Tajemnice starożytnej medycyny Tom 1


Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Jan Niżnikiewicz
Tajemnice starożytnej
medycyny
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Rozdział I
Medycyna ludów
pierwotnych, szamanów,
znachorów, uzdrawiaczy
4
1. Ślady najstarsze
Dwadzieścia tysięcy lat przed naszą erą w kulturze człowieka pierwotnego zamieszkujące-
go Europę Zachodnią powstały pierwsze oznaki świadczące o zaistnieniu szamanizmu. Na
ścianach jaskiń położonych w Lasceaux we Francji neandertalczyk lub człowiek pierwotny
obdarzony niezwykłym talentem malarskim utrwalił rysunek, przedstawiający najstarszego
szamana, którego czaszkę wieńczy imponujące poroże. Wypłowiałe na skutek czasu i wilgoci
farby pozwalają dostrzec niżej futrzaną czapę ze zwierzęcymi uszami, jak i wycięte w niej
otwory na oczy i nos. Przenikliwe spojrzenie poszerzonych zrenic szamana nieomal przeszy-
wa obserwatora na wskroś. Na rysunku widać też męskie genitalia niedbale przesłonięte zwie-
rzęcą skórą z pękatym końskim ogonem.
Artysta z epoki najwcześniejszego paleolitu przedstawił członka plemienia, dokonującego
szamańskiego rytuału lub czarów, mających na celu uzyskanie pomyślności dla czegoś, co
podówczas było ważne. Nie wiadomo, czy chodziło o skuteczność łowów, powodzenie wy-
prawy wojennej, a może o przychylność duchów w uwalnianiu plemienia lub jego członków
od chorób. Do końca nie wiemy, czy rysunek ów naprawdę przedstawia szamana, wróżbitę,
znachora czy też uzdrawiacza. A może depozytariusza ówczesnej wiedzy tajemnej, której
zakresu możemy się jedynie domyślać, gdyż archaiczna obrzędowość dotycząca kultury pale-
olitycznej jest nam zupełnie nieznana. Gdzieś z niebytu zdarzeń przebrzmiewa jedynie ciche i
odległe echo zawarte w obrzędach ostatnich kilku tysięcy lat znanej nam historii. Z tego
względu dyspersja poglądów dotycząca najstarszego szamanizmu ma głównie charakter spe-
kulacyjny.
Dziesięć tysięcy lat po powstaniu malowideł w Lasceaux, czyli 15 tysięcy lat p.n.e., a
więc w epoce zwanej starszą kamienną, w jaskiniach różnych części świata pojawiają się ko-
lejne malowidła, przedstawiające ludzi oraz zwierzęta. Użyte środki artystyczne  zdumie-
wająco nowoczesne  operują skrótem myślowym, stylizacją, wyobrażeniami ruchu, które w
lapidarny sposób przekazują najważniejsze treści, głównie dotyczące łowów, walki, a co jest
odkrywczą nowością  kobiety. Cel wykonania tych malowideł był jasny, chodziło o pozo-
stawienie potomnym przekazu z przeszłości, mówiącego o sile i dobrych warunkach rozwoju
plemienia. W tym też czasie w wielu miejscach Europy i Ameryki Południowej powstały
pierwsze posążki, przedstawiające postacie kobiet z wyraznym zaakcentowaniem cech płcio-
wych. Nieliczne uwieczniają prowokacyjną atrakcyjność ówczesnych miss, ideałów paleoli-
tycznej piękności, jakim była ciężarna Ewa  o szerokich biodrach, obfitych piersiach i głów-
ce wdzięcznie ozdobionej wymyślną fryzurką  którą można dostrzec w figurce noszącej na-
zwę Wenus z Willendorfu. Być może ten i inne posążki przedstawiające lokalne piękności
łączą się z przekonaniem o wyższości istoty żeńskiej, która w ówczesnych wierzeniach była
jednocześnie bóstwem świata podziemnego, wiatrów, ognia i powietrza, a co najważniejsze
dawczynią życia. Taki stan ówczesnych poglądów lub kultów łączy się z wielotysiącletnim
okresem historii, kiedy stosunki społeczne regulowały prawa matriarchatu, systemu daleko
sprawniej przenoszącego zdobycze wiedzy i umiejętności, niż mogliby to uczynić mężczyzni
przedwcześnie ginący w walkach i łowach.
Sprawą nierozstrzygniętą są spekulacje obecne, dotyczące magiczno-ochronnej czy mi-
stycznej roli posążków kobiet, ale nie ulega wątpliwości fakt, iż ciąża, płodność i macierzyń-
5
stwo były zagadnieniami kluczowymi i priorytetami, które nie zmieniły się do czasów obec-
nych. Główna różnica, zdaniem autora, polega nie tyle na braku wiary w magiczną moc ko-
biet, co leży w niedostępności nabycia właściwych figurek.
Istnieje współcześnie dział nauki zwany paleopatologią  badający pozostałości z póznego
okresu epoki kamiennej  który pozwala na określenie rodzaju chorób trapiących ludzi żyją-
cych w czasie od 15 tysięcy do 6 tysięcy lat p.n.e. Dotyczą one głównie zwyrodnień jaskinio-
wych, czyli schorzeń kośćca u osobników mieszkających przez całe życie w zagłębieniach
skalnych. Stwierdzano złamania i wygojone stany zapalne, próchnicę zębów, ślady zastarza-
łych urazów.
Od około 6 tysięcy lat p.n.e. we wszystkich częściach świata, w których osiedlił się czło-
wiek, odnaleziono ślady przeprowadzania zabiegów polegających na otwieraniu jamy czaszki.
