MCDANIEL LURLENE POZWÓL MI ODEJŚĆ


LURLENE MCDANIEL
POZWÓL MI ODEJŚĆ
Tytuł oryginału Letting Go of Lisa
I ukazał mi rzekę wody \ycia, lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i
Baranka.
Pomiędzy rynkiem Miasta a rzeką, po obu brzegach, drzewo \ycia, rodzące dwanaście
owoców (...), a liście drzewa [słu\ą] do leczenia narodów.
Apokalipsa św, Jana 22, 1 - 2
(wg Biblii Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallottinum w Poznaniu, 2003)
ROZDZIAA 1
Kiedy Nathan Malone wje\d\ał na szkolny parking, drogę zajechał mu motocykl.
Zahamował gwałtownie i nacisnął na klakson. Pasa\er motocykla, ubrany w czarną skórzaną
kurtkę i nowoczesny kask, w obscenicznym geście pokazał mu środkowy palec, a kierowca
odjechał z piskiem opon. Nathan głęboko odetchnął. Stanął za nim jakiś samochód a jego
kierowca wrzasnął:
- Hej, kolego, zaparkuj gdzie indziej! Tarasujesz wjazd!
Przestraszony Nathan nacisnął pedał gazu i gwałtownie ruszył z miejsca, nieomal
potrącając trzy dziewczyny przechodzące przez parking. Nakrzyczały na niego.
Błyskawicznie nacisnął hamulec, zacisnął spocone dłonie na kierownicy i powoli ruszył w
poszukiwaniu miejsca parkingowego przydzielonego mu w liście powitalnym przez liceum
Crestwater. Jego przyjaciel Skit ostrzegał go, \e pierwszy dzień w szkole jest jak korek
uliczny. Mo\e Skit był przyzwyczajony do takiego harmidru, ale on nie. Przez lata uczyła go
w domu matka, nie był przygotowany na to, \eby ostatni rok nauki spędzić w jednym z
największych publicznych liceów w Atlancie, ale có\, nie miał wyjścia. Nie mógł pozwolić
na to, \eby jakichś dwóch idiotów na motocyklu zepsuło mu humor na resztę dnia.
Znalazł swoje miejsce do parkowania z namalowanym jasno\ółtym numerem i
zatrzymał na nim samochód, ostro\nie wje\d\ając pomiędzy linie. Miał nowy samochód, no
mo\e nie całkiem nowy, ale pierwszy własny. Rodzice wręczyli mu kluczyki zaledwie kilka
dni temu, to był prezent z okazji jego siedemnastych urodzin, ale tak\e rekompensata za
wyrzucenie go spod domowego klosza prosto do publicznej szkoły. Nie, \eby Nathan miał
coś przeciwko temu. Ju\ od dawna marzył o tym, \eby być normalnym nastolatkiem. A to
oznaczało chodzenie do normalnej szkoły.
- To szambo, stary - mawiał Skit. - Tylko dla twardzieli. Nathan zarzuci! na ramię
plecak i ruszył w stronę wyjścia z parkingu prowadzącego do budynku szkoły, gdzie miał na
niego czekać Skit. Lepiej, \eby tam był! I bez incydentu z motocyklem Nathan był ju\ i tak
spięty, niczym struna w jego gitarze.
Szkolne korytarze były zatłoczone i panował w nich okropny hałas. Nathan miał
ochotę zatkać uszy. Jak ludzie mogli myśleć, a tym bardziej uczyć się w tym piekle decybeli?
Cisza była główną zaletą jego domowej sali lekcyjnej. Była, zanim w lipcu urodziły się
blizniaczki: Abby i Audrey, i matka z przera\eniem zrozumiała, \e nie będzie w stanie
opiekować się dwójką niemowlaków i w międzyczasie uczyć Nathana, dla którego miał to
być ostatni rok szkoły średniej. I w dodatku jeszcze przygotować go na studia.
Na początku był zachwycony, poczuł się wolny, ale teraz, na zatłoczonym korytarzu
czuł się mały i zagubiony. To, co wszystkim tutaj wydawało się normalne, dla niego było
nowe.
- Nate! - Skit usiłował przekrzyczeć hałas. - Tutaj! Nathan ruszył w stronę Skita,
siedzącego na niskim murze, okalającym pomnik z betonu i mosiądzu - maskotkę Crestwater
- wznoszącego się delfina opierającego się na ogonie.
- Cześć, stary.
- Znalazłeś miejsce?
- Tak. Ale najpierw jakiś motocykl nieomal zrównał mnie z ziemią. Czy one nie są
zabronione na terenie szkoły?
- Skąd! - Skit zmarszczył brwi. - A kto nim jechał?
- A skąd mam wiedzieć? Było ich dwóch. Kiedy ich otrąbiłem, facet, który siedział z
tyłu, pokazał mi środkowy palec.
Skit uśmiechnął się.
- Wszystko wskazuje na to, \e to Lisa Lindstrom.
- Dziewczyna? - zdziwił się Nathan.
Dziewczyny, które znał, nie chodziły do szkoły i uczyły się w domu. jak on, były od
niego młodsze, głupie i chichotały z byle powodu, a ju\ na pewno nie jezdziły na
motocyklach i nie pokazywały wulgarnych gestów.
- Czy ten motor był srebrno - czarny, a na baku miał namalowane wielkie, czerwone
serce?
- A\ tak dokładnie mu się nie przyjrzałem. Nieomal starł mnie na miazgę. Ja tylko
próbowałem usunąć mu się z drogi.
- Ka\dy facet z tej szkoły oddałby wszystko, \eby Lisa zrównała go z ziemią. Jest
boska. Przeniosła się do naszej szkoły w styczniu. Z nikim nie trzyma. Nazywam ją smutkiem
na harleyu. - Skit przycisnął dłoń do serca.
- Chyba jest bardzo zarozumiała.
- Nie... nie zwraca na nikogo najmniejszej uwagi. Wiem, trudno w to uwierzyć, ale
zupełnie nie robią na niej wra\enia gwiazdy Crestwater. Jest moją bohaterką. - Skit pochylił
się. - To ona dała kosza Rodowi Stewartowi.
Nathan skojarzył fakty. Rod  Roddy Stewart, który nie miał \adnych powiązań z
gwiazdą rocka, był w Crestwater gwiazdą futbolu. Po skończeniu szkoły od ręki gotowa była
go przyjąć dru\yna Buldogs z Georgii. Nazajutrz po balu na zakończenie szkoły Skit
natychmiast zdał Nathanowi relację z wydarzenia, dlatego, \e cała szkoła o tym mówiła, poza
tym Skit nie lubił Roddy'ego.
- To była ta dziewczyna?
- Fama głosi, \e kiedy Rod przyjechał do domu Lisy, \eby zabrać ją na bal, jej ju\
dawno tam nie było. Du\o wcześniej wyszła na imprezę do akademika, a jej matka podobno
powiedziała:
- Ojej, jesteś ju\ drugim chłopcem, który przyszedł, \eby zabrać ją na bal.
Skit zachichotał z satysfakcją.
- Wygląda na to, \e zlekcewa\yła te\ jakiegoś innego biednego naiwniaka. Nigdy nie
wyszło na jaw, kto to był. Człowieku, Roddy był wściekły. A dla takiego wa\niaka to
kompletna pora\ka.
- Z tego, co mówisz, wnioskuję, \e to nie jest typ dziewczyny, za którym szaleją
faceci.
- Jasne, \e nie. Ona jest... - próbował znalezć odpowiednie słowo. - Jest jak postać z
legendy.
Nathan roześmiał się.
- Wydaje mi się, \e się w niej zakochałeś. Skit wyglądał na za\enowanego.
- Za wysokie progi. Poza tym nie widziałeś z bliska tego gościa, który czasami wozi ją
na motocyklu. Mógłby zmia\d\yć ci głowę gołymi rękami.
- Dobrze, dobrze. Chodzmy ju\. - Nathan wygrzebał z torby plan lekcji. Okazało się,
\e nie miał \adnych zajęć ze Skitem. - Spotkajmy się tutaj po zajęciach, podwiozę cię do
domu.
- Po lekcjach jest mecz. Musimy tam pójść i popatrzeć na cheerleaderki.
- Aha. - Nathan do tego stopnia nie znał szkolnych zwyczajów, \e nie miał pojęcia o
podstawowych sprawach. I nie podobało mu się to. - Myślałem, \e nie cierpisz futbolu.
- Nie cierpię Roda. A to wielka ró\nica. Chodz ze mną na mecz, a pózniej pojedziemy
do domu.
- Będę musiał zadzwonić do mamy. Wiesz, jak się złości, kiedy się spózniam.
Nagle Skit otworzył szeroko oczy.
- Oto ona - powiedział z namaszczeniem.
Nathan odwrócił się i zobaczył wysoką dziewczynę z długimi, kasztanowymi
włosami. Miała na sobie czarne skórzane spodnie, kowbojskie buty i modny podkoszulek.
Przez ramię miała przewieszoną czarną skórzaną kurtkę.
- Diva? - zapytał szeptem.
- We własnej osobie - powiedział nabo\nie Skit. Nathan przyjrzał się jej. Skit miał
rację, kiedy mówił, \e jest bardzo ładna. Ale swoim zachowaniem zdawała się mówić: Nie
zbli\aj się. Grupa dziewcząt usunęła się na bok, kiedy Lisa przechodziła obok nich. Niektóre
zaczęły chichotać, inne szeptały coś, przejęte. Zignorowała je.
- Gapisz się na nią. Myślałem, \e jesteś na nią zły - zakpił Skit, kiedy Lisa odeszła.
Nathan zarumienił się.
- Uroda to nie wszystko.
Zadzwonił dzwonek. Skit podniósł swój plecak.
- Czas dać zakuć się w kajdany. Spotkamy się tutaj po ostatniej lekcji.
Nathan odwrócił się i pewnym krokiem ruszył po schodach na swoją pierwszą lekcję.
Tydzień temu był tutaj i przestudiował swój plan zajęć, chodząc od sali do sali, \eby potem
nie zgubić się. Rozglądał się jednak wokół niepewnie.
Był pierwszym uczniem, który pojawił się w sali, i nauczyciel spojrzał na niego ze
zdziwieniem. Nathan skinął mu głową, zajął miejsce w środkowym rzędzie i pomyślał, \e
przyszedł za wcześnie, a to nie było najlepsze posunięcie. W domu matka zaczynała ka\dą
lekcję z niebywałą punktualnością, podkreślając, \e niekulturalnie jest kazać innym czekać.
Za\enowany, zaczął przeglądać swój notatnik, poniewa\ inni uczniowie zaczęli gromadzić się
w sali, przyglądając mu się podejrzliwie.
Do przerwy obiadowej został zdeptany, popchnięty, ugodzony łokciem, obryzgany
wodą z fontanny i zwymyślany za wtargnięcie na czyjś rzekomo prywatny teren. Zabrał tacę
ze swoim obiadem na dziedziniec, znalazł miejsce pod drzewem i zjadł sam. Wszyscy inni
byli skupieni w grupy, wspólnie jedli i śmiali się. Był dziwakiem z zewnątrz, anonimowym,
bez przyjaciół, obcy tym wszystkim ludziom, którzy przez lata chodzili razem do szkoły. Ze
względu na wyniki testów został umieszczony w klasie dla wybitnie zdolnych i jak dotąd
zajęcia nie wydawały mu się trudne. Właściwie, były nudne i płytkie, zupełnie inne od jego
zajęć domowych, które pozwalały mu opanowywać materiał w jego własnym tempie.
Zawdzięczał to swojej matce. Była dobrą nauczycielką.
Przypomniał sobie zatroskany wyraz jej twarzy, kiedy pewnego ranka, trzymając na
rękach jego siostry, powiedziała:
- Przykro mi, Nathan, \e muszę wysłać cię do szkoły jak owcę między wilki.
Wtedy ojciec zerknął znad gazety.
- Nie dramatyzuj. Karen. Przecie\ on tylko idzie do szkoły, a nie na misję wojskową.
- W ubiegłym roku w Crestwater aresztowali dilera narkotyków. Nie wiem, czy to
dobrze, \e go tam wysyłamy.
Nathan podniósł wzrok znad swojego talerza z jajecznicą.
- W porządku, mamo. Nie mam nic przeciwko temu. Rodzice chcieli wysłać go do
prywatnej szkoły, ale zanim matka zreflektowała się, \e trzeba wpłacić czesne za pierwszy
semestr, nie było ju\ wolnych miejsc w ostatnich klasach.
- Jak wspólnie ustaliliśmy - powiedział znu\onym głosem Craig Malone - Crestwater
jest blisko. Przecie\ on ma samochód. Jego najlepszy przyjaciel chodzi do tej szkoły. To tylko
jeden rok. Dajmy ju\ spokój.
Nathan nie cierpiał, kiedy rodzice rozmawiali o nim, jakby go nie było. Czy był
niewidzialny? Na szczęście jedna z blizniaczek zaczęła płakać, więc matka poszła ją
nakarmić.
- Przyzwyczai się - powiedział pogodnie ojciec. - Rodzina jest dla niej wszystkim,
wiesz o tym.
Nathan o tym wiedział. Jego wzrok spoczął na lodówce. Pokryta była magnesami
podtrzymującymi zdjęcia, notatki, rysunki, szczególnie jeden, który zajmował honorowe
miejsce pośrodku, postrzępiony, po\ółkły kawałek kredowego papieru z rysunkiem dziecka
przedstawiającym dom i czteroosobową rodzinę trzymającą się za ręce, słońce na niebieskim
niebie, zieloną trawę i drzewo. Ostami rysunek Molly.
Z zadumy wyrwał go odgłos śmiechu grupy dziewcząt przechodzących obok drzewa,
pod którym siedział. Kiedy przeszły, wstał, otrzepał spodnie i odniósł tacę do stołówki.
Nozdrza wypełnił mu odór zepsutego jedzenia. Jego ostatnie tego dnia zajęcia, literatura
światowa i kurs powieściopisarski, były tymi, na które czekał najbardziej. Uwielbiał pisać, a
Skit powiedział mu, \e nauczyciel, Max Fuller, ma opinię ostrego, ale doskonale uczy.
Sala lekcyjna Fullera zrobiła na Nathanie du\e wra\enie. Półki były wypełnione
tomami ksią\ek, biurko nauczyciela wciśnięte w odległy kąt sali, a pośrodku stała mównica
otoczona ławkami, ustawionymi w półkole. Sam Fuller był rozczochrany, ubrany w znoszoną
marynarkę i koszulkę polo. Nathan zajął miejsce w drugim rzędzie, dokładnie naprzeciw
mównicy i patrzył, jak sala powoli wypełnia się uczniami. Oprócz siebie naliczył w sumie
dwadzieścia dwie osoby - to była najmniejsza grupa, w jakiej miał zajęcia. W końcu tylko
ławka przed Nathanem pozostała wolna. Zaraz po dzwonku do klasy wkroczyła dziewczyna.
Serce Nathana lekko podskoczyło, kiedy rozpoznał czarne skórzane spodnie i kaskadę
kasztanowych włosów.
- Witamy i zapraszamy, panno Lindstrom - rzekł szorstko Fuller. - Proszę zająć
miejsce.
Wskazał jej ławkę przed Nathanem. Usiadła w ławce, a jej długie włosy lekko
musnęły pulpit Nathana. Poczuł przyjemną woń deszczu i pi\ma, i z trudem przełknął ślinę.
Dłonie zaczęły mu się pocić, a w ustach zrobiło się sucho. Jak wytrzyma tutaj cały rok z tym
grzesznym zapachem anioła, unoszącym się wokół niego niczym zaczarowana mgła?
ROZDZIAA 2
Idąc na boisko, Nathan wyobra\ał sobie, jaką minę zrobi Skit, kiedy powie mu, \e ma
zajęcia z księ\niczką na harleyu. Kiedy dotarł do wejścia, zastał Skita siedzącego w kącie, z
postawionym kołnierzem koszuli, jakby próbował ukryć twarz.
- Stary, chyba powinniśmy ju\ ruszać na mecz?
- Ja nie idę.
- Co takiego? Ale rano mówiłeś...
- Idz beze mnie.
Nathan zauwa\ył, \e Skit był bardzo zdenerwowany. Zaczekał, a\ przechodzący obok
tłum trochę się przerzedził, po czym zapytał:
- Co się stało?
Skit spojrzał na niego spode łba.
- Nic się nie stało. Zmieniłem zdanie, nie chcę iść.
- Jeśli ty nie idziesz, to ja te\ nie. - Nathan przewiesił plecak przez ramię. - Chodzmy
do domu.
Skit wstał powoli, podniósł swój plecak i powlókł się za Nathanem na parking. Ze
szkolnego boiska dobiegały odgłosy maszerującej dru\yny i wiwatującej publiczności.
Nathan powoli jechał wąskimi uliczkami do domu.
- Mo\e najpierw wstąpimy do mnie? - zapytał Skita. - Zrobisz mi przysługę, bo mama
na pewno będzie mnie o wszystko wypytywać.
Skit wzruszył ramionami.
- Przy mleku i ciasteczkach?
- Wiesz, jaka ona jest. Pewnie je piekła przez całe popołudnie.
- Przynajmniej jest w domu.
Kolejne utrapienie Skita: surowa matka, dla której praca była wa\niejsza ni\
wychowanie syna, i ojczym, który był dla niego bardzo przykry. W weekendy rodzice
wyganiali go na dwór, bez względu na pogodę, i rodzina Nathana przyjmowała go pod swój
dach jak zbłąkanego szczeniaka. Z czasem chłopcy zostali przyjaciółmi i odkryli wspólne
zamiłowanie do muzyki country. Zało\yli nawet gara\owy zespół, duet podrzędnej kategorii.
- Zobaczysz, jeszcze zawojujemy Nashville - mawiał Skit.
- Jasne, przecie\ \aden z nas nie umie śpiewać. - Nathan sprowadzał go wtedy na
ziemię.
- To wokaliści będą błagać, \eby do nas dołączyć - odpowiadał mu wtedy Skit,
uderzając w klawisze syntezatora.
- Jak tam twoje zajęcia? - zagadnął Nathan Skita.
- W porządku.
- śadnych rewelacji?
- Nie.
Skit skulił się na siedzeniu, patrząc ponuro przed siebie. Po kilku minutach ciszy w
końcu zapytał:
- Jak myślisz, dlaczego umieścili kogoś takiego jak ja w najgorszej grupie na zajęciach
z fizyki?
- Nie mam pojęcia. - Nathan miał te zajęcia przed przerwą obiadową.
- W ostatniej klasie Winston George Andrews znalazłem się w grupie z samymi
bezmózgowcami z dru\yny futbolowej.
Nathan próbował go jakoś pocieszyć.
- Pewnie błąd w systemie. Na pewno mo\esz się przenieść.
- Jasne. Mięczak chce uciec przed wielkimi, złymi sportowcami.
Nathan cierpliwie czekał, a\ Skit powie, co się stało.
- Na chwilę przed dzwonkiem Rod i jego banda wypchnęli mnie z szatni na korytarz w
samych majtkach. Byłem prawie nagi i wszystkie cheerleaderki mnie widziały, bo właśnie
przechodziły tamtędy. Oczywiście to miał być \art. Bardzo zabawne.
Nathan wyobraził sobie, jak upokorzony musiał czuć się jego przyjaciel.
- Powiedziałeś o tym trenerowi?
- Daj spokój, Nate. Ofermy nie donoszą na wielkich i złych sportowców, którzy łapią
w locie piłkę.
- Ale to niesprawiedliwe.
- A czy \ycie jest sprawiedliwe?
- Mógłbym napisać o tym piosenkę.
- A jaki miałaby tytuł?
- Mo\e  Znalazłem twe serce wśród zbłąkanych świń ? Skit nareszcie się uśmiechnął.
- Brzmi dostatecznie \ałośnie.
Nathan wjechał na podjazd pod swoim domem.
- Chodzmy do środka. Tylko bądz cicho, blizniaczki mogą spać.
- Odró\niasz je ju\? - Skit szedł na Nathanem przez gara\ do kuchni wypełnionej
zapachem czekolady i cynamonu.
- Nie. Są jednakowe i płaczą identycznie.
Nathan wziął talerz jeszcze ciepłych ciasteczek, a z lodówki wyjął karton mleka.
- Wez szklanki - powiedział do Skita.
Skit wziął szklanki i zszedł za Nathanem do sutereny. Była urządzona jak kawiarnia:
stał tam niewielki stół, ekspres do kawy, dwie sofy, pufy i gigantyczny telewizor.
- Jak twój pierwszy dzień? - zapytał Skit, kiedy ze szklankami wypełnionymi mlekiem
usadowili się na sofie. - Chwytasz ju\, o co chodzi w szkole?
- Na kilku lekcjach prawie zasnąłem. Najlepsze były ostatnie zajęcia z literatury. Z
Fullerem nie będzie łatwo, ale podoba mi się. Na piątek mamy przygotować własny tekst, i
tak będzie co trzy tygodnie do końca roku. Nadał nam wszystkim tajne numery. W
poniedziałek będzie odczytywał najlepsze prace, nie zdradzając, kto je napisał. W ten sposób
nikt się nie dowie, czyj to tekst i wszyscy usłyszą opinię o nim. - Nathan wepchnął sobie
ciastko w usta. - I mam zamiar napisać wypracowanie, które przeczyta jako pierwsze. Mój
numer to siedemset pięć. Jeszcze o mnie usłyszysz.
- Nie mogę się doczekać.
- Ale to nie wszystko. Padniesz, jak ci powiem, kto siedzi przede mną na zajęciach z
literatury. No, zgaduj.
- Nie mam pojęcia.
- Lisa, księ\niczka na harleyu.
- Ściemniasz!
Nathan uśmiechnął się szeroko.
- Słowo honoru.
- To dopiero niesprawiedliwość! Ja trafiłem na odra\ających sportowców, a ty na
boginię. I jeszcze siedzi przed tobą.
- Ma tak długie włosy, \e prawie dotykają mojego pulpitu.
- No to teraz zakochasz się w niej do szaleństwa. Wspomnisz moje słowa.
- Nie ma mowy.
Skit zło\ył dłoń na kształt pistoletu i palcem wycelował w Nathana.
- Pif paf! Le\ysz martwy u stóp Lisy.
Do końca dnia oszczędzono Nathanowi wypytywania o jego pierwszy dzień w szkole.
Dopiero przy kolacji matka zasypała go pytaniami, a on starał się odpowiadać grzecznie, ale
większość z nich naruszała jego prywatność. Tak, poradzi sobie z pracami okresowymi, i
jakoś przyzwyczai się do nudnych wykładów. Nie, nie zgubił się. Jasne, spotkał te\ tak
zwanych porządnych ludzi, co nie do końca było prawdą, ale matka to właśnie chciała
usłyszeć.
Wreszcie wtrącił się ojciec.
- Brakuje nam ciebie w firmie. Wszyscy cię pozdrawiają. Jedną z korzyści nauki w
domu było to, \e Nathan mógł pracować razem z ojcem w wielkiej firmie projektowej. Robił
to przez minione dwa lata w czasie wakacji, a tak\e w ciągu roku, kiedy plan jego domowych
lekcji nie był zbyt napięty.
- Powiedz im, \e wrócę na ferie świąteczne.
Ojciec pokiwał z aprobatą głową i nało\ył sobie kolejną porcję mięsa.
- Mam nadzieję, \e znajdzie się jakaś dodatkowa praca przed świętami, choć nie ma
wtedy wielkiego ruchu.
- To znajdę inną pracę. Centra handlowe przed świętami zawsze potrzebują ludzi.
- Wcale nie musisz pracować - zaprotestowała matka. - Przecie\ to twój ostatni rok w
domu. Mo\esz sobie poleniuchować.
Nathan spojrzał na nią z takim wyrazem twarzy, jakby wyrosła jej kolejna głowa.
- Zanudziłbym się na śmierć.
- A czy odrobina nudy to takie straszne? Poza tym jeszcze nie wiesz, czy w szkole
będzie cię\ko. No i twoje siostry powinny pobyć trochę ze swoim starszym bratem.
- One są jeszcze małe, mamo. Tylko jedzą, śpią i brudzą pieluchy.
- Nie zawsze takie będą.
- Karen, daj spokój chłopakowi. Je\eli chce pracować, niech tak będzie. Przyda mu się
dodatkowa kasa na studia.
Nathan westchnął. Znowu rozmawiali o nim, jakby nagle stał się niewidzialny. Wstał
od stołu.
- Idę odrabiać lekcje.
Zszedł do sutereny i poszedł do pokoju, w którym dotąd uczyła go matka.
Zmieniała to miejsce przez lata, w miarę, jak syn dorastał. Był tam stół do pracy,
komputer z dostępem do Internetu, półki z ksią\kami, szkolna tablica, a nawet kącik z
probówkami, przy którym w ubiegłym roku odbywały się lekcje chemii. Raz w miesiącu, z
innymi dziećmi, które te\ uczyły się w domu, wyje\d\ali na wycieczki w plener, a kiedy był
młodszy, grał nawet w dru\ynie piłkarskiej. We wszystkim był najlepszy. Jednak w głębi
duszy za czymś tęsknił. Pragnął poczuć i dotknąć czegoś, co wstrząsnęłoby jego małym,
bezpiecznym światem i pozwoliłoby wyzwolić ogień, który w nim płonął. Muzyka to było
coś. Ale był pewien, \e jest coś więcej, tylko jeszcze nie wiedział co, ale kiedyś się dowie.
Nathan czuł się zduszony i osaczony, niczym zwierzę w za małej klatce.
Usiadł przed komputerem z zamiarem napisania pracy na zajęcia Fullera. Chciał
napisać tak dobrą pracę, \eby została wybrana na pierwsze czytanie. Nagle ekran komputera
zamazał się, a przed oczami stanął mu widok włosów Lisy spływających jej na plecy. Ukrył
twarz w dłoniach.
Przez lata. kiedy uczył się w domu. podobało mu się kilka dziewczyn, które, tak jak
on, nie chodziły do zwykłej szkoły. Był zbyt nieśmiały, by wyrazić swoje uczucia. Ale ta
dziewczyna była inna. Te\ była samotnikiem. I zaintrygowała go.
Dotknął klawiatury komputera i próbował zmusić swój mózg, aby skoncentrował się
na pisaniu. Lisa była jego rywalką. Nie miał pojęcia, czy ona potrafi pisać dobre
wypracowanie. Wydawała się kompletnie nieprzewidywalna. A jej nieokrzesane zachowanie
to prawdopodobnie tylko poza.
Z tego, co mówił Skit, wynikało, \e w szkole ka\dy udawał i chciał być wyjątkowy.
Nie inaczej było z Lisą Lindstrom. Nathan musiał tylko ją rozgryzć. Był pewien, \e kiedy to
zrobi, szybko o niej zapomni.
ROZDZIAA 3
Zanim nadszedł piątek, Nathan \ył w wielkim stresie. Nie tylko z powodu zadania, do
którego przyło\ył się bardziej ni\ do tych zadawanych mu przez matkę, ale te\ dlatego, \e
było mu trudno dostosować się do rytmu Crestwater High. Przeszkadzał mu ten ciągły hałas.
Nawet w salach lekcyjnych, gdzie powinno być cicho, ciągle ktoś kasłał, szurał butami lub
szeptał. Lekcje były nudne i ciągnęły się w nieskończoność. Dni mijały jak w zwolnionym
tempie. Poza tym, jego zmysły stały się wyczulone na ka\dy ruch Lisy.
- Ten na harleyu to raczej nie jej chłopak - powiedział do Skita, kiedy w piątkowy
ranek szli z parkingu w stronę szkoły.
- Dlaczego tak uwa\asz, Sherlocku?
- Kiedy zwalnia, wtedy ona zeskakuje z motoru, bierze swoje rzeczy i idzie sobie.
śadnych pocałunków na po\egnanie, lizania się po migdałkach. A mo\e w szkole to
zabronione?
- Całowanie z językiem? - Skit wzruszył ramionami. - Tak, właściwie tak. Ale dotyczy
to tylko nowych.
- Bardzo zabawne - powiedział Nathan, otwierając swoją szafkę. - A gdzie podziała się
skromność?
- Co cię dziś ugryzło?
- Oddaję dziś tę pracę z literatury. To chyba przez to.
- To dla ciebie a\ tak wa\ne, \eby ze sterty papierów wziął właśnie twój? Niby
dlaczego? Do matury zostało jeszcze trochę czasu.
- Po prostu chcę, \eby mój pierwszy tekst był najlepszy. Trudno mi to wyjaśnić.
Zdziwiony Skit znowu wzruszył ramionami.
- W porządku.
Nathan zamknął swoją szafkę.
- Załatwiłeś ju\ sprawę zajęć z fizyki?
- Zapisałem się do dru\yny tenisowej. Te\ są w ostatniej klasie.
- Przecie\ ty nie grasz w tenisa.
- Ale tylko my dwaj o tym wiemy. A dzięki temu uniknę spotykania codziennie
Roddy'ego i jego bandy. Poza tym, w dru\ynie są dwie fajne dziewczyny. Oczywiście, w grze
z nimi nie mam szans, pewnie zrównają mnie z asfaltem, ale jakoś prze\yję. A poza tym, to
piękny sport.
Nathan poczuł się trochę winny, \e nie pomógł Skitowi uporać się z jego problemem z
Rodem i jego bandą.
- Mo\e odbijemy jutro kilka piłek? Dawno nie grałem, przyda mi się trening.
- Jasne, byłoby niezle - uśmiechnął się z wdzięcznością Skit. - Mam poranną zmianę w
sklepie, ale kończę o trzeciej.
Skit pakował zakupy w sklepie spo\ywczym, \eby mieć pieniądze na przyjemności i
trzymać się z daleka od domu.
Nathan ruszył biegiem, minął róg i wpadł prosto na Lisę Lindstrom. Złapał ją za
ramię.
- Przepraszam! Wyrwała rękę jak oparzona.
- Precz z łapami. Cofnął się.
- Nie chciałem... Zmru\yła oczy.
- Czy ty się rumienisz?
Nathan poczuł, jak robi mu się gorąco w policzki i szyję.
- Skąd!
- Wygląda na to, \e jednak tak.
Ich spojrzenia spotkały się i z zaskoczeniem stwierdził, \e jej oczy były
fiołkowoniebieskie. Nigdy wcześniej nie widział takiego koloru oczu.
- A czy to przestępstwo?
- Nie - powiedziała cicho. - To nawet urocze.
- Skoro tak, to muszę robić to częściej. Nagle wyraz jej twarzy zmienił się.
- Pró\ny twój trud. Czar prysł.
Odwróciła się i Nathan wpadł w panikę. Dobrze szło, a tu nagle palnął ten
beznadziejny tekst. Zły ruch. Dogonił ją.
- Nie chciałem być złośliwy, wybacz. Zatrzymała się.
- Siedzisz za mną na zajęciach Fullera.
- Przyznaję się do winy. Nathan Malone, znany z tego, \e często się rumieni.
Powstrzymywała uśmiech, sprawiając, \e jego serce mocniej zabiło. Gdyby mógł
zająć ją rozmową...
- Napisałaś pracę?
- Zawsze jestem przygotowana na jego zajęcia. To jedyny nauczyciel, który zasługuje
na swoją pensję.
- Naprawdę?
- Wcześniej wykładał na uniwersytecie, ale stwierdził, \e studenci pierwszego roku są
zle przygotowani do studiów, i przyszedł uczyć do szkoły średniej. Wielu ludzi chce chodzić
na jego zajęcia, ale trudno się na nie dostać.
- A jak mo\na się na nie dostać?
- Trzeba zdobyć du\o punktów na teście i mieć zdolność pisania. Ale dlaczego tego
nie wiesz? Jesteś tu nowy czy urwałeś się z choinki?
- Odpowiedz na oba pytania brzmi: tak. Do tej pory uczyłem sie w domu. Przez sześć
lat - dodał pospiesznie.
- Sześć lat nauki w domu? - Przyglądała mu się tak intensywnie, \e zaschło mu w
ustach.
- Moja mama jest dyplomowaną nauczycielką, więc jest w tym dobra.
Chciał, \eby dalej zadawała pytania, ale rozległ się dzwonek.
- Spóznisz się na zajęcia - powiedziała. - I dostaniesz uwagę.
Odwróciła się i ruszyła do toalety dla dziewcząt.
- Ty te\ się spóznisz - zawołał za nią.
- Tym się ró\nimy, Malone, \e mi na tym nie zale\y.
- Mnie te\ nie - krzyknął, kiedy znikała za drzwiami.
- Kłamca! - usłyszał zza zamkniętych drzwi.
I miała rację. Nathan nie chciał mieć na koncie \adnej uwagi. Nie chciał przecie\
wrócić do nauki w domu. Od tej chwili miał jeden cel: przez resztę roku codziennie patrzeć w
fiołkowo - niebieskie oczy Lisy Lindstrom.
Kiedy Nathan wszedł na zajęcia Fullera, nie było tam Lisy. Zastanawiał się, czy
opuściła cały dzień szkoły. Nie miał czasu nad tym rozmyślać, bo pierwsze, co zrobił Fuller,
to wziął przyniesione prace, a następnie oznajmił, \e zaczynają omawiać poetów z
dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku.
- Wiem, \e wszyscy przeczytaliście klasykę, a Szekspira macie ju\ serdecznie dosyć -
stwierdził. Jego szorstki głos przepełniony był sarkazmem.
Tak naprawdę Nathan to wszystko czytał, ale publicznie by się do tego nie przyznał.
To był obciach, nawet na zajęciach dla zaawansowanych. Ze wszystkich sił starał się
skoncentrować przez pięćdziesiąt minut zajęć, ale jego myśli podą\ały w stronę Lisy. Gdzie
ona się podziewała? Dlaczego się nie pokazała, chocia\by po to, \eby przynieść swoją pracę,
po tym jak powiedziała mu, \e nigdy nie opuszcza zajęć Fullera? Tu dostawali się tylko
najlepsi, powiedziała te\, \e lubi te zajęcia. Nathan zmuszony był przyznać, \e naprawdę jej
nie zale\ało. Nie mógł tylko zrozumieć dlaczego.
Po szkole podrzucił Skita do sklepu spo\ywczego, w którym pracował, i pojechał do
siebie. Matki nie było w domu, a kiedy zajrzał do pokoju dziecinnego, blizniaczki spokojnie
spały. Wziął paczkę chipsów i wyszedł do ogrodu, gdzie znalazł matkę w brudnym ubraniu
roboczym; sadziła krzewy.
- Jak ci minął dzień? - zapytała.
