zmierzch FMPXI4ENM3OQONCNR4OLUUA37U4VOJ5JVN342OI















POPRZEDNIA
STRONA
Czy
zmierzch państwa narodowego ?










 
Fragmenty książki  Jerzego Chodorowskiego  - "Czy
zmierzch państwa narodowego ?" 
 Wydawnictwo  WERS  - Poznań 1996.
PRZEDMOWA
Europa ongiś kolebka państw
narodowych, zmierza dziś do sytuacji, w której może stać się ich grobem.
Obserwacja funkcjonowania współczesnego
państwa oraz środowiska, w którym ono działa, pozwala uchwycić kilka
istotnych zmian w jego charakterze, zaszłych głównie podczas ostatniego półwiecza.
1. Nastąpiło przesuniecie istotnych
celów i funkcji państwa z zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa na rozdział
zasobów społecznych uzyskiwanych przede wszystkim z podatków: zabieranie
jednym grupom, a dawanie innym. Zalegalizowana została jego rola Robina Hooda
czy Janosika w sferze najbardziej konfliktowej. Państwo dokonuje redystrybucji
dochodów między tymi, którym się powiodło, którzy wygrali i mają, a tymi,
którzy przegrali i nic mają; między zapobiegliwymi i pracowitymi a niedbałymi,
lekkomyślnymi; między "urodzonymi w czepku" a "pechowcami".
2. Państwo jest zmuszane do rezygnacji
z części swych kompetencji na rzecz organizacji i instytucji międzynarodowych.
Wobec tego wszystkie ważne problemy globalne wkraczają do państw narodowych i
wszystkie ważkie problemy państw narodowych przekraczają granice narodowe,
stając się problemami globalnymi: zaciera się granica między tym, co wewnątrzpaństwowe,
a tym, co międzynarodowe.
3. Doraźne i z reguły bezskuteczne
reagowanie państwa na erozję podstaw jego władzy rodzi umiejętnie w społeczeństwach
podtrzymywane przekonanie o nieuchronności istotnego osłabienia czy nawet
likwidacji państw narodowych.
4.W tym samym kierunku działa rozbicie
władzy państwa i ograniczenie jego suwerenności wewnętrznej. Pojawiają się
nowi pretendenci do udziału w wyłącznej władzy państwa: związki zawodowe,
przedsiębiorstwa wielonarodowe,syndykaty,
organizacje terrorystyczne/gangi przestępcze, a w Unii Europejskiej
zorganizowane i jawnie działające grupy nacisku.
5. Państwo jako organizacja polityczna
pozostało scentralizowane, zaś jego gospodarka została włączona do systemu
gospodarki światowej, stąd naród bidzie mieć ogromne trudności w zachowaniu
swej integralności i niezależności: gdzie indziej bowiem (mianowicie w
granicach własnego państwa) znajduje się jego gleba kulturowa, a bardzo
czysto gdzie indziej (poza granicami państwa) podejmowane są ważne dlań
decyzje ekonomiczne.
6. W konsekwencji krystalizuje się
nowe społeczeństwo obywatelskie wykraczające poza granice terytorium państwowego
i poza granice tożsamości narodowej.
7. Wzrasta wrogość społeczeństwa do
państwa, podsycana przez nowe ruchy społeczne (ekologiczny, pacyfistyczny,
feministyczny, praw człowieka, wyzwolenia homoseksualistów, potencji ludzkiej
itp.), dążące m.in. do delcgitymizacji jego władzy. Po państwie
panującym nad społeczeństwem nadchodzi społeczeństwo panujące nad państwem.
Na tle zasygnalizowanych powyżej
zasadniczych zmian w charakterze i środowisku współczesnego państwa pojawiają
się różne projekty, a nawet konkretne plany, politycznej przebudowy świata.
Lansują one utworzenie w miejsce suwerennych państw narodowych, regionalnych
państw związkowych (np. w Europie Stanów Zjednoczonych Europy), bądź też
Federalnej Republiki Światowej. Ich główne niebezpieczeństwo dla bytu państwa
narodowego polega na tym, że propagowane są bardzo czysto łącznie z
zapewnieniami uszanowania przez superpaństwo odrębności państwowych i na
rodowych jego partnerów.
"Gwarancje" te, jeśli nic są
cynicznym wybiegiem, a tylko szczerą naiwnością, dowodzą braku znajomości
logiki rządzącej strukturą wielkich bloków politycznych: jeśli będą to państwa
związkowe, już samo przystąpienie do ich konstruowania będzie musiało pociągnąć
za sobą demontaż państw narodowych, oczywiście z, początku cząstkowy i
niezauważalny, prowadzony według klasycznych reguł społecznej eutanazji. Z
czasem, gdy operacja będzie już poważnie zaawansowana, pojawią się
wszystkie ujemne jej następstwa dla tożsamości narodu, wystąpią pierwsze
symptomy jego rozmywania się i początki zaniku. I nie pomogą tu żadne
zapewnienia, że będzie inaczej, tak jak nie pomogły ongiś zapewnienia wodzów
i ideologów rewolucji, że federacja państw socjalistycznych zapewni jej
narodom bujny rozwój: socjalistyczny w treści, a narodowy w formie. Znajomość
całej tej - dość skomplikowanej i celowo gmatwanej - problematyki związanej
z "ewolucją" (kierowaną) państwa jest w Europie niewielka, a w Polsce
prawic zerowa. Na ogól ludzie nie dostrzegają, że przygotowywany jest demontaż
państwa narodowego celem stworzenia gruntu pod supermocarstwo europejskie, a
pojutrze światowe.
Zasłona pozorów jest jeszcze gęsta:
orkiestry grają hymny narodowe, na maszty są wciągane flagi narodowe,
kompanie honorowe prezentują broń, odbywają się manewry i rewie armii
narodowych, przedstawiciele dyplomatyczni są przyjmowani i wysyłani do różnych
państw narodowych, ale za tą dekoracją narodową czynione są już
przygotowania do istotnych zmian na polityczno-ustrojowej scenie Europy. Przede
wszystkim państwa narodowe tracą różne kompetencje na rzecz organizacji międzynarodowych
i - co równie ważne - odbywa się intensywne urabianie opinii publicznej, a w
pierwszym rzędzie młodzieży w duchu przychylnym i nawet entuzjastycznie
przyjaznym dla wszelkiego rodzaju pomysłów i akcji ponadnarodowych. Stąd
ludzie pochłonięci codzienną walką o przetrwanie polityczne i zajęci doraźnymi
rozgrywkami o władzę, z reguły nic widzą lub nie chcą widzieć odległych
celów, ku którym zmierza rozwój form życia państwowego, - celów stanowiących
zagrożenie dla państwa narodowego. Tylko nieznajomością tego zagrożenia można
wytłumaczyć pewne fakty rażąco ze sobą sprzeczne: oto ci sami ludzie, wyrażający
w sondażach opinii publicznej poparcie dla wejścia Polski do Unii
Europejskiej, które musi pociągnąć za sobą rezygnację z niepodległości
państwa, - ci sami ludzie przy okazji różnych rocznic wyrażają również
publiczny hołd żołnierzom, którzy o tęże niepodległość walczyli. Wielu
z nich być może zauważy i zrozumie to zagrożenie dopiero wówczas, gdy
stanie się ono boleśnie odczuwalne. Wówczas jednak może być już za późno.
Rząd postawi nas przed faktami dokonanymi i rozłoży ręce. W
nadziei, że przed zbliżającym się wejściem Polski do Unii Europejskiej
rozwinie się jeszcze jakaś dyskusja na ten temat, a może nawet dojdzie do
referendum w tej sprawie, zdecydowałem się poruszyć w niniejszej pracy główne
problemy związane z istnieniem, rozwojem i zagrożeniami państwa narodowego.
Warte są bowiem dokładanego rozpatrzenia i przedyskutowania. Całość
poruszonych zagadnień ujęta została w czterech rozdziałach. Pierwszy z nich
omawia i ocenia zarzuty stawiane państwu narodowemu przez jego przeciwników
uważających, że znajduje się ono u schyłku swego istnienia i że współczesność
dopisuje już tylko epilog do jego historii; drugi-analizuje zmiany w elementach
struktury państwa będące prologiem do historii nowej, ponadnarodowej jego
postaci; trzeci - przedstawia kilka wizji superpaństwa, a czwarty - rozważa
tytułowe pytanie książki: czy zmierzch państwa narodowego jest możliwy,
nieuchronny czy też prawdopodobny.
Nie zostało postawione, jako odrębne,
pytanie, czy zmierzch ten jest pożądany lub, czy likwidacja państwa
narodowego jest wskazana. Problem ten bowiem stanowi istotny wątek całej
pracy. Wszystko, co na jego temat zostało powiedziane upoważnia do postawienia
tezy, że rola państwa narodowego, którą odgrywa ono w doczesnych zadaniach
człowieka, nie da się skutecznie zastąpić przez funkcje żadnego
ponadnarodowego organizmu politycznego. Jednakowoż wniosek, że zanik czy
demontaż państwa narodowego nie jest pożądany lub wskazany, nie oznacza tym
samym, że nie jest on możliwy, nieuchronny lub prawdopodobny. Dlatego też
pytania te zostały omówione w osobnym, ostatnim rozdziale.
Książka jest wyrazem przeklinania
autora o konieczności obrony państwa narodowego przed nadciągającą nową
utopią, tym razem utopią superpaństwa kontynentalnego lub globalnego. Jeśli
zaniechamy krytyki tego rodzaju pomysłów integracyjnych, fatalne ich następstwa
zniszczą pokaźną część, jeśli nie całość, naszego dziedzictwa
cywilizacyjnego i kulturalnego, a odpowiedzialność za to spadnie na pokolenia
współczesne schyłkowi naszego stulecia.
W  DRODZE 
DO  ZANIKU
Ta sama rzeczywistość, która stanowi
podkład przedstawionego pojęcia suwerenności państwa, jej granic i podzielności,
poucza również o długim i dziś już bardzo zaawansowanym procesie jej
zanikania. Przebiega on zarówno w sferze suwerenności zewnętrznej jaki wewnętrznej.
Jest to fakt dla sytuacji współczesnego państwa i dla jego przyszłości
istotny.
Kurczenie się suwerenności zewnętrznej
państwa narodowego jest wynikiem działania trzech czynników: międzynarodowej
społeczności zdobywającej przewagę nad państwem, przedsiębiorstw
wielonarodowych oraz supermocarstw. Wskutek
przewagi społeczności międzynarodowej państwo narodowe staje się podległe.
W miarę jak rosną powiązania między państwami, tracą one coraz bardziej
niezawisłość w spełnianiu swych funkcji i w coraz wyższym stopniu ulegają
przymusowi lub tylko wpływowi rozstrzygnięć społeczności międzynarodowej,
co oznacza pozbawienie ich suwerenności w różnych obszarach władzy bądź też
rezygnację z niej; daje się to zaobserwować przede wszystkim w sferze
uregulowań prawnych: społeczność międzynarodowa wkracza nawet w stosunki
czysto prywatne osób fizycznych, nie mówiąc już o stosunkach gospodarczych. 
Do I wojny światowej ład międzynarodowy
był pod silnym wpływem ustroju państw, tzn. - prawdę rzekłszy - wyłącznie
zachodnich. Dziś sytuacja uległa odwróceniu: coraz bardziej krystalizująca
się świadomość społeczności międzynarodowej wpływa poprzez regulacje
prawno-międzynarodowe i postanowienia organizacji międzynarodowych na wewnętrzny
porządek prawny państw. Z prostego zestawienia problemów regulowanych przez
ustawodawstwa krajowe z problemami normowanymi przez umowy państwowe wynika, że
treściowo pokrywają się one niemal w pełni. Te kwestie, które jeszcze po
zakończeniu II wojny światowej były przedmiotem regulacji wyłącznie
prawodawstw krajowych, stają się obecnie, choćby tylko w ograniczonym
zakresie, przedmiotem ustaleń prawno-międzynarodowych. Widać to wyraźnie z różnych
układów zawartych i zawieranych pod auspicjami Rady Europy.
Cała ta inwazja prawa międzynarodowego
na prawo wewnątrzpaństwowe odbywa się wprawdzie drogą umów i za zgodą państw
- ich partnerów, stwarzających pozory dobrowolnej rezygnacji z części przysługującej
im suwerenności, to jednak rzeczywisty przebieg tych wydarzeń nie jest aż tak
sielankowy. W wielu, jeśli nie w większości wypadków, "dobrowolna"
zgoda państw narodowych jest w jakiś sposób - mniej lub bardziej zawoalowany
- wymuszana. Wytwarzana jest presja psychiczna: intelektualna,
emocjonalna, moralna; wywołuje się odpowiednią atmosferę,
posługując się środkami masowego przekazu i kanałami różnych organizacji
międzynarodowych, jawnych i tajnych, docierających do ośrodków decyzyjnych w
prawie wszystkich państwach narodowych. Specjalną rolę w wytwarzaniu
atmosfery sprzyjającej wkraczaniu prawa międzynarodowego do wewnętrznego porządku
prawnego państw narodowych odgrywają rezolucje ONZ (w mniejszym stopniu także
akty końcowe KBWE). Aczkolwiek, formalnie biorąc, nie mają one mocy wiążącej
prawa (są tylko zaleceniami), to jednak roztacza się wokół nich aurę tak dużego
autorytetu, przede wszystkim moralnego, że wywołują one skutki
quasi-prawodawcze. Po takim "przygotowaniu", decyzje umawiających się
państw mogą być podejmowane już nawet dobrowolnie.
Ten wpływ wspólnoty międzynarodowej
na kurczenie się suwerenności państw pogłębia się i nasila wskutek
istnienia jeszcze dwóch okoliczności jemu sprzyjających. Po pierwsze,
stosunek, który ustalił się między wspólnotą międzynarodową a państwem
narodowym jest stosunkiem wpływu jednokierunkowego i prawie nieodwracalnego: od
wspólnoty do państwa. Prawodawca państwowy jest w dużym stopniu pozbawiony
możliwości wpływania w kierunku odwrotnym; na prawodawstwo międzynarodowe. Z
reguły parlamenty narodowe nie mają wpływu na ewentualne zmiany w tekstach
umów zawartych w wyniku długotrwałych rokowań prowadzonych przez komisje rządowe.
