58 (12)



















Zbigniew Nienacki     
  Raz w roku w Skiroławkach
   
. 58 .    



O rzeczach, które są, chociaż ich nie ma



    Potężna wichura przez dwie doby harowała się z drzewami,
wypróbowując ich posłuszeństwo wyginania się i pokłonów, łamiąc ich wyniosłą
dumę. Dla wielu drzew skończył się czas istnienia; w lesie leżały wyrwane z
korzeniami świerki, nawet prastary dąb na polanie w młodniku nagle stęknął, a
później z łoskotem gromu odpadło od niego grube ramię. Odtąd miał być tylko
strzelistą kolumną podpierającą niebo i stało się dla wszystkich oczywiste, że
już nigdy nie wypuści nowych konarów ani nie pokryje się liśćmi. Był jak ktoś,
komu ręce opadły bezwładnie i czekać mógł jedynie na śmierć.
    Nazajutrz po wichurze, w słoneczne popołudnie, leśniczy Turlej
i stażysta Andrzej oglądali w lesie wyrządzone szkody i zastanawiali się, komu
powierzyć czyszczenie dziesięcioletniego młodnika wokół starego dębu. O ludzi do
takiej pracy nie było teraz łatwo, ponieważ nie skończyły się jeszcze wykopki.
Przysiadł Turlej na zwalonym konarze, w odpowiedniej odległości od stażysty,
który śmierdział wędzonymi rybami mocniej niż zazwyczaj i zapatrzył się w
młodnik, na rozpostarte wszędzie przezroczyste płachty pajęczyn. Zdawało się
leśniczemu, że pod młodym świerczkiem dostrzega Kłobuka i pomyślał, że to zły
znak: za miesiąc albo za pół roku opuści go żona lub on zostawi żonę, gdyż od
dłuższego czasu drzwi do jej sypialni pozostawały dla niego zamknięte. Stażyście
zaś w tym cichym zakątku przypomniała się postać pięknej Luizy i pożałował, że
pisarz Lubiński kazał mu się z nią spotkać w domku myśliwskim, zamiast właśnie
tutaj, na zwalonym konarze u stóp prastarego dębu. Nie trzeba by tu było
wyprawiać żadnych gorszących historii, ale po prostu posiedzieć, twarz
wystawiwszy na chłodne promienie jesiennego słońca. Można by także porozmawiać z
piękną Luizą - o czym, tego nie wiedział. Ale gdy umysł swój wysilił i bacznie
rozejrzał się dookoła, był pewien, że napomknąłby Luizie o konieczności ścięcia
potężnego dębu, który już chyba zupełnie usechł od wewnątrz, o czym świadczyły
czarne otwory dziupli i wielkie huby sterczące na pniu jak balkony.
    - Ten stary dąb należałoby obalić - odezwał się stażysta. -
Mielibyśmy z niego dużo opału.
    - Dąb? - zdziwił się Turlej. - O jakim dębie pan mówi, kolego?

