lalka34






Boles艂aw Prus "Lalka"








J臋zyk polski:

Boles艂aw Prus 揕alka"
 






 
Jakkolwiek sprawa z Maruszewiczem za艂atwi艂a si臋 we cztery oczy, jednak wie艣膰 o niej rozesz艂a si臋...
Wokulski powiedzia艂 o tym Rzeckiemu i kaza艂 wykre艣li膰 z ksi臋gi rzekomy d艂ug barona. Maruszewicz za艣 opowiedzia艂 baronowi dodaj膮c, 偶e baron ju偶 nie powinien gniewa膰 si臋 na niego, poniewa偶 d艂ug zosta艂 umorzony a on, Maruszewicz, ma zamiar poprawi膰 si臋.
- Czuj臋 - m贸wi艂 wzdychaj膮c - 偶e by艂bym inny, gdybym mia艂 cho膰 ze trzy tysi膮ce rubli rocznie... Nikczemny 艣wiat, na kt贸rym tacy jak ja ludzie musz膮 si臋 marnowa膰!...
- No, daj spok贸j, Maruszewicz - uspakaja艂 go baron. - Kocham ci臋, ale przecie wszyscy wiedz膮, 偶e jeste艣 hultaj.
- Zagl膮da艂e艣, baron, w moje serce?... wiesz, jakie tam uczucia?... O, gdyby istnia艂 jaki艣 trybuna艂, kt贸ry umie czyta膰 w duszy cz艂owieka, zobaczyliby艣my, kto z nas lepszy: ja czy ci, co mnie s膮dz膮 i pot臋piaj膮!..:
W rezultacie tak Rzecki, jak baron, jak ksi膮偶臋 i paru hrabi贸w, kt贸rzy dowiedzieli si臋 o 搉owym figlu" Maruszewicza, wszyscy przyznawali, 偶e Wokulski post膮pi艂 szlachetnie, ale nie po m臋sku.
- To bardzo pi臋kny czyn - m贸wi艂 ksi膮偶臋 - ale... nie w stylu Wokulskiego. On mi wygl膮da艂 na jednego z tych ludzi, kt贸rzy w spo艂ecze艅stwie stanowi膮 si艂臋 tworz膮c膮 rzeczy dobre, a karc膮c膮 艂otr贸w. Tak jak post膮pi艂 Wokulski z Maruszewiczem, m贸g艂by zrobi膰 ka偶dy ksi膮dz... Obawiam si臋, 偶e ten cz艂owiek traci energi臋.
W rzeczywisto艣ci Wokulski nie straci艂 energii, ale zmieni艂 si臋 pod wieloma wzgl臋dami. Sklepem na przyk艂ad nie zajmowa艂 si臋, nawet czu艂 do niego wstr臋t, poniewa偶 tytu艂 kupca galanteryjnego szkodzi艂 mu w oczach panny Izabeli. Natomiast zacz膮艂 gor臋cej zajmowa膰 si臋 sp贸艂k膮 do handlu z cesarstwem, poniewa偶 ona przynosi艂a ogromne dochody, a tym samym zwi臋ksza艂a maj膮tek, kt贸ry chcia艂 ofiarowa膰 pannie Izabeli.
Prawie od chwili kiedy o艣wiadczy艂 si臋 i zosta艂 przyj臋ty, opanowa艂a go dziwna rzewno艣膰 i wsp贸艂czucie. Zdawa艂o mu si臋, 偶e nie tylko nie umia艂by nikomu zrobi膰 przykro艣ci, ale nawet sam nie umia艂by si臋 broni膰 przeciw krzywdom, byle te nie dotyka艂y panny Izabeli.
Natomiast czu艂 niepokonan膮 potrzeb臋 robienia dobrze innym. Opr贸cz zapisu dla Rzeckiego, przeznaczy艂 Lisieckiemu i Klejnowi, swoim by艂ym subiektom, po cztery tysi膮ce rubli, tytu艂em wynagrodzenia szk贸d, jakie wyrz膮dzi艂 im sprzedaj膮c sklep Szlangbaumowi. Przeznaczy艂 r贸wnie偶 oko艂o dwunastu tysi臋cy rubli na gratyfikacje dla inkasent贸w, wo藕nych, parobk贸w i furman贸w.
W臋gie艂kowi nie tylko sprawi艂 huczne wesele, ale jeszcze do sumy obiecanej m艂odemu ma艂偶e艅stwu do艂o偶y艂 kilkaset rubli. Poniewa偶 w tym czasie furmanowi Wysockiemu urodzi艂a si臋 c贸rka, wi臋c trzyma艂 j膮 do chrztu; gdy za艣 sprytny ojciec da艂 dziecku imi臋 Izabeli, Wokulski z艂o偶y艂 dla niej pi臋膰set rubli na posag.
Imi臋 to by艂o mu bardzo drogie. Nieraz, gdy siedzia艂 samotny, bra艂 papier i o艂贸wek i bez ko艅ca pisa艂: Izabela... Iza... Bela... a potem pali艂, a偶eby nazwisko ukochanej nie wpad艂o w obce r臋ce. Mia艂 zamiar kupi膰 pod Warszaw膮 ma艂y folwark, zbudowa膰 will臋 i nazwa膰 j膮 Izabelinem. Przypomnia艂 sobie, 偶e w czasie jego w臋dr贸wek po g贸rach uralskich pewien uczony, kt贸ry znalaz艂 nowy minera艂, radzi艂 si臋: jak by go nazwa膰? I wyrzuca艂 sobie, 偶e nie znaj膮c w贸wczas panny Izabeli, nie wpad艂 jednak偶e na pomys艂 nazwania go izabelitem. Nareszcie przeczytawszy w gazetach o znalezieniu nowej planetoidy, kt贸rej znalazca r贸wnie偶 k艂opota艂 si臋 o danie jej nazwiska, chcia艂 przeznaczy膰 du偶膮 nagrod臋 temu z astronom贸w, kt贸ry odkryje nowe cia艂o niebieskie i nazwie je :Izabel膮.
Odurzaj膮ce przywi膮zanie do jednej kobiety nie wyklucza艂o jednak my艣li o drugiej. Niekiedy przypomina艂 sobie pani膮 Stawsk膮, o kt贸rej wiedzia艂, 偶e wszystko gotowa by艂a dla niego po艣wi臋ci膰, i czu艂 jakby wyrzuty sumienia.
揘o, co ja zrobi臋?... - m贸wi艂. - Com winien, 偶e t臋 kocham, a tamt膮... Gdyby偶 ona zapomnia艂a o mnie i by艂a szcz臋艣liw膮."
Na wszelki spos贸b postanowi艂 zabezpieczy膰 jej przysz艂o艣膰 i stanowczo dowiedzie膰 si臋 o jej m臋偶u.
揘iech przynajmniej nie potrzebuje troszczy膰 si臋 o jutro... Niechaj ma posag dla dziecka..."
