de Sade Dialog miedzy Ksiedzem


Markiz de Sade - "Dialog między Księdzem a Umierającym"
KSIDZ: W obliczu tej ostatniej godziny, kiedy maska ułudy pęka po to
jedynie, aby ukazać sprowadzonemu na złą drogę człowiekowi okrutny
obraz jego błędów i występków, czy żałujesz, mój synu, że wiedziony
ludzką słabością i ułomnością dałeś się wielekroć ponieść rozwiązłości?
UMIERAJCY: Tak, przyjacielu, żałuję.
KSIDZ: Skorzystaj więc w tym krótkim czasie, jaki ci pozostał, z tej
szczęśliwej okazji do skruchy, by dostąpić od nieba absolucji zupełnej za
twe grzechy i pamiętaj, że tylko przez rozpamiętywanie przenajświętszego
sakramentu pokuty dane ci będzie otrzymać ją od Wiekuistego.
UMIERAJCY: Nie rozumiem cię, tak jak i ty mnie nie zrozumiałeś.
KSIDZ: Jakże to?
UMIERAJCY: Powiedziałem ci, że żałuję.
KSIDZ: Słyszałem.
UMIERAJCY: Tak, lecz nie zrozumiałeś.
KSIDZ: A to jak wytłumaczyć?...
UMIERAJCY: Tak oto... Natura obdarzyła mnie nader porywczymi
upodobaniami i gwałtownymi namiętnościami; znalazłem się na tym
świecie wyłącznie po to, by im się poddać i zaspokoić je. A ponieważ ów
skutek stworzenia mnie jest tylko koniecznością tyczącą pierwotnych
zamysłów natury, lub, jeśli wolisz, pochodną niezbędną do jej planów
wobec mnie, które wszystkie biorą początek z jej praw - tego tylko żałuję,
że nie dość przejrzałem jej wszechmoc i me jedyne wyrzuty sumienia
skupiają się na miernym użytku, jaki uczyniłem z sił (zbrodniczych,
według ciebie, według mnie zaś całkiem zwyczajnych), którymi obdarzyła
mnie ona, bym jej służył. Niekiedy opierałem się jej i żałuję tego;
zaślepiony twymi niedorzecznymi systemami, zwalczałem w ich imię całą
gwałtowność żądz, danych mi przez o wiele bardziej boskie natchnienie --
i żałuję tego, bo miast zebrać obfitość owoców, wąchałem jedynie
kwiatki... Oto prawdziwe powodu mego żalu; miej dla mnie dość
szacunku, by nie oczekiwać innych.
KSIDZ: Gdzież wpędzają się cię twe błędy, dokąd prowadzą twe
sofizmaty! Rzeczy stworzonej przypisujesz całą potęgę stwórcy, nie
pojmujesz, że owe nieszczęsne skłonności, jakie cię omamiły, są jedynie
skutkiem zdeprawowanej natury, którą ty uznajesz za wszechmocną.
UMIERAJCY: Zdaje mi się, przyjacielu, że twoja dialektyka jest równie
fałszywa jak twój umysł. Myśl rozsądniej, albo daj mi umrzeć w spokoju.
Co rozumiesz przez stwórcę, a co przez zdeprawowaną naturę?
KSIDZ: Stwórca to pan wszechświata, to on wszystko sprawił, wszystko
stworzył, to on zachowuje wszystko prostym skutkiem swej wszechmocy.
UMIERAJCY: To doprawdy wielki człowiek! Powiedz mi zatem, dlaczego
ów człek tak potężny stworzył jednakże, jak powiadasz, naturę
zdeprawowaną?
KSIDZ: Czymże zasłużyliby sobie ludzie, gdyby Bóg nie obdarzył ich
wolną wolą? I jakiż dobry uczynek mieliby z korzystania z niej, gdyby nie
istniała na ziemi możliwość czynienia dobra i unikania zła?
UMIERAJCY: Tak więc twój Bóg był łaskaw stworzyć wszystko na opak po
to jedynie, by kusić i wystawiać na próbę swoje dziecię: czyżby więc nie
znał go, nie spodziewał się, jaki będzie skutek?
KSIDZ: Znał je, bez wątpienia, lecz powtarzam raz jeszcze, chciał
pozostawić mu zasługę wyboru.