    - O tym, który tu obok rośnie. Jest duży i suchy. Zgubił
ostatni konar. - Nie ma tutaj żadnego dębu - stanowczo oświadczył Turlej. -
Mówię to jako pański zwierzchnik.
    - Jest - stwierdził stażysta.
    Powstał z konara, podszedł do ogromnej kolumny starego drzewa i
w porowaty pień kilkakrotnie kopnął czubkiem swego gumofilca. Wiedział, że nie
tylko leśniczy Turlej, ale i wszyscy robotnicy mają go za niedojdę, ponieważ
gubi się w lesie. Tym razem nie da się jednak ośmieszyć. Nikt mu nie wmówi, że
nie matu drzewa, które on widzi swoimi oczami, a nawet kopie gumofilcem.
    - Niech pan w to drzewo walnie głową. Nawet parę razy -
doradził mu Turlej. - Szkoda gumofilców. A tego dębu i tak nie ma, jak to panu
powiedziałem.
    - Nie ma? - zdumiał się stażysta.
    Turlej wzruszył ramionami i rzekł z wyższością:
    - Nie wystarczy, kolego, skończyć szkoły leśne, aby zostać
leśniczym. Coś mi się zdaje, że do końca życia pozostanie pan tylko stażystą.
Obłapianki z Luizą panu w głowie, ale życie, kolego, to nie literatura. Luiza
zamknie przed panem drzwi do swego pokoju, a pan będzie widział to, czego nie
ma.
    - Dąb jest - upierał się pan Andrzej.
    - Jeszcze raz powiadam, że tego drzewa nie ma. I tego musi się
pan jeszcze nauczyć, kolego, że nie jest prawdą to, co pan widzi, ale to jest
prawdą, co mówi panu zwierzchnik.
    - To tego drzewa w ogóle nie ma? - zdumiał się stażysta. I aż
pogłaskał chropawą korę, aby się upewnić, czy go wzrok nie myli.
    - Przecież już raz oświadczyłem: nie ma. To znaczy nie ma tego
dębu w naszych leśnych wykazach. A jak coś nie istnieje w wykazach, to tego nie
ma także w lesie. A jeśli coś jest w tych wykazach, to musi być i w lesie. Niech
pan na głowie staje, niech pan drzewo sadzi, choćby wielkie jak ten dąb, a musi
się zgadzać z wykazem.
    - Co mnie obchodzą wykazy. Widzę dąb przed sobą, kopię go nogą,
macam. Jest i koniec.
    Nie ma.
    - Jest.
    - Niech mi to pan udowodni - zaproponował Turlej. - Nie
wystarcz zobaczyć, głową uderzyć. Proszę bardzo, może pan sobie w to drzewo
walić głową, ale opału pan z niego nie zrobi.
    - Wezwiemy jutro któregoś z drwali, Jarosza albo Ziętka. Każemy
dąb ściąć piłą motorową, potem połupać na szczapy opałowe.
    - A kto zapłaci za robotę? - zapytał drwiąco Turlej. - Księgowa
w nadleśnictwie rachunku za robotę nie podpisze. Bo nie można zapłacić za
robotę, której nie wykonano. Albo zapłacić dwa razy za tę samą robotę. Nie ma
tego dębu w wykazach, już to panu mówiłem. Ten dąb został ścięty jeszcze za
mojego poprzednika, leśniczego Stemplewicza. Ludziom zapłacono za ścięcie i
porąbanie na szczapy. Drewno wywieziono i z dymem ulotniło się przez komin.
    Ale ten dąb tu jest! Stoi. Rośnie. Na środku polany - powtarzał
stażysta. - Zrobię na ten temat raport do nadleśniczego Kociuby.
    - Raport musi pójść drogą służbową - przypomniał mu Turlej. - A
ja go wrzucę do kosza. Zresztą gdyby go nadleśniczy Kociuba do swoich rąk
dostał, to też tak samo by zrobił. Do kosza! Do śmieci!
    - Tego drzewa naprawdę tutaj nie ma? - upewniał się stażysta, z
powrotem siadając na ułamanym konarze.
    - Nie ma. I jeśli pan kiedyś zostanie leśniczym młody
człowieku, to przede wszystkim musi pan najpierw upewnić się, co w pańskim
leśnictwie jest naprawdę, a czego naprawdę nie ma. Trzeba się nauczyć tak
patrzeć, aby widzieć to co należy. A czego nie należy, nie trzeba widzieć. Nie
tacy jak pan chcieli ten dąb ściąć i na opał go przerobić. I nic z tego nie
wyszło. Czy pan wie, człowieku, że nadleśniczy Kociuba tak się kiedyś z powodu
tego dębu rozgniewał, że przyjechał tu osobiście z piłą motorową w ręku i chciał
dąb ściąć. Ale wtedy jeden z drwali zwrócił mu uwagę, że choć jest nadleśniczym,
to nie ma uprawnień do posługiwania się piłą motorową, nie został w tej
dziedzinie przeszkolony, nie posiada odpowiedniego papierka. A jak mu jedyna
córeczka zachorowała i ozdrowiała, to o tym drzewie zupełnie zapomniał i niech
mu pan nie przypomina, jeśli chce pan u nas nadal staż odbywać w spokoju. Co do
mnie, to ani mnie ten dąb ziębi, ani grzeje, ponieważ nie ma go w wykazach.
    Znowu wydało się Turlejowi, że pod młodym świerczkiem dostrzega
przedziwnego ptaka. Nie miał jednak co do tego żadnej pewności i dlatego zapytał
stażystę:
    - Widzi pan pod świerczkiem naszego Kłobuka?
    - Gdzie? Tam? Pod świerczkiem? Nic nie widzę - oświadczył
stażysta.
    - No, proszę. Widzi pan to, czego nie ma, a tego co jest, pan
nie widzi. Nie będzie z pana leśniczy.
    - Nie dam sobie wmówić nieprawdy jak choroby - powiedział
stażysta.
    - O chorobie to lepiej nie wspominać - zaśmiał się Turlej. -
Dąb jest własnością doktora. Jeśli pan zachoruje, do kogo pan pójdzie po
lekarstwo i zdrowie?
    - Fiu - fiu - fiu! - hak wilga zagwizdał stażysta. Teraz
wszystko jest jasne. Boicie się doktora i na tym koniec.
    - Nie o to chodzi, że ktoś się kogoś boi - powiedział łaskawe
Turlej - Ale każde leśnictwo, kolego, ma swoje tajemnice. Bierze się leśnictwo
razem z jego tajemnicami. Do naszych zaś tajemnic należy to drzewo na polanie.
Stemplewicz był pijak i kiedy tutaj zrąb robiono, mieli ściąć i ten dąb,
ponieważ już całkiem suchy się wydawał. Oszacowano, że będzie z niego
czterdzieści metrów szczap opałowych. Kupił te szczapy nasz doktor, drzewo
ścięto, połupano na szczapy, robotnicy dostali pieniądze. Ale tak wyszło, że dąb
pozostał i dookoła niego młodnik posadzono. Potem Stemplewicza na inne
nadleśnictwo przeniesiono, ja tu nastałem, a wtedy już wokół dębu rósł trzyletni
młodnik. Zastanawiałem się, w jaki sposób pozbyć się tego drzewa, myślał o tym
nadleśniczy Kociuba, ale nic z tego nie wyszło. Mnie powiedziała księgowa, że
dwa razy za tę samą robotę nie zapłaci, bo dębu nie ma w wykazach, a nawet
udowodniono tam czarno na białym, że dąb został ścięty, połupany na szczapy i
wywieziony. Nadleśniczemu zaś córka zachorowała i zaraz o tym dębie zapomniał.

