247 03




B/247: W.Strieber - Wspólnota







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

ROZDZIAŁ TRZECI
BARWY CIEMNOŚCI
Introspekcja
WILLIAM BLAKE
Night
Zagubiony
Opuszczając gabinet doktora Kleina po ostatnim seansie, byłem głęboko zaniepokojony. Towarzyszyła mi świadomość, że wkraczam na niezbadane dotąd obszary mojego umysłu i, być może również, doświadczenia. Świadomość ta jedynie zdwoiła moją troskę o własne zdrowie psychiczne. Po pierwsze, nadal dopuszczałem możliwość rzadko spotykanych zaburzeń umysłu. Po drugie, nie uśmiechała mi się perspektywa życia przebiegającego według ustalonego planu. Obie te możliwości wydawały się nie do przyjęcia
trudno byłoby nawet z nimi żyć
a jednak któraś musiała okazać się prawdziwa.
Uwolniony od dręczących myśli, szedłem ulicami Nowego Jorku, chłonąc drobiazgi codziennego życia. Równocześnie opierałem się silnej pokusie, by rzucić się do ucieczki. Byłem w potrzasku: przez odrzucenie wyjaśnienia, że w moim doświadczeniu kryje się realna i konkretna przyczyna mojego obecnego stanu, przyznawałem się automatycznie do poważnych zaburzeń umysłowych. Jednakże nie czułem się ani nie zachowywałem jak człowiek chory psychicznie nurtował mnie tylko nieuzasadniony niepokój, który mógł być wystarczającą przyczyną mojego irracjonalnego zachowania.
Ani na chwilę nie przestałem być odpowiedzialnym mężem i ojcem. W mojej osobowości nie występowały żadne oznaki psychozy. Don Klein, będący bądź co bądź uznanym fachowcem, nawet po prze prowadzeniu ostatniego seansu hipnotycznego stwierdził, że jestem zdrowy na umyśle.
Lecz w jaki sposób człowiek o dobrej kondycji psychicznej mógłby doświadczać tak fantastycznych wizji?
Szedłem ulicą, rozważając swój problem. Co mam powiedzieć żonie? A co synkowi? Do jakiego stopnia zostali w to wciągnięci? Nigdy w życiu nie czułem się tak jak wówczas
uwięziony w jaskini życia, które jeszcze niedawno wydawało się proste i zrozumiałe.
Czy to możliwe, by historia z przybyszami sięgała mego dzieciństwa? A jeśli tak, to w jaki sposób? Może był to tylko wybryk mojego umysłu? Lecz w takim razie na czym polegał i czym był spowodowany?
Dopiero znacznie później, gdy wysłuchałem nagrań ze wspomnieniami i zapisem sesji hipnotycznych innych osób (za ich pozwoleniem), gdy przeczytałem książkę Budda Hopkinsa Missing Time i wziąłem udział w dyskusji w gronie ludzi, którzy zetknęli się z tym samym zjawiskiem, dowiedziałem się, że wieloepizodowe wspomnienia są u nich bardzo powszechne. Odkrywali oni te same prawidłowości, które stwierdziłem.
Dręczyło mnie przypuszczenie, że przez całe moje dotychczasowe życie bliskie spotkania wpływały na jego bieg. Swoim zachowaniem potwierdzałem to przypuszczenie, nim jeszcze w pierwszym tygodniu stycznia zacząłem powoli odtwarzać przebieg owych spotkań. Już latem 1985 roku ogarnęła mnie obsesja na punkcie obcych w domu, która popchnęła mnie do zainstalowania kosztownych systemów antywłamaniowych, a w kulminacyjnym punkcie, to znaczy w październiku
do zaopatrzenia się w broń. Próbowałem zmienić miejsce zamieszkania, wrócić do środkowego Teksasu, gdzie się wychowałem. Ciekawe, że w rodzinnych stronach mój strach przybierał tylko na sile. Czyżby wspomnienia z tamtego okresu, tkwiące głęboko w podświadomości, dotyczyły zjawisk jeszcze straszniejszych niż te, które dopiero co mi się objawiły?
Kiedy po długim spacerze dotarłem wreszcie do domu, zastałem kolację na stole. Wystarczyło dziesięć minut pobytu w atmosferze domowego ogniska, by cienie przeszłości poszły w zapomnienie.
Wkrótce po kolacji poszedł spać mój synek, a Anna zaraz po nim. Gdy pogasły światła, mieszkanie wydało mi się schronieniem wcale nie lepszym od miejsca pod gołym niebem.
Tej nocy leżałem samotnie, przytłoczony ciężarem wpatrzonych we mnie sowich twarzy, zrewidowanej historii życia i obezwładniającego strachu.
Modliłem się do Boga, by pozwolił mi zrzucić swoją skórę, na wzór drzewa tracącego liście, i wkroczyć w nowe życie na tym świecie. Przybysze tkwili w moim umyśle jak zadra, rozpalając go jak rozżarzone do czerwoności węgle. Wyobraźnia bezustannie przynosiła mi obraz tych bezkresnych, nieśmiertelnych oczu, świdrujących i przenikających mnie do głębi. Przybysze wydawali się czaić w każdym cieniu, przemykali po niebie jak meteoryty.
Nie mogąc dłużej wytrzymać w domu, wyszedłem na puste ulice SoHo i TriBeCa.
Gdy po jakimś czasie wróciłem do mieszkania, przywitały mnie koty ocierając mi się o nogi. Moje koty. Zamknąłem się w pracowni, usiadłem po turecku na podłodze i spróbowałem zebrać myśli.
