18 (399)






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Tej偶e nocy, najdalej we dwie godziny po odje藕dzie oddzia艂u Wo艂odyjowskiego, przyby艂 do Billewicz na czele jazdy sam Radziwi艂艂, kt贸ry Kmicicowi na odsiecz szed艂 boj膮c si臋, by ten nie wpad艂 w r臋ce Wo艂odyjowskiego. Dowiedziawszy si臋, co zasz艂o, zagarn膮艂 miecznika wraz z Ole艅k膮 i do Kiejdan, nie wypocz膮wszy nawet koniom, wraca艂.
Hetman niezmiernie by艂 wzburzony s艂uchaj膮c opowie艣ci z ust miecznika, kt贸ry wszystko szeroko opowiada艂 chc膮c od siebie uwag臋 gro藕nego magnata odwr贸ci膰. Nie 艣mia艂 te偶 protestowa膰 dla tej samej przyczyny przeciw wyjazdowi do Kiejdan i rad by艂 w duszy, 偶e si臋 na tym burza sko艅czy艂a. Radziwi艂艂 za艣, chocia偶 pana miecznika o 損raktyki" i zmowy podejrzewa艂, mia艂 istotnie zbyt wiele trosk, a偶eby o tym w tej chwili pami臋ta膰.
Ucieczka Wo艂odyjowskiego mog艂a zmieni膰 rzeczy na Podlasiu. Horotkiewicz i Jakub Kmicic, kt贸rzy tam stali na czele chor膮gwi skonfederowanych przeciw hetmanowi, byli to dobrzy 偶o艂nierze, ale nie do艣膰 powa偶ni, skutkiem czego ca艂a konfederacja nie mia艂a powagi. Tymczasem z Wo艂odyjowskim uciekli tacy ludzie, jak Mirski, Stankiewicz i Oskierko, nie licz膮c samego ma艂ego rycerza, wszyscy oficerowie wyborni i otoczeni mirem powszechnym.
Wszak偶e by艂 na Podlasiu i ksi膮偶臋 Bogus艂aw, kt贸ry z nadwornymi chor膮gwiami opiera艂 si臋 konfederatom, oczekuj膮c przy tym ci膮gle pomocy od wuja elektora; ale wuj elektor marudzi艂, widocznie czeka艂 na wypadki ; oporne za艣 wojska ros艂y w si艂臋 i co dzie艅 przybywa艂o im stronnik贸w.
Hetman przez jaki艣 czas chcia艂 sam ruszy膰 na Podlasie i jednym zamachem zgnie艣膰 buntownik贸w, ale wstrzymywa艂a go my艣l, 偶e niech tylko nog膮 z granic 呕mudzi wyruszy, wnet ca艂y kraj powstanie i powaga radziwi艂艂owska zmaleje w takim wypadku w oczach szwedzkich do zera.
Namy艣la艂 si臋 wi臋c ksi膮偶臋 nad tym, czyby Podlasia ca艂kiem na razie nie opu艣ci膰 i ksi臋cia Bogus艂awa na 呕mud藕 nie 艣ci膮gn膮膰.
By艂o to potrzebne i pilne, bo z drugiej strony dochodzi艂y gro藕ne wie艣ci o dzia艂aniach pana wojewody witebskiego. Pr贸bowa艂 hetman pojedna膰 si臋 z nim i wci膮gn膮膰 go do swych plan贸w, ale Sapieha odes艂a艂 listy bez odpowiedzi; m贸wiono natomiast, 偶e si臋 licytuje, sprzedaje, co mo偶e, srebra przetapia na monet臋, stada za gotowy grosz oddaje, makaty i kobierce nawet 呕ydom zastawia, maj臋tno艣ci wydzier偶awia a wojska 艣ci膮ga.
