v 02 065







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
II.65)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga II -
Pierwszy rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






65. JEZUS W DOMU
ALFEUSZA I W
SWOIM DOMU
Napisane
7 lutego
1945. A, 4411-4425
Jezus znajduje
się ze
Swymi [uczniami] pośród pięknych pagórków Galilei. Choć zbliża się
zmierzch,
słońce jest jeszcze wysoko nad horyzontem.
Aby
przed nim się schronić, wędrowcy idą pod drzewami. Prawie zawsze są to
drzewa oliwne.
«Za tym wzgórzem
jest Nazaret –
mówi Jezus. – Kiedy tam dojdziemy, rozdzielimy się. Juda i Jakub pójdą
zaraz do
ojca, jak tego pragnie ich serce. Piotr i Jan dadzą jałmużnę ubogim,
którzy z
pewnością są przy źródle. Ja wraz z innymi pójdę do domu na posiłek, a
potem
pomyślimy o odpoczynku.»
«Pójdziemy do
dobrego Alfeusza.
Obiecaliśmy mu to zeszłym razem. Ale ja pójdę tylko po to, by go
powitać, bo łóżko
oddaję Mateuszowi, który nie jest jeszcze przyzwyczajony do spania na
twardym
[posłaniu]» – mówi Filip.
«Nie, nie ty,
przecież jesteś
starszy. Nie pozwolę na to. Miałem aż do dziś wygodne łóżko, ale jakie
piekielne
sny! Wierz mi, teraz kiedy mam pokój [w sercu], wydaje mi się, że śpię
w puchu, nawet
gdy się kładę na kamieniach. O! To sumienie daje lub odbiera dobre
sny!» – odpowiada
Mateusz.
Oto rywalizacja
miłości rozpala
się pomiędzy Tomaszem, Filipem, Bartłomiejem. To oni poprzednio byli w
domu Alfeusza. Z
pewnością nie chodzi o [Alfeusza], ojca Jakuba, bo Jakub mówi do
Andrzeja:
«Dla ciebie jest
zawsze miejsce w
naszym domu, jak poprzednio, chociaż ojciec jest bardziej chory.»
Tomasz tryumfuje:
«Jestem w tej
grupie najmłodszy,
więc to ja oddaję łóżko. Pozwól mi na to, Mateuszu. Powoli się
przyzwyczaisz.
Sądzisz, że mnie to kosztuje? Nie. Jestem jak zakochany, który śni...
“Będę
leżał na twardym posłaniu, ale blisko mojej miłości”.»
Tomasz, mężczyzna
w wieku około
trzydziestu ośmiu lat, śmieje się dobrodusznie i Mateusz ustępuje. W
odległości
kilku metrów są już pierwsze domy Nazaretu.
«Jezu... idziemy»
– mówi Juda.
«Idźcie, idźcie.»
Dwaj bracia
oddalają się, prawie
biegiem.
«Tak! Ojciec to
ojciec – mruczy
Piotr – nawet jeśli się gniewa to zawsze ta sama krew, a krew ciągnie
nas bardziej
niż lina. Poza tym... podobają mi się Twoi kuzyni. Są bardzo dobrzy.»
«Są bardzo dobrzy,
tak. Są też
pokorni, dlatego nie oceniają swej doskonałości. Sądzą, że zawsze są w
błędzie,
bo ich duch widzi dobro u wszystkich, ale nie u siebie. Przejdą długą
drogę...»
Teraz są w
Nazarecie. Niewiasty
widzą Jezusa i pozdrawiają Go. To samo czynią mężczyźni i dzieci.
Jednak tu nie są
to powitania Mesjasza jak w innych miejscach. Tutaj przyjaciele witają
– bardziej lub
mniej wylewnie – powracającego Przyjaciela. U wielu zauważam też
ironiczną
ciekawość na widok złożonej jedynie z mężczyzn grupy, która jest z
Jezusem. Z
pewnością nie jest to dwór królewskich osobistości ani pompatyczny
pochód
kapłanów. Spoceni, pokryci kurzem, ubrani bardzo skromnie, z wyjątkiem
Judasza
Iskarioty, Mateusza, Szymona i Bartłomieja – wymieniłam ich według
porządku spadku
elegancji – wydają się grupą prostych ludzi, którzy udają się raczej na
targ, niż
w ślad za królem. Ten Król imponuje jedynie Swą postawą, a przede
wszystkim –
wyglądem.
