E book Za Krata Netpress Digital


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
Maria Konopnicka
ZA KRAT
Konwersja: Nexto Digital Services
Spis treści
I
II
III
IV
V
ZA KRAT
Maria Konopnicka
I
Kiedym przed piętnastu laty zwiedzała
warszawskie więzienia, gmach przy ulicy Złotej
nie był jeszcze wykończony, a oddział karny dla
kobiet mieścił się razem z takimże męskim odd-
ziałem w tak zwanym "Pawiaku", który wszakże
aresztanci i aresztantki z nie znanego mi powodu
powszechnie nazywali "SerbiÄ…". Pawiak, vel Ser-
bia, jest to posępny żółty dom, z wieloma należą-
cymi do niego budynkami, opasany murem; front
jego wychodzi na ulicę Dzielną, tyły zaś na ulicę
Pawią, od której i owa ogólniejsza nazwa jest wz-
iętą. U furty tego gmachu stanęłam po raz pier-
wszy w dzień jesienny, dżdżysty, w towarzystwie
jednej z moich znajomych, która, uzyskawszy
odpowiednie pozwolenie władzy, dawniej już za-
częła odwiedzać więzniów i cieszyła się
nieograniczonym ich zaufaniem.
5/30
Trzy czy cztery schodki, do furty wiodÄ…ce, za-
ledwie pomieścić mogły kobiety, które się na nich
cisnęły z węzełkami, tobołkami, garnuszkami,
czekajÄ…c na tak zwane "widzenie". Kumoszki z mi-
asta, Å‚atwiej zaznajamiajÄ…ce siÄ™ z sobÄ…, prowadz-
iły nader ożywioną gawędkę, przerywaną głośny-
mi wyrzekaniami; baby ze wsi przybyłe, odziane w
chustki lub fartuchy na głowę, dumały, podparłszy
brodę na rękach, wzdychające, zawstydzone jak-
by...
Widzenie udziela się urzędownie raz tylko na
tydzień, w niedzielę; wszakże stan zdrowia
uwięzionych lub odległość zamieszkania przyby-
wającej w innym dniu rodziny więznia uwzględnia
się dość szeroko i dlatego też nie ma dnia, żeby
schodki owe przez baby oblężonymi nie były.
Poza furtą niewielka sień, także najczęściej in-
teresantów czekających pełna; tu w bocznej ścian-
ie znajduje siÄ™ okienko komunikujÄ…ce z kancelariÄ…
pana inspektora i ułatwiające kontrolę przybyłych.
Z sieni tej parę stopni prowadzi na długi korytarz,
z którego szereg drzwi wiedzie do kancelarii, do
sali widzeń, do niektórych warsztatów, wreszcie
do mieszkania inspektora. Wprost wejścia prawie,
schody na piętra, z których pierwsze obejmowało
podówczas oddział kobiecy. W oddziale było
przeszło sto kobiet, mieszczących się w dziewięciu
6/30
czy dziesięciu tak zwanych "kamerach", których
każda ma oddzielne wejście z obiegającego piętro
korytarza. Klucz zgrzytnÄ…Å‚ kilka razy, dozorca ot-
worzył drzwi wszystkie, a kamery ukazały mi jed-
nostajne swoje wnętrza.
Pierwsze wrażenie jest dość niespodziane.
Więzienia przywykliśmy uważać jako coś bardzo
ponurego i ciemnego: nie zdziwiłabym się też
wcale, gdyby ściany były odrapane i brudne, ok-
ienka małe i nie dające światła, a barłóg ze słomy
i dzban wody dopełniał tego urządzenia. Jasność
więc kamer, ich czystość, ich obszar uderza czymś
nieoczekiwanym. Są to w istocie dość duże, pros-
tokątne izby z czysto wybielonymi ścianami i
równie czysto utrzymaną podłogą. Dwa zwycza-
jnej wielkości, dość rzadko zakratowane okna,
wychodzą na podwórko więzienne i dają światło
bardzo dostateczne; w jednym kÄ…cie piec kaflowy,
w drugim poskładane jeden na drugim i pokryte
siwymi derami sienniki, dokoła ścian ławy, w
pośrodku rodzaj warsztatu do wyplatania krzeseł
służącego - oto wszystko. Pomimo wszakże tego
schludnego pozoru, a nawet otwieranego ukrad-
kiem lufcika, powietrze jest tak tu, jak i na ko-
rytarzach specjalne, że tak powiem, więzienne,
ciężkie, duszne, jakby przesiąkło zastarzałymi mi-
azmatami, tak że się trzeba uczyć nim oddychać i
7/30
dopiero z czasem nawyknąć do niego można. Pod
ścianami na ławach, przy warsztacie, kilkanaście
starszych i młodszych kobiet; dwie czy trzy karmią
żółte jak wosk i obrzmiałe na twarzyczkach dzieci.
