Pewnego piÄ™knego dnia jesieniÄ… siedziaÅ‚ sobie pod cienistym dachem letnika pan Andrzej Kmicic i popijajÄ…c miód poobiedni, spoglÄ…daÅ‚ przez obrosÅ‚e dzikim chmielem kraty na żonÄ™, która przechadzaÅ‚a siÄ™ piÄ™knie umiecionÄ… ulicÄ… przed letnikiem. Niewiasta byÅ‚a urodziwa nad miarÄ™, jasnowÅ‚osa, o pogodnej, nieledwie anielskiej twarzy. ChodziÅ‚a z wolna i ostrożnie, bo byÅ‚o w niej peÅ‚no powagi bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwa. Pan Andrzej Kmicic patrzyÅ‚ na niÄ… okrutnie rozkochany. Gdzie siÄ™ ruszyÅ‚a, tam wzrok jego zwracaÅ‚ siÄ™ za niÄ… z takim przywiÄ…zaniem, z jakim pies wodzi oczyma za panem. Chwilami zaÅ› uÅ›miechaÅ‚ siÄ™, bo byÅ‚ z jej widoku rad bardzo, i wÄ…sa do góry podkrÄ™caÅ‚. A wówczas pojawiaÅ‚ siÄ™ w jego twarzy pewien wyraz wesoÅ‚ego hultajstwa. Znać żoÅ‚nierz byÅ‚ z przyrodzenia krotofilny i za kawalerskich lat musiaÅ‚ moc figlów napÅ‚atać. CiszÄ™ w sadzie przerywaÅ‚y tylko odgÅ‚osy spadajÄ…cych na ziemiÄ™ przejrzaÅ‚ych owoców i brzÄ™czenie owadów. Pogoda ustaliÅ‚a siÄ™ cudnie. ByÅ‚ to poczÄ…tek wrzeÅ›nia. SÅ‚oÅ„ce nie prażyÅ‚o już za mocno, ale rzucaÅ‚o jeszcze obfite zÅ‚ote blaski. W blaskach owych lÅ›niÅ‚y siÄ™ czerwone jabÅ‚ka wÅ›ród szarych liÅ›ci siedzÄ…ce tak obficie, że drzewa zdawaÅ‚y siÄ™ być nimi oblepione. GaÅ‚Ä™zie Å›liw gięły siÄ™ pod owocem okrytym siwym woskiem. Pierwsze zapowiednie nitki pajÄ™czyny, pouczepiane do drzew, chwiaÅ‚y siÄ™ wraz z leciuchnym powiewem, tak lekkim, iż nie szeleÅ›ciÅ‚ nawet liśćmi. Może i owa pogoda na Å›wiecie napawaÅ‚a tak pana Kmicica wesoÅ‚oÅ›ciÄ…, bo oblicze rozjaÅ›niaÅ‚o mu siÄ™ coraz wiÄ™cej. Wreszcie pociÄ…gnÄ…Å‚ miodu i rzekÅ‚ do żony: - OleÅ„ka, a pójdź ino tu! CoÅ› ci rzeknÄ™. - Byle nie coÅ› takiego, czego nierada sÅ‚ucham. - Jak mi Bóg miÅ‚y, nie! Daj ucho! To rzekÅ‚szy objÄ…Å‚ jÄ… wpół, przysunÄ…Å‚ wÄ…sy do jej jasnych wÅ‚osów i szepnÄ…Å‚: - JeÅ›li bÄ™dzie chÅ‚op, to niech mu bÄ™dzie MichaÅ‚. Ona zaÅ› odwróciÅ‚a twarz nieco zapÅ‚onionÄ… i odszepnęła mu z kolei: - A obiecaÅ‚eÅ› siÄ™ nie przeciwiać, żeby byÅ‚ Herakliusz? - Bo widzisz, dla WoÅ‚odyjowskiego... - Zali nie pierwsza pamięć dziada? - I mego dobrodzieja... Hm! prawda... Ale drugiemu bÄ™dzie MichaÅ‚! Nie może inaczej być! Tu OleÅ„ka wstawszy próbowaÅ‚a siÄ™ uwolnić z rÄ…k pana Andrzeja Kmicica, ale on, przygarnÄ…wszy jÄ… jeszcze silniej do siebie, poczÄ…Å‚ caÅ‚ować po ustach, po oczach, powtarzajÄ…c przy tym: - A mój ty krociu, mój tysiÄ…cu, moje ty kochanie najmilsze! DalszÄ… rozmowÄ™ przerwaÅ‚ im pachoÅ‚ek, który ukazaÅ‚ siÄ™ na koÅ„cu ulicy i szedÅ‚ spiesznie ku letnikowi. - Czego chcesz? - spytaÅ‚ Kmicic puszczajÄ…c żonÄ™. - Pan CharÅ‚amp przyjechaÅ‚ i czeka na pokojach - odrzekÅ‚ pachoÅ‚. - A owóż i on sam ! - zawoÅ‚aÅ‚ Kmicic na widok męża zbliżajÄ…cego siÄ™ ku altanie. - Dla Boga, jakże mu wÄ…sy posiwiaÅ‚y! Witaj, towarzyszu miÅ‚y! witaj, stary kompanionie! To rzekÅ‚szy wypadÅ‚ z altany i biegÅ‚ naprzeciw pana CharÅ‚ampa z roztworzonymi rÄ™koma. Ale pan CharÅ‚amp skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ naprzód nisko OleÅ„ce, którÄ… za dawnych czasów na kiejdaÅ„skim dworze u ksiÄ™cia wojewody wileÅ„skiego widywaÅ‚, nastÄ™pnie przycisnÄ…Å‚ jej dÅ‚oÅ„ do swoich niezmiernych wÄ…sów, za czym dopiero rzuciwszy siÄ™ w objÄ™cia Kmicica zaÅ›lochaÅ‚ na jego ramieniu. - Dla Boga, co waÅ›ci jest? - zawoÅ‚aÅ‚ zdumiony gospodarz. - Jednemu Bóg przysporzyÅ‚ szczęścia - odrzekÅ‚ CharÅ‚amp -a drugiemu umknÄ…Å‚. Smutku zaÅ› mojego powody samemu tylko waszmoÅ›ci opowiedzieć mogÄ™. Tu spojrzaÅ‚ na paniÄ… AndrzejowÄ…, ona zaÅ› domyÅ›liwszy siÄ™, że przy niej nie chce mówić, rzekÅ‚a do męża: - PrzyÅ›lÄ™ waszmoÅ›ciom miodu, a teraz ich samych zostawujÄ™... Kmicic pociÄ…gnÄ…Å‚ pana CharÅ‚ampa do letnika i usadowiwszy go na Å‚awie, zawoÅ‚aÅ‚: - Coć jest? Pomocy ci trzeba? Liczże na mnie jako na ZawiszÄ™! - Nic mi nie jest - odpowiedziaÅ‚ stary żoÅ‚nierz - żadnej też pomocy nie potrzebujÄ™, póki tÄ… oto rÄ™kÄ… i tÄ… szablÄ… ruchać mogÄ™; ale nasz przyjaciel, najgodniejszy w Rzeczypospolitej kawaler, w srogim strapieniu, nie wiem, czyli dycha jeszcze. - Na rany Chrystusa! WoÅ‚odyjowskiemu siÄ™ coÅ› przygodziÅ‚o? - Tak jest! - odrzecze CharÅ‚amp, nowe strumienie Å‚ez wypuszczajÄ…c.- Dowiedz siÄ™ waszmość, że panna Anna Borzobohata ten oto padół opuÅ›ciÅ‚a. - ZmarÅ‚a ! - krzyknÄ…Å‚ Kmicic chwytajÄ…c siÄ™ obiema rÄ™koma za gÅ‚owÄ™. - Jako ptak grotem ugodzon. NastaÅ‚a chwila milczenia; tylko jabÅ‚ka spadajÄ…ce biÅ‚y tu i owdzie ciężko w ziemiÄ™; tylko pan CharÅ‚amp sapaÅ‚ coraz gÅ‚oÅ›niej, pÅ‚acz hamujÄ…c. Kmicic zaÅ› zaÅ‚amaÅ‚ rÄ™ce i powtarzaÅ‚ kiwajÄ…c gÅ‚owÄ…: - MiÅ‚y Boże! miÅ‚y Boże! miÅ‚y Boże! - Waszmość siÄ™ nie dziw moim Å›luzom - rzekÅ‚ wreszcie CharÅ‚amp - bo