01 Rozdzial 1 5


Rozdział 1.
Janka.
Warszawa, wczesny ranek. W wytwornie urządzonym buduarze, podśpiewując wesoło, kończy
toaletę piękna jasnowłosa dziewczyna, w doskonałym nastroju. Dzisiaj obchodzi urodziny.
Zbiegając na dół woła. - Tomasz proszę przygotować konia! Dzień tak piękny, że pojadę na
przejażdżkę po Aazienkach.
Janka - bo tak było dziewczęciu na imię. - przejeżdżała spokojnie - kłaniając się i pozdrawiając
znajomych. - Gdy w którejś z kolei alejce, nagle, z krzaków rozległ się odgłos wystrzału.
Mirza - koń Janki - przestraszył się i poniósł. Skończyło by się to na pewno tragicznie, gdyby
nie błyskawiczna reakcja przejeżdżającego nie daleko, młodego mężczyzny.
Ten młody człowiek, o ślicznych, egzotycznych rysach twarzy, w ostatnim momencie dogonił
i mocno złapał za uzdę konia, wystraszonej Janeczki. Z pianą na nozdrzach i czerwonymi
oczyma, dysząc ciężko Mirza stanął. Drżąca z przerażenia dziewczyna podnosi zapłakane oczy,
chcąc podziękować swojemu wybawcy, spogląda na niego i... głos utkwił jej w gardle.
- Pani pozwoli że się przedstawię - z zachwyceniem w oczach powiedział młody mężczyzna.
- Nazywam się Li-Fang, jestem Chińczykiem polskiego pochodzenia! W Polsce jestem by
odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela!
- A kim jest ta cudowna, jasnogłowa istotka którą przed chwilą miałem sposobność uratować.
- Jestem... - powiedziała zarumieniona Janka , gdy nie opodal rozległ się okrzyk, który
przerwał jej dalsze słowa.
Panno Janko, na litość Boską! czy ten człowiek panią napastuje?
- To jest Li-Fang, który... - zaczęła Janka , lecz przybyły zamachnął się szpicrutą i wrzasnął:
- Li-Fang? A wiec Chińczyk śmie napastować, Europejkę? Precz ty żółta małpo!
I szpicruta przecięła powietrze. Nie dosięgła jednak oblicza Li-Fanga, gdyż ten zdążył
odskoczyć do tylu.
- Panie Winters! To było wstrętne! - Krzyknęła głośno jasnowłosa dziewczyna i twarzyczka jej
zbladła,jak chusta. - Ten pan uratował mi przed chwilą życie. Mój koń poniósł i gdyby nie
szlachetna odwaga pana Li-Fanga, nie widziałbyś mnie żywą.
Hrabia Winters; niezmiernie bogaty właściciel olbrzymich dóbr ziemskich, które znajdowały
się w Polsce, na granicy czeskiej, w Czechach i Węgrzech, był zakochany wszystkimi
zmysłami swego nieokiełzanego serca w przecudnej Jance Linieckiej.
- Bardzo mi przykro, panno Janko - rzekł hrabia nieco zmieszany - zaszło tutaj
nieporozumienie; lecz postaram się wynagrodzić krzywdę temu człowiekowi.
To mówiąc, sięgnął do kieszeni, jak gdyby chciał wydobyć portfel z pieniędzmi.
Lecz Li-Fang spojrzał nań w sposób tak dziwnie ostry, a zarazem grozny, że przestraszony
hrabia cofnął rękę.
Janka zbliżyła się do swego wybawcy. - Dlaczego zniósł pan? to upokorzenie panie Li-Fang.
Dlaczego nie spoliczkował pan? tego tchórza, tego nędznika. - mówiła oburzona. - Pan który
okazałeś tyle szalonej odwagi, gdy chodziło o mnie.
-O, pani - odrzekł cichym głosem - w kraju, skąd pochodzę, uczono mnie, że często obelgę
należy znieść z uśmiechem. Niech mnie pani zle nie rozumie, lecz my, ludzie z Chin, jesteśmy
inni niż Europejczycy.
- Przecież pan jest właściwie... - zaczęła Janka, lecz tajemniczy Li-Fang położył palec na
ustach i dziewczyna nie dokończyła zaczętego zdania.
Następnie ukłonił się, szybko wskoczył w siodło i odjechał.
Piękna dziewczyna stała nieruchomo na tym samym miejscu. W zamyśleniu spoglądała w ślad
za odjeżdżającym. - Li-Fang - szeptała bezwiednie - Li-Fang tajemniczy książę chiński.
Niby Polak, a jednak zagadkowa w nim dusza Azjaty.
Głośny okrzyk wyrwał ją z zamyślenia. - Panno Janko! - hrabia Winters stanął przed nią. -Niech
mi pani wybaczy ten przykry wypadek, błagam panią! Gdy ujrzałem panią w ramionach
człowieka o brązowej twarzy, gdy wymieniła mi pani jego chińskie nazwisko, byłem
przekonany, że grozi pani niebezpieczeństwo. Wszystkiego można się spodziewać po
Chińczykach.
Jest to wstrętny naród....
- Dość, hrabio! - zawołała z odrazą dziewczyna. - Niech pan odejdzie stąd. Nie mogę znieść
pańskiego widoku! To, co pan uczynił, było ohydne i żałuję bardzo, że pan Li-Fang nie
udzielił panu odpowiedniej nauczki!
- Janko, moja słodka dzieweczko! Jesteś piękna, jak ten poranek wiosenny, lecz o ile
piękniejsza w gniewie. Przyznaję ci słuszność, najdroższa dzieweczko. Postąpiłem bardzo
brzydko, lecz naprawie to wszystko, zobaczysz, byle tylko wywołać uśmiech na twych
karminowych usteczkach.
W tej chwili jednak wyznaję ci moją miłość i proszę, byś została moją małą, słodką żoneczką!
Kocham cię, Janko! Od chwili - gdy cię ujrzałem po raz pierwszy. Zapomnij o tym Chińczyku,
błagam cię. Dziś jeszcze odnajdę go i poproszę o przebaczenie, choć ten człowiek przejmuje
mnie wstrętem. Wszystko uczynię dla ciebie, wszystko!
- Mylisz się hrabio! - zawołała gniewnie - nie obchodzi mnie wcale, czy mnie kochasz i co
zamierzasz uczynić! Dziękuje stokrotnie za zaszczyt pozostania hrabiną Winters. Nigdy nie
dawałam panu żadnej nadziei i dziś odrzucam tę propozycje. Obecnie gdy ujrzałam pańskie
prawdziwe oblicze, stał się pan bardziej odpychający, niż zazwyczaj! Żegnam i to na zawsze,
hrabio Winters!
- Janko, pożałujesz tego, pożałujesz! - wycharczał wściekle mężczyzna, po czym wskoczył na
siodło i odjechał, mrucząc: - Będziesz jednak moja, uparta ślicznotko. Znam ja drogę, która
sprowadzi cię prosto w me ramiona!
Janka tymczasem z wilgotnymi od łez oczyma przytuliła twarzyczkę do lśniącej szyi swego
konia i szeptała:
- Głupi Mirza, dobre, kochane zwierzątko. Co ci strzeliło do twego głupiego mózgu? Patrz!
coś narobił. Przed pół godziną zaledwie byłam taką szczęśliwą i wesołą, a teraz dziwny smutek
ściska me serce.
Rumak potrząsnął łbem, jakby rozumiał co do niego mówią. Janka westchnęła, powoli dosiadła
arabczyka i ruszyła szeroką aleją, która dopiero teraz poczęła się zaludniać. Jej świeża,
kwitnąca twarzyczka, miała obecnie wyraz poważnej zadumy - wyraz, jaki miewają zazwyczaj
oblicza młodych niewinnych dziewcząt po pierwszym głębokim przeżyciu: - Dziwny Li-Fang,
z dalekiej, tajemniczej krainy - szeptała - biedny Li-Fang !
Rozdział 2.
Dla ciebie, ojcze!.....
