Jezus żyje Emilien Tardif


Emilien Tardif: Jezus żyje


SPIS TREŚCI
Wstęp
Rozdział I Gruźlica płuc
Rozdział II Nagua i Pimentel
Rozdział III Jezus żyje
Rozdział IV Słowo poznania
Rozdział V Uzdrowienie
Rozdział VI Uwolnienie
Rozdział VII Pomoc w uzdrowieniu
Rozdział VII Pięć listów
Rozdział IX Ostatnia podróż

EMILIEN TARDIF
Jose H. Prado Flores
JEZUS ŻYJE
z języka francuskiego przełożył Mariusz Bigiel SJ


WSTĘP
Nie możemy milczeć wobec tego, cośmy widzieli i słyszeli. Zaprawdę
godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, oraz konieczne zabrać głos
i obwieścić całemu światu niektóre spośród cudów, których dokonał Pan.
Książka ta jest uwielbieniem i dziękczynieniem od tych, którzy w
jakikolwiek sposób zostali przez Boga obdarzeni łaską w czasie drugiego
okresu ewangelizacji, której towarzyszyły znaki, cuda i uzdrowienia. Nie
jest to książka w sensie ścisłym - jest to raczej świadectwo. Ewangelia,
zanim została napisana, była wcześniej przeżywana i głoszona. Za tymi
stronicami kryje się osoba głoszącego Ewangelię - osoba tak żywa, że
nieomal można usłyszeć jej głos; przede wszystkim jednak można na tych
kartkach spotkać tego, który jest samą Ewangelią: Jezusa Chrystusa, który
jest wczoraj i dziś i ten sam na wieki. To właśnie On jest głównym
bohaterem. Ojciec Emilien niósł Chrystusa na pięciu kontynentach. Jako
mały osiołek z Betfage otrzymał dywan kwiatów na Haiti, ale doświadczył
także prześladowań w Kongo. Jednak nie kruche naczynie, które przechowuje
skarb jest najistotniejsze, ale jego zawartość: Jezus Chrystus. Książka
ta nie jest instrukcją jak modlić się o uzdrowienie, ale świadectwem o
tym, że Bóg również dzisiaj uzdrawia Swoje chore dzieci. Tematem jej nie
są uzdrowienia, ale ewangelizacja. Jest to krzyk, który wznosi się w tym
celu, aby napełnić nadzieją tych, którzy wierzą, że ten sam Jezus, który
umarł na krzyżu, żyje - a to oznacza, że nie ma dla Niego nic
niemożliwego. Czy jest coś dziwnego w tym, że Bóg dokonuje cudów w
dzisiejszych czasach, skoro jest On przecież Cudownym Bogiem? Dlatego
też, jeśli jest coś, czego ta książka na pewno nie potrzebuje, to jest to
właśnie wstęp.
Meksyk, 24 czerwca 1983 roku Uroczystości Św. Jana Chrzciciela


Emilien Tardif: Jezus żyje - 1

ROZDZIAŁ I
Gruźlica płuc

W roku 1973 byłem prowincjałem zgromadzenia Misjonarzy Najświętszego
Serca Pana Jezusa w Republice Dominikany. W ciągu 16 lat przebywania w
tym kraju na misjach pracowałem bardzo dużo, kosztem swojego zdrowia.
Dużo czasu upłynęło mi na załatwianiu spraw materialnych: budowaniu
kaplic, seminariów duchownych, ośrodków kultury, punktów katechetycznych
itp. Bardzo starałem się, aby zdobyć fundusze na wybudowanie mieszkań i
na wyżywienie naszych kleryków. Pan pozwolił mi prowadzić życie
skoncentrowane na tego typu zajęciach aż do dnia, w którym zachorowałem.
14 czerwca 1973 roku, podczas zgromadzenia Ruchu Rodzin Chrześcijańskich,
niespodziewanie poczułem się źle, a nawet bardzo źle. Trzeba było
natychmiast odwieźć mnie do Krajowego Centrum Medycznego. Było ze mną tak
źle, że myślałem, iż nie przeżyję tej nocy. Byłem rzeczywiście
przekonany, że wkrótce umrę. Wcześniej często rozmyślałem o śmierci, ale
nigdy nie doświadczyłem jej na sobie. Tego jednak wieczoru spotkałem się
z nią i nie mogę powiedzieć, aby było to przyjemne przeżycie. Lekarze
zrobili mi bardzo szczegółowe badania wykrywając ostrą gruźlicę płuc.
Widząc, że jest ze mną źle, chciałem wrócić do Quebec w Kanadzie, do mego
ojczystego kraju, gdzie mieszkała moja rodzina. Byłem jednak do tego
stopnia osłabiony, że okazało się to niemożliwe. Zmuszono mnie do
odczekania dwóch tygodni i do przejścia kuracji wzmacniającej, aby podróż
stała się możliwa. W Kanadzie umieszczono mnie w specjalnym centrum
medycznym, gdzie powtórnie mnie przebadano, aby stwierdzić naturę
dolegliwości. Cały lipiec upłynął mi na badaniach, analizach,
prześwietleniach itp. W ich wyniku stwierdzono naukowo, że gruźlica
dokonała poważnych uszkodzeń obu moich płuc. Aby dodać mi otuchy,
powiedziano, że być może po roku leczenia i wypoczynku będę mógł być
wypisany ze szpitala. Pewnego dnia złożono mi dwie szczególne wizyty.
Najpierw przybył ksiądz, który był redaktorem naczelnym czasopisma "Notre
Dame". Prosił mnie, abym pozwolił mu zrobić zdjęcie do artykułu
zatytułowanego: "Jak przeżywać swoją chorobę?". Nie zdążyłem jeszcze
dobrze wypocząć po jego wyjściu, gdy nagle wtargnęło do mojej sali pięć
świeckich osób z odnowy charyzmatycznej. Będąc w Ameryce Łacińskiej
często wyśmiewałem się z odnowy charyzmatycznej twierdząc, że Dominikana
nie potrzebuje daru języków, ale przemian społecznych - a tu nagle
przyszli do mnie charyzmatycy, by modlić się w sposób, który nie bardzo
akceptowałem... Przyszli modlić się w dwóch sprawach: abym zaakceptował
chorobę i abym odzyskał zdrowie. Będąc księdzem misjonarzem pomyślałem
sobie, że nie byłoby to zbyt budujące, gdybym odrzucił ich modlitwę.
Szczerze mówiąc zgodziłem się na nią bardziej z powodu dobrego wychowania
niż z wewnętrznego przekonania. Nie wierzyłem, aby zwykła, prosta
modlitwa mogła przywrócić mi utracone zdrowie. Ludzie ci powiedzieli z
wielkim przekonaniem:
- Będziemy teraz czynić to, o czym jest napisane w Ewangelii: "Na
chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 18). Właśnie w
ten sposób będziemy się modlić i Pan zaraz cię uzdrowi. Chwilę później
podeszli całkiem blisko do krzesła, na którym siedziałem i położyli na
mnie ręce. Ponieważ nigdy nie widziałem niczego podobnego, zbiło mnie to
z tropu. Czułem, że wyglądam bardzo śmiesznie z ich rękami położonymi na
mnie i byłem nieco sfrustrowany z tego powodu, że ludzie przechodzący
przez korytarz zaglądali ciekawie przez uchylone drzwi... Dlatego też
przerwałem modlitwę i zaproponowałem: - Jeżeli chcecie, można zamknąć
drzwi...
- Dobrze, ojcze, nie ma żadnych przeszkód... - odpowiedzieli. Zamknęli
więc drzwi, ale Jezus był już w środku, bo w czasie modlitwy czułem
wielkie ciepło w płucach. Pomyślałem sobie, że to nawrót choroby i że
zaraz umrę. Tymczasem była to miłość Jezusa, który dotykał mnie i
uzdrawiał moje chore płuca. W czasie modlitwy pojawiło się proroctwo. Pan
mówił do mnie: "uczynię z ciebie świadka mojej miłości". Jezus, który
żyje, przywrócił życie nie tylko moim płucom, ale także mojemu
kapłaństwu, całej mojej osobie. Trzy dni później czułem się świetnie.
Miałem wspaniały apetyt, spałem dobrze i nie odczuwałem żadnego bólu.
Lekarze natomiast byli gotowi rozpocząć leczenie. Niestety jednak, żadne
lekarstwo nie pomagało w dolegliwości, którą wykryli. Wobec tego
zastosowali specjalne zastrzyki wzmacniające, ale i one nie były w stanie
zadziałać... Ja zaś ze swej strony czułem się dobrze i chciałem wrócić do
domu, ale zmuszono mnie, abym pozostał w szpitalu - a to w tym celu, by
lekarze mogli poszukiwać gruźlicy, która niespodziewanie wymknęła im się
z ręki. W końcu, po upływie miesiąca, po wielu analizach, ordynator
powiedział: - Proszę ojca, wypisujemy ojca do domu. Jest ojciec zupełnie
zdrów, ale to przeczy temu wszystkiemu, czego uczy medycyna. Nie wiemy,
jak się to stało... Po chwili dodał wzruszając ramionami:
- Ksiądz jest wyjątkowym przypadkiem w tym szpitalu...
- W moim zgromadzeniu zakonnym również - odpowiedziałem śmiejąc się.
Opuściłem szpital bez zastrzyków, bez leków, bez recept... Wracałem do
domu i ważyłem 50 kilogramów. W szpitalu, zamiast leczyć gruźlicę,
próbowano uśmiercić mnie głodem. Dwa tygodnie później ukazał się 8. numer
przeglądu "Notre Damę". Na stronie piątej widniała moja fotografia:
siedziałem na owym osławionym fotelu, wśród różnych aparatów medycznych,
ze smutną miną i zamyślonym wzrokiem. Poniżej widniał napis: "...chory
musi się nauczyć przeżywać swoją chorobę, przyzwyczaić się do ukrytych
sugestii, niedyskretnych pytań... a także do przyjaciół, którzy patrzą na
pacjenta całkiem innym wzrokiem niż dotychczas..." Tymczasem moje zdrowie
wskazywało coś wręcz przeciwnego. Pan mnie uzdrowił. Tylko moja wiara
była bardzo mała, być może mniejsza od ziarnka gorczycy, lecz Bóg, sam
będąc wielkim, nie zważał na moją małość. Taki jest właśnie mój Bóg...
Gdyby był On takim, jakim byśmy chcieli, aby był, nie byłby wcale Bogiem.
W ten sposób, na swoim własnym ciele, otrzymałem pierwszą lekcję na temat
posługi uzdrawiania, którą to posługę w przyszłości miałem wypełniać.
Była to lekcja podstawowa: Bóg uzdrawia nas za pomocą takiej wiary, jaką
aktualnie posiadamy. Nie wymaga więcej niż to, co mamy.
15 września wziąłem udział w pierwszym w moim życiu spotkaniu
modlitewnym odnowy charyzmatycznej. Nie bardzo wiedziałem na czym ma to
polegać, ale poszedłem tam, ponieważ ludzie, którzy się modlili nade mną,
prosili mnie, abym złożył świadectwo o moim uzdrowieniu. W tym samym
miesiącu zacząłem powoli wracać do pracy i napisałem do mojego
przełożonego, aby zezwolił na to, abym rok, który miał mi upłynąć na
pobycie w szpitalu, mógł poświecić na poznawanie odnowy charyzmatycznej w
Kanadzie i USA. Udzielono mi pozwolenia i oddelegowano do największych
grup: w Quebec, Pittsburgu, Notre Dame i Arizonie. Pamiętam dobrze pewien
dzień, w którym w Los Angeles odprawiałem Mszę Świętą, na której obecna
była moja siostrzenica oraz jej przyjaciel. Po przeczytaniu po francusku
Ewangelii, chciałem ją wyjaśnić, ale zacząłem wysyłać jakieś dziwne
dźwięki. Czułem, że moje usta jakby sztywnieją i zacząłem wypowiadać
słowa, których znaczenia nie znałem. Nie było to ani trochę podobne: ani
do francuskiego,ani do angielskiego, ani do hiszpańskiego, które to
języki znałem. Kiedy się to skończyło, wykrzyknąłem ze zdziwieniem: - Nie
mówcie mi tylko, że otrzymałem dar języków!
- Niestety, jednak tak się stało, wujku - odpowiedziała siostrzenica -
mówisz językami...
Tak wiele przedtem naśmiewałem się z daru języków, gdy tymczasem Pan
udzielił mi go w chwili, gdy właśnie miałem głosić Słowo Boże. W ten
sposób odkryłem ten piękny dar od Pana.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 2

ROZDZIAŁ II
Nagua i Pimentel

A. Nagua
Po roku, który miałem spędzić w szpitalu, wróciłem do Dominikany. Mój
przełożony wysłał mnie do pewnej parafii w mieście Nagua. Zaraz po
przybyciu zwołałem czterdzieści osób, aby złożyć świadectwo o moim
uzdrowieniu. Pamiętam, że zaprosiłem przede wszystkim chorych, aby modlić
się za nich. Ku mojemu zdziwieniu, rzeczywiście przyszło więcej chorych
niż zdrowych. Tej nocy Pan uzdrowił dwie osoby. Zgromadzenie wybuchnęło
radością, a ludzie, którzy zostali uzdrowieni, wszędzie składali
świadectwa. W ten sposób rozpoczęła się historia, o której na początku
nie myślałem, że może być aż tak cudowna. Dzięki uzdrowieniom, które
dokonywał Pan, nasza grupka przypominała ucztę w Królestwie Bożym (Mt 22,
1-14): zaproszonymi byli niewidomi, głusi, niemi i ubodzy. Każdego
tygodnia Pan uzdrawiał chorych. W sierpniu Bóg uzdrowił Sarę z raka
skóry. Była ona skazana na śmierć z powodu choroby i wyszła ze szpitala,
aby umrzeć w swoim własnym domu. Przyprowadzono ją na spotkanie i w
czasie modlitwy za chorych poczuła głębokie oraz silne ciepło w swoim
wnętrzu i zaczęła płakać. Powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że
choroba znikła. Dwa tygodnie później była całkiem zdrowa i wróciła na
spotkanie z całunem w rękach: było to ubranie, które jej dzieci kupiły na
pogrzeb. Ludzie przybywali tłumnie. Wszyscy śpiewali na chwałę Bożą i
spontanicznie wielbili Boga. Wobec cudów i uzdrowień wybuchali wielkim
płaczem - były to łzy szczęścia. Opowiadali później wszędzie i wszystkim
o tym, co dzieje się w ich parafii. Po kilku tak szczęśliwych i pięknych
spotkaniach niektórzy księża zaczęli mówić: - Ojciec Tardif został
uzdrowiony z gruźlicy, ale za to choroba przerzuciła mu się na głowę.
Ponieważ modliłem się w innych językach i głosiłem moc uzdrowienia
Chrystusowego, twierdzili, że zwariowałem.
Tymczasem Pan przemówił do nas poprzez proroctwo: "Ja działam w
pokoju. Pokój mój daję wam. Bądźcie zwiastunami pokoju. Zaczynam rozlewać
Mego Ducha na was. Jest to ogień pożerający, który wkrótce opanuje całe
miasto. Otwórzcie oczy i uszy, ponieważ zobaczycie znaki i cuda, które
wielu pragnęło ujrzeć a nie widzieli. To Ja, który do was mówię, to
uczynię." Mieliśmy pewność, że stoimy wobec dzieł Pana. Miało miejsce tak
wiele cudów, że nie można ich było policzyć: pary, które żyły bez ślubu
pobierały się, młodzież była wyzwalana z alkoholizmu, narkomanii... Był
to cudowny połów. Po długim i mozolnym zarzucaniu wędki, na którą
bezskutecznie chciałem złapać jakąś rybę, Pan napełnił sieci tak obficie,
że wydawało się, iż nie starczy miejsca dla ryb w łódce (Łk 5,7). Jezus
wyzwalał swój lud z kajdan niewoli. Młodzi ludzie, którzy już od dawna
nie interesowali się ani Kościołem, ani sprawami wiary, zaczęli nagle
przeżywać i głosić Jezusa jako Tego, który wyzwala. Podczas rekolekcji
parafialnych głosiliśmy Jezusa, a następnie, w czasie Eucharystii,
modliliśmy się za chorych. Pierwsze słowo poznania, które wtedy
otrzymałem, brzmiało: - Znajduje się tutaj kobieta, która w tej chwili
jest uzdrawiana z raka. Odczuwa ona silne ciepło w okolicy brzucha.
Modliłem się dalej, podczas gdy przychodziły nowe słowa poznania
potwierdzone przez świadectwa. Tylko na pierwsze słowo nie było żadnej
odpowiedzi. Nazajutrz pewna niewiasta powiedziała do mikrofonu wobec
wszystkich: - Być może będziecie zdziwieni, że mnie tutaj widzicie.
Jestem grzesznicą, ulicznicą - od wielu lat uprawiam prostytucję. Wczoraj
przybyłam na Mszę Świętą, w czasie której modlono się o uzdrowienie, lecz
z powodu mego dotychczasowego życia wstydziłam się wyjść naprzód i
zostałam nieco w ukryciu, za palisadą. Miałam raka. Przeszłam dwie
operacje, które nie zatrzymały choroby, ale w momencie, kiedy ksiądz
powiedział, że ktoś teraz tutaj jest uzdrawiany z raka, czułam, że to
właśnie ja... Pan uzdrowił ją nie tylko z raka ciała, ale także z raka
duszy. Następnego dnia wyspowiadała się i przyjęła Komunię Św. Gdy
widziałem ją przystępującą do Komunii Świętej z wielką radością i łzami
szczęścia na twarzy, przyszedł mi na myśl syn marnotrawny, który spożywał
utuczone cielę zabite przez ojca. Przyjęła ona Baranka Bożego, który
gładzi grzechy świata, który oczyścił jej duszę i zmienił życie.
Powróciła następnie do domu publicznego, aby ze łzami w oczach świadczyć
wobec swoich koleżanek: - Nie przyszłam wzywać was do porzucenia tego
życia. Chcę tylko opowiedzieć wam o moim przyjacielu - Jezusie, który
odkupił mnie i zmienił moje życie. Opowiedziała im o swoim uzdrowieniu i
nawróceniu. Później poprosiła o zezwolenie na założenie grupy modlitewnej
w domu publicznym i w każdy poniedziałek zamykano tam drzwi dla grzechu,
a otwierano na Serce Jezusa. Była tam modlitwa, czytanie Słowa Bożego,
śpiewy. Nie na tym jednak zakończyło się działanie Pana. Rok później
zorganizowano rekolekcje dla 47 prostytutek z miasta. Widziałem na własne
oczy moc Miłosierdzia Bożego. Następowały nawrócenia: 27 spośród nich
opuściło swoje dawne życie od razu, 21 zaczęło wchodzić na drogi Pana.
Kilka z nich stało się nawet katechetkami, inne animatorkami świadczącymi
o przemieniającej sile Miłosierdzia Boga w grupach modlitewnych. Spośród
24 domów publicznych na ulicy Mariano ostały się tylko 4. Członkinie grup
rozprzestrzeniały się i Pan za ich pomocą przemieniał inne kobiety.
Trzeba tutaj przypomnieć słowa Jezusa, że grzesznicy wchodzą do Królestwa
Bożego przed uczonymi w Piśmie i faryzeuszami. Diana, bo tak miała na
imię pierwsza nawrócona prostytutka, została dotknięta miłością Bożą i
oddała się Panu całkowicie. Niemniej jednak jej ugruntowanie w wierze
przebiegało powoli i nie było pozbawione trudności. Przeżyła nawet powrót
do grzechu z powodu trudności ekonomicznych. Ale gdy tylko oddaliła się
od Pana, On przemówił do niej: "Diano, ktokolwiek idzie za mną drogą
światłości, niczego mu nie braknie". Wtedy nawróciła się znów i przyszła
z powrotem do Pana. Stała się nawet katechetką i świadczy z wielką mocą
na różnych rekolekcjach o Miłosierdziu Bożym. Jest członkinią grupy
ewangelizacyjnej i wielu kapłanów pragnie mieć tak wielką moc w
przepowiadaniu Dobrej Nowiny o Jezusie, jaką posiada Diana. Według
oficjalnych statystyk w mieście Nagua było ponad 500 domów publicznych.
Ponad 80% zamknęło swoje drzwi. Nie wszystkie kobiety zostały nawrócone,
ale każda z nich usłyszała orędzie o Jezusie, który żyje. Większość
domów, które były na usługach grzechu i egoizmu, stało się domami spotkań
grup modlitewnych. Zmiana była tak wyraźna, że powiedziano mi: - Nagua
była miastem prostytucji, ale zmieniła się w miasto modlitwy. Dziś nie ma
w Nagua ulicy, na której nie byłoby grupy modlitewnej. Te właśnie małe
grupki ewangelizują, głoszą Słowo Boże i doprowadzają ludzi do spotkania
z Jezusem żyjącym. Przykład miasta Nagua wyrabia w nas pojęcie, co to
znaczy charyzmat ewangelizacji. Nie jest to dodatkowa ozdoba, ale główny
motor w głoszeniu Ewangelii. Istnieje wielu ludzi, którzy odrzucają
charyzmaty mówiąc, że nie mają one znaczenia. Zwracam im tylko uwagę, że
Nagua została poruszona Ewangelią i straciła reputację "miasta
prostytucji" dzięki rekolekcjom dziewcząt z ulicy. Doszło do tych
rekolekcji dzięki kobiecie podobnej postawą do Marii Magdaleny, która
poszła za Jezusem, a następnie składała o Nim świadectwo wobec
wszystkich. Dlaczego? Ponieważ została uzdrowiona fizycznie - uzdrowiona
z raka. Zwykłe uzdrowienie doprowadziło do przemian społecznych. W taki
właśnie sposób rozprzestrzenia się Królestwo Boże - zwykłe, proste
wydarzenia, będące jak ziarenko gorczycy, które dojrzewając daje owoce w
obfitości.
Kim jesteśmy my - ludzie, że ośmielamy się poddawać w wątpliwość i
osądzać drogi Pana?

