EmancyT2R3


22






























3 Bodajeś uczył cudze dzieci
Pani Korkowiczowa posiadała dyktatorską władzę nad domem. Tylko jej lękała się służba,
jej ustępował mąż, tylko jej rozkazy spełniały panienki, a nawet ukochany syn, który nie bardzo
słuchał ojca.
Opanowała wszystkich z mniejszym lub większym oporem z ich strony. Toteż niemałym
było zdziwienie pani Korkowiczowej, gdy po niejakimś czasie spostrzegła, że obok niej w
domu zaczyna wyrastać nowa indywidualność
Madzi.
Ta Madzia wesoła, grzeczna nawet dla służby, nigdy nie opierająca się, a stanowczo posłuszniejsza
od Linki i Stasi, z każdym dniem nabierała znaczenia. Wszyscy czuli jej obecność,
a przede wszystkim sama pani, choć nie rozumiała, w jaki się to dzieje sposób.
Zaraz w kilka dni po przyjeździe pani Korkowiczowa uroczyście wezwała Madzię do salonu,
ażeby zakomunikować jej swoją wolę co do kierunku, w jakim mają być kształcone
panienki.

Panno... panno Brzeska
zaczęła pani Korkowiczowa rozsiadając się na kanapie
trzeba,
żeby pani odwiedziła pannę Malinowską i spytała, jakich zaleci profesorów dla moich
dziewczynek. W każdym razie... tak... sądzę, że mąż musi zaprosić pana Romanowicza, bo
on w kwietniu miał odczyt w ratuszu i w jesieni także ma mieć... No i oprócz pana Romanowicza
weźmiemy jeszcze kilku...

Proszę pani
rzekła Madzia -
na co naszym dziewczynkom profesorowie?
Pani Korkowiczowa drgnęła.

Co?... jak to?...

Rezultaty wykładów są dziś wątpliwe
mówiła Madzia a koszt wielki. Gdybyśmy miały
tylko dwie lekcje co dzień po dwa ruble godzinę, to już wyniesie około stu rubli na miesiąc.
Moja pensja, lekcje muzyki i malarstwo już kosztują dziewięćdziesiąt rubli, więc razem
około dwustu.

Dwieście!...
powtórzyła pani zmieszana.
Nie myślałam o tym... Ależ będziemy miały
komplet, z dziesięć panienek... więc na każdą wypadnie może dwadzieścia rubli, a może i
taniej?...

A czy pani już ma komplet?...

Właśnie zajmuję się tym... Ale w tej chwili jeszcze nic... mówiła pani Korkowiczowa
wzruszonym głosem.

Więc, proszę pani, zróbmy tak... Gdy pani zbierze komplet, dopiero wówczas zwrócimy
się do profesorów, a tymczasem ja będę powtarzała z dziewczynkami to, co przeszły na pensji
i czego trochę zapomniały.

Dwieście rubli na miesiąc!...
szeptała dama ocierając twarz chustką.
Naturalnie, musimy
poczekać...
Następnie chwilkę odpocząwszy dodała:

Otóż mam myśl!... Ja zajmę się zebraniem kompletu, a pani zapyta pannę Malinowską o
najodpowiedniejszych profesorów... Tymczasem będzie pani powtarzała z dziewczynkami to,
co przeszły na pensji.

Dobrze, proszę pani.
Pani Korkowiczowa była zadowolona, że ostateczny rozkaz wyszedł z jej ust i że Madzia
bez. opozycji podjęła się go wykonać. Była zadowolona, ale w jej duszy pozostało nieokreślone
zakłopotanie.
"Dwieście rubli!...
myślała.
Że mi to od razu nie przyszło do głowy?... No, od tegoż
ona jest guwernantką..."
Był to dopiero początek.
W gorące dnie pan Korkowicz starszy od niepamiętnych czasów miał zwyczaj siadać do
obiadu bez surduta. Otóż raz w końcu sierpnia zdarzył się tak silny upał, że pan Korkowicz
zasiadł przy stole bez kamizelki. A nadto rozpiął gors koszuli, dzięki czemu doskonale uwydatniało
się jego różowe łono pokryte bujnym meszkiem.
Obok matki uplasował się pan Bronisław, lokaj wybiegł prosić panny, i niebawem weszły
do pokoju Linka, Stasia, a na końcu Madzia.