Siwa, gruba spódnica więzienna i takiż kaftan - na
kilku uwięzionych tylko. Reszta odziana w suknie
własne, których utrzymanie w całości lub zastąpi-
enie nowymi jest, jak się przekonałam z czasem,
przedmiotem największych wysiłków aresztantek.
Widziałam takie, które miesiącami całymi nie do-
jadały, odkładając grosze za chleb na jakąś chus-
tkę lub kaftan; widziałam fartuchy wycerowane
jak siatka pajęcza, widziałam spódnice, które
ujęte igłą w jednym miejscu, rozłaziły się w
drugim, a przecież milsze były właścicielkom
swoim od więziennej odzieży, w której grubym
wojłoku robactwo zagnieżdża się z niesłychaną
łatwością i jest prawie nie do wytępienia. Izba,
w której zatrzymałam się podówczas najdłużej i
do której najczęściej zachodziłam potem, w ciągu
cotygodniowych, przez rok blisko trwajÄ…cych
odwiedzin, zajętą była przez bardzo interesujące
typy. Przede wszystkim królowały tu dwie siostry,
Helena i Waleria War., które pochodziły z rodziny
specjalnie złodziejskiej, czyli z tak zwanej
"złodziejskiej szlachty". Waleria chorowita, blada,
wysoka, z długim wronim nosem i małymi oczka-
8/30
mi, z jakimś fałszywym i brzydkim spojrzeniem,
była przedmiotem namiętnego przywiązania
młodszej Heleny, która miała w śniadawej twarzy
i niebieskich oczach wyraz odwagi, szczerości, de-
terminacji i jakiejÅ› dziwnej pogody. Obie siostry
już nie bardzo młode, nie po raz też pierwszy odsi-
adywały karę swoją w Serbii. Helena była już tu
coÅ› z czwartym powrotem, Waleria wpierw jeszcze
zapoznała się z więzienną izbą. Tym razem ona to
dostała, jak tu mówią, wyrok; ale Helena przyz-
nała się do uczestnictwa dobrowolnie, żeby
siedzieć z nią razem.
Przywiązanie to wszakże nie przeszkadzało im
bynajmniej lżyć się ostatnimi wyrazami, a nawet
drapać przy każdej sposobności i dopiero wtedy,
kiedy je kto rozbroić chciał, obie rzucały się na
rozjemcÄ™, stwierdzajÄ…c tym sposobem swojÄ…
siostrzaną miłość. Nie wiem, co się działo z resztą
rodziny War., ale widywałam tam ich matkę,
staruszkę siedmdziesięcioletnią może, która je
nawiedzała, błogosławiła i chlubiła się nimi tak,
jakby to były najszlachetniejsze istoty w najwłaś-
ciwszym dla siebie położeniu będące i
przynoszące jej największą pociechę; one też
nawzajem odpłacały jej nadzwyczajną czułością
i przywiązaniem. Obie siostry używały pomiędzy
koleżankami wielkiego poważania.
9/30
O Waleni mawiano z rodzajem naiwnego
podziwu, że "na wolności miała zawsze dobre
zarobki", o Helenie wiedziano, że jest rezolutna,
że w potrzebie za cały oddział się zastawi i nawet
samego "wielmożnego" się nie zlęknie. "Wiel-
możnym", tak wprost, bez dodania tytułu lub
wyrazu pan, nazywały aresztantki inspektora
swego. "Wielmożny idzie", "wielmożny kazał",
"powiem przed wielmożnym", oto wyrażenie,
które mi się z początku zdawało dość dzikim, ale
do którego przywykłam w końcu tak, że mnie razić
przestało.
Lecz był jeszcze inny powód przewagi sióstr
War. Oto należały one do zastarzałych recydy-
wistek, a sądy, wyroki, pobyty, dozory, więzienia
wreszcie, były dla nich niemal normalnymi
warunkami życia. Etyka zaś Serbii polegała na
tym, że o ile dostające się tam po raz pierwszy
klientki lekceważone były i pogardzane niemal,
o tyle wytrawne i wielokrotnie karane używały
powagi i szacunku. "Frajerki" zamiatały i
oczyszczały izbę, szorowały podłogi i nierzadko
całowały w rękę "panie", które traktowały je pro-
tekcjonalnie i z akcentem pewnej wyższości.