B. Pimentel
Byłem szczęśliwy w Nagua pracując z grupami modlitewnymi, lecz Duch
Święty przygotował dla mnie wielką niespodziankę. Prawdziwie drogi Pana
nie są naszymi drogami (Iz 55,8), ale za to są lepsze od tego, co
moglibyśmy sami wyprosić czy też wyobrazić sobie (Ef 3,20). Ojciec
prowincjał kazał mi w trybie natychmiastowym zastąpić księdza, który
wyjeżdżał na wakacje. Szczerze mówiąc, miałem wiele obaw opuszczając
Nagua. Zawsze chcielibyśmy zabezpieczać się swoimi sposobami - a to
bardzo przeszkadza działać Duchowi Świętemu. Życie w Duchu jest życiem
wyrzekania się tego co nasze, nawet w tym, co nazywamy "naszym
posługiwaniem". Jesteśmy wezwani do tego, aby być wiecznymi pielgrzymami,
którzy żyją pod przenośnymi namiotami, gotowi zawsze podjąć podróż bez
biletu powrotnego. Właśnie wtedy, gdy nic nie posiadamy, jesteśmy w
stanie otrzymać wszystko. 10 czerwca 1974 roku przybyłem na miejsce
nowego przeznaczenia: Pimentel było sympatyczną wioską, usytuowaną w
centrum kraju i otoczoną uroczą doliną, bogatą w ryż, ziemniaki, kakao i
pomarańcze, które rosły dzięki obfitym wodom rzeki Cuaba. Przez wioskę
przebiegała tylko jedna, niebrukowana ulica, po której przechadzały się
osły, konie i przejeżdżał jeden samochód, a nawet od czasu do czasu
autobus... Flaga narodowa dumnie powiewała nad merostwem i smukłe palmy
oraz akacje ogrodu miejskiego oddawały jej honory. Naprzeciwko znajdowała
się parafia św. Jana Chrzciciela, którego to imię przywiodło mi na myśl
stwierdzenie, że moja rola, jak zawsze w przypadku tego, kto
ewangelizuje, polega na przygotowaniu drogi Panu. Duch zaprowadził mnie
tam, abym był świadkiem światłości Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego.
Zaraz po przybyciu udałem się do proboszcza, który właśnie domykał swoje
walizki. Poprosiłem go tylko o pozwolenie na założenie małej grupki
Odnowy, ponieważ bez modlitwy nie wyobrażałem sobie pracy. Zbiło go to z
tropu, bał się czegoś. Nie odmówił mi jednak, ponieważ przyjechałem
zastąpić go po to, aby mógł pojechać na wakacje. Odezwał się do mnie: -
To dobrze, załóż grupę, ale tylko bez charyzmatów!
- Wszystko w porządku, ale to nie ja rozdzielam charyzmaty. Pochodzą
one od Ducha Świętego. Jeśli On zechce ich udzielić ludziom z twojej
parafii, co ja na to poradzę?... - Rób co chcesz! - odpowiedział i
pojechał na urlop.
Lato tego roku było bardzo upalne, co odebraliśmy jako dobry znak.
Jeśli ktoś nie wierzy, że Jezus żyje i działa, nie powinien czytać tego
co teraz nastąpi, ponieważ wyda mu się to niewiarygodne.
a) Pierwsze spotkanie
W czasie Mszy Świętej w najbliższą niedzielę zaprosiłem ludzi na
konferencję na temat odnowy charyzmatycznej, obiecując im, że opowiem o
moim uzdrowieniu. Uczestniczyło w tym spotkaniu około 200 osób. Ludzie ci
mieli tak wielką wiarę, że przywieźli pewnego sparaliżowanego człowieka
na wózku. Miał on uszkodzony kręgosłup i nie chodził już od przeszło
pięciu i pół lat.
Kiedy zobaczyłem jak się zbliżał, pomyślałem sobie, że ci ludzie,
którzy go przywieźli są bardzo śmiali, ale zarazem przyszła mi na myśl
podobna scena z Ewangelii (Mk 2,1-12). Modliliśmy się za tego człowieka i
prosiliśmy Pana przez moc Jego Świętych Ran, aby go uzdrowił. Nagle
człowiek ten zaczął się gwałtownie pocić i drżeć. Przypomniałem sobie
wtedy, że ja także odczuwałem wielkie ciepło, gdy Pan mnie uzdrawiał.
Powiedziałem więc do niego: - Pan cię uzdrawia! Podnieś się w Imię
Jezusa! Podałem mu rękę, a on patrzył na mnie bardzo zdziwiony. Z wielkim
wysiłkiem podniósł się i zaczął powoli iść do przodu. - Idź dalej w Imię
Jezusa! - krzyknąłem do niego - Pan cię uzdrawia w tej chwili!
Tymczasem człowiek ten zrobił najpierw jeden krok, potem następny.
Zbliżył się do Najświętszego Sakramentu i płacząc oddał chwałę Bogu.
Wszyscy wielbili Pana, podczas gdy uzdrowiony szedł niosąc swoje kule.
Tego samego dnia dziesięć osób zostało uzdrowionych miłością Jezusa.
Jak bardzo ludzie odczuwają potrzebę modlitwy... Przychodzili do nas
prosząc, byśmy nauczyli ich modlić się. Nie mogliśmy pozostać głusi na to
cudowne naleganie. Gdybyśmy mówili mniej o Panu, a więcej do Pana, nasz
świat byłby uległ szybko gruntownej przemianie. Niewątpliwie Bóg lubi,
gdy mówimy o Nim, lecz o wiele więcej jest Mu miłe, gdy mówimy do Niego -
gdy rozmawiamy z Nim samym.
b) Drugie spotkanie
W następną środę przybyło 3 000 osób. Ponieważ kościół nie był w
stanie nas pomieścić, zorganizowaliśmy spotkanie na rogu ulicy. Z tego
powodu, że modlitwa w grupie nie była możliwa przy tak wielkiej ilości
osób, głosiłem Słowo Boże, a następnie odprawiłem Mszę Świętą za chorych.
Była tam wtedy obecna pewna kobieta, która nazywała się Mercedes
Dominguez. Była ona niewidoma od 10 lat. W czasie modlitwy poczuła wielki
chłód w swoich oczach. Wróciła po spotkaniu do domu bardzo wstrząśnięta,
mówiąc wszystkim, że może już częściowo widzieć. Nazajutrz, gdy obudziła
się, była całkowicie uzdrowiona. Pan otworzył jej oczy oraz usta, by
mogła świadczyć wszędzie o swoim uzdrowieniu, robiąc wielkie wrażenie na
ludziach z wioski.
c) Trzecie spotkanie
Można wyobrazić sobie, co działo się w trzecim tygodniu. Udaliśmy się
do parku, na wolne powietrze, celebrować chwałę Pana. Było to tak, jak
gdyby Jezus przyszedł do Kafarnaum albo do Betsaidy. Ten sam Jezus
przyszedł do naszej miejscowości. Park przypominał sadzawkę Betesda,
pełną chorych, chromych, niewidomych, czekających na uzdrowienie (J
5,1-2). Betesda oznacza "dom miłosierdzia". Pimentel, najmniejsze z
miasteczek, stało się miejscem wybranym przez Boga, aby objawić Jego
Miłosierdzie. Posługa uzdrawiania jest zawsze posługą Miłosierdzia
Bożego. Tej nocy przybyło 7 000 osób. Robiliśmy to, co zawsze: głosiliśmy
miłość Jezusa, który żyje w Swoim Kościele i dalej działa przez nauki i
cuda. Odprawiłem Mszę Świętą i Pan ponownie zaczął uzdrawiać chorych.
Nawet aż za dużo - tak jak w Kanie Galilejskiej, gdzie przemienił wodę w
wino - zostało go jeszcze tak dużo, że można było urządzić drugie wesele.
Gdy prosimy Pana o cokolwiek, daje nam wszystko, ponieważ jedyną granicą
jest Jego nieskończona miłość. Nie uzdrowił więc tylko jednej czy dwóch
osób, ale niezliczony tłum. Policjanci byli bardzo zdenerwowani, ponieważ
całe to zamieszanie zmuszało ich do dodatkowej pracy po godzinach,
musieli bowiem kierować ruchem, wielkim jak na małe miasteczko. Z tego
też powodu zażądali oni od prefekta, aby zabronił tych spotkań, ale on
tylko rozpostarł ręce i powiedział im z uśmiechem: - Ja także chciałem
początkowo zabronić tych zebrań, ale na jednym z nich została uzdrowiona
moja żona... Była ona chora już od 12 lat. Została dotknięta miłością
Bożą. Kilka dni później wzięli ślub kościelny. Jak bardzo Bóg jest
przewidujący!... Zamiast zabronić nam spotkań, policja dodatkowo
oddelegowała do naszych celów 18 policjantów, aby kierowali ruchem.
d) Czwarte spotkanie
Było to 9 lipca, rok po moim powrocie do Republiki Dominikany. Od
dziewiątej rano przyjeżdżały autobusy i ciężarówki z całego kraju.
Taksówkarze sami, z własnej inicjatywy, przysparzali nam reklamy,
ponieważ czerpali korzyści z całej tej imprezy. W rezultacie tego dnia po
południu zgromadziło się na modlitwie 20 000 osób. Tłum był tak wielki,
że zostaliśmy zmuszeni do wejścia na dach, aby umieścić tam ołtarz, by
był widoczny dla wszystkich. Czy wiecie jak Pan "zakpił" sobie z policji,
która chciała położyć kres naszym spotkaniom? Tej nocy uzdrowił
policjanta, który cierpiał z powodu wylewu krwi do mózgu.do tego stopnia,
że był sparaliżowany. Od tej chwili wszyscy policjanci byli już po naszej
stronie. Prawdziwie sposoby, w jakie Bóg rozwiązuje problemy są o wiele
bardziej genialne od naszych. Pewna kobieta w wiosce była głucha od 16
lat i została całkowicie uzdrowiona. Najpierw usłyszała szmery, a później
zdała sobie sprawę, że słyszy kazanie.
Nazajutrz na targu pewien urzędnik powiedział do swego kolegi: Patrz!
- ona jest głucha - zróbmy jej kawał poruszając ustami i nic nie mówiąc.
- Niestety, panowie! - nie jestem już głucha, ponieważ Chrystus
uzdrowił mnie wczoraj wieczorem - odpowiedziała promieniejąc szczęściem.
Świadczyła w ten sposób nie tylko o swoim uzdrowieniu, ale także o
mocy Boga.
Pewien człowiek, który nie mógł chodzić o własnych siłach został
uzdrowiony tego samego dnia. Nastąpił prawdziwy wybuch uzdrowień i cudów.
Działo się to wszystko na naszych oczach. Były to kolorowe chwile mego
życia - wszystko działo się tak, jak jest to opisane w Ewangelii. Jezus
Zmartwychwstały przechodził pośród Swego ludu zbawiając go. Tej nocy
miało miejsce ponad sto uzdrowień, o czym dowiedzieliśmy się później ze
składanych świadectw.
e) Piąte spotkanie
Nasze wyposażenie okazało się niewystarczające dla piątego spotkania.
Policja dokonała obliczeń, aby dowiedzieć się, jakie jest zagęszczenie na
metr kwadratowy. Było tam 42 000 ludzi. Przybyli oni ze wszystkich
okolic: z Puerto Rico, Haiti i wszystkich parafii kraju. Ulice były
zapełnione, dachy pozajmowane, malutkie uliczki zastawione autobusami,
samochodami osobowymi i ciężarówkami. Przybyło tak wielu ludzi, a
wszystko dlatego, że Bóg nie zmienił od wieków swoich sposobów działania.
Podczas gdy my poszukujemy nowych metod, które byłyby skuteczniejsze w
duszpasterstwie oraz bardziej dostosowane do naszych czasów, Pan ciągle
na swój sposób "przechodzi przez Galileę uzdrawiając chorych, a tłumy idą
za Nim, gdy On głosi im Ewangelię Królestwa" (Łk 6,17-18). Dzisiaj także
czyni to samo. Uzdrawia chorych, gromadzi tysiące ludzi, a my głosimy im
Królestwo Boże. To nic innego, jak Ewangelia, która się powtarza.
Zacząłem mieć obawy, ponieważ ci biedni ludzie nagle zapragnęli mnie
dotykać i chcieli, abym modlił się za każdego z nich osobiście. Tej nocy
poodrywali mi wszystkie guziki od koszuli i o mało co nie zadusili.
Powstał także inny problem: ludzie po całodziennej podróży nie znajdowali
pożywienia w wiosce i musieli wracać z powrotem głodni, choć pełni
miłości Bożej. Z tego też powodu zaczęliśmy modlić się i prosić o światło
od Pana, co mamy czynić z tak wielkim tłumem. To przecież On postawił nas
przed tymi problemami, dlatego też powinien nam teraz pomóc się z nich
wydostać. Podczas modlitwy otrzymaliśmy posłanie w językach poprzez osobę
Evaristo Guzman. Gdy już nie było żadnych wątpliwości, że to ja właśnie
powinienem uczynić, zacząłem tłumaczyć: "Ewangelizujcie Mój lud. Chcę
mieć lud, który Mnie chwali." Nie powinniśmy obawiać się wielkich tłumów.
Pan posyła nas, abyśmy ogłaszali im słowo zbawienia. Ci, którzy boją się
cudów, boją się także Boga cudów. Kilka z tych osób było zdziwionych, że
Pan odpowiada tak szybko na modlitwy. Powiedziałem im, że byłoby dziwne,
gdyby On będąc tak dobrym, nie odpowiadał na nie: "Zanim jeszcze
zaczęliście Mnie wzywać, odpowiedziałem wam i gdy jeszcze nie mówiliście,
Ja was wysłuchałem" (Iz 64,24); "Proście a otrzymacie, szukajcie, a
znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam" (Łk 11,9-13). Co sądził
Ekscelencja Antonio Flores, biskup Vega, na temat tego, co się tam
działo? Był otwarty, lecz zaniepokojony wobec takiej reklamy w radiu i
telewizji. Pojechałem wiec złożyć mu wizytę i zastałem go w kaplicy.
Modliliśmy się wspólnie i doszliśmy razem do przekonania, iż należy
rozdzielić to ogromne zgromadzenie na małe grupki, tak jak to było w
przypadku Nagua.
Wróciłem do siebie szczęśliwy z tego powodu, że Duch Święty, biskup i
ja byliśmy zgodni. Ułożyliśmy wspólnie komunikat, który został następnie
nadany przez radio i telewizję, w którym wyjaśniliśmy, że wielkie
zgromadzenie zostało rozwiązane i zaprosiliśmy ludzi do gromadzenia się w
swoich własnych parafiach na modlitwie. Pan miał swój plan wobec wydarzeń
w Pimentel: obudzić Swój lud, poruszyć Kościół i ukazać przez znaki i
cuda, że On żyje i daje w obfitości życie tym, którzy wierzą w Jego Imię.
Teraz rozpoczął się nowy etap, nowy typ pracy: na głębszym poziomie,
bardziej delikatny. Trzeba było uformować odpowiedzialnych za małe grupki
modlitewne. Organizowaliśmy rekolekcyjne weekendy dla najbardziej
zaangażowanych. Wyjaśnialiśmy im, co to jest spotkanie modlitewne, odnowa
charyzmatyczna, chrzest w Duchu Świętym i charyzmaty, oraz "świadczyliśmy
o łasce Bożej" (Dz 20,32). Po trzech dniach ci sami animatorzy
nawiązywali łączność między 45-cioma grupami parafialnymi w różnych
miejscach. Grupy istniały wszędzie: pod drzewami, w kościołach, w wielu
innych miejscach. Cały kraj zamienił się w dom modlitwy.
Aby ludzie zwrócili swój wzrok na Jezusa, a nie na człowieka, ja ze
swej strony tej samej nocy wyjechałem z parafii. Pan pozostał i dalej
uzdrawiał chorych. Podczas odwiedzin Pimentel w 1984 roku złożono na moje
ręce zeszyt w celu opublikowania, w którym były spisane 224 świadectwa
uzdrowień, które dokonały się tylko w jednej z grup. Grupa ta gromadziła
się w Guara Rosario przy ulicy Colombi. Tylko jednej nocy 13 XI 1975 roku
opisano 22 świadectwa uzdrowień. Niedługo później stały się one tak
liczne, że zaprzestano opisywania ich wszystkich.
Zapytaliśmy ludzi z tej grupy, czy Pan zawsze objawiał się w ten
sposób, w jaki objawia się teraz? Odpowiedzieli z niezwykłą prostotą: -
Nie, ponieważ dotychczas nie było aż tylu chorych...
f) Niedziela Palmowa
Pan wkroczył triumfalnie nie tylko do małego miasteczka Pimentel, ale
także do całego kraju, a nawet poza jego granice. Wszystko to było do
tego stopnia nadzwyczajne, że aż przypominało bardziej sen niż
rzeczywistość. Nigdy moje powołanie misyjne nie było tak widoczne,
fascynujące i piękne, jak właśnie wtedy. Pan wkroczył do środków masowego
przekazu, uzdrawiając matkę spikera telewizyjnego. Ten ostatni
zorganizował świadectwa przed kamerami telewizyjnymi. Jezus wszedł także
do zespołu deputowanych, uzdrawiając kobietę z jego grona, mającą
uszkodzoną szyję. Później dowiedziałem się, że czytelnicy czasopisma "Il
est vivant" napisali list do biskupa z zapytaniem o autentyczność tego,
co działo się w Pimentel. Biskup odpisał na ich list 15 października 1975
roku w następujących słowach: "...świadectwo Ojca Emilien Tardif jest
autentyczne." Jego list został opublikowany w 6/7 numerze czasopisma.
Tego dnia czułem się, jak bym był na szczycie Góry Tabor kontemplując
Chwałę Pana. Dzieliłem z Jezusem to, co Ojciec powiedział do Niego: "Tyś
jest mój Syn Umiłowany, w Tobie mam upodobanie". 16 lipca Pan pozwolił
nam przewidzieć, dzięki proroctwu, że będziemy atakowani i ośmieszani.
Nie musimy się jednak obawiać, ponieważ On zwyciężył świat. Po trzech
miesiącach proboszcz Pimentel wrócił z wakacji. Był bardzo zdziwiony tym,
co spotkał i tym, co ludzie mu opowiadali. Wszystko to było tak
nadzwyczajne, że nie mógł w to uwierzyć. Pan nawiedził Swój lud,
wzbudzając w nim moc zbawczą w jego parafii, wyświadczając miłosierdzie
Swoim wybranym, wzniecając światło na miejsce ciemności. Wszystko zaś po
to, abyśmy mogli Mu służyć wolni od wszelkich obaw, w świętości i
sprawiedliwości, po wszystkie dni naszego życia. Bóg uzdrowił mężczyzn i
kobiety, policjanta, dziecko, ludzi przybyłych z daleka, nieuleczalnie
chorych. Zewangelizował Swój lud, ogłaszając mu Dobrą Nowinę o
Królestwie, posługując się nawet takimi środkami, jak radio i telewizja.
Była to Niedziela Palmowa. Pan triumfalnie wkroczył do miasta. Gdy
wyjeżdżałem z parafii Pimentel, aby powrócić do Nagua, ulica była
opustoszała. Wiał delikatny wiatr, kołysząc palmy i pieszcząc flagę,
która była świadkiem tylu cudów Pana. Pomyślałem z nostalgią o tłumach,
które tutaj widziałem. Przechodził tamtędy akurat mały osiołek, stukając
radośnie kopytkami. Popatrzył na mnie swoimi dużymi oczami. I nagle
zaczął ryczeć pokazując w szerokim uśmiechu wszystkie swoje zęby, jakby
chciał powiedzieć: - Jesteś tylko osłem, który przywiózł Jezusa do tego
miasteczka, a teraz powinieneś wrócić do Betfage, skąd przyszedłeś.
Chwała, palmy i uznanie nie są dla ciebie, tylko dla tego, którego
przywiozłeś. Ty, podobnie jak Jan Chrzciciel, masz umniejszać się, aby On
mógł rosnąć. Emilien musi umrzeć, aby mógł w nim żyć Chrystus. Twoją
chwałą jest to, że Jezus został uwielbiony, a twoim przywilejem jest
głosić Ewangelię...
g) Wielki Piątek
Wszystkie te wydarzenia przypominały wielobarwny zmierzch - Bóg był
tak wspaniały, że przekroczył nasze wyobrażenia. Nie zdążyliśmy jeszcze
ochłonąć po upajającym winie Jego miłości, gdy czarne chmury zorały
niebo. Nagle słońce schowało się i szara pokrywa chmur przesłoniła
wszystko. I choć miałem świadomość, że Pan jest z nami, wiatry
zwiastujące burzę uderzyły mnie z wielką wściekłością. Sekretarz Komisji
Zdrowia oskarżył mnie w telewizji, że wykorzystałem niewiedzę ludu, każąc
mu wierzyć, że ludzie zostali uzdrowieni. Zarzucał mi, że nie pojechałem
opowiadać podobnych rzeczy do krajów rozwiniętych ,np. do Kanady. Inni z
kolei atakowali mnie, że jako obcy nie znam tutejszej ludności i że te
wszystkie cuda i uzdrowienia doprowadzą ludzi do magii i spirytyzmu.
Odparłem na to: - Owszem, to prawda, że nie znam tutejszej ludności tak
jak wy, ale za to dobrze znam Jezusa i wiem, że On nigdy nikogo nie
doprowadził do magii i spirytyzmu. Wręcz przeciwnie, gdy On działa,
dobrze wie co robi i nie ma podstawy do obaw... Nastąpiło wiele ataków w
prasie, radiu i telewizji. W ciągu kilku dni stałem się nagle wróżbiarzem
i oszustem. Ponieważ wierzyłem i głosiłem, że Jezus żyje, zbawia i
uzdrawia Swój lud, mówiono, że jestem szaleńcem, fanatykiem itp. W ciągu
24 godzin prasa, która najpierw rozpływała się z podziwu dla mojej osoby,
nagle wszczęła przeciw mnie kampanię.
Wtedy zrozumiałem, jak ulotna jest chwała tego świata i jak wielkim
szaleństwem jest zabieganie o nią.
W ciągu kilku godzin runął gmach podziwu. Tymczasem ja złożyłem ufność
w Panu, który jest wczoraj i dziś i ten sam także na wieki. Dlatego nie
zajmowałem się tym, co o mnie mówiono i nawet, gdy zaczęto ostro
krytykować, nie poruszyło mnie to wcale. Odczuwałem w moim sercu pokój,
głęboki pokój. Niektórzy, nazywający siebie psychologami, przychodzili do
mnie, aby mi powiedzieć, że uzdrowienia były spowodowane przez efekt
tłumu i zbiorową histerię, i że nie było w tym nic nadzwyczajnego.
Odpowiedziałem im na to, że w takim razie jest wielką niesprawiedliwością
i krzywdą, że wiedząc o tym, nie organizują podobnych seansów każdego
wieczoru, aby uzdrawiać ludzi. Inni znów oskarżali nas, że jesteśmy
emocjonalistami. Tym odpowiedziałem, że emocjonalista to człowiek, który
poszukuje emocji dla samych emocji, tymczasem my szukamy Pana, który
zawsze był wzruszający. Odnalezienie ukrytego skarbu zawsze łączyło się z
poruszeniem i euforią i nie ma w tym nic dziwnego. Znakiem, że ktoś
znalazł skarb jest radość, którą ów skarb przynosi. Jeszcze inni
atakowali niedojrzałość ludzi, mówiąc:
- Cały ten tłum przychodzi tylko przez ciekawość i z powodu uzdrowień.
Odparłem: - Jakie znaczenie ma powód, dla którego przychodzą? Istotne
jest, że się gromadzą po to, abyśmy mogli im głosić Dobrą Nowinę. Na
pewno Zacheusz nie wszedł na sykomorę, aby odmówić Różaniec, ale przez
czystą ciekawość, gdyż "chciał widzieć Jezusa". Posuwali się aż do tego,
by wprost pytać mnie, czy nie oszalałem. Odpowiedziałem im: - Ja sam
sobie zadaję to pytanie, bo od pewnego czasu nie mogę mówić o niczym
innym jak tylko o Jezusie... Księża z sąsiednich parafii wpadli w
zazdrość. Część z nich zażądała od mojego przełożonego, aby kazał mi
opuścić kraj z tymi moimi wariactwami. Argumentowali, że doprowadzę do
zniszczenia struktur duszpasterskich. Odrzekłem, że Jezus nie przyszedł,
aby ocalić struktury duszpasterskie, ale aby ocalić Swój lud i nic
innego, jak dotychczas, nie czyni. Oskarżano mnie, że opróżniłem ich
parafie, a przecież ja nikogo nie zapraszałem! Po prostu głosiłem
Ewangelię. Pewien ksiądz mówił mi, że przesadzam i że trzeba posuwać się
nieco wolniej. Argumentował to w następujący sposób: - Gdybyś mówił o
dwóch, powiedzmy, trzech uzdrowieniach, być może byłbym uwierzył... Ale
wy, charyzmatycy, jesteście szaleni! Mówicie o tylu cudach... - To chyba
stąd się bierze, że nie znasz Jezusa...
- Dobrze, ale w Lourdes znajduje się centrum medyczne, założone w celu
studiowania cudownych uzdrowień i powiedziano tam, że jest bardzo mało
cudownych uzdrowień... - Tak, ale kryterium naszej wiary nie jest centrum
medyczne w Lourdes, tylko Ewangelia - a w niej mówi się tak wiele na
temat cudów... Ewangelia św. Marka, najstarsza z Ewangelii, opowiada o 18
cudach zdziałanych przez Jezusa w 16 rozdziałach tekstu. Gdy usuniemy te
znaki mocy Bożej, pozostanie tylko jedna, najwyżej dwie stronice... Wielu
jest takich, którzy aby wyeliminować ten aspekt, okaleczyli Ewangelię,
redukując ją do doktryny i teorii. Ewangelia jest Życiem i przeżyciem,
którego należy doświadczyć, aby nieść innym świadectwo. Chrześcijaństwo
zdefiniowano po raz pierwszy terminem "życie" (Dz 5,20).
Atakowano mnie tak zajadle ze wszystkich stron (nawet z tych, które
jakby mogło się wydawać są po stronie Jezusa...), że byłem zmuszony
opublikować artykuł w przeglądzie "Ami de Foyer" w sierpniu 1975 roku.
Był on zatytułowany "Winny jest Jezus". Między innymi pisałem tam:
"W obawie przed realnym niebezpieczeństwem, jakim jest popadniecie w
fanatyzm, w obliczu cudów wpadamy w drugą skrajność, niejednokrotnie
groźniejszą niż ta pierwsza, a jest to zapominanie, że Bóg jest Panem
rzeczy niemożliwych. Uzdrowienie jest realną odpowiedzią na modlitwę
wiary, jak możemy się o tym przekonać czytając Ewangelię. Modlitwa ta
może pochodzić od samego chorego lub od jego opiekunów, od wspólnoty lub
pojedynczej osoby. Jezus jest wczoraj i dziś i ten sam także na wieki. To
On jest Panem historii i działa w niej według swego upodobania, nie
pytając nas o zdanie, czy zgadzamy się, aby On uczynił cud. Kim jesteśmy,
abyśmy mogli przeciwstawić się Bogu lub stawiać Mu jakiekolwiek
granice?!!! Jestem przekonany, że On nie przeciwstawia się medycynie, ale
w wielu miejscach świata wielu ludzi nie ma pieniędzy, aby opłacić
lekarza, klinikę czy lekarstwa. Cóż więc dziwnego, że Bóg opiekuje się
ubogimi i o nich się troszczy? Dlaczego zamykać drzwi przed tymi, którzy
uwierzyli słowom Jezusa. "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię"! Czyż nie jest tak, że przyzwyczailiśmy
się do chrześcijaństwa na naszą, ludzką miarę? Pan poprzez cuda
przychodzi, aby nam ukazać, że On żyje i że przyjdzie, aby nas sądzić,
dlatego, że jest On żywy i wszystkie wymagania pozostają aktualne. Cały
wiec problem polega na tym, że Jezus jest żywy, a nie umarły..." Niedługo
potem zdałem sobie sprawę, że w artykule tym popełniłem dwa błędy:
podając adres oraz nazwiska konkretnych osób, które były uzdrowione,
sądząc, że będzie to dowodziło prawdziwości faktów, a nie położyłem
ufności w łaskę wiary, która przemienia serca. Ukazałem im cuda z nieba,
jak się tego domagali, lecz nie nawrócili się, bowiem znaki nie są
znakami dla ludzi, którzy nie posiadają wiary. Jedynie wiara pozwala nam
rozeznać ich znaczenie: że Bóg kocha ludzi, że Chrystus żyje, że Kościół
ma moc Ducha Świętego, aby wskrzeszać umarłych. Pan pozwolił mi powrócić
do mojego dawnego stanowiska, to znaczy dojść do wniosku, że nie
powinienem odpierać ataków, tak jak On ich nie odpierał. Gdybym bronił
się za pomocą moich sposobów i argumentów, nie dałbym szansy Jemu stać
się moim obrońcą, z Jego sposobami i argumentami. Z drugiej strony obrona
była odrzuceniem oczyszczenia, którego Pan chciał dokonać w moim życiu.
Poprzez ataki i niezrozumienie Bóg chciał mnie ukształtować według obrazu
Swego Syna, który przeszedł przez ciemności Kalwarii, aby osiągnąć chwałę
Zmartwychwstania. Czas pokazał, że pochlebstwa były znacznie bardziej
niebezpieczne niż krytyka, bowiem ta ostatnia jest ogniem, który
oczyszcza serce, podczas gdy pochlebstwa były przedmiotem jednego z
najtwardszych wyrzutów Jezusa: - Biada wam, gdy wszyscy ludzie będą was
chwalić, gdyż tak samo czynili fałszywym prorokom! (Łk 6,26).
Niepostrzeżenie zapomnieliśmy, że jesteśmy zwykłymi, kruchymi naczyniami
z gliny, lecz Bóg przypomniał nam o tym przez krzyż i niezrozumienie. Bóg
w Swoim miłosierdziu oczyszcza nas i upokarza po to, abyśmy Go nie
pozbawili Jego chwały, która tylko i wyłącznie Jemu się należy. Krzyż
jest miejscem, gdzie objawia się Bóg żywy. Trzeba jednak zdjąć sandały,
aby móc zbliżyć się do krzewu gorejącego. Krytyka jest jak plac przed
świątynią, na którym trzeba przygotować się, aby być czystym spotykając
Boga Żywego, aby być wolnym od wszelkiego przywiązania. Trzeba, abyśmy
byli wolni od tych najniebezpieczniejszych przywiązań, które zwykliśmy
nazywać "naszą działalnością apostolską". Ataki stały się tak silne i
zaciekłe, że niejednokrotnie myślałem, że nie zdołam ich znieść. Z każdej
strony przychodziły prześladowania, ja zaś czułem się osamotniony na
nowej drodze. Z tego też powodu poprosiłem jedną z sióstr, napełnioną
Duchem Bożym, aby pomodliła się za mnie. Uczyniła to i przekazała
proroctwo, które mnie umocniło. Pan powiedział:
"Po zakosztowaniu smaku Niedzieli Palmowej, czyż nie wydaje ci się
normalne, że doświadczasz nieco smaku Wielkiego Piątku?"
Słowo to całkowicie uzdrowiło mnie wewnętrznie. Od tego czasu
widziałem problem w sposób jasny i spokojny. Od tej pory, gdy wszystko
układa się, mówię: Jest Niedziela Palmowa", a gdy pojawiają się
trudności, kwituję to stwierdzeniem: "oto mamy Wielki Piątek". Tak czy
inaczej, Niedziela Zmartwychwstania jest tuż, tuż... - chwała Panu! Bóg,
zanim poprowadził mnie na Kalwarię, dał mi zakosztować chwały Góry Tabor.
Nie pozwolił jednak rozbić namiotu, lecz polecił zejść na dół, abym mógł
uczestniczyć w Jego Krzyżu. Zanim przyjdzie ból, Pan obdarza nas
miłością, a ponieważ kocha nas, daje nam Swój krzyż. Krzyż nie może być
zaakceptowany, jeśli wpierw nie nastąpi doświadczenie miłości Boga. Krzyż
jest podarunkiem Pana dla tych, którzy Go kochają. W planie Bożym przed
Kalwarią znajduje się Tabor. Po chwale następuje cierpienie, które
prowadzi do zmartwychwstania. Nasze życie rozwija się jak tajemnice
Różańca: radosne, bolesne, chwalebne, ale każda z nich kończy się
stwierdzeniem: "Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu..." Każdego dnia
przeżywamy jedną z tajemnic. Całe życie nie może być tylko radosne albo
tylko chwalebne. Tajemnice mieszają się na chwałę Boga. Krzyż i
Zmartwychwstanie są jak obrazy Rembrandta, w których światło i cień
przeplatają się nawzajem, tworząc piękno... Lud nasz był uśpiony,
zobojętniały i pogrążony w letargu, lecz Pan przyszedł i poruszył go.
Ludzie przychodzili do księży domagając się wyjaśnień na temat tego, co
się dzieje. Z tego powodu księża byli zmuszeni czytać, aby móc udzielać
kompetentnych odpowiedzi. Zorganizowano nawet spotkanie Komisji
Episkopatu, aby wydać odpowiednią deklarację. Miało to dla mnie wielkie
znaczenie. Byłem całkowicie przekonany, że jest to dzieło Boże, ale
odczuwałem potrzebę rozeznania biskupów. Dla mnie byli oni głosem Boga.
Opublikowali oni deklarację pt. "Papież uznaje i popiera spotkania
modlitewne odnowy charyzmatycznej". Poniżej widniał następujący tekst:
"Ekscelencja Pepen (Przewodniczący Episkopatu) uznaje dzieło ojca
Tardif".
Kiedy to przeczytałem, byłem bardzo zadowolony, ale chciało mi się
śmiać i powiedziałem: - Przecież to nie jest moje dzieło !!! Podobnie jak
Święty Józef, miałem pewność, że to życie, które zrodziło się w łonie
Kościoła, nie jest moim dziełem. Nie wiedząc w jaki sposób i dlaczego,
przyjąłem zaproszenie Ekscelencji. Carlosa Talavery, abym głosił
rekolekcje dla kapłanów w miejscowości Guadalupa w Meksyku. Od tego czasu
zaczęły pojawiać się inne zaproszenia, abym proklamował Ewangelię w
Ameryce Łacińskiej. Zacząłem dostrzegać nastanie chwalebnej ery dla
Kościoła. Myślę, że nadszedł czas burzenia murów, nawet uświęconych,
ponieważ nie ma już miejsca w świątyniach. Pan prowadzi nas aż na krańce
świata, abyśmy świadczyli, że On żyje. Po powrocie z Panamy wróciłem do
swoich zwykłych zajęć. Na drugi dzień przygotowałem się do odwiedzenia
małej wspólnoty w górach. Byłem zmuszony podróżować na osiołku. Gdy szedł
on powoli pod górę, pomyślałem: "jak bardzo mój osiołek różni się od
Boeinga 747 linii Pan Am... Jak cudowne są drogi Pańskie..." W samolocie
czy też na osiołku - jesteśmy zawsze posłanymi. Wszystko jedno, czy do
sześćdziesięciu osób, czy też do dziewięćdziesięciu tysięcy - są to
zawsze dzieci Boże. W tych ubogich z gór prawdziwie można odnaleźć
"ubogich Jahwe". Pan jest taki wspaniały - lecimy samolotem, a potem każe
nam dosiąść osiołka, aby nas nauczyć pokory. Na grzbiecie osła otrzymałem
bardzo ważną lekcję: każdy z nas jest jak osioł, który przynosi Jezusa do
Jerozolimy w Niedzielę Palmową. Naszym powołaniem jest nieść Jezusa;
jesteśmy jak gliniane naczynia, które niosą cenny skarb w swoich sercach.
Sytuacja się nie zmienia. Znaki potwierdzają, że Jezus jest Mesjaszem:
"Niewidomi widzą, chromi chodzą, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, a
ubogim głosi się Dobrą Nowinę" (Łk 7,22).
Uprzednio usiłowaliśmy nakarmić lud, który nie odczuwał głodu Boga.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że my sami nie zakosztowaliśmy
Chleba Życia Wiecznego. Teraz zaś nie udaje nam się zaspokoić głodu
łaknących. Żniwo jest obfite, nazbyt obfite, ale Pan jest jeszcze większy
i jeszcze bardziej mocny. Bóg zapalił lont, a teraz płonie ogień, którego
nikt nie zdoła ugasić. Jest to Rzeka Wody Życia, która przepływając przez
Kościół oczyszcza, go, obmywa i odradza. Kobiety, które żyły w
konkubinacie uświadomiły sobie, że tak dalej być nie może. W ciągu
jednego tylko roku pobłogosławiliśmy 306 małżeństw, co jest liczbą, jak
na nasze warunki, niespotykaną. Największym jednak cudem jest to, że Pan
wzbudził robotników na Swoje żniwo. Obecnie mamy tak wielu katechetów, że
musimy ich sami formować i czynić zdolnymi do przekazywania Dobrej
Nowiny. W dzień Pięćdziesiątnicy 1976 roku 120 katechetów prosiło o nowe
wylanie Ducha Świętego. Duch Święty nie jest darem jedynie dla
rozweselenia naszych serc, ale specjalną mocą dla ogłaszania światu
Chrystusa, który żyje i daje życie tym, którzy wierzą w Jego Imię.
Zacząłem otrzymywać listy z Francji, Ameryki Południowej, Filipin... Inni
znów pisali z krajów, których niejednokrotnie nie mogłem znaleźć na
mapie. Często otrzymywałem korespondencję w języku, którego nie mogłem
zrozumieć. Kiedy nie potrafię pojąć, o co w danym liście chodzi, po
prostu wkładam go w ręce Boże i proszę Tego, który rozumie, aby zechciał
łaskawie odpowiedzieć. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek cieszył się tak
dobrym zdrowiem jak teraz. Jem wszystko, śpię wyśmienicie. Pan obdarzył
mnie doskonałym zdrowiem i jestem szczęśliwy, że mogę je wykorzystywać w
służbie ewangelizacji Jego ludu. Myślę jednak, że największym darem, jaki
otrzymałem od Pana, jest radość. Jestem nieustannie szczęśliwy. Nigdy
dotąd nie przeżywałem swego kapłaństwa w takim stopniu jak teraz.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 3

ROZDZIAŁ III
Jezus żyje

W czerwcu 1981 roku, po dniu spędzonym na ewangelizacji w Algierii i
Maroko, Bóg obdarzył mnie łaską możliwości odwiedzenia Ziemi Świętej.
Nazajutrz po przybyciu wstałem wcześnie rano, wraz ze wschodem słońca i
wszedłem w kręte uliczki Jerozolimy - miasta, które jest zawsze nowe - i
szedłem tą samą drogą, którą szła Maria Magdalena w dniu
Zmartwychwstania. Kiedy przybyłem do Grobu Świętego, spotkałem znajomego
Meksykanina, który miał zamiar wybrać się do Kany Galilejskiej, aby tam
wziąć ślub z piękną Portorykanką. Natychmiast po wejściu do grobowca,
zwrócił moją uwagę napis w języku greckim o następującej treści:
"DLACZEGO SZUKACIE WŚRÓD UMARŁYCH TEGO, KTÓRY ŻYJE? NIE MA GO TU,
ZMARTWYCHWSTAŁ" Długo jeszcze byłem oszołomiony wymową tego poranka,
który był jak gdyby echem Niedzieli Zmartwychwstania. Ten, który umarł na
krzyżu, opuścił swój grób i żyje. Z ciemności tego grobu wytrysnęło
światło, które oświeca wszystkich ludzi, aby można w nich było rozpoznać
nowe stworzenie. Jeżeli Jezusa nie ma w pustym grobie w Jerozolimie, to
znaczy, że jest wszędzie, na całym świecie. Jedyne miejsce na tej ziemi,
gdzie nie ma Jezusa, to właśnie grób z kamienia, w którym pewnego dnia
złożył Go jeden z Jego przyjaciół - Józef z Arymatei. Jezus nie posłał
swoich uczniów, aby głosili teorie lub abstrakcyjne idee, ale aby
składali świadectwo o tym, co widzieli i słyszeli. Niestety jednak,
dzisiaj odnosi się wrażenie, że jesteśmy bardziej skłonni nauczać
doktryny, niż ogłaszać życie. Aby wzrastać w życiu Bożym, trzeba najpierw
narodzić się przez moc Ducha Świętego. Ten, który ewangelizuje, jest
przede wszystkim świadkiem swego osobistego przeżycia śmierci i
Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, które to doświadczenie przekazuje
następnie innym. Przekazuje w większym stopniu doświadczenie niż
doktrynę. Przekazuje on doświadczenie żyjącej osoby, która daje życie w
obfitości. Później i tylko później można nauczać o moralności. Niekiedy
domagamy się, aby ludzie wypełniali przykazania zanim poznają Boga
przykazań. Nie możemy jednak zapomnieć o tym, że sytuacja taka ma miejsce
po teofanii na Górze Synaj. Nikt nie może być autentycznym świadkiem
Ewangelii, jeśli sam nie przeżył doświadczenia nowego życia, które
przynosi Jezus Chrystus. Gdy zaczynamy dawać świadectwo o tym, co Pan
uczynił od chwili swego Zmartwychwstania, wszystko nagle zaczyna się
zmieniać. Przepowiadaniu towarzyszą znaki i cuda, które obiecał Jezus.
W Janico proboszcz zaprosił nas, abyśmy głosili rekolekcje. Ostrzegał
jednocześnie, że ludzie tutejsi są zatwardziali i nigdy nie lubili
nadmiernie chodzić do kościoła. Przyjechaliśmy. Pierwszej nocy nie było
wielu. Był jednak człowiek leżący na ziemi, który przypominał kukłę z
gałganków, która nie może stać o własnych siłach. Na domiar złego miał on
obie ręce sparaliżowane i nie mógł ani jeść, ani poruszać się bez pomocy
innych. Budził prawdziwą litość u tych, którzy na niego patrzyli...
W mej duszy powstało pytanie: "Dlaczego przyprowadzono tutaj tego
człowieka?"
Wziąwszy pod uwagę jego żałosny wygląd, powiedziałem:
- Będziemy się za niego modlić, abyście mogli zabrać go do domu. Pod
koniec modlitwy zaczął się on gwałtownie pocić i drżeć. Widząc to
przypomniałem sobie, że ja także odczuwałem wielkie ciepło, kiedy Pan
mnie uzdrowił. Dlatego powiedziałem do niego: Wstań! Pan cię uzdrowił!
Następnie chwyciłem go za rękę i rozkazałem mu iść. Podszedł aż do
tabernakulum. Gdy się zatrzymał, powiedział, że paraliż trwał 19 lat: nie
mógł on chodzić o własnych siłach, ani zrobić jednego kroku. Pomyślałem
sobie, że to bardzo dobrze, że nie wiedziałem o tym wcześniej, iż od tak
dawna nie mógł chodzić, bo chyba nie odważyłbym się rozkazać zrobić mu
choćby jeden krok... Tego samego popołudnia przeszliśmy razem z tym
człowiekiem przez ulicę i usadowiliśmy się na bruku. Kiedy siadaliśmy,
człowiek ten dorzucił: - Bóg uzdrowił także moje ręce, mogę nimi
poruszać!
Dzięki temu nasze pomieszczenie nazajutrz było pełne. Nie wszyscy
mogli zmieścić się w środku, część ludzi była zmuszona stać za drzwiami
kościoła.
W dniu, w którym przyjmiemy moc jaką posiada świadectwo, nasze
przepowiadanie zmieni się. Wcześniej przygotowywałem wiele homilii.
Studiowałem klasycznych teologów i czytałem autorów współczesnych. Moje
lektury były tak dobre i tak głębokie, że pragnąłem nie uronić z nich ani
jednej myśli, gdy mówiłem kazania. Dlatego też pisałem to wszystko na
kartce i odczytywałem, aby dobrze wykorzystać to bogactwo myśli, które
chciałem przekazać. Pan jednak przemienił mnie nawet i w tym aspekcie
mego życia. Pewnej niedzieli, wobec dobrze zredagowanych notatek odnośnie
homilii, Pan powiedział do mnie: - Jeśli ty, który tyle studiowałeś i
tyle czytałeś, nie jesteś zdolny wbić tego wszystkiego w swoją pamięć,
aby tylko powtórzyć, to jak możesz, chcieć, aby ci prości ludzie, którzy
nie mają takiego przygotowania jak ty, wzięli to sobie do serca i
zastosowali w życiu? Od tego czasu zmieniłem sposób przepowiadania. Teraz
składam tylko świadectwa o mocy Bożej, o tym czego On dokonuje i
opowiadam przykłady objawiania się miłości Bożej. Nauczyłem się jeszcze
jednej ważnej rzeczy: najważniejsze - to nie tyle dobrze mówić o Jezusie,
ile pozwolić Mu działać mocą Ducha Świętego. Po co w sposób cudowny mówić
o Jezusie, skoro lepiej można pozwolić Mu działać w nas? Królestwo Boże
to moc i siła, które przychodzą z wysoka, aby objawić się pośród nas.
Pewnego dnia bardzo długo głosiłem kazanie - ponad godzinę. Pod koniec
homilii pewien ksiądz zbliżył się trochę zdenerwowany i pokazując
zegarek, powiedział: - Nie znoszę konferencji ojca Tardif, gdyż przez 67
minut mówił o cudach i jeszcze raz o cudach, bez nawiązania do żadnego z
cudów opisanych w Ewangelii! Jakaś inna osoba, która to usłyszała,
odparła:
- Po co mówić o cudach sprzed 2 000 lat, skoro można opowiadać o tych,
które Jezus zdziałał zeszłego tygodnia? Jeżeli chodzi o mnie, to nie
wystarczyłoby mi czasu aż do końca życia, abym mógł opowiadać o tym
wszystkim, co Bóg zdziałał na moich oczach w ciągu ostatnich dziesięciu
lat. Głosiłem Ewangelię już na pięciu kontynentach, mówiąc wszędzie to
samo, ponieważ nic innego nie mam do powiedzenia. Mówię ciągle o tym
samym: o miłosiernej miłości Boga. Jestem świadkiem miłości Boga do
ludzi, do wszystkich ludzi, ze wszystkich krajów, wszystkich języków.
Moc Ducha Świętego przemieniła mnie w świadka Jezusa Chrystusa Żyjącego.
Niekiedy nie mam nawet czasu na posiłek. Po kilku godzinach podróży od
razu zaczynam pracować. Pan objawia Swą moc poprzez naszą słabość. Na
rekolekcjach w Lourdes było wielu księży z różnych krajów europejskich.
Było to dla mnie bardzo meczące, głoszenie konferencji i zaraz po tym
spowiadanie i znowu następna konferencja albo celebrowanie Mszy Świętej.
Po jednej z konferencji kilku księży przyszło się wyspowiadać.
Pierwszy z nich był kapłanem z Holandii, który niezbyt dobrze mówił po
francusku. Po odbytej spowiedzi poprosił mnie: - Ojcze, pomódl się o
uzdrowienie nade mną. Jestem n i e m y na lewe ucho. Było to tak
oryginalne, że z miejsca wybuchnąłem śmiechem z powodu "niemego ucha" i
powiedziałem: - Panie, jeśli uzdrowisz tę dolegliwość, będzie to
uzdrowienie największe na świecie. Nigdy nic podobnego nie słyszałem,
dlatego śmiałem się na cały głos, gdy tymczasem nadszedł inny kapłan i
zastał mnie śmiejącego się... Nie mogłem zapomnieć tego zwrotu "nieme
ucho" i śmiałem się podczas trwania kilku następnych spowiedzi. Dlatego
księża powiedzieli o mnie: - Jak szczęśliwy jest ojciec Emilien - mimo że
ma tyle pracy, jest zawsze zadowolony... Pan posłużył się "niemym na lewe
ucho", aby pokazać, że jest Bogiem radości, że cieszy się z tego, że się
do Niego zbliżamy. Nasz Bóg ma poczucie humoru, co do tego nie ma żadnych
wątpliwości. Innym razem, gdy głosiłem Ewangelię tłumom na stadionie,
pewna osoba zapytała mnie: - Ojcze, czy nie boisz się, ani nie masz
tremy, gdy mówisz do tylu ludzi? Odpowiedziałem z uśmiechem:
- Kiedy ktoś jest pewien, że przekazuje Dobrą Nowinę, może wejść na
dachy, świadczyć w więzieniach i na stadionach. Ja przecież nie mówię nic
ponad to, co widziałem i słyszałem, a gdybym mówił, to zapewniam was, że
byłoby to przykre zarówno dla mnie, jak i dla was. Smutne jest to, że
jeśli ktoś nie posiada doświadczenia Jezusa Żywego, jest zmuszony mówić o
tysiącach innych rzeczy, zamiast o Jezusie. W dzisiejszych czasach nie
potrzeba nowej Ewangelii, lecz nowej ewangelizacji: ogłaszania z mocą i
skutecznością, że Chrystus żyje, nie w powielanych teoriach, które gdzieś
zasłyszeliśmy lub przeczytaliśmy, ale w dawaniu naszego świadectwa. Dziś
musimy ewangelizować z mocą Ducha Świętego, która towarzyszy naszemu
przepowiadaniu poprzez znaki i cuda, które muszą być przedstawiane w
świetle Ewangelii.
W kongresie w Montrealu, w 1977 roku, uczestniczyło ponad 55 000 osób,
zgromadzonych na stadionie olimpijskim podczas Mszy Świętej. Był tam
obecny kardynał Roy oraz 6 biskupów, 920 kapłanów. Był tam także
burmistrz miasta. Blisko ołtarza znajdowało się ponad stu chorych,
umieszczonych na inwalidzkich wózkach. Modliliśmy się za chorych - cały
stadion uwielbiał Boga, gdy pewna kobieta - Rose Aime, która była chora
od 11 lat na ciężką sklerozę, niespodziewanie wstała z fotela i zaczęła
iść wobec wszystkich. Po drugiej strome pewien mężczyzna wstał nagle z
wózka, potem jeszcze jeden i w rezultacie dwunastu sparaliżowanych wstało
z krzeseł i zaczęło chodzić. Ludzie klaskali i szlochali, płacząc z
wielkim przejęciem. Sam burmistrz miasta Montreal zanosił się od płaczu
jak dziecko. Gdy objawia się Bóg, nie ma człowieka, który byłby wielki -
wszyscy są małymi. Burmistrz płakał ze wzruszenia i szczęścia. Nazajutrz
główny dziennik miasta pisał: "Zdumienie na stadionie olimpijskim -
chromi chodzą". Dziennik "Montreal" wspominał: "Sparaliżowani, leżący na
łóżkach, zaczęli iść". Wcale nie było dziwne, że chorzy zostali
uzdrowieni. Byłoby raczej dziwne, gdyby nie zostali uzdrowieni. Byłoby to
zaskakujące, gdyby Jezus nie dotrzymał swoich obietnic. Pamiętani, że
nazajutrz przeprowadzono ze mną wywiad w telewizji, zapytując: - Czy nie
sądzi ksiądz, że te wszystkie uzdrowienia są wynikiem efektu tłumu,
emocji, klaskania ludzi?... Odpowiedziałem: - Wobec tego proszę mi
wyjaśnić, dlaczego w żadnym meczu piłki nożnej lub baseballu żaden
paralityk nigdy nie wstał z łóżka ani żaden chory na raka nie został
uzdrowiony, gdy zwyciężyła jego drużyna?... Jedyną odpowiedzią jest to,
że Jezus żyje, zmartwychwstał i jest pośród nas. Nie szukajmy innego
wyjaśnienia, gdyż zawsze będziemy w błędzie.
Pewnego dnia, gdy spożywałem posiłek, ktoś zadał mi niedyskretne
pytanie:
- Ojcze, czy jesteś pewien, że posiadasz dar uzdrawiania? Odparłem:
- Pewien jestem tego, że mam misję ewangelizowania, oraz tego, że
znaki i cuda towarzyszą zawsze przepowiadaniu Ewangelii. Ja tylko głoszę
Słowo Boże, podczas gdy Bóg sam uzdrawia chorych. Dlatego też
stworzyliśmy razem zgrany zespół pracy, w którym się rozumiemy. Plany
Boże często wywołują we mnie śmiech, bo jest to naprawdę śmieszne, gdy
stawia On zwykłego księdza przed teologami z różnych krajów, aby głosił
im Dobrą Nowinę. Ja wcale nie nauczam. Składani jedynie świadectwo
miłosierdzia Serca Jezusowego.
W 1981 roku razem z ojcem Albertem de Monleon głosiłem rekolekcje dla
320 księży w Lisieux we Francji. Było tam bardzo wielu mądrych księży,
nie brakowało też i takich, którzy byli krytycznie nastawieni. Po
wspaniałym wystąpieniu ojca de Monleon, przyszła kolej na mnie. Czułem
się tak mały wobec tylu ludzi tak uczonych i mających tyle tytułów...
Czułem się tak mały wobec kardynała Suenensa i innych biskupów... Dlatego
też modliłem się do Pana mówiąc:
- Panie, co robi tutaj ksiądz, który przybył z małego miasteczka,
wobec ludzi tak uczonych, którzy nawet nie wiedzą, gdzie leży kraj, z
którego on przyjechał... Nie zostawiaj mnie samego, Panie, błagam Cię!
Tak się szczęśliwie złożyło, że pierwszej nocy Pan uzdrowił pewnego
księdza, który miał zapalenie żył i dzięki temu uzdrowieniu wszystkie
dyskusje się skończyły. Pamiętam, jak podnosił nogawki pokazując obie
nogi całkowicie zdrowe, a miało to miejsce w jadalni. To świadectwo
posłużyło bardziej chwale Bożej niż moje ubogie konferencje.
Kardynał Renard, zdziwiony cudownymi uzdrowieniami, wstał i zabrał
głos:
- Trudno jest nam dzisiaj przyjąć tajemnicze działanie Ducha Świętego,
ponieważ jesteśmy tak rozumni i jesteśmy tak wielkimi racjonalistami -
wszyscy w mniejszym czy większym stopniu jesteśmy dziećmi Kartezjusza, a
nawet w każdym z nas tkwi coś z Woltera. Dlatego też tak trudno jest nam
przyjąć tajemnicze działanie Ducha Świętego, który wieje kędy chce, nie
będąc ograniczonym przez nasze logiczne dedukcje. Wyznaczamy Mu drogi, po
których powinien się On poruszać, a tymczasem On wieje poza nimi.
Wyznaczamy Mu miejsce, gdzie powinien tchnąć, a On tchnie obok. Duch
Święty nie stosuje się do naszego programu duszpasterskiego. Niekiedy
rzeczywiście potrzebujemy metod pastoralnych, ale podstawą wszelkiej
pedagogii wiary jest akceptacja wiary, że to nie my kierujemy Jego
działaniem, ale On naszym. Wszelka metodologia musi być wystarczająco
przenikalna, aby Duch mógł ją użyć, a nawet przekształcić. Dary Ducha są
różnorakie i ciągle aktualne. Być może z powodu naszego racjonalizmu lub
braku wiary sądzimy, że te dary Ducha należą do przeszłości. Świat
współczesny poszukuje człowieka duchowego, proroków chrześcijańskich,
prowadzonych przez Ducha. Lecz jeśli ich nie znajdzie, pójdzie za
iluministami, co jest bardzo niebezpieczne. Kościół jest nieustanną
Pięćdziesiątnicą.
Te ostatnie słowa kardynała przypomniały mi anegdotę: Pewnego dnia
Jezus przebywał ze swoimi uczniami i zapytał ich: - Za kogo mnie
uważacie? Szymon Piotr wstał i odpowiedział: - Tyś jest teofanią
eschatologiczną, która żywi ontologicznie intencjonalność naszych relacji
podświadomych i interpersonalnych. Jezus otworzył oczy pełne zdziwienia i
zapytał: - Jak, jak?...
Piotr jednak nie potrafił powtórzyć, ponieważ zapomniał... Zapomniał,
ponieważ nie miał tego w sercu, lecz jedynie w umyśle. Świat jest
zmęczony słuchaniem teorii i wywodów literackich. Jest spragniony słowa
żywego i skutecznego, które to słowo dokonuje tego, o czym mówi. "Świat
współczesny jest zmęczony słuchaniem nauczycieli. Chce słuchać tylko
świadków" - mówił Paweł VI. Świadków, którzy doświadczyli nowego życia,
przynoszonego przez Jezusa. Ewangelia św. Łukasza opowiada, że w
niedzielę wieczorem dwóch uczniów szło do Emaus z Jerozolimy. Byli oni
smutni, gdyż wraz ze śmiercią Mistrza wszystkie ich nadzieje odnowy
Izraela upadły. Sam Jezus dołączył się do nich w czasie drogi i jeden z
nich, zwany Kleofasem, zaczął dawać kurs chrystologii Jezusowi, którego
nie był w stanie rozpoznać. Przypominał on z wielkim przekonaniem Jego
dzieła i cuda. Opowiedział o śmierci krzyżowej, której świadkiem był cały
lud, lecz gdy stanęło na Zmartwychwstaniu, nie mógł mówić o swoim własnym
doświadczeniu i zadowolił się powtórzeniem tego, co jak twierdziły
kobiety, powiedzieli aniołowie. Gdy nie przeżyło się osobistego spotkania
z Chrystusem Zmartwychwstałym, będzie się opowiadać cudze teorie i
nauczanie innych. Jesteśmy wezwani do tego, aby być świadkami tego, co
głosimy. Aby być skutecznym, to znaczy autentycznym świadkiem, trzeba
przeżyć owo wydarzenie osobiście.
Pewnego dnia zaproszono mnie, abym zwiedził wspaniały zespół
hydroelektrowni w Paragwaju. Widok był fascynujący: ludzie, a nawet
ciężarówki, wyglądały jak mrówki wobec potężnych zapór z betonu.
Produkuje się tam tyle energii, że pokrywa ona potrzeby kraju, a także
część potrzeb Brazylii i Argentyny. Po zapadnięciu zmroku spostrzegłem,
że kilka domów pracowników centrali termoelektrycznej nie miało napięcia
i było jedynie słabo oświetlonych światłem świec. Kilka metrów obok
jednych z największych w świecie turbin i generatorów nie było prądu,
tylko świece, a wszystko dlatego, że sieć konieczna do dopływu energii do
ich domów nie została założona... Coś podobnego przytrafia się nam
niejednokrotnie. Nasze życie zamiast być oświetlone przez prąd
elektryczny, jest oświetlone świecami, ponieważ "nie jesteśmy podłączeni"
do Jezusa, który jest światłem światła. Istnieje nawet wielu ludzi,
którzy są na usługach Kościoła, lecz światło nie weszło jeszcze do ich
serc. Jesteśmy jak turyści, którzy używają aparatu Polaroid, aby zrobić
zdjęcia, a następnie zamiast podziwiać prawdziwy pejzaż i być zachwyceni
jego widokiem, oglądają jego odbicie na papierze. Jest wielu chrześcijan,
którzy zobaczyli statyczną fotografię Jezusa i nie znają Go "twarzą w
twarz", ponieważ nigdy nie spotkali się z Nim osobiście. Powtarzają tylko
to, co usłyszeli i przeczytali, lecz nie mają doświadczenia nowego życia.
Życie wieczne nie polega na niczym innym, jak tylko na poznawaniu, to
znaczy na doświadczeniu Boga i Jego Syna - Jezusa Chrystusa (J 17,3).
Wiarygodny ewangelizujący to ten, który przedstawia swoje osobiste
świadectwo, swoje własne doświadczenie zbawienia i może świadczyć, że
Jezus żyje, ponieważ spotkał Go osobiście, tak jak apostołowie, którzy
twierdzą: "Nie możemy nie mówić o tym, cośmy widzieli i słyszeli" (Dz
4,20). Prawdziwy głosiciel Ewangelii to nie ten, który mówi o Jezusie,
lecz ten, kto jest zdolny przedstawić Jezusa Żywego osobom
ewangelizowanym, aby mogli oni powiedzieć jak Samarytanie: - Wierzymy już
nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem oczy usłyszeliśmy i
jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata (J 4,22).
Nikt nie zdoła jednak przekazać życia Chrystusa Zmartwychwstałego, jeśli
sam nie doświadczył Jezusa, który żyje dzisiaj.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 4