W okresie neolitu najczęściej posługiwano się metodą stopniowego zeszlifowywania warstw
kości celem zmniejszania grubości ścian, potem stopniowego wycinania w niej otworów. W
końcu około 5 tysięcy lat p.n.e. wynaleziono trepan, narzędzie, które poprzez stopniowe
wkręcanie drugą częścią  tnącą  dokonywało wycięcia kolistego fragmentu kości. Istnieje
całkowita pewność, że zabieg kraniotomii wykonywano nie tylko na czaszkach zmarłych, lecz
przede wszystkim wówczas, gdy istniała konieczność repozycji zaklinowanych złamań, usu-
wania ciał obcych, leczenia padaczki czy silnych bólów głowy, chociażby takich, które wy-
stępują w guzach mózgu. Znaczna część osób operowanych kamiennymi narzędziami, w wa-
runkach całkowitego braku aseptyki oraz znieczulenia, przeżyła zabieg, o czym zaświadczają
blizny kostne zmniejszające rozległość ubytków, co dowodzi, że proces gojenia trwał miesią-
cami, o ile nie latami. Zupełnie nie wiadomo, kim byli owi najwcześniejsi neurochirurdzy,
jakimi kryteriami diagnostycznymi się posługiwali, skąd brali doświadczenie. Nie wiemy też,
czy wiara w moc ozdrowieńczą towarzyszyła ówczesnym szamanom, czarownikom, wróżbi-
tom, a może tajemniczemu depozytariuszowi tej jedynej umiejętności, jaką następnie przeka-
zywał w spadku kolejnemu otwieraczowi czaszek.
Najczęściej usuwano fragment kości czołowej lub skroniowej, gdzie jest ona najcieńsza i
najczęściej narażona na urazy lub atak przeciwnika. Nigdy nie znaleziono ubytku kranioto-
mijnego w okolicy potylicznej, w miejscu gdzie znajduje się spływ żylnych zatok, gdyż jakie-
kolwiek zabiegi w tym miejscu łączyłyby się z krwotokiem nie do opanowania. Można do-
mniemywać, że o tym fakcie wiedziano.
Do czasów obecnych nie przetrwały dowody, na podstawie których można by ustalić przy-
czyny, dla jakich tysiącleciami samą czaszkę, a nawet jej części otaczano kultem szczegól-
nym. Nie wiemy też, dlaczego ludzie żyjący w epoce kamiennej, dokonywali rytualnych od-
dzielnych pochówków głów odseparowanych od reszty ciała, co zawsze było zabiegiem ob-
scenicznym. Podobnie nie odkryto, z jakich względów wycinano z nich fragmenty kości. Być
może celem sporządzenia magicznych amuletów poświęcanych przez szamanów, a noszo-
nych  dla pamięci lub też przejęcia cech zmarłego i zapewnienia tą drogą wartości wyni-
kłych z wiary w magię ochronną. Po dziś dzień koczownicy afrykańskiego buszu czy ama-
zońskiej puszczy przemieszczają się po rozległym terytorium, taszcząc w bagażu czaszki
członków rodziny, jak i zabitych wrogów. Pytany o cel takiego postępowania jeden z wodzów
odrzekł:  Mimo śmierci trzeba je zachować . Podobne wierzenia panowały do niedawna
wśród nowogwinejskich łowców głów, którzy posiedli umiejętność zmniejszania ich wielko-
ści poprzez preparowanie wraz ze skórą w dymie ognisk, używając technologii polegającej na
dokonaniu szeregu zabiegów termicznych i chemicznych, pozwalających na redukowanie
rozmiarów głów do wielkości pomarańczy, z jednoczesnym zachowaniem dokładnych rysów
twarzy. Potem wiszą one jako totem w narożach chaty, zaś podczas walk robi się z nich na-
szyjniki, świadczące o wyjątkowych walorach wojownika, jak i potężnej mocy ochronnej
przejętej od zmarłych przeciwników, od których tą drogą odzyskano siłę i męstwo.
6
W Europie szamanizm z całą pewnością znali Celtowie, zaś magia i obrzędy druidów, któ-
rzy stworzyli organizację państwową o wiele silniejszą niż pózniejsze królestwa wojowników
i rycerzy, rozniosły go następnie po całej Europie. W innych krainach rozwijał się autono-
micznie w oparciu o lokalne warunki przyrodnicze i geograficzne. Są różnice między szama-
nizmem na Syberii, wśród Eskimosów i aborygenów oraz plemion Ameryki Południowej.
Wszędzie i zawsze odwoływano się w nim do magii, używano świętych roślin  jak jemioła i
peyotl  i przywoływano wpływ totemicznych zwierząt  niedzwiedzia, wilka czy orła. Nie
zrobimy błędu, zakładając, że tajemne rytuały czarnoksięskie istniały od czasów pradawnych,
towarzysząc każdej kulturze i cywilizacji, i w gruncie rzeczy nie ma znaczenia przywoływa-
nie nazw osób, które wprowadzały się w trans siłą autosugestii czy przez spożycie halucyno-
gennych trucizn. Można zastanawiać się, czy osnowa tej i każdej innej magii leży w samej
definicji, polegającej na stosowaniu szerokiego systemu praktyk, których celem było uzyski-
wanie efektów znajdujących się w sprzeczności z poznanymi prawami natury. A może takimi
z tych praw, o jakich istnieniu nie odważamy się śnić?
Według jakich kryteriów kwalifikować niesłychany wpływ, jaki od dawna człowiek wy-
wiera na człowieka? Dowodami historycznymi są opisy cudownych uzdrowień dokonywa-
nych przez królów  pomazańców bożych  leczących nakładaniem rąk. Za francuskimi mo-
narchami z dynastii Merowingów, którzy chlubili się pochodzeniem z linii Jezusowej, podą-
żały rzesze chromych, kalekich, głuchych, niewidomych, a także paranoików, wstrząsanych
konwulsjami nieszczęśników liczących na cud i będących świadkami cudów. Czy wiara w
uzdrawiającą moc królów, noszących w koronie drzazgi z Świętego Krzyża, w sposób zasad-
niczo istotny różniła się od tej wcześniejszej o tysiące lat, jaką wykazywali ludzie neolitu w
stosunku do szamanów dokonujących rytualnego otwierania czaszki? Jak dalece opis ewan-
gelisty Marka, mówiący o wypędzaniu przez Jezusa demonów z ciał chorych, czy też uzdro-
wienia głuchoniemego, któremu  włożył palce swoje w uszy jego, splunął i dotknął jego ję-
zyka (Mk 7,33), różni się od cudów dokonywanych wśród osób wybranych z tłumów przez
świętą Hildegardę? Jak wielu spośród wyniesionych na ołtarze można uznać za działających
w dobrej wierze w oparciu o trans modlitewny?
Na przestrzeni tysięcy lat różnica w wierze polegała przecież na innym obrazie Boga. Były
czasy, w których istnieli bogowie pradawni, funkcjonujący w okresie wcześniejszym o lat
tysiące zanim napisano Stary i Nowy Testament. Bogowie skuteczni, z własną jedyną obja-
wioną prawdą, których posągi tkwią nadal nieodkryte w mule, piachu czy glinie. Dotąd na
pytania te nie ma jednej i jasnej odpowiedzi, a nam  żyjącym tu i teraz  pozostaje rola wi-
dzów oglądających niepojęte zamiary Najwyższego.
