Hrabina Cosel HrabinaT2R4


41






























Rozdział IV
Między innymi wiadomościami, które Zaklika mógł zaciągnąć, była i ta, że
nazajutrz znowu maskarada wenecka na starym rynku miała się odbywać. Nie było
dnia bez koncertu, bez opery, baletu, tańców i wieczerzy, i jakiegoś widowiska.
Ponieważ pani Denhoffowa i hetmanowa Pociejowa, i matka ich, marszałkowa
Bielińska, wszystkie bardzo lubiły muzykę i śpiewały arie włoskie, opera
najczęściej je do pół wieczora zajmowała. Sprowadzani z Włoch muzycy, śpiewacy,
kompozytorowie dobrani byli tak, że kosztowny ten teatr był może jednym z
najdoskonalszych w Europie. Muzykę pisał Lotti, koncerta grywał Tartini, Santa
Stella występowała jako primadonna, Durastanti zwała się hrabiną sopranistek,
Senesino, Berselli ściągnięci byli pańską zapłatą do Drezna. Aldrovandini (19)
malował dekoracje, Bach (20) dyrygował muzyką. Z równym staraniem urządzony był
balet, a potem komedia francuska.
Nie zbywało więc na rozrywkach. Sam król wśród tych maskarad i redut często
zamaskowany i przebrany występował, lubiąc niespodziane przygody i znosząc nawet
chętnie ich nieprzyjemności dla zabawy, jaką mu nastręczały. Na dzień następny
naznaczoną była wenecka maskarada z jarmarkiem. Denhoffowa miała być jedną z
gospodyń, marszałkowa i pani Pociejowa także. Król rozesłał rozkazy, aby mu się,
kto żyw, stawił i żeby na placu było tłumno. W nocy już zaczęto przygotowania,
gdyż nic wówczas nie kosztowało spędzić tysiące ludzi ze wsi pobliskich i
przerwać im najpilniejsze prace dla kaprysu pańskiego, któremu wszystko służyć
musiało.
Przybywszy o mroku do Pillnitz i uwiązawszy czółno na swym miejscu, Zaklika
znalazł jeszcze cały dwór uśpionym i nie postrzeżony wkradł się do swej izby,
oczekując w niej, iżby się pani obudziła. Nie było chwili do stracenia. zaledwie
się okna otwarły, przeszedł się przed nimi razy kilka, ażeby hrabinę z domu
wywołać, rozmowa bowiem w pokojach była niebezpieczną, Hrabina, zobaczywszy go,
wyszła zaraz i znalazła się u brzegu Elby.
Zaklika zdał jej szczegółową sprawę ze wszystkiego, a najpierwej ze swej rozmowy

z Lehmannem. Zdawało mu się i niemożnością, i niebezpieczeństwem zabierać z sobą
klejnoty i pieniądze, chciał więc jej o białym dniu, co by najmniej obudzało
podejrzeń, jako rzeczy przeznaczone dla dzieci hrabiny zawieźć do Drezna, tak
aby mógł wcześnie nazad powrócić. Ciężkie kuferki i szkatuły w innym razie
byłyby wymagały kilku ludzi do dźwigania. Siła nadzwyczajna Zakliki pozwalała mu
podołać im samemu, nie obudzając podejrzeń.
Hrabina godziła się na wszystko. Konie przez Zaklikę zgodzone miały na nią
czekać w lesie u brzegu Elby o mroku. W domu urządzić chciał Zaklika tak, ażeby
się jak najdłużej odjazdu hrabiny nie domyślano. Przeprzęgi na pocztach miały
być pozamawiane i była nadzieja, że nim do Drezna dojdzie o ucieczce wiadomość,
nim pogoń się puści, Cosel będzie już na ziemi pruskiej, gdzie jej, jak się
spodziewała, ścigać nie zechcą.
Z wielką przytomnością umysłu zabezpieczone wszelkie drogi do ucieczki zdawały
się zapewniać, iż hrabina dogonioną nie będzie. Zaklika się już cieszył, gdy
Cosel oświadczyła mu, że przejeżdżając przez Drezno, na maskaradowy plac wstąpić
musi. Słysząc to, oniemiał Zaklika i pobladł.
- To być nie może! - zawołał. - To dobrowolne rzucenie się w paszczę! Pani
będziesz poznaną, a wówczas...
Cosel potrząsła głową.
- Chcę - rzekła - i tak być musi. Znasz mnie waćpan, że mam wolę żelazną, że
jestem upartą, że nie odstępuję od tego, co raz postanowiłam. Muszę go widzieć,
muszę ją widzieć. To nie fantazja, to potrzeba, to lekarstwo. Chcę spojrzeć na
nich, aby stracić tęsknotę, a nabrać obrzydzenia do tego człowieka, którego
kochałam i kocham.
- Lecz pani narażasz się.
- Doskonale wiem, na co się narażam - przerwała Cosel. - Mogą mnei pochwycić i
zawieźć do Knigsteinu czy do jakiego tam zamczyska, mogą mnie zabić, ale ja
muszę tam być! Na obronę życia mieć będę oręż przy sobie, resztę zostawcie mnie.
Zaklika zbladł, załamał ręce, lecz znając Cosel, nie odezwał się więcej.