Niespodziewanie spłynęło na mnie odprężenie, które otworzyło drzwi do innego świata. Mroczne postaci zakłębiły się w moim umyśle, wpełzając w moją podświadomość i chwytając ją w mocny uścisk. Nie było to żadne konkretne wspomnienie
pamięć zadziałała tu jedynie jako kanał łączności, wypełniając wszystkie poziomy istnienia, jednocześnie wprawiając mnie w stan błogości i biorąc w niewolę. Przypominało to duchowe narodziny, lecz w tym wypadku owocem nie było kwilące niemowlę, a żywa, świadoma siła wyłoniona w moim umyśle. Nie odczuwałem z tego powodu przelotnego podniecenia, właściwego nowym stanom emocjonalnym; moje uczucie, głębokie i dojrzałe, obejmowało całą skalę emocji i pełen wymiar czasu. Musiałem pogodzić się z faktem, że przez te wszystkie lata moje życie należało do mnie tylko w części. Myśl ta wprost skręcała mi wnętrzności.
Co też kryło się w zakamarkach mojego umysłu? Pomyślałem, że oto jestem na samej krawędzi własnej duszy. Pode mną rozciągała się niezbadana przepaść, której nie były w stanie zgłębić ani psychiatria, ani religia, ani też biologia. Żadna z tych dziedzin nie wyjaśnia bowiem życia wewnętrznego. Ich wiedza bazuje na tych nielicznych przypadkach, w których ono samo ujawnia swe tajemnice.
Czy jako ludzie jesteśmy takimi, za jakich się uważamy? Czy może jesteśmy stworzeni do innych celów w innym świecie? Być może nasze ziemskie życie jest tylko przelotnym cieniem, zaledwie drobnym incydentem w obliczu Prawdy, sceną, na której jesteśmy ślepymi aktorami.
Aby nie utracić resztek samokontroli, postanowiłem sporządzić wykaz wszelkich możliwości. Usiadłem za biurkiem i zabrałem się do pisania.
Nawet jeśli uznamy, że przybysze istnieją naprawdę, nie mamy żadnych podstaw, by twierdzić, że to stworzenia pochodzące z innych planet.
Pogrążyłem się w domniemaniach: nie można wykluczyć możliwości, że przybysze pochodzą właśnie stąd
z Ziemi. Wielowiekowa tradycja wskazuje na to, że obce siły towarzyszą nam od znacznie dłuższego czasu, choć dopiero przez ostatnie czterdzieści
pięćdziesiąt lat ukazują nam się w obecnym kształcie. Jedynym słabym punktem tej teorii jest fakt, że to, co dzieje się od połowy lat czterdziestych, diametralnie odbiega od standardów baśniowych. Współczesne elementy baśniowości to próbki tkanki mózgowej, latające talerze, kosmiczne uprowadzenia i płowoszare stworzenia z pałającymi oczami
z pewnością na przestrzeni wieków ludzka psychika nie uległa wystarczająco radykalnym przekształceniom, by wytłumaczyć tak poważne zmiany. Mimo to coś się za tym kryje... Pomyślałem sobie, że przybysze mogą używać naszej tradycji i folkloru jako parawanu dla swej działalności.
Kolejna wersja zakładała, że przybysze są nowym wcieleniem naszych zmarłych. Może się okazać, że obecnie znajdujemy się w stadium larwalnym, a dojrzałe formy naszego gatunku są dla nas równie niepojęte i niewyobrażalne jak motyl dla poczwarki. Możliwe, że na tamtym świecie rewolucja techniczna pomaga zmarłym przekraczać granice ich bytu.
Może wreszcie to ludzki umysł, wykorzystując podświadomość, wytworzył nową rzeczywistość, która, przybrawszy konkretną po wlokę cielesną, ukazuje się nam w pełnym wymiarze. Możliwe, że wiara tworzy własną rzeczywistość. Bogowie przeszłości czerpali moc z wiary swych wyznawców, która tchnęła w nich życie niewykluczone, że podobnie działo się teraz. W miejsce prześwietnych mitów przeszłości tworzymy dziś płowoskórych bogów ery postindustrialnej. Zamiast Apolla, przemierzającego nieboskłon ognistym rydwanem, i bogini nocy, rozpościerającej swój gwiezdny płaszcz, powołaliśmy do życia maleńkich, stalowoszarych bożków o duszach piratów, podróżujących statkami, których wnętrza pięknem dorównują zęzom okrętów wojennych.
A jeżeli są to goście z innego wymiaru, lub wręcz z innego czasu? Być może oglądamy ludzi przenoszących się w czasie, którzy podają się za pozaziemskie istoty, aby uniknąć katastrofalnego w skutkach paradoksu czasowego, mogącego nastąpić w wyniku ujawnienia ich obecności własnym przodkom.
Zastanowiło mnie, dlaczego porównałem ich do owadów. W rzeczywistości na ich wygląd składało się wiele cech ludzkich. Nie posiadali ani czułków, ani skrzydeł, ani splątanej gmatwaniny odnóży. To raczej ich sposób poruszania się
dynamiczny i zawzięty przywiódł mi na myśl świat insektów. I te ich olbrzymie, czarne oczy. A jeśli inteligentne formy życia nie są uwieńczeniem ewolucji, lecz czymś, co wyłania się z ewolucyjnej matrycy w wielu punktach jednocześnie
na wzór skrzydeł, pazurów i oczu? Prymitywne gatunki nie wykształcają skomplikowanych organów.
Załóżmy, że pewien gatunek owadów rojnych osiągnął wysoki stopień inteligencji na innej planecie, czy nawet tu
na Ziemi. Istnieje prawdopodobieństwo, że jako gatunek od nas starszy, po siadałby on umysł o strukturze znacznie bardziej uproszczonej niż nasza.
Jak miałaby wyglądać taka prymitywna forma umysłu i w czym mogłaby się przejawiać? Dopuszczałem możliwość mniejszego zróżnicowania osobniczego niż w naszym gatunku, a co za tym idzie, ograniczenia świadomości jednostkowej i niezależności.
Żyjąc w skupisku na kształt roju czy też mrowiska, musieliby porozumiewać się metodami podobnymi do tych, jakie obserwujemy u owadów
skomplikowanym systemem dźwięków, ruchów, zapachów lub innymi, nieznanymi dotąd sposobami. Nasza wiedza na temat zbiorowych form życia owadów jest dość ograniczona. Inteligentny rój jako całość przedstawia potężną siłę, lecz zdolność pojmowania jednostek wchodzących w jego skład jest poważnie ograniczona.