Szacunek dla panny Magdaleny!...
zawołał gospodarz pochylając się naprzód, co
wpłynęło na mocniejsze otworzenie się koszuli.

Ach!...
krzyknęła Madzia i cofnęła się za drzwi.
Pan Bronisław zerwał się od stołu, a zdumiony pan Korkowicz zapytał:

Co się stało?...

Jakże, co się stało?...
rzekła Linka.
Przecież papuś jest rozebrany...

A niechże cię najjaśniejsze!...
mruknął gospodarz chwytając się za głowę.
Poproścież
tu pannę Magdalenę... Bodaj diabli...
Wybiegł do swego pokoju i w kilka minut wrócił ubrany jak ze sklepu artykułów mody.
W tej chwili weszła powtórnie Madzia, więc przeprosił ją wśród ukłonów i zapewnił, że tak
smutny wypadek nigdy się już nie powtórzy.

W twoim wieku, Piotrusiu, dużo uchodzi...
odezwała się kwaskowatym tonem pani.

Dużo... niedużo...
wtrącił pan Bronisław.
Anglicy do obiadu ubierają się we fraki.

Panna Magdalena nie ma powodu gniewać się
mówiła pani
ale przypomnij sobie,
Piotrusiu, ile razy prosiłam, ażebyś nie negliżował się przy obiedzie? Trzeba przestrzegać
form towarzyskich, choćby ze względu na dziewczęta...
Gdy obiad skończył się, Madzia zawiadomiła panią, że pragnie odwiedzić Dębickiego.

Dębicki?... Dębicki?...
powtarzała pani, lekko marszcząc brwi.

To ten bibliotekarz i przyjaciel Solskiego
objaśnił gospodarz.
Oblicze pani Korkowiczowej rozpogodziło się.

Ach
rzekła z uśmiechem
chce pani dowiedzieć się, kiedy przyjeżdżają państwo Solscy?...
Ależ proszę, niech pani idzie...

A ja panią odprowadzę!...
zawołał zrywając się z krzesła pan Bronisław.

Dziękuję panu
odpowiedziała Madzia tonem tak chłodnym, że pani Korkowiczowa aż
drgnęła.

Hę!... wstydzi się pani?...
mówił pan Bronisław ze śmiechem.
Jak nas kto spotka, to
powiem, że jestem trzecim uczniem pani...

Na ucznia już pan za duży.

To pani powie, że ja jestem pani guwerner.

Na guwernera jest pan za młody
zakończyła Madzia. Do widzenia się z państwem...
Za Madzią wybiegła Stasia, Linka zaś została i wygrażając pięścią bratu rzekła z gniewem:

Słuchaj no... Jeżeli tak będziesz traktował pannę Magdalenę, oczy ci wydrapię...

Dobrze mówi!
potwierdził ojciec.
Trzeba być cymbałem, ażeby narzucać się porządnej
dziewczynie...

Eh!... porządek...
odparł z lekceważeniem otyły młody człowiek.
Porządne panny nie
mają zegarków wysadzanych brylantami...

Co to bydlę mówi, co?...
zapytał ojciec.

Naturalnie!
upierał się pan Bronisław.
Zegarek wart ze czterysta rubli, więc skąd
może go mieć guwernantka...

A ja wiem!...
zawołała Linka.
O, już będzie z tydzień, jak ze Stasią oglądałyśmy ten
zegarek. Prześliczny!... nawet mama nie ma takiego... Stasia otworzyła kopertę i przeczytały-
śmy napis: "Mojej najdroższej Madzi na pamiątkę lat 187... wiecznie kochająca Ada..." Ada
to panna Solska
zakończyła Linka.

Taki napis?... rzeczywiście?...
zapytała pani Korkowiczowa.

Jak rodziców kocham!... Obie umiemy go na pamięć...

Ot, i masz zegarek z brylantami, jołopie!...
westchnął pan Korkowicz uderzając ręką w
stół.

Proszę cię, Bronku, ażebyś był uprzedzająco grzeczny dla panny Brzeskiej
rzekła uroczyście
pani.
Ja wiem, kogo wzięłam do domu...
Pan Bronisław zasępił się.

Głupi Bronek!... głupi Bronek!...
śpiewała skacząc i śmiejąc się Linka.

Tylko, Linka... ani słowa pannie Brzeskiej o tym, co się tu mówiło
upomniała ją pani.