Tym samym kurczy się sfera wewnątrzpaństwowego prawodawcy i suwerenności państwa.
Po drugie, do I wojny światowej
wspólnota międzynarodowa była oparta na zasadzie homogeniczności. Chodziło
mianowicie o to, by państwa członkowskie tej wspólnoty były jednorodne, tzn.
miały jednakowe lub przynajmniej bardzo zbliżone poglądy na stosunek człowieka
do człowieka oraz państwa do państwa. Stanowiły one bowiem warunek
utrzymania się wspólnoty. Ponieważ pierwotna europejska wspólnota międzynarodowa
składała się z państw wywodzących się ze średniowiecznej uniwersalnej
monarchii opartej na wartościach chrześcijańskich, była taką wspólnotą
jednorodną. Problem jednorodności powstał dopiero, gdy w XIX w. państwa
zachodnie weszły w stosunki z państwami niechrześcijańskimi jak Japonia,
Chiny, Persja itp. Wyłoniło się mianowicie pytanie, czy mogą one być w
równym stopniu członkami wspólnoty międzynarodowej. Państwa zachodnie,
które podówczas odgrywały wiodącą rolę we wspólnocie międzynarodowej,
uznały, że może to nastąpić pod warunkiem spełnienia minimalnych wymogów
ucywilizowania: tzn. udzielania na zasadzie wzajemności ochrony osób i ich własności
oraz dopuszczania wolności handlu. (Japonia stanowi przykład państwa, które
przekształciło się wedle wzorów zachodnich, by wejść do wspólnoty międzynarodowej.).
Zatem, państwa zachodnie miały wówczas wpływ na kształtowanie się prawa międzynarodowego
i upowszechniania się ich wewnętrznego ładu wśród nowych członków
wspólnoty międzynarodowej. Jednocześnie mogły bronić swej suwerenności
przed jednokierunkowymi ograniczeniami ze strony prawa międzynarodowego.
Sytuacja ta zaczęła się zmieniać
powoli już w okresie międzywojennym, a bardzo szybko po II wojnie światowej.
Mianowicie już w Lidze Narodów zwyciężyła nad homogenicznością partnerów
nowa zasada - uniwersalności: pozyskać jak najwięcej państw i stawiać im
jak najmniejsze wymagania cywilizacyjno-etyczno-prawne. Kolejnym przejawem tej
zasady była sytuacja powstała w ONZ po 1945 r. W latach osiemdziesiątych
liczba jego członków pokroiła się w stosunku do 1945 r. (1945 - 51 członków,
1986 - 159), zaś od 1955 roku, kiedy weszły doń (po uprzednim odrzuceniu) Bułgaria,
Węgry i Rumunia, przy przyjmowaniu nowych członków nie brano pod uwagę
rygorystycznego przestrzegania praw człowieka. Np. Izrael i Afryka Południowa
powinny były zostać usunięte z ONZ z powodu ociągania się z uznaniem praw
człowieka, ale weto W. Brytanii uratowało je. Podobnie tolerowano naruszanie
praw człowieka w ZSSR, by nie utracić tak znaczącego partnera organizacji.
Homogeniczność ustąpiła w pełni przed uniwersalizmem.W ten sposób
uczyniony został duży krok w kierunku przygotowania terenu pod powstanie państwa
i rządu globalnego. W związku z tym narodowe państwa w ogóle, a europejskie,
które są najstarszymi członkami wspólnoty międzynarodowej, w szczególności,
utraciły możność wpływania na prawo międzynarodowe w stopniu koniecznym,
by móc zapobiegać wzrostowi jego dominacji nad prawem państwowym i
przeciwdziałać kurczeniu się własnej suwerenności. O drugim czynniku
ograniczającym suwerenność państwa narodowego -
o przedsiębiorstwach ponadnarodowych - była już mowa przy okazji
prezentowania zarzutów kierowanych aktualnie przeciw temu typowi państwa (s.
25). Tu wystarczy dodać, że przedsiębiorstwa ponadnarodowe kierują się
ambicjami, które nie liczą się wcale z poglądami jakiegokolwiek z
zainteresowanych rządów. Ich struktura organizacyjna i system finansowania
pozwalają im ignorować polecenia rządów państw, na których terytorium
prowadzą swą działalność i wpływać nie tylko na politykę wewnętrzną państwa
narodowego, ale i na jego ruchy na arenie międzynarodowej. Trzeci czynnik
oddziałujący na zmniejszenie się suwerenności państw - supermocarstwa -mimo
osłabienia wskutek rozpadu bloku sowieckiego istnieje nadal i nadal będzie ciążyć
na suwerenności zewnętrznej państw o mniejszej
potędze. Wejście Chin jako kolejnego supermocarstwa na arenę międzynarodową
wzmoże jego aktywność i siłę oddziaływania. Nic chodzi tu tyle o hegemonię
ogólną, ile raczej o podległość militarną, walutową i ekonomiczną; o
wprowadzanie za pomocą finansów i inwestycji do produkcji przemysłowej i do
życia narodów własnych obyczajów, kryteriów sukcesu i zasad wartościowania.
Presja supermocarstw jest tak duża, że nawet państwa o chlubnej tradycji i dużym
dynamizmie nie mogą się obronić przez wzrostem swojej podległości ani
zlikwidować groźby spadnięcia do roli satelity. Aczkolwiek
rzeczywistość niezbicie potwierdza kurczenie się suwerenności zewnętrznej
państwa, to jednak niektórzy teoretycy państwa z uporem obstają przy tezie,
że suwerenność ta w swych istotnych atrybutach nie została naruszona.
Wymienia się przy tym jako nie szkodzące suwerenności nie tylko różne
traktatowe zobowiązania państwa, ale nawet jego udział w ponadnarodowych
organizacjach typu Unii Europejskiej , który-jak wiadomouzależnia jej
partnerów od prawa wspólnotowego. W ten sposób powstaje sprzeczność z
definicją suwerenności zewnętrznej wymagającą braku podporządkowania państwa
organizacjom międzynarodowym. Albo więc trzeba zmienić definicję, albo opinię
o naruszeniach suwerenności. Również wśród internacjonalistów nie brak
autorów wyznających optymistyczne poglądy na temat sytuacji suwerenności we
współczesnych stosunkach międzynarodowych. Zwracają oni mianowicie uwagę na
trzy zjawiska mające rzekomo świadczyć o nada] fundamentalnej jej roli w
aktualnym porządku międzynarodowym: 
1) w skali globalnej następuje wzrost
liczebny państw suwerennych: po II wojnie światowej było ich około 70, a w
końcu lat osiemdziesiątych już ponad 170; 
2) rozszerza się treść suwerenności,
powstają bowiem nowe jej rodzaje, głównie poza polityczne (suwerenność
gospodarcza, kulturowa itp.); 
3) wprawdzie zwiększa się skala zagrożeń
pośrednich suwerenności (tj. interwencji i ingerencji ograniczających
suwerenność), ale powoli zmniejsza się skala zagrożeń bezpośrednich (tj.
aneksji i agresji) powodujących jej likwidację.
Bliższe jednak przyjrzenie się tym
faktom zmusza, jeśli nic do całkowitego porzucenia optymizmu, to w każdym
razie do jego drastycznej redukcji. Po
pierwsze bowiem, architekci "nowego ładu światowego",
który musi być zbudowany na gruzach suwerenności państw narodowych nie
martwią się wcale, że liczba tych ostatnich rośnie. Przewidują bowiem, że
z czasem przywiązanie do suwerenności ulegnie w nowopowstałych państwach osłabieniu,
a następnie relatywizacji i zamianie na przywiązanie się do
celów wznioślejszych i szlachetniejszych, bo wykraczających poza wąskie
granice jednego naród u. (Są wizje nowego ładu światowego, które taką
zmianę wręcz zakładają, jak np. autorstwa G. Myrdala, o czym będzie mowa w
rozdziale następnym). Proces ten zapoczątkowany już w Europie, utwierdza ich
w nadziei, że zwolna obejmie on również nowopowstałe suwerenne państwa
innych kontynentów. Po drugie, to
nie suwerenność u legła poszerzeniu, (suwerenność oznacza pełnię władzy,
a "pełnia" nie może być "pełniejsza", choć w potocznym języku
używa się niestety tego błędnego określenia), a tylko ujawniły się nowe
naruszenia suwerenności w tych jej sferach, w których dotychczas nie występowały
one na skalę poważnych zagrożeń, jak np. w gospodarce. Nie ma osobnej
suwerenności gospodarczej. Jest tylko jedna suwerenność, która zawsze
obejmowała i gospodarczą sferę życia państwa, nawet wówczas, gdy w tej
dziedzinie nie była z zewnątrz naruszana. Po
trzecie, zmniejszanie się skali bezpośrednich zagrożeń suwerenności
(aneksji i agresji) nie może być uznane za kompensatę wzrostu pośrednich
(ingerencji i interwencji), skoro nic jest tajemnicą, że te ostatnie oprócz
jawnych - coraz częściej - bywają tajne. W takim zaś wypadku skala ich zasięgu
i nasilenia może być tak duża, że wywołują czasowe zawieszenia suwerenności,
które w skutkach będą zbliżone do agresji czy aneksji lub z nimi tożsame.
Oprócz zanikania suwerenności zewnętrznej
państwa (mającego, jak wynika z dotychczasowych rozważań, zawsze jakieś
reperkusje wewnętrzne), daje się także zaobserwować zanikanie jego suwerenności
wewnętrznej, tzn. takie, którego źródła tkwią wewnątrz państwa.
Kurczenie się suwerenności wewnętrznej państwa jest następstwem powstania
innych, wobec państwa konkurencyjnych, ośrodków władzy. Kurczy się wyłączność
władzy państwowej i powstają sfery, w których władza ta nie jest jedyną,
wyposażoną w stosowaniu swego prawodawstwa w przymus. W rzeczywistości
dochodzi do jej parcelacji. Szczególnie w państwowości zachodnioeuropejskiej
nadchodzi jakby nowe średniowiecze: tworzą się różne związki stające się
ośrodkami władzy lub domagający się jej od państwa i temu państwu się
przeciwstawiające. Jak w średniowieczu, zaczyna się wytwarzać poza państwem
cala hierarchia zawisłości jednostki od grup i pewnych grup od innych. Społeczeństwo
w państwie narodowościowym, a naród lub naród i mniejszości narodowe w państwie
narodowym, ukształtowane, wzmocnione i zegalitaryzowane dzięki działalności
państwa, pogłębiają dziś swą świadomość i powstają przeciwko temuż państwu.
Zamierzają podporządkować je swoim, bardzo często sprzecznym żądaniom.
Kiedyś naród był trzymany w
ryzach stworzonych przez państwo, dziś usiłuje on zdominować państwo;
rozkazywać mu, ale nie na drogach przewidzianych przez konstytucję. Nie ma
zaufania do procedur przewidzianych dla oficjalnego wyrażania jego opinii
poprzez organy państwa. Oczywiście nie cały naród, ale najbardziej
dynamiczne w nim elementy uciekają się do bardzo ogólnych rewindykacji, posługując
się przy tym różnymi grupami nacisku: związkami zawodowymi, syndykatami,
grupami ideologicznymi (jawnymi i tajnymi). Z ich pomocą usiłują narzucić władzom
publicznym, a za ich pośrednictwem całemu narodowi swoje osobiste i
partykularne poglądy. Jeśli np.
bretońscy producenci rolni dwadzieścia minut przed upływem terminu ich
ultimatum grożą podjęciem działań bezpośrednich i energicznych
(barykadowanie dróg) i jeśli minister rolnictwa otrzymawszy natychmiast z
ministerstwa finansów odblokowanie kredytu dodatkowego (1,5 mil. franków) używa
go do skompensowania spadku kursu waluty na rynku, to ten z pozoru mało ważny
fakt świadczy o tym, że pewne grupy w narodzie czy też cale społeczeństwo
obywatelskie przywłaszcza sobie część decyzyjnych uprawnień państwa. Tego
samego państwa, któremu w sposób wyraźny lub domniemany oddało suwerenną władzę.
Proces ten przenosi się także na
teren zalążka przyszłego europejskiego państwa federalnego, którym jest
aktualnie Unia Europejska: "Szacunki Komisji wskazują, iż około 3 tyś.
organizacji oraz około 10 tyś. 'lobbystów' aktywnie stara się wpłynąć na
podejmowane w Brukseli decyzje dotyczące różnych aspektów businessu na
obszarze Unii."'
Duże i agresywne grupy obywateli,
zmierzając do porządkowania sobie państwa lub przynajmniej do trzymania w
szachu jego środków działania, domagają się jednocześnie pozbawienia go
funkcji określania interesu (dobra) ogólnego. W ich oczach państwo ulega
"desakralizacji" i staje się niegodne bycia suwerenem i heroldem
interesu ogólnego. "Państwo ma tylko odpowiadać realiom ludzkim i im służyć,
a nie pretendować do rządzenia nimi jako suweren" - precyzują zwolennicy
regionalnej federalizacji Europy. Zakrawa na paradoks, że ten proces paraliżu
suwerenności wewnętrznej państwa posunął się relatywnie najdalej w jednym
z supermocarstw światowych - w Stanach Zjednoczonych A. P. To rzeczywiste
supermocarstwo gospodarcze i militarne zachowuje się biernie i jest jakby
bezbronne wobec zakusów na jego suwerenność nie tylko zewnętrzną, ale i
wewnętrzną. W jego mianowicie granicach ma siedzibę organizacja światowa, dążąca
do utworzenia jednego państwa globalnego, z czym musiało by się łączyć
zdegradowanie Stanów - suwerennej republiki konstytucyjnej -do roli państwa członkowskiego,
podległego ogólnoświatowej dyktaturze. Organizacja ta korzysta z praw, które
daje obywatelom państwa konstytucja Stanów, a jednocześnie wyraźnie stawia
sobie za cel zniesienie tej konstytucji lub wprowadzenie do niej istotnych
zmian. Mowa tu o Stowarzyszeniu na Rzecz Ogólnoświatowej Konstytucji i Ogólnoświatowego
Parlamentu (Worid Constitutionand Parliament Association WCPA), powstałym w
1959 roku.