Przybysze mogliby w istocie posiadać jeden olbrzymi umysł o doskonałej zdolności myślenia, lecz działający przy tym dość wolno. Wyjaśniałoby to wyjątkową ostrożność tych stworzeń w obchodzeniu się z nami. Indywidualnie możemy wprawdzie ustępować im mądrością, lecz za to przewyższamy ich znacznie szybkością procesów myślowych.
Dlaczego zawsze z góry zakładamy, że przybysze muszą nad nami górować inteligencją? Przecież może się to okazać prawdą jedynie częściową. W kategoriach ziemskiej ewolucji człowiek pojawił się całkiem niedawno. Nie musi to wcale oznaczać, że jest on tworem niedoskonałym. Wręcz przeciwnie, może jesteśmy gatunkiem najbardziej rozwiniętym, a wtedy wszelkie starsze, wolniej myślące i gorzej przystosowujące się formy mogą w nas upatrywać poważne za grożenie. Mogą nawet próbować uwięzić nas na naszej planecie lub uczynić coś jeszcze gorszego.
Dotychczas nie spotkałem się z oznakami wrogości wobec mojej osoby. Powiedziałbym raczej, że była to twarda stanowczość. Myślę również, że oni boją się nas w równym stopniu co my ich.
W pewnym sensie ich pojawienie się w ludzkiej świadomości miało dla mnie wymowę symboliczną i oznaczało wszechświat w akcie tworzenia.
Siedząc tak i rozmyślając, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że moje wątpliwości co do tego, czy to, co przeżyłem, jest prawdziwe, nie mają praktycznie żadnego znaczenia. To oczywiste, że są prawdziwe, wszakże sam ich doświadczyłem. Bardziej na miejscu byłoby pytanie: na czym polegały? Nie uważałem ich za zjawiska wyłącznie psychologiczne, przynajmniej nie w sensie ogólnie przyjętym. Występowanie efektów ubocznych zostało potwierdzone przez wiarygodnych świadków. Światło widziane przez Jacquesa Sandulescu 4 października, odgłosy stóp słyszane przez Annie Gottlieb oraz eksplozja, która obudziła wszystkich, włącznie z moim synem
wszystko to świadczyło o nadzwyczajnym charakterze zdarzeń tamtej nocy, z pewnością wykraczającym poza granice pojęcia zjawiska psychologicznego. Dziesiątki podobnych historii opowiadanych przez ludzi tworzących przekrój społeczeństwa, świadczą o tym, że jeśli chcieli byśmy podtrzymać wersję psychologiczną, wymagałoby to od nas niezmiernie radykalnych poglądów w tej dziedzinie.
Kiedy tak głuchą nocą siedziałem przy biurku, fakt istnienia tylu świadków wydał mi się pocieszający. Z drugiej jednak strony kwestionował on mój sposób widzenia rzeczywistości oraz własnej osoby.
Myśli moje pobiegły nieuchronnie do wydarzeń z dzieciństwa, które ujawniły się w hipnotycznym transie. W wieku dwunastu łat nie przeżyłem niczego podobnego, a już na pewno nie w pociągu. A jednak wiele przypadków zetknięcia z przybyszami jest notowanych w najmniej prawdopodobnych miejscach, w najmniej odpowiednim czasie, na przykład w czasie jazdy samochodem. Jeżeli mamy do czynienia z hipnopochodnym transem trwającym często kilka godzin, dlaczego kierowcy samochodów nie zjeżdżają z drogi, skoro nie panują już nad własnymi reakcjami?
W 1957 roku rzeczywiście wybraliśmy się z ojcem i siostrą w podróż do Madison w stanie Wisconsin, żeby zobaczyć się z wujostwem i kuzynami. Pamiętam, że w drodze powrotnej okropnie chorowałem. Trasa pociągu Texas Eagle, którym wówczas jechaliśmy, biegła z Chicago do San Antonio, przy czym większa część podróży odbywała się nocą.
W następnej chwili poczułem się tak, jakbym otworzył drzwi swego domu i na własnym podwórku zamiast dobrze znanych trawników, kwiatów i wysokich świerków zobaczył jedynie bezkresną, pustą połać nieba, czekającą, by na zawsze już ogarnąć mnie swym błękitem, gdy tylko przekroczę próg.
Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy dałem za wygraną i wyczerpany do tego stopnia, że oczy same mi się zamykały, udałem się na spoczynek. Nie pamiętam, by coś mi się śniło. Z nadejściem ranka opanowała mnie jedna myśl: trzeba zgłębić ten problem. Na tyle, na ile jest to wykonalne, muszę zrozumieć, co się ze mną dzieje.
Moja wewnętrzna reakcja na spotkanie z przybyszami była identyczna jak na wydarzenia z udziałem ludzi z krwi i kości. Zostałem uwikłany w paradoksalny związek z istotami, o których nawet nie wiedziałem, czy istnieją. Rozpaczliwie usiłowałem sam siebie prze konać, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, jednak, przytłoczony ciężarem stresu, nie potrafiłem w to uwierzyć. Zanim poddałem się hipnozie, sprawą najwyższej wagi wydawało mi się rozstrzygnięcie kwestii, czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło. Innymi słowy, interesowało mnie, czy mam uważać się za ofiarę, czy za szaleńca. Pytanie to dosłownie zżerało moją duszę, stawało się nie do zniesienia.
Na dzień przed spotkaniem z Buddem Hopkinsem nieomal wyskoczyłem przez okno. Miałem szczęście -ja znalazłem Hopkinsa, a on Dona Kleina. Co stałoby się, gdybym poprosił o pomoc kogoś przekonanego o tym, że padłem ofiarą halucynacji i psychozy, a jednocześnie zbyt konserwatywnego, by dopuścić inną możliwość? Mógłbym już nie żyć. Otwartość i bezstronność, okazane przez doktora Kleina w obliczu zjawisk fantastycznych i strasznych zarazem, odegrała kluczową rolę w moim przystosowaniu do życia w niepewności.