jeÅ›li waÅ›ci na samÄ… wieść tylko o przygodzie dolor nieznoÅ›nie serce Å›ciska, cóż dopiero mnie, którym patrzyÅ‚ i na jej konanie, i na jego boleść przechodzÄ…cÄ… miarÄ™ przyrodzonÄ…. Tu wszedÅ‚ sÅ‚uga z gÄ…siorkiem na tacy i drugÄ… szklenicÄ…, a za nim pani Andrzejowa, która przecie ciekawoÅ›ci pokonać nie mogÅ‚a. Spojrzawszy teraz w twarz męża i widzÄ…c w niej gÅ‚Ä™bokie strapienie rzekÅ‚a zaraz: - Co to za wieÅ›ci waszmość przywiózÅ‚? Nie oddalajcieże mnie. BÄ™dÄ™ was ile siÄ™ godzi pocieszać albo zapÅ‚aczÄ™ z wami, albo radÄ… jakowÄ…Å› posÅ‚użę... - Już i w twojej gÅ‚owie rady siÄ™ na to nie znajdzie - odrzekÅ‚ pan Andrzej. - Ale bojÄ™ siÄ™, żebyÅ› z żalu na zdrowiu szwanku nie poniosÅ‚a. A ona na to: - SiÅ‚a ja wytrzymać umiem. Gorzej żyć w niepewnoÅ›ci... - Anusia zmarÅ‚a! - rzekÅ‚ Kmicic. OleÅ„ka przybladÅ‚a trochÄ™ i opuÅ›ciÅ‚a siÄ™ ciężko na Å‚awkÄ™; myÅ›laÅ‚ Kmicic, że omdleje, ale żal wziÄ…Å‚ w niej górÄ™ nad nagÅ‚oÅ›ciÄ… wieÅ›ci i pÅ‚akać poczęła, a obaj rycerze zawtórowali jej zaraz. - OleÅ„ka - rzekÅ‚ wreszcie Kmicic pragnÄ…c myÅ›l żony w innÄ… stronÄ™ skierować - zali ty nie myÅ›lisz, że ona w raju? - Nie nad niÄ… ja, jeno za niÄ… pÅ‚aczÄ™ i nad pana MichaÅ‚owym sieroctwem, bo co do jej szczęśliwoÅ›ci wiekuistej, chciaÅ‚abym mieć dla siebie takÄ… nadziejÄ™ zbawienia, jakÄ… mam dla niej. Nie byÅ‚o nad niÄ… zacniejszej panienki, lepszego serca, poczciwszej! Oj! moja Anulka! moja Anulka kochana!... - WidziaÅ‚em jej Å›mierć - rzekÅ‚ CharÅ‚amp - nie daj Boże nikomu mniej pobożnej. Tu nastaÅ‚o milczenie, aż gdy im nieco żalu Å‚zami spÅ‚ynęło, ozwaÅ‚ siÄ™ Kmicic: - Powiadaj waszmość, jako to byÅ‚o, miodem w najżaÅ‚oÅ›niejszych miejscach przepijajÄ…c. - DziÄ™kujÄ™ - odrzekÅ‚ CharÅ‚amp. - Od czasu do czasu przepijÄ™, jeÅ›li waszmość do mnie przepijesz, bo ból nie tylko za serce, ale i za gardziel jako wilk chwyta, a gdy chwyci, to bez jakowegoÅ› ratunku zgoÅ‚a zadÅ‚awić może. ByÅ‚o tak. JechaÅ‚em z CzÄ™stochowy w rodzinne strony, by spokoju na stare lata zażyć i na dzierżawie zasiąść. Dość mi już wojny, bom jÄ… wyrostkiem praktykować poczÄ…Å‚, a teraz mam już wiechy siwe. Chyba żebym caÅ‚kiem wysiedzieć nie mógÅ‚, to jeszcze pod jakÄ… chorÄ…giew ruszÄ™; aleć owe zwiÄ…zki wojskowe z krzywdÄ… ojczyzny, a na pociechÄ™ nieprzyjaciół erygowane i owe domowe wojny do reszty mi BellonÄ™ zbrzydziÅ‚y... MiÅ‚y