    - Rozumiem - uradował się pan Andrzej. - Od razu trzeba było
tak do mnie powiedzieć, panie leśniczy. Teraz to i ja widzę, że nie ma tutaj
żadnego dębu. Ani mnie ten dąb ziębi, ani grzeje, może tu stać do końca świata,
skoro go nie ma w wykazach leśnych. Bo najważniejsze są wykazy, prawda?
    - A tak - zgodził się z nim Turlej.
    Patrzył stażysta na potężną kolumnę drzewa i powtarzał do
siebie z wielkim zadowoleniem, jak człowiek, który raptem przeniknął wielką
tajemnicę:
    - To oczywiste, że go nie ma. Już dawno go ścięto, połupano na
szczapy i wywieziono. Nie ma dębu i koniec. A kto go widzi, ten głupiec i do
końca życia stażystą zostanie.
    - Słusznie - zgodził się z nim Turlej. - Żaden tutejszy
robotnik leśny, nawet gdyby mu pan zapłacił z własnej kieszeni, drzewa tego nie
zetnie i na szczapy nie przerobi. Bo a nuż przyjdzie mu pójść do doktora po
zwolnienie lekarskie. A zresztą, gdyby teraz zwalić to potężne drzewo w młodnik,
ile by się młodych drzew połamało? Nikt pana za to nie pochwali. Superaty
narobilibyśmy sobie, a ona jest tak samo szkodliwa, jak i braki. Dochodzenie by
wszczęto, skąd u nas się wzięło tyle drewna opałowego.
    - A pewnie, pewnie - gorliwie przytakiwał stażysta.
    Potem obydwaj wstali z powalonego konara i ruszyli w dalszą
drogę przez las. Na odchodnym stażysta jeszcze raz dotknął dłonią chropawej kory
starego dębu, z zadowoleniem stwierdzając, że powoli, dzień po dniu, przenika do
głębi najtajniejsze sprawy swego przyszłego zawodu. A kiedy już byli daleko od
polanki, pan Andrzej był zupełnie pewien, że nie widział wielkiego drzewa na
polanie, bo nie mogło istnieć coś, czego nie ma w wykazach, które są dokładnie
robione i na najwyższym szczeblu zatwierdzane.
    - Kłobuka też widziałem - polubownie powiedział do Turleja.