Mądrość płynąca z takiego podejścia tchnęła we mnie nowe siły. Począwszy od kwietnia 1986 rozpocząłem dociekliwe badania. Pochłaniałem tysiące stron publikacji dotyczących tego zjawiska i jego wszelkich implikacji zarówno naukowych, jak i kulturowych.
Jeśli prawdą jest, że przybysze przebywają na ziemi od dawna, to trzeba przyznać, że przygotowują naszą świadomość do uznania ich obecności z równą starannością, z jaką dyrygent wprowadza orkiestrę w nowy utwór. Sądzę, że pod koniec lat czterdziestych po raz pierwszy zjawili się na Ziemi, lub
będąc tu już od dawna postanowili ujawnić swoją obecność. Niemal natychmiast zaczęły się mnożyć przypadki uprowadzeń ludzi do celów badawczych, które jednak odżyły w pamięci ofiar dopiero w połowie lat sześćdziesiątych. Mimo to niewykluczone, że nasze wzajemne stosunki od samego początku miały bardzo intymny charakter. Spora liczba świadków wspomina w swych relacjach o zdarzeniach z dzieciństwa, które miały miejsce jeszcze przed drugą wojną światową, na długo, zanim zanotowano pierwsze pojawienie się UFO.
Jak partyturę, ze szczególną starannością, rozpisują przybysze nie tyle wiarygodność czy realność przeżyć, lecz ich odbiór przez społeczeństwo. Początkowo, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, widywano ich pojazdy z większej odległości. Potem dystans, z jakiego je obserwowano, stopniowo ulegał skróceniu. Na początku lat sześćdziesiątych donoszono już o obecności załogi, a także odnotowano kilka przypadków uprowadzeń. Obecnie, w połowie lat osiemdziesiątych zarówno ja, jak i inni wybrańcy
w większości zupełnie od siebie niezależnie
zaczynamy odkrywać ich obecność w naszym życiu.
Chociaż nie istnieją namacalne dowody istnienia przybyszów, cały proces wyłaniania się ich w naszej świadomości nosi dla mnie znamiona starannie zaplanowanej operacji.
Mimo tego, co mi uczynili, nie czuje do nich nienawiści. Boję się, ponieważ odczułem ich potęgę, a nie poznałem motywów działania. W usilnym dążeniu do obiektywizmu skłonny byłem nawet założyć, że miast pochodzić z innej części wszechświata mogą być wytworem ludzkiego umysłu. Bezspornym wydawał mi się fakt, że uosabiają oni żywą i realną siłę
istniała wszakże możliwość, że źródło tej siły tkwi w samym człowieku.
Z pewnością wyglądem nie przypominali ludzi. Podczas hipnozy opisałem niską postać, osłoniętą dziwnymi płytami i hełmem. Kiedy stanęła przy moim łóżku, wymachując zaciśniętymi pięściami jak semafor, czułem bijącą od niej stanowczość. Posłusznie wyskoczyłem z łóżka, zrzuciłem z siebie piżamę i obnażyłem się przed nią i jej żołnierzami, których nazwałem w myśli dobrą armią". Nie było w tej postaci nic ludzkiego oprócz tego, że posiadała dwie ręce i nogi.
Na podstawie zaobserwowanej niechęci do ukazywania się nam w sposób otwarty i jednoznaczny, można wysunąć hipotezę, iż za każdym razem usiłują przejąć nad nami kontrolę i zmusić do uległości.
W jakieś dwa tygodnie po moim ostatnim seansie hipnotycznym udaliśmy się całą rodziną do naszego domku, po raz pierwszy od Bożego Narodzenia. Anna nadal wiedziała bardzo niewiele, mój synek zaś
zupełnie nic.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, zdałem sobie sprawę, że tych dwoje najbliższych mi ludzi nie ma pojęcia, jakie następstwa mogą wyniknąć z mojego obecnego stanu. Lecz cóż miałem im powiedzieć? Że mogę okazać się niebezpieczny? Przecież nie potrafiłem przewidzieć swego zachowania. A może powinienem uzależnić decyzję od ich własnego osądu?
Być może tak właśnie należało uczynić, ale wówczas tego nie zrobiłem. Później, gdy i Anna przeszła przez hipnozę, poznając całą prawdę, stwierdziła, że nigdy, przenigdy nie porzuciłaby tego domu. Jeśli chodzi o naszego synka, to
jeśli był w to w jakiś sposób zamieszany
mogliśmy jedynie zadręczać się myślami, zawieszeni w oczekiwaniu i niepewności. Podszepty instynktu mówiły mi, że ja sam wplątałem się w to od chwili narodzin.
Natychmiast po przyjeździe stało się dla mnie jasne, jak bardzo pokochałem ten dom. Ktoś mógłby sądzić, że przeżycia związane z tym miejscem powinny wyzwolić we mnie uczucie paniki, a także niechęci. Owszem, początkowo myśl o powrocie do tego domu budziła we mnie pewne obawy, stopniowo jednak udało mi się pogodzić z zaistniałą sytuacją. Dużo wysiłku kosztowało mnie puszczanie tego incydentu w niepamięć. Amnezja i wspomnienia osłonowe doprowadziły mnie na skraj wyczerpania emocjonalnego.
Zakładając, że mój przypadek nie jest odosobniony, może okazać się, iż żyjemy w społeczeństwie noszącym ukryte piętno. W miarę jednak, jak coraz więcej osób usiłuje zgłębiać problem zamiast go ignorować, istnieją realne szansę na stopniowe zatarcie tego piętna.
Stojąc na środku salonu, przypomniałem sobie, w jakim napięciu żyłem przez ostatni rok. Ileż to razy przemierzałem nocami ten dom, zaglądając pod łóżka i do szaf! Towarzyszące mi przy tym poczucie bezradności wywodziło się z faktu, iż nie potrafiłem wskazać racjonalnych powodów swego zachowania. Przeszukując szafy, spodziewałem się znaleźć coś lub kogoś o niewielkich rozmiarach, bacznie zwracałem zatem uwagę na ich dolne partie. Pod wpływem hipnozy powróciło uczucie, że jakaś potężna ręka uniesie mnie daleko stąd. Było to niezwykle osobliwe uczucie, w niczym nie przypominające nastroju wywołanego szmerem wiatru w koronach drzew czy smugą księżycowego blasku, padającą na rwące wody strumienia.
