03 (165)



















L. Ron Hubbard     
  Pole bitewne, Ziemia

   
. 3 .    








1
    Zzt miotał się po całym warsztacie, strącał na podłogę
narzędzia, rozrzucał części i w ogóle robił wiele hałasu. Nagle spostrzegł
stojącego w pobliżu Terla.
    - Czy to ty byłeś motorem tej obniżki płac? - warknął.
    - Chyba raczej departament rachunkowości, nieprawdaż?
odpowiedział łagodnie Terl.
    - Dlaczego obniżono mi pensję?
    - Nie tylko tobie, ale także mnie i wszystkim innym wyjaśnił
Terl.
    - Mam trzy razy więcej roboty, żadnej pomocy i teraz tylko
połowę pensji!
    - Mówiono mi, że ta planeta przynosi straty...
    - I żadnych premii - dorzucił Zzt.
    Terl przystąpił do ataku.
    - Ostatnio coś wiele maszyn wylatuje w powietrze - zawiesił
głos.
    Zzt stanął i spojrzał na niego. Z tym Terlem nic nigdy nie było
pewne.
    - Czego znowu chcesz? - zapytał.
    - Pracuję nad projektem, który pomógłby rozwiązać wszystkie te
problemy i przywrócić poprzednie płace i premie.
    Zzt wiedział, że gdy Terl zaczyna być zbyt przyjacielski,
należy mieć się na baczności.
    - Czego chcesz? - powtórzył podejrzliwie.
    - Jeśli mi się powiedzie, to nasze zarobki i premie mogą się
nawet zwiększyć...
    - Słuchaj, jestem zajęty. Widzisz te wraki?
    - Chcę wypożyczyć mały górniczy ciągnik - wyjaśnił w końcu
Terl.
    Zzt zaśmiał się szyderczo.
    - Jest tu jeden taki. Wyleciał w powietrze wczoraj w dole, w
rejonie załadowczym transfrachtu. Weź go sobie!
    Mały spychacz miał zerwaną przez podmuch kopułę. Jego
wewnętrzne okablowanie było zwęglone, a tablicę rozdzielczą pokrywały plamy
zaschniętej krwi.
    - Ale mnie jest potrzebny sprawny ciągnik ciężarowy -
powiedział Terl. - Nie uszkodzony.
    Zzt zaczął znowu ciskać narzędziami. Jedno z nich o mało nie
trafiło w Terla.
    - No?
    - Masz zlecenie? - zapytał Zzt.
    - No więc... - zaczął Terl.
    - Tak też myślałem. - Zzt zatrzymał się i spojrzał na niego z
niechęcią. - A może jednak miałeś coś wspólnego z tą obniżką płac? Krążą plotki,
że rozmawiałeś z dyrektorem.
    - Omawialiśmy bieżące problemy bezpieczeństwa.
    - Ha!
    Zzt zaczął tłuc młotem w uszkodzony spychacz, usiłując usunąć
szczątki ciśnieniowej kopuły. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że uznał rozmowę za
zakończoną.
    Terl wyszedł z warsztatu. Z posępną miną stał w korytarzu
łączącym kopuły. Zastanawiał się. Telefon wewnętrzny był pod ręką, podniósł
słuchawkę i połączył się z Numphem.
    - Tu Terl, Wasza Planetarna Mość. Czy mógłbym umówić się na
spotkanie z panem za mniej więcej godzinę? Muszę coś panu pokazać... Dziękuję,
dziękuję bardzo. Za godzinę.
    Odwiesił słuchawkę, odczepił od pasa maskę, nałożył ją i
wyszedł na zewnątrz. Miękkie płatki śniegu wolno opadały na ziemię.
    Jonnie był zajęty przy maszynie uczącej, lecz ukradkiem
obserwował potwora, który odwiązywał przymocowaną do prętów klatki linę. Mocne
szarpnięcie oderwało go od pracy.
    - Chodź ze mną! - zarządził Terl.
    - Obiecałeś mi, że będę mógł rozpalić ognisko. Czy wybieramy
się po drewno opałowe? - zapytał Jonnie.
    Terl nie odpowiedział. Ciągnąc linę zmusił chłopaka do pójścia
za sobą. Skierował się wprost do starych pomieszczeń biurowych Chinkosów i
kopnięciem buta otworzył drzwi. Jonnie z zainteresowaniem rozejrzał się dokoła.
Wszędzie leżały grube warstwy kurzu, na papierach, książkach, na wiszących na
ścianach mapach. Jonnie domyślił się, że to właśnie stąd pochodził stół i
krzesło, stojące teraz w jego klatce, gdyż w pomieszczeniu było wiele takich
samych mebli. Terl otworzył szafę i wyjął z niej maskę i butlę. Przyciągnął
Jonniego do siebie i nałożył mu maskę, po czym używając małej pompy, zaczął
napełniać powietrzem dołączony do maski zbiornik.
    - Co to jest? - zapytał Jonnie.
    - Zamknij się, zwierzaku!
    - Rozumiem, że ma to działać tak jak twoje urządzenie, ale
dlaczego ty masz inny zbiornik?
    Terl kontynuował pompowanie powietrza do butli, ignorując
pytanie. Chłopak ściągnął maskę i usiadł przy drzwiach szafy, odwracając się do
niego plecami.
    Bursztynowe oczy zwęziły się. Terl miał jednak świadomość tego,
że wszystkie jego plany opierają się na tym właśnie krnąbrnym zwierzęciu.
    - A więc dobrze - warknął z odrazą. - To jest maska powietrzna
Chinkosów. Chinkosi oddychali powietrzem. Ty oddychasz powietrzem. Musisz
nałożyć maskę, aby wejść do pomieszczeń kopuł, bo inaczej umrzesz. Moje butle
zawierają właściwy gaz do oddychania, pomieszczenia kopuł wypełnione są też
gazem do oddychania, nie powietrzem. Zadowolony teraz?
    - Nie możesz więc oddychać powietrzem - stwierdził Jonnie.
    Terl z trudem zapanował nad sobą.
    - To ty nie możesz oddychać gazem do oddychania! Psychlosi
pochodzą z właściwej planety, która ma właściwą atmosferę! Ty, zwierzaku,
umarłbyś na niej. Nałóż maskę!
    - Czy Chinkosi też musieli nosić maski w pomieszczeniach kopuł?