Co kilka dni widywa艂 pann臋 Izabel臋 w licznych towarzystwach, otoczon膮 m艂odszymi i starszymi lud藕mi. Ale ju偶 nie razi艂y go ani umizgi m臋偶czyzn, ani jej spojrzenia i u艣miechy.
揟ak膮 ma natur臋 - my艣la艂 - nie umie ani 艣mia膰 si臋, ani patrze膰 inaczej. Jest jak kwiat albo jak s艂o艅ce, kt贸re mimo woli uszcz臋艣liwia wszystkich, dla wszystkich jest pi臋kne."
Pewnego dnia otrzyma艂 telegram z Zas艂awia wzywaj膮cy go na pogrzeb prezesowej.
揨mar艂a?... - szepn膮艂. - Jaka szkoda tej zacnej kobiety!... Dlaczego ja nie by艂em przed jej 艣mierci膮?..
Zmartwi艂 si臋, posmutnia艂, ale - nie pojecha艂 na pogrzeb staruszki, kt贸ra da艂a mu tyle dowod贸w 偶yczliwo艣ci. Nie mia艂 odwagi rozsta膰 si臋 z pann膮 Izabel膮 nawet na kilka dni...
Ju偶 zrozumia艂, 偶e nie nale偶y do siebie, 偶e wszystkie jego my艣li, uczucia i pragnienia, wszystkie zamiary i nadzieje przykute s膮 do tej jednej kobiety. Gdyby ona umar艂a, nie potrzebowa艂by si臋 zabija膰; jego dusza sama odlecia艂aby za ni膮 jak ptak, kt贸ry tylko chwil臋 odpoczywa na ga艂臋zi. Zreszt膮 nawet nie m贸wi艂 z ni膮 o mi艂o艣ci, jak nie m贸wi si臋 o ci臋偶arze cia艂a albo o powietrzu, kt贸re cz艂owieka nape艂nia i ze wszystkich stron otacza. Je偶eli w ci膮gu dnia wypad艂o mu pomy艣le膰 o czym innym ni偶 o niej, wstrz膮sa艂 si臋 ze zdumienia jak cz艂owiek, kt贸ry cudem znalaz艂by si臋 w nie znanej sobie okolicy.
Nie by艂a to mi艂o艣膰, ale ekstaza.
Pewnego dnia, ju偶 w maju, wezwa艂 go pan 艁臋cki.
- Wyobra藕 sobie - rzek艂 do Wokulskiego - musimy jecha膰 do Krakowa. Hortensja jest chora, chce widzie膰 Bel臋 (zdaje si臋, 偶e chodzi o zapis), no, a zapewne rada by pozna膰 ciebie... Mo偶esz jecha膰 z nami?...
- Ka偶dej chwili - odpar艂 Wokulski. - Kiedy偶 to?
- Powinni by艣my jecha膰 dzi艣, ale zapewne zejdzie do jutra.
Wokulski obieca艂 by膰 gotowym na jutro. Kiedy po偶egna艂 pana Tomasza i wst膮pi艂 do panny Izabeli, dowiedzia艂 si臋 od niej, 偶e jest w Warszawie Starski...
- Biedny ch艂opak! - m贸wi艂a 艣miej膮c si臋. - Dosta艂 po prezesowej tylko dwa tysi膮ce rubli rocznie i dziesi臋膰 tysi臋cy ciep艂膮 r臋k膮, Radz臋 mu, a偶eby o偶eni艂 si臋 bogato, ale on woli jecha膰 do Wiednia, a stamt膮d zapewne do Monte Carlo... M贸wi艂am, a偶eby jecha艂 z nami. B臋dzie weselej, nieprawda偶?...
- Zapewne - odpar艂 Wokulski - tym bardziej 偶e we藕miemy osobny wagon.
- Wi臋c do jutra!
Wokulski za艂atwi艂 najpilniejsze interesa, na kolei zam贸wi艂 wagon salonowy do Krakowa, a oko艂o 贸smej wiecz贸r, wyekspediowawszy swoje rzeczy, by艂 u pa艅stwa 艁臋ckich. Wypili herbat臋 we troje i przed dziesi膮t膮 udali si臋 na kolej.
- Gdzie偶 pan Starski? - zapyta艂 Wokulski.
- Czy ja wiem? - odpowiedzia艂a panna Izabela. - Mo偶e wcale nie pojedzie... to taki lekkoduch!...
Ju偶 siedzieli w wagonie, ale Starskiego jeszcze nie by艂o. Panna Izabela przygryza艂a usta, co chwil臋 wygl膮daj膮c oknem. Nareszcie po drugim dzwonku Starski ukaza艂 si臋 na peronie.
- Tutaj, tutaj!... - zawo艂a艂a panna Izabela. Ale poniewa偶 m艂ody cz艂owiek nie dos艂ysza艂 jej, wi臋c wybieg艂 Wokulski i wprowadzi艂 go do saloniku.
- My艣la艂am, 偶e ju偶 pan nie przyjdzie - rzek艂a panna Izabela.
- Niewiele do tego brakowa艂o - odpar艂 Starski witaj膮c si臋 z panem Tomaszem. - By艂em u Krzeszowskiego i niech sobie kuzynka wyobrazi, od drugiej po po艂udniu do dziewi膮tej grali艣my...
- I naturalnie przegra艂 pan?...
- Rozumie si臋... Szcz臋艣cie ucieka od takich jak ja... - doda艂 spogl膮daj膮c na ni膮.
Panna Izabela lekko si臋 zarumieni艂a.
Poci膮g ruszy艂. Starski usiad艂 po lewej stronie panny Izabeli i zacz膮艂 z ni膮 rozmawia膰 w po艂owie po polsku, w po艂owie po angielsku, coraz cz臋艣ciej wpadaj膮c w angielszczyzn臋. Wokulski siedzia艂 na prawo od panny Izabeli, nie chc膮c jednak przeszkadza膰 w rozmowie wsta艂 stamt膮d i usiad艂 za panem Tomaszem.
Pan 艁臋cki, troch臋 niezdr贸w, odzia艂 si臋 w hawelok, w pled i jeszcze po艂o偶y艂 ko艂dr臋 na nogach. Kaza艂 pozamyka膰 wszystkie okna w wagonie i przy膰mi膰 latarnie, kt贸re go razi艂y. Obiecywa艂 sobie, 偶e za艣nie, nawet czu艂, 偶e go sen morzy; tymczasem wda艂 si臋 w rozmow臋 z Wokulskim i szeroko zacz膮艂 mu opowiada膰 o siostrze Hortensji, kt贸ra za m艂odu by艂a do niego bardzo przywi膮zana, o dworze Napoleona III, kt贸ry z nim kilka razy rozmawia艂, o uprzejmo艣ci i mi艂ostkach Wiktora Emanuela i o mn贸stwie innych rzeczy.
Wokulski s艂ucha艂 go uwa偶nie do Pruszkowa. Za Pruszkowem zm臋czony i jednostajny g艂os pana Tomasza zacz膮艂 go m臋czy膰. Za to coraz wyra藕niej wpada艂a mu w ucho rozmowa panny Izabeli ze Starskim, prowadzona po angielsku. Us艂ysza艂 nawet kilka zda艅, kt贸re go zainteresowa艂y, i zada艂 sobie pytanie: czy nie nale偶a艂oby ostrzec ich, 偶e on rozumie po angielsku?