Na zewnątrz zachowywałem się zupełnie normalnie, jednakże wewnątrz towarzyszył mi ledwie słyszalny, głuchy pomruk strachu. Czułem, że ktoś mnie obserwuje, mimo iż nic na to nie wskazywało. Dysponowałem bronią, miałem alarm i reflektory reagujące na najlżejsze poruszenie.
Do czego miały służyć wszystkie te zabezpieczenia w tak odludnym, spokojnym i wolnym od przestępstw zakątku świata? Przed hipnozą trudno mi było sensownie uzasadnić swoje obawy. Teraz zaś stało się oczywiste, że nie chodziło o jakichś tam zwykłych złodziei czy włamywaczy, lecz o tajemniczą siłę obecną w moim życiu, która w miarę upływu czasu nabierała coraz bardziej realnych kształtów.
Gdy przekroczyłem próg sypialni, ogarnęło mnie uczucie, które określiłbym mianem poczucia rzeczywistości. Przebywając w miejscu wypadków, wiedziałem, że nie mogę ich odseparować od świata rzeczywistego. Mieściły się one w grupie wspomnień razem z innymi prawdziwymi zdarzeniami, oddzielone od snów i marzeń. Zwłaszcza pierwsze chwile incydentu grudniowego, do momentu ukazania się opancerzonej postaci w naszej sypialni, należały bez wątpienia do faktów. Nie znajdowałem się wówczas w transie, nie byłem pogrążony we śnie, w pełni przytomny, w pełni władz umysłowych.
A teraz ponownie stałem na środku tej sypialni, wpatrując się w drzwi, w podłogę, w łóżko.
Za drzwiami dostrzegłem ubytek w ścianie, spowodowany uderzeniem klamki przy gwałtownym otwarciu drzwi z wielką siłą.
Kto to mógł zrobić
my czy oni?
Wspomnienia z dwudziestego szóstego grudnia ponownie nabrały ostrości. Znów ujrzałem wkraczających do sypialni przybyszów, zamarłem z przerażenia, posłuszny ich wszelkim rozkazom. Przy pomniałem sobie ich dotyk, ich zdecydowane i precyzyjne ruchy. Powrócił do mnie ich zapach, wygląd wnętrza ich pojazdu, a ponad wszystkim górowało uczucie obcowania z nimi. Krył się w nim strach, bogobojny podziw, a nawet coś na kształt miłości.
W domu było chłodno, zszedłem więc na dół, by rozpalić ogień. Zjedliśmy kolację, ułożyliśmy syna do snu, opowiadając mu bajkę, a sami zasiedliśmy w salonie, gdzie w ulubionym fotelu, z kieliszkiem wina w ręku, wpatrywałem się w zadumie w migotliwe płomienie.
Zamierzałem podejść do mego problemu z takiego punktu widzenia, który mógł przynieść największe korzyści. Zamiast oddawać się spekulacjom na temat pochodzenia przybyszów i ich oczekiwań względem nas, starałem się raczej skupić na odczuciach, jakie we mnie budzili. Nie dysponując ani odrobiną rzetelnej wiedzy na ich temat, nie widziałem innego sensownego wyjścia.
Wpatrzony w czarną taflę panoramicznego okna dostrzegałem jedynie swoje niewyraźne odbicie. Lecz jakże wyraziście wybuchały w mej głowie wspomnienia podniebnej podróży w otoczeniu maleńkich postaci, wspomnienia z dwudziestego szóstego grudnia! Hipnoza ożywiła obraz zarejestrowany okiem umysłu: daleko w dole mój dom, ciemne okno mojej sypialni i tuż pod nim okno pokoju mojego synka, delikatnie rozświetlone blaskiem nocnej lampki sączącym się przez zasłony. Smutek, który mnie wówczas ogarnął, muszą chyba odczuwać ludzie żegnający się już z tym światem. Czy zatem można się dziwić, że amnezja litościwie okryła tak dramatyczny moment?
W następnej chwili odniosłem wrażenie, że wszystkie drzewa pode mną zatoczyły zamaszyste półkole, przecinając powietrze migoczącą masą pni i konarów. Kiedy wróciły do normalnego położenia, siedziałem już w niewielkich rozmiarów zagłębieniu, otoczony przez kilku strażników. Wydawało mi się, że ktoś do mnie przemawia, ale nie zapamiętałem słów. Mówiący do mnie głos wydawał się eksplodować dźwiękami prosto w mojej głowie. Przypomina to trochę telepatię, która nie jest dla nas zjawiskiem nowym czy abstrakcyjnym.
Wiadomo, że mózg jest organem elektrycznym. Jako taki emituje słabe pole magnetyczne, ledwie wykrywalne w radiowej części widma. Mówiąc ściślej, wytwarza on fale o niezwykle niskich częstotliwościach, zwane falami ELF (extra low frequency) w skali od jednego do trzydziestu herców. Serce i układ mięśniowy również wytwarzają podobne pola w zakresie super niskich częstotliwości. Być może, dysponując bardziej zaawansowaną wiedzą techniczną, można w znacznym stopniu skoordynować funkcje myślowe i fizyczne, używając do tego celu nadajników i odbiorników ELF o dużej czułości. Brzmi to może bardziej prozaicznie niż granicząca z magią percepcja pozazmysłowa, lecz jednocześnie wystarczająco wiarygodnie, by utrzymywać, iż kontrolowanie umysłu z zewnątrz, a nawet wywoływanie odpowiednich procesów postrzegania (jak np. głosy pojawiające się bezpośrednio w umyśle) nie wykracza poza granice prawdopodobieństwa.