Z jego inicjatywy zwołane zostało Ogólnoświatowe
Zgromadzenie Ustawodawcze (Worid Constituent Asscmbly -WCA), które na swej
sesji w Insbrucku w 1977 r . uchwaliło projekt konstytucji Federacji
Globu. Na podstawie art. XIX tej konstytucji zwołany został Tymczasowy
Parlament Ogólnoświatowy, składający się z przedstawicieli 25 państw, który
na kolejnych sesjach w 1982, 1985 r. i na następnych uchwalił kilkanaście
ustaw, jednakże ich moc wiążąca zależy od przyjęcia przez poszczególne państwa
świata konstytucji ogólnoświatowej. Stąd WCPA wkłada mnóstwo energii, by
ratyfikacja ta została jak najszybciej dokonana. A
więc na terytorium suwerennego superpaństwa działa organizacja zmierzająca
do istotnego ograniczenia jego suwerenności wewnętrznej, a możliwie i jej
likwidacji; wiadomo, że mimo zapewnień WCPA i jej instytucji suwerenność
wewnętrzna czy wyłączność jurysdykcji rządu narodowego w sprawach wewnętrznych
w państwie światowym nie zostanie zachowana: rzeczywistą władzę bowiem będzie
mieć rząd ogólnoświatowy i ci, którzy będą go kontrolować, a jaka siła
powstrzyma go od ingerencji w wewnętrzne sprawy państwa narodowego? I mimo to
działalność WCPA nie spotyka się z reakcją formalnego suwerena terytorium,
na którym się odbywa. Jeszcze z końcem XIX wieku akcja taka spowodowała by w
Stanach najsurowsze i publiczne ukaranie pretendentów do suwerenności państwa,
dziś pokrywana jest milczeniem. Nic lepiej nie ilustruje istotnej zmiany w roli
i stanowisku współczesnego państwa.
Doszło do tego, że WCPA wysłało 12
XII 1990 r. pismo "Do Wszystkich Prezydentów, Premierów, Królów, Królowych
oraz Innych Szefów Rządów i Parlamentów Narodowych" z apelem o poparcie
ruchu na rzecz federalnego rządu światowego i o wysianie oficjalnych delegatów
do Światowego Zgromadzenia Ustawodawczego. List ten otrzymał (ściślej
-powinien był otrzymać) również prezydent Stanów Zjednoczonych. Nie mógł
go zignorować jako nieodpowiedzialnego wybryku ludzi niezrównoważonych, gdyż
w Komitecie Wykonawczym WCPA uczestniczyło wiele osobistości o renomie światowej,
jak choćby trzej jego wiceprezesi: Tony
Benn (b. premier rządu Zjednoczonego Królestwa), Gordon Bryant (b. premier rząd
u australijskiego) czy Ramsay Clark (b. prokura tor genaralny
Stanów Zjednoczonych). Dlaczego prezydent Stanów (jaki inni adresaci listu)
nie poinformował swego społeczeństwa o zamiarach WCPA ? Obojętnie, czy przyczyną było
niedopuszczenie listu do prezydenta lub jego reakcji na list do środków
masowego przekazu, czy obawa przed siłami, które stały za listem czy wreszcie
współudział w globalistycznych planach WCPA - każda z tych przyczyn dowodzi,
jak dalece posunięte zostało ograniczenie wewnętrznej suwerenności państwa.
Jeśli się ponadto weźmie pod uwagę, że WCPA jest personalnie powiąząna
z organizacjami World Union i Worid Goodwill, które w 1961 r. utworzyły
stowarzyszenie pod nazwą Lucis Trust, sponsorujące ruch zjednoczenia świata,
którego z kolei członkami były lub są wybitne osobistości administracji
Stanów (np. Robert McNamara, Henry Kissinger, Georg Schultz), staje się
ostatecznie zrozumiale, dlaczego suwerenność wewnętrzna tego państwa ulega,
choćby sporadycznie, paraliżowi.
Roman Rybarski napisał w 1926 roku, że
przeciwstawienie dobra czy interesu państwowego dobru czy interesowi
narodowemu, a polityki państwowej polityce narodowej, w państwie narodowym nie
ma sensu. Państwo bowiem jest w tym wypadku środkiem, narzędziem narodu służącym
jego celom. Przeciwstawność czy sprzeczność może istnieć najwyżej między
narodem, a tym czy innym, konkretnym rządem, ale nie państwem. "Własne państwo
jest nie tylko warunkiem normalnego rozwoju narodu, nawet jego bytu, lecz także
głównym, może największym przejawem życia narodowego. Naród może w całej
pełni wyrazić się tylko we własnym państwie." Natomiast przeciwieństwa
między interesem, dobrem czy polityką naródu mogą istnieć "tylko wtedy,
gdy dane państwo nie jest narodowe w tym znaczeniu, że nie rządzi w nim jeden
naród, że nie nadaje mu charakteru narodowego, tzn. że państwem rządzi np.
dynastia albo spółka narodowościowa, że państwo jest zorganizowane na
zasadzie ich równouprawnienia, jako równorzędnych czynników rządzących."
Cały ten trafny wywód Rybarski
obwarowuje jednym warunkiem: solidarność narodowa musi być najwyższą
solidarnością społeczną. "Zasada ta wyraża się przez państwo, a także
i poza państwem. Ona porządkuje stosunki społeczne, wprowadza ład między różne
solidarności, wyznacza im miejsce." Gdyby jakaś grupa lokalna, zawodowa
czy klasowa miała tak wygórowane ambicje, że przeciwstawiłaby się całości
i osłabiała wspólnotę narodową, wówczas naród, jeśli nie miałby upaść,
musiałby za wszelką cenę złamać tę wybujałość. "Słowem, w razie
konfliktu zwycięża narodowa solidarność." Ponieważ epoka, w której
pisał Rybarski spełniała ten warunek, mógł on twierdzić, że
przeciwstawienie interesu, dobra czy polityki państwa i narodu jest w państwie
narodowym bezpodstawne. Już jednak w 50 lat potem warunek ten
zaczął gwałtownie zanikać. Solidarność narodowa jako organiczna,
mocniejsza od solidarności dobrowolnej i solidarności przymusowej, zaczęła słabnąć
i ustępować miejsca różnym solidarnościom kumulatywnym i dobrowolnym, łączącym
ludzi w stowarzyszenia samorzutne, do których można wstępować i które można
opuszczać wedle ochoty i swobodnego uznania. Solidarność narodowa została
zepchnięta z pierwszego miejsca wśród różnych solidarności. W tych
warunkach już można, niestety, mówić o przeciwstawności interesów czy dobra
i polityki państwa i narodu, ściślej: różnych znaczących i licznych grup w
narodzie. Przeciwstawności takie bowiem są już realne i aktualne. Skwapliwie
wyzyskują je przeciwnicy państwa narodowego. Już w 1970 r. federaliści
regionalni w Europie wołali: "Narody wrócą do używania swej prawdziwej
suwerenności dopiero w dniu, w którym państwa narodowe przesta na pretendować
do wykonywania jej w ich imieniu, gdy 'suwerenem' będzie znowu naród, jak tego
chciał Rousseau i jak się bardzo słusznie mówi jeszcze dziś w jego ojczyźnie."
Te pociągnięcia taktyczne niszczą
solidarność narodową, prowokują bowiem nowe grupy w narodzie do opozycji
wobec suwerenności państwa i do wydzierania jej państwu na swoją rzecz.
Znikają sprawy państwowe, w których naród, zdobywając się na zgodną wolę,
mógłby po twierdzić swe istnienie. W ten sposób rozrywa się związek
suwerenności państwa z suwerennością narodu, stanowiący podstawę państwa
narodowego. Mieści się to w szerszej i dalekosiężnej strategii jego
likwidacji.
Z tych wstępnych działań
podejmowanych w sferze teorii i praktyki przez przeciwników państwa narodowego
wyłaniają się już zarysy struktury przyszłego państwa ponadnarodowego:
Ludność - główny element superpaństwa
- już została odpowiednio przygotowana i przekonana do zjednoczenia Europy; w
Unii Europejskiej za zjednoczeniem Europy zachodniej opowiada się poważna większość
każdego narodu (średnio w Unii: 1993 - 74%); zwolennicy superpaństwa
europejskiego mają wszędzie (z wyjątkiem Danii i Zjednoczonego Królestwa)
przewagę nad jego przeciwnikami (średnio w Unii: 1993 - 47% w stosunku do
26%) ; rozluźnione zostały węzły solidarności narodowej i pojawiła się
obok lub w miejsce świadomości narodowej świadomość przynależności do
europejskiego organizmu politycznego; obywatele jednego państwa członkowskiego
Unii Europejskiej przebywający w innym państwie członkowskim mają już prawo
udziału w tamtejszych wyborach samorządowych; młodzież polska, według badań
ankietowych, w większości jest za Europą bez granic, za jednym jej ustrojem,
jednym językiem (angielskim), tylko wśród mniejszości
będącej za jedną religią, jeszcze na razie większość jest za
religią katolicką; zwolna narody europejskie poddają się zmianom odpowiednim
do wymogów superpaństwa przyszłości: stają się "otwarte", tzn.
podatne na wymieszanie z innymi narodami, "wyzwolone z przesądów", tzn.
wolne od więzów tradycji i przywiązania do wielkiej i malej ojczyzny.
Terytorium, poddane różnym zabiegom
teoretycznym (podważenie zasady jego integralności) i praktycznym (regiony,
euroregiony), już jest przygotowane na likwidację granic; aktualnie na terenie
tzw. "Schengenlandu", tzn. większości państw Europy zachodniej i środkowej
granice utraciły (na podstawie umów w Schengcn -1985,1990) charakter symbolu
suwerenności państwa w sferze kontrolowania międzynarodowego ruchu osób i
towarów: innymi słowy, w tej dziedzinie aktywności ludzkiej znikły terytoria
państw narodowych i powstało jedno superterytorium, choć superpaństwa -jego
właściciela i gospodarza -jeszcze nie ma; liczne pasy przygraniczne, na razie
dość opieszale, ale nie bez rezultatów, pracują na rzecz obalenia wszelkich
podziałów między większością narodową a mniejszościami, stłumienia
wzajemnych roszczeń i wytworzenia atmosfery współżycia, w której linia
graniczna stanie się jedynie anachronicznym znakiem na mapie nie mającym
odpowiednika w rzeczywistości.
Suwerenność jest już wystarczająco
"rozcieńczona" przez samoograniczanie się państw, którego formalna
"dobrowolność" jest coraz częściej wynikiem różnych interwencji i
ingerencji z zewnątrz, zarówno jawnych jak i tajnych. Sprzyja to
bagatelizowaniu samej suwerenności, a więc przygotowaniu narodów i państw do
bezbolesnej jej utraty na rzecz superpaństwa. Dalszych informacji o nim, o
spodziewanym rozwoju i ostatecznym kształcie, szukać można już tylko w całościowych
jego wizjach.
WIZJE 
KONSTYTUCYJNE
(...) Najciekawszą
jednak wizją omawianego typu, jedną z najnowszych i co najważniejsze -
konsekwentnie przybliżaną ku realizacji, jest wizja światowego ustroju
politycznego przewidzianego dla Federacji Globu, wyłaniająca się z projektu
jej konstytucji. Projekt ten został uchwalony przez Światowe Zgromadzenie
Ustawodawcze (World Constituent Assembly-WCA) w 1977 r. większością 137głosów
przeciw jednemu. Uczestnicy Zgromadzenia pochodzili z 25 państw i 6 kontynentów.
Jak wynika z dokumentów Stowarzyszenia na Rzecz Ogólnoświatowej Konstytucji i
Ogólnoświatowego Parlamentu (Worid Constitution and Parliament Association -
WCPA), do 1991 r. został on wstępnie ratyfikowany prawdopodobnie tylko przez
Portugalię i Egipt.
Sam układ treści projektowanej
konstytucji Globu jest odbiciem, oczywiście z dużymi odchyleniami, typowego układu
konstytucji państw narodowych. Są w nim także elementy nowe, wynikające z
zasięgu Federacji Globu, której konstytucja ma służyć. Jej treść prawna,
poprzedzona preambułą utrzymaną w tonie frazeologii New Age i Klubu
Rzymskiego, dotyczy ogromnego zakresu spraw: ogólnych zasad ustroju światowego
(art. I); - jego organów (art. IV); Parlamentu Światowego (art. V); światowej
władzy wykonawczej (art. VI); administracji światowej (art. VII); tzw. zespołu
integrującego (art. VIII - element nowy: przepisy utrzymujące spoistość
Federacji); sądownictwa światowego (art. IX); systemu egzekucji praw (art. X);
rzecznika praw obywatelskich (art. XI); praw obywateli świata (art. XII);
zasadniczych dyrektyw dla Rządu Światowego (art. XIII); gwarancji
i zastrzeżeń (art. XIV); światowych stref federalnych i stolic (art. XV);
terytoriów światowych i stosunków zewnętrznych (art. XVI); ratyfikacji i
wykonania postanowień konstytucji (art. XVII); jej poprawek (art. XVIII); oraz
Prowizorycznego Rządu Światowego (art. XIX). Tekst konstytucji nie jest
jeszcze definitywny. Prace nad nim trwają nadal w specjalnej komisji, a z początkiem
lat 90-tych zostali do nich zaproszeni z Polski marksistowscy specjaliści prawa
państwowego, profesorowie Adam Łopatka i Sylwester Zawadzki, którzy uprzednio
weszli jako honorowi sponsorzy do WCPA.
Już nawet pobieżny przegląd treści
konstytucji pozwala uchwycić istotną cechę projektowanego superpaństwa:
opresywność. To państwo musi być totalitarne mimo całej frazeologii
liberalno-demokratycznej, w którą został przyodziany projekt jego
konstytucji. Jak poucza schemat ustroju Federacji Globu (por. s. 86), władze
federalne będą mieć kontrolę nad całym życiem mieszkańców Ziemi.