Robią kilka
kroków. Potem Piotr i
Jan oddalają się w prawo. Jezus idzie z innymi do małego placu
wypełnionego dziećmi,
krzyczącymi wokół zagłębienia pełnego wody, którą czerpią matki.
Jakiś mężczyzna
zauważa Jezusa i
daje mu znak radosnego zdumienia. Śpieszy się ku Niemu, pozdrawia Go:
«Witaj! Nie
oczekiwałem Cię tak
wcześnie! Potrzymaj go, to mój ostatni potomek. Mały Józef. Urodził się
podczas Twej
nieobecności.»
Mężczyzna wyciąga
do Niego
ramiona, w których trzyma niemowlę.
«Nazwałeś go
Józef?» [– pyta
Jezus.]
«Tak. Ja nie
zapominam. On był dla
mnie trochę krewnym i więcej niż krewnym. Był moim wielkim
przyjacielem. Teraz
dałem moim małym dzieciom najbliższe mi imiona: Anna, moja przyjaciółka
z wczesnych
dziecięcych lat, i Joachim. Potem Maria... O! Kiedy Ona się urodziła,
co to było za
święto! Pamiętam, że pozwolono mi Ją pocałować. Mówili mi: “Widzisz tę
tęczę?
To pomost, którym zeszła z Nieba. To była anielska droga.” I
rzeczywiście wydawała
się małym aniołkiem, tak była piękna... Teraz, widzisz, to Józef.
Gdybym wiedział,
że wrócisz tak szybko, zaczekałbym na Ciebie z obrzezaniem.»
«Dziękuję ci za
miłość do Moich
dziadków, do Mojego ojca i Mojej Matki. To piękne dziecko. Niech będzie
sprawiedliwe na
wieczność, tak jak sprawiedliwy był Józef.»
Jezus kołysze
małego [w ramionach],
który po niemowlęcemu uśmiecha się lekko do Niego.
«Jeśli na mnie
zaczekasz, pójdę z
Tobą. Czekam, aż się napełnią konwie. Nie chcę, żeby moja córka Maria
się
trudziła. A nawet... patrz, co zrobię. Dam je Twoim [uczniom], jeśli
zechcą je
nieść, a ja porozmawiam trochę z Tobą.»
«Ależ oczywiście,
weźmiemy je!
Nie jesteśmy przecież asyryjskimi królami» – woła Tomasz i pierwszy
chwyta za
konew.
«Słuchajcie więc:
nie ma w domu
Maryi, małżonki Józefa. Jest u szwagra, wiesz? Ale klucz jest u mnie.
Niech wam go
dadzą, abyście mogli wejść do domu lub raczej do pracowni...» [–
wyjaśnia
Alfeusz.]
«Tak, tak,
wejdźcie do domu, zaraz
wrócę» [– mówi Jezus.]
Apostołowie
odchodzą, a Jezus
zostaje z Alfeuszem.
«Chciałbym Ci
powiedzieć... Jestem
Twoim prawdziwym przyjacielem... Kiedy jest się przyjacielem i
starszym, można mówić.
Sądzę, że muszę mówić... Ja... nie chcę Ci udzielać rad. Ty
wiesz lepiej
niż ja. Chcę Cię jedynie ostrzec, że... O! Nie, ja nie chcę być
szpiegiem ani
ukazywać Ci Twoich krewnych w złym świetle. Jednak wierzę w Ciebie,
Mesjasza, i... i
to mnie martwi, gdy widzę, jak oni opowiadają, że Ty nim nie jesteś...
To znaczy...
[mówią,] że nie jesteś Mesjaszem, że jesteś chory, że doprowadzasz do
zguby
rodzinę i krewnych. Miasto... Wiesz, Alfeusz jest bardzo poważany i
miasto ich
słucha... a teraz sam jest chory, wzbudza litość... Ale litość skłania
czasem ku
niesprawiedliwym działaniom. Widzisz, byłem tam tego wieczora, gdy Juda
i Jakub bronili
Ciebie i wolności pójścia za Tobą... O! Co za scena! Nie wiem, jak
Twoja Matka to
wytrzymuje! A ta biedna Maria Alfeuszowa! Niewiasty są zawsze ofiarami
w różnych
sytuacjach rodzinnych.»