Przed wieczorem tego samego dnia Bogdan Liniecki, ojciec Janki, krążył w najwyższym
podnieceniu po miękkim dywanie w swoim gabinecie. Niezwykła bladość osiadła na jego
wytwornym, acz pooranym zmarszczkami, obliczu. Co chwila przyciskał drżącymi dłońmi
swą pierś, jak gdyby dokuczał mu nieznośny ból. Nie był sam w swym gabinecie. Naprzeciw
siedział w wygodnym klubowym fotelu starszy chudy i pochyły mężczyzna, który bacznym
wzrokiem śledził zdenerwowanego Linieckiego.
Stracone, wszystko stracone, panie Thorn. - jęczał ojciec Janki - czy to możliwe? że akcje,
akcje kopalni srebra na Węgrzech nie są dziś warte ani grosza.
He, czy pan zdaje sobie sprawę z tego? Panie bankierze. Że w te akcje włożyłem cały mój
majątek. Czy pan wie? Że za jednym zamachem stałem się kompletnym nędzarzem.
I nie tylko to! Zaciągnąłem przecież pożyczkę w pańskim banku. W jakiż więc sposób? spłacę
panu ten dług.
- Winien mi pan jest pół miliona złotych! - odparł zimno finansista - i ta suma będzie musiała
być pokryta bezwzględnie!
Bogdan Liniecki jęknął i ciężko dysząc oparł się o biurko. - Kiedy przypada termin płatności?
I ile czasu mi pan daje? panie bankierze
- Nie dłużej, niż do jutra  odpowiedział starzec.
- To okropne! - wyszeptał zbielałymi ustami Bogdan Liniecki - i pomyśleć że to pan właśnie
radził mi wówczas kupić te akcje kopalni srebra!
- H a! Nie przypuszczałem wtedy, że w kopalniach tych zabraknie srebrnego kruszcu. W ciągu
nocy okazało się że tereny nie przedstawiają najmniejszej wartości.
- Nie ma dla mnie ratunku! - wyrzekł ponuro przemysłowiec - widzę, że jestem zupełnie
zrujnowany.
Bankier Thorn powstał z miejsca i przystępując do Linieckiego, położył swą kościstą, szeroką
rękę na jego ramieniu.
- Jest droga ratunku - rzekł przyjaznym tonem. - Pańska piękna córka...
- Moja córka Janka? Co to znaczy?
- To znaczy, że panna Janka Liniecka może uratować ojca od ruiny, wychodząc za mąż za
hrabiego Wintersa, który szaleje po prostu z miłości do niej.
Chciał pan zasięgnąć mej rady.
Otóż radzę panu wydać córkę za tego milionera. Hrabia Winters nie odmówi pomocy swemu
teściowi.
- Winters - wyszeptał Bogdan Liniecki - i pomyśleć że to przez niego wpadłem w to
nieszczęście! Przecież te kopalnie srebra znajdują się w jego dobrach na Węgrzech.
-Winters również stracił olbrzymią sumę na tych kopalniach, lecz jest zbyt bogaty by odczuć
tę stratę.
- Czy on wie? Że jestem zrujnowany.
- Wie o tym i wyraził chęć przyjścia panu z pomocą, pod warunkiem jednak, że panna Liniecka
zostanie jego żoną.
- Boże, mój Boże! - jęczał zrozpaczony ojciec - jakżeż ja mogę wydać moje czyste, niewinne
dziecko za tego osławionego rozpustnika, za tego donżuana, który dzięki swym pieniądzom
znajduje drogę do płochych serc niewieścich?!
- Panie bankierze, proszę mi powiedzieć szczerze, czy będąc w mym położeniu, oddał by pan
swą córkę hrabiemu Winters?
- Rozumie się panie Liniecki. Hrabia Winters stanowi wymarzoną partię dla pańskiej córki.
Piękny, bogaty, hrabia, czego więcej żądać? Poza tym kocha pańską córkę do szaleństwa.
- Tak jak kochał przedtem inne kobiety, zanim je porzucił!
I moją córkę również porzuci gdy mu się znudzi.
- Prawdziwa miłość zmienia człowieka, panie Liniecki. Hrabia stanie się kochającym i wiernym
małżonkiem. Zresztą, niech pan zapyta swą córkę o zdanie. Ręczę, że oświadczyny hrabiego
przyjmie z wielkim zadowoleniem.
Lecz Bogdan Liniecki potrząsnął przecząco głową. - Nie dopuszczę do tego małżeństwa!
- rzekł z mocą. - Nie chce by moje dziecko było nieszczęśliwe!
- Panna Janina będzie tysiąckrotnie nieszczęśliwsza, gdy dzięki panu znajdzie się nagle w
skrajnej nędzy.
Tymczasem mam zaszczyt pożegnać pana - zakończył bankier swą przemowę, po czym podał
rękę Linieckiemu i wyszedł, mówiąc jeszcze na progu:
- A niech pan nie zapomni o jutrzejszym terminie płatności pół miliona złotych!
Zrozpaczony Liniecki nie dostrzegł dziwnego uśmiechu, jaki wykrzywił wąskie usta bankiera.
- Biedna, mała Janeczka! - Bogdan Liniecki ze skurczoną boleśnie twarzą chwycił się poręczy
fotelu. - Moja słodka, roześmiana córeczka żoną tego brutala, człowieka, dla którego nie
istnieje nic świętego! Nie, nigdy do tego nie dopuszczę, to się stać nie może!
Zatopiony w swych rozpaczliwych dumaniach, nieszczęsny starzec nie dosłyszał lekkiego
pukania do drzwi, nie dostrzegł również zafrasowanego oblicza swego starego lokaja, który
spojrzał nań poprzez uchylone drzwi, po czym kłaniając się nisko wpuścił do pokoju mężczyznę
wysokiego wzrostu, o ruchach wielkopańskich.
Gościem tym był hrabia Winters; we własnej osobie.
Hrabia zatrzymał się na jedną sekundę i rzucił triumfujące spojrzenie na złamanego
Linieckiego, który siedział w fotelu z głową opuszczoną na piersi.
- Panie Liniecki! - odezwał się hrabia Winters; - proszę mi wybaczyć, że mu przeszkadzam.
Wyrwany nagle ze swojego bolesnego zamyślenia, przemysłowiec drgnął mimo woli, hrabia
zaś ciągnął dalej:
-Przybywam, by wyrazić panu me najgłębsze współczucie z powodu strat, jakie pan poniósł
częściowo z mej winy. Bankier Thorn opowiedział mi wszystko. Czy mógłbym panu pomóc?
- Ja... ja... bardzo dziękuję panu! - wyjąkał nieszczęsny starzec, dysząc ciężko. Tak... tak...
jestem całkowicie zrujnowany.
- A więc przystąpmy od razu do rzeczy, panie Liniecki - rzekł hrabia, hamując zwycięski
uśmiech.
- Kocham pańską córkę i jedno pańskie słowo wystarczy, by jutro z rana bank  Thorna
otrzymał pół miliona złotych na pokrycie pańskiego długu.
Dziś wieczorem urządza pan uroczyste przyjęcie dla zaproszonych gości z okazji urodzin
panny Janki.
Wystarczy, że ogłosi pan nasze zaręczyny, a pół miliona złotych będzie do pańskiej dyspozycji.
Podczas gdy hrabia Winters przemawiał, Bogdan Liniecki bladł i czerwieniał na przemian.
W głębi duszy oburzał się na bezczelnego bogacza, który pragnął wykorzystać jego
nieszczęśliwe położenie.
- Nie mogę na razie udzielić panu żadnej odpowiedzi, hrabio - rzekł wreszcie, tłumiąc gniew.
- Muszę przedtem pomówić z moją córką.
- Och, wystarczy, by pan tylko zechciał, a Janka zgodzi się z całą pewnością.  Oświadczył,
uśmiechając się złośliwie hrabia i dodał:
- Za dwie godziny znajdę się pomiędzy zaproszonymi gośćmi i poprowadzę pannę Jankę do
stołu.
Liczę że pan ogłosi wobec zebranych gości o naszych zaręczynach.
W przeciwnym razie przemysłowiec Bogdan Liniecki może się uważać za bankruta.
Drzwi zatrzasnęły się za hrabią i starzec pozostał sam.