ROZDZIAŁ IV
Słowo poznania

W ostatnich latach mówiono wiele na temat charyzmatu "słowa wiedzy",
który to w ścisłym tłumaczeniu należałoby oddać jako "słowo poznania".
Jest to piękny dar, przez który Bóg objawia to, co miało miejsce w
przeszłości lub dokonuje się w teraźniejszości w ramach historii
zbawienia poszczególnych osób. Dzięki temu objawieniu można dotrzeć do
korzeni problemów, do przyczyn zahamowań, można także poznać, że dana
osoba jest uzdrowiona. Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta, bardzo
zmartwiona swoją córką, którą dziwna choroba doprowadziła do przerwania
studiów. Powiedziano mi, że ta młoda dziewczyna cierpi z powodu bardzo
dziwnych napadów. Traci często świadomość i towarzyszą temu objawy
podobne do epilepsji. Była już razem z matką u wielu lekarzy, ale
bezskutecznie. Odwiedzały także różnych psychologów, lecz polepszenie nie
następowało. Posunęły się nawet aż do tego błędu, że poszły do
wróżbiarzy. W końcu doszły do wniosku, że istnieje konieczność
egzorcyzmu. Matka mówiła, córka zaś cały czas trwała w milczeniu. Nawet
nie chciała odpowiadać na moje pytania. Nie mając dostatecznych
informacji i nie wiedząc, o co mam prosić dla niej, modliłem się w
językach. Wtedy właśnie przyszło do mnie słowo, które uporczywie
powracało z coraz to większym natężeniem: "spędzenie płodu". Otworzyłem
więc oczy i zapytałem, czy ma ona coś do powiedzenia na temat przerwania
ciąży. Była bardzo zaskoczona i zapytała: - Kto księdzu o tym
powiedział?... Ze łzami w oczach wyznała, że miała stosunki z narzeczonym
i zaszła w ciążę. Ponieważ pochodziła z bardzo znanej rodziny, bała się i
zdecydowała się na przerwanie ciąży. Od tego czasu obciążył ją ten
dodatkowy grzech i o niczym innym nie mogła myśleć. Z tego też powodu
traciła świadomość. Nawróciła się, wyspowiadała i modliliśmy się o
uzdrowienie wewnętrzne. Pan przebaczył jej grzechy i od tego czasu nie
miała żadnego ataku.
Pan obdarzył nas "poznaniem" korzeni problemu. Dziewczyna ta nie była
opętana ani nie cierpiała na żadną chorobę psychiczną. Dzięki temu darowi
"poznania" czy też "słowa wiedzy", Bóg objawia uzdrowienie, które
dokonuje się pośród zgromadzenia - to. co dzieje się aktualnie, jest
ujawniane całej wspólnocie.
W 1975 roku zostałem mianowany delegatem Republiki Dominikany na II
Konferencję Liderów Odnowy Charyzmatycznej w Rzymie. Gdy poinformowałem o
tym przełożonych, powiedzieli mi: - Odstąp swoją delegację komuś
miejscowemu - to będzie lepsze, jeśli kraj będzie reprezentowany przez
kogoś z tubylców. Miałem wiele oporów, aby zaakceptować tę decyzję, gdyż
uważałem, że nigdy nie będzie lepszej okazji poznania Odnowy, choć dzięki
wierze odkryłem Wolę Bożą objawiającą się przez moich przełożonych. W
dniu, w którym miałem udać się samolotem do Rzymu, pojechałem konno
odwiedzić jedną ze wspólnot zagubionych pośród wysokich gór. Odprawiłem
Mszę Świętą i modliłem się za chorych. Gdy modliłem się w językach, do
mego umysłu przyszło słowo z wielkim natężeniem: "epilepsja". Nie
przerwałem modlitwy, później zaś, po chwili ciszy podjąłem ryzyko wiary
pytając: - Czy jest tutaj obecny ktoś, kto choruje na epilepsję? Pan
właśnie w tej chwili go uzdrawia. Po kilku minutach bardzo intensywnej
ciszy, która przypominała mi wieczność, dyrektorka szkoły podniosła rękę
i powiedziała: - Ojcze! Moja córka! Spójrz na nią!
Obok niej znajdowała się młoda dziewczyna, która pociła się i drżała.
Była ona chora od urodzenia. Pan uzdrowił ją i ataki nigdy nie powróciły.
Wtedy Pan po raz pierwszy udzielił mi słowa poznania. W dniu, kiedy byłem
posłuszny przełożonym, Bóg udzielił mi daru, który w moim posługiwaniu o
wiele więcej mi pomógł niż wszystkie konferencje w Rzymie, w jakich
uczestniczyłem. Słowo poznania jest charyzmatem Ducha Świętego, który
wywołuje wielkie zdziwienie u tych, którzy służą tym darem. Jest to jak
gdyby jakaś komunikacja, łączność, impuls, którego jest się pewnym
wewnętrzną pewnością, której to pewności nie osiąga się drogą refleksji
ani dedukcji. Przypomina to myśl, która opanowuje nasz umysł z wielkim
natężeniem. Myśl ta bierze nas w swoje posiadanie i pozostaje długo w
naszej świadomości. W rezultacie pod jej wpływem jesteśmy pewni, że
pochodzi ona nie od nas, lecz jedynie przez nas przechodzi.
Jestem pewien, że coś takiego istnieje. Wydaje mi się, że Natan
otrzymał słowo poznania, kiedy odkrył tajemnicę serca Dawida (2 Sm
12,1-15). Podobnie słowo poznania otrzymał Piotr w przypadku Ananiasza i
Safiry (Dz 5,1-11). Słowo poznania pod pewnym względem przypomina
proroctwo.
Pewnego dnia głosiłem rekolekcje w Saman, w Dominikanie. W czasie
mówienia przyszło słowo poznania, które powracało z natężeniem do mojej
świadomości. Aby móc skoncentrować się na tym, co mówię, byłem zmuszony
przerwać wykład i powiedzieć: - Znajduje się tutaj człowiek, który
przybył na rekolekcje z wielką nieufnością w sercu wobec swojej żony. Ona
zaprosiła go tutaj, zapewniając, że jeśli przyjdzie, jego życie zmieni
się. Lecz on odpowiedział, że przyjdzie, ale nie zmieni swego życia. Ten
człowiek jest tutaj i Pan mówi do niego, że szanuje jego wolność, ale
niech przypomni sobie on słowa świętego Augustyna: "Boję się Boga, który
przechodzi i nie wraca więcej". W tylnej części kaplicy pewien mężczyzna
padł na kolana i zaczął płakać. Później wyspowiadał się. Następnie
zbliżył się do księdza i potwierdził wszystkie szczegóły mojego poznania.
Oddał swoje życie Bogu. Gdy podszedł do mnie, powiedział: - Ojcze, gdybyś
kiedykolwiek mnie potrzebował, jestem do twojej dyspozycji. Chodzi więc o
jasne poznanie, które odbiera się duchem. W miarę jak ujawniamy jego
treść, przychodzą dalsze szczegóły. To doświadczenie jest podobne do
czytania tekstu wypisanego na tzw. "skrzynce Kleenexa". Na pierwszym
skrzydełku znajdują się słowa, które należy przeczytać, a następnie
przekłada się to skrzydełko i można przeczytać następne. Nie można ani
odczytać, ani odszyfrować słów z trzeciego skrzydełka, jeśli wcześniej
nie odczytało się z dwóch poprzednich. Podobnie objawia się pierwsze
posłanie i stopniowo jest uzupełniane. Jak rozpoznać autentyczność słowa
poznania? Tylko i wyłącznie po skutkach. Świadectwa są termometrem, który
określa, czy słowo pochodzi od Pana, czy nie. Pewien rodzaj posługiwania
nie przynosi owoców, jeśli nie towarzyszy mu świadectwo. Na przykład,
jeśli ogłasza się uzdrowienia na podstawie słowa poznania, a nie byłyby
one potwierdzone świadectwami, byłoby wątpliwe, czy są one prawdziwe i
spowodowałoby to raczej krytykę niż uwielbienie Pana.
W listopadzie 1982 roku głosiłem serię rekolekcji w Polinezji
Francuskiej. Przygotowano tam Mszę Świętą w arcybiskupstwie Tahiti Owej
nocy ponad 55 000 osób było zgromadzonych na placu, pod niebem pełnym
gwiazd, które przywodziły mi na myśl obietnicę Bożą daną Abrahamowi. Po
Komunii Św. rozpocząłem modlitwę za chorych. Cały ten tłum modlił się w
językach. Były to chwile pełne entuzjazmu wiary. Podczas gdy Duch śpiewał
w nas, nadchodziły słowa poznania. Posłania te są jak gdyby wyzwalane
przez modlitwę w językach, gdyż wtedy kanał naszego umysłu jest wolny i
dzięki temu bardziej dyspozycyjny, by przyjąć Słowa Pana. Pośród wielu
słów jedno zadziwiało mnie swoją precyzją. Przekazałem je dokładnie tak,
jak je odebrałem: - Jest tutaj pewna osoba, która przybyła z bardzo
daleka. Jest ona po raz pierwszy w życiu na Mszy świętej. Ma chory
kręgosłup. Jest to cierpienie spowodowane uderzeniem orzecha kokosowego w
czwarty kręg. W tym momencie wielkie ciepło wchodzi w jej plecy. Pan w
tej chwili cię uzdrawia! Wkrótce złożysz świadectwo całkowitego
uzdrowienia. Nazajutrz odbywała się kolejna Eucharystia. Liczba ludzi
jeszcze się powiększyła. Przeżyliśmy wtedy niezapomniane doświadczenie
mocy i miłosierdzia Boga. Przed zakończeniem spotkania skorzystaliśmy z
okazji i poprosiliśmy o świadectwa osób uzdrowionych w dniu poprzednim.
Słyszeliśmy cudowne opowiadania. Spośród wielu innych, mówiła między
innymi pewna kobieta: - Jestem protestantką od urodzenia. Wczoraj po raz
pierwszy byłam na Mszy Świętej. Ponieważ bardzo cierpiałam z powodu bólu
kręgosłupa i dowiedziałam się, że Pan uzdrowił kilka osób na Eucharystii,
dałam się namówić przez przyjaciółkę i przybyłam wczoraj, aby prosić Boga
o uzdrowienie, a nawet musiałam przebyć długą podróż, aby tu przyjechać.
Kiedy ksiądz ogłosił, że osoba, która ma uszkodzony kręgosłup jest
uzdrowiona, czułam ogromne ciepło, które wchodziło w moje plecy. Kiedy
dodał, że chodzi o czwarty kręg, wtedy zrozumiałam, że chodzi o mnie. Ale
najbardziej zdziwił mnie fakt, że ksiądz powiedział, iż ból pochodził od
uderzenia orzechem kokosowym. Miało to miejsce półtora roku temu, kiedy
sprzedawałam orzechy turystom. Gdy strącałam je kijem z drzewa, jeden z
nich spadł mi na plecy i uszkodził czwarty kręg. Ponieważ byłam w ciąży,
lekarz wolał czekać do urodzenia dziecka, aby dopiero potem mnie
zoperować. Powiedział także, że nie wie jak się do tego zabrać, gdyż
kręgi były jak gdyby zrośnięte. Cierpiałam bardzo, zwłaszcza nocami,
kiedy to szukałam wygodnej pozycji, aby móc zasnąć. Wczoraj wieczorem
czułam ciepło, drżenie i bardzo mocno płakałam. Odczuwałam na sobie
wielką obecność Pana. Kiedy wracałam do domu, zdałam sobie sprawę, że
jestem całkowicie zdrowa. Nie odczuwam już żadnego bólu w kręgosłupie i
chciałabym oddać chwałę Panu. Ja także oddałem chwałę Panu, ponieważ
szczegóły były tak dokładne, że nie mogłem wątpić, że słowo poznania
pochodzi od Ducha, a nie od mojego umysłu. Te szczegóły były zbyt
zbieżne, aby mogły pochodzić z mojej wyobraźni. W tym wypadku akurat
szczególnie dokładnie mogłem je porównać, gdyż posiadałem nagraną taśmę z
obu wystąpień. Wszystkie szczegóły były zgodne. Gdy kobieta ta składała
świadectwo, wszyscy wielbili Boga i wiara w obecność Chrystusa
Zmartwychwstałego jeszcze bardziej wzrosła we wspólnocie
chrześcijańskiej. To samo przydarzyło się Samarytance przy Studni
Jakubowej, kiedy Jezus dzięki słowu poznania objawił pewne szczegóły z
jej życia: dobrześ powiedziała "nie mam męża" miałaś bowiem pięciu
mężów, a ten, którego masz teraz nie jest twoim mężem (J 4,18). Podobnie
jak dzięki słowu poznania nawrócił się lud miasteczka samarytańskiego,
tak samo wiara wspólnoty w Tahiti została umocniona.
Pewnego dnia kardynał Suenens poprosił mnie, abym napisał artykuł
wyjaśniający zasadę działania charyzmatu słowa poznania. Odpowiedziałem
mu: - Eminencjo! Nie wiem, w jaki sposób wyjaśnić ten charyzmat. Jest to
dla mnie zadanie tak samo trudne, jak gdybym miał wyjaśnić w jaki sposób
przychodzą rozproszenia w czasie modlitwy. Latem 1982 roku poproszono
mnie o nagranie dziewięciu półgodzinnych audycji telewizyjnych na temat
odnowy charyzmatycznej dla organizacji CHOT w Ottawie. Każda z nich była
nagrywana na videokasety w celu późniejszej emisji jesienią. Podczas
ostatniej z nich modliłem się za chorych i otrzymałem słowo poznania
objawiające uzdrowienie, którego Pan właśnie dokonywał. Powiedziałem: - W
tej chwili w szpitalu znajduje się pewien samotny mężczyzna. Odczuwa on
dotkliwy ból pleców, ale w tym momencie Pan zaczyna go uzdrawiać. Czuje
on ciepło, które ogarnia jego plecy - może on w tej chwili wstać i iść...
Wracając do domu uświadomiłem sobie, że program nie jest bezpośrednio
emitowany, lecz będzie nadany kilka miesięcy później. Z tego też powodu
doznałem pewnego rodzaju wstrząsu i pomyślałem sobie: - Być może ten
mężczyzna nie przybył jeszcze do szpitala, a ja już ogłosiłem jego
uzdrowienie... Bardzo śmiałem się z tego "kawału", jaki zrobił mi Bóg.
Pod koniec stycznia następnego roku otrzymałem list od B.G., który
zawierał pewien delikatny problem moralny: uzdrowienie, które miało mieć
miejsce 18 grudnia tego samego roku, słowami "w tym momencie". Dzięki
temu wydarzeniu nauczyłem się kilku ważnych rzeczy: Pan nie jest
ograniczony czasem. On może powiedzieć słowo "w tym momencie", które
wypełni się później. Od tego momentu wiem, że Bóg nie ma zegarka ani
kalendarza. On jest wieczną teraźniejszością.
16 stycznia 1983 roku
"Z powodu choroby byłem zmuszony przerwać pracę: miałem przesunięte
kręgi. Ćwiczenia i terapia okazały się bezskuteczne. W grudniu zostałem
poddany operacji, która trwała 4 godziny, w wyniku której mogłem poruszać
prawą nogą. W dniu operacji, tj 9 grudnia, moje serce było całkowicie
rozbite przez pewne doświadczenie, które spotkało mnie i moją rodzinę.
Dnia 18 grudnia przebywałem w szpitalu, zdruzgotany psychicznie i
moralnie. Moja wiara była martwa. O godzinie 18.35 włączyłem telewizor -
nadawana była akurat audycja pt. "Miłość bez granic" i usłyszałem słowa:
- Samotny mężczyzna znajduje się w tej chwili w szpitalu i odczuwa wielki
ból w plecach i w tym momencie Jezus zaczyna go uzdrawiać. Czuje, że
Jezus jest w jego ciele. Później złoży on świadectwo swego uzdrowienia...
Nie byłem w stanie wysłuchać pieśni kończącej audycję. Byłem zalany
łzami, głęboko wzruszony, gdyż Jezus pojednał ze sobą moje tak bardzo
zranione serce. Serce tak bardzo przybite i zamknięte w sobie". Czyż nie
do takich właśnie serc przyszedł Jezus?
"Dziś miesiąc po tych wydarzeniach opisuję to księdzu. Moje
uzdrowienie postępuje cudownie. Po raz pierwszy w życiu poznałem, co to
znaczy przebaczenie bez granic..." Podobnie jak w Tahiti, wszystkie
szczegóły poznania zostały potwierdzone. Dziwne było tylko to, że Jezus
kazał mi ogłosić w czerwcu