Wpędziłabyś mamę do grobu... Kiedy gospodarz wyszedł za interesami do miasta, pan
Bronisław na drzemkę, a Linka do Stasi, ażeby asystować jej przy lekcji fortepianu, pani
Korkowiczowa przeniósłszy się do swego gabinetu usiadła na biegunowym fotelu i zaczęła
rozmyślać.
"Czy mi się zdaje, czy nasza guwernantka już przekracza granice twego stanowiska?...
Piotr ubiera się do niej przy obiedzie...
No, powinien by się już odzwyczaić od swoich okropnych manier!... Linka broni jej jak
lwica... Nic to złego... Zresztą Bronek ją lekceważy... Ale chłopak musi być dla niej grzeczny...
i nawet ja, i my wszyscy. Takie stosunki za trzydzieści rubli miesięcznie... Złoty zegarek
z brylantami!... Jeżeli teraz nie zaprzyjaźnimy się z Solskimi, to już nigdy...
Swoją drogą przy pierwszej okazji dam panience do zrozumienia: czym ja tu jestem, a
czym ona..."
Fotel bujał się coraz wolniej; głowa pani Korkowiczowej opadła na wiszącą poduszkę, z
półotwartych ust wybiegało chwilami głośne chrapanie. Sen, brat śmierci, skleił powieki
dystyngowanej damie.
Już pan Stukalski skończył wtajemniczać swoją uczennicę w trudną sztukę palcowania,
przy czym nie zaniedbał przypomnieć jej, że powinna obierać kartofle; już panienki wybiegły
do ogródka, gdzie gniewna Linka usiadła na trapezie, a łzami zalana Stasia huśtała ją
kiedy
Madzia wszedłszy do gabinetu pani Korkowiczowej zastała ją na biegunowym fotelu, z głową
odrzuconą w tył i rękoma splecionymi na łonie.

Ach, przepraszam!...
mimo woli szepnęła Madzia.

Co?.., co to?...
zawołała pani zrywając się.
A, to pani?... Właśnie myślałam... Czegóż
kochana pani dowiedziała się o Solskich?...

Mają wrócić w końcu października. W początkach zaś przyjedzie do Warszawy pan...
Tu Madzia zatchnęła się.

Pan; Solski?

Nie... pan Norski
odparła Madzia ciszej.
Syn nieboszczki pani Latter...

Nieboszczki?
powtórzyła pani Korkowiczowa:
Czy to nie z jego siostrą ma się żenić
pan Solski?

Podobno.

Muszę zapoznać się z panem Norskim, ażeby choć w części wynagrodzić mu mimowolną
krzywdę... Obawiam się
wzdychając i kiwając głową mówiła dama
że odebranie moich
córek z pensji było jedną z przyczyn samobójstwa nieszczęśliwej pani Latter... Ale Bóg
widzi, nie mogłam zrobić inaczej, panno Brzeska!... Pensja w ostatnich czasach miała okropną
opinię, a ja jestem matką... Jestem matką, panno Brzeska...
Madzia pamiętała dzień, w którym Linka i Stasia opuściły pensję; zdawało jej się jednak,
że pani Latter nawet nie spostrzegła tego wypadku.

Mam do pani wielką prośbę
odezwała się nieśmiało Madzia po chwili milczenia.

Czy nie pozwoli pani, ażeby siostrzenica profesora Dębickiego uczyła się razem z naszymi
dziewczynkami?...

Chce należeć do kompletu?

Ona nie ma pieniędzy na lekcje z profesorami, więc uczyłaby się tylko ode mnie...
"Aha!...
pomyślała pani.
Teraz, panienko, zrozumiesz, co jestem ja, a co ty!..."
Głośno zaś rzekła:

Cóż ubogiej dziewczynce po takich wysokich naukach; jakie będą pobierały moje dzieci?...
Madzia patrzyła na nią zdziwiona.

Ale... ale...
ciągnęła pani Korkowiczowa czując, że mówi coś nie do rzeczy.
Ten pan
Dębicki, u którego pani bywa, to kawaler?

Kawaler, ale bardzo stary... Ach, jaki to uczony człowiek, jaki szlachetny... Pan Solski
bardzo go kocha i ledwie zmusił go do przyjęcia u siebie posady bibliotekarza...