*
* *
Piętro wyżej, w oknie swego wytwornie urządzonego buduaru, stała piękna Janka i
rozmarzonym wzrokiem spoglądała na wiekowe drzewa parku.
Jasnowłose dziewczę było bardzo blade. A piękne jej oczy zdradzały, że przed chwilą zrosiły
je łzy. Serce łomotało boleśnie w piersi, a ciałem wstrząsał dreszcz.
Janka nie mogła zapomnieć dzisiejszego spotkania w Aazienkach.
Ciągle widziała przed sobą tego dziwnego mężczyznę. Czuła jeszcze na sobie dobre, szlachetne
spojrzenie jego zrenic, a w uszach dzwięczał jego przedziwny głos, tak miękki i melodyjny,
jakiego nigdy dotychczas nie słyszała.
- Li-Fang - szeptała bezwiednie - Li-Fang.
Co się z nią dzieje? Dlaczego łzy same płyną z jej oczu? Czy to może miłość? O której
marzyła zawsze, której tak pragnęła. Lecz czy jest możliwe żeby? od razu pokochała obcego
mężczyznę. - Polak z Chin - szeptała - obcy kraj, obcy świat, a jednak... jednak tak mi się
podoba.
Nigdy go już nie zobaczę, ale nie zapomnę jego twarzy, jego oczu i jego głosu!
Janka usłyszała jakiś szelest i obejrzała się. Na progu buduaru stanął stary lokaj, Tomasz.
- Jaśnie panienko - rzekł - ojciec prosi panią do gabinetu. Zdaje się, że nie czuje się zbyt
dobrze po odejściu hrabiego Wintersa.
- Hrabia Winters był u ojca? - zawołała Janka przestraszona i szybko zbiegła na dół.
Ledwie jednak wpadła do gabinetu, okrzyk przerażenia wydarł się z jej piersi.
Ojciec jej leżał bez przytomności po środku pokoju.
Janka rzuciła się przed nim na kolana, wołając przez łzy:
- Ojcze, ojczulku najdroższy, co ci się stało?
Otwórz oczy! Błagam cie! Spójrz na mnie, ojczulku kochany!
Drżącymi rękoma pogłaskała zroszone zimnym potem czoło starca.
Dotknięcie dziewczęcej dłoni widocznie poskutkowało, gdyż Bogdan Liniecki otworzył oczy i
z trudem podzwignął się z podłogi.
- Córuchno - wyszeptał, padając na fotel - czy bardzo cie przestraszyłem?
Wybacz mi, serce moje.
- Ojcze, co się stało? - łkała przerażona dziewczyna. - O, jestem przekonana, że hrabia Winters,
który był tutaj, przyczynił się do tego.
- Mylisz się, moje dziecko. Hrabia nic tutaj nie zawinił. Widzisz, miałem ostatnio wielkie
zmartwienie, no i dostałem ataku serca. Starzec odetchnął z trudem, po czym ciągnął dalej:
- Janeczko, moje jedyne dziecko, muszę ci wyznać wszystko, nie mogę ukrywać prawdy przed
tobą. Nie chciałbym zasmucać w dniu dzisiejszym twego serduszka, lecz muszę... muszę!
Janko jestem zrujnowany. Nic już nie należy do mnie, ani ten pałac, ani park, ani fabryka.
Twój stary ojciec był nieostrożny, moja biedna córeczko. Bankier Thorn namówił mnie, bym
kupił akcje kopalni srebra na Węgrzech. Wszystko, co posiadałem, włożyłem w tę transakcje,
pożyczyłem nawet u Thorna pól miliona złotych, które muszę jutro zwrócić.
A tymczasem akcje spadły i nie mam ani grosza, by spłacić dług. Jestem nędzarzem, moje
biedne dziecko.
- Ojcze mój, ojcze  krzyknęła Janka, mocno obejmując starca - nie martw się, ojczulku drogi!
Wyjedziemy stąd, zamieszkamy gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna i ja będę pracowała na
nas oboje.
- Ach, moje dziecko! - westchnął starzec - nie wiesz co mówisz! Nie znasz nędzy i nie jesteś
do niej stworzona.
Bóg jedyny wie, jak ciężko mi powiedzieć ci całą prawdę, lecz muszę... muszę ci powiedzieć
wszystko.
Otóż, moje drogie kochanie, od ciebie tylko zależy, by uniknąć nędzy, od twojej odpowiedzi
zależy, czy będę mógł zwrócić dług bankierowi Thornowi.
- Ode mnie Ojcze? - zdumiało się dziewczę. - Jakże to możliwe?
Bogdan Liniecki opuścił siwą głowę na piersi i mówił dalej cichym głosem:
- Hrabia Winters proponował mi swoją pomoc przed niespełna piętnastu minutami. Obiecał mi,
że wykupi akcje, oraz spłaci dług w banku jeżeli...
- Ojcze, dlaczego nie mówisz dalej? - zawołała przestraszona Janka.
- Jeżeli co?
- Jeżeli tego jeszcze wieczora ogłoszę wasze zaręczyny, moje biedne maleństwo. Hrabia jest
bogaty i za cenę twej ręki obiecał wyratować mnie z nędzy i hańby.
Jasna główka dziewczęcia oparła się o pierś starca. Dreszcz przerażenia wstrząsnął jej ciałem.
- Hrabia Winters? - wyszeptała.
- Mój Boże czyż nie ma innego wyjścia z tej sytuacji?
- Nie, moje dziecko. To jest jedyny nasz ratunek. Och, Janko, teraz dopiero widzę, że nie
kochasz hrabiego. Może inny mężczyzna zajął twe serduszko?
Czuję że zgadłem: ty kochasz swego dalekiego kuzyna, Karola Garlicza.
- Karola? - szepnęła boleśnie dziewczyna - o, nie, ojcze.
Urwała nagle i ukryła zapłonioną twarzyczkę w swych dłoniach.
Przed nią stanął nagle obraz mężczyzny z Aazienek, jej zbawcy, Li-Fanga.
Tak, tylko jego jednego kocha, za nim poszłaby chętnie wszędzie, choćby do Chin! Nikt tego
nie zrozumie, nawet jej ojciec, toteż nikomu nie wyjawi swej miłości do człowieka z Dalekiego
Wschodu.
Bogdan Liniecki przyglądał się z niepokojem swojej córce. Od niej zależało teraz wszystko,
- od jednego słowa.
-Janko - szepnął za godzinę zjawią się w salonach pierwsi goście.
Cóż odpowiem hrabiemu?
Piękne dziewczę uniosło szafirowe oczy i spojrzało na ojca. Znużone pobladłe oblicze i
zaczerwienione oczy starca uczyniły na niej wstrząsające wrażenie.
- Powiedz mu... - odpowiedziała urywanym szeptem - powiedz...
- że zgadzam się zostać... jego żoną...
- Janko! - krzyknął starzec, lecz dziewczyny już nie było w pokoju.
Na górze, w swym buduarze, padła na kozetkę i łkając, zagłębiła mokrą od łez twarzyczkę w
poduszkę.
- O Boże, Boże, to nad moje siły! - płakała - czuję że nie będę mogła dotrzymać wiary
hrabiemu!
Gdzie jest teraz Li-Fang? Czyż nigdy już go nie ujrzę... nigdy?
Rozdział 3.
Rezygnować z uśmiechem.
Porucznik lotnictwa Karol Garlicz wbiegł po wspaniałych schodach hotelu, w którym
zamieszkał jego najlepszy przyjaciel Li-Fang, i wpadł jak bomba do jego mieszkania, wołając:
- Heej! Lucjanie, kochany Chińczyku, ubieraj się prędko, jedziemy do mej kuzynki, Janki
Linieckiej.
Ojciec jej urządza wspaniałe przyjęcie z okazji jej urodzin, wobec czego chcę sprawić mu
niespodziankę, sprowadzając egzotycznego gościa.
Ale, alee, co się z tobą dzieje kochany chłopie! Czemu taka ponura mina i zamglone oczy?
Co ci się przytrafiło! Co to znaczy!
-To znaczy że pojedziesz beze mnie na tę uroczystość - odpowiedział znużonym głosem
Li-Fang.
