07



















Frank Herbert     
  Diuna

   
. 7 .    





   Z pojawieniem się lady Jessiki na Arrakis w
pełni zaowocował system Bene Gesserit rozsiewania za pośrednictwem Missionaria
Protectiva mitotwórczych ziaren. Od dawna doceniano mądrość w omotaniu znanego
wszechświata siatką proroctw mającą chronić personel Bene Gesserit, ale nigdy
nie widzieliśmy condicio-ut-extremis z idealniejszym połączeniem osoby i
przygotowanego gruntu. Prorocze legendy przyjęły się na Arrakis do tego stopnia,
że przyswojono je z etykietami (łącznie z Matką Wielebną, suplikacjami i
responsem oraz większością Szari-a z panoplia propheticus). Uważa się też teraz
powszechnie, że utajone zdolności lady Jessiki zostały skandalicznie nie
docenione.
Z "Analizy: Kryzys Arrakański" pióra księżniczki Irulan (
obieg prywatny: numer katalogu B.G.: AR 81088587).

   
    Wszędzie wokół lady Jessiki - zwalony w rogach ogromnego
arrakińskiego westybulu, spiętrzony na dziedzińcu - zalegał spakowany dorobek
ich życia: pudła, kufry, kartony, skrzynie, niektóre częściowo rozpakowane.
Słyszała, jak tragarze z miejscowej spedycji Gildii składają u wejścia kolejny
ładunek.
    Jessika stała pośrodku westybulu. Powolutku zaczęła się obracać
w miejscu, wodząc wzrokiem po ocienionych rzeźbieniach u góry, po pęknięciach i
głębokich wnękach okiennych dokoła. Swym anachronicznym ogromem pomieszczenie
przypominało jej refektarz żeński w szkole Bene Gesserit. Tylko że w szkole
sprawiało to przytulne wrażenie. Tutaj nic jeno zimny kamień. Jakiś architekt
sięgnął do bardzo odległej historii po te ścienne przypory i mroczne draperie,
pomyślała. Dwa piętra ponad nią wznosiły się sklepienia sufitu z olbrzymimi
belami rozporowymi, które - była pewna - zostały przywiezione na Arrakis z
przestrzeni kosmicznej za monstrualną cenę. Żadna planeta tego systemu nie
zrodziła drzew na wyrobienie takich belek, chyba że były one imitacją drewna.
Nie wydawało jej się to prawdopodobne. Znajdowała się w rządowej rezydencji z
okresu Starego Imperium. Wtedy koszty nie miały większego znaczenia. Wszystko to
zostało wzniesione przed Harkonnenami i ich nową metropolią Kartagin - tandetnym
i jarmarcznym miastem za Ziemią Skalistą, jakieś dwieście kilometrów na północny
wschód. Mądrze postąpił Leto wybierając to miejsce na siedzibę swego rządu.
Nazwa Arrakin miała dobre, wypełnione tradycją brzmienie. I miasto było
mniejsze, łatwiejsze do zaprowadzenia porządku i obrony.
    Ponownie rozległ się łoskot wyładowywanych w bramie skrzyń.
Jessika westchnęła. Na prawo od niej stał oparty o pudło portret ojca księcia.
Poszarpany sznurek pakowy zwisał z niego niczym ozdoba. Kawałek tego sznurka
ciągle jeszcze tkwił w zaciśniętej dłoni Jessiki. Obok malowidła leżała czarna
głowa byka zamocowana na wypolerowanej desce. Głowa tworzyła ciemną wyspę w
morzu, papierowych opakowań. Leżała deską do podłogi i lśniące nozdrza byka
sterczały ku sufitowi, jakby zwierzę miało za chwilę ryknąć i rzucić wyzwanie w
tę rozlegającą się echem salę. Jessika zastanawiała się, pod wpływem jakiego
nakazu odpakowała najpierw te dwie rzeczy - głowę i malowidło. Wiedziała, że w
jej działaniu było coś symbolicznego. Od dnia, w którym nabywcy księcia zabrali
ją ze szkoły, nigdy jeszcze nie czuła się tak wystraszona i niepewna siebie.