Przepraszam...
rzekła nagle dama.
Co to za prześliczny zegarek ma pani? Pamiątka?...

Dostałam go od Ady Solskiej
odparła zarumieniona Madzia podając zegarek.
Ale
czasami wstyd mi chodzić z nim...

Dlaczego?
mówiła pani Korkowiczowa z trudem otwierając kopertę.
"Mojej najdroższej
Madzi..." Dlaczego ta dziewczynka pana Dębickiego nie chodzi na pensję?... Moglibyśmy
przykładać się do płacenia za nią...

Jej wuj miał przykre zajście z uczennicami i musiał opuścić pensję pani Latter... Zosię
awantura tak przestraszyła, że już nie ma odwagi chodzić na żadną pensję, więc uczy się biedaczka
sama, trochę przy pomocy wuja.

Ha, jeżeli pani sądzi, że pan Dębicki jest taki dobry człowiek...

Bardzo... bardzo dobry...

A ta dziewczynka jest uboga, to... niech przychodzi... Byle moje panienki nie straciły na
tym...

Przeciwnie, zyskają... Współzawodnictwo zachęci je do pilności...

Muszę jednak dodać, że robię to tylko dla utrzymania stosunków z Solskimi... Pana Dębickiego
przecie nie znam!...
mówiła dama czując, że wobec Madzi zajmuje coraz fałszywsze
stanowisko.
Przez parę dni pani Korkowiczowa była nieco cierpka w obejściu z Madzią; ale gdy Dębicki
złożywszy jej wizytę przyznał, się, że oboje państwa Solskich zna od dzieci i co parę
tygodni koresponduje ze Stefanem, pani Korkowiczowa udobruchała się.
Owszem, podziękowała Madzi za zawiązanie nowego stosunku. ;,Dębicki
myślała

byłby niewdzięcznikiem, gdyby o nas dobrze nie mówił przed Solskimi. Brzeska także powinna
mówić o nas dobrze; zresztą postaramy się o jej życzliwość..."
Od tej pory było Madzi u państwa Korkowiczów jak w niebie. Pan Bronisław miał obowiązek
witać ją i żegnać z największym uszanowaniem starszy pan miał prawo okazywać, że
Madzię lubi; wreszcie sama pani wyznaczyła Madzi miejsce przy stole obok siebie, a lokaj
podawał jej półmiski zaraz po gospodyni domu.
Pomimo jednak najlepszych chęci pani Korkowiczowej Madzia nieustannie narażała się
wobec swojej chlebodawczyni. Z właściwą sobie wyrozumiałością pani Korkowiczowa przyznawała,
że niektóre czyny Madzi zdradzają dobre serce, ale zarazem
niesłychany brak
taktu.
Raz na przykład Linka spostrzegła na podwórzu córkę praczki z tego samego domu.
Dziecko było tak bose, w tak podartej koszuli, w tak połatanej sukience, że nieledwie prosiło
się na model. Linka zawołała dziewczynkę i posadziwszy w oranżerii zaczęła ją malować w
otoczeniu palm, kaktusów i innych roślin egzotycznych.
Studiom tym przypatrywała się Stasia, pani Korkowiczowa, pan Korkowicz, nawet pan
Bronisław, który miał niejakie wątpliwości, czy jego siostra w danej chwili maluje kaktus czy
nogę obdartej dziewczynki. Lecz dopiero Madzia zauważyła, że dziecko strasznie kaszle.

Boże!
zawołała
ależ ona prawie naga...
a potem dodała po francusku:

Jeżeli biedactwo nie będzie leczyć się i nie dostanie odzieży
umrze...
Linka przestała malować, a wylękniona Stasia już miała oczy pełne łez.
Obie siostry uważniej zaczęły oglądać dziewczynkę i odkryły, że kaszlące dziecko nie ma
ani śladu trzewików, że oberwana do połowy koszulka nie zastąpi braku spódniczki, że
wreszcie pełna łat sukienka raczej przypomina sieć pajęczą aniżeli ubranie...
Od tej chwili panienki przestały ją malować, a zaczęły się nią opiekować. W tajemnicy
przed matką złożyły się na sprowadzenie jej lekarza, kupiły małe trzewiczki i pończochy, a
potem płótna i barchanu, z którego same zaczęły szyć ubranie przy pomocy panny służącej i
Madzi.