Zdarzało mi się nawet nieraz słyszeć, jak ziry-
towany strażnik wołał na jakąś krnąbrną now-
10/30
icjuszkÄ™: "ty frajerko!", okazujÄ…c jawnie wzgardÄ™
swoją, jako władza, dla tych upośledzonych istot.
Dwie charakterystyczne cechy zauważyłam w
mieszkankach Serbii: wielkie zdziczenie i wielkÄ…
naiwność. O lada co, o słowo, o gest, o spojrzenie
- wybucha tam wściekłość zwierzęca niemal.
Złorzeczenia, klątwy, bójki są wtedy na porządku
dziennym, tak pomiędzy zamkniętymi w jednej iz-
bie, jak i pomiędzy izbami solidaryzującymi się
z sobą. Drzwi, których zamek izbę od izby dzieli
z wewnątrz, wytrzymać muszą wówczas kopania,
uderzenia pięści, drapanie paznokciami, którym
to wybuchom dopiero nadchodzący strażnik tamę
kładzie. Co do naiwności, tę spotkać można w
starych nawet i wytrawnych złodziejkach.
Pamiętam, była tam jedna, Jasielska, która
odsiadywała wyrok za kradzież rzeczy służących
do kobiecego ubrania. Otóż opowiadała mi ona, w
jaki sposób tutaj popadła. Jakieś damy, sprowadzi-
wszy się do Warszawy, rozpakowały swoje kufry w
świeżo najętym mieszkaniu, a że szaf jeszcze nie
było, więc rzeczy rozłożone zostały na krzesłach,
stołach itd. Leżało to tak dzień czy dwa, to jest
dosyć długo, aby zwrócić uwagę złodziei. Jakoż
znajoma Jasielskiej i znajomej tej znajomy za-
jechali dorożką przed dom, w czasie kiedy damy
wyszły, i wysłali Jasielską na połów.
11/30
- Wchodzę ja - proszę pani - a tu tyle ślicznoś-
ci, że nie wiedzieć, na co wpierw patrzeć. Biorę ja
wsypkę jedwabną, co też tam leżała, i pcham w
nią, co się mieści; niosę raz na dół - nic, niosę dru-
gi raz - nic, niosę trzeci raz, aż tu mnie stróż py-
ta: co to pani tak spaceruje po tych schodach? A
ja mówię: To te panie, co przyjechały, sprzedają
niepotrzebne rzeczy, więc ja kupuję. I dobrze. A
był tam kapelusz aksamitny z piórem. Ledwośmy
do domu wrócili i rzeczy dobyli, a ta niegodziwa
mówi: kapelusz mój. A ja mówię: nieprawda, bo
mój. Tak oni zaraz na mnie we dwoje; pobili mnie,
pokaleczyli, wypchnęli i pół rubla za mną jak za
psem cisnęli. Aż tu niedługo robi się gwałt na
mieście; lokaja wzięli, stróża wzięli. Jak zaczęli
szukać, jak zaczęli trząść, tak znalezli rzeczy u
paserki na Pradze. Od jednego do drugiego,
wszystko się wydało. Zabrali ich dwoje, zabrali
i mnie. Tak potem, jak przyszła ta sprawa,
prowadzą mnie do sądu. Patrzę ja, aż tu rzeczy
precz porozkładane, a w sądzie pani i panna takie
śliczne, jak te anioły z nieba, aż płaczą, tak proszą
za mną. Panie sędzio, panie dobry! patrz pan,
jaka ona młoda! poprawi się jeszcze, wypuśćcie
ją, może głodna była, może z biedy... My już i tak
mamy, co nasze, odpuśćcie jej, chociaż jej tylko!
Tak już te panie proszą, tak się modlą, aż mi się
12/30
serce kraje! A sędzia nie i nie. Aż tu znów starsza
mówi: "Panie sędzio! Tam w biurku u mnie leżało
trzydzieści tysięcy rubli, a przecież ich nie wzięła".
- Jak ja to usłyszę, proszę pani, jakby we mnie
piorun trząsł! To ty, głupia, myślę sobie, za gał-
gany chwytałaś, a nie zajrzałaś, co było w biurku.
Myślałam, że trupem padnę...
Otóż to taka mieszanina naiwnej skruchy i
chciwości złodziejskiej jest charakterystycznym
ich rysem.
Żadna z uwięzionych nie wyraża się inaczej o
sobie, jak tylko że "popadła" w nieszczęście. Zu-
pełnie jakby nie czuły ani udziału woli w swoich
czynach, ani też moralnej za nie odpowiedzialnoś-
ci.