    - Myślę, że ci już o tym mówiłem.
    - Gdzie są ci Chinkosi?
    - Byli, byli - powiedział Terl mściwie.
    - Nie ma ich już tutaj?
    - Nie, nie ma ich już tutaj! - wykrzyknął Terl. - Chinkosi
wyginęli. Wszyscy! A wiesz dlaczego? Bo zachciało się im buntu. Przestali
pracować i robić to, co im kazano.
    - Aha - mruknął Jonnie.
    Potwierdziło to jego opinię o Psychlosach. Chinkosi byli inną
rasą, przez długi czas ciężko pracowali dla Psychlosów, a w nagrodę za to
zostali zgładzeni. Rozejrzał się po zrujnowanym pomieszczeniu. Chinkosi musieli
wyginąć już dawno temu.
    - Widzisz ten wskaźnik? - zapytał Terl, pokazując napehuony
zbiornik. - Wskazuje jedynkę, gdy butla jest pełna. W miarę jej opróżniania
wskazówka idzie w dół, a gdy dojdzie do pięciu, możesz mieć kłopoty. Powietrza w
butli wystarczy na godzinę. Obserwuj wskaźnik!
    - Wydaje mi się, że powinny być dwie butle i że jedna z nich
powinna mieć pompę - zauważył Jonnie.
    Terl przyjrzał się masce i spostrzegł, że rzeczywiście miała
uchwyty na drugą butlę oraz kieszeń na pompę. Nie zadał sobie przedtem trudu, by
rzucić okiem na umieszczoną na masce instrukcję użytkowania.
    - Lepiej się zamknij! - warknął.
    Napełnił jednak drugą butlę i dołączył ją razem z pompą do
maski.
    - Posłuchaj mnie teraz, zwierzaku! Idziemy do pomieszczeń
Psychlosów i mam zamiar odbyć tam rozmowę z bardzo ważną osobistością z
kierownictwa. Masz się nie odzywać i robić dokładnie to, co ci się każe!
Zrozumiałeś?
    Jonnie patrzył na niego bez słowa.
    - Jeśli nie będziesz posłuszny - ciągnął Terl - to wystarczy,
że poluźnię ci maskę i może się to dla ciebie źle skończyć. Targnął liną. Nie
lubił spojrzenia tych lodowatych, niebieskich oczu. - Idziemy, zwierzaku!










2
    Numph był pełen najgorszych przeczuć. Niepewnie spojrzał na
wchodzącego do gabinetu Terla.
    - Bunt...? - zapytał.
    - Jak dotąd, jeszcze nie - odparł Terl.
    - Z czym więc przyszedłeś?
    Terl targnął liną.
    - Chciałem panu pokazać stworzenie ludzkie.
    Numph patrzył w milczeniu. Stało przed nim prawie nagie, nie
owłosione zwierzę. Ach tak, miało trochę futra, na głowie i dolnej części
twarzy. Miało też dziwne, błękitne oczy.
    - Nie pozwól mu tylko nasiusiać na podłogę - rzucił
pośpiesznie.
    - Niech pan spojrzy na jego ręce - powiedział Terl. Manualnie
sprawny.
    - Czy jesteś pewny, że nie ma żadnego buntu? - zapytał
dyrektor. - Dziś rano rozpuszczono takie wieści. Nie mam jeszcze odpowiedzi z
dwóch kontynentów, z tamtejszych kopalń.
    - Nie są prawdopodobnie zbyt zadowoleni, ale nie ma jeszcze
buntu. Jeśli pan spojrzy na te ręce...
    - Będę musiał dokładnie śledzić wydobycie rudy - powiedział
Numph. - Mogą próbować je zmniejszyć.
    - No cóż... i tak brakuje nam sporo personelu. W dziale
transportu w ogóle nie ma mechaników obsługi. Wszyscy zostali przeniesieni do
produkcji, aby zwiększyć wydobycie.
    - Mówiono mi, że na rodzimej planecie szerzy się bezrobocie.
Może powinienem ściągnąć więcej personelu?
    Terl westchnął. Co za absolutny dureń!
    - Nie sądzę, żeby pyry zmniejszonych zarobkach, braku premii i
tak obrzydliwych warunkach, jakie są na tej planecie, znalazł pan wielu
chętnych. Otóż to zwierzę...
    Dyrektor sprawiał wrażenie, że zupełnie go nie słucha.
    - Tak, właśnie, powinienem był sprowadzić tu więcej personelu,
zanim obcięliśmy zarobki. Jesteś pewien, że nie ma żadnego buntu?
    - No cóż, najlepszym sposobem powstrzymania buntu jest
obietnica zwiększenia produkcji. Myślę, że w ciągu roku będziemy mogli zastąpić
pięćdziesiąt procent operatorów zewnętrznych maszyn i pojazdów nimi. - Terl klął
w duchu tępotę szefa.
    - Nie nasiusiało na podłogę, nieprawdaż? - zapytał Numph,
przechylając się przez biurko. - Ależ to stworzenie brzydko pachnie!
    - To te niewyprawne skóry, które nosi. Nie ma jeszcze
odpowiedniego ubrania.
    - Ubranie? Czy ono nosi ubranie?
    - Tak, jestem przekonany, że nosi, Wasza Planetarna Mość, ale
teraz ma tylko skóry. A tak poza tym, mam tu parę zleceń... Terl podszedł do
biurka i położył na nim dokumenty.
    - Zaledwie przed chwilą sprzątnięto mi gabinet - zmarszczył się
Numph. - A teraz znów trzeba będzie gruntownie go wywietrzyć. Co to za papiery?
- zapytał, spoglądając na zlecenia.
    - Chciał pan, abym zademonstrował, że to stworzenie będzie w
stanie obsługiwać maszyny. Jedno z tych zleceń dotyczy zaopatrzenia ogólnego,
drugie jest na pojazd.
    - Opatrzone są klauzulą "pilne".
    - No cóż, jeśli chcemy uniknąć buntu, to musimy działać szybko.

    - Faktycznie. - Numph przyglądał się formularzowi zlecenia z
taką uwagą, jakby widział go po raz pierwszy.
    Jonnie stał cierpliwie, starając się zapamiętać każdy szczegół
otoczenia: otwory doprowadzające gaz do oddychania, materiał kopuły,
podtrzymujące ją wsporniki. Wewnątrz kopuł Psychlosi nie nosili masek i Jonnie
po raz pierwszy widział ich twarze były niemal ludzkie. Ich oczy miały
bursztynowy kolor i przypominały trochę wilcze ślepia. Uczył się już odczytywać
z nich emocje. Mijani przez nich Psychlosi patrzyli na Jonniego z
zaciekawieniem, na Terla - z otwartą wrogością. Widocznie Terl wykonywał jakieś
specjalne zadania lub miał specjalną rangę, która sprawiała, że nie cieszył się
zbytnią sympatią.
    Dyrektor w końcu podniósł wzrok.
    - Ty naprawdę myślisz, że to stworzenie będzie w stanie
kierować maszyną?
    - Muszę mieć pojazd, aby je tego nauczyć.
    - Och - rzekł Numph. - Więc jeszcze nie jesteś pewien, czy
potrafi?
    "A niech to szlag trafi - wściekał się w duchu Terl. - Ten
dureń jest naprawdę nie do zniesienia. Ale zaraz, zaraz! Numph wygląda, jakby go
coś dręczyło".
    Gdyby wiedział, co to jest, może mógłby zrobić z tego uiytek.
Będzie więc musiał mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
    - Bardzo szybko nauczyło się obsługiwać maszynę uczącą, Wasza
Planetarna Mość.
    - Maszynę uczącą?!
    - Tak, może czytać i pisać w swoim własnym języku oraz potrafi
mówić i pisać w Psychlo.
    - Nie!
    Terl zwrócił się do Jonniego.
    - Pozdrów Jego Planetarną Mość!
    Jonnie utkwił wzrok w Terlu, ale nie powiedział nic.
    - Mów! - głośno nakazał Terl, a półgłosem dodał: - Chcesz,
żebym ci zerwał tę maskę z twarzy?
    - Myślę, iż Terl chce, żeby podpisał pan zlecenia, aby można
mnie było nauczyć obsługi maszyny - powiedział Jonnie. - Jeśli pan mu to
polecił, to powinien je pan podpisać.
    Numph nie zareagował. Patrzył przez okno, myśląc o czymś
intensywnie. Jego nozdrza się rozszerzyły.
    - To stworzenie śmierdzi!
    - Zaraz go tu nie będzie - rzekł Terl. - Zniknie, gdy tylko
otrzymam podpisane zlecenia.
    - Tak, tak - powiedział dyrektor i jednym pociągnięciem pióra
podpisał formularze.
    Terl zgarnął je szybkim ruchem. Numph pochylił się do przodu.