    Głowa i malowidło.
    Oba przedmioty potęgowały w niej uczucie zagubienia. Zadrżała
podnosząc oczy na wysoko umieszczone okna szczelinowe. Nadal było wczesne
popołudnie i w tych szerokościach geograficznych niebo wydawało się czarne i
zimne, o ileż ciemniejsze od ciepłego błękitu nad Kaladanem. Przeszył ją dreszcz
nostalgii. Jakże daleko od Kaladanu.
    - Jesteś!
    Głos należał do księcia Leto. Odwróciła się błyskawicznie i
ujrzała, jak przekracza łukowe przejście z sali jadalnej. Jego czarny mundur
polowy z czerwonym jastrzębiem na piersi sprawiał wrażenie zakurzonego i
wymiętego.
    - A już myślałem, że się zgubiłaś w tej szkaradnej siedzibie -
powiedział.
    - Zimno tu - odparła. Patrzyła na jego wysoką postać, na ciemną
cerę, przywodzącą jej na myśl gaje oliwne i złote promienie słońca na lazurowej
toni. Szarość jego oczu przypominała dym ogniska, ale twarz była drapieżna:
wąska, pełna ostrych kątów i powierzchni. Pierś jej ścisnął nagły strach przed
nim. Stał się brutalny i bezwzględny, od kiedy zdecydował się usłuchać rozkazu
Imperatora.
    - Całe miasto jest odpychająco zimne - dodała.
    - To brudna, zapiaszczona mała garnizonowa mieścina - zgodził
się. - Ale zmienimy ją. - Rozejrzał się po sali. - To są pomieszczenia publiczne
dla oficjalnych uroczystości. Dopiero co oglądałem apartamenty mieszkalne w
południowym skrzydle. Są o wiele milsze.
    Podszedł bliżej i dotknął jej ramienia, napawając się jej
majestatycznym wyglądem. I po raz któryś z kolei zastanowił się nad tajemnicą
jej pochodzenia - może jakiś ród renegacki? Jakaś czarna owca w rodzinie
królewskiej? Wygląd miała bardziej królewski niż własne potomstwo Imperatora.
Pod naciskiem jego spojrzenia na wpół odwróciła się od niego, ukazując profil.
Zdał sobie sprawę, że jej uroda nie skupiła się w żadnym określonym szczególe.
Owalna twarz pod kopułą włosów koloru wypolerowanego brązu. Szeroko rozstawione
oczy, zielone i przejrzyste jak poranne niebo nad Kaladanem. Nos mały, usta
szerokie i pełne. Zgrabna choć szczupła - jej okrągłości - niknęły przy
wysokiej, smukłej figurze. Przypomniał sobie, że zatrudnione w szkole siostry
przezywały ją chudzielcem, jak mu powiedzieli jego agenci handlowi. Ale ten jej
obraz był przesadnym uproszczeniem. Jessika ponownie wniosła królewskie piękno
do rodu Atrydów. Cieszył się, że Paul ją uwielbia.
    - Gdzie Paul? - zapytał.
    - Ma lekcję z Yuem gdzieś w budynku.
    - Pewnie w południowym skrzydle - powiedział. - Wydawało mi
się, że słyszę głos Yuego, ale nie miałem czasu tam zajrzeć.
    Zerknął na nią spod oka, z wahaniem.
    - Właściwie wpadłem tutaj tylko po to, by zawiesić klucz od
Zamku Kaladańskiego w sali jadalnej.
    Zaparło jej dech, o mało nie wyciągnęła rąk do niego.
Zawieszenie klucza w czynności tej była ostateczność. Lecz ani pora, ani miejsce
nie sprzyjały dodawaniu sobie wzajemnie otuchy.
    - Widziałam naszą flagę na dachu, jak wchodziliśmy -
powiedziała.
    Rzucił okiem na portret swego ojca.
    - Gdzie zamierzałaś to powiesić?
    - Gdzieś tutaj.
    - Nie.