Wyjątkiem świetnym pod każdym względem
była małorosjanka, Kazarynowa, przez długi czas
"niania" w jakimś zamożnym domu, a potem za
kradzież brylantów w jubilerskim sklepie na siedm
lat więzienia skazana.
Cicha, spokojna, zawsze niezmiernie schlud-
nie w czarnej sukni i białym czepeczku wyglądają-
ca, nie podnosiła prawie oczu od szybko robionej
cienkiej pończoszki. Pięć lat już siedziała tak w
tym samym miejscu, pod oknem w rogu Å‚awy,
schylając swoją bardzo miłą i bladą twarz nad ro-
13/30
botą. Kiedy inne narzekały, wypierały się, przek-
linały, ona zawsze z niezmienną słodyczą maw-
iaÅ‚a: "żÿle siÄ™ zrobiÅ‚o, trzeba znosić, co Bóg daÅ‚".
To była filozofia, która jej dawała dziwną pogodę
i otaczała kącik jej spokojem, wtedy nawet, kiedy
cała izba wrzała jakąś burdą. Ale nie tylko uczucie
nienawiści było tam silnie napięte; toż samo dzi-
ało się z uczuciem miłości. Każda aresztantka,
czy starsza czy młodsza, miała swego wielbiciela;
nawet zupełnie stare kobiety nie były wyłączony-
mi od pocisków Amora. Zdaje się nawet, że był
to jeden z powodów, który, obok szczupłości
pomieszczenia, skłonił władze do otworzenia
karnego oddziału dla kobiet w osobnym gmachu i
na innej zgoła ulicy.
Miłość w Serbii zawiązywała się jak wszędzie
nie wiedzieć z czego. Przy więzieniu był ogródek,
do którego wypuszczano aresztantki w południe,
na ogródek wychodziły okna z męskiego oddziału,
i tutaj to prawdopodobnie, podczas tych połud-
niowych przechadzek, pierwszym pośrednikiem
bywał zmysł, "który kochać przymusza". Aż dotąd
rzecz zwykła. Ale objawy tej miłości miały odrębny
swój i godny uwagi charakter.
Kiedy więzień upatrzył sobie bogdankę,
posyłał jej, mniejsza o to jaką drogą, nowe trzewi-
ki. Były to jakby oświadczyny afektu. Jeśli afekt
14/30
był podzielany, bogdanka przesyłała parę skarpe-
tek przez siebie zrobionych, jako odpowiedz uczu-
ciom zakochanego przychylną. Ale był to dopiero
wstęp niejako, preludium miłości. Trzeba było bog-
dance pokazać, że się jest dzielnym chłopem,
który wszelkiej przygodzie dotrwa i dostoi. W tym
celu zakochany szukał zaczepki z pierwszym lep-
szym towarzyszem, a czasem i bez zaczepki
dawał mu pięścią w kark lub między oczy; hałas
sprowadzał strażnika, zakochany rzucał się na
niego jak lew, rwał na nim ubranie, walczył i
dopiero siłą większą pokonany, szedł na dwa ty-
godnie do ciemnej. Ciemna jest to komórka skle-
piona w piwnicach, bez podłogi, i z okienkiem tak
małym, że dnia prawie nie dopuszcza, a takie w
niej zimno nieznośne, nawet latem, że kiedym
raz odwiedzała zamkniętą tam penitentkę, która
koleżance swojej zrobiła dziurę w głowie szydłem
przy wyplataniu krzeseł, to już po półgodzinie
febra mnie trzęsła. Tapczan przy tym bez siennika,
obostrzenie postu - oto ciemna.
Zakochany nasz jednak idzie tam na dwa ty-
godnie jak na bal: głowa do góry, spojrzenie wyzy-
wające. Nie prosi o ulgę, nie prosi o skrócenie
terminu, choćby nawet wiedział, że mu to
udzielonym będzie. Przez cały ten czas wybranka
jego serca chodzi z dumnie podniesionym czołem,
15/30
nastręcza się strażnikom ze swymi aroganckimi
minami, z najwyższą wzgardą spogląda na tak
zwane "plastry", to jest na trwożliwe i uległe
koleżanki swoje, samemu nawet ,,wielmożnemu"
śmiało w oczy patrzy. Upływa wreszcie termin
ciemnej, a zakochany bohater staje siÄ™ na pier-
wszej przechadzce w ogródku przedmiotem
powszechnej owacji.
Ale i kobieta chce okazać, że wcale nie
ustępuje wybranemu co do wielkości serca i odwa-
gi. Nie czekając tedy, daje w twarz którejkolwiek
z towarzyszek, rzuca siÄ™ na rozbrajajÄ…cego je
strażnika i naturalnie idzie także do ciemnej,
odbyć swoją kolej, harda, nieugięta, nie prosząca
o nic, i mężnie wytrzymuje swoje dwa tygodnie.