Hrabina szybko weszła do domu, ażeby go zaraz do Drezna odprawić z tym, co
najdroższego miała. On poszedł natychmiast przez Gottlieba nakazać zaprząc do
bryki dla odwiezienia podarków i rzeczy przeznaczonych dla dzieci. Nie obudziło
to szczęściem żadnego podejrzenia. Parobczak, który miał powozić, dobrany był
taki, co nie znał miasta i niewiele miał w gębie języka. Zaklika zamierzał go
jeszcze w drodze podpoić dla bezpieczeństwa. Sam przynosił szkatuły, okrywszy je
bielizną i sukniami tak, aby ich widać nie było. Siadł na wóz i nie żałując
koni, ruszać kazał. Wyprawa ta dobrze się powiodła, chłopak upił się, nim
dojechali do miasta, tak że ani ulicy, ani domu, do których się skierowali,
wskazać by być nie mógł. U furtki ogrodowej Lehmanna, którą sam otworzył,
poskładawszy szkatułki i zamknąwszy ją od uliczki, bezpiecznie poprzenosił je,
nie postrzeżony, do izby bankiera. Żywa dusza nie widziała go tu. Ścisnąwszy
dłoń uczciwego Izraelity, wymknął się nazad; a że chłopca znalazł śpiącego na
sianie, sam ujął konie i popędził, nie popasając, do Pillnitz.
Tymczasem Cosel żegnała to spokojne ustronie, gromadziła papiery, paliła listy i
musiała to wszystko dopełnić tak, aby żadna ze sług nie zobaczyła nic
nadzwyczajnego i przedwcześnie wydać jej nie mogła. O zwykłej godzinie podano
obiad, gdy niespodzianie zjawili się nań z Drezna hrabia Friesen i lagnasco,
zapewne z poleceniem zajrzenia, co się tam działo.
Hrabina miała tyle mocy nad sobą, iż ich prawie wesołą twarzą przyjęła i
usiłowała nie wydać się z tym, co nosiła na duszy. Owszem, udawała zrezygnowaną,
zajętą ogrodem i domem, przywiązującą najwyższą cenę do tego spokojnego
ustronia, a zobojętniałą na to, co się w stolicy dziać mogło. Rolę tę
przeplatając żalem do króla i wyrazami czułości dlań, czyniła ją tak
prawdopodobną, że przybyli wcale się nie domyślali udania.
Hrabia Friesen miał interes, prosił o pożyczenie dość znacznej sumy. Cosel go
lubiła, gdyż dał jej nieraz dowody przyjaźni, uśmiechając się odmówiła mu.
- Mój hrabio - rzekła - jestem uboższą, niż ci się zdaje. Król zwykle odbiera,
co raz dał, każdej chwili mogę resztę utracić, nie mogę ci służyć, daruj.