2. Szamańskie echo megalitów
Mimo istnienia  boskiej odpowiedzi, iż  początek nastąpił wówczas, kiedy nie było po-
czątku , my  ludzie  mamy zakodowaną w psychice konieczność utrwalania zdarzeń w cza-
sie. Dzieje dowiodły, że nieuwieczniona pamięć wydarzeń nieodwołalnie ginie. Fenomen ten
w całej rozciągłości dotyczy początków pojawiania się zrębów pierwotnej religii pod postacią
hermafrodycznego Androgyna, bóstwa noszącego zarówno cechy męskie, jak i żeńskie, bó-
stwa, które w miarę rozwoju człowieczej świadomości eksploduje dziesiątkami kultów i reli-
gii.
Narodziny Androgyna następują gdzieś w samych początkach ery megalitycznej, która w
okresie między piątym a drugim tysiącleciem przed Chrystusem objęła całą Europę i północ-
7
no-zachodnią część Afryki. Na ogromnym obszarze odnaleziono podobne do siebie kamienne
konstrukcje, zbudowane według orientacji geograficznych, wzorów architektonicznych od-
zwierciedlających ówczesny  imago mundi  obraz świata widziany w postaci przenikają-
cych się sfer lub kół, wewnątrz których  w podziemiach  wykonywano korytarze, komory
grobowe i ołtarze. Budowle te, niekiedy ogromnych rozmiarów, rozbudowywały i użytkowały
setki pokoleń, wykazujące doskonałą wiedzę astronomiczną, korelując osie budowli według
ścisłych kierunków geograficznych, gwiazdozbiorów, punktów letnich i zimowych przesileń
oraz właściwości geopatycznych wybranych starannie przez ówczesnych różdżkarzy.
Doktryna religijna tego okresu jest ewidentnie eschatologiczno-kosmiczna, podkreślająca
rolę śmierci i zmartwychwstania bóstwa, wybitnie akcentująca ogromne znaczenie proble-
matyki związanej z życiem pozagrobowym. Pracentrum tej kultury nie zostało dotychczas
odkryte, ale istnieją poglądy z wielu względów wiążące je ze spuścizną Atlantów.
Religia  z jej monumentami rozsianymi od Brytanii i Irlandii po Maltę i Baleary  świad-
czy o pulsacyjnym wędrowaniu idei krzewionej przez kastę ówczesnych misjonarzy, którym
nieobca była sztuka nawigacji i żeglowania. Do końca nie wiemy, czy byli to najwcześniejsi
kapłani, czy rolę tę wykonywali kolejni zstępni pierwotnych szamanów, pragnący poszerzyć
podstawy kultu o nowe terytoria i zwiększyć w ten sposób jego dynamikę i siłę odddziaływa-
nia. Nie czynili niczego więcej niż obecne misje, dokonujące analogicznych zabiegów w róż-
nych częściach współczesnego nam świata. Przez szamanów epoki megalitycznej w zbioro-
wej świadomości ówcześnie żyjących ludzi (takie pojęcie nie jest już abstrakcją) doszło do
najwcześniejszej transformacji, polegającej na zauważeniu wartości nowych znaczeń oraz
zupełnie innego stosunku do Kosmosu i zaświatów.
W tym samym celu  dla nawiązania nieustannej łączności między światem żywych i
umarłych  społeczeństwa megalityczne wznoszą kamienne konstrukcje. W największych
znaleziono grobowce rodowe lub rodzinne, a może plemienne, które przez stulecia służyły
rytualnym ceremoniom pogrzebowym.
Wówczas na arenie dziejów pojawił się szaman, będący pierwszym osteologiem, znającym
dokładną anatomiczną budowę ludzkiego kośćca. Stał się nieodzowny, bo megalityczny ob-
rzęd pochówkowy składał się z dwu faz. Podczas pierwszej umieszczano ciała w wyznaczo-
nych do tego celu miejscach, gdzie spoczywały aż do zakończenia procesów gnilnych, czyli
do chwili, gdy z łatwością można było wyjąć kości z tkanek. Wówczas przystępowano do
fazy drugiej. W czasie dorocznych świąt wyciągano kości ze zwłok i przenoszono na miejsce
ostatecznego złożenia w komorze grobowej. Wtenczas dokonywano pochówku dekompozy-
cyjnego. Wszystkie kości łamano, niekiedy uzupełniano braki kośćmi wcześniej zmarłych, a
następnie składano ponownie, nieomal jak najwcześniejsze puzzle, nadając im nowy, embrio-
nalny kształt.
Nie wiemy, jaki mistyczny cel przypisywano tak dalece skomplikowanej procedurze, która
musiała być obsceniczna. Zapewne rekonstrukcja całych szkieletów wywodziła się z samego
dna zamierzchłych wierzeń szamańskich  w jakich przeprowadzanie zabiegów na zmarłych
było powtórzeniem procedur inicjacyjnych, które za życia przechodził każdy z szamanów,
aby móc wykonywać rolę akuszera dusz  intuicyjnie lub świadomie pojmując, że nieustanna
wędrówka między życiem a śmiercią, wiecznością a zmartwychwstaniem stanowi główną oś
człowieczeństwa.
8
3. Rozwój szamańskiej specjalizacji
Odwieczne poszukiwania ludzi pierwotnych prowadzące do zmiany rzeczywistości wywo-
dziły się zawsze z potrzeby, konieczności lub ciekawości. Tak było od samego zarania dzie-
jów. Wyobrazmy sobie taką sytuację. Pierwotna grupa osadników, szukając pożywienia, tropi
mamuta. Nagonka złożona z kobiet krzykiem usiłuje zapędzić go do wąwozu, gdzie w wyniku
starcia zwierzę zostaje uśmiercone, lecz wielu łowców jest rannych. Matki i żony grupują się
wokół cierpiących, przemywają rany, nakładają opatrunki, unieruchamiają zwichnięcia i zła-
mania, bo tak się działo najwcześniej. Pierwszymi lekarzami zawsze były kobiety. Delikatno-
ścią, spokojem i dokładnością przewyższały mężczyzn. One też, nieuczestniczące w łowach
bezpośrednio, były doświadczonymi obserwatorami przyrody. W wędrówkach po pożywienie
wśród borów i sawann mogły dostrzec sposoby, jakimi leczyły się zwierzęta, co jadły, gdy
były chore, jakich sposobów używały, chcąc usunąć pasożyty. Dalszy etap zdobywanej wie-
dzy wynikał z chęci zrozumienia leczniczego działania ziół, traw, liści, kory i owoców róż-
nych gatunków roślin. Znaczna część spostrzeżeń dotyczyła skutków działania naturalnych
specyfików i zapewne była wypróbowywana na sobie samych. W ten sposób kobiety poznały
działanie środków działających przeciwbólowo, halucynogennie, rozkurczowo, odkażająco,
antyseptycznie. Dalsze poszukiwania szły w kierunku leczenia chorób, które były straszliwą
oczywistością, z jaką człowiek walczył od początku dziejów. Nieokiełznana przyroda w
swojej groznej potędze wymagała, aby się przeciwstawić jej niszczycielskiej mocy.