Wszystko, co znajduje się poniżej linii z napisem. "Administracja światowa",
będzie podlegać kompetencjom urzędów federalnych, nawet jeśli będą one w
jakimś stosunku dzielone z kompetencjami władz państw członkowskich: od
genetyki poprzez żywienie, mieszkanie, osiedlanie się, handel, transport itd.
aż nawet po po sztukę. Najgroźniejszym elementem całej konstrukcji
ustrojowej jest jej część środkowa, nazwana niewinnie "kompleksem integrującym".
W rzeczywistości są to kleszcze mające utrzymywać spoistość i
nienaruszalność całej Federacji, w czym skutecznie pomagać będą władzom
federalnym podległe ich administracji tzw. Korpusy Służb Światowych. Jeśli
w tym schematycznym obrazie politycznego ustroju świata jest jeden punkt, który
może dawać jednostce cień nadziei na problematyczną zresztą obronę przed
supremacją państwa - lewiatana, a jest nim urząd rzecznika praw obywatelskich
o randze teoretycznie równej władzy sądowniczej, wykonawczej i egzekucyjnej,
- to nic ma w tej wizji żadnej władzy kontrolnej wyposażonej w tak wielką
silę, by mogła skutecznie bronić państw członkowskich przed bezprawną
ingerencją władz federalnych w ich kompetencje lub usuwać skutki takich
naruszeń. (podkreślenia moje - P.J.)
Czegóż więc mogą się spodziewać
po Federacji Globu jej państwa członkowskie i poszczególni ich obywatele?:
nowe granice polityczne (20 wyborczych i administracyjnych regionów) nie zawsze
będą się pokrywać z granicami narodowymi, stąd istnieje perspektywa
rozbicia niektórych narodów między kilka regionów (art. II, p. 8
konstytucji); cały handel międzynarodowy, bankowość i finanse będą
kontrolowane przez Rząd Światowy (art. III, p. 14, 17); wzrost ludności i
jej rozmieszczanie będą się odbywać według planu (art. III, p. 21);
Parlament Światowy będzie mieć władzę odrzucenia norm prawa międzynarodowego
rozwiniętych przed powstaniem Federacji Globu (art. V, r. A., p. 3); stworzona
zostanie Światowa Izba Rachunkowości, światowy system bankowy oraz światowy
system monetarny i kredytowy (art. VIII, r. G); władza sądownicza będzie mieć
prawo interpretowania praw obywateli świata oraz wydawania orzeczeń dotyczących
Wyrokowania przeciw osobom odmawiającym poddania się wymogom systemu światowego
(art. IX); jednym ze środków wymuszania posłuszeństwa normom prawa światowego
będzie odmowa kredytu finansowego (art. X. r. D, p. 2); wyznaczona zostanie
jedna główna stolica świata i cztery stolice drugiej rangi (art. XV, r. B);
konstytucja światowa zostanie przedstawiona ONZ i każdemu rządowi państw
narodowych celem aprobaty i ostatecznej ratyfikacji w powszechnym referendum; jeśli
rząd narodowy w ciągu sześciu miesięcy nie przedstawi konstytucji do
ratyfikacji, wówczas Tymczasowy Rząd Światowy, odpowiedzialny za kampanię
ratyfikacyjną, dokona sam, z pominięciem rządu narodowego, powszechnego
referendum (art. XVIII, r. A).
O totalitarnych zapędach rzeczników
omawianej wizji superpaństwa światowego świadczy nie tylko projekt
konstytucji Federacji Globu, lecz także popierana przez nich częściowa lista
problemów światowych, tzn. takich, które do obmyślenia i wykonania ich rozwiązań
wymagają prawodawstwa światowego i światowego rządu. Została ona
opublikowana w 1988 r. przez Stowarzyszenie na Rzecz Ogólnoświatowej
Konstytucji i Ogólnoświatowego Parlamentu (WCPA) w broszurze pt. "Design
and Action For A New World" (Plan i działanie na rzecz nowego świata). Na
jej drugiej stronie znajduje się lista 49 problemów światowych. Wystarczy
wymienić kilka z nich, by nie mieć wątpliwości, że władza superpaństwa światowego
będzie absolutna:
" 9. Przejście do Nowego Ładu
Ekonomicznego: Jak może być ono dokonane? Jaki rodzaj nowego światowego
systemu finansowego, kredytowego i monetarnego może zapewnić odpowiedni rozwój,
pełne i użyteczne zatrudnienie oraz globalną sprawiedliwość ekonomiczną?
(...). 28. Zastępowanie surowców naturalnych przez syntetyczne, pozbawiające
środków do życia mieszkańców stref produkujących surowce (...). 30. Światowe
ubóstwo wsi, nadmierna urbanizacja, bezrobocie, częściowe zatrudnienie,
zaburzenia społeczne (...). 33. Cła, bariery handlowe, duże rozpiętości w
poziomach płac, nierównomierny dostęp do zasobów i rynków,
przenoszenie się przemysłów do krajów o niskich płacach (...). 35
Planowanie w skali globu rozsądnego używania zasobów naturalnych jako wspólnego
dziedzictwa ludzkości. Globalne priorytety inwestycyjne i rozwojowe. (...). 38.
Migracje lub ruchy ludności przez granice. Czy swoboda podróży i wyboru
miejsca zamieszkania oraz pracy jest możliwa? (...). 44. Takie nauczanie
historii i problematyki światowej, które przygotowałoby ludzi do pokojowego
współżycia i rozwiązywania problemów w imię wspólnego dobra."
W świetle powyższej listy, która
jest właściwie określeniem kompetencji władz federalnych, widać wyraźnie,
że Federacja Globu pozbawia państwa, które do niej przystąpią
jakiegokolwiek znaczącego, nawet bardzo ograniczonego zakresu suwerenności. Praktycznie
więc przestaną one być państwami, a Federacja Globu będzie nią tylko z
nazwy, faktycznie zaś stanie się po prostu superpaństwem o wyraźnych cechach
totalitarnych.
Zaprezentowana tu na podstawie
oryginalnych dokumentów wydanych przez WCPA, a opublikowanych przez G. Kaha w
cytowanej już jego książce En Routc to Global Occupution (s. 164-210)
wizja Federacji Globu, odbija wyraźnie od pozostałych obrazów tego typu.
Wprawdzie, podobnie jak wizje autorstwa J. Burnhama czy J. Tinbcrgena, dopuszcza
przyjęcie przez superpaństwo charakteru totalitarnego i podobnie jak one
zachowuje osłonę frazeologiczną pacyfistyczno-demokratyczną, to jednak
kontrastuje z nimi dobitnie przynajmniej w trzech punktach. Po pierwsze, osiąga
najwyższy stopień szczegółowości prześcigając nawet Burnhama, którego
koncepcje odznaczają się dużą wnikliwością i dokładnością. Po drugie,
nie wymaga (przynajmniej otwarcie) interwencji Stanów Zjednoczonych do
zrealizowania Federacji Globu. Oficjalnie odwołuje się do siły prawnych
zobowiązań przyszłych uczestników Federacji, w rzeczywistości zaś liczy na
siłę mnóstwa jawnych i tajnych organizacji międzynarodowych popierających
ideę supcrpaństwa światowego, na siłę ich powiązań personalnych z
wysokimi urzędami administracji państwowej Stanów. Po trzecie, jest jedyną
wizją tak dalece dojrzałą, że weszła już we wstępny etap realizacji.
Ucieleśniła się w postaci kilku "instytucji - cieni". Istnieje już
Tymczasowy Parlament Światowy i Światowe Zgromadzenie Ustawodawcze pracujące
nad doskonaleniem konstytucji Federacji. Przejście do etapu rzeczywistych rządów
światowych uzależnione jest od ratyfikacji konstytucji superpaństwa światowego.
Jego realizatorzy przewidują, że nastąpi to do 1998 roku. Można być pewnym
że w razie potrzeby - a jest ona bardzo prawdopodobna - termin ten zostanie
przesunięty w przyszłość. Rzecznicy państwa światowego bowiem nie zrażają
się trudnościami i nie tracą cierpliwości, ani wytrwałości w dochodzeniu
do swego celu. Potwierdza to długa historia ich uporczywych wysiłków.
"CAŁA  WŁADZA 
W RĘCE  ELIT"
Współczesny Polak nie zorientowany w
tajnikach integracji politycznej Europy może się słusznie zdziwić, że
integracja ta nie zmierza ku demokracji, a ku elitarnej formie rządów przyszłego
ponadnarodowego państwa. Tyle nasłuchaliśmy się i tyle naczytali o
demokratyzacji naszego ustroju jako koniecznym warunku "powrotu" Polski
do Europy i łaskawego przyjęcia nas do grona zjednoczonych państw, że słusznie
mogliśmy się spodziewać, iż zasada demokracji będzie zasadą rządów także
w scalonej, ponadnarodowej Europie. Tymczasem coraz częściej, coraz wyraźniej
i całkowicie otwarcie ideologowie, architekci i oficjalni realizatorzy
integracji opowiadają się za rządami elitarnymi. Wymyślono nawet nową nazwę
na ich określenie: rządy kompleksowe. Cytowany z aprobatą przez E. J.
Kirchnera (Ośrodek Badań Europejskich, Uniwersytetu w Essex, Colchcstcr) Barry
Hughes stwierdza, że "nic powinniśmy patrzeć na Wspólnotę Europejską
jako na embrionalne superpaństwo czy supernaród, ale jako na jeden z organów
w embrionie rządów kompleksowych; kompleksowy zaś sposób rządzenia opiera
się na wielokrotnie powiązanych i geograficznie na siebie zachodzących
strukturach elit rządowych i pozarządowych." Nie
mówi się już o rządach "ludu", "mas" czy "tłumu".
Czas "przyzwalającej zgody mas" już wyraźnie minął. Zdecydowano
się na rządy elit, gdyż elity, o czym już była mowa, są przychylne
federalizacji Europy i ośrodek kontrolujący cały proces integracji będzie mógł
łatwiej t skuteczniej wpływać na utrzymanie przez nie kursu profederacyjnego.
Masy zaś nic są tak pewnym i efektywnym narzędziem realizowania integracji
politycznej, ani tym bardziej rządzenia zintegrowaną strukturą europejską. Są
bardzo kapryśne, zadufane w sobie i dlatego właśnie, że łatwo na nic wpływać,
mogą zostać opanowane przez przeciwników federalizacji lub nawet integracji
Europy. Są więc niebezpieczne. Jeden
z wczesnych ideologów integracji europejskiej, znany filozof hiszpański, Josć
Ortega y Gasset (1883-1955), już w dwudziestych latach naszego stulecia odrzucał
rządy mas. Jego zdaniem, "masa" - to niekoniecznie tłum złożony z
jednostek. Masę bowiem "stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie
jakichś szczególnych wartości -w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym,
lecz czują się 'tacy sami jak wszyscy' i wcale nad tym nic boleją,
przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni ."
Otóż panowanie tych mas, które wypełniło dwudziestolecie międzywojennej
Europy, nazywał hiperdemokracją i uważał za nieszczęście dla Zachodu.
Ludzie bowiem przeciętni i banalni, wiedząc o swej przeciętności i banalności,
mieli czelność domagać się prawa bycia przeciętnymi i banalnymi i do
narzucania tych cech innym. Działając bezpośrednio, nie zważając na normy
prawne, stosując nacisk fizyczny i materialny, narzucali wszystkim swoje
upodobania i aspiracje. Ortega y Gasset uważał tę sytuację za kryzysową i
dla Europy groźną. Kryzysy bowiem tego rodzaju, znane historii, rodzą
konsekwencje, które określił on terminem "buntu mas". Zbuntowana masa
- to ludzie o zamkniętych duszach, hermetyczni intelektualnie i przypisujący
sobie prawo posiadania własnego zdania na jakikolwiek temat, nie zadawszy sobie
uprzednio trudu, by je przemyśleć.  Uważał, że bunt ten grozi Europie.
Tymczasem poza krajami totalitarnymi, w których
można już było dostrzec pewne symptomy tego buntu, nie rozprzestrzenił
się on w całej Europie. Być może,
że przyczynił się do togo także wybuch II wojny światowej. Po jej zaś zakończeniu
elity europejskie wzięty w swe ręce rozwój i realizację programów
integracji Europy, nie włączając w nie szerokich mas. Odtąd jednoczenie
Europy odbywało się poza nimi, czemu walnie sprzyjał postępujący (także
dzięki integracji gospodarczej) rozwój gospodarczy i wzrost ogólnej zamożności.
Zainteresowania mas zdecydowanie przesunęły się ze sfery politycznej na sferę
materialną i konsumpcyjną. Elitarna forma rządów została zaakceptowana
przez integracjonistów także dlatego, że promował ją od początku swej działalności
twórca ruchu paneuropejskiego, pierwszy jego ideolog i architekt Pancuropy, hr.
Richard Coudenhovc - Kalergi. Stworzył on specjalną teorię eugeniki o podkładzie
rasowym, a nawet rasistowskim (rasizm filosemicki). Ponieważ endogamia wzmacnia
charakter, ale osłabia ducha, zaś egzogamia (krzyżowanie) osłabia charakter,
ale wzmacnia ducha, połączenie endogamii z krzyżowaniem da w odpowiednich
warunkach najwyższy typ człowieka o najsilniejszym charakterze i
najbystrzejszym duchu. Postawą wyjściową dla wyhodowania tej elity przyszłości
ma być żydostwo. Albowiem w momencie, gdy szlachta feudalna rozpadła się,
"Opatrzność Boska obdarowała Europę poprzez emancypację żydowską nową
rasą z łaski Ducha." Obdarzeni wyższością ducha. Żydzi są
predestynowani "do odegrania roli głównego czynnika w tworzeniu się
szlachty przyszłości. (...) Dopiero przez zjednoczenie się ze szczytami nieżydowskiej
europejskości element żydowski przyszłej szlachty osiągnie pełnię
rozwoju." "Żydostwo (...) jest jądrcm, dokoła którego grupuje się
duchowa szlachta. Tworzy się duchowa, miejska rasa panów." Na razie
instynkt europejski wzdraga się przed uznaniem żydostwa za rasę szlachecką.