Boże! pelikan krwiÄ… dzieci karmi, prawda! Ale tej ojczyźnie już i krwi w piersiach nie staje. Åšwiderski byÅ‚ wielki żoÅ‚nierz... Niech go tam Bóg sÄ…dzi!.. - Moja Anulu najmilsza! - przerwaÅ‚a z pÅ‚aczem pani Kmicicowa -toć żeby nie ty, co by siÄ™ ze mnÄ… i z nami wszystkimi staÅ‚o?... UcieczkÄ… mi byÅ‚a i obronÄ…! Moja Anulu kochana! SÅ‚yszÄ…c to CharÅ‚amp ryknÄ…Å‚ znowu, ale na krótko, bo mu Kmicic przerwaÅ‚ pytaniem: - A WoÅ‚odyjowskiego gdzieÅ› waść spotkaÅ‚? - WoÅ‚odyjowskiego spotkaÅ‚em takoż w CzÄ™stochowie, gdzie oboje spoczynek umyÅ›lili, bo siÄ™ tam po drodze ofiarowali. Zaraz mi powiedziaÅ‚, jako z narzeczonÄ… z waszych stron do Krakowa jedzie, do księżnej Gryzeldy WiÅ›niowieckiej, bez której pozwolenia i bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwa panna żadnÄ… miarÄ… Å›lubu wziąść nie chciaÅ‚a. Dziewczyna byÅ‚a jeszcze wonczas zdrowa, a on wesół jak ptak. “Ot - powiada - daÅ‚ mi Pan Bóg za mojÄ… pracÄ™ nagrodÄ™!" CheÅ‚piÅ‚ siÄ™ też WoÅ‚odyjowski (Boże go pociesz) niemaÅ‚o i dworowaÅ‚ ze mnie, że toÅ›my siÄ™, widzicie waszmość paÅ„stwo, o tÄ™ pannÄ™ czasu swego wadzili i mieliÅ›my siÄ™ siekać. Gdzie ona teraz, nieboga? Tu ryknÄ…Å‚ znowu pan CharÅ‚amp, ale na krótko, bo Kmicic znów mu przerwaÅ‚: - Mówisz waszmość, że ona byÅ‚a zdrowa? SkÄ…d jej tak nagle przyszÅ‚o? - Å»e nagÅ‚e, to nagle. MieszkaÅ‚a u pani Marcinowej Zamoyskiej, która naonczas z mężem w CzÄ™stochowie bawiÅ‚a. WoÅ‚odyjowski caÅ‚y dzieÅ„ u niej przesiadywaÅ‚, trochÄ™ na mitrÄ™gÄ™ narzekaÅ‚ i mówiÅ‚, że chyba za rok do Krakowa dojadÄ…, bo ich wszyscy po drodze zatrzymujÄ…. I nie dziwota! Takiego żoÅ‚nierza jak pan WoÅ‚odyjowski każdy rad ugoÅ›cić, a kto zÅ‚apie, to trzyma. Mnie też do panny prowadzaÅ‚ i groziÅ‚ Å›miejÄ…c siÄ™, że usiecze, gdybym jÄ… rozamorowaÅ‚... Ale ona za nim Å›wiata nie widziaÅ‚a. Mnie też istotnie ckliwo siÄ™ czasem czyniÅ‚o, że to czÅ‚ek na starość jako ćwiek w Å›cianie. Nic to! Aż pewnej nocy wpada do mnie WoÅ‚odyjowski w konfuzji wielkiej. “Na Boga ! Nie wiesz gdzie jakiego medyka?" - “Co siÄ™ staÅ‚o?"