Dlatego na jakimś etapie dziejów pojęto, że jedynym sposobem przetrwania jest zrozumie-
nie oddziaływania przyrody na człowieka. Z tego względu jedną z pierwszych specjalizacji
jaka pojawiła się w plemieniu była znachorka, osoba zajmująca się wyłącznie leczeniem. Re-
zultaty jej działań w jakiś sposób nagradzano. Może otrzymywała większy przydział żywno-
ści, a w okresach spokoju uprzywilejowaną pozycję społeczną. Oczywiście w miarę upływu
czasu pozostali członkowie ludzkiego stada oczekiwali od znachorek większej skuteczności,
co zmuszało je do intensywniejszych poszukiwań, a mówiąc językiem współczesnym do ba-
dań. W taki sposób odkryto antyseptyczne działanie substancji zawartych w ślinie udomo-
wionego psa i pozwolono mu lizać rany, przekonano się o odkażającym działaniu dzikiego
czosnku i cebuli. Zapewne pierwsze plastry na oparzenia i rany wykonywano z błon roślin-
nych i wosku. Na pewno stosowano miód pszczeli jako środek regulujący trawienie. Tam
gdzie było to możliwe, korzystano z naturalnych kąpieli w zródłach siarkowych. Poznano
różnorodne działanie olejków eterycznych pachnących roślin. W ten sposób zyskiwano wie-
dzę praktyczną przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
Struktura ówczesnych plemion  oparta na matriarchacie  czynności tak ważne jak lecze-
nie gwarantowała kobietom. Ciężkie próby biologiczne wiążące się z ciążą, porodem i poło-
giem stanowiły nieustanne pasmo zagrożeń zarówno dla nich samych, jak i dla przetrwania
plemienia. Codziennym problemem stała się duża śmiertelność noworodków, stąd podjęto
próby porodu w pozycji siedzącej lub w wodzie. Intuicyjnie czy też na podstawie obserwacji
wiedziano, że narządy rodzącej nie powinny stykać się z podłożem, a sam proces narodzin był
dokonywany do wnętrza świeżo zdartej z zabitego zwierzęcia skóry, znacznie czyściejszej niż
cokolwiek innego znajdującego się pod ręką. Pojawiły się też pierwsze akuszerki znające fazy
porodu, umiejące udzielić pomocy nie tylko w odpępnieniu dziecka, ale i w wydobyciu łoży-
ska.
Pózniej, czyli około 6 tysięcy lat p.n.e., z chwilą łączenia się plemion łowców w większe
grupy, matriarchat stracił na znaczeniu. Uprzywilejowana rola znachorek stała się przedmio-
tem zazdrości mężczyzn. Plemię zaczęło zauważać, że znachorki są bezradne wobec epidemii
bądz zagrożeń nieuchwytnych zmysłami  z przyczyn złego ducha . Ludzie  obserwując bu-
rze, pioruny, gwałtowne zmiany pogody podejrzewali istnienie czynnika sprawczego umiej-
9
scowionego gdzieś wysoko, mogącego w dodatku zasadniczo wpłynąć na ich los. Zaczęto się
do niego odwoływać, składać ofiary chcąc  to wielkie ubłagać, przeciągnąć na swoją stronę.
Co bystrzejsi zorientowali się, że zaistniały odpowiednie warunki dla powstania nowej spe-
cjalności  pośrednika między mocami natury a resztą plemienia. W ten sposób na arenę
dziejów wkroczył pierwszy czarownik, przywoływacz duchów. Zajmował się on zarówno
leczeniem jak i sprowadzaniem deszczów, wskazywał najlepsze miejsca dla udanych łowów,
zmuszając współbraci do zmian kierunków okresowych marszów, wróżąc dobre lub złe skutki
przedsięwziętych działań, polowań czy wojen. Oczywiście takowy osobnik funkcjonował na
cienkiej linie oczekiwań i uzyskiwanych rezultatów, stąd musiał być kimś, kto przezornością,
sprytem, doświadczeniem lub wiedzą w sposób istotny wyróżniał się od reszty. W przeciw-
nym wypadku na jego miejsce trafiał wyżej kwalifikowany konkurent. Pozycja, jaką zajmo-
wał, była godna zazdrości, gdyż  obcując z wszechmocnymi siłami natury  zyskiwał wy-
łączność dla sprawowania funkcji, decydujący głos co do zamiarów plemienia, jadło bez
ograniczeń. Zapewniano mu najwyższy stopień bezpieczeństwa, najbardziej komfortowe wa-
runki życia, mógł wybierać kobiety, z którymi chciał spędzić noc czy też życie. Oczywiście
miał więcej dzieci, liczną rodzinę, która dodatkowo powiększała jego dostatek
Spróbujmy wyobrazić sobie pierwszego czarownika lub szamana. Niewątpliwie jest nim
najbardziej inteligentny członek plemienia, bystry obserwator, dobry analityk, świetny aktor
idealnie panujący nad nastrojami. Ale przecież ogrywanie takiej roli bez przerwy jest nie-
możliwe. Wiedząc, że jego pozycja jest przedmiotem zazdrości, nieustannie pragnie ją umoc-
nić, chce przekonać wszystkich, że jak nikt inny okiełznał tajemne moce, którym okresowo
użycza własnego ciała, aby mogły weń wejść w sytuacjach szczególnych, lecz jednocześnie w
sposób kontrolowany przez niego samego. Dlatego często wędruje na pustkowia, medytuje,
szuka objawień, chcąc każdą komórką ciała zjednoczyć się z przyrodą, być jej szczególną
częścią, częścią obdarzoną ludzką świadomością. Stan ten  mający wiele wspólnego z póz-
niejszymi praktykami druidów celtyckich i joginów indyjskich  odnajdziemy wszędzie tam,
gdzie istnieli ludzie, niezależnie od tego czy działo się to wiele tysięcy lat temu, czy obecnie.