Emilien Tardif: Jezus żyje - 5

ROZDZIAŁ V
Uzdrowienie

Istnieją trzy rodzaje choroby i każdemu z nich odpowiada inny rodzaj
modlitwy o uzdrowienie: 1) choroba ciała spowodowana przez różnorakie
czynniki - podlega zwyczajnej modlitwie o uzdrowienie fizyczne 2) choroba
serca spowodowana zranieniem uczuć - wymaga modlitwy o uzdrowienie
wewnętrzne 3) choroba ducha, której powodem jest grzech. Jezus uzdrawia
taki rodzaj choroby dzięki wierze i nawróceniu. Chciałbym tylko
podkreślić dwa istotne momenty:
1) jedność osoby ludzkiej: choć złożony z ciała, duszy i ducha (l Tes
5,23), człowiek jest niepodzielny. Jeśli dokonuje się podziału, to tylko
ze względów pedagogicznych;
2) współzależność: ciało, dusza i duch są ze sobą wzajemnie powiązane
na poziomie, którego nie można dokładnie określić. Zawsze jednak
wzajemnie na siebie wpływają.
A. Choroba ciała i uzdrowienie fizyczne Trzeba z góry zaznaczyć, że
nie jest naszym zamiarem pogłębienie tego tematu, gdyż książka ta ma na
celu złożenie świadectwa o uzdrawiającym działaniu Pana. Poza tym dużo
już na ten temat napisano dobrych książek i artykułów w odnowie
charyzmatycznej. Chcemy tylko świadczyć, że Ewangelia jest prawdziwa w XX
wieku, dodając do tego stwierdzenia pewne niezbędne uwagi. Cała zbawcza
działalność Boga ujawnia się w podwójnej formie: przez słowa i czyny.
Święty Łukasz syntetyzuje w doskonały sposób działalność Jezusa w
słowach: "Pierwszą księgę napisałem ci, Teofilu, o tym wszystkim, co
Jezus czynił i czego nauczał..."(Dz 1,1). Sobór Watykański II wskazuje na
oba aspekty zagadnienia, gdy twierdzi: "Objawienie dokonuje się przez
czyny i słowa wewnętrznie ze sobą powiązane tak, że czyny dokonane przez
Boga w historii zbawienia ilustrują i umacniają naukę oraz sprawy słowami
wyrażone; słowa zaś obwieszczają czyny i odsłaniają tajemnicę w nich
zawartą" (Dei Verbum nr 2). Na końcu Sobór twierdzi, że Jezus Chrystus
(Wydarzenie i Słowo Boże) jest pełnią objawienia. W tym właśnie zawiera
się stwierdzenie, jak istotne jest uzdrowienie duchowe i fizyczne.
Istnieją ludzie, którzy myślą, że uzdrowienia są tylko czymś wyjątkowym,
twierdząc, że charyzmat uzdrowienia nie jest istotny, bo istotna jest
miłość, której wszystko winno być podporządkowane. Wydaje mi się, że
rozróżnienie "istotny-nieistotny" nie zachodzi w Nowym Testamencie.
Zamiast dokonywać takich podziałów, powinniśmy stawiać sobie pytania:
"Czy Bóg chce uzdrowić swoje dzieci?". Jeśli zaś chodzi o twierdzenie, że
miłość jest największym charyzmatem, to całkowicie się z nim zgadzam, ale
któż może zaprzeczyć, że uzdrowienie jest wspaniałym sposobem objawienia
się miłości wobec tych, którzy cierpią? Miłość nie jest czymś mglistym,
czymś abstrakcyjnym, ale czymś równie konkretnym jak uzdrowiona osoba.
Dar uzdrowienia jest u swoich podstaw darem miłości. W Ewangeliach 40
razy pojawia się czasownik "uzdrawiać", a do tego jeszcze dodatkowo 12
razy pojawia się inny czasownik, który można tłumaczyć na dwa sposoby:
bądź jako "zbawiać" bądź jako "uzdrawiać". Wszystko to dlatego, ponieważ
akt "zbawienia" zakłada w sobie również akt "uzdrowienia": - Ufaj córko,
twoja wiara cię uzdrowiła! /zbawiła/. I w tej chwili kobieta ta została
uzdrowiona = zbawiona (Mt 9,22). - A kiedy dotknęli się płaszcza Jezusa,
zostali uzdrowieni (Mt 14,36). - Nie bój się, wierz tylko, a twoja córka
zostanie uzdrowiona = zbawiona! (Łk 8,50). I jeszcze mnę fragmenty: Mt
14,36 Mk 3,4; 5,23-28; 6,56; 10,52; J 11,12 Dz 14,9. Zbawienie
przyniesione przez Jezusa Chrystusa obejmuje całego człowieka. Jezus nie
przyszedł po to, aby zbawić tylko i wyłącznie dusze. On jest
zainteresowany całym człowiekiem: zarówno jego ciałem jak i duszą.
a) Jezus
Byłoby zajęciem zbytecznym i niepotrzebnym przytaczanie biblijnych
tekstów mówiących o uzdrawiającej posłudze Jezusa. Cała Ewangelia jest
niczym innym, jak tylko nieprzerwanym łańcuchem czynów miłosierdzia Boga,
który uzdrawiał chorych. Chciałbym tutaj przytoczyć kilka tekstów, które
mają szczególne znaczenie. Na pierwszym miejscu publiczne rozpoczęcie
działalności Jezusa: "Duch Pański spoczywa na Mnie,
ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie,
abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie;
abym uciśnionych odsyłał wolnymi
i obwoływał rok łaski u Pana" (Łk 4,18-19).
Tak więc widzimy, że misja Jezusa polega na uzdrawianiu - zarówno
fizycznym jak i duchowym - i na uwalnianiu od wszelkiego rodzajów więzów,
które czynią człowieka niewolnikiem, w szczególny sposób na uwalnianiu z
więzów grzechu (Mt 4,23-29). Zresztą sam Jezus powiedział, że nie
przyszedł do zdrowych, ale do tych, co się źle mają - nie do
sprawiedliwych, ale do grzeszników. Jego misja nieustannie podkreślała
konieczność ofiarowanego przezeń zbawienia. Dlatego też wystosował On do
nas zaproszenie w słowach pełnych miłosierdzia i skłaniających do
ufności: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni
jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11, 28). Jego Imię po hebrajsku brzmi
"Jeszua", co się tłumaczy "Bóg zbawia". Jezus jest pełnym zbawieniem
człowieka, jest zbawieniem wszystkich ludzi.
b) Kościół
"Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam" (J 20,22). Dwunastu
apostołów kontynuowało dzieło zbawcze Jezusa w czasie i przestrzeni. Byli
oni odpowiedzialni za to, aby nauka Jezusa rozprzestrzeniła się na krańce
ziemi, aby owoce odkupienia dotarły do wszystkich ludzi wszystkich
czasów. Zostali oni wysłani, aby jednocześnie głosić Dobrą Nowinę i
uzdrawiać. Ich zadanie polegało nie tylko na przekazywaniu słowa, ale
także na niesieniu zbawienia Jezusa. Kościół nie tylko głosił Dobrą
Nowinę, która zbawia, ale także niesie owoce tego zbawienia (Mt 10,5-8 i
Łk 9,16). Misja ta nie ograniczała się do dwunastu apostołów, ale
dotyczyła także siedemdziesięciu dwóch uczniów: "Uzdrawiajcie chorych,
których znajdziecie i mówcie im: przybliżyło się Królestwo Boże!" (Łk
10,4). Na końcu Ewangelii św. Marka dostrzegamy, że misja ta rozciąga się
nie tylko na dwunastu, ani nawet nie na siedemdziesięciu dwóch, ale "na
wszystkich, którzy uwierzą": "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię
całemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest będzie zbawiony, a kto
nie uwierzy będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą te znaki
towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy wyrzucać będą, innymi językami
mówić będą, węże będą brać do rąk i jeśliby coś zatrutego wypili, nie
będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie".
Ostatnie zdanie w Ewangelii św. Marka nie jest jej zakończeniem, ponieważ
przedłuża ono tę Ewangelię aż do naszych czasów: "Oni zaś poszli i
głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę
znakami, które jej towarzyszyły" (Mk 16,20). Jednym z charakterystycznych
kryteriów, które odróżnia prawdziwego apostoła od fałszywego, jest
obecność znaków i cudów (2 Kor 12,12; Rz 15,19).
c) znaki
Ciekawe, że w czwartej Ewangelii św. Jan nie mówi ani o cudach, ani o
uzdrowieniach, a jedynie o "znakach". Znak zawsze prowadzi nas do
odkrycia jego właściwego znaczenia. Podobnie jak dym wskazuje nam
obecność ognia, tak samo cud lub uzdrowienie oznacza, że Bóg jest obecny
oraz że działa i zbawia. Są to widzialne znaki niewidzialnej działalności
Boga. Uzdrowienia są jak światła, które wskazują nam, że: 1) Jezus żyje
dziś i że ma tę samą moc, jaką miał w Samarii i Galilei, gdy uzdrawiał
chorych; 2) Bóg kocha nas i pragnie całkowitego zbawienia człowieka:
zbawienia jego ciała i duszy; 3) Jezus jest Mesjaszem. Kiedy uczniowie
Jana Chrzciciela przyszli zapytać Jezusa, czy jest On Mesjaszem - Jezus
nie odpowiedział, tylko zaczął uzdrawiać chorych. Często nie przyjmuje
się istnienia cudów i znaków, ponieważ prowadzą one nieuchronnie do
przyjęcia Jezusa i Jego wymagań, dlatego, że zaakceptowanie cudu oznacza
także odczytanie jego znaczenia. Z tego też powodu niektórzy zaprzeczają
cudom.
Po zakończeniu jednych z rekolekcji wróciłem do siebie i zacząłem
opowiadać o znakach i cudach, jakie zdziałał Pan. Był tam pewien
francuski ksiądz, który słuchał mnie uważnie, choć z niedowierzaniem.
Opowiedziałem mu o tym, jak podczas Mszy Świętej o uzdrowienie Pan
przywrócił mowę żonie animatora grupy modlitewnej. Przyszła ona i złożyła
świadectwo wobec tłumu, mówiąc, że od czterech i pół lat nie mogła
powiedzieć ani jednego słowa. Lecz ksiądz ów odparł na to: - Cud polega
zgoła na czymś innym, niż ci się wydaje...
- Na czym? Powiedz!
- Cudowne jest nie to, że ta kobieta mogła mówić, ale to, że mogła nie
mówić przez cztery i pół roku... Uzdrowienia nie są dowodem prawdziwości
doktryny. Bóg sam zbawia. Jezus nie uzdrawia, żeby dowieść, że jest
Bogiem, ale dlatego, że jest nim faktycznie. Każdy znak służy objawieniu
pewnej prawdy - taki jest cel cudu, którego dokonuje Bóg. Cuda są po to,
aby w czasie rządzonym przez prawa skuteczności i pragmatyzmu, wykazać,
że Bóg jest obecny i działa. One objawiają moc Boga w tym celu, abyśmy
całkowicie się zdali na Niego we wszystkich aspektach naszego ludzkiego
życia. O tym, że cuda są znakiem świadczy następujące świadectwo:
"Pewnego popołudnia złożyłem wizytę jednemu policjantowi - kapi tanowi
Munoz. Umierał on leżąc na swoim łóżku. Nic już nie jadł od 50 dni. Pił
jedynie alkohol co 3 godziny. Modliliśmy się za niego, a Pan go uzdrowił
w cudowny sposób od skłonności do alkoholu. Natych miast porzucił picie i
nawet nie musiał jechać do szpitala na detoksyka cję. Przypomniałem sobie
wtedy słowa z księgi Mądrości 16,12. Nazajutrz zamiast butelki wziął do
ręki Biblię i z płaczem mówił: - Jak dobry jest Pan!...
Niemniej jednak wydarzenie to przysporzyło mi nieco problemów, gdyż
nazajutrz przed kościołem zgromadziły się długie kolejki, żywo o czymś
dyskutując. Kobiety, których mężowie pili, ustawiły się w kolejkę
usiłując zmusić swoich mężów, aby poddali się modlitwie za nich... Było
to ciekawe widowisko: więcej pijaków było w kościele niż w barach i
kantynach... Pan zechciał uwolnić tego policjanta z choroby w tym celu,
aby obudzić wiarę w Swoje IMIĘ, ale nie zawsze dokonuje się to w taki
właśnie sposób. Podobnie jak nie wszyscy policjanci byli takimi pijakami
jak kapitan Munoz, tak też nie wszyscy pijacy przyjęli zbawienie w taki
sam sposób. Lecz najważniejsze jest to, że przez ten wypadek wzrosła
wiara w moc Boga, który może zmienić nasze życie w sposób, w jaki Jezus
sam wybierze.
d) cuda i uzdrowienia
Nie wszystkie uzdrowienia są cudami Pana. Istnieją uzdrowienia, które
następują wskutek modlitwy, a jednak mimo to nie można ich traktować
jakby były cudownymi uzdrowieniami. Mówimy o cudach, gdy chodzi o
uzdrowienie, którego nie można uzyskać za pomocą żadnej z metod znanych
medycynie, a mimo to Bóg takiego uzdrowienia dokonuje. W przypadku, gdy
Bóg przyspiesza proces uzdrowienia, które można było osiągnąć przy pomocy
operacji czy też za pomocą kuracji wypoczynku lub innych metod, mówimy
wtedy po prostu "uzdrowienie". W ten sposób nie każde uzdrowienie
uzyskane wskutek modlitwy może otrzymać miano "cudownego". W Lourdes,
wśród wielu uzdrowień, które miały tam miejsce w czasie jednego tylko
stulecia, bardzo mało określono jako "cudowne", co ilustruje następująca
statystyka: "Od czasu Catherine Latrapie uzdrowionej w marcu 1958 roku,
aż do Serge Perrin, uzdrowionego w 1978 roku, 64 uzdrowienia zostały
potwierdzone przez Kościół. Jednak tylko w samym roku 1972 zanotowano
5432 zgłoszone uzdrowienia". "Cudownym" było uzdrowienie Anity Sin de
Sheffer w tym przypadku Pan uczynił to, do czego nie była zdolna
medycyna. Od czasu wypadku drogowego, który miał miejsce dziesięć lat
wcześniej, uszkodzenie mózgu spowodowało utratę smaku oraz powonienia.
Ponieważ była to osoba należąca do lepiej usytuowanej materialnie części
społeczeństwa, jeździła po różnych klinikach Stanów Zjednoczonych w
nadziei na odzyskanie zdrowia. Po wielu badaniach, terapiach stosowanych
różnymi sposobami, lekarze orzekli, że operacja tych tkanek, które są
odpowiedzialne za smak i powonienie jest niemożliwa z powodu ich zbyt
małych rozmiarów. Powiedziano jej wyraźnie, że "tylko cud mógłby jej
przywrócić utracone zmysły". Straciła więc nadzieję na to, że
kiedykolwiek będzie mogła na nowo mieć smak, a także odczuwać zapach
kwiatów. W czasie Mszy Świętej za chorych w Panamie, Pan udzielił nam
kilku słów poznania na temat tego, co dzieje się w zgromadzeniu. Jedno z
nich mówiło: "Jest tu kobieta, która jest poważnie chora. Zostanie ona
uzdrowiona w czasie dzisiejszej nocy i wkrótce złoży świadectwo swego
uzdrowienia". Nazajutrz Anita uświadomiła sobie, że odzyskała powonienie.
Gdy obudziła się, poczuła słodki zapach róż, które znajdowały się blisko
jej okna, a także zapach kawy, który dochodził z kuchni. Natychmiast
wstała i opowiedziała o cudzie swojemu mężowi. Kiedy jadła śniadanie,
zdała sobie nagle sprawę ze łzami w oczach, że po raz pierwszy od czasu
wypadku mogła odczuwać smak. To, czego nie mógł dokonać żaden lekarz na
świecie, tego dokonał Pan - Jezus, mistrz tego, co niemożliwe. Kobieta
ta, płacząc z radości, oświadczyła wobec całego zgromadzenia: - Mam
dwójkę dzieci, ale nigdy nie czułam ich zapachu. Wy, matki, wiecie co
oznacza czuć zapach swoich dzieci. I oto rano, gdy zbliżyłam się do nich
i zaczęłam je całować, poczułam słodką woń...
Inne bardzo piękne świadectwo uzdrowienia zostało opisane przez
uzdrowioną osobę w dniu 25 sierpnia 1981 roku: "Cierpiałam na
reumatoidalne zapalenie stawów. Nie należy tego mylić ze zwykłym
reumatyzmem, chorobą osób w podeszłym wieku, nie mającą poważnych i
zagrażających życiu następstw. Reumatoidalne zapalenie stawów obejmuje
także przypadki nieznane, których nikt nie potrafi uleczyć. Choroba ta
atakuje stawy, powodując wielki ból. Osoba chora charakteryzuje się
twardniejącymi kończynami, które to deformując się doprowadzają do
inwalidztwa. U mnie zaczęło się to wszystko w październiku bólem stawów,
kości, kolan i przegubów oraz ogólnym zmęczeniem. Myślałam, że to nic
groźnego i poszłam do lekarza, który kazał zrobić badania, wykrywając tę
straszną chorobę. W laboratorium poradzono mi, abym udała się do USA, aby
poszukać odpowiedniego leku. W klinice, gdzie byłam leczona, byłam
wstrząśnięta obserwując różne etapy choroby. Doktor Alonso Portuondo,
specjalista od tej choroby, powiedział, że jest to nieuleczalne. Jedyne,
co można było robić, to powstrzymać postęp choroby solami złota. Wpływało
to na mnie bardzo negatywnie: miałam wysypkę na całym ciele, straciłam
włosy oraz paznokcie u nóg. Nastąpiły także zmiany w białych i czerwonych
ciałkach krwi. Właśnie wtedy do Paragwaju przyjechał ojciec Emilien
Tardif. Słuchałam go po raz pierwszy w kościele św. Alfonsa. W chwili
dokonywania się uzdrowień czułam, że serce zaraz mi wyskoczy z piersi -
biło ono tak mocno, że słyszałam jego uderzenia. Za drugim razem miało to
miejsce w kościele w miejscowości Colonel Ovedo. Ponownie czułam drżenie
na całym ciele w chwili modlitwy o uzdrowienie. Ojciec Tardif powiedział,
że dwie osoby są w tej chwili uzdrawiane z zapalenia stawów i kazał im
uklęknąć. Nie miałam odwagi tego uczynić, ponieważ nie byłam pewna, czy
chodzi o mnie i nie wierzyłam w takiego rodzaju uzdrowienia - być może z
powodu braku wiary w ogóle. Poszłam na trzecią Msze Świętą. Bóle ustąpiły
i nie brałam leków. Moja matka twierdziła, że stało się to, ponieważ
siostra Margueritte Prince w dniu odjazdu ojca Tardif, a także po jego
odlocie, modliła się o moje uzdrowienie razem z księdzem Anchea Car.
Modlitwę zakończyła słowami: - Nie mów już więcej "mam reumatoidalne
zapalenie stawów", ale "miałam zapalenie stawów". Bóle ustąpiły i nie
brałam już leków (wcześniej doszłam do 12 dawek dziennie i do
cotygodniowego zastrzyku z solami złota). Zrobiłam badania i okazało się,
że rzeczywiście jestem zdrowa. Lekarz Nicolas Brenen, człowiek bardzo
wierzący, który opiekował się mną, powiedział: - Trzeba wziąć pod uwagę
fakt, że oprócz nauki jest jeszcze Ktoś, Kto jest wyższy i dla Którego
nie ma nic niemożliwego. Lekarze powiedzieli, że jeśli ktoś zachorował na
zapalenie stawów, nigdy nie traci piętna tej choroby, która się nigdy nie
cofa, podobnie jak u chorego, u którego po złamaniu kończyna zawsze nosi
ślady tego złamania. Tymczasem u mnie zniknęły wszystkie objawy choroby
wraz ze skutkami. Jedynym wytłumaczeniem tego faktu jest to, że Bóg
uczynił cud..." Marie Therese Galeans de Baer
Ci, którzy myślą, że uzdrowienia są czymś dodatkowym w posłudze
Jezusa, mylą się zdecydowanie. Ci, którzy są przekonani, że dziś nie ma
już potrzeby uzdrowień, że najważniejsze to głosić Ewangelię, zapominają
o metodzie duszpasterskiej Jezusa. Snujemy plany i poszukujemy tysiąca
nowych form, aby przyciągnąć ludzi, którzy przychodzą od czasu do czasu
do kościoła. Organizujemy uroczyste festyny, koncerty, zbiórki itp, a
rezultaty są mizerne. Tymczasem Jezus uzdrawiał chorych i dlatego
przychodziły tłumy. Zdarzało się, że ludzi było tak dużo, że trzeba było
paralityka spuścić przez dach domu Piotra, gdyż nie było innego sposobu,
aby przebić się przez tłum. Dzisiaj mają miejsce podobne wydarzenia. Gdy
Jezus uzdrawia chorych, przychodzą tłumy - takie tłumy, że często nie
może pomieścić ich stadion i wtedy także głosimy im Królestwo Boże.
Następstwa tego faktu są o wiele większe niż proste uzdrowienia fizyczne.
Znaki mocy Bożej nie są jedynie widowiskiem, pomagają one skutecznie
odnawiać życie wiary, jak o tym świadczy Ust arcybiskupa Tahiti do mojego
przełożonego - prowincjała, którego pierwszą część w całości przytaczamy:
Papete 30.XI. 1980
"Czcigodny Ojcze!
Będąc nieobecny w diecezji podczas pobytu ojca Tardif od 21 .X do
14.XI, stwierdziłem po moim powrocie w dniu 26.XI zmiany, które nastąpiły
wskutek jego pobytu. Nie będę wracał do opis.u, którego dokonał ojciec P.
Hubert, mój współbrat, ale chciałbym tylko zaznaczyć, że: 1) Liczba
uczęszczających w niedzielę do kościoła znacznie się zwiększyła; 2)
Został odnowiony klimat ekumenizmu; 3) Wszędzie rodzi się, bądź odradza
na nowo życie duchowe; 4) Były widoczne nawrócenia, a liczba
spowiadających się jest skrajnie wysoka; 5) Księża, zakonnicy, siostry
zakonne... wysoko oceniają przepowiadanie ojca Tardif; 6) Małżeństwa, do
których ludzie zaczęli się przygotowywać, pozwolą uregulować nielegalne
związki i odnowić życie rodzinne. Nigdy dotąd diecezja nie widziała
takiego porywu wiary - mieliśmy przedtem dwa synody, spotkania
apostolskie, rekolekcje głoszone przez renomowanych księży... W ciągu
ostatnich 15 lat przeżywaliśmy wielkie manifestacje religijne - ale żadna
w swoich skutkach nie daje się porównać do tego, co teraz miało
miejsce..." Michel Coopenrath Arcybiskup Papete
Jeden z tysiąca przykładów pochodzących z Tahiti, wystarczy: w czasie
Mszy Świętej za chorych, pewien niewidomy zaczął płakać i gdy łzy mu
obeschły, przejrzał na oczy. Spotykając Jezusa, światłość świata, odkrył
światłość w swoich oczach. Wywarło to wielkie wrażenie na Galibou -
słynnym piosenkarzu z regionu Pacyfiku, który otrzymał drugą nagrodę na
Festiwalu Eurowizji. Zapisał się on na następne rekolekcje, podczas
których wyspowiadał się i przyjął Komunię Świętą. W czasie ostatniej Mszy
Świętej złożył świadectwo w następujących słowach:. - Było tutaj wiele
uzdrowień, ale największe z nich mnie przypadło w udziale, gdyż Pan
uzdrowił mojego ducha. 16 lat temu oddaliłem się od życia
chrześcijańskiego i sakramentów, ale podczas rekolekcji Jezus odnalazł
mnie i od tej chwili chcę żyć i śpiewać dla Niego! Powtórzył swoje
świadectwo w telewizji, a następnie na stadionie wobec 20000 osób. Dziś
ewangelizuje śpiewając pieśni charyzmatyczne, przyciągając w ten sposób
młodzież. Jezus jest także Panem artystów i piosenkarzy. Uzdrowienia mają
jasną wymowę, z czego musimy zdawać sobie sprawę.
Arcybiskup Brazzaville napisał list do wszystkich wspólnot swojej
diecezji: Brazzaville 4.X.1983
"Jesteśmy bardzo radzi z przepowiadania o. Tardif, który podjął
centralny temat ewangelizacji w Kongo: odnowienie wiary. Jego kazaniom
towarzyszyły często uzdrowienia duchowe, moralne i fizyczne. Największym
widowiskiem było oglądanie uzdrowień w czasie modlitwy: chodzących
paralityków, niemych, którzy zaczynali mówić. Było to ożywienie czasu
pierwotnego Kościoła. Niech nikt jednak nie zapomina o wymowie tych
znaków i cudów: są one świadectwem dla obudzenia wiary wierzących:
"Szczęśliwe wasze oczy, że widzą i wasze uszy, że słyszą. Bo zaprawdę,
powiadam wam, wielu proroków i wielu sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to,
na co patrzycie, a nie ujrzeli, usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie
usłyszeli" (Mt 13,16). Ojciec Tardif głosił nam Ewangelię prawdy a nie
kłamstwa. Widzieć te znaki i nie uwierzyć - Jezus taką postawę nazywa
"grzechem przeciwko Duchowi Świętemu", gdyż nie można odrzucić prawdy,
którą się widzi - jest to ciężkie przewinienie. Przepowiadanie z mocą,
które przeżyliśmy, pozostawia głębokie skutki, o których pokolenia
mieszkańców Kongo mówić będą jeszcze długo, podobnie jak długo mówi się o
słowach Chrystusa. Barthlemy Batantu Arcybiskup Brazzaville
Myślę, że teksty biblijne, a nawet świętych w życiu Kościoła są tak
liczne, że nie jest konieczne usprawiedliwienie lub uzasadnienie
uzdrowień. Pytanie, które powinno rodzić się w głębi serca brzmi: "Czy
wierzę, że Bóg może mnie uzdrowić? Czy mam wiarę w uzdrawiającą moc
Jezusa, który może mnie użyć do uzdrowienia innych ludzi?" Niekiedy boimy
się cudów Boga z tej prostej przyczyny, że ich nie rozumiemy.
Biskup Sangmelima w Kamerunie zaprosił mnie na rekolekcje kapłańskie.
Zachęcał też do wzięcia udziału w tych rekolekcjach swoich kapłanów.
Jeden z nich powiedział: - Nie chcę tam jechać, bo tam mówi się tylko i
wyłącznie o cudach... Biskup odparł: - Jedź! Nie obawiaj się - tematem
rekolekcji jest modlitwa. W końcu ksiądz ten zdecydował się pojechać,
bardziej ze względu na biskupa, niż z wewnętrznego przekonania.
Rekolekcje rozpoczęły się. Na trzeci dzień ksiądz ów wstał i przemówił do
wszystkich: - Miałem zapalenie stawów, które wykręciło mi palce do tego
stopnia, że nie mogłem zawiązać sznurówek u butów. W dodatku muszę
wyznać, że nie chciałem przyjechać na rekolekcje, w obawie, że będzie się
tutaj mówić tylko o cudach. Tymczasem w czasie wczorajszej Mszy Świętej
czułem wielkie ciepło w rękach. Chciałbym oddać chwałę Bogu, ponieważ
zostałem całkowicie uzdrowiony. Mogę poruszać swobodnie palcami... W
takiej sytuacji, śmiejąc się, powiedziałem:
- Nie chciałeś słuchać opowiadania o cudach, a teraz sam nie
przestajesz ogłaszać cudów Pana! Wszyscy zgromadzeni śmiali się i
wielbili Pana, podczas gdy on poruszał rękami, pokazując je wszystkim
zgromadzonym. Nasza postawa powinna przypominać całkowite oddanie się w
ręce Pana. Ma On bowiem wobec nas cudowny plan.
e) modlitwa za chorych
8 lutego 1984 roku odprawiliśmy Eucharystię za zdrowie fizyczne
chorych, którzy będą czytali tę książkę. Niech zjednoczą się w w i e r z
e i w tej modlitwie oddadzą swe życie Jezusowi: Panie Jezu! Wierzymy, że
żyjesz, że zmartwychwstałeś, że jesteś rzeczywiście obecny w Najświętszym
Sakramencie Ołtarza i w każdym z nas. Wielbimy Cię! Chwalimy Cię! Dzięki
Ci składamy, Panie, za to, żeś przyszedł do nas jako Chleb Żywy, który
zstąpił z Nieba. Ty jesteś pełnią życia!
Ty jesteś Zmartwychwstaniem i Życiem!
Ty jesteś Panem, uzdrowieniem chorych!
Dziś chcemy Ci przedstawić wszystkich chorych, którzy czytają tę
książkę, ponieważ dla Ciebie nie istnieje ani odległość, ani czas, ani
przestrzeń. Ty jesteś wieczną obecnością i znasz tych wszystkich ludzi.
Teraz prosimy Cię, Panie, zmiłuj się nad nimi! Nawiedź ich poprzez
Ewangelię głoszoną w tej książce, aby wszyscy poznali, że Ty jesteś żywy
w Twoim Kościele i aby ich wiara i zaufanie do Ciebie zostały odnowione.
Prosimy Cię, Jezu, miej litość nad tymi, którzy cierpią w ciele, nad
tymi, którzy cierpią w sercu, nad tymi, którzy cierpią w swoich duszach,
ponieważ oni się modlą i czytają świadectwo tego, co czynisz przez Twego
Ducha, Odnowiciela całej Ziemi. Zmiłuj się nad nimi, Panie!
Teraz prosimy Cię, Panie, błogosław wszystkich i spraw, aby odzyskali
zdrowie. Aby ich wiara wzrosła i aby otwarli się na cuda Twej miłości.
Aby oni także stali się świadkami Twojej mocy i Twojego miłosierdzia.
Prosimy Cię o to. Panie, przez moc Twoich Świętych Ran, przez Twój
Święty Krzyż i Twą Najdroższą Krew. Uzdrów ich, Panie!
Uzdrów ich ciała!
Uzdrów ich serca!
Uzdrów ich dusze!
Daj im życie w obfitości!
Prosimy Cię o to za pośrednictwem Najświętszej Maryi Bogarodzicy
Dziewicy, Twej Matki, Matki Bolesnej, tej, która była obecna i stała przy
Twoim Krzyżu. Tej, która pierwsza rozważała Twoje Święte Rany i którą nam
dałeś za Matkę. Objawiłeś nam to, że wziąłeś na siebie wszystkie nasze
choroby i że jesteśmy uzdrowieni Mocą Twoich Świętych Ran. Dziś
przedstawiamy Ci w wierze wszystkich chorych, którzy prosili nas o
modlitwę i prosimy Cię, odbierz im chorobę, a daj im zdrowie. Prosimy Cię
o to dla Chwały Ojca w Niebie, abyś uzdrowił wszystkich, którzy będą
czytali tę książkę. Spraw, aby wzrośli w wierze i nadziei i aby otrzymali
zdrowie dla Chwały Twego Imienia! Aby Twoje Królestwo nadal rozwijało się
coraz bardziej w ludzkich sercach poprzez znaki i cuda Twojej Miłości.
Prosimy Cię o to, Jezu, ponieważ Ty jesteś Bogiem, który zbawia. Ty
jesteś Dobrym Pasterzem, a my owcami z Twojej owczarni. Jesteśmy tak
pewni Twojej Miłości, że zanim poznamy rezultat naszej modlitwy w wierze,
mówimy do Ciebie: Dzięki Ci, Jezu, za to wszystko, co uczynisz w każdym z
nich! Dzięki Ci za tych, których teraz uzdrawiasz! Za to, że ich
nawiedzasz w Twoim Miłosierdziu. Dzięki Ci za to wszystko, co czynisz
poprzez tę książkę! Oddajemy Ci ich wszystkich w Twoje ręce i prosimy,
abyś ich zanurzył w Twoich Świętych Ranach. Obmyj ich Twoją Boską Krwią,
aby przez to posłanie Twojego Serca Dobrego Pasterza przemówiło do serc
tak wielu chorych, którzy będą czytać te strony. Tobie, Panie, chwała i
uwielbienie!
B. Choroba serca i uzdrowienie wewnętrzne
Jesteśmy wszyscy świadomi wielkiego wpływu naszej przeszłości na naszą
przyszłość. Będziemy mówić teraz o różnych chorobliwych postawach naszej
osobowości i o naszych relacjach do innych ludzi, które mają swoje
korzenie w bolesnym doświadczeniu w naszej historii. Ileż spośród nerwic
jest spowodowanych zranieniami, które miały miejsce w przeszłości!
Negatywne skutki powstają na poziomie psychicznym (i fizjologicznym);
niektóre choroby są spowodowane zranieniem uczuć. Spośród skutków na
płaszczyźnie psychicznej należy wymienić kompleksy, które zawsze są
spowodowane przez urazy wewnętrzne. Konsekwencje te dotyczą także
płaszczyzny duchowej (liczne słabości w naszym życiu wiary mają swoje
źródło w naszej bolesnej przeszłości). Owe choroby naszych uczuć Pan może
uzdrowić poprzez modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne. W klinice
psychiatrycznej w Montrealu znajdował się pewien pacjent, który stanowił
dość dziwny przypadek. Utracił on wzrok bez żadnej wiadomej przyczyny.
Nerw oczny, źrenica i rogówka były w doskonałym stanie. Nie istniał żaden
obiektywny powód, dla którego miałby on utracić wzrok. Dzięki terapii
hipnozy odkryto, że przyczyna tkwiła w dzieciństwie, kiedy ów pacjent
sypiał w jednym pokoju z rodzicami. Pewnej nocy rodzice mieli bardzo
intensywny stosunek seksualny i mały chłopiec zinterpretował go jako
napad ojca na matkę. Spowodowało to tak głęboką nerwicę, że chłopiec
zamknął oczy i stał się niewidomym. Odnajdując korzeń problemu,
zastosowano odpowiednią terapię i pacjent po kilku miesiącach odzyskał