Ju偶 chcia艂 powsta膰 z siedzenia, kiedy wypadkiem spojrza艂 w przeciwleg艂膮 szyb臋 wagonu i zobaczy艂 w niej jak w lustrze s艂abe odbicie panny Izabeli i Starskiego. Siedzieli bardzo blisko siebie, oboje zarumienieni, cho膰 rozmawiali tonem tak lekkim, jakby chodzi艂o o rzeczy oboj臋tne.
Wokulski jednak偶e spostrzeg艂, 偶e oboj臋tny ton nie odpowiada tre艣ci rozmowy; czu艂 nawet, 偶e tym swobodnym tonem chc膮 kogo艣 w b艂膮d wprowadzi膰. I w tej chwili; pierwszy raz od czasu jak zna艂 pann臋 Izabel臋, przelecia艂y mu przez my艣l straszne wyrazy: 揻a艂sz!... fa艂sz!..."
Przycisn膮艂 si臋 do 艂awki wagonu, patrzy艂 w szyb臋 i - s艂ucha艂. Zdawa艂o mu si臋, 偶e ka偶de s艂owo Starskiego i panny Izabeli pada mu na twarz, na g艂ow臋, na piersi jak krople o艂owianego deszczu...
Ju偶 nie my艣la艂 ich ostrzega膰, 偶e rozumie, co m贸wi膮, tylko s艂ucha艂 i s艂ucha艂...
W艂a艣nie poci膮g wyjecha艂 z Radziwi艂艂owa, a pierwszy frazes, kt贸ry zwr贸ci艂 uwag臋 Wokulskiego, by艂 ten:
- Wszystko mo偶esz mu zarzuci膰 - m贸wi艂a panna Izabela po angielsku. - Nie jest m艂ody ani dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale chciwy?... Ju偶 dosy膰, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...
- A sprawa z panem K?... - wtr膮ci艂 Starski.
- O klacz wy艣cigow膮?... - Jak to zaraz zna膰, 偶e wracasz z prowincji. Niedawno by艂 u nas baron i powiedzia艂, 偶e je偶eli kiedy, to w tej sprawie pan, o kt贸rym m贸wimy, post膮pi艂 jak d偶entelmen.
- 呕aden d偶entelmen nie uwolni艂by fa艂szerza, gdyby nie mia艂 z nim jakich艣 zakulisowych interes贸w - odpar艂 z u艣miechem Starski.
- A baron ile razy uwalnia艂 go? - spyta艂a panna Izabela.
- I akurat baron ma rozmaite grzeszki, o kt贸rych wie pan M. 殴le bronisz swoich protegowanych, kuzynko - m贸wi艂 drwi膮cym tonem Starski.
Wokulski przycisn膮艂 si臋 do 艂awki wagonu, a偶eby nie zerwa膰 si臋 i nie uderzy膰 Starskiego. Ale pohamowa艂 si臋.
揔a偶dy ma prawo s膮dzi膰 innych - my艣la艂. - Zreszt膮 zobaczymy, co b臋dzie dalej!..."
Przez kilka chwil s艂ysza艂 tylko turkot k贸艂 i zauwa偶y艂, 偶e wagon si臋 chwieje.
,.Nigdy nie czu艂em takiego chwiania si臋 wagonu" - rzek艂 do siebie.
- I ten medalion - drwi艂 Starski - jest ca艂ym prezentem przed艣lubnym?... Niezbyt hojny narzeczony: kocha jak trubadur, ale...
- Zapewniam ci臋 - przerwa艂a panna Izabela - 偶e odda艂by mi ca艂y maj膮tek...
- Bierz偶e go, kuzynko, i mnie po偶ycz ze sto tysi臋cy... A c贸偶, znalaz艂a si臋 ta cudowna blaszka?...
- W艂a艣nie 偶e nie, i jestem bardzo zmartwiona. Bo偶e, gdyby on si臋 kiedy dowiedzia艂...
- Czy o tym, 偶e zgubili艣my jego blaszk臋, czy 偶e szukali艣my medalionu? - szepn膮艂 Starski przytulaj膮c si臋 do jej ramienia.
Wokulskiemu mg艂膮 zasz艂y oczy.
揟rac臋 przytomno艣膰?..." - pomy艣la艂 chwytaj膮c za pas przy oknie. Zdawa艂o mu si臋, 偶e wagon zaczyna skaka膰 i lada moment nast膮pi wykolejenie.
- Wiesz, 偶e jeste艣 zuchwa艂y!... - m贸wi艂a przyciszonym g艂osem panna Izabela.
- To w艂a艣nie stanowi moj膮 si艂臋 -- odpar艂 Starski.
- Zlituj si臋... Ale偶 on mo偶e spojrze膰!... Znienawidz臋 ci臋...
- B臋dziesz szale膰 za mn膮, bo nikt nie zdoby艂by si臋 na to... Kobiety lubi膮 demon贸w...
Panna Izabela przysun臋艂a si臋 do ojca. Wokulski patrzy艂 w przeciwleg艂膮 szyb臋 i s艂ucha艂.
- O艣wiadczam ci - m贸wi艂a zirytowana - 偶e nie wejdziesz za pr贸g naszego domu... A gdyby艣 o艣mieli艂 si臋... powiem mu wszystko...
Starski roze艣mia艂 si臋.
- Nie wejd臋, kuzynko, dop贸ki sama mnie nie wezwiesz; jestem za艣 pewny, 偶e nast膮pi to bardzo pr臋dko. W tydzie艅 znudzi ci臋 ten ub贸stwiaj膮cy m膮偶 i zapragniesz weselszego towarzystwa. Przypomnisz sobie 艂obuza kuzynka, kt贸ry ani przez jedn膮 chwil臋 w 偶yciu nie by艂 powa偶nym, zawsze dowcipnym, a niekiedy bezczelnie 艣mia艂ym... I po偶a艂ujesz tego, kt贸ry zawsze got贸w do uwielbiania ci臋, nigdy nie by艂 zazdrosnym, umia艂 ust臋powa膰 innym, szanowa艂 twoje kaprysy...
- Wynagradzaj膮c sobie na innych drogach - wtr膮ci艂a panna Izabela.
- W艂a艣nie!... Gdybym tak nie robi艂, nie mia艂aby艣 mi czego przebacza膰 i mog艂aby艣 l臋ka膰 si臋 wym贸wek z mojej strony...
Nie zmieniaj膮c pozycji obj膮艂 j膮 praw膮 r臋k膮, a lew膮 艣ciska艂 jej r膮czk臋, ukryt膮 pod p艂aszczykiem.
- Tak, kuzynko - m贸wi艂. - Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb szacunku ani pierniczki uwielbie艅... Tobie niekiedy potrzeba szampana, ciebie musi kto艣 odurzy膰 cho膰by cynizmem.
- Cynikiem by膰 艂atwo...