"Tak to żydowski, duchowy naród panów" (das geistige Herrenvolk der
Juden) "musi cierpieć pod brzmieniem cech niewolnika, które wycisnął na
nim jego rozwój historyczny." Wszystko to jednak ulegnie pożądanej
zmianie, gdy zaczną działać "boskie prawa erotycznej eugeniki" i gdy
"naturalna gradacja doskonałości ludzkiej zajmie miejsce jej sztucznego
uszeregowania, właściwego feudalizmowi i kapitalizmowi."
Skoro więc jeden ideolog Paneuropy odżegnał
się od mas, inny zaś, także i architekt zjednoczenia Europy, postulował
"hodowlę" szlachty europejskiej, nie można się dziwić, że dzisiejsi
realizatorzy integracji poszli śladami swych prekursorów i opowiadają się za
rządami elit. Na tym tle staje się
jasne, dlaczego powołane w 1957 r. Zgromadzenie (obecnie Parlament Europejski)
nie może do dziś uzyskać pełnego statusu prawdziwego ciała
przedstawicielskiego. Jego niewielkie i pozorne kompetencje były w ciągu ponad
trzydziestoletniego istnienia wspólnot zwiększane jedynie w minimalnych
dawkach. Swoją opozycję wobec Parlamentu elitaryści tłumaczą przede
wszystkim tym, ze pełnoprawny Parlament Europejski połączyłby w sobie
wszystkie wady narodowych parlamentów. Poza tym wykazałby wiele własnych,
dodatkowych: nie miałby centrum, które by go kontrolowało, gdyż struktura
Unii Europejskiej takim nie dysponuje; nie byłby ciałem przedstawicielskim
narodu europejskiego, ponieważ narodu takiego jeszcze nie ma; prawo glosowania
większością stałoby się zarzewiem konfliktów kulturowych, społecznych i
politycznych. 
Elitaryści zalecają rządy
kompleksowe także dlatego, że-jak twierdzą-postawy narodów Europy wobec ideałów
europejskich są dwuznaczne, często sprzeczne i narody te nie wykazują nawet
aspiracji do utworzenia narodu europejskiego i do utożsamienia się z nim. (W
1994 r. wyborcy, którzy w wyborach do parlamentu Europejskiego zamierzali
kierować się względami narodowymi, stanowili większość 55% w stosunku do
tych -37% -dla których ważniejsze były względy ogólnoeuropejskie).
Przewidują wprawdzie, że identyfikacja europejska będzie rosła, ale świadomość
narodowa nie zostanie zastąpiona przez europejską. Wręcz przeciwnie, należy
się spodziewać, że wskutek konfliktów z władzami Unii oraz rozpalania się
antagonizmów rasowych w jej krajach nastąpi wzrost raczej tożsamości
narodowej niż wspólnotowej. "Głęboko zakorzenione i długo kształtowane
różnice narodowe (...) nie znikły i niełatwo znikną w Europie."
W takiej sytuacji konieczny jest jakiś
amortyzator, który zapobiegłby przerostom nacjonalizmu lub je łagodził.
Funkcji tej nie może spełniać ani demokracja, ani tym bardziej
hiperdemokracja, jedynie rządy elitarne są powołane do jej wykonywania z
racji skuteczności ich działań. Rządzenie jak twierdził Ortega y Gassct
- oznacza panowanie pewnej opinii. "Olbrzymia większość ludzi nie ma żadnej
własnej opinii, a zatem trzeba im ją wtłoczyć z zewnątrz, tak samo jak wtłacza
się smar w łożyska maszyny." Zatem elitarni "inżynierowie dusz",
reprezentujący wyższy stopień genetyczny, mieliby określać, co jest dobre
dla mas nimi kierować, a właściwie manipulować. Lepiej, by elity narzucały
opinie masom, niż odwrotnie. U podstaw tej tezy musi jednak tkwić fałszywe
lub bliskie fałszu założenie, że opinie elit, nawet nie przemyślane do końca,
są zawsze prawdziwe, a mas zawsze fałszywe, nawet jeśli opierają się na nie
wypaczonych instynktach.
Uważa się zatem, że dadzą one sobie
radę z trudnymi problemami narodowościowymi lepiej niż rządy demokratyczne,
potrafią bowiem dyskretnie i skutecznie wpływać na postawy społeczeństwa,
czego dowodem  choćby zmiana
stanowiska Danii w sprawie ratyfikacji Traktatu w Maastricht:
w przeciągu niespełna roku większość "przeciw" ustąpiła miejsca
niewielkiej większości "za".  Największym
jednak atutem elitarystów w dążeniu do rząd ów kompleksowych jest brak
jakiejkolwiek odpowiedniej i znaczącej opozycji wobec nich. Jako grupa, nic mają
przeciw sobie żadnej "kontrelity". Opozycja w rodzaju
stronnictwa Le Pena ich nie dosięga. Mogą więc wzmacniać się wewnętrznie i
rozrastać. Daje się to zauważyć
nic tylko w krajach Unii, ale także i w Grupie Wyszchradzkiej. W Polsce np.
powstały dwa ugrupowania elitarne integracjonistów różniące się bezpośredni
mi celami, zasięgiem i charakterem działalności.
Ugrupowanie pierwsze, młodsze, powstało
w 1994 r. pod nazwą Klubu "Europa", ma za zadanie popierać i propagować
ideę członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Przedmiotem jego zainteresowania
jest zatem integracja ograniczona do regionu Europy. Problemy światowe w
zasadzie są poza sferą jego uwagi. Potwierdzałaby się tu hipoteza P. Viriona
o przeciwstawności integracjonistów regionalnych mających oparcie w rządach
europejskich i globalistów popieranych przez Stany Zjednoczone. Niewiadome
tylko, czy jest to opozycja rzeczywista, czy też jedynie taktyczna. Klub
"Europa" nie ma charakteru wyłącznie intelektualnego i nie spełnia
funkcji kuźni ideologicznej czy filozoficznej ruchu na rzecz zjednoczenia
Europy, a zajmuje się raczej zwalczaniem różnych przeszkód, głównie natury
psychicznej, tkwiących w narodzie polskim i zagradzających mu drogę do
integracji. Zazwyczaj określane są one jako katolicyzm fideistyczny,
ludowy; jako obskurantyzm, zaściankowość, ciasny patriotyzm, chorobliwe
przywiązanie do ziemi, do miejsca itp. Członków Klubu (liczących w
kwietniu 1994 r. około czterdziestu paru osób) można by ogólnie określić
jako przedstawicieli lewicy: katolickiej i laickiej. W skład zarządu weszli:
Bronisław Geremek (prezes), ks. Stanisław Opiela (TJ, przełożony Prowincji
Małopolsko - Mazowieckiej - wiceprezes); Marek Edelman, Zofia Kuratowska,
Janusz Onyszkiewicz (członkowie).
Drugie ugrupowanie, starsze, założone
w 1989 r. w Warszawie pod nazwą International Society for Universalism (Międzynarodowe
Towarzystwo Uniwersalizmu - MTU), powstało z inicjatywy uczonych amerykańskich
i polskich, głównie z Komitetu Nauk Filozoficznych PAN z prof. Januszem Kuczyńskim
na czele, który od założenia Towarzystwa pełni funkcje jego prezesa. Według
jego informacji. Towarzystwo jest finansowane głównie przez biznesmenów, zaś
wydawnictwa jego sponsoruje w największej mierze Ministerstwo Edukacji
Narodowej, tzn. kieszeń polskiego podatnika. Polski oddział Towarzystwa
stał się azylem przede wszystkim dla filozofów, socjologów, prawników,
ekonomistów i uczonych innych specjalności, mniej lub bardziej
skompromitowanych głoszeniem "humanizmu socjalistycznego". Nie wchodząc
w ich intencje, stwierdzić trzeba, że zręcznie i w porę przeorientowali się
na "uniwersalizm humanistyczny" w stylu zachodnim: postępowo-lewicowo-liberalnym,
zmieniając jedynie (może tylko formalnie) chlebodawców.
Interpretacja ta nie jest jednak
jedyna. Anatolij Golicyn, były wysoki funkcjonariusz KGB, w swej książce pt. Thc
Perestroika Deception (Edward Harle, London - N. York 1995) stawia hipotezę,
która właściwie może być już dziś uznana za teorię (przemawia za nią
wiele mocnych argumentów), że pierestrojka jest tylko etapem dalekosiężnej
strategii konwergencji, mającej doprowadzić do zniewolenia Zachodu i poddania
go pod komunistyczny Rząd Światowy. Strategia ta jest zgodna z zaleceniem
Lenina, by prawdziwy rewolucjonista prowadzący politykę rewolucyjną nie wahał
się w razie potrzeby przed odrzuceniem frazeologii rewolucyjnej i stosowaniem
taktyki prawicowej. Jeśli teoria ta jest uzasadniona, to polscy uczeni
marksistowscy (raczej
"polscy"- P.J.), którzy
przeszli do zachodniego obozu uniwersalistyczncgo, nie sprzeniewierzyli się ani
swej ideologii, ani swej partii, ale przeciwnie, dali dowód przenikliwej
dalekowzroczności w rozumieniu marksizmu-leninizmu, a jednocześnie lojalności
i zdyscyplinowania wobec partii i jej strategii. Liczebność
Towarzystwa jest znacznie większa niż Klubu "Europa", co związane
jest z jego zasięgiem ogólnoświatowym. W samej Polsce liczyło w 1994 r.
ponad 240 członków, reszta rozsiana jest w ponad 20 oddziałach krajowych
wielu kontynentów świata. (Pierwszy światowy kongres Towarzystwa w Warszawie
-15-20 VIII 1993 -zgromadził ponad 500 uczestników z kraju i zagranicy).
Między Klubem "Europa" a MTU
nie ma unii personalnej. Z reguły osoby należące do jednej z tych
organizacji nic należą do drugiej i nie biorą udziału w jej pracach i
imprezach. (Do bardzo nielicznych wyjątków należą: prof. A. Gieysztor i być
może prof. A. Schaf , jeśli przyjął ofiarowane mu członkostwo
"Europy" oraz prof. B. Geremek, honorowy członek praskiej filii Council
on Fereign Relation - organizacji o ideologii mundialnej).
Celem MTU jest zebranie w jednej
organizacji ludzi, którzy starają się spośród wielości poglądów i kultur
wyodrębnić wspólne uniwersalne zasady, idee, wartości. "Mają oni
manifestować i realizować pragnienie zbudowania światowej wspólnoty ludzkiej
opartej na pełnym bogactwie różnorodności w jedności narodów oraz grup społecznych,
instytucji i innych
organizacji". Sam J. Kuczyński,
na długo przed gruntowną zmianą swych poglądów, bo już w 1964 r. zwracał
się przeciwko integracji Europy w dzisiejszej jej formie. Widział w niej
przejaw nowego partykuralizmu zachodnio-europejskiego czy atlantyckiego,
wymierzonego przeciw innym zespołom państw. R. Coudenhovego, prekursora współczesnego
zjednoczenia Europy, oskarżał o wsteczność i antykomunizm. Hasło jedności
świata zachodniego było dlań jednym z najgroźniejszych zjawisk współczesności,
petryfikowało bowiem podział świata na bloki. Dlatego opowiadał się za
drugim rodzajem integracji -globalnym, mającym charakter uniwersalny i
bodącym przejawem ogólnoświatowego procesu zbliżania narodów i kontynentów.
Międzynarodowe Towarzystwo
Uniwersalizmu wprawdzie zrzesza także biznesmenów, publicystów, lekarzy,
nauczycieli i innych przedstawicieli praktyki, ale większość jego członków
stanowią uczeni. Jak świadczy I kongres światowy MTU oraz uchwalony na nim
program pracy na lata 1994-1995, uczonym przypada główna rola w opracowaniu
filozoficznych podstaw nowego ladu światowego i projektowanie rozwiązań
globalnych problemów prawnych, ekonomicznych i ekologicznych w duchu
uniwersalizmu. Dla przykładu: głównie polskich uczonych formacji
peerelowskicj zainteresowały następujące tematy: rotarianie w zmieniającym
się świecie (etyka lekarza a Rotary, miodzież rotariańska w dobie przebudowy
świata itp.- G. L. Seidler,  L. S. Kołek), uniwersaliacja praw człowieka
i podstawowych wolności (A. Łopatka ), konstytucja federacji świata: podstawy
aksjologiczne (S. Zawadzki ), projekt konstytucji świata oraz Światowego
Parlamentu (Ph. Isely i S. Zawadzki), uniwersalizm jako filozofia światowych
zmian (J. Pajestka), uniwersalizm, rozwój i zmiany w Europie środkowej (Z.
Sadowski ). W planie pracy na okres
dwuletni zna lazły się m.in. dwa ciekawe tematy: uniwersalizm
jako podstawa demokracji światowej (prof. John Riser -USA) oraz uniwersalizm a
światowa transformacja gospodarcza (prof. Z. Sadowski -od 1986 r. doradca
przewodniczącego Rady Państwa w sprawach "transformacji" polskiej
gospodarki socjalistycznej). Wielce ambitnym zamierzeniem było powołanie do życia
Komitetu Współpracy ze Stowarzyszeniem na rzecz Ogólnoświatowej Konstytucji
i Ogólnoświatowego Parlamentu (Worid Constitution and Parliament Association)
oraz nawiązanie łączności z trzema stowarzyszeniami: Ruchem na Rzecz
Sprawiedliwcgo Pokoju Światowego, Badaniami nad Pokojem i Ładem Światowym
oraz Międzynarodowym Towarzystwem Badań nad Pokojem, które choć kierowane
niekiedy przez znanych uczonych, wykazują często intelektualną powierzchowność.
(Można się domyślać, że postawiono sobie za cel podniesienie ich poziomu).
Stwierdzono również, że ruchom ekologicznym i feministycznym brak głębszych
podstaw teoretycznych i że mogą one stać się ogromną siłą, jeśli tylko
zostaną ujęte we właściwe ramy teoretyczne.
Na zamiarach tych, dalekich od pokory
czy choćby skromności, odbiła się zapewne skala czekających Towarzystwo
zadań i świadomość wyolbrzymionej roli, którą ma ono spełnić w
"ruszeniu z posad bryły świata" przez zaprowadzenie w nim nowego ładu.
