz ostatni w swoim życiu jestem zmuszona go widzieć!

Wybraliśmy się wszyscy na obiad, by uczcić tę okazję. W końcu wszystko się wyjaśniło. Udało mi się to jakoś przetrwać!

Siedzieliśmy w dziewiątkę przy owalnym stole. Toczyły się radosne rozmowy. Słychać było śmiech. Po złożeniu przez nas wszystkich zamówień, głos zabrał Phil:

- Jestem pewien, że Bella ma wam coś do powiedzenia. - Zaintonował, skupiając na sobie uwagę zgromadzonych.
- Wyprowadzamy się do Bostonu! - Renee wyręczyła mnie z obowiązku oznajmienia radosnej nowiny, widząc moje wahanie.
- Tak.- Powiedziałam tylko, patrząc na grymas wykrzywiający twarz Edwarda.

Alice niemalże się popłakała. Charlie też nie był w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Niemniej jednak oni doskonale zdawali sobie sprawę, że ta przeprowadzka jest podyktowana wyłącznie moim dobrem.

W Bostonie miałam, w trakcie wakacji, urządzić z mamą dom po swojemu, tak, żebyśmy dobrze się tam czuli. To był pomysł Phila. Całkiem rozsądny z resztą! Ponadto miałam odbyć sześciotygodniowe zamknięte leczenie odwykowe w tamtejszym ośrodku, który cieszył się bardzo dobrą opinią. We wrześniu natomiast zaczęłabym ostatni rok liceum w jednej z lepszych prywatnych szkół. Niemożliwością byłoby nie zauważyć, że ojczym bardzo starał się dla mnie.

Dawano mi szansę, by zacząć wszystko od początku. Od nowa.

12. Pożegnanie

Moment, w którym dowiedziałem się o wyjeździe Belli, spowodował u mnie wewnętrzne rozdarcie. Od tamtej pory nie opuszczało mnie poczucie, że oto i przyszło mi coś stracić. Nie wiedziałem, czy mam coś z tym zrobić, czy też nie reagować wcale. Mętlik w mojej głowie sprawiał, że nie potrafiłem już sam ze sobą wytrzymać. Moi współlokatorzy zaczynali już tracić do mnie cierpliwość.

Leah też była wściekła. Nic dziwnego, zresztą! Prawie ostatnio zapomniałem o jej istnieniu. Obawiałem się, iż ona oczekuje ode mnie deklaracji w postaci bardzo kosztownego pierścionka z dużym kamieniem. Ja zaś w ogóle nie byłem do tego przekonany. Czułem się jeszcze zdecydowanie zbyt młody na podejmowanie takich poważnych decyzji, które rzutują na całe życie. Nie wspominając już z kolei o tym, że z każdą chwilą upewniałem się, iż to nie ona jest osobą, której chciałbym cokolwiek obiecywać

Jednak nie powinienem był nawet myśleć w ten sposób o Belli. Jej obojętna reakcja, a można by wręcz stwierdzić, iż jej kompletny brak, świadczył najlepiej o tym, że ta wyjątkowa dziewczyna nic do mnie nie czuła. Być może w dalszym ciągu kochała Jamesa, który ją tak skrzywdził. To chyba taka typowa więź między katem a ofiarą.

Boże, jaki ja jestem głupi!
Pomyślałem niezbyt pochlebnie sam o sobie.

Dochodziła szesnasta. Niedzielne popołudnie mijało spokojnie, monotonnie, nudno. Jasper oczywiście spędzał czas ze swoją Alice i jej rodziną
wszyscy chcieli nacieszyć się sobą przed przeprowadzką Belli, jej matki i ojczyma. Vincent z kolej wyjechał ze swoją dziewczyną, Callie, na romantyczny weekend.

Byłem sam. Ja, cztery ściany, sterty książek i mnóstwo niezapisanych kartek papieru, oczekujących na zapełnienie moim wyrazistym pismem dotyczącym problemów z procesem legislacyjnym.

Jednak kompletnie nie potrafiłem się skupić! Chodziłem nerwowo po pustym mieszkaniu, szukając dla siebie najbardziej odpowiedniego miejsca. Trochę sprzątałem, próbowałem czytać jakieś dzieła literatury naukowej. To włączałem muzykę, to jakiś program telewizyjny.

Całe ciało miałem napięte od wyczekiwania. Sam nie wiem, na co, bo przecież z nikim się na dzisiaj nie umawiałem.