Należy dodać, że również ziemia wytwarza pokaźne ilości fal ELF o częstotliwościach od 7 do 30 herców. Nie można wykluczyć istnienia naturalnych warunków, które wywoływałyby specyficzne reakcje umysłu, powodujące z kolei rzadkie i niezwykle silne doznania psychiczne. Być może nie potrafimy do końca zgłębić związków łączących nas z naszą planetą, a dawni bogowie, istoty baśniowe i ostatnio
przybysze są wyłącznie efektem ubocznym tych związków. Przyznaję, że ta teoria jest dość naciągana, ale cóż z tego
inne nie są wcale lepsze.
Siedząc przy kominku, wpatrzony w płomienie, nie potrafiłem się jednak dłużej skoncentrować na tworzeniu hipotez. Mój umysł konsekwentnie zwracał się ku wspomnieniom. Intelektualnie nie potrafiłem ustalić, kim lub czym byli przybysze, lecz moja emocjonalna cząstka nie podzielała tego niezdecydowania. Moja re akcja uczuciowa dotyczyła żywych, realnych istot, aczkolwiek nie ludzi.
Hipnoza sprawiła, że moje wspomnienia ożyły. Kiedy podczas seansu unosiłem się ponad wierzchołkami drzew, rzeczywiście miałem wrażenie pionowego ruchu w górę, zupełnie jakbym znajdował się w superszybkiej windzie. Pod sobą widziałem drzewa, majaczące pośród nocy migotliwym blaskiem śnieżnych czap. Patrzyłem, jak oddalały się, widoczne w przestrzeni między moimi kolanami.
Zamkniętą przestrzeń, w jakiej się znalazłem, wypełniał zapach ciepłego sera z domieszką siarki. Ten siarczany odór pojawiał się już we wcześniejszych relacjach innych świadków. Rzucony niedbale kombinezon zwisał z ławki na podłogę. Odniosłem wrażenie, że znajduję się w jakimś pokoju czy też salonie
w większości przypadków ludziom wydaje się, że są w gabinecie zabiegowym. Naprzeciw mnie usadowiła się najprzedziwniejsza istota, jaką w życiu widziałem. Wrażenie potęgowała jeszcze świadomość, że skądś ją znam. Używam tu rodzaju żeńskiego bez żadnego uzasadnionego powodu. Dla mnie jest ona kobietą, być może ze względu na pełne
wdzięku ruchy, być może dlatego, że wywoływała u mnie stan podniecenia seksualnego, choć równie dobrze mogłem tak pomyśleć, czując dotyk jej ręki na piersi, tak delikatny, lecz tak stanowczy zarazem.
W ciągu kilku następnych miesięcy odkryłem, że uczestnicy bliskich spotkań często uważają, iż jedna z nawiedzających ich postaci jest im dobrze znana. Przeważnie jest to osoba płci przeciwnej. Ludzie tacy zwykle szukają pomocy u psychiatrów pod wpływem jednego lub dwóch obrazów zachowanych w pamięci. Odkrycie całego ciągu wspomnień zawsze wywołuje szok, podobnie jak w moim przypadku. Literatura na temat UFO poświęca bardzo niewiele miejsca wielokrotnym spotkaniom z przybyszami na przestrzeni całego życia. Osobiście, dzięki seansowi hipnotycznemu, stanąłem oko w oko z tym właśnie zjawiskiem, które dotychczas uważałem za fantastyczne i nieprawdopodobne.
Ciekawe, że zasada wielokrotnych spotkań sprawdza się w tak wielu przypadkach, pomimo iż oficjalnie nic się o niej nie mówi. Ten aspekt zagadnienia UFO był zawsze celowo pomijany przez wszystkie publikacje, by nie przeciągnąć cienkiej struny wiarygodności, i tak już naprężonej do granic możliwości pojedynczymi przypadkami.
Siedząc przy kominku, złapałem się na tym, że moje myśli opanowali przybysze, a w szczególności jedna postać, która wydawała mi się znajoma. Bezustannie wywoływałem w pamięci jej obraz, jej zdumiewające oczy, elektryzujące swym spojrzeniem..., ogromne, badające oczy zamierzchłych bogów, pozbawione wszelkich szczególnych cech, o niezauważalnej tęczówce i źrenicy. Siedziała naprzeciw mnie z podkurczonymi nogami i rękami spoczywającymi na kolanach. Jej dłonie rozpłaszczały się, gdy kładła je na jakimś przedmiocie. Gdy swobodnie zwisały po bokach, wydawały się wąskie i wysmukłe. Pod skórą niewyraźnie majaczyła jakaś struktura, prawdopodobnie kostna, jednakże pozostałe części ciała przypominały egzoszkielet, właściwy owadom.
Muszę przyznać, że wrażenie, jakie na mnie wywoływała, było kolosalne. Przemknęło mi nawet przez głowę, że w pewnym sensie darzę tę istotę miłością, podobną do tej, jaką czuję w stosunku do własnej duszy. Prawdopodobnie te same uczucia fascynacji i grozy obudziłoby we mnie spojrzenie z głębi mojej pod świadomości.
Zupełnie inne uczucie wzbudził natomiast we mnie obecny w jej wzroku pierwiastek absolutnego nieprzejednania. Pod tym spojrzeniem ginęła moja wolność osobista. Nie mogłem wymówić słowa, wykonać ruchu, jeśli taka była jej wola.
Grzejąc się przy ogniu, zastanawiałem się, czy ta bezradność nie była mi w pewnym sensie na rękę. Powiedziałem wcześniej, że jej obecność oznaczała strach. Owszem, pamiętam uczucie lęku, ale czy aby na pewno wiernie opisałem swój stan? Gdybym miał złożyć odpowiedzialność za swój los w czyjeś ręce, z pewnością oprócz strachu doświadczyłbym również głębokiego uczucia ulgi i odprężenia. Ofiarować się komuś w ten sposób oznaczałoby uśmiercić cząstkę siebie, lecz przecież przebywając z tą postacią, czułem, że stoję właśnie na krawędzi śmierci.
W uścisku delikatnych ramion czułem się bezradny jak dziecko, byłem wystraszony jak dziecko, płakałem jak dziecko.