«Właśnie teraz
kuzyni są u swego
ojca...»
«U ojca? O, jak mi
ich żal! Starzec
naprawdę stracił zmysły, z pewnością z powodu wieku i choroby... jednak
zachowuje
się jak szaleniec. Gdyby nie był szalony, miałbym nad nim jeszcze
większą litość,
bo oznaczałoby to, że... niszczy swą duszę.»
«Czy sądzisz, że
źle potraktuje
synów?» [– pyta Jezus]
«Jestem tego
pewien. Żal mi ich i
żal mi niewiast. Dokąd idziesz?» [– pyta Alfeusz]
«Do domu Alfeusza»
[– odpowiada
Jezus.]
«Nie, Jezu! Nie
pozwól, by Cię
znieważano!»
«Kuzyni kochają
Mnie bardziej niż
samych siebie, słuszne jest więc, abym im odpłacił taką samą
miłością... Są tam
też dwie bardzo Mi drogie niewiasty. Idę. Nie zatrzymuj Mnie.»
Jezus podąża
szybko w kierunku domu
Alfeusza, podczas gdy drugi [Alfeusz] zostaje zamyślony pośrodku drogi.
Jezus idzie bardzo
szybko. Widzę Go,
jak zbliża się do ogrodu Alfeusza. Dochodzi Go płacz niewiast i głośne,
męskie
okrzyki. Jezus jeszcze szybciej przebiega ostatnie metry, dzielące Go
od domu – ogród
cały w zieleni. Zbliża się do progu domu w chwili, gdy do drzwi
podchodzi Mama. Widzi
Syna.
«Mamo!»
«Jezu!»
Dwa pełne miłości
zawołania.
Jezus zamierza wejść, ale Maryja mówi Mu: «Nie, Synu.»
Staje na progu z
rozłożonymi
ramionami, z rękami opartymi o odrzwia, robiąc w ten sposób zaporę
ciałem i
miłością. Powtarza:
«Nie, Synu. Nie
rób tego.»
«Przepuść Mnie,
Mamo. Nic się nie
stanie.»
Jezus jest całkiem
spokojny, choć
tak wyraźna bladość Maryi musi Go z pewnością wzruszać. Chwyta Jej
delikatną
dłoń, odrywa od framugi i przechodzi.
W kuchni
porozrzucane są na
podłodze i w stanie kleistej mazi jajka, kiście winogron, pojemnik z
miodem przyniesione
z Kany [przez Judę i Jakuba]. Z innego pomieszczenia dochodzi kłótliwy
głos starca,
który grozi, oskarża, narzeka w jednym ze starczych [ataków] gniewu –
jakże
niesprawiedliwych i bezsilnych, strasznych do oglądania i bolesnych do
przetrwania.
«Oto mój dom
zniszczony! Stał się
pośmiewiskiem całego Nazaretu, a ja jestem tu sam, bez pomocy, ze
zranionym sercem,
pozbawiony szacunku, w potrzebie! Oto, co ci pozostało, Alfeuszu, po
tym, jak się
zestarzałeś jako prawdziwy wierny! I dlaczego? Dlaczego? Z powodu
jednego wariata!
Wariata, który robi szaleńców z moich głupich synów. Ach! A! Co za
boleść!»
I głos Marii
Alfeuszowej, która
błaga ze łzami:
«Bądź dobry,
Alfeuszu, bądź
dobry! Czy nie widzisz, że siebie krzywdzisz? Chodź pomogę ci się
położyć... zawsze
byłeś dobry, zawsze sprawiedliwy... Dlaczego teraz jesteś taki wobec
siebie, wobec
mnie, wobec twoich biednych dzieci?...»
«Nie! Nie! Nie
dotykaj mnie! Nie
chcę! Dobrzy synowie? A! Tak, naprawdę! Dwóch niewdzięczników!