- Ja zostaję dziś w domu, a jutro powracam do Chin.
- Oszalałeś Lucjanie? Co się stało? Czy jesteś chory?
- Nie Karolu nie jestem chory, lecz miałem dziś tragiczną przygodę, której nie zapomnę przez
całe me życie. Karolu ujrzałem swe szczęście, ujrzałem przelotnie tylko cudo, o którym
marzyłem lata całe. Pamiętasz?, jakieś mi opowiadał o swej miłości do jasnowłosej swej
kuzynki, Janki Linieckiej.
- Tak - rzekł lotnik. - Nawet teraz serce bije mi jak młotem, gdy słyszę jej imię.
- Otóż dziewczę, które uratowałem od upadku z konia, wywarło na mnie podobnie wstrząsające
wrażenie. To mówiąc, Li-Fang zerwał się z miejsca i począł nerwowo przechadzać się po
pokoju. Dotychczasowy spokój opuścił go zupełnie.
-Nie znam jej imienia, ani nazwiska - rzekł po chwili - lecz kocham ją, kocham to urocze
błękitnookie, piękne jak anioł dziewczątko!
I dlatego też muszę powracać do Chin, albowiem ona jest Europejką z krwi i kości,
wychowaną na innej kulturze i w innej tradycji, podczas gdy mnie wzywa do Chin obowiązek
względem mej przybranej rodziny.
Nie wolno mi zapominać ani na chwile, że choć Polak z pochodzenia, jestem dziś księciem
Li-Fangiem, ostatnim reprezentantem dumnej i potężnej rodziny książąt Tola-Wang.
- A wiec jesteśmy obaj zakochani! - zawołał porucznik Garlicz - ja w mej słodkiej kuzynce
Jance, ty zaś w nieznajomej blondynce z Aazienek!
Doprawdy, Lucjanie, nie mogę ciebie zrozumieć. Gdy mnie podoba się dziewczyna, walczę
tak długo aż padnie w me ramiona.
- Widzisz, muszę ci wyznać, że tego ranka stało się coś, co mnie przedstawiło w fałszywym
świetle w oczach tego dziewczęcia - opowiadał Li-Fang cichym głosem.
- Ona uważa że jestem tchórzem, gdyż nie ukarałem należycie jegomościa, który zamierzył się
na mnie szpicrutą.
- Wielki Boże, co ja słyszę? - zdumiał się Karol Garlicz - nędznik chciał cię uderzyć? Czy
znasz jego nazwisko? Czy wiesz? kto to jest.
Lecz młodzieniec nie odpowiedział pogrążony w swoich smutnych myślach.
- Lucjanie! - zawołał porucznik, potrząsając przyjacielem - zapomnij o tym. Przysięgam że
z pod ziemi wydobędę twą ukochaną, by rzucić ją w twe ramiona, lecz błagam cię, nie zwlekaj
dłużej przyjacielu.
Rozdział 4.
Przyjęcie.
Bogdan Liniecki z okazji urodzin swej ślicznej córki zaprosił najelegantsze towarzystwo
stolicy. Wygalowani lokaje przesuwali się cicho, roznosząc wykwintne potrawy, dzwięki
muzyki ginęły wśród ogólnego gwaru rozmów i śmiechu.
Janka blada i milcząca siedziała obok hrabiego Wintersa, nie słysząc nawet, co jej sąsiad
opowiada. Serce tłukło się jak szalone w piersi dziewczęcia, dreszcz przebiegł po całym ciele.
Ze zgrozą oczekiwała tej okropnej, nieuniknionej chwili, gdy zostaną ogłoszone jej zaręczyny
z hrabią Wintersem.
Oczy jej, jakby szukając ratunku, błądziły po obcych twarzach, aż wreszcie zatrzymały się na
ojcu, który blady i milczący siedział naprzeciw niej.
Gdzie jest Karol?. - pytało w duchu dziewczę. - Dlaczego jego miejsce zarezerwowane obok
niej, jest puste?! Boże, ratuj mnie! - wyszeptały jej drżące wargi.
Bogdan Liniecki powstał i cisza zaległa na sali. Janka spostrzegła, że ojciec z trudem trzyma
się na nogach. Na twarzy jego maluje się ból i rozpacz.
Zaległa głucha cisza, śmiech ucichł i wszystkie spojrzenia skierowały się na gospodarza domu.
Drodzy moi goście! - rozpoczął - nie będę się rozwodził, nie chcę bowiem nadużywać waszej
cierpliwości i dlatego też mam zaszczyt zawiadomić was bez żadnych wstępów, kochani
przyjaciele, o zaręczynach mej córki Janki z hrabią Wintersem.
Goście zaczęli hałaśliwie wiwatować na cześć narzeczonych. Wiwaty zagłuszyły bolesny jęk,
który wydarł się mimo woli z ust nieszczęsnej dziewczyny.
W tej samej chwili hrabia porwał ją w ramiona i wycisnął na jej ustach, namiętny pocałunek.
Nagle podwoje otwarły się szeroko i na salę wkroczyli dwaj spóznieni goście.
Byli to : książę Li-Fang oraz porucznik Karol Garlicz.
Śmiertelna bladość okryła twarz lotnika na widok ubóstwianej Janki, którą trzymał w ramionach
hrabia Winters.
- Co się tutaj dzieje?! - zapytał nieprzytomnym głosem lokaja, który przechodził obok.
- Jaśnie panienka zaręczyła się z hrabią Wintersem.
- Li-Fang. - Jęknął Karol, chwytając przyjaciela za ramię.
- Ona zaręczyła się! O Boże, przychodzę za pózno!
Lecz co to. Ty nie odpowiadasz. Zbladłeś!
- Lucjanie, co z tobą się dzieje!
- Karolu - szepnął Li-Fang, dysząc ciężko, a pobladłe jego oblicze przybrało tragiczny wyraz.
- O Boże, ten człowiek... który chciał mnie uderzyć w Aazienkach i ona... ona...
- Kobieta, którą kocham...
- Too? To jest Janka!
Niebiosa ty kochasz Jankę? - zawołał Karol z bólem, a okrzyk ten pełen goryczy, zginął w
ogólnym gwarze. Dotarł jednak do uszu dziewczęcia.
Janka spojrzała w kierunku, skąd głos ten pochodził i zadrżała. Ujrzała bowiem Karola, a obok
niego  chińskiego księcia.
Przerażony jej wzrok zatrzymał się na człowieku, o którym marzyła, za którym tęskniła, na
którym skupiła się cała jej miłość i tęsknota.
- Li-Fang! - wyszeptała bezdzwięcznie Li-Fang!
Kielich z szampanem, który trzymała w ręku upadł na podłogę i stłukł się na drobne kawałki.
Żaden z gości którzy otaczali parę narzeczonych, nie dostrzegł tragedii jaka się rozegrała,
pomiędzy tym trojgiem młodych ludzi.
Również nikt nie zauważył niezwykłego zamieszania, a nawet przerażenia Bogdana
Linieckiego, w chwili gdy Janka wymieniła nazwisko: Li-Fang.....
- Li-Fang, Li-Fang! - szeptał starzec drżącymi ustami.
Niewesołe wspomnienia czasów jego przeszłości odżyły nagle, tłoczyły się w jego mózgu.
Otrząsnął się jednak od tych przykrych myśli i zbliżył się do Karola Garlicza.
- Karolu - szepnął, kładąc drżącą rękę na jego ramieniu.
- czy nie życzysz szczęścia mej córce z okazji jej zaręczyn?
Powoli, bardzo powoli, zbliżył się lotnik do Janki, ujął jej zimną jak lód, rączkę i z trudem
wykrztusił:
-Janko... życzę ci... szczęścia... Ja... ja... bardzo się ciesze...
Dalej nie mógł mówić, gdyż szalony ból ścisnął jego serce, zatamował oddech w piersiach i
zmieszał wszystkie myśli w zgorączkowanym mózgu.
Lecz Janka nie dostrzegła jego męki. Wzrok jej, pełen przestrachu i szczęścia zarazem,
skierowany był na Li-Fanga.
I jego zmieniona twarz zdradzała wielki cierpienie.