- “Chora Å›wiata nie poznaje!" Pytam, kiedy zachorowaÅ‚a, powiada, że dopiero co dali mu znać od pani Zamoyskiej. A tu noc! Gdzie szukać medyka, kiedy tam jeno klasztor caÅ‚y, a w mieÅ›cie wiÄ™cej jeszcze zgliszczów niż ludzi. WynalazÅ‚em wreszcie felczera, a i to nie chciaÅ‚ iść! musiaÅ‚em go obuszkiem przygnać na samo miejsce. Ale tam już byÅ‚ ksiÄ…dz potrzebniejszy niż felczer; jakoż zastaliÅ›my godnego paulina, któren modlitwÄ… jÄ… do przytomnoÅ›ci przyprowadziÅ‚, tak że mogÅ‚a sakramenta przyjąć i z panem MichaÅ‚em czule siÄ™ pożegnać. Na drugi dzieÅ„ z poÅ‚udnia już byÅ‚o po niej ! Felczer mówiÅ‚, że jej kto musiaÅ‚ coÅ› zadać, luboć to niepodobna, bo w CzÄ™stochowie czary siÄ™ nie chwytajÄ…. Ale co siÄ™ z panem WoÅ‚odyjowskim dziaÅ‚o, co wygadywaÅ‚, tego ufam, że mu Pan Jezus nie zakarbuje, bo czÅ‚ek siÄ™ ze sÅ‚owami nie liczy, gdy go boleść targa... Ot, mówiÄ™ waszmoÅ›ci (tu pan CharÅ‚amp zniżyÅ‚ gÅ‚os), bluźniÅ‚ w zapamiÄ™taniu! - Dla Boga! bluźniÅ‚? - powtórzyÅ‚ cicho Kmicic. - WypadÅ‚ od jej ciaÅ‚a na sieÅ„, z sieni na podwórzec i taczaÅ‚ siÄ™ jak pijany. Tam pięści do góry podniósÅ‚szy poczÄ…Å‚ okropnym gÅ‚osem woÅ‚ać: “Takaż mi nagroda za moje rany, za moje trudy, za mojÄ™ krew, za mojÄ™ dla ojczyzny przychylność?!..." “Jedno jagniÄ™ (powiada) miaÅ‚em, i to mi, Panie, zabraÅ‚eÅ›. Zbrojnego męża (powiada) powalić, któren w hardoÅ›ci po ziemi stÄ…pa, godna (powiada) boskiej rÄ™ki sprawa, ale goÅ‚Ä™bia niewinnego potrafi zadusić i kot, i jastrzÄ…b, i kania!... i..." - Na rany boskie! - zakrzyknęła pani Andrzejowa - nie powtarzaj waść, bo nieszczęście na dom Å›ciÄ…gniesz! CharÅ‚amp przeżegnaÅ‚ siÄ™ i dalej mówiÅ‚: - MyÅ›laÅ‚o żoÅ‚nierzysko, że siÄ™ dosÅ‚użyÅ‚o, a ot mu nagroda! Ha! Bóg najlepiej wie, co robi, choć tego ni rozumem ludzkim pojąć, ni sprawiedliwoÅ›ciÄ… ludzkÄ… odmierzyć! Zaraz tedy po onych bluźnierstwach stężaÅ‚ i na ziemiÄ™ upadÅ‚, a ksiÄ…dz nad nim egzorcyzma odprawowaÅ‚, żeby sproÅ›ne duchy w niego nie wstÄ…piÅ‚y, które mogÅ‚y na bluźnierstwa siÄ™ zwabić. - PrÄ™dkoże przyszedÅ‚ do siebie? - Z godzinÄ™ leżaÅ‚ jak nieżywy, potem zasie siÄ™ ocknÄ…Å‚ i wróciwszy do swojej kwatery nikogo widzieć nie chciaÅ‚. W czasie pogrzebu przemówiÅ‚em do niego: “Panie Michale - powiadam - miej Boga w sercu!" On nic! Trzy dni siedziaÅ‚em jeszcze w CzÄ™stochowie, bo mi go żal byÅ‚o odjeżdżać, alem na próżno we drzwi koÅ‚ataÅ‚. Nie chciaÅ‚ mnie! BiÅ‚em siÄ™ z myÅ›lami, co czynić, czy tentować dÅ‚użej u drzwi, czy jechać?... Jakże tak czÅ‚eka bez nijakiej pociechy zostawić? Wszelako poznawszy, że nic nie wskóram, postanowiÅ‚em jechać do Skrzetuskiego. On przecie najlepszy jego przyjaciel, a pan ZagÅ‚oba drugi; może mu