    - Chyba nie nasiusiało na podłogę, nieprawdaż?










3
    Terl miał za sobą bezsenną noc. Dzień był szary, płatki śniegu
opadały wolno, pokrywając uszkodzony niewielki spychacz. Człowiek w ogromnym
fotelu Psychlo wyglądał nadzwyczaj śmiesznie i Terl prychnął z niezadowoleniem.

    Pierwszą walkę stoczył o zlecenie na uniform. Zarządzający
magazynem odzieżowym - parszywy półgłówek o imieniu Druk - twierdził, że
zlecenie jest sfałszowane. Powiedział nawet, że znając Terla, nie ma co do tego
żadnych wątpliwości, i miał czelność zweryfikować je u administratora. Później
zaś oświadczył, że nie ma żadnego uniformu o takim rozmiarze i że ani on, ani'
Towarzystwo nie miało zwyczaju ekwipować karzełków. Materiał? Tak, miał
materiał. Ale był to materiał dla personelu kierowniczego.
    Potem odezwał się zwierzak i oświadczył, że w żadnym wypadku
nie nałoży na siebie purpury. Terl trzepnął go na odlew, ale tamten,
pozbierawszy się z podłogi, powtórzył swoje oświadczenie. Terl chwilami czuł się
wobec niego bezradny. Poszedł więc do pomieszczeń starych Chinkosów i znalazł
belę niebieskiego materiału, z jakiego kiedyś szyto ubrania Chinkosom. Co prawda
krawiec orzekł, że jest to zupełna tandeta, ale Terl miał już naprawdę dosyć
sporów na ten temat. Wykrojenie i spojenie dwóch uniformów dla człowieka zajęło
godzinę. Później zaś była batalia o sprzączkę na pas. Zwierzak wpadł prawie w
szał, gdy Terl usiłował mu ją zamocować. Trzeba więc było znowu przejść się do
pomieszczeń Chinkosów. Terl znalazł tam małą złotą wojskową sprzączkę z wyrytym
orłem. Zwierzakowi, gdy ją zobaczył, oczy zabłysły z zachwytu.
    Drugą walkę stoczył z szefem transportu. Zzt najpierw w ogóle
nie chciał z nim rozmawiać, w końcu raczył łaskawie spojrzeć na zlecenie.
Zwrócił Terlowi uwagę, że na dostarczonych mu blankietach nie było numerów
rejestracyjnych, i stwierdził, że w związku z tym może wydać jakikolwiek pojazd,
według własnego uznania, po czym dodał, że może dać tylko uszkodzony spychacz.
To właśnie ostatecznie wyprowadziło Terla z równowagi. Trzasnął Zzta z całej
siły i przez prawie pięć minut kotłowali się, tłukąc się nawzajem. Ostatecznie
jednak wziął ten uszkodzony spychacz. Aby go wyprowadzić z garażu przez śluzę
atmosferyczną, musiał kierować pojazdem, idąc obok niego.
    Zwierzak siedział teraz na pojeździe, a Terl z trudnością
starał się zapanować nad sobą.
    - Co to za zielone paskudztwo na całym siedzeniu i podłodze? -
pytał Jonnie.
    - To krew.
    - Ale nie jest czerwona.
    - Krew Psychlosów nie jest czerwona. To jest prawdziwa krew i
ma właściwy kolor: zielony. A teraz zamknij się, zwierzaku!' Zamierzam ci
wytłumaczyć, jak...
    - A co to za zwęglenie wokół krawędzi tego wielkiego kota? Nie
zwracając na niego uwagi, dociekał Jonnie, wskazując na okrągłą listwę, do
której kiedyś umocowana była kopuła kabiny.
    Tert nie wytrzymał i uderzył go tak, że Jonnie omal nie
wyfrunął z ogromnego fotela.
    - Muszę to wiedzieć - wykrztusił, gdy odzyskał już oddech. -
Jak inaczej mogę być pewny, że ktoś nie nacisnął na niewłaściwy guzik i nie
wysadził tego w powietrze?
    Terl westchnął ciężko.
    - Nikt. nie nacisnął na żaden niewłaściwy guzik. To po prostu
wybuchło.
    - Ale w jaki sposób? Coś musiało spowodować wybuch.
    W tym momencie Jonnie uświadomił sobie, że był to ten sam
pojazd, w którym zginął Psychlos, tam w dole przy lądowisku. Odgarnął z fotela
śnieg, usiadł na nim i zaczął ostentacyjnie patrzeć w inną stronę.
    - No dobrze - burknął Terl opryskliwie. - Gdy te pojazdy są
prowadzone przez operatorów Psychlo, mają nad kabiną przezroczystą osłonę,
ponieważ wewnątrz kabiny jest gaz do oddychania. Ty nie będziesz potrzebował ani
osłony, ani gazu do oddychania, więc nic nie wybuchnie.
    - Tak, ale dlaczego to wybuchło? Muszę wiedzieć, jeśli mam
kierować tym pojazdem.
    - Pod osłoną kabiny - rzekł Terl - znajdował się gaz do
oddychania. Ładowali wtedy rudę złota, która musiała mieć w sobie jakieś drobiny
uranu. Musiał też być przeciek z osłony lub drobne jej pęknięcie, a gdy gaz do
oddychania zetknął się z uranem, wtedy nastąpił wybuch.
    - Uraaan? Uraaan?
    - Źle to wymawiasz. Mówi się: uran.
    - Jak się to nazywa po angielsku?
    Tego Terlowi było już za dużo.
    - A skąd niby ja mam to wiedzieć? - zawarczał.
    Jonnie uśmiechnął się w duchu. "Uran, uran" - wbijał sobie w
pamięć. Powodował wybuch gazu do oddychania! No, a przy okazji wydało się, że
Terl nie potrafi mówić po angielsku.
    - Do czego służą te przyciski? - pytał dalej.
    Terl złagodniał nieco.
    - Ten przycisk zatrzymuje pojazd. Zapamiętaj to dobrze. Jeśli
cokolwiek będzie nie tak, jak trzeba, naciśnij go. Ten drążek kieruje go w lewo,
a tamten w prawo. Ta dźwignia podnosi przednią łopatę, tamta pochyla ją, a ta z
kolei ustawia pod właściwym kątem. Czerwony przycisk cofa pojazd.
    Jonnie stanął na płytach podłogi. Próbował operować dźwignią
sterującą łopatą. Wychylał się przy tym z kabiny, żeby kontrolować jej
poruszenia.
    - Widzisz tę kępę drzew? - zapytał Terl. - Ruszaj w jej
kierunku. Wolniutko! Zatrzymaj go teraz!
    Jonnie wykonał polecenie.
    - Teraz go cofnij! Teraz zatocz koło!
    Terlowi zdawało się, że pojazd jest mały. W rzeczywistości
fotel kierowcy znajdował się piętnaście stóp nad ziemią, a łopata miała
dwadzieścia stóp szerokości. Gdy pracował, ziemia drżała.
    - Zacznij teraz odgarniać śnieg! - polecił Terl. - Kilka cali
nad ziemią.
    Początkowo Jonnie miał trudności z właściwym ustawieniem łopaty
podczas ruchu pojazdu, ale szło mu coraz lepiej. Terl obserwował go. Było zimno,
był niewyspany, trochę obolały po bójce z Zztem. Jonnie zatrzymał pojazd, aby
przez chwilę odpocząć.
    - Dlaczego Numph nie słuchał, kiedy do niego mówiłem? zapytał.