- Dobrze. Czy nie za wcześnie na sadzenie?
Wiedział, \e rośliny jednoroczne sadziła dwa razy do roku, ale letnie begonie nadal
wyglądały świe\o i zdrowo, a na bratki było jeszcze za ciepło. Wiedział to, poniewa\ jej
wielki, zadbany ogród był fachowo wypielęgnowany, mimo urodzenia dzieci, bo on jej w tym
pomagał.
- W szkółce mieli tylko kilka krzewów ró\owej kamelii, więc musiałam kupić je,
zanim znikną.
No tak, przecie\ był wrzesień, a wtedy zawsze sadziła coś specjalnego i okazałego.
- Wybrałaś w tym roku kamelię? - zapytał z nadzieją, \e nie zauwa\y, \e o tym
zapomniał.
Wbiła łopatę w ziemię z widocznym wysiłkiem.
- To nowy gatunek. Jasnoró\owe kwiaty, które ciemnieją, kiedy rozkwitają. W
porządku, Nate. Nie wymagam, \ebyś pamiętał o ogrodzie.
Mimo wszystko było mu przykro.
- Mogę pomóc w wykopaniu dołka.
- Nie, ja lubię to robić. - Jakiś cień przysłonił jej twarz. - To dla mnie terapia.
Miał ochotę powiedzieć jej: Ale mamo, minęło ju\ czternaście lat. Zamiast tego
powiedział:
- Ale, gdybyś zmieniła zdanie...
- Lepiej sprawdz, czy blizniaczki się nie obudziły. Zbli\a się Pora karmienia. - Dłonią
umazaną w ziemi otarła pot z czoła. Pozostawiając na nim czarną smugę. - Ostatnio ciągle jest
pora karmienia.
Nathan uśmiechnął się, bo wiedział, \e chciała, \eby to właśnie zrobił. To był jego
zdaniem jeden z problemów jego nauki w domu: znali się a\ za dobrze. Nathan pobiegł do
domu wdzięczny za to, \e matka ma jeszcze Abby i Audrey. Będzie mu łatwiej wyprowadzić
się z domu w przyszłym roku. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo na studiach zamierzał
mieszkać w akademiku, a nie w domu, jak \yczyłaby sobie tego matka. Był zdecydowany,
\eby się wyprowadzić, niewa\ne, jak trudne się to oka\e.
ROZDZIAA 4
Z obawy, \e zwariuje z nudów, w weekendy Nathan zajmował się obowiązkami
domowymi i grą na gitarze. W tę sobotę razem ze Skitem odbijał piłki tenisowe na
publicznym korcie, podskakiwał na ka\dy dzwięk silnika motocykla i wyglądał na ulicę, czy
to przypadkiem nie Lisa. Ale to nie była ona.
W niedzielny wieczór stało się coś naprawdę złego: Skit przyszedł z jasnoczerwonym
śladem po uderzeniu na policzku.
- Co się stało? - zapytał Nathan, choć ju\ znał odpowiedz.
- Mój stary stwierdził, \e pyskuję.
- Chcesz zostać na noc? Skit pokręcił głową.
- Poczekam tylko, a\ wypije kilka piw i zaśnie. Wyniosę się, zanim rano wstanie.
- Przyjdz na śniadanie.
- Twoja mama nadal przygotowuje na śniadanie ucztę? - Skit wiele razy bywał u nich
na śniadaniu, kiedy był młodszy, a rodzice nie wpuszczali go do domu.
- Có\ mogę powiedzieć? To najlepsza mama w Atlancie.
- W takim razie, przyjdę. - Skit wziął ze stołu joystik i uruchomił konsolę do gier
Nathana. - Zagramy?
- Jasne.
Siedzieli skupieni na grze jeszcze długo po tym, jak rodzice Nathana zgasili światła i
poszli spać. Akcja gry przeniosła ka\dego z nich z realnego świata do całkiem innego,
pełnego przygód, a Skita do bardziej bezpiecznego.
W poniedziałek rano Nathan patrzył, jak Lisa zsiada z motocykla, a ten odje\d\a.
Zarzuciwszy na ramię plecak, ruszyła w stronę budynku szkoły, mijając po drodze grupę
bejsbolistów. Na jej widok zaczęli cmokać, na co ona nie zwróciła najmniejszej uwagi, a w
odpowiedzi na ich docinki, których Nathan nie usłyszał, pokazała im środkowy palec.
Zastanawiał się, czy Lisa pojawi się na zajęciach Fullera, bo w piątek nie oddała pracy. A
nauczyciel wyraznie powiedział, \e je\eli ktoś nie odda jej na czas, on w ogóle jej nie
przyjmie, a ocena z pracy stanowiła a\ jedną trzecią oceny końcowej, więc w interesie
ka\dego ucznia było dotrzymać terminu. Lisa pojawiła się na zajęciach, a kiedy na niego
spojrzała, Nathan skinął jej głowę. Zajęła miejsce, a on znowu był skazany na widok jej
gęstych, kasztanowych włosów pachnących świe\ymi pomarańczami. Istna Ambrozja,
pomyślał.
- Pierwsza sprawa na dziś to przeczytanie najlepszej pracy zło\onej w piątek -
powiedział Fuller, stając za mównicą.
Otworzy! kartonową teczkę, a Nathanowi zaschło w gardle. Czy to będzie jego praca?
Uwa\ał, \e to najlepszy tekst, jaki do tej pory napisał - esej o roli muzyki w codziennym
\yciu.
- Zanim zacznę czytać, chciałbym powiedzieć, \e większość z was napisała przeciętne
prace, mam nadzieję, \e to się zmieni, kiedy zetkniecie się z twórczością wielkich pisarzy i
myślicieli. Ale jedna praca wyraznie odró\nia się na tle innych.
Serce Nathana zaczęło łomotać jak szalone. Fuller pochylił się nad mównicą.
- Numer autora to czterysta pięćdziesiąt cztery. - Serce Nathana zapadło się pod ławkę.
- Praca to wolny poemat zatytułowany  Skrzydła .
Nathan osunął się na swoim krześle, a Fuller zaczął czytać:
Ulepiłem skrzydła z wosku i piór
delikatnie kształtując jako rzecz piękną.
I u\yteczna
Śnie\nobiałą.
Blado\ółtą.
Błyszczącą niczym oczy kota.
I przywiązałem skrzydła do moich wątłych, zrodzonych z ziemi
ramion, i znalazłem miejsce na wysokiej skale, by zrzucić siebie.
Minę morze, ostro\nie, by nie moczyć piór.
Minę nisko, z dala od słońca, i nagle polecę, polecę.
Czekam nocy, by móc wzlecieć wy\ej.
Nagle ta przestrzeń staje się bezpieczna,
a noc nadejdzie ciemna.
Jeśli nie wzniosę się. jak poznam wszechświat?
W jaki sposób dowiem się, co kłamie w środku? We mnie?
Dla świateł gwiazd jest blady i daleki.
Gwiazdy kaleczą ciemność, choć nie są gorące.
Więc ja pragnę wzbić się do oświetlonego błękitem nieba
I bli\ej słońca, a\ poczuję, jak wosk
kapie, topi się i sączy do morza nieruchomej szklanej wody.
A jednak nieustraszony lecę wprost do słońca. Wprost do syna.
Zostanę złapany? Czy rozpłynę się w morzu pode mną?
Fuller skupionym wzrokiem spojrzał na oniemiałą klasę. Podszedł do tablicy i zapisał
na niej kilka ostatnich wersów, \eby wszyscy mogli je zobaczyć. Nathan zwrócił uwagę na
Pisownię słów słońce i syn i na łączącą je symbolikę.
Zostawiam ka\demu z was pod rozwagę sposób myślenia autora i jego przesłanie do
słuchaczy - powiedział Fuller.
Wrócił za mównicę i wło\ył kartkę do swojej teczki. Nathan marzył o tym, \eby
chocia\ jedną z jego prac nauczyciel przeczytał z takim szacunkiem.
- I proszę, zauwa\cie, \e w tekście nie było ani jednego niecenzuralnego słowa. Panie
i panowie, nasz język jest niesamowity, pełny pięknych i ró\norodnych słów. W wielu
pracach pełno było niecenzuralnych słów. Po co? śeby mnie zaszokować? Myślicie, \e ich
nie znam? Szczerze mówiąc, uwa\am, \e u\ywanie ich świadczy o słabości umysłu i braku
talentu. Wysilcie się trochę, poeci. Wyra\ajcie swoje burzliwe myśli poetyckim językiem, a
nie rynsztokową paplaniną.
Uczniowie zaczęli szurać nogami i kręcić się w ławkach. Nathan rozejrzał się po
klasie, myśląc, \e mo\e zwycięzca ujawni się, patrząc dumnie albo z za\enowaniem, czy
satysfakcją, ale na twarzach wszystkich malował się wyraz zdziwienia.
Kiedy zajęcia się skończyły, Nathan wziął swoje ksią\ki i szybko wyszedł, by dogonić
Lisę na korytarzu.
- Co słychać? - zapytał, zrównując się z nią.
Spojrzała na niego zaskoczona. Czy\by nikt nie śmiał zaczepiać Wielkiej Lisy?
- Dlaczego pytasz?
Trochę zbiło go to z tropu. Zwykle ludzie odpowiadają  W porządku albo  Do bani ,
czy coś w tym rodzaju, ale raczej nie  Dlaczego pytasz .
- Nie było cię w piątek na zajęciach. Pomyślałem, \e mo\e coś się stało - odparł.
- Jesteś moim kuratorem czy co, Malone? Przynajmniej zapamiętała jego nazwisko.
- Mówiłaś, \e lubisz zajęcia Fullera, ale nie przyszłaś. Dlatego pomyślałem, \e mo\e
coś się stało. To było pytanie, nie przesłuchanie.
- Wypadło mi coś wa\nego - powiedziała wymijająco. - Nic groznego.
- Czterysta pięćdziesiąt cztery, jak myślisz, czyj to numer? - zapytał po chwili
krępującego milczenia.
- Twój?
- Chyba w marzeniach.
- Całkiem niezły kawałek - wzruszyła ramionami.
- Nawiązanie do mitologii było miłym akcentem. I u\ycie słów słońce i syn bardzo mi
się podobało.
Zatrzymała się zdziwiona.
- Czytałeś mitologię, Malone? Czy nauczyłeś się tego z sobotniej wieczorynki?
Poczuł, jak po tej upokarzającej uwadze oblewa się rumieńcem. Dlaczego ona była
taka złośliwa i nieprzyjazna?
- Czytałem wiele mitów greckich i rzymskich. I uwa\am, \e poemat, który przeczytał
Fuller, był naprawdę głęboki. Co o nim sądzisz? - Wpatrywał się w nią uparcie, postanowił,
\e nie pozwoli jej uciec.
Zaczęła gwałtownie mrugać powiekami.
- Ja te\ lubię mitologię. Ale nie jestem pewna, czy poemat mi się podobał. Muszę ju\
iść.
Zastąpił jej drogę.
- Nauka w domu to nie zabawa. Musiałem cię\ko pracować i zdawać testy. Uwa\am,
\e normalna szkoła, taka jak ta, to bułka z masłem. Większość ludzi za bardzo nie przejmuje
się swoimi zajęciami, a głównym tematem ich rozmów jest przyszłotygodniowy mecz, albo
kto z kim chodzi na randki.
Nie odpowiedziała od razu, ale przynajmniej przykuł jej uwagę.
- Nie myśl sobie, \e moim zdaniem nauka w domu jest gorsza od szkolnej, bo tak nie
uwa\am - powiedziała przepraszająco. - Myślę, \e miałeś szczęście, mogąc uczyć się w
domu. To znaczy, \e ktoś się o ciebie troszczy.
Chcesz powiedzieć, \e o ciebie nikt się nie troszczy? Zrobiła parę kroków w tył w
stronę drzwi wyjściowych.
- Błędny wniosek, Malone.
śałował, \e zadał jej to pytanie. Oczywiście, \e ktoś się o nią martwił.
Prawdopodobnie było wiele takich osób. Wszystko schrzanił przez ten swój niewyparzony
język.
- Mo\e chciałabyś kiedyś pogadać o tym przy kawie?
- Proponujesz mi randkę? - zapytała zdziwiona.
- Dlaczego nie? Podaj tylko czas i miejsce.
- Ja nie umawiam się na randki.
Patrzył, jak wychodzi i oświetlają ją promienie popołudniowego słońca. Motocykl ju\
czekał, i tym razem Nathan miał okazję dokładniej przyjrzeć się kierowcy: był to szczupły
człowiek, z umięśnionymi ramionami i klatką piersiową, ubrany w brudne d\insy i robocze
buty. Na głowie miał ciemny kask, a spod niego wystawały długie włosy. Podał Lisie kask, a
ona usiadła na siedzeniu i zarzuciła na plecy swoją torbę z ksią\kami. Mę\czyzna uruchomił
silnik i z piskiem opon zjechał z krawę\nika. Nathan patrzył, jak oddalają się szybko.
W drodze do domu opowiedział Skitowi o całym zajściu. Ten go wysłuchał, ale nie
przypomniał Nathanowi o swojej przepowiedni, \e zakocha się w Lisie.
- No, no, to wymagało odwagi, stary.
- Nie wierzę, \e ona nie chodzi na randki - mruknął Nathan.
- Hej, wiem, co mo\e poprawić ci nastrój. W piątek Crestwater gra mecz z Highland, a
oni są du\o lepsi. A to znaczy, \e chłopaki Roddy'ego dostaną po tyłku. Chcesz pójść tam ze
mną?
- Czemu nie?
Przez kilka ostatnich dni pogarda Nathana dla bejsbolistów znacznie wzrosła.
Zachowywali się, jakby byli rasą nadludzi. Plotki głosiły, \e dwóch z nich zapłaciło
studentom pierwszego roku, \eby pisali za nich prace, i nawet gdyby nauczyciele dowiedzieli
się o tym, odpuściliby im.
- I - powiedział Skit, bębniąc palcami o deskę rozdzielczą - podobno potem jest
impreza. Miejsce jeszcze nieznane.
Nielegalna impreza. Nathan wiedział, \e rodzice w \yciu go tam nie puszczą. Ale
właściwie, po co miałby im mówić, \e tam idzie? Potrafił doskonale wymykać się na imprezy,
nie pakując się przy tym w kłopoty. Najwy\szy czas, \eby oficjalnie zaczął wychodzić z
domu, rozerwać się trochę i zabawić.
ROZDZIAA 5
Lisa Lindstrom nie była w stanie dokładnie określić, kiedy w jej \yciu pojawił się
Nathan Malone. Po prostu powoli stawała się świadoma jego obecności, zupełnie jak muchy
bzyczącej w cichym pokoju. Jest cicho, a\ tu nagle ten dzwięk dra\ni uszy, i denerwuje dotąd,
a\ zmuszona jest przerwać swoje zajęcia i znalezć intruza. Próbowała go ignorować, ale
pewnego dnia zobaczyła te niesamowite, wpatrujące się w nią niebieskie oczy, okolone
gęstymi, ciemnymi rzęsami. Oczy Nathana.
Zdecydowała się trzymać go na dystans, jak wielu innych, co byłoby łatwiejsze, gdyby
w jego spojrzeniu nie dostrzegła inteligencji i wra\liwości. Nie mógł być egocentryczny, jak
Roddy i jego kolesie z dru\yny? Albo nieśmiały? Albo awangardowy i dziwny, jak fan
gotyckiego rocka? Zamiast tego był szczupły, miał ciemne włosy i niebieskie oczy - niczym
widmo, przybywające, by ją dręczyć, kiedy nie miała na to czasu.
- Czy to ten chłopak? - zapytał Charlie Terry w piątek, kiedy Lisa wsiadła na
motocykl.
- Jaki chłopak?
- Ten, który patrzy na ciebie zza drzwi. Lisie nie podobał się zaczepny ton Charliego.
- Powinnam była trzymać język za zębami i nigdy ci o nim nie wspominać.
- Dlaczego? Ucieszyłbym się, gdybyś znalazła kogoś odpowiedniego dla siebie.
- Przykro mi. Ale nie zale\y mi na tym. - Wło\yła na głowę kask, zapinając sprzączkę
pod brodą.
- A powinno.
- Jednak tak nie jest.
- Ale\ ty jesteś uparta, Liso.
- Moje \ycie, mój wybór.
Charlie był brudny, bo przyjechał prosto z budowy, gdzie pracował, ale mimo to
objęła go ramionami wokół pasa.
- Jedziemy czy będziemy tu sterczeć cały dzień? Charlie uruchomił silnik i zjechał z
krawę\nika.
Zanim zaczęła się druga połowa meczu, było oczywiste, \e dru\yna Highland była o
wiele lepsza.
Wprawdzie cheerleaderki Crestwater próbowały zachęcić publiczność do
dopingowania swojej dru\yny, ale odzew był niewielki.
- Do boju! - krzyczał Skit.
Tylko Nathan wiedział, \e jego przyjaciel kibicował przeciwnej dru\ynie.
- Twój duch jedności z dru\yną jest imponujący.
- Prawda? - Uśmiechnął się Skit, patrząc, jak Roddy kuśtyka w stronę ławki
rezerwowych.
- O, czy\by ktoś przyblokował wielkiego twardziela, Roddy?
- On raczej cię nie słyszy.
- Taką mam nadzieję. - Skit znowu się uśmiechnął. - Idę Po coś do picia, zanim
skończą to \ałosne przedstawienie. Chcesz coś?
- Nie, dzięki.
Nathan patrzył, jak Skit schodzi w dół trybun. Tłum zaczynał topnieć, mając dość
fatalnej gry, pomimo desperackiego dopingu cheerleaderek. Wzrok Nathana zatrzymał się
nagle na Lisie. Siedziała ni\ej od niego, daleko po lewej stronie, obok postawnej,
krótkowłosej dziewczyny. Niestety, inni mu ją zasłaniali. Nathan siedział wysoko na
trybunach i widział stamtąd wyjazd z parkingu. W światłach reflektorów wyje\d\ających
samochodów zobaczył jej charakterystycznego harleya; łatwo było go rozpoznać, lśnił na
czarno i srebrno. Nie widział jej  szofera , co prawdopodobnie znaczyło, \e sama przyjechała
na mecz.
Serce Nathana zabiło mocniej. Mo\e zejdzie na dół i niby przypadkiem na nią
wpadnie? Ale co jej powie? Zastanawiał się, co zrobić, ale zanim się na coś zdecydował,
wrócił Skit i Nathan postanowił, \e jednak nic nie zrobi. Nie chciał ciągnąć ze sobą Skita i
ryzykować odtrącenia.
- Wiem ju\, gdzie będzie impreza - powiedział Skit. Wyciągnął serwetkę z nabazgraną
na niej byle jak mapą. - To niedaleko jeziora Lanier. Czyjś dziadek ma tam ziemię, to bardzo
ustronne miejsce.
- To dość daleko. Jesteś pewny, \e chcesz tam jechać? - zapytał po namyśle Nathan.
Powiedział swoim rodzicom, \e po meczu jest dyskoteka i przedłu\yli mu wychodne do wpół
do pierwszej. Nie cierpiał ich okłamywać, zwłaszcza matki, bo bardzo się niepokoiła, kiedy
nie był w zasięgu jej wzroku.
- Daj spokój - jęknął Skit, a Highland zdobyli kolejny punkt. - Musimy jakoś uczcić
zwycięstwo dru\yny Highland.
Kiedy dotarli w umówione miejsce, impreza trwała ju\ w najlepsze. Samochody stały
zaparkowane byle jak na mokrej trawie, a w dole paliło się ogromne ognisko. Dzieciaki
kręciły się wokół trzaskających płomieni i skrzynek pełnych piwa i wina. Z głośników
dudniła muzyka. Towarzystwo połączyło się ju\ w pary, które tańczyły albo obściskiwały się
w ciemności pod kocami.
- A dziadek tego kolesia wie, co się tutaj dzieje? - zapytał Nathan.
- Wątpię. Ale kiedy się dowie, nas ju\ dawno tu nie będzie. Czujesz ten słodki zapach?
- zapytał Skit. - Zielsko. Chcesz trochę? To będzie kosztowało kilka dolców.
- Nie chcę i ty te\ nie chcesz. - Nathan walczył z własnym sumieniem. Z jednej strony
był odwa\ny i miał na to ochotę, z drugiej czuł się winny. Przecie\ nawet nie powinno go tu
być. To, co dla wielu jego rówieśników było normalnym rytuałem, dla niego było nowe. Całe
dotychczasowe \ycie spędził pod ciągłym nadzorem rodziców, a teraz był społecznie
upośledzony, nawet według Skita, który raczej nie nale\ał do imprezowiczów.
Skit nie miał szans, \eby przedstawić swoje stanowisko na temat palenia blantów, bo
nagle pośród panującego tam hałasu rozległ się dzwięk silnika motocykla. Nathan odwrócił
się i zobaczył Lisę na harleyu. Zaschło mu w ustach.
- Nie spodziewałem się jej tutaj - powiedział Skit.
- Nie była zaproszona?
- Stary, tutaj nikt nie został zaproszony. Wieść rozniosła się i kto chciał ten przyszedł.
- Skit wyglądał na zamyślonego. - Chodzi o to, \e ona nie chodzi na licealne imprezy.
- Jednak przyszła.
Skit podejrzliwie zmru\ył oczy.
- Masz nadzieję, \e na ciebie spojrzy, co?
- Nie - powiedział pospiesznie Nathan, ale na to właśnie liczył. - Tak tylko
zauwa\yłem.
- Idę po piwo, przynieść ci? A mo\e chcesz butelkę wody niegazowanej? - Skit
odwrócił się na pięcie i odszedł.
Nathan nie lubił piwa, ukradkiem próbował go na przyjęciach organizowanych przez
rodziców dzieci, które uczyły się w domu, ale nie spodobał mu się sposób, w jaki Skit z niego
drwił.
Przynieś mi piwo - powiedział do oddalającego się kolegi.
Obserwował Lisę, jak przywiązywała swój kask do motocykla. Pomachał do niej.
Zobaczyła go i pomachała do niego niechętnie, ale to wystarczyło mu, \eby do niej podejść.
- Widziałem cię na meczu z jakąś dziewczyną - powiedział.
- Jodie Price. To moja przyjaciółka.
- Nie przyjechała tutaj z tobą?
- Nie chciała. Tłum ją dra\ni. - Wilgotny chłód unosił się nad ziemią, w oddali nad
trawą ścieliła się mgła. Lisa popatrzyła na grupę cheerleaderek skupionych wokół ogniska. -
Nie wszystkie dziewczyny chodzą w stadach - dodała.
- A ty, dlaczego przyszłaś?
- Nie słyszałeś? Niezła ze mnie imprezowiczka. Wyobra\enia o Lisie - królowej
imprez i samotnicy - nie miały ze sobą nic wspólnego. Właśnie miał jej to powiedzieć, kiedy
usłyszeli krzyk:
- Broń się!
Wszyscy ruszyli w stronę ogniska. Nathan i Lisa te\ podeszli zobaczyć, co się dzieje.
Pośrodku półkola utworzonego wokół ogniska i składu piwa stał Skit między Roddym i jego
dwoma kolegami z dru\yny. Wszyscy trzej trzymali w rękach butelki z piwem, byli ogromni
jak niedzwiedzie i kompletnie pijani. Roddy przyglądał się twarzy Skita, która w blasku
ogniska wyglądała na bladą, ale niewzruszoną. Następnie mocno popchnął Skita.
- Kto cię tu zaprosił, cioto?
Skit nie odpowiedział, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Roddy'ego.
Nathan przecisnął się przez tłum i stanął obok nich.
- Hej, zostaw go - powiedział do Roddy'ego.
Ten odwrócił wzrok od Skita i Nathan zauwa\ył, \e jego twarz jest spuchnięta, a oko
zrobiło się sine. Ślady po meczu, pomyślał Nathan.
- A ty coś za jeden? Drugi pedzio do pary? Kogoś z tłumu to rozśmieszyło.
Nathan stanął obok Skita.
- Jestem jego przyjacielem - powiedział. Był przera\ony, ale \ałosna podłość
Roddy'ego rozwścieczyła go. - A on nic ci nie zrobił.
- Oddycha moim powietrzem. Znowu wybuch śmiechu.
- A więc pozwól, \e pozbawię go przyjemności przebywania w twoim znakomitym
towarzystwie.
Roddy był bezradny wobec sarkazmu Nathana, więc tylko przeklął. Zbli\ył twarz do
jego twarzy i powiedział:
- Najpierw skopię twój tyłek.
- A mo\e mój, Roddy? Mój tyłek te\ skopiesz? - ten głos nale\ał do Lisy. Tłum
rozstąpił się, a ona podeszła bli\ej i stanęła obok Nathana i Skita. Roddy zachwiał się na
nogach i nazwał ją gówniarą.
- Hej - krzyknął Nathan. - Nie wolno ci tak do niej mówić!
- Bo co? Jesteś z nią, pedziu?
- Nikt nie jest ze mną - odpowiedziała Lisa. Płomienie ogniska odbijały się w jej
oczach, które teraz były ciemne, niczym nocne niebo. - Ale je\eli dotkniesz kogoś z nas, nie
będzie to wyglądało zbyt dobrze w policyjnym raporcie - powiedziała. - Wiesz, tym, który
zło\ę i który przeczyta trener dru\yny z Georgii, kiedy będzie się zastanawiał, czy przyznać ci
stypendium.
Nathan nie mógł uwierzyć w jej zuchwałość. Roddy miał wystarczająco nienawistny
wygląd, kiedy był trzezwy, ale pijany, wręcz pluł jadem.
Twarz Roddy'ego wykrzywiła się, ale nie zamierzył się na nikogo z nich. Nathan
wstrzymał oddech.
Dwaj kumple Roddy'ego złapali go za ramiona.
- Chodzmy - powiedział jeden z nich. - Nie są tego warci. Roddy zaklął jeszcze kilka
razy, resztkami piwa z butelki oblał Skita i Nathana. i dumnym krokiem odszedł. Kiedy trzech
bejsbolistów odchodziło w niesławie, tłum rozstąpił się, szepcząc coś miedzy sobą. Skit
rękawem wytarł piwo z policzka.
- Mógł nas pozabijać.
Nathanowi trzęsły się kolana, ale nie dał tego po sobie poznać.
- To idiota... - zaczął, ale nie skończył. Nagle wszyscy usłyszeli wycie syren.
- Gliny! - krzyknął ktoś i wszyscy rzucili się przez pole w stronę swoich samochodów.
- Nie, to wóz stra\acki! - krzyknął ktoś inny, ale nikt go nie słuchał.
Skit pociągnął Nathana za ramię.
- Zabawmy się.
Nathan patrzył na Lisę, biegnącą w stronę swojego motocykla. Od razu wiedział, co
powinien teraz zrobić. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął kluczyki od samochodu i wcisnął je w
dłoń Skitowi.
- Wez mój samochód - powiedział.
- Ale...
- Zostaw go na ulicy pod swoim domem. Kluczyki zostaw pod wycieraczką.
- A ty jak...
- Zrób to! - krzyknął Nathan, doganiając Lisę, która właśnie zapalała silnik motocykla.
Usiadł na siedzeniu za nią.
- Spadaj!
- Nie ma mowy.
- Spowolnisz mnie tylko i oboje trafimy do paki.
- Jadę z tobą.
- Spadaj, Malone.
- Lepiej ju\ ruszaj.
- Nie masz kasku.
- Po prostu będziesz musiała jechać ostro\nie.
Prawie wszystkie samochody ju\ odjechały, w oddali widać było światła
nadje\d\ających wozów stra\ackich, pędzących przez pole w kierunku ogniska, które
świeciło i trzaskało na tle ciemnej ziemi i spowijającej ją gęstej mgły.
- Trzymaj się - rozkazała Lisa.
Pochyliła się do przodu i ruszyła w kierunku przeciwnym do zbli\ających się wozów
stra\ackich. Po chwili Nathan mknął pośród nocy obejmując ją mocno w pasie.
ROZDZIAA 6
Nathan pochylił się, kurczowo trzymając się Lisy. Jazda harleyem była jak uje\d\anie
dzikiego konia, a droga tak wyboista, \e miał wra\enie, \e zaraz wypadną mu wszystkie zęby.
Otaczała ich ciemna noc i Nathan widział tylko niewyrazne kontury gałęzi, które
trzaskały obok nich, bo Lisa jechała wzdłu\ ogrodzenia, równolegle do lasu. W końcu, ostro
skręcając, wjechała na piaszczystą drogę. Motocykl dojechał na asfalt autostrady i wreszcie
jechali po gładkiej powierzchni. Nathan obserwował, jak biała linia pośrodku drogi miga pod
jego stopami. Jego głowa wypełniona była hałasem silnika maszyny i zapachem skórzanej
kurtki Lisy. Był przemarznięty, ale tak\e przyjemnie odurzony przeja\d\ką i cudowną
bliskością dziewczyny. Gotów był tak z nią jechać a\ na koniec świata, gdy\ nigdy dotąd nie
doświadczył tak cudownego uczucia euforii.
Nagle wokół nich pojawiły się światła i zdał sobie sprawę, \e wrócili do cywilizacji.
Motocykl zwolnił, skręcił i zatrzymał się pod jarzeniowym światłem stacji benzynowej.
Oboje siedzieli na motocyklu, cię\ko oddychając. Dobiegające z zaparkowanego obok
samochodu dzwięki muzyki country powoli dotarły do świadomości Nathana, sprowadzając
go na ziemię.
- Mo\esz mnie ju\ puścić - powiedziała Lisa.
Jego palce tak zesztywniały z zimna, \e nie był w stanie nimi poruszać. Zsiadł,
próbując rozprostować kości.
- Udało nam się - uśmiechnął się. Zeskoczyła z motocykla, muskając go lekko.
- Muszę zatankować.
Wziął od niej pistolet dystrybutora, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej pieniądze.
- Za ile?
- Sama kupię.
- Jestem ci coś winien, w końcu sam się wprosiłem.
Wzięła od niego banknot dziesięciodolarowy i poszła zapłacić. Nathan napełniał
zbiornik motocykla, wpatrując się w namalowane na nim czerwone serce ozdobione jej
imieniem wypisanym pięknymi literami na fioletowej wstą\ce. W końcu poczuł, \e naprawdę
\yje. Bliskość Lisy pobudzała go i chciał, \eby to uczucie trwało jak najdłu\ej. Rozejrzał się
wokół, po drugiej stronie ulicy znajdowała się du\a księgarnia, otwarta do pózna w nocy.
Kiedy skończył tankować, wróciła Lisa i oddała mu resztę.
- Mo\e zadzwonisz do swojego przyjaciela, \eby po ciebie przyjechał?
Przez chwilę poczuł się niepewnie.
- Nie zasłu\yłem na podwiezienie do domu? Mieszkam niedaleko Crestwater. To dla
ciebie nie po drodze?
- Strach cię obleciał, \e cię tutaj zostawię, Malone?
- Owszem - odpowiedział zgodnie z prawdą, ale spokojnym tonem. - Mo\e napijemy
się kawy? Nie wiem jak ty, ale ja zmarzłem. - Ręką wskazał księgarnię po drugiej stronie
ulicy, a jej twarz przybrała jakiś dziwny, niezrozumiały dla niego wyraz.
- Muszę ju\ jechać...
- Ogrzejemy się trochę. To tylko fili\anka kawy. Co ci szkodzi?
Weszli do księgarni, która pachniała nowymi ksią\kami i świe\ą farbą. Kupił Lisie i
sobie po kubku kawy, po czym zasiedli na wygodnych fotelach między regałami z ksią\kami.
Patrzył, jak Lisa pije swoją kawę i zastanawiał się, jak tu nawiązać rozmowę.
- Na imprezie naprawdę pokazałaś, \e jesteś odwa\na, sprzeciwiając się Roddy'emu.
- A ty prawie zostałeś skrócony o głowę.
- Dzięki za interwencję. Zabiłby mnie i Skita bez mrugnięcia okiem.
Uśmiechnęła się do niego znad swojego kubka, a on poczuł, jakby prąd przebiegł
przez całe jego ciało.
- Rod to łobuz. Jest wielki, tępy i pijany. Rano będzie przynajmniej trzezwy.
- Ale nadal wielki i tępy? - Uśmiechnął się Nathan.
- Raczej tak. - Ogrzała dłonie o ciepły kubek. - Dlaczego chciał pozbyć się Skita?
Nathan wzruszył ramionami.
- Pewnie taki miał kaprys. Słyszałem, \e w ubiegłym roku wystawiłaś go przed
balem? Dlaczego?
Uniosła brew.
- Bo taki miałam kaprys. Roześmiał się, a ona dodała:
- Sezon futbolowy wkrótce się skończy i Rod zniknie w tłumie. Istnieje tylko wtedy,
kiedy gra.
Nathan miał ochotę wziąć ją za rękę, ale się zawahał. A co, je\eli ona by tego nie
chciała?
- Jakiej muzyki lubisz słuchać? - zapytał. Wymieniła kilka kapel.
- Ja lubię country, ale to bardziej współczesne.
- To znaczy te piosenki, w których ktoś robi komuś krzywdę?
- Moim zdaniem, to szczere piosenki o \yciu. Skit i ja gramy trochę u mnie w gara\u,
on na klawiszach, ja na gitarze. Ja, hm, napisałem nawet parę piosenek. Ale nie spodziewam
się. \e będzie z nich platynowa płyta.
Wyglądała na lekko zainteresowaną. To jasne, ona te\ lubiła pisać.
- Występowaliście publicznie?
- Ostatnio na dziewiątych urodzinach Morgana Freya. Skit i ja mieliśmy po
czternaście lat i dziewczyny myślały, \e jesteśmy jakimiś gwiazdami. - Nathan uśmiechnął się
do siebie. - Naszemu zespołowi brakuje wyrazu, potrzebujemy więcej członków.
- Na przykład wokalisty?
- Przydałby się nam dobry wokalista. Śpiewasz? - Nawet nie śmiał o tym marzyć.
- Nie potrafię zaśpiewać nawet jednej nuty.
- No to pogadaliśmy o mnie. Teraz twoja kolej. Co lubisz pisać?
- Nic szczególnego, raczej nikt tego nigdy nie wyda.
- Skąd mo\esz to wiedzieć?
- Po prostu wiem. - Wypiła kolejny łyk kawy. - Nigdy nie odwa\yłabym się ich
nigdzie wysłać. Do tej pory tylko Fuller czytał te moje bzdury, bo były na ocenę. "
- A ja bym chciał, \eby ktoś wydał moje piosenki. Fajnie by było usłyszeć je kiedyś w
radiu.