Karol dostrzegł to spojrzenie i ból wzmógł się w jego duszy.
Wzrok ubóstwianej dziewczyny, zdradził wszystko, - wszystko!
Janka kochała Li-Fanga, przybysza z dalekiej krainy, kochała jego przyjaciela. Dlaczego? zatem
zaręczyła się z hrabią Wintersem. Przecież bolesny wyraz jej twarzyczki nie świadczy wcale,
że jest szczęśliwa!...
Li-Fang, z lekka dotknął jego ramienia. Karol Garlicz zrozumiał, że nie przedstawił dotychczas
swego przyjaciela, jak to jest w zwyczaju.
-Drogi wujku, droga Janko - rzekł ceremonialnie - mam zaszczyt przedstawić wam mego
przyjaciela, księcia Li-Fanga!...
Janka wyciągnęła drżącą rączkę i Li-Fang pochylił się nad nią.
Jak rozpalona lawa, podziałał na jej krew jego pocałunek, a spojrzenie jego głębokich oczu
trafiło prosto do jej serca.
W tej samej chwili powrócił hrabia Winters, niosąc kielich szampana.
- Stłuczone szkło, przynosi podobno szczęście - oświadczył Jance ze śmiechem  sądzę więc,
że kielich, który stłukłaś, moja najdroższa, stanie się dobrą wróżbą dla naszego wspólnego
pożycia...
To mówiąc, ujął dziewczynę pod ramie i zaprowadził z powrotem do stołu, nie racząc nawet
spojrzeć w stronę dwóch przyjaciół.
Karol spojrzał na Li-fanga i dostrzegł uśmiech na jego ustach. Jakże ten człowiek mógł
uśmiechać się w takiej chwili?
Nie, nie był to uśmiech zadowolenia. Był to dziwny, zagadkowy, zastygły uśmiech azjaty
 i w tym uśmiechu lotnik dostrzegł gorycz, ból i rezygnację.
Tak. Li-Fang rezygnował z miłości, uśmiechając się, uśmiechem bezdennej rozpaczy.
Całe towarzystwo zasiadło za długim stołem, zastawionym wspaniałymi kryształami oraz
srebrną zastawą.
Li-fang obserwował nieznacznie ubóstwianą dziewczynę, która siedziała blada i milcząca
obok hrabiego Wintersa.
- Nie, ona nie jest szczęśliwa - pomyślał nagle - wygląda na to że ją zmuszono, może
zaręczono ją przemocą! Nie wiadomo, co za okropna okoliczność zmusiła ją do tego, lecz
jedno jest pewne, że biedaczka cierpi w milczeniu.
Kolacja była na ukończeniu. Bogdan Liniecki podniósł się pierwszy i dał znak ręką. Orkiestra
ukryta za palmami, na końcu sali, zagrała Wiedeńskiego Walca. Pary poczęły krążyć pod takt
upojnej muzyki. Hrabia, śmiejąc się, pociągnął Jankę na środek sali.
Akanie, tłumione przemocą, omal nie wydarło się z jej piersi. Cudowny, upajający Walc
Wiedeński, sprawiał jej nieznośny ból.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę stołu. Książę Li-Fang gdzieś znikł, Ojciec rozmawia z
bankierem Thornem, nawet Karol Garlicz gdzieś zaszył się w kącie i Janka nie mogła go
nigdzie dostrzec.
- Dziecinko, teraz dopiero trzymam cie mocno w objęciach! - szeptał namiętnie hrabia.
- Będziemy tańczyć aż do rana pod czarowne dzwięki skrzypiec i podobnie, jak dzisiaj, moja
gwiazdeczko, upłynie ci całe życie: taniec i zabawa; - cały mój majątek rzucę pod twe
maleńkie stópki. Rozkazuj, a wykonam każdy twój rozkaz!
- Uwolnij mnie od tego tańca!... - rzekła błagalnie Janka, usiłując uwolnić się z uścisku jego
ramion.
- Ach, nie, Janeczko!... Pierwszy taniec należy do mnie - musisz go przetańczyć do samego
końca!...
Bliskość mężczyzny, którego nie kochała, sprawiał istną mękę dziewczęciu.
- Byłaby krzyczała z bólu i gniewu, lecz tańczyła ulegle, choć mgła poczęła przysłaniać jej
oczy, a podłoga zakołysała się pod jej nogami.
Wreszcie muzyka umilkła. Hrabia odprowadził narzeczoną na jej miejsce i udał się po
chłodzące napoje.
-Sama, - chcę zostać sama! - szeptała rozpaczliwie dziewczyna.
- Uduszę się na tej sali!...
Przez nikogo niezauważona, wyślizgnęła się do biblioteki ojca - pobiegła, jak gdyby ją gnało
tysiąc demonów, do wspaniałej oranżerii, a stamtąd wypadła do starego parku i nocnej ciszy.
Noc była niezwykle ciepła, w powietrzu unosił się zapach rozkwitających wiosennych kwiatów.
Gdzieś, w gęstych zaroślach, słowik wywodził swą piosenkę miłosną. Lecz Janka nie
spostrzegła tych wszystkich cudów nocy wiosennej. Dzwięki muzyki biegły z balowej sali w
ślad za nią, sprawiając jej ból nie do zniesienia. Przysłaniając rączkami uszy, Janka biegła na
przód, wśród ciemności i łkała ... - łkała!... Wreszcie dobiegła do granic pałacowego parku,
padła na białą ławkę i tutaj dała upust swej boleści. Ukryła jasnowłosą główkę w dłoniach i
szeptała w bezsilnej rozpaczy: - O Boże, Boże  cóż ja teraz pocznę? Przecież kocham
jedynego człowieka na świecie! Do Li-Fanga ciągnie mnie przecież każda komórka mego
serca...
Za nim poszłabym wszędzie. Ach dlaczego nie jest on teraz przy mnie?...
Lecz Janka uprzytomniła sobie nagle, że już nie była wolną kobietą. - Jestem narzeczoną
Wintersa! - wydarł się głuchy jęk bólu z jej ust, - za pięćset tysięcy sprzedałam się!....
Nie, z tej tragicznej sytuacji nie było wyjścia. Janka musiała poświęcić swą miłość, by pomóc
ojcu w nieszczęściu.
- Janko! - rozległ się nagle okrzyk... Dziewczę drgnęło przestraszone. Podniosła swą zapłakaną
twarzyczkę i poznała Karola Garlicza. Księżyc świecił poprzez listowie i w jego poświacie
twarz młodzieńca wydała się upiornie blada.
Wesołe zazwyczaj oblicze wykrzywiał, obecnie wyraz bólu i rozpaczy. Karol zatrzymał się tuż
przed nią i spojrzał na ukochaną z bezdennym smutkiem.
- Karolu! - szepnęła Janka zatrwożona - co ty tu robisz?
Dlaczego nie pozostałeś z gośćmi na sali? Czego szukasz o tej porze w parku?
- Janko! - szepnął porucznik - dlaczego płaczesz?, szczęśliwa narzeczono arcybogatego
hrabiego Wintersa.
- O Karolu, błagam cię, nie dręcz mnie!...
- Ty go nie kochasz? Ja to czuje, więc po co było to wszystko.
- Na co ta, niecna, straszliwa komedia. Czyżby zmuszono cię do tego?
- Nie, Karolu, nikt mnie nie zmusił do tego kroku!...
- To... to jest... niemożliwe, Janeczko!... Ty go nie kochasz... a jednak...
- A jednak, tak musiało się stać, Karolu!.. Ach dlaczego dręczysz mnie tymi pytaniami.
- Mam prawo ku temu - gdyż kocham cię, Janko!...
- Gdyż wymarzyłem sobie , że nazwę cię mą słodką, małą żoneczką... A więc mam się
pogodzić z tym, że nadszedł kres mym marzeniom?
Nie. Nie - ja nie mogę w to uwierzyć!...
- O Karolu! - błagalnie złożyła ręce dziewczyna - zostańmy przyjaciółmi!...
- Mam być twym przyjacielem tylko?. Nie, przenigdy!...
- Ty należysz do mnie. - Nie oddam cię innemu za nic w świecie!