Podskoczyłem jak oparzony, gdy zadzwonił mój telefon komórkowy. Rzuciłem szybko okiem na wyświetlacz i ustaliłem, że to połączenie od ojca. Nie miałem specjalnej ochoty na tłumaczenie się mojemu zatroskanemu rodzicowi, mimo to odebrałem:

- Tak, Tato?
- Witaj, Edwardzie! Mama i ja zastanawiamy się, czy nie odwiedziłbyś nas dzisiaj wieczorem? Tak dawno u nas nie byłeś
- Nie wiem. Mam trochę nauki.
Zacząłem kręcić.
- Co się dzieje? Martwimy się. Jasper nam wszystko opowiedział. Może chcesz pogadać?
Chciałem, ale nie z nim.
- Nie ma o czym
- Synu, chyba jednak jest! Nawet po twym głosie wyczuwam smutek i jakąś rozterkę
tłumaczył Carlisle.
W czym problem?
- W niczym!
- Proszę cię, nie rozmawiaj tak ze mną! Czy chodzi o tę siostrę Alice? Zauważyłem, że jak Bella była w szpitalu, to

Na szczęście dzwonek do drzwi uratował mnie od pożądanego tematu, do którego w tej chwili nie byłem przygotowany.

- Tato, kończę, bo ktoś dzwoni do drzwi. Postaram się wpaść do was w tym tygodniu. Ucałuj mamę ode mnie!

Rozłączyłem się, nie czekając na pożegnanie z jego strony. Pospiesznie ruszyłem w kierunku wejścia. Nie wiedziałem, co prawda, kto się tam dobijał, ale z pewnością to niebiosa mi go zesłały, by uwolnić mnie od niechcianej rozmowy.

Otworzyłem i zobaczyłem promiennie uśmiechającą się Bellę. Tak. To zdecydowanie dar od niebios! Wyglądała jak anioł. Zjawiskowo! Jej rozpuszczone, długie, brązowe włosy ułożone były dziś w miękkie fale. Nie miała ani odrobiny makijażu na twarzy, niemniej jednak należy przyznać, iż nie był on takiej piękności, jak ona, w ogóle potrzebny. Smukłe ciało okrywał delikatny, muślinowy materiał białej sukienki na ramiączkach. Naprawdę zaniemówiłem z wrażenia.

- Witaj, Edwardzie. Nie wpuścisz mnie do środka?
spytała lekko rozbawiona głosem, który pieścił me uszy niczym najpiękniejsza muzyka świata.

Stary, uspokój się natychmiast! Zachowujesz się jak idiota!
Chyba nim byłem, skoro w myślach rozmawiałem sam ze sobą.

- Cześć. Zapraszam, wejdź. - powiedziałem, odsuwając się z przejścia.

Zaprowadziłem Bellę do salonu. Usiadła na kanapie z niesamowitą gracją. W promieniach słońca, wpadających przez ogromne okno balkonowe, wyglądała jak bogini. Starałem się skupić, by nie dać nic po sobie poznać, choć zdecydowanie ciężko było mi się opanować. Miałem szaloną ochotę, by podejść do niej i wpić się w jej miękkie wargi, których smaku nie mogłem zapomnieć od tamtej sytuacji przed budynkiem sądu.