Ona dalej piła swoją kawę. Krępujące milczenie między nimi przedłu\ało się
nieznośnie. Szukał jeszcze czegoś, co mógłby jej powiedzieć, by ją sobą zainteresować, \eby
pomyślała, \e jest fajny. Có\, powinien spojrzeć prawdzie w oczy. był nudny i nijaki ze
swoim ograniczonym, nieciekawym \yciem. Dlaczego miałaby z nim rozmawiać?
- Jak to było uczyć się w domu? - zapytała. - Nie czułeś się samotny?
- Byłem sam, ale nie samotny. Wiele rzeczy robiłem wspólnie z innymi, którzy te\
uczyli się w domu: wycieczki, wspólne Projekty. W siódmej klasie brałem udział w
okręgowym konkursie ortograficznym, odpadłem w trzecim etapie: potknąłem się na jakimś
wyjątku. Kiedyś napiszę o tym piosenkę, \eby udowodnić, \e wiedziałem. Poza tym, nauka w
domu ma jeszcze inne plusy: krótsze kolejki w stołówce i o niebo lepsze jedzenie.
Uśmiechnęła się.
- Twojej mamie nie przeszkadzało, \e miała cię cały dzień w domu?
- Ona lubi uczyć. A ty? Od początku chodziłaś do Crestwater?
Oczywiście znał odpowiedz, ale chciał usłyszeć jej głos, chciał, \eby ich spojrzenia
spotkały się.
- W styczniu przeprowadziliśmy się tutaj z Valdosty, po tym, jak Charliemu skończył
się kontrakt na budowie. Aatwo znalazł tutaj pracę, w Atlancie du\o się buduje. Mama pracuje
jako kierownik biura w tej samej firmie budowlanej. Jak dla mnie, ta szkoła jak ka\da inna.
- A kto to jest Charlie?
- To facet, który mieszka ze mną i z mamą.
- Twój ojczym?
- Nie - powiedziała, pozwalając, by się nad tym zastanawiał. Jego rodzice byli tak do
znudzenia zwyczajni i byli mał\eństwem chyba od zawsze.
- To ten facet, który czasami odwozi cię motocyklem do szkoły i potem zabiera?
- Kiedy jego samochód się zepsuje, dzielimy się motocyklem. Ale on jest mój. Charlie
mi go kupił.
Nathan chciał jej zadać jeszcze setki pytań, ale skończyła pić swoją kawę i zauwa\ył,
\e zaczyna się niecierpliwić.
- Mo\e jeszcze kawy?
- Nie, dzięki.
Zapytała przechodzącego obok pracownika, która godzina.
Było ju\ po północy i \ołądek Nathana ścisnął się. Nie chciał spóznić się do domu, ale
chyba bardziej nie chciał, \eby wieczór z Lisą ju\ się skończył.
- Zbli\a się twoja godzina policyjna? - zapytał. Wstała.
- Nie mam godzin policyjnych. Ale zało\ę się, \e ty tak, Malone.
Potwornie speszony, niechętnie wyznał, \e wcią\ obowiązują go zasady ustanowione
przez jego zwyczajnych rodziców.
- Tak, do dwunastej trzydzieści, ale nie przejmuję się tym.
- No dobra - powiedziała. - Będę jechała szybko.
- Mój samochód jest u Skita - powiedział, wsiadając na motocykl. - Mieszka ulicę ode
mnie. Będzie lepiej, je\eli zaparkuję samochód na moim podjezdzie.
- Jak chcesz - powiedziała, uruchamiając silnik.
Ruch na ulicach był niewielki i dotarli do jego samochodu w ciągu niespełna
dwudziestu minut. Zgasiła silnik, zanim dojechali do ulicy, na której mieszkał Skit, i powoli
cicho toczyli się do przodu. Znalazł klucz pod wycieraczką na progu domu Skita i wskoczył
do swojego samochodu, zaparkowanego na ulicy.
- Doprowadzę motor do końca ulicy i dopiero tam na niego wsiądę - powiedziała Lisa.
pchając harleya.
- Dasz się zaprosić do kina w sobotę wieczorem? - szepnął Nathan, wychylając się
przez okno.
- Ju\ ci mówiłam, \e nie chodzę na randki, Malone. Zawiedziony, patrzył, jak oddala
się i znika za rogiem. Zaparkował samochód na podjezdzie, podbiegł do drzwi wejściowych i
przekręcił klucz w zamku, zanim zegar wybił wpół do pierwszej. Zdą\ył na czas. Jak na
skrzydłach pokonał schody na górę, cicho wślizgnął się do swojego pokoju i rzucił się na
łó\ko; był wniebowzięty. Część wieczoru spędził z Lisą i czuł niedosyt, jego apetyt wzrósł.
Namówi ją, by się z nim spotkała. Nie wiedział jeszcze jak, ale na pewno to zrobi.
Usłyszał, jak jedna z blizniaczek zaczyna płakać, a potem dołączyła do niej druga.
Pewnie zgłodniały, a matka zaraz zejdzie na dół do ich pokoju. A znając ją. zajrzy te\ do jego
pokoju, \eby sprawdzić, czy wrócił. Nathan szybko przykrył się kołdrą, bo właśnie usłyszał,
jak otwierają się drzwi do jego pokoju. Wszystko w porządku, mamo. Usłyszał, jak drzwi
zamykają się po kilku minutach blizniaczki ju\ nie płakały. Nathan wyszedł z łó\ka, zapalił
latarkę i znalazł swój sekretny zeszyt. Jego serce i głowa pełne były muzyki i chciał to
zapisać. Lisa to sprawiła. Napełniła go nadzieją i zapałem.
Lisa przez długi czas stała na rogu, i oparta o motocykl, patrzyła na dom Nathana.
Zobaczyła niewyrazne światło w oknie na górze i zastanawiała się, czy to był jego pokój.
Pogrzebała w kieszeniach kurtki w poszukiwaniu papierosa. Pamiętała, \e schowała tutaj
jeszcze jednego, ale nie mogła go znalezć. Nie paliła du\o, ale co jakiś czas miała chęć na
odrobinę nikotyny. Niczego nie znalazła i przeklinała pod nosem. Prawdopodobnie Charlie go
skonfiskował.
- Nie powinnaś palić - mawiał zawsze, kiedy przyłapywał ją z papierosem.
- Czemu nie? Czy muszę zaraz umrzeć na raka płuc?
- Kobieta z papierosem nie wygląda zbyt wytwornie. To śmierdzący nałóg.
- I kto to mówi? Myślisz, \e komu je podkradam?
- To, \e ja palę, nie znaczy, \e ty te\ powinnaś.
- Za bardzo się tym przejmujesz, Charlie.
Lisa zadr\ała. Światło w oknie zamigotało. Nie powinna była pić z nim kawy ani
siedzieć i rozmawiać z nim, ani pozwalać mu się obejmować w talii i przytulać do siebie na
motocyklu. To było głupie z jej strony.
Uruchomiła silnik, a hałas odbił się echem pośród nocnej ciszy. Psy zaczęły szczekać.
Lisa odjechała z mocnym postanowieniem, \e zapomni o dzisiejszej nocy, tak samo jak o
prostolinijnym, niebieskookim chłopaku, który pisał teksty do muzyki country i sprawił, \e
poczuła, \e znowu \yje.
ROZDZIAA 7
- Jak tam wczorajszy mecz? - zapytała syna Karen Malone przy śniadaniu następnego
ranka.
- Przegraliśmy - odpowiedział Nathan, pochylając się nad swoją miską z płatkami
kukurydzianymi, rozpaczliwie pragnąc być w tej chwili na górze w łó\ku, zamiast
przygotowywać się do pracy w ogrodzie z ojcem, który czekał ju\ na niego w gara\u.
- Tyle dowiedziałam się z dzisiejszej gazety. Pytam, czy dobrze się bawiłeś.
- Mamo, to był tylko mecz. Razem ze Skitem siedzieliśmy na trybunach,
kibicowaliśmy i przegraliśmy. Potem wróciliśmy do domu.
- Naprawdę? - zdziwiła się. - To dlaczego ubranie, które wło\yłeś do kosza z brudną
bielizną czuć zwietrzałym piwem?
- Wąchałaś moje ubranie? - zdenerwował się Nathan.
- W twoim samochodzie te\ śmierdzi piwem.
- Daj spokój...
- To ty daj spokój. - Matka oparła się o blat kuchenny i wyglądała na wściekłą. - Piłeś
wczoraj alkohol? Lepiej powiedz prawdę.
- Nie piłem. I dzięki za zaufanie.
- A Skit?
Nathan stukał ły\eczką o stół.
- Nie piliśmy. Je\eli koniecznie musisz wiedzieć, ktoś nas oblał piwem.
- Nie chcę, \ebyś włóczył się z ludzmi, którzy piją. Nathan wiedział, \e matka była w
bojowym nastroju, i nie miał ochoty jej słuchać. Wstał i ruszył do gara\u.
- Muszę ju\ iść. Pózniej przychodzi Skit. Przepytaj go, je\eli mi nie wierzysz.
- Nie odchodz, kiedy do ciebie mówię.
- Powiedziałem ci, \e nie piłem. Wróciłem o umówionej porze. I sam upiorę swoje
ubranie, \eby zapach piwa nie przeniknął czasem do czegoś świętego. - Wychodząc, trzasnął
drzwiami.
Ojciec patrzył na niego, wsypując nasiona trawy do dozownika. Chciał obsiać nią
trawnik tak, jak robił ka\dej jesieni.
- Ju\ po wszystkim?
- Z nią nigdy nie jest po wszystkim. Nie ufa mi.
- Po prostu boi się o ciebie. - Craig spojrzał na syna. - Piłeś wczoraj?
Nathan załamał ręce.
- Ty te\ mi nie wierzysz? Nie, nie piłem.
Nie miał zamiaru przyznawać się, \e pewnie byłoby inaczej, gdyby nie Roddy.
- Dobra, dobra, uspokój się. Wierzę ci.
Nathan zało\ył na nogi robocze tenisówki. Uruchomił stary kultywator. Czynił twardą
gliniastą ziemię odrobinę miększą i gotową na przyjęcie nasion trawy, które rozrzuci jego
ojciec. Ta praca była długa i \mudna. Nagle Nathan poczuł potrzebę, \eby opowiedzieć ojcu o
tym, co go gryzie.
- A co ona zrobi, kiedy za rok się wyprowadzę? Pojedzie za mną na studia?
- Nie pal za sobą mostów, synu. Mo\e będziesz musiał zadowolić się stypendium
HOPE?
- Co? I mieszkać w domu?
Stypendium HOPE to były pieniądze z loterii, w której brali udział uczniowie ze
średnią przynajmniej 4.0 i było wypłacane pod warunkiem, \e student otrzymywał dobre
oceny. Było dostępne dla studentów szkół stanowych, co oznaczałoby, \e Nathan nie
wyjechałby na studia, ale musiałby zostać w obrębie stanu, najprawdopodobniej w domu.
- Interes nie idzie zbyt dobrze. Nie wiem, czy będzie nas stać. \eby wysłać cię na
studia poza domem.
- Świetnie. Wiesz, \e studia to moja jedyna nadzieja, \eby się od niej uwolnić.
- Nie mów tak, jakby twoja matka chciała zrujnować ci \ycie. Studia to przywilej, nie
prawo.
- Ona nie popuści, tato. Wiesz, \e to prawda. Myślałem, \e przy blizniaczkach trochę
złagodnieje. Miałem nadzieję, \e jak pójdę do Crestwater, trochę się uspokoi, ale ona chodzi
za mną krok w krok.
Ciągle myślał o Lisie, o niezwykłej wolności i braku ograniczeń, o których marzył.
- Twoja matka wiele przeszła. Wszyscy wiele przeszliśmy.
- Ciągle to samo - powiedział z uporem Nathan. - Nikt nie jest w stanie zmienić
przeszłości i chyba nie tylko ja powinienem płacić za to, \e mama ciągle się boi.
- Ja te\ się boję - powiedział cicho ojciec, ale szybko dodał: - Posłuchaj, ona zajmie
się blizniaczkami, zwłaszcza kiedy podrosną. Teraz jest wykończona, cały czas zmęczona.
Odpuść jej trochę, dobrze?
- Dlaczego ja?
- Bo ty jesteś najwa\niejszy. - Ojciec wyglądał na zrezygnowanego. - l dlatego, \e całe
moje \ycie poświęciłem na ulepszanie dla niej świata. śeby lepiej się w nim czuła.
Nathan czuł się pokonany. Jakkolwiek poruszać ten temat, zawsze wraca się do punktu
wyjścia. Wydawało mu się, \e historia jego rodziny to błędne koło, ale im był starszy, tym
mocniejszego nabierał przekonania, \e bardziej przypomina spiralę, która nie kręci się w
kółko, ale spada w dół coraz głębiej i głębiej.
Tego popołudnia Nathan był w swoim pokoju i znęcał się nad gitarą, kiedy przyszedł
Skit, który właśnie skończył zmianę w sklepie.
- Cześć, stary. Umieram z ciekawości, jak było wczoraj.
- Skit rzucił na łó\ko swój roboczy fartuch i usiadł na podłodze przed Nathanem. -
Wiem, \e odjechałeś z Lisą. Dokąd pojechaliście?
- Tak daleko, jak się dało - odparł Nathan. Mówienie o Lisie sprawiało, \e czuł się
niepewnie.
- To znaczy? Nathan uśmiechnął się.
- Wylądowaliśmy na kawie w jakiejś księgarni, rozmawialiśmy. Potem ona odwiozła
mnie do domu.
- Stary, ale z ciebie farciarz!
- To była jazda. Ta dziewczyna nie wie, co to strach.
- A ty pewnie musiałeś się jej mocno trzymać? Właściwie, to musiałeś ją objąć.
- Tak, \eby nie spaść. Jechałeś kiedyś harleyem przez wyboiste pole?
- Ostatnio nie. - Skit wyciągnął z kieszeni batonik, którym chciał podzielić się z
Nathanem, ale ten odmówił. - No i co teraz?
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć. - Odło\ył gitarę.
- To strasznie tajemnicza dziewczyna, Skit.
- Skąd wiesz? Powiedziała ci, \e ma jakieś tajemnice? Nathan pokręcił głową.
- Nie musiała. Ja po prostu to czuję.
- I chcesz ją rozgryzć.
- Tak.
- Rany, stary, większość facetów raczej chce ją przelecieć. Nathan popatrzył na niego
gniewnie.
- Co za prostaki.
- A tobie nigdy nie przyszło to do głowy?
- Daj spokój, Skit. Nie mów o niej jak o jakimś trofeum seksualnym.
Skit wyglądał na skruszonego.
- Wybacz, stary. Po prostu nie mogę uwierzyć, \e jesteś nieczuły na jej wdzięki. Jest
niezła, ka\dy facet w szkole jest na nią napalony. I naprawdę myślisz, \e uda ci się ją zdobyć?
To znaczy, nie w prostacki sposób, ale naprawdę ją poznać.
- Nie wiem. Ale nie dowiem się, dopóki nie spróbuję.
- Masz plan?
Nathan oparł się o ścianę i wziął do ręki gitarę.
- Mo\e napiszę dla niej piosenkę.
- Potrzebujesz mojej pomocy? - Skit poruszył palcami.
- Jeszcze nie. Dam ci znać.
Nathan nie mógł skoncentrować się, kiedy Skit tak na niego patrzył, więc po kilku
minutach odło\ył gitarę.
- Porzucamy do kosza?
- Jasne!
Przeszli przez kuchnię, gdzie mama Nathana przygotowywała kolację.
- Witaj, Skit.
- Co dziś pani serwuje, pani Malone?
- Klopsiki z ziemniakami i sosem pieczeniowym. Nathan nie zareagował. Wiedziała,
\e uwielbiał jej klopsiki, w ten sposób chciała przeprosić za poranną kłótnię.
- Zrobiłam całe mnóstwo - powiedziała Karen. - Zostaniesz na kolacji?
Skit uśmiechnął się ochoczo.
- Jasne! I poproszę podwójną porcję sosu.
Nadąsany Nathan opuścił kuchnię bocznym wyjściem, by wraz ze Skitem potrenować
rzuty do kosza, który wisiał na zewnątrz na bocznej ścianie domu. Wcią\ nie był skłonny do
zawieszenia broni.
Je\eli Nathanowi wydawało się, \e w poniedziałek uda mu się nawiązać jakikolwiek
kontakt z Lisą, był w błędzie. Przez kolejne dwa dni nie było jej w szkole, a kiedy ju\ się
pojawiła, wyglądała na bardzo zaabsorbowaną i wypadła z zajęć Fullera niczym trąba
powietrzna. Nathan nie miał okazji, by z nią porozmawiać.
W czwartek Fuller zrobił test, a ju\ w piątek ogłosił wyniki. Nathan dostał
dziewięćdziesiąt procent z testu, do kartki przypięta była jego pierwsza praca, którą napisał
jako numer siedemset pięć. Była cała czerwona od notatek nauczyciela. Jego \ołądek ścisnął
się. Fuller ocenił pracę jako  pedantyczną, rozwlekłą i mało odkrywczą . Zalecił, \eby w
swojej następnej pracy Nathan spróbował czegoś  świe\ego i nowatorskiego . Dodał jeszcze:
 Prawidłowo budujesz zdania, więc wiem, \e opanowałeś zasady gramatyczne. Ale w dobrym
tekście nie zawsze najwa\niejsze są zasady. Wa\ne są uczucia i emocje ujęte w oryginalnej
formie. Pomyśl nieszablonowo .
Z jakiegoś powodu krytyka nauczyciela dotknęła go do \ywego. Zamiast zrobić
wra\enie na nauczycielu, upokorzył siebie. Zastanawiał się, jak Fuller ocenił pracę Lisy, a
pózniej przypomniał sobie, \e nie było jej tego dnia na zajęciach. A numer czterysta
pięćdziesiąt cztery? Jaką wspaniałą pochwałę nasmarował Fuller na pracy tej tajemniczej
osoby?
- Mo\e pogramy? - głos Skita przerwał czarne myśli Nathana. - Nie pracuję dziś
popołudniu i nie mam ochoty wracać do domu.
- Jasne. - Nathan schował swoje prace do zeszytu i razem ze Skitem poszli w stronę
parkingu.
- Coś się stało?
- Nie. To tylko test. Z przyzwyczajenia Nathan rozglądał się dookoła.
- Ju\ pojechała - powiedział Skit. - Parę minut temu widziałem, jak odje\d\ała.
Nathan wzruszył ramionami.
- Niewa\ne.
- Poddajesz się?
- Wyglądam na takiego, co się poddaje?
Skit uśmiechnął się.
- Jasne, \e nie.
Pózniej Nathan otworzył drzwi gara\u, podłączył swoją elektryczną gitarę, a Skitowi
pozwolił wy\yć się na klawiszach. Nathan wolał grać na gitarze akustycznej, ale w tej chwili
miał ochotę hałasować. Jego matka razem z blizniaczkami pojechała na zakupy, więc nie było
nikogo, kto mógłby go uciszać.
Pozwolił muzyce zawładnąć sobą, wyciągał ze strun szalone dzwięki, zamknął oczy i
był w zupełnie innym świecie. Niczego nie zauwa\ył, a\ Skit przestał grać i wtedy otworzył
oczy, \eby powiedzieć Skitowi, \eby dalej grał. Wtedy zobaczył, dlaczego Skit przerwał
granie. Na końcu podjazdu stała oparta o swojego harleya, ubrana w czarną skórę i wpatrzona
w niego Lisa. Serce mu podskoczyło. Poło\ył gitarę i rzucił się do drzwi. Ona szybko wsiadła
na motocykl i wyjechała na ulicę.
- Lisa! - krzyczał za nią. - Zaczekaj! Lisa! Zanim dobiegł do końca podjazdu, zniknęła.
ROZDZIAA 8
Przez resztę weekendu Nathan nie mógł doczekać się poniedziałku. Przyjechał
wcześniej do szkoły i na parkingu czekał na Lisę, mając nadzieję, \e dziś nie jest jeden z tych
dni, kiedy samochód Charliego jest zepsuty.
Tu\ po pierwszym dzwonku usłyszał dzwięk silnika harleya i zobaczył, jak nadje\d\a.
Nie obchodziło go, \e spózni się na pierwszą lekcję, musiał z nią porozmawiać. Wjechała na
swoje miejsce parkingowe, a on wyszedł zza zaparkowanego obok samochodu.
- Dzień dobry. Wyglądała na zaskoczoną.
- Dzień dobry - odpowiedziała, odpinając od siedzenia torbę z ksią\kami. Stanął przed
nią. - Śledzisz mnie, Malone?
- Dlaczego w sobotę byłaś pod moim domem?
- Byłam na przeja\d\ce. Ulica chyba nie jest twoją własnością?
- Dlaczego na mojej ulicy? Usiłowała przejść, ale zastąpił jej drogę.
- Tylko nic sobie nie wyobra\aj. Malone. Nic dla mnie nie znaczysz.
Wło\ył ręce do kieszeni kurtki.
- Oczywiście, \e znaczę, Liso. Tylko jeszcze nie mo\esz się z tym pogodzić.
Nie wiedział, skąd znalazł w sobie tyle odwagi, by powiedzieć coś takiego. Zło\ył to
na swoje rozdra\nienie.
Przewróciła oczami.
- Wy, faceci, jesteście tacy pró\ni. Kubek kawy i podwiezienie do domu nie świadczą
jeszcze o trwałym związku. A teraz, przepraszam.
- Je\eli chciałabyś posłuchać, jak gramy, w sobotę Skit i ja urządzamy przesłuchanie,
bo szukamy perkusisty. Jeden koleś, który pracuje ze Skitem, uwa\a, \e się nadaje.
- Mam nadzieję, \e kogoś znajdziecie - powiedziała, przechodząc na drugą stronę.
- O trzeciej - dodał szybko, bo właśnie rozległ się dzwonek a ona pospieszyła w
kierunku budynku szkoły.
Na zajęciach Fullera Lisa była dla niego oschła. Nathan nie zraził się tym. Miał
nadzieję, \e jego zaproszenie nie zostanie zignorowane. Bez względu na to, czy je przyjmie
czy nie, było między nimi jakieś napięcie. Jak prąd stały, który pora\ał bez ostrze\enia.
Wyczuwał to i pragnął tego.
W piątek Fuller zebrał od grupy więcej prac. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę.
Lisa odwróciła się w swojej ławce i zapytała zaskoczonego Nathana:
- Zło\yłeś Fullerowi jedną ze swoich piosenek?
- Nie.
- Dlaczego?
- Są zbyt osobiste. Patrzyła na niego krytycznie.
- Chcesz, \eby jakaś gwiazda muzyki country śpiewała twoje piosenki, ale nie chcesz,
\eby najpierw ocenił je ktoś tak dobry jak Fuller, tak? Nie mo\esz mieć jednego i drugiego,
Malone.
- Fuller nie doceniłby tego rodzaju poezji. Dopiero muzyka sprawia, \e brzmią
właściwie. Czytałaś kiedyś słowa piosenki, która ci się podobała, kiedy jej słuchałaś? Często
brzmią całkiem niezle, bo w du\ym stopniu zale\ą od muzyki. - Tchórz - powiedziała, zabrała
swoje ksią\ki i wyszła.
W sobotę uprzątnął gara\, na podłodze rozwinął dywan, na którym ćwiczyli razem ze
Skitem, nawet odkurzył i ustawił tam stolik, a na nim szklanki wypełnione wodą z lodem.
Skit był pod wra\eniem.
- I to wszystko na przesłuchanie perkusisty? Mo\e okazać się do bani.
- Przynajmniej powinniśmy sprawiać wra\enie, \e jesteśmy zawodowcami. No dobra -
półzawodowcami - poprawił się, kiedy Skit spojrzał na niego jak na świra.
- Aha, i co dalej? Mo\e wycieczka autokarowa? Perkusista przyjechał punktualnie, był
to chłopak o imieniu Larry. Zanim zaprezentował swoje umiejętności, opowiedział
Nathanowi i Skitowi, jak to jego poprzednia kapela grała na kilku barmicwach, przyjęciach
urodzinowych znajomych z Atlanty i w pewnym prowincjonalnym klubie.
- Ale my nie gramy rocka - wyjaśnił Nathan.
- Dam radę - zapewnił Larry. Niestety, nie dał rady. Larry zupełnie nie czuł country, a
po godzinie prób Nathan był gotowy wyrzucić perkusję przez okno. Był te\ podenerwowany,
bo ciągle miał nadzieję, \e Lisa przyjdzie i kiedy ju\ ją stracił, wjechała na podjazd przed
jego domem. Jego serce podskoczyło z radości i nie mógł ukryć zadowolenia.
Lisa nie była sama. Przywiozła dziewczynę, którą Nathan widział z nią na meczu. Lisa
wkroczyła do gara\u, a jej towarzyszka weszła za nią.
- Czy przesłuchanie jeszcze trwa? - zapytała Lisa.
- Jak dla ciebie, oczywiście, malutka - zawołał Larry. Lisa rzuciła mu lekcewa\ące
spojrzenie i zwróciła się do Nathana.
- To moja przyjaciółka, Jodie Price. Jest piekielnie dobrą wokalistką i powinniście dać
jej szansę.
- Ale my nie potrzebujemy wokalistki - powiedział Skit. lustrując ją.
Jodie pociągnęła Lisę za ramię.
- Chodzmy stąd. Mówiłam ci, \e to kiepski pomysł.
Nathan zobaczył przera\enie w oczach Jodie i domyślił się, \e to Lisa skłoniła ją, by
tu przyszła. Natychmiast zrobiło mu się \al dziewczyny, bo sam wiedział, jak to jest być out-
siderem.
- Lisa mówiła ci, \e gramy country?
- Uwielbiam country - odpowiedziała Jodie.
Była niska, miała okrągłą twarz, krótkie, ciemne włosy i brązowe oczy. Była dość
tęga, ale na swój sposób ładna. Wyglądała na zdenerwowaną i Nathan wiedział, \e wolałaby
być wszędzie, byle nie tutaj.
- Powinniśmy dać jej szansę - powiedział Nathan do Skita. Ten skrzywił się, ale
podszedł do syntezatora.
- To mo\e zagramy coś z repertuaru Patsy Cline? - Nathan wziął swoją gitarę.
Dziwnie się czuł, przesłuchując ludzi do swojego zespołu, ale nawet mu się to podobało.
- Znam  Crazy i  Sweet Dreams - powiedziała Jodie. - Właściwie znam wszystkie
jej piosenki.
- Spróbujmy  Crazy - Nathan spojrzał Lisie prosto w oczy. Nie zwróciła uwagi na
jego spojrzenie, podeszła do stołu, wzięła sobie szklankę wody i usiadła na krześle.
Nathan zagrał solówkę na gitarze. Skit się włączył, nawet Larry'emu udało się
łagodnie wejść ze swoim werblem. Jodie podeszła, otworzyła usta i zaśpiewała słowa
piosenki głosem o cudownej barwie, na dzwięk którego Nathan dostał gęsiej skórki. Kto mógł
przypuszczać, \e w tej niepozornej, pulchnej dziewczynie mo\e drzemać taki głos? Lisa to
wiedziała.
Kilka razy przerywali i zaczynali od początku, ale ostatecznie zagrali cała piosenkę.
Kiedy ucichła ostatnia nuta. Lisa, klaszcząc, zerwała się z krzesła.
- A nie mówiłam, \e jest dobra?
- Jesteś dobra - powiedział Nathan do Jodie, która zarumieniła się i zaczęła nerwowo
szurać nogami.
- Tak, ale nie planowaliśmy przyjmowania wokalisty - zauwa\ył Skit.
- Nie ma sprawy - powiedziała Jodie, spuszczając wzrok.
- Powinniście więcej razem pograć - wtrąciła Lisa. - I zobaczyć, co z tego wyjdzie. Co
to za zespół bez wokalisty?
- To mo\e w przyszłym tygodniu? Pasuje ci? - zapytał Nathan.
- Chy... chyba tak - odparła nieśmiało Jodie.
- Daj Skitowi szansę, \eby się z tobą zgrał.
- Hej, a co ze mną? - zapytał Larry.
- To samo - powiedział Nathan, po czym zwrócił się do Lisy: - Przejdz się ze mną.
- Dokąd?
- Wokół domu.
Otworzył wysoką drewnianą bramę i zaprowadził ją kamienistą ście\ką do
imponującego ogrodu matki, pełnego krętych alejek obsadzonych drzewami, krzewami i
kwiatami, z oczkiem wodnym pośrodku. Wiele liści na drzewach miało ju\ kolory jesieni.
Zanim nadejdzie listopad, drzewa zapadną w zimowy sen i nie będzie ju\ na nich liści.
- Och! - powiedziała Lisa, kiedy wyszli zza rogu domu.
- Niezły ogród, Malone.
- To hobby mojej mamy. - Nie spuszczał z niej wzroku.
- Dlaczego przyprowadziłaś tu Jodie?
- śeby zaśpiewała w waszym zespole.
- Skit i ja tylko się wygłupiamy. Nie jesteśmy powa\nym zespołem.
- A szkoda. Moim zdaniem, całkiem niezle gracie.
- Jodie nigdy by tu nie przyszła, gdybyś jej nie przyciągnęła.
- I co z tego? Ma świetny głos, tylko brak jej pewności siebie. Twój zespół mo\e jej to
dać, i te\ na tym skorzysta. Robię przysługę wam obojgu.
- Skąd się znacie? - Nigdy nie widział, \eby Lisa trzymała z kimś ze szkoły, a Jodie
nale\ała do tych, którzy wtapiali się w tłum w szkole wielkości Crestwater.
- Mieszkamy w tym samym bloku. Latem usłyszałam, jak śpiewa. Nie widziała mnie.
Siedziała na huśtawce. Podwórko było puste, a ona śpiewała bardzo głośno. Powiedziałam jej,
\e ma świetny głos. Była bardzo speszona, ale kiedy się poznałyśmy, zostałyśmy
przyjaciółkami. Ona ma talent i twój zespół to dla niej dobry start. Nie ka\dy ma odwagę,
\eby pójść na eliminacje do  Idola .
- A co ty z tego masz, Liso? - Próbował poznać motywy Lisy. bo na pewno jakieś
miała, ale nie mógł pojąć, o co jej chodzi. - Czego ty właściwie chcesz?
Nie odpowiedziała od razu. Patrzył na nią, na jej fiołkowe oczy, usta pociągnięte
błyszczykiem. Na jej widok dr\ały mu kolana.
- Nikt nie mo\e dać mi tego, czego chcę, Malone. - Ku jego zdziwieniu wzięła go pod
ramię. - Oprowadz mnie. Tam, gdzie mieszkam, kwiaty rosną tylko przy wejściu. Wszystko
jest zabetonowane, stoją tam zaparkowane samochody i kilka marnych drzew, na które
codziennie sikają psy. Mówię ci, te drzewa są toksyczne, nikt nawet nie próbuje się do nich
zbli\ać.
Nathan poprowadził Lisę przez ogród. Znał go bardzo dobrze, bo pomagał matce
pielęgnować go, więc ze szczegółami opowiadał o roślinach, przepraszając za te, które w tej
chwili nie kwitły.
- Powinnaś przyjść wiosną - powiedział. - Wtedy wszystkie kwiaty będą kwitły.
Wydawała się bardzo zainteresowana tym, co pokazywał jej Nathan, a on ten jeden raz
cieszył się, \e jego matka ma bzika na punkcie ogrodu.
Zatrzymali się przy oczku wodnym. Lisa usiadła na ławce. Pochyliła się nad wodą i
patrzyła, jak egzotyczna ryba wypłynęła na powierzchnię, trzepocząc płetwami.
- A to sępy - powiedział Nathan. - Mo\emy je nakarmić.
- Naprawdę? Mogę?
- Muszę tylko przynieść z domu trochę chleba.
- Nie, nie rób sobie kłopotu, mo\e innym razem. Czy to znaczyło, \e miała zamiar
znowu przyjść? Tak bardzo chciał przyciągnąć jej uwagę i spędzić z nią więcej czasu, \e
gotów był nawet zaprosić ją na karmienie ryb. Rozsiadła się wygodnie na ławce, przymknęła
oczy i głęboko odetchnęła. Była tak piękna, \e miał ochotę ją pocałować. Pewnie, gdyby
tylko spróbował, wepchnęłaby go do stawu. Otworzyła oczy i jej wzrok zatrzymał się na
wspaniałym drzewie magnolii, które rosło pośrodku ogrodu.
- Wielkie drzewo.
- Mam posadziła je, kiedy miałem trzy lata.
Lisa przyglądała się klombom wokół drzewa, otoczonym krętym murkiem z cegieł i
hiszpańskich płytek.
- Wiesz, wygląda, jakby kiedyś było tu coś innego. Przed drzewem i klombami.
- Bo było.
- Opowiedz mi o tym.
Serce podskoczyło mu do gardła, w ustach zrobiło mu się sucho. W jego rodzinie
nigdy się o tym nie rozmawiało.
- Kiedyś mieliśmy tutaj basen. Te płytki bardzo podobały się mamie i chciała, \eby
zostały.
- I twoi rodzice zakopali basen? Na moim osiedlu mamy basen, ale te\ jest toksyczny.
- Zmarszczyła nos. - Dzieci do niego sikają. Dlaczego nie macie ju\ basenu? Był trudny w
utrzymaniu i twoja mama wolała posadzić rośliny?
Aomot w uszach Nathana powoli zamieniał się w ryk. Chciał powiedzieć jej prawdę,
ale nie był pewien, czy powinien. To była ich sprawa rodzinna, poza tym, to mogło ją
przestraszyć, a tego nie chciał. Nathan głęboko odetchnął i odwrócił wzrok w stronę
skąpanego w słońcu trawnika.
- Tego basenu ju\ nie ma, bo moja siostra utopiła się w nim.
ROZDZIAA 9
- Utopiła się?
- Miała wtedy sześć lat. To było dawno temu - powiedział Nathan i zrobiło mu się
gorąco, czuł, \e oblewa się rumieńcem. Chyba powinien był trzymać język za zębami.
Lisa wpatrywała się w niego z dziwnym wyrazem na swojej ładnej twarzy. Wiedział,
\e miała mnóstwo pytań, ale w głębi duszy miał nadzieję, \e \adnego z nich nie zada. I tak
powiedział ju\ za du\o.
- To bardzo smutne - powiedziała w końcu i pogłaskała go po ręku.