Hetman, z natury chciwy i do ofiar pieni臋偶nych niezdolny, wierzy膰 pocz膮tkowo nie chcia艂, by kto艣 bez wahania ca艂膮 sw膮 fortun臋 na o艂tarz ojczyzny rzuca艂; ale czas przekona艂 go, 偶e tak by艂o w istocie, bo Sapieha z ka偶dym dniem r贸s艂 w wojskow膮 pot臋g臋. Garn臋li si臋 do niego zbiegowie, szlachta osiad艂a, patrioci, nieprzyjaciele radziwi艂艂owscy, ba, gorzej - i dawniejsi przyjaciele, i jeszcze gorzej, bo nawet krewni hetma艅scy, jako ksi膮偶臋 艂owczy Micha艂, o kt贸rym przysz艂a wiadomo艣膰, i偶 rozkaza艂, aby wszystkie intraty z d贸br jego, jeszcze przez nieprzyjaciela nie zaj臋tych, by艂y oddane na wojsko wojewodzie witebskiemu.
Tak to rysowa艂 si臋 od fundament贸w i chwia艂 si臋 gmach zbudowany przez pych臋 Janusza Radziwi艂艂a. Ca艂a Rzeczpospolita mia艂a si臋 w tym gmachu zmie艣ci膰, a tymczasem okaza艂o si臋 wpr臋dce, 偶e jednej 呕mudzi obj膮膰 nie mo偶e.
Po艂o偶enie coraz by艂o podobniejsze do b艂臋dnego ko艂a, bo .na przyk艂ad przeciw wojewodzie witebskiemu m贸g艂 Radziwi艂艂 wezwa膰 wojska szwedzkie, kt贸re coraz wi臋cej kraju stopniowo zajmowa艂y, ale by艂oby to przyzna膰 si臋 do bezsilno艣ci. Zreszt膮 stosunki hetmana z generalissimusem szwedzkim by艂y od czasu klewa艅skiej potyczki, dzi臋ki pomys艂owi pana Zag艂oby, zachwiane i pomimo wyja艣nie艅 panowa艂o pomi臋dzy nimi rozdra偶nienie i nieufno艣膰.
Hetman wyprawiaj膮c si臋 w pomoc Kmicicowi mia艂 by艂 nadziej臋, 偶e jeszcze mo偶e Wo艂odyjowskiego pochwyci i zniesie, wi臋c gdy i to wyrachowanie zawiod艂o, wraca艂 do Kiejdan z艂y i chmurny. Dziwi艂o go to tak偶e, 偶e Kmicica w drodze do Billewicz nie zdyba艂, co sta艂o si臋 dlatego, 偶e pan Andrzej, kt贸rego dragon贸w pan Wo艂odyjowski nie omieszka艂 zabra膰 z sob膮, wraca艂 sam jeden, wi臋c wybra艂 si臋 kr贸tsz膮 drog膮, lasami, omijaj膮c Plemborg i Ejrago艂臋.
Po ca艂ej nocy sp臋dzonej na koniu, w po艂udnie nast臋pnego dnia stan膮艂 .hetman wraz z wojskiem na powr贸t w Kiejdanach i pierwsze jego pytanie by艂o o Kmicica. Odpowiedziano mu, 偶e wr贸ci艂, ale bez 偶o艂nierzy. O tej ostatniej okoliczno艣ci wiedzia艂 ju偶 ksi膮偶臋, ale ciekaw by艂 us艂ysze膰 z ust. samego Kmicica relacj臋, wi臋c kaza艂 go natychmiast wo艂a膰 do siebie.
- Nie uda艂o ci si臋 jako i mnie - rzek艂, gdy Kmicic stan膮艂 przed nim.-
M贸wi艂 mi ju偶 miecznik rosie艅ski, 偶e艣 wpad艂 w r臋ce tego ma艂ego diab艂a.
- Tak jest! - rzek艂 Kmicic.
- I list m贸j ci臋 wyratowa艂?
- O kt贸rym li艣cie wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 m贸wisz? Bo oni, przeczytawszy sami ten, kt贸ry znale藕li przy mnie, przeczytali mi w nagrod臋 drugi, kt贸ry艣 wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 do komendanta bir偶a艅skiego pisa艂...