wzrok. W podobny sposób działa Pan w modlitwie o uzdrowienie wewnętrzne
dochodząc do korzeni naszych konfliktów, aby je uzdrowić. Korzyść polega
na tym, że On nie każe sobie płacić i że działa szybciej i skuteczniej
niż psychologowie i psychiatrzy tego świata: "On leczy złamanych na duchu
i przewiązuje ich rany" (Ps 147,3). Nasz Bóg jest cudowny, jest zdolny
wejść w głębię naszych problemów po to, aby nas uzdrowić i uwolnić.
Dawniej w liturgii odmawiano taką piękną modlitwę: "Uwolnij nas Panie od
naszego zła: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego". Nasz Bóg jest
zdolny do tego, ponieważ On jest poza czasem. Lepiej byłoby powiedzieć,
że On jest w każdym czasie, gdyż jest wczoraj i dziś i ten sam na wieki.
Aby nastąpiło uzdrowienie, trzeba, aby została ujawniona przyczyna
naszego zranienia. Chodzi nie tylko o to, abyśmy sobie ją uświadomili,
ale abyśmy ją także wystawili na światło Bożej Miłości, prosząc z
całkowitym oddaniem, aby on uzdrowił nasze rany w Swoim nieskończonym
miłosierdziu. Połowa zwycięstwa w posłudze uzdrawiania polega na
zdolności wysłuchania drugiego człowieka z miłością i bez osądzania go.
Istnieją choroby ciała, które leczy się przez kąpiele słoneczne. Chory
wystawia się na promienie słoneczne, które go przenikają, zarazem
uzdrawiając. W podobny sposób Jezus, Słońce Sprawiedliwości, uzdrawia
rany serca, jeśli wystawiamy siebie, a w szczególności nasze serce, na
działanie promieni Jego Miłosiernego Serca. Wtedy Jego ciepło przeniknie
nas i uzdrowi: "Dla was, którzy boicie się Mojego Świętego Imienia,
wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach" (Ml
3,20). Przechowywanie bolesnych wspomnień w naszej pamięci jest powodem
wielu zahamowań i kompleksów w naszych relacjach z innymi ludźmi, a nawet
w naszych relacjach z Bogiem. Dlatego też posługa uzdrawiania
wewnętrznego zaczyna się najpierw na płaszczyźnie naszej pamięci,
ponieważ to, co przechowujemy w naszej pamięci (świadomie lub
nieświadomie), powoduje reakcje somatyczne, organiczne oraz psychiczne. W
atmosferze modlitwy i wiary każemy danej osobie odszukać przyczyny
cierpienia (np: odrzucenie przez rodzinę, osamotnienie, gwałt, szok,
wypadek itp.). Następnie każde z tych wydarzeń wystawiamy na światło
Pana. On, który jest lekarzem wczoraj i dziś, a także na wieki, leczy
rany, które przechowywane są w pamięci - świadomie bądź nieświadomie -
podobnie jak słońce leczy rany ciała. Prosimy w Imię Jezusa, przez Moc
Jego Świętych Ran (bo przez Jego Rany jesteśmy uzdrowieni: Iz 53,5), aby
zostały uzdrowione nasze dolegliwości: "Uwalniam cię w Imię Jezusa z
obaw, lęków, kompleksów, nerwic spowodowanych przez wydarzenia".
a) Korzenie problemu
Nie należy mylić uzdrowienia ze zniknięciem symptomów choroby. Nie
możemy dać się zmylić przez objawy, gdyż one to pojawiają się, to
znikają, podczas gdy problem ciągnie jeszcze jest nie rozwiązany. Zdarza
się na przykład, że niektórzy ludzie różnymi sposobami rzucają palenie,
ale za to zaczynają jeść ponad miarę. Alkoholik może nawet przestać pić,
ale jeśli nie jest uzdrowiony u podstaw, popadnie w inny nałóg. W takim
przypadku problem nie jest rozwiązany, tylko przeniesiony. Taka sytuacja
przypomina nadmuchany balon: jeśli się go naciśnie z jednej strony,
powietrze przemieści się na drugą stronę, ale nadal pozostanie w obrębie
balona. Ogólnie rzecz biorąc, u podstaw wszelkiej dolegliwości leży albo
uraz braku miłości, albo skrzywdzona miłość. To właśnie dlatego nie
wystarczy jedynie odkryć korzeń problemu czy też konfliktu, ale także
trzeba wypełnić tę pustkę miłosierną miłością płynącą z Serca Jezusa.
Istota polega na tym, że powołujemy się na zasługi śmierci Jezusa, aby
móc radować się owocami Jego odkupienia, mając pewność wiary, że 2000 lat
temu On się obdarzył krzyżem, aby nam przynieść pokój. W uzdrowieniu
wewnętrznym nie chodzi o zlikwidowanie symptomów problemu (np. bólu), ale
o dojście do jego sedna, do przyczyn. Symptomy są jedynie objawami, a
nasze zadanie polega na poszukaniu przyczyn. Uzdrowienie Jezusa działa w
głębi. Dotyka centrum i źródła wszystkich problemów. Ów korzeń grzechu
może być odkryty dwoma sposobami: bądź przez rozmowę z daną osobą, gdy
staramy się odkryć, kiedy pojawił się dany problem, bądź przez rozeznanie
charyzmatyczne. Pewnego razu na modlitwie była obecna pewna osoba, która
miała tak silne ataki astmy, że aż się dusiła. Rozmawiając z biskupem
Alfonso Jaramillo i szukając odpowiedzi na pytanie jak i kiedy dana
dolegliwość się zrodziła, zdała sobie sprawę, że przed urodzeniem
drugiego syna jedna z jej sąsiadek twierdziła, że nie jest to dziecko jej
męża. Zraniło ją to do tego stopnia, iż zachorowała na astmę. Astma
jednak w tym przypadku nie była główną dolegliwością, ale symptomem
zranionych uczuć. Zniknęła ona w chwili uświadomienia sobie problemu, po
modlitwie o uzdrowienie. W niektórych przypadkach Pan obdarza specjalnym
światłem rozeznania charyzmatycznego, które pozwala odkryć korzenie
problemu. Pan przychodzi z pomocą naszej niemocy, abyśmy odkryli
przyczynę choroby (gdy po ludzku rzecz biorąc , nie jest to możliwe albo
wymagałoby zbyt wiele czasu, lub użycia zbyt wielu metod
psychologicznych), konsekwencją czego jest to, że chory w ogóle może być
uzdrowiony. Rozeznanie to nie jest owocem swoistej techniki
psychologicznej, lecz specjalną łaską, udzielaną w poszczególnych
przypadkach. Pewna dziewczynka, w wieku 13 lat, obudziła się o północy w
niedzielę z wielkim przerażeniem. Następnie zerwała się z łóżka i zaczęła
krzyczeć, ponieważ jakiś mężczyzna wszedł do jej pokoju. Nazajutrz rano
była niewidoma. Ponieważ rodzina była uboga, próbowano najpierw leczyć ją
domowymi sposobami. Gdy to nie poskutkowało, zaprowadzono ją do kościoła.
Ponieważ nie znam się na medycynie, zacząłem od modlitwy. Nie było jednak
widocznych skutków. Modliłem się więc w językach i otrzymałem wyraźne
zrozumienie, że dziecko nie jest niewidome, tylko zranione wewnętrznie
przez wrażenie, jakie wywarł na niej mężczyzna, który wtargnął do pokoju
tej dziewczynki, a którego ona widziała. Prosiliśmy Pana, aby uzdrowił ją
z jej urazów psychicznych i w ciągu dziesięciu minut całkowicie odzyskała
ona wzrok. Jej uraz psychiczny był korzeniem choroby fizycznej. Modlitwa
winna być skoncentrowana na zerwaniu więzów z przeszłością, która
oddziaływuje na teraźniejszość. Następnie modlimy się, aby Pan napełnił
miłością, pokojem, zrozumieniem tej chwili, która była przyczyną
cierpienia. Na pewnych rekolekcjach w Caracas, w Wenezueli, jedna z
sióstr zakonnych opowiadała nam, że satysfakcja, którą daje jej powołanie
i działalność apostolska jest ciągle przytłumiona smutkiem, który pojawia
się bez powodu. Modliliśmy się o jej uzdrowienie wewnętrzne i podczas
modlitwy w językach jedna z osób miała wizję dziewczynki w wieku około
pięciu lat, która płakała zagubiona w lesie pośród świerków pokrytych
śniegiem. Zapytano wiec zakonnicę, nad którą się modlono, czy ten obraz
jej coś mówi, ona zaś odpowiedziała ze łzami w oczach: - Gdy byłam mała,
pewnego zimowego dnia wyszłam z domu i zgubiłam w lesie drogę powrotną.
Moi rodzice nie wiedzieli, gdzie mnie szukać. Pozostawałam długie godziny
sama i zagubiona. Bardzo cierpiałam myśląc, że już nigdy nie zobaczę
moich rodziców. Modliliśmy się, aby Jezus, który jest Dobrym Pasterzem,
uleczył tę ranę wewnętrzną, gdyż to On doprowadził ją z powrotem do domu.
On nigdy jej nie opuścił, nie pozwolił jej oddalić się od siebie. Została
ona uzdrowiona i odzyskała radość w swojej pracy i powołaniu. Dla Boga
wszystko jest teraźniejszością - uzdrawia nas ze wszystkich ran, jeśli
nawet są one ukryte pod powłoką czasu. Uzdrowienie wspomnień bazuje na
fakcie, że "Jezus jest wczoraj i dziś, ten sam także na wieki" (Hbr 13,8)
i że zasługi Jego odkupieńczej śmierci oraz zmartwychwstania są zawsze
obecne i skuteczne. W posłudze uzdrawiania korzystamy z owoców śmierci
Chrystusa, aby tym samym skorzystać z owoców odkupienia danych dla tej
chwili, która podlega uzdrowieniu. Punktem wyjścia jest pewność, że Jezus
2000 lat temu "obarczył się naszymi chorobami i słabościami" (Iz 53,5).
Dzięki wierze osiągamy zwycięstwo w Chrystusie. Dzięki uzdrowieniu
wewnętrznemu rodzi się nadzieja dla tych, którzy już się pogodzili z tym,
że będą żyć z nerwicami i kompleksami. Otwiera się brama uzdrowienia dla
tego wszystkiego, czego nie można było zmienić za pomocą ludzkich
wysiłków, dla tego wszystkiego, co rozbijało wewnętrznie i czyniło
niewolnikiem przeszłości. Jezus przyszedł po to, aby przynieść życie i to
życie w obfitości (J 10,10).On chce, abyśmy byli wolni od wszelkich
więzów, które nas oplatają i wiążą ze smutną przeszłością lub negatywnymi
przeżyciami. Są ludzie, którzy przystępują do Sakramentu Pojednania, aby
ciągle wyznawać te same winy i grzechy. W ten sposób odnosi się wrażenie,
że sakrament ten przynosi nam tylko przebaczenie Boże, a nie przynosi sił
do zwycięstwa w walce z grzechem. Uzdrowienie wewnętrzne jest po to, aby
nas uwolnić od tych wszystkich zależności, które nas czynią niewolnikami
i nie pozwalają nam wznieść się na wysokość zjednoczenia z Bogiem w
świętości. Czy miałoby to oznaczać, że uzdrowienie wewnętrzne jest
bardziej skuteczne niż Sakrament Pojednania? Nic podobnego, ponieważ w
Sakramencie Pojednania uzdrowienie może być wyjątkowo głębokie! Gdyby
księża byli świadomi mocy uzdrowienia, jaką niesie ten sakrament, nie
przestawaliby go stosować. Kapłan, który ogranicza Sakrament Pojednania
do rozgrzeszenia i nie modli się o uzdrowienie wewnętrzne, ogranicza
tragicznie moc tego sakramentu.
Modlitwa o uzdrowienie wspomnień
Wszyscy jesteśmy chorzy poprzez urazy z naszej przeszłości i dlatego
teraz przedstawiamy modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne, aby Pan uleczył
serca tych wszystkich, którzy odczuwają taką potrzebę:
Ojcze wszelkiego dobra, Ojcze miłości,
błogosławię Cię, uwielbiam Cię i dzięki Ci składam za to, że z miłości
dałeś nam Jezusa. Dzięki Ci za to, że poprzez światło Ducha Świętego
pojmujemy, że to On jest Światłem, Prawdą, Dobrym Pasterzem, który
przyszedł po to, abyśmy mieli życie w obfitości. Chcę Ci, Ojcze, dzisiaj
przedstawić tego Twojego syna (tę Twoją córkę), Ty znasz go (ją) po
imieniu.
Oddaję go (ją) Tobie, abyś spojrzał na niego (na nią) Ojcowskim okiem,
abyś spojrzał na całe jego (jej) życie. Ty znasz jego (jej) serce i
wszystkie rany tego serca.
Ty wiesz o wszystkim, co on (ona) chciał(a) uczynić, a nie uczynił(a).
Ty wiesz, co złego on(a) dokonał(a) i co złego mu(jej) uczyniono. Ty
znasz jego (jej) ograniczenia, błędy, pomyłki i grzechy. Ty znasz
zachowania i kompleksy jego(jej) życia.
Dziś prosimy Cię, Ojcze, przez miłość Twojego Syna - Jezusa Chrystusa,
abyś rozlał Twojego Ducha Świętego na tego brata (tę siostrę), aby ciepło
Twojej miłości, które uzdrawia, przeniknęło do wszystkich tajników jego
(jej) serca. Ty, który leczysz złamane serca i opatrujesz ich rany,
Ojcze, uzdrów tego brata (tę siostrę).
Wejdź do jego (jej) serca, Panie, podobnie jak wszedłeś do domu, gdzie
przebywali zalęknieni uczniowie. Ty przecież ukazałeś się pośród nich
mówiąc: "Pokój wam!" Wejdź do tego serca i obdarz je pokojem. Napełnij je
miłością. Wiemy, że miłość usuwa lęk. Wejdź w to życie i uzdrów to serce.
Wiemy, Panie, że czynisz to, ilekroć Cię o to prosimy. Prosimy Cię więc o
to razem z Maryją, naszą Matką, która była obecna na weselu w Kanie
Galilejskiej, kiedy zabrakło wina, a Ty odpowiedziałeś na Jej prośbę
przemieniając wodę w wino. Przemień to serce, uczyń je wielkodusznym,
łagodnym, pełnym dobroci, daj mu (jej) nowe serce. Spraw, Panie, aby w
tym bracie (tej siostrze) wytrysnęły owoce Twojej obecności. Obdarz go
(ją) owocami Twojego Ducha, a więc: miłością, radością i pokojem. Spraw,
niech zstąpi na niego (nią) Duch błogosławieństw, aby mógł (mogła)
kosztować i szukać Boga w każdym dniu, żyjąc bez kompleksów i zahamowań
względem swojej żony (swego męża, rodziny, braci itp.). Dziękuję Ci,
Panie, za to, co czynisz dzisiaj w jego (jej) życiu. Dzięki Ci składamy z
całego serca, ponieważ to Ty nas uzdrawiasz. Ty nas uwalniasz,
Ty rozrywasz nasze łańcuchy i przywracasz nam wolność.
Dzięki Ci, Panie, za to, że jesteśmy świątyniami Twego Ducha i że te
świątynie nie mogą zostać zniszczone, ponieważ są one Domem Bożym. Dzięki
Ci składamy, Panie, za wiarę, za miłość, którą włożyłeś w nasze serca. Ć
Jak wielki jesteś, Panie!
Bądź błogosławiony i uwielbiony!
b) modlitwa
Wydaje mi się, że najbardziej ze wszystkiego w posłudze modlitwy o
uzdrowienie wewnętrzne pomaga uprzednie przejście samemu osobiście przez
taką modlitwę. Na początku powinniśmy prosić o współczucie dla osoby, nad
którą mamy się modlić. Jest to bowiem charakterystyczna cecha
miłosierdzia Serca Jezusa. Ponieważ Jezus współczuł ludziom, wiec
uzdrawiał ich i karmił, gdy byli głodni. Bez współczucia (które oznacza
cierpienie razem z daną osobą), nasza modlitwa będzie tylko słowami,
które nie wypływają z serca. Modlitwa o uzdrowienie wewnętrzne nie ma
jednego, z góry określonego schematu, który mógłby być stosowany za
każdym razem. Trzeba raczej być posłusznym Jezusowi, który sam poucza i
uzdrawia przez natchnienia Ducha Świętego. Nie znamy więc żadnej
szczególnej metody, bo Jezus takiej metody nie używał. Chcielibyśmy
przedstawić jedynie nasze doświadczenia: opisując w jaki sposób Bóg uczył
nas modlitwy za chorych. Oto więc kilka różnych dróg, które mogą okazać
się pomocne przy założeniu, że Bóg równie dobrze może wskazać inne drogi.
1) w Imię Jezusa
Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem między Bogiem i ludźmi i
dlatego nie ma żadnego innego imienia, w którym ludzie mogliby otrzymać
zbawienie (l Tm 2,5 ; Dz 4,12)
Tylko Jezus uzdrawia, uwalnia i zbawia. Wszystko, o co prosimy w Jego
Imię otrzymujemy od Ojca (J 16,23). Modlitwa w Imię Jezusa nie ogranicza
się tylko do wezwania tego Imienia, ale jest przede wszystkim wezwaniem
do zaufania Jezusowi, do słuchania Go. gdy On modli się w nas, a my w
Nim. Niektórzy podczas modlitwy o uzdrowienie, a także o uwolnienie,
śpiewają i powtarzają wielokrotnie Święte Imię Jezus. Prawdą jest, że
Imię to zawiera świętość i moc, ponieważ oznacza ono "Bóg zbawia", a
przecież dobrze wiemy, że Słowo Boga zawsze dokonuje tego, o czym mówi.
To właśnie w Imię Jezusa chorzy otrzymują uzdrowienie (Mt 7,22; Dz 4,30).
2) przez Krew Baranka
Błagamy o to, aby moc drogocennej Krwi Jezusa, Baranka Bożego, który
gładzi grzechy świata, uwolniła nas od mocy ciemności. Wzywamy Świętą
Krew Jezusa, ponieważ niekiedy zranienie uczuć, obsesje, mania
prześladowcza, czy też nawet choroba psychiczna zawierają w sobie element
grzechu. Dlatego też modlimy się: - Przez drogocenną Krew Jezusa
Chrystusa uwalniam cię od wszelkich więzów i od wszelkiego zła, które
przeszkadza ci żyć pełnią życia Chrystusa. List do Efezjan (1,7)
potwierdza, że zostaliśmy odkupieni Krwią Chrystusa. Oto świadectwo o
tym, co przydarzyło się nam w Gwatemali, jak mówi o tym następujący list,
który do nas przyszedł: "W czasie zgromadzenia, podczas modlitwy za
chorych, siedziałam bardzo nisko, tak, że nie mogłam was widzieć, a tylko
słyszeć. W miarę jak mówiliście wchodziłam w ten cudowny świat Boga, o
którym opowiadaliście, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nagle
zaczęłam dostrzegać, że zaczyna się dziać coś dziwnego. Czułam się, jakby
poruszał mną wiatr, zaczął spływać ze mnie pot i odczułam gwałtowną
potrzebę głośnego wielbienia Boga. Łzy płynęły mi obficie. Potem
nastąpiła modlitwa za chorych. Kazaliście nam rozważać Krzyż Pana.
Wyobraziłam go sobie bardzo wyraźnie. Wtedy poczułam się, jak bym była
zanurzona w tej drogocennej Krwi Chrystusa. W tym momencie zaczęłam
płakać z żalu, z powodu moich grzechów. Wtedy Pan powiedział mi: "Kocham
Cię! W każdej chwili, gdy odczuwasz brak zrozumienia, pocieszę cię,
ponieważ cię kocham" - w tej chwili, kiedy to piszę, także płaczę.
Odczułam wtedy ucisk w żołądku i wątrobie. Pan uzdrawiał mój pęcherz
moczowy oraz cewkę, które były uszkodzone wskutek porodu. Całą noc
spędziłam na uwielbieniu Pana nie mogąc zasnąć. Było to rok temu i od
tego czasu nie odczuwam żadnego bólu. Lecz najcudowniejsze jest to, że
gdy poczułam się zanurzona we Krwi Chrystusa, dokonały się cudowne rzeczy
w moim życiu duchowym". Virginia Dies de Enriquez
3) przez Rany Jezusa
Przez Rany Jezusa zostaliśmy uzdrowieni z naszych ran. On przyjął na
siebie naszą karę i uzdrowił nas przez swoje biczowanie. Sługa Jahwe
obarczył się wszystkimi naszymi chorobami i ranami po to, abyśmy
uwolnieni od lęku mogli służyć Mu w świętości i sprawiedliwości po
wszystkie dni naszego życia. Dlatego też mamy w zwyczaju modlić się w
następujący sposób: - Przez Pięć Świętych Ran Jezusa Chrystusa uwalniam
cię i przywracam ci wolność dziecka Bożego, odkupionego krwią Jezusa.
Panie, uzdrów jego rany i urazy przez Twoje Święte Rany. Uzdrów korzeń
problemu, który jest powodem smutku, nienawiści, lęku itp.
4) modlitwa w językach
Będę się powtarzał, ale chciałbym przypomnieć tylko, że gdy modlimy
się w językach, nasz duch jest całkowicie dyspozycyjny wobec Pana, który
może nas użyć na swoich drogach zbawienia i uzdrowienia. Modlitwa w
językach jest cudownym narzędziem zdolnym przeniknąć tam, gdzie człowiek
i nauka dotrzeć nie mogą. Podczas pewnych rekolekcji kapłańskich w
Lyonie, we Francji, było obecnych kilku kapłanów otwartych na dar
języków, ale byli też i tacy, którzy przeciwstawiali się temu darowi, a
nawet bardzo z niego kpili. Najwięcej kpił z niego misjonarz, który uczył
języka arabskiego w Afryce. Na drugi dzień ksiądz ten wstał wobec
wszystkich i napisał na tablicy jakieś dziwne znaki. Następnie bardzo
wzruszony wyjaśnił nam: - Podczas wczorajszej modlitwy w językach, ojciec
powiedział w języku arabskim "Bóg wyświadcza miłosierdzie". Faktycznie
Bóg wyświadcza nam miłosierdzie podczas każdej modlitwy w językach, gdyż
"nie wiemy jak się modlić, podczas gdy Duch przychodzi z pomocą naszej
słabości, przyczyniając się za nami w błaganiach, których nie można
wyrazić słowami" (Rz 8,26)
5) wstawiennictwo Maryi
Tutaj także będziemy się powtarzać, ale trzeba stwierdzić, że Maryja
ma swoje miejsce w czasie modlitwy o uzdrowienie wewnętrzne. Miejsce to
jest jednym z podstawowych elementów tej modlitwy. Maryja jest osobą,
która posiada najsilniejszy charyzmat uzdrawiania, ponieważ Ona nosiła
Jezusa, który jest naszym zbawieniem, ale także stała u stóp krzyża,
gdzie Baranek Boży był przebity za nasze grzechy. Wstawiennictwo Maryi
jest potwierdzone we wszystkich sanktuariach Maryjnych.
C. Choroba ducha i pojednanie
Nasz duch może także zachorować, a to jest jeszcze groźniejsze niż rak
czy też nerwica. Pewnego dnia Jezus przybył do sadzawki Bethesda, co
oznacza "dom miłosierdzia". Ujrzał tam człowieka leżącego na łóżku i
rozkazał mu: - Wstań! Weź twoje łoże i idź! Człowiek ten był chromy od 38
lat. Znalazł on łaskę u Boga, wstał i zaczął iść. Później Mistrz go
odszukał i powiedział mu: - Oto zostałeś uzdrowiony. Idź i nie grzesz już
więcej, aby coś gorszego ci się nie przytrafiło. Jezus nie twierdził, że
to grzech sprawił, iż był on sparaliżowany przez 38 lat, ale że grzech
byłby czymś gorszym niż 38 lat paraliżu. W dodatku działanie grzechu nie
ogranicza się do sprowadzania choroby, grzech powoduje śmierć, która jest
jego nieuchronną konsekwencją. Święty Paweł twierdzi, że zapłatą za
grzech jest śmierć (Rz 6,23). Grzech sprowadza śmierć, ponieważ pozbawia
on życia Bożego albo inaczej mówiąc Boga, który jest Życiem. "Opuścili
Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane,
które nie utrzymują wody" (Jr 2,13). W swojej podstawie grzech jest
brakiem wiary w Boga, spowodowanym nadmiernym zaufaniem do siebie samego.
Bardziej wierzymy sobie (naszym bogactwom, inteligencji, ubezpieczeniom
itp) niż Bogu. Zakazanym owocem w raju było takie usposobienie człowieka,
że pokładał on ufność w swoje własne metody i środki dla osiągnięcia
celu, którego nawet sam sobie nie wyznaczył, ale celu proponowanego przez
Boga. Grzech bardziej rani człowieka niż Boga (Prz 8,36): "Czy Mnie
obrażają, czy raczej siebie samych na własną hańbę?" (Jr 7,19). Bóg kocha
nas tak bardzo, że widząc jaką krzywdę wyrządza nam grzech, zabrania nam
go popełniać, nie chcąc, abyśmy stali się jego niewolnikami. Pełne
uzdrowienie polega na uwolnieniu nas spod prawa grzechu, które każe nam
czynić zło, którego nie chcemy i przeszkadza czynić dobro, którego
pragniemy. Bóg nie tylko przebacza nam grzechy, ale także umacnia nas,
abyśmy ich nie popełnili. Miedzy innymi przemienia nasze serca, abyśmy
chcieli i czynili to, co nam nakazuje. Przykazania te nie są czymś
zewnętrznym, lecz są wewnętrznym nakazem, który wypływa jako wymaganie
całego naszego jestestwa, które zostało przemienione przez Ducha
Świętego. Nikt nie jest w większym stopniu człowiekiem niż ten, kto
został uwolniony z niewoli grzechu. Bóg jest Bogiem przebaczenia (Ne
9,17), który odpuszcza grzechy zawsze oraz na zawsze. Ze Swojej strony
już nam odpuścił wszystkie nasze grzechy. Drogocenna Krew Chrystusa
Ukrzyżowanego jest lekarstwem, które leczy nas ze wszystkich naszych
grzechów: "Któryż Bóg podobny Tobie, co oddalasz nieprawość, odpuszczasz
występek?" (Mi 7,18). Bóg nie zachowuje Swego gniewu na zawsze, gdyż jest
Bogiem radości i miłości. Oddala od nas grzechy aż do głębiny morskiej. Z
naszej strony potrzeba, abyśmy przyjęli tę uzdrawiającą łaskę poprzez
wiarę i pojednanie. Dzięki wierze otrzymujemy zasługi Chrystusa wysłużone
na krzyżu. Poprzez nawrócenie wprowadzamy w rzeczywistość naszego życia
owoce Jego odkupienia. Wystarczy tylko wyznać wobec Jego wielkiego
miłosierdzia, że jesteśmy grzeszni i nasze grzechy są odpuszczone: "Jeśli
my wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuścił je
nam i oczyści nas z wielkiej nieprawości" (l J 1,9).
W tej dziedzinie Sakrament Pojednania odgrywa ważną rolę, gdyż jest to
sakrament spotkania radości, sakrament powrotu syna marnotrawnego do domu
miłosiernego Ojca, który nakłada nowe buty (symbol godności), nowe szaty
(symbol nowego życia) i zabija cielę, organizując święto, gdyż syn, który
był umarły, ożył (Łk 15,11-24). Jezus wysłał apostołów, aby wskrzesili
umarłych (Mt 10,8), a nie ma nikogo, kto byłby bardziej umarły niż ten,
kto utracił Życie Boże przez grzech. Mimo to, wielu jeszcze nie pojmuje
tego pięknego sakramentu i odczuwa obawę wyszukując tysiąc powodów, aby
się tylko nie spowiadać. Spotkałem raz pewnego księdza, który pracował w
małym miasteczku, w okolicach bieguna pomocnego. Aby udać się do
najbliższej miejscowości, musiał korzystać z awionetki, gdyż nie było tam
drogi. Dlatego też nie opuszczał swego miejsca zamieszkania, aby spotkać
innego kapłana. Mówił on w ten sposób: - Ja nie spowiadam się już, bo
podróż samolotem kosztowałaby mnie zbyt drogo, aby wyspowiadać się z
grzechów powszednich... Gdybym zaś popełnił grzech śmiertelny, bałbym się
wsiąść do tej starej maszyny, aby wzbić się w powietrze... Pewnego dnia
wracałem do swojej miejscowości i nie zdając sobie z tego sprawy,
przekroczyłem dozwoloną prędkość. Zatrzymał mnie policjant, jadący na
motocyklu. Stanąłem, podczas gdy policjant zbliżył się do mnie z
pistoletem w ręku. Z wściekłością, ponieważ gonił mnie od 10 minut,
zapytał, przeglądając moje dokumenty:
- A więc ksiądz jest tym sławnym ojcem Tardif?
- Tak - odpowiedziałem - czy pragnie się pan wyspowiadać? Policjant
przeraził się i natychmiast oddał mi dokumenty mówiąc, że się spieszy...
i odszedł ze swoim pistoletem, ponieważ bał się spowiedzi. Z powodu tego
strachu nie było ani mandatu za przekroczenie prędkości, ani spowiedzi.
Boimy się Sakramentu Pojednania, ponieważ nie rozumiemy, że jest to
sakrament miłości. Ilekroć prosimy Pana o przebaczenie, jaki by nie był
nasz grzech, Pan nam przebacza. On nigdy nie gorszy się naszymi
grzechami. Oczekuje On od nas, że uznamy nasze grzechy i nie będziemy ich
minimalizować ani usprawiedliwiać się. Jest tylko jeden grzech, którego
Bóg nie może nam przebaczyć, o którego wybaczenie nie prosimy i do
którego nawet się nie przyznajemy - jest to grzech usprawiedliwiania
samych siebie. Kapłan jest sługą przebaczenia Bożego. Nie jest on sędzią
ani katem - to przez niego przepływa Miłosierdzie Boże. Nie ma zajęcia
bardziej żmudnego, a zarazem bardziej potrzebnego, niż przyjmowanie
grzesznika ubłoconego przez grzech i umieszczenie go przed bramą raju.
Kapłan jest jedyną osobą we wspólnocie parafialnej, która może odpuszczać
grzechy i sprawować Eucharystię. Nikt nie może go zastąpić. Za każdym
razem, gdy kapłan spowiada, jest to jakby głos Boga, który w Imię Pana
obwieszcza: "Odpuszczam ci twoje grzechy". Mówi on to w imieniu Boga.
Podobnie jak Eucharystia jest uprzywilejowanym miejscem otrzymania
uzdrowienia fizycznego, podobnie Sakrament Pojednania jest najlepszym
momentem na modlitwę o uzdrowienie wewnętrzne. Pewien ksiądz mówił mi z
wielkim przekonaniem:
- Nie mogę modlić się długo za każdą osobę oddzielnie, ponieważ w ten
sposób nie miałbym czasu na pracę... Odpowiedziałem na to: - Jaką masz
inną pracę, niż uwalnianie uciśnionych przez posługę pojednania?. Myślał
on, że malowanie salki parafialnej było właściwym dla niego zajęciem,
któremu poświęcał ten czas, w którym nikt nie mógł go zastąpić. Są
jeszcze inni, którzy wolą liczyć pieniądze ze składki, niż wyjść na
spotkanie cudów, których Bóg dokonuje w ludziach, "niż uwalniać ludzi z
kajdan niewoli.
D. Powrót do zdrowia
We wszystkich tych przypadkach, które omawialiśmy, etap
rekonwalescencji ma wielkie znaczenie, gdyż od niego zależy całe
uzdrowienie tak fizyczne jak i duchowe. Gdy Bóg działa w niespodziewany
sposób czyniąc cuda, osoba, która tego doświadcza potrzebuje pewnego
etapu powrotu do zdrowia, aby nie nastąpił nawrót choroby. Oto kilka
aspektów tej rekonwalescencji:
a) życie sakramentalne
Osoba, która została uzdrowiona przez Pana, potrzebuje w szczególny
sposób wzmacniającego pożywienia, które Bóg ofiaruje poprzez sakramenty.
Mówimy o życiu sakramentalnym, ponieważ jest to rzeczywiście życie -
życie, które objawia się właśnie w ten sposób. Nie można tego pominąć,
jeśli pragnie się całkowitego uzdrowienia.
b) modlitwa
Jest ona bezpośrednim kontaktem ze Źródłem Świętości. Kontakt z Bogiem
jest jeszcze ważniejszy niż krew dla chorego. Jeśli zerwiemy ten kontakt,
ryzykujemy utratę czegoś znacznie cenniejszego niż zdrowie fizyczne czy
zdrowie naszego wnętrza. Modlitwa jest komunią miłości.
c) czytanie Słowa Bożego
Słowo Boże oczyszcza (J 15,3) i uzdrawia: "Nie zioła ich uzdrowiły ani
okłady, lecz Słowo Twoje, Panie, co wszystko uzdrawia" (Mdr 16,12). Pismo
Święte czytane z wiarą i w czasie modlitwy jest najskuteczniejszym
środkiem, ponieważ jest ono Słowem Życia wiecznego (J 6,69).
d) wspólnota
Niekiedy można utracić owoc uzdrowienia wewnętrznego z tego powodu, że
nie jest się włączonym lub zintegrowanym ze wspólnotą. Jeśli możemy
powiedzieć, że Bóg chce, aby wszystkie członki ciała Jego Syna były
zdrowe, to tym bardziej możemy powiedzieć to o Jego Ciele jako o całości.
Całkowite uzdrowienie następuje w miarę jak przeżywamy tajemnicę bycia
ciałem Chrystusa.
e) służba
Wszyscy poszukujemy szczęścia - dlatego też między innymi chcemy być
uzdrowieni. Jednak prawdziwe i całkowite uzdrowienie znajdujemy w
błogosławieństwach, które wypowiedział Chrystus. Jezus dał nam złotą
regułę, abyśmy byli szczęśliwymi: "więcej szczęścia jest w dawaniu niż w
braniu" (Dz 20,31). W miarę jak będziemy wychodzić poza samych siebie,
aby dawać się innym, osiągniemy doskonałe uzdrowienie.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 6