Przynoszą mi miód po
napojeniu mnie piołunem! Przynoszą mi jajka i owoce, po rozszarpaniu mi
serca! Odejdź,
mówię ci. Wynoś się! Nie chcę cię. Chcę, żeby przyszła Maryja. Ona
potrafi to
zrobić. Gdzie Ona teraz jest, ta kobieta pozbawiona energii, która nie
potrafi sprawić,
by Syn Ją posłuchał?»
Maria Alfeuszowa,
przepędzona,
wchodzi do kuchni. W tym samym momencie Jezus podchodzi do izby
Alfeusza. Maria chwyta Go
kurczowo, ze szlochem, zrozpaczona. Tymczasem Maryja Dziewica
podchodzi, pokorna i
cierpliwa, do wzburzonego starca.
«Nie płacz,
ciociu, teraz Ja tam
idę» [– mówi Jezus.]
«Nie! Nie pozwól,
by Cię
znieważał! Wydaje się, że oszalał. Ma kij. Nie, Jezu, nie. Pobił nawet
swoich
synów.»
«Nic Mi nie zrobi»
– Jezus
stanowczo, choć też i łagodnie odsuwa ciocię i wchodzi [ze słowami:]
«Pokój tobie,
Alfeuszu.»
Starzec właśnie
się kładzie,
cały czas uskarżając się i czyniąc Maryi tysiąc wyrzutów za to, że nie
wie, jak z
Nim postępować, (chociaż przed chwilą powiedział, że jedynie Ona
umie to
zrobić). Odwraca się gwałtownie: «Tu? Tutaj, żeby się ze mnie
wyśmiewać? Jeszcze i
to?»
«Nie. Aby ci
przynieść pokój.
Dlaczego jesteś tak wzburzony? Robisz sobie krzywdę. Zostaw, Mamo. Ja
go podniosę. Nie
będziesz czuł bólu, ani nie będziesz się męczyć. Mamo, podnieś
nakrycia.»
Jezus bierze
delikatnie tę małą
wynędzniałą kupkę kości, utyskującą, bezsilną, złośliwą, płaczącą.
Kładzie
Alfeusza na łóżku, jakby to był noworodek.
«Tak. Tak jak
robiłem to dla Mojego
ojca. Wyżej poduszkę! Dzięki niej będzie podniesiony i będzie lepiej
oddychał. Mamo,
podłóż mu pod krzyże tę małą poduszkę. Tak będzie wygodniej. Teraz
trochę
światła... aby nie raziło oczu, ale tak, by wchodziło świeże powietrze.
Tak, już
gotowe. Cały jesteś spocony i zaraz się zaziębisz. Widziałem wywar na
ogniu.
Przynieś go, Mamo. Jest słodki. To mu dobrze zrobi.»
Maryja wychodzi
posłusznie.
«Ale ja... ale
ja... dlaczego
jesteś dla mnie dobry?»
«Ponieważ cię
kocham, wiesz o
tym.»
«A ja Cię nie
chciałem... a
teraz...»
«Teraz też Mnie
nie chcesz. Wiem o
tym. Ja cię bardzo kocham i to Mi wystarczy. Potem będziesz Mnie
kochał...»
«A więc.. aj...
aj... jakie
cierpienie! A więc, skoro prawdą jest, że mnie kochasz, dlaczego
obrażasz moje siwe
włosy?»
«Nie obrażam cię,
Alfeuszu, w
żaden sposób. Szanuję cię.»
«Ty mnie
szanujesz? Jestem
pośmiewiskiem Nazaretu, tak!»
«Alfeuszu,
dlaczego tak mówisz? W
jaki sposób uczyniłem z ciebie pośmiewisko Nazaretu?»
«Z powodu moich
synów. Dlaczego
się zbuntowali? Z powodu Ciebie. Skąd kpiny? Z powodu Ciebie.»
«Powiedz mi, czy
gdyby Nazaret
chwalił cię za los twoich synów, odczuwałbyś takie samo cierpienie?»
«O, nie! Jednak
Nazaret mnie nie
chwali. On by mnie pochwalił, gdybyś Ty był rzeczywiście kimś, kto
udaje się na
podbój. Jednak zostawić mnie dla kogoś, kto idzie przez świat ściągając
nienawiść
i drwiny, ubogi pomiędzy ubogimi. A! Któżby się nie śmiał! O, mój
biedny dom!