W pewnym momencie dotarło do mnie, że ta szczegółowa analiza niezwykle intensywnych emocji może przybrać niepożądany obrót. Po pierwsze, uczucie całkowitej bezsilności mogło przejść w stany lękowe, prowadzące do ślepej uległości, a w konsekwencji do bogobojnej miłości. Po drugie zaś, spustoszenie emocjonalne wywołane działaniem strachu mogło doprowadzić do zatarcia różnic pomiędzy poszczególnymi rodzajami uczuć.
Wzrok tej istoty przeszywał mnie na wylot. Kiedy spojrzałem jej prosto w oczy, ogarnął mnie niewyjaśniony niepokój, jakby to spojrzenie obnażało każdy najbardziej wstydliwy szczegół mojej duszy. Nikt na świecie nie jest w stanie tak dobrze poznać ludzkiej natury, nikt też nie potrafi osiągnąć identycznego efektu za pomocą jednego spojrzenia. Czułem, że ta istota jest obecna we mnie, co było nie tyle niepokojące, co osobliwie zmysłowe. To właśnie te oczy opisywane są jako bezkresne", dręczące" i obnażające duszę". Czy ktokolwiek może wiedzieć o nas więcej niż my sami? Owszem, dlaczego nie? Dla istot o znacznie wyższym stopniu inteligencji jesteśmy zapewne stworzeniami łatwymi do przejrzenia, podobnie jak dla nas zwierzęta, dlatego czujemy się wobec nich bezbronni i obnażeni
zupełnie jak pies, któremu jego pan spojrzał wnikliwie prosto w oczy.
Świadomość, że pod spojrzeniem tej istoty zachodziły we mnie jakieś zmiany
że posiadała ona zdolność zajrzenia w mą duszę
napełniła mnie najbardziej dojmującą tęsknotą, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem, a jednocześnie wzbudziła daleko posuniętą podejrzliwość.
Usiłowałem dociec, czy powodem tak jaskrawej wizji tej istoty był wyłącznie wstrząs wywołany moimi przeżyciami, czy też może w jakiś sposób osiągnąłem stan duchowego zjednoczenia. Czy była tu ze mną w tej chwili, patrząc na moją sylwetkę na tle ognia?
Przywołując jej obraz, czułem, jak rodzi się we mnie niesformułowane jeszcze pytanie. Szukając po omacku powodów mojego zakłopotania, natknąłem się na krótką wymianę zdań, która w obecnym świetle nabierała niezwykłej ważności. Nie wiem dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że istota, którą spotkałem, była stara. Nie sędziwa, tak jak osoba w podeszłym wieku, ale rzeczywiście stara.
Ciągle mam w pamięci jej głos, miękki, dochodzący nie wiadomo skąd, odpowiadający na moje pytanie:
Tak, jestem stara.
Kiedy jej słowa formowały się w mojej głowie, towarzyszył im swoisty rytm, natomiast gdy używała głosu, który postrzegałem zmysłem słuchu, jego ton wydawał się zaskakująco głęboki jak na tak wiotką istotę. Brzmiał silniej niż bas -jak dudnienie wydobywające się z przepastnej jaskini.
Pamiętam swój protest w odpowiedzi na jej zapewnienie, że operując mnie, nie zrobią mi krzywdy. Świadomość własnej bezradności była wtedy nie do zniesienia. Powiedziałem wtedy:
Nie macie prawa.

Mamy prawo
dwa słowa o ogromnej wadze. Słowa zadziwiające. Kto dał im to prawo? Jakaż to ewolucja etyki do prowadziła ich do sformułowania takiego wniosku? Byłem naprawdę ciekaw, czy wymagało to debaty, czy też prawo to wydało im się tak oczywiste, że nigdy tego nie kwestionowali.
Tuż obok mnie ogień nagle trzasnął i prychnął. Otworzyłem kanał wentylacyjny w piecu i płomień ponownie posłusznie wystrzelił w górę.
Ich prawo może pochodzić z całkiem innego źródła, niż przypuszczamy. Jeśli są częścią nas samych, wtedy egzekwują jedynie prawo, które my im przyznaliśmy.
Wsłuchany w tykanie zegara przeplatane trzaskiem płomieni pomyślałem, że mile widziane byłyby jakieś wskazówki co do dalszego postępowania. Po zakończeniu pracy nad książką Nature's End, napisanej wspólnie z Jamesem Kunetką, nabrałem głębokiego prze konania, że utrzymanie obecnej sytuacji na świecie przekracza ludzkie możliwości. Nie chodzi o to, by świat miał już dobiegać kresu swych dni, lecz raczej o przewidywania, że zmiany w biosferze mogą przybrać tak katastrofalny obrót, iż wiele ludzkich istnień padnie ich ofiarą.
Zastanawiałem się, czy w obliczu tak makabrycznych perspektyw umysł ludzki nie tworzy przypadkiem nowych bogów, by oszczędzić sobie uczucia osamotnienia w strachu.
Natomiast jeżeli przybysze są istotami z krwi i kości, to pragnął bym dowiedzieć się, jakiego rodzaju etyka gwarantowała im ich prawo". Co prawda my sami rzadko poddajemy w wątpliwość nasze prawo dominacji nad innymi gatunkami. Jakże to zaskakujące znaleźć się nagle pod wpływem tej samej władzy, jaką tak łatwo przypisujemy sobie nad zwierzętami!
Przyszły mi na myśl rozległe pastwiska Teksasu dawno, dawno temu, krowy ryczące na nich o zmierzchu przy wtórze swych dzwonków, a potem jeszcze moja kotka, zwinięta w kłębek na moich kolanach, z bezgraniczną ufnością powierzająca mi swoje maleńkie życie w tym wielkomiejskim zgiełku. Dla mnie nasze wzajemne przywiązanie miało charakter doraźny, dla Sadie zaś stanowiło ośrodek wszechświata.