Ponura twarz Radziwi艂艂a pokry艂a si臋 jakoby krwawym ob艂okiem.
- Wi臋c ty wiesz?
- Wiem! - odrzek艂 zapalczywie Kmicic. - Jak wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 mog艂e艣 tak ze mn膮 post膮pi膰? Szlachcicowi prostemu wstyd s艂owo 艂ama膰, a c贸偶 dopiero ksi臋ciu i wodzowi...
- Milcz - rzek艂 Radziwi艂艂.
- Nie zmilcz臋, bom tam przed tymi lud藕mi oczami za wasz膮 ksi膮偶臋c膮 mo艣膰 艣wieci膰 musia艂! Ci膮gn臋li mnie, 偶ebym do nich przysta艂, a jam nie chcia艂 i powiedzia艂em im: 揜adziwi艂艂owi s艂u偶臋, bo przy nim s艂uszno艣膰, przy nim cnota1" Na to pokazali mi 贸w list: 揚atrz, jaki tw贸j Radziwi艂艂!"-a jam musia艂 g臋b臋 stuli膰 i wstyd 艂yka膰...
Wargi hetmana pocz臋艂y drga膰 z w艣ciek艂o艣ci. Ogarn臋艂a go dzika 偶膮dza skr臋ci膰 t臋 zuchwa艂膮 g艂ow臋 z karku i ju偶, ju偶 r臋ce podnosi艂, aby na s艂u偶b臋 zaklaska膰. Gniew zas艂ania艂 mu oczy, tamowa艂 oddech w piersiach i pewnie drogo by przysz艂o Kmicicowi zap艂aci膰 za wybuch, gdyby nie nag艂y atak astmy, kt贸ry w tej chwili pochwyci艂 ksi臋cia. Twarz mu sczernia艂a, zerwa艂 si臋 z krzes艂a i r臋koma pocz膮艂 bi膰 powietrze, oczy wysz艂y mu na wierzch g艂owy, a z gardzieli wydoby艂 si臋 chrapliwy ryk, w kt贸rym Kmicic zaledwie zrozumia艂 s艂owo :
- Dusz臋 si臋!...
Na uczyniony alarm zbieg艂a si臋 s艂u偶ba, nadworni medycy i pocz臋to cuci膰 ksi臋cia, kt贸ry zaraz straci艂 przytomno艣膰. Cucono z godzin臋, a gdy wreszcie pocz膮艂 dawa膰 艣lady 偶ycia, Kmicic wyszed艂 z komnaty.
Na korytarzu spotka艂 Char艂ampa, kt贸ry si臋 by艂 ju偶 podleczy艂 z ran i st艂ucze艅 otrzymanych w bitwie ze zbuntowanymi W臋grami Oskierki.
- A co nowego? - spyta艂 w膮sacz.
- Ju偶 przyszed艂 do siebie! - odpowiedzia艂 Kmicic.
- Hm ! Ale lada dzie艅 mo偶e nie przyj艣膰. Z艂a nasza, panie pu艂kowniku, bo jak ksi膮偶臋 zemrze, to si臋 jego uczynki na nas skrupi膮. Ca艂a nadzieja w Wo艂odyjowskim, 偶e starych towarzysz贸w b臋dzie os艂ania艂, dlatego te偶, powiem waszej mo艣ci (tu Char艂amp g艂os zni偶y艂), kontent jestem, 偶e si臋 wymkn膮艂.
- To ju偶 mu tak ciasno by艂o?
- Co to ciasno! Imaginuj sobie wasza mo艣膰 w tej olszynie, w kt贸rej艣my go otoczyli, wilki by艂y i nie wymkn臋艂y si臋, a on si臋 wymkn膮艂. Niech go kule bij膮. Kto wie, kto wie, czy nie przyjdzie si臋 go za po艂臋 uchwyci膰, bo jako艣 tu ko艂o nas kuso. Szlachta okrutnie si臋 od naszego ksi臋cia odwraca i wszyscy m贸wi膮, 偶e wol膮 prawdziwego nieprzyjaciela, Szweda, Tatara nawet, ni偶 renegata. Ot, co jest! A tu precz ksi膮偶臋 pan ka偶e coraz wi臋cej obywatel贸w 艂apa膰 i wi臋zi膰 - co mi臋dzy nami rzek艂szy, jest przeciw prawu i wolno艣ci. Przywieziono dzi艣 pana miecznika rosie艅skiego...