Czarownik, zaklinacz, wieszczek lub szaman, aby nabrać uzdrawiających i wróżebnych mo-
cy, musi uzyskać specyfikę wejścia w trans, zyskać poczucie wewnętrznego naznaczenia,
znakomitego zwiększenia osobowości, a niekiedy jasnowidztwa. Dopiero wtedy widzi zarów-
no duchy, jak i duszę, potrafi usunąć skutki chorób gnębiących ciała i umysły. W sposób
istotny różni się od utalentowanego psychoterapeuty i psychiatry tym, że głęboko wierzy w
ponadludzką moc nadaną mu przez Boga lub siły przyrody. Jeśli nie jest blagierem, o czym
jego czciciele szybko mogą się przekonać, jego moc lecznicza jest szczególnie silna. Dowo-
dem na prawdziwość istnienia tak potężnych psychicznych sił są współczesne świadectwa
aborygenów o istnieniu  śmierci zadanej , a oddalonej w czasie. Australijski czarownik wy-
znaczał przestępcom ostateczną karę za popełnienie niektórych najstraszniejszych przewinień,
na przykład kradzieży żywności w okresie głodu. Istnieją świadkowie spełniania się zwolnio-
nej, przychodzącej etapami  na oczach plemienia  śmierci. W społeczeństwach prymityw-
nych kary zawsze były nieuchronne, a do egzekwowania prawa wyznaczano osobę wtajemni-
czoną w arkana magii, którą desygnowano do tej roli nie tylko z uwagi na posiadaną moc,
lecz także z uwagi na fakt iż  z racji zajmowanej pozycji  znajdowała się poza nakazami
zemsty rodowej.
W miarę rozpadu społeczeństw pierwotnych, porzucenia zbieractwa i łowiectwa na rzecz
rolnictwa i hodowli, następuje budowa osiedli, gdzie rola pierwotnego czarownika ulega za-
sadniczej modyfikacji. Przejmuje on pozycję osiadłego szamana, używającego nowych,
zmienionych metod.
10
4. Seans terapeutyczny
Spróbujmy uruchomić wyobraznię. Widzimy prymitywne siedlisko ludzkie, gdzie między
polami znajdują się gliniane umocnienia, a na ich szczytach widać zaostrzone paliki zmusza-
jące ewentualnych napastników do przebywania w miejscu dogodnym dla obrońców. Czy jest
tam brama? Tak, nieco z boku. Przy niej leżą potężne, okorowane pnie  zasuwane w drew-
nianą obejmę całkowicie zamykającą wejście. We wnętrzu osady są chaty, niektóre trzcino-
we, inne to ziemianki przykryte gałęziami lub liśćmi drzew. Widać pola z uprawami, a na
nich pracujących ludzi. Zaostrzonymi palikami lub kamiennymi motykami przewracają zie-
mię. Obok inni wypalają trawy, a nieco dalej spoceni mężczyzni karczują dziewiczy las. Wo-
kół kręcą się dzieci, psy, domowe ptactwo. W drewnianych klatkach przewiązanych rzemie-
niami znajdują się upolowane w sidła i wnyki zwierzęta. Wejdzmy do wnętrza osady. Przed
drzwiami, których otwory przykrywają roślinne maty, kręcą się kobiety. Część z nich nosi nie
tak jak to bywało dawniej skórzane, lecz nowoczesne supermodne płócienne stroje. Bogatsze
ręce i szyje przyozdobiły spiralnie kręconymi bransoletami lub naszyjnikami z brązu i kości.
U biedniejszych można we włosach zauważyć wianki wyplecione z traw i kwiatów. Dobrze,
że nas nie widzą. Mijamy stojący na palach dom mężczyzn. Możecie zapytać, gdzie jest dom
kobiet? Też jest, ale poza osadą, tam odbywają się porody. W sporej odległości od niego, na
wzgórku obok zródełka widać szałas, z którego szczytu unosi się w niebo smużka dymu.
Uchylmy powoli płachtę przykrywającą prostokątny otwór drzwi i wejdzmy do środka. W
pomieszczeniu malutkimi płomyczkami jarzą się węgielki. Wszędzie pełno dymu, w którego
obłoczkach widać siedzącego w kucki szamana. Obok na półkach z gałęzi leżą insygnia jego
zawodu. Czapa z frędzlami albo przysłoną dokładnie zakrywającą oczy, bo  jak wiadomo 
duszę dostrzega nie tylko wzrokiem, lecz całym sobą, doświadczeniem pozazmysłowym i
ekstazą. Spójrzmy, co znajduje się dalej. Na sęczku wisi niezwykle ciężki rytualny strój. Jest
nim kaftan haftowany w figury zwierząt, mogących opętać chorego, a więc bardzo ważnych
w procesie odczyniania uroku; są też grzechotki, błyszczące  chyba z miki  lusterka, guzy
przypominające metalowe tarcze, najrozmaitsze ornamenty z przedziurkowanych kolorowych
kamyków, układających się w obraz gwiazd, słońca, księżyca i innych trudno rozpoznawal-
nych kształtów, pośród których znajdziemy elementy przypominające spiczaste kobiece pier-
si. Strój ma rękawy, do których doszyto starannie wystrugane z drzewa atrapy ludzkich kości.
Na stelażu leży inna obrzędowa czapa  futrzana, obszyta wokół dzwoneczkami. Na jej
szczycie piętrzą się ogromne rogi byka lub bawołu, symbolizujące anteny mocy magicznych.
Nieco z tyłu widać maski obrzędowe z grzywami z ptasich piór i ogonków zwierząt, inne 
skórzane lub metalowe  pomalowane sokiem roślin z karykaturalnym grymasem przerażenia
otwartych lub zaciśniętych ust. W maskach brak otworów na oczy, gdyż wzrok wewnętrzny
szamana dostrzega rzeczywistość wyraziściej, niż ma to miejsce u zwykłych śmiertelników.