-Karolu, drogi mój chłopcze! - wyszeptało dziewczę - ja cię kochać nigdy nie będę!...
- Więc kochasz innego?
-Ta... tak!...
- Otóż ja wiem, kto jest ten mężczyzna, którego kochasz!... Li-Fang, Janko!...
Azy popłynęły z oczu dziewczęcia i opuściła głowę.
Lotnik chwycił jej ręce:
-Wiec dlaczego zaręczyłaś się z tym nędznikiem Wintersem, który uczyni cie nieszczęśliwą na
całe życie?
-O, nie pytaj... nie pytaj!... - jęczała dziewczyna.
- Mów... musisz mi wyjawić tę tajemnicę?...
- Czynię to... dla ojca. - Janka poczęła mówić przerywanym głosem - on jest zrujnowany...
Jeśli Winters nie pożyczy mu pięciuset tysięcy....
- Ach, rozumiem teraz - krzyknął młodzieniec - hrabia chce wykorzystać rozpaczliwą sytuację
twego ojca.... Ale on się myli, Janeczko!... Nigdy nie zostaniesz jego żoną!...
- Czy mam inne wyjście?
- Inne wyjście? Karol potarł zatroskane czoło i nagle podniósł głowę.
- Tak! - rzekł zdecydowanym tonem - ja znam wyjście z tej sytuacji...
Z dwojga złego, zawsze należy wybrać mniejsze... Ty kochasz Li-Fanga,
a on ciebie od pierwszej chwili, gdy cię ujrzał...
Otóż Li-Fang jest bogaty, niezmiernie bogaty, jak mówią.
Udam się do niego i opowiem mu wszystko... Li-Fang pożyczy twemu ojcu potrzebną sumę!...
- Karolu - nie - nie powinieneś tego czynić! - krzyknęło przestraszone dziewczę.
- Czyż to nie jest rzeczą zupełnie normalną, że kochający mężczyzna okaże ci pomoc?
Patrz, ja straciłem cię już na zawsze, lecz wolę widzieć cię w ramionach mego najlepszego
przyjaciele, niż przy boku Wintersa!
To mówiąc, pochwycił Jankę w ramiona, złożył na jej policzku pełen bólu i rozpaczy
pocałunek, po czym oddalił się szybkim krokiem.
- Biedny Karolek! - wyszeptała, idąc w zamyśleniu przed siebie.
W pewnym miejscu mur, okalający stary park pałacowy, czyni zakręt.
Janka lubiła to miejsce. Nazywała je swoją świątynią dumania.
Tutaj marzyła o wielkiej nieziemskiej miłości, tutaj również wylewała łzy, gdy smutek dręczył
jej duszę.
I dzisiaj również dręcząca tęsknota za dalekim, niedosiężnym szczęściem, wywołała ciche jej
łkanie. A szczęście było jednak tak blisko, że zdawało się, wystarczyłoby wyciągnąć po nie
rękę. Janka nagle wyczuła obecność jakiegoś człowieka i krzyknęła przestraszona.
Przed nią stał mężczyzna, który wypełnił jej serce i umysł, o którym myślała z miłością i
tęsknotą. Ręce dziewczęcia opadły bezsilnie. Stała bez ruchu, drżąc na całym ciele i milczała.
Niespodziewane to spotkanie zupełnie wytrąciło ją z równowagi.
Długo stali milcząc oboje, lecz oczy ich mówiły to, czego usta nie zdołały wypowiedzieć:
- Kocham cie! - Kocham,... kocham!...
Pierwszy oprzytomniał młodzieniec z dalekiego kraju i zbliżył się do dziewczęcia:
- Panno Janko? - zapytał - dlaczego pani płacze?
- Książę! - wyszeptało zmieszane dziewczę.
- Dlaczego te łzy? - nalegał Lucjan Li-Fang.
Janka poczuła się tak słaba, że musiała oprzeć się o mur parkowy. Li-Fang dostrzegł to, zbliżył
się więc ku niej i uniósł ręce, jakby chcąc uchronić od upadku.
Janko! - wyszeptał - dlaczego pani nie jest szczęśliwa?
Nie odpowiedziała. Opuściła jasną główkę, unikając niespokojnego, pytającego wzroku Li-
Fanga. Zaległo długie, dręczące milczenie.
I teraz Li-Fang przerwał je. Zaczął mówić. Swym śpiewnym, dziwnie kojącym, przenikającym
do głębi duszy głosem począł opowiadać o dalekich Chinach, o swej znajomości z lotnikiem
Karolem Garliczem, który w swoim locie dookoła świata zatrzymał się w Chinach. Opowiedział
również o tęsknocie, jaką wywołał Karol w jego duszy, opowiadając o dalekiej i nieznanej
Polsce. Cicho i dzwięcznie płynęły słowa. Janka słuchała jak we śnie, czarownej tej muzyki
słów i byłaby oddała pół swego życia, by móc słuchać i słuchać bez końca. A młodzieniec
opowiadał teraz o tym, jak nakłonił go Garlicz do podróży, jak wzbudził w nim chęć poznania
ojczyzny swych rodziców, jak razem, w furkoczącym samolocie, przelatywali nad
bezbrzeżnymi przestrzeniami wodnymi, nad gęstymi lasami i niebosiężnymi łańcuchami
górskimi. Następnie Li-Fang począł mówić o dzisiejszym spotkaniu w Aazienkach...
Głos jego stał się bardziej podniecony, bardziej melancholijny i gorący zarazem.
Otwarcie opowiedział o wrażeniu, jakie Janka na nim wywarła, opisał uczucia, które zrodziły
się w jego sercu na jej widok, po czym zakończył słowami: - Bóg był dla mnie łaskawy. Za
pośrednictwem Karola Garlicza, wprowadził mnie do tego domu.... I znów ujrzałem dziewczę
mych marzeń. Zarazem jednak okropny ból zakradł się do mego serca, w tej samej bowiem
chwili, gdy ją odnalazłem, zaofiarowała ona swą rękę innemu mężczyznie... I zostanie jego
żoną, nie będąc nigdy szczęśliwa! O, ja się nie mylę. Nie nadaremnie płacze pani w tym
najpiękniejszym dniu życia każdej dziewczyny!...
- Najpiękniejszy dzień mego życia! - krzyknęła Janka rozpaczliwie - o Boże!...
-Jak to? Czyż pani nie kocha hrabiego Wintersa?
- Ja go nienawidzę, ach, jak bardzo go nienawidzę! - rozpłakała się dziewczyna - lecz proszę
mnie o nic nie pytać! Błagam pana, niech pan już idzie, ja nie mam prawa z panem dłużej
rozmawiać!... Janka czuła, że wola jej słabnie. Jeszcze chwila, a zdradzi się ze swoim uczuciem
miłości.... Nie, nie  ona nie może z nim tutaj pozostać ani sekundy dłużej... Nie wolno jej
przecież zapomnieć, że musi ratować ojca za wszelką cenę. - Proszę niech pan pozostawi mnie
samą! - błagała.
-Dlaczego każe mi pani odejść? - zapytał Li-Fang ze smutkiem - czy nienawidzi mnie pani
również?
- Pana... pana miałabym nienawidzić? - krzyknęła Janka - o, nie... nie... ja... przeciwnie...
Tutaj dziewczę urwało nagle, lecz młodzieniec jednym skokiem znalazł się tuż przy niej i
zawołał:
- Czyż to możliwe? O, moje słodkie, jasnowłose dziewczątko, czy to być może, że ty mnie
kochasz? Mnie, właśnie mnie, a nikogo innego? Więc nie omyliło mnie przeczucie, gdym
dostrzegł dziwne iskierki w twych przecudnych oczach, gdyś spoglądała na mnie dziś rano w
Aazienkach?
Wówczas mężczyzna porwał ją w objęcia i Janka w uniesieniu pierwszej potężnej nadziemskiej
miłości odpowiadała pocałunkami na jego namiętne, zapamiętane pieszczoty. - Kochasz
mnie!... ty kochasz mnie! - szeptał wniebowzięty - jakże trudno mi w to uwierzyć!...
- Kocham cię Li-Fang! - jęknęła dziewczyna, drżąc ze szczęścia.