- Ale nie ka偶dy o艣mieli si臋 by膰 nim. Zapytaj tego pana, czy on wpad艂by kiedy na my艣l, 偶e jego mi艂osne modlitwy s膮 mniej warte od moich blu藕nierstw?..
Wokulski ju偶 nie s艂ysza艂 dalszej rozmowy; uwag臋 jego poch艂on膮艂 inny fakt: zmiana, kt贸ra szybko pocz臋艂a odbywa膰 si臋 w nim samym. Gdyby wczoraj powiedziano mu, 偶e b臋dzie niemym 艣wiadkiem podobnej rozmowy, nie uwierzy艂by; my艣la艂by, 偶e ka偶dy wyraz zabije go albo przyprawi o szale艅stwo. Kiedy si臋 to jednak sta艂o, musia艂 przyzna膰, 偶e od zdrady, rozczarowania i upokorze艅 jest co艣 gorszego.
Ale co?... Oto - jazda kolej膮, Jak ten wagon dr偶y... jak on p臋dzi!...
Dr偶enie poci膮gu udziela si臋 jego nogom, p艂ucom, sercu, m贸zgowi; w nim samym wszystko dr偶y, ka偶da kosteczka, ka偶de w艂贸kno nerwowe...
A ten p臋d przez pole nie ograniczone niczym, pod ogromnym sklepieniem nieba!... I on musi jecha膰, nie wiadomo jak jeszcze daleko... mo偶e z pi臋膰, mo偶e z dziesi臋膰 minut!...
Co tam Starski albo i panna Izabela... Jedno warte drugiego!... Ale ta kolej, ach, ta kolej... to dr偶enie...
Zdawa艂o mu si臋, 偶e si臋 rozp艂acze, 偶e zacznie krzycze膰, 偶e wybije okno i wyskoczy z wagonu... Gorzej. Zdawa艂o mu si臋, 偶e b臋dzie b艂aga膰 Starskiego, aby go ratowa艂... Przed czym?... By艂a chwila, 偶e chcia艂 schowa膰 si臋 pod 艂awk臋, prosi膰 obecnych, a偶eby na nim usiedli, i tak dojecha膰 do stacji...
Zamkn膮艂 oczy, zaci膮艂 z臋by, schwyci艂 si臋 r臋koma za fr臋dzle obicia; pot wyst膮pi艂 mu na czo艂o i sp艂ywa艂 po twarzy, a poci膮g dr偶a艂 i p臋dzi艂... Nareszcie rozleg艂 si臋 艣wist jeden... drugi i poci膮g zatrzyma艂 si臋 na stacji.
揓estem ocalony - pomy艣la艂 Wokulski.
Jednocze艣nie obudzi艂 si臋 pan 艁臋cki.
- Co to za stacja? - spyta艂 Wokulskiego.
- Skierniewice - odpowiedzia艂a panna Izabela.
Konduktor otworzy艂 drzwi. Wokulski zerwa艂 si臋 z siedzenia. Potr膮ci艂 pana Tomasza, zatoczy艂 si臋 na przeciwn膮 艂awk臋, potkn膮艂 si臋 na stopniu i wbieg艂 do bufetu.
- W贸dki!... - zawo艂a艂.
Zdziwiona bufetowa poda艂a mu kieliszek. Podni贸s艂 go do ust, ale uczu艂 艣ciskanie w gardle i nudno艣ci i postawi艂 kieliszek nietkni臋ty.
W wagonie Starski rozmawia艂 z pann膮 Izabel膮.
- No, ju偶 daruj, kuzynko - rzek艂 - ale z takim po艣piechem nie wychodzi si臋 z wagonu przy damach.
- Mo偶e chory? - odpowiedzia艂a panna Izabela czuj膮c jaki艣 niepok贸j.
- W ka偶dym razie jest to choroba nie tyle niebezpieczna, ile nie cierpi膮ca zw艂oki... Czy ka偶esz sobie co poda膰, kuzynko?
- Niech mi dadz膮 wody sodowej.
Starski poszed艂 do bufetu; panna Izabela wygl膮da艂a oknem. Jej nieokre艣lony niepok贸j wzrasta艂.
揥 tym co艣 jest... - my艣la艂a. - Jak on dziwnie wygl膮da艂..."
Wokulski z bufetu poszed艂 na koniec peronu. Kilka razy odetchn膮艂 g艂臋boko, napi艂 si臋 wody z beczki, przy kt贸rej sta艂a jaka艣 uboga kobieta i paru 呕ydk贸w. Powoli oprzytomnia艂, a spostrzeg艂szy nadkonduktora rzek艂 :
- Kochany panie, we藕 do r膮k jaki papier...
- Co to panu?...
- Nic. We藕 pan z biura jaki艣 papier i przed naszym wagonem powiedz, 偶e jest telegram do Wokulskiego.
- Do pana?...
- Tak...
Nadkonduktor mocno si臋 zdziwi艂, ale poszed艂 do telegrafu. W par臋 minut wyszed艂 z biura i zbli偶ywszy si臋 do wagonu, w kt贸rym siedzia艂 pan 艁臋cki z c贸rk膮, zawo艂a艂:
- Telegram do pana Wokulskiego!...
- Co to znaczy?... poka偶 pan... - odezwa艂 si臋 zaniepokojony pan Tomasz.
Ale w tej chwili obok nadkonduktora stan膮艂 Wokulski, odebra艂 papier, spokojnie otworzy艂 go i cho膰 w tym miejscu by艂o zupe艂nie ciemno, uda艂, 偶e czyta.
- Co to za telegram?... - zapyta艂 go pan Tomasz.
- Z Warszawy - odpar艂 Wokulski. - Musz臋 wraca膰.
- Wraca pan?... - zawo艂a艂a panna Izabela. - Czy jakie nieszcz臋艣cie?...
- Nie, pani. M贸j wsp贸lnik wzywa mnie.
- Zysk czy strata?... - szepn膮艂 pan Tomasz wychylaj膮c si臋 przez okno.
- Ogromny zysk - odpar艂 tym samym tonem Wokulski.
- A... to jed藕..: - poradzi艂 mu pan Tomasz.
- Ale po c贸偶 ma pan tu zostawa膰? - zawo艂a艂a panna Izabela.- Musi pan czeka膰 na poci膮g, a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego. B臋dziemy jeszcze par臋 godzin razem...
- Bela wybornie radzi - wtr膮ci艂 pan Tomasz.
- Nie, panie - odpowiedzia艂 Wokulski. - Wol臋 st膮d pojecha膰 na lokomotywie ani偶eli traci膰 par臋 godzin.
Panna Izabela przypatrywa艂a mu si臋 szeroko otwartymi oczyma. W tej chwili spostrzeg艂a w nim co艣 zupe艂nie nowego i - zainteresowa艂 j膮.
揓aka to bogata natura!" - pomy艣la艂a.
W ci膮gu paru minut Wokulski bez powodu spot臋偶nia艂 w jej oczach, a Starski wyda艂 si臋 ma艂ym i zabawnym.