- A? to go przywieziono?
- A jak偶e, i z krewniaczk膮. Panna jako migda艂! Powinszowa膰 waszej mo艣ci !
- Gdzie偶 ich postawiono?
- W prawym skrzydle. Zacne pokoje im dano, nie mog膮 si臋 skar偶y膰, chyba na to, 偶e warta pode drzwiami chodzi. A kiedy wesele, panie pu艂kowniku?
- Jeszcze kapela na to wesele nie zam贸wiona. Bywaj wa膰pan zdr贸w!- rzek艂 Kmicic.
Kmicic po偶egnawszy Char艂ampa uda艂 si臋 do siebie. Bezsenna noc, burzliwe jej wypadki i ostatnie zaj艣cie z ksi臋ciem zm臋czy艂y go tak, 偶e zaledwie na nogach m贸g艂 usta膰. A przy tym, jako cia艂u strudzonemu i zbitemu ka偶de dotkni臋cie b贸l sprawia, tak on dusz臋 mia艂 zbola艂膮. Proste pytanie Char艂ampa : 揔iedy wesele?" - ubod艂o go dotkliwie, bo wnet stan臋艂a mu jako 偶ywa przed oczyma lodowata twarz Ole艅ki i jej usta zaci艣ni臋te w贸wczas, gdy ich milczenie potwierdza艂o wyrok 艣mierci na niego. Mniejsza, czy s艂owo jej pro艣by mog艂o go zbawi膰, czy pan Wo艂odyjowski by艂by na nie zwa偶a艂! Ca艂y 偶al i b贸l, jaki Kmicic odczuwa艂 w tej chwili,tkwi艂 w tym, 偶e ona nie wym贸wi艂a tego s艂owa. A przecie po dwakro膰 poprzednio nie waha艂a si臋 go ratowa膰. Taka偶 to ju偶 przepa艣膰 by艂a mi臋dzy nimi, tak dalece wygas艂a w jej sercu nie ju偶 mi艂o艣膰, lecz prosta 偶yczliwo艣膰, kt贸r膮 nawet dla obcego mie膰 mo偶na, prosta lito艣膰, kt贸r膮 dla ka偶dego mie膰 trzeba? Im wi臋cej my艣la艂 nad tym Kmicic, tym okrutniejsz膮 wydawa艂a mu si臋 Ole艅ka, tym wi臋kszy czu艂 do niej 偶al, tym g艂臋bsz膮 uraz臋. - C贸偶em takiego uczyni艂- pyta艂 sam siebie-aby mn膮 tak, jak przekl臋tym przez ko艣ci贸艂, pogardzano? Cho膰by i 藕le by艂o Radziwi艂艂owi s艂u偶y膰, to przecie czuj臋 si臋 w tym niewinnym, bo z r臋k膮 na sumieniu powiedzie膰 mog臋, 偶e nie dla promocyj, nie dla zysk贸w, nie dla chleb贸w mu s艂u偶臋, jeno 偶e korzy艣膰 dla ojczyzny w tym widz臋 - za c贸偶 bez s膮du mnie pot臋piono?...
- Dobrze, dobrze! Niech偶e tak b臋dzie! Nie p贸jd臋 z win nie pope艂nionych si臋 oczyszcza膰 ani mi艂osierdzia prosi膰! - powtarza艂 sobie po tysi膮c razy.