Wyszarpnął rękę, ale tylko dlatego, \e był zaskoczony.
- Nie rozmawiamy o tym - powiedział, \ałując, \e się od niej odsunął.
Nie wydawała się przejęta jego reakcją.
Ryby wynurzały się ponad powierzchnię wody i Nathan patrzył na falujące odbicie
Lisy w wodzie. Na jej twarzy zobaczył coś nieopisanego, co przemawiało do jego serca.
Smutek? Zrozumienie? Coś, co sprawiało, \e chciał objąć ją i mocno przytulić. Mógł tak z nią
siedzieć całą wieczność, wyobra\ając sobie, \e trzyma ją w ramionach i \e łączy ich coś
tajemniczego.
 Wieczność nagle skończyła się, kiedy przyszedł Skit, przedzierając się przez liście. -
Aha, tu jesteście! Jodie ju\ myślała, \e uciekłaś i zostawiłaś ją samą. - Kiedy na nich
popatrzył, jego wyrzuty zamieniły się w skruchę. - Wybacz, stary. Lisa zerwała się z miejsca.
- Na mnie ju\ czas. Cała trójka poszła z powrotem do gara\u, a Jodie odetchnęła z
ulgą, kiedy ich zobaczyła. Larry dawno ju\ sobie poszedł. Zapadał zmierzch i na podjezdzie
było ciemno. Nathan zapalił światło i patrzył, jak dziewczyny wsiadają na harleya.
- Świetnie śpiewasz, Jodie - zawołał. - Widzimy się w przyszłym tygodniu, pamiętasz?
- Będę na pewno - odpowiedziała Jodie.
- Ty te\ mo\esz wpaść - powiedział do Lisy.
- Przywiozę Jodie, ale nie będę mogła zostać. - Lisa była znowu chłodna i
nieosiągalna.
Powiał wiatr. Nathan patrzył, jak odje\d\ają; nagle zrobiło mu się zimno i poczuł się
samotny, jak zeschnięte liście pod jego stopami.
- Mamo? - zawołała Lisa, wchodząc do ciemnego mieszkania.
Nikt nie odpowiadał. Przypomniała sobie, \e dziś w kościele grają w bingo. Jej matka
nie była katoliczką, ale uwielbiała bingo.
- Lisa? Jestem tutaj - zawołał Charlie. Zapaliła światło, rzuciła torbę z ksią\kami na
kanapę i poszła korytarzem do trzeciej sypialni. Charlie ustawił tam telewizor i DVD, wielki
fotel i starą kanapę. Pilotem ściszył głos w telewizorze i pomachał do Lisy. Był świe\o
umyty, długie włosy miał związane w koński ogon. Pachniał skórą i mydłem lipowym.
- Ugotowałem zupę - powiedział. - Jesteś głodna?
- Razem z Jodie jadłyśmy hamburgery.
- Jak tam przesłuchanie?
- Kopary im opadły. Charlie uśmiechnął się.
- Więc miałaś rację, \e jej potrzebują? Lisa ściągnęła buty i poło\yła nogi na starym,
sfatygowanym stoliku.
- Zaprosili ją na przyszły tydzień.
- Dobrzy są?
- Muszą du\o ćwiczyć, zanim będą mogli zagrać publicznie.
- A ten młody człowiek?
- Co z nim?
Ciągle widziała twarz Nathana, niemal bez wyrazu, kiedy powiedział jej o swojej
zmarłej siostrze. Lisę bardzo to ciekawiło, ale wiedziała, jak to jest znalezć się w ogniu pytań,
na które nie masz ochoty odpowiadać. Niektóre tajemnice powinny nimi pozostać.
- Nadal ci się podoba?
- Nikt mi się nie podoba. Charlie. Na pewno nie w taki sposób, jak ci się wydaje.
Wiesz, \e nie mogę.
- Ograniczenia są tylko w twojej głowie, dziewczyno. Powiedziałaś, \e chciałabyś
spróbować wszystkiego, pamiętasz? Miłość te\ zalicza się do tego  wszystkiego .
- Nie dla mnie. - Lisa gapiła się w telewizor, biegające w kółko postacie głupio
wyglądały bez dzwięku. - Dlaczego z nami jesteś, Charlie? Mamy nigdy nie ma w domu. Ja,
no có\, wiesz, jak jest ze mną. Dlaczego tracisz na nas swój czas?
- Twoja mama nie jest silną osobą, Liso - powiedział Charlie po chwili namysłu. - To
nie jej wina. śycie jej nie oszczędzało. Ty i ja jesteśmy silni. Bierzemy więc sprawy w swoje
ręce i ułatwiamy \ycie słabszym. Ten młody człowiek...
- Nathan Malone - powiedziała, niechętnie wymawiając jego imię, bo to czyniło z
niego realną osobę. Tchnęła \ycie kogoś, kto do tej pory pozostawał w cieniu.
- Ten Nathan, on jest silny? Zamyśliła się: przypomniała sobie, jak patrzył na nią,
kiedy kazała mu zsiąść z motocykla tamtej nocy w lesie, jak zastąpił jej drogę na parkingu i
zmusił, \eby go wysłuchała, wyraz jego twarzy, kiedy powiedział jej o swojej siostrze.
- Aatwo się nie poddaje. Tak, jest silny. Charlie wyciągnął się na fotelu.
- To dobrze, Liso. Potrzebujesz kogoś silnego.
Sobotnie próby były dla Nathana najwa\niejszym wydarzeniem ostatnich tygodni. Nie
tylko ich zespół robił wyrazne postępy, ale te\ mógł zobaczyć Lisę w otoczeniu innym ni\
szkoła.
Wtedy była nieprzystępna i pełna rezerwy, zupełnie inna ni\ w księgarni czy nad
stawem w jego ogrodzie. Codziennie wychodziła pospiesznie z zajęć Fullera, chłodno
\egnając się z Nathanem, zachowywała się, jakby nigdy nie spędzili razem choćby chwili. W
soboty przywoziła Jodie do gara\u Nathana i czekała na nią, a\ skończą, lub odje\d\ała i
potem wracała po nią.
Zanim nadszedł listopad i Atlantę nawiedziło pierwsze ochłodzenie, Nathan znowu
zapragnął być z nią sam na sam.
- Zajmij czymś Jodie i Larry'ego - polecił Skitowi pewnej soboty, zanim przyszli inni.
- Ale czym?
- Wymyśl coś. Chcę spędzić chwilę tylko z Lisą.
- Od miesiąca robisz do niej maślane oczy, a ona nie skumała - powiedział Skit. -
Myślisz, \e dziś te kilka minut coś zmieni?
- Gdybym chciał się sprzeczać, poszedłbym do matki - mruknął Nathan, - Wyszła na
spacer z blizniaczkami. Ojciec gra w golfa. Chciałbym wykorzystać okazję i pobyć sam z
Lisą. Pomo\esz mi czy nie?
Skit skłonił się w pas.
- Mo\esz na mnie liczyć.
Próba poszła doskonale, a kiedy skończyli Skit, podszedł do Jodie.
- Mo\ecie z Larrym zostać jeszcze chwilę i powtórzyć ze mną ostatni kawałek?
- A Nathan? - zapytała Jodie.
- Nie jest nam potrzebny. Nathan odło\ył gitarę.
- Mama zastawiła dla nas ciasteczka w kuchni.
- Uwielbiam ciasteczka twojej mamy! - krzyknął Larry.
- Zrobiło się zimno - powiedziała Lisa, siedząc na krześle i przeglądając gazetę.
- Zrobię gorącą czekoladę - powiedział Nathan.
- Byłoby super - ucieszyła się Jodie.
- Pomo\esz mi to wszystko przynieść? - Nathan zwrócił się do Lisy.
Dziewczyna zawahała się, ale Jodie posłała jej błagalne spojrzenie.
- Dobrze - zgodziła się bez entuzjazmu i poszła za Nathanem do domu.
Kuchnia była nieskazitelnie czysta, a w powietrzu czuć było zapach czekoladowych
ciastek. Nathan wyciągnął z lodówki karton mleka i wlał trochę do rondla. Grzebał w spi\arni
w poszukiwaniu kakao i cukru, próbując nawiązać rozmowę.
- Miałaś rację co do Jodie. Jest świetna. Larry mówi, \e mo\e załatwi nam dwa
występy w ferie. Ma jakieś kontakty ze starych czasów i myślę, \e powinniśmy spróbować...
- Nathan, daj sobie spokój. Nie musisz zabawiać mnie rozmową. Nie mam nic
przeciwko temu, \eby pomóc ci z jedzeniem, ani przeciwko byciu z tobą sam na sam.
Cieszył się, \e w kuchni panował półmrok. Nie mogła zobaczyć, w jakie zakłopotanie
wprawiły go jej słowa. Postawił na kuchence rondel z mlekiem i zapalił pod nim gaz. - No
dobra, rozgryzłaś mnie. Chciałem zostać z tobą sam. - Dlaczego?
- Bo w szkole nawet nie raczysz na mnie spojrzeć.
- Nie bierz tego do siebie. - Zało\yła ręce na piersi.
Zmusił się do uśmiechu.
- Jak mam nie brać? Ty chyba uwa\asz, \e coś jest ze mną nie tak. Tak, jakbym nie
zasługiwał na chwilę rozmowy czy kolejny kubek kawy. Dlaczego nie chcesz być ze mną sam
na sam?
- To nieprawda.
- To dlaczego nie mo\emy zostać przyjaciółmi?
- Przecie\ jesteśmy. Znalazłam wokalistkę waszemu zespołowi, prawda?
- Zrobiłaś to dla Jodie. Choć to te\ korzyść dla naszego zespołu. Ale nie musisz
uszczęśliwiać wszystkich wokół. Co z tego masz, Liso?
- To skomplikowane. Moje \ycie jest skomplikowane.
- Dlaczego? Dostałaś pracę? Potrząsnęła przecząco głową.
- Więc o co chodzi? Nie musisz wracać wcześnie do domu, wagarujesz do woli, z
nikim się nie przyjaznisz. Co jest skomplikowane?
- A dlaczego cię to obchodzi?
- Bo stanęłaś w obronie mnie i Skita przed facetem takim jak Roddy. Popierasz talent
Jodie. Chyba nie jestem ci tak do końca obojętny.
- Popracuję nad tym. - Wyglądała na wstrząśniętą, próbowała się wymknąć.
Złapał ją za ramię.
- Nie tak szybko.
Zanim mógł się powstrzymać, przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta.
Najpierw z nim walczyła, ale on nie ustępował i pocałunek był coraz głębszy i bardziej
namiętny. Krew uderzała mu do głowy i przedzierała się przez jego \yły jak ogień. Ujął w
dłonie jej twarz i wsunął język w jej usta. Nie sprzeciwiła się, mocno go objęła i chętnie
odwzajemniła pocałunek.
Syk mleka kipiącego na kuchenkę powoli dotarł do świadomości Nathana i przestali
się całować. Stali tak, wpatrując się w siebie, a kuchnię wypełnił smród przypalonego mleka.
Nathanowi trzęsły się ręce, a jego serce omal nie wyskoczyło z piersi. Oczy Lisy były wielkie
i głębokie. Jej oddech był nierówny i głośniejszy od wrzącego mleka. Odwróciła się i zgasiła
gaz.
- To się narobiło - wymamrotała, a on był pewny, \e mówiła nie tylko o przypalonym
mleku.
Podszedł do niej i chciał jej dotknąć i objąć, ale uchyliła się.
- Nie - powiedziała.
Nathan przeszedł przez kuchnię i oparł ręce o chłodny granitowy blat. Oblizał usta, by
jeszcze raz poczuć jej smak.
- Przepraszam - powiedział.
- Nic się nie zmieniło - odpowiedziała uparcie.
Jej słowa go zraniły. Zaryzykował, pocałował ją, otworzył przed nią swoje serce i
zaprosił ją do środka, a ona się wycofała. Znowu.
- A właśnie, \e tak. - Otworzył lodówkę. - Musimy podgrzać więcej mleka.
* * *
W następnym tygodniu były tylko trzy dni szkoły, z powodu Święta Dziękczynienia.
Lisa opuściła pierwsze dwa dni, a trzeciego zajęła swoje miejsce na zajęciach Fullera w
chwili, gdy zadzwonił dzwonek. Nathan cierpiał i był rozczarowany. Nie przyszła do szkoły,
bo chciała uniknąć spotkania z nim? Myślał, \eby do niej zadzwonić, ale zabrakło mu odwagi.
Poza tym, jej nazwiska nie było w ksią\ce telefonicznej. Wolał się z nią spotkać twarzą w
twarz. Teraz gapił się na jej plecy, a Fuller mówił coś o poetach, Którzy kompletnie Nathana
nie interesowali. Lisa zebrała swoje włosy z tyłu i upięła je, a Nathan był skazany na widok
jej pięknego karku. Pragnął objąć ją za szyję i krzyczeć: Nie wiesz, \e doprowadzasz mnie do
szaleństwa?
- ...współcześni poeci mają trudności, \eby zostać wysłuchani, bo w dzisiejszym
świecie poezja ma niewielu zwolenników - mówił Fuller.
Nathan zerkał na kark Lisy, cienka sieć niebieskich kropek chowała się pod linią
włosów. Zaczęła robić tatua\, a potem zmieniła zdanie? On zawsze chciał mieć tatua\, ale
nigdy nie miał odwagi, by go sobie zrobić. Matka dałaby mu za to szlaban do końca \ycia.
Ale Lisa, có\, zapewne mogła robić, co jej się podobało.
- ...przeczytam wam dziś bardzo przyjemną pracę - głos Fullera przebił się przez myśli
Nathana. - To poemat miłosny napisany przez jednego z was, poruszający, a jednocześnie
nieprzesłodzony. Uwa\am, \e jest całkiem niezły. Napisał go uczeń z numerem siedemset
pięć.
Serce Nathana zamarło.
ROZDZIAA 10
Nathan usłyszał szuranie nóg i szelest papierów. Zazwyczaj Fuller odczytywał
wszystkie prace z wyjątkiem tych napisanych przez Nathana, najczęściej czytał prace osoby z
numerem czterysta pięćdziesiąt cztery. Osunął się na krześle, dyskretnie rozejrzał wokół i
zastanawiał się, czy na czole miał wypisane: PATRZCIE! TO JA MAM NUMER
SIEDEMSET PIĆ! Miał nadzieję, \e nie. Przez wiele tygodni próbował napisać pracę na
tyle dobrą, \eby Fuller wybrał ją do przeczytania na zajęciach, ale zawsze wracała do niego
pokreślona na czerwono. Zdaniem Fullera brakowało mu oryginalności, był mało
przekonujący. Nabazgrał:  Dobrze piszesz, ale wydaje się to wymuszone i suche - cokolwiek
to znaczy. A dziś, kiedy głowa Nathana była zupełnie pochłonięta myślami o Lisie, Fuller
odkrył w jego pracy coś na tyle wartościowego, by odczytać ją głośno. śołądek Nathana
skurczył się.
Fuller odchrząknął i zaczął czytać.
Stoję i patrzę na ciebie z daleka.
Pragnę cię jak gwiazdy.
Ty mnie nie widzisz.
Przychodzisz.
I odchodzisz.
Ja wcią\ cię kocham, nawet nie wiesz jak bardzo.
Fuller odło\ył kartkę, a dziewczyna z boku sali powiedziała:
- Jakie to romantyczne.
- Dlaczego? - zapytał Fuller.
Uszy Nathana płonęły. Miał ochotę schować się pod ławkę. Napisał ten wiersz pózno
w nocy, kiedy tęsknił za Lisą. Słowa płynęły łatwo i szybko, jak woda z kranu. Chyba
zwariował, oddając ten wiersz jako pracę na zajęcia.
Nikt się nie odezwał, a Fuller powiedział:
- Jest krótki i na temat. Podoba nam się, bo pochodzi z serca autora, a nie z jego
głowy. A to stamtąd, moi przyszli amerykańscy pisarze, bierze się wszelka dobra poezja.
Kiedy to zrozumiecie, wasze prace o\yją. Mo\ecie mi wierzyć.
Tego dnia Nathan powolnym krokiem wychodził z zajęć. Nie chciał z nikim
rozmawiać, zwłaszcza z Lisą, bo był pewien, \e autorstwo tego wiersza było wypisane na
jego twarzy. Nagle bardzo go ucieszyła perspektywa długiego weekendu. On i Skit nie
planowali próby. To oznaczało cztery dni bez Lisy. Dziewięćdziesiąt sześć godzin. Pięć
tysięcy siedemset sześćdziesiąt sekund, by zdystansować się od publicznego wyznania
miłości.
W piątek popołudniu przyszedł Skit i zapytał:
- Po\yczysz mi swoją brykę, \ebym mógł pojechać do Jodie?
Nathan rzucał piłką do kosza na podjezdzie pod swoim domem.
- Po co?
- Chcę ją zobaczyć.
Nathan zatrzymał się, przeło\ył piłkę pod ramieniem i gapił się na przyjaciela.
- Coś cię łączy z Jodie? Skit zrobił się czerwony jak burak.
- My... rozmawialiśmy kilka razy przez telefon i widujemy się w szkole.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, \e ona ci się podoba?
Skit wzruszył ramionami.
- Nie wiedziałem jak. Ostatnio trudno było do ciebie dotrzeć. Myślałem, \e w końcu
sam zauwa\ysz.
Nathan czuł się pełen winy i było mu głupio.
- Wybacz, stary. Powinienem był zauwa\yć.
- To mogę po\yczyć twój samochód?
- Jodie mieszka w tym samym bloku co Lisa, prawda?
- zapytał Nathan. Skit pokiwał głową.
- Daj mi chwilę, tylko się ogarnę i sam cię tam zawiozę.
- Rzucił piłkę do gara\u.
- Nie śmiałem proponować - powiedział Skit z wymuszonym uśmiechem.
 Magnoliowe Ogrody , osiedle, na którym mieszkały Lisa i Jodie, było labiryntem
\ółtych i brązowych podupadłych budynków z wyblakłym, pozbawionym siatki kortem
tenisowym i basenem, który czasy świetności miał ju\ dawno za sobą. Małe. ustawione przy
wjezdzie znaki, wskazywały drogę. Jodie mieszkała przy placu zabaw, na którym bawiły się
małe dzieci, wspinając się po wysłu\onych drabinkach. Samochody zaparkowane były
dosłownie wszędzie i Nathan, nie mogąc znalezć miejsca, w końcu zatrzymał się, blokując
inny samochód, który, jak twierdził Skit. nale\ał do rozwiedzionej matki Jodie.
Jodie otworzyła drzwi, a promienny uśmiech, którym obdarzyła Skita, ukazał jej
uczucia do niego. Nathan nie mógł uwierzyć, \e był tak ślepy i pochłonięty sobą, \e wcześniej
tego nie zauwa\ył.
- Lisa mieszka w następnej klatce, po lewej stronie na parterze - powiedziała mu Jodie.
Nathan podziękował jej i szybko się wycofał. Na odrapanych drzwiach mieszkania
Lisy wisiał wieniec zrobiony z jesiennych liści, przewiązany pomarańczową wstą\ką.
Nathan wytarł o d\insy swoje spocone dłonie i zadzwonił do drzwi.
- W czym mogę pomóc, młody człowieku? - usłyszał za sobą męski głos.
Nathan cofnął się na parking, gdzie mę\czyzna grzebał pod maską starego samochodu.
Długie włosy miał związane w kitkę, ubrany był w brudne d\insy, sportową bluzę i kurtkę.
- Jestem Charlie Terry - powiedział, wycierając ręce o brudną szmatę.
- Nathan Malone. Podali sobie dłonie.
- Pewnie szukasz Lisy.
- Byłem w pobli\u. Przywiozłem mojego kumpla do Jodie. Ta wymówka zabrzmiała
dość marnie.
- Lisa wyszła ze swoją mamą po zakupy świąteczne. Jasne. Jego matka te\ z samego
rana wyszła na zakupy.
Ojciec pilnował w tym czasie blizniaczek.
- Wyszły dość dawno, więc pewnie niedługo wrócą. Mo\esz zaczekać, jeśli chcesz.
Nathan nie miał nic lepszego do roboty. Nie mógł przeszkadzać Skitowi i Jodie, nie
mógł te\ odjechać i zostawić przyjaciela.
- Je\eli nie ma pan nic przeciwko temu.
Charlie uśmiechnął się. Był wysoki i dobrze zbudowany. Jego skóra była mocno
opalona, a dłonie wyglądały jak mocno znoszona skóra. Jego głos. miał wyrazny południowy
akcent.
- Masz pojęcie o silnikach?
- Wiem. \e bez nich samochody nie mogą jezdzić. To rozśmieszyło Charliego.
- Tego starego grata powinienem oddać na złom, ale ciągle go reperuję. To tańsze ni\
kupić nowy.
Znowu zajrzał pod maskę. Nathan pochylił się i zobaczył plątaninę przewodów, nad
którą unosił się zapach oleju silnikowego.
- Co się stało?
- Chyba alternator. - Kiedy Nathan milczał, Charlie dodał: - Wysyła prąd do
akumulatora. Je\eli alternator nie pracuje, samochód nie chce zapalić.
- Myślałem, \e akumulator ma prąd. Charlie uśmiechnął się, przekrzywiając głowę.
- Chyba naprawdę niewiele wiesz o samochodach.
- O dziewczynach te\ nie - odpowiedział Nathan bez zastanowienia.
Charlie roześmiał się i wyprostował.
- Fakt, kobiety są tajemnicą. Nawet Szekspir tak uwa\ał.
Potem zaczął cytować fragmenty o kobietach ze sztuk Szekspira. Nathan rozpoznał
tylko kilka z nich, ale głęboki głos Charliego sprawił, \e ka\de słowo brzmiało powa\nie. Na
koniec Charlie zacytował:
-  Nie kochał ten, co w pierwszem nie kochał spojrzeniu ", to z  Jak wam się
podoba .
Czy Charlie z niego drwił? Czy ju\ domyślił się, jak bardzo zale\ało mu na Lisie? I \e
Lisie wcale nie zale\ało na nim?
- Jest te\ o tym kilka piosenek - powiedział Nathan. - Chyba nikt dotąd nie pojął, o co
chodzi kobietom.
Charlie wyglądał na rozbawionego.
- Nie to, \e nie próbujemy.
Pracował nad przewodami, podłączając je do jakiegoś czarnego ustrojstwa.
- Teraz, po podłączeniu do alternatora, powinien zapalić. Maszyny czasami odmawiają
posłuszeństwa, ale przynajmniej są logiczne. - W końcu powiedział: - Wsiądz do samochodu i
przekręć kluczyk. Ciekawe, czy mi się udało.
Nathan ochoczo usiadł na podarte siedzenie samochodu i przekręcił kluczyk. Silnik
zacharczał, a potem zapalił.
- Super! - krzyknął Nathan, wyskakując z samochodu.
- Co takiego? Uruchomienie samochodu? Nawet małpa by to zrobiła, gdybyś pokazał
jej jak.
- Małpa napisałaby powieść, gdyby dać jej odpowiednio du\o czasu. Ale to nie
znaczy, \e powieść byłaby dobra.
Charlie poklepał Nathana po ramieniu.
- Masz rację.
Chłopak był zadowolony, bo wyglądało na to, \e Charlie go zaakceptował. Wiedział,
\e chocia\ ten facet nie był ojcem Lisy, ona bardzo go szanowała. Nathan zajrzał pod maskę
samochodu Charliego, bezmyślnie przyglądając się silnikowi, kiedy usłyszał za sobą głos
Lisy:
- Co ty tutaj robisz, Malone?
Nathan a\ podskoczył i uderzył głową w krawędz podniesionej maski. Zakręciło mu
się w głowie.
"
Przekład Leon Ulrich.
- Zobacz, co narobiłaś - powiedział Charlie. - On krwawi. Nathan dotknął dłonią
głowy. Jego włosy były lepkie, a kiedy obejrzał dłoń, zobaczył na niej krew.
- W porządku? - zapytała z niepokojem Lisa.
- Chy... chyba tak. Masz siostrę blizniaczkę? Widzę was dwie.
Charlie zachichotał.
- Wez go do domu i doprowadz do porządku, dziewczyno. Kiedy znalezli się w
mieszkaniu, Lisa posadziła Nathana na krześle w niewielkiej jadalni i przyło\yła do jego rany
zwinięty papierowy ręcznik.
- Zaraz wrócę.
Czekał, rozglądając się wokół. Mieszkanie było skąpo umeblowane, a na ścianach
było niewiele dekoracji. Nie było zbyt przytulne. Drzwi wejściowe otworzyły się i weszła
przez nie kobieta z torbami pełnymi zakupów.
- Dobrze się czujesz? Charlie opowiedział mi, co się stało. Jestem Jill Lindstrom,
mama Lisy.
Wyglądała jak starsza wersja Lisy. Tylko jej włosy były ufarbowane na jasny blond z
ciemnymi odrostami.
- Nic mi nie jest - odpowiedział.
- Co my tu mamy. - Podniosła papierowy ręcznik. - Rana trochę krwawi, ale nie
wygląda na zbyt głęboką.
Lisa wróciła z opatrunkiem i wodą utlenioną. Obie kobiety uwijały się wokół Nathana.
sprawiając, \e czuł się speszony. Małe draśnięcie nie było warte a\ tyle uwagi. Kiedy po kilku
minutach skończyły, Nathan powiedział:
- Dziękuję.
Jill zmierzyła go wzrokiem.
- Chodzisz z Lisą do szkoły?
Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie ni\ pytanie, ale Nathan odpowiedział:
- Tak, proszę pani. Jestem Nathan.
- Proszę pani? - Wyglądała na rozbawioną. - Nie nazywaj mnie tak, bo czuję się staro.
Nathan zarumienił się. Był nauczony odpowiadać na pytania  tak, proszę pani i  tak.
proszę pana .
- Przepraszam, nie chciałem... Jill wzięła go za rękę.
- Ojej, jakie to urocze! Ty się rumienisz. - I zwróciła się do Lisy: - Trzymaj się go,
skarbie. Takiego d\entlemena ze świecą szukać.
- Mamo!
- Ale on jest uroczy - upierała się Jill. - Cudowny. A spójrz tylko na te rzęsy. Chłopcy
nie powinni mieć takich długich rzęs, to niesprawiedliwe.
Lisa posłała matce grozne spojrzenie.
- Mamo, nie masz nic do zrobienia? Jill uśmiechnęła się promiennie.
- Chyba muszę wypakować nasze zakupy. - Podeszła do toreb i podniosła je. - Teraz
mo\esz odwiedzać nas, kiedy tylko zechcesz, Nathan. Wszyscy przyjaciele Lisy są tu mile
widziani.
I wyszła.
Lisa zaczekała, a\ drzwi się zamknęły, i zwróciła się do Nathana.
- Jesteś pewien, \e nic ci nie jest?
Zauwa\ył, \e jest zdenerwowana, i wykorzystał szansę.
- Mo\e powinienem jutro przyjść na badanie kontrolne?
- Nie przeginaj, Malone. Złapał ją za nadgarstek.
- Dlaczego zawsze mówisz do mnie po nazwisku?
- Imiona są zbyt osobiste.
- Słyszałem, \e do innych mówisz po imieniu. Z nimi mo\esz się spoufalać, a ze mną
nie?
- Zadajesz za du\o pytań.
Ciągle trzymając ją za rękę, poło\ył ją na swoich kolanach, ale wyczuł jej napięcie.
- Ja nie gryzę, Liso.
- Dlaczego właściwie tutaj przyszedłeś? Opowiedział jej o Skicie i Jodie.
- Wiedziałaś, \e się lubią?
- Jasne. A ty nie?
- Ciemna masa ze mnie. - Oparł dłoń na jej plecach, przez ubranie poczuł ciepło jej
ciała. - Wiedziałaś, \e przypadną sobie do gustu?
- Takich rzeczy nie da się przewidzieć. Ale miałam nadzieję, \e się polubią. No i tak
się stało.
- Więc dlaczego oni, a my nie? Zesztywniała i zamknęła oczy.
- Nie ma nas, Malone.
- Ale mogłoby być inaczej. - Wpadł na pewien pomysł.
- Wiesz co? Chodzmy do mnie do domu. Moja matka jest jednym z tych świątecznych
maniaków, którzy ubierają choinkę zaraz po Święcie Dziękczynienia. I zrobi to ju\ dziś.
Mogłabyś pomóc.
Ju\ zaczęła kręcić głową, ale ujął w dłonie jej twarz i delikatnie pocałował.
- Jestem twoim pacjentem, pamiętasz? Musisz się mną opiekować, sprawdzić, czy nie
zapadłem w śpiączkę od tej wstrętnej rany na głowie, której nabawiłem się, kiedy
próbowałem pomóc naprawić samochód Charliego. Przynajmniej tyle mo\esz zrobić, Liso.
ROZDZIAA 11
- Wybrałaś ju\ studia, Liso? - zapytała matka Nathana podczas kolacji. Jego rodzice
byli zaskoczeni, kiedy przyszedł z Lisą i oznajmił, \e zostaje ona na kolacji i będzie brała
udział w ubieraniu choinki. Nigdy dotąd nie przyprowadził \adnej dziewczyny do domu na
kolację, a choinkę zawsze ubierali w rodzinnym gronie. Karen przyglądała się Lisie, niczym
intruzowi i nawet posłała Nathanowi kilka pytających spojrzeń, które on zignorował.
- Jeszcze nie - odparła Lisa. - Nie planuję iść na studia. Nathan rzucił okiem na matkę,
wiedział, \e Lisa plecie bzdury. Ale jej odpowiedz go zaskoczyła.
- Nathan wybiera się na studia - oświadczyła Karen.
- Powinien - powiedziała Lisa. - Jest bystry.
- Lisa te\ jest bystra. - Nathan nagle poczuł potrzebę, \eby jej bronić.
- Więc co będziesz robiła, je\eli nie idziesz na studia? - zapytała Karen.
Blizniaczki, usadzone w wysokich krzesełkach obok stołu, ssały smoczki. W wieku
czterech miesięcy nie potrafiły jeszcze samodzielnie siedzieć, ale krzesełka miały ustawioną
półle\ącą pozycję i obie, ubrane w kostiumy reniferów, wyglądały uroczo.
- Dawno temu przestałam planować.
Nathan zastanawiał się, co chciała przez to powiedzieć. W tym momencie Abby
wypuściła swój smoczek i zaczęła płakać. Lisa schyliła się i podniosła go.
- Pójdę go opłukać.
- Ja to zrobię - zdecydowała Karen i wzięła smoczek. Kiedy matka Nathana
opuszczała jadalnię, ojciec powiedział:
- Jeśli nie chcesz studiować, nie musisz. To nie jest przestępstwo.
- Mama zapisała ju\ blizniaczki na studia - dodał Nathan, zirytowany
przesłuchiwaniem Lisy przez matkę.
Karen wróciła do jadalni.
- A twoim rodzice? Co by chcieli, \ebyś robiła?
- Oni raczej pozwalają mi robić, co chcę.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona Karen.
- To długa historia.
Nathan zauwa\ył, \e Lisa się wycofała. Nie miała zamiaru powiedzieć czegoś, co
odkryłoby więcej, ni\by chciała. Lisa zbudowała wokół siebie mur, którego nikt nie był w
stanie przebić. Siłą woli zmusił matkę, \eby zmieniła temat.
Karen jakimś sposobem zrozumiała, bo zapytała ojca:
- Masz stojak do choinki?
Ojciec razem z Nathanem ju\ wcześniej ustawili przesadnie wielką jodłę na stojaku.
- Choinka ju\ stoi. Ale muszę jeszcze powiesić na niej lampki.
- A ja muszę poło\yć dziewczynki spać. Lisa odsunęła od stołu swoje krzesło.
- To mo\e ja i Nathan posprzątamy?
- Dziękuję - powiedziała matka i wyszła.
- Chciałbym kiedyś usłyszeć twoją historię - zwrócił się Nathan do Lisy, kiedy zostali
sami w kuchni.
Dziewczyna spojrzała na lodówkę, na której wisiał rysunek Molly.
- A ja chciałabym usłyszeć twoją.
Nathan rzucił okiem na rysunek. Wisiał tam tak długo, \e czasami nawet go nie
zauwa\ał.
- Nie ma tu wiele do opowiadania. Miałem trzy lata, kiedy to się stało. Molly miała
sześć. Wymknęła się z domu w czasie drzemki i utopiła w basenie. Niewiele z tego pamiętam.
- A pamiętasz Molly? Wzruszył ramionami.
- Czasami wydaje mi się, \e tak. Moje wyobra\enia mieszają się ze zdjęciami, które
mama trzyma w albumach. Więc nie mogę powiedzieć na pewno, \e ją pamiętam. Ale to
dobrze, bo mama nie da nikomu o niej zapomnieć.
Lisa wyjęła z rąk Nathana szklankę, którą trzymał.
- Za mocno ją ściskałeś, mogła pęknąć - wyjaśniła cicho.
- Chyba na dziś masz dość widoku mojej krwi, co?
- Mogę zobaczyć twój pokój, kiedy skończymy? - zapytała, zmieniając temat.
Nathan oprowadził ją po domu, pokazując wszystkie pomieszczenia. Zadawała
pytania, a on zastanawiał się, co ona myśli o jego stylu \ycia, zupełnie innym ni\ jej.
Zastanawiał się, co jest dla niej wa\ne. Wydawała się bardziej wyluzowana ni\ kiedykolwiek,
bawiła się z blizniaczkami, ani trochę nie onieśmielona przez jego rodziców. Ta dziewczyna
była zagadką i niespodzianką jednocześnie.
Na końcu Nathan pokazał jej suterenę, łącznie z pokojem, w którym przez lata uczyła
go matka.
- Tęsknisz za nauką w domu? - zapytała.
- Nie.
- Ale za Crestwater te\ nie przepadasz.
- Myślę, \e nie pasuję ani tu, ani tam. Tutaj czułem się samotnie. Tam zbyt
anonimowo. Nie wiem, czy mama oddała mi przysługę.
- Moja matka nigdy by tego dla mnie nie zrobiła. Mo\e Charlie mógłby, ale on musi
pracować, \eby zapłacić rachunki. Poza tym, on nie skończył studiów.
- śartujesz? Cytował mi Szekspira. Lisa uśmiechnęła się.
- Nie powiedziałam, \e nie jest wykształcony. Ciągle czyta. To najmądrzejszy
człowiek, jakiego znam. Mo\e jest nawet mądrzejszy od Fullera. Mówił, \e poszedł na studia,
ale coś schrzanił. Nie znam szczegółów. Jest dla nas dobry. Rozumie, \e \ycie mo\e
człowiekowi dokopać.