Biedny Domu Dawida, jakiż jest twój kres! A ja muszę jeszcze żyć, aby
patrzeć na to
nieszczęście! Widzieć Ciebie, ostatniego potomka chwalebnego szczepu,
widzieć, jak
pogrążasz się w szaleństwie z powodu zbytniej uległości! O! Biada nam
od tego dnia,
kiedy Mój uległy brat [Józef] pozwolił się połączyć z tą niewiastą,
niby
słabą, a jednak tak autorytarną, że miała nad nim wszelką władzę. A ja
to
mówiłem: “Józef nie nadaje się do małżeństwa. Będzie nieszczęśliwy!”. I
był
nieszczęśliwy. On wiedział, jaka Ona była, i nie chciał nic słyszeć o
zaślubinach.
Przeklęte prawo o dziedziczącej sierocie! Przeklęty los! Przeklęte to
małżeństwo!»

“Dziewica
dziedziczka”
powróciła z wywarem – akurat na czas, by usłyszeć lamenty szwagra.
Jeszcze bardziej
przybladła, lecz Jej cierpliwa uprzejmość jest niewzruszona. Podchodzi
do Alfeusza i ze
słodkim uśmiechem pomaga mu pić.
«Jesteś
niesprawiedliwy, Alfeuszu,
ale tak bardzo cierpisz, że wszystko ci się wybacza» – mówi Jezus,
podnosząc mu
głowę.
«O, tak! Tak wiele
cierpię!
Mówisz, że jesteś Mesjaszem! Czynisz cuda. Tak mówią. A więc –
odpłacając mi za
zabranych przez Ciebie synów – przynajmniej uzdrów mnie. Uzdrów mnie, a
ja... Ci
wybaczę.»
«Wybacz synom,
zrozum ich dusze, a
Ja przyniosę Ci ulgę. Dopóki chowasz urazę, nic nie mogę uczynić.»
«Przebaczyć?! –
Starzec
podskakuje, co oczywiście powiększa jego ból i na nowo go rozwściecza.

Przebaczyć? Nigdy! Wynoś się! Odejdź stąd, jeśli musisz mi to mówić!
Odejdź!
Chcę umrzeć i więcej mi nie przeszkadzaj.»
Jezus robi gest
rezygnacji.
«Żegnaj, Alfeuszu.
Odchodzę... Czy
rzeczywiście mam odejść? Wujku... Czy naprawdę mam odejść?»
«Skoro mnie nie
zadowalasz, tak,
odejdź i powiedz tym dwom wężom, że stary ojciec umiera w urazie.»
«Nie, nie to! Nie
gub swojej duszy.
Nie kochaj Mnie, jeśli chcesz. Nie wierz, że jestem Mesjaszem, ale nie
możesz
nienawidzić. Nie wolno ci nienawidzić, Alfeuszu. Ośmiesz Mnie, powiedz,
że jestem
szaleńcem, ale nie żyw nienawiści.»
«Ale dlaczego mnie
kochasz, skoro ja
Cię znieważam.»
«Bo Ja jestem Tym,
którego nie
chcesz uznać. Ja jestem Miłością. Mamo, idę do domu.»
«Dobrze, Mój Synu.
Przyjdę za
chwilę.»
«Zostawiam ci Mój
pokój, Alfeuszu.
Jeśli chcesz, poślij po Mnie. Przyjdę o każdej porze.»
Jezus wychodzi,
spokojny, jak gdyby
nic się nie stało. Jest tylko bledszy.
«O, Jezu, Jezu!
Przebacz mu...» –
jęczy Maria Alfeuszowa.
«Ależ tak, Mario.
Nie trzeba tego
nawet robić. Temu, kto cierpi, wszystko się wybacza. Teraz jest już
spokojniejszy.
Łaska pracuje nawet bez wiedzy serca. Poza tym są twoje łzy i z
pewnością cierpienie
Judy i Jakuba oraz ich wierność powołaniu. Pokój dla twego zatroskanego
serca,
ciociu.»
Jezus całuje ją i
wchodzi do
ogrodu, aby przejść do domu. Gdy wychodzi na ulicę, zbliża się Piotr i
za nim Jan,
zasapani po biegu.