    - Zamknij się, zwierzaku!
    - Ale ja muszę wiedzieć, może mój akcent jest niedobry?
    - Twój akcent jest okropny, ale nie w tym rzecz. Miałeś na
twarzy maskę, a dyrektor jest trochę głuchy.
    Było to zwyczajne, ordynarne kłamstwo - Numph miał świetny
słuch, ale wyraźnie był rozkojarzony. Terl całą noc spędził na szperaniu w
depeszach, zapisach i aktach, próbując dojść do sedna sprawy. Jakiś haczyk,
jakiś punkt zaczepienia! Tego właśnie potrzebował, a tymczasem nie znalazł nic
godnego uwagi. W ogóle nic. A przecież na pewno coś było. Zaczynał powoli
odczuwać skutki nie przespanej nocy. Zamierzał wrócić do siebie i zdrzemnąć się
trochę.
    - Mam parę raportów do napisania - powiedział. - A ty po prostu
kontynuuj jazdę w koło i nabieraj praktyki w operowaniu pojazdem! Niedługo będę
z powrotem.
    Wyjął z kieszeni guzikową kamerę i przyczepił ją do tylnego
kabłąka, poza zasięgiem przywiązanego do ramy pojazdu zwierzaka.
    - Niech ci nie wpadnie do głowy jakiś głupi pomysł. Ten pojazd
porusza się tylko z małą prędkością - dodał i poszedł sobie.
    Drzemka, poprzedzona sporą ilością kerbango, trwała nieco
dłużej, niż zamierzał, i było już prawie ciemno, gdy zjawił się z powrotem.
Zatrzymał się z wytrzeszczonymi oczami. Całe pole było poorane gąsienicami, ale
nie to wprawiło go w oszołomienie. Zwierzak zgrabnie powalił z pół tuzina drzew
i przepchnął je na samą górę, aż do swojej klatki. Co więcej, wykorzystał ostrze
łopaty do pocięcia drzew na kawałki! Siedział teraz skulony na fotelu,
osłaniając się od przenikliwego wiatru.
    Terl odwiązał linę.
    - Po co to wszystko? - zapytał, wskazując porąbane drzewa.
    - Drewno opałowe - odparł Jonnie. - Skoro już jestem odwiązany,
to wniosę je do klatki.
    - Drewno opałowe?
    - Powiedzmy, mój przyjacielu, że obrzydło mi jedzenie surowych
szczurów.
    Tej nocy, po zjedzeniu pierwszego od miesięcy gorącego posiłku,
rozgrzany w przyjemnym cieple rozpalonego na podłodze klatki ogniska, Jonnie
wydał z siebie westchnienie ulgi. Nowe ubranie wisiało w górze na patykach i
schło. On zaś siedział ze skrzyżowanymi nogami i porównywał wyjęty z torby
krążek złotego metalu, zabrany z Wielkiego Miasta, ze złotą klamrą do pasa,
którą dostał od Terla. Ptak ze strzałami był na obu wizerunkach w zasadzie taki
sam. Teraz Jonnie potrafił już odczytać wyryte na nich napisy. Na krążku było
napisane: "Stany Zjednoczone Ameryki", a na klamrze: "Siły Powietrzne Stanów
Zjednoczonych".
    A więc dawno temu jego współplemieńcy tworzyli naród! I ten
naród miał jakiegoś rodzaju siły związane z powietrzem. Psychlosi mieli na
pasach klamry z napisami, które mówiły, że byli członkami Intergalaktycznego
Towarzystwa Górniczego. Jonnie postanowił, że od tej chwili będzie członkiem,
jedynym członkiem, Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Pieczołowicie włożył
klamrę pod kawałek szmaty, która służyła mu za poduszkę, i przez długi czas
leżał, patrząc z uśmiechem na tańczące płomienie. Uśmiech ten na pewno
przestraszyłby Terla, gdyby mógł go zobaczyć.










4
    Potężna planeta Psychlo, "Królowa Galaktyk", pławiła się w
promieniach swoich trzech słońc.
    Kurier czekał na poboczu rejonu wlotowego transfrachtu
Intergalaktyki. Na tle fioletoworóżowego nieba rysowały się na horyzoncie
purpurowe zbocza wzgórz. Patrzył na swojski krajobraz terenu potężnego
Towarzystwa Intergalaktycznego: rzygające dymem fabryki, linie wysokiego
napięcia, maszyny i pojazdy kipiące na wielopoziomowych drogach i placach. W
oddaleniu rysowały się monumentalne kształty Imperial City. Pośród leżących
dalej wzgórz widać było tereny innych towarzystw - fabryki, które wypluwały z
siebie produkty dla całych galaktyk.
    Kurier siedział okrakiem na małym skuterze terenowym,
korzystając z chwili wytchnienia w swoich codziennych jazdach tam i z powrotem,
i rozmyślał. "Komu by się chciało żyć i mozolić na jakichś zapomnianych
planetach o małym ciążeniu, nosić maskę, pracować pod kopułami, prowadzić
uszczelniane pojazdy, ryć obcy grunt? Lub też brać udział w jakiejś wojnie o
tereny, na których tak czy owak nikomu nie zależało?" Nie jemu, to było pewne.