- Od jak dawna on... - Nathan zawahał się. Przecie\ to nie jego sprawa.
- Mieszka z nami? - Lisa nie wyglądała na ura\oną. - Wprowadził się, kiedy miałam
dziewięć lat.
Chciał zapytać o jej prawdziwego ojca, ale nie miał odwagi. Poza tym, jakie to miało
znaczenie? Charlie był dla niej jak ojciec i tylko to się liczyło.
- Mo\emy dokończyć ubieranie choinki - zawołał ojciec Nathana, stając na schodach
do sutereny.
W kuchni czekała na nich gorąca czekolada, jeszcze ciepłe ciasteczka i du\a miska
pra\onej kukurydzy. Ogień wesoło trzaskał w kominku, a pudła z dekoracjami stały wokół
drzewka, obwieszonego łańcuchami maleńkich, białych światełek. W tle słychać było kolędy.
Karen dekorowała kominek gałęziami sosny, magnoliami, światełkami i całym zastępem
szklanych i porcelanowych aniołów. Craig siedział na podłodze i podjadając ciasteczka,
rozplątywał sznury lampek, które miały przyozdobić poręcz schodów.
- Twój dom wygląda jak \ywy obraz - szepnęła Lisa do Nathana. Razem przystrajali
choinkę. - Tak jest co roku?
- Odkąd pamiętam. A wy nie ubieracie choinki?
- Jasne, \e tak, ale u nas wygląda to du\o skromniej.
Nie rozwinęła tematu, a Nathan zastanawiał się, jak wyglądały jej święta.
Z jednego z pudełek Lisa wyjęła najwyrazniej ręcznie robioną ozdobę - styropianową
kulę pokrytą warstwą odpadającego złotego brokatu.
- To twoje dzieło?
Zanim Nathan zdą\ył coś odpowiedzieć, matka zawołała:
- Nie upuść tego!
Przebiegła przez pokój, wyrwała kulę z rąk Lisy i czule ukołysała z dłoniach.
- Prze... przepraszam - zająknęła się Lisa, wystraszona. Karen wyglądała na wytrąconą
z równowagi.
- Nie chciałam na ciebie nakrzyczeć. Ta rzecz jest dla mnie bardzo wa\na. Zrobił ją
ktoś bardzo wyjątkowy.
Uroczyście powiesiła ją na najwy\szej gałęzi, jakiej mogła dosięgnąć. Lisa posłała
Nathanowi spojrzenie pełne zrozumienia, po czym powiedziała:
- Je\eli naprawdę chce pani ją zachować, mo\e powinna pani umieścić w witrynie.
Tam będzie szczelnie zamknięta, a wzór się nie obsypie. Zauwa\yłam te\ rysunek na
lodówce. Mo\na by go zalaminować i wtedy będzie bezpieczny.
Po minie matki Nathan domyślił się, \e nigdy o tym nie myślała. Kiedy chodziło o
Molly, czas jakby się dla niej zatrzymał i nie dostrzegała rzeczy oczywistych.
- To dobry pomysł - powiedział Nathan. - Prawda, mamo?
- Tak - przyznała chłodno Karen. - Przemyślę to.
Kiedy skończyli ubierać choinkę, stanęli wokół niej, podziwiając ją i sącząc gorącą
czekoladę. Nathan miał nadzieję, \e Lisa zostanie i obejrzy z nim film, ale kiedy choinka była
gotowa, poprosiła, by odwiózł ją do domu.
- Miło było cię poznać - powiedziała Karen do Lisy, ale jej głos nie miał ani odrobiny
ciepła, jak głos matki Lisy. kiedy poznała Nathana.
Odwo\ąc ją do domu, czuł tremę, bo miał ochotę pocałować ją na dobranoc.
Zaparkował obok samochodu Charliego, ale zanim zdą\ył zgasić silnik, wyskoczyła z
samochodu.
- Dzięki za fajny wieczór.
- Hej, zaczekaj, pójdę z tobą.
- Lepiej nie. Mama i Charlie pewnie ju\ śpią - powiedziała, zaglądając przez okno od
strony pasa\era. - Do zobaczenia w poniedziałek w szkole.
Zdezorientowany, płonąc z pragnienia, Nathan patrzył, jak Lisa oddala się szybkim
krokiem. Nie mógł jej zrozumieć. Dobrze się razem bawili. Nie dała się \ywcem połknąć jego
matce. Rodzina Lisy wydawała się dość miła, choć trochę nietypowa, więc oni nie stanowili
problemu. Więc o co chodziło? Dlaczego Lisa uciekła?
Stoję i patrzę na ciebie z daleka. Pragnę cię jak gwiazdy...
Przypomniały mu się słowa jego własnego wiersza, a wraz z nimi powróciła tęsknota,
którą czuł tej nocy, kiedy go pisał.
- Ja wcią\ cię kocham, nawet nie wiesz, jak bardzo - powiedział głośno, przysięgając
sobie, \e znajdzie sposób, by trafić do jej serca. Musi być jakiś sposób.
- Dobrze się bawiłaś? - zapytała matka Lisy, kiedy ta weszła do mieszkania. Siedziała
na zniszczonej kanapie ze stosem losów na loterię.
- Mamo, dlaczego trwonisz na to pieniądze?
- To proste: je\eli nie będę grała, nie wygram. Kiedy zbiję fortunę, ty i Charlie
będziecie musieli to odszczekać. A teraz opowiadaj, jak było na kolacji u Nathana.
- Świetnie się bawiłam.
- On jest niezwykle uroczy i wygląda na całkiem miłego.
- Jest miły.
- A jego rodzina?
- Oni te\ są mili, ale jego matka chyba mnie nie polubiła. Jill opadła na kanapę.
- Co za pomysł? Dlaczego miałaby cię nie lubić?
- To tylko moje odczucie.
- Czy ty... - Jill zawahała się. - No wiesz... powiedziałaś mu coś?
- Nie powiedziałam i nie zamierzam.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka skryta. Nie ma się czego wstydzić.
- Mamo, przestań prawić mi kazania. Przecie\ ustaliliśmy, \e mogę robić to, co sama
uwa\am za słuszne.
- Tak, ale... Wtedy do pokoju wszedł Charlie.
- Daj jej spokój, Jill. Ona wie, co robi. Jill zrzedła mina i wściekle zdrapała kolejny
los. Charlie podał Lisie kartkę papieru.
- W środę przyszło wezwanie. Do tej pory ci nie mówiłem, \eby nie psuć ci weekendu.
Jesteś zapisana na wpół do trzeciej, przez pięć dni w tygodniu.
- Wpół do trzeciej! Ale to znaczy, \e o wpół do drugiej będę musiała wyjść ze szkoły i
opuścić jedyne zajęcia, które naprawdę lubię.
- Twój nauczyciel to zrozumie. Je\eli będą jakieś problemy, ja z nim porozmawiam.
- Fuller ju\ wie - wykrztusiła Lisa przez ściśnięte gardło. - Myślałam, \e będę mogła
trochę normalnie po\yć.
Charlie uścisnął jej ramiona.
- Przykro mi, mała. Z trudem powstrzymując łzy. Lisa poszła do swojego pokoju.
Nie chciała płakać. Nie nad czymś, czego nie jest w stanie zmienić nawet ocean
wylanych łez.
ROZDZIAA 12
Fuller nawet nie podniósł wzroku znad swoich papierów, kiedy pierwszego dnia Lisa
wyszła z jego zajęć pół godziny przed końcem. Oczy wszystkich, łącznie z Nathanem, zwró-
cone były na nią. Chocia\ była dla niego względnie miła, to zachowywała się, jakby piątkowy
wieczór nigdy nie miał miejsca.
Za ka\dym razem, kiedy patrzył na choinkę, przypominał sobie, jak radośnie
zawieszała na niej łańcuchy i uśmiechała się do niego. Był pewien, \e dobrze się bawiła, ale
teraz znowu była chłodna i nieprzystępna. Wcią\ była dla niego niedoścignionym marzeniem.
W piątek natknął się na Skita i Jodie, trzymających się za ręce na korytarzu i zapytał
Jodie, czy wie, co się dzieje z Lisą.
- Nie zwierza mi się - odpowiedziała \yczliwie Jodie.
- Myślałem, \e jesteście przyjaciółkami.
- Jesteśmy, do pewnego stopnia. Jest dla mnie miła, ale nie opowiada mi o sobie.
Przykro mi, Nathan.
- Przywiezie cię jutro na próbę?
- Moja mama mnie podrzuci. Ma wolną sobotę i chce posłuchać, jak śpiewam. Nie
zostanie długo. Nie macie nic przeciwko?
- Jasne, \e nie. - Tłumiona frustracja Nathana prawie wzięła nad nim górę. - Wcześniej
czy pózniej się tego dowiem - powiedział z uporem.
- Mam nadzieję, \e tak - pocieszyła go Jodie. - A jak ci się uda, powiesz nam? Ja te\
nie mogę rozgryzć Lisy.
Sobotnia próba wypadła dobrze, chocia\ Nathan nie wło\ył w nią serca. Brakowało
mu Lisy i ciągle zastanawiał się, gdzie ona jest i co robi. I najwa\niejsze, z kim jest. Powoli
zaczynał myśleć tak jak jego matka. Kiedy Nathan pojawił się w kuchni, \eby coś zjeść,
Karen zapytała:
- Czy Lisa dziś przyjedzie?
- Nie wiem.
Miał jeszcze iskierkę nadziei, \e mo\e się pojawi, bo wiedziała, \e dziś mają próbę.
- A przyjedzie na motocyklu?
- Ona w ten sposób się przemieszcza, mamo. Oczywiście matka zauwa\yła, \e w
soboty Lisa pojawia się w gara\u, ale zanim przyprowadził ją do domu na kolację, nie
skojarzyła, \e Nathan mo\e coś czuć do tej dziewczyny. Teraz uczepiła się jej motocykla.
- Uwa\am, ze jazda na motocyklu jest bardzo niebezpieczna. Ciekawe, \e jej rodzice
na to pozwalają.
- Czy to znaczy, \e nie pozwolisz Abby i Audrey wsiąść na motocykl w wieku
szesnastu lat?
- Nie bądz bezczelny.
- Nie czepiaj się Lisy.
Pochylił się nad swoją miską płatków kukurydzianych, marząc, aby matka pozwoliła
mu zjeść w spokoju.
- Lubisz ją, Nathan?
- Lubię.
- To twoja dziewczyna?
- Pomarzyć dobra rzecz. Matka wygląda na zirytowaną.
- Ona naprawdę jest w twoim typie? Wokół pełno jest miłych dziewczyn.
Upuścił ły\kę do pustej miski.
- A jaki jest mój typ, mamo? Wybrałaś ju\ dla mnie idealną dziewczynę?
- No nie... ale Lisa wydaje się taka... - szukała odpowiedniego słowa, a Nathan czuł,
jak podnosi mu się ciśnienie. - No, bardziej dojrzała ni\ inne licealistki, które dotąd znałam.
- Mam siedemnaście lat! Wiem, co mi się podoba. Lalki Barbie nie są moim ideałem.
- To nietypowe w waszym wieku - dodała pospiesznie Karen. - Takie zachowanie,
postawa, nie wiem, jak to opisać.
- Więc proszę, daruj sobie.
Wstał i wło\ył miskę i sztućce do zmywarki.
- Nathan, ja nie jestem twoim wrogiem - powiedziała matka z \alem. - Po prostu
zale\y mi na tobie. Spotkanie niewłaściwej dziewczyny w tym momencie \ycia mogłoby
mieć na ciebie fatalny wpływ. Lisa jest ładna i wyjątkowa. To, \e jesteście w tym samym
wieku i chodzicie do jednej szkoły, nie znaczy, \e nadajecie na tych samych falach. Ona
prawdopodobnie umawia się z du\o starszymi chłopcami. Po prostu nie chciałabym, \eby
ktoś cię zranił.
Słowa matki dzwięczały mu w uszach, kiedy wychodził z kuchni, a teraz, po wielu
godzinach, nadal tam tkwiły. Czy Skit nie mówił mu kilka miesięcy temu, \e Lisa umawia się
ze studentami? Czy nie wiedział tego od samego początku? Niby dlaczego miałaby zwrócić
uwagę na kogoś takiego jak Nathan? Dręczył go pocałunek, który jej skradł, bo jednak go
odwzajemniła. Rozpalił ich usta niemal do białości, a czułość, jaką mu wtedy okazywała,
przeczyła jej chłodnemu wizerunkowi.
- Hej. Nate! Słuchasz mnie? - głos Skita wyrwał go z zamyślenia.
Zaskoczony Nathan podniósł wzrok i zdziwił się, \e nadal jest w swoim gara\u.
- Wybacz - wymamrotał. - Powtórz, o co chodzi.
- Larry załatwił nam przesłuchanie w VFW w Doraville, na przyjęcie świąteczne.
Myślisz, \e jesteśmy gotowi, \eby przez cały wieczór grać na \ywo?
Nathan patrzył kolejno na wszystkich członków swojego zespołu. Ka\dy wyglądał na
podekscytowanego, pełnego oczekiwania, co on zdecyduje. Potańcówka dla staruszków to nie
to samo co powa\ny festiwal.
- Zapłacą nam - powiedział Larry. - Nie majątek, ale zawsze to coś.
- To byłby dla nas dobry start - dodała Jodie.
- W tłumie mo\e być nas gorzej słychać, ale to mała strata - za\artował Skit.
Nathan wzruszył ramionami.
- Czemu nie?
Skit, Larry i Jodie przybili sobie piątki.
- Dałem im ju\ naszą taśmę - powiedział Larry. - Dlatego nas zaprosili. Będą
drukować zaproszenia i chcą wiedzieć, jak nazywa się nasz zespół. Jakieś propozycje?
Musimy mieć nazwę.
Po chwili namysłu Nathan powiedział:
- Mo\e Po\eracze Serc?
Inni powtórzyli głośno propozycję Nathana.
- Dla mnie gra - powiedział Skit, obejmując Jodie ramieniem. - Zawsze mo\emy ją
pózniej zmienić, je\eli zechcemy.
A Nathan się z nim zgodził.
Nathan nie był pewny, kiedy przyszedł mu do głowy pomysł, \eby śledzić Lisę. Na
początku odrzucił go. Uznał to za dziecinne, głupie i niedorzeczne. Ale wizja patrzenia przez
cały kolejny tydzień na Lisę wychodzącą wcześniej z zajęć utwierdziła go w przekonaniu, \e
musi sam dowiedzieć się, co się z nią dzieje. Postanowił zrobić to w piątek. Nie poszedł na
zajęcia Fullera i na parkingu czekał, a\ wyjdzie ze szkoły i wsiądzie na motocykl.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się opuścić szkoły, głównie dlatego, \e nauka w
domu dawała mu du\o wolności i nie musiał wagarować. Ale teraz wszystko sie zmieniło.
Siedział skulony za kierownicą swojego samochodu i wyprostował się tylko na chwilę,
kiedy Lisa pojawiła się na parkingu. Wło\yła kask i odjechała z piskiem opon. Uruchomił
samochód i wyjechał za nią z parkingu na ulicę, trzymając się w bezpiecznej odległości.
- Jesteś \ałosny, Malone - mówił głośno do siebie, zły, \e zni\ył się do takiego
poziomu. Jednak nie zawrócił.
Obserwował jej ró\owy kask, kiedy lawirowała wśród samochodów, zmieniając pasy.
Skręciła na du\y piętrowy parking, a on wjechał tam za nią. Był tak skupiony na tym, by nie
stracić jej z oczu, \e właściwie nie miał pojęcia, gdzie jest. Wiedział tylko, \e obok są jakieś
du\e budynki. Dla bezpieczeństwa wjechał na najwy\szy poziom i tam zaparkował. Ostro\nie
wysiadł z samochodu i podszedł do rzędu wind. Razem z grupą obcych ludzi wsiadł do jednej
z nich, wysiadł, kiedy oni wysiedli i ku własnemu zdziwieniu znalazł się w szpitalnej izbie
przyjęć.
A więc Lisa codziennie jezdziła do szpitala? Przecie\ to bez sensu.
Szpital był gigantyczny. Nad nim unosiło się atrium. przez które wpadały promienie
słońca. Znaczną część korytarza zajmowała gigantyczna choinka, ustawiona obok szpitalnego
sklepiku.
- Mogę w czymś pomóc, młody człowieku? Wyglądasz, jakbyś się zgubił.
Odwrócił się i zobaczył punkt informacyjny i starszą kobietę ubraną w ró\owy
uniform.
- Nie wiem - odpowiedział, podchodząc do niej.
- Jesteś umówiony z jakimś konkretnym lekarzem? A mo\e Przyjechałeś na badania?
- Ja... ja przyjechałem tutaj po przyjaciółkę, ale nie pamiętam, gdzie dokładnie miałem
się z nią spotkać.
Kłamstwo przychodziło mu z taką łatwością, \e Nathan brnął dalej.
- Je\eli na chirurgii...
- Nie, raczej nie. Przychodzi tutaj codziennie. Kobieta zamyśliła się.
- To mo\e chemioterapia albo dializy. Ale to zwykle jest co drugi dzień. A mo\e
radioterapia? Od dawna tutaj przychodzi?
Ka\de jej słowo było dla Nathana jak cios no\em w serce. Wycofał się.
- Wie pani. chyba widziałem na parkingu jej samochód, tam na nią zaczekam.
Kobieta uśmiechnęła się i zwróciła się do mę\czyzny, który do niej podszedł. Nathan
wrócił do gara\u, a jego serce waliło jak oszalałe. Czy Lisa była chora? Przyszła mu to nawet
do głowy. Ale nie wyglądała na chorą. I nigdy nie zachowywała się, jakby była chora. Po co
miałaby tutaj codziennie przychodzić? Mo\e pracowała tutaj? Znał kiedyś dziewczynę, która
pracowała jako wolontariuszka w szpitalu. Chciała zostać lekarzem. Ale dlaczego Lisa
miałaby robić z tego tajemnicę?
Musiało być jakieś wytłumaczenie. Mo\e przychodziła do psychiatry. A to byłaby
ironia losu, bo to on zachowywał się, jakby zwariował! A poza tym, je\eli dobrze pamiętał,
ludzie nie chodzili do psychiatry codziennie.
Nagle nie miał ju\ wątpliwości. Musiał na tym olbrzymim parkingu odnalezć jej
motocykl, poczekać na nią i stanąć z nią twarzą w twarz. To było upokarzające, ale tylko
pytając ją, mógł dowiedzieć się prawdy.
Znalezienie na parkingu czarnego motocykla z namalowanym czerwonym sercem nie
było trudne. Jej harley stał zaparkowany dwa piętra ni\ej ni\ jego samochód. Szkoda, \e nie
miał zegarka, więc nie był pewien jak długo na nią czekał, ale w końcu usłyszał zbli\ający się
stukot butów na betonowej posadzce.
Kiedy go zobaczyła, stał oparty o ścianę przed jej motocyklem. Była zaskoczona.
Podszedł do niej.
- Cześć, Liso.
- Jak mnie...
Jego policzki spłonęły rumieńcem. Nagle ją olśniło.
- Śledziłeś mnie?
- Tak - powiedział łagodnie. - Musiałem dowiedzieć się, dlaczego wychodzisz
wcześniej z zajęć i codziennie tu przychodzisz.
Obrzuciła go stekiem wyzwisk, dodając:
- Za kogo ty się uwa\asz? Kto ci dał prawo do śledzenia mnie?
- Sam sobie dałem to prawo. - Nathan podszedł bli\ej, a\ stanął z nią twarzą w twarz. -
Zrobiłem to, bo... bo widzisz... kocham cię.
ROZDZIAA 13
Jego wyznanie zabrzmiało tak \ałośnie, a wyraz twarzy miał przy tym tak bezradny, \e
przypominał Lisie szklane anioły na gzymsie kominka w jego domu. U\ywając właściwych
słów, mogłaby go w tej chwili upokorzyć i nale\ało to zrobić teraz, je\eli zamierzała
kiedykolwiek się od niego uwolnić. Ale...
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło, łzy napływające do oczu zamazały jego twarz i całą
postać.
- To bez sensu. Przecie\ ledwo mnie znasz - szepnęła. Nathan patrzył, jak oczy Lisy
napełniły się łzami. Dotknął jej policzka, spodziewając się, \e go odtrąci. Nie \ałował tego, co
powiedział, naprawdę ją kochał.
- Nie chodzi o to, czy cię znam, Liso. Wa\niejsze jest to, co do ciebie czuję. Uwierz
mi, wolałbym tak się nie czuć. Myślę o tobie przez cały czas: rano po przebudzeniu,
wieczorem przed zaśnięciem.
Wyglądała, jakby pękała od środka. Powoli wziął ją w ramiona, przytulając policzek
do jej gęstych, ciemnych włosów i pozwolił jej płakać. Gdyby miał na to jakiś wpływ, ta
chwila stałaby się wiecznością, marzył, \eby byli gdzie indziej, a nic na zimnym, odludnym
szpitalnym parkingu. Mijały ich samochody, ale nikt zdawał się ich nie zauwa\ać. Nathan
cieszył sie z tego.
Kiedy przestała szlochać, Nathan odgarnął jej włosy i uniósł podbródek. Zaczynała
dygotać z zimna.
- Nie patrz na mnie - powiedziała. - Kiedy płaczę, wyglądam okropnie.
- Nie dla mnie. - Niestety nie miał chusteczki. - Zaparkowałem kilka pięter wy\ej.
Zabiorę cię w jakieś ciepłe miejsce. Masz ochotę na kawę?
- Moja maszyna... - powiedziała, patrząc na motocykl.
- Potem przywiozę cię tutaj.
Zdziwił się, kiedy nie zaprotestowała. Zaprowadził ją do samochodu, posadził w
środku, włączył ogrzewanie i powoli wyjechał z parkingu. Kiedy zorientował się, gdzie jest,
zawiózł ją do najbli\szej kawiarni i weszli do środka. W rogu stała wolna sofa, więc usadził ją
tam. przyniósł im po fili\ance świe\ej, gorącej kawy i usiadł obok niej.
- Teraz mów - powiedział.
Jej dłonie były lodowate, próbowała ogrzać je o fili\ankę. Oczekiwał wyjaśnień, a ona
nie była skora mu ich udzielać. Nie miała szans na ucieczkę i wiedziała o tym.
- Wszystko ci powiem - odezwała się zachrypniętym, płaczliwym głosem. - Ale nie
teraz. Potrzebuję trochę czasu, \eby to wszystko przemyśleć.
Był zawiedziony, ale wyczuł w niej zmianę i miał nadzieję, \e tak ju\ zostanie.
Postanowił być cierpliwy.
- To gdzie i kiedy? - zapytał łagodnie.
- Przyjdz pózniej do mojego mieszkania. Mama gra dziś w bingo, a Charlie wychodzi
z przyjaciółmi.
- O której?
- Po siódmej.
- Obiecujesz, \e tam będziesz?
- Będę.
- I wpuścisz mnie?
Poruszona jego nieufnością, uśmiechnęła się lekko. Ale wpuściła go ju\ do swojego
serca. - Tak, wpuszczę cię. Na kolacji tego dnia Nathan tryskał humorem, chętnie rozmawiał
z rodzicami, którzy nie musieli niczego z niego wyciągać. Opowiadał, jak mu minął dzień,
bez wyrzutów sumienia pomijając wagary. Wa\ne było tylko to, \e niedługo wychodzi z
domu, \eby być z Lisą. Szybko sprzątnął ze stołu i wło\ył naczynia do zmywarki, a kiedy
matka skończyła kąpać blizniaczki, oświadczył, \e idą ze Skitem do kina.
Od tygodnia był z matką na wojennej ście\ce, nie mógł jej zapomnieć tego, co
powiedziała o Lisie. Nathan był zadowolony, \e matka nie zasypała go pytaniami, kiedy
wychodził. Znał na pamięć pytania, jakie zadawała, i był wdzięczny, \e tym razem sobie
darowała. Cieszył sie le\. \e ojciec długo pracuje i nie jest zaanga\owany w konflikt między
nim a matką.
Nathan pojechał do Lisy, zaparkował przed blokiem, stanął przed drzwiami jej
mieszkania i zapukał. Poczuł wielką ulgę, kiedy otworzyła.
- Zrobiłam nam pra\oną kukurydzę - powiedziała. - Chcesz coli?
Chciał. W korytarzu paliły się dwa kinkiety, a z głębi mieszkania usłyszał włączony
telewizor.
- Jak się czujesz? Spojrzała na niego zdziwiona.
- Dobrze, Malone.
Przez chwilę pomyślał, \e znowu była taka jak wcześniej.
- Ja te\ - powiedział. To ją rozśmieszyło.
- Chcesz zobaczyć mój pokój?
- Pewnie. Ty widziałaś mój.
Pokój Lisy był naprawdę du\y. z jednej strony miał łazienkę, z drugiej całą ścianę
zajmowały zamknięte drzwi. Był to największy pokój w całym mieszkaniu i zastanawiał się,
dlaczego zajmowała go Lisa, a nie jej matka i Charlie.
- Aadnie tu - powiedział, rozglądając się. Jego wzrok spoczął na centralnym punkcie
pokoju, olbrzymiej fototapecie, przedstawiającej wierzchołek drzewa pokryty
ognistoczerwonymi kwiatami. Zajmował najdłu\szą ścianę pokoju, a naprzeciwko, pod
oknem, stało wielkie, przykryte narzutą łó\ko z mnóstwem ozdobnych poduszek.
W pokoju było jeszcze biurko, ale bez komputera i niska biblioteczka pełna ksią\ek i
płyt.
Podszedł do ściany i dotknął plakatu ze szkarłatnymi kwiatami.
- Wygląda jak prawdziwy.
- To wierzchołki poinciany królewskiej, ognistego drzewa - poinformowała Lisa. -
Kiedy mieszkaliśmy w Miami, mieliśmy takie w ogrodzie i ka\dej wiosny pokrywało się tymi
niesamowitymi czerwonopomarańczowymi kwiatami. Uwielbiałam je. Zawsze piłam pod nim
herbatę. Liście tego drzewa są bardzo małe, a kiedy pod nim stawałam i powiał lekki wiatr,
cienie układały się jak koronka na mojej skórze i czułam się jak księ\niczka.
Gałęzie rosną bardzo wysoko, tworząc sklepienie, jak parasol. Kiedy byłam
dzieckiem, myślałam, \e pewnego dnia dotknie nieba, i marzyłam wtedy, \eby wspiąć się po
nim i te\ dotknąć nieba - mówiąc to. Lisa dotknęła ręką plakatu, głaskając papierowe kwiaty.
- Piękne drzewo - powiedział, bardziej zafascynowany opowieścią Lisy ni\ samym
drzewem. - Nigdy wcześniej takiego nie widziałem.
- Bo nie rosną a\ tak daleko na północy. A szkoda. Rzuciła tęskne spojrzenie na
plakat. Nathan nie pojmował jej przywiązania, ale nie rozumiał te\ obsesji swojej matki na
punkcie ogrodu.
- Muszę przyznać, \e to trochę nietypowa sypialnia.
- A czego się spodziewałeś? Plakatów z gwiazdami rocka?
- Nauczyłem się niczego po tobie nie spodziewać, Liso.
Uniosła brew i wcisnęła mu w ręce miskę z pra\oną kukurydza. Wziąwszy ją w garść,
podszedł do jej łó\ka i przyjrzał się Poduszkom.
- Niezła kolekcja.
Były we wszystkich kolorach i kształtach. Jedne wyglądały jak zwierzęta, inne były
bogato udekorowane frędzlami, wstą\kami i koralikami. Jedna miała nawet kształt motocykla.
- Mama ciągle daje mi nowe. Uwielbia je kupować i powiększa moją kolekcję. Nie
wiem, co z nimi zrobię, kiedy...
Nagle przerwała. Nathan był zaskoczony. Jej twarz poczerwieniała.
- Kiedy co?
- Wyjadę. No wiesz, kiedy znowu się przeprowadzimy. Nie był pewien, co chciała
przez to powiedzieć.
- Pewnie je rozdam - dodała.
- Powiedz to wreszcie, Liso. - Nathan zaczynał się niecierpliwić, kiedy ona opowie mu
historię, z powodu której przyszedł tutaj.
Wskazała mu fotel i usiadła na drugim, a między nimi postawiła miskę z popcornem.
Wyglądała na podenerwowaną, co było zupełnie nie w jej stylu.
- Co chcesz wiedzieć?
- No, o szpitalu.
- To nudna historia.
- Mamy całą noc.
- Nie musisz wrócić do domu?
- Zmieniasz temat.
- No tak, celowo. Nie cierpię o tym mówić.
Usiadł nieruchomo i patrzył, jak światło oświetla jej włosy i kości policzkowe. Miał
ochotę ją pocałować.
- Kiedy miałam jedenaście lat, właściwie prawie dwanaście, zaczęłam miewać
potworne bóle głowy, zaczęłam podwójnie widzieć, chwiać się na nogach i mdleć bez
powodu. Mieszkaliśmy wtedy w Miami. Ja, mama i Charlie.
Nie patrzyła mu w oczy, kiedy to mówiła.
- A twój prawdziwy ojciec?
- On nie ma z tym nic wspólnego. Odszedł na długo przed tym.
- Mów dalej.
- Mieszkaliśmy w małym domu w północnym Miami. Obok był ogród i moje drzewo.
Miałam szkołę i przyjaciół.
- I bóle głowy - dodał Nathan, powracając do tematu.
- Poło\yli mnie do szpitala. Zrobili mi wszystkie mo\liwe badania: wbijali igły i
podłączali do ró\nych groznie wyglądających urządzeń. Bo\e, jak ja tego nienawidziłam. -
Zadr\ała na samą myśl o tym. - W końcu stwierdzili, \e mam glejaka pnia mózgu. - Przerwała
na chwilę. - Glejak. Aadne słowo, prawda?
Jego serce zaczęło walić ze strachu.
- Skoro tak mówisz...
- Ale to nic przyjemnego, Malone. Nie, glejaki to nic przyjemnego. - Spojrzała na
drzewo na plakacie. - To nowotwór mózgu. Najczęściej jest złośliwy, tak jak mój. Urósł w
górnej części mojego mó\d\ku. - Przycisnęła dłoń do podstawy szyi. - Pamiętasz z biologii,
co to jest mó\d\ek?
Próbował kiwnąć głową.
- To ci przypomnę. - Uniosła palec. - Koordynuje ruchy ciała i le\y obok pnia mózgu,
odpowiedzialnego za oddychanie, pracę serca i połykanie. Komórki mojego glejaka rosną
bardzo powoli, to akurat dobrze, ale jest te\ bardzo odporny i trudny do usunięcia. - Szarpała
frędzle swojej poduszki. - Operacja nie wchodzi w grę, nowotwór jest za blisko pnia mózgu.
Chemioterapia nie działa na ten rodzaj nowotworu. Zostaje radioterapia. Nakreślili na moim
karku mapę i mam tam na stałe małe, niebieskie punkty.
Uniosła włosy, odwróciła się i pokazała mu punkty. Widział je ju\ wcześniej i
przypomniał sobie, \e wtedy pomyślał, \e mo\e to pozostałość po tatua\u, z którego
zrezygnowała. Teraz zobaczył, \e układają się w siatkę i \e dodano więcej znaków. Włosy
miała obcięte i ogolone od karku a\ do podstawy czaszki. Zewnętrzna warstwa włosów
została, przysłaniając ogoloną skórę głowy i nakreślone na niej punkty. Chciał dotknąć jej
karku, przejechać palcami po skórze.
- Widzę - powiedział tylko.
Opuściła włosy, które opadły, niczym zasłona zasłaniając charakterystyczną siatkę.
- Przez parę miesięcy pięć dni w tygodniu chodziłam na zabiegi. Radioterapia nie boli,
tylko jest męcząca. Byłam przera\ona. Musiałam le\eć nieruchomo pod tą wielką maszyną,
wycelowaną w mój kark. W sali było ogromne okno i widziałam przez nie mojego lekarza
radiologa i Charliego. Charlie nazywał to urządzenie pilotem, bo znajdywało i niszczyło złe
komórki. Powiedział, \e to jest jak gra komputerowa, a ja wiedziałam, o co chodzi, bo wiele
razy graliśmy razem na Nintendo i za ka\dym razem, kiedy coś rozbijaliśmy, Charlie mówił,
\e tak samo radioterapia niszczy moje komórki rakowe.
- Musiała zadziałać - powiedział Nathan. - Jesteś tutaj.
- Zadziałała, do pewnego stopnia. Lekarze nigdy nie obiecywali, \e całkowicie
wyzdrowieję. Mo\na jedynie mieć nadzieję, \e przez jakiś czas nowotwór nie będzie się
rozwijał. Większość ludzi z rakiem mózgu po terapii \yje od dwóch do pięciu lat, je\eli mają
szczęście. Ja przeszłam ju\ sześć serii.
Serce Nathana waliło tak mocno, \e miał wra\enie, \e wyskoczy mu z piersi. Poczuł w
ustach smak \ółci.
- To znaczy?
- Mam nawroty.
Pod Nathanem ugięły się nogi: Lisa miała guza mózgu. Wyraz twarzy Lisy był szczery
i prostolinijny, a spojrzenie jej fiołkowych oczu czyste i niczym niezmącone. Jak taka
straszna rzecz mogła przydarzyć się komuś tak młodemu i pięknemu?
- Co teraz robią ci lekarze?
- Znowu radioterapię. Pięć dni w tygodniu.
To wyjaśniało, dlaczego wcześniej zrywała się ze szkoły.
- A nie wymyślili dotąd jakiejś innej metody leczenia?
- Jeszcze nie.
Jej odpowiedz go zasmuciła. Czy w medycynie nie nastąpił \aden postęp? A co z tymi
wszystkimi badaniami nad rakiem, o których słyszał i czytał? Dlaczego \adne z nich nie jest
w stanie pomóc Lisie?
- A w innych miastach? W innych krajach?
- Atlanta jest znanym centrum leczenia raka. Są tu najlepsi lekarze.
- I dalej stosują tylko radioterapię?
- Nie chcę terapii eksperymentalnych.
- Dlaczego nie? A je\eliby pomogły?
- Nie wiem, czy by pomogły. Większość pewnie nie. Glejaki są... cholernie cię\kie do
wyleczenia. Nie chcę tracić tej resztki \ycia, która mi została, le\ąc w szpitalnych łó\kach.