    Słowo zabrzmiało sucho i nieodwołalnie i zrozumiała, że tylko
uciekając się do wybiegu mogła mu to wyperswadować, bo otwarty spór niczego tu
nie da. Mimo to musiała próbować, choćby akt ten miał jej tylko przypomnieć, że
księcia nie oszuka.
    - Panie mój - odezwała się - gdybyś tylko...
    - Odpowiedź niezmiennie brzmi: nie. Aż wstyd, jak ci prawie we
wszystkim ustępuję, ale w tej sprawie nie ustąpię. Wracam właśnie z jadalni,
gdzie są...
    - Panie mój! Błagam.
    - Wybór jest pomiędzy twoją niestrawnością a moją dumą rodową,
moja droga - powiedział. - Będą wisiały w jadalni.
    Westchnęła.
    - Tak, mój panie.
    - Możesz wrócić do zwyczaju jadania w swoich pokojach, kiedy to
będzie możliwe. Oczekuję cię na przynależnym ci miejscu jedynie przy oficjalnych
okazjach.
    - Dziękuję, mój panie.
    - I daj spokój z całą tą oziębłością i oficjalnym tonem! Bądź
wdzięczna, że się z tobą nigdy nie ożeniłem. Wtedy siedzenie ze mną za stołem
przy każdym posiłku byłoby twoim o b o w i ą z k i e m.
    Twarz jej pozostała nieruchoma, skłoniła głowę.
    - Hawat umieścił już nasz własny wykrywacz trucizny nad stołem
w jadalni powiedział. - W twoim pokoju znajduje się przenośny.
    - Przewidywałeś ten...konflikt - powiedziała.
    - Moja droga, myślę też o twojej wygodzie. Nająłem służbę.
Miejscowi, ale Hawat dobrał ich starannie - wszyscy są Fremenami. Wystarczą do
czasu, kiedy będziemy mogli zwolnić naszych ludzi z innych obowiązków.
    - Czy komukolwiek stąd można ufać?
    - Każdemu, kto nienawidzi Harkonnenów. Może nawet zechcesz
zatrzymać na stałe ochmistrzynię, nazywa się Szadout Mapes.
    - Szadout - powtórzyła Jessika. - Fremeński tytuł?
    - Powiedziano mi, że to znaczy "czerpiąca ze studni" ; ma to
raczej ważne tutaj podteksty. Może nie zrobić na tobie wrażenia typowej
służącej, ale Hawat wyraża się o niej z uznaniem na podstawie raportów Duncana.
Obaj są przekonani, że ona pragnie u nas służyć, dokładniej: pragnie służyć
tobie.
    - Mnie?
    - Fremeni dowiedzieli się, że jesteś Bene Gesserit -
powiedział. - Tutaj krążą legendy o Bene Gesserit.
    Missionaria Protectiva - pomyślała Jessika. - Nie ominą żadnego
miejsca.
    - Czy to znaczy, że Duncanowi się powiodło? - spytała. - Czy
Fremeni zostaną naszymi sojusznikami?
    - To jeszcze nic pewnego - powiedział. - Duncan uważa, że chcą
się nam trochę przypatrzeć. Obiecali jednakże wstrzymać się od nalotów na nasze
pograniczne osady na czas obecnego rozejmu. Ma to większe znaczenie. niż mogłoby
się wydawać. Hawat mówi, że Fremeni byli jak cierń wbity głęboko w bok
Harkonnenów, że rozmiary ich najazdów stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę.
Imperator nie piałby z zachwytu na wieść o wojskowej niewydolności Harkonnenów.

    - Ochmistrzyni Fremenka - zadumała się Jessika, wracając do
tematu Szadout Mapes. - Całe oczy będzie miała błękitne.
    - Nie daj się zwieść wyglądem tych ludzi - powiedział książę. -
Tkwi w nich głęboko siła i zdrowa żywotność. Myślę, że mają wszystko, czego nam
trzeba.
    - To niebezpieczna gra - powiedziała.
    - Nie roztrząsajmy tego na nowo - uciął.
    Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
    - To pewne, że kości zostały rzucone.
    Zaaplikowała sobie skrócony obrzęd uspokojenia - dwa głębokie
oddechy, rytualny namysł. Po chwili spytała:
    - Czy jakiś pokój mam zatrzymać specjalnie dla ciebie?
    - Któregoś dnia musisz mnie nauczyć, jak to się robi -
powiedział. - W jaki sposób odsuwasz na bok troski i zabierasz się do zajęć
praktycznych. To musi być coś z Bene Gesserit.
    - To coś kobiecego - powiedziała.
    Uśmiechnął się.
    - A więc przydzielamy pokoje: nie zapomnij o obszernym
gabinecie dla mnie tuż przy sypialni. Tutaj będzie więcej papierkowej roboty niż
na Kaladanie. Pokój na wartownię, oczywiście. To by było wszystko. Nie martw się
o bezpieczeństwo rezydencji. Ludzie Hawata przeczesali ją skrupulatnie.
    - Nie wątpię.
    Rzucił okiem na zegarek.
    - I mogłabyś dopilnować, aby wszystkie nasze chronometry
przestawiono na miejscowy czas arrakański. Wyznaczyłem technika do tego zajęcia.
Zjawi się lada chwila.
    Odgarnął jej pasmo włosów z czoła.
    - Muszę już wracać na lądowisko. Za moment spodziewamy się
drugiego promu z odwodami personelu.
    - Nie mógłby ich przyjąć Hawat, panie mój? Wydaje się, że
jesteś bardzo zmęczony.
    - Zacny Thufir jest jeszcze bardziej zapracowany niż ja. Wiem,
że ta planeta jest dotknięta plagą intryg harkonneńskich. Poza tym muszę
wyperswadować niektórym wyszkolonym poszukiwaczom chęć odjazdu. Mają opcję,
rozumiesz, przy zmianie lenna, zaś ten planetolog ustanowiony przez Imperatora i
Landsraad na Sędziego Zmiany nie da się kupić. Zezwala im optować. Około
ośmiuset wyszkolonych najemników czeka na odlot promem kosmicznym, a na orbicie
czeka towarowiec Gildii.
    - Panie mój... - urwała z wahaniem.
    - Tak?
    Nie da się odciągnąć od prób zapewnienia nam bezpieczeństwa na
tej planecie pomyślała. - A ja nie jestem w stanie użyć wobec niego swoich
sztuczek.
    - O której godzinie życzysz sobie, żeby podano obiad? -
spytała.
    Nie to chciała powiedzieć - pomyślał. - Ach, moja Jessiko,
żebyśmy tak znaleźli się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle z dala od tego
straszliwego miejsca - sami, tylko we dwoje, bez żadnych zmartwień.
    - Zjem w oficerskiej mesie na lądowisku - odparł. - Nie
spodziewaj się mnie dziś wcześniej niż dopiero bardzo późnym wieczorem. I...och,
wkrótce przyślę samochód strażniczy po Paula. Chcę, by wziął udział w naszej
radzie strategicznej.
    Odchrząknął, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, po czym
obrócił się znienacka na pięcie i pomaszerował do wyjścia, skąd dochodziły
odgłosy zwalania kolejnych skrzyń. Raz jeszcze doleciały stamtąd jego słowa,
wypowiedziane tonem władczym i lekceważącym, jakim zawsze zwracał się do służby,
kiedy się spieszył:
    - Lady Jessika jest w Wielkiej Sali. Idź do niej natychmiast.

    Usłyszała trzaśnięcie drzwi wyjściowych.
    Jessika odwróciła się, stając naprzeciwko portretu ojca Leto.
Namalował go sławny artysta Albe, gdy Stary Książę był w średnim wieku.
Sportretowany został w kostiumie matadora z purpurową peleryną przerzuconą przez
lewe ramię. Twarz miał młodą, niewiele starszą od obecnej twarzy Leto, z tymi
samymi drapieżnymi rysami, z tym samym spojrzeniem szarych oczu. Zacisnęła
pięści u boków spoglądając z furią na obraz.
    - Zgiń, przepadnij! Zgiń, przepadnij! Zgiń, przepadnij! -
wyszeptała.
    - Jakie są twoje rozkazy, szlachetnie urodzona?
    Głos był kobiecy, cienki i metaliczny. Jessika odwróciła się i
zmierzyła wzrokiem żylastą, siwowłosą kobietę w bezkształtnej, workowatej sukni
koloru poddańczego brązu. Zauważyła, że kobieta jest pomarszczona i wyschnięta,
jak wszyscy w tłumie witających ich tego ranka w drodze z lądowiska. Jessika
pomyślała, że wszyscy tubylcy, jakich tu zobaczyła, sprawiają wrażenie
zagłodzonych i wysuszonych jak śliwki. A mimo to Leto uważał, że są silni i
żywotni. No i te oczy, jakżeby nie - ów nalot najgłębszego, najciemniejszego
błękitu bez śladu białka - sekretne i tajemnicze. Jessika zmusiła się do
odwrócenia wzroku. Kobieta sztywno skłoniła głowę.
    - Nazywają mnie Szadout Mapes, szlachetnie urodzona. Czekam na
twoje rozkazy.
    - Możesz się do mnie zwracać "moja pani" - powiedziała
Jessika.. - Nie jestem szlachetnie urodzona. Jestem konkubiną przypisaną księciu
Leto.
    Znów ten dziwny skłon głowy, po którym kobieta przeszyła
Jessikę chytrym, badawczym spojrzeniem.
    - A więc ma żonę?
    - Nie ma i nigdy nie miał. Ja jestem jedyną...towarzyszką
księcia, matką jego prawowitego dziedzica.
    Mówiąc to Jessika śmiała się w duchu z dumy kryjącej się za jej
słowami. Co to powiedział święty Augustyn? - spytała samą siebie. "Umysł
rozkazuje ciału i ono jest posłuszne. Umysł rozkazuje sobie samemu i natrafia na
opór". Tak, ostatnio opór jest coraz silniejszy. Chciałabym zaszyć się w mysiej
dziurze.
    Przedziwny krzyk rozległ się na drodze pod murami budynku.
    - Suu-suu-suuk! Suu-suu-suuk! - Po czym: - Ikut-ej! Ikut-ej! -
I znowu: Suu-suu-suuk!
    - Co to jest? - zapytała Jessika. - Słyszałam to kilka razy
dziś rano, kiedy przejeżdżaliśmy ulicami.
    - To po prostu sprzedawca wody, moja pani. Ale ty nie masz
potrzeby interesować się takimi jak oni. Masz tu cysternę mieszczącą
pięćdziesiąt tysięcy litrów wody i pilnujemy, by była ona zawsze pełna.
    Spuściła oczy na swoją suknię.
    - No proszę, spójrz tylko, moja pani, nawet nie muszę tutaj
nosić swego filtrfraka. - Zachichotała. - A przecież żyję!
    Jessika wahała się - chciała wypytać tę Fremenkę, potrzebując
informacji, które by stanowiły jakieś wskazówki. Lecz zaprowadzenie porządku na
zamku było pilniejsze. Zmieszała się na myśl o tym, że woda stanowi główny
miernik bogactwa.
    - Mąż mówił mi o twym przydomku, Szadout. Rozpoznałam to słowo.
Jest bardzo stare.
    - Więc znasz stare języki? - spytała Mapes i czekała w dziwnym
napięciu.
    - Języki to pierwsza lekcja Bene Gesserit - powiedziała
Jessika. - Znam Bhotani Dżib i Chakobsa; i wszystkie języki łowców.
    Mapes kiwnęła głową.
    - Tak jak głosi legenda.
    Po co ja gram tę komedię? - zadawała sobie pytanie Jessika.
Lecz zawiłe i zniewalające były ścieżki Bene Gesserit.
    - Znam Mroczne Sprawy i drogi Wielkiej Macierzy - powiedziała
Jessika. Dostrzegała coraz czytelniejsze sygnały w reakcjach i postawie Mapes,
zdradzające ją drobne znaki.
    - Miseces predżia - odezwała się w języku Chakobsa. - Andral
t're pera! Trada cik buscakri miseces perakri...
    Mapes zrobiła krok w tył, jakby gotując się do ucieczki.
    - Wiem o wielu sprawach - powiedziała Jessika. - Wiem, że
zrodziłaś dzieci i że straciłaś ukochane osoby, że ukryłaś się w trwodze, że
przelałaś krew i że ją jeszcze przelejesz. Wiem wiele rzeczy.
    Mapes powiedziała cichym głosem:
    - Nie chciałam cię obrazić, moja pani.
    - Mówisz o legendach i poszukujesz odpowiedzi - powiedziała
Jessika. Strzeż się odpowiedzi, jakie możesz znaleźć. Wiem, że przyszłaś z
bronią w zanadrzu, gotowa przelać krew.
    - Moja pani, ja...
    - Być może nawet moją - ciągnęła Jessika - lecz czyniąc to
sprowadziłabyś więcej nieszczęścia, niż, potrafisz sobie wyobrazić w swych
najczarniejszych obawach. Są rzeczy gorsze od śmierci, nawet od śmierci całego
ludu.
    - Moja pani! - błagała Mapes. Wydawało się, że za chwilę padnie
na kolana. Broń przesłano jako dar dla c i e b i e, gdybyś się okazała Tą
Jedyną.
    - I jako narzędzie mej śmierci, gdyby się okazało inaczej -
dodała Jessika. Czekała pozornie rozluźniona, co czyniło wyszkolone Bene
Gesserit tak straszliwymi w walce. Teraz zobaczymy, jaka będzie decyzja -
pomyślała.
    Z wolna Mapes sięgnęła za dekolt sukni i wyciągnęła ciemną
pochwę. Wystawała z niej czarna rękojeść z głębokimi żłobieniami na palce.
Ująwszy pochwę jedną dłonią, a rękojeść drugą, dobyła nóż i uniosła w górę
mlecznobiałe ostrze. Wydawało się, że świeci ono i migoce własnym światłem.
Dwusieczna jak chandżar klinga miała pewnie dwadzieścia centymetrów długości.

    - A to znasz, moja pani? - zapytała Mapes.
    To mogło być - jak wiedziała Jessika - tylko jedno, legendarny
krysnóż Arrakis, ostrze, które nigdy nie opuściło planety, znane jedynie z
pogłosek i fantastycznych plotek.
    - To jest krysnóż.
    - Nie wymawiaj tego tak niefrasobliwie - powiedziała Mapes. -
Czy znasz sens tego słowa?
    W tym pytaniu jest haczyk - pomyślała Jessika. - To jest powód,
dla którego ta Fremenka przyjęła u mnie służbę - aby zadać to jedno pytanie.
Moja odpowiedź może popchnąć na drogę przelewu krwi...albo...albo co? Ona żąda
ode mnie odpowiedzi: co znaczy ten nóż. Ona nazywa się Szadout w języku
Chakobsa. Nóż to w Chakobsa "śmierci stworzyciel". Zaczyna się denerwować. Muszę
już odpowiedzieć. Zwłoka jest równie niebezpieczna jak niewłaściwa odpowiedź.

    - To jest stworzyciel...
    - Ejjiiii! - zaskowytała Mapes. W jej głosie był żal i
jednocześnie uniesienie. Dygotała tak silnie, że ostrze noża rzucało ogniste
błyski na cały pokój. Jessika czekała w bezruchu. Zamierzała powiedzieć, że nóż
jest stworzycielem śmierci, a następnie dorzucić starożytne słowo, lecz
wszystkie zmysły ostrzegały ją teraz, jej cała dogłębnie wytrenowana czujność,
wydobywająca znaczenia z najbardziej zdawkowego drgnienia mięśni.
    Słowem-kluczem był... s t w o r z y c i e l. Stworzyciel?
Stworzyciel. Ciągle jeszcze Mapes trzymała nóż, jakby go miała za chwilę użyć.

    - Sądziłaś - powiedziała Jessika - że ja, znająca tajemnice
Wielkiej Macierzy, nie poznałabym stworzyciela?
    Mapes opuściła nóż.
    - Moja pani, kiedy obcuje się z proroctwem tak długi czas,
chwila objawienia jest szokiem.
    Jessika pomyślała o proroctwie - o Szari-a i całej panoplia
propheticus, o jakiejś Bene Gesserit z Missionaria Protectiva zrzuconej tu całe
stulecia temu, zapewne dawno już zmarłej, która jednak osiągnęła swój cel:
zaszczepiła tym ludziom mit dla ochrony sióstr Bene Gesserit, gdyby pewnego dnia
któraś znalazła się w opałach. Cóż, ten dzień nadszedł. Mapes wsunęła nóż z
powrotem do pochwy.
    - To jest nietrwałe ostrze, moja pani. Noś je przy sobie.
Wystarczy, że będzie dłużej niż tydzień z dala od ciała, a zacznie się rozpadać.
On jest twój, ten ząb shai-huluda, na całe twoje życie.
    Jessika wyciągnęła rękę, zaryzykowała zagranie:
    - Mapes, schowałaś bezkrwawe ostrze.
    Mapes zaparło dech, upuściła nóż w pochwie na dłoń Jessiki i
rozerwała brązowy stanik zawodząc:
    - Bierz wodę mojego życia!
    Jessika wyjęła nóż z pochwy. Ależ lśnił! Skierowała czubek
klingi w stronę Mapes i zauważyła, jak kobietę ogarnia strach większy niż strach
przed śmiercią. Czyżby trucizna w sztychu? - pomyślała: Odchyliła sztych do
góry, ostrzem klingi delikatnie drasnęła Mapes nad lewą piersią. Wypłynęła gęsta
krew, która prawie natychmiast zakrzepła. Ultraszybka koagulacja - pomyślała
Jessika. - Mutacja zatrzymująca wilgotność? Wsunęła ostrze do pochwy.
    - Zapnij sukienkę, Mapes - powiedziała.
    Mapes usłuchała drżąc na całym ciele. Pozbawione białka oczy
wlepione były w Jessikę.
    - Nasza jesteś - wymamrotała. - Jesteś Tą Jedyną.
    Rozległ się łoskot towarzyszący kolejnemu wyładunkowi przy
bramie. Mapes szybko porwała tkwiący w pochwie nóż i wsunęła go Jessice za
stanik.
    - Każdego, kto ujrzy ten nóż, trzeba oczyścić lub zabić! -
warknęła. - W i e s z o tym, moja pani!
    Teraz wiem - pomyślała Jessika.
    Tragarze odjechali nie wchodząc do Wielkiej Sali. Mapes
uspokoiła się.
    - Nie oczyszczeni, którzy widzieli krysnóż, nie mogą żywi
opuścić Arrakis. Nigdy o tym nie zapomnij, moja pani. Powierzono ci krysnóż. -
Odetchnęła głęboko. - Teraz sprawa musi się toczyć własnym torem. Nie można tego
przyśpieszyć.
    Spojrzała na spiętrzone stosy skrzyń i zwalone na kupę wokół
nich rzeczy. - A mamy tu sporo roboty dla zabicia czasu.
    Jessika biła się z myślami. Sprawa musi się toczyć własnym
torem. Była to formuła typowa dla zaklęć magicznych Missionaria Protectiva -
"Nadejście Matki Wielebnej wolność wam niosącej". Ale ja nie jestem Matką
Wielebną - pomyślała Jessika. I zaraz potem: Wielka Macierzy! I tę tu wsadzili!
To dopiero musi być upiorne miejsce!
    Mapes zapytała zdawkowym tonem:
    - Od czego każesz mi zacząć, moja pani?
    Instynkt ostrzegł Jessikę, by podtrzymała ów obojętny ton.
Powiedziała:
    - Tam stoi portret Starego Księcia, trzeba go zawiesić na
bocznej ścianie w jadalni. Łeb byka musi pójść na ścianę z drugiej strony
naprzeciwko malowidła.
    Mapes podeszła do głowy byka.
    - Ależ to zwierzę musiało być wielkie, żeby nosić taki łeb -
powiedziała. Nachyliła się. - Będę musiała to najpierw oczyścić, nieprawdaż,
moja pani?
    - Nie.
    - Przecież rogi lepią mu się od brudu.