«O! Nauczycielu,
czy coś się
stało? Jakub powiedział mi: “Biegnij do mego domu. Kto wie, jak Jezus
został
potraktowany.” Nie, pomyliłem się... To Alfeusz – ten, [którego
spotkaliśmy] koło
źródła – przyszedł i powiedział do Judy: “Jezus jest u ciebie”, i to
właśnie
wtedy Jakub tak powiedział... Twoi kuzyni są przygnębieni. Ja nic z
tego nie rozumiem,
ale widzę Cię i... uspokajam się.»
«Nic [się nie
stało], Piotrze.
Biedny chory, którego cierpienia wywołują brak wyrozumiałości. Teraz
wszystko się
skończyło.»
«O! Jestem
zadowolony! A ty,
dlaczego tutaj?» – Piotr pyta nadbiegającego Iskariotę. Nie ma zbyt
łagodnego tonu
głosu.
«Ty też tu jesteś,
tak mi się
zdaje» [– odpowiada Judasz.]
«Proszono mnie,
abym tu przyszedł,
więc przyszedłem.»
«Ja też
przyszedłem. Skoro
Nauczyciel jest w niebezpieczeństwie, i to w Swojej ojczyźnie,
to ja, który
broniłem Go już w Judei, mogę Go też obronić w Galilei.»
«Jest nas tu
dosyć. Jednak w
Galilei nie ma potrzeby [Go bronić].»
«Cha! Cha! Cha!
Rzeczywiście! Jego
ojczyzna odrzuca Go jak niestrawny pokarm. Dobrze. Jestem zadowolony ze
względu na
ciebie. Zgorszył cię mały incydent, który zdarzył się w Judei, gdzie On
nie jest
znany. A tu, przeciwnie!...»
Judasz kończy,
pogwizdując z
kpiącym wyrazem twarzy.
«Posłuchaj,
chłopcze. Nie jestem w
nastroju, aby cię znosić, zatem przestań, jeśli ci zależy na... czymś.
Nauczycielu,
czy Cię skrzywdzili?»
«Ależ nie, Mój
Piotrze. Zapewniam
cię. Śpieszmy się pocieszyć kuzynów.»
Odchodzą. Wchodzą
do przestronnej
pracowni. Juda i Jakub są blisko wielkiego stolarskiego stołu. Jakub
stoi, Juda siedzi
na stołku, łokcie wspiera na ławie i podpiera rękami głowę. Jezus
podchodzi do nich
z uśmiechem, aby od razu zapewnić ich o Swoim uczuciu:
«Alfeusz jest
teraz spokojniejszy.
Ból się uśmierza i spokój powraca całkowicie. Bądźcie i wy spokojni.»
«Widziałeś go? A
mama?»
«Widziałem
wszystkich.»
Juda pyta: «Nawet
braci?»
«Nie, ich tam nie
było.»
«Byli tam. Nie
chcieli Ci się
pokazywać, ale nam – tak! O! Gdybyśmy popełnili jakąś zbrodnię, nie
potraktowaliby
nas w ten sposób. A my wracaliśmy z Kany, uskrzydleni radością ujrzenia
go i
przyniesienia mu rzeczy, które lubi! Kochamy go, a... a on nas nie
rozumie... Nie wierzy
nam.»
Juda spuszcza
głowę na ramię i
płacze oparty o ławę. Jakub jest silniejszy, lecz i na jego twarzy
maluje się
prawdziwe wewnętrzne męczeństwo.
«Nie płacz, Judo.
A ty nie poddawaj
się cierpieniu.»
«O! Jezu! Jesteśmy
synami, a... on
nas przeklął. Jednak pomimo naszego rozdarcia nie cofamy się! Należymy
do Ciebie i to
z Tobą pozostaniemy, nawet gdyby, chcąc nas odłączyć, grożono nam
śmiercią!» –
woła Jakub.
«A mówiłeś, że nie
jesteś
zdolny być bohaterem. Ja o tym wiedziałem i powiedziałem to o tobie.
Zaprawdę
będziesz wierny nawet w obliczu śmierci. I ty również.»