Czując się jak gówno. - Uśmiechnęła się z \alem. - Wolę \yć, umierając, ni\ umrzeć nigdy
nie \yjąc.
ROZDZIAA 14
- A twoja mama i Charlie na to pozwalają?
Nathan nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Je\eli jego spotkałoby coś podobnego,
matka związałaby go i zmusiła do wypróbowania ka\dej mo\liwej metody leczenia.
- Mam osiemnaście lat. Malone. Mogę robić, co chcę. Pozwalają mi samej o sobie
decydować. Nie muszę skończyć liceum. Bo i po co? Ale chciałabym zdać maturę. Z jakiegoś
powodu, naprawdę chcę.
- Czy radioterapia działa? Guz zmniejszył się tak, jak ostatnim razem? - zapytał
przygnębiony.
- Za wcześnie, by to stwierdzić.
- Ale na pewno tak będzie. Wcześniej pomogła. Rzuciła w niego kukurydzą.
- Hej. Malone, nie wkurzaj mnie. Będzie, jak będzie. Wstał i zaczął chodzić w tę i z
powrotem.
- Jasna cholera! Lisa te\ wstała.
- A teraz posłuchaj: wtajemniczyłam cię pod pewnymi warunkami.
- Jakimi warunkami?
- Nie mo\esz nikomu o tym powiedzieć. Ani Skitowi, ani nikomu innemu. Słyszysz?
- Dlaczego?
- Bo nie chcę \eby cała szkoła gapiła się na mnie i plotkowała za ka\dym razem, kiedy
przechodzę korytarzem.
- Ale...
- A ty chciałbyś, \eby Roddy i jego mali przyjaciele zabawiali się twoim kosztem?
- Ale oni nie...
- Dorośnij wreszcie! Ju\ to przerabiałam. W poprzedniej szkole wszyscy zachowywali
się, jakbym miała d\umę. Połowa szkoły nie zbli\yła się do mnie. Niektórzy nawet próbowali
mnie przedrzezniać... wiesz, ciągnąc nogę i wykrzywiając twarze jak Frankenstein.
- Nabijali się z ciebie? To chore.
- Psychiatra, do którego wtedy chodziłam, powiedział, cytuję:  w ten sposób radzą
sobie z własnym strachem przed rakiem . I co z tego? Wcale przez to mniej nie cierpiałam.
- Ale to liceum. Mo\e ludzie są tu bardziej dojrzali? Skrzy\owała ręce na piersi.
- Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz. Niektórzy z tych  dojrzałych ludzi
wydają kwiczące dzwięki, kiedy Jodie przechodzi obok nich. Na własne oczy widziałeś, jak
zareagowali, kiedy Skit został napadnięty bez powodu. Nie chcę, \eby wiedzieli niczego o
mnie. Rozumiesz?
Jasne, \e rozumiał, ale ciągle nie mógł się z tym pogodzić. Jak widać nauka w domu
ochroniła go przed wieloma rzeczami.
- Nikt oprócz mnie nie wie?
- Fuller wie.
- Charlie i twoja mama - dodał Nathan.
- śyją z tym od dłu\szego czasu. Prawie cieszę się, \e czekanie wreszcie się skończy.
To tak, jak czekanie na coś, co i tak nadejdzie, bo... - zamilkła i spojrzała w dal. Czekał, a\
skończy - Bo wiedzieliśmy, \e mogą być nawroty. No i są.
To wiele wyjaśniło: jej lekkomyślność i beztroskie podejście do \ycia, pogardę dla
szkolnych klik i reguł, które jej się nie podobały, i trzymanie wszystkich na dystans. Lisa
postanowiła się tym wszystkim nie przejmować, bo to chroniło ją przed przykrymi rzeczami,
które uwa\ała za o wiele gorsze od raka. Nathan zauwa\ył coś jeszcze. Pozwalając Lisie
samej uporać sie z tym, co ją spotkało, pozwalając jej robić to, na co miała ochotę, jej matka i
Charlie zatrzymywali ją przy sobie.
- Nikomu nie powiem - obiecał.
- Mówię serio. Je\eli to się wyda. wyjadę daleko stąd... Nathan przysunął się do niej
bli\ej, tak blisko, \e mógł poczuć ciepło bijące od jej ciała.
- Wcześniej wyznałem, \e cię kocham... i to, co powiedziałaś, niczego nie zmienia.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Ja mam raka, Malone. Znajdz sobie normalną dziewczynę.
- Co z tego? Kocham cię, Liso. I nie poddam się łatwo. Przyzwyczaj się do tego.
Nathan codziennie patrzył, jak Lisa wychodzi z zajęć Fullera, i bolało go serce, bo
wiedział, dokąd idzie. Zaciskał zęby, kiedy słyszał, jak ludzie z klasy nazywają ją  divą lub
snuli domysły, co te\ mo\e ją łączyć z Fullerem, \e mo\e sobie, ot tak, codziennie wychodzić
z jego zajęć. Nathan ich nienawidził. Byli głupi. Ograniczeni i głupi. Nie mógł doczekać się
ferii świątecznych, bo przysiągł sobie, \e spędzi z nią ka\dą wolną chwilę.
- Stary, co się z tobą dzieje? - zapytał Skit na próbie. - Za tydzień mamy występ, a ty
bujasz w obłokach. Zejdz na ziemię, potrzebujemy cię tutaj.
- Przepraszam - wymamrotał Nathan i zmusił się do skupienia na muzyce.
Lisa rzadko przychodziła na ich próby, które mieli teraz trzy razy w tygodniu. Kiedy
ju\ przyszła, siadała gdzieś w kącie. Był ostro\ny, \eby nie gapić się na nią, bo Skit się na
niego wściekał, a Lisa pomyślałaby, \e to jej wina.
- Zdajesz sobie sprawę, \e ci ludzie płacą nam za to, \ebyśmy dobrze zagrali? - zapytał
Skit. - A jak im się spodobamy, mo\emy dostać kolejne zlecenia?
- Przeprosiłem ju\. Zacznijmy od nowa. Ale najgorsza była dociekliwość matki.
- Co się z tobą dzieje? - zapytała pewnego wieczoru podczas kolacji.
- Nic.
- Wyglądasz, jakby coś cię dręczyło. Je\eli masz problemy w szkole...
- Mam problem z tym, \e mnie dręczysz.
- Nie mów tak do swojej matki - powiedział stanowczo ojciec.
Mówili podniesionymi głosami i siedząca w swoim krzesełku Abby zaczęła płakać.
Chwilę pózniej dołączyła do niej Audrey.
- Patrzcie, co narobiliście - powiedziała z pretensją matka. Podała ka\dej z
dziewczynek gryzak.
Jego ojciec, rozjemca, odezwał się:
- Nate, rozmawiałem z moim szefem i mają dla ciebie miejsce w kancelarii. Będziesz
mógł tam pracować podczas ferii.
- To super, tato, ale nie, dzięki. Nie chcę pracować podczas ferii świątecznych.
- Co? Wstawiłem się za tobą, synu. a oni robią mi przysługę.
- Przykro mi, tato, ale nie w tym roku.
- Mówiłeś, \e potrzebujesz pieniędzy.
- Zarobię trochę kasy z zespołem, gramy na dwóch imprezach.
- Będziecie musieli ją podzielić między cztery osoby. Co się z tobą dzieje? Dlaczego
się tak zachowujesz?
Nathan nie odpowiedział. Stał, gniotąc papierową serwetkę.
- Dziękuję za kolację. Mam du\o zadane.
- Nie odchodz od stołu - krzyknęła matka.
Abby zakwiliła i wyrzuciła swój gryzak, Audrey zrobiła to samo. Nathan wyszedł z
jadalni.
- Co za dziwaczne miejsce, szkoda, \e nas nie nagrywają - powiedział Larry, kiedy
przygotowywali się do występu na scenie w VFW w Doraville.
Pomieszczenie było stare, zniszczone, ze ścianami wyło\onymi tanią boazerią, stały
tam długie stoły i metalowe krzesła. Wokół zakurzonej sceny było du\o miejsca do tańca.
Na ścianach, obok napisów  Wesołych Świąt , wisiały błyszczące tandetne dekoracje,
a w rogu stała sztuczna choinka, która pamiętała lepsze czasy. Na kolejnej ścianie, obok
amerykańskiej flagi, wisiało logo i zdjęcia członków VFW.
- Poczujesz się lepiej, kiedy nam zapłacą - powiedział Skit, przeje\d\ając palcami po
klawiaturze syntezatora.
- Widzieliście tego gościa, który nas tu wpuścił? Ma ze sto lat. Mam nadzieję, \e nikt
z nich dziś nie wykituje - zakpił Larry.
- Chyba mam tremę - pisnęła Jodie. Miała na sobie d\insy i czerwoną koszulę z
cekinami przyszytymi na kołnierzu i mankietach.
- Będziesz świetna, kochanie - pocieszał ją Skit. Nathan milczał. Stroił gitarę i patrzył
w stronę drzwi. Lisa obiecała, \e przyjdzie. Do ich występu zostało jeszcze czterdzieści pięć
minut, a jej ciągle nie było, ale miała jeszcze du\o czasu.
Do sceny podszedł starszy człowiek, który przedstawił się jako przewodniczący.
- Gracie starsze przeboje, prawda? Takie stare, dobre country?
- Mamy tu wokalistkę, która śpiewa zupełnie jak Patsy Cline. - Nathan wskazał na
Jodie, nie odrywając wzroku od drzwi.
- O tak, lubimy Patsy. Loretta i Reba. To prawdziwe country.
- Na pewno nie zawiedziemy - powiedział Skit.
Sala wypełniała się parami staruszków, którzy zasiadali przy stołach. Z kuchni
dochodził zapach grillowanego mięsa. W końcu zespół został przedstawiony i zaczęli grać.
Na początku byli zdenerwowani, ale kiedy Jodie przezwycię\yła tremę, odprę\yli się i dali
czadu. Nawet kilka par zaczęło tańczyć w takt muzyki. Wszystko poszło doskonale, mo\e z
wyjątkiem tego, \e Lisa nie przyszła. W końcu Nathan zrezygnował i przestał patrzeć w
stronę drzwi i zajął się muzyką, rozdarty między miłością do niej a nienawiścią za jej
pastwienie się nad nim.
Do dziesiątej goście rozeszli się, a Po\eracze Serc pakowali swój sprzęt.
- Długo to nie trwało. Mo\e następnym razem uda nam się zagrać dla młodszej
publiczności - podsumował Skit.
- Następny występ mamy na przyjęciu urodzinowym w stylu westernowym -
powiedział Larry. - Gość kończy czterdzieści lat.
- To niewiele lepiej. Jodie pociągnęła łyk wody.
- Dla mnie bomba. Kocham śpiewać.
- Śpiewasz jak anioł - powiedział Skit. - Kto ma ochotę na hamburgery? Umieram z
głodu.
Larry i Jodie zgodzili się ochoczo.
Nathan nie był w nastroju do towarzystwa. Wziął dwa futerały z gitarami i pudło ze
specjalnym mikrofonem do jego akustycznej gitary i zrezygnowany poszedł w stronę
samochodu.
- Jak poszło, kowboju?
Lisa. Otulona w długi płaszcz, stała oparta o swój motocykl. Na jej widok serce
Nathana zaczęło bić mocniej. Podszedł do niej, starając się nie dać tego po sobie poznać. Jak
mogła stać tam tak nonszalancko, jakby nie wiedziała, jak wa\ny był dla nich ich pierwszy
płatny występ?
- Trochę się spózniłaś na przyjęcie.
- Mam dla ciebie inną propozycję. Wskakuj. Zabieram cię na inną imprezę.
Miał ochotę posłać ją na drzewo. Potraktować ją tak samo, jak ona jego.
- Cześć, Liso. - Jodie podeszła i uściskała przyjaciółkę. - Byliśmy świetni! śałuj, \e
nie widziałaś.
- Na pewno byliście świetni.
Ani słowa usprawiedliwienia, pomyślał Nathan. Nie zwa\ając na to, zamknął sprzęt w
baga\niku i wręczył Skitowi kluczyki.
- Bawcie się dalej beze mnie.
- Jesteś pewien?
- Zaparkuj przed swoim domem, jak ostatnio.
Nathan wsiadł na motocykl Lisy, a ona podała mu kask i uruchomiła silnik. Usadowił
się na twardym siedzeniu, wściekły na siebie, \e nie okazał się bardziej stanowczy i nie od-
mówił. Ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia poza tym, \e był z Lisą. Nic.
ROZDZIAA 15
- Dokąd jedziemy? - zapytał Nathan, przekrzykując uliczny hałas i ryk silnika harleya.
- Na imprezę studentów politechniki.
Nathan wcale nie by pewien, czy podobał mu się ten pomysł, ale nie chciał się z nią
kłócić. Przecie\ mogła pójść tam bez niego, ale tego nie zrobiła.
Kiedy zaparkowała motocykl na trawniku przez męskim akademikiem, Nathan był
zmarznięty i w nie najlepszym nastroju. We wszystkich oknach starego domu paliły się
światła, głośną muzykę słychać było a\ na chodniku, a grupy ludzi wyległy na trawnik. Lisa
weszła do środka, a Nathan podą\ył za nią. W pomieszczeniu zapachniało alkoholem i Lisa,
nie tracąc czasu, wzięła im obojgu po butelce piwa.
- Do dna - powiedziała, przechylając butelkę. Nathan te\ się napił.
- Hej, Lisa, kochanie! Dawno cię tu nie było. - Nagle stanął przed nimi jakiś facet i
porwał ją w ramiona. - Gdzie się podziewałaś, cukiereczku?
- Tu i tam. Są inne miejsca na mieście, gdzie mo\na się zabawić. - Wyswobodziła się
z jego objęć i skinęła w stronę Nathana.
- Poznaj mojego przyjaciela. Facet spojrzał na Nathana.
- Wszyscy przyjaciele Lisy są...
- Jasne.
- Bywałeś tu wcześniej?
- Jeszcze nie - powiedział Nathan.
- Tutaj są najlepsze imprezy. Jeśli chcesz się zabawić, dobrze trafiłeś. - Objął Lisę w
talii. - A jeśli jesteś z Lisą, na pewno lubisz się zabawić. - Pocałował ją w policzek, a ona go
przegoniła.
- No, co? - zapytała zirytowana, patrząc na Nathana.
- Po co to robisz? śeby pokazać, jaka jesteś odjazdowa? Był na nią zły i zazdrosny o
ka\dego faceta, z którym kiedykolwiek coś ją łączyło.
- śycie jest krótkie. - Odwróciła się na pięcie i wtopiła w tłum.
Zabolały go jej słowa. Przeciskając się przez tłum, Nathan podą\ył za nią i kiedy ją
dogonił, tańczyła ju\ z innym facetem, który czule szeptał jej coś do ucha. Nathan patrzył i
krew w nim zawrzała. Je\eli chciała go zranić, to udało jej się. Piosenka trwała koszmarnie
długo i kiedy wreszcie się skończyła, przepchnął się przez tłum i złapał ją za rękę.
- Zastanawiałem się, gdzie zniknęłaś. - A do faceta powiedział: - Przepraszam, \e
przeszkadzam, ale przyszedłem ją porwać.
Facet, wyglądający na lekko pijanego, wzruszył ramionami i odszedł chwiejnym
krokiem.
- Nie jestem twoją własnością, Malone - powiedziała ze złością Lisa.
Muzyka głośno grała. Miał ochotę zabrać ją stąd.
- Idę po następne piwo - powiedziała.
- Wez moje.
Przycisnęła dłoń do skroni i Nathan dostrzegł pot nad jej górną wargą, bladość
policzków. Cała się trzęsła.
- Chodzmy stąd.
Objął ją i wyprowadził na zewnątrz, \eby odetchnęła świe\ym, nocnym powietrzem.
Szła obok niego, potykając się. Przeprowadził ją przez trawnik, z dala od innych.
- Co się dzieje?
Raczej nie wypiła dość piwa, \eby się upić, ale najwyrazniej działo się z nią coś złego.
- Odejdz - powiedziała.
Upuściła butelkę, schowała się za krzakiem i upadła na kolana. Słyszał, jak
wymiotuje. Przedarł się przez krzaki i przyklęknął obok niej.
- Co mogę zrobić?
- Nic. - Jej twarz była wykrzywiona z bólu.
- Pomogę ci.
Dłońmi zakryła sobie oczy.
- Ten cholerny ból głowy.
Nathana poczuł bolesny skurcz w \ołądku.
- Le\ spokojnie.
Nie musiał jej do tego przekonywać. Zdjął kurtę i zrobił z niej poduszkę, którą
podło\ył jej pod głowę. Przypomniał sobie, \e w schowku motocykla zostawiła swój płaszcz.
- Zaraz wracam.
Pobiegł do miejsca, gdzie zostawili harleya, i szybko przyprowadził go do miejsca,
gdzie le\ała Lisa. Słyszał, jak jęczała. Wyjął ze schowka płaszcz i przykrył ją nim.
- Powiedz, co mam robić.
- Nic... nie... rób... - wyjąkała z trudem.
Nie mógł patrzeć, jak cierpiała. Pogrzebał w schowku i znalazł tam błyszczyk,
szczotkę do włosów i telefon komórkowy. Znalazł w nim numer Charliego i zadzwonił do
niego.
- Lisa zle się czuje. Potrzebujemy pomocy - powiedział, kiedy Charlie odebrał.
Nathan podtrzymywał Lisę, gładząc jej włosy i tuląc w ramionach do czasu, a\ Charlie
zajechał samochodem przed akademik.
- Tutaj! - krzyknął Nathan.
Charlie podbiegł do nich, wziął Lisę na ręce jak małe dziecko i poło\ył ją na przednim
siedzeniu samochodu.
- Pomó\ mi z motorem - powiedział do Nathana. Razem załadowali motocykl na pakę
furgonetki i Charlie szybko go zabezpieczył.
- To stało się tak szybko - powiedział zrozpaczony Nathan. - Tańczyła, a chwilę
pózniej zaczęła strasznie cierpieć.
- Usiądz z przodu i trzymaj ją - przykazał Charlie. Nathan zrobił tak, a jego serce
przez cały czas waliło jak oszalałe. Lisa jęknęła.
- Ona wyzdrowieje, prawda?
- Musimy jechać do szpitala. Tylko morfina pomaga na takie bóle.
Charlie w rekordowym czasie dojechał do szpitala, zaparkował przed izbą przyjęć
szpitala Grady, na miejscu zarezerwowanym dla karetek pogotowia i wyjął Lisę z ramion
Nathana.
- Zaparkuj wóz. Spotkamy się w środku.
Kiedy Nathan wszedł do środka, Charlie zdą\ył wypełnić stos papierów w poczekalni
wypełnionej oczekującymi pacjentami.
- Wzięli ją na badania - powiedział. - Wezwali lekarza. Mo\emy tylko czekać.
Charlie skończył z papierami i usiadł na krześle obok Nathana. Nathan oparł głowę o
ścianę.
- Często jej się to zdarza? - zapytał po kilku minutach Nathan.
- Bóle głowy przychodzą i odchodzą, bez ostrze\enia.
- Czy to znaczy, \e radioterapia nie działa? Charlie spojrzał uwa\nie na Nathana.
- Powiedziała ci o wszystkim?
- Tak.
- To dobrze. Mówiłem jej, \e powinna to zrobić.
- To straszna historia.
- To prawda - przyznał Charlie. - Przez długi czas było w miarę dobrze. Prawie
zapomnieliśmy, \e guz mo\e znowu zacząć rosnąć.
Dopiero kiedy Charlie u\ył formy  my , Nathan uświadomił sobie, \e nie było tu
matki Lisy. Zastanawiał się nad tym, ale nie wiedział, jak zapytać.
- Jeśli chcesz iść...
- Najpierw muszę się upewnić, \e z Lisą wszystko w porządku - powiedział Nathan
świadomy tego, \e wróci do domu pózniej, ni\ powinien.
- To mo\e trochę potrwać.
- Zaczekam.
Po jakimś czasie pojawił się lekarz i rozmawiał z Charliem.
- Zostanie w szpitalu na obserwacji - powiedział Charlie kiedy poszedł.
- A kiedy stąd wyjdzie?
- Pewnie jutro. Ale mo\emy teraz pójść do niej.
Pielęgniarka w zielonym fartuchu zaprowadziła ich do oddzielonej zasłonami części
sali. Lisa le\ała na łó\ku z zamkniętymi oczami. W jej ramieniu tkwiła igła kroplówki. Była
blada jak ściana i krucha niczym chińska porcelana. Nathan miał ochotę mocno ją przytulić.
Charlie pochylił się i ucałował jej czoło.
- Witaj, księ\niczko. Otworzyła oczy.
- Było bardzo zle, Charlie. - powiedziała z trudem, bardzo osłabiona lekami.
Zdziwiona spojrzała na Nathana.
- Dlaczego tu jesteś?
- Nie pamiętasz imprezy?
- Tak jakby. yle się poczułam.
- Z powodu bólu - wyjaśnił, wybaczając jej wszystko.
- Powinieneś był pójść do domu. Będziesz miał kłopoty.
- I przegapić taką przygodę? Nie ma mowy. Lisa zamknęła oczy.
- Nie... mów... nikomu, Malone.
- Odwiozę cię do domu, Nathan - powiedział Charlie, kiedy Lisa zasnęła.
Wszyscy oprócz niej nazywali go po imieniu.
- Porozmawiam z twoimi rodzicami, je\eli chcesz - dodał Charlie.
- Poradzę sobie.
Nathan nie skradał się do domu. Wszedł do kuchni, potem podszedł do lodówki. Przy
kuchennym stole siedziała jego matka.
- Ma pan szlaban, proszę pana.
- Dobrze - odparł Nathan. Wyjął z lodówki colę, zamknął drzwi i otworzył puszkę.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - krzyknęła, zapalając górne światło. - Gdzie
byłeś? Wiesz, która jest godzina?
Spojrzał na zegar, było po czwartej rano, lepiej nie będzie wypowiadał głośno tego, co
jest oczywiste, i pociągnął łyk coli.
- Byłem z Lisą na imprezie.
- Bez pozwolenia?
- Nazwij mnie dzikim i szalonym. Karen zbli\yła się.
- Nie lekcewa\ mnie. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Zostawiłam tysiące wiadomości na
twojej komórce. Zamartwiałam się o ciebie!
Tak naprawdę zapomniał zabrać ze sobą telefonu.
- Wyłączyłem telefon, kiedy graliśmy wieczorem koncert, i zapomniałem go włączyć.
Przepraszam.
- Przestań! - Matka oparła się o kuchenny blat. - Mo\e jeszcze jezdziliście
motocyklem tej dziewczyny?
- Tak.
Wiedział, \e zadając to pytanie, znała na nie odpowiedz.
- Skit powiedział, \e tak.
- Dzwoniłaś do Skita?
- A co miałam zrobić? Nie wróciłeś do domu, a twój samochód stał na podjezdzie
przed jego domem.
- Mam nadzieję, ze nie narobiłaś mu kłopotów. Wiesz, jaki jest jego stary.
- To te\ twoja wina. - Uderzyła pięścią o granitowy blat.
- Chcę ju\ iść spać.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Uśnij szybko, bo od jutra obowiązują nowe zasady. Przez całe ferie świąteczne
będziesz chodził z ojcem do pracy. Będziesz wracał z nim do domu i nie będziesz nigdzie
więcej wychodził. Słyszysz mnie?
Chciał zaprotestować, ale wiedział, \e w tej chwili nie ma to najmniejszego sensu.
Była wściekła i potrzebowała czasu, \eby ochłonąć. Wiedział te\, \e nie mo\e pozwolić sobie
na areszt domowy przez dwa tygodnie. Wymyśli jakiś sposób, by podczas ferii świątecznych
widywać Lisę.
- Chcesz o tym pogadać? - zapytał ojciec, kiedy następnego ranka jechali do pracy.
- Nie. - Nathan z zamkniętymi oczami le\ał na siedzeniu pasa\era, które odsunął tak
daleko, jak tylko się dało. Trzy godziny snu przyniosły więcej szkody ni\ po\ytku.
- Dlaczego za wszelką cenę próbujesz ją sprowokować, synu?
- Nie chciałem.
- Ale wiesz, co najbardziej ją dra\ni i wydaje mi się, \e ostatnio chwytasz się ró\nych
sposobów, by to wykorzystać.
Jechali jakiś czas w milczeniu.
- Czy ta dziewczyna jest dla ciebie a\ taka wa\na? - w końcu zapytał ojciec.
Nathan podniósł głowę.
- Tak, jest wa\na. Ojciec zacisnął zęby.
- Uwa\aj na siebie, dobrze?
Nathan doskonale wiedział, o czym pomyślał sobie ojciec, ale on w tej chwili nie
potrzebował wykładów na temat bezpiecznego seksu. Nathan wiedział, jak chronić swoje
ciało, ale nie miał pojęcia, jak ochronić swoje serce.
- Będę uwa\ał - odpowiedział. Ojciec Nathana spojrzał w bok.
- Twoja matka cię kocha. Musisz zrozumieć, \e wiele przeszła.
Na parkingu Craig wyłączył silnik, ale nie ruszył się z samochodu. Co znowu? -
pomyślał Nathan.
- Pamiętasz tamten dzień?
Nie musiał być geniuszem, \eby domyślić się, o jakim dniu mówił ojciec, tym dniu,
który na zawsze zmienił ich \ycie.
- Ten, w którym zginęła Molly? - zapytał.
ROZDZIAA 16
- Dlaczego teraz o tym wspominasz? - zapytał Nathan. Nie miał ochoty o tym
rozmawiać.
- Bo myślę, \e pomo\e to ci spojrzeć na wszystko z jej, a właściwie z naszej
perspektywy.
- Teraz?
Nathan chciał jak najszybciej wejść do środka, zacząć pracę i dowiedzieć się, co z
Lisą.
Ignorując jego pytanie, ojciec mówił dalej.
- Pod koniec lipca, trzy lata po tym, jak się pobraliśmy, kupiliśmy ten dom. Był du\y,
o wiele większy, ni\ było nas stać. ale dziadek twojej matki umarł, zostawiając jej mały
spadek. Dzięki temu mogliśmy wpłacić większą zaliczkę. Pomyśleliśmy, \e resztę jakoś
stopniowo spłacimy.
Podczas gdy ojciec mówił. Nathan patrzył prosto przed siebie na betonową ścianę
piętrowego parkingu, i zastanawiał się, dlaczego o tak epokowych wydarzeniach opowiada
mu właśnie tu.
- Ten dom spodobał się twojej mamie między innymi dlatego, \e miał basen. Wiesz,
\e była w szkolnej dru\ynie pływackiej?
Nie czekał na odpowiedz Nathana. Mówił dalej.
- Molly szczególnie cieszyła się z basenu, ale \adne z was nie umiało pływać. Nie
chcieliśmy kusić losu, ogrodziliśmy więc go i zainstalowałem zasuwę na tyle wysoko, \eby
małe palce nie mogły jej dosięgnąć. Wasza mama chciała, \ebyście uczyli się od najlepszych,
więc zatrudniła dla ciebie i Molly wykwalifikowanego nauczyciela.
- Nie pamiętam.
- Nie mo\esz tego pamiętać. Miałeś zaledwie trzy lata. We wrześniu Molly poszła do
pierwszej klasy. Po dwóch lekcjach z instruktorem była pewna, \e umie ju\ pływać. Złościła
się, kiedy matka kazała jej nosić nadmuchiwane pływaczki na ręce. Ciągle powtarzała, \e jest
du\ą dziewczynką i ich nie potrzebuje, \e noszą je tylko dzieci, takie jak Nathan.
Nathan chciał, \eby przestał ju\ mówić, ale wiedział, \e tego nie zrobi. Co gorsza,
czuł, \e powinien usłyszeć tę historię.
- Ty zachorowałeś - mówił dalej ojciec. - Zwykłe dziecięce zapalenie ucha. Bardzo
cierpiałeś i nie spałeś przez trzy noce z rzędu, a twoja matka razem z tobą. Od soboty brałeś
antybiotyk i było ju\ lepiej. Najwa\niejsze, \e mogłeś znowu spać. Molly była ju\ za du\a na
drzemkę w ciągu dnia, ale poprosiliśmy, \eby po cichu bawiła się w swoim pokoju. Tego dnia
wyszedłem grać w golfa. Twoja mama była tak zmęczona, \e kiedy ty zasnąłeś, te\ się
poło\yła i zasnęła.
Serce Nathana zaczęło mocniej bić, bo doskonale wiedział, co było dalej, i na samą
myśl o tym zrobiło mu się niedobrze.
- Molly była nad wiek rozwiniętym dzieckiem, bystrą i zdolną dziewczynką. Kiedy ty
i mama zasnęliście, wymknęła się ze swojego pokoju i zeszła na dół. Z jadalni przyciągnęła
do ogrodu krzesło i stanęła na nim, \eby dosięgnąć zasuwy basenu.
- Odetchnął głęboko i zachrypniętym głosem mówił dalej:
- I otworzyła ją. Twój ówczesny pokój miał widok na ogród i musiałeś przez okno
zobaczyć ją w basenie, bo kiedy mama weszła do twojego pokoju i zapytała, czy nie wiesz,
gdzie jest Molly, powiedziałeś:  Molly idzie pływać .
Gdzieś w najgłębszych zakamarkach pamięci Nathan usłyszał \ałosny jęk. Nie był
pewien, czy był to okrzyk bólu matki czy odgłos syren. Potrząsnął głową, \eby odgonić ten
dzwięk. Oczami wyobrazni zobaczył z lotu ptaka podwórko, basen napełniony wodą i
pływającą w nim twarzą w dół małą postać. Wspomnienie? Tego te\ Nathan nie był pewien.
Wzruszenie ścisnęło go za gardło, nie był w stanie mówić.
- Przyjechało pogotowie, ale nie byli w stanie jej ju\ pomóc. Molly nie \yła. Po
pogrzebie kazaliśmy zakopać basen. Posadziliśmy tam rośliny, \eby nam przypominał, \e
\ycie toczy się dalej. Myślę, \e wszystkie te rośliny twoja mama sadzi w hołdzie pamięci
Molly.
Nathan wiedział, \e tak było.
- Twoja matka nigdy nie wybaczyła sobie, \e wtedy zasnęła, i odtąd stałeś się centrum
jej \ycia. - Ojciec ścisnął ramię Nathana. - Wiem, \e chcesz dorosnąć, synu, i \e czasami
czujesz się stłumiony. Chcę tylko, \ebyś uświadomił sobie, dlaczego ona jest, jaka jest, i
postarał się być dla niej miły.
Nathan odchrząknął.
- Ale nie powinna się obwiniać, tato. Przecie\ to był wypadek.
- Tak podpowiada rozum, ale serce mówi... - Przerwał. - Serce mówi, \e mo\na było
tego uniknąć. Je\eli Molly by \yła, skończyłaby ju\ szkołę średnią i teraz by studiowała albo
pracowała, a mo\e nawet byłaby ju\ mę\atką. Oczywiście nigdy się nie dowiemy, jak
mogłoby wyglądać jej \ycie. Kiedy umiera dziecko, wraz z nim umierają marzenia.
Wnętrzności Nathana przewróciły się. Na betonowej ścianie przed przednią szybą
samochodu zobaczył twarz Lisy, a słowa ojca przeszyły go jak miecz.
Powrót do pracy w biurze ojca w centrum Atlanty nie był dla Nathana trudny. Nie
dość, \e koledzy ojca zgotowali mu ciepłe powitanie, dostał te\ do dyspozycji słu\bowy
samochód, \eby mógł załatwiać ró\ne sprawy dla firmy, no i czas wolny. Przy pierwszej
sposobności zadzwonił na komórkę Lisy i poczuł ogromną ulgę, kiedy odebrała. Była w
domu.
- Charlie mi powiedział, \e bardzo pomogłeś. Dzięki. Miałeś kłopoty?
- Nie.
- A jak poszedł występ? Nawet o to nie zapytałam, a powinnam była. Chciałam
przyjść, ale rozbolała mnie głowa. Wzięłam lekarstwo i myślałam, \e minie. Myliłam się.
- Zapłacili nam. więc chyba się spodobaliśmy - powiedział Nathan. - Często masz te
bóle głowy?
- Błagam, nie pytaj o moje zdrowie. Nie cierpię o tym gadać.
Czy nie rozumiała, jak bardzo się o nią martwił? Nie wiedziała, \e po prostu nie mógł
zapomnieć, co się z nią dzieje? Nie chciał jej jednak spłoszyć albo spowodować, \eby znowu
schowała się w swojej skorupie, więc zapytał tylko:
- Kiedy mogę cię zobaczyć?
- Między zabiegami radioterapii będę pojawiała się od czasu do czasu w szkole.
Powiedział jej o pracy i \e wieczorami nie będzie mógł wychodzić z domu.
- Ale mo\emy umówić się na kawę, jak będę miał jakieś sprawy do załatwienia w
twojej okolicy.
Domyśliła się, \e miał szlaban.
- Mówiłeś chyba, \e nie miałeś kłopotów.
- Mo\e trochę.
- Spotkamy się, kiedy tylko chcesz.
- Dam ci znać kiedy - odpowiedział uradowany Nathan. W sobotę Po\eracze Serc grali
na przyjęciu urodzinowym pewnego czterdziestolatka. Po odwiezieniu Skita i Jodie Nathan
walczył z pragnieniem zobaczenia Lisy, ale zamiast tego, jak grzeczny chłopiec, wrócił do
domu przed wiadomościami o jedenastej. W niedzielne popołudnie przekonał matkę, \eby
puściła go na świąteczne zakupy do centrum handlowego. Kupił blizniaczkom zabawki,
matce sweter, ojcu elegancką koszulę i grę wideo dla Skita. Większość pieniędzy wydał
jednak na naszyjnik w kształcie serca dla Lisy. Dwa dni przed Bo\ym Narodzeniem spotkał
się z nią w parku, \eby jej go dać. Dzień był wietrzny i ponury, ale siedząc z nią na ławce i
patrząc, jak rozpakowuje prezent, zapomniał o całym świecie.
- Jest piękny - powiedziała, oglądając go z zachwytem. Tak jak ty, chciał powiedzieć
Nathan, ale wiedział, \e zabrzmiałoby to trywialnie.
- Pomogę ci go zało\yć.
Kiedy zapiął naszyjnik, pogłaskała złote serce.
- Ja te\ mam coś dla ciebie.
Sięgnęła do swojej przepastnej torby i wyjęła z niej dwa opakowane pudełka. W
jednym była płyta znanej kapeli country.
- Masz taką?