Widzicie, jak to dobrze, że u pani Latter uczyłyście się krawiecczyzny
przypomniała
im Madzia.
Kiedy pani Korkowiczowa zobaczyła Linkę z trudem szyjącą barchan na maszynie, myślała
(według jej własnych słów), że padnie trupem. Madzi w pokoju nie było, więc zacna
dama ograniczyła się na przeprowadzeniu śledztwa i wziąwszy fatalny barchan, z zaciętymi
ustami pobiegła do pokoju męża, a za nią Linka, która dosyć stanowczo prosiła matkę o niemieszanie
się do jej interesów.

Czyś widział, Piotrze?...
zawołała pani rzucając barchan na biurko męża.
Czy słyszałeś
coś podobnego?...
Po czym na wyścigi z Linką zaczęły opowiadać historię obdartej dziewczynki, jej kaszlu i
pomocy, jaką udzieliły jej panny. Linka kładła nacisk na nędzę dziecka, a pani Korkowiczowa
na jego brudy, możliwą zaraźliwość kaszlu i emancypacyjne zachcianki Madzi.
Wyrozumiawszy, o co chodzi, pan Korkowicz pogłaskał bujną brodę i odezwał się tonem
spokojnym, który bardzo zaniepokoił jego małżonkę:

Czy to dziecko nie było brudne, kiedyś je malowała?

Jak smoluch, papusiu!
odparła Linka.

A nie kaszlało?

O, kaszlało daleko gorzej niż teraz...

Idź, Linko
rzekł ojciec tonem szkaradnie spokojnym idź i ucałuj ręce pannie Magdalenie
za to, że was zachęciła do uczciwego postępku...

Ależ, Piotrze... tak być nie może!...
zawołała pani.
Ja nie pozwolę...

Toniu
odpowiedział mąż, gdy Linka wyszła.
Toniu, nie bądź wariatką!... Przecież ja
dopiero dziś widzę, że moje córki mają serce... Bóg nam zesłał tę pannę Brzeską...

Wiem, wiem...
mówiła pani.
Wszystko ci się podoba, co robi panna Brzeska... I gdybym
dziś zeszła do grobu...

Miej rozum, Toniu. Jeżeli chwalisz Solską, że dała ci tysiąc rubli na szpital, nie gań własnych
dzieci, gdy sprawią odzież sierocie...

Ale one same szyją...

Księżniczki angielskie także szyją odzienie dla ubogich dzieci
odparł mąż.

Czy to tylko pewne?...
mimo woli zapytała pani czując, że gniew jej szybko ucieka.
W godzinę później pochwaliła córki za ich zajęcie się dziewczynką i podziękowała Madzi.
W duszy jednak postanowiła przy pierwszej okazji wytknąć jej emancypacyjne nowatorstwa,
które zasiewają niezgodę wśród najczcigodniejszych rodzin.
Najważniejszy w domowych stosunkach wypadek trafił się w sześć tygodni po przyjeździe
Madzi.
Było to przy obiedzie. W czasie krótkiej pauzy oddzielającej befsztyk od kurcząt z mizerią
Linka z gniewem odezwała się do lokaja:

Zabierz ten talerz...

Czysty, proszę panienki
odparł Jan stawiając na powrót talerz, który obejrzał.

Bałwanie... bierz, kiedy mówię!...
zawołała Linka, rozdrażniona z powodu kłótni ze
Stasią o to, czy pan Zacieralski jest większy od Lessera, czy tylko równy jemu.

Kiedy panienka mówi, musi tak być
ostro odezwała się pani Korkowiczowa.
Lokaj zabrał talerz, podał inny; potem obniósł kurczęta i mizerię, wreszcie wyszedł do
kuchni.
Wtedy Madzia pochyliła się do Linki i objąwszy ją ręką za szyję szepnęła:

Drugi raz nie odpowiesz tak Janowi... prawda?...
Niewinne te słowa wywołały piorunujący efekt przy stole. Stasia podniosła brwi wyżej niż
zwykle; pan Bronisław wyjął z ust widelec, którym wykłuwał zęby; pan Korkowicz zrobił się
fioletowy i tak pochylił twarz, że powalał brodę w resztkach mizerii. Linka zaś kilka razy
prędko odetchnąwszy rozpłakała się i wybiegła z jadalnego pokoju.

A wracaj na leguminę, bo będzie krem!
zawołał pan Bronisław tonem szczerego
współczucia.