ROZDZIAŁ VI
Uwolnienie

Kiedy Jezus uwolnił Marię Magdalenę z siedmiu demonów, przeszła ona
jeszcze długą drogę powrotu do całkowitego zdrowia. Gdybyśmy uważnie
zanalizowali jej drogę, dostrzeglibyśmy, że przeszła ona przez te pięć
punktów, które właśnie wymieniliśmy.
Istnieje dziedzina równie delikatna, co prawdziwa, którą jest
działanie demonów w świecie i w ludziach. Jezus mówi na ten temat bardzo
często - odnajdujemy Go zanurzonego w walkę przeciw szatanowi i mocom
ciemności, które dominują nad światem. Dodatkowo jednym z dowodów, jakie
przedstawia Jezus dla udowodnienia Swej mesjańskiej misji jest wypędzenie
demonów: "Jeśli ja palcem Bożym wypędzam złe duchy, to znaczy że przyszło
do was Królestwo Boże" (Łk 11,20; Mt 8,16; Łk 7,21). Jezus zwyciężył
przez swoją śmierć księcia ciemności i przez swoje zmartwychwstanie
przeniósł nas do królestwa Swojej miłości. Piotr (Dz 10,38) streszcza
dzieło mesjańskie Jezusa w czterech punktach:
- namaszczony Duchem Świętym i mocą
- czynił dobrze
- uzdrawiał
- uwalniał wszystkich, którzy byli pod władzą diabła
Na tej syntezie powinniśmy oprzeć posługę uwalniania. Nie jest to
posługa oddzielona, lecz zintegrowana z całym kontekstem ewangelizacji. W
końcu to przecież ludzie otrzymują namaszczenie od Ducha Świętego, który
dokonuje uwolnienia w Imię Jezusa. Nie chodzi tylko o wyrzucenie złych
duchów, ale także o to, aby czynić dobro, jak najwięcej dobra, pozwolić,
aby moc zbawienia działała w osobach i we wspólnocie. Apostołowie także
byli wysłani, aby głosić Ewangelię i wypędzić złe duchy (Mt 10,7-8) i
powrócili z radością mówiąc: "Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet
złe duchy nam się poddają" (Łk 10,17). Mimo tego istnieją ludzie, którzy
myślą, że wyciąganie z tych tekstów wniosków o istnieniu szatana i jego
działaniu należy traktować jako fundamentalizm lub nawrót do idei
średniowiecznych. Nie jestem szczególnie zainteresowany tym, aby świat
poznał szatana, ale aby poznał i ukochał Jezusa. Szatan jest wielkim
przeciwnikiem Boga, który stawia przeszkody naszemu spotkaniu z Panem.
Jeśli będziemy nieświadomi, jakimi metodami on działa i jakich kłamstw ma
zwyczaj używać, będziemy bezbronni wobec jego ataków. Papież Paweł VI w
słynnym przemówieniu z dnia 15.XI.1972 roku powiedział: "Jednym z
najważniejszych zadań Kościoła na dziś jest podjecie środków obrony
przeciwko temu złu, któremu na imię szatan. Zło bowiem nie jest tylko
pewnym brakiem, niedomaganiem. Faktem jest, że zło to żywy, duchowy byt,
który jest przewrotny sam w sobie i czyni przewrotność. Zaprzeczyć temu
oznaczałoby przeciwstawić się zarówno Bibli, jak i nauce Kościoła".
Trzeba tutaj dodać, że Nasz Ojciec w niebie dokonuje tego, o co prosimy w
modlitwie: "wybaw nas od złego"- a nie tylko od "zła"- jak się
powszechnie tłumaczy (Mt 6,13). Wielkie zwycięstwo szatana, jak uczy
ojciec Salwador Carillo, doktor teologii, polega na tym, że już w niego
nie wierzymy, pozwalając mu w ten sposób działać z całą swobodą. Biblia
mało mówi na temat szatana. W Starym Testamencie prawie się on nie
pojawia wcale. Po pojawieniu się Jezusa jego wpływ na rzeczywistość się
zmniejsza. W Ewangeliach, wobec zbawczej obecności Jezusa Chrystusa,
ożywia się jego działalność i ujawnia jego obecność. Cóż więc dziwnego,
że w tej chwili, gdy przeżywamy pełne mocy objawienie Chrystusa, moce zła
przeciwstawiają się temu gwałtownie, podobnie jak miało to miejsce w
czasie publicznej działalności Jezusa? Trzeba podkreślić mocno fakt, że
działanie demonów nie może znajdować się w centrum naszej uwagi. Jest ono
symptomem, znakiem, że Jezus aktualnie z mocą działa wśród nas. Przyszedł
On po to, aby nas uwolnić od księcia tego świata i wygrał bitwę na
krzyżu. Szatan został pokonany, co doprowadza go do wściekłości, gdyż
często jest związany. Jezus już zmiażdżył głowę nieprzyjacielowi (Rdz
3,15). Zdarza się, że niektórzy ogłaszają moc szatana, nawet
przesadzając, przypisując mu wszelkie zło, najprostszą trudność czy też
każdą chorobę. Widzą diabła wszędzie i chcą egzorcyzmować nawet katar,
który im się przytrafia. Jest to druga skrajność, która wynika z
przeoczenia faktu, że wrogami duszy są także ciało i świat. Szatan jest
zadowolony w dwóch przypadkach: zarówno gdy zapominamy o nim jak i gdy
przypisujemy mu zbyt wielką role. Jego działanie odbywa się w trzech
postaciach: dręczenie, prześladowanie, które to zdarzają się najczęściej,
oraz opętanie, które rzadko ma miejsce.
A. Dręczenie
Polega ono na oddziaływaniu szatana na ciało lub przedmioty. Na
przykład: hałasy w nocy, poruszające się przedmioty, światła, które same
się gaszą, głosy, niektóre dziwne choroby, które nie znajdują wyjaśnienia
medycznego. Są to działania zewnętrzne. Biskup z Karaibów wysłał do mnie
swoją kuzynkę, która cierpiała na bardzo dziwną chorobę. Modliliśmy się
za nią i Pan ją uzdrowił. Następnie prosiła mnie, abym poszedł do jej
domu, gdyż dzieją się tam dziwne rzeczy. Powiedziałem, że nie chcę tego
robić, gdyż jej biskup może przyjść i poświęcić mieszkanie. Wtedy problem
zniknął. Wszystko było takie proste, ponieważ dla Jezusa wszystko jest
proste. My ze swej strony dokonujemy rozróżnienia na problemy proste i
skomplikowane, gdy tymczasem dla Jezusa wszystkie problemy są prostymi -
inaczej przecież nie byłby On Panem. Pamiętam jeszcze inny ciekawy
przypadek. Pewien mężczyzna imieniem Julio Nunez, który mógł się poruszać
jedynie na czworakach, został uzdrowiony przez Pana w czasie zgromadzenia
modlitewnego. Jego uzdrowienie było tak niezwykłe, że świadczył o nim
wszędzie. Pewna kobieta spotkała go i zapytała: - Czy to nie pan był
sparaliżowany?
- Tak, to ja, ale Pan mnie wyprostował!
Nawet zapraszaliśmy go wielokrotnie, aby na różnych rekolekcjach
składał świadectwo swego uzdrowienia. Rok później proboszcz z pewnej
miejscowości poprosił mnie, abym głosił tam rekolekcje charyzmatyczne.
Zaprosiłem wiec Julio Nunez myśląc, że jego świadectwo będzie
najmocniejsze jako członka tej społeczności. Gdy przybyłem i dopytywałem
się o niego, pewna kobieta zbliżyła się i powiedziała smutno: - Ojcze,
Julio wrócił do dawnego stanu. Niestety, może poruszać się tak jak
dawniej, tylko na czworakach. - Od dawna?
- Od pięciu dni.
Pojechałem do niego na koniu. Zaczęliśmy się modlić prosząc o
uzdrowienie. Powiedziałem: "Panie, czyż nie uczynisz nam tego w tej
parafii? Co wtedy pomyślą sobie ludzie?" Pan jednak nie uzdrawiał go.
Pomodliliśmy się w jeżykach i wtedy przyszło na myśl wyraźne słowo "duch
choroby". Powiedziałem więc w Imię Jezusa: - Duchu choroby, rozkazuję ci
w Imię Jezusa uniżyć się przed Jego stopami, aby On tobie rozkazał, co
masz robić i zabraniam ci ponownie atakować tę osobę, która jest
Dzieckiem Boga i nic swojego w niej nie masz. Julio poczuł drżenie i po
prostu wstał i zaczął normalnie chodzić. Szatan prześladował go po to,
aby nie mógł złożyć świadectwa swego uzdrowienia. Bóg mimo to był jeszcze
bardziej przemyślny i ponownie uzdrowił Julio. W konsekwencji złożył on
podwójne świadectwo uzdrowienia oraz uwolnienia z ucisku. W czasie
modlitwy w językach Pan przychodzi z pomocą naszej słabości i tym razem
przyszedł dając charyzmatyczne rozeznanie, co dolegało Julio. Cierpiał z
powodu ducha choroby. Może wydać się to dziwne tym, którzy nie czytali
Ewangelii, ale jest w niej opisany podobny przypadek: "Była tam kobieta,
która od osiemnastu lat miała ducha niemocy, była pochylona i w żaden
sposób nie mogła się wyprostować" (Łk 13,11). Jezus dokonał jej
wyzwolenia, gdy powiedział: "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy!" W
innym fragmencie Pisma Świętego odnajdujemy wzmianki, że ludzie
przyprowadzali apostołom chorych i dręczonych przez złe duchy (Dz 5,16).
B. Prześladowanie
Prześladowaniem nazywamy wpływ lub działanie nieprzyjaciela w stosunku
do ducha poszczególnych osób. Dręczenie ujawnia się na płaszczyźnie
zewnętrznej, zaś prześladowanie dotyczy płaszczyzny wewnętrznej. Są
ludzie gnębieni przez niesamowite obsesje natury seksualnej, manie
samobójcze, myśli bluźniercze, masochistyczne, nienawiść lub przez ducha,
który wmawia, że dana osoba jest niegodna przebaczenia Bożego itp. W
takich przypadkach przyczyna leży nie tylko w sferze psychologicznej lub
fizjologicznej, lecz człowiek taki jest dręczony przez obsesję, która
zniewala go i odbiera siłę do zwycięstwa. Prześladowanie podobne jest do
pokusy, z tym, że zamiast przemijać jest nieustanne, a oprócz tego
posiada ono siłę i intensywność niemożliwą do pokonania ludzkimi
sposobami. Pewnego dnia w Meksyku przyprowadzono do mnie pewną kobietę,
która od wielu lat cierpiała na dziwne dolegliwości. Modliliśmy się za
nią i poprosiliśmy, aby odmówiła z nami Ojcze Nasz, lecz ona nie mogła
wymówić słów "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym
winowajcom". Miała ona bowiem wielki uraz do pewnego człowieka, który
wykorzystał demony, aby mścić się na niej, wpływając w swoisty sposób. Od
tego czasu zaczęła bardzo cierpieć, a zarazem nienawidzieć tego
człowieka. Nie była to zwykła niechęć, ale wprost zniewolenie. Modliliśmy
się o jej uwolnienie, ale bez rezultatu. Wtedy przypomniałem sobie tego
młodzieńca, którego uczniowie nie mogli uwolnić, dlatego też
przyprowadzili go do Jezusa. Zbliżyliśmy się do Najświętszego Sakramentu
i prosiliśmy, aby Jezus uwolnił ją przez Swoją Najdroższą Krew. Jezus
natychmiast uwolni) ją od ducha czarów i zniewolenia nienawiścią. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu mogła wymówić modlitwę Ojcze Nasz. W
Republice Dominikamy żył pewien mężczyzna z żoną i dwojgiem dzieci. Jemu
jednak nie udawało się porzucić prostytucji. Było to jakby silniejsze
pragnienie, nad którym nie mógł zapanować. Usiłowaliśmy to czynić, ale
bez rezultatu. W związku z tym zorganizowaliśmy modlitwę o uwolnieniu dla
niego, ale także bez skutku. Został uwolniony dopiero wtedy, gdy
zrozumieliśmy, że był to duch nieczysty, którego należało wyrzucić. Pan
uwolnił go mocą Swojej Ewangelii. W Quebec żyła siostra zakonna, która w
momencie komunii miała zawsze jakiś bluźnierczy obraz w umyśle. Bardzo
cierpiała i płakała z tego powodu. Mówiła o tym swojemu spowiednikowi,
który polecił jej w tej sprawie modlić się do Maryi. Ani modlitwy, ani
posty nie przynosiły skutku. Pewnego dnia pewien ksiądz z odnowy
charyzmatycznej przyszedł do jej zgromadzenia i pomodlił się, aby została
uwolniona od tego ducha bluźnierstwa. Dzięki tej modlitwie wszystkie te
objawy ustąpiły. W Nowym Testamencie występują różne rodzaje duchów,
które należy znać: - duch nieczysty lub nieczystości występują
najczęściej: Mt 12,43; Mk 1,23.26.27; 3,11; 5,2.8.13; 7,25; Łk 4,33-36;
6,18; 8,29; 9,25-42; 11,24 - duch niemy (Mk 9,17)
- duch niemy i głuchy (Mk 9,25b)
- złe duchy (Łk 7,21; Dz 19,12)
- duchy złośliwe (Łk 8,2)
- duch wróżący (Dz 16,16)
- duch zła (Ef 6,12)
- duchy zwodnicze (l Tm 4,1).
a) Modlitwa uwolnienia
Posługa uzdrawiania dokonuje się w Imię Jezusa Chrystusa i Jego mocą.
To w Jego Imię prosimy Ojca i stawiamy opór atakom wroga. To Jego mocą
uwalniamy od ucisku i prześladowania. Uwolnienie ma dwa aspekty: -
modlitwa do Ojca w Imię Jezusa, aby uwolnił daną osobę od wszystkiego, co
zniewala. Ten aspekt jest jasny i nie wymaga wyjaśnienia: - rozkazywanie
mocą Chrystusa, który powiedział "W Imię moje złe duchy wypędzać będą"
(Mk 16,17). Nie chodzi tutaj o prośbę, ale wyraźny rozkaz, aby zły duch
pozostawił człowieka wolnego i w spokoju. Władzę tę sprawuje się w Imię
Jezusa. Najprostszą i skuteczną modlitwę podaje św Paweł: "W Imię Jezusa
rozkazuję ci wyjść z niej!" (Dz 16,18). Niektórzy wypędzają demony, ale
pozwalają im wracać zapominając o słowach Ewangelii: "Zły duch wraca i
przyprowadza ze sobą siedem innych, jeszcze gorszych niż on sam" (Mt
12,43-45). Trzeba mu rozkazać "Zabraniam ci wracać!" (Mk 1,25). Aby
modlić się w ten sposób trzeba najpierw prosić o ochronę Pana. Podobnie
jak w noc paschalną domy Hebrajczyków chroniła przed aniołem zagłady krew
baranka paschalnego, tak też krew Baranka Bożego osłania nas, chroni od
wszelkiego wpływu zła. Zazwyczaj modlę się w ten sposób: "Wzywam nade mną
i nad obecnymi tutaj Krew Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata,
aby nas chroniła" od wszelkiego wpływu Złego". Przypominam sobie jedną z
pierwszych modlitw o uwolnienie, podczas której popełniliśmy kilka
błędów, a która to modlitwa nauczyła nas bardzo wiele: nie poprosiliśmy
wcześniej o ochronę, modliliśmy się o uwolnienie jednej osoby w grupie,
która liczyła ponad trzydzieści osób. Modliliśmy się i rozkazywaliśmy
duchowi opuścić tę osobę. Osoba ta została uwolniona, ale natychmiast
ktoś inny zaczynał mieć podobne objawy jak osoba uwalniana. Modliliśmy
się i nad tym drugim człowiekiem, ale problem przesunął się znów na kogoś
innego. Dzięki temu wydarzeniu, że nie poprosiliśmy o ochronę dla nas,
nauczyliśmy się na całe życie kilku ważnych rzeczy: - Nie wystarczy
rozkazywać odejść złemu duchowi, ale trzeba zabronić mu wracać (Mk 9,25)
i odesłać go do stóp krzyża, aby Chrystus dysponował nim. - Modlitwa
powinna odbywać się w zmniejszonej grupie, bez udziału ciekawskich oraz
dzieci. - Grupa musi się składać z osób dojrzałych i roztropnych, które
nie doszukują się wszędzie diabła, lecz potrafią rozpoznać jego wpływ i
obecność. - Otrzymujemy władzę w Imieniu Jezusa i sprawujemy ją przez moc
Jego Najświętszej Krwi i Jego Chwalebnych Ran. Jeszcze jeden aspekt
bardzo ważny: nie wystarczy rozproszyć ciemności, trzeba jeszcze zapalić
lampę Chrystusa. Gdy głosimy Ewangelię, w sposób autentyczny niosąc
światło Chrystusa innym, unikamy w ten sposób wielu przypadków uwolnień z
tego powodu, że Chrystus jest mocniejszy, wypędza On słabszego (Łk
11,22). Światło rozprasza ciemności (J 1,5).
Skuteczne uwolnienie nie może się dokonać poza kontekstem całej
Ewangelii. Uwalniać od złych duchów dla samego uwalniania nie ma żadnego
sensu. Zresztą Jezus nie posłał swoich uczniów, aby wypędzali złe duchy,
ale by głosili Dobrą Nowinę. Wypędzanie demonów jest konsekwencją
głoszenia Ewangelii (Mt 10,7-8). Z zasady odmawiam prośbom o modlitwę
uwolnienia nad osobami, które nie weszły w proces nawrócenia.
b) Uwolnienie samego siebie.
W przypadku dręczenia lub prześladowania możemy stosować sami wobec
siebie modlitwę o uwolnienie mając na uwadze to wszystko, co do tej pory
było powiedziane. Dzięki wierze i Chrztowi św. mamy udział w zwycięstwie
Chrystusa i otrzymujemy od Chrystusa władzę wypędzania wszystkiego, co
nas gnębi i niepokoi. Przez moc Chrystusa dana osoba ogłasza się wolną
dzięki Krwi Chrystusa. W zależności od konkretnego przypadku i rozeznania
charyzmatycznego można zastosować następującą modlitwę: "Duchu (złości,
samobójstwa, nieczysty, żalu, lęku...) rozkazuję ci w Imię Jezusa, abyś
się oddalił ode mnie i odszedł do stóp Jezusa, aby On ci rozkazał, co
masz czynić. Zabraniam ci w Imię Jezusa wracać i niepokoić mnie!"
C. Opętanie
Jest ono czymś bardzo rzadkim i musimy myśleć o nim jako o ostatniej
możliwości po wyczerpaniu wszystkich innych. Ma ono wtedy miejsce, gdy
ktoś świadomie wydaje swoją wolę szatanowi sprzedając swoją duszę,
podpisując satanistyczne pakty własną krwią albo należąc do sekt
satanistycznych. Zdarza się to również u osób, które są poświęcone diabłu
przez swoich rodziców, jak to jest w zwyczaju niektórych wróżbitów. Tego
rodzaju zniewolenie jest tak silne, że dana osoba traci swoją własną wolę
i możliwość wyrwania się z tych łańcuchów. Dlatego istnieje w takich
przypadkach konieczność działania zewnętrznego przez egzorcyzmy
liturgiczne. Taki formalny egzorcyzm jest stosowany przez biskupa lub
oddelegowanego do tych celów kapłana, aby dokonywał go z mocą wśród
modlitw i postów.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 7

ROZDZIAŁ VII
Pomoc w uzdrowieniu

Niektórzy autorzy sygnalizują przeszkody w uzdrowieniu i
wyszczególniają listy czynów lub postaw, które blokują działania Pana.
Wydaje się to być sprawą sporną, gdyż Jezus jest Panem rzeczy
niemożliwych i nic nie jest w stanie przeszkodzić Mu w Jego zbawczym
działaniu. Jest On całkowicie wolny, a ponadto posiada moc - może On
działać z naszą współpracą lub bez niej. Działa na różne sposoby: raz
tak, raz inaczej. Pewne jest to, że uzdrawia nas bez naszych zasług, za
darmo. Na przykład twierdzi się, że brak wiary jest przyczyną, dla której
Bóg nas nie uzdrawia. Byłem jednak świadkiem uzdrowień pośród muzułmanów
oraz uzdrowień ludzi niewierzących. Nie możemy narzucać Bogu żadnych
reguł działania. Jego drogi nie są naszymi drogami - one górują nad tym,
co myślimy (Iz 55,8). Z tego też powodu wolę mówić o sposobach, które
pomagają Bogu działać i przyśpieszają to działanie. Łaska Boża jest
skuteczna sama w sobie, lecz jeśli padnie na glebę przygotowaną, może
wydać owoc obfitszy.
A. Ewangelizując
Najgorsze, co można by uczynić, to oderwać posługę uzdrawiania od jej
kontekstu związanego z głoszeniem Ewangelii. Uzdrawianie, które jest
oddzielone od głoszenia zbawienia w Jezusie Chrystusie, może być bardzo
łatwo źle zrozumiane. Obietnica Chrystusa brzmiała w następujący sposób:
"W imię moje złe duchy wypędzać będą, nowymi językami mówić będą, na
chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie". Została ona dana
bezpośrednio po słowach: "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię
wszelkiemu stworzeniu!" (Mk 16,14-16). Ewangelizować, to znaczy głosić
całkowite zbawienie człowieka przez Jezusa Chrystusa. To całkowite
zbawienie obejmuje duszę, ciało oraz ducha. Uzdrawianie bez głoszenia
Dobrej Nowiny jest dziełem znachorów. Uzdrowienia działane przez Boga
zawsze znajdują się w kontekście głoszenia Ewangelii. Jezus wysłał Swoich
uczniów, aby głosili Ewangelię (również przez uzdrawianie), przy czym nie
chodziło tylko o uwolnienie od chorób, ale także o przekazywanie orędzia.
Te dwie rzeczy idą zawsze ze sobą w parze. Ostatnie słowa z Ewangelii św
Marka brzmią: "I głosili wszędzie słowo, a Pan współdziałał z nimi
poprzez znaki i cuda, które towarzyszyły nauce". To właśnie z tego powodu
nie lubię modlić się za chorych, gdy nie mogę głosić, że Jezus żyje i
przedstawić kilku świadectw, które ukazują, że Ewangelia jest prawdziwa i
jest przeżywana również dzisiaj. Jestem świadkiem pomnożenia cudów i
znaków wtedy, gdy głosi się Jezusa. Nie mogę zrozumieć, jak mogą istnieć
jeszcze ludzie, którzy są zdziwieni cudami i nie chcą ich zaakceptować.
Dla mnie osobiście bardziej zadziwiające byłoby, gdyby Jezus nie
dotrzymywał Swoich obietnic uzdrowienia chorych, gdy głosimy Jego Imię. W
czasie kongresu charyzmatycznego w Quebec, w 1974 roku, poproszono mnie o
poprowadzenie sesji na temat znaków, które towarzyszą przepowiadaniu
Ewangelii. Sala konferencyjna była wypełniona przez ponad 2000 osób.
Ponieważ był wielki hałas, osobiście poszedłem zamknąć drzwi od
korytarza, aby odciąć nas od przeszkadzających nam dźwięków. Na korytarzu
znajdowała się pewna kobieta na wózku inwalidzkim, która nie chodziła od
pięciu i pół lat. Zaprosiłem ją, aby weszła do środka, ale odpowiedziała
mi: - Bardzo bym chciała, ale mi nie pozwolono, ponieważ sala jest
przepełniona, a ja nie mogę chodzić o własnych siłach. - Proszę wejść! -
powiedziałem do niej i popchałem wózek w kierunku sali. Zamknąłem drzwi i
zacząłem konferencję, kładąc nacisk na konieczność głoszenia faktu, że
Jezus zmartwychwstał, że żyje i uzdrawia oraz zbawia każdego człowieka i
wszystkich ludzi. Złożyłem świadectwo mojego uzdrowienia i opowiadałem o
tym, jak Pan uzdrawia Swoją miłością. Podkreślałem wagę świadczenia o
tym, że Bóg działa cuda w naszym życiu. Pewien człowiek wstał i
powiedział: - Jestem chrześcijaninem i wierzę w Boga. Ale jestem także
lekarzem i uważam, że zanim będziemy twierdzić, że zostaliśmy uzdrowieni,
powinniśmy przejść przez badania lekarskie, jak ma to miejsce na przykład
w Lourdes... - Jako lekarz może pan tak sądzić, ale jeśli ktoś nagle
odczuwa, że jest uzdrowiony, jak to było w moim przypadku, nie jest on w
stanie czekać na to, co powiedzą lekarze, aby złożyć Bogu dziękczynienie.
Powtórzył jeszcze raz to, co mówił, używając słów, których nawet dobrze
nie rozumiałem, mówiąc, że powinniśmy być ostrożni itp... Jego uwagi były
niczym lód, który zmroził całe zgromadzenie i nie wiedziałem, co mu
odpowiedzieć. Tymczasem, gdy ów lekarz podporządkował wszystko swojej
mądrości i roztropności, kobieta z wózka inwalidzkiego odczuła wielką
siłę, podniosła się i zaczęła w przejściu iść o własnych siłach. Choroba
trwała pięć lat: z powodu wypadku drogowego straciła zdolność chodzenia
na własnych nogach. Dokonywano jej skomplikowanych operacji w kolanach i
patrząc oczami medycyny niemożliwe było, aby chodziła kiedykolwiek. Lecz
Pan kazał jej powstać wśród oklasków i uwielbienia, które płynęło z sali.
Jedni płakali, inni błogosławili Boga. Kobieta nazywała się Helenę
Lacroix. Przyszła do mikrofonu i złożyła świadectwo. Kiedy skończyła i
kiedy tłum zaczął klaskać, zwróciłem się do owego lekarza, czy sądzi on,
że trzeba czekać na wyniki badań lekarskich, czy też możemy od razu
złożyć dzięki Bogu. Tymczasem on nie odpowiedział, tylko rzucił się na
kolana. Był wzruszony najbardziej ze wszystkich. Czuł się zakłopotany i
zawstydzony z tego powodu, że się ośmieszył. Powiedziałem do niego: -
Proszę się nie niepokoić! Bóg pragnął dziś uczynić wielki cud i posłużył
się panem, aby objawić Swoją chwałę, mówiąc: - Skoro ojciec Emilien
Tardif nie potrafi odpowiedzieć, Ja ci odpowiem. Było to pierwsze
uzdrowienie, jakie widziałem na własne oczy podczas ewangelizacji.
B. W wierze i oczekiwaniu
Wiara jest kanałem, przez który przepływa żywa woda uzdrowienia,
którego uzdrowienie objawia się pośród nas. Wiara sprawia, że wchodzimy w
komunię z samym Bogiem i uczestniczymy w Jego zbawieniu w sposób pełny
poprzez uzdrowienie fizyczne i wewnętrzne. Wiara polega na zaufaniu Bogu,
na bezgranicznym oddaniu się Jemu, Jego planom wobec naszego życia, na
zarzuceniu naszych własnych planów. Dlatego też wiara każe nam zwrócić
wzrok na Jezusa Chrystusa, który za nas umarł i zmartwychwstał. Są jednak
ludzie, których wzrok zwrócony jest na nich samych, a nie na Boga. Myślą
oni bardziej o swoim uzdrowieniu niż o Tym, który przychodzi. Trzeba
bowiem mieć wiarę w Jezusa, a nie wiarę w naszą wiarę. Ta ostatnia nie
służy niczemu. Największym aktem wiary jest wierzenie, że Bóg jest
większy niż nasza mała wiara i nie jest On zależny od nas. Nazywamy
"oczekiwaniem w wierze" pewność i zaufanie, że nasz Bóg działa według
Swoich obietnic, wiedząc, że może On nas uzdrowić. Wtedy działanie Boga
jest bardzo mocne. Ja ze swej strony nie mam zwyczaju modlić się za
chorych, nie podbudowawszy poprzez kilka świadectw ich wiary i zaufania,
że Bóg chce ich uleczyć. Pewnego dnia koncelebrowałem Mszę Świętą z
jednym z biskupów. Jego homilia była niczym drogocenny klejnot - ukazywał
z wielkim blaskiem wartość krzyża i cierpienia. Po Komunii św. zdziwił
mnie swoją prośbą, abym modlił się za chorych. Odpowiedziałem mu: -
Ekscelencjo! Wasza homilia na temat krzyża była tak piękna, że teraz po
jej wysłuchaniu nikt nie chce już być uzdrowiony... Ale gdybym mógł
powiedzieć coś na temat mocy krzyża, i uzdrowienia jako znaku Bożej
miłości... Jezus obiecał nam, że otrzymamy, o co będziemy prosić (Mk
11,24). Ewangelia jest pełna ludzi, którzy proszą i otrzymują, szukają i
znajdują, pukają, a jest im otworzone. Bóg wymaga, abyśmy byli prości w
wierze. Mimo to jednak są ludzie, którzy modlą się w ten sposób: - Panie,
jeśli taka jest Twoja wola i jeśli przyczyni się to do mego uświęcenia i
mojego zbawienia wiecznego, uzdrów mnie! Są tacy, którzy stawiają tyle
warunków, jak gdyby chcieli usprawiedliwić swój brak wiary. Powinniśmy
być ubogimi, którzy żyją w całkowitej zależności od Ojca. Dziecko nigdy
nie mówi do swej matki: - Mamusiu, jeśli to będzie dobre, jeśli nie
wpłynie to negatywnie na poziom mojego cholesterolu, daj mi jajko!
Dziecko po prostu prosi, a matka wic najlepiej, co jest dla niego dobre,
a co nie. Trzeba nam być ubogimi i pokornymi, prosić z nadzieją, że
otrzymamy. Jeszcze inni ograniczają Boga, mówiąc:
- Panie, mam chore serce oraz gardło i kolano, ale gdybyś uzdrowił mi
tylko serce, to w zupełności wystarczy! Ci także źle się modlą. Należy
prosić o cały pakiet, nie stawiając granic mocy Boga. On jest przeogromny
i daje w obfitości. Jeśli Bóg posiada i udziela Ducha Świętego bez miary,
to podobnie bez miary udziela Jego darów. Gdy papież Leon XIII obchodził
jubileusz 50-lecia sakry biskupiej, jeden z kardynałów, pragnąc mu się
przypodobać, powiedział: - Będziemy prosić Boga, aby udzielił Waszej
Świątobliwości następnych pięćdziesięciu lat! Papież odpowiedział z
bystrością: - Nie stawiajcie granic Opatrzności Bożej!
13 czerwca pojechałem na wieś, aby uczestniczyć w uroczystościach ku
czci św. Antoniego. Spowiadałem, głosiłem kazanie i odprawiałem Mszę
Świętą, modląc się za chorych. Wyszedłem szybko z zakrystii, gdyż miałem
jeszcze kilka chrztów do udzielenia oraz do załatwienia kilka innych
ważnych spraw. Na spotkanie wyszła mi pewna mała dziewczynka trzymająca
za rękę swoją matkę. Powiedziała do mnie zdecydowanym głosem: - Ojcze,
proszę się pomodlić, aby moja mama została uzdrowiona! - Ale właśnie
przed chwilą ukończyliśmy modlitwę za chorych - odpowiedziałem nieco
zażenowany. Ona zaś na to odparła z wiarą podobną do Syrofenicjanki w
Ewangelii: - Ponieważ mama jest głucha, przegapiła moment, kiedy
modliliście się o uzdrowienie. Poczułem nagle, że jest mi żal tych
biednych ludzi i poprosiłem szybko, aby usiedli. Cała moja modlitwa
wyglądała w następujący sposób: Panie, uzdrów ją szybko, bo widzisz, że
mam dużo pracy... Zaraz po tej modlitwie pochyliłem się i zapytałem
matki: - Od jakiego czasu jest pani głucha?
- Od 8 lat.
Zdziwiłem się, że mi odpowiedziała, gdyż myślałem, że nie słyszała
mojego pytania. Powiedziałem wiec jeszcze raz do niej, tym razem nieco
ciszej: - Wygląda pani na dobrą matkę.
Uśmiechnęła się, to znaczy, że mnie usłyszała! Najciekawsze jednak
było to, że Pan wysłuchał mojej dziwnej modlitwy. Poczuła ona jakby
gwałtowny wiatr, który dmuchnął jej w uszy i odetkał je. Mogłem więc
potwierdzić prawdę następujących słów Pana: "Zanim wezwaliście Mnie,
odpowiedziałem wam, zanim otworzyliście usta, Ja was wysłuchałem" (Iz
65,24). "Choć jeszcze nie ma słowa na języku, Ty, Panie, już je znasz w
całości" (Ps 139,4). Wiara i uzdrowienie są ze sobą wewnętrznie
połączone, jak mówi o tym w piękny sposób Maria Teresa G.de Beaz,
uzdrowiona z zapalenia stawów, co przyprowadziło całą jej rodzinę do
Boga: "Brakuje mi słów, ponieważ chcę dziękować dzisiaj nie tylko za
uzdrowienie fizyczne, ale także za coś o wiele większego i bardziej
cudownego, a jest tym wiara, która czyni Boga przedmiotem mego
uwielbienia, obrazem moich marzeń i światłem dla moich oczu".
Paragwaj-Assomption 25 VIII 1981
C. Nawrócenie
Przyspiesza ono uzdrowienia fizyczne i wewnętrzne. Choroba sama w
sobie jest owocem grzechu (przy czym nie chodzi tutaj o to, że konkretna
choroba jest owocem konkretnego grzechu). Gdy nawracamy się i wyznajemy
nasze grzechy, znikają w sposób nieuchronny skutki grzechu. Wystarczy
przeczytać 1 Kor 11,30. Muszę przyznać, że są ludzie, którzy żyją w
grzechu, a mimo to są uzdrowieni, ale jestem także świadkiem, że wielka
liczba tych, którzy otrzymują uzdrowienia, nawraca się w konsekwencji.
Jest to normalna droga, którą odnajdujemy w Ewangelii: najpierw
uzdrowienie z grzechu: "twoje grzechy są ci odpuszczone", potem zaś
uzdrowienie fizyczne: "wstań, weź swoje łoże i idź" (Mk 2,5-11). Pewna
młoda dziewczyna w wieku 26 lat o nazwisku Altagratia Rosario nie
słyszała od dwóch lat, a ponadto straciła wzrok kilka miesięcy później.
Dodatkowo jeszcze anemia doprowadziła do tego, że oczekiwała śmierci. Jej
matka zaprowadziła ją na piąte spotkanie w Pimentel w 1975 roku. Było tam
tylu ludzi, że była zmuszona spać na ziemi. Chora cierpiała bardzo i nie
zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Nazajutrz była całkiem
zdrowa: widziała i słyszała. Ale nie to było najpiękniejsze, że odzyskała
wzrok i słuch, ale że weszła w serce Pana, porzucając grzech, w którym
żyła od wielu lat. Następnie została katechetką i świadczyła w San
Francisco de Macrois, w swoim miasteczku, o tym, co jej Pan uczynił.
Kilka miesięcy później, gdy żyła szczęśliwa nowym życiem Chrystusa,
zachorowała i miała wysoką gorączkę. 18 listopada powiedziała z radością
do swej matki: - Mamo, słyszałam głos Pana w moim sercu. Powiedział, że
za dwa dni przyjdzie zabrać mnie do siebie! Matka odparła: - Altagratia,
nie mów tego! To gorączka sprawia, że majaczysz i wydaje ci się, że
słyszysz głos Pana. Nie powtarzaj tego nikomu, bo będą się z ciebie
śmiać! Ona jednak opowiedziała o tym wszystkim katechetkom, które
przyszły ją odwiedzić. Umarła 20 listopada, szczęśliwa i śpiewająca jak
ptak. Jej pogrzeb był ładny i przebiegał wśród radości i nadziei. Została
ona całkowicie uzdrowiona: nie było ani żałoby, ani łez, ale szczęście i
radość, gdyż raz na zawsze przyjęła Tego, który ją kocha. Pewna kobieta w
wieku 28 lat, Anette Giroux, cierpiała na chorobę Parkinsona. Jej rodzice
przyprowadzili ją na ostatnią Mszę Św. w czasie kongresu w Montrealu
podczas Zielonych Świąt 1979 roku. W czasie Komunii Św. pewien kapłan
podszedł do niej po schodach, aby jej udzielić Pana Jezusa, lecz ona
odpowiedziała mu: - Nie mogę przyjąć Komunii Św., ponieważ jestem w
grzechu. Od dwóch lat żyła w konkubinacie. W tej jednak chwili
zdecydowała się zmienić sposób swojego życia - nawróciła się,
wyspowiadała, przyjęła Komunię Świętą i podjęła ryzyko wiary. Wracając do
domu powiedziała do swojego mężczyzny, z którym żyła: - Od dziś nie
traktuj mnie już jak swojej kobiety, chyba że chcesz wziąć ze mną ślub w
Kościele. W ciągu trzech dni wracam do rodziców. Poszła do swojego pokoju
i położyła się spać. Nazajutrz obudziła się, czując wielkie ciepło na
całym ciele. Wstała i była zdrowa. W ten sposób uzdrowiona na duszy i
ciele, wróciła do swoich rodziców. Dwa miesiące później odbył się jej
ślub z udziałem dwóch grup modlitewnych, w których składała świadectwo.
Najpierw nawróciła się, potem została uzdrowiona fizycznie. W innym
przypadku, o którym powiemy, było akurat odwrotnie: Marino nie był w
kościele od przeszło 10 lat, ale został uzdrowiony ze swojej skłonności
do alkoholu, a nawet z rozgoryczenia swojego serca oraz wrzodów żołądka.
W dniu, w którym jego matka Dona Sara złożyła świadectwo jego
uzdrowienia, wrócił do domu szczęśliwy. Chciał przystąpić do Komunii
Świętej, ale było to niemożliwe ze względu na jego sytuację
matrymonialną, gdyż żył w konkubinacie z matką kilkorga dzieci. Ponieważ
separacja nie była możliwa, a tym bardziej nie był możliwy powrót do
kobiety z pierwszego małżeństwa, dlatego urządził sobie oddzielny pokój i
żyli przez kilka miesięcy jak brat z siostrą. Mógł przyjąć Komunię Św. w
dniu Pięćdziesiątnicy i Pan obdarzył go wieloma charyzmatami pomocnymi w
ewangelizacji. Towarzyszył mi w czasie rekolekcji w wielu krajach,
przemawiając do par małżeńskich, aby pozostały sobie wierne w
małżeństwie. Po kilku latach arcybiskup przestudiował dokładnie jego
pierwsze małżeństwo i znalazł wystarczający powód do jego unieważnienia.
W ten sposób po kilku latach trudnej drogi, mógł wziąć ślub kościelny z
kobietą, z którą mieszkał i żył od dawna. W tym dniu kościół był pełen
małżeństw, którym Marino głosił dawniej wierność małżeńską. Ważne jest
to, że Pan chce nas uzdrowić w całej pełni: nasze ciało, naszą duszę i
naszego ducha. Niekiedy uzdrowienie fizyczne pomaga w nawróceniu, czasami
nawrócenie powoduje uzdrowienie.
D. Pierwsze przebaczenie
Wielokrotnie byłem świadkiem w jaki sposób przebaczenie ofiarowane
nieprzyjaciołom powoduje uzdrawiające działanie Boga. Modlitwa, której
nauczył nas Jezus, mówi wyraźnie: "i odpuść nam nasze winy jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom" (Mt 6,12). Inne teksty także mówią na ten
temat. Z drugiej strony, prawie w każdym przypadku, gdy Pan obiecuje
skuteczność modlitw i odpowiedź na nasze prośby, jest to ściśle powiązane
i zależne od naszego przebaczenia innym ludziom (Mt 18,21, Mk 11,25).
Wielu ludzi uważa, że przebaczenie drugiemu to strata, nie zdając sobie
sprawy, że to czysty zysk, gdyż uwalnia nas to od nienawiści i
negatywnych uczuć, które nas drążą. Przebaczenie sprawia, że stajemy się
podobni do Chrystusa, który miłował swoich nieprzyjaciół i przebaczał im;
otwiera ono nam drogę do przebaczenia Bożego. Ukazuje to dobrze
następujące świadectwo: "Pewnego dnia poczułam, że Pan pragnie, abym
przebaczyła pewnej osobie, która wyrządziła mi krzywdę. Ponieważ nie
byłam skłonna odsunąć od siebie zawiści, stawiałam opór Bogu, tłumacząc
się w następujący sposób: - Panie, dlaczego chcesz, abym się modliła za
nią, przecież Ty jesteś tak dobry, że pobłogosławisz jej nawet, gdy nie
będę Cię o to prosić... Wtedy wewnętrzny głos odpowiedział mi wyraźnie:
Nigaud, czy nie zdajesz sobie sprawy, że modląc się za nią, ty pierwsza
zostaniesz uzdrowiona?" Przebaczyć, to znaczy wskrzesić w nas życie
przyniesione nam przez Chrystusa. Przebaczenie i prośba o przebaczenie są
jak chmura zapowiadająca życiodajny deszcz dla suchej gleby. Ilustruje to
dobrze świadectwo Evaristo: "W czasie mego dzieciństwa poważne problemy z
moim ojcem zmusiły mnie do opuszczenia domu rodzinnego. Myślałem, że czas
uleczy te wszystkie dawne urazy z okresu dziecięcego, tak się jednak nie
stało. Żyłem z nieustanną świadomością przygniatającej mnie przeszłości.
Bóg udzielił im łaski poznania odnowy charyzmatycznej, która wyzwoliła
mnie z wielu więzów, dała wielki impuls mojej wierze. Ciągle jednak
czegoś mi brakowało. Nie miałem takiej radości i spontaniczności, jaką
obserwowałem u ludzi odnowy. Czułem się zgorzkniały i przygnębiony
wszystkim. Tak minęło kilka lat, aż do lutego 1977 roku, kiedy to mój
ojciec ciężko zachorował. Wiedziałem, że stoi wobec mnie okazja do
pojednania się z nim, ale nie miałem ani siły, ani odwagi tego uczynić.
Zacząłem więc modlić się, prosząc Pana: "Panie! Sam nie mogę tego
uczynić". Wtedy wewnętrzny głos powiedział do mnie: "Sam nie zdołasz tego
zrobić, ale w Moje Imię może zrobić wszystko ten, który wierzy". Z mocą
Pana zbliżyłem się do mojego ojca i uścisnąłem go, przebaczając mu z
całego serca. Ale nie tylko to, bo prosiłem ze łzami w oczach, aby i on
mi przebaczył. Twarz mego umierającego ojca zmieniła się albo też ja
spojrzałem na niego innymi oczami, gdyż Pan mnie przemienił. Kochałem go
sercem Jezusa i obejmowałem ramieniem Jezusa. Od tego dnia zacząłem
śpiewać Panu nową pieśń, pieśń chwały, która trwa już ponad siedem lat.
Pan ukazał mi Swą chwałę, dzięki uzdrowieniu wewnętrznemu, które dokonało
się przez przebaczenie. Teraz jestem szczęśliwy i radośnie głoszę, że Pan
uczynił ze mną cud i że mogę wszystko w tym, który mnie umacnia". Inne
piękne świadectwo pochodzi od Olgi G. de Cabrera z Gwatemali: "Przez
dziesięć lat cierpiałam na silne bóle w nogach i rękach, którym
towarzyszyły zniekształcenia. Odwiedziłam 15 lekarzy i ostatni z nich
powiedział mi, że trzeba będzie amputować lewą nogę. l maja 1976 roku
byłam całkowitą inwalidką. Byłam zmuszona spędzić resztę mego życia na
wózku inwalidzkim, którego nienawidziłam. Wiedziałam, że w szkole będzie
Msza Św. za chorych. Zdecydowałam się udać na nią na moim wózku.
Umieszczono mnie naprzeciwko wejścia, gdzie wchodził kardynał Casariego.
Zatrzymał się przy mnie, wziął moje ręce w swoje i powiedział do mnie: -
Pan cię kocha, dziś cię uzdrowi! Gdy rozpoczęła się modlitwa o
uzdrowienie wewnętrzne, płakałam i przebaczyłam z całego serca tym
wszystkim, którzy uczynili mi tak wiele złego. Następnie ojciec Tardif
modlił się o uzdrowienie fizyczne i czułam, że coś mnie popycha i mówi:
"Wstań i idź!". Czułam ogromne ciepło i drżenie. Ze łzami w oczach
wstałam z fotela i zaczęłam iść. Pan jest tak dobry, że uzdrowił mnie
duchowo, wewnętrznie i fizycznie, Niech Jego Imię będzie błogosławione i
uwielbione na wieki! Chwała Tobie, Panie, Królu całego świata!"
E. Modlitwa we wspólnocie
Jezus obiecał: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli dwaj z was na
ziemi o coś zgodnie prosić będą, to wszystkiego wam użyczy mój ojciec,
który jest w niebie. Bo gdzie dwaj lub trzej zebrani w Imię moje, tam
jestem pośród nich" (Mt 18,19). Bóg obdarzył specjalną mocą modlitwę
wspólnotową. Doświadczyliśmy tego w najszerszym znaczeniu tego słowa
podczas naszego posługiwania. Dlatego też tak bardzo lubimy modlić się we
wspólnocie. W ten sposób ubogaca się rozeznanie, gdyż mogą występować
wizje, podczas gdy np. ktoś inny w tym czasie ma proroctwo, słowo
poznania, a wszyscy modlą się w językach. Nie trzeba też dodawać, że
Eucharystia, jako uprzywilejowany moment gromadzenia się wspólnoty, jest
zarazem chwilą, w której występują liczne uzdrowienia. Niestety jednak,
ludzie mają złe przyzwyczajenia i po modlitwie wspólnoty chcą, aby
jeszcze raz się nad nimi modlono - tym razem indywidualnie. Z reguły
odmawiamy im, bo oznaczałoby to, że modlitwa wspólnoty nie miała żadnej
wartości. Podsumowując moją postawę muszę stwierdzić, że istnieje różnica
miedzy modlitwą wspólnoty a modlitwą poszczególnej osoby nad chorym.
Oczywiście podczas trwania rekolekcji, które głosiłem w przeciągu
dziesięciu lat, były uzdrowienia zarówno w czasie jednej modlitwy jak i
drugiej. Więcej owoców w zakresie uzdrowienia wewnętrznego przynosi
jednak modlitwa indywidualna. Zawsze jednak trzeba mieć świadomość, że to
wspólnota modli się za daną osobę. Jednym słowem, myślę, że mało ludzi ma
dar uzdrawiania, ale za to istnieje wiele wspólnot, które posiadają ten
charyzmat. Na jedno ze spotkań w Pimentel przybyło piętnaście osób z
sąsiedniej wioski. Przyszli wielbiąc Boga, śpiewając i modląc się na
Różańcu. Była to jak gdyby pielgrzymka - ich modlitwa przedłużyła się na
całą drogę. Wracając do siebie dzielili się tym, co Pan uczynił pośród
nich i zdali sobie sprawę, że każda z tych piętnastu osób została z
czegoś uzdrowiona. Dawali więc wspólne świadectwo. Wyczekuję z
niecierpliwością dnia, kiedy będzie można stwierdzić tak, jak jest
napisane w Ewangelii: "wszyscy zostali uzdrowieni".
F. Modlitwa chorego
Trzeba, aby chory modlił się także. Bardzo łatwo jest prosić innych o
modlitwę, samemu się nie przemęczając. Przypomina to oddawanie komuś
innemu swojej bielizny do prania, podczas gdy samemu nic się nie robi.
Osoby takie oczekują szybkiej pomocy, która jest z jednej strony wygodna,
a z drugiej strony nie wymaga od nich żadnego wysiłku. Głębokie
uzdrowienie ma miejsce tylko wtedy, gdy jesteśmy złączeni z Bogiem, który
oczyszcza i uświęca; dokonuje się ono na miarę tego, w jaki sposób
staramy się o to zjednoczenie. Jakie cuda widzieliśmy u osób, które się
modlą! Gdy będziemy wierzyli w moc modlitwy, będziemy bardziej skłonni
modlić się i dawać modlitwie pierwszeństwo przed działaniem. Wielu
twierdzi, że modlitwa jest stratą czasu, gdyż nic nie daje. Nie zdają
sobie oni sprawy z tego, że nie to jest najważniejsze, co my czynimy, ale
to, co Bóg czyni w czasie modlitwy. Pewna osoba w naszym mieście ciągle
nalegała na nas w każdym miejscu i czasie, abyśmy się nad nią modlili.
Kiedy spotkałem ją na ulicy, unikałem jej - aż do tego stopnia wywierała
na nas naciski. Pewnego dnia przybył do nas ktoś ze Stanów Zjednoczonych,
aby głosić rekolekcje w naszej parafii. Po skończonej konferencji kobieta
ta, zgodnie ze swoim zwyczajem, podeszła do rekolekcjonisty i prosiła go,
aby modlił się za nią. Człowiek ten stawił się w obecności Boga i
usłyszał wewnętrzny głos: "Nie módl się za nią, tylko powiedz jej, żeby
sama się modliła, gdyż nie przestaje męczyć Moich sług". Przypadek ten
jest akurat przeciwny do tego, który miał miejsce w Kongo: podczas Mszy
Św. na zakończenie rekolekcji Pan dokonał wielu cudownych uzdrowień. Gdy
słońce chowało się za horyzontem, ludzie wychodzili tak szczęśliwi, jak
gdyby zeszli z Góry Synaj, ujrzawszy chwałę Boga. Gdy cały ten tłum
opuścił stadion, stróż zamykał bramy i gasił światła. Na opustoszałych
ławkach siedziała kobieta razem ze swoim sześcioletnim synkiem, a obok
leżały kule. Stróż powiedział do niej: - Proszę pani, proszę już iść,
wszystko już się skończyło, zamykam drzwi... - Nie, nie chcę wyjść, bo
mój syn jeszcze nie został uzdrowiony. Będę się modliła dalej. Widok był
tak wzruszający, że porządkowy pozwolił jej zostać trochę dłużej. Modliła
się jeszcze dwie godziny. O 20.15 mały chłopiec wstał o własnych siłach i
zaczął iść bez podtrzymywania w świetle księżyca, który swoją srebrną
poświatą tworzył najpiękniejszą i najbardziej delikatną drogę. "Z powodu
jej natręctwa została wysłuchana" - mówi Ewangelia (Łk 11,5-8).
G. Wstawiennictwo Maryi
W czasie posługi uzdrawiania nie możemy zapomnieć o mocy
wstawiennictwa Maryi. Wiemy, że Ona sama nikogo nie uzdrawia, ale może
wstawić się za nami, gdy zabraknie nam wina, jak miało to miejsce w
Kanie. Następujące świadectwo złożone zostało przez jednego z członków
naszej wspólnoty: "Pewnego dnia udałam się do ginekologa, gdyż odczuwałam
nudności. Powiedział mi, że trzeba mnie operować, a gdy wahałam się,
stwierdził, że choroba postępuje: - Twoja choroba jest postępująca. Wiem,
że masz wielką wiarę, dlatego daję ci rok, abyś modliła się, by Pan cię
uzdrowił. Jeśli to nie nastąpi, musisz poddać się operacji. Przyjęłam
warunki, bo wiedziałam, że Pan czyni cuda. Kilka dni później ojciec
Emilien Tardif zaprosił mnie i mego męża do zorganizowania rekolekcji w
Chicago. I chociaż czułam się źle, nic nie mówiłam, bo wiedziałam, że
Boża moc pomoże mi głosić Słowa Pana. W Chicago czułam się źle. Ojciec
Tardif i mój mąż modlili się nade mną, ale krwotok nie ustawał.
Zaprowadzono mnie więc do sławnego chirurga, który potwierdził
konieczność operacji. Wobec niemożliwości operowania, która wynikała z
tego, że byłam daleko od domu, przepisał mi jedynie kilka leków, których
na szczęście nie zdążyłam zażyć, bo zdaniem lekarza, który mnie leczył,
byłyby mi zaszkodziły. Kontynuowaliśmy naszą podróż ewangelizacyjną w
Kanadzie, podczas gdy mój stan pogarszał się. Poszłam więc do następnego
lekarza, który nie mógł zrozumieć, jak będąc tak osłabiona mogłam być
radosna aż do tego stopnia. Chciał mnie zabrać do szpitala, ja zaś
wierzyłam Panu, a w dodatku mieliśmy wyjechać na następne rekolekcje,
które się akurat rozpoczynały. W rezultacie krwotok wzmagał się.
Pojechaliśmy więc do sanktuarium Najświętszej Maryi Panny w Cap i gdy
ojciec Tardif i mój mąż modlili się za mnie, powiedziałam do Maryi: -
Matko Najświętsza, kocham Cię i oddaję się w niewolę Twej macierzyńskiej
miłości. Wstydzę się przed Twoim Synem, gdyż zabrakło mi wiary, aby Mu
podziękować za uzdrowienie, On bowiem mnie uzdrowił. Proś za mną, aby
wzrosła moja wiara w uzdrowienie, którego dokonał Twój Syn. Powierzyłam
całkowicie wszystkie moje problemy na ręce Maryi, aby Ona przedstawiła je
Jezusowi. Po powrocie do Dominikany ojciec Tardif zapytał mnie, czy
zażyłam lekarstwo zapisane mi w Kanadzie. Odpowiedziałam mu, że
zapomniałam i podziękowałam za to Bogu, bo dzięki temu Jego chwała
objawiła się w większym stopniu. Ponieważ czułam się doskonale, udałam
się do ginekologa dopiero po sześciu miesiącach. Przyjął mnie od razu,
jakby atakując: - Jeśli ci się wydaje, że możesz odzyskać zdrowie głosząc
kazania, to się mylisz... Głoszenie kazań nie uzdrawia! Lecz ja byłam
spokojna, bo wiedziałam, że Pan czynił już cuda w moim życiu. Lekarz
zbadał mnie i wykrzyknął ze zdziwieniem: - Jolanto, jednak to prawda! Pan
uzdrawia! Jesteś w doskonałym stanie zdrowia. Pan dokonał tej operacji,
którą miałem zacząć. Jak bardzo Bóg cię kocha! - Panie doktorze, pana
również! I panu również chce przeprowadzić operację zmiany serca, aby
mógł pan krzyczeć i ogłaszać, że Jezus żyje i uzdrawia na chwałę Ojca!"
Podobnie jak kobieta chora na krwotok dotknęła się frędzli od płaszcza
Jezusa i została uzdrowiona, tak też Jolanta zbliżyła się do Okrycia
Jezusa, któremu na imię Maryja, dotknęła go i została uzdrowiona. Jezus
przyoblókł się w ciało Maryi. Jest Ona jak płaszcz, który uzdrawia
wszystkich dotykających go z wiarą (Mk 6,56). To właśnie Ona posiada
najsilniejszy charyzmat uzdrowienia. Moc modlitwy Maryi stwierdziliśmy
przede wszystkim w czasie modlitwy o wyzwolenie - aby Jezus rozerwał
kajdany i łańcuchy, które czynią nas niewolnikami, gnębionymi przez
grzech lub przez inne prześladowanie pochodzące od wroga. W wielu
przypadkach widzieliśmy skuteczność Różańca. Jolanta opowiedziała również
inne świadectwo: "Pewnego dnia przyprowadzono do naszego małego sklepiku
człowieka, który już od ośmiu dni nic nie jadł. Wobec powagi sytuacji
powiedziałam, że zawołam męża, który był akurat nieobecny. Unikałam
bowiem tej trudnej modlitwy, do której sama nie czułam się zdolna.
Usłyszałam jednak w tym momencie wewnętrzny głos, który mówił: - Jolanto,
kto tutaj uzdrowi: Ja czy ty?...
Poprosiłam Pana o wybaczenie i wyznałam, że to On sam uzdrawia.
Zaczęliśmy więc modlitwę. Człowiek ten ukląkł i położyłam na niego ręce.
Gdy tylko to zrobiłam, zaczął krzyczeć i zrzucił moje ręce z wielką siłą.
Byłam bardzo wstrząśnięta i nie wiedziałam co robić ani co mówić. Jedyne
co mogłam, to z wielkim przerażeniem odmawiać w duchu Zdrowaś Maryjo. Gdy
tylko zaczęłam, mężczyzna ten stracił siły, a gdy doszłam do słów
"błogosławiona jesteś między niewiastami", modlił się razem ze mną. Po
skończonej modlitwie poprosił: - Dajcie mi jeść!"
Tego, jak bardzo Maryja może wstawić się za nami wobec Swego Syna, z
całą siłą swojej miłości, doświadczyliśmy bardziej w praktyce niż w
teorii.
H. Zdanie się na Boga
Możemy prosić Boga, ale nie możemy zmuszać ręki Bożej do dawania. Może
On mieć o wiele piękniejszy plan wobec nas niż my sami (Ef 3,20). Ma On
władzę nas uleczyć, obdarzyć całkowitym zdrowiem - ostatecznym spotkaniem
z życiem wiecznym, gdzie nie ma żałoby ni płaczu, gdzie nie płyną łzy.
Dlatego też oddanie w ręce Boga z pełnym zaufaniem leży u samych podstaw
uzdrowienia. To wydanie się Bogu już samo w sobie jest wielką łaską. Ten,
kto oddaje się Bogu, odnajduje głęboki pokój, którego świat dać nie może.
Polecam w tym miejscu modlitwę Karola de Foucauld:
Ojcze,
oddaję się w Twoje ręce,
uczyń ze mną co tylko zechcesz,
cokolwiek.
Dzięki Ci składam.
Jestem gotowy na wszystko.
Przyjmuję wszystko, aby Twoja wola
wypełniła się we mnie
i we wszystkich stworzeniach.
Nie pragnę niczego innego, Ojcze.
Powierzam Ci moją duszę.
Oddaję Ci ją z całą miłością, do jakiej tylko jestem zdolny, ponieważ
Cię kocham
i pragnę oddać się Tobie,
powierzyć siebie w Twoje dłonie,
bez żadnych granic,
bez miary,
z nieskończoną ufnością,
bo Ty jesteś moim Ojcem.
Takiemu oddaniu towarzyszy chwała, która objawia się w uzdrowieniach
fizycznych i wewnętrznych, o jakich nam się nawet nie śniło. Wielbić
zawsze Boga - to wszystko. To, czego nie można otrzymać prosząc, zawsze
można otrzymać uwielbiając. Wielu ludzi, którzy prosili, modlili się,
błagali, otrzymało uzdrowienie w momencie, gdy zaczęli wielbić Boga, gdy
oddali się bezgranicznie w miłosierne ręce Ojca. Oto świadectwo:
"Cierpiałem od czterech lat z powodu wrzodu żołądka, ale pod koniec 1981
roku byłem zmuszony natychmiast udać się do szpitala, ponieważ wrzód pękł
i miałem duży krwotok. Lekarz specjalista dał mi leki, przepisał dietę,
ale ponieważ często podróżowałem, aby głosić Słowo Boże, nie mogłem
przestrzegać diety. Z tego powodu rok później problem się powtórzył.
Pojechałem do szpitala, gdzie zrobiono mi badanie - endoskopie. Było to w
maju. Odkryto cztery wrzody żołądka, wrzód dwunastnicy, zapalenie żołądka
i przepuklinę. Lekarz Dowiedział mi, że musze poddać się operacji i mam
przeznaczyć tydzień na ten cel dlatego że wolałby robić operację bez
pośpiechu. Wyszedłem ze szpitala, ale po pomocy znów powstał krwotok.
Przestraszyłem się więc, że będę musiał wrócić do szpitala na operację.
Jednak mój problem leżał gdzie indziej - był to problem wiary. Byłem
smutny, a nawet miałem trochę żal do Boga. Muszę się przyznać, że czułem
się nieco opuszczony przez Pana... Zamiast modlić się i prosić, zacząłem
narzekać: - Panie, Ty mnie nie rozumiesz... Wiesz przecież dobrze, że
przez moje podróże do różnych miast i krajów, które odbywam, aby głosić
Twoje Słowo, nie mogę zachowywać odpowiedniej diety. Ty wiesz przecież,
że w czasie rekolekcji i konferencji często nie mam czasu na posiłek...
Przecież dobrze wiesz, że nie mogę zrobić tego wszystkiego, czego żąda
ode mnie lekarz, a Ty przecież możesz mnie uzdrowić, abym dalej mógł
głosić Twoje Słowo... Zobacz, Panie, jak Ty mnie traktujesz... Usłyszałem
wtedy wyraźny głos:
- Dlaczego obawiasz się nocy, która prowadzi do nowego dnia?
Słowa te dla mnie były Duchem i Życiem. Uwierzyłem Panu i oddałem się
Mu bezgranicznie, nie stawiając żadnych warunków dla Jego planu, który ma
On z pewnością zarówno dla mojego życia jak i dla mojej śmierci. Już nie
zależało mi, abym był uzdrowiony, ale żeby Jego woła wypełniła się w
stosunku do mnie. Niech się dzieje co chce, jestem w Jego rękach i należę
do Niego. Podpisałem Mu czek "in blanco", aby uczynił ze mną co zechce.
Jego droga jest nieskończenie lepsza od mojej. Była noc, ale wiedziałem z
pewnością wiary, że zbliża się poranek i że czeka mnie nowe stworzenie.
Dlatego też położyłem się spać i zasnąłem z całkowitym spokojem. Od tego
momentu wiedziałem, że coś się stało w moim życiu. Kilka tygodni później
czułem się już tak dobrze, że porzuciłem leki i nie zawracałem sobie
głowy dietą. Sześć miesięcy później pojechałem na rekolekcje do Houston.
Przypomniałem sobie, że Pan wymagał od swoich uczniów, aby podróżowali
bez pieniędzy, w całkowitej zależności do Niego. Stawiałem jednak opór i
chciałem się zabezpieczyć przez dokładne zbadanie wątroby. Jednak Pan był
silniejszy i zdałem się całkowicie na łaskę Jego obietnic, nie biorąc ze
sobą pieniędzy na badania. W sposób nieprawdopodobny Bóg pokrył wszystkie
koszty mojej podróży oraz koszty badań w klinice. W rezultacie lekarz
powiedział to, o czym już wcześniej wiedziałem: - Nie istnieje potrzeba
operacji, rany się zabliźniły.
Wróciłem wiec szczęśliwy do Meksyku, kolejny raz stwierdziwszy, że
ktokolwiek odda się Ojcu Miłości, niczego mu nie braknie. Było to dwa
lata temu. Dziś czuję się doskonale i nic mi nie szkodzi, cokolwiek bym
nie zjadł."
I. Modlitwa w językach
Modlitwa w językach jest czymś cudownym. Gdy my nie wiemy, jak trzeba
się modlić, "Sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie
można wyrazić słowami" (Rz 8,26). Nie czas to i miejsce, aby tutaj
usprawiedliwiać i uzasadniać modlitwę w językach. Jest ona czymś realnym
w dzisiejszym Kościele. Chciałbym tylko podzielić się doświadczeniem:
byłem świadkiem wielu więcej uzdrowień, gdy modliłem się w językach, niż
gdy modliłem się normalnie. Pewnego dnia zaproszono mnie do wzięcia
udziału w programie telewizyjnym w Bogocie, w Kolumbii, prosząc, abym
modlił się za chorych. Ciekawostką było, że program trwał tylko minutę i
dlatego też nazywał się "Minuta Boża". Odnosiłem wrażenie, że to bardzo
mało, dlatego też powiedziałem: - Pokazujecie przez 3 minuty reklamę
piwa, a Bogu dajecie tylko jedną minutę... Rozpocząłem audycję, bardzo
się spiesząc. Gdy skończyłem modlitwę za chorych, spojrzałem na zegarek i
zobaczyłem, że zostało mi jeszcze aż trzydzieści sekund... Powstał więc
problem, co zrobić z tą "kupą czasu" przed kamerami TV. Zacząłem więc
modlić się w językach. Według słów ojca Diego Jaramillo, wielkiego
kaznodziei charyzmatycznego z tego kraju, wiele osób zostało uzdrowionych
przy tej okazji. Modlitwa w językach ułatwia działanie słowom poznania i
rozeznaniu charyzmatycznemu. Jesteśmy wtedy bardziej dyspozycyjni wobec
Pana, łatwiej wtedy może się nami posługiwać, jesteśmy w większym stopniu
do Jego dyspozycji.
W czasie drugiego kongresu charyzmatycznego poproszono mnie, abym
modlił się za chorych. Na Eucharystii, na której było obecnych 55 000
ludzi, modliłem się długo w językach i przychodziły mi słowa poznania,
które następnie przekazywałem wszystkim. Jedno z nich brzmiało: "W tej
chwili Pan uzdrawia 74 - letnią matkę, która siedzi przed telewizorem u
siebie w mieszkaniu. Bóg przywraca jej wzrok w tym momencie". Po
skończonej Mszy Świętej pewien ksiądz, który bardzo mi ufał, podszedł do
mnie i powiedział: - Czy ty przypadkiem nie oszalałeś? Jak można ogłaszać
wobec 55 tysięcy osób, że jedna niewidoma siedzi przed telewizorem? Jego
obiekcje były tak logiczne, że nie znajdowałem kontrargumentów. Nazajutrz
udałem się, aby odwiedzić rodzinę w miejscowości położonej 200 km od
Montrealu. Kiedy przyjechałem, ktoś powiedział do mnie: - Ojcze, tutaj
niedaleko mieszka kobieta, która wczoraj wieczorem przed telewizorem
odzyskała wzrok... Nazywała się Joseph Edmond Poulin i miała rzeczywiście
74 lata. Zapadła na chorobę siatkówki. Po specjalnej kuracji lekarze
stwierdzili, że choroba postępuje i jest nieuleczalna. Przyjaciółka
namówiła ją, aby usadowiła się przed telewizorem w czasie transmisji Mszy
Świętej o uzdrowienie w czasie Kongresu w Montrealu. Kiedy wypowiadałem
słowa poznania, odczuwała wielkie ciepło w oczach. Zapytałem ją, czy może
czytać. Odpowiedziała, że nie. Odparłem: - Pan nie czyni niczego
połowicznie. Pomodlimy się teraz, aby pani mogła czytać Słowa Boże. Trzy
dni później zadzwoniła do mnie, aby mi ogłosić radosną wieść: mogła
czytać Biblię. Dar języków pozwolił mi łączyć się z Bogiem i wiedzieć,
czego On aktualnie oczekuje.
J. Wyrzeczenie się szatana
Kiedy ktoś jest zależny od mocy ciemności, przeszkadza to w zbawczym
działaniu Boga. Dlatego też należy wyrzec się z góry wszelkiego
okultyzmu, czarów, magii, wróżenia i wszelkich innych odmian
bałwochwalstwa czy też zabobonu. Nie można dwom panom służyć ani należeć
do dwóch panów naraz. Jest się albo z Chrystusem, albo przeciw Niemu.
Razem z Nim zbiera się lub przeciw Niemu się rozprasza. Ten punkt biorę
pod uwagę jako istotny, gdyż dzięki mocom ciemności także można otrzymać
pewnego rodzaju uzdrowienie. Aby uniknąć pomieszania, trzeba absolutnie
wyrzec się wszelkiej styczności z okultyzmem, amuletami, spirytyzmem,
czarami i wszystkim co uzurpuje sobie rolę Boga.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 8