Kiedyś, dawno temu, ojciec zabrał mnie do rzeźni w Fort Worth. Uderzył mnie tam w uszy paniczny łoskot pędzonego bydła. Zobaczy łem wolno kołyszące się zady wołów i kremowe białka ich oczu. Wciągałem w nozdrza odór nawozu, uryny i krwi, słyszałem chrzęst kości miażdżonych uderzeniem topora i mechaniczny jazgot pił tnących mięso.
Innym razem, w instytucie badawczym w San Antonio, widziałem klatki dla małp, a w nich całe mnóstwo doświadczalnych kapucynek z różowymi, ogolonymi, pokrytymi szwami głowami, lub celowo trepanowanymi. Pamiętam bulgoczące odgłosy, gdy na życzenie studentów jednej z nich pobudzono ośrodek głosu, by łatwiej go zlokalizować.
Co może pomyśleć o swych obserwatorach małpa z igłą w mózgu? Czy traktuje ich jak bogów, którym biernie się poddaje, bo i tak nie ma innego wyjścia?
Mimo analogii nie wydaje mi się, by przybysze obchodzili się z nami zgodnie z beznamiętną etyką badaczy, którą my stosujemy do zwierząt. Pewne podobieństwa jednak istniały: 26 grudnia schwytano mnie jak dzikie zwierzę, ubezwłasnowolniono i wyciągnięto z mego schronienia w środku nocy.
Nie czułem się wyłącznie obiektem badań, z całą pewnością nie. Choć nie potrafiłem tego wyrazić, wyczuwałem jednak w sobie jakąś przemianę pod wpływem tego, co ze mną uczyniono.
Potem przyszło mi na myśl, że jestem poddawany procesowi oswajania. Biorąc pod uwagę wzrost intymności w nasilających się od kilkudziesięciu lat przypadkach bliskich spotkań, pomyślałem, że może wszyscy jesteśmy oswajani.
Wracam jednak do moich przeżyć. Po wspomnianej wymianie zdań tajemnicza istota nazwała mnie wybrańcem, co ogromnie mnie rozzłościło. Uznałem to za szyderstwo i zareagowałem bardzo gwałtownie, na co ona poczęła potrząsać głową i śpiewnie powtarzać: O, nie. O, nie
głosem, w którym brzmiały uporczywość i rozbawienie.
Pamiętam wyraźnie, że widziałem kiedyś kobietę w kwiecistej sukni, która znalazła się w identycznej sytuacji. Ale kiedy i gdzie to było? Żadnego punktu odniesienia: tylko ta kobieta, ubrana w sukienkę z białego materiału w kwieciste wzory, stojąca przed nimi i wykrzykująca Chwała Panu!" w odpowiedzi na ich słowa, że została wybrana.
Może w ten sposób przybysze pragną dać nam do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy wybrani i jednocześnie oswajani?
Nikt nigdy nie udomowił ludzkości. Pozostajemy gatunkiem równie dzikim jak w czasach, gdy po raz pierwszy ruszyliśmy z wyciem przez sawannę. Być może zjawisko samooswajania towarzyszące procesowi powstawania cywilizowanego gatunku nie zadowala przybyszów, a jedynie nas samych..., choć może i to też niezupełnie, biorąc pod uwagę naszą burzliwą historię.
Tej pierwszej nocy po powrocie na miejsce wydarzeń, patrząc na tapczan, na którym wówczas się ocknąłem, pomyślałem, czy przypadkiem moje przeżycia nie były wynikiem naturalnych procesów. Może staruszka Ziemia, po chwilowych zaburzeniach, po wróciła do równowagi dokładnie w chwili, gdy odzyskałem przytomność na tapczanie, gdzie zakończyłem nie jakiś podniebny lot do gwiazd, lecz odbywany na chwiejnych nogach nocny obchód mojego domu. Czy istniał jakiś związek pomiędzy tym, co prze żyłem a mistycznym tańcem szamana lub nocnym lotem czarownicy?
Przecież w swoim czasie cierpliwie wgryzałem się w dzieła traktujące o mitologii i mistycznych poszukiwaniach, zatem moje zdumienie wywołane dotarciem do najciemniejszej strony duszy było nieuzasadnione. Wydawało mi się, że od początku wiedziałem, co tam znajdę i że moje zaskoczenie stanowiło pewnego rodzaju iluzję.
Odkryłem, że motyw uwięzienia w owalnej komnacie ma bardzo długą tradycję w naszej kulturze; podania i legendy notują wiele takich przypadków. Na przykład, historia zatytułowana Connla and the Fairy Maiden zamieszczona w zbiorze Josepha Jacobsa Celtic Fairy Taies (Bodley Head, 1894, 1985) mogłaby z pewnymi zmianami służyć jako współczesna opowieść o przybyszach.
Wskazanie historycznych korzeni zjawiska, jakkolwiek całkiem sugestywne, nie przyczynia się jednak w najmniejszym stopniu do zdefiniowania jego pochodzenia.
Może istnieje naprawdę gatunek czarodziejów, a jego przedstawiciele szybują w powietrzu w nie zidentyfikowanych obiektach latających, uzbrojeni w przenikające duszę różdżki, w które wyposażyła ich rewolucja techniczna?
Zauważyłem, że za każdym razem, gdy skłaniam się ku jednemu z wyjaśnień, uznając moje doświadczenie za zjawisko rzeczywiste, bądź też psychiczne, natychmiast pojawia się nowa teoria, która z dużą mocą przedstawia argumenty w obronie tezy odrzuconej.
Najbardziej problematyczną partią materiału pochodzącego z hipnozy był nagły nawrót do roku 1957. Nawet zakładając istnienie przybyszów, nie potrafiłem tego wyjaśnić. Zmuszony byłem zrewidować poglądy na swoje dotychczasowe życie. Na początku tego rozdziału opisałem swoje głębokie zaniepokojenie, jakie wywołał ten nieoczekiwany zwrot w czasie.
Wkrótce jednak okazało się to fraszką w porównaniu z szokiem, jakiego doznałem po sporządzeniu skrupulatnego remanentu swej przeszłości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynie

więcej podobnych podstron