A jednak b贸l nie ustawa艂, owszem, wzmaga艂 si臋 coraz bardziej. Wr贸ciwszy do swych komnat rzuci艂 si臋 pan Andrzej na 艂o偶e i pr贸bowa艂 zasn膮膰, lecz mimo ca艂ego um臋czenia nie m贸g艂. Po chwili wsta艂 i pocz膮艂 chodzi膰 po komnacie. Od czasu do czasu r臋ce do czo艂a przyk艂ada艂 i m贸wi艂 do siebie g艂o艣no:
- Nie mo偶e by膰 inaczej, jeno serce w tej dziewce zawzi臋te!
I znowu :
- Tegom si臋 po tobie, panno, nie spodziewa艂... Bogdaj ci B贸g za to zap艂aci艂!
Na takich rozmy艣laniach up艂yn臋艂a mu godzina jedna i druga, na koniec znu偶y艂 si臋 do reszty i drzema膰 pocz膮艂 siedz膮c na 艂o偶u, lecz nim zasn膮艂, zbudzi艂 go dworzanin ksi膮偶臋cy, pan Szki艂艂膮d藕, i wezwa艂 do ksi臋cia.
Radziwi艂艂 czu艂 si臋 ju偶 lepiej i oddycha艂 swobodniej, ale na o艂owianej jego twarzy zna膰 by艂o os艂abienie wielkie. Siedzia艂 w g艂臋bokim krze艣le sk贸r膮 obitym, maj膮c przy sobie medyka, kt贸rego zaraz, r贸wno z wej艣ciem Kmicica, odes艂a艂.
- By艂em ju偶 jedn膮 nog膮 na tamtym 艣wiecie, i przez ciebie! - rzek艂 do pana Andrzeja.
- Mo艣ci ksi膮偶臋, nie moja wina; powiedzia艂em, com my艣la艂.
- Niech偶e tego wi臋cej nie b臋dzie. Nie dorzucaj cho膰 ty ci臋偶aru do brzemienia, kt贸re d藕wigam, i to wiedz, 偶e co tobie przebaczy艂em, innemu bym nie przebaczy艂.
Kmicic milcza艂.
- Je艣li kaza艂em - rzek艂 po chwili ksi膮偶臋 - tych ludzi w Bir偶ach egzekwowa膰, kt贸rym na twoj膮 pro艣b臋 przebaczy艂em w Kiejdanach, to nie dlatego, 偶em ci臋 chcia艂 zwodzi膰, jeno by ci bole艣ci oszcz臋dzi膰. Uleg艂em pozornie, bo mam dla ciebie s艂abo艣膰... A ich 艣mier膰 by艂a konieczna. Czy tom ja kat, czy my艣lisz, 偶e krew rozlewam dlatego jeno, by oczy czerwon膮 barw膮 napa艣膰?...Ale gdy po偶yjesz d艂u偶ej, poznasz, 偶e gdy kto艣 chce czego艣 na 艣wiecie dokaza膰, temu nie wolno ni w艂asnej, ni cudzej s艂abo艣ci folgowa膰, nie wolno wi臋kszych spraw dla mniejszych po艣wi臋ca膰. Ci ludzie powinni byli zgin膮膰 tu w Kiejdanach, bo patrz, co si臋 przez twoj膮 instancj臋 sta艂o: w kraju op贸r podsycony, wojna domowa rozpocz臋ta, dobra przyja藕艅 ze Szwedami zachwiana, z艂y przyk艂ad innym dany, od kt贸rego bunt jako zaraza si臋 szerzy. Ma艂o tego: sam osob膮 swoj膮 musia艂em p贸藕niej wypraw臋 na nich czyni膰 i konfuzji wobec wszystkiego wojska si臋 naje艣膰, ty艣 ledwie z ich r膮k nie zgin膮艂, a teraz p贸jd膮 na Podlasie i g艂owami buntu si臋 stan膮. Patrz i ucz si臋!