    Powietrze przeszył przenikliwy gwizd - sygnał, ostrzegający,
aby z platformy wyładowczej transfrachtu usunąć całą flotę pojazdów z łopatami i
szczotkami, które ją czyściły. Układ rozpiętych wokół przewodów zaczął wydawać
pomruk, który przekształcił się w grzmiący wybuch. Tony rudy, teleportowanej
przez galaktyki, zmaterializowały się na powierzchni platformy.
    Kurier przypatrywał się operacji. Popatrzcie no! Świeżo
przybyła ruda pokryta była białawą substancją. Widywał ją od czasu do czasu już
przedtem. Ktoś powiedział mu, że to coś nazywa się "śnieg". Białe płatki
zamieniały się w strużki wody. Dobrze, że nie musiał pracować na takiej
zwariowanej planecie!
    Zabrzmiał sygnał odwołania alarmu i kurier, dodawszy gazu,
skierował maszynę w kierunku stosu rudy. Brygadzista wyładunku właśnie
podchodził do niego dudniącym krokiem.
    - Popatrz na to! - odezwał się kurier. - Śnieg.
    Brygadzista wszystko to już widział, wszystko to już znał i
miał w pogardzie młodych kurierów.
    - To boksyt, a nie śnieg.
    - Gdy to przybyło, miało na sobie śnieg.
    Brygadzista wdrapał się na stos. Wyłowił z niego małą skrzynkę
ekspedycyjną, odnotował jej numer na podręcznej tabliczce, a potem podał
kurierowi, który podpisał przyczepiony do niej formularz. Spychacze rudy rzuciły
się na hałdę. Kurier dodał gazu i zaczął przepychać się między nadjeżdżającymi
maszynami, spiesząc w kierunku zabudowań Centralnej Administracji
Intergalaktycznej.
    W parę minut później urzędnik niosący skrzynkę wszedł do biura
Zafina, Młodszego Asystenta Zastępcy Dyrektora do Spraw Nie Zamieszkanych
Drugorzędnych Planet. Biuro to było niewiele większe od kabiny, ponieważ w
Centralnej Administracji Intergalaktycznej zatrudnionych było trzysta tysięcy
osób i należało oszczędnie gospodarować pomieszczeniami.
    - Dlaczego to jest mokre? - zapytał Zafin, młody i ambitny
członek personelu kierowniczego.
    Urzędnik, który właśnie stawiał skrzynkę na biurku, podniósł ją
szybko i wytarł do sucha kawałkiem materiału. Spojrzał na nalepkę.
    - Przyszła z Ziemi, musi tam padać deszcz.
    - Typowe - powiedział Zafin. - Gdzie to jest?
    Urzędnik włączył przycisk projektora i na ścianie rozbłysła
mapa Wszechświata. Ustawił ostrość obrazu, przyjrzał mu się badawczo, a potem
położył pazur na małej kropce. Zafin nie zadał sobie nawet trudu, by na nią
spojrzeć. Otworzył skrzynkę ekspedycyjną i sortował depesze do różnych
departamentów, błyskawicznie kładąc swój podpis na tych, które tego wymagały.
Prawie kończył, gdy natknął się na depeszę specjalną. Spojrzał na nią z
niesmakiem.
    - Pilna z zieloną błyskawicą - mruknął.
    Urzędnik wziął ją pokornie i przeczytał.
    - To tylko prośba o informację.
    - Zbyt wysoki stopień pilności - rzekł Zafin i wziął ją z
powrotem. - Mamy trzy wojny, a tu ktoś tam z... skąd?
    - Z Ziemi - przypomniał urzędnik.
    - Kto to nadesłał?
    Urzędnik ponownie przyjrzał się depeszy.
    - Szef bezpieczeństwa nazywający się... nazywający się Terl.

    - Co jest w jego aktach?
    Urzędnik położył pazur na jednym z przycisków konsoli, coś
zachrobotało i podłużny otwór w ścianie wypluł z siebie skoroszyt.
    - Terl... - Zafin zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Chyba
słyszałem już kiedyś to imię.
    Urzędnik przeglądał zawartość skoroszytu.
    - Przed pięcioma miesiącami prosił o przeniesienie.
    - Genialna pamięć w genialnym mózgu - powiedział z głębokim
zadowoleniem Zafin - to właśnie ja! Nigdy nie zapominam imion. Musi to być
wymarłe i nudne miejsce ta Ziemia. A teraz depesza z niewłaściwym stopniem
pilności. Gdzie ona się podziała?
    - Na pańskim biurku, Wasza Wielmożność.
    Zafin rzucił na nią okiem.
    - Ten tam, Terl, chce wiedzieć, jakie powiązania. ma... Numph?
Numph?
    Urzędnik pomanipulował przy konsoli i na ekranie rozbłysnął
napis: "Namiestnik Międzygalaktyczny. Ziemia".
    - Prosi o informacje, jakie powiązania ma Numph w głównym
biurze - dokończył Zafin.
    Urzędnik nacisnął kilka innych przycisków i powiedział:
    - Jest stryjem Nipe, Asystenta Dyrektora Rachuby Drugorzędnych
Planet.
    - No cóż, napisz depeszę i wyślij zwrotną pocztą!
    - Ta jego depesza ma klauzulę poufności - powiedział urzędnik.

    - Zatem i ty wyślij poufną! - rzekł Zafin i odchylił się do
tyłu w zamyśleniu.
    Wstał i wyjrzał przez okno, patrząc na odległe miasto. Powiew
wiatru był chłodny i przyjemny. Wrócił do biurka.
    - No cóż, nie podejmiemy żadnych środków dyscyplinarnych wobec
tego jak-mu-tam...
    - Terl - podpowiedział urzędnik.
    - Terla - powtórzył Zafin. - Zaznacz tylko w jego aktach, że
nadaje zbyt wysokie stopnie pilności różnym bzdurom. Jest po prostu młody i
ambitny i nie bardzo wie, jak się wypełnia obowiązki kierownicze. A my tu nie
potrzebujemy ani nadmiaru, ani niewłaściwych czynności administracyjnych.
Zrozumiałeś?
    Urzędnik wycofał się wraz ze skrzynką i jej zawartością. W
aktach Terla umieścił adnotację: "Nadaje zbyt wysokie stopnie pilności różnym
bzdurom. Młody, ambitny, brak odpowiednich kwalifikacji do funkcji
kierowniczych. Nie zwracać uwagi na dalsze jego doniesienia". Siedząc w swojej
malutkiej kabinie, urzędnik uśmiechnął się złośliwie. Uświadomił sobie właśnie,
że adnotacja pasowałaby również do Zafina. Wykaligrafował urzędową odpowiedź na
depeszę Terla i nie zadał sobie nawet trudu, by jej kopię wpiąć do akt. Za kilka
dni zostanie przeteleportowana z powrotem na Ziemię.
    Potężny, władczy i arogancki świat Psychlo nadal huczał
niestrudzoną aktywnością.










5
    Nadszedł dzień pokazu. Terl wczesnym rankiem jeszcze raz poddał
zwierzaka próbie. Kazał mu jeździć spychaczem pod górę, w dół i w kółko.
Zajmował się tym tak energicznie, że maszynie w końcu zabrakło paliwa. Poszedł
do warsztatu Zzta.
    - Nie masz zlecenia - powiedział Zzt.
    - Przecież to tylko ładunek paliwowy...
    - Wiem, wiem. Ale muszę się z nich rozliczać.
    Terl zaczynał już zgrzytać kłami, gdy szef transportu znienacka
uśmiechnął się i oświadczył ugodowo:
    - Powiem ci, co zrobię. Ostatecznie, zrezygnowałeś z pięciu
bezpilotowych samolotów zwiadowczych. Zrobię ci przegląd tego spychacza.
    Nałożył maskę i wyszli razem na zewnątrz. Zwierzak siedział na
maszynie, z obrożą na szyi, a połączona z nią lina była mocno przywiązana do
kabłąka. Był sinawy z zimna i trząsł się w podmuchach przejmującego wiatru, ale
Terl nie zwrócił na to uwagi. Zzt zwolnił zatrzaski maski silnika.
    - Tylko się upewnię, czy wszystko jest sprawne - powiedział
głosem przytłumionym przez maskę. - Stara maszyna.
    - Chciałeś powiedzieć wrak - poprawił go Terl.
    - Owszem, owszem - odparł Zzt, pracowicie wyjmując i wkładając
z powrotem kable. - Ale dostałeś go, nieprawdaż?
    Jonnie przechylił się przez burtę i patrzył uważnie w dół.
    - Odłączył się jeden z przewodów - powiedział w pewnej chwili.

    - Ach, rzeczywiście - rzekł Zzt. - To ty mówisz?
    - Myślę, że mnie słyszałeś.
    - Tak, słyszałem - odparł Zzt. - Ale nie usłyszałem żadnych
zwrotów grzecznościowych.
    - Przecież to tylko zwierzę - parsknął Terl. - I co masz na
myśli, mówiąc o zwrotach grzecznościowych? Do mechanika?
    - Taak. - Zzt zignorował zaczepkę Terla. - Myślę, że teraz
wszystko tu jest w porządku.
    Wyciągnął ładunek energetyczny, włożył go w obudowę i
przykręcił Pokrywę.
    - Zapuść motor!
    Terl sięgnął do wnętrza pojazdu i nacisnął guzik rozruchu.
Wydawało się, że maszyna chodzi dobrze.
    - O ile się nie mylę, robisz dzisiaj coś w rodzaju pokazu.
Nigdy nie widziałem zwierzęcia prowadzącego pojazd. Czy nie będziesz miał nic
przeciwko temu, żebym przyszedł to obejrzeć?
    Terl mierzył go wzrokiem. Właściwie Zzt nie mógł mu w niczym
zaszkodzić.
    - Przyjdź! - mruknął. - Tutaj, za godzinę.
    - Czy mogę się trochę ogrzać? - zapytał Jonnie.
    - Zamknij się! - rzucił Terl z niechęcią i pośpieszył do
pomieszczeń biurowych.
    Oczekiwał nerwowo na przyjęcie przez Numpha. Jeden z urzędników
zgłosił już jego przybycie, ale wciąż nie było zaproszenia do wejścia do
gabinetu. Nie mogąc się doczekać, zdołał nakłonić innego urzędnika do ponownego
zaanonsowania go i tym razem otrzymał pozwolenie na wejście. Numph nie miał na
biurku nic z wyjątkiem rondla z kerbango. Przez przezroczyste sklepienie oglądał
panoramę gór. Odwrócił się wreszcie i skierował na Terla nieobecne spojrzenie.

    - Pokaz, którego pan sobie zażyczył, może odbyć się
bezzwłocznie - zameldował Terl. - Wszystko jest przygotowane, Wasza Planetarna
Mość.
    - Jaką to ma sygnaturę? - zapytał Numph.
    - Projekt numer 39a, Wasza Planetarna Mość - wymyślił Terl na
poczekaniu.
    - Mam wrażenie, że ta sygnatura dotyczy rekrutacji nowego
personelu terenowego.
    Terl myślał szybko.
    - Tamten projekt nosi prawdopodobnie numer 39. Ten natomiast ma
numer 39a i dotyczy zastępowania personelu...
    - Ach, tak. Przerzucenie dodatkowego personelu z rodzimej
planety.
    - Ależ nie, Wasza Planetarna Wysokość. Pamięta pan, oczywiście,
to zwierzę...
    - Ach, tak, zwierzę - powiedział Numph i nadal po prostu
siedział.
    "Żeby wreszcie coś na niego mieć!" - myślał z rozpaczą Terl.
Nie mógł znaleźć najmniejszego drobiazgu na tego starego głupca. Przeczesał
wszystkie biura i nie znalazł nic. Biuro Spraw Wewnętrznych Centralnej
Administracji stwierdziło zaledwie, że jest on stryjem Nipe, Asystenta Dyrektora
Rachuby Drugorzędnych Planet. Wynikało z tego w sposób oczywisty, że stanowisko
otrzymał po znajomości. Tyle tylko Terl mógł wywnioskować.
    Widać było, że Numph nie ma ochoty ruszyć się ze swojego
fotela. Terl widział już, jak walą się jego plany; będzie musiał zlikwidować
swojego zwierzaka i zapomnieć o wszystkim tylko dlatego, że nie ma czym
zaszantażować tego niekompetentnego bałwana. Maskując napięcie kamiennym wyrazem
twarzy, myślał gorączkowo.
    - Obawiam się - rzekł Numph - że...
    Terl wiedział, że nie może pozwolić na dokończenie tego zdania,
nie może pozwolić na ostateczne skazanie siebie na tę przeklętą planetę!
Natchnęło go jakieś genialne przeczucie.
    - Czy miał pan ostatnio jakieś wiadomości od swego bratanka? -
zapytał wpadając Numphowi w słowo.
    Starał się, żeby zabrzmiało to lekko. Chciał właśnie zmyślić na
poczekaniu, że znał Nipe ze szkoły, ale już nie musiał. Efekt jego pytania był
zdumiewający. Numph szarpnął się do przodu i spojrzał na niego z napięciem. Nie
było to bardzo gwałtowne szarpnięcie, ale dla Terla wystarczające. Coś się za
tym kryło! Terl stał w milczeniu, a Numph nadal wpatrywał się w niego i wydawało
się, że na coś czeka. Czyżby się czegoś obawiał?
    - Nie ma powodu, by bać się tego zwierzęcia - powiedział Terl
gładko i swobodnie, udając, że tak właśnie interpretuje reakcję dyrektora. - Nie
gryzie ani nie drapie.
    Numph nadal siedział nieporuszony. Co też to było w jego
oczach..
    - Polecił pan przeprowadzenie pokazu i wszystko jest
przygotowane, Wasza Planetarna Mość.
    - Ach, tak. Pokaz.
    - Gdyby pan tylko wziął maskę i wyszedł na zewnątrz...
    - Ach, tak. Oczywiście.
    Intergalaktyczny Dyrektor Planety wypił miarowymi łykami swoje
kerbango, podniósł się z fotela i zdjął ze ściany maskę, po czym wyszedł do
holu. Skinął na kilku swoich pracowników, by podążyli za nim. Terl triumfował w
duchu. Było pewne, że stary się czegoś bał! Zanosiło się na to, że jego plan
jednak się powiedzie.