- Napijesz się czegoś?
Chrypiałem, jak to mówiłem. Moje ciało wariowało.
- Nie, dziękuję. Chcę tylko z Tobą porozmawiać. - Wyjaśniła swoją obecność w moim mieszkaniu.
- Ze mną? A o czym?
Zdziwiłem się.
- Jutro wyjeżdżamy i czułam, że muszę jeszcze pogadać z Tobą Pożegnać się.
Boże! To już jutro. A wydawało mi się, że mam ciągle trochę czasu.
- Naprawdę nie musiałaś.
To były jedyne słowa, które przyszły mi do głowy.
- No dobrze, ale może chciałam - szepnęła.
- Chciałaś?
Łapałem ją za słówka, jak jakiś żałosny uczniak.
- Tak.
Powiedziała stanowczo.
- Słucham zatem - Zachęciłem ją, by powiedziała więcej.
- Edwardzie, to, co się stało, wtedy pod sądem To było zupełnie niespodziewane. Nie mogę skłamać, że ten pocałunek mi się nie spodobał, ale
- Ale..?
Przełknąłem nerwowo ślinę.
- Nie jestem gotowa na coś takiego. To zdecydowanie zły czas. Poza tym masz dziewczynę i to w ogóle nie powinno mieć miejsca!
- Bello, gdybyś powiedziała tylko słowo, to - Chciałem wyznać, że dla niej mogę zerwać z Leah, ale ona przerwała mi:
- Nie, Edwardzie. Nie usłyszysz tego ode mnie. To nie ma najmniejszego sensu! Od jutra będę mieszkać w Bostonie.
- To żadne utrudnienie jak dla mnie.
- Edwardzie, bądź rozsądny. To się nie uda Zasługujesz na kogoś lepszego!
Stwierdziła i posmutniała.
Nie jestem najlepsza i nie powinieneś tracić na mnie czasu.
- Co ty mówisz, Bello?!
Oburzyłem się.
- Prawdę. To by nie wyszło, a ja wystarczająco wycierpiałam się ostatnio. Muszę zacząć na nowo Zebrać się w sobie i podnieść się w końcu do pionu.
- Nigdy nie wyrządziłbym ci najmniejszej krzywdy!
Zapewniłem.
- Wiem, ale to ja zraniłabym ciebie i mnie, gdybym pozwoliła na to wszystko.
- Boli mnie to, co mówisz
- Widzisz, już teraz cię krzywdę. Dajmy temu spokój. Czy możemy pozostać przyjaciółmi?
Spytała niepewnie.
- Jeśli tylko tego naprawdę chcesz
- Właśnie tak, Edwardzie.
Przytknęła.
- W porządku.
Nie umiałem zdobyć się na jakiekolwiek inne słowa.
- Pójdę już - szepnęła
Życzę ci wszystkiego, co najlepsze, przyjacielu!
Cmoknęła mnie policzek i skierowała się do drzwi wyjściowych.

Minutę później usłyszałem, jak one zamykają się, a wraz z nimi moje odrzucone serce. Bez zastanowienia pobiegłem na balkon. Patrzyłem w dół, na zalaną słońcem ulicę, po której pomiędzy nerwowo przemieszczającymi się przechodniami powoli wędrowała Bella. Kiedy zakochałem się w tej dziewczynie? Sam nie wiem. Jedyne, co w tej okrutnej chwili było pewne, to ból i pustka, które odczuwałem.

***

Ta rozmowa nie była łatwa. Wiedziałam jednak, że muszę tak postąpić. Wyprowadzaliśmy się i chciałam dzięki temu zacząć swe życie od początku. Przejść porządny odwyk, skupić się na nauce i wyjść na ludzi. Podnieść się z tego dna, w którym aktualnie się znajdowałam. Z tym ciężarem na barkach nie mogłam pozwolić sobie na wchodzenie w jakiekolwiek relacje. Emocjonalnie byłam wrakiem i nie zasługiwałam na uczucia ze strony kogoś tak dobrego, jak Edward. Na dodatek ciągle nie pozbyłam się wszystkich emocji skierowanych do oprawcy. Zanim będę w stanie pójść naprawdę do przodu, muszę wyprzeć z swych myśli i serca Jamesa.

Dlaczego akurat Edward musiał stać się kolejną osobą, która znalazła się na długiej liście bliskich mi osób, które niezaprzeczalnie zraniłam? W głębi siebie wiem, że tak bardzo bym chciała Nie. To nie ma najmniejszego sensu! Nie powinnam nawet o tym myśleć. Muszę się uwolnić. Poskromić wszystkie demony, które mnie dręczą.

Jutro wyjeżdżam i najlepiej będzie zapomnieć o tym. Zapomnieć o wszystkim, co miało miejsce w Nowym Jorku. Z nowojorską Bellą już nikt nigdy nie będzie miał do czynienia.

Pora na zmiany.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
84 ROZ 12 2007][D
12 stropy cz1
12 ROZ przepisy tech bud dla lotnisk cywilnych [M T,iG Mid591
Cwalina Sopot 11 12 cz1
Badania kliniczne?rmacja materialy cz1 12
12 Budowa i funkcje układu krwionośnego cz1 Krew 2014nmg
12 kanalowy regulator mocy dmx512 cz1
MGiF2b cz1 bez3,10,11,12
12 User Manager for Dom cz1
248 12
Biuletyn 01 12 2014
12 control statements

więcej podobnych podstron