Po takim eksperymencie następuje pomiędzy tym
dwojgiem jakby jakiÅ› sakramentalny zwiÄ…zek serc,
który rzadko kiedy zrywanym bywa, a otoczony
jest szacunkiem towarzyszy i towarzyszek. Pier-
wszym, który ten rodzaj mistycznego ślubu dusz
wprowadził w użycie w Serbii, był Józiek
Kamieniarz, kochanek Heleny War. za jej młodych
lat jeszcze. Byliby siÄ™ oni nawet na dobre pobrali,
tylko tak im jakoś zawsze wypadało, że albo jedno,
albo drugie siedziało w więzieniu, albo wreszcie
oboje razem. Poszedł raz nawet Józiek Kamieniarz
na Sybir, a chociaż w tym czasie Helena nie
16/30
naśladowała Penelopy zbyt ściśle, za złe jej tego
nie miał i z dobrym sercem do niej powrócił, bo
wiedział, że ona o nim tylko myśli, tak jak i on o
niej.
II
Nigdy nie zapomnę ranka spędzonego w
więzieniu 25 grudnia 1882 roku. Oddział karny
nie miał przedtem kaplicy. Aresztantki chodziły
wprawdzie niekiedy słuchać mszy w oddziale śled-
czym przy ul. Długiej, ale ponieważ na nabożeńst-
wo takie trzeba było pod strażą przez ulice iść,
wymawiały się od tego jak mogły, tak że niejedna
całymi latami we wspólnej modlitwie udziału nie
brała. Otóż kilka osób dobrej woli postanowiło
urządzić ołtarz więzienny w samej Serbii, a
ponieważ miejsca na kaplicę nie było, ustawiono
go na korytarzu, wprost schodów, wiodących do
izb kobiecego oddziału. Jeden z młodych naszych
malarzy, p. St. R., odznaczony złotym medalem
uczeń petersburskiej szkoły sztuk pięknych,
wymalował Madonnę Aaskawą, która wszystkim
do serca przypadła. Była to dziewicza postać w bi-
ałej szacie, wyciągająca ręce do cisnących się u
stóp jej nędzarzy.
Formalności natury duchownej i świeckiej za-
jęły bardzo dużo czasu. Schodziły komisje, mające
ocenić, czy miejsce na ołtarz właściwie jest
18/30
obrane, zwlekano wydanie mensy, przypatrywano
się, mitrężono po naszemu na wszelki sposób, aż
wreszcie wszystko było skończone, załatwione i
pierwsza msza odbyć się miała w dzień Bożego
Narodzenia. Kiedym weszła, korytarz był już pełny.
Dwa okienka, znajdujące się na dwóch jego prze-
ciwległych krańcach, oświetlały z jednej strony
zbitą masę pogolonych głów męskich i więzien-
nych siermięg, z drugiej zastęp klęczących kobiet.
Z boku umieszczono melodykon, na którym,
zastępując organistę, grał sam ,,wielmożny", a
przed ołtarzem stał trzęsący się, zgarbiony ksiądz
siwy, który głową chwiał tak, że mu słowa na za-
padniętych ustach rwały się i ginęły w recitativach
żałosnych, bardziej do jęków podobnych niżeli do
śpiewu.
Tuż zaraz na prawo, z niezmąconą w twarzy
pogodą, klęczała na czele kobiet Helena War.,
która się w ciągu dni kilku wyuczyła ministrantury
i donośnym, czystym śpiewem podtrzymywała,
owszem, zagłuszała niemal głos jakiegoś wyrostka
do mszy służącego, a nawet ten ochrypły dz-
wonek, który mu w ręku kołatał.
Wszyscy byli dziwnie wzruszeni. Na wielu ap-
atycznych twarzach znać było jakiś niepokój;
wiele kobiet przylgnęło piersiami i obliczem do
ziemi, załamane ręce trzymając przed sobą na
19/30
podłodze; inne, wpatrzone w obraz, zdawały się
być pod wpływem niespodziewanego uroku. Nie
brakło i takich wprawdzie, które klęcząc zrazu,
posiadały potem na piętach i albo o mur oparte
drzemały, albo też bezmyślnie wodziły dokoła
oczyma; ogół wszakże, a i o mężczyznach tu
mówię, był poruszony, niespokojny, wstrząśnięty.
Po takiej to mszy, wśród tego tragicznego tłumu
zabrzmiała nagle z kilku setek piersi stara, wszys-
tkim znana kolęda: "Bóg się rodzi, moc truchle-
je..." Zdawało się, iż pieśń przelewa się wierzchem
przez te wszystkie serca. Śpiew grzmiał jak
wołanie otchłani, niepowstrzymany, namiętny,
wysilony boleśnie...
Ale przy trzeciej już strofie zaczęło głosów
ubywać, potem się tu, to tam odezwało stłumione
łkanie, aż wreszcie buchnął taki płacz, taki jęk,
że sam "wielmożny" takt zgubił w przygrywce,
jakby mu ręce zadrżały, a stary, siwy ksiądz, co
przed ołtarzem klęczał, podniósł w górę trzęsące
się dłonie, a głowę schylił nisko, jakby miał ob-
jawienie tej niezagasłej mimo wszystko iskry
człowieczeństwa, która pod tymi guniami więzi-
ennymi tli przysypana popiołem długoletniej
poniewierki, a rozdmuchnięta nagle powiewem
uczucia wybucha niepowstrzymanie.
20/30
Odtąd niedziele były mniej posępnymi w Ser-
bii. Młodsze z uwięzionych jedna przez drugą
wyuczyły się różnych pieśni; po mszy bywała nau-
ka, niekiedy bardzo niedołężnie, przyznać trzeba,
wypowiedziana; melodykon także stanowił pewne
urozmaicenie; a wszystko to dawało na resztę
dnia przedmiot rozmowy choć cokolwiek spoko-
jniejszej, kojącej te rozdrażnione umysły względną
pogodÄ….
Uwięzione nazywały zwykle towarzyszkę moją
"pani hrabina", co w ich przekonaniu i najwyższym
zaszczytem było, i najlepiej malować miało ich
uczucie wdzięczności dla osoby, która była
prawdziwie ich opiekuńczym aniołem.
O mnie zaś, która im tyle dobrego zrobić nie
mogłam, mówiły po prostu "nasza pani" i lgnęły
do mnie dość łatwo. Nie wszystkie jednak. Od
dawna już uważałam, że jedna z aresztantek,
niemłoda, z wiejska ubierająca się kobieta, trzyma
siÄ™ zawsze w pewnym oddaleniu, stojÄ…c lub
siedząc skulona pod piecem. Widziałam wszakże,
iż od czasu do czasu zwraca głowę i słucha, co
mówię z innymi.
Była to Szymczakowa, znana z procesu o
liczne dzieciobójstwa, wspólniczka Szyfersowej,
która wcześniej jakoś umiała się uwolnić z
więzienia. Cały oddział miał Szymczakową w pog-
21/30
ardzie; a inspektor nie wiedział, gdzie i jak ją
pomieścić, bo żadna z aresztantek przy jej
tapczanie siennika swego położyć nie chciała.
Utrzymywały, że po nocach nie sypia, że stęka,
zrywa się, że przez sen gada. Powoli też ona sama
usunęła się od wszystkich, a zaciągnąwszy
tapczan swój pod piec, trawiła w tym kącie dni
całe, siedząc skulona i łatając wory.
Była to ohydna baba. Tęga, barczysta, dość
słuszna, twarz miała ospowatą jakby, z której
dawna czerwoność przeszła w jakiś żółtoceglasty,
brudny odcień; kości twarzy tej były nadmiernie
wystające, szczęki ogromne. Pod niskim, zach-
murzonym czołem oczy małe, ponure, czasem
jakby martwe, to znów latające, niespokojne,
przestraszone jakieś. Była to jedyna z aresztan-
tek, która przez ten rok cały nie przemówiła do
mnie ani słowa.
Ja też nie szukałam zbliżenia. Powiem nawet,
że czułam do niej jakiś wstręt, jakąś odrazę. A
nie tylko ja. Towarzyszka moja, pomimo wielkiej
swojej słodyczy i dobroci, także nie zbliżała się
do Szymczakowej nigdy, odpychana jakby obawÄ…
jakąś. Tak upłynęło parę miesięcy.
Póki jeszcze więziennego ołtarza nie było,
niedzielne ranki przechodziły zwykle w ten
sposób, że opowiadałam aresztantkom coś
22/30
stosownego dla nich albo z Ewangelii, albo z
dawnych dziejów, a już z tego wywiązywały się
potem długie rozmowy, w których i starsze, i
młodsze chętny brały udział, siedząc około mnie
na ławach, na podłodze, skupione, cisnące się,
zadumane nieraz. Uważałam, że najchętniej
mówią o dzieciństwie swoim i o młodych latach.
Zdawałoby się, że te sponiewierane istoty mimo
woli wracają myślą do chwil, w których jeszcze
występnymi nie były. Mówiłam tedy z nimi o ich
rodzinie, o rodzinnym miejscu, przypominałam im
wieś, las, pole, żniwa, szkółkę. Nieraz też
słuchałam opowiadań, które się zaczynały od
kłamstw i wykrętów, a kończyły nierzadko we
łzach i w prostocie słowa.
Większa część aresztantek lubi mówić dużo i
mówi wcale gładko; niektóre z nich okazują wielką
chętkę do książki i wszelkich opowieści słuchają
chciwie. Dopytują się też gorliwie bardzo o to,
co się dzieje "na świecie", a nawet politykują. Co
prawda, polityka ta obraca siÄ™ zwykle w sferze
przewidywań nadzwyczajnych jakichś wydarzeń i
płynących z nich manifestów, które by skróciły
termin ich kary.
Jest zwykle "w kamerze" jedna lub dwie poli-
tyczni takie, które kombinują wypadki europejskie
w sposób najpocieszniejszy, podczas kiedy inne
23/30
słuchają ich z otwartymi z podziwu ustami, a
wszystkie te kombinacje zawsze wypadajÄ… w ten
sposób, że czy tak, czy owak, manifest musi
przyjść i wyroki zmniejszone będą. Zdarzyło się
raz, że przyniosłam z sobą Zachwycenie Lenar-
towicza i czytałam głośno. Zeszła się kobiet pełna
izba i słuchały z wielkim zajęciem, które się objaw-
iało głośnymi westchnieniami. Aż kiedy przyszło
miejsce o owych nie chrzczonych dzieciÄ…tkach,
które się po otchłaniach tułają, nie mogąc zaznać
spokoju, ruszyła się ku ogólnemu zdziwieniu
Szymczakowa spod pieca i ciężkim krokiem, jakby
ją kto po niewoli ciągnął, przyszła usiąść tuż przy
moich nogach. Padła raczej niż usiadła i wielką
swoją głowę, związaną w czerwoną chustkę,
położyła mi na kolanach.
Muszę wyznać, że wzdrygnęłam się mimo
woli. Głos mi się targnął, gorąco uderzyło do
twarzy. Przemogłam się przecież i, nie przerywa-
jąc czytania, położyłam rękę na tej wielkiej,
ciężkiej głowie. Wkrótce uczułam, jak się ten ko-
los, oparty o mnie, zaczÄ…Å‚ spazmatycznie
wstrząsać, a kiedy po kwadransie jakimś czytanie
się skończyło, podniosła się Szymczakowa ciężko,
sieknęła tak, jakby wielki ciężar dzwigała, i
powlokła się pod piec na zwykłe miejsce swoje. A
24/30
ja wtedy zobaczyłam, że mam suknię od łez jej
mokrÄ….
Odtąd często tak przychodziła siąść na
podłodze przy mnie, i ja też nieraz jeszcze kładłam
rękę na tej potwornej głowie, i nieraz czułam, jak
siÄ™ te szerokie piersi wstrzÄ…sajÄ… u moich kolan
jakimś wewnętrznym płaczem, ale ani ja, ani ona
nie przemówiłyśmy nigdy do siebie.
Najmłodszymi z uwięzionych były wówczas:
Leosia, szesnastoletnia może dziewczyna, która
wszakże przeszła już całą szkołę ulicznego zepsu-
cia, tudzież Mańka, mająca może lat ze czternaś-
cie, która od rodziców uczciwych, pracy rzemieśl-
niczej oddanych, uciekła, aby kraść, jak ptak
ucieka, aby latać. Wesoła, sprytna, śmiejąca się
szarymi oczyma i zielonkawÄ…, chudÄ… bardzo
twarzą, od szajki do szajki złodziejskiej wędrowała
tak, jak od terminu do terminu. Dla jednych kradła
pieniądze, dla drugich odciskała zamki, co kto
chciał. Kochanka też miała już, niewiele starszego
od siebie. We dwoje biegali kraść tak, jak inne
dzieci w ich wieku biegają gonić motyle. W żadnej
z najzatwardzialszych złodziejek nie widziałam
tyle czelności, ile w tej zgubionej Mańce. Gran-
iczyło to niemal z niewinnością, takie było jakieś
dziwnie naturalne, przyrodzone jakby. Co siÄ™ z niÄ…
25/30
stało - nie wiem, ale jest mi smutno, ile razy o niej
myślę.
