15 (106)



















Harry Harrison     
  Planeta Śmierci 4 Księga I

   
. 15 .    







   Trójkę zuchwałych Pyrrusan po powrocie z asteroidy na
"Argo" powitał Rhes, jeden z najstarszych mieszkańców Pyrrusa.
Kiedyś należał do plemienia "karczowników", to znaczy ludzi,
którzy nie tyle potrafili karczować las, co znajdowali wspólny
język z wrogą fauną i florą. Później Rhes wszedł do grona Wielkiej Rady
Pyrrusa zarówno na Felicity, jak i na odradzaj rej się rodzimej planecie.
Na "Argo" nie odzywał się właściwie w ogóle, był zamknięty w
sobie, obojętny, mimo że uczestniczył we wszystkich ważniejszych naradach.
Głosował jak inni, ale nie wypowiedział na głos ani jednego słowa. Pozostałych
to nie dziwiło, nie takie rzeczy Pyrrusanie widywali w swoim życiu.
    - Kerk - zwrócił się Rhes do przywódcy Pyrrusan.
- Czeka na nas Revered Berwick. Nadeszła pora na rozmowę we trzech. To bardzo
ważne.
    Clif otrzymał zadanie sprawdzenia wszystkich systemów i
doprowadzenia techniki bojowej do pełnej gotowości. Stan ruszył do laboratorium,
żeby dokończyć obróbkę informacji, które nazbierały się w ciągu
dwóch dni, łącznie z zagadkowym modulowanym sygnałem. Kerk i Rhes
podążyli do dyspozytorni.
    Berwick porządnie już nadymił swoim cygarem, pewnie niejednym.
Dlatego gdy wskazał przybyłym fotele, włączył na całą moc wymiennik powietrza.
Potem uruchomił znany już Kerkowi system antypodsłuchowy.
    - Panowie - oświadczył. - Sytuacja dotycząca Obiektu 001
zmienia się dosłownie z każdą chwilą. Jeśli jeszcze nie wiecie, co się dzieje,
powiem wam: szybkość asteroidy nieoczekiwanie wzrosła, w związku z tym oczekuje
się od nas bardziej zdecydowanych działań. Ale to nie wszystko. Pół
godziny temu superutajnionym kanałem Korpusu Specjalnego otrzymałem zaszyfrowaną
wiadomość od samego Revereda Bronce'a, zastępcy dyrektora. Polecił mi
wprowadzenie pana, Kerku Pyrrusie, we wszystkie niuanse naszego projektu.
    - Czyżby proponował mi pan - zainteresował się Kerk pracę dla
Korpusu Specjalnego?
    - Więcej. Proponuję, by wszedł pan w skład innej, absolutnie
zamkniętej organizacji, o której wie zaledwie kilka osób w
Galaktyce. Póki nie powiedziałem więcej, może pan jeszcze odmówić.
Ale proszę pamiętać: taki honor spotyka naprawdę niewielu. Możliwe, że jutro nie
będzie nam pan już potrzebny. Wtedy nie wrócimy do tej rozmowy. Z drugiej
strony, nasza organizacja może usunąć wiele problemów związanych nie
tylko ze znajdującą się w Zielonej Gałęzi asteroidą, ale również z waszą
planetą. I jeszcze jeden szczegół. Rhes znajduje się tu właśnie jako
członek naszej organizacji. To on pana polecił.
    - Rhes? - Kerk nie potrafił ukryć zdziwienia.
    Słowotok Berwicka męczył go. Długie werbalne pasaże polityka i
dyplomaty źle wpływały na pragmatycznego Kerka, dlatego ostatnie słowa
podziałały na niego szczególnie mocno.
    - Nie wierzę! Rhes?! - zakrzyknął. - A Jason?
    - Rozumiem pańskie pytanie. Jason powinien zostać naszym
członkiem, ale stało się to, czego nie mogliśmy przewidzieć. Więc zgadza się
pan?
    Kerk zamyślił się na długą chwilę. Nie był przesadnie
ciekawski, nawet w młodości nie cierpiał na nadmierny pociąg do wiedzy. A w
poważnym już wieku tym bardziej wolał zachowywać się rozważnie. Nie przyznawał
się do tego nawet w duchu, ale oczekiwał, że wojna z asteroidą będzie ostatnią w
jego życiu. Marzył tylko o powrocie na Pyrrusa i pracy dla ojczyzny. Co zaś
kierowało Rhesem, starszym przecież od niego? Nie potrafił tego zrozumieć. Stary
antagonizm między karczownikami i blacharzami, jak nazywano mieszkańców
jedynego miasta na Pyrrusie, nie został do końca zlikwidowany nawet po
szczęśliwym opanowaniu Felicity. W każdym razie były blacharz Kerk nie
mógł uważać Rhesa za autorytet, raczej za rywala. A skoro tak, musi