Friesen przyjął to bez gniewu.
Goście, opowiadając o nowych zabawach, o królu, o pani Denhoff, o dworskich
przygodach i wróżbach przyszłości, zagadali się do wieczora. Szczęściem, musieli
wracać na maskaradę obowiązkową, bo król nie przebaczyłby jej opuszczenia, i
pożegnali w końcu gospodynię.
zaczynało zmierzchać, hrabina Cosel skarżyła się przed swoim dworem na ból głowy
ze zmęczenia rozmową pochodzący i oświadczyła, że tego dnia wcześniej się spać
położy. nakazano ciche sprawowanie się we dworze. Zaklika sam obszedł wszystkie
kąty, zalecając zachowanie się spokojne. Cosel wcześniej niż zazwyczaj zamknęła
się w swoim pokoju.
Gdy gęstszy mrok padł, Zaklika, który w płaszczu i przy pistoletach koło domu
stróżował, obrawszy chwilę, zapukał do małych drzwiczek, wychodzących ku
ogrodowi. Wysunęła się czarna, zakwefiona postać i nie postrzeżona, chwyciwszy
rękę Zakliki, zbiegła ku brzegowi Elby. Tu czółno czekało i cicho odbiło od
brzegu, nie potrzebując wiosła, bo płynęło z wodą. Gęste trzciny i łoży
zakrywałyby je przed oczyma ludzi nawet we dnie, teraz zaś nie było nikogo, co
by je mógł dostrzec. O kwadrans może drogi stąd, niedaleko od brzegu, na który w
pustym zupełnie miejscu wysiedli, znaleźli wedle obietnicy powóz niepozorny ze
czterema końmi i woźnicą. W owych czasach dworskich przygód i awantur miłosnych
nikogo dziwić nie mogło, że w nocy wymykała się kobieta.
Zaklika, do powozu wsadziwszy Cosel, która najmniejszej nie okazywała obawy, sam
siadł z woźnicą i ruszyli tak do Drezna. Tu miała już umówiony dom i gospodę u
brzegu Elby, gdzie wysiąść mogli i później znaleźć mieli powóz inny i konie do
posieszniejszej nocą, dalszej podróży.
Parę mil od Drezna przebieżono bardzo prędko. Tu Zaklika sprobował jeszcze
hrabinę skłonić, ażeby się wyrzekła niebezpiecznej wycieczki na rynek.
Odpowiedziała mu ruchem ręki i jednym słowem. Zaklika w domino ubrany, w masce,
miał jej towarzyszyć, nie oddalając się na krok. Powóz porzuciwszy u mostu, szli
dalej piechotą.

Dnia tego osób było więcej jeszcze, wrzawa i wesołość wzmogły się, Lud
drezdeński, który z tych zbytków korzystał, chętnie się bawił nimi. Domy w
zamkowej ulicy postrojone były i oświecone lampami, ulica nabita powozami,
ludźmi, końmi i lektykami, tak że przecisnąć się było trudno.
Hałas ten, śmiechy, pisk, od których Cosel bały odwykła, a których nigdy bardzo
nie lubiła, z początku przykre na niej uczyniły wrażenie. Kilka razy, jakby
zwątpiwszy o swych siłach, przycisnęła się do muru, nie mogąc iść dalej, to
znowu, jakby pchnięta myślą jakąś czy uczuciem, podbiegła żywo. Zaklika osłaniał
ją i czuwał nad nią.
Godzina była właśnie, gdy największy tłum na rynku się zgromadził. Na galerii
ratuszowej muzyka w dziwnych strojach odegrywała fanfary, dołem roiło się
maskami najosobliwszymi. Dokoła rynku stały w kwiaty poubierane stragany, budy,
ławki, sklepiki, przy których postrojone panie we wschodnich ubiorach
sprzedawały drobne fraszki, napoje i łakocie. Koło kilku z tych bud
pokaźniejszych, największym ściskiem otoczonych, rozlegały się śmiechy.
Iluminacja rzęsista otaczających domów rzucała blaski jasne różnych barw na
jaskrawy tłum masek i dominów.
Wśród nich arlekiny i poliszynele (21) na wystawionym umyślnie teatrzyku
odegrywali improwizowane farsy (22). Tu także widzowie stali gęstą ciżbą, bijąc
w dłonie, i śmiechem jednym wielkim napełniając chwilami rynek, głusząc muzykę.
Śpiewy, kapela, dzwonki, krzyki, śmiechy, wołania - wszystko razem tworzyło gwar
straszny, w którym ucho nic rozeznać prawie nie mogło. Zwało się to wesołością,
a było kipieniem chaosu. Dla oka widok tego rynku równie był przykrym, ze swą
ruchawą powierzchnią falujących głów, podnoszonych rąk, skaczących postaci,
okrytych łachmanami i świecidłami, w nakrzykliwszą zlanymi pstrociznę.
Czasami na tle jaskrawym wybitniej wypłynęła na chwilę figurka wdzięczna lub
widmo poczwartne i wnet zasłaniały je pokrzyżowane, połamane okruchy ludzi,
zbitych w jedną, nierozplątaną masę. Z okien kamienic wyglądały to strojne
popiersia kobiet, to szare i ciemne jakieś postacie ludzi smutnych, zmuszonych z