Jezus głaszcze
ich, lecz oni
cierpią. Łkanie Judy rozlega się pod kamiennym sklepieniem. I tu mam
okazję lepiej
zobaczyć dusze uczniów. Piotr ze swą uczciwą zasmuconą twarzą woła:
«Tak! To jest
cierpienie!... Jaki
smutek! Ale, moje dzieci, (ściska ich z uczuciem) nie wszystkim jest
dane zasłużyć na
takie słowa... Ja... ja wiem, że jestem szczęśliwcem dzięki wezwaniu
Jezusa. Moja
dzielna małżonka nie przestaje mi mówić: “To tak jakbym była odtrącona,
bo ty już
do mnie nie należysz. Jednak ja mówię: ‘Błogosławione odrzucenie’!”. I
wy to
powiedzcie. Tracicie ojca, lecz zyskujecie Boga.»
Zaskoczony pasterz
Józef –
sierota, który nie wie, że ojciec może wywoływać smutek – mówi:
«Sądziłem, że
jestem najbardziej nieszczęśliwy, bo nie mam ojca. Ale widzę, że lepiej
opłakiwać go
jako zmarłego niż – nieprzyjaciela.»
Jan pochyla się,
by ich pocałować
i pogłaskać. Andrzej wzdycha i milczy. Płonie pragnieniem mówienia,
lecz jego
nieśmiałość ściska mu gardło.
Tomasz, Filip,
Mateusz i Natanael
rozmawiają cicho w kącie – z szacunku, jaki odczuwają w obliczu
prawdziwej boleści.
Jakub, syn Zebedeusza, modli się cicho, aby Bóg zesłał Swój pokój.
Szymon Zelota – o!
jakże mi się
podoba jego postawa – wychodzi z kąta i podchodzi do zasmuconych
uczniów. Kładzie
rękę na głowie Judy, a drugą obejmuje w pasie Jakuba i mówi:
«Nie płacz, synu.
On nam to
powiedział, tobie i mnie: “Jednoczę was: ciebie, który ze względu na
Mnie tracisz
ojca, i ciebie, który masz serce ojca, choć nie masz syna.” Nie
pojęliśmy, jak
bardzo słowa te były prorocze. Ale On wiedział. Teraz proszę was,
jestem starszy i
zawsze marzyłem, aby mnie nazywano ‘ojcem’. Przyjmijcie mnie jako
takiego, a ja, jak
ojciec, będę was błogosławił o świcie i o zmierzchu. Proszę was, weźcie
mnie za
ojca.»
Dwaj [bracia]
potakują z jeszcze
silniejszym szlochem. Maryja wchodzi i podbiega do przygnębionych.
Głaszcze hebanowe
włosy Judy i policzek Jakuba. Jest biała jak lilia. Juda bierze Jej
rękę, całuje i
pyta:
«Co robi ojciec?»
«Śpi, synu. Mama
posyła wam swój
pocałunek.»
Maryja całuje
obydwu. Ochrypły
głos Piotra wybucha:
«No, chodź tu na
chwilę, chcę ci
coś powiedzieć.»
Widzę Piotra,
który pochwycił
krzepką dłonią ramię Iskarioty i wyprowadza go na zewnątrz, na drogę.
Powraca sam.
«Gdzie go
wysłałeś?» – pyta
Jezus.
«Gdzie? Zaczerpnąć
powietrza. Bo
jeśli powietrze go nie uspokoi, to ja to zrobię w inny sposób...
Jedynie przez wzgląd
na Ciebie nie zrobiłem tego. O! Teraz już lepiej. Kto się śmieje w
obliczu cierpienia,
jest żmiją, a ja przeganiam węże... Tak. Na szczęście Ty tu jesteś...
Wysłałem go
tylko, by obejrzał światło księżyca. Może... ale to ja wcześniej
zostanę uczonym w
Piśmie, rzecz, którą jedynie Bóg może zrobić ze mną, bo wiem jasno, na
co mnie
stać na tym świecie. Tymczasem on, nawet z pomocą Boga, wątpię, czy
stanie się
dobry. Szymon, syn Jony, Cię o tym zapewnia. Ja się nie mylę. Nie! Nie
przejmuj się!