Smutna terazniejszość została zapomniana. Hrabia Winters, i jej ojciec, wszystko znikło nagle
pod wpływem palących pocałunków Li-Fanga. Lecz nagle czarowna bajka prysnęła i zimna
rzeczywistość wślizgnęła się pomiędzy zakochanych. Janka uwolniła się z objęć ukochanego
i jęknęła z rozpaczą: - Wielki Boże - co ja uczyniłam?...
-O, Janko! - wyszeptał młodzieniec, trzymając jej rączki - twoje myśli są przy Wintersie!...
Przecież ty mnie kochasz , a nie jego i dlatego też musisz pójść za mną do mej przybranej
ojczyzny.
-Za tobą poszłabym chętnie, choćby na koniec świata, najdroższy!... A jednak muszę tutaj
pozostać, gdyż należę do hrabiego Wintersa!
- Do mnie należysz! - krzyknął Li-Fang - jesteś moja i nikt mi tego szczęścia nie odbierze.
- Najdroższy! - wyszeptała dziewczyna ja nie mogę - doprawdy nie mogę postąpić inaczej!...
Hrabia ma moje słowo - muszę je dotrzymać, nawet gdyby to miało uczynić mnie
nieszczęśliwą na całe życie!
-Na litość Boską, Janko, dlaczego, dlaczego?... Musisz mi wszystko powiedzieć - musisz,
Janko!... Czyż nie jestem obecnie najbliższym ci człowiekiem?
- Nie mogę, nie mogę!...
W obliczu Li-Fanga poczęła zachodzić zmiana. Powoli miłość znikała ustępując przed
gniewem . Zmianę tę, Janka dostrzegła w świetle księżyca. Przestraszona rzuciła się na pierś
ukochanego, wołając:
-Powiem ci, powiem wszystko, najdroższy!....
Hrabia Winters dopomoże memu ojcu w wielkim nieszczęściu...
Ojciec mój stracił cały majątek i musi jutro spłacić wielką sumę pieniędzy...
Hrabia zaproponował mu pożyczkę, pod warunkiem że zostanę jego żoną.
Ach, jakże nienawidzę hrabiego, lecz musiałam się zgodzić na wszystko, chcąc ratować ojca...
Już nie ma odwrotu, jedyny mój! Czyż nie możesz tego zrozumieć?
Młodzieniec przycisnął ją mocno do swej piersi.
- Nic nas nie rozłączy, Janeczko! - począł mówić gorąco i namiętnie.
- Jestem bardzo bogaty i zastąpię twemu ojcu hrabiego Wintersa!..
- Li-Fang, co chcesz uczynić?..
- Rozmówię się z twym ojcem... Nie sądzę by okazał się nieugiętym, gdy powiem mu, jak
bardzo się kochamy... Już nigdy hrabia Winters nie wezmie cię w swe ramiona, nigdy już nie
dotknie twych różanych usteczek. Jesteś moja, tylko moja i niebawem udasz się jako ukochana
żoneczka do kraju, gdzie panuje uśmiech i spokojne szczęście miłości... Czy nie obawiasz się,
ukochana?
- Gdzie ty, Kaju , tam i ja, Kaja! Gdzie ty pójdziesz, tam i ja pójdę za tobą, mój jedyny na
świecie!... - Janko skarbie mój najdroższy! - zawołał młodzieniec w uniesieniu i znów świat
cały znikł przed nimi. I znów długie, niekończące się pocałunki, przeniosły ich do świata
nadziemskiego.
* *
*
Hrabia Winters nie ustawał w poszukiwaniach za Janką, nigdzie jednak nie mógł jej znalezć.
Tymczasem goście również dostrzegli nieobecność solenizantki.
Zasypywano hrabiego pytaniami, lecz ten nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
Ogarnęła go szalona wściekłość. Jak to ? Wszystkie kobiety, które spotkał na drodze swego
życia, kochały się w nim na zabój, a ta jedyna mała, jasnowłosa dziewczyna, śmie ukrywać się
przed nim nie wiadomo gdzie.
Lecz właśnie chłód Janki, jej opór i jawna niechęć, podniecały jeszcze bardziej zmysły
hrabiego, wzniecały jeszcze większą namiętność i pożądanie.
Hrabia przeszukał cały pałac, po czym wyminął oranżerię i wyszedł na taras, skąd szerokie
schody prowadziły do parku. Miał przeczucie, że odnajdzie Jankę, może nawet nie samą,
może w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Na samą myśl o tym, wściekły gniew go
opanowywał. Zaledwie uczynił kilka kroków w alei parkowej, gdy stanął oko w oko z Karolem
Garliczem. Księżyc jasno oświetlał postacie obu mężczyzn.
Przez krotką chwilę zmierzyli się wzrokiem zimnym, wrogim i badawczym.
Czy nie widział pan przypadkiem mej narzeczonej? - zapytał hrabia na pozór obojętnym
tonem. Karol mimo woli zawahał się z odpowiedzią.
- Dlaczego! pan mi nie odpowiada? - krzyknął hrabia, tracąc panowanie nad sobą
- przecież powraca pan z parku, panie poruczniku - czy nie napotkał pan swej pięknej kuzynki?
- Jeśli pan jest człowiekiem honoru.... - Hrabio! - zabrzmiał ostry okrzyk Karola.
- Sposób, w jaki pan stawia to pytanie, jest obelżywy.
Niech pan uważa, panie hrabio, na słowa, które pan wypowiada. Owszem, spotkałem Jankę
przypadkowo w parku, lecz rozstaliśmy się niebawem, wobec czego, sądzę, że powróciła do
pałacu. Hrabia roześmiał się szyderczo. - A więc nie myliłem się - zawołał wściekle - Jak
widzę, nocny spacer wśród gęstwiny drzew przypadł młodej parze do gustu, co?
- Uważaj, hrabio! - ryknął Karol - jak śmiesz obrażać dziewczynę, która jest twą narzeczoną?
Domagam się zadość uczynienia za obelżywe słowa względem Janki!
Odpowiesz mi również, hrabio, za krzywdę, wyrządzoną memu przyjacielowi, księciu
Li-Fangowi, dziś rano w Aazienkach! Przyślę panu mych sekundantów!
- Wyzwał mnie pan na pojedynek? - wrzasnął rozwścieczony hrabia. Ha! ha! rozumiem cię
doskonale, mój poruczniku. Masz zamiar uprzątnąć niewygodnego rywala!
Ale nic z tego, mój młodzieńcze. Zaręczam ci, że doskonale znam się na broni palnej, toteż nie
wiadomo jeszcze, który z nas polegnie. Będzie pan żałował swych niebacznych słów, panie
Karolu Garliczu!.... Lotnik uniósł rękę, jakby do uderzenia, lecz hrabia oddalił się szybko,
wołając jeszcze z pewnej odległości:
-Udzielę ci żądanego zadośćuczynienia jeszcze jutro, poruczniku. Przekonasz się że nie jestem
tchórzem mój młody panie!....
Z tymi słowy hrabia znikł pomiędzy drzewami. Teraz był przekonany, że znajdzie Jankę w
parku, wobec czego przyśpieszył kroku. Hrabia nie szedł już, lecz biegł raczej. Wyminął
białą ławkę i podążył wzdłuż muru. Wtem , stanął jak wryty i krew poczęła pulsować w jego
skroniach. Gdzieś w pobliżu rozległy się głosy. Hrabia rozpoznał głos Janki oraz śpiewny
akcent Li-Fanga, tego przeklętego młodzieńca, wychowanka plugawych Chińczyków.
Z chrapliwym okrzykiem rozdzielił gwałtownym ruchem gęste zarośla i stanął przed zakochaną
parą.
- Chińska kochanka,.. he,... he,... kochanica Chińczyka! - rozbrzmiał wśród nocy szyderczy
jego okrzyk: - tak wygląda więc twoja wdzięczność, Janko? Za me dobre serce, za pomoc,
którą okazałem twemu ojcu, tak mi się odwdzięczasz?