Najwięcej jednak o charakterze tej organizacji elitarnej mówi zakończenie
programu na okres do II zjazdu (1994-1995). W dyskretnej, nieco zawoalowancj
formie powiedziane zostało w nim wszystko o istocie MTU: "Mottem pierwszego
światowego kongresu uniwersalizmu w Warszawie było: dialog - solidarność
porozumienie. Teraz powinniśmy dodać jeszcze jedno słowo: współdziałanie.
Tak jak św. Augustyn wyraził kiedyś w skrócie najpiękniejsze orędzie chrześcijaństwa,
ujmując je w zwięzłe zdanie 'Kochaj i czyń, co chcesz' , tak dziś my,
ludzie wszystkich filozofii i kultur ze wszystkich kontynentów, możemy sformułować
rzeczywiście uniwersalny imperatyw kategoryczny: 'Uwielbiaj świat, po prostu
uwielbiaj świat - i czyń, co chcesz'  ."
Sumując:  przytoczone fakty świadczą,
że rządy kompleksowe będą mieć swój rezerwuar sił w elitach i że wybór
tej formy ustroju jest wyrokiem skazującym państwo narodowe na likwidację. O
tyle bowiem, o ile elitarność gwarantuje federalizację Europy czy świata, o
tyle zapowiada rozpad państw narodowych. Choćby nawet ze względów
taktycznych pozorowała ich obronę. To stwierdzenie doprowadza nas do
ostatniego argumentu za prawdopodobieństwem likwidacji państwa narodowego.

TAKTYKA  LIKWIDACJI

Wśród zasad taktyki stosowanej i
zalecanej w integracji politycznej znajdują się dwie o charakterze
powszechnym. Towarzyszą one wszystkim innym zasadom mogącym mieć zastosowanie
tylko w specjalnych wypadkach. Są to: zasada nieodsłaniania kart i zasada
prymatu skuteczności przed moralnością.
Już założenie pierwszej wspólnoty
gospodarczej na węglu i stali w 1951 r. i dwóch następnych w 1957 r. stało
się parawanem, za którym rdzenni europejczycy: K. Adenaucr, A. de Gasperi i R.
Schuman, główni realizatorzy integracji gospodarczej, ukryli istotny cel swych
działań - polityczne zjednoczenie Europy. Nie wypowiedziane w Traktatach, ale
jednoznacznie zrozumiane. Integracja gospodarcza miała tylko wykazać, że można
się łączyć, niczego nie tracąc,
a nawet odnosząc korzyści. Narody Europy jeszcze nie dojrzały wówczas do
zjednoczenia politycznego i odsłonięcie tego
celu mogło się spotkać z oporem i pokrzyżować wszystkie plany
integracjonistów.
Również i globaliści opowiadają się
za taktyką nicwyjawiania swych rzeczywistych zamierzeń. J. Burnham, autor słynnego
planu zbudowania imperium światowego siłami Stanów Zjednoczonych A.P., pisał
wyraźnie w 1947 r., że podejmując próbę takiego dzieła, "nie wysunie się
otwarcie sloganu 'imperium światowe'. Użyje się natomiast określeń łatwiejszych
do przyjęcia, ta kich jak 'Federacja Światowa ' , Republika Światowa', 'Stany
Zjednoczone Świata', 'Rząd Światowy', albo nawet 'Narody Zjednoczone'. Chciał
on bowiem pozyskać dla owej idei wszystkich, którzy wierzą w wolny rząd światowy.
Ponieważ jednak imperium światowe mogłoby na początku przybrać daleką od
wolności formę totalitarnej tyranii,aby  ich nic zrażać do całego
przedsięwzięcia, nie odkrył przez nimi tych możliwości. Uważał, że gdy
imperium światowe powstanie, będą zmuszeni do jego akceptacji, gdyż tylko
ono "stwarza jedyną szansę realizacji ich najgorętszego ideału." Jeśli
są politycznie dojrzali, zrezygnują z marzeń o wolnym rządzie światowym.
"Jest to zupełnie tak"- konkluduje Burnham "jak z kawalerem, który
swe przygotowania do stanu małżeńskiego rozpoczyna od dyskusji na temat 'piękna
prawdziwej miłości' ."
W 30 lat potem do taktyki zakrywania
kart uciekły się władze ówczesnych europejskich wspólnot gospodarczych,
kiedy to w latach siedemdziesiątych zaczęły przygotowywać przebudowę
integracji gospodarczej na polityczną. Wszystkie przygotowania do montażu
nowego ustroju politycznego Europy odbywały się poza opinią publiczną, a więc
poza świadomością osób najbardziej zainteresowanych, gdyż na te zmiany
bezpośrednio wystawionych. Główną rolę konstruktorów i budowniczych nowej
Europy wzięli na siebie technokraci i politycy. Gdy jednego z nich zagadnięto
o jawne naruszenie przy tym zasad demokracji, odparł, że "na przykład
francuska technokracja od czasów Filipa Pięknego, a było to w XIV wieku,
bardzo nie lubi, żeby jej przeszkadzano w tym, co uważa za racjonalną politykę.
Trzeba dodać, że jest to technokracja bardzo kompetentna. Część francuskich
obyczajów przejęła Komisja europejska."
Ukrywanie kart nie zawsze musi być
samo w sobie naruszeniem jawności życia publicznego, na którą tak wielki
nacisk kładą zwolennicy demokracji czy w ogóle czymś etycznie nagannym.
Rzecz w tym, że praktycznie owo przykrycie kart bywa zazwyczaj
uszczelniane za pomocą dodatkowych oświadczeń i ocen, mających wyraźny
charakter oszustw czy wprost kłamstw, których celem jest wprowadzenie ich
adresatów w  błąd.
Przemilczenie tego czy innego szczegółu obrad jakiejś komisji rządowej czy
dyskrecja w sprawie przerwania jakichś rokowań, które niebawem ma ją być
wznowione, nic łamie jeszcze zasad  jawności, jeśli jednak J. Burnham
wprost zapowiada użycie dla organizacji globalnej nazwy, która ukrywałaby
przed masami obywateli, a szczególnie przed entuzjastami rządu światowego możliwość
jego totalitarnego charakteru, to akt ten nic tylko łamie zasadę jawności,
ale jest wprost oszustwem. Zatajenie jakiegoś szczegółu technicznego w rozwiązywaniu
konkretnego problemu nie musi od razu naruszać jawności działania. Jeśli
jednak K. Pomian stwierdza, że całe polityczne jednoczenie Europy odbywało się
poza świadomością ludzi, że "robiono wszystko, aby to znieczulenie działało"
i, że "była w tym konsekwentna strategia, w części na pewno świadoma,"
, to mamy tu do czynienia z celowym wprowadzeniem w błąd.
Drogą tą podąża także Denis de
Rougemont, gdy w swej wizji superpaństwa europejskiego skrywa za zasłoną
taktyki zalecenie, by nie drażnić narodów europejskich i nic stawać z nimi
do otwartej walki o suwerenność. Trzeba im ją przyznać bez zastrzeżeń, ale
w praktyce nie honorować tej koncesji i uznawać pełną suwerenność władz
federalnych państwa europejskiego. Za przykład podaje konstytucję szwajcarską,
która w ten sposób uspokoiła mieszkańców 22 kantonów i zaspokoiła ich
przywiązanie do potężnego mitu suwerenności narodowej. Ta bowiem, jego
zdaniem, faktycznie już nic istnieje. Innym
razem tenże sam autor zaleca, by - kierując się strategią polityczną - nie
pozbawiać narodów złudzenia, że ustrojowa nobilitacja regionu będzie
pierwszym etapem do nowego ładu federalnego, podczas gdy faktycznie będzie to
pierwszy krok ku nieuchronnemu rozwiązaniu państwa narodowego. Współcześnie
nic się nie zmieniło i taktyka zasłaniania kart, kluczenia, zakłamywania,
manipulowania ideami i ludźmi jest nadal (1994-1995) stosowana przez władze Unii
Europejskiej tym razem zmierzające do wciągnięcia Polski w poczet jej członków.
Jan Borkowski (poseł PSL), przewodniczący sejmowej Komisji do Spraw Układu
Europejskiego, ujawnił podczas panelu dyskusyjnego pod hasłem "Maastricht
dla Polski za czy przeciw ?" (10 VI 1995 w Warszawie), że Bruksela
wydaje szczegółowe zalecenia opatrzone klauzulą tajności. Wskutek tego
liczne dokumenty dotyczące wejścia Polski do Unii nic są znane ani jego
Komisji, ani jemu samemu. O treści pewnego dokumentu odnoszącego się do
polskiego rolnictwa dowiedział się przypadkowo wskutek nieuwagi jednego z urzędników
europejskich.
W różnych operacjach zakrywania kart
integracyjoniści bardzo często posługują
się wieloznacznymi terminami. Np. bardzo chętnie używają pojęcia
"uniwersalizm", nie wyjaśniając, jak go rozumieją, choć są świadomi,
że ma on co najmniej kilka znaczeń. Inaczej rozumieli go i rozumieją Żydzi,
inaczej Rzymianie, jeszcze inaczej Niemcy, chrześcijanie, wolnomularze, socjaliści.
Roman Rybarski wyraził się, że uniwersalnym potrafi być nie tylko liberalizm
lub socjalizm, lecz także i nacjonalizm narodu, który chce panować nad światem." 
W braku bliższych wyjaśnień może działać sugestia, że
"uniwersalizm" zgodnie ze swym sensem etymologicznym wskazuje jedynie na
cechę powszechności jakiejś idei czy jakiegoś ich zespołu, sam zaś nic ma
ani wartości ujemnej ani dodatniej, a otrzymuje ją dopiero od idei, z którymi
jest związany. Wówczas miedzy przeciwstawnymi poglądami może zachodzić zbieżność,
choć będzie ona czysto formalna. Może powstawać wrażenie, że to, co jest
im wspólne, to właśnie uniwersalizm i że to on powinien zbliżyć do siebie
ich wyznawców i on predestynuje ich do współpracy nad realizacją
uniwersalistycznej idei zjednoczenia Europy. Powstają więc wyborne warunki do
manipulowania ludźmi: różne bowiem osoby, zorientowane w bogatej treści
uniwersalizmu, mogą doszukiwać się w nim wartości przez siebie afirmowanych;
po drugie, może on być przedstawiony w jednym ze znaczeń jako w znaczeniu
jedynym, właśnie odpowiadającym poglądom ludzi, których chce się pozyskać;
i wreszcie, powstaje sposobność organizowania pod hasłem uniwersalizmu różnych
akcji politycznych i mobilizowania do nich ludzi o
różnych poglądach na świat i różnych zapatrywaniach religijnych,
politycznych i społecznych.
Innym terminem używanym do tych celów
jest "Europa". Jakże bowiem wielka jest różnica w rozumieniu
"Europy" i terminów od niej pochodnych przez przeciętnie wykształconego
Polaka i przez lewicę laicką nadającą ton współczesnemu jednoczeniu
Europy. Polakom (oczywiście nie wszystkim za takich się podającym)
"Europa" kojarzy się z wartościami przekazanymi przez tradycję
grecko-rzymską oraz przez chrześcijaństwo: z prawdami naszej religii, z godnością
człowieka, umiłowaniem wolności i sprawiedliwości, z szacunkiem dla rozumu i
pracowitości, duchem inicjatywy i współpracy, ale i z dezaprobatą wszelkich
form kolektywizmu. Tymczasem dzisiejsi architekci zjednoczenia Europy wiążą z
jej nazwą zupełnie inne treści. Ich Europa jest i powinna pozostać laicka.
Zmierzają do utworzenia jakiejś synkretyczncj superreligii, ale nie do
renesansu chrześcijaństwa. Chętnie widzieliby Kościół Katolicki w
prywatnych domach modlitwy, a świątynie jego zamienione wyłącznie na zabytki
sztuki, a już w żadnym wypad ku nie dopuszczają myśli o reewangelizacji
Europy, gdyż byłoby to niesprawiedliwe wobec wyznawców islamu i religii żydowskiej.
Postawa dzisiejszego Europejczyka jest, według opinii aktywistów
integracyjnych, na wskroś utylitarna. "Powrót do wartości chrześcijańskiego
Zachodu czy do oparcia tożsamości europejskiej na fundamencie współudziału
w początkach imperium Karola Wielkiego dziś już, w obliczu wielkiej różnorodności
kultury europejskiej, nie przekonuje. To raczej polityka i prawo odgrywają rolę
awangardy." 
Jest więc Europa i Europa. I jak łatwo
manipulując tym terminem można ukrywać istotne zamiary. Iluż jednak ludzi w
Polsce zdaje sobie z tego sprawę, jak głębokie różnice treściowe pokrywa
jeden i ten sam termin "Europa"?
Podobnie jest z "europeizacją".
Przeciętny Polak rozumie ją zgodnie z tradycyjnym pojęciem Europy czy
europejskości, w którym został wychowany i o którym była wyżej mowa.
Natomiast we współcześnie jednoczącej się Europie "europejskość" i
"europeizację" ocenia się wedle następujących czterech kryteriów: 1)
polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa (ilość traktatów międzynarodowych
zawartych z państwami oraz organizacjami międzynarodowymi), 2) polityki
gospodarczej, socjalnej i ekologicznej (rozmiary handlu zagranicznego, przyrost
dochodu narodowego, stopa inflacji, bezrobocie, zadłużenie publiczne itp.), 3)
funkcjonowania demokracji i 4) przestrzegania praw cywilnych i praw człowieka.
Gdyby teraz zestawić z tymi kryteriami państwa azjatyckie, nazywane "małymi
tygrysami", okazałoby się na pewno, że przynajmniej niektóre z nich są
bardziej zeuropeizowane czy bardziej europejskie (mają więcej umów międzynarodowych,
wyższy dochód narodowy na mieszkańca, niższą stopę inflacji, mniejszy dług
publiczny, mniejsze bezrobocie i choć nie celują w demokracji, a niektóre jej
nie mają, to nikt tam nie uskarża na brak wolności, bezpieczeństwa i praworządności)
niż np. Grecja, bez której... nie byłoby Europy. Do takich absurdów prowadzi
kamuflaż nowych treści starymi terminami o tradycyjnie ustalonym znaczeniu.