UMIERAJCY Po co, skoro wiedział, czyją wezmie stronę? A tylko od niego
zależało - ponieważ nazywasz go wszechmocnym - tylko od niego,
powiadam, zależało, aby kazać mu opowiedzieć się za dobrem.
KSIDZ: Któż zdoła ogarnąć ogrom i nieskończoność zamysłów Boga
wobec człowieka, któż zdoła zrozumieć to wszystko, co widzimy?
UMIERAJCY: Ten, przyjacielu, kto upraszcza rzeczy, ten nade wszystko,
kto nie mnoży przyczyn dla większego zagmatwania skutków. Po cóż ci
kolejna trudność, jeśli nie umiesz rozwikłać pierwszej? Skoro możliwe jest,
że natura sama jedna stworzyła to, co ty przypisujesz swemu bogu, po co
chcesz dać jej pana? Przyczyną twego niezrozumienia jest być może rzecz
najprostsza na świecie: doskonal swą znajomość fizyki, a lepiej
zrozumiesz naturę; oczyść rozum, porzuć swe przesądy, a nie będziesz już
więcej potrzebować swego boga.
KSIDZ: Nieszczęsny, sądziłem, żeś tylko socynian i miałem oręż, by cię
pokonać. Widzę jednak, żeś jest ateuszem i skoro twe serce opiera się
ogromowi prawdziwych dowodów na istnienie stwórcy, jakie otrzymujemy
co dnia, nie mam ci już nic do powiedzenia. Ślepcowi wzroku przywrócić
się nie da.
UMIERAJCY: Przyjacielu, przyznaj jedno: że spośród dwojga z pewnością
większym ślepcem musi być ten raczej, co nakłada sobie przepaskę na
oczy nizli ten, co ją zdziera. Ty budujesz, wymyślasz, mnożysz: ja burzę i
upraszczam. Ty dodajesz błąd do błędu: ja zbijam je wszystkie. Który z
nas dwojga jest ślepcem?
KSIDZ: Nie wierzysz więc wcale w Boga?
UMIERAJCY: Nie. A to z bardzo prostej przyczyny: ponieważ oczywistą
niemożliwością jest wierzyć w coś, czego się nie rozumie. Pomiędzy
zrozumieniem a wiarą winien istnieć bezpośredni związek; zrozumienie
jest dla wiary strawą podstawową. Gdzie nie ma zrozumienia, tam wiara
jest martwa i w takim przypadku ci, co utrzymują, że rozumieją, są
oszustami. Idę o zakład, że ty sam nie wierzysz w boga, którego mi
głosisz, ponieważ nie możesz mi go dowieść, nie jesteś w mocy go opisać,
a przeto go nie rozumiesz; skoro go nie rozumiesz, nie możesz mi
dostarczyć na jego temat żadnego racjonalnego argumentu, słowem --
wszystko, co wykracza poza granice ludzkiego umysłu, jest już to urojone,
już to zbędne. Ponieważ twój bóg może być tylko jednym albo drugim, w
pierwszym przypadku byłbym szaleńcem, wierząc weń, w drugim zaś --
głupcem. Przyjacielu, udowodnij mi bezruch materii, a zgodzę się na
twego boga; udowodnij, że natura wystarcza sobie samej, a uznam, że
możesz zakładać istnieje jej pana. Prędzej nie oczekuj ode mnie niczego.