Gdyby zgin臋li w Kiejdanach, nie by艂oby tego wszystkiego. Ale艣 ty, prosz膮c za nich, o afektach w艂asnych tylko my艣la艂, ja za艣 pos艂a艂em ich po 艣mier膰 do Bir偶, bom do艣wiadczony, bo dalej widz臋, bo wiem to z praktyki, 偶e kto w p臋dzie chocia偶 o ma艂y kamie艅 si臋 potknie, ten 艂atwo upadnie, a kto upadnie, ten mo偶e si臋 wi臋cej nie podnie艣膰, i tym snadniej, im przedtem bieg艂 szybciej... Niech B贸g broni, ile z艂ego narobili ci ludzie!
- Tyle oni nie zawa偶膮, aby mogli ca艂e przedsi臋wzi臋cie waszej ksi膮偶臋cej mo艣ci popsowa膰.
- Cho膰by nic wi臋cej nie uczynili nad to, 偶e za ich przyczyn膮 dyfidencje mi臋dzy mn膮 a Pontusem powsta艂y, ju偶 szkoda by艂aby nieoszacowana. Rzecz si臋 ju偶 wyja艣ni艂a, 偶e to byli nie moi ludzie, ale list z pogr贸偶kami, kt贸ry do mnie Pontus napisa艂, pozosta艂 i tego listu mu nie daruj臋... Jest Pontus szwagrem kr贸lewskim, ale to jeszcze w膮tpliwa, czy moim m贸g艂by zosta膰 i czyby radziwi艂艂owskie progi nie by艂y dla niego za wysokie...
- Wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 niech z samym kr贸lem, nie z jego s艂ugami, traktuje.
- Tak chc臋 uczyni膰... I je艣li zgryzoty mnie nie zabij膮, naucz臋 tego Szwedzika modestii... Je艣li zgryzoty mnie nie zabij膮, a bodaj czy si臋 na tym sko艅czy, bo mi tu cierni贸w ani bole艣ci nikt nie szcz臋dzi... Ci臋偶ko mi! ci臋偶ko!... Kto by uwierzy艂, 偶em jest ten sam, kt贸ry by艂em pod 艁ojowem, pod Rzeczyc膮, Mozyrem, Turowem, Kijowem i Beresteczkiem?... Ca艂a Rzeczpospolita patrzy艂a jeno we mnie i w Wi艣niowieckiego jako w dwa s艂o艅ca!... Wszystko dr偶a艂o przed Chmielnickim, a on dr偶a艂 przede mn膮. I te same wojska, kt贸re w czasach powszechnej kl臋ski od wiktorii do wiktorii wiod艂em, dzi艣 mnie opu艣ci艂y i r臋k臋 na mnie, jako parrycydowie podnosz膮...
- Przecie nie wszyscy, bo s膮 tacy, kt贸rzy w wasz膮 ksi膮偶臋c膮 mo艣膰 jeszcze wierz膮! - rzek艂 do艣膰 porywczo Kmicic.
- Jeszcze wierz膮... p贸ki nie przestan膮! - odpowiedzia艂 z gorycz膮 Radziwi艂艂. - Wielka ichmo艣ci贸w 艂aska!... Da艂by B贸g, 偶ebym si臋 ni膮 nie otru艂... Sztych za sztychem ka偶dy z was wbija we mnie, cho膰 niejednemu to na my艣l nie przychodzi...
- Wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 na intencje zwa偶aj, nie na s艂owa.
- Dzi臋kuj臋 za rad臋... Odt膮d pilnie b臋d臋 zwa偶a艂, jak膮 mi ka偶den gemajna twarz pokazuje... i pilnie zabiega艂, aby si臋 wszystkim spodoba膰...
- Gorzkie to s艂owa, wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰.