    - No, proszę - pokiwał głową Turlej. - A już myślałem, że mi
się tylko wydawało.
    Po ich odejściu odwieczny Kłobuk wyszedł spod zielonych łap
młodego świerka, wskoczył na leżący konar i, trzepiąc skrzydłami, wydał ze swego
gardła przeraźliwy krzyk podobny do piania koguta. On też był kimś, kogo nie
było, istotą nieuwidocznioną w żadnych wykazach i spisach, jedną z wielu leśnych
zagadek. Nawet Kłobuk nie znał wszystkich tajemnic lasu i mógł co najwyżej
wskazać miejsce, gdzie przed wiekami poległa w walce gromadka wojowników,
których dusze zabrały dzikie kobiety na koniach. Nie opodal legli panowie okryci
żelazem - pochowano ich w podziemiach kościoła w Trumiejkach, a tutaj użyźniły
ziemię jedynie ciała ich służalców i pomocników. W głębi lasu zielony mech
pokrył napis na wielkim głazie, upamiętniającym chwilę, gdy Cesarz i Król zabił
ogromnego rogacza, obok zaś położono później mniejszy kamień: "Tutaj aptekarz z
Bart, Wilhelm Wiśniewsky, zabił wielkiego odyńca. Ilu jeńców wojennych zmarło
przy budowie bunkrów w lesie nad strumieniem Dejwa? Ilu poległo żołnierzy w
wiosce Koryntki? Ilu śmiałych żeglarzy zatonęło na jeziorze Baudy, a ile starych
armat pochłonęły mokradła? Trzysta pięćdziesiąt lat ma stary dąb na polanie,
wyniosły milczek, który Kłobukowi nie chce powiedzieć, kto i kiedy schował w
jego dziupli pistolet owinięty w naoliwioną szmatkę. Pamięć Kłobuka jest jak
głębokie jezioro, gdzie bezpowrotnie padają i nikną kamyki ludzkich czynów.
Przyszłość zaś jawi się jako mgła okrywająca mokradła. Strach patrzeć na ową
mgłę, ponieważ rysuje się w niej kształt zła, które człowiek sobie upodobał. Bo
czyż nawet Pan Świata nie pożałował pewnego razu, że stworzył człowieka.
    ...Oto w trzęsącym się autobusie powraca do swojej wioski Antek
Pasemko, wypuszczony z braku dowodów winy. Klekocą niedomknięte drzwi w
autobusie, w okna świeci południowe słońce, od jego blasku Antek mruży oczy i
wygląda tak jakby uśmiechał się do swoich wspomnień. Dlatego Kłobuk znowu
trzepoce skrzydłami i wydaje ze swego gardła jeszcze bardziej przeraźliwy krzyk.

następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
58 (12)
2011 03 29 12 48 58
248 12
Biuletyn 01 12 2014
12 control statements
Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI

więcej podobnych podstron