Bardzo dobrze...
mruknął ojciec.
Pani Korkowiczowa osłupiała. Ponieważ jednak była osobą niezwykle bystrego umysłu,
więc szybko zorientowawszy się w sytuacji rzekła uroczystym głosem do Stasi:

W domach arystokratycznych panienki z wyszukaną grzecznością odzywają się do służby.
Pan Korkowicz klapnął się w gruby kark jak gdyby mądre zdanie żony nie wydawało mu
się wypowiedzianym w porę.
Pani także, pod pozorem pewności siebie, ukrywała zmieszanie. Czuła, że od tej chwili
stosunek dzieci do służby zmieni się w domu, i to nie na skutek jej morałów, ale
odezwania
się Madzi. Przypomniała też sobie z goryczą, że Jan chętniej usługuje Madzi, weselej z nią
rozmawia aniżeli z panienkami, a przy obiedzie manewruje półmiskiem w taki sposób, ażeby
guwernantce podsuwać najlepsze kawałki, których zresztą nie brała.
"Widzę, że to Bismarck-dziewczyna!...
myślała pani odkładając podwójną porcję kremu
dla nieobecnej Linki.
Swoją drogą Bóg wie od ilu lat proszę Piotrusia, ażeby nie wymyślał
służbie... Bardzo też dawno zbierałam się powiedzieć dziewczętom, ażeby były grzeczne w
obejściu z ludźmi niższego stanowiska:.. No i ta:.. uprzedziła mnie!... Porachujemy się kiedyś,
panienko... porachujemy..."
Po obiedzie pani Korkowiczowa chłodno podziękowała guwernantce za towarzystwo i kazała
Stasi, ażeby zaniosła Lince krem. Za to pan mówiąc Madzi: "dziękuję...", trochę za długo
trzymał jej rękę i dziwnie patrzył jej w oczy. Toteż gdy Madzia odeszła, zirytowana pani
odezwała się do męża:

Myślałam, że... pocałujesz pannę Brzeską... Pan kiwał głową.

Wiesz
odparł
rzeczywiście chciałem ją pocałować w rękę...

W takich razach ja tatkę mogę wyręczać
wtrącił pan Bronisław odwracając się do
okna.

Żebyś ty, mój kochany, wyręczał mnie w kantorze
odparł ojciec.

Musisz jednak przyznać, mój drogi, że Bronek od kilku tygodni zmienił się na awantaż...

zabrała głos pani.
Prawie nie wychodzi z domu i regularnie siada z nami do obiadu.

Zapewne chce ode mnie wykpić kilkaset rubli... Znam ja go!... Cholera mnie bije, kiedy
patrzę na jego łajdactwa; ale skóra na mnie cierpnie, kiedy zaczyna się poprawiać...

Mylisz się
rzekła matka.
Bronek nic złego nie zrobił, tylko
uległ moim perswazjom.
Wytłomaczyłam mu, że niewłaściwie postępuje włócząc się po nieodpowiednich towarzystwach,
że wpędza rodziców do grobu i
on mnie zrozumiał...

Eh!
mruknął ojciec
zawsze ci się coś zdaje... Z dziewczętami nie umiesz dać sobie
rady, a myślisz, że taki birbant usłucha perswazji.

Więc któż im daje radę?... kto kieruje ich edukacją?... zawołała pani rumieniąc się jak
rozpalone żelazo.
Ale pan Korkowicz, zamiast odpowiedzieć małżonce, zwrócił się do syna:

Słuchaj no!... bo mnie doprowadzisz do kija i torby, wałkoniu.. Albo weź się tutaj do roboty,
ażeby Świtek mógł jechać do korkowskiego browaru, albo sam ruszaj do Korkowa... Ja
na dwie fabryki, o trzydzieści mil odległe, nie rozedrę się... Kiedy jestem w Warszawie, tam
się coś psuje; kiedy jestem w Korkowie, tu nie ma dozoru... A ty wałęsasz się po restauracjach...

Powiedziałam ci, że siedzi w domu
wtrąciła matka.

Mnie nie o to chodzi, ażeby on wysypiał się w domu ryknął ojciec
ale żeby choć parę
razy dziennie zajrzał do fabryki i sprawdził, co robią...

Zastępował cię przez kilka dni.