Wszystkie ruchy taktyczne zakrywające
własne karty są etycznie, jeśli nie wprost naganne, to w każdym razie
śliskie. I tu integracjonistom przychodzi z pomocą druga powszechna zasada
taktyczna: pierwszeństwa efektu działania przed jego etycznością (patrz
- nauka o cywilizacjach F.Konecznego
- P.J.)   Jak długo można
choćby o jeden krok przybliżyć realizację Paneuropy czy Republiki Globu,
normy etyczne nie wchodzą w grę. Każdy środek, każdy sojusznik jest dobry,
jeśli daje szansę zbliżenia się do celu. K. Pomian stwierdza otwarcie, że z
rozmysłem utrzymywano społeczeństwa dawnej EWG w swego rodzaju narkozie, nie
dopuszczano do ich świadomości informacji o przygotowywaniu nowego ustroju
politycznego Europy "nie tylko dlatego, że takie są
z natury zmiany cywilizacyjne" (n.b. podobnie twierdził Lenin i Stalin),
ale głównie dlatego, że tylko na tej drodze można było bezkolizyjnie pchnąć
integracje- znacznie naprzód. Liczy się przede wszystkim efekt.
Nie było w tym nic nowego. Podobną
zasadę taktyczną stosowano i w okresie międzywojennym. Hjalmar Schacht,
prezes Banku Rzeszy, także jeszcze przez jakiś czas pod rządami
hitlerowskimi, (wolnomularz o długim stażu organizacyjnym ) sam gorliwy
poplecznik zjednoczenia Europy, przekonywał R. Coudenhovego (także
wolnomularza), że jedyną osobą mogącą zrealizować Paneuropę jest Hitler
i, że na niego trzeba postawić. A więc nawet Hitler był dobry. Zaś Emil
Ludwig, znany literat (1881-1948, syn wrocławskiego okulisty Hermana Cohna),
zrzeszony paneuropejczyk, w 1932 r. przekonywał osobiście Mussolinicgo, by
podjął się dzieła zjednoczenia Europy, a w 1938 r. opowiedział się nie
tylko za sojuszem mocarstw (w tym i Włoch) przeciw hitleryzmowi, ale i za wojną,
gdyż - jego zdaniem - dwa wielkie cele polityczne naszego stulecia: wewnętrzny
- socjalizm i zewnętrzny - Stany Zjednoczone Europy nie mogą być osiągnięte
bez wojny. Tym razem skuteczność działania powiązana została nie
z Hitlerem, a z wojną przeciw niemu. Ważne było osiągnięcie celu.
Oprócz powszechnych zasad taktycznych,
integracjoniści stosują też różne inne zasady odnoszące się tylko do określonych
typów sytuacji. Kilka z nich zasługuje na uwagę, gdyż są lansowane z uporem
i znajdują akceptację szczególnie u wielu osób bezkrytycznych lub wprost
naiwnych.
Zasada I: 
wyjaśniać, że naród może się obyć
bez własnego państwa. Jest to oczywiście nieprawda, gdyż jeśli naród ma być
nie kaleką, ale narodem zdrowym, normalnie się rozwijającym, to musi
dysponować własną organizacją państwową. Jak się wyraził R. Dmowski,
twardo, ale jasno, idea narodowa wyzuta z pierwiastków państwowych jest
absurdem, a polityk o niej mówiący bredzi lub oszukuje celem zaprowadzenia
ludzi tam, gdzie iść nic chcą. Oczywiście, naród może trwać i przetrwać
jakiś okres bez państwa, ale wychodzi zeń zawsze okaleczały. Integracjonaliści
są doskonale tego świadomi, ale zasada ta daje im możność stosowania różnych
taktycznych wybiegów celem uprowadzenia tego czy innego narodu pod dach
federacyjny. Szczególnie globaliści są świadomi, jak daleko może zaprowadzić
wpajanie tej zasady. J. Burnham wiedział bardzo dobrze, że jeśli najważniejsze
interesy jakiejś grupy i instytucje te interesy uosabiające "ulegają
zniszczeniu, wówczas grupa przestaje po prostu istnieć. Naród, jeżeli mowa
jest o narodzie, wchłonięty zostaje przez inny naród, a ludność jego
rozsiana zostaje w pustyni społecznej; poszczególne istoty ludzkie, stanowiące
uprzednio naród, istnieją w dalszym ciągu, lecz naród zaginął." A państwo
jest właśnie taką instytucją uosabiającą najważniejsze interesy narodu;
nie ma więc wątpliwości, czym grozi narodowi rozpad tej instytucji czy utrata
przez nią tożsamości wraz z wejściem w skład federacji. J. Burnham wiedział,
że w światowej federacji pod przywództwem Stanów Zjednoczonych narody mogą
liczyć na ustępstwa hegemona jedynie w sprawach dalszorzędnych, "zwyczajów,
uczuć i wierzeń", ale nie w istotnych. "Koncesje, które służą do
konstrukcji porządku światowego, muszą być podtrzymywane podporami w postaci
siły." A mimo to apelował do narodów europejskich o utworzenie z ich państw
federacji, a następnie włączenie jej do światowej federacji
niekomunistycznej.
Zasada II: 
Jednostki, grupy i całe narody, szczególnie
odporne na stosowanie zasady I, należy zapewnić, że federacja światowa jest
najlepszą formą ochrony narodu i jego państwa. Cytowany już globalista, R.
Strausz-Hupe, tłumaczy spokojnie, łagodnie, wręcz zniewalająco, że twórcy
Wspólnoty Atlantyckiej, zmierzający do przezwyciężenia państwa narodowego w
jego obecnym kształcie i położeniu, powinni liczyć się z faktem, że na liście
wartości cenionych przez narody zachodnie, i nie tylko, ma ono bardzo wysoką
lokatę. Zanikanie państwa narodowego nic może przysłonić przyszłym
pokoleniom jego ogromnych osiągnięć. "Państwo narodowe było istotnym
krokiem na drodze politycznego rozwoju ludzkości. (...) Dla wielu ludów Afryki
i Azji państwo narodowe jest koniecznym stadium na przejście od cywilizacji
przedprzemysłowej do przemysłowej." Takie są fakty i z nimi trzeba się
liczyć. Dążąc zatem do likwidacji państwa narodowego, nie należy atakować
go frontalnie. Federaliści powinni wykazywać, że państwo narodowe i
ponadnarodowe -to nic przeciwieństwa, a dialektyczna jedność; że
fedcralizacja państw jest do pogodzenia z wolnością narodu i niepodległością
jego państwa. Lojalność wobec własnego narodu i państwa nie musi walczyć z
lojalnością wobec państwa ponadnarodowego. Różnorodność bowiem narodowa i
państwowa jest przyprawą życia międzynarodowego znajduje swą przystań w
jedności ponadnarodowej. "Takie jest znaczenie i cel federacji." Tu
już nawet nie ma oklepanego zastrzeżenia o koniecznym częściowym
ograniczeniu suwerenności państwa narodowego wchodzącego do federacji.
Ta taktyka akceptacji (pozornej oczywiście)
całego duchowego inwentarza jednostek czy naród u, który integracjoniści chcą
wciągnąć do federacji ponadpaństwowej, osiągnęła swój punkt szczytowy,
graniczący z surrealizmem, w literackim dialogu R. Coudenhovego z jego
przyjacielem, patriotą i nacjonalistą niemieckim. "Każdy prawdziwy
nacjonalista" -mówi Coudcnhove "czy to jest Niemiec, Francuz, Włoch,
Polak czy Czech,
musi być właśnie z miłości do swego narodu paneuropejczykicm: albowiem
rozkwit rozwój i przyszłość jego narodu zależy nierozłącznie od
zjednoczenia się Europy w Pancuropę. (...) Pancuropa nie stawia żadnych
granic miłości do własnego narodu: im bardziej miłujesz swój naród, tym
silniej musisz pragnąć Paneuropy!"  Proszę! I który z naszych
dzisiejszych "europejczyków" uwierzyłby, że jego praszczur i założyciel
dynastii był nacjonalistą ? więcej, że nacjonalistów zapraszał do
Paneuropy i europejskość uważał za wykwit nacjonalizmu ! Do jakich to absurdów
można dojść, żonglując wieloznacznością pewnych terminów i pojęć !  
(patrz - nauka
o cywilizacjach F.Konecznego - P.J.)
Zasada III:
Wzniecanie i podtrzymywanie lęku przed
osamotnieniem. Jest to bodaj najniebezpieczniejsza, gdyż najskuteczniejsza,
taktyka. Większość bowiem ludzi czuje się bezpiecznie wśród większości.
Nikt nie chce być samotny, - to naturalne. Stąd perspektywa ogromnej większości
państw europejskich zrzeszonych w Unii Europejskiej jest silnym argumentem
propagandowym wzniecającym w państwach niezreaizonych, a kulturowo związanych
z Zachodem, psychozę obawy przed izolacją. Argument ten wywołuje
presję na narody i ich rządy w kierunku przyspieszenia integracji z Europą już
zjednoczoną. Widmo izolacji daje
efekty porażające: kończą się dyskusje, zalega milczenie. Jedni milkną,
gdyż nie bardzo wiedzą, o co tu chodzi i wolą nie zdradzać swojej
niewiedzy, inni natomiast wiedzą, czzym jest izolacja w życiu jednostki i z lękiem
myślą o przeniesieniu się jej następstw na cały naród. Izolację uważa ją
za zło większe od największych kosztów integracji. Tymczasem
wcale nie ma pewności, czy państwa gospodarczo i politycznie zintegrowane mogłyby
sobie dziś pozwolić na izolowanie od siebie
państw trzecich. Przemawia za tym co najmniej kilka głównych argumentów. 
Po pierwsze, nie trzeba uciekać się aż
do teorii względności, by zrozumieć, że Unia Europejska, izolując od siebie
Polskę, od izoluje także siebie od Polski. Nie jest zaś prawdą, że wielki
organizm s potoczny może zawsze obyć się bez małego tylko dlatego, że sam
jest wielki. Choćby stosowanie w państwie małym technologii zanieczyszczającej
środowisko naturalne także w państwie dużym, zmusza to ostatnie do kontaktów
z państwem małym, a nawet do ponoszenia części kosztów przeciwdziałania
lub likwidowania zanieczyszczeń w kraju ich źródła.
Po drugie, Polska, mimo wszystko uważana
jeszcze przez Zachód za kraj tradycjonalistyczny i katolicki, byłaby dla Unii
jako organizmu politycznego nowego typu bardziej niedogodna i kłopotliwa, gdyby
pozostawała w izolacji od niej, niż wówczas, gdyby znajdowała się w ścisłym
z nią związku i poddana została ścisłym uregulowaniom prawnym oddziałującym
w duchu laickim i socjalistycznym. Izolacja Polski nie leży wcale w interesie
architektów i mocodawców Unii Europejskiej !
Po trzecie, nawet gdyby przyjąć, że
Unia Europejska zastosuje bojkot lub jakiejś sankcje ekonomiczne wobec państwa,
które nie zechce stać się jej partnerem, to nie należy się obawiać, że
szkody stąd wynikłe będą dla tego państwa znaczne i długotrwale. Jak
bowiem uczy historia bojkotów gospodarczych, z reguły bywają one mało
skuteczne lub zupełnie nieskuteczne. Jedynie pewne ich rodzaje i to w bardzo
ograniczonych warunkach mogą przynieść zamierzone efekty. Sankcje zaś
ekonomiczne polegają najczęściej na zakazie importu towarów z kraju nimi obłożonego
i jak poucza niedawna historia (1982-sankcje państw EWG wobec Argentyny z
powodu konfliktu falklandzkiego i wobec ZSSR z powodu stanu wojennego w Polsce)
także nie są ani w pełni skuteczne, ani trwałe. Zawsze istnieje realna możliwość
wyłamania się jakichś partnerów Unii spod obowiązku ich stosowania, jak np.
Danii spod sankcji nałożonych na ZSSR czy też Irlandii i Włoch z sankcji
falklandzkich.
Po czwarte, istnieją precedensy
wskazujące na to, że wystąpienie z EWG lub nieprzystąpienie doń nie
powodują wcale izolacji. Przykładem pierwszej ewentualności jest Grenlandia,
która jako autonomiczne terytorium Danii 1 II 1985 r. wystąpiła z EWG. Nie
spowodowało to wcale odcięcia Grenlandii murem celnym od EWG, ale jednocześnie
z podpisaniem dokumentu "rozwodowego" obie strony zawarły umowę, na
mocy której rybacy krajów EWG uzyskali na dogodnych warunkach prawo do odławiania
ryb na wodach Grenlandii, a EWG zapewniła wolny dostęp eksportu grenlandzkiego
na swój rynek oraz wysoką coroczną dotację finansową na rzecz Grenlandii.
Przykładem drugiej ewentualności (nieprzystąpienie
do EWG) może być Norwegia, której rząd podpisał w 1972 r. akces do EWG, ale
społeczeństwo w referendum decyzję tę odrzuciło. Przykładem są także
kraje Zrzeszone Wolnego Handlu (EFTA - obok Norwegii Szwecja, Szwajcaria,
Austria, Finlandia, Portugalia, Islandia), które w 1972 r. nie przystąpiły do
EWG, lecz zawarły z nią układy o strefach wolnego handlu, dające im
wszystkie najważniejsze korzyści integracji gospodarczej. Od tego czasu przez
około 20 lat (Portugalia przez 14) pozostawały poza strukturą EWG, co wcale
nie spowodowało ich izolacji. Mimo
to psychoza lęku przed izolacją nadal trwa. Na jej nasilenie się wpłynęło
wprowadzenie w EWG z dniem 1 I 1993 r. całkowicie wspólnego rynku, co uczyniło
z niej potężny blok handlowy. W tej nowej sytuacji budzi się u autsajderów
nie zawsze w pełni uświadomiony lęk przed możliwą dyskryminacją jako następstwem
pozostania "na dworze". Przy czym
architekci i sternicy Unii Europejskiej umiejętnie i dyskretnie ten nastrój
podsycają. Wydłużają procedurę przyjmowania nowych członków, ociągają
się z konkretnymi postanowieniami, stwarzają nowe trudności i dają (może
udając) do poznania, że im się nie spieszy. W ten sposób podnoszą walor
przyjęcia w poczet członków. (Tworzy się tą drogą atmosfera znana nam z
okresu "okrągłego stołu").