wstąpić do tej organizacji, cokolwiek to znaczy! Czy wielki Kerk, mający za
przydomek nazwę ojczystej planety, może powierzyć losy Planety Śmierci i
wszystkich jej mieszkańców tylko Rhesowi?
    - Jestem gotów - odrzekł pyrrusański przywódca
cicho, ale wyraźnie. - Słucham.
    - Wiedziałem, że pan się zgodzi - ucieszył się Berwick.
Przecież jest pan nie tylko silny, ale i przewidujący. Od razu spodobało mi się
pańskie pytanie, ile lat istnieje w Galaktyce Korpus Specjalny Słusznie się pan
domyśla. Nasza organizacja powstała znacznie wcześniej.
    I Berwick opowiedział całą historię.
    Urodzony na Ziemi doktor Theodor Solvitz odkrył sekret
nieśmiertelności. Wynalazł środek pozwalający na nieograniczone przedłużenie
ludzkiego życia, tak zwaną szczepionkę Solvitza. Nie zrobił z człowieka
monstrum, którego nie sposób zabić - po prostu uwolnił organizm od
konieczności starzenia się. Wszystko to stało się w okresie dość burzliwego
rozwoju astronautyki i zasiedlania niezliczonych globów ziemskiego typu.
W Galaktyce praktycznie nie istniała jakakolwiek władza centralna i zastosowanie
szczepionki groziło sporymi komplikacjami - trudno przecenić konsekwencje
nieuporządkowanego rozpowszechnienia fizycznej nieśmiertelności. Dlatego Solvitz
postanowił wziąć odpowiedzialność na siebie. Uczynił nieśmiertelnymi około stu
ludzi, którym ufał bezgranicznie, powołując w ten sposób nową,
jedyną w tamtym czasie wszechgalaktyczną organizację. Z właściwą sobie
skromnością nazwał ją krótko i dźwięcznie Władcami Wszechświata. Bardzo
istotne było to, że nieśmiertelności nie przekazywano sobie drogą płciową, nie
dziedziczyło się jej ani nie zapewniały jej transfuzje krwi. Każdy nowy członek
organizacji musiał zostać zaszczepiony. To bardzo ułatwiało kontrolę nad
liczebnością Władców Wszechświata. Ale ludzie są tylko ludźmi - już po
kilku wiekach liczba nieśmiertelnych przekroczyła tysiąc. Potem proces
powiększania szeregów zwolnił tempo, pojawiły się pierwsze przypadki
zabójstw i samobójstw wśród nieśmiertelnych. Władcy
Wszechświata przestawali rozumieć, po co żyją na tym świecie.
    Nieśmiertelność to wielka potęga, ale nie daje jeszcze władzy
nad światem. Do centralnych władz Ligi Światów weszło tylko kilku
nieśmiertelnych, jednakże to właśnie oni byli inicjatorami utworzenia Korpusu
Specjalnego. Ale, jak się okazało, nikt nie może kierować naturalnym biegiem
historii. Ponura Epoka Regresu zmusiła wszystkich do przemyślenia
poglądów na naturę człowieka i ludzkiej cywilizacji.
    Około pół tysiąca lat temu Solvitz wezwał wszystkich
nieśmiertelnych do opuszczenia Galaktyki na pokładzie największego statku w
historii ludzkości. Zamierzał wyruszyć na poszukiwania bardziej sprawiedliwego
życia. Był chyba przekonany, że wszyscy nieśmiertelni polecieli wraz z nim. Ale
się mylił. Zostało nas, co prawda, tylko sześcioro, ale stopniowo nasza liczba
rosła. Po prostu udało nam się odtworzyć skład szczepionki. Nie nazywamy się
Władcami Wszechświata. Nazwa naszej organizacji jest znacznie skromniejsza:
Gwaranci Stabilności Świata, ponieważ naszym podstawowym - celem jest
zagwarantowanie stabilnego i spokojnego żywota całej ludzkości. Nieśmiertelnymi
stają się nie ci, którzy są bezgranicznie i ślepo posłuszni swojemu panu
i władcy, a ci, których umysły, talenty i możliwości są potrzebne
Galaktyce. Sądzę, że nie trzeba wyjaśniać, dlaczego przyjęliśmy w swoje szeregi
Rhesa. A teraz pańska kolej, Kerku. Szczepionkę mam ze sobą
    - Zaraz! A co się stanie, jeśli nie będę chciał zostać
nieśmiertelnym? Zabijecie mnie?
    - Niekoniecznie - odpowiedział Berwick spokojnie. - Do takich
prymitywnych sposobów uciekano się w starożytności. Dzisiaj dysponujemy
całą gamą innych możliwości: kasowanie pamięci, izolowanie, stała kontrola..

    - Czegoś tu nie rozumiem! - Kerk rzeczywiście nie rozumiał. -
Dlaczego nie można obdarzyć nieśmiertelnością wszystkich i skończyć z tymi
głupimi sekretami?
    - Och, mój drogi Pyrrusaninie. Chodzi o zbyt
skomplikowany problem, żeby teraz o tym rozmawiać. Nie mamy aż tak dużo czasu.
Nie mamy go w ogóle. Proszę mi uwierzyć na słowo, problem powszechnej
nieśmiertelności był rozważany nie raz i nie dwa. Zawsze wnioski były raczej
smutne. Oto najbardziej reprezentatywny przykład: twórca nieśmiertelności
Theodor Solvitz i jego szaleni bracia, którzy odlecieli do innych
światów. Przecież pan widzi, z czym wrócili? Niewykluczone, że
wszystkie te paskudztwa pod lodem kiedyś były ludźmi. A pan mówi:
nieśmiertelność dla wszystkich...
    Ostami argument przekonał Kerka.
    - No cóż, kłujcie mnie tą swoją trucizną. Pewnie na
walkę z nieśmiertelnymi stworami potrzeba nieskończenie długiego czasu i nie
będziemy go mieli na umieranie.
    - To nie jest do końca tak, Kerk, ale jest też w tym jakaś
racja. Proszę podać mi rękę.
    - Czy to boli?
    - Nie, ale występuje pewne czasowe działanie uboczne pokiwał
głową Berwick. - Przez kilka godzin będzie pan odczuwał mocne osłabienie, może
nawet dojść do halucynacji. Ale potem odporność pańskiego organizmu na bodźce
zewnętrzne znacznie wzrośnie. Gra jest warta świeczki!
    Kerk również to zrozumiał, ale przypomniał sobie o
ważnych i pilnych sprawach.
    - A co ze wzrostem prędkości asteroidy? Czy będziemy atakować?
Kto zamiast mnie będzie dowodził operacją?
    W tym momencie odezwał się Rhes. Widocznie uznał, że już pobił
wszelkie rekordy małomówności:
    - Kerku, przyjacielu. Będziesz znacznie bardziej potrzebny
później. A teraz przygotowywana jest niezbyt ważna operacja, taki tam
etap wstępny, próba generalna czy jak to nazwiesz. Podjęliśmy decyzję.
Jestem pewien, że się z nią zgodzisz. Zainicjujemy częściowe odmarzanie globu,
żeby wypróbować moc naszych środków ogniowych na budzących się do
życia stworach. Stan i Brucco już wszystko obliczyli. Na pewno poradzimy sobie z
nimi na powierzchni jednego kilometra kwadratowego. Nie martw się, zobaczysz to
wszystko. Aż tak źle się nie będziesz czuł. Chodźmy. Clif gwarantował, że za
dwanaście minut osice gniemy pełną gotowość bojową.
    Więc poszli.









    Po dwunastu minutach podgrzewania wybranego
obszaru na powierzchni asteroidy poruszyło się w głębi coś, czego nie potrafił
opisać nikt z obserwatorów. Do tego potrzebne byłoby pióro Dantego
albo pędzel Boscha. Czarno - zielona wrząca masa wypiętrzyła się, wydostała spod
lodu i rozsypała się na niekształtne strzępy. Operatorzy plazmowych i
anihilacyjnych armat naciskali na spusty, drżąc z obrzydzenia. Walka zakończyła
się w kilka sekund, ale wydawało się, że trwa wieki. A kiedy mroźne strugi
ciekłego helu ze specjalnych dysz ugasiły płomienie, kiedy ostatnie poruszające
się kłącza przebudzonego piekła ponownie skuło zimno, Pyrrusanie odetchnęli z
ulgą. Po pierwsze, odnieśli może i małe, ale prawdziwe zwycięstwo. Po drugie, od
dziś już wiedzieli, że oblodzone monstra można pokonać.
następny   







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
106 ROZ wzór znaku dozoru technicznego [M G ][15 03 2001]
15 3
15
Program wykładu Fizyka II 14 15
15 zabtechnŁódzkiego z
311[15] Z1 01 Wykonywanie pomiarów warsztatowych

więcej podobnych podstron