Uznaję tylko oczywistość, a tę dobieram jedynie dzięki mym zmysłom;
tam, gdzie kończą się zmysły, moja wiara jest bezsilna. Wierzę, że istnieje
słońce, ponieważ je widzę. Pojmuję je jako centrum, w którym zbiera się
cała zapalna materia natury. Odpowiada mi jego cykliczny bieg i nie
zadziwia mnie on; jest to proces fizyczny, być może równie prosty jak
elektryczność, lecz nie nam dane go zrozumieć. Po cóż mam zmierzać
dalej? Kiedy nad tym wszystkim ty postawisz mi swego boga, czy posunę
się przez to naprzód? Czy nie będę musiał włożyć tyle samo wysiłku w
zrozumienie stwórcy, co w opisanie jego dzieła? Przeto tworząc swe
urojenia, nie wyrządziłeś mi żadnej przysługi, nie oświeciłeś mego umysłu,
lecz zmąciłeś go i miast wdzięczności, winien ci jestem nienawiść. Twój
bóg to maszyna; stworzyłeś ją, by służyła twym namiętnościom i to one
wprawiły ją w ruch; lecz skoro krępuje ona moje namiętności, nie dziw
się, że ją odrzuciłem. I w chwili, kiedy moja słaba dusza potrzebuje
spokoju i filozofii, nie przychodz jej straszyć swoimi sofizmatami, które
prędzej napełnią ją przerażeniem niż przekonają, prędzej rozdrażnią ją niż
zbudują. Owa dusza, mój przyjacielu, jest taka, jaką upodobała ją sobie
natura, to znaczy jest efektem organów, które spodobało się jej
wykształcić we mnie z racji swych zamierzeń i potrzeb; a ponieważ
jednakowo potrzeba jej cnót i występków, skoro spodobało jej się skłonić
mnie ku jednym -- uczyniła to, jeśli zaś pragnęła drugich - zbudziła we
mnie żądze, a ja poddałem się im mimo wszystko. Tylko w prawach
natury szukaj jedynej przyczyny naszej ludzkiej niestałości, a dla jej praw
nie szukaj innych zasad jak jej pragnienia i potrzeby.
KSIDZ: Tak więc wszystko na świecie jest konieczne?
UMIERAJCY: Niewątpliwie.
KSIDZ: Jeśli jednak wszystko jest konieczne, wszystko jest też
uporządkowane.
UMIERAJCY: A któż ci mówi, że nie jest?
KSIDZ: Ale kto, jeśli nie jakaś wszechmocna i skończenie mądra ręka,
potrafi uporządkować wszystko tak, jak jest?
UMIERAJCY: Czy nie musi zapalić się proch, gdy przyłożyć doń ogień?
KSIDZ: Tak.
UMIERAJCY: Dostrzegasz w tym jaką mądrość?
KSIDZ: Żadnej.
UMIERAJCY: Zatem mogą istnieć rzeczy konieczne bez mądrości, a
przeto możliwe, że wszystko pochodzi od pierwszej przyczyny, w której
nie ma ani rozumu, ani mądrości.
KSIDZ: Dokąd zmierzasz?
UMIERAJCY: Chcę ci udowodnić, że wszystko może być tym, czym jest i
takim, jakim je widzisz, i nie stoi za tym żadna mądra ani rozumna
przyczyna; że naturalne skutki mają swoje naturalne przyczyny, bez
potrzeby zakładania dla nich przyczyn naturze przeciwnych, takich jak
twój bóg, który - jak już ci mówiłem - miast dostarczyć wyjaśnień, sam
ich potrzebuje; że skoro nic mi po twoim bogu, jest on przeto absolutnie
zbędny; i wreszcie, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że to, co jest
zbędne, jest niczym, a to, co jest niczym, nie jest bytem. Toteż aby
przekonać się, że twój bóg jest urojeniem, nie trzeba mi żadnego innego
rozumowania jak takie, które dostarcza mi pewności, że jest on zbędny.
KSIDZ: Skoro sprawy tak się mają, nie sądzę, bym musiał ci jeszcze
mówić o religii.
UMIERAJCY: Dlaczegóżby nie? To bardzo zabawne, do czego
doprowadzili ludzie fanatyzm i głupotę w kwestii religii. Według mnie, to
owe niebywałe wybryki sprawiają, że obraz ten, choć okropny, jest ciągle
zajmujący. Odpowiedz szczerze, a nade wszystko wyzbądz się egoizmu:
gdybym był na tyle słaby, by dać się nabrać na twe śmieszne systemy o
istnieniu baśniowej istoty, która wymaga religii, to w jakiej formie
miałbym, według ciebie, oddawać jej cześć? Chciałbyś, abym przyjął
majaczenia Konfucjusza czy też niedorzeczności Brahmy? Mam wielbić
wielkiego węża Murzynów, słońce Inków czy boga zastępów Mojżesza? Do
której z sekt Mahometa mam się zwrócić? Albo która z chrześcijańskich
herezji byłaby, twoim zdaniem, odpowiednia? Zważ dobrze swą
odpowiedz.
KSIDZ: Czyż można o niej wątpić?
UMIERAJCY: A więc to odpowiedz egoisty.
KSIDZ: Nie, dlatego polecam ci moją wiarę, bo kocham ciebie jak siebie
samego.