Przy prawej ręce siedzącego widać łuk i obite skórą różnej wielkości bębny, wokół których
za pomocą sznureczków doczepiono dzwoneczki, grające pręty, kości. Wszystkie te przed-
mioty razem służą przemianie szamana w swoisty transformator energii. Przy ognisku leży
tacka na posiłek i gliniany kubek na wodę. Niczego więcej nie dojrzymy, szaman  aby po-
siadać dar leczenia, stanowienia o prawdzie, jak i mocy przepowiadania przyszłości  dawno
pozbył się dóbr materialnych; przecież nic nie przeszkadza tak jak one w skupieniu sił du-
chowych. Dobrze o tym wiedzą tybetańscy i hinduscy joginowie, idący w świat w poszarpa-
nej szacie z dziurawą miską w dłoni, aby to co mają, nie wzbudziło czyjegoś pożądania i po-
zwalało na nieskrępowanie komunikowanie się z Kosmosem. Musimy wyjść z szałasu, bo
ktoś się zbliża. W poprzek przez strumyk biegnie gromada podnieconych ludzi, głośno wy-
11
wołujących szamana. Wychodzi im naprzeciw, milczy, nie mówi dlatego, że po prostu wie,
dlatego słucha. Wkrótce przestawiono mu cały problem. Jedną z dziewcząt nagle opuścił ro-
zum. Jej ukochany zginął na polowaniu, biedna od kilku dni gorączkuje, jest zamroczona.
Rodzina trwoży się, bo nie tak dawno w sąsiedniej wiosce podobne objawy miała kobieta,
która wkrótce zmarła. Przybysze proszą o ratunek. Szaman odpowiada im potakującym ski-
nieniem głowy.
Wkłada rytualny strój, w ręce bierze bęben i łuk i podąża do osady. Podchodzi do chaty, w
której przebywa chora dziewczyna. Przerażone jego wyglądem dzieci umykają pod ochronę
matek. Rodzina wynosi chorą na środek placu i kładzie na ziemi w pobliżu domu mężczyzn.
Na wieść o tym, co się niebawem zdarzy, do osady podążają mieszkańcy. Wokół chorej gru-
puje się cała ludność, gdyż wie, iż siła bogów plemiennych i rodowych teraz z całą mocą ota-
cza nieszczęśliwą dziewczynę, ale  jak dowodnie widać  jest nieskuteczna. Mimo to zebrani
żywią silne wewnętrzne przekonanie, że w ich obecności szaman dokona właściwego obrzędu
i że pojawi się szansa. Wszystkie oczy zwrócone są na maga. Gdzieś z jego wnętrza rozlega
się basowy, nikomu nieznany, przerażający głos wywołujący po imieniu złe duchy. Jego usta
są zaciśnięte, lecz słychać straszliwe słowa. Nikt z współplemieńców nie wie, że jest to zwią-
zane z cierpliwym trenowaniem brzuchomówstwa. Wśród zebranych narasta groza, gdy sza-
man głośno oświadcza, że umysł chorej  poza osobistym nieszczęściem  został zmącony na
skutek opętania przez ropuchę, na którą niedawno nadepnęła. Co gorsza, była ona totemem jej
ukochanego, a więc proces leczenia będzie trudny, bo płaz składa teraz w ciele chorej potom-
stwo. Szamanowi odpowiada cisza i błagalne spojrzenia. Ludzie zwierają się tak ciasno, że
każdy przywiera do sąsiada. Szaman poleca rozpalić ognisko, do którego wrzuca wydobyte z
zakamarków szaty tajemnicze proszki wyzwalające pachnące i cuchnące dymy, a wokół cho-
rej rozsypuje magiczny krąg, jeśli jesteśmy w Europie to z jemioły, a jeśli w Ameryce Połu-
dniowej  z tytoniu. Rozpoczyna śpiew, w którym opowiada bogom o roli, cnotach i zasłu-
gach chorej, wydaje jej dobrą opinię.
Dalsze czynności rozpoczyna od uzdrawiającego masażu. Cały czas wykrzykuje prośby
do bogów o pomoc, przeklina ropuchę, określa ją najgorszymi, najbardziej wulgarnymi sło-
wami. W końcu zaczyna taniec, którym w rytm bębenka i dzwoneczków, świstu kręconego
nad głową łuku odpędza złe moce. Szaman wiruje niczym dziecięca zabawka  bąk, podska-
kuje, a wówczas słychać dzwięki grzechotek, metalowych talerzyków, wydrążonych kostek i
grających prętów. Przyspiesza dynamikę obrzędu, wpadając nagimi stopami w żar ogniska, w
którym kręci się jak zwijająca i rozwijająca sprężyna aż do chwili, gdy nabędzie pełnego
przekonania, że endoosmoza między nim a chorą oraz widzami została nawiązana w całości,
misterium uzdrawiania wypełnione jest do końca, a wszelkie oczekiwania widzów zostały
zaspokojone. Wówczas przystępuje do odegrania wielkiego finału. Z jego ust i nosa zaczyna
lecieć krew. Wirując, zbryzguje nią zebranych, dokonując spektakularnego oczyszczenia śro-
dowiska. W końcu pada na ziemię i krzycząc niezrozumiałe słowa, przywiera ustami do pęp-
ka chorej, rozpoczynając akt ssania. Z jego ust wypływa czerwono podbarwiona ślina. Trwa
to tak długo, aż we wnętrzu zagłębienia, powstałego na skutek ucisku przez jego zęby, poja-
wia się spore jeziorko krwi. Wówczas szaman podnosi się, wypluwając z ust na rękę małą,
okrwawioną żabę i kilka kijanek. Widać jak się ruszają. Ukazuje je zebranym, a następnie
wrzuca do ogniska. Chora otwiera oczy. Na twarze rodziny, przyjaciół i znajomych wraca
radość, a ich wzrok pełen szacunku i wdzięczności omiata sylwetkę odchodzącego szamana.
Zapewne Claude Levi-Strauss powyższą sytuację  wymyśloną w całości przez autora 
zinterpretowałby analogicznie, jak tego dokonał w  Antropologii strukturalnej , pisząc o po-
łożnicy, której w porodzie pomagał szaman.