揂le dlaczego on zostaje?... Sk膮d si臋 tu wzi膮艂 telegram?.. - m贸wi艂a w sobie i po nieokre艣lonym niepokoju ogarn臋艂a j膮 trwoga.
Wokulski znowu zwr贸ci艂 si臋 ku bufetowi, aby znale藕膰 pos艂ugacza, kt贸ry wyj膮艂by mu rzeczy, i zetkn膮艂 si臋 ze Starskim.
- Co panu jest?... - zawo艂a艂 Starski wpatruj膮c si臋 w niego przy 艣wietle padaj膮cym z sali.
Wokulski wzi膮艂 go pod rami臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮 wzd艂u偶 peronu.
- Niech pana to nie gniewa, panie Starski, co powiem - rzek艂 g艂uchym g艂osem. - Pan myli si臋 co do siebie... W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapa艂ce... I wcale pan nie posiada szampa艅skich w艂asno艣ci... Pan ma raczej w艂asno艣ci starego sera, co to podnieca chore 偶o艂膮dki, ale prosty smak mo偶e pobudzi膰 do wymiot贸w... Przepraszam pana...
Starski s艂ucha艂 oszo艂omiony. Nic nie rozumia艂, a jednak zdawa艂o mu si臋, 偶e co艣 rozumie. zacz膮艂 przypuszcza膰, 偶e ma przed sob膮 wariata.
Odezwa艂 si臋 drugi dzwonek, podr贸偶ni t艂umem wybiegli z bufetu do wagon贸w.
- I jeszcze dam panu rad臋, panie Starski. Przy korzystaniu ze wzgl臋d贸w p艂ci pi臋knej lepsz膮 jest tradycyjna ostro偶no艣膰 ani偶eli wi臋cej lub mniej demoniczna 艣mia艂o艣膰. Pa艅ska 艣mia艂o艣膰 demaskuje kobiety. A 偶e kobiety nie lubi膮 by膰 demaskowane, wi臋c mo偶esz pan straci膰 u nich kredyt, co by艂oby nieszcz臋艣ciem i dla pana, i dla pa艅skich pupilek.
Starski wci膮偶 nie rozumia艂, o co chodzi.
- Je偶eli pana czym obrazi艂em - rzek艂 - got贸w jestem da膰 satysfakcj臋...
Zadzwoniono po raz trzeci.
- Panowie, prosz臋 siada膰!... - wo艂ali konduktorzy.
- Nie, panie - m贸wi艂 Wokulski zwracaj膮c si臋 z nim do wagonu pa艅stwa 艁臋ckich. - Gdybym czu艂 potrzeb臋 satysfakcji od pana, ju偶 by艣 nie 偶y艂, bez dodatkowych formalno艣ci. To raczej pan masz prawo 偶膮da膰 ode mnie satysfakcji, 偶e o艣mieli艂em si臋 wej艣膰 do tego ogr贸dka, gdzie piel臋gnujesz swoje kwiaty... B臋d臋 w ka偶dym czasie do dyspozycji... Pan wie, gdzie mieszkam?...
Zbli偶yli si臋 do wagonu, przy kt贸rym ju偶 sta艂 konduktor. Wokulski si艂膮 wprowadzi艂 Starskiego na stopnie, popchn膮艂 go do saloniku, a konduktor zatrzasn膮艂 drzwi.
- C贸偶 to, nie 偶egnasz si臋, panie Stanis艂awie? zapyta艂 zdziwiony pan Tomasz.
- Przyjemnej podr贸偶y!... - odpar艂 k艂aniaj膮c si臋.
W oknie stan臋艂a panna Izabela. Nadkonduktor 艣wisn膮艂, odpowiedziano mu z lokomotywy.
- Farawell, miss Iza, farewell! - zawo艂a艂 Wokulski.
Poci膮g ruszy艂. Panna Izabela rzuci艂a si臋 na 艂awk臋 naprzeciw ojca; Starski odszed艂 w drugi k膮t saloniku.
揘o... no... no!... - mrukn膮艂 do siebie Wokulski. - Zbli偶ycie wy si臋 jeszcze przed Piotrkowem..."
Patrzy艂 na odchodz膮cy poci膮g i 艣mia艂 si臋.
Zosta艂 na peronie sam i przys艂uchiwa艂 si臋 szumowi odlatuj膮cego poci膮gu; szum niekiedy s艂abn膮艂, czasem milkn膮艂, znowu pot臋偶nia艂 i nareszcie ucich艂.
Potem s艂ysza艂 st膮panie rozchodz膮cej si臋 s艂u偶by, przesuwanie sto艂k贸w w bufecie; potem w bufecie zacz臋艂y gasn膮膰 艣wiat艂a i ziewaj膮cy kelner zamkn膮艂 szklane drzwi, kt贸re wyskrzypia艂y jaki艣 wyraz.
揨gubili moj膮 blaszk臋 szukaj膮c medalionu!... - my艣la艂 Wokulski.-Ja jestem sentymentalny i nudny... Ona opr贸cz powszedniego chleba szacunku i pierniczk贸w uwielbie艅 jeszcze musi mie膰 szampana... Pierniczki uwielbie艅 to dobry dowcip!... Ale jakiego to ona lubi szampana?... Ach, cynizmu!... Szampan cynizmu - tak偶e dobry dowcip... No, przynajmniej op艂aci艂a mi si臋 nauka angielskiego..."
B艂膮kaj膮c si臋 bez celu, wszed艂 mi臋dzy dwa sznury zapasowych wagon贸w. Przez chwil臋 nie wiedzia艂: dok膮d i艣膰? - i nagle dozna艂 halucynacji. Zdawa艂o mu si臋, 偶e stoi we wn臋trzu ogromnej wie偶y, kt贸ra zawali艂a si臋 nie wydawszy 艂oskotu. Nie zabi艂a go, ale otoczy艂a ze wszystkich stron wa艂em gruz贸w, spo艣r贸d kt贸rych nie m贸g艂 si臋 wydosta膰. Nie by艂o wyj艣cia!...
Otrz膮sn膮艂 si臋 i widzenie znik艂o.
揙czywi艣cie, morzy mnie senno艣膰 - my艣la艂. - W艂a艣ciwie m贸wi膮c nie spotka艂a mnie 偶adna niespodzianka; wszystko mo偶na by艂o z g贸ry przewidzie膰, ja nawet wszystko to widzia艂em... Jakie ona ze mn膮 p艂askie rozmowy prowadzi艂a!... Co j膮 zajmowa艂o?... Bale, rauty, koncerta, stroje... Co ona kocha艂a?... siebie. zdawa艂o jej si臋, 偶e ca艂y 艣wiat jest dla niej, a ona po to, a偶eby si臋 bawi膰. Kokietowa艂a... ale偶 tak, najbezwstydniej kokietowa艂a wszystkich m臋偶czyzn; ze wszystkimi kobietami walczy艂a o pi臋kno艣膰, ho艂dy i toalety... Co robi艂a?... Nic. Przyozdabia艂a salony. Jedyn膮 rzecz膮, za pomoc膮 kt贸rej mog艂a zdoby膰 sobie byt materialny, by艂a jej mi艂o艣膰, fa艂szywy towar!... A ten Starski... C贸偶 Starski? taki paso偶yt jak i ona... By艂 zaledwie epizodem w jej 偶yciu pe艂nym do艣wiadcze艅. Do niego przecie偶 nie mog臋 mie膰 pretensji: znalaz艂 sw贸j swoj膮. Ani do niej... Tak, to Mesalina przez imaginacj臋!... 艢ciska艂 j膮 i szuka艂 medalionu, kto chcia艂, nawet ten Starski, biedak, kt贸ry z powodu braku zaj臋cia musia艂 zosta膰 uwodzicielem...
Niegdy艣 wierzy艂em, 偶e s膮 tu na ziemi Bia艂e anio艂y z skrzyd艂ami jasnemi...
Pi臋kne anio艂y!... jasne skrzyd艂a!... Pan Molinari, pan Starski i B贸g wie ilu jeszcze... Oto skutki znajomo艣ci kobiet z poezji !
Trzeba by艂o poznawa膰 kobiety nie przez okulary Mickiewicz贸w, Krasi艅skich albo S艂owackich, ale ze statystyki, kt贸ra uczy, 偶e ka偶dy bia艂y anio艂 jest w dziesi膮tej cz臋艣ci prostytutk膮; no i je偶eli spotka艂oby ci臋 rozczarowanie, to cho膰 przyjemne..."
W tej chwili rozleg艂 si臋 jaki艣 ryk: nalewano wody do kot艂a czy do rezerwoaru. Wokulski przystan膮艂. zdawa艂o mu si臋, 偶e w tym przeci膮g艂ym i melancholijnym d藕wi臋ku s艂yszy ca艂膮 orkiestr臋 wygrywaj膮c膮 inwokacj臋 z Roberta Diab艂a. 揥y, co spoczywacie tu, pod zimnym 艣mierci g艂azem..." 艢miech, p艂acz, 偶al, pisk, niesforne okrzyki, wszystko to odzywa艂o si臋 razem, a nad wszystkim unosi艂 si臋 g艂os pot臋偶ny, pe艂en beznadziejnego smutku.
By艂by przysi膮g艂, 偶e s艂yszy tak膮 orkiestr臋, i znowu uleg艂 halucynacji. Zdawa艂o mu si臋, 偶e jest na cmentarzu, po艣r贸d otwartych grob贸w, z kt贸rych wymyka艂y si臋 wstr臋tne cienie. Po chwili ka偶dy cie艅 stawa艂 si臋 pi臋kn膮 kobiet膮, mi臋dzy kt贸rymi ostro偶nie przesuwa艂a si臋 panna Izabela wabi膮c go r臋k膮 i spojrzeniem...
Ogarn臋艂a go taka trwoga, 偶e prze偶egna艂 si臋, i widma znik艂y.
揃asta! - pomy艣la艂 - ja tu rozum strac臋..."
I postanowi艂 zapomnie膰 o pannie Izabeli.
By艂a ju偶 druga po p贸艂nocy. W biurze telegrafu pali艂a si臋 lampa z zielonym daszkiem i s艂ycha膰 by艂o pukanie aparatu. Obok dworca przechadza艂 si臋 jaki艣 cz艂owiek, kt贸ry zdj膮艂 czapk臋.
- Kiedy jedzie poci膮g do Warszawy? - spyta艂 go Wokulski.
- O pi膮tej, wielmo偶ny panie - odpar艂 cz艂owiek robi膮c ruch, jakby chcia艂 poca艂owa膰 go w r臋k臋. - Ja, wielmo偶ny panie, jestem...
- Dopiero o pi膮tej!... - powt贸rzy艂 Wokulski. - Ko艅mi mo偶na... A z Warszawy o kt贸rej?
- Za trzy kwadranse. Ja, wielmo偶ny panie...
- Za trzy kwadranse... - szepn膮艂 Wokulski. - Kwadranse... kwadranse... - powtarza艂 czuj膮c, 偶e niedok艂adnie wymawia liter臋 r.
Odwr贸ci艂 si臋 od nieznajomego i wzd艂u偶 plantu poszed艂 w kierunku Warszawy. Cz艂owiek patrzy艂 za nim, kr臋ci艂 g艂ow膮 i znikn膮艂 w ciemno艣ciach.
揔wadranse... kwadranse... - mrucza艂 Wokulski. - J臋zyk mi ko艂owacieje?... Jaka dziwna pl膮tanina wypadk贸w; uczy艂em si臋, a偶eby zdoby膰 pann臋 Izabel臋, a nauczy艂em si臋, aby j膮 straci膰... Albo i Geist. Po to zrobi艂 wielki wynalazek, po to powierzy艂 mi 艣wi臋ty depozyt, a偶eby pan Starski mia艂 jeden wi臋cej pow贸d do swoich poszukiwa艅... Wszystkiego mnie pozbawi艂a, nawet ostatniej nadziei... Gdyby w tej chwili zapytano mnie: czy ja istotnie zna艂em Geista? czym widzia艂 jego dziwny metal? Nie umia艂bym odpowiedzie膰 i ju偶 sam nie wiem, czy to nie by艂o z艂udzeniem... Ach, gdybym m贸g艂 o niej nie my艣le膰... Cho膰by przez kilkana艣cie minut...
Ot贸偶 nie b臋d臋 o niej my艣la艂..."
Noc by艂a gwia藕dzista, pola ciemne, wzd艂u偶 kolei w wielkich odst臋pach pali艂y si臋 sygna艂owe latarnie. Wokulski id膮c rowem potkn膮艂 si臋 o spory kamie艅 i w jednej chwili stan臋艂y mu przed oczyma ruiny zamku w Zas艂awiu, kamie艅, na kt贸rym siedzia艂a panna Izabela, i jej 艂zy. Ale tym razem poza 艂zami b艂ysn臋艂o spojrzenie pe艂ne fa艂szu.
揙t贸偶 nie b臋d臋 o niej my艣la艂... Pojad臋 do Geista, b臋d臋 pracowa艂 od sz贸stej rano do jedynastej w nocy, b臋d臋 musia艂 uwa偶a膰 na ka偶d膮 zmian臋 ci艣nienia, temperatury, nat臋偶enia pr膮du... Nie zostanie mi ani jednej chwili..."
Zdawa艂o mu si臋, 偶e kto艣 za nim idzie. Odwr贸ci艂 si臋, ale nie dojrza艂 nic. Natomiast spostrzeg艂, 偶e lewym okiem widzi gorzej ni偶 prawym, co niewymownie zacz臋艂o go dra偶ni膰.
Chcia艂 wr贸ci膰 si臋 do ludzi, ale uczu艂, 偶e nie zni贸s艂by ich widoku. Ju偶 samo nawet my艣lenie m臋czy艂o go, prawie bola艂o.
揘ie wiedzia艂em, 偶e cz艂owiekowi mo偶e ci臋偶y膰 w艂asna dusza...- mrukn膮艂.
揂ch, gdybym m贸g艂 nie my艣le膰..."
Daleko na wschodzie zamajaczy艂 blask i ukaza艂 si臋 w膮ski sierp ksi臋偶yca oblewaj膮c krajobraz niewymownie ponurym 艣wiat艂em. I nagle ukaza艂o si臋 Wokulskiemu nowe widzenie. By艂 w cichym i pustym lesie; pnie sosen ros艂y pochylone w dziwaczny spos贸b, nie odzywa艂 si臋 偶aden ptak, wiatr nie porusza艂 najmniejszej ga艂膮zki. Nie by艂o nawet 艣wiat艂a, tylko p贸艂mrok. Wokulski czu艂, 偶e ten mrok, 偶al i smutek wyp艂ywa艂 z jego serca i 偶e to wszystko zako艅czy si臋 chyba z 偶yciem, je偶eli si臋 zako艅czy...
Spomi臋dzy sosen, gdziekolwiek spojrza艂, przegl膮da艂y p艂aty szarego nieba; ka偶dy zamienia艂 si臋 w drgaj膮c膮 szyb臋 wagonu, w kt贸rej wida膰 by艂o blady obraz panny Izabeli w u艣cisku Starskiego.
Wokulski ju偶 nie m贸g艂 oprze膰 si臋 widzeniom: opanowa艂y go, po偶ar艂y mu wol臋, skrzywi艂y my艣l i zatru艂y serce. Duch jego straci艂 wszelk膮 samodzielno艣膰: rz膮dzi艂o nim lada ra偶enie, odbijaj膮ce si臋 w tysi膮cznych, coraz pos臋pniejszych, coraz bole艣niejszych formach, jak echa w pustej budowli.
Znowu potkn膮艂 si臋 o kamie艅 i ten nie znacz膮cy fakt obudzi艂 w nim straszliwe medytacje.
Zdawa艂o mu si臋, 偶e kiedy艣, kiedy艣... on sam by艂 kamieniem, zimnym, 艣lepym, nieczu艂ym.
A gdy le偶a艂 pyszny w swojej martwocie, kt贸rej najwi臋ksze ziemskie kataklizmy nie zdo艂a艂y o偶ywi膰, w nim czy nad nim odezwa艂 si臋 g艂os zapytuj膮cy:
Chcesz zosta膰 cz艂owiekiem?"
揅o to jest cz艂owiek?..." - odpar艂 kamie艅.
揅hcesz widzie膰, s艂ysze膰, czu膰?...
揅o to jest czu膰?..."
揥i臋c czy chcesz zazna膰 co艣 zupe艂nie nowego? Czy chcesz istnienia, kt贸re w jednej chwili do艣wiadcza wi臋cej ani偶eli wszystkie kamienie w ci膮gu miliona wiek贸w?"
揘ie rozumiem - odpar艂 kamie艅 - ale mog臋 by膰 wszystkim."
揂 je偶eli - pyta艂 g艂os nadnaturalny - po tym nowym bycie pozostanie ci wieczny 偶al?..."
揅o to jest 偶al?... Mog臋 by膰 wszystkim."
揥i臋c niech si臋 stanie cz艂owiek" - odpowiedziano.
I sta艂 si臋 cz艂owiek. 呕y艂 kilkadziesi膮t lat, a w ci膮gu nich tyle pragn膮艂 i tyle cierpia艂, 偶e martwy 艣wiat nie zazna艂by tego przez ca艂膮 wieczno艣膰. Goni膮c za jednym pragnieniem znajdowa艂 tysi膮ce innych, uciekaj膮c przed jednym cierpieniem wpad艂 w morze cierpie艅 i tyle odczu艂, tyle przemy艣la艂, tyle poch艂on膮艂 si艂 bez艣wiadomych, 偶e w ko艅cu obudzi艂 przeciw sobie ca艂膮 natur臋.
揇osy膰!... - pocz臋to wo艂a膰 ze wszystkich stron. - Dosy膰!... ust膮p innym miejsca w tym widowisku..."
揇osy膰!... dosy膰!... ju偶 dosy膰!... - wo艂a艂y kamienie, drzewa, powietrze, ziemia i niebo. - Ust膮p innym!... niech i oni poznaj膮 ten nowy byt..."
Dosy膰!... Wi臋c znowu ma zosta膰 niczym, i to w chwili, kiedy 贸w wy偶szy byt jako ostatni膮 pami膮tk臋 daje mu tylko rozpacz po tym, co straci艂, i 偶al za tym, czego nie dosi臋gn膮艂!...
揂ch, gdyby ju偶 s艂o艅ce wesz艂o! - szepn膮艂 Wokulski. - Wracam do Warszawy... zabior臋 si臋 do jakiejkolwiek roboty i sko艅cz臋 z tymi g艂upstwami, kt贸re mi rozstrajaj膮 nerwy... Chce Starskiego? niech ma Starskiego!... Przegra艂em na niej? Dobrze !... Za to wygra艂em na innych rzeczach... Wszystkiego nie mo偶na posiada膰..."
Od kilku chwil czu艂 na w膮sach jak膮艣 g臋st膮 wilgo膰.
揔rew?" - pomy艣la艂. Otar艂 usta i przy 艣wietle zapa艂ki zobaczy艂
na chustce pian臋.
揥艣ciekam si臋 czy co, u diab艂a?..."
Wtem z daleka zobaczy艂 dwa 艣wiat艂a, powoli zbli偶aj膮ce si臋 w jego
stron臋; za nimi majaczy艂a ciemna masa, za kt贸ra ci膮gn膮艂 g臋sty snop
iskier.
揚oci膮g?..." - rzek艂 do siebie, i przywidzia艂o mu si臋, 偶e jest to ten
sam poci膮g, kt贸rym jedzie panna Izabela. Znowu zobaczy艂 salonik
o艣wietlony latarni膮 przys艂oni臋t膮 niebieskim klamotem, a w k膮cie dostrzeg艂 pann臋 Izabel臋 w obj臋ciach Starskiego..
Tak kocham... tak kocham... - szepn膮艂. - I nie mog臋 zapomnie膰!..." W tej chwili opanowa艂o go cierpienie, na kt贸re w ludzkim j臋zyku ju偶 nie ma nazwiska. Dr臋czy艂a go zm臋czona my艣l, zbola艂e uczucie, zdruzgotana wola, ca艂e istnienie... I nagle uczu艂 ju偶 nie pragnienie, ale g艂贸d i 偶膮dz臋 艣mierci.
Poci膮g z wolna zbli偶a艂 si臋. Wokulski nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co robi, upad艂 na szyny. Dr偶a艂, z臋by mu szcz臋ka艂y, schwyci艂 si臋 obur膮cz podk艂ad贸w, mia艂 usta pe艂ne piasku... Na drog臋 pad艂 blask latar艅, szyny zacz臋艂y cicho d藕wi臋cze膰 pod tocz膮c膮 si臋 lokomotyw膮...
揃o偶e, b膮d藕 mi艂o艣ciwy..." - szepn膮艂 i zamkn膮艂 oczy.