    - To nie brud; Mapes. To krew ojca naszego księcia. Te rogi
zostały spryskane przezroczystym utrwalaczem w parę godzin po tym, jak owo
zwierzę zabiło Starego Księcia.
    Mapes podniosła się.
    - Ach tak! - powiedziała.
    - To tylko krew - rzekła Jessika. - I do tego stara. Weź sobie
teraz kogoś do pomocy przy zawieszaniu. Te paskudztwa są ciężkie.
    - Myślałaś, że krew robi na mnie wrażenie? - spytała Mapes. -
Pochodzę z pustyni i widziałam wiele krwi.
    - To... to widać - powiedziała Jessika.
    - W tym trochę swojej własnej - dodała Mapes. - Więcej, niż
upuściłaś mi swym lekkim draśnięciem.
    - Wolałabyś, żebym cięła głębiej?
    - Ach, nie! I tak wody ciała ledwo starcza, żeby nią jeszcze
szafować na powietrzu. Zrobiłaś to, co należało.
    I Jessika uważając na słowa i sposób wyrażania się podchwyciła
znaczenia ukryte w określeniu "woda ciała". Znów odczuła przygnębienie na myśl o
tym, czym jest woda na Arrakis.
    - Gdzie mam porozwieszać na ścianach sali jadalnej te cacka,
moja pani? - zapytała Mapes.
    Wciąż praktyczna, ta Mapes - pomyślała Jessika.
    - Zrób, jak uważasz, Mapes - odpowiedziała. - To prawie bez
różnicy.
    - Jak sobie życzysz, moja pani.
    Mapes schyliła się i zaczęła odwijać głowę z papierów i
sznurków.
    - Zabiło się Starego Księcia, co? - zamruczała.
    - Czy mam wezwać ci tragarza do pomocy? - zapytała Jessika.

    - Dam sobie radę, moja pani.
    Tak, da sobie radę - pomyślała Jessika. - To tkwi w tym
fremeńskim stworzeniu: instynkt radzenia sobie. Poczuła chłód pochwy krysnoża
pod stanikiem, wyobraziła sobie długi łańcuch knowań Bene Gesserit, do którego
zostało tutaj dołączone kolejne ogniwo. Dzięki owym knowaniom przetrwała w
krytycznej chwili. "Nie można tego przyśpieszyć" - powiedziała Mapes. A jednak
wyczuwało się tu jakieś tempo na złamanie karku, które napełniało Jessikę złym
przeczuciem. I ani wszystkie przygotowania Missionaria Protectiva, ani dokonana
przez nie dowierzającego niczemu Hawata inspekcja tej zwieńczonej blankami
kamiennej budowli nie mogły rozwiać tego przeczucia.
    - Kiedy to pozawieszasz, zacznij rozpakowywać skrzynie -
powiedziała Jessika. - Któryś z tragarzy przy bramie ma wszystkie klucze i wie,
gdzie mają iść rzeczy. Weź od niego klucze i listę. Gdyby powstały jakieś
wątpliwości, będę w południowym skrzydle.
    - Jak sobie życzysz, moja pani.
    Odchodząc Jessika pomyślała: Hawat może uważać, że ta
rezydencja jest bezpieczna, ale w tym domu jest coś złego. Czuję to.
    Ogarnęła ją nagła potrzeba zobaczenia się z synem. Ruszyła w
kierunku sklepionego wyjścia na korytarz prowadzący do sali jadalnej i skrzydeł
mieszkalnych. Szła coraz szybciej, prawie już biegła. Mapes przerwała zdzieranie
opakowania z głowy byka i spojrzała na plecy odchodzącej postaci.
    - To ONA z całą pewnością - wymruczała. - Biedactwo.




następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 Charakteryzowanie budowy pojazdów samochodowych
9 01 07 drzewa binarne
02 07
str 04 07 maruszewski
07 GIMP od podstaw, cz 4 Przekształcenia
07 Komórki abortowanych dzieci w Pepsi
07 Badanie „Polacy o ADHD”
CKE 07 Oryginalny arkusz maturalny PR Fizyka
07 Wszyscy jesteśmy obserwowani
R 05 07
07 kaertchen wortstellung hs

więcej podobnych podstron