Okrzyk przestrachu wydarł się z piersi dziewczyny. Rozszerzonymi z przerażenia oczyma
spogląda na hrabiego, który siny z gniewu i zazdrości, wyglądał w obecnej chwili wprost
okropnie.
- Ty przeklęty przybłędo! - ryknął, unosząc pięść, lecz Li-Fang spojrzał nań takim groznym,
a zarazem władczym wzrokiem, że wzniesiona pięść opadła bezsilnie.
- Hrabio Winters! - odezwał się jasno i dobitnie Li-Fang - prawdziwej miłości nie można
kupić za złoto całego świata. Nie można również nikogo zmusić do kochania.... Jest to uczucie,
które wlewa w nasze serca Najwyższy, a my możemy tylko schylić czoła w pokorze.
Janka należy do mnie, gdyż mnie kocha. Nie zabrałem jej panu, bowiem pana nie kochała.
Jeśli posiada pan odrobinę dumy osobistej, zrezygnuje pan z kobiety, która nie może go
pokochać!...
- Janka należy do mnie! - ryknął hrabia - ona jest moją narzeczoną wobec świata i ludzi. Pan
wie o tym dobrze! Pan jest zwykłym złodziejem. Pan panie Li-Fang, chce ukraść mi, kobietę
która do mnie należy. Janko! Chodz natychmiast ze mną!... Naiwna dziewczyno! Dałaś się
zwieść melancholijnym oczom tego łotra. Natychmiast opuścić masz to miejsce i tego
człowieka! Nieruchome oblicze Li-Fanga przybrało nagle tak dziwny wyraz , oczy jego
zabłysły tak niesamowitym ogniem, że dotychczasowa odwaga opuściła nagle hrabiego.
Jakieś niejasne przeczucie mówiło mu, że należy mieć się na baczności przed tym spokojnym
na pozór i dziwnie uśmiechniętym młodzieńcem.
- Proszę iść precz! - wyrzekł wreszcie Li-Fang, kładąc rękę na ramieniu Janki.
- Idz precz hrabio, i pilnuj swego języka! Odwołuję się po raz ostatni do pańskiej ambicji
męskiej, hrabio!
Ja kocham Jankę, a ojciec jej nie będzie potrzebował już pańskiej pomocy pieniężnej , gdyż ja
biorę to na siebie!...
- Mylisz się, mój chłopcze, sądząc że wygrałeś!
- zgrzytnął zębami hrabia - jutro usłyszysz coś nowego o mnie!...
Hrabia Winters nie ustępuje tak łatwo z pola walki. Janka jest moją, nigdy bowiem nie zwrócę
jej danego słowa! Zawróciłeś jej w głowie, książę Li-Fang, wykorzystałeś jej młodość i
niedoświadczenie, lecz ja otworze jej oczy na twą obłudną grę, może pan na mnie polegać.
Zobaczysz, że największym twym przeciwnikiem będzie sam Bogdan Liniecki, ojciec Janki.
To powiedziawszy, Winters odwrócił się na pięcie i znikł w zaroślach, śmiejąc się szyderczo.
Długo jeszcze rozlegał się jego szatański śmiech wśród ciemności nocnych.
Rozdział 5.
Niesamowity gość.
Północ dawno już minęła, ostatni goście opuścili już pałac Bogdana Linieckigo.
Służba uwijała się jeszcze w salonach pałacowych, porządkując meble, srebrne nakrycia,
kryształy.
Również właściciel pałacu nie myślał o nocnym spoczynku. Pełen niepokoju wspominał bladą,
wydłużoną twarzyczkę swej córki przed jej zniknięciem z pałacu. I zachowanie hrabiego
Wintersa dawało mu powód do troski.
Dlaczego przy pożegnaniu hrabia był tak dziwnie oziębły, choć oczy jego pałały groznie,
a usta zaciśnięte były złowrogo?
Czyżby hrabia zmienił swój pierwotny zamiar?
Czy odmówi mu pomocy, zrażony zimną obojętnością Janki?
Lecz nie tylko to zaprzątało umysł starca. Ciągle powracał myślami do przyjaciela Karola
Garlicza.
Książę Li-Fang!... Wielki Boże, ileż wspomnień z odległej, dawno pogrzebanej przeszłości,
wywołało to nazwisko, książę Li-Fang!...
To nazwisko nie było mu obce, choć oblicze młodzieńca wcale nie wykazywało chińskiego
pochodzenia.
Starzec wstrząsnął się cały.
-Przybrany syn księcia Li-Fanga! - szeptał.
Nie, nie, umarli nie powstają - pomyślał z przestrachem - a ten młodzieniec nie wie o
niczym.
Czyżby przeszłość miała się zemścić na mim teraz dopiero?
Czy dziś miałby ponieść karę za to, co stało się niegdyś?
Nie, to czyste szaleństwo. Nikt nie pozna w Bogdanie Linieckim tamtego człowieka....
Starzec potarł znużone czoło i począł wstępować na szerokie schody, udając się do swojej
sypialni.
W chwili jednak, gdy mijał pokój swej córki, zatrzymał się nagle, gdyż zdawało mu się,
że słyszy ciche rozpaczliwe łkanie.
Serce jego ścisnęło się boleśnie.
- Biedne dziecko! - szepnął - nigdy, ach, nigdy nie zezwoliłbym na małżeństwo z hrabią
Wintersem. Wolałbym raczej znosić głód i nędzę, lecz nie mógłbym się pogodzić z myślą,
że zazna biedę moje jedyne dziecko!
Ostrożnie nacisnął drzwi i wszedł do pokoju Janki.
W pokoju było ciemno.
- Janko, dziecię moje, gdzie jesteś?! - zawołał ojciec i zaświecił elektryczność.
- Ojcze! - dziewczę przypadło do starca i objęło go za szyję - ojczulku najdroższy, muszę ci
wyznać pewną tajemnicę.
- Ty płakałaś, Janko! - zawołał zdławionym głosem Bogdan Liniecki. - Widzę ślady łez na
twej twarzyczce! Moje biedne dziecko, twój ojciec nie jest egoistą, jutro zwrócę słowo
hrabiemu i będziesz wolna. Wolę zrezygnować z jego pomocy, niż widzieć, że cierpisz!
- ojczulku, kochany ojczulku! - Janka przytuliła się jeszcze mocniej do starca - muszę ci coś
wyznać.
I opowiedziała zdumionemu ojcu o swym spotkaniu z Li-Fangiem w Aazienkach, o niecnym
postępku hrabiego Wintersa, po czym zakończyła swe opowiadanie, wołając:
- Ja go kocham, ojcze! Prócz Li-Fanga nie istnieje dla mnie żaden inny mężczyzna na świecie.
- Kochasz Li-Fanga, księcia Li-Fanga?! - krzyknął Bogdan Liniecki przerażony.
- Nie potępiaj mnie, ojcze! Któż może przewidzieć, dla kogo serce zapłonie nagłym uczuciem?
Ani rozsądek, ani też silna wola nic tu nie pomogą. Kocham Li-Fanga i miłość moja silniejszą
jest, od śmierci nawet.
O, jakże jestem szczęśliwa, bezgranicznie szczęśliwa. Poznałam człowieka, za którym pójdę
wszędzie, wbrew wszystkim, wbrew nawet memu ojcu, gdyby chciał się opierać naszemu
związkowi.
- Córko moja, opamiętaj się! - zawołał starzec rozpaczliwie. - Któż to jest ten książę Li-Fang?
Przybrany syn arystokratów chińskich. Lecz czy znasz jego prawdziwych rodziców?
Czy wiesz, jak naprawdę się nazywa? Zna polski język i mieni się Polakiem. Lecz kim byli
jego rodzice? Czy naprawdę byli zesłańcami politycznymi, którzy uciekli przed Rosjanami?
Dziecko moje! Błagam cię, zerwij z tym człowiekiem niewiadomego pochodzenia i obcej
Kultury!
- Och, ojcze ! Cóż mnie obchodzą jego rodzice, którzy dawno umarli? Dla mnie książę
Li-Fang jest najlepszym, najszlachetniejszym z ludzi na świecie. I wierz mi, ojcze, że będę
z nim szczęśliwa, wewnętrzny instynkt mi to mówi.
- Janko, jