v 06 022a







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
VI.22B)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga VI - Męka
Jezusa Chrystusa





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






22. PROCES
(część II)

Napisane
22-25 marca 1945 i 7 marca 1944. A, 11575-11633 i 2235-2237

W
drodze do Piłata [Por. Mt
27,2; Mk 15,1; Łk
23,1]
Przez aleję,
która pnie się w górę i którą już ogrzewa słońce, kierują się do
twierdzy Antonia, której gmach ukazuje się z daleka.
Przenikliwy
krzyk niewiasty przeszywa
powietrze:
«O, mój
Zbawco! Moje życie za
Jego, o Przedwieczny!»
Jezus odwraca
głowę i widzi na
wysokości ukwieconej galerii, która wieńczy bardzo piękny dom, Joannę,
żonę Chuzy,
pośród sług i służących, z małą Marią i Mateuszem. Wznosi ręce ku
niebu. Lecz
Niebo nie słyszy dziś modlitw! Jezus podnosi dłonie i robi znak
błogosławieństwa i
pożegnania.
«Na śmierć! Na
śmierć,
bluźnierco i gorszycielu, szatanie! Śmierć Jego przyjaciołom!»
I gwizdy, i
kamienie lecą w stronę
wysokiego tarasu. Nie wiem, czy kogoś ranią, słyszę tylko bardzo
przejmujący głos i
widzę, jak grupa się rozprasza i znika.
I naprzód,
naprzód, na
wzniesienie... Jerozolima ukazuje w słońcu swe domy, puste, opustoszałe
z powodu
nienawiści, która wypchnęła przeciw nie uzbrojonemu Jezusowi całe
miasto wraz z jego
rzeczywistymi mieszkańcami oraz z przybyłymi tylko na Paschę ludźmi.
Żołnierze
rzymscy, cały manipuł,
opuszczają biegiem twierdzę Antonia, z włóczniami skierowanymi na
motłoch, który
się z krzykiem rozprasza. Pośrodku drogi pozostają z Jezusem strażnicy,
przywódcy
kapłanów, uczeni w Piśmie i starszyzna ludu.
«Ten
człowiek... Ten bunt...
Odpowiecie za to przed Rzymem» – mówi z wyższością centurion.
«Według
naszego prawa winien jest
śmierci.»
«A odkąd to
przywrócono wam ‘jus
gladii et sanguinis’?» – pyta dalej najstarszy z centurionów, z
poważnym obliczem.
To prawdziwy Rzymianin. Policzek ma przeorany głęboką blizną. Mówi z
pogardą i
odrazą, z jaką mógłby mówić do zawszonych galerników.
«Wiemy, że nie
posiadamy tego
prawa. Jesteśmy wiernymi poddanymi Rzymu...»
«Cha! Cha!
Cha! Słyszysz ich,
Longinie? Wierni! Poddani! Ścierwa! W nagrodę dam wam strzały z moich
łuków.»
«Zbyt
szlachetna taka śmierć! Na
krzyże osłów tylko bicz...» – odpowiada Longin z ironicznym spokojem.
Przywódcy
kapłanów, uczeni w
Piśmie i starsi pienią się ze złości. Chcą jednak osiągnąć swój cel i
milczą.
Przełykają zniewagę udając, że jej nie rozumieją. Wykonują ukłon przed
dwoma
dowódcami. Proszą, aby zaprowadzono Jezusa do Poncjusza Piłata. Ma Go
“osądzić i
skazać ze sprawiedliwością rzymską, dobrze znaną i uczciwą.”
«Cha! Cha!
Cha! Słyszysz ich?
Staliśmy się mądrzejsi niż Minerwa... Tutaj! Dajcie [Go]! I idźcie
przodem! Nigdy nie
wiadomo. Jesteście szakalami i nieczystymi. Mieć was z tyłu to
niebezpieczne.
Przodem!»
«Nie możemy...»
«A to
dlaczego? Kiedy się kogoś
oskarża, trzeba stanąć przed sędzią wraz z oskarżanym. Taki jest
przepis Rzymu.»
«Dom poganina
jest nieczysty w
naszych oczach, a my jesteśmy już oczyszczeni na Paschę.»
«O, biedacy!
Zanieczyściliby się
wchodząc!... A zabójstwo jednego Hebrajczyka – który jest
człowiekiem, a nie
szakalem albo gadem do was podobnym – nie zanieczyszcza was? Dobrze.
Zostańcie tu gdzie
jesteście. I ani kroku naprzód, bo zostaniecie nadziani na włócznie.
Dziesięciu ludzi
z Oskarżonym. Pozostali przy tej hołocie, cuchnącej źle wymytymi
gębami.»
Jezus wchodzi
do Pretorium pomiędzy
dziesięcioma włócznikami. Formują kwadrat wokół Jego osoby. Dwaj
centurioni idą
przodem. Jezus staje w obszernym atrium, poza którym znajduje się
dziedziniec. Widać go
niewyraźnie za zasłoną poruszaną wiatrem. Znikają za drzwiami.
Wchodzą z
Namiestnikiem odzianym w
śnieżnobiałą togę, na której ma szkarłatny płaszcz. Być może tak się
ubierał,
gdy oficjalnie reprezentował Rzym. Wchodzi powoli, ze sceptycznym
uśmiechem na ogolonej
twarzy. Rozciera w palcach listki cedrowe i wącha je z rozkoszą.
Podchodzi do zegara
słonecznego. Po rzuceniu nań okiem odwraca się. Rzuca ziarna kadzidła
na palenisko,
usytuowane u stóp bóstwa. Każe przynieść wodę cedrową i płucze sobie
gardło.
Ogląda w metalowym, bardzo wyczyszczonym zwierciadle swe całkiem
pofalowane włosy.
Wydaje się, że zapomniał o Skazańcu, czekającym na jego zgodę, aby
ponieść
śmierć. Mógłby doprowadzić do wściekłości nawet kamienie.
Atrium jest
całkiem otwarte z przodu
i wyniesione o trzy stopnie do góry ponad poziom przedsionka, który
wychodzi na ulicę i
także jest podwyższony przez trzy inne stopnie w stosunku do niej.
Żydzi widzą więc
wszystko dokładnie. Trzęsą się, lecz nie ośmielają się przeciwstawić, z
obawy
przed włóczniami i oszczepami.
 
U PIŁATA
[por. Mt 27,3; 11-26;
Mk 15,1-15; Łk
24,1-7; J 18,28-40]
Wreszcie – po
odbyciu spaceru
wzdłuż i wszerz po obszernym pomieszczeniu – Piłat podchodzi do Jezusa,
patrzy na
Niego i pyta dwóch centurionów:
«Ten?»
«Ten.»
«Niech wejdą
Jego oskarżyciele»
– i siada na krześle ustawionym na wyniesieniu. Na jego głowie symbole
Rzymu
krzyżują się ze złoconymi orłami i oznaką władzy.
«Oni nie mogą
wejść.
Zanieczyściliby się.»
«Co!!! To
lepiej. Zaoszczędzimy
mnóstwa olejków dla usunięcia koziego [smrodu] z tego miejsca. Niech
chociaż podejdą
bliżej, tutaj, na dół. I uważajcie, aby nie weszli, skoro nie chcą tego
uczynić. Ten
człowiek to być może tylko pretekst do jakiegoś buntu.»
Jeden żołnierz
oddala się z
rozkazem Namiestnika rzymskiego. Pozostali stają w szeregu przed
atrium, w równych
odstępach, piękni jak dziewięć posągów herosów.
 
[por.
J 18,28] Podchodzą przywódcy
kapłanów, uczeni w
Piśmie i starszyzna. Pozdrawiają Piłata służalczymi ukłonami i
zatrzymują się na
małym placu, który znajduje się przed Pretorium, za trzema stopniami
przedsionka.
«Mówcie i
streszczajcie się. Już
obciąża was wina, bo zakłóciliście noc i siłą otwarliście bramy. Lecz
zbadam to. I
mocodawcy, i pełnomocnicy odpowiedzą za nieposłuszeństwo dekretowi.»
Piłat podszedł
do nich, pozostając
jednak w sieni.
«Przychodzimy
przekazać nasz osąd
nad tym człowiekiem Rzymowi, którego boskiego cesarza ty
reprezentujesz.»
«Jakie
oskarżenie wnosicie przeciw
niemu? Wydaje mi się nieszkodliwy...»
«Gdyby to nie
był złoczyńca, nie
przyprowadzilibyśmy Go do ciebie» [– mówią i], w swym gwałtownym
pragnieniu
oskarżenia Go, podchodzą bliżej.
«Odsuńcie to
pospólstwo! Na
sześć kroków od trzech stopni placu. Dwie centurie pod bronią!» [– woła
Piłat.]
Żołnierze
natychmiast wykonują
rozkaz. Stają setką na najwyższym zewnętrznym stopniu, z plecami
zwróconymi do sieni.
Stu innych zaś ustawia się na małym placu, na który otwiera się
wejściowy portal
siedziby Piłata. Powiedziałam: “portal wejściowy”, a właściwie trzeba
by
powiedzieć: długi korytarz lub łuk tryumfalny, bo jest to bardzo
szeroka i otwarta
przestrzeń, ograniczona kratą, teraz na oścież otwartą. Można tamtędy
wejść do
atrium dzięki długiemu korytarzowi sieni. Jest ona szeroka na co
najmniej sześć
metrów. Widać więc dobrze, co dzieje się w atrium na wyższym poziomie.
Za
przestronną sienią widać zezwierzęcone twarze żydów. Patrzą groźnie i
szatańsko
ku wnętrzu. Spoglądają spoza uzbrojonej, [złożonej z żołnierzy]
bariery, która –
ramię w ramię jak na paradzie – ukazuje dwieście ostrzy włóczni
tchórzliwym
mordercom.
«Powtarzam:
jakie oskarżenie
wnosicie przeciw Niemu?»
«Popełnił
zbrodnię przeciw Prawu
ojców.»
«I z tego
powodu przychodzicie mi
przeszkadzać? Weźcie Go i osądźcie według waszych praw.»
«My nie możemy
nikogo zabić. Nie
jesteśmy wykształceni. Prawo hebrajskie jest jak niedorozwinięte
dziecko wobec
doskonałego Prawa Rzymu. Jako nieuczeni i jako poddani Rzymu – naszego
pana –
potrzebujemy...»
«Odkąd to
jesteście miodem i
masłem?... Jednak rzekliście prawdę, o mistrzowie kłamstwa!
Potrzebujecie Rzymu! Tak,
aby się Go pozbyć, bo wam przeszkadza. Zrozumiałem.»
I Piłat śmieje
się, patrząc w
pogodne niebo, które jest jak prostokątna płytka ciemnego turkusu
pomiędzy bielą
marmurowych murów atrium.
«Powiedzcie:
przez co popełnił
zbrodnię przeciw waszym prawom?»
«Stwierdziliśmy,
że wywoływał
zamieszki w naszym narodzie i przeszkadzał mu płacić podatek Cezarowi,
mówiąc, iż
jest Chrystusem, królem żydów.»
 
[por.
Mt 27,11-14; Mk
15,1-5; Łk 23,1-7; J 18,33-38] Piłat odwraca się do
Jezusa, który stoi w
atrium, pozostawiony tam przez żołnierzy, ze związanymi rękoma, lecz
bez eskorty, tak
wyraźnie ukazuje się Jego łagodność. Pyta Go:
«Czy Ty jesteś
królem żydów?»
«Pytasz o to
od siebie lub też
dlatego, że inni ci to podsuwają?»
«Jakże możesz
chcieć, by mnie
obchodziło Twoje królestwo? Czy ja może jestem żydem? Twój naród i jego
przywódcy
wydali mi Ciebie, żebym Cię osądził. Coś uczynił? Ja wiem, że jesteś
uczciwy.
Mów. Czy to prawda, że ubiegasz się o królowanie?»
«Moje
Królestwo nie jest z tego
świata. Gdyby to było królestwo z tego świata, Moi słudzy i Moi
żołnierze
walczyliby, ażeby żydzi Mnie nie ujęli. Lecz Moje Królestwo nie jest z
tej ziemi i ty
również wiesz, że Ja nie ubiegam się o władzę.»
«To prawda.
Wiem to, powiedziano mi.
Jednak nie zaprzeczasz, że jesteś królem?»
«Jak rzekłeś.
Jestem Królem. To
dlatego przyszedłem na świat: aby dać świadectwo Prawdzie. Kto jest
przyjacielem
prawdy, słucha Mego głosu.»
«A cóż to jest
prawda? Jesteś
filozofem? To nieprzydatne w obliczu śmierci. Sokrates i tak umarł.»
«To jednak
przydało mu się w
obliczu życia: aby dobrze żyć. I dobrze umrzeć. I wejść do drugiego
życia bez
zdradzenia cnót obywatelskich.»
«Na Jowisza!»
– Piłat patrzy
przez chwilę z podziwem, a potem powraca do swego sceptycznego
sarkazmu. Robi gest
zniecierpliwienia, odwraca się do Jezusa plecami i powraca do żydów.
«Nie znajduję
w Nim żadnej winy.»
Tłum zrywa
się, ogarnięty paniką,
że może utracić swą zdobycz i widowisko męczarni. Wrzeszczy:
«To buntownik!»
«Bluźnierca!»
«Zachęca do
rozpusty!»
«Popycha do
buntu!»
«Odmawia
szacunku Cezarowi!»
«Chce, by Go
uznawać za proroka!»
«Posługuje się
magią!»
«To szatan!»
«Buntuje lud
Swymi doktrynami,
nauczając w całej Judei, przybywszy tam po Swoim nauczaniu w Galilei!»
«Na śmierć!»
«Na śmierć!»
«On jest
Galilejczykiem? Jesteś
Galilejczykiem? – Piłat powraca do Jezusa – Słyszysz, jak Cię
oskarżają?
Wytłumacz się.»
Lecz Jezus
milczy. Piłat
rozmyśla... I podejmuje decyzję:
«Jedna
centuria... i odprowadzić Go
do Heroda. Niech on Go osądzi. To jego poddany. Uznaję prawo Tetrarchy
i z góry
podpisuję się pod jego werdyktem. Powiedzcie mu to. Idźcie.»
 


U HERODA
[por.
Łk 23,8-12]
Otoczony jak
łotr przez stu
żołnierzy Jezus ponownie przechodzi przez miasto i ponownie spotyka
Judasza Iskariotę,
którego ujrzał już jeden raz przy targowisku. Zapomniałam o tym
powiedzieć
wcześniej, ogarnięta obrzydzeniem z powodu ataku motłochu. To samo
litosne spojrzenie
na zdrajcę...
Teraz jest
trudniej kopać Go i
uderzać kijami, lecz nie brak kamieni i nieczystości. O ile kamienie,
[uderzając] o
hełmy i rzymskie zbroje, wydają tylko dźwięk, to dosięgając Jezusa
pozostawiają
ślady. Idzie On naprzód w Swej jedynej szacie, bo pozostawił płaszcz w
Getsemani.
Wchodzą do
okazałego pałacu
Heroda. Widzę Chuzę... który nie potrafi na Niego spojrzeć i ucieka,
aby Go nie
widzieć w tym stanie. Okrywa sobie głowę płaszczem.
Oto Jezus w
sali przed Herodem, a za
Nim – uczeni w Piśmie i faryzeusze, którzy tutaj czują się swobodnie i
wchodzą jako
fałszywi oskarżyciele. Jedynie centurion z czterema żołnierzami
doprowadza Go przed
Tetrarchę.
Ten wstaje ze
swego siedzenia i
chodzi wokół Jezusa, słuchając oskarżeń jego wrogów. Śmieje się i drwi.
Potem
udaje litość i szacunek, który nie porusza Męczennikiem, tak samo jak
Go nie
wzburzyły szyderstwa.
«Jesteś
wielki. Wiem o tym.
Ucieszyłem się, że Chuza jest Twoim przyjacielem, a Manaen – Twoim
uczniem. Ja...
troski o państwo... ale... co za pragnienie, by powiedzieć o Tobie:
wielki... by Cię
prosić o przebaczenie... Oko Jana... jego głos oskarża mnie i wciąż mam
to przed
sobą. Ty jesteś świętym, który gładzi grzechy świata. Odpuść mi, o
Chrystusie.»
Jezus milczy.
«Słyszałem,
jak Cię oskarżali o
to, że zwracasz się przeciw Rzymowi. Czy Ty jednak nie jesteś obiecaną
rózgą dla
wysmagania Aszszura?»
Jezus milczy.
«Powiedziano
mi, że prorokujesz
koniec Świątyni i Jerozolimy. Ale czy Świątynia nie jest wieczna jak
duch, bo
przecież zechciał jej Bóg, który jest wieczny?»
Jezus milczy.
«Jesteś
szalony? Straciłeś moc?
Szatan Ci odbiera słowa? Opuścił Cię?»
Teraz Herod
śmieje się, a potem
wydaje rozkaz. I dwaj słudzy przybiegają, wnosząc charta ze złamaną
nogą, który
skowyczy żałośnie. Wprowadzają też niedorozwiniętego stajennego. Ma
wodogłowie,
ślini się, wygląda potwornie, jest igraszką dla sług.
Uczeni w
Piśmie i kapłani uciekają
z wrzaskiem, że to świętokradztwo, widzą bowiem psa na noszach.
Herod,
fałszywy i kpiący,
wyjaśnia:
«To ulubieniec
Herodiady. Prezent
Rzymu. Wczoraj złamał nogę i ona płacze. Rozkaż, niech wyzdrowieje.
Uczyń cud.»
Jezus patrzy
na niego surowo i
milczy.
«Obraziłem
Cię? W takim razie ten.
To człowiek, choć niewiele mu brak, żeby być zwierzęciem. Daj mu rozum,
Ty, Rozumie
Ojca... Przecież tak mówisz?» – i śmieje się obraźliwie.
Jeszcze jedno
poważniejsze
spojrzenie Jezusa i milczenie.
«Ten mężczyzna
jest zbyt
wstrzemięźliwy, a teraz ogłusza Go pogarda. Wina i kobiet tutaj! I
niech Go
rozwiążą.»
Rozwiązują Go.
Podczas gdy liczni
słudzy przynoszą amfory i puchary, wchodzą tancerki... w ogóle nie
ubrane.
Wielokolorowe frędzle lniane opasują ich smukłe sylwetki od talii do
bioder. Nic
więcej. Ciemnoskóre, bo to Afrykanki, zwinne jak gazele, zaczynają
milczący i
rozpustny taniec.
Jezus nie
przyjmuje pucharu i zamyka
oczy, nic nie mówiąc. Dwór Heroda śmieje się w obliczu poniżenia Jezusa.
«Weź tę, która
Ci się podoba.
Żyj! Naucz się żyć!...» – przymila się Herod.
Jezus wydaje
się posągiem. Ramiona
skrzyżowane, oczy zamknięte, nie porusza się nawet wtedy, gdy
bezwstydne tancerki
dotykają Go lekko nagimi ciałami.
«Wystarczy!
Traktowałem Cię jak
Boga, a Ty nie zachowałeś się jak Bóg. Traktowałem Cię jak mężczyznę, a
Ty nie
zachowałeś się jak mężczyzna. Jesteś wariatem. Biała szata. Ubierzcie
Go w nią,
aby Poncjusz Piłat wiedział, że Tetrarcha osądził Jego przypadek jako
szaleństwo.
Centurionie, powiesz Prokonsulowi, że Herod korzy się przed nim z
szacunkiem i oddaje
cześć Rzymowi. Idźcie.»
 


PONOWNIE
U PIŁATA [por.
Łk 23,13-25]
Jezus,
związany na
nowo, wychodzi w lnianej tunice, która sięga Mu do kolan, nałożona na
Jego szatę z
czerwonej wełny. Wracają do Piłata.
Teraz
z trudem centuria przedziera się
przez tłum, który nie zmęczył się oczekiwaniem przed pałacem
Prokonsula. To dziwne
widzieć tu tak ogromny tłum... a w sąsiedztwie reszta miasta wydaje się
pusta. Jezus
widzi pasterzy w grupie. Są w komplecie: Izaak, Jonatan, Lewi, Józef,
Eliasz,
Maciej,
Jan, Symeon, Beniamin i Daniel z grupą Galilejczyków, wśród których
rozpoznaję
Alfeusza [, syna Sary] i Józefa, syna Alfeusza, z dwoma innymi. Nie
znam ich, lecz
uznałabym ich za Żydów z powodu uczesania. A dalej widzi Jana, który
się wśliznął
do wnętrza sieni i w połowie ukrywa się za kolumną, wraz z Rzymianinem
wyglądającym
na sługę. Jezus uśmiecha się do niego i do tamtych... Swoich
przyjaciół... Lecz
czymże są Jego przyjaciele, tak nieliczni, i Joanna, i Manaen, i Chuza,
pośród
wrzącego oceanu nienawiści?...
Centurion
pozdrawia Poncjusza Piłata i
zdaje sprawozdanie.
«Znowu
tutaj?! Uff! Przeklęta rasa!
Niech motłoch podejdzie. Przyprowadźcie Oskarżonego. Ech! Co za nudy!»
Idzie
do tłumu, zatrzymując się ciągle
pośrodku sieni:
«Hebrajczycy,
słuchajcie!
Przyprowadziliście mi tego człowieka jako podżegacza ludu. Wobec was Go
przebadałem i
nie znalazłem w Nim żadnej z tych zbrodni, o jakie Go oskarżacie.
Również Herod, jak
i ja, nic nie znalazł. I nam Go odesłał. On nie zasługuje na śmierć.
Rzym
przemówił. Jednak, aby was nie zawieść, odbierając wam rozrywkę, dam
wam Barabasza.
A Jego każę wychłostać czterdzieści razy. To wystarczy.»
«Nie,
nie! Nie Barabasza! Nie Barabasza!
Dla Jezusa śmierć! Śmierć straszliwa! Uwolnij Barabasza, a skaż
Nazarejczyka.»
«Posłuchajcie!
Powiedziałem: chłosta.
To nie wystarczy? W takim razie Go ubiczuję! To straszne, wiecie? Można
od tego umrzeć.
Cóż On złego uczynił? Ja nie znajduję w Nim żadnej winy i uwolnię Go.»
«Ukrzyżuj
Go! Ukrzyżuj Go! Na śmierć!
Ochraniasz zbrodniarzy! Poganinie! Ty też jesteś szatanem!»
Tłum
podchodzi i żołnierze w pierwszym
szeregu kołyszą się pod naporem, bo nie mogą posłużyć się włóczniami.
Jednak
drugi rząd, schodząc ze stopnia, zwraca ku nim włócznie i uwalnia
towarzyszy.
BICZOWANIE
[por. Łk 23,16; Mt 27,26;
Mk 15,15; J 19,1] 
«Niech Go ubiczują!» – rozkazuje Piłat centurionowi.
«Ile razy?»
«Tyle, ile
uznasz [za stosowne]...
Wszystko po to, żeby z tym skończyć. Nudzi mnie to. Idź.»
Czterej
żołnierze
prowadzą Jezusa na dziedziniec za atrium. Na tym dziedzińcu, całym
wyłożonym barwnym
marmurem, znajduje się pośrodku kolumna podobna do tej w portyku. Na
wysokości około
trzech metrów ponad ziemią ma wystające żelazne ramię o długości około
jednego
metra i kończy się pierścieniem. Po zdjęciu szat z Jezusa przywiązują
Go do niego z
rękoma złączonymi ponad głową. Ma na sobie tylko małe, lniane spodenki
i sandały.
Ręce związane w nadgarstkach ma podniesione do pierścienia. Choć jest
wysoki, opiera
się jednak o ziemię tylko czubkami palców... Już sama ta pozycja musi
być
męczarnią.
Czytałam, nie
wiem gdzie, że
kolumna była niska, a Jezus był przy niej pochylony. To możliwe, ale ja
mówię o tym,
co widzę.
Za Nim staje
jeden kat o wyraźnym
hebrajskim profilu, przed Nim – drugi, o podobnym wyglądzie. Są
uzbrojeni w bicze
wykonane z siedmiu skórzanych pasków, przywiązanych do uchwytu. Paski
kończą się
ołowianymi młoteczkami. Rytmicznie, jak na ćwiczeniach, zaczynają
biczować. Jeden z
tyłu, drugi z przodu – tak, że tułów Jezusa znajduje się w wirze
uderzeń biczy.
Czterej żołnierze, którym Go oddano, obojętni, zaczęli grać w kości z
trzema
innymi, którzy się do nich przyłączyli.
I głosy graczy
utrzymują się w
rytmie biczy, świszczących jak węże, a potem odbijających się jak
kamienie, rzucane
na skórę rozciągniętą na tamburynie. Uderzają biedne ciało, tak
szczupłe. Najpierw
bieleje ono jak stara kość słoniowa. Potem staje się popręgowane różem,
coraz
bardziej żywym, następnie fioletem. Potem okrywa się pręgami w kolorze
indygo,
nabrzmiałymi od krwi. Przerywają się one sprawiając, że krew zewsząd
płynie.
Uderzają szczególnie klatkę piersiową i brzuch. Nie brak jednak i razów
zadanych
nogom i ramionom, a nawet głowie, aby nie było jednego skrawka ciała,
który by nie
cierpiał.
I ani jednej
skargi... Gdyby Jezusa
nie podtrzymywały sznury, upadłby. On jednak nie upada, nie jęczy. Po
gradzie
otrzymanych razów głowa zwisa Mu na piersiach, jakby zemdlał.
«Hej!
Przestań! Ma być zabity
żywy» – woła, żartując, żołnierz.
Dwaj kaci
zatrzymują się i
ocierają pot.
«Jesteśmy
wyczerpani – mówią
– Dajcie nam zapłatę, abyśmy mogli się napić dla pokrzepienia...»
«Dałbym wam
szubienicę! Ale
bierzcie...!»
Dekurion rzuca
każdemu z katów po
jednej dużej monecie.
«Pracowaliście
jak trzeba. Podobny
jest do mozaiki.
Tytusie,
naprawdę mówisz, że On
był miłością Aleksandra? Damy mu zatem znać, żeby odbył żałobę.
Rozwiążmy Go
nieco.»
Rozwiązują Go.
Jezus osuwa się na
podłogę, jak martwy.
Pozostawiają
Go tak, trącając od
czasu do czasu nogami obutymi w żołnierskie sandały, aby sprawdzić, czy
jęknie. Lecz
On milczy.
«Czyżby umarł?
Czy to możliwe?
Jest młody i to rzemieślnik, tak mi mówiono... a można by rzec:
delikatna dama.»
«Teraz ja się
Nim zajmę» –
mówi żołnierz. I sadza Go z plecami wspartymi o kolumnę. Tam, gdzie
był, są skrzepy
krwi... Żołnierz podchodzi do źródła płynącego pod portykiem, napełnia
wodą
kubeł i wylewa go na ciało Jezusa.
«Tak! Woda
dobrze robi kwiatom»
[– mówi.]
Jezus wzdycha
głęboko i zamierza
wstać, lecz pozostaje jeszcze z zamkniętymi oczyma.
«O, dobrze!
No, śliczniutki! Twoja
dama na Ciebie czeka!...»
Jezus
bezskutecznie opiera ręce o
posadzkę, usiłując wstać.
«No! Szybko!
Jesteś słaby? To
krzepi!» – śmieje się szyderczo inny żołnierz. I drzewcem halabardy
okłada Mu
twarz razami, uderzając Jezusa między kością jarzmową a nosem, który
zaczyna
krwawić.
Jezus otwiera
oczy, wodzi nimi. Ma
spojrzenie zamglone... Utkwił oczy w żołnierzu, który Go uderzył,
ociera krew z rąk,
a następnie wstaje z wielkim wysiłkiem.
«Ubieraj się.
To nieprzyzwoite tak
tu stać. Bezwstydny!» – wszyscy stojący wokół Niego śmieją się.
Jezus jest
posłuszny. Nic nie mówi.
Pochyla się. Tylko On wie, jak cierpi, schylając się ku ziemi, tak
potłuczony i
poraniony. Kiedy skóra napręża się, rany otwierają się jeszcze
bardziej, a inne
tworzą się z powodu przerywających się nabrzmień. Jeden z żołnierzy
kopie ubrania i
rozrzuca je. I za każdym razem gdy Jezus do nich dochodzi – idąc
chwiejnym krokiem
tam, gdzie upadły – któryś z żołnierzy odpycha je lub rzuca w innym
kierunku. I
Jezus, doświadczając najwyższego cierpienia, podąża za nimi. Nie
wypowiada ani
jednego słowa, kiedy żołnierze wyśmiewają Go sprośnie.
Wreszcie może
się ubrać. Wkłada
też na Siebie białą szatę, która pozostała czysta w kącie. Wydaje się,
że chce
ukryć Swą biedną purpurową szatę, która jeszcze wczoraj była taka
piękna, a która
teraz jest brudna i poplamiona krwią wylaną w Getsemani. Przed ubraniem
Swej tuniki
bezpośrednio na skórę, ociera nią wilgotną twarz, aby oczyścić ją w ten
sposób z
kurzu i plwocin. I to biedne, święte oblicze ukazuje się czyste,
naznaczone tylko
sińcami i małymi zranieniami. Z powodu wewnętrznej potrzeby
uporządkowania Swego
wyglądu poprawia włosy rozrzucone w nieładzie, brodę...
 
UKORONOWANIE
CIERNIEM [por. Mt 27,27-31; Mk 15,16-30; J 19,2-3]
Potem
przykucnął w słońcu, bo
drży, mój Jezus... Gorączka zaczyna już ogarniać Jego ciało dreszczami.
Daje się
odczuć słabość spowodowana utratą krwi, postem, długą drogą. Znowu
związują Mu
ręce i sznur ponownie przecina miejsca, w których jest już czerwona
bransoleta zdartej
skóry.
«A teraz? Co z
Nim zrobimy? Nudzi mi
się!»
«Zaczekaj.
Żydzi chcą króla. Damy
im go. Tego...» – mówi jeden z żołnierzy.
I wybiega na
zewnątrz, z pewnością
na dziedziniec znajdujący się z tyłu. Powraca z pękiem gałązek dzikiego
głogu. Są
jeszcze giętkie, bo wiosna zachowuje gałązki stosunkowo miękkie, lecz
mają twarde,
długie, ostre kolce. Sztyletami obcinają listki i kwiatki. Nadają
gałęziom kształt
obręczy i wkładają ją na biedną głowę. Okrutna korona opada Mu jednak
na szyję.
«Nie trzyma
się. Trzeba ją
ścisnąć. Zdejmij ją.»
I zdejmują,
rysując policzki. Omal
Go przy tym nie oślepiają, wyrywają Mu włosy. Ściskają ją. Teraz jest
zbyt mała i
choć wciskają ją, wbijając ciernie w głowę, może spaść. Zdejmują ją
więc
jeszcze raz, znowu wyrywając Mu włosy. Formują ją na nowo. Teraz
pasuje. Z przodu jest
potrójny cierniowy splot. Z tyłu, tam gdzie krzyżują się końce gałęzi,
jest
prawdziwy węzeł cierni, które wbijają się w kark.
«Widzisz, jak
Ci ładnie? Naturalny
brąz i prawdziwe rubiny. Przejrzyj się, o królu, w mojej zbroi» –
szydzi żołnierz,
który wpadł na pomysł tej męczarni.
«Korona nie
wystarczy, aby być
królem. Trzeba purpury i berła. W stajni jest trzcina, a w ścieku –
purpurowa
chlamida. Przynieś to, Korneliuszu.»
I kiedy już je
mają, wkładają
brudną czerwoną szmatę na ramiona Jezusa. Zanim Mu włożą trzcinę do
rąk, biją Go
nią po głowie, kłaniając się i pozdrawiając Go:
«Witaj, królu
żydowski!» I
zanoszą się od śmiechu.
Jezus pozwala
im na wszystko.
Sadzają Go też na “tronie”. Jest nim odwrócony do góry dnem kubeł, z
pewnością
używany do pojenia koni. Pozwala się uderzać, drwić z Siebie, nic nie
mówiąc. Patrzy
tylko na nich... a jest to spojrzenie łagodności i cierpienia tak
straszliwego, iż nie
mogę go znieść bez odczuwania rany w sercu.
Żołnierze
przerywają swe
naigrawanie się dopiero wtedy, gdy słyszą szorstki głos dowódcy, który
nakazuje
odprowadzenie przed Piłata winnego. Winnego! Czego?
 


SKAZANIE
NA ŚMIERĆ
[por.
J 19,4-7] Jezusa prowadzą do
atrium, osłoniętego teraz
kosztowną zasłoną z powodu słońca. Ma na Sobie jeszcze koronę i
chlamidę.
«Podejdź,
abym Cię pokazał ludowi»
[– mówi Piłat.]
Jezus
choć potłuczony, prostuje się,
pełen godności. O! Naprawdę jest królem!
«Posłuchajcie,
Hebrajczycy. Ten
człowiek jest tutaj, ukarałem Go. Teraz zaś pozwólcie Mu odejść.»
«Nie,
nie! Chcemy Go ujrzeć! Na
zewnątrz! Chcemy ujrzeć bluźniercę!»
«Wyprowadźcie
Go na zewnątrz, ale
uważajcie, aby Go nie przejęli» [– rozkazuje Piłat.]
Kiedy
Jezus wychodzi do sieni i ukazuje
się w kwadracie z żołnierzy, Poncjusz Piłat wskazuje Go ręką, mówiąc:
«Oto człowiek.
Wasz
król. Czy to jeszcze nie wystarczy?»
Słońce
dusznego dnia, które
właśnie zstępuje z zenitu – bo jesteśmy między tercją a sekstą –
oświetla i
uwypukla spojrzenia i twarze. Czy to są ludzie? Nie, wściekłe hieny.
Krzyczą,
pokazują pięści, żądają śmierci...
Jezus stoi. I
zapewniam was, że
nigdy nie było w Nim dostojeństwa takiego, jak teraz. Nawet wtedy – gdy
czynił
najpotężniejsze cuda. Dostojeństwo cierpienia. Jest tak Boski, że to by
wystarczyło,
aby Go nazwać Bogiem. Aby to jednak uczynić, trzeba być przynajmniej
człowiekiem. Ale
w Jerozolimie nie ma dziś ludzi. Są w niej jedynie demony.
Jezus wodzi
wzrokiem po tłumie,
szuka... W morzu nienawistnych twarzy znajduje twarze przyjaciół. Ilu?
Mniej niż
dwudziestu przyjaciół, pośród tysięcy nieprzyjaciół. Pochyla głowę,
dotknięty
tym opuszczeniem. Spada łza... następna... następna... Widok Jego łez
nie wzbudza
litości, lecz jeszcze silniejszą nienawiść.
Wprowadzają Go
z powrotem do atrium.
«A zatem?
Pozwólcie Mu odejść. To
sprawiedliwe.»
«Nie! Na
śmierć! Ukrzyżuj Go!»
 
[por.
Mt 27,15-26; Mk
15,6-14; Łk 23,17-25; J 18,39-40]   
«Daję wam
Barabasza.»
«Nie!
Chrystusa!»
«Zajmijcie się
więc tym sami.
Weźcie na siebie ukrzyżowanie Go, bo Ja nie znajduję w Nim żadnej winy,
abym [mógł]
to uczynić.»
 
[por.
J 19,7-12] «On mówi, że jest Synem
Boga. Nasze prawo
wyznacza karę śmierci dla tego, kto jest winien podobnego bluźnierstwa.»
Piłat
rozmyśla. Wchodzi. Zasiada na
swym małym tronie. Podnosi rękę do czoła, opiera łokieć o kolano i
bacznie obserwuje
Jezusa.
«Zbliż się» –
mówi.
Jezus
podchodzi do stopnia
wyniesienia.
«Czy to
prawda? Odpowiedz.»
Jezus milczy.
«Skąd
przychodzisz? Co to jest
Bóg?»
«To Wszystko.»
«A dalej? Co
ma oznaczać Wszystko?
Czym jest Wszystko dla tego, kto umiera? Jesteś szalony... Bóg nie
istnieje. Ja
istnieję.»
Jezus milczy.
Rzucił wielkie słowo
i ponownie otacza się milczeniem.
 
[por. Mt 27,19]
«Poncjuszu, wyzwolona [niewolnica] Klaudii
Prokuli prosi o pozwolenie na wejście. Ma dla ciebie list.
«Domine!
Jeszcze teraz kobiety!
Niech wejdzie.»
Wchodzi
Rzymianka i klęka, podając
woskową tabliczkę. To pewnie ta, w której Prokula prosi swego męża, aby
nie skazywał
Jezusa. Niewiasta odchodzi tyłem, a Piłat czyta.
«Radzi mi się,
żebym uniknął
zabicia Ciebie. Czy to prawda, że jesteś kimś większym od
wieszczbiarza? Wywołujesz
we mnie strach.»
 
[por.
J 19, 9-12] Jezus milczy.
«Czy nie
wiesz, że mam władzę
uwolnić Cię albo Cię ukrzyżować?»
«Nie miałbyś
żadnej władzy,
gdyby Ci nie została dana z góry. Dlatego ten, który Mnie wydał w twoje
ręce,
bardziej jest winien niż ty.»
«Kto to? Twój
Bóg? Boję się...»
Jezus milczy.
Piłat jest jak
na rozżarzonych
węglach: chciałby i nie chciałby. Lęka się kary Bożej, boi się kary
Rzymu, boi się
zemsty żydów. Na jedną chwilę zwycięża w nim strach przed Bogiem. Idzie
do przodu
atrium i mówi grzmiącym głosem:
«Nie ma w Nim
winy!»
«Jeśli to
mówisz, nie jesteś
przyjacielem Cezara. Ten, kto siebie czyni królem, jest jego
nieprzyjacielem. Chcesz
uwolnić Nazarejczyka? Damy o tym znać Cezarowi.»
 
[por.
Mt 27,24; J 19,13-16;
] Piłata ogarnia strach przed człowiekiem.
«Chcecie więc
Jego śmierci? Niech
tak będzie! Niech jednak krwi tego Sprawiedliwego nie będzie na moich
rękach.»
I każe sobie
przynieść miednicę.
Myje ręce na oczach tłumu, który wydaje się ogarnięty szałem i krzyczy:
«Na nas, na
nas Jego krew! Niech
spadnie na nas i na nasze dzieci! My się tego nie boimy. Na krzyż! Na
krzyż!»
 
[por.
J 19,19-22; Mt 27,37;
Mk 15,26; Łk
23,38] Poncjusz Piłat wraca na swój tron. Wzywa centuriona Longina
i niewolnika.
Każe niewolnikowi przynieść stolik. Kładzie na nim tabliczkę i każe na
niej
napisać: “Jezus Nazarejczyk, Król Żydów”. Pokazuje ją ludowi.
«Nie, nie tak!
Nie: “Król
Żydów”, lecz że On powiedział, że będzie Królem Żydów!» – krzyczy wielu.
«Co napisałem,
to napisałem» –
mówi twardo Piłat, stojąc z ramionami wyciągniętymi do przodu. Potem
opuszcza je i
rozkazuje:
 
[por.
J 19,16; Łk 23,25]
«Niech idzie na krzyż. Żołnierzu, idź, przygotuj krzyż.»
I schodzi, nie
odwracając się już
ani do wzburzonego tłumu, ani do pobladłego Skazańca. Wychodzi z
atrium...
Jezus zostaje
pośrodku pod strażą
żołnierzy, czekając na krzyż.
 



7
marca 1944, wieczór.

Komuż mogę wypowiedzieć moje cierpienie? Nikomu na
tej ziemi, bo to
nie jest cierpienie ziemskie i nie zostałoby zrozumiane. To cierpienie,
które jest
słodyczą; i słodycz, która jest cierpieniem. Chciałabym cierpieć
dziesięć, sto
razy bardziej. Za nic na świecie nie chciałabym już tego nie cierpieć.
To jednak nie
przeszkadza, że cierpię jak ktoś, kogo się chwyta za gardło, ściska się
go w
imadle, kogo pali się w ogniu, komu przeszywa się serce.
Gdybym mogła się poruszać, odsunąć od tego świata i
móc, w ruchu
i w śpiewie, przynieść ulgę mojemu uczuciu – bo to cierpienie uczuciowe

odczułabym ulgę. Lecz jestem jak Jezus na krzyżu. Już nie mogę się
poruszać ani
być sama. Muszę więc zaciskać wargi, aby nie rzucić na żer ciekawskim
mojej
słodkiej agonii. Zacisnąć wargi to nie tylko słowa! Muszę podejmować
wielki
wysiłek, żeby zapanować nad odruchem, który mnie prowadzi do wydania
krzyku radości i
bólu nadprzyrodzonego, rosnącego w moim wnętrzu i wznoszącego się z
gwałtownością
płomienia lub wodospadu.


Jezusowe
oczy, przysłonięte cierpieniem: Ecce Homo, przyciągają
mnie jak magnes. Jest naprzeciw mnie i patrzy na mnie. Stoi na
stopniach Pretorium, z
głową ukoronowaną, z rękami związanymi, w Swej białej szacie szaleńca,
którą
chciano Go ośmieszyć, a tymczasem przeciwnie – przywdziali Go jasnością
godną
Niewinnego. Nie mówi. Lecz wszystko w Nim mówi, przyzywa mnie i prosi.

O co prosi? Żebym Go kochała. Ja to wiem i daję Mu
to w takim
stopniu, że czuję, jakbym umierała, mając w piersi ostrze włóczni. On
jednak prosi
mnie jeszcze o coś, czego nie rozumiem, a co chciałabym zrozumieć. Oto
moja udręka.
Chciałabym Mu dać wszystko, czego może zapragnąć, nawet jeśli
musiałabym umrzeć z
bólu. A nie udaje mi się.
Jego bolejące oblicze przyciąga mnie i fascynuje.
Jest piękny, kiedy
jest Nauczycielem lub Chrystusem zmartwychwstałym. Tamten widok daje mi
wyłącznie
radość, a tymczasem ten, inny, daje mi głęboką miłość, tak głęboką, że
większej być nie może, jak [miłość] matki dla swego cierpiącego dziecka.

Tak,
rozumiem Go. Miłość współczująca to ukrzyżowanie
stworzenia, które idzie za swoim Nauczycielem na ostatnią udrękę. To
miłość
despotyczna, która zakazuje nam wszelkiej myśli, która nie odnosi się
do Jego bólu. Już do siebie nie należymy. Żyjemy, aby pocieszyć
Jego udrękę, i Jego męka jest naszą męczarnią, która zabija nas
nie tylko w przenośni. A jednak każda łza, jaką wyrywa nam ból, jest
cenniejsza nad
perłę i wszelkie cierpienie, jakie pojmujemy. Przypomina Jego [łzę],
bardziej
upragnioną i bardziej kochaną od skarbu.
Ojcze,
zmusiłam się do wypowiedzenia mojego doświadczenia. Jednak to
daremne. Z wszystkich ekstaz, jakich Bóg może mi udzielić, to zawsze
ekstaza cierpienia
będzie tą, która mnie przenosi w siódme niebo. Uważam, że
najpiękniejszą
śmiercią jest umrzeć z miłości, patrząc na mojego cierpiącego Jezusa.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06 (184)
06
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
Mechanika Techniczna I Opracowanie 06
06 11 09 (28)
06 efekt mpemby

więcej podobnych podstron