Nagle uczu艂 ciep艂o i gwa艂towne szarpni臋cie, kt贸re str膮ci艂o go z szyn... Poci膮g przelecia艂 o kilka cali od g艂owy obryzguj膮c go par膮 i gor膮cym popio艂em. Na chwil臋 straci艂 przytomno艣膰, a gdy ockn膮艂 si臋, zobaczy艂 jakiego艣 cz艂owieka, kt贸ry siedzia艂 mu na piersiach i trzyma艂 za r臋ce.
- Co wielmo偶ny pan robi najlepszego?... - m贸wi艂 cz艂owiek.- Kto s艂ysza艂 takie rzeczy... Przecie B贸g...
Nie doko艅czy艂. Wokulski zepchn膮艂 go z siebie, pochwyci艂 za ko艂nierz i jednym szarpni臋ciem rzuci艂 na ziemi臋.
- Czego chcesz ode mnie, ty pod艂y!... - zawo艂a艂.
- Panie... wielmo偶ny panie... ja przecie jestem Wysocki...
- Wysocki?... Wysocki?... - powt贸rzy艂 Wokulski. - K艂amiesz, Wysocki jest w Warszawie...
- Ale ja jego brat, dr贸偶nik. Przecie mi wielmo偶ny pan sam miejsce tu wyrobi艂 jeszcze w przesz艂ym roku, po Wielkanocy... I gdzie偶bym ja m贸g艂 patrze膰 na takie nieszcz臋艣cie pana?... Zreszt膮, panie, na kolei nie wolno w艂azi膰 pod maszyn臋...
Wokulski zamy艣li艂 si臋 i pu艣ci艂 go.
揥szystko zwraca si臋 przeciw mnie, cokolwiek zrobi艂em dobrego"- szepn膮艂.
By艂 bardzo zm臋czony, wi臋c usiad艂 na ziemi, obok dzikiej gruszki, co w tym miejscu ros艂a, nie wi臋ksza od dziecka. W tym czasie wia艂 wiatr i porusza艂 listkami drzewa wywo艂uj膮c szelesty, kt贸re nie wiadomo sk膮d przypomnia艂y Wokulskiemu dawne lata.
Gdzie moje szcz臋艣cie!..." - pomy艣la艂.
Uczu艂 艣ciskanie w piersiach, kt贸re stopniowo dosz艂o do gard艂a. Chcia艂 odetchn膮膰, lecz nie m贸g艂; my艣la艂, 偶e si臋 dusi, i obj膮艂 r臋koma drzewko kt贸re wci膮偶 szele艣ci艂o.
Umieram!..." - zawo艂a艂.
Zdawa艂o mu si臋, 偶e go krew zalewa, 偶e mu p臋kaj膮 piersi, wi艂 si臋 z b贸lu i nagle zani贸s艂 si臋 od p艂aczu.
揃o偶e mi艂osierny... Bo偶e mi艂osierny!..." - powtarza艂 w艣r贸d 艂ka艅.
Dr贸偶nik przype艂zn膮艂 do niego i ostro偶nie wsun膮艂 mu r臋k臋 pod g艂ow臋.
- P艂acz, wielmo偶ny panie!... - m贸wi艂 nachylaj膮c si臋 nad nim.-P艂acz, wielmo偶ny panie, i wzywaj boskiego imienia... Nie b臋dziesz go wzywa艂 nadaremnie... 揔to si臋 w opiek臋 poda Panu swemu, a ca艂ym sercem szczerze ufa jemu, 艣miele rzec mo偶e, mam obro艅c臋 Boga, nie spadnie na mnie 偶adna straszna trwoga... Ciebie on z side艂 zdradzieckich wyzuje..." Co tam, wielmo偶ny panie, dostatki, co najwi臋ksze skarby!... Wszystko cz艂owieka zawodzi, tylko jeden B贸g nie zawiedzie...
Wokulski przytuli艂 twarz do ziemi. Zdawa艂o mu si臋, 偶e z ka偶d膮 艂z膮 spada mu z serca jaki艣 b贸l, jaki艣 zaw贸d i rozpacz. Wykolejona my艣l pocz臋艂a uk艂ada膰 si臋 do r贸wnowagi. Ju偶 zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, co robi艂, i ju偶 zrozumia艂, 偶e w chwili nieszcz臋艣cia, kiedy go wszystko zdradzi艂o, jeszcze pozosta艂a mu wiern膮 ziemia, prosty cz艂owiek i B贸g...
Powoli uspokaja艂 si臋, 艂kania coraz rzadziej rozdziera艂y mu piersi, uczu艂 niemoc w ca艂ym ciele i twardo zasn膮艂.
艢wita艂o, kiedy si臋 obudzi艂; usiad艂, przetar艂 oczy, zobaczy艂 obok siebie Wysockiego i wszystko sobie przypomnia艂.
- D艂ugo spa艂em? - zapyta艂.
- Mo偶e kwadrans... mo偶e p贸艂 godziny - odpar艂 dr贸偶nik.
Wokulski wyj膮艂 pugilares, wydoby艂 kilka sturubl贸wek i podaj膮c je Wysockiemu rzek艂 :
- Uwa偶asz... Wczoraj by艂em pijany... Nie m贸w偶e nic i nikomu, co si臋 tu sta艂o. A oto masz... dla dzieci...
Dr贸偶nik poca艂owa艂 go w nogi.
- My艣la艂em - rzek艂 - 偶e ja艣nie pan straci艂 wszystko i dlatego...
- Masz racj臋! - odpar艂 w zamy艣leniu Wokulski - straci艂em wszystko... opr贸cz maj膮tku. Nie zapomn臋 o tobie, chocia偶... Wola艂bym ju偶 nie 偶y膰.
- Ja te偶 zaraz m贸wi艂em, 偶e taki pan nie szuka艂by nieszcz臋艣cia, cho膰by straci艂 wszystkie pieni膮dze. Zrobi艂a to z艂o艣膰 ludzka... Ale i na ni膮 przyjdzie koniec. B贸g nierychliwy, ale sprawiedliwy, przekona si臋 pan...
Wokulski podni贸s艂 si臋 z ziemi i zacz膮艂 i艣膰 do stacji. Nagle zwr贸ci艂 si臋 do Wysockiego.
- Jak b臋dziesz w Warszawie - rzek艂 - wst膮p do mnie... Ale ani s艂owa o tym, co si臋 tu sta艂o...
- Tak mi Bo偶e dopom贸偶, 偶e nie powiem - odpar艂 Wysocki i zdj膮艂 czapk臋.
- A na drugi raz... - doda艂 Wokulski k艂ad膮c mu r臋k臋 na ramieniu - na drugi raz... Gdyby艣 spotka艂 takiego cz艂owieka... rozumiesz?... gdyby艣 spotka艂, nie ratuj go... Kiedy kto chce dobrowolnie stan膮膰 ze swoj膮 krzywd膮 przed boskim s膮dem, nie zatrzymuj go...
Nie zatrzymuj!...

 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
lalka33
lalka36
lalka30

wi臋cej podobnych podstron