UMIERAJCY: I dlatego słucham podobnych bredni, bo kochamy się
wzajem bardzo słabo.
KSIDZ: Och, któż może zamykać oczy na cuda naszego boskiego
odkupiciela!
UMIERAJCY: Ten, kto widzi w nim jedynie najzwyklejszego szelmę i
pospolitego oszusta.
KSIDZ: Boże, ty słyszysz i nie grzmisz!
UMIERAJCY: Nie, mój przyjacielu, nic się nie stanie, ponieważ twój bóg,
istota bezsilna albo rozumna, albo jaka tam jeszcze chcesz, którą uznaję
chwilowo jedynie z pobłażliwości dla ciebie lub, jeśli wolisz, by zrozumieć
twe poglądy - twój bóg więc, powiadam, jeśli istnieje, tak jak wierzysz w
to obłąkańczo, nie mógł starać się nas przekonać środkami równie
śmiesznymi jak wyobraża to sobie twój Jezus.
KSIDZ: Coś podobnego! Proroctwa, cuda, męczennicy - to wszystko nie
dowody?
UMIERAJCY: Jakże chcesz, w zgodzie z logiką, bym mógł przyjąć za
dowód coś, co samo w sobie potrzebuje dowodu? Aby proroctwo stało się
dowodem, trzeba by mi najpierw upewnić się całkowicie co do jego
zaistnienia. Otóż fakt taki został zapisany na kartach historii i dlatego nie
może mieć on dla mnie większej wartości niż wszystkie inne fakty
historyczne, z których trzy ćwierci jest mocno wątpliwych. Jeśli jeszcze
dodam do tego bardziej niż prawdopodobne oznaki, że przekazali mi je
jedynie interesowni historycy, to, jak widzisz, mam więcej niż pełne prawo
wątpić. A poza tym, któż mi udowodni, że owo proroctwo nie nastąpiło
post factum? Że nie było ono rezultatem praktyk najzwyklejszej pod
słońcem polityki, takiej, co to szczęśliwe panowanie widzi w rządach
sprawiedliwego króla, tak jak mróz dostrzega zimą? A jeśli tak, to jakże
chcesz, by tak bardzo potrzebujące udowodnienia proroctwo mogło samo
stać się dowodem? Co do twych cudów, to im także nie dam się zwieść.
Czynił je każdy szelma, a każdy głupiec w nie wierzył. Aby przekonać się o
prawdziwości jakiegoś cudu, musiałbym być pewny, że wydarzenie, które
w ten sposób nazywasz, jest absolutnie przeciwnie prawom natury, bo to
jedynie może uchodzić za cud, co jest sprzeczne z naturą: a któż zna ją na
tyle, by ośmielał się twierdzić, iż w tym dokładnie punkcie kończy się ona i
dokładnie w tamtym punkcie coś wykracza poza nią? Dwie tylko rzeczy
starczą do uwierzytelnienia rzekomego cudu: kuglarz i baby. To wszystko,
nie szukaj dla nich innych zródeł; postępowali tak wszyscy neofici i co
dziwniejsze, wszyscy znalezli głupców, którzy im uwierzyli. Twój Jezus nie
dokonał niczego bardziej niezwykłego od Apoloniusza z Tyany, jednakże
nikomu nie przyszło do głowy brać tego ostatniego za boga. Co się tyczy
twoich męczenników, to są to z całą pewnością najsłabsze spośród
wszystkich twoich argumentów. By stać się męczennikiem, trzeba tylko
zapału i odporności. A jeśli nawet znajdzie się tyluż męczenników innej
sprawy, nie upoważni mnie to nigdy, aby uważać jedną za lepszą od
drugiej, przeciwnie -- przyjmę raczej, że obie są żałosne. Och, mój
przyjacielu, jeśli prawdą jest, że twój bóg, którego mi głosisz, istnieje,
miałżeby on potrzebować cudów, męczenników i proroctw, by ustanowić
swe królestwo? A jeśli, jak powiadasz, dziełem jego jest ludzkie serce, to
czyż nie tam powinien był on umieścić świątynię swego prawa? Prawa
równego dla wszystkich, bo pochodzącego od sprawiedliwego boga?