Taktyka wzniecania obaw przed
osamotnieniem jest także stosowna wobec Polski i w Polsce. W 1992 r. z
przestrogami wystąpił min. Skubiszewski: nie ma mowy o jakimkolwiek ociąganiu
się Polski z przystąpieniem do EWG; trzeba się spieszyć, gdyż pozostanie
poza tą organizacją grozi nam izolacją w Europie. W tym tonie przemawiali
niektórzy posłowie w czasie debaty sejmowej nad ratyfikacją traktatu o
stowarzyszeniu się Polski z EWG oraz nad tzw. euroregionami (1992,1993); także
w 1992 r. Krzysztof Pomian podniecał w Polakach strach przed zmarnowaniem
koniunktury historycznej, której kraj nasz nie miał od XVI w.: "Niesłychanie
dużo zależy od nas: czy otworzymy się na świat, czy też zamkniemy w
mateczniku najgorszego katolickiego tradycjonalizmu. (...)Jcst pewien typ
polskiej ciemnoty głęboko zakorzeniony w tradycji endeckiej. (...) Polska
szansa istnieje, ale niewiadome, jak długo będzie trwała. Na razie tracimy
czas, który nam dała historia." Nawet na I Sympozjum Falzmanowskim
pojawiła się opinia prof. Helmuta Wagnera z berlińskiego Wolnego Uniwersytetu
o konieczności integracji Polski z Europą: narody bowiem, które będą zwlekały
z tą decyzją doznają upośledzenia; dziwić się więc należy, że Polacy
obawiają się takiej integracji.
Zasada IV: rządy państw członkowskich
Unii Europejskiej powinny prowadzić przez swoich przedstawicieli rokowania na
forum Rady Ministrów (najwyższy organ legislacyjny Unii), nie ujawniając
przed parlamentami narodowymi ani przedmiotu, ani stanu tych narad; taki sposób
postępowania należy tłumaczyć tym, że w przeciwnym razie pozycja
negocjacyjna danego rządu na forum Rady Ministrów uległaby osłabieniu;
dopiero po zatwierdzeniu przez Radę,
wyniki rokowań powinny być przedstawione parlamentowi jako maksymalna korzyść,
którą udało się wytargować. W ten sposób rząd zaprezentuje się jako obrońca
interesów narodowych w Unii, otrzyma wotum zaufania parlamentu, aprobatę społeczeństwa
i nie straci swego elektoratu; a jednocześnie integracja posunie się naprzód.
A o to właśnie chodzi.
Sumując: wszystkie przedstawione
zasady taktyki, jak i różne ich kombinacje, dają przeciwnikom państwa
narodowego duże pole manewru i stwarzają
możliwość swobodnej i skutecznej działalności. Zwiększają zatem ich siłę
uderzenia. Wnioskowanie jednak na
tej podstawie o wysokim stopniu prawdopodobieństwa likwidacji państwa
narodowego byłoby jeszcze przedwczesne. W starciu bowiem siła napastnika jest
wielkością względną, zależną od siły obronnej napadniętego. Raz jeszcze
zatem musimy się przenieść do obozu obrońców niepodległości państwa
narodowego, by ocenić, jak mocną jest używając określeń rodzimych
eurofcdcralistów "twierdza ciemnoty polskiej", jaki duch panuje w
"ciemnogrodzie" i czy wielkie pospolite ruszenie może być zmobilizowane
przez obrońców "matecznika narodowego". Granice
tego obozu wiodą przez kręgi różnych organizacji i środowisk formalnie
niezorganizowanych, obejmujących grupy ludzkie i jednostki mniej lub bardziej
świadome istoty współczesnej integracji politycznej świata i zagrożeń,
które ona ze sobą niesie. We wszystkich krajach europejskich, także i w
Polsce, obóz ten składa się głównie, jeśli nie wy łącznie, z członków
i sympatyków organizacji prawicowych, ale tylko tych, które programowo bronią
idei państwa narodowego. W każdym państwie jest to liczba niewielka w
porównaniu i ze zwolennikami federalizacji Europy i z całym elektoratem. Nie
jest to zatem obóz liczebnie silny, a ponadto gdzieniegdzie nurtują go pewne
poglądy, jeśli nie rozwinięte, to zalążkowe i nie zawsze dostrzegalne,
które osłabiają ofensywność jego ducha, skuteczność działania i nadwątlają
poczucie odpowiedzialności. Np. w
Polsce od czasu do czasu rozpowszechniana jest opinia, że w obronie suwerenności
naszego państwa przed federalistami możemy liczyć na Francuzów. Jeśli
kolporterzy tego "życzeniowego" poglądu mają na myśli Front Narodowy
Le Pena, to stają się łupem łatwego optymizmu, Front ten bowiem nic jest
jeszcze na tyle silny, by obronić Francję przez zakusami federalizacyjnymi, a
co dopiero mówić o walce za nas. Jeśli zaś biorą pod uwagę wszystkich
Francuzów, to widocznie nie wiedzą lub tylko zapomnieli, że już w 1940 r. en
masse nie chcieli "umierać za Gdańsk". Wprawdzie od tego czasu wiele
zmieniło się w ich psychice, ale jednak w referendum (1992) opowiedzieli się
za ratyfikacją Traktatu w Maastricht, który wprowadza narody europejskie na
drogę do federalizacji i neutralizacji ich państw; jeszcze w 1993 r. 55%
Francuzów uważało, że członkostwo Unii - to rzecz dobra;
30 IX 1994 r. prawicowy minister spraw wewnętrznych prawicowego rządu,
Karol Pasqua, w mowie wygłoszonej na otwarcie meczetu w Lyonie oświadczył, że
Francja nie jest krajem misyjnym i podkreślił, że jest państwem laickim.
Wprawdzie objawy przebudzenia narodowego we Francji są liczne, ale na razie nie
wystarczają do budowania na nich dalekosiężnych nadziei. Chociaż liczenie na
innych może przynieść niejednemu chwilową ulgę, nic przestaje jednak być
lekkomyślnym bagatelizowaniem sytuacji, w której znajduje się państwo
narodowe. Inny tego typu pogląd wiąże
nadzieje na uratowanie państwu narodowego z naturalnym instynktem narodowym,
który w końcu stanowczo i skutecznie przeciwstawi się wszelkim pomysłom państwa
ponadnarodowego. Jak już jednak była o tym mowa, naturalny charakter narodu
jako grupy społecznej nie gwarantuje mu nienaruszalnej egzystencji. Jeśli
wskutek własnych zaniedbań i (lub) podstępu z zewnątrz wejdzie on w skład
państwa ponadnarodowego, świadomość jego tożsamości i odrębności może
po dłuższym czasie ulec osłabieniu, a nawet wypaczeniu, co otworzy drogę do
jego asymilacji przez inne, silniejsze narody. Sumienie człowieka także należy
do jego natury, ale i ono może zostać zagłuszone lub wypaczone. Instynkt
narodowy nic jest wyjątkiem.
W gronie optymistów bagatelizujących
zagrożenie państwa narodowego znajdują się także potencjalni kolaboranci.
Ujawnią się oni dopiero, gdy po przyjęciu Polski do Unii Europejskiej
pozornie nie będzie wyjścia i wydawać się będzie, że klamka już
ostatecznie zapadła. Jako dawni nieprzejednani, rozpoczną współpracę z "europejczykami",
tłumacząc ją chęcią służenia narodowi w nowej sytuacji polityczno-prawncj.
Krótko mówiąc, obóz obrońców państwa
narodowego jest nic tylko liczebnie słaby, ale i pod względem siły duchowej
dość niejednolity. Nasuwa się tu
jeszcze pytanie, jakie ów "matecznik narodowy" ma realne możliwości
rozrostu; jak wielkie mógłby zmobilizować rezerwy, gdyby np. o przystąpieniu
Polski do UE miało zadecydować powszechne referendum. Wydaje się, że do końca
bieżącego stulecia takich widoków nie ma. Naturalną niejako bowiem sferę
poszerzenia swych wpływów jest dla obrońców państwa narodowego młodzież,
przede wszystkim akademicka, oraz tzw. pracownicy naukowi, a więc ludzie umiejący
i uczący samodzielnego i krytycznego myślenia czyli zalążek polskiej
inteligencji. Tymczasem młodzież nasza została już wciągnięta w europejski
system wymiany studenckiej i finansowanej turystyki, wytwarzający między jego
uczestnikami więzy ponadnarodowe. Jak na razie, jest on u nas oceniany na ogół
z entuzjazmem, co jest zrozumiałe choćby dlatego, że jest czymś nowym po długim
okresie izolacji od Zachodu. (Młodzież Europy zachodniej nie jest nim ani
specjalnie zachwycona, ani zainteresowana, co jednak nie oznacza, że jest
bardziej od naszej młodzieży przywiązana do idei państwa narodowego). Natomiast
nauczyciele akademiccy albo dostali się w sieć zagranicznych powiązań
stypendialnych i z byłymi stypendystami fundatora kultywują tradycję
wspólnych więzi, albo też stali się łupem systemu tzw. grantów. W
dzisiejszym żargonie uczelnianym oznacza on prace
zlecone, finansowane z różnych, także i eurofunduszy, czyli mniej więcej to
samo, czym byty w PRL tzw. "podwiązki", tzn. prace pod-wiązywane do
resortowych planów badawczych. Są one dziś jedynym poważnym środkiem
zrównoważenia budżetów nędznic wynagradzanych naszych pracowników nauki. Odbywa
się to jednak kosztem i samych zleceniobiorców, gdyż nie mają już ani czasu
ani sił na badania własne i własny rozwój naukowy i kosztem narodu
polskiego, którego nauka zaczyna schodzić do roli czarnego podwykonawcy,
pracującego dla europejskich centrów badawczych, którego w wielu dziedzinach
nie stać na dobry podręcznik dla młodzieży polskiej i który zmuszany jest
do zadowalania się przekładami z literatury zagranicznej. Nie ma więc podstaw
do nadziei, że ludzie z tego kręgu, ryzykując przerwanie lukratywnych powiązań
z bogatymi sponsorami europejskimi, zignorują starożytna, dewizę "primum
vivere, deinde philosophari" i w jakimś znaczącym stopniu zasilą obóz
obrońców państwa narodowego.
Jest jeszcze jedna enklawa w narodzie
polskim, na którą obóz ten mógłby liczyć. Stanowi ją najszerzej rozumiane
"pokolenie kombatantów". Niestety, ta grupa Polaków ulega szybkiemu
kurczeniu się, głownie wskutek wymierania jej członków, ale nie tylko, gdyż
także - co prawda znacznie rzadszego - ulegania propagandzie paneuropejskiej,
czego przykładem może być ów lwowianin (nawet !), który po powrocie ze
swego miasta napisał: "Powroty (do Lwowa) są raczej już niemożliwe i nie
powinniśmy o to zabiegać. Jesteśmy częścią Europy, i to tej z prawdziwą
kulturą europejską. Musimy dołożyć wspólnych starań, abyśmy się stali
częścią tej prawdziwej
Europy."
Liczyć więc można już tylko na
ludzi zdrowego rozsądku, inteligentnych, ale nie intelektualistów, przy tym
wolnych od aspiracji elitarnych i ułud karierowiczostwa. Nie utworzą oni
jednak znaczącej grupy z dnia na dzień. Na ich formację potrzebny jest czas.
To właśnie z myśli o nich powstała niniejsza książka. Jeśli
się teraz zestawi ten ogólny i tylko orientacyjny wizerunek polskiego obozu
rzeczników państwa narodowego (w innych krajach europejskich jest on-oczywiście
mutatis mutandis -dość podobny) z wyspecjalizowaną i podstępną taktyką,
wyposażeniem intelektualnym (najczęściej tylko błyskotliwym) i materialnym
oraz z determinacją, a nierzadko i z tupetem obozu przeciwnego, tj.
mundialistów czy paneuropejczyków,ostateczna odpowiedź na postawione pytanie
może być tylko jedna: upadek państwa narodowego jest wielce prawdopodobny.
Prawdopodobieństwo jednak, nawet
najbliższe pewności, jest tylko prawdopodobieństwem. I jak długo dzieli je
od pewności choćby najwęższa szczelina, tak długo istnieje nadzieja, że
nic zmieni się ono w bezsporny fakt, ale i - co ważniejsze, tak długo ludzie
świadomi zagrożenia państwa narodowego
mają obowiązek przeciwdziałania temu prawdopodobieństwu.
Historia naszego narodu toczyła się wśród
wielu niebezpieczeństw. Jednym z nich, niepomiernie mniejszym od grożącego
dziś całej państwowości polskiej, było w latach trzydziestych naszego
stulecia niebezpieczeństwo utraty niezależności gospodarczej. I wówczas
prof. Roman Rybarski, b. prezes Narodowego Klubu Poselskiego i działacz
Stronnictwa Narodowego, napisał poniższe słowa, które mimo upływu ponad półwiecza,
są szczególnie aktualne w chwili, w której Państwu Polskiemu grozi
utrata niepodległości, tym razem w majestacie przyzwolenia większości
narodu:
"ł może się zdarzyć, że z
tych lub innych przyczyn większość narodu (...) zatraci odporność na obce
wpływy, że np. znękana biedą, gotowa jest zaakceptować transakcje z
czynnikami międzynarodowymi, które podkopują niezależność gospodarczą państwa.
I wtedy mniejszość świadoma dziejowych przeznaczeń narodu, ma prawo wystąpić
przeciw biernej masie, która przedstawia mechaniczną większość. Istnieją
sprawy, o które trzeba walczyć nawet wbrew legalnie, formalnie wyrażonej
woli."
WYDAWNICTWO   WERS
skr. poczt 59
60-962 Poznań 22
tel. kom. 0-602 357498

 

  Opracowanie strony:
P.Jaroszczak - 2001.







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
qwork zmierzch wojny
zmierzch
14 ku czemu zmierza rozwoj
Gibbon Zmierzch cesarstwa rzymskiego, tom 2
Saga Zmierzch Księżyc w nowiu New Moon DVDRip XviD NeDiVx rmvb
Saga Zmierzch Księżyc w nowiu Twilight New Moon 2009
Kondas Wizyta o zmierzchu

więcej podobnych podstron