6
    Jonnie siedział wysoko na spychaczu. Przenikliwy, zimny wiatr
niósł tumany śniegu, przesłaniające chwilami budynki bazy. Uwagę Jonniego
przyciągnął zbliżający się tłum. Pod krokami wielu potężnych stóp drżała ziemia.
Miejsce wybrane na pokaz znajdowało się na niewielkim płaskowyżu na terenie
bary. Miało powierzchnię kilku tysięcy stóp kwadratowych i kończyło się stromym
urwiskiem, opadającym w wąwóz o więcej niż dwieście stóp poniżej. Było dość
miejsca do manewrowania.
    Terl szedł w jego stronę. Stanął na dolnej ramie spychacza i
zbliżył swoje ogromne oblicze do twarzy Jonniego.
    - Widzisz ten tłum? - zapytał półgłosem.
    Chłopak spojrzał w kierunku bazy.
    - Widzisz ten głośnik? - Terl podniósł w górę urządzenie,
którego używał już wcześniej w czasie treningu. - Widzisz ten miotacz? - zapytał
znowu i poklepał łapą zawieszoną u pasa potężną broń. - Jeśli choć jedną rzecz
zrobisz niewłaściwie, zdmuchnę cię wprost z tego urządzenia. Będziesz martwy.
Rozpryśniesz się.
    Sięgnął do góry i sprawdził zamocowanie liny. Owinął ją wokół
kabłąka, a koniec przyspawał do tylnego zderzaka, co ograniczyło i tak już
niewielką swobodę ruchów Jonniego. Odsunął się od ciągnika i ryknął:
    - Zapalaj!
    Jonnie uruchomił pojazd. Czuł się nieswojo, wyczuwając niejasno
czające się gdzieś niebezpieczeństwo. Niegdyś podobnie wyczuwał skradającą się
za jego plecami pumę. Nie miało to nic wspólnego z groźbami Terla - to było coś
innego. Rozejrzał się po tłumie.
    - Podnieś łopatę! - zahuczał Terl przez megafon.
    Jonnie wykonał polecenie. Komendy posypały się jedna za drugą.

    - Opuść łopatę! Rusz do przodu! Cofnij! Zatocz koło! Zrób
kopiec ze śniegu!
    Jonnie manewrował pojazdem i manipulując urządzeniami
sterowniczymi, zaczął zgarniać śnieg. Zamiast usypać prosty kopiec, budował
czworoboczną hałdę z płaskim szczytem. Pracował szybko. Precyzyjnie.
Geometryczna figura nabierała już właściwych kształtów, gdy nagle pojazd
przestał reagować na urządzenia sterownicze. Gdzieś w środku rozległo się
przeciągłe buczenie, po czym przestały działać wszelkie przyciski i dźwignie.
Spychacz wahnął się w prawo, potem w lewo. Jonnie szarpał bezużyteczne dźwignie.
Najmniejszej reakcji! Łopata nagle uniosła się wysoko w powietrze. Maszyna bez
przerwy jechała z turkotem do przodu. Zaczęła wdrapywać się na szczyt kopca. A
później, z rosnącą prędkością, rozpoczęła szalony zjazd w dół. Toczyła się
wprost ku krawędzi urwiska.
    Jonnie walił pięścią w wyłącznik maszyny, ale nie odnosiło to
żadnego skutku. Ciągnik jechał w stronę przepaści. Bliski obłędu obejrzał się,
mignęła mu postać mechanika, który przed pokazem robił przegląd maszyny. Stał
opodal zgromadzonego tłumu i trzymał coś w łapach. Jonnie z całej siły targnął
obrożą. Szarpnął za linę, która przykuwała go do tego morderczego miejsca. Nie
poddawała się, jak zwykle. Krawędź była coraz bliżej.
    Po lewej stronie kabiny miał zabezpieczone hakiem urządzenie do
ręcznego sterowania łopatą. Gdyby udało mu się odczepić hak, mógłby opuścić
łopatę, która wbijając się w ziemię, może zdołałaby zatrzymać spychacz. Sięgnął
do kieszeni po krzemień i zaczął tłuc hak, który w końcu ustąpił. Łopata ostrym
łukiem opadła w dół, wbijając się głęboko w śnieg. Pojazd zakołysał się i
stanął. Pod maską silnika nastąpił niewielki wybuch. W chwilę potem strzelił w
górę słup dymu, a w ułamek sekundy później przód pojazdu ogarnęły płomienie. Od
przepaści dzieliło Jonniego zaledwie kilka stóp. Siedział jak sparaliżowany.
Maszyna zaczęła znowu sunąć do przodu, wyginając łopatę. Odwrócił się gwałtownie
w stronę znajdującego się za nim kabłąka. Elastyczna lina była owinięta wokół
niego kilka razy. Rozpaczliwie usiłował przeciąć ją krzemieniem. Próbował tego
już przedtem, bezskutecznie, ale w obliczu śmierci w płomieniach została mu
tylko nadzieja, że tym razem się uda.
    Rozlegały się kolejne wybuchy eksplodujących urządzeń. Ogień
zaczął parzyć go w plecy. Odwrócił się - metalowa krawędź tablicy przyrządów
była rozżarzona do czerwoności. Złapał w dłonie linę i przytknął do jarzącego
się metalu. Zaczęła się topić! Jonnie zaciskał zęby, żeby nie krzyczeć z bólu,
czując, jak ręce pali mu żywy ogień. Maszyna huśtała się... Lada moment łopata
mogła się złamać, a wtedy pojazd wyskoczyłby do przodu - prosto w przepaść.
    Elastyczna lina pękła! Wyskoczył jednym susem i potoczył się po
ziemi. Z jękiem trzasnęła ostatnia podpora łopaty. Buchnął gejzer płomieni.
Spychacz jak wystrzelony z katapulty skoczył w pustkę i koziołkując po stoku,
runął w dół.
    Jonnie leżał w śniegu, wtulając weń poparzone dłonie.