Nie miał. Rozwinął drugi prezent, była tam ksią\ka o tym, jak wprowadzić na rynek
piosenki, jak promować muzykę oraz nazwiska i adresy agentów i studiów nagraniowych.
- Nie w głowie mi teraz sprzedawanie moich piosenek.
- Dlaczego nie? Nie mo\esz zapominać o swoich marzeniach.
- To mrzonki.
- A Fuller czytał na zajęciach jakieś twoje teksty?
- Parę - powiedział niechętnie Nathan. Nie chciał, \eby wiedziała, \e jeden z wierszy
napisał specjalnie dla niej. To nie miało sensu, bo i tak ju\ zło\ył swoje serce u jej stóp.
- A twoje czytał?
- Kilka.
- Kilka to więcej ni\ parę.
- Tak się tylko mówi.
Spojrzała w górę na gęste szare chmury zasnuwające niebo.
- Tak bym chciała, \eby była ju\ wiosna.
- Niedługo będzie.
- Dla mnie to długo - powiedziała.
Zaraz po świętach Nathan wpadł na pomysł, \eby zaprosić Lisę do domu. Jak matka
mogła się na to nie zgodzić? Byliby tam pod jej czujnym okiem. Karen zgodziła się, ale po
wyrazie jej twarzy Nathan poznał, \e nie była tym pomysłem zachwycona. Zdziwił się, \e
Lisa obiecała przyjść. I przychodziła często, znalazła nawet wspólny temat z jego matką:
rozmawiały o kwiatach i ukochanych ognistych drzewach Lisy.
- Nigdy nie widziałam takiego na \ywo - przyznała Karen.
- Eksperci uznają poinciany królewskie za jedne z najpiękniejszych gatunków drzew
na świecie - powiedziała jej Lisa.
- Pooglądam je w Internecie.
Lisa ubóstwiała blizniaczki, a one zawsze uśmiechały się, kiedy ją widziały.
- Myślę, \e Audrey naprawdę cię lubi - powiedział jej Nathan. - Ona jest bardzo
nieśmiała, nie ka\dego zaakceptuje.
- Są słodkie. Szczęściarz z ciebie, \e masz rodzeństwo.
- Ale jest między nami du\a ró\nica wieku. Mama będzie miała się kim zająć, kiedy
wyjadę.
- Będzie za tobą tęskniła.
- Codziennie mi to powtarza. Gdyby to od niej zale\ało, pewnie mieszkałbym w domu
do póznej starości.
Od czasu tamtej rozmowy z ojcem na parkingu Nathan starał się być bardziej
wyrozumiały dla nadopiekuńczości matki, co nie znaczy, \e całkowicie ją zaakceptował.
- A twoja mama? Chyba cię nie dręczy. Lisa zamyśliła się na chwilę.
- To nie w jej stylu. Mamy układ, pamiętasz? Szanuję ją i tak dalej, ale po prostu nie
zasłu\yła na to, co ją spotkało. No wiesz, na chore dziecko.
- Przecie\ to nie twoja wina.
- Niewa\ne. I tak ma cię\kie \ycie. Chciała podró\ować, zwiedzić kraj, mo\e nawet
świat. Marzyła o tym, \e z Charliem wezmą ślub i kiedy pójdę na studia, będą podró\ować
samochodem kempingowym.
- A dlaczego dotąd się nie pobrali?
- Bo straciłybyśmy ubezpieczenie zdrowotne. Teraz koszty moich terapii pokrywa
ubezpieczenie, ale gdyby coś się zmieniło... - Lisa wzruszyła ramionami. - Mama ciągle
kupuje losy na loterię. Wydaje jej się, \e gdyby wygrała, nasze \ycie zmieniłoby się na
lepsze.
Nathanowi wydawało się to bez sensu.
- Jak to?
- Chce mnie zabrać w ró\ne miejsca i pokazać wiele rzeczy. Czasami zachowuje się,
jakbym wcale nie była chora. - Lisa uśmiechnęła się gorzko. - Przynajmniej Charlie jest
realistą.
- Ale guz mo\e znowu się zmniejszyć. Przez jakiś czas mo\e nie być nawrotów,
prawda?
- To jest jak loteria. Albo wygrasz, albo przegrasz.
- A jakie są szanse? - zapytał Nathan, zdobywając się na odwagę.
Nie odpowiedziała, tylko pogładziła go po policzku.
- Zagramy jeszcze raz? Nie pozwolę, \ebyś uwa\ał się za lepszego w grach
komputerowych.
Nathanowi nie podobało się, \e zmieniła temat, ale dyskusja była skończona i ona nie
chciała do niej wracać.
ROZDZIAA 17
Po Nowym Roku znowu zaczęła się szkoła. Nathan zrezygnował z pracy: chciał
skoncentrować się na lekcjach i więcej czasu spędzać z Lisą. Kryzys z matką został
za\egnany. Rozpromieniła się, kiedy na koniec pierwszego semestru dostał same szóstki, a on
starał się być bardziej wyrozumiały dla jej obaw o niego.
Lisa wychodziła wcześniej z zajęć Fullera tylko przez pierwsze dwa tygodnie w
miesiącu. Kiedy zaczęła zostawać na całych zajęciach, Nathan zapytał:
- Radioterapia skończona?
- Tak. Jestem taka zmęczona, \e chętnie przespałabym cały tydzień.
- Jak...
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, a on przypomniał sobie jej prośby, \eby o to nie
pytać.
- Mam prawo wiedzieć - narzekał.
Uniosła perfekcyjnie zarysowaną brew, odwróciła się na pięcie i odeszła. Stał tak na
szkolnym korytarzu, czując się opuszczony i zły. Kochał ją. Powinna była coś mu
powiedzieć.
Zastanawiał się nawet nad pójściem do Charliego, ale nie zrobił tego, bo wiedział, \e
Lisie by się to nie spodobało.
Pewnego popołudnia pod koniec stycznia, po zajęciach, kiedy wszyscy wyszli z klasy,
Fuller zawołał Nathana, i powiedział:
- Kuratorium organizuje konkurs dla uczniów ostatnich klas języka angielskiego i
artystycznych. Chcą zebrać i opublikować najlepsze prace uczniów ze wszystkich szkół w
mieście. W tym celu nauczyciele tych przedmiotów muszą wytypować najlepsze prace
swoich uczniów. - Zło\ył ręce. - I bardzo chciałbym zgłosić ten wiersz, który napisałeś w
ubiegłym semestrze. Zgadzasz się?
Nathanowi na chwilę zaniemówił.
- Mój wiersz?
Fuller pogrzebał w swoich papierach.
- O, ten - pokazał Nathanowi kartkę.
Nathan rzucił na nią okiem, choć wiedział, o co chodzi.
- Ta, zgadzam się. Nadaje się?
- Nie wybrałbym go, gdybym uwa\ał inaczej. Miałbyś coś przeciwko temu, gdyby
twoja praca zamiast numerem, podpisana była twoim nazwiskiem?
- Chy... chyba nie. Stał nieruchomo.
- Coś jeszcze, panie Malone?
- Czy wybrał pan kogoś jeszcze z naszej klasy?
- Jeszcze trzy osoby.
- Mo\e tego, kto napisał poemat o Ikarze? Bardzo dobrze go zapamiętałem.
- Dlaczego tak cię to interesuje?
Nathan poczuł, jak jego twarz oblewa się rumieńcem.
- Nie, ja... ja po prostu zawsze zastanawiałem się, kto go napisał.
- To nieistotne - powiedział Fuller, porządkując swoje papiery. - Ta osoba nie zgodziła
się na opublikowanie swojej pracy.
- Pójdz ze mną na bal walentynkowy - zaproponował swobodnie Nathan, zaraz po
tym, jak z Lisą skończyli grać w ping - ponga w jego gara\u.
- Po co?
- Bo cię zaprosiłem.
Lisa odło\yła paletkę na stół i zało\yła kurtkę.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale nienawidzę szkolnych potańcówek.
Wsiadła na motocykl, zaparkowany na podjezdzie. Złapał ją za ramię.
- Skit chce zabrać Jodie. Potrzebują podwózki. Pomyślałem, \e moglibyśmy pojechać
razem.
- Nie mo\esz po\yczyć mu samochodu?
- Tylko z nami w środku. Musiała się uśmiechnąć.
- Więc pójście na ten bal to byłoby przyjście z pomocą Skitowi i Jodie?
- Mniej więcej. Serce Nadlana nagle zaczęło łomotać. Miał ochotę porwać ją w
ramiona i całować jej boskie usta.
- No skoro tak mówisz. Odpaliła motocykl.
- To jest randka? - zapytał Nathan, a jego serce niemal wyskoczyło z piersi.
- Tak, to jest randka.
Bal walentynkowy odbywał się w jednym z ekskluzywnych klubów country. Nathan
wprost nie mógł się go doczekać. Wypo\yczył smoking, kupił Lisie bukiecik, umył i
nawoskował samochód. Kiedy razem ze Skitem zaparkowali przed osiedlem, Skit poszedł po
Jodie, a Nathan po Lisę. Kiedy stanęła w drzwiach, Nathan zaniemówił z wra\enia. Ubrana
była w długą ciemnogranatową suknię, która mieniła się przy ka\dym ruchu. Jej włosy były
rozpuszczone, i wyglądała pięknie.
- Dziwnie patrzysz. Mo\e być? - zapytała.
- Zatkało mnie.
Rysy jej twarzy złagodniały.
- Powtórzę to pani w sklepie.
- A gdzie są Charlie i twoja mama?
Najwidoczniej Lisa była sama. Zanim Nathan wyszedł z domu, matka zdą\yła mu
zrobić setki zdjęć i dała mu jednorazowy aparat fotograficzny z poleceniem robienia zdjęć
sobie i swoim przyjaciołom podczas balu.
- Wzięli kilka dni urlopu i pojechali do kasyna w Cherokee. Takie małe wakacje. Są
walentynki, i mama powiedziała, \e na pewno jej się poszczęści.
Zauwa\ył, \e Lisa nie była zadowolona z tej ich wyprawy.
- Ja te\ jestem szczęściarzem, bo jestem z tobą - powiedział. Gdy weszli do sali
balowej, oczy wszystkich zwróciły się w ich stronę i słychać było szepty. Jodie kurczowo
schwyciła ramię Skita.
- Jak to jest, \e mogę śpiewać przed setkami obcych ludzi, a kiedy wchodzę do tej sali
i widzę tych. z którymi chodziłam do szkoły przez wiele lat, oblewa mnie zimny pot?
- Je\eli zaczęłabyś śpiewać, padliby ci do stóp - powiedział Skit.
- Brakuje mi naszego zespołu - westchnęła Jodie. Larry porzucił ich dla jakiejś kapeli
rockowej.
- Znowu zaczniemy grać - obiecał jej Skit.
Ale Nathan wiedział, \e tak się nie stanie. Ka\dą wolną minutę chciał spędzać z Lisą.
Kapela była dopiero na odległym, trzecim miejscu za Lisą i utrzymaniem dobrych ocen.
Starał się o przyjęcie na studia, a w marcu znowu zło\y wniosek o stypendium SAT. W
pazdzierniku świetnie napisał test, ale teraz mogło być jeszcze lepiej. A lepiej oznacza
stypendium i studia z dala od domu.
Znalezli wolny stolik dla całej czwórki.
- Idę po poncz - powiedział Skit. Zniknął i chwilę pózniej wrócił z czterema
szklankami. Postawił je na stole, ukradkiem rozejrzał się wokół i wyjął z kieszeni małą
butelkę whisky.
- Chcecie? Podwędziłem staremu z barku.
Nathan ukradkiem spojrzał na Lisę. Nie miał dziś ochoty na alkohol, ale wypiłby,
gdyby ona wypiła. Lisa potrząsnęła głową.
- Nie dziś.
Nathanowi ul\yło i te\ odmówił. Skit wyglądał na zawiedzionego.
- Ale z was rozrywkowa para.
- Właśnie, \e bardzo rozrywkowa - powiedziała Lisa, uderzając go w rękę. - Jodie,
wez go na parkiet, zanim się nawali.
Kiedy zostali sami, zapytała Nathana:
- Zamierzasz mnie dziś poprosić do tańca?
- Umiem tańczyć tylko wolne kawałki - wyznał Nathan i przypomniał sobie, jak
tańczyła na imprezie w akademiku. - Innych tańców nie było w moim domowym rozkładzie
zajęć.
Kiedy rozbrzmiała wolna piosenka, wyszli na zatłoczony parkiet. Kiedy wziął ją w
ramiona, był pewien, \e kiedy muzyka ucichnie, nie będzie w stanie jej puścić. Odurzał go
zapach jej perfum, mieszanka wiosennych kwiatów i świe\ego deszczu. Obejmował ją w talii,
co przyprawiało go o zawrót głowy. Jej policzek spoczywał na jego ramieniu, wywołując
przyjemne dreszcze na całym ciele i czyniąc go niezdarnym.
Nagle poczuł uderzenie w plecy, a kiedy odwrócił się, zobaczył Roddy'ego w
towarzystwie cheerleaderki o imieniu Crissy.
- Ups - powiedział Roddy, ani myśląc przepraszać.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom, dopiero po chwili do niego dotarło, \e widzi
Nathana z Lisą.
Nathan szybko przemieścił się z Lisą w tańcu między dwie inne pary, zachowując
bezpieczną odległość między nimi a rozgniewanym Roddym. Nathan był w siódmym niebie.
- Widziałaś jego minę? Teraz wiem, jak czuli się neandertalczycy, kiedy jeden z nich
przynosił do domu największego mastodonta. - Zachichotał do ucha Lisy.
Lisa przestała tańczyć.
- Porównujesz mnie do wymarłego gatunku futrzanego słonia?
- Nie, nie, ja tylko... Wybuchnęła śmiechem.
- Szkoda, \e nie widzisz swojej miny, Malone. Przyciągnął ją bli\ej do siebie.
- Chciałem tylko powiedzieć, \e nie mógł pojąć, co taka ślicznotka, ja ty, robi z takim
kretynem, jak ja.
- No, ju\ lepiej. Ale nie jesteś kretynem - powiedziała. - Co najwy\ej idiotą.
- Dzięki za podniesienie mojego statusu umysłowego. Naprawdę mnie to dręczyło.
Roześmiała się, a jej śmiech brzmiał jak muzyka.
Kiedy bal się skończył, wstąpili po drodze na kawę i przyjechali pod dom Lisy.
Nathan, ciągle pod wpływem adrenaliny, \ałował, \e wieczór ju\ się kończy, a jednocześnie
był świadomy, \e matka wyznaczyła mu godzinę powrotu do domu. To go przygnębiało. Skit
nie miał takich problemów i jak tylko Nathan zaparkował, Skit i Jodie wysiedli z samochodu.
- Będę spał na kanapie u Jodie - powiedział Skit. - Jej mama powiedziała, \e mogę.
Nie chcę w tym stanie wrócić do domu, bo stary mnie zabije.
- A nie zabije cię, jeśli nie wrócisz na noc?
- Zejdz na ziemię. On ciągle ma nadzieję, \e zniknę. Jodie wzięła go pod rękę i Nathan
patrzył, jak się oddalają.
- Chodz - powiedziała Lisa, wprowadzając Nathana do swojego mieszkania. Kiedy
weszła do środka, zrzuciła z nóg buty na wysokich obcasach i kopnęła je w kąt.
- Chcesz pić?
- Jasne.
Nagle Nathan zapomniał, \e miał wrócić do domu. Był z Lisą, właśnie tego pragnął.
Nalała im obojgu po szklance wody i uniósłszy rąbek sukienki, udała się do swojego
pokoju. Nathan niepewnie podą\ył za nią. Poło\yła się na łó\ku, opierając się na łokciach, a
długa suknia opinała jej ciało, podkreślała zgrabną figurę. Nathan stanął w drzwiach, nie
bardzo wiedząc, co ma zrobić.
- Ja nie gryzę - Lisa wskazała na łó\ko. Usiadł obok niej.
- Hm, a ja nie ręczę za siebie. Popatrzyła na niego.
- Dzięki za fajny wieczór.
- O to mi chodziło.
- Poczułam się tak, jak zawsze chciałam.
- To znaczy?
- Normalnie. - Spowa\niała. - Dziś byłam normalną dziewczyną z liceum, która z
trójką przyjaciół była na normalnym szkolnym balu. Naprawdę dobrze się bawiłam.
Odstawił swoją szklankę i przysunął się bli\ej.
- Ja te\ nigdy wcześniej tego nie robiłem, cieszę się, \e prze\yliśmy to razem. -
Odgarnął jej włosy na ramię. - Wiesz, Liso...
Odsunęła się od niego gwałtownie.
- Myślisz, \e przełknę te twoje rzewne gadki, Malone? Przysunął się do niej.
- Tak - odpowiedział, wziął ją w ramiona i mocno pocałował w usta. Miały smak coli i
wiśniowego błyszczyka do ust. Zaszumiało mu w głowie. Kiedy na nią spojrzał, jej policzki
były mokre od łez.
- Płaczesz? Nie takiej reakcji się spodziewał. Wytarła policzki i zaśmiała się z
za\enowaniem.
- To takie cudowne. Nie masz pojęcia, jakie to dla mnie niezwykłe i cudowne.
Cudowne. I normalne.
Był trochę zmieszany jej zmiennymi nastrojami: w jednej chwili \artowała, za chwilę
płakała. Trudno nadą\yć za dziewczynami.
- Co mam powiedzieć? Chcę, \ebyś była szczęśliwa.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Azy znowu napłynęły jej do oczu.
- Nie odchodz - powiedziała łagodnie. - Nie chcę zostać tu sama.
Jego serce zaczęło bić jak szalone, kiedy zrozumiał, \e naprawdę są zupełnie sami.
Zakręciło mu się w głowie na myśl, \e z nią zostanie. Ujął w dłonie jej twarz, spojrzał
głęboko w fiołkowe oczy i zobaczył w nich coś, czego wcześniej nie widział. Jej hardość
zniknęła. Zobaczył strach i samotność. Ból i rozpaczliwe błaganie. Wiedział, \e nie mo\e jej
teraz zostawić.
- Tylko zadzwonię - powiedział jej.
Wyszedł na korytarz i dr\ącymi rękami wybrał numer do domu. Matka odebrała po
dwóch sygnałach.
- Mama?
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko dobrze.
- Co się stało?
- Nic. Chciałem tylko powiedzieć, \e będę pózniej.
- Czyli kiedy? Odetchnął głęboko.
- Właściwie, będę dopiero rano.
- Co takiego? Nie masz pozwolenia...
- Mamo, przestań.
- Dzwonisz do mnie i oznajmiasz, \e nie wrócisz na noc! A gdzie ty właściwie jesteś?
- W bezpiecznym miejscu. U Lisy.
- A gdzie są jej rodzice?
Przenikliwość jego matki nie znała granic, miał nadzieję, \e nie będzie musiał
opowiadać jej wszystkiego ze szczegółami. Nie chciał jej okłamywać.
- Nie ma ich tutaj.
Nastała chwila głuchej ciszy, potem matka zapytała:
- Piłeś?
- Ani kropli. Daj mi tatę do telefonu. Kiedy zgłosił się ojciec, Nathan powiedział:
- Tato, dzwonię, \eby mama nie dzwoniła na policję. Jestem bezpieczny, trzezwy i
przy zdrowych zmysłach. Wiem, co robię. Proszę, zaufaj mi.
Matka wyrwała ojcu słuchawkę.
- To jakiś absurd, Nathan, nie mo\esz...
- Będę w domu za kilka godzin.
- Ta dziewczyna to diabelskie nasienie!
- Mamo... kocham cię - powiedział i rozłączył się. Po czym wyłączył komórkę i wrócił
do pokoju, aby być z Lisą.
ROZDZIAA 18
Następnego ranka Lisa zaskoczyła go, bo postanowiła pójść z nim do jego domu.
- Nie musisz - powiedział jej.
- Owszem, muszę.
Jechali w milczeniu i ramię w ramię weszli do kuchni. Jego rodzice siedzieli przy
stole, ojciec przeglądał gazetę, a matka karmiła blizniaczki. Karen podniosła wzrok i gniew
na jej twarzy ustąpił miejsca zdziwieniu. Blizniaczki radośnie zapiszczały na widok Nathana i
Lisy.
- Usiądzcie i poczekajcie, a\ skończę - powiedziała. Nathan nalał sobie i Lisie po
fili\ance kawy. Skinął w stronę ojca, który uniósł brew i wrócił do swojej gazety. Napięcie w
kuchni przypominało ciszę przed letnią burzą, atmosfera była gęsta i przytłaczająca i oprócz
gaworzenia Audrey i Abby, nikt nie odezwał się ani słowem.
Kiedy dziewczynki skończyły jeść, Karen umyła im buzie i wło\yła je do kojca w
innym pokoju, tak, \eby mogła je widzieć.
Kiedy weszła z powrotem do kuchni. Lisa powiedziała:
- To przeze mnie Nathan nie wrócił na noc do domu. Zrobił mi przysługę, bo go o to
poprosiłam.
Karen nie była w nastroju na wymówki i przeprosiny.
- Wiem, \e oboje uwa\acie moje zasady za staroświeckie i prowincjonalne. Według
was nowocześni rodzice pozwalają swoim dzieciom ustalać zasady. Wiem, Liso, \e masz
swobodę, jakiej nie ma Nathan. Ale zdrowy rozsądek nakazuje przestrzeganie tych zasad dla
własnego dobra i bezpieczeństwa, a nie omijanie ich za wszelką cenę. - Nathan wiedział, \e to
dopiero początek. - Co wy sobie wyobra\acie? Spaliście ze sobą? Myślicie, \e nie pamiętam
tej nastoletniej burzy hormonów? Na litość boską, a co będzie, je\eli zajdziesz w cią\ę?
Oboje zmarnujecie sobie \ycie!
Nathan był czerwony ze wstydu i gniewu. Chciał na nią nakrzyczeć, ale Lisa go
uprzedziła, mówiąc cichym, spokojnym głosem:
- Tak się raczej nie stanie, pani Malone. Nie zajdę w cią\ę, bo, widzi pani, nie będę
\yła na tyle długo, \eby urodzić dziecko.
A więc postanowiła powiedzieć jego rodzicom o swojej chorobie, tak jak wcześniej
opowiedziała jemu. Jej głos był łagodny, w oczach nie było śladu łez, tak jakby jej strach i
ból, który czuła ubiegłej nocy w swoim pokoju, zniknął wraz ze wschodem słońca. W
pewnym momencie jego matka usiadła na krześle, patrząc z niedowierzaniem.
- Jestem po drugiej serii radioterapii - powiedziała Lisa.
- Niestety, niewiele pomogła. Guz się nie zmniejszył, ale przynajmniej chwilowo nie
rośnie. Nie wiemy, jak długo tak będzie.
To była nowość tak\e dla Nathana, i poczuł się tym dotknięty.
- Chcą spróbować leczyć mnie nowym rodzajem promieni, tak zwanym no\em
gamma, ale to dopiero plany. Guz jest za blisko niezbędnej do \ycia części mózgu.
- Chcesz spróbować tej nowej terapii? - pytanie Nathana zwróciło na niego uwagę
Lisy.
- Najpierw chcę skończyć szkołę. W \yciu potrzebne są cele, a to jest mój. Nawet
je\eli zdecyduję się na tę terapię, to dopiero po skończeniu szkoły. - Spojrzała na Karen i
Craiga.
- Zobowiązałam Nathana do zachowania tajemnicy, obiecał, \e nie powie nikomu, co
się ze mną dzieje. Dotrzymał obietnicy i mam nadzieję, \e nie będą państwo mieć mu tego za
złe. To moja historia, moje \ycie. Proszę... go... nie karać.
Z drugiego pokoju słychać było płacz Audrey, którą Abby uderzyła plastikowym
klockiem. Karen wstała od stołu i zawahała się na chwilę, jakby na ramionach dzwigała
ogromny cię\ar.
- Muszę to wszystko sobie poukładać, Liso.
- Rozumiem.
Zatrzymała się w drzwiach, tyłem do nich.
- Przykro mi, \e jesteś chora.
- Mnie te\ - powiedziała Lisa. Ojciec Nathana odchrząknął.
- Dziękujemy, \e nam powiedziałaś.
- Uznałam, \e powinni państwo wiedzieć.
- Miałam kiedyś córkę, ale ją straciłam - powiedziała Karen.
- Nathan mi powiedział.
- Nie ma dnia, \ebym za nią nie tęskniła.
Nathan spojrzała na rysunek Molly, nadal przyczepiony do drzwi lodówki. Był
zalaminowany. Wzruszenie ścisnęło go za gardło, nie był w stanie nawet przełknąć śliny.
To dziwne, ale w domu Nathana nigdy więcej nie rozmawiano o chorobie Lisy, a
incydent z jego nocą poza domem został puszczony w niepamięć.
Kiedy tylko chciał, Nathan odwiedzał Lisę, a jej matka i Charlie odnosili się do niego
przyjaznie.
- Taki z ciebie miły, młody człowiek - mawiała Jill, kiedy była w domu. - Mówiłam
ju\ Lisie, \e powinna znalezć miłego faceta i dać sobie spokój z tymi wszystkimi frajerami.
Nathan nie był pewien, czy chciał drą\yć temat  tych wszystkich frajerów . O
niektórych rzeczach po prostu lepiej nie wiedzieć.
Charlie zawsze witał go uśmiechem i uściskiem dłoni.
- Uspokoiłeś naszą dziewczynę... coś, czego mnie nie udało się dokonać przez lata -
powiedział kiedyś Nathanowi.
- Zastanawiam się nad wykręceniem świec zapłonowych z jej motocykla, wtedy
będzie musiała całkowicie polegać na mnie.
Charlie roześmiał się.
- To jest jakiś plan.
W ciągu kolejnych tygodni Lisa przychodziła częściej, a pewnego słonecznego
sobotniego ranka w połowie marca pomagała nawet Nathanowi i jego matce sadzić bratki w
ogrodzie. Karen wyrwała zwiędłe i mizerne rośliny, którym zima dała się mocno we znaki, a
Nathan kopał małe dołki dla Lisy, która brała świe\e rośliny i sadziła je w ziemi.
- Na pewno chcesz to robić? - zapytał, kiedy zrobili sobie przerwę.
Matka poszła do domu po lemoniadę, bo dzień robił się naprawdę gorący.
- Lubię to. Przyjemnie jest wiedzieć, \e coś pięknego wyrośnie, bo ja to zasadziłam.
- To tylko bratki. W maju albo czerwcu je wykopiemy i posadzimy jakieś letnie
kwiaty.
- Ale teraz są piękne. - Przyglądała się jednemu z bliska, dotykając delikatnych
płatków koloru lawendowego. - To chyba moje ulubione kwiaty, mają idealny kolor. -
Spojrzała na niego. - Dlaczego się uśmiechasz?
- Właśnie przypomniałem sobie pewną dziewczynę na motocyklu, która mnie olewała.
Nie jesteś taka ostra.
- A ty nie jesteś taki głupi.
- Za takiego mnie uwa\ałaś? Zrobiła niewinną minę.
- To moja słodka tajemnica.
Uśmiechnął się i zdecydował się zadać jej pytanie, które dręczyło go od tygodni.
- Dlaczego nie pozwoliłaś Fullerowi zgłosić swoich prac na ten konkurs?
- Nie prosił mnie.
Siedzieli na ziemi, a ona przycisnęła kolana do czoła.
- Jasne, \e prosił. Przecie\ czterysta pięćdziesiąt cztery to twój numer.
- Kto ci to powiedział?
- Nikt, po prostu wiem, \e to ty. Bardzo podobał mi się wiersz o lataniu ku słońcu. Ty
go napisałaś, prawda?
- Zawsze chciałam latać. Tak, ja go napisałam. Był szczęśliwy, bo odkrył jej
to\samość.
- Wiedziałem, \e to ty.
Wiedział te\, \e ten wiersz był metaforą śmierci. Zrozumiał go, ale nauczył się nie
zadawać pytań o jej zdrowie, więc nie poruszył tego tematu.
- Prace mo\na zgłaszać do końca przyszłego tygodnia. Powinnaś pozwolić Fullerowi
zgłosić swoją.
- A powiedziałeś mu, \e powinien zgłosić twój wiersz? No wiesz, ten o kochaniu
kogoś z daleka.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem; nie było sensu zaprzeczać.
- Od jak dawna wiesz?
- Odkąd go pierwszy raz przeczytał. Miałeś to wypisane na twarzy, Malone.
- Podobał ci się?
W odpowiedzi nachyliła się i pocałowała go.
- Hej, Nate, Lisa! Zaczekajcie!
Nathan i Lisa odwrócili się, kiedy usłyszeli swoje imiona. Skit i Jodie zmierzali w ich
kierunku.
- Co tam?
- Słyszeliście o Roddym?
- Nie. Co się stało?
- Oblał i nie zda w tym roku - powiedział Skit prawie radośnie.
- Musi iść do letniej szkoły, a wielu trenerów uniwersyteckich cofnęło propozycje
stypendiów - dodała Jodie. - Chyba określenie tępy mięśniak naprawdę do niego pasuje, nie?
- Mógł studiować - powiedziała Lisa. - Myślał, \e zda, bo umie grać w piłkę.
- To nie mogło przytrafić się nikomu innemu - odezwał się Skit.
- Chyba masz z tego za du\o przyjemności, stary - zauwa\ył Nathan.
- Długo na to czekałem. - Skit zachichotał. - Za miesiąc jest bal na zakończenie roku,
mo\e wybierzemy się tam wszyscy razem?
Nathan nie rozmawiał jeszcze o tym z Lisą, ale uznał, \e raczej pójdą. Nadal nie był
jej pewien na sto procent. Była kapryśna i potrafiła bez ostrze\enia wycofać się do swojego
świata.
- Ja się zgadzam. Co ty na to, Liso?
- Znowu będziesz pił? - zapytała Lisa Skita. Skit zrobił skruszoną minę.
- Nie ma mowy. Ostatnio przez dwa dni miałem kaca.
- Bal na koniec szkoły to rytuał przejścia - przypomniał Nathan Lisie.
- I nowa przygoda - powiedziała Jodie z nadzieją w głosie.
- Bez was nie byłby taki sam.
- Poza tym - dodał Skit, ukradkiem rozglądając się wokół.
- Jest te\ inny powód do świętowania. W kwietniu kończę osiemnaście lat i
wyprowadzam się do własnego domu.
- Co ty gadasz? - Nathan był zaskoczony.
- Larry wraz z dwoma kolegami wynajmuje mieszkanie i jeden z nich się
wyprowadza. Larry zapytał, czy nie chciałbym się wprowadzić, i skorzystałem z okazji.
- To dobrze - powiedziała Jodie. - Wiecie, jak traktuje go ojczym.
- A jak zapłacisz za czynsz? - zapytał Nathan, zaskoczony decyzją Skita.
Kiedyś Skit najpierw jemu o wszystkim mówił.
- Mam oszczędności. Jak tylko skończę szkołę, dostanę samochód. Mama
powiedziała, \e mi kupi, jak zdam maturę. Wtedy zacznę szkolenie dla kadry kierowniczej.
Mój kierownik w sklepie pytał mnie, czy chcę tego. Twierdzi, \e mam potencjał. Pomyślcie
tylko: Winston George Andrews ma potencjał.
- A studia?
- Ty nadajesz się na studenta, Nate, ja nie. - Skit poklepał go po ramieniu. - Ale \ycie,
stary. Będę \ył po swojemu i dostawał wypłatę za cały etat.
- To super, cieszę się - powiedziała Lisa.
- Dlatego bal to więcej ni\ wydarzenie: będziemy świętować początek mojego nowego
\ycia.
- To dobry powód - przyznała Lisa, a jej oczy rozbłysły wewnętrznym światłem, które
zauwa\ył tylko Nathan.
Pod koniec marca Lisa oświadczyła Nathanowi, \e przez tydzień nie będzie jej w
szkole.
- Znowu jakieś badania - powiedziała wymijająco. - Zadzwonię do ciebie, jak będzie
po wszystkim.
Wdzięczny, \e i tak powiedziała mu a\ tyle, nie drą\ył tematu i przez ten tydzień
tęsknił za nią jak szalony. Do następnej soboty nie odezwała się. Dzwonił na jej komórkę, ale
słyszał komunikat, \e numer jest nieaktualny. Nie mówiła mu, \e zamierza zmienić numer
telefonu.
Wziął kluczyki od samochodu i powiedział matce:
- Jadę do Lisy.
Zaparkował przed blokiem, w którym mieszkała, i pobiegł do jej mieszkania. Drzwi
były otwarte, a kiedy wszedł do środka, zobaczył dwóch mę\czyzn w roboczych
kombinezonach. Obok świe\o pomalowanej ściany stała maszyna do prania dywanów.
Najwyrazniej mieszkanie było puste.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytał jeden z malarzy.
- Ludzie, którzy tu mieszkali... gdzie oni są?
Jego serce waliło jak oszalałe, oblał go zimny pot. Gdzie ona jest?
- Chyba się wyprowadzili, kolego. Wezwano nas, \ebyśmy odmalowali ściany i
wyprali dywany, bo najemca zwolnił mieszkanie. Z tego, co mówił nasz kierownik, to
mieszkanie stoi puste prawie od tygodnia.
ROZDZIAA 19
Nathan ominął malarzy i udał się prosto do pokoju Lisy, ale zobaczył tam tylko puste
ściany. Plakat z ognistym drzewem został częściowo zdarty ze ściany a jego strzępy le\ały na
podłodze, jak zrzucona zwierzęca skóra. Pochylił się i podniósł kawałek, odwrócił go,
zobaczył jasne kwiaty i przypomniał sobie, jak dłonie Lisy dotykały go tej nocy, kiedy wrócili
z balu. To było milion marzeń temu.
Zgniótł papier, cisnął nim o ścianę i wyszedł. Przebiegł przez parking, wtargnął do
biura osiedla i krzyknął do kobiety siedzącej za biurkiem:
- Ludzie z 5193, Charlie Terry i jego rodzina... gdzie oni są? Kobieta zmierzyła go
wzrokiem.
- Uspokój się, młodzieńcze.
Wzięła segregator, przewróciła w nim kilka kartek, odszukała coś na liście i spojrzała
na niego.
- Wyprowadzili się. Nathan zacisnął zęby.
- Dokąd?
- Nawet gdybym miała taką informację, a nie mam, prawo zabrania mi jej ujawniać.
- Nic pani nie powiedzieli? Westchnęła.
- Pan Terry po prostu przyszedł do mnie tydzień temu i powiedział, \e się
wyprowadzają.
- Musiał zostawić jakiś adres! Albo numer telefonu!
- Nie zostawił. Powiedział, \e powiadomi nas, dokąd odesłać jego kaucję. Która raczej
mu przepadnie, bo nie dotrzymał dwutygodniowego okresu wypowiedzenia, który nas
obowiązuje.
- Ale...
- Przykro mi - powiedziała kobieta. - Nie mam dla ciebie \adnych informacji więcej.
Lepiej ju\ idz.
- Je\eli Charlie zadzwoni, mo\e go pani poprosić, \eby zadzwonił do Nathana?
- Nie jestem sekretarką.
- Proszę!
W końcu się zgodziła, ale po jej minie Nathan widział, \e zapomni jego imię, jak tylko
stamtąd wyjdzie.
Nathan poszedł do mieszkania Jodie i zapukał do drzwi. Otworzyła mu Jodie.
- Co się stało? - zapytała, przyglądając mu się uwa\nie.
- Gdzie podziała się Lisa?
Zza pleców Jodie wyłonił się Skit.
- Cześć, stary.
- Lisa zniknęła? Nie wiedziałam - powiedziała Jodie, wychylając się z drzwi i zerkając
w stronę mieszkania Lisy. - Lisa zniknęła - powiedziała do Skita.
- Przecie\ mieszkasz obok niej! Wywiezli wszystkie meble, malują mieszkanie.
Wyprowadziła się. Jak mogłaś nie zauwa\yć?
- Hej, Jodie mówi, \e nic nie widziała. Zejdz z niej - warknął Skit.
Jodie pociągnęła Skita za rękaw.
- On nie miał na myśli niczego złego - odrzekła i zwróciła się do Nathana: -
Przysięgam, \e nic nie wiem. Przez całe dnie jestem w szkole, a mama w pracy. Jak byłam w
domu, nie widziałam \adnej przyczepy ani cię\arówki.
- Przecie\ jesteście przyjaciółkami!
- Nie dzwoni do mnie zbyt często, zwłaszcza odkąd jestem ze Skitem. Wiesz, jaka ona
jest, niechętnie mówi o sobie.
Nathan uderzył pięścią o framugę drzwi.
- Dlaczego to zrobiła? Dlaczego wyjechała i nic mi nie powiedziała?
- Tak mi przykro, Nathan! - powiedziała matka, kiedy wrócił do domu. - I nie wiesz,
dlaczego tak nagle wyjechali?
- Lisa powiedziała mi, \e będzie miała jakieś badania.
- Mo\e wyniki tych badań pokazały, \e potrzebna jest natychmiastowa interwencja.
Nathana wcale nie pocieszała taka myśl.
- Ale dlaczego nic mi nie powiedziała? Dlaczego ona i jej rodzina ukradkiem
wymknęli się z miasta? Ich telefony nie odpowiadają, nie zostawili \adnego kontaktu do
siebie.
Karen podniosła Abby z przewijaka i podała ją Nathanowi. Wzięła Audrey i poło\yła
ją na przewijaku, biorąc jednorazową pieluchę z półki poni\ej.
- To bardzo niezale\na dziewczyna, Nathan. Ona myśli i działa zupełnie inaczej ni\ ty.
- Co to ma znaczyć?
Abby próbowała złapać go za górną wargę.
- Nie wściekaj się. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę. Ale ona jest inna, musisz to
przyznać.
- Inność to nic złego. Analizy jego matki irytowały go.
- Nie, ale jednak jest inna. Ma inne zasady, bardzo broni swojej prywatności, nigdy
niczego ci nie obiecywała, jak ty jej. Rozumie, w jakiej jest sytuacji, i celowo z nikim się nie
wią\e.
Prawda była dla Nathan zbyt bolesna. Lisa niczego mu nie obiecywała, a on jej tak. To
on przyrzekał jej miłość a\ po grób i z całego serca pragnął z nią być i ją chronić. A teraz ona
zniknęła.
- Nie powinna tego tak zostawiać - powiedział bardziej roz\alony ni\ wściekły.
- Zgadzam się - przyznała matka. - Ale pamiętaj, \e ludzie mają własne powody, dla
których dokonują takich, a nie innych wyborów. I chocia\ ich nie rozumiemy, musimy je
zaakceptować.
- Ale skąd teraz będę wiedział, jak się czuje? Kto mi powie, kiedy poczuje się
naprawdę zle?
Matka wzięła od niego Abby i trzymała obie dziewczynki, ka\da na jednym biodrze.
- To jest właśnie najgorsze, Nate... nie wiedzieć. Tysiąc razy zastanawiałam się, czy
Molly wołała mnie, \ebym ją ratowała. I nigdy się tego nie dowiem.
Zanim matka odwróciła się, \eby znieść blizniaczki na dół, zobaczył jej twarz
wykrzywioną w grymasie bólu. Współczuł jej i sobie, teraz oboje byli złączeni w \alu.
Nathan nie był w stanie skupić się na lekcjach i po tygodniu zastanawiał się, czy nie
poprosić matkę, \eby uczyła go przez te dwa miesiące, które pozostały do końca roku.
Blizniaczki nie były ju\ takie małe i być mo\e znowu mogłoby być tak jak wcześniej. Mo\e
nawet mógłby zdać maturę korespondencyjnie i dostać dyplom pocztą. Uwa\ał Crestwater za
du\ą, bezduszną instytucję i nie chciał tam dłu\ej chodzić. Oczywiście nikt oprócz niego,
Skita i Jodie nie zauwa\ył, \e Lisy nie było w szkole.
- Pojawiała się i znikała - powiedziała mu Jodie. - Ludzie do tego przywykli.
- I raczej nie zale\ało jej na zawieraniu przyjazni - dodał Skit.
To nie miało dla Nathana znaczenia. Lisa wyjechała, zostawiając wielką pustkę w jego
\yciu. Nawet gra na gitarze go nie cieszyła. Jego muzyka wyczerpała się, nie miał
natchnienia.
Przed feriami wielkanocnymi Fuller poprosił, \eby Nathan został po zajęciach. Kiedy
zadzwonił ostatni dzwonek i sala opustoszała, powiedział swoim zachrypniętym głosem:
- Chciałem ci powiedzieć, \e twój wiersz został wybrany do ksią\ki, która będzie
wydana jesienią. Moje gratulacje.
Jeszcze niedawno ta wiadomość naprawdę uszczęśliwiłaby go. Teraz była zaledwie
informacją.
- Konkurencja była silna - mówił dalej Fuller. - Tysiące zgłoszeń, a wybranych zostało
tylko dwieście prac, plus sześćdziesiąt pięć projektów artystycznych. Dobra robota, panie
Malone.
- Dostał się ktoś jeszcze z naszej szkoły?
- Tak, jedna osoba. To mnie zaskoczyło, ale w ostatniej chwili uczeń numer czterysta
pięćdziesiąt cztery pozwolił mi zgłosić swoją pracę. Myślałem, \e przekonywanie tej osoby
nie ma sensu.
- Poemat o Ikarze.
- Właśnie ten. Skąd wiesz?
- Zapytałem autorkę, czy to ona go napisała, odparła, \e tak, wtedy powiedziałem, \e
powinna zgodzić się na zgłoszenie.
- A więc wiesz o wszystkim?
- Tak. - Ich spojrzenia spotkały się. - Raczej nie wie pan, co stało się z autorką,
prawda?
- Niestety, nie. Dostałem tylko informację z naszej administracji, \e osoba ta nie
będzie chodzić do naszej szkoły i wyjechała z miasta. - Pokręcił głową. - Szkoda. Ta
dziewczyna miała talent.
Krótki przebłysk nadziei Nathana, \e Fuller mo\e wiedzieć coś o miejscu pobytu Lisy,
nagle zgasł.
- Dziękuję - powiedział smutno.
- Ty te\ masz talent, Nathan. Jesteś dobrym uczniem. Jeśli potrzebowałbyś opinii w
zgłoszeniu na studia, chętnie ci ją wypiszę.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedział Nathan. po czym wziął swoje rzeczy i wyszedł.
- Nie tylko tobie brakuje osoby numer czterysta pięćdziesiąt cztery.
Skit i Jodie często odwiedzali Nathana w domu podczas przerwy świątecznej, starając
się podnieść go na duchu. Pewnego ranka, podczas gry na konsoli. Jodie zapytała:
- Wiesz, dlaczego Lisa nigdy nie opowiadała o swoim \yciu? Zawsze mnie to
zastanawiało.
- Nigdy ci niczego nie powiedziała? - Nathan był zaskoczony, bo uwa\ał, \e
dziewczyny dzielą się wszystkim, co wiedzą.
- Ty coś wiesz?
Teraz, kiedy Lisa zniknęła, nie było \adnego powodu, \eby dalej trzymać wszystko w
tajemnicy. Mogło to pomóc dwójce jego przyjaciół zrozumieć, \e jego przygnębienie to coś
więcej ni\ \al po niespełnionej szczenięcej miłości. Odło\ył kontroler do gry i opowiedział im
o wszystkim, czego dowiedział się wiele miesięcy temu.
Jodie wyglądała na zaszokowaną i natychmiast wybuchła płaczem.
- Rak? Lisa ma raka mózgu? Skitowi opadła szczęka.
- Ściemniasz.
- To prawda. Przez te wszystkie miesiące, kiedy Lisa urywała się ze szkoły, chodziła
na radioterapię.
- Pamiętam, jak wspominała coś o bólach głowy - powiedziała Jodie, wycierając nos. -
Mówiła, \e ma migrenę.
- To coś o wiele gorszego - powiedział Nathan.
- Pewnie jej się pogorszyło - zaryzykował Skit.
- Pierwsze pytanie, które jej zadam, kiedy uda mi się ją znalezć, zanim... - Nathan nie
był w stanie dokończyć zdania.
- Powiedz, jak próbowałeś ją znalezć - poprosiła Jodie.
- Wyczerpałem chyba wszystkie mo\liwości, same ślepe zaułki - powiedział Nathan.
- A byłeś w tej firmie budowlanej, w której pracowali jej mama i Charlie?
Nathan zerwał się z miejsca.
- Nie, nie wpadłem na to.
- Je\eli szybko wyjechali, pewnie nie zdą\yli odebrać wypłaty. Mo\e tam wiedzą, jak
się z nimi skontaktować.
- Jesteś genialna. - Nathan podskoczył z radości pełen nowej nadziei, ale zaraz potem
usiadł zawiedziony. - Nie wiem, gdzie pracowali.
- Ale ja wiem - powiedziała Jodie.
- To jedzmy tam.
- Czekaj. - powstrzymała go Jodie. - Mam pewien pomysł, pozwól mi to załatwić.
Poza tym, myślę, \e w tym przypadku dziwaczna, zaprzyjazniona dziewczyna będzie
skuteczniejsza od zrozpaczonego, histeryzującego chłopaka.
W końcu dojechali do miejsca, gdzie według Jodie ostatnio pracowała matka Lisy. i
zaparkowali po drugiej stronie ulicy. Kiedy Nathan i Skit chcieli wysiąść z samochodu, Jodie
zatrzymała ich.
- Zostańcie tu. Lepiej pójdę sama.
- Ale... - zaczął Nathan.
- Zwią\ go, je\eli będzie trzeba - nakazała Skitowi. Wzięła swoją torebkę i torbę na
zakupy, przeszła przez ulicę i weszła do baraku.
Czas dłu\ył się niemiłosiernie i Nathan myślał, \e z tej niepewności zaraz wyskoczy
ze skóry.
- Czemu to tak długo trwa?
- Stary, to tylko piętnaście minut. Ta dziewczyna jest niesamowita, da radę - uspokajał
go Skit.
Wydawało się, \e minęła cała wieczność, zanim Jodie wyszła z baraku, przeszła przez
ulicę i wskoczyła na tylne siedzenie samochodu.
- No i? - Nathan nie mógł się doczekać. - Nie dra\nij się ze mną.
Jodie uśmiechnęła się i wręczyła mu zło\oną kartkę papieru.
- Oto nowy numer telefonu Charliego. Nathan chwycił go.
- Udało ci się, Jodie! Rany, jesteś wielka!
- Mówiłem ci! - Skit objął ramieniem swoją dziewczynę. - Jak tego dokonałaś?
- Poszłam do jedynej kobiety, która tam była. Przejęła obowiązki po mamie Lisy.
Powiedziałam jej, \e jestem najlepszą przyjaciółką Lisy, \e ona wyjechała przed końcem
roku, zanim wydana została księga pamiątkowa klasy i muszę upewnić się, \e ją dostanie, bo
to jej ostatni rok w szkole, i tak dalej bla, bla, bla... - Wyciągnęła z torby ksią\kę i
uśmiechnęła się. - Nawet się rozpłakałam prawdziwymi łzami.
- Genialnie - powiedział Skit. - Zwłaszcza \e księga jeszcze nie wyszła.
- Ubiegłoroczne wydanie wystarczyło. Wymachiwałam nim tylko, nie pozwoliłam tej
kobiecie przyjrzeć mu sie z bliska.
- Powiedziała ci, dokąd się przeprowadzili? - zapytał Nathan, wpisując numer do
pamięci swojego telefonu.
- Gdzieś do Miami - powiedziała Jodie. - Mo\e namówisz Charliego, \eby powiedział
ci gdzie.
ROZDZIAA 20
Nathan zaczekał, a\ został sam, wtedy zadzwonił. Charlie odebrał po drugim sygnale.
- Charlie, to ja, Nathan Malone. Proszę, nie rozłączaj się. Po krótkiej chwili usłyszał
przeciągły głos Charliego:
- Wiedziałem, \e zaradny z ciebie młody człowiek. Jak nas znalazłeś?
- Przez miejsce, gdzie pracowaliście - powiedział Nathan. Charlie zachichotał.
- Mówiłem Lisie, \e to był błąd, \e nie powiedziała ci, dokąd jedziemy. Wiedziałem,
\e coś wymyślisz.
- Jak ona się czuje?
- yle.
Nathan poczuł, jak \ołądek podchodzi mu do gardła.
- Chcę ją zobaczyć.
- Ale ona nie chce, \ebyś widział ją w takim stanie. Wiesz, \e jak się uprze, nie ma na
nią mocnych.
- Wiem i nie obchodzi mnie to. Proszę, powiedz mi, gdzie jesteście. Przyjadę.
- Jesteśmy w Miami. To dobre dziesięć godzin jazdy z Atlanty.
- No i?
- Twoim rodzicom mo\e się to nie spodobać.
- I tak przyjadę - powiedział Nathan świadomy tego, \e miał naprzeciw siebie
powa\nego przeciwnika.
Tego wieczora, kiedy blizniaczki poszły spać, Nathan spakował swój marynarski
worek. Zszedł po schodach do kuchni, stanął w drzwiach, patrzył, jak jego matka zagniata
ciasto, i zbierał się na odwagę. Ojciec siedział przy stole nad swoim laptopem. Nathan
zastanawiał się, dlaczego nie zauwa\ył tego wcześniej: tych dwoje ludzi lubiło przebywać ze
sobą w tym samym pomieszczeniu, nawet kiedy robili ró\ne rzeczy. Więz. Chciał, \eby to
samo łączyło go z Lisą.
Nathan wszedł do oświetlonego pokoju.
- Mamo, tato... znalazłem Lisę. Właśnie rozmawiałem z Charliem i podał mi ich adres
w Miami.
Oboje rodzice spojrzeli na niego.
- Co za ulga - powiedziała Karen. - Jak ona się czuje?
- Nie za dobrze. Ojciec podkręcił głową.
- Przykro mi.
- Chcę tam pojechać i zobaczyć się z nią.
- Kiedy? - zapytał Craig.
- Jak najszybciej. Mógłbym wyjechać rano.
- Ale jutro idziesz do szkoły.
- Niewa\ne.
- Właśnie skończyły się ferie wiosenne - powiedziała Karen. - Zostało ci sześć tygodni
nauki. Nie mo\esz tak po prostu wyjechać.
- W tym roku nie opuściłem ani dnia szkoły. Oceny mam doskonałe. Mogę pozwolić
sobie na kilka dni wolnego.
- Ale ja nie mogę - powiedziała Karen. - Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego i
jechać z tobą. Twój ojciec te\ nie. A pomyślałeś, jak męcząca mo\e być tak długa podró\ dla
dziewczynek?
- Nie proszę was, \ebyście ze mną jechali.
Minęła chwila, zanim to, co powiedział, dotarło do nich, a kiedy tak się stało, matka
oświadczyła:
- Nie mo\esz jechać sam.
- Dlaczego?
- Nathan, nie kłóćmy się o to. Nie mo\esz sam pojechać do Miami. Nikogo tam nie
znasz i nie masz się gdzie zatrzymać. Nie mo\esz oczekiwać, \e rodzina Lisy przyjmie cię
pod swój dach.
- Nawet bym ich o to nie prosił. Mieszkają w motelu, a Lisa jest w specjalnym
ośrodku.
Matka wróciła do swojego ciasta.
- Nie, synu. Nigdzie nie jedziesz.
Podszedł do kontuaru, przy którym stała, wyjął jej z rąk wałek, podprowadził do
krzesła, kazał jej usiąść i przykucnął przed nią.
- Ona umiera, mamo - powiedział, trzymając jej ręce w swoich rękach.
- Ja... ja rozumiem, ale...
- Zapytam cię o coś - przerwał jej. - Co byś dała, \eby móc spędzić jeden dzień więcej
z Molly? Tylko jeden dzień?
Azy napłynęły do oczu Karen.
- To nieuczciwe.
- Mam szansę jeszcze raz zobaczyć Lisę. Proszę, nie odbieraj mi jej.
- Karen - powiedział łagodnie ojciec. - Pozwól mu jechać. Azy spłynęły po jej
policzkach.
- Ale...
Craig podniósł rękę.
- Zadzwonię do mojego dawnego szefa, Bemie Steadmana. Mieszka teraz z rodziną
blisko Miami i na pewno przyjmą do siebie Nathana. Naszemu synowi nic nie będzie.
Powinien mieć mo\liwość to zrobić.
Nathan nie oczekiwał wsparcia ze strony ojca, ale był mu bardzo wdzięczny.
Karen dłonią wytarła łzy z policzków. Nathan wiedział, \e poddała się.
- Będziesz dzwonił co kilka godzin?
Nathan wstał.
- Dwa razy dziennie, obiecuję.
- A co...?
- Nic mi nie będzie, mamo. Naprawdę.
- Długo tam zostaniesz?
- Tak długo, jak ona pozwoli mi zostać.
Ośrodek Sióstr Miłosierdzia, Wytchnienie i Przystań dla Nieuleczalnie Chorych, był
zdumiewająco pięknym obiektem poło\onym na wielu hektarach Koralowych Wzgórz
Florydy, na przedmieściach Miami. Nathan powoli jechał podjazdem obsadzonym figowymi
drzewami, palmami i graniczącym z wielobarwnie kwitnącymi krzewami hibiskusa, winorośli
i jaskraworó\owej fuksji. Wydawało mu się, \e znajduje się w tropikalnej dziczy, a nie w
pobli\u miasta.
Główny budynek, gdzie umówiony był z Charliem, wyglądał jak hiszpańska hacjenda
zwieńczona czerwonym dachem. Z kremowymi ścianami, ozdabianymi metalowymi
okuciami, drewnianym stropem i podłogą z hiszpańskiej terakoty to miejsce bardziej
przypominało kurort ni\ szpital. Ale to był szpital - i to taki, w którym opiekowano się
umierającymi. W lobby stało mnóstwo kanap i wygodnych krzeseł. Zakonnica ubrana w świe-
\o wyprasowany krótki biały habit, wykrochmalony fartuch i białe nakrycie głowy usiadła za
rzezbionym biurkiem z ciemnego drewna. Na szyi miała zawieszony prosty, drewniany krzy\.
- Mogę w czymś pomóc?
Zanim zdą\ył odpowiedzieć, z przeciwległego końca lobby usłyszał swoje imię.
Podniósł wzrok i zobaczył Charliego i Jill idących w jego kierunku. Charlie uścisnął mu dłoń.
potem zabrali go na boczny taras, gdzie przy bambusowych stolikach siedzieli goście
odwiedzający chorych. Zawieszone na suficie wiatraki poruszały wonne tropikalne powietrze.
- Miło cię widzieć - powiedziała Jill, uśmiechając się szeroko. - Masz się gdzie
zatrzymać?
- Tak, u znajomego mojego ojca w Key Biscayne.
Teraz, kiedy ju\ tu był, Nathan poczuł zdenerwowanie i niepokój. Minęło wiele
tygodni, odkąd ostatnio widział Lisę, i nie bardzo wiedział, czego się spodziewać.
- Przyjemne miejsce - powiedział, rozglądając się. Jill rozpromieniła się.
- Chcemy, \eby Lisa miała najlepszą opiekę. Nie jesteśmy praktykującymi katolikami,
ale siostry o tym wiedzą. Są \yczliwe dla wszystkich. Tutaj jest lista oczekujących, ale lekarz
Lisy z Emory załatwił jej to miejsce i jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni. Nie mogłam
znieść myśli, \e moja dziewczynka mogłaby dusić się w tym dusznym mieszkaniu w Atlancie
albo w jakimś \ałosnym domu opieki. Wiesz, \e zawsze lubiła Miami. Więc przywiezliśmy ją
tutaj.
- Czy Lisa wie, \e tu jestem? - zapytał Nathan.
- Najpierw nie chciała, \ebyś przyje\d\ał - powiedział Charlie.
- Je\eli udało ci się ją przekonać, dziękuję ci. Charlie zachichotał.
- Właściwie to nie, ale powiedziałem jej, \e to mogłoby być przyjemne.
- Nie chodzi o to, \e Lisie na tobie nie zale\y - powiedziała Jill. - Tylko... jest z nią
bardzo zle. Chciała, \ebyś zapamiętał ją taką, jak była.
- Gdzie mogę się z nią spotkać?
- Jest na dziedzińcu, pod tym wielkim drzewem.
Wtedy Nathan ją zobaczył. Siedziała na wózku inwalidzkim, na kolanach miała szal,
promienie słońca przebijały się przez koronkowe liście wielkiego drzewa, które rozpostarło
swoje gałęzie nad całym dziedzińcem niczym parasol. Drzewo pokryte było czerwonymi
kwiatami, jakby płonęło \ywym ogniem. To było ogniste drzewo.
Podszedł do siatkowych drzwi, a Charlie razem z nim.
- Musisz coś wiedzieć, zanim do niej pójdziesz - powiedział Charlie. - Ogolili jej
głowę do terapii, która, niestety, nie pomogła.
- Włosy nie mają dla mnie znaczenia - odparł Nathan.
- Jest jeszcze coś - powiedział Charlie. - Straciła wzrok. Lisa usłyszała, jak do niej
podchodził, i zwróciła się w jego stronę. Teraz prowadziły ją tylko dzwięki, ale coraz lepiej
radziła sobie z rozpoznawaniem, czy podchodziła do niej zakonnica czy ktoś inny.
- Cześć, Malone.
Nathan stanął przed jej wózkiem, wzruszenie ścisnęło mu gardło tak mocno, \e nie od
razu mógł mówić. Wyglądała tak krucho na tym wózku, a jej ogolona głowa przewiązana
była jedwabną chustką. Cała uraza, którą do niej chował odkąd wyjechała bez słowa
po\egnania, w jednej chwili zniknęła.
- Jak ci się podoba mój nowy styl? - zapytała. - Słyszałam, \e łysina jest trendy.
Pochylił się i uścisnął jej dłonie.
- Jesteś piękna.
- Kłamca.
- Kocham cię.
- Po co przyjechałeś?
- śeby ci to powiedzieć. Westchnęła i odwróciła głowę.
- Chciałam doczekać tu końca i umrzeć w samotności. Pomyślałam, \e tak będzie
najlepiej.
- Nie dla mnie. Chcę być z tobą.
- Nie utrudniaj, Malone.
Usiadł na chłodnym kamieniu u jej stóp.
- Jodie i Skit cię pozdrawiają. Moi rodzice przekazują, \e bardzo im ciebie brakuje.
Fuller mówi, \e twoje dwa wiersze dostały się do czołówki najlepszych prac z całej Atlanty.
Blizniaczki potrafią ju\ samodzielnie stać. Ominął nas bal na koniec szkoły.
- Blizniaczki same stoją? - ucieszyła się Lisa. Nie zwróciła uwagi na pozostałe wieści.
- Chodzą, trzymając się mebli. Ciągle się przewracają, ale wstają i dalej próbują. Są
całkiem urocze, jak na dziewczyny.
Lisa uśmiechnęła się, oczami wyobrazni widząc dzieci.
- A jak miewają się Charlie i moja mama?
- Są smutni, ale w miarę dobrze.
- Bo\e, tak bym chciała... - nie dokończyła, tylko wyciągnęła ręce. Pochylił się nad
nią, a ona palcami dotknęła jego twarzy i włosów. - Urosły ci włosy.
- Nie mam czasu, \eby je obciąć, - Jego głos prawie się załamał.
- Brakuje mi jazdy motocyklem - powiedziała smutno. - Uwielbiałam to poczucie
wolności, jakie mi dawał.
- Pamiętasz tę imprezę, kiedy wsiadłem na twój motor i nie chciałem zejść?
- Potem przez godzinę rozmawialiśmy przy kawie.
- Myślałem, \e cię zanudziłem.
- A ja sądziłam, \e potem będziesz się przechwalał, no wiesz, chłopakom w szatni, jak
to udało ci się upolować Lisę Lindstrom.
- Musiałbym być skończonym idiotą.
- Przepraszam cię za tę imprezę w akademiku. Wzruszył ramionami, ale zreflektował
się, \e ona nie widzi jego gestów.
- Szalałem z zazdrości. Nie mogłem znieść twoich byłych facetów.
- Tej nocy, kiedy zostałeś u mnie po balu walentynkowym...
- To była najpiękniejsza noc w moim \yciu. - Pogładził jej kolana przykryte kocem. -
śałujesz?
- Ani trochę.
Jego serce podskoczyło.
- Wtedy pokochałem cię jeszcze mocniej, je\eli to mo\liwe.
- Patrzył, jak łzy napływają do jej niewidomych oczu. - Cieszę się, Liso, \e tutaj jesteś.
Uśmiechnęła się.
- Kiedy byłam tutaj pierwszy raz, jeszcze widziałam, i kiedy zobaczyłam to drzewo,
wiedziałam, \e właśnie tutaj chcę być. Czy nie jest piękne?
- Piękne - powiedział Nathan, ciągle na nią patrząc. Wzięła głęboki oddech.
- Powinnam ju\ wracać do swojego pokoju - powiedziała, znu\ona. - Nie chcę zrobić z
siebie idiotki i spaść z wózka przy wszystkich. Powiedz to Charliemu, jak wejdziesz do
środka.
- Jasne, przyślę go tu. - Nathan nie był gotów, \eby ju\ iść. Chciał z nią zostać na
zawsze, mimo to powoli wstał. Znowu się zamykała i zrozumiał, \e musi uszanować jej
prywatność.
- Dzięki, \e pozwoliłaś mi przyjechać.
- A miałam inne wyjście? Jesteś bardzo uparty, Malone.
- Uśmiechnęła się.
- Zrobisz coś dla mnie?
- Co?
- Nazwij mnie po imieniu. Nigdy tak do mnie nie mówisz.
- Nathan.
W jej ustach zabrzmiało to jak modlitwa. Chwiał się na nogach, walcząc, by się nie
rozpłakać.
- Świetnie się bawiliśmy, prawda? - zapytała Lisa. Pochylił się i ucałował jej usta,
zanim zdą\yła się odsunąć.
- Doskonale.
Wycofywał się powoli, patrząc na nią tak długo, jak to było mo\liwe. Podmuch wiatru
poruszył gałęzie ognistego drzewa, pod którym siedziała. Deszcz drobnych czerwonych
płatków sfrunął w dół, przykrywając ją tysiącami płomieni czystego szkarłatu. Kiedy poczuła,
jak spadają, uniosła twarz ku niebu, pozwalając płatkom okrywać policzki, oczy, usta.
Światła i cienie spływały po niej, przypominając Nathanowi hiszpańskie koronki
plecione z najjaśniejszych czerwonych łez.
Uniosła w górę ramiona, zwróconymi ku górze dłońmi chwytała spadające płatki; była
Ikarem, gotowym ulecieć ku niebu i dotknąć słońca.
Dziewięć dni pózniej, pewnego ciepłego wtorkowego ranka, Nathan zwlókł się z
łó\ka, aby stawić czoło kolejnemu dniu, który zbli\ał go do skończenia liceum. Podniósł
swoją komórkę, \eby wło\yć ją do plecaka. Otworzył ją, \eby sprawdzić stan baterii i
zobaczył, \e dostał smsa. Serce podskoczyło mu do gardła, a dłonie zdrętwiały. Odczytał
wiadomość:
 Lisa odleciała dziś rano o 3.09. Charlie .
ROZDZIAA 21
Nathan pchał przez ogród taczkę, na której wiózł drzewo. Blizniaczki radośnie
zapiszczały, kiedy przechodził koło nich. Były ogrodzone specjalną zagrodą z solidnego
plastiku, która obejmowała większość powierzchni patia. Wewnątrz było mnóstwo zabawek,
ale Abby koniecznie chciała wyjść z tej klatki i głośno dawała temu wyraz.
- Jestem zajęty. Ab - powiedział Nathan, chocia\ nie mogła go zrozumieć. Audrey
stanęła obok siostry i dołączyła do lamentu.
- Chcą, \ebyś się z nimi pobawił - powiedziała matka. - Uwielbiają swojego du\ego
brata.
Pieliła klomby obok patia. Wytarła ręce w ręcznik przewiązany wokół pasa i podeszła
do niego.
- Jakie drzewo kupiłeś? Nathan postawił taczkę.
- Wierzbę płaczącą.
- Pasuje - powiedziała z uśmiechem współczucia. - Dobry wybór, synu.
Matka dotknęła jasnozielonych liści kiełkujących na gałęziach.
- Będzie potrzebowała pełnego słońca. I mnóstwo przestrzeni, one rosną dość du\e.
- To odmiana karłowata.
- Sprytnie.
- Gdzie mam zacząć kopać? Matka popatrzyła na ogród.
- Trochę tu ciasno, prawda? Mo\e pośrodku, jakieś dziesięć metrów od magnolii?
- Magnolii Molly? - zdziwił się. Teren był święty.
- Twoje drzewo dla Lisy powinno rosnąć na honorowym miejscu - powiedziała cicho
Karen.
Przepchnął taczkę na środek ogrodu, potem odmierzył dziesięć du\ych kroków od
wielkiej magnolii. Była obsypana kremowymi kwiatami, a ich cię\ki zapach unosił się w
powietrzu. Wziął łopatę i zatopił ją w czerwonej, gliniastej ziemi Georgii. W ciągu kilku
minut oblał się potem, a na jego dłoniach pojawiły się pęcherze. Ka\dą kroplę potu i ból rąk
poświęcił Lisie.
Szkoła się skończyła, a matura była tylko wspomnieniem. Za miesiąc wyjedzie na
studia, na zawsze zostawiając swoje chłopięce \ycie. Przyjął ofertę stypendium naukowego
niewielkiej uczelni w Kentucky, która zaproponowała pokrycie całego czesnego za pierwszy
rok studiów. Miały na to wpływ dobre wyniki maturalne, świetne oceny i kilka listów
polecających, najbardziej pochlebny od Maksa Fullera. Pomyślał, \e Kentucky to dobry
wybór. Niezbyt daleko, ale wystarczająco. Potrzebował zmiany otoczenia.
- Pomogę ci kopać - powiedziała matka, podchodząc do niego.
- Nie, dzięki. Miałaś rację: to jest coś, co nale\y zrobić samemu.
Pokiwała głową i spojrzała w kierunku patia, skąd usłyszała płacz Audrey. Abby
wyrzuciła za ogrodzenie swój kubek - niekapek i na pocieszenie wzięła sobie kubek siostry.
Matka westchnęła.
- Lepiej pójdę rozstrzygnąć spór.
Nathan patrzył, jak przeszła przez trawnik i podniosła kubek Abby. Uśmiechnął się do
siebie i pomyślał, \e przez najbli\sze lata będzie z nimi miała pełne ręce roboty. Kochał swoje
małe siostry, jedyne siostry, jakie naprawdę poznał w swoim \yciu. śyciu, które tak brutalnie
zostało odebrane Lisie i Molly. Du\o ostatnio myślał o Molly. Mimo, \e nie znał jej dobrze,
właściwie ledwie ją pamiętał, w jego rodzinie po swoim odejściu zostawiła krwawiącą ranę.
Taką samą ranę Lisa zostawiła w serce Nathana, kiedy umarła.
Lisa była jedyna w swoim rodzaju: skryta, uparta, niezale\na, dzika i śmiała, ale tak\e
bystra, dowcipna, oczytana, utalentowana jako pisarka, lojalna wobec przyjaciół, pełna
zrozumienia dla słabszych. I to ona zawsze będzie dla niego ideałem.
Dół był ju\ wystarczająco głęboki i Nathan odło\ył łopatę. Podwa\ył ziemię w
pojemniku, w którym tkwiło drzewo, i obiema rękoma wyjął je z pojemnika. Umieścił drzewo
w wykopanym dole, podniósł łopatę i zaczął uzupełniać ziemię wokół korzeni. Potem podleje
je, \eby mogło zacząć własne \ycie w ogrodzie jego matki.
Kiedy tak pracował, w jego głowie, całkiem niespodziewanie, zaczęła powstawać
melodia, piękne nuty, które potrzebowały gitary dla pełniejszego wyra\enia. Muzyka płynęła,
a on rozkoszował się nią. Potem pojawiły się słowa, fragmenty piosenki. Co mówił Fuller o
dobrym tekście? śe pochodzi z serca, a nie z głowy. Potem zanucił nową piosenkę, a ona
popłynęła z głowy do serca, napełniając jego duszę radością.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
pozwol mi przyjsc do ciebie
Pozwol mi przyjsc
Pozwól mi przyjć do ciebie txt
pozwol mi panie
Pozwól mi się pocałować txt
Pozwól mi Twe męki śpiewać (opr P Pałka)
POZWOL MI PRZYJSC DO CIEBIE
Ira Nie daj mi odejsc
Bu neng shuo de mi mi (2007)
Co mi Panie dasz?jmP3 txt
Mów mi Elvis FNS
GiorgioGaber Io non mi sento italiano di AnnaToscano Il discorso indiretto

więcej podobnych podstron