wierzchołka nędzy patrzeć i przysłuchiwać się szaleństwu. Niekiedy trzaskały
zamknięte jak piorunem drzwi kamienicy, czasem z okna wyleciał improwizowany
fajerwerk, z innych sypano na wyciągnięte dłonie cukierki, owdzie - piasek i
kamyki.
Cosel w końcu ulicy zamkowej stanęła, jakby jej serca zabrakło znowu iść dalej.
Zawahała się. Zaklika skorzystał z tej chwili i szepnął raz jeszcze na prośbę:
"Pani, wróćmy się". Zamiast odpowiedzi, jakby popchnięta jego słowem, Cosel
posunęła się żywiej ku rynkowi, oglądając wzrokiem ciekawym.
Na kilkanaście kroków przed nią stał jeden z tych nobles Vnitiens, w kapeluszu
z piórem czarnym, w aksamitnej sukni, ze złotym na piersiach łańcuchem, w
czarnej maseczce. Stał wziąwszy się w bok, w postawie tak malowniczej, tak
zręczny i piękny, iżby malarzowi na wzór mógł służyć. Około niego roiły się
maseczki, u boku jego dwóch podobnie ubranych stało, nieco się cofnąwszy.
Cosel na pierwszy rzut oka poznała Augusta. Herkules, Apollo - nie miał równego
sobie w kraju, w którym o pięknych mężczyzn nie było naówczas trudno. Zawahała
się nieco, lecz wprędce nabrawszy męstwa, podstąpiła ku niemu. Chociaż ciemny
strój dosyć ją okrywał, Cosel też mogło wprawne poznać oko. Do zgonu zachowała
ona majestat piękności, szlachetne ruchy, wdzięk kształtów niezrównany. Król,
spojrzawszy na nią, zadrżał widocznie, lecz zdawał się oczom nie wierzyć.
Nie zaczepiając go, Cosel przeszła przed nim parę razy obojętna. August posunął
się ku niej. Zdawało się, że ją zaczepi, wstrzymał się z jakąś obawą. Maseczka
spojrzała nań, jakby go wyzywała. August podszedł.
Dwór cały mówił po francusku i w tym języku rozpoczęła się rozmowa. Hrabina
zmieniła swój głos, który drżał mimowolnie. August nie zadawał sobie tej pracy.
Co się działo w biednym sercu kobiety, któż wyrazić potrafi?
Z bliska przypatrywać się jej król zaczął.
- Na honor! - zawołał. - Piękna maseczko, pochlebiam sobie, że znam tu was
wszystkie, a jednak...
- Mnie nie.

- A wy znacie, kto jestem?
- Ja was znam.
- Któż taki?
Zadrżał głos, potem nagle wyrwało się słowo i pobiegło wprost do ucha:
- Kat!
Król się wyprostował dumnie.
- Zły żart!
- Najsmutniejsza prawda.
August popatrzał na nią.
- Jeśli mnie znacie - rzekł - a śmiecie rzucić mi tym słowem w oczy,
powiedziałbym i ja, że was znam, a jednak - nie, to nie może być.
- Nie znacie mnie - śmiejąc się powtórzyła Cosel.
- W istocie i ja tak sądzę. Nie możecie być tą, której się domyślam, bo ta nie
miałaby odwagi przyjść tutaj ani pozwolenia.
- Kobieta? - zapytała maska. - Kobieta nie miałaby odwagi? Kobieta pytałaby o
pozwolenie?
I rozśmiała się. Król drgnął, jakby w tym śmiechu coś go uderzyło, chwycił jej
rękę. Wyrwała mu ją z pośpiechem.
- Intrygujesz mnie, piękna maseczko - odezwał się - a mówisz, że nie znasz.
- Nie znam - odpowiedziała Cosel - nie. Niegdyś znałam kogoś, co był podobnym do
ciebie, ale tamten miał serce królewskie, szlachetność pańską, duszę bohatera, a
ty...
Król, jak zwykł był, gdy nim owładnął gniew, zaczerwienił się mocno i
natychmiast pobladł.
- Maseczko - zawołał - to przechodzi coś granicę swobody karnawałowej!
- Swoboda jest nieograniczoną.
- Więc dokończ - rzekł król - a ja?
- A wy?
Znowu Cosel głosu zabrakło.

- Jeśli nie jesteś katem, toś igraszką w ręku oprawców.
- Cosel! - zawołał nagle August, chwytając ją za rękę.
- Nie, nie! - wyrywając ją, krzyknęła ze śmiechem szyderskim maska. - Jakże by
ona tu być mogła i tak spokojnie znieść widok stypy na swoim pogrzebie?
Widziałam ją niegdyś, znam kobietę, której wykrzekłeś imię. Między mną a nią nie
ma nic wspólnego. Tamtę źli ludzie zabili i pogrzebali, ja żyję.
Król słuchał milczący i pomięszany. nagle Cosel zbliżyła mu się do ucha, rzuciła
w nie kilka słów, których tylko śmiech suchy zaszeleściał w powietrzu, i nim
August się opamiętał, znikła.
Król rzucił się za nią, lecz zręczna Cosel wmięszała się w tłum i poza
osłaniającym ją Zakliką wbiegła za stojące stragany. Tu płaszcz swój, cały
czarny, miała czas zerwać z ramion z pomocą Rajmunda i czerwoną jego podszewką
osłonić ramiona, tak że gdy drugą stroną wybiegła na rynek, nikt w niej już
pierwszego nie mógł poznać zjawiska.
Zaklika na próżno ją wstrzymywać usiłował, znała dobrze z lat dawnych tego
rodzaju maskaradowe jarmarki i ich obyczaje, biegła więc wprost tam, gdzie
Denhoffową znaleźć się spodziewała. W trzech straganach naprzeciwko ratusza
ustawionych, z których średni przystrojony był na wzór neapolitańskich Aqua
fresca w wieńce z cytryn i pomarańcz, siedziały: pani Pociejowa, przy której
służbę odprawiał, z gitarą na wstążce, stojący przy niej hrabia Friesen, pani
marszałkowa Bielińska, ubrana na wenecjankę, przy której stał na straży
Montargon, i pani Denhoff w neapolitańskich kobiet stroju, cała okryta
klejnotami.
Była to maleńka kobiecinka, młodziuchna, z twarzą wielce zmęczoną, na której
miejsce rumieńca zastępowały róż i bielidło, z melancholicznym wyrazem, źle
ukrywającym figlarność i pustotę. Budkę jej otaczała młodzież, a najbliżej
kręcił się Besenval, francuski poseł, który ją dowcipami do śmiechu tłumionego
pobudzał.
Cosel udało się stanąć tak z boku, że się jej dobrze mogła przypatrzeć, a spod

maski pogardliwe widać było i gniewne razem oczy. Jakby czując ten wzrok na
siebie zwrócony, Denhoffowa wstrzęsła się i pochyliła nieśmiało w tę stronę.
Cosel wyciągnęła rękę cudnych, arystokratycznych kształtów po szklankę
limoniady, którą Denhoffowa częstowała.
- Piękna gosposiu - rzekła głosem, w którym drgało wzruszenie - zlitujże się nad
spragnioną. Nie proszę o jałmużnę, wiem, że sobie za wszystko płacić każesz.
Pokazała jej w palcach sztukę złota. Denhoffowa, jakby przeczuwając jakąś
groźbę, drżącą ręką rozlewającą się podała szklankę.
- Słówko jeszcze - rzekła Cosel, przysuwając się jej do ucha. - Spojrzyj na
mnie.
To mówiąc, odjęła tak maskę, że tylko Denhoffowej mogły być na chwilę widoczne
rysy jej twarzy.
- Spojrzyj na mnie, wraź sobie te rysy w pamięci: jest to twarz nieprzyjaciółki,
której przekleństwo ścigać cię będzie, płochą zalotnicę, aż na łożu śmierci.
Przypatrz się mi: jest to ta, której się lękałaś, którą chciałaś osadzić w
więzieniu, którą pozbawiłaś serca króla, która cię dzień i noc przeklina.
Pamiętaj, że ciebie gorszy los czeka: ja odchodzę czysta, zdradzona, niewinna,
ty wyjdziesz stąd zbrukana i sponiewierana, bez czci, jak ostatnia z ostatnich.
Chciałam cię widzieć i powiedzieć ci to słowo, choćbym je życiem miała
przypłacić, i rzucam ci w twarz nim: jesteś nikczemna, jesteś podła!
Denhoffowa przelękniona pochyliła się i zaczęła mdleć. Około straganu zrobiła
się wrzawa i ścisk, król nadbiegł, Cosel wyśliznęła się zręcznie i wraz z
Zakliką rzuciła w małą boczną uliczkę.
Poza sobą słyszeli zmieszane głosy, tłumnie cisnące się fale ludu i krzyki, i
nawoływania żołnierzy. Zaklika ściskał w ręku pistolet, który pod płaszczem
trzymał, Cosel biegła przed nim żywo. Coraz mniej wyraźna ścigała ich wrzawa,
która się zmieniła w jakieś mruczenie i szum głuchy. Na sąsiednich, większych
ulicach przebiegały konne patrole, powozy i jeźdźcy przelatywali je żywo. Znając
jednak najmniejszy zakąt miasta, Zaklika mógł bezpiecznie przeprowadzić Cosel do

bramy miasta.
Na nieszczęście, nim do niej dojść mogli, przyszedł rozkaz z zamku, ażeby wrota
wszystkie pozamykać i żadnej nie wypuszczać kobiety. Na drodze już usłyszeli o
tym rozmawiające panie, które wyjechać chciały, a którym nie dozwolono z miasta
się ruszyć do jutra. Zaklika, zasłyszawszy to, pobiegł do nich i spytał, czy ten
rozkaz stosował się także do mężczyzn.
- A! Nie - zawołała jakaś rezolutna pani śmiejąc się - królowi tancerek pewnie
zabrakło, więc nas tu chcą gwałtem na noc zatrzymać.
Cosel, zmieniwszy płaszcz swój znowu czarną stroną, dotąd dosyć się szczęśliwie
w cieniu domów potrafiła przesuwać. Dalej jednak nie sposób było w tym stroju
iść, gdyż kobiet nie puszczano, a twarz i postawa Cosel nazbyt znane były: każdy
oficer mógł się jej domyślić.
Zaklika, któremu każda chwila wydawała się wiekiem, pociągnął za sobą Cosel do
Lehmanna. Zabawa w zamku ręczyła za to, iż tam teraz pusto było. W istocie stary
bankier sam siedział ze swą rodziną, gdy weszli po cichu i Zaklika zażądał co
najprędzej jakiegokolwiek ubioru męskiego dla Cosel.
Lehmann pochwycił, co miał pod ręką: płaszcz czarny i trójgraniasty kapelusz nie
pierwszej mody. Z mimowolnym, pełnym boleści uśmiechem jakimś hrabina narzuciła
na siebie te suknie. Lehmann, blady, wypuścił ich tylnymi drzwiami. U wrót,
które z dala już widać było parą latarni oświecone, stało mnóstwo żołnierstwa,
trabantów kilku na koniach. Oficerowie, pozsiadawszy z nich, przechadzali się
wzdłuż drogi. Zaklika wziął pod rękę hrabinę i środkiem ulicy ją poprowadził.
Cosel miała spuszczoną głowę i kołnierzem zakrytą twarz. Gdy podchodzili ku
grupie żołnierzy, niektórzy z nich zwrócili się ku nim i zdawali patrzeć z
uwagą, ale nikt nie zatrzymywał.
Słychać było urywaną rozmowę oficerów, śmiejących się głośno.
- Cóż znowu? Czy najdroższy klejnot wykradł kto z miasta?
- Cha! cha! Szukają, owszem, Cosel, która swoim zwyczajem pono się na królu
publicznie w rynku pomścić miała.

- Cosel?! Ale tej już na świecie nie ma!
- Ho ho, wróci ona, bo się jej jeszcze boją.
- Gdy Teschen upadła, nikt o niej nie myślał; ta - jeszcze panią, bo drżą,
usłyszawszy jej imię.
Drudzy się śmieli.
Wśród tego gwaru przeszli tłum bez przeszkody, wsunęli się pod ciemne
sklepienie, a gdy minęli most na fosie, Cosel lżej westchnęła: była już na pół
wolną.
W godzinę potem, ciemną nocą, toczył się szybko jej powóz gościńcem ku Prusom, a
Zaklika z pistoletami w rękach, przy woźnicy, przysłuchiwał się niespokojnie,
czy pogoni za sobą nie chwyci uchem.
Cosel szukano jeszcze w Dreźnie i Pillnitz.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hrabina Cosel HrabinaT2R11
Hrabina Cosel HrabinaT1R7
Hrabina Cosel HrabinaT2R7
Hrabina Cosel HrabinaT2R5
Hrabina Cosel HrabinaT1R9
Hrabina Cosel HrabinaT2R1
Hrabina Cosel HrabinaT2R12
Hrabina Cosel HrabinaT1R10
Hrabina Cosel HrabinaT1R14
Hrabina Cosel HrabinaT2R10
Hrabina Cosel HrabinaT2R6
Hrabina Cosel HrabinaT1R4
Hrabina Cosel HrabinaT2R13
Hrabina Cosel HrabinaT2R15
Hrabina Cosel HrabinaT2R14
Hrabina Cosel HrabinaT1R15
Hrabina Cosel HrabinaT1R3

więcej podobnych podstron