jako do serca trafiÄ…, a zwÅ‚aszcza pan ZagÅ‚oba, któren jest czÅ‚owiek bystry i wie, jak do kogo przemówić. - I byÅ‚eÅ› waść u Skrzetuskich? - ByÅ‚em, ale i tu Bóg nie pofortuniÅ‚, bo oboje z panem ZagÅ‚obÄ… wyjechali w Kaliskie, do pana StanisÅ‚awa, rotmistrza. Nie umiaÅ‚ nikt powiedzieć, kiedy wrócÄ…. Wówczas ja sobie pomyÅ›laÅ‚em: i tak mi droga na Å»mudź, wstÄ…piÄ™ do waćpaÅ„stwa dobrodziejstwa i opowiem, co siÄ™ staÅ‚o. - WiedziaÅ‚em to dawno, że godny z waÅ›ci kawaler - rzekÅ‚ Kmicic. - Nie o mnie tu chodzi, jeno o WoÅ‚odyjowskiego - odparÅ‚ CharÅ‚amp- i przyznam siÄ™ waćpaÅ„stwu, że siÄ™ wielce o niego obawiam, aby umysÅ‚ mu siÄ™ nie pomieszaÅ‚... - Bóg go, od tego ochroni! - rzekÅ‚a pani Andrzejowa. - JeÅ›li go uchroni, to pewnikiem habit wdzieje, bo powiadam waćpaÅ„stwu, że takiej żaÅ‚oÅ›ci, jakom żyw, nie widziaÅ‚em... A szkoda żoÅ‚nierza! szkoda! - Jak to szkoda? To chwaÅ‚y bożej przybÄ™dzie! - ozwaÅ‚a siÄ™ znów Kmicicowa. CharÅ‚amp poczÄ…Å‚ wÄ…sami ruszać i trzeć czoÅ‚o. - Owóż, moÅ›cia dobrodziko... albo przybÄ™dzie, albo i nie przybÄ™dzie. Policzcie no waćpaÅ„stwo, ilu to on pogan i heretyków w życiu zgÅ‚adziÅ‚, czym pewnie wiÄ™cej Zbawiciela naszego i jego NajÅ›wiÄ™tszÄ… MatkÄ™ udelektowaÅ‚ niż niejeden ksiÄ…dz kazaniami. Hm! Rzecz namysÅ‚u godna! każdy niech sÅ‚uży chwale bożej, jak najlepiej umie... Owóż, widzicie paÅ„stwo, miÄ™dzy jezuitami znajdzie siÄ™ zawsze siÅ‚a od niego mÄ…drzejszych, a takiej drugiej szabli w Rzeczypospolitej nie masz... - Prawda jest, jak mi Bóg miÅ‚y! - ozwaÅ‚ siÄ™ Kmicic. - Nie wiesz waszmość, czyli on zostaÅ‚ w CzÄ™stochowie, czy pojechaÅ‚? - ByÅ‚ do chwili mego wyjazdu. Co potem uczyniÅ‚, nie wiem. Wiem jeno, że broÅ„ Boże zapamiÄ™tania, broÅ„ Boże choroby, która czÄ™sto z desperacjÄ… idzie w parze, sam on tam bÄ™dzie, bez pomocy, bez krewnego, bez przyjaciela, bez pociechy. - Niechże ciÄ™ NajÅ›wiÄ™tsza Panna w cudownym miejscu ratuje, wierny przyjacielu ! - zawoÅ‚aÅ‚ nagle Kmicic - któryÅ› mi tyle wyÅ›wiadczyÅ‚, że i brat nie uczyniÅ‚by wiÄ™cej! Pani Andrzejowa zamyÅ›liÅ‚a siÄ™ gÅ‚Ä™boko i dÅ‚ugi czas trwaÅ‚o milczenie, na koniec podniosÅ‚a swÄ… jasnÄ… gÅ‚owÄ™ i rzekÅ‚a: - JÄ™drek, czy ty pamiÄ™tasz, ileÅ›my mu winni? - JeÅ›li zapomnÄ™, to od psa oczu pożyczÄ™, bo swoimi nie bÄ™dÄ™ Å›miaÅ‚ na uczciwego czÅ‚eka spojrzeć! - JÄ™drek, ty go nie możesz tak ostawić. - Jakże