Nieodparcie wyryte byłoby ono we wszystkich sercach, jak świat długi i
szeroki; podobni do siebie przez ów organ delikatny i czuły, wszyscy ludzie
byliby również podobni sobie przez hołd składany bogu, od którego je
otrzymali; wszyscy kochaliby go na jeden tylko sposób, jednakowo czcili i
służyli mu, i niemożliwe byłoby tak nie znać owego boga, jak opierać się
tajemnemu pociągowi ku jego religii. A zamiast tego, cóż widzę po całym
świecie? Co kraj to inne bóstwo, im bardziej różnią się ludzie i ich
wyobraznia, tym więcej sposobów służenia im. I taka wielość przekonań,
w której mój wybór jest fizyczną niemożliwością, byłaby, według ciebie,
dziełem sprawiedliwego boga? Daj spokój, klecho, obrażasz tylko swego
boga, przedstawiając mi go w taki sposób; pozwól mi negować go
całkowicie, bo jeśli istnieje, moim niedowiarstwem obrażam go o wiele
mniej niż ty swymi bluznierstwami. Odzyskaj rozum, klecho: twój Jezus
nie jest więcej wart od Mahometa, Mahomet od Mojżesza, a wszyscy trzej
nie są lepsi od Konfucjusza, który przynajmniej wskazał kilka dobrych
zasad, podczas gdy tamci tylko gadali od rzeczy. Na ogół jednak wszyscy
ci ludzie to zwykli oszuści; kpił z nich filozof, uwierzył w nich motłoch, a
sprawiedliwość powinna była kazać ich powiesić.
KSIDZ: Niestety, uczyniła to tylko wobec jednego z nich.
UMIERAJCY: Bo też i on najbardziej na to zasługiwał. Był to wichrzyciel,
buntownik, oszczerca, szelma, libertyn, prymitywny blagier i
niebezpieczny niegodziwiec. Posiadał sztukę oszukiwania ludzi, przez co
zasłużył na karę w państwie, do którego należało podówczas królestwo
Jerozolimy. Dobrze więc uczyniono, pozbywając się go i jest to być może
jedyny przypadek, kiedy moje zasady, nadzwyczaj łagodne i tolerancyjne,
mogą uznać surowość Temidy. Wybaczam wszelkie błędy, wyjąwszy te,
które mogą okazać się niebezpieczne dla panującej władzy; królowie i ich
majestat to jedyne, co mi imponuje i budzi mój szacunek. Kto nie kocha
swego kraju, ten nie jest godzien żyć.
KSIDZ: Ale w końcu zakładasz przecież, że istnieje coś po tym życiu? To
niemożliwe, aby twój umysł nie zechciał nigdy przeniknąć głębi mroków
losu, jaki nas czeka: który więc system mógł zadowolić go bardziej niż
system ogromu cierpień za życie złe i wiecznych nagród za życie prawe?
UMIERAJCY: Który, przyjacielu? System niebytu. Nie napełniał mnie on
nigdy przerażeniem, znajduję w nim tylko pociechę i prostotę. Wszystkie
inne są dziełem pychy, ten jeden jest dziełem rozumu. Zresztą, ów niebyt
nie jest ani straszny, ani absolutny. Czyż nie ma przed oczyma przykładów
wciąż nowego i nowego odradzania się natury? W świecie nic nie idzie na
marne, przyjacielu, nic nie ginie; dziś człowiek, jutro robak, pojutrze
mucha - czyż nie oznacza to ciągłego istnienia? Dlaczego więc mam zostać
nagrodzony za cnoty, w których nie ma żadnej zasługi albo ukarany za
zbrodnie, którym nie mogłem się oprzeć? Zdołasz pogodzić dobroć twego
rzekomego boga z takim systemem? Miał mnie stwarzać po to tylko, by
doznać przyjemności ukarania mnie jedynie za wybór, którego nie uczynił
mnie panem?
KSIDZ: Jesteś panem swojego losu.
UMIERAJCY: Tak, zgodnie z twoimi przesądami, ale obala je rozum.