7
    Terl szukał Zzta.
    Gdy maszyna w końcu spadła w przepaść, tknięty nagłym,
straszliwym podejrzeniem, rozejrzał się dookoła, ale Zzta już nie było. W tłumie
rechotano głośno, a śmiech ten przeszywał go jak sztylety. Numph stał kiwając
głową. Wydawał się prawie rozbawiony, gdy rzucił Terlowi:
    - No cóż, sam widzisz, co potrafią zwierzęta. - Roześmiał się.
- One na, pewno siusiają na podłogę.
    Tłum rozchodził się powoli, a Terl ruszył na poszukiwanie Zzta.
Na podziemnych piętrach pomieszczeń wydziału transportu przechodził obok rzędów
niesprawnych pojazdów, samolotów bojowych, ciągników, spychaczy... i pojazdów
terenowych. Niektóre z nich były w znakomitym stanie! Nie zdawał sobie przedtem
sprawy, jakim łajdakiem był Zzt, wciskając mu w łapy ten stary wrak, Mark II.
Nie natknąwszy się nigdzie na szefa transportu, postanowił jeszcze raz zajrzeć
do warsztatu naprawczego.
    Kipiąc ze złości, wszedł do wnętrza i rozejrzał się dookoła.
Nagle usłyszał cichutki zgrzyt metalu. Znał ten dźwięk - był to odgłos
towarzyszący odbezpieczaniu miotacza. Z tyłu dobiegło go spokojne:
    - Stój w miejscu! I trzymaj łapy z dala od broni!
    Odwrócił się powoli. Zzt stał we wnętrzu ciemnej szafy
narzędziowej.
    - To ty zainstalowałeś zdalne sterowanie, gdy "zajmowałeś się
silnikiem"?
    - A czemuż by nie? - odparł Zzt. - Zdalnie uruchamiany ładunek
wybuchowy również.
    Terl nie dowierzał własnym uszom.
    - Przyznajesz się do tego?
    - Tu nie ma świadków. Twoje słowo przeciwko mojemu nic nie
znaczy.
    - Ale to była twoja maszyna!
    - Spisana. Mnóstwo maszyn.
    - Dlaczego to zrobiłeś?
    - Przyznasz, że było to dość pomysłowe. - Zzt zachichotał i
zrobił krok do przodu, ciągle trzymając w jednej łapie miotacz z długą lufą.

    - Ale dlaczego?
    - Doprowadziłeś do obcięcia nam pensji i premii. A przynajmniej
obojętnie patrzyłeś, jak to robiono.
    - Ależ słuchaj, jeżeli wyszkolę te zwierzęta na operatorów,
wówczas znów będą zyski.
    - Tak ci się wydaje.
    - To dobry pomysł! - rzucił Terl oschle.
    - W porządku, będę szczery. Czy próbowałeś kiedyś utrzymać
maszynę w ruchu bez mechaników? Twoi zwierzęcy operatorzy tylko by psuli sprzęt.
Jeden z nich właśnie to zrobił, nieprawdaż?
    - To ty ją popsułeś! Czy zdajesz sobie sprawę, że gdybym
umieścił to w moim raporcie, wyrzucono by cię z pracy?
    - Nie napiszesz raportu na mnie, ponieważ nie ma żadnych
świadków. Nawet Numph widział, że odszedłem stamtąd, zanim stworzenie oszalało.
On nigdy nie pośle takiego raportu dalej. Poza tym wszyscy uważają, że to było
zabawne.
    - Wiele rzeczy może być zabawne. - W głosie Terla słychać było
groźbę.
    Zzt zrobił ruch lufą miotacza.
    - Dlaczego po prostu nie pójdziesz stąd i nie utniesz sobie na
przykład miłej drzemki?
    "Już ja coś na ciebie znajdę!" - obiecał mu w duchu Terl.












8
    Jonnie tkwił znowu w swojej klatce. Nastało zimno, lecz nie
mógł utrzymać w rękach krzemienia, by rozpalić ogień, z powodu popalonych rąk. I
jakoś nie bardzo tęsknił za ogniem. Miał poparzoną twarz, wypalone brwi i brodę,
stracił również sporo włosów na głowie. Na szczęście, materiał starych Chinkosów
musiał być ognioodporny, bo nie zapalił się ani się nie stopił, chroniąc w ten
sposób jego ciało przed poparzeniem. Chwała Chinkosom. Biedaczyska, mimo
grzecznościowych zwrotów i niewątpliwych umysłowych zalet zostali jednak
wyniszczeni. Stanowiło to dla Jonniego poważne ostrzeżenie. Każdy, kto okazywał
pomoc lub próbował współpracować z Psychlosami, od samego początku był skazany
na zagładę. Terl nawet nie ruszył palcem, żeby uratować go z płonącego pojazdu,
choć wiedział, że Jonnie jest przywiązany. Współczucie czy chęć niesienia innym
pomocy to uczucia obce Psychlosom. Terl miał przecież broń i mógł przestrzelić
elastyczną linę.
    Poczuł drżenie gruntu. Potwór był w klatce i trąciwszy go
czubkiem buta, przyglądał mu się wąskimi, bursztynowymi oczami, oceniając jego
stan.
    - Będziesz żył - mruknął obojętnie. - Ile czasu potrzeba, żebyś
doszedł do siebie?
    Jonnie patrzył na niego w milczeniu.
    - Jesteś głupi. Nic nie wiesz o zdalnym sterowaniu.
    - A co mogłem zrobić, będąc przywiązany do siedzenia? odparł
Jonnie.
    - Ten bękart Zzt umieścił pod maską silnika urządzenie do
zdalnego sterowania. I bombę zapalającą.
    - A w jaki sposób mogłem to zauważyć?
    - Mogłeś sprawdzić.
    Jonnie uśmiechnął się blado.
    - Przywiązany do kabiny?
    - Teraz już wiesz. Gdy będziemy znów próbowali, wówczas ja...

    - Nie będzie żadnych "znów" - przerwał mu Jonnie.
    Ogromna twarz zamajaczyła tuż nad jego głową.
    - Nie w takich warunkach - dodał Jonnie.
    - Zamknij się, zwierzaku!
    - Zdejmij mi tę obrożę! Mam poparzoną szyję.
    Terl spojrzał na upaloną linę. Wyszedł z klatki i po chwili
wrócił z małym zestawem spawalniczym. Odczepił starą linę i przyspawał do obroży
nową, ignorując wysiłki Jonniego, usiłującego odwrócić twarz od płomieni.
Zawiązał pętlę i nałożył ją na wysoki pręt klatki.
    Owinąwszy się w brudną futrzaną szmatę, Jonnie położył się na
ziemi. Leżał w bezruchu pod świeżo spadłym śniegiem. następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
v 03 165
2010 03, str 158 165
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynie

więcej podobnych podstron