- A 偶ycie s艂odkie?... B贸g mnie do wielkich rzeczy stworzy艂, a ja musz臋, ot! wykrusza膰 si艂y w powiatowej wojnie, jak膮 za艣cianek z za艣ciankiem m贸g艂by prowadzi膰. Chcia艂em z monarchami pot臋偶nymi si臋 mierzy膰, a upad艂em tak nisko, 偶e musz臋 jakiego艣 pana Wo艂odyjowskiego po moich w艂asnych maj臋tno艣ciach 艂owi膰. Zamiast 艣wiat dziwi膰 moj膮 si艂膮, dziwi臋 go moj膮 s艂abo艣ci膮; zamiast za popio艂y Wilna popio艂ami Moskwy zap艂aci膰, musz臋 ci dzi臋kowa膰, 偶e艣 Kiejdany sza艅czykami obsypa艂... Ciasno mi... i dusz臋 si臋... nie tylko dlatego, 偶e astma mnie dusi... Niemoc mnie zabija... Bezczynno艣膰 mnie zabija... Ciasno mi i ci臋偶ko!... Rozumiesz?...
- My艣la艂em i ja, 偶e p贸jdzie inaczej!... - rzek艂 ponuro Kmicic.
Radziwi艂艂 pocz膮艂 oddycha膰 z wysileniem.
- Przedtem, nim inna mnie korona dojdzie, cierniow膮 mi w艂o偶ono. Kaza艂em ministrowi Adersowi w gwiazdy patrzy膰... Zaraz erygowa艂 figur臋 i m贸wi, 偶e z艂e s膮 koniunktury, ale 偶e to przejdzie. Tymczasem m臋ki cierpi臋... W nocy co艣 mi spa膰 nie daje, co艣 chodzi po komnacie... Jakowe艣 twarze zagl膮daj膮 mi do 艂o偶a, a czasem ch艂贸d si臋 nag艂y czyni... To znaczy, 偶e 艣mier膰 ko艂o mnie przechodzi... M臋ki cierpi臋... Musz臋 by膰 jeszcze na zdrady i odst臋pstwa gotowy, bo wiem, 偶e s膮 tacy, kt贸rzy si臋 chwiej膮...
- Nie ma ju偶 takich! - odpowiedzia艂 Kmicic. - Kto mia艂 odst膮pi膰, to ju偶 sobie precz poszed艂!
- Nie zw贸d藕, sam to widzisz, 偶e reszta polskich ludzi poczyna si臋 ogl膮da膰 za siebie.
Kmicic wspomnia艂 na to, co od Char艂ampa s艂ysza艂, i umilk艂.
- Nic to! - rzek艂 Radziwi艂艂 - ci臋偶ko, straszno, ale trzeba przetrwa膰... Nie m贸w nikomu o tym, co艣 tu ode mnie s艂ysza艂... Dobrze, 偶e ten atak choroby dzi艣 na mnie przyszed艂, bo ju偶 si臋 nie powt贸rzy, a na dzi艣 w艂a艣nie si艂 mi potrzeba, bo chc臋 uczt臋 wyprawi膰 i weso艂膮 twarz pokazywa膰, by ducha w ludziach pokrzepi膰... I ty si臋 rozpog贸d藕, a nie m贸w nic nikomu, bo co ja ci m贸wi臋, to jeno dlatego, aby艣 cho膰 ty mnie nie dr臋czy艂... Gniew mnie dzi艣 uni贸s艂... Pilnuj, aby si臋 to nie powt贸rzy艂o, bo o g艂ow臋 twoj膮 chodzi. Alem ci ju偶 przebaczy艂... Tych sza艅czyk贸w, kt贸rymi艣 Kiejdany obsypa艂, sam Peterson by si臋 nie powstydzi艂... Id藕 teraz, a przy艣lij mi Mieleszk臋. Sprowadzono dzi艣 zbieg贸w spod jego chor膮gwi, samych gemajn贸w. Ka偶臋 mu ich powiesi膰 co do jednego... Trzeba przyk艂ad da膰... B膮d藕 zdr贸w... Ma dzi艣 by膰 weso艂o w Kiejdanach!...
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2565 18
kawa艂y(18)
Za艂膮cznik nr 18 zad z pisow wyraz 贸 i u poziom I
A (18)
consultants howto 18
Kazanie na 18 Niedziel臋 Zwyk艂膮 C
R 18
18 Prezentacja
18 Mit mityzacja mitologie wsp贸艂czesne
18 (36)

wi臋cej podobnych podstron