W ostatniej "kamerze" siedziały tak zwane
"pierzarki". Były to stare baby, zajęte specjalnie
darciem pierza i kłócące się z sobą od rana do no-
cy. Główną ich słabością było to, iż ogólnie chciały
uchodzić za bardzo szanowne osoby. Ani jedna nie
siedziała tam z własnej winy. Broń Boże! Wszys-
tkie były czyste jak szkło. Tylko - ot, takie to już
nieszczęście, że człowiek zawsze ,,popaść" w coś
musi. Skutkiem tego właśnie ustawicznego
dowodzenia swojej niewinności, zrobiły się baby
owe tak drażliwe, że za najmniejszym gryzącym
słówkiem, jakiego sobie przecież od czasu do cza-
su odmówić nie mogły, robiło się u pierzarek istne
piekło. Strażnicy też, a nawet sam "wielmożny",
mieli z nimi niemało roboty i wszyscy, przyznać to
trzeba, bab tych nie cierpieli.
Była tam pomiędzy nimi jedna - nazwiska jej
przypomnieć już sobie nie mogę - która miała różę
w nodze, odnawiającą się ciągle, i która, z mały-
mi przerwami, siedziała w więzieniu od lat bard-
zo dawnych. Kiedy jÄ… wypuszczano po raz ostat-
ni, obejrzała się na prawo, obejrzała się na lewo, a
potem prosto poszła do Świętokrzyskiego kościoła
i ściągnęła obrus z ołtarza.
26/30
- Nie z biedy, proszę pani! Niech mnie tak Bóg
da zdrowie, jak miałam jeszcze całe cztery złote w
kieszeni!
- I cóż wam z tego przyszło? - pytałam baby.
- A ot co? - baba na to. - Musieli mnie wziąć. A
co ja inszego będę na świecie robiła? Ni ja męża,
ni ja dziecka, człowiek sam jeden, jak ten palec...
A to już dwadzieścia siedm lat tu siedzę. I człowiek
przywykł, i człowieka znają, i kąt ma swój, i
poszanowanie...
O mało żem się nie roześmiała, słysząc o tym
"poszanowaniu".
Strawę dostają aresztantki sporządzoną dość
czysto i względnie wystarczającą. Groch, kasza,
kapusta - na przemian, w południe; dwa funty
chleba dziennie, rano jakaś zupa, też z kaszą,
słowem, mogą nie być głodne.
Trzy razy na tydzień dostają w krupniku tak
zwane "sztuczki". Sztuczki owe sÄ… niewielkie, a
nawet dość małe kawałki mięsa, przy których roz-
dawaniu każdej z aresztantek zdaje się, że druga
dostaje większy. Powstają stąd spory i zatargi
nieskończone. Już to w ogóle przy jedzeniu panuję
tam harmider nieznośny.
Obiad przynoszą w cebrzyku, który ustawia
się w korytarzu przede drzwiami; strażnik pilnuje
27/30
porzÄ…dku, aresztantki podajÄ… jedna przez drugÄ…
swoje cynowe miseczki, a dwie uprzywilejowane
nalewają warząchwiami strawę. Pamiętam, raz
przyniesiono kaszę ze skwarkami z sadła. Aż tu
gwałt. Najpierw krzyk, kłótnia, odgróżki, a potem
patrzę, pięćdziesięcioletnia może baba płacze jak
małe dziecko, chlipiąc, zanosząc się i klnąc w prz-
erwach na czym świat stoi. Poszło jej o skwarki, na
których jakoby pokrzywdzoną była.
Wtedy Helena War.. do kłótni tym razem nie
należąca, zbiera z wyniosłym gestem sadło z
własnej kaszy, rzuca je łyżką na miskę płaczącej,
resztę zaś swego obiadu, z pełnym wzgardy roz-
machem, wylewa z miski pod piec. Po czym
wszystkie łyżki zatrzymują się w połowie drogi do
ust, wszystkie oczy patrzÄ… na niÄ… z uwielbieniem,
a Helena staje siÄ™ bohaterkÄ… chwili.
Koniec wersji demonstracyjnej.
III
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
IV
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
V
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siÄ™ jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E book Rycerz Bandyta Netpress Digital
E book S P Jozefa Prawdomira Netpress Digital
E book O Statystyce Polski Netpress Digital
E book O Ziemorodztwie Karpatow Netpress Digital
E book Przygoda Stasia Netpress Digital
E book Polityka Samobojstwa Netpress Digital
E book Stacho Szafarczyk Netpress Digital
E book Sukienka Balowa Netpress Digital
E book Dobro Publiczne Netpress Digital
E book Przed Wybuchem Netpress Digital
E book Sztuka Rymotworcza Netpress Digital
E book Niedzielne Wieczory Netpress Digital
E book Polityczne Oszustwo Netpress Digital
E book Troje Rymow Netpress Digital

więcej podobnych podstron