Był zadowolony, że może wyjść i nie musi współczuć smutkowi. On jest
bardziej
suchy niż krzemień w sierpniowym słońcu. Chodźcie, chłopcy! Jest tutaj
Matka
łagodniejsza niż ta, którą moglibyśmy mieć w Niebie. Jest tu Nauczyciel
lepszy niż
cały Raj. Jest tu tyle serc uczciwych, które was szczerze kochają.
Ulewy są
pożyteczne, bo obmywają kurz. Jutro będziecie bardziej odświeżeni niż
kwiaty,
lżejsi niż ptaki, aby iść za naszym Jezusem.»
Wszystko kończy
się na prostych i
pełnych dobroci słowach Piotra.


Jezus
mówi następnie: «Po tej wizji,
umieścisz tę, którą ci dałem na wiosnę 1944 roku. To wizja, w której
prosiłem
Moją Matkę, by powiedziała, co sądzi o Apostołach. Teraz ich sylwetka
moralna
została dostatecznie naświetlona, aby można było umieścić tu tę wizję,
nie
wywołując w nikim oburzenia. Nie potrzebowałem niczyich rad. Jednak
kiedy byliśmy
sami, podczas Moich pobytów w Nazarecie, gdy uczniowie rozpraszali się
po
zaprzyjaźnionych rodzinach lub sąsiednich miasteczkach, miło Mi było
porozmawiać z
Moją cudowną Przyjaciółką. Pytałem Mamę o radę, aby znaleźć
potwierdzenie –
Jej ustami pełnymi łaski i mądrości – wszystkiego, co sam już
widziałem. Przy Niej
nigdy nie byłem nikim innym, jak tylko “Synem”. A pośród dzieci i
niewiast nie
było nigdy matki bardziej ‘matczynej’ niż Ona – w całej doskonałości
cnót
macierzyńskich, ludzkich i moralnych – i nie było nigdy syna bardziej
‘synowskiego’ niż Ja, w szacunku, ufności i miłości.
A wśród
was – którzy posiadacie
minimum wiadomości o Dwunastu, o ich cnotach, wadach, charakterach, o
ich wysiłkach –
czy znajdzie się jeszcze ktoś, kto Mi powie, że z łatwością mogłem ich
połączyć,
wychować i uformować? Czy jest jeszcze ktoś, kto myśli, że życie
apostoła jest
łatwe? Albo może ktoś, będąc apostołem – to znaczy, uważając, że
nim jest
– sądzi, że ma prawo do życia łatwego, bez cierpień, bez wstrząsów
i bez
niepowodzeń? Czy jest ktoś, kto – z tej racji, że Mi służy – uważa, że
Ja mam
być jego sługą i czynić dla niego cały potok cudów, i że mam z
jego życia
uczynić dywan usłany kwiatami, przyjemny, napełniony ludzką chwałą?
Moja droga,
praca, służba to krzyż, cierpienie, wyrzeczenie, ofiara. Ja przez to
przeszedłem.
Niech ci, którzy nazywają siebie “Moimi” idą nią. To nie [jest uwaga]
dla
“Janów”, lecz dla doktorów niezadowolonych i wymagających.
I
jeszcze do zaczepnych doktorów mówię,
że użyłem słów ”wujek” i “ciocia”, które nie istniały w językach
Palestyny. Uczyniłem to, by wyjaśnić i ostatecznie odpowiedzieć na
pozbawione szacunku
pytanie o to, czy byłem jedynym Synem Maryi oraz o to, czy Moja Matka
była Dziewicą
przed i po urodzeniu Mnie, a także o duchową naturę i Boski związek,
dzięki któremu
otrzymałem życie. Mówię to jeszcze raz: Moja Matka nie znała innych
związków i
nie posiadała innych dzieci. To Ciało nienaruszone, którego nawet Ja
nie rozdarłem,
zamknięte w tajemnicy łona-tabernakulum, Tronu Trójcy i Słowa
Wcielonego.»


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczu
t informatyk12[01] 02 101
introligators4[02] z2 01 n
02 martenzytyczne1
OBRECZE MS OK 02
02 Gametogeneza
02 07
Wyk ad 02
r01 02 popr (2)
1) 25 02 2012
TRiBO Transport 02
02 PNJN A KLUCZ

więcej podobnych podstron