Tak!... i połowy obstalunków nie wypełnili na czas... Bodaj to najjaś...
Nagle pan Korkowicz uderzył się ręką w usta i nie dokończył przekleństwa. Natomiast
dodał spokojniej:

Bądź tu łagodny... nie wymyślaj... kiedy wszyscy począwszy od rodzonego syna wbijają
ci noże w wątrobę...

Widzę, że i na ciebie wpłynęła lekcja panny Brzeskiej... syknęła pani Korkowiczowa.

Nie... to twoje morały!...
odparł ojciec i wyszedł z pokoju.
Przez ten czas pan Bronisław stał pod oknem i bębnił palcami w szybę, niekiedy wzruszając
ramionami.
Pani Korkowiczowa załamała ręce i tragicznie patrząc na syna rzekła:

Cóż ty na to?...

A... no... że ładna, to ładna, nie ma co gadać
odparł rozwinięty młodzieniec.

Kto?... co się tobie śni?...

Magdzia ładna i dobrze tresuje dziewczęta, tylko... ma za dużo fochów. Solscy i Solscy!...
a mama jeszcze jej podbija bębenka tymi Solskimi... Tymczasem cóż Solscy?... Ja się
boję Solskich czy co?...
mówił z flegmatyczną gestykulacją pan Bronisław.
Potem ucałował skamieniałą matkę w obie ręce i wyszedł mrucząc:

Cóż to stary myśli, że będę piwo rozwoził?

Boże!...
jęknęła pani chwytając się za głowę.
Boże! co się tu dzieje?... na co ja zeszłam?...
Była tak zirytowana, że znalazłszy się w swoim gabinecie na biegunowym fotelu nie mogła
od razu zasnąć po obiedzie.
,;Z dziewczętami robi, co jej się podoba, a one tylko płaczą... myślała pani.
Psuje służbę...
do domu naprowadza dzieci rozmaitej hołoty... Sam Bronek zachwyca się, że ładna (co
oni widzą w niej ładnego?...), a ten stary niedźwiedź nie dość, że zaprzecza mi wpływu na
dom, ale jeszcze chce ją w rękę całować... Nie, ja muszę z tym zrobić jakiś koniec!..."
Po chłodniejszej rozwadze zarzuty przeciw Madzi poczęły rozwiewać się w umyśle pani
Korkowiczowej. Przecież Zosię do nauki ona sama przyjęła, ona, pani Korkowiczowa; a zrobiła
to dla zawiązania ścisłych stosunków z Solskimi. Obdartą dziewczynkę ona w rezultacie
pozwoliła ubierać swoim córkom; i nie stało się nic złego, gdyż o ich pięknym czynie mówią
dziś w .całej kamienicy. Nareszcie
dobrze wychowane panienki (a nawet mąż!...) nie powinny
wymyślać służbie... Bo cóż by to był za cios dla jej macierzyńskiego serca, gdyby kiedy
Linka przy Solskich albo w innym dystyngowanym towarzystwie nazwała lokaja bałwanem?...
Lecz im zupełniej rozgrzeszał Madzię umysł pani Korkowiczowej, tym w jej sercu silniejszy
żal budził się do nauczycielki. Okropne położenie: czuć do kogoś niechęć i
nie mieć
przeciw niemu zarzutów!
"Cóż jej powiem?...
z goryczą myślała dama.
Kiedy dziewczęta, mąż i nawet Bronek
odpowiedzą, że panna Magdalena robi to, czego ja sobie życzę..."
Niechęci także nie wypada okazywać. Bo nuż guwernantka obrazi się i opuści jej dom? Co
na to powiedziałyby córki, Bronek, mąż
a nade wszystko jakby wyglądała upragniona znajomość
z Solskimi?
"Dziwna ta panna Solska...
rzekła do siebie pani Korkowiczowa.
Przyjaźnić się z guwernantką!"

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Emancypantki32
Emancypantki57
Emancypantki33
EmancyT2R34
Emancypantki47
Emancypantki49
Emancypantki11
Emancypantki20
Emancypantki17
Emancypantki55
Emancypantki18
Emancypantki19
Emancypantki45
Emancypantki35
Emancypantki26
EmancyT2R9
Celiński P Interfejsy mediów cyfrowych dalsza emancypacja obrazów czy szansa na ich zdetronizow
Emancypantki14
EmancyT2R26

więcej podobnych podstron