System wolności człowieka wymyślono jedynie po to, aby stworzyć system
łaski, tak dobrze pasujący do waszych majaczeń. Pokaż mi na świecie
jednego człowieka, który, jeśli nie musi popełnić zbrodni, dokona jej,
widząc obok siebie zbrodnię i szafot? Pociąga nas jakaś przemożna siła,
nigdy nie jesteśmy w mocy skierować się ani na chwilę w inną stronę, jak
ku naszym skłonnościom. Wszystkie cnoty są niezbędne dla natury i
odwrotnie, nie masz ani jednej zbrodni, której by ona nie potrzebowała;
cała jej sztuka polega właśnie na doskonałej równowadze, w której
utrzymuje jedne i drugie. Lecz czyż możemy być winni tego, że pchnęła
nas akurat w tę, a nie w inną stronę? Nie bardziej niż osa, zapuszczająca
żądło w twoją skórę.
KSIDZ: Zatem największa ze wszystkich zbrodnia nie powinna w nas
budzić żadnej trwogi?
UMIERAJCY: Tego nie powiedziałem. By wzbudziła trwogę i odrazę,
wystarczy, że potępia ją prawo i każe miecz sprawiedliwości; lecz skoro
została już na nieszczęście popełniona, trzeba umieć się z tym pogodzić,
miast poddawać się próżnym wyrzutom sumienia. Ich skutek będzie
żaden, tak jak nie uchroniły nas od zbrodni, tak nie naprawią jej.
Poddawać się więc im jest niedorzecznością, a jeszcze większą spodziewać
się kary na tamtym świecie, jeśli tutaj szczęśliwie jej uniknęliśmy. Boże
broń, żebym zachęcał tym samym do zbrodni! Trzeba ich oczywiście
unikać jak tylko można, lecz należy kierować się przy tym rozumem, a nie
fałszywymi obawami, które prowadzą donikąd, a w co nieugiętszej duszy
ich skutek szybko zostaje unicestwiony. Rozum, mój przyjacielu, tak
właśnie, sam rozum musi przekonać nas o tym, że szkodząc bliznim nigdy
nie staniemy się szczęśliwsi; samo nasze serce musi nas przekonać, że
przyczynianie się do szczęścia bliznich jest najbardziej wzniosła rzeczą,
jaką otrzymaliśmy od natury na tej ziemi. W tym jednym słowie zamyka
się cała ludzka moralność: uczynić innych równie szczęśliwymi, jakbyśmy
sami tego pragnęli i nie wyrządzać im nigdy zła większego niż takie,
którego sami gotowi bylibyśmy doznać. Oto, mój przyjacielu, jedyne
zasady, wedle których powinniśmy postępować i nie trzeba ani boga, ani
religii, by zakosztować ich i je uznać: trzeba tylko dobrego serca. Lecz
czuję, klecho, że słabnę. Porzuć swe przesądy, bądz prawdziwym
człowiekiem, bez obaw i nadziei. Zostaw swych bogów i religie; to
wszystko jest dobre po to jedynie, aby włożyć miecz w ludzkie ręce i już
samo imię tych wszystkich okropieństw sprawiło, że na ziemi przelano
więcej krwi niż przez wszystkie pozostałe wojny i plagi razem wzięte.
Wyrzeknij się mrzonek o tamtym świecie, nie ma go wcale; nie wyrzekaj
się tylko rozkoszy życia szczęśliwego. Oto jedyny sposób, w jaki natura
pozwala ci przedłużyć twe istnienie... Rozkosz, mój przyjacielu, była
zawsze mym najcenniejszym dobrem. Całe życie paliłem jej kadzidła i w
jej ramionach pragnę je zakończyć. Mój koniec jest bliski, a czeka tu w
sąsiednim gabinecie sześć kobiet piękniejszych niż poranek, które
zatrzymałem na tę chwilę; wez i ty swoją część, za moim przykładem
postaraj się zapomnieć w ich ramionach o wszystkich pustych sofizmatach
twojego zabobonu i głupich błędach hipokryzji.
Przełożył: Marek Baster


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
De Sade A F Dialog miedzy ksiedzem a umierajacym
De Sade Prawda
Donatien Alphonse François de Sade
Bogdan Banasiak Kim był Markiz de Sade
Donatien Alphonse François de Sade Rozprawa hrabiego de Gernande a o kobietach
2b Jak prowadzic dialog miedzykulturowy
de Sade Prawda
marques de sade el perceptor filosofo
Lama Rinczen Dialog międzyreligijny z punktu widzenia buddyzmu
Dick, Philip K Coto de caza

więcej podobnych podstron