 Wszystko odbywa się tak, jak gdyby odprawiający modły próbował przez cierpienie
wywołać u chorej  której uwaga jest na pewno osłabiona, a wrażliwość wzmożona  podob-
ne przeżycie, w sposób bardzo dokładny i intensywny, dotyczący jakiejś pierwotnej sytuacji,
12
aby spowodować mentalne postrzeganie najdrobniejszych szczegółów. Chodzi o to, żeby ta
sytuacja wywołała szereg zjawisk, których sceną będą ciało i wewnętrzne organy chorej. W
ten sposób nastąpi przejście od banalnej rzeczywistości do mitu, od świata fizycznego do fi-
zjologicznego, od świata zewnętrznego do wewnętrznego. I mitowi rozgrywającemu się we-
wnętrznie, pod osłoną stanu patologicznego i za pomocą stosownych metod, będzie dyktował
warunki szaman .
5. Wizerunek szamana
Słowo  szaman posiada starożytny rodowód sięgający czasów sanskrytu, w którym ascetę
określano mianem  śramana . Bardzo możliwe jest pochodzenie rdzenia nazwy z narzecza
tunguskiego, a za pośrednictwem języka rosyjskiego doszło do rozpowszechnienia jej po
świecie. W różnych krainach określenie szaman nie zmienia merytorycznej roli społecznej ani
charakteru działań, jakie on spełnia. W tradycji węgierskiej zwą go taltoszem, u meksykań-
skich Indian nagualem, który wcześniej u okrutnych Azteków zwał się nahualli. W puszczań-
skich plemionach Ameryki Północnej nosi imię curaco, a u Indian kolumbijskich kumu. W
górach Kaukazu Gruzini i Dagestańczycy mówią nań kadaga. W dalekiej Japonii zbliżoną
rolę wykonują miko, szamanki odprawiające rytualne tańce przed panteonem bóstw sinto-
istycznych. Po przeciwnej stronie Pacyfiku podobne zadania spełniają machi, szamanki Arau-
kanów, a w Europie czuwale, węgierskie strażniczki kultu, znachorki, wróżbitki.
W szamanizmie mongolskim moc widzenia przyszłości i siła uzdrawiania spłynęły na
człowieka za sprawą świętego orła  birkuta. Jego mistyczny związek z Ziemianką zaowoco-
wał narodzinami chłopca, który po uzyskaniu wieku męskiego stał się pierwszym szamanem
obdarzonym możliwościami ponadludzkimi, nieomal boskimi. Dokonywał cudów, wskrzeszał
zmarłych, poskramiał i dowolnie ukierunkowywał siły przyrody. Jego następcy nie posiadali
tak wielkiego rezerwuaru tajemnych mocy. Z tych względów dla rozwiązywania problemów
udawali się w podróż do świata podziemnego, aby zasięgnąć tam rady od poprzedników w
zawodzie. Pomocy w wędrówce udzielały im duchy opiekuńcze czos skjog oraz  muchomo-
rowi ludzie , czyli zjawy osób zmarłych po rytualnym spożyciu trujących grzybów. Taką
skomplikowaną drogą odbywaną w transie szaman uzyskiwał wiedzę o przyszłości, którą my
współcześni określamy mianem nekromancji. Po wyjściu z transu czy jego zakończeniu, znał
już najlepsze sposoby leczenia, dokonywania słusznych wyborów, jak i przeciwdziałania nie-
korzystnym obrotom losu. Wracając na ziemię do własnego ludu szaman był nieomal zapro-
gramowany, wiedział kiedy trzeba przepędzić demony wysysające krew z noworodków i po-
wodujące gorączkę połogową oraz jaką drogą sprowadzić z zaświatów duchy opiekuńcze. W
wierzeniach ludów szamańskich podobną rolę jak mongolski orzeł spełnia również niedz-
wiedz, wilk i wydra.
W Meksyku, w miejscowości Creel, spotkałem Indian z plemienia Tarahumara osiadłych
wokół kanionu Barranka del Cobre, zwanego też Copper-Canion. Byli prymitywnymi prawie
animistami, obok których przez ostatnie dwieście lat funkcjonowała misja jezuicka. Odwie-
dziłem zakonników w trakcie przenosin dobytku w inne miejsce, gdzieś głęboko w Amazo-
nię. Spytałem, czy przeprowadzka spowodowana jest zrealizowaniem celów, jakie dawno
temu postawili ich poprzednicy. Ponura odpowiedz wprawiła mnie w zdumienie.  Odchodzi-
my stąd, bo nie potrafimy  tak jak ich szaman  na żądanie sprowadzać deszczu, a ci Indianie
wierzą jedynie w to, co sprawdza się natychmiast .
13
Jezuici zostawili po sobie chylący się ku ruinie kościółek bez podłóg, na ołtarzu którego
niedawno Indianie  za karę odarli z szat  obowiązkowych w krajach hiszpańskojęzycznych
 figurę Jezusa i postawili ją twarzą do ściany. Zderzenie Manitou i Orendy z Chrystusem i
jezuitami w końcu XX wieku wywołało we mnie podobną burzę uczuć, jakiej chyba doznali
Levi-Strauss i etnografowie ostatniego stulecia.
Sama procedura wprowadzania człowieka w trans zawsze była specjalnością lokalną.
Awenkowie, Mongołowie, Jakuci i Czukcze posługiwali się w tym celu świętym grzybem
szamańskim, czyli muchomorem czerwonym. Nie sposób ocenić, w jaki sposób ustalali wła-
ściwą dawkę  śmiertelnej przecież  trucizny po to, by trans przeżyć, a co więcej, by prze-
trwać przez długi czas bez cech ciężkiego uszkodzenia wątroby. Może znali środki osłonowe
lub antidota?
W Ameryce Południowej podobną rolę spełniał święty kaktus peyotl i halucynogenne
grzybki nanagalt. Na terenie Indii stosowano konopie, marihuanę oraz wilczą jagodę. Indianie
Keczua używali  wina zmarłych o nazwie ayahuasca, zaś kapłani voodoo na Haiti  trucizny
uzyskanej z ryby fugu. W górzystej części Amazonii, Peru i Kolumbii podobną funkcję speł-
niają wywary z koki.
W obrzędach szamańskich ważną rolę odgrywały kamienie, wśród nich okazy kryształu
górskiego i ametystów, a nawet szmaragdów. Na rozległym obszarze Syberii powszechnie
wierzono, że sastun  magiczny kamień  posiadał moc ukazywania rzeczy przeszłych, teraz-
niejszych i przyszłych oraz odnajdywania ukrytych skarbów. Wśród Jakutów podobne przy-
mioty przypisywano kamieniom o nazwie sita, u Mongołów  zada, zaś wśród Turków  jada.