to? - Jedź do niego. - Oto zacne biaÅ‚ogÅ‚owskie serce, oto zacna pani! - zawoÅ‚aÅ‚ CharÅ‚amp chwytajÄ…c rÄ™ce Kmicicowej i pokrywajÄ…c je pocaÅ‚unkami. Ale Kmicicowi nie w smak byÅ‚a rada, wiÄ™c poczÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… krÄ™cić i rzekÅ‚: - Ja bym dla niego na koniec Å›wiata pojechaÅ‚, ale... sama wiesz... żebyÅ› to byÅ‚a zdrowa, nie mówiÄ™... ale sama wiesz! BroÅ„ Boże strachu jakiego, jakiej przygody... UsechÅ‚bym z niespokojnoÅ›ci..: Å»ona pierwsza niż najlepszy przyjaciel... Pana MichaÅ‚a mi żal... ale... sama wiesz!.. - Ja siÄ™ pod opiekÄ… laudaÅ„skich ojców zostanÄ™. Teraz tu spokojnie, nie byle czego też siÄ™ ulÄ™knÄ™. Bez woli bożej wÅ‚os mi nie spadnie... A tam pan MichaÅ‚ ratunku może potrzebuje... - Oj, potrzebuje! - wtrÄ…ciÅ‚ CharÅ‚amp. - SÅ‚yszysz, JÄ™drek. Ja zdrowa. Krzywda mnie od nikogo nie spotka... Wiem ja, że ci niesporo odjeżdżać... - WolaÅ‚bym na armaty z kociubÄ… iść! - przerwaÅ‚ Kmicic. - Zali to myÅ›lisz, że jak ostaniesz, nie bÄ™dzie ci gorzko, ilekroć pomyÅ›lisz: przyjacielam zaniechaÅ‚! A jeszcze i Pan Bóg w gniewie sÅ‚usznym Å‚atwo bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwa może umknąć! - SÄ™k mi w gÅ‚owÄ™ wbijasz. Powiadasz, że może bÅ‚ogosÅ‚awieÅ„stwa umknąć? Tego siÄ™ bojÄ™! - Taki przyjaciel, jak pan MichaÅ‚, toż to Å›wiÄ™ty obowiÄ…zek go ratować! - Jać MichaÅ‚a kocham caÅ‚ym sercem. Trudno!... Kiedy trzeba, to rychÅ‚o trzeba, bo tu każda godzina znaczy! Zaraz do stajen idÄ™... Przez Bóg żywy, czy już nie ma innej rady? Licho tamtych nadaÅ‚o w Kaliskie jechać! Toć mi nie o siebie chodzi, ale o ciebie, krociu najmilszy! WolaÅ‚bym majÄ™tnoÅ›ci stracić niż bez ciebie jeden dzieÅ„ dychać. Kto by mi powiedziaÅ‚, że nie dla sÅ‚użby publicznej ciebie odjadÄ™, to bym mu rÄ™kojeść po krzyżyk w gÄ™bÄ™ wsadziÅ‚. ObowiÄ…zek- mówisz? Niechże bÄ™dzie! Kiep, kto siÄ™ oglÄ…da! Å»eby dla kogo innego, nie dla MichaÅ‚a, nigdy bym tego nie uczyniÅ‚! Tu zwróciÅ‚ siÄ™ do CharÅ‚ampa: - MoÅ›ci panie, proszÄ™ ze mnÄ… do stajen, konie opatrzym. A ty, OleÅ„ka, każ mi Å‚uby pakować. Niech tam który z laudaÅ„skich omÅ‚otu pilnuje... Panie CharÅ‚amp, choć ze dwie niedziele musisz waćpan u nas posiedzieć, żony mi dopilnujesz. Może też siÄ™ tu w okolicy jaka dzierżawa znajdzie. Bierz Lubicz! co? Chodź waćpan do stajni! Za godzinÄ™ ruszam! Kiedy trzeba, to trzeba!..