ROZDZIAŁ VIII
Pięć listów

W tym ostatnim rozdziale zacytujemy fragmenty ostatnich listów
obiegowych, wysłanych do rodziny i przyjaciół, w których przedstawiamy
ogólny zarys naszej posługi podczas ostatnich trzech lat.
Sanchez 30 grudnia 1980
Drodzy bracia i przyjaciele, chciałbym opisać wam kilka epizodów z
mojej podróży do Afryki - do Kamerunu i Senegalu. Odleciałem z kraju 4
grudnia. Po 18 godzinach lotu przybyłem bardzo zmęczony do Kamerunu o
godzinie siódmej wieczór czasu miejscowego. Pragnąłem tylko jednego:
położyć się do łóżka, lecz na lotnisku czekała mnie "miła niespodzianka".
Gdy pokazywałem swój paszport, powiedziano mi, że brakuje mi wizy.
Odparłem, że w kraju zapewniano mnie, iż obywatel Kanady nie musi mieć
wizy, aby udać się do Kamerunu. Tłumaczyłem im to wszystko bardzo
usilnie, ale nic nie skutkowało, gdyż właśnie wprowadzono nowe prawo
miejscowe pod tym względem. Powiedziano mi po prostu: - Nie może pan
opuszczać w dniu dzisiejszym lotniska. Spędzi pan tutaj noc i jutro
poleci pan do Szwajcarii, aby uzyskać wizę i wtedy będzie mógł pan
powrócić... Szwajcaria zaś była oddalona o siedem godzin lotu
samolotem... Pewne małżeństwo francuskie znajdowało się w podobnej
sytuacji. Oni jednak zapewniali mnie, że mimo wszystko wjadą do Kamerunu,
gdyż skontaktowali się z ambasadą francuską. Ja tymczasem modliłem się do
Pana: - Panie! Nie mam się z kim skontaktować, jak tylko z Tobą. Jeśli Ty
przewidziałeś te rekolekcje w Kamerunie, otwórz mi drzwi. Lecz jeśli nie
pochodzi to od Ciebie, nie mam czego tutaj szukać. Oddaję wszystko w
Twoje ręce! Modliłem się jeszcze chwilę w językach. I nagle ukazał się
koło mnie potężny policjant, tak jak bym przynajmniej chciał gdzieś
uciekać. Pomyślałem sobie, że skoro nie mogę głosić Ewangelii w
Kamerunie, to przynajmniej zewangelizuję tego policjanta - muzułmanina i
zacząłem opowiadać o Jezusie oraz o Jego cudach. Po kilku minutach
policjantowi chciało się spać jeszcze bardziej niż mnie. W tym momencie
nagle zadzwonił telefon, w którym rozkazano, by mnie wpuszczono do kraju.
Jeden z braci zajął się załatwieniem wizy dokładając wszystkich możliwych
sił i środków. Pojechałem więc wyspać się. Nazajutrz wróciłem na
lotnisko, aby podróżować w głąb kraju. Francuzi jeszcze tam siedzieli, ze
smutnymi i zmęczonymi twarzami. Nie pozwolono im przekroczyć granicy i
byli zmuszeni wrócić do Paryża. Wykorzystałem to, aby im powiedzieć: - Ja
nie powierzyłem mojej sprawy w ręce ludzi, tylko w ręce Boga i mogłem
wjechać do Kamerunu. Mój Bóg jest bardziej wpływowy niż ambasada
francuska... Pierwsze doświadczenie ewangelizacji w Afryce było bardzo
piękne. Odnosiłem wrażenie, jak bym był w Republice Dominikany. Twarze
ludzi były proste i radosne, zaś mieszkańcy kraju sympatyczni i otwarci.
Był to ten sam klimat, ten sam krajobraz i ten sam działający Bóg razem
ze Swoimi cudami. W sobotę wieczorem celebrowaliśmy Eucharystię za
chorych i Bóg zaczął powtarzać te cuda i uzdrowienia, które dokonały się
w Pimentel w 1975 roku. Widzieliśmy wiele zadziwiających uzdrowień.
Między innymi uzdrowienie pięcioletniej dziewczynki, która nie mogła
chodzić, a która dzięki łasce Boga odzyskała tę zdolność od tej chwili.
Nazajutrz, w czasie Mszy Świętej w katedrze, zaprosiłem matkę tego
dziecka, aby złożyła świadectwo wobec wielkiego zgromadzenia. Następnie
poprosiłem, aby poleciła iść dziecku wobec wszystkich w kierunku ołtarza.
Dziewczynka uczyniła to na oczach wszystkich, którzy płakali i wielbili
Boga. Nastąpiła burza oklasków w katedrze. Jezus ukazał się w Afryce jako
Ten, który żyje. W czasie rekolekcji największe błogosławieństwo przeżył
pewien misjonarz, który zdecydował się wcześniej opuścić swą służbę, aby
się ożenić. Kilku przyjaciół zaprosiło go do wzięcia udziału w
rekolekcjach, przed podjęciem ostatecznej decyzji. Przyjął on Pana i
nawrócił się. Oddał na nowo swoje serce Panu i potwierdził swoją wolę
pójścia za Nim w posłudze kapłańskiej. Rekolekcje zakończyła Msza Św.
polowa z udziałem ponad trzech tysięcy osób. Trzydziestu kapłanów
koncelebrowało Eucharystię i Pan ponownie zaczął potwierdzać głoszenie
Słowa Bożego poprzez znaki i cuda. Poprzez słowo poznania powiedział do
nas: "Znajduje się tutaj młody człowiek w wieku szesnastu lat, którego
Pan uzdrawia, jest on bowiem chory na lewe ucho". Oczywiście nie
dosłyszał tego orędzia, bo rzeczywiście był głuchy, ale wcale nie
przeszkodziło to Panu zadziałać. Pod koniec Mszy Świętej zbliżył się do
ołtarza młody człowiek, który powiedział, że ma szesnaście lat i że był
głuchy na lewe ucho. Pan właśnie go uzdrowił. Wszyscy wielbili Boga.
Nazajutrz nastąpił dalszy ciąg wypadków w katedrze w Yaounde. Pewien
urzędnik bankowy, który od trzech lat był krótkowidzem, został
uzdrowiony. Następnego dnia opowiedział w pracy wszystkim swoim kolegom o
cudzie zdziałanym przez Pana. Ponieważ był znany z powodu swych grubych
szkieł, których przestał używać, przyszli wszyscy jeszcze tego samego
dnia na Mszę Świętą. Było tam ponad 3000 osób. Byliśmy więc zmuszeni
wystawić ołtarz poza katedrę, bo nie mieściła ona wszystkich. Podczas
Eucharystii pewna dziewczynka została uzdrowiona - miała ona
sparaliżowaną rękę. Pewien policjant został "powalony Duchem" i
uzdrowiony z choroby kręgosłupa. Matka przełożona wspólnoty sióstr w
Afryce przeżyła także doświadczenie "powalenia Duchem" i została
uzdrowiona z choroby wrzodowej. Było tak wiele uzdrowień, że
niemożliwością byłoby je wszystkie tutaj wymienić. W ciągu kilku dni
ożyły wszystkie znaki, które wskazywały, że Jezus jest Mesjaszem:
niewidomi widzieli, chromi chodzili, głusi słyszeli, a ubogim głoszono
Dobrą Nowinę. Udałem się następnie do Senegalu, gdzie wiele uzdrowień,
które wystąpiły, przypomniało temu ludowi, że Jezus żyje. Pewien
misjonarz Najświętszego Serca Jezusa widząc jeden z tych wielkich cudów i
entuzjazm, jaki on wywołał u ludzi, powiedział do nas: - To jest
dokładnie to, czego potrzebujemy! Wiedziałem, że Pan przyjdzie do nas w
ten sposób, bo kiedy muzułmanie zobaczą, że Jezus czyni cuda, przekonają
się, że On żyje i że jest Kimś więcej niż zwykłym prorokiem... To właśnie
tego było nam trzeba... - i nie przestawał powtarzać tych słów widząc, w
jaki sposób cuda sprawiały, że wiara ludzi nieustannie wzrastała. Ale w
jakim kraju nie są konieczne cuda?... Nie znam takiego kraju na całym
świecie. Prefekt Sangmelima, który był protestantem, przyszedł osobiście,
aby mnie pożegnać i aby podziękować mi za uzdrowienie swojej żony, chorej
na wątrobę oraz swojej siostry mającej kłopoty z układem krążenia. Był
bardzo wzruszony i trzymał mały upominek dla mnie na pamiątkę mego pobytu
w Sangmelima: był to prawdziwy kieł słonia. Nie zmieścił się w mojej
walizce, więc zapakowałem go oddzielnie i rozpocząłem podróż. Musiałem
jednak zapłacić dodatkową sumę za nadwagę bagażu, gdyż kieł był bardzo
ciężki. O mało co nie zapomniałem go wysiadając z samolotu. W jednej ręce
trzymałem moją małą walizkę, a w drugiej "malutki upominek", który
zaczynał ciążyć i być bardzo kosztowny. Przybywając do mego nowego
miejsca przeznaczenia, pewna osoba znająca się na rzeczy, podziwiała okaz
i powiedziała do mnie: - Ojcze, ten kieł ma wielką wartość. Mam nadzieję,
że nie będziesz miał kłopotów na lotnisku, celnicy bowiem są bardzo
skrupulatni, gdy chodzi o wyroby z kości słoniowej... Moje życie zmieniło
się - musiałem kupić specjalną walizkę i dbać o nią bardziej niż o swoją
własną. Miałem coraz więcej problemów na lotniskach, musiałem płacić za
bagaż przyjeżdżając i wyjeżdżając i byłem zmuszony modlić się w ten
sposób: - Panie, byłem świadkiem, jak otwierałeś oczy niewidomym. Teraz
proszę Cię, zamknij oczy tym panom, aby nie zauważyli mego kła. Przecież
wiesz dobrze, że jest to "malutki upominek". Kiedy zamieszkałem w jakimś
domu, musiałem pilnować tego "świętego" kła ukrywając go pod łóżkiem.
Wracając z konferencji czy też kazań, pierwsza rzecz, którą robiłem, to
schylenie się pod łóżko, aby odszukać mój kieł słonia. Nieraz podziwiałem
go przez kilka sekund, głaskałem i ostrożnie odkładałem. Pewnego dnia w
czasie modlitwy zacząłem myśleć o mojej kości słoniowej, o trudach i
kłopotach, których mi przysparzała od czasu, kiedy zacząłem z nią
podróżować. Wtedy wykrzyknąłem głośno: - Panie! Ty jednak miałeś rację,
kiedy mówiłeś: "błogosławieni ubodzy", bo gdy nie miałem kła, nie miałem
też problemów. Wstałem i oddałem kieł, a natychmiast powrócił do mnie
pokój. Zniknęły wszystkie kłopoty z przeprawą celną, nadwagą bagażu i
wszystkie rozproszenia na modlitwie. Dzięki temu nauczyłem się, że
wszystkie kły słoni, którymi są np. władza, pieniądze, sława, sprawy
materialne, są źródłem naszego zniewolenia. Najgorsze jest to, że
upokarzamy się przed nimi, oddając im pokłon i oddala nas to od
prawdziwego Boga. Jak bardzo te wszystkie kości słoniowe są uciążliwe!
Jak wiele płacimy za to, że zbyt wiele ważą! Są one przecież tak ciężkie,
tym bardziej, że często razem z kłem trzeba też zabrać pozostałą część
słonia... Gdy jednak pokładamy ufność w Panu, nie potrzebujemy dóbr
materialnych - to pokazał mi Pan, władca wszystkich rzeczy. Mój bilet do
Kamerunu kosztował bardzo drogo 1780 dolarów. Ponieważ była to wielka
suma dla tych ludzi, powiedziałem, żeby nie dawali mi nic ponad zwrot
kosztów podróży. Złożyli się więc wszyscy tylko na mój bilet, zbierając
1800 dolarów. Pewien ksiądz, który dowiedział się o tym, powiedział: To
niesprawiedliwe, pracowałeś przecież ciężko, a tu dają ci jedynie 20
dolarów... To nawet mniej niż dolar za dzień... Kiedy wróciłem do mojej
parafii, oczekiwał mnie stos listów. Jeden z nich zawierał następujące
słowa: "Pomyśleliśmy sobie, że wyślemy ci "mały upominek" na cele twojej
ewangelizacji..." Słowo "mały upominek" przypomniało mi mój kieł i na
myśl o tym oblałem się zimnym potem. Tymczasem tym upominkiem był czek na
2000 dolarów. Zadrżałem. Nigdy nie przypuszczałem, że Jezus jest taki
dokładny w obliczeniach - przecież obiecywał swoim uczniom stokrotną
zapłatę... To prawda, że Jezus jest rzetelnym Żydem i zna się na
finansach.
La Romana 10 grudnia 1981 roku
W ostatnią niedzielę roku, w święto Chrystusa Króla, celebrowaliśmy w
St. Domingue nasz drugi krajowy kongres charyzmatyczny. 42 000 osób
reprezentowało 1500 grup modlitewnych w Dominikanie. Ludzie ci zapełnili
Stadion Olimpijski w stolicy w dniu 22 listopada, podczas wielkiej
manifestacji wiary na cześć Chrystusa Króla. Tematem kongresu było hasło
"Jezus Chrystus, Król wszechświata". Wszystko to było nadzwyczajne. Od
godziny 9tej rano aż do 6-tej wieczór pod gołym niebem, w świątecznej
atmosferze, śpiewaliśmy, modliliśmy się, słuchaliśmy konferencji
odczuwając i smakując Miłość Boga, naszego Ojca. O godzinie 11tej
przyszła na mnie kolej: miałem mówić na temat "Jezus żyje" i zaraz po tym
razem z moją grupą modlić się o uzdrowienie wszystkich chorych, którzy w
wielkiej ilości przybyli z całego kraju. Pan błogosławił nam w szczególny
sposób. O godzinie 14.30 dało się to odczuć w sposób wyjątkowy. Pośród
innych był tam pewien mężczyzna, który przybył po wielkich trudnościach
na kongres, gdzie został całkowicie uzdrowiony. Z powodu choroby serca
był sparaliżowany z lewej strony i mógł chodzić jedynie o kulach. Wszedł
na trybunę o własnych siłach, idąc bez podtrzymywania i łkając, głośno
dziękował Bogu, który go uzdrowił. W dniu naszego krajowego kongresu
odnowy charyzmatycznej, nowy arcybiskup Ekscelencja Nicolas de Jesus
Lopez, bo tak brzmiało jego nazwisko, wygłosił wspaniałą konferencję na
temat odnowy charyzmatycznej w dzisiejszym świecie. Kilku księży, którzy
walczyli jeszcze zaciekle przeciwko Odnowie w naszej diecezji, wydawało
się być zbitymi z tropu poprzez tak jasne i klarowne stanowisko naszego
nowego arcybiskupa. Chwała Panu! Muszę wam teraz powiedzieć, że nie
jestem proboszczem Sanchez, z czego się cieszę, bo nie mogłem pogodzić
obowiązków proboszcza z głoszeniem rekolekcji na całym świecie. Uwolniono
mnie od tego obowiązku w kwietniu i jestem teraz w pełni kaznodzieją,
rezydując na stałe w naszej parafii Romana, gdzie proboszczem jest ojciec
Dumas. Ojciec Andrzej jest sam na 30 000 osób i dlatego pomagam mu, co
jest dobre, bo dzięki temu mogę na przemian prowadzić rekolekcje oraz
pracować w parafii. W tym roku byłem świadkiem Chrystusa na pięciu
kontynentach. Pomijając wiele istotnych spraw, chciałbym wam powiedzieć,
że po konferencji ekumenicznej w Szwajcarii udałem się do Lisieux,
Marsylii i Paray le Monial koło Paryża. Następnie wróciłem do Dominikany,
aby udać się na rekolekcje kapłańskie do Ceja w Kolumbii i do Monterrey w
Meksyku, gdzie przydarzyła mi się ciekawa przygoda. Mój paszport okazał
się już nieważny i wysłano go do ambasady kanadyjskiej w Caracas, w
Wenezueli, aby ponownie stał się ważny. Dzień mego wyjazdu do Meksyku
zbliżał się, gdy tymczasem paszport nie nadchodził: W przeddzień wyjazdu
zadzwoniłem do Caracas, gdzie mi powiedziano, że wysłano go do mnie. Nie
można było nic zrobić - tylko cierpliwie czekać, aż paszport nadejdzie
pocztą. Po południu dzwoniono do mnie z Meksyku, aby dowiedzieć się o
numer i godzinę lotu. Odpowiedziałem, że mój zespół przyleci beze mnie.
ponieważ nie mam paszportu. Wszyscy byli skonsternowani, gdyż
przygotowano już wszystko na przyjęcie 14 tysięcy osób. Obiecali, że
spędzą tę noc na modlitwie, zawierzając całą sprawę Panu. Nazajutrz
wyjeżdżałem do Republiki Dominikany bez paszportu, tłumacząc szefowi
emigracji, że Kanadyjczyk może przekroczyć granicę Stanów Zjednoczonych z
samym tylko prawem jazdy (bo samolot miał międzylądowanie w Miami, choć
leciał do Meksyku). Odpowiedział mi: - Jeśli przedsiębiorstwo Eastern
podejmie ryzyko wziąć pana na pokład, ja pana puszczę. Zwróciłem się więc
do urzędniczki Eastern Air Lines, a ona powiedziała: - Jeśli biuro
emigracji podejmie ryzyko, bierzemy pana na pokład... Pomodliłem się
więc, tak mówiąc: - Panie, skoro tak, to Ty weź na Siebie oba te
ryzyka... i poleciałem. Wszyscy przybywający pokazywali swoje paszporty,
wizy i karty emigracyjne. Ja zaś dałem tylko prawo jazdy. Policjant,
który zajmował się kontrolą zapytał: - Co to jest?
- To moje prawo jazdy, oto wszystko, co mam. Kanadyjczyk może
przekroczyć granicę USA z prawem jazdy. Zlitował się nade mną i puścił
mnie. Gdy przesiadłem się na lot do Meksyku, oficer emigracji, który
dobrze znał prawo, powiedział do mnie z wściekłością: - Nie może pan z
tym prawem jazdy pojechać do Meksyku, a nawet nie może pan pozostać w
Miami. To do niczego nie jest przydatne. Każdy może uzyskać prawo jazdy w
Kanadzie i nie oznacza to, że jest obywatelem Kanady. Granicę Stanów
Zjednoczonych można przekroczyć mając dowód osobisty, a nie prawo jazdy!
Nikt, nigdy nie wpuści pana z tym do Meksyku! Odeślą pana! A więc
pomyliłem prawo jazdy z dowodem osobistym... Dzięki Bogu mogłem wyjechać,
ale w Meksyku pojawił się nie mniejszy problem... Modliłem się więc: -
Panie, zamknij oczy temu człowiekowi, aby nie zauważył, czego mi
brakuje... Policjant, który zajmował się kontrolą, akurat pił kawę i
rozmawiał z kolegą w wielkim roztargnieniu... Nie oglądał dokumentów,
które mu pokazałem. Przybił pieczątkę i przekroczyłem granicę. Ten sam
Bóg, który zamknął oczy policjantowi, jeszcze tego samego dnia otworzył
oczy kobiecie, która była niewidoma od pięciu lat. Jezus jest Panem
rzeczy niemożliwych. Po rekolekcjach w Monterrey celebrowaliśmy Mszę
Świętą za chorych w sanktuarium na wolnym powietrzu: ołtarz otaczało 6
000 osób przemoczonych nieustającym deszeczem. Po Komunii Świętej Pan
uzdrowił człowieka, który utracił zdolność mowy na skutek uszkodzenia
mózgu, które miało miejsce kilka lat temu. Pan uwolnił jego język, aby
mógł krzyczeć: - Chwała Bogu! Chwała Bogu! Bardzo zadziwiło to tych,
którzy go znali i oni to też przyprowadzili go do mikrofonu, aby mógł
świadczyć. Potem dwóch sparaliżowanych wstało z łóżek i zaczęło chodzić.
Jeden z nich przyszedł dać świadectwo, podczas gdy proboszcz głośno
płakał. Wielu kapłanów, którzy koncelebrowali z nami, było bardzo
wzruszonych i płakało. Ja śmiałem się i krzyczałem: - Jezus żyje!
Widzicie to wszyscy!
Tak wygląda podsumowanie kilku spośród wielu moich zajęć w ciągu roku.
Powiecie pewnie, że o niczym innym nie mówię, jak tylko o rekolekcjach.
Ale to właśnie jest w moim sercu, tutaj jest moje powołanie: głosić
wszędzie miłość i miłosierdzie Jezusa.
La Romana 10 grudnia 1982 roku.
Drodzy Rodzice i przyjaciele!
Mam nadzieję, że jesteście wszyscy zdrowi, pełni radości Pana. Jeśli
chodzi o mnie - nigdy nie byłem tak zdrowy jak obecnie i jestem
szczęśliwy, że mogę oddać się na służbę ewangelizacji, gdyż to właśnie
Pan przywrócił mi zdrowie dziesięć lat temu. Myślałem nawet o tym, żeby
napisać małą książkę na temat tego, co widziałem podczas dziesięciu lat
mojego apostolatu w odnowie charyzmatycznej. Nie wiem, czy będę miał na
to czas, ale pomysł ten powraca mi nieustannie na myśl. Próbowałem już ją
pisać - miałaby tytuł: "Jezus uczynił mnie swoim świadkiem". Pod koniec
listopada wróciłem do Polinezji Francuskiej - ta ostatnia podróż była
jedną z najpiękniejszych w moim życiu. Nigdy nie widziałem tak
sympatycznych i tak chętnie przyjmujących Słowo Boże ludzi. Przeżyłem tam
czas ewangelizacji, obfity we wszelkiego rodzaju łaski i
błogosławieństwo. Aby dać wam próbkę tego, jak przyjmowali nas ci ludzie,
powiem tylko, że gdy przybyłem na lotnisko w Tahiti o godzinie 2 nad
ranem, po 16 godzinach lotu (jest to dwa razy tyle kilometrów, co z St.
Domingue do Paryża), ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, było tam ponad 200
charyzmatyków, zgromadzonych na lotnisku o tej porze! Przyszli, aby
przywitać mnie wiankami kwiatów oraz śpiewać: "Alabare". Śpiewali z
całego serca. Przynieśli tyle kwiatów, że prawie nie można mnie było
zobaczyć spoza nich. Musiałbym mieć chyba szyję żyrafy... Dwa dni później
rozpoczęliśmy pierwszy kongres liderów odnowy charyzmatycznej, na który
przybyli licznie ze wszystkich wysp Polinezji Francuskiej. Na pierwszej
konferencji, która była po francusku, było 200 osób. Dla tych, którzy
mieszkali na bardziej odległych wyspach, trzeba było aż trzech dni
podróży statkiem w jedną stronę, aby wziąć udział w pięciodniowych
rekolekcjach... Mogłem tam stwierdzić ogromnego ducha poświęcenia. Nic
więc dziwnego, że Pan błogosławił nam obficie. Przeżyłem w pewien sposób
coś, co przypominało Pimentel w 1975 roku. Pierwsi misjonarze przybyli do
Polinezji, do Tahiti 1834 roku. Tego roku, z okazji 150 rocznicy misji,
przygotowano w całej diecezji rekolekcje ewangelizacyjne. Nasze
rekolekcje charyzmatyczne stanowiły część tego programu. Szlachetność
tych ludzi objawiła się na wiele sposobów. Nigdy jeszcze nie otrzymałem
takiej ilości prezentów: 18 koszul, dwie pary spodni, elegancki garnitur
itp... W samolocie miałem nadwagę przeszło 25 kilogramów i zmuszony byłem
płacić grube pieniądze. Nigdy nie zapomnę ludzi z Tahiti i innych wysp,
gdzie spędziłem ponad miesiąc pośród serc otwartych na słowo Boże. Po
wielu kazaniach, głoszonych na różnych wyspach, po odwiedzeniu wielu
wspólnot religijnych, po Mszy Świętej dla trędowatych, po spotkaniu z
braćmi misjonarzami, ostatniego tygodnia wieczorami głosiłem kazania,
modląc się za chorych. Każdego wieczora przychodziło od 3 do 5 tysięcy
osób. Zamiast homilii były świadectwa osób, które zostały uzdrowione w
poprzednim dniu. Największe wrażenie wywarło na mnie świadectwo człowieka
niewidomego na jedno oko, który ledwie widział na drugie i w ciągu
najbliższych dni miał być operowany. Podczas Mszy Świętej za chorych, w
momencie Podniesienia, zobaczył nagle w kościele wielkie światło i został
uzdrowiony. Tak, jak pokryto mnie wiankami z kwiatów w czasie powitania,
tak też w czasie pożegnania przyniesiono mnóstwo naszyjników z muszli.
Kiedy chciałem odjeżdżać, całość prezentów nie zmieściła się w mojej
walizce. Wspólnoty katolików z Chin ofiarowały mi piękną i wielką
walizkę, najładniejszą, jaką kiedykolwiek miałem, aby schować tam same
prezenty. Kiedy szedłem do samolotu, obwieszony wszystkimi tymi
naszyjnikami z muszelek, robiłem taki hałas, że ludzie się ze mnie
śmiali. Podzieliłem się tymi wszystkimi prezentami z ludźmi z mojej
parafii. Był to zabawny widok: ludzie na Karaibach w koszulach i
naszyjnikach z Polinezji.
La Romana 25 październik 1983 Drodzy Rodzice i przyjaciele! Właśnie
przyjechałem z Jugosławii i mam ogromne pragnienie pozdrowić was
spodziewając się, że jesteście w pokoju i radości Pana. Myślę, że nie mam
prawa milczeć po tym, co widziałem w czasie długiej podróży
ewangelizacyjnej, która rozpoczęła się 18 sierpnia, a zakończyła 15
października, w dniu św, Teresy z Avila. 18 sierpnia znalazłem się we
Francji, aby wziąć udział w spotkaniu grup i wspólnot odnowy
charyzmatycznej w Ars, gdzie 4000 osób zgromadziło się na tygodniu
modlitwy, refleksji i rozważaniu w radości Pana. Było to piękne
spotkanie, pełne błogosławieństwa wszelkiego rodzaju. Stamtąd udałem się
do Jugosławii. Moimi towarzyszami podróży byli ojciec Rancourt z Quebec i
doktor Filip Mądre, diakon, będący pasterzem grupy charyzmatycznej "Lew z
pokolenia Judy" we Francji. Według świadectw i owoców, które wszystkie
mówią o autentyczności, Maryja objawiła się w Medjugorje w Jugosławii,
pozostawiając orędzie pokoju, modlitwy i pokuty. Pewnym jest, że parafia
ojca Tomislava Vlasika stała się centrum wiary i pielgrzymek, gdzie miało
miejsce wiele nawróceń. Przybyliśmy do Medjugorje w środę, przed Mszą
Świętą o godzinie siódmej. Ojciec Tomislav zaprosił nas, abyśmy
koncelebrowali ją razem z nim. Ponad 3000 osób zgromadziło się na
Eucharystii. Dwunastu księży siedzących na zewnątrz na krzesłach,
spowiadało długie kolejki penitentów. Był to zwykły wieczór. Powiedziano
nam, że w niedzielę i święta od dwóch lat przychodzi od 7 do 8 tysięcy
osób. Pod koniec Mszy Świętej ojciec Tomislav powiedział do mnie: - Choć
rekolekcje jeszcze dzisiaj nie rozpoczynają się, czy nie chciałbyś jednak
zorganizować modlitwy za chorych pielgrzymów, których jest tu spora
ilość? Przystałem na tę propozycję z radością i pewien ksiądz tłumaczył
moje modlitwy na język tubylców. Począwszy od tej pierwszej nocy Pan
zaczął uzdrawiać chorych, którzy następnie dawali świadectwo. Nazajutrz
było tam przynajmniej 8000 ludzi i nowe uzdrowienia następowały jedno po
drugim. Zaczęło to intrygować służbę bezpieczeństwa. Modliliśmy się, Pan
uzdrawiał, a ludzie dawali świadectwa. W nocy z czwartku na piątek było
tam już 14000 osób, podczas gdy my... siedzieliśmy w więzieniu. Oto co
się stało: rano pouczaliśmy grupkę młodzieży, modląc się o chrzest w
Duchu Świętym, zanim jeszcze poszliśmy na śniadanie. Pan błogosławił
wszystkim. Niektórzy otrzymali dar języków, a całe zgromadzenie było
pełne radości i pokoju. Poszliśmy potem zjeść śniadanie. Pod koniec
posiłku trzech pracowników służby bezpieczeństwa, którzy przyszli po nas,
kazali się udać razem z nimi, z paszportami, w celu przesłuchania.
Zostaliśmy zatrzymani. Zawieziono nas do Citluk, odległego o 7
kilometrów, gdzie postawiono nas przed trybunałem, który oskarżył nas o
to, że zakłóciliśmy porządek publiczny Jugosławii i że głosiliśmy kazania
bez zezwolenia rządu. Zamknięto naszą trójkę w małym pomieszczeniu. Byłem
zadowolony z tego, że nie pojechałem sam do Jugosławii. We trzech
więzienie było znacznie łatwiejsze do zniesienia. Około godziny piątej,
ponieważ było bardzo gorąco, poprosiliśmy o szklankę wody. Odpowiedziano,
że nie ma szklanek. W przeddzień pościliśmy o chlebie i wodzie w intencji
pokoju na świecie, jak to mają w zwyczaju zakonnicy, księża i grupy
modlitewne każdej środy. Z utęsknieniem więc oczekiwałem, aż nadejdzie
czwartek i nadszedł, ale w więzieniu, bez chleba i wody. Około godziny
18.15 odmówiliśmy Różaniec za Kościół, łącząc się ze wszystkimi braćmi w
więzieniach i zakończyliśmy go śpiewem "Salve Regina", na co wpadł do
naszej celi rozwścieczony policjant mówiąc, byśmy się zamknęli. Nie
wiedziałem, że więźniowie nie mają prawa śpiewać. Wydaje mi się, że nasz
spokój i nasza radość wywarła na nich wrażenie. Na ścianie znajdował się
ogromny portret marszałka Tito. Powiedziałem więc do Pierre Rancourt, aby
zrobił mi zdjęcie, ponieważ chciałbym mieć pamiątkę z więzienia w
Jugosławii. Uśmiechałem się i wskazywałem palcem na marszałka Tito,
jakbym chciał powiedzieć: "To on jest winny!". Gdy zadziałała lampa
błyskowa, przybiegli policjanci i wpadli we wściekłość. Zażądali ode mnie
aparatu. Ja tymczasem drżałem jak dziecko złapane na gorącym uczynku.
Otworzyłem wiec aparat i naświetliłem błonę, dochodząc tym samym do
kompromisu. Po przeszukaniu naszych bagaży dano nam 24 godziny czasu na
opuszczenie kraju, grożąc, że jeśli tego nie zrobimy, zostaniemy z
powrotem zamknięciu w więzieniu. Nazajutrz rano, pożegnawszy księży i
zakonników, którzy byli dla nas bardzo mili i zasmuceni z tego powodu, że
nas tak wyrzucono, pojechaliśmy taksówką do Zadar, odległego o 350 km.
Dwóch pielgrzymów amerykańskich dało nam 150 dolarów, abyśmy mogli
opłacić taksówkę. W Zadar, portowym mieście turystycznym, wsiedliśmy o
dziewiątej wieczór na statek, aby przypłynąć na szóstą rano do Rimini we
Włoszech. Stamtąd pojechaliśmy pociągiem do Mediolanu. Wieczorem
odlecieliśmy samolotem do Paryża, gdzie byliśmy już na kolacji.
Potrzebowaliśmy dwóch dni, aby wrócić do Jugosławii, bo nie można było w
tym dniu polecieć samolotem. Ewangelia ma rację, kiedy obiecuje stokrotną
zapłatę razem z prześladowaniami z powodu Imienia Jezusa. W następnym
liście obiecuję napisać wam o moich przygodach w Kongo, gdzie byliśmy,
aby świętować setną rocznicę ewangelizacji. Błogosławię wam wszystkim. La
Romana 15 listopada 1983 roku
Drodzy Rodzice i przyjaciele!
Oto więc opis mojej podróży po Afryce i kilku cudów, które widziały
moje oczy. Nocą 19 października odleciałem z Paryża do Afryki. Miałem w
planie głosić Słowo Boże przez 15 dni w Kongo, a potem jeszcze przez 5
dni z Zairze (powstałym z belgijskiego Kongo). 20 października rano
przybyłem do Kinshasa, stolicy Zairu. Zostałem przyjęty bardzo gościnnie
przez ojców jezuitów, szczególnie przez ojca Guy Verhaegen, opiekuna
grupy charyzmatycznej w Kinshasa. Poprosił mnie, abym przeprowadził
rekolekcje dla liderów Odnowy. Odpocząłem nieco po ośmiogodzinnej podróży
samolotem i udałem się do ambasady Kongo, aby postarać się o wizę.
Nazajutrz rano z wizą w ręku płynąłem statkiem do Brazzaville, stolicy
Kongo. Podróż trwała zaledwie 10 minut. Kiedy znalazłem się w Kongo,
natychmiast pojechałem do Linzolo, miejsca Maryjnych pielgrzymek,
oddalonego 20 km od Brazzaville. Tam miałem prowadzić pierwsze z
rekolekcji. Tłum 35000 osób już oczekiwał na nie. Po pozdrowieniu
organizatora rekolekcji, ojca Ernesto Kombo SJ, zaczęliśmy temat "wiara w
Słowo Boże". Jak wspaniałym widokiem było spoglądanie na tysiące osób
siedzących na ziemi na różnego rodzaju kocach lub malutkich krzesełkach i
uważnie słuchających Słowa Bożego! Była to wielka misja, upamiętniająca
setną rocznicę ewangelizacji w Kongo, a zarazem dziesięciolecie odnowy
charyzmatycznej w tym kraju. Tego ranka wygłosiłem dwie konferencje, zaś
po południu odprawiliśmy Eucharystię z homilią i modlitwą za chorych.
Wieczorem odbyło się wielkie spotkanie charyzmatyczne wraz ze wszystkimi
objawami Ducha, jakich Bóg zechciał udzielić. Innego wieczoru z kolei
zrobiliśmy wystawienie Najświętszego Sakramentu na ołtarzu, blisko groty
na świeżym powietrzu. O godzinie dziewiątej odbyły się: modlitwa
spontaniczna, śpiewy i kazanie. W Kongo spotkałem się z wielką i głęboką
wiarą, jaką rzadko widziałem podczas moich podróży ewangelizacyjnych.
Wyobraźcie sobie wiarę ludzi, którzy pozostawali cztery dni bez
mieszkania, na rekolekcjach w środku tygodnia... Każdy organizował się
jak mógł: spał na posłanej ziemi i jadł zawartość swojej torby. Bóg,
który jest pierwszym w szczodrobliwości, okazał przy tej okazji Swoją
Chwałę. Rządy w Kongo są od ośmiu lat w rękach marksistów. Po odzyskaniu
niepodległości kraju, demokracja próbowała objąć władzę, ale rząd nagle
upadł i zaczęli rządzić komuniści. W 1977 roku prezydent Nougabi,
komunista, został zamordowany, jego rząd obalony przez innego komunistę.
Cztery dni później komuniści przyszli do rezydencji kardynała Emila
Biayenda, rozkazując mu iść z nimi, aby spotkać się z wyższą władzą.
Nigdy później lud nie zobaczył już swego pasterza, który w opinii księży
był człowiekiem mającym nadzwyczajne zalety. W 1981 roku, papież Jan
Paweł II odwiedził Kongo i w Brazzaville odprawił Mszę Świętą na wolnym
powietrzu, wśród szalonej radości ludzi. Mówi się, że od tego czasu rząd
kierowany przez pułkownika Denisa Sassov jakby polepszył swoje stosunki z
Kościołem, zwłaszcza w setną rocznicę ewangelizacji. W takich wiec
okolicznościach mogłem przyjechać głosić Dobrą Nowinę przez piętnaście
dni rekolekcji ludowych, będąc zaproszonym przez obecnego arcybiskupa
Brazzaville. W żadnym kraju nie widziałem jeszcze tylu uzdrowień, co w
czasie tych rekolekcji w Kongo. Jedynym krajem, który mogę porównać pod
tym względem, jest Polinezja Francuska, gdzie w ubiegłym roku przez trzy
tygodnie głosiłem rekolekcje. Tam także odbywały się one w rocznicę
ewangelizacji. Znaki i cuda były jednak większe w Kongo. Czytamy u
Izajasza: "W ów dzień głusi usłyszą słowa księgi, a oczy niewidomych
wolne od mroku i od ciemności będą widzieć. Pokorni wzmogą swą radość w
Panu i najubożsi rozweselą się w Świętym Izraela" (Iz 29,18-19).
Następnie ten sam prorok potwierdza: "Niech rozweselą się pustynia i
spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie! Niech wyda
kwiaty jak lilie polne, niech się raduje skacząc i wykrzykując z uciechy.
Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy
wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło zakrzyknie" (Iz 35, 1-6). W
tych dniach byliśmy świadkami tego wszystkiego pośród "najuboższych wśród
ludzi". Pan towarzyszył poprzez różnego rodzaju znaki i cuda Swojemu
Słowu zbawienia. Ewangelia jest prawdziwa i skuteczna w dzisiejszych
czasach, aby ludzie wierzyli w Pana. Od pierwszej nocy w czasie
rekolekcji w Linzolo, po modlitwie za chorych, nieustannie przychodziło
mi do serca Słowo Pana: "Znajduje się tutaj człowiek, który bardzo cierpi
z powodu swojej prawej nogi. Nie może on chodzić, a nawet z ledwością
może ustać na prawej nodze. W tej chwili odczuwa on wielkie drżenie oraz
ciepło w tej nodze. Pan w tym momencie uzdrawia go. Ty, który odczuwasz
to uzdrowienie, zaufaj Panu! W Imię Jezusa wstań i idź!" Nastąpiła chwila
ciszy w zgromadzeniu. Nikt nawet się nie poruszył. Ponieważ mało kto
rozumiał po francusku, nastąpiło tłumaczenie na miejscowy dialekt
(tłumaczył ojciec Ernesto Kombo SJ, który mi towarzyszył wszędzie). W
efekcie pewien mężczyzna w wieku 28 lat wstał i "wyskoczył jak jeleń".
Miał zabandażowaną nogę. Był chory na prawą nogę i cierpiał z jej powodu,
również dlatego, że stracił pracę. Aby to potwierdzić, pokazywał
wszystkim zabandażowaną nogę, która od tej chwili nie była już powodem
kalectwa. Tłum klaskał i wszyscy wielbili Pana. Wszyscy widzieli jak
"wytrysnęła chwała Pana" na oczach wszystkich wraz z deszczem
błogosławieństwa i uzdrowień, którymi Pan obdarzał tę wyschniętą i
spragnioną ziemię. Nazajutrz były liczne świadectwa. Niewidomy odzyskał
wzrok i składał świadectwo, dziękując Bogu. Największą jednak
niespodzianką było, kiedy następnego dnia dziesięcioletnia dziewczynka,
która od urodzenia nie mówiła ani nie słyszała, została uzdrowiona:
"Otworzą się uszy głuchych i język niemych wykrzyknie...". Ta mała
dziewczynka, głucha od urodzenia, była tak przerażona, gdy nagle
usłyszała śpiewy, że zaczęła panicznie krzyczeć, zatykając sobie uszy i
uciekać. Powoli uspokoiła się i na drugi dzień razem z matką,
promieniejącą z radości, przyszła do prezydium, aby pokazać, że została
uzdrowiona. Powiedzieliśmy do niej jedno słowo po francusku, które
powtórzyła bezbłędnie. Była zafascynowana tym, że mogła powtarzać to, co
mówimy, podobnie jak dziecko, które nauczyło się wymawiać "mama" i
"tata". Uzdrowienie to wywołało wielki podziw, który ogarnął całą
stolicę. Tłum rósł do tego stopnia, że pod koniec rekolekcji było już
ponad 50000 ludzi. Rekolekcje w Linzolo pozostawiły mi niezapomniane
wrażenie. Lecz to był dopiero początek. W niedzielę odbyła się Msza
Święta w katedrze, razem z modlitwą za chorych. Musieliśmy odprawić ją na
zewnątrz, ponieważ było tak wielu ludzi, że nie mogli zmieścić się w
kościele. Podczas Mszy Św. Pan ukazał znak bardzo jasno potwierdzający
prawdziwość Słowa Bożego, tak jak to było w przypadku paralityka:
"Ażebyście wiedzieli, że Syn człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów,
wstań, weź swoje łoże i idź!" (Łk 5,24). Po modlitwie za chorych pewien
człowiek, który był chromy i nie mógł się poruszać już od 8 lat, sam nie
wie jak, ale został uzdrowiony przez Pana. Ku zaskoczeniu wszystkich,
wstał nagle z łóżka i zaczął iść w kierunku ołtarza, tam dziękował
publicznie Bogu przez mikrofon wśród płaczu i łkania. Był zdrowy. Przez
dwa następne dni odbywały się rekolekcje dla księży i zakonników w
Brazzaville. Musiano odprawić dwie równoległe Msze Św. w dwóch różnych
kościołach, gdzie zaproszono chorych. Pierwsza była odprawiona na
zewnątrz kościoła Św. Piotra, gdzie zgromadziło się kilka tysięcy chorych
wypełniając cały plac. Mówiłem na temat: "Eucharystia jako sakrament
uzdrowienia" i Pan przyszedł, aby potwierdzić Swą rzeczywistą obecność w
Eucharystii. Najpierw uzdrowił pewną kobietę mającą 55 lat, którą
przywieziono na wózku. Leżała sparaliżowana od przeszło dwóch i pół lat.
Pan podniósł ją w czasie Komunii Św. Pomogłem jej, podając rękę, aby
mogła dojść do ołtarza, z trudnością pokonując trzy stopnie. Gdy tam
doszła, zaczęła tańczyć z radości. Następnie druga sparaliżowana osoba
mężczyzna, którego przynieśli na ramionach przyjaciele, podniósł się i
powolnym krokiem zaczął iść zbliżając się do ołtarza. Uzdrowienia
wszelkiego rodzaju mnożyły się. Pan przemówił do Swego ludu: "Podnieście
osłabłe ręce i wzmocnijcie utrudzone kolana; powiedźcie sercom
zalęknionym: nie bójcie się, mówi wasz Bóg!" We wtorek nie mogliśmy
celebrować Eucharystii w kościołach. Byliśmy zmuszeni udać się na stadion
w okolicach parafii świętej Anny, który mógł pomieścić 15000 ludzi. O
godzinie trzeciej po południu stadion pękał w szwach i jeszcze wielu
ludzi było na zewnątrz. Trzeba było zamknąć bramy. Eucharystia była
koncelebrowana pod przewodnictwem arcybiskupa - odprawiała ją duża ilość
księży. Mówiłem kazanie o cudach, które ukazał Jezus uczniom Jana
Chrzciciela, gdy zapytali Go: "Czy Ty jesteś Mesjaszem, czy mamy
oczekiwać innego?" Jezus odpowiedział: - Idźcie i donieście Janowi to,
coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą,
trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, a
ubogim głosi się Dobrą Nowinę (Łk 7,22nn) Po modlitwie za chorych wielu
ludzi zostało dotkniętych mocą Ducha Świętego. Nazajutrz nastąpiło wiele
świadectw. Najbardziej zdziwił nas uzdrowiony chłopiec, który był
głuchoniemy od urodzenia. Jego ojciec, profesor kolegium w Brazzaville
zorganizował tej nocy święto, aby wraz ze swymi przyjaciółmi podziękować
Bogu za uzdrowienie. Nazajutrz człowiek ten, który był zapisany do partii
komunistów, poszedł do centralnego komitetu, oddał swoją legitymację
członkowską i powiedział: - Nie potrzebuję już tego. Bóg istnieje! Mój
syn został przez Niego uzdrowiony! Od tego momentu rozpoczęły się w
rządzie sprzeciwy. Pracownicy służby bezpieczeństwa byli prawdziwie
zaintrygowani tym, co się dzieje. Pewnej nocy przyszedł do nas jeden z
pracowników rządu, aby nas ostrzec, że powstało wielkie zaniepokojenie.
Powiedział do nas: Bądźcie gotowi, bo Lenin jest w niebezpieczeństwie!
Nazajutrz przyszedł ponownie i rzekł: - Jest coraz więcej krytyki pośród
członków partii... Marks umarł... Śmialiśmy się z tego bardzo długo.
Podczas wszystkich naszych kazań mieliśmy wielu szpiegów, którzy
towarzyszyli nam wszędzie. Nazajutrz wsiedliśmy do małego samolotu, aby
głosić Słowo Boże w odległej o 700 km miejscowości Pointe Noire oraz w
Loutete. W ciągu dziesięciu lat ewangelizacji nie widziałem tyle
błogosławieństwa rozlanego na ludzi zgromadzonych na Eucharystii, ile
otrzymali ludzie na pierwszej Mszy Św. w Pointę Noire - Chromi chodzili,
niewidomi zaczynali widzieć, głusi słyszeli... Chcieliśmy zapisać
wszystkie te uzdrowienia - na pierwszej Mszy Św. było ich ponad sto. Był
to prawdziwy podarek od Boga Miłosierdzia: "Ubodzy rozradują się w
Świętym Izraela". Świadectwo, które wywarło największe wrażenie,
pochodziło od pastora protestanckiego, który od lat był sparaliżowany z
powodu wylewu krwi do mózgu. Przed samą Mszą Świętą przywieziono go
taksówką i przeniesiono na wózek inwalidzki. Bóg, który jest prawdziwym
Ojcem i chce łączyć w miłości Swoje dzieci, uzdrowił tego pastora podczas
trwania Eucharystii. Oto prawdziwy ekumenizm ze strony Boga! Nazajutrz, w
czasie składania świadectw, człowiek ten wstał spokojnie z krzesła i
skierował się o własnych siłach do mikrofonu, po czym płacząc, z drżeniem
w głosie i ze wzniesionymi rękami, dziękował głośno Bogu. Możecie
wyobrazić sobie, jaka radość zapanowała w naszych sercach: "podnieście
zbolałe ramiona, wzmocnijcie osłabłe kolana..." Praca była męcząca, ale
pełna radości. Cuda i znaki zdziałane przez Pana obaliły na ziemię teorię
marksistów na temat śmierci Boga. Brakowało już tylko Mszy Świętej na
zakończenie z udziałem 40000 osób. Byłem bardzo zmęczony i powiedziałem
do ojca Kombo: - Jutro długo śpię i wstaję późno! Nie zdążyłem się jednak
położyć, gdy funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, którzy przyszli do
mnie, bynajmniej nie w celach modlitewnych, kazali mi iść ze sobą na
przesłuchanie. Powiedziałem do siebie: "Żeby tylko nie powtórzyła się
historia z Jugosławii..." Tymczasem jednak ojcowie jezuici nie chcieli,
abym poszedł sam z policją, bo pamiętali, że w 1977 roku kardynał
skorzystał z zaproszenia i został zlikwidowany. Towarzyszyli mi więc w
drodze do komendy policji. Tam, razem z ojcami Martin i Kombo,
dowiedzieliśmy się, że jesteśmy aresztowani. Oskarżono mnie, że
nielegalnie przekroczyłem granicę Kongo. Faktycznie, w mojej wizie
brakowało pieczątki. Ponieważ brakowało stempla, logika komunistyczna
wywnioskowała, że znalazłem się w Kongo przypłynąwszy szalupą albo też
wpław. Rozpoczęły się długie przesłuchania, w czasie których chciano mnie
pochwycić na jakimś słowie. Jasno widziałem, że powodem mego
prześladowania były, podobnie jak w Jugosławii, moje kazania. Znaki,
którymi Pan towarzyszył przepowiadaniu, były przeciwne nauczaniu rządu
marksistowskiego, chociaż nigdy nie mówiłem o polityce w czasie moich
kazań czy konferencji. Kiedy pomyślałem, że kłopoty sprawił im Jezus,
którego uznali za nieżyjącego, zacząłem się śmiać... Zachowywali się tak
ostrożnie, jakby wierzyli w zmartwychwstanie. W czasie jednego z
przesłuchań, które trwało ponad dwie i pół godziny, zapytano mnie, czy
mam w zwyczaju kłamać. Pytano mnie także, czy moja posługa jest w zgodzie
z Watykanem. Rząd marksistowski czuwał nad ortodoksyjnością mojego
posługiwania! Potem przesłuchiwani byli ojciec Kombo i ojciec Martin. Gdy
przesłuchiwano ojca Martin, siedziałem z ojcem Kombo, opowiadając mu
zabawne wydarzenia z moich podróży. Śmiał się, a i ja także wyglądałem na
szczęśliwego. Nasi prześladowcy zdenerwowali się z tego powodu i
rozdzielili nas umieszczając każdego w osobnym kącie. Wyglądaliśmy jak
dzieci w szkole, ukarane przez nauczyciela i bardzo nas to rozśmieszało,
czego nie ukrywaliśmy, ponieważ nie wiedzieliśmy nic o tym, że w
więzieniu nie można się śmiać. Po pomocy, będąc zżeranym przez komary,
zdobyłem się na coś, na co dotychczas nie mogłem się zdobyć w sposób
szczery: Ewangelia wymaga od nas, abyśmy modlili się za naszych
prześladowców i tych, którzy nas kłamliwie oczerniają. Odmówiłem więc w
więzieniu pięć Różańców za agentów służby bezpieczeństwa. O godzinie
piątej rano odtransportowano mnie pod strażą i bez paszportu do
rezydencji ojców jezuitów. Zabroniono mi wszelkich wystąpień publicznych.
Ostrzeżono mnie, że w poniedziałek po południu będę wezwany na następne
przesłuchanie. Zaraz po przybyciu do ojców jezuitów, położyłem się spać i
usnąłem. Około trzeciej po południu wstałem wypoczęty. Wtedy Pan włożył w
moje serce słowa, które oświeciły mnie. Dźwięczały w moim wnętrzu bardzo
wyraźnie, jak proroctwo: - Zakosztowawszy słodyczy Niedzieli Palmowej,
czyż nie wydaje cisię normalne spróbować co nieco smaku Wielkiego Piątku?
Odpowiedziałem: - Dobrze, Panie, abyśmy tylko nie poprzestali na Wielkim
Piątku. Wszystko to miało tylko jeden cel: przeszkodzenie w manifestacji
wiary przewidzianej na poniedziałkowe popołudnie na stadionie. Ludzie z
rządu byli już zmęczeni ciągle nowymi świadectwami, składanymi przez
ludność Kongo, o tym, że Jezus żyje i że Ewangelia jest prawdziwa, i że
nie trzeba oczekiwać innych zbawicieli... Sam Jezus nas zbawia. Tej nocy,
którą spędziłem na przesłuchaniu w urzędzie bezpieczeństwa, zrozumiałem o
wiele lepiej złość szatana i złośliwość oraz głupotę ludzi, którzy
pozwolili omamić się przez fałszywe ideologie. Następnej nocy przyszli po
mnie także, aby zabrać mnie na trzygodzinne przesłuchanie. We wtorek, po
południu na stadionie zebrał się tłum, aby celebrować Mszę Św.
dziękczynną za uzdrowienia. Byli tam nawet ludzie z Kamerunu i Zairu. Gdy
dowiedzieli się, że jestem w więzieniu, powstało wiele wrogich głosów
przeciwko rządowi. Ostatnie wreszcie przesłuchanie trwało we wtorek od
19.30 do 22-giej. Powiedziano mi, że otrzymani paszport nazajutrz rano. W
środę o godzinie 10.00 przywrócono mi wolność. Arcybiskup przyjeżdżał
kilkakrotnie, aby mnie odwiedzić. Był tą historią bardzo upokorzony,
podobnie jak ojcowie jezuici. Zjedliśmy ostatni posiłek o 13-tej i
odpłynąłem z powrotem do Zairu, do wolnego kraju: niech żyje wolność! W
Zairze prowadziłem 3-dniowe rekolekcje dla liderów Odnowy. Przed
rozpoczęciem rekolekcji pojechałem przywitać się z kardynałem Mallula z
Kinshasa w towarzystwie ojca Guy'a. Kardynał okazał nam wielką uwagę i
był bardzo miły. Opowiedziałem mu w krótkich słowach o tym, co Pan
uczynił w Kongo. Kiedy opowiadałem mu o uzdrowieniu dwóch głuchoniemych,
pięciu paralityków, dwóch niewidomych i wielu innych chorych, słuchał
mnie z szeroko otwartymi oczami. Z wielką sympatią zapytał mnie, jak to
wszystko tłumaczę. Odpowiedziałem: - Po prostu Ewangelia jest prawdziwa.
Odparł zaraz:
- Niech ojciec odprawi Mszę Świętą w Kinshasa. Zaraz poproszę o
wyznaczenie takiego miejsca, w którym mogliby się wszyscy zgromadzić.
W niedzielę wieczorem, po skończonych rekolekcjach dla liderów, odbyła
się Msza Św. za chorych. Była ona ogłoszona we wszystkich kościołach w
mieście. Tak wiec w niedzielę wieczorem kardynał wraz z wieloma innymi
księżmi, odprawił ze mną Mszę Świętą dla chorych, zgromadzonych w liczbie
ponad 10000 na dziedzińcu Pałacu Ludowego. Ten potężny pałac, mogący
pomieścić na dziedzińcu ponad 1000 samochodów, został zbudowany przez
Mao-Tsetunga, aby przyciągnąć ludność do marksizmu. Plac ten użyto tylko
dwa razy: na Mszy Św. odprawionej przez Papieża oraz w naszym przypadku!
W ten sposób wrogowie Ewangelii nieświadomie oddawali cześć Panu
Jezusowi. Opowiedziałem, co widziałem w czasie 10 lat ewangelizacji,
szczególnie podkreślając to, co działo się w Kongo. Pan nam błogosławił
do tego stopnia, że poproszono o odprawienie jeszcze jednej Mszy Świętej
za chorych - nazajutrz, w tym samym miejscu. Tym razem tłum przekroczył
znacznie liczbę 30 000 osób. Przypomniałem sobie proroctwo Pana, które
otrzymaliśmy wtedy, gdy pytaliśmy Go, dlaczego przysyła nam tylu ludzi:
"Ewangelizujcie Mój lud, chcę mieć lud, który Mnie chwali!" W czasie tej
drugiej Mszy Świętej były piękne świadectwa pochodzące od osób
uzdrowionych w niedzielę wieczorem i chwała Pana oświetlała wszystko. Na
zakończenie kardynał udzielił swojego błogosławieństwa i zaczął padać
deszcz. Mieszkańcy Zairu czekali na niego już od kilku miesięcy - teraz
wracali do domu śpiewając. Upatrywali w tym deszczu jeszcze jedno
błogosławieństwo.
Ten nieco przydługi list daje wam próbkę książki, którą przygotowuję,
aby opowiedzieć wam o radości, jaką przeżywani widząc i słysząc, co się
dzieje wokół mnie od chwili mego uzdrowienia, które miało miejsce 10 lat
temu. Razem z łaską uzdrowienia otrzymałem także łaskę odkrycia w
większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej, mocy modlitwy i obecności
Ducha Świętego w dzisiejszym Kościele. Dzięki składam Bogu za to, że
mogłem razem z wami wszystkimi przeżyć tę Nową Pięćdziesiątnicę!
Błogosławię wam z całego serca! Pozostańcie zjednoczeni w modlitwie.

Emilien Tardif: Jezus żyje - 9

ROZDZIAŁ IX
Ostatnia podróż

Chciałbym zakończyć tę książkę, opowiadając pewne ciekawe wydarzenie.
Po serii rekolekcji, w których brałem udział w Polinezji w przeciągu
dwóch tygodni, wsiadłem do samolotu powrotnego i spocząłem wygodnie w
fotelu. Podczas gdy samolot wznosił się ponad chmury tak, iż miałem
wrażenie, że dotykam prawie nieba, zacząłem słuchać kasety Johna
Littletona, który śpiewał: "Twoje podróże jeszcze się nie skończyły".
Słowa te uderzyły mnie głęboko, brzmiały one jak proroctwo w moim sercu i
odpowiedziałem głośno: "Amen!". Człowiek siedzący obok mnie, który czytał
swoją gazetę, spojrzał na mnie zza okularów badawczym wzrokiem myśląc, że
zwariowałem i że rozmawiam sam ze sobą... Moje podróże rozpoczęły się z
pewnością 55 lat temu, gdy przyszedłem na świat przez akt nieskończonej
miłości Boga. Teraz podjąłem podróż powrotną do ostatniej ojczyzny, do
Niebieskiej Jerozolimy, gdzie nie ma żałoby, ani łez, ani cierpienia, ani
choroby, ani śmierci. Każdego dnia jestem coraz bliżej Domu na zawsze
otwartego, gdzie odszedł Jezus, aby przygotować nam miejsce razem ze
świętymi. Marzę o poranku, gdy znajdę się u kryształowych bram i murów z
jaspisu. Już widzę siebie maszerującego ulicami ze złota nad brzegiem
kryształowego morza w Nowej Jerozolimie, ozdobionej rubinami, zielonymi
szmaragdami i niebieskimi topazami. Zanurzę się w wodzie życia,
błyszczącej jak srebro, które tryska od tronu Baranka, koło drzew, które
przez dwanaście miesięcy wydają owoce leczące narody. Podróż już
rozpoczęła się i nie ma powrotu do tego, co było. Jak łania pragnie wody
ze strumienia, tak dusza moja i ciało pragną krzyczeć z radości w
obecności Boga Żywego. Odczuwam wielkie pragnienie znaleźć się w
Jerozolimie, która jest położona najwyżej ze wszystkiego, co istnieje. I
tylko z jednego powodu chcę, aby podróż trwała jak najdłużej - z powodu
zawrotu głowy, którego spodziewam się dostać, gdy zobaczę to wszystko...
W mgnieniu oka na dźwięk trąby ujrzę Go twarzą w twarz. On mnie będzie
miał i ja Jego, gdy znajdę się za murami Jerozolimy... Osobiste
zaproszenie zostało napisane Krwią Baranka i przysłano je do mnie, abym
wziął udział w Jego godach... Oblubienica przystroiła się już w klejnoty:
w dary i charyzmaty, ubrana w diadem ze słońca. Jej suknia przyozdobiona
jest cnotami i oczy jej świecą się ogniem Umiłowanego. W czasie tych
ostatnich lat byłem świadkiem dzieł miłości i miłosierdzia Boga. Jeśli
jest on tak wielki w Swoich dziełach, jakim potężnym okaże się
osobiście?... Jeśli promienie Jego miłosierdzia są tak świetliste, jakim
okaże się On, Słońce Sprawiedliwości? Jeśli w wierze możemy zobaczyć Jego
drogi, to co będzie, gdy w wizji zobaczymy Jego samego? Dlatego też
zarówno w samolocie, jak i na grzbiecie osiołka śpiewam nieustannie:
"Uradowałem się, gdy mi powiedziano: 'pójdziemy do domu Pana!' Już stoją
nasze stopy u twych bram, Jerozolimo" Panie mój i Boże, chcę także
powiedzieć ostatnie słowa:
Panie, przenikasz i znasz mnie,
Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.
Z daleka przenikasz moje zamysły,
widzisz moje działanie i mój spoczynek
i wszystkie moje drogi są Ci znane.
Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie, już znasz je w całości.
Ty ogarniasz mnie zewsząd
i kładziesz na mnie swą rękę.
Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza,
zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć.
Gdzież się oddalę przed Twoim duchem?
Gdzież ucieknę od Twego oblicza?
Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś;
jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
tam również twoja ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mnie Twoja prawica.
Jeśli powiem: "Niech mnie przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło":
sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie,
a noc jak dzień zajaśnieje:
mrok jest dla Ciebie jak światło.
Ty bowiem utworzyłeś moje nerki,
Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie.
Godne podziwu są Twoje dzieła
i dobrze znasz moją duszę,
nie tajna Ci moja istota,
kiedy w ukryciu powstawałem,
utkany w głębi ziemi,
Oczy Twoje widziały me czyny
i wszystkie są spisane w Twej księdze,
dni określone zostały,
chociaż żaden z nich jeszcze nie nastał.
Jak nieocenione są dla mnie myśli Twe, Boże,
jak ogromna jest ich ilość!
Gdybym je przeliczył, więcej ich niż piasku;
gdybym doszedł do końca, jeszcze jestem z Tobą (Ps 139,1-18).



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alleluja Jezus żyje opr Gwożdziowski
Jezus żyje jestem wolny
juz zbawiciel jezus zyje
alleluja jezus zyje
jezus zyje
niech zyje jezus zawsze w sercu mym
00 JEZUS
zyje nie ja
JEZUS MNIE WIEDZIE
JEZUS
Dobie Gray nie żyje

więcej podobnych podstron