Stare przekazy mówią, iż kamienie te miały dodatkową właściwość wywierania dobroczyn-
nego wpływu na zjawiska atmosferyczne oraz skutkowały sprowadzaniem deszczu.
Niezbyt daleka droga dzieli wiarę o sprawczej sile owych minerałów od magicznej roli, ja-
ką spełniać miał kamień filozoficzny, niezbędny alchemikom i do transmutacji metali, i uzy-
skiwania wiecznej młodości. W przedruku średniowiecznego podręcznika magii znalazłem
odszyfrowany czterowiersz:
Lapsis exillit  Graal  spadło z wygnania  Graal.
Lapit ex caelis  kamień z niebios.
Lapsis ex caelis  spadło z nieba.
Lapsis elixir  kamień filozoficzny.
Nie wiemy do końca, co i komu chciał przekazać autor tych tajemniczych słów, których
pochodzenie może być odwieczne; czy był różokrzyżowcem, albigensem, katarem, a może
kabalistą, który  podobnie jak czarownicy i szamani  uczestniczył w niekończącym się łań-
cuchu wtajemniczeń, trwającym po czasy współczesnej nam masonerii. W każdym, nawet
najdrobniejszym ich ogniwie, niezależnie od okresu historii, uzyskanie gnozy zawsze prze-
biegało przez ascetyczne praktyki, etyczny purytanizm oraz rozgraniczenie materii i ducha
celem zyskania doskonałości. Aby w tę procedurę uwierzyć, trzeba pojechać do Tybetu. Poza
szokiem kulturowym można tam zrozumieć wszystko, co toczy się w obszarach ściśle ezote-
rycznych. Byłem, widziałem, i wywarło to na mnie wrażenie jedno z większych w życiu. Zaś
wracając do szamanizmu oglądanego chłodnym okiem lekarza, sądzę, że w znacznej części
mieści się on w obszarze medycyny i magii oraz zjawisk psychicznych różnych kultur, które
w miarę przetaczania się szprych zawartych w Mandali  kole dziejów  ulegały cyklicznemu
włączaniu w religie.
14
6. Rytuały szamańskie
Rytuał wtajemniczenia w szamanizmie zawsze składał się z trzech podstawowych aktów,
które musiał przejść każdy adept w celu uzyskania kosmicznego doświadczenia i ponadludz-
kiej świadomości. Zasadniczą triadę stanowiły: cierpienie, śmierć i odrodzenie, owocujące
nabyciem możliwości widzenia szlaków metapsychicznych niedostępnych śmiertelnikom.
4 tysiące lat temu  a może i znacznie, znacznie wcześniej  podobną drogę przemian
przechodzili egipscy faraonowie Starego i Średniego Państwa w misteriach mających genezę
w najstarszych kultach, być może nawet atlantydzkich. Ceremonia wtajemniczenia w odbio-
rze społecznym wszystkich klas musiała być niesłychanie ważna, gdyż jako jedna jedyna da-
wała pełną legitymację sprawowania władzy, będąc w istocie procesem konsekracji za życia
panującego. Żaden z dynastii Królów Hyksoskich  najezdzców władających Egiptem przez
kilkaset lat  nie dostąpił takiego zaszczytu mimo presji i próśb. I nigdy nie przeszedł wta-
jemniczenia, które wcześniejszym faraonom pozwalało na szamańskie wejście do Krainy
Zmarłych i zobaczenie stamtąd własnej smugi cienia już nie okiem człowieka, lecz następcy
Ozyrysa.
W czasach najnowszych szczelnie ukryte przed okiem profanów istnieją ceremonie o po-
dobnej naturze, towarzyszące wyborom wielkich mistrzów masonerii najwyższego, bo 33
stopnia. Są poglądy, że wielotysiącletnia tradycja wolnomularska, dotycząca procedury tych
obrzędów, bierze początek od morderstwa faraona o imieniu Sekenenre, noszącego biblijne
imię Hirama-Abifa.
Problem życia po życiu, cierpienia, przemijania i odrodzenia towarzyszy również wszyst-
kim znanym religiom monoteistycznym z tą różnicą, że istnieje szereg dobrze umotywowa-
nych doniesień, mówiących, że w szamanizmie dokonywano procedur prawdziwej śmierci
rytualnej, które wcale nie były wyjątkowe. Istniały bliżej nieznane ceremonie, dotyczące eta-
pów zabijania człowieka składanego w ofierze. Znacznie częściej jednak sakryfikacja doty-
czyła zwierząt. Nawet współcześnie na oczach wiernych odbywa się ona nadal w Nepalu i
Indiach, gdzie wśród tłumów bramin jednym cięciem rytualnego miecza odrąbuje głowy
czarnych kozłów, a pulsującą krwią  tryskającą z tętnic w rytm zamierającego serca zwierzę-
cia  spryskuje ołtarz. U biednych a potrzebujących podobną rolę często spełnia kogut.
Istnieje mnogość poglądów przypisujących rolę składania ofiar z ludzi opisanym wcześniej
muchomorowym ludziom, wybranym wśród członków syberyjskich plemion w celu ostatecz-
nego przebłagania złych mocy i odwrócenia epidemii chorób, głodu lub klęsk żywiołowych.
Można sądzić, że w ogromnej większości przypadków mord rytualny był skrajną ostateczno-
ścią, na którą decydowała się zbiorowość myśliwsko-pasterska, lecz wykluczyć nie można, iż
niekiedy był to okrutny zabieg socjotechniczny, sprowokowany przez szamana, a służący
ugruntowaniu jego pozycji. Nie trzeba szczególnie uruchamiać wyobrazni, aby pojąć, jak
ogromny musiał być ładunek emocji i oczekiwań, ujawniających się z chwilą składania ofiary
z osoby wybranej spośród członków plemienia, ofiary, która musiała być całkowicie skutecz-
na i zapewne była!
15


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niznikiewicz Jan Tajemnice starozytnej medycyny cz I
TAJEMNICE STAROŻYTNEJ MEDYCYNY
Niżnikiewicz Tajemnice starożytnej medycyny
@Tajemnice starożytnej medycyny
Tajemnice starożytnej medycyny
Tajemnice starożytnej medycyny
Medycyna Ogólna i Nauki o Zdrowiu, 2011, Tom 17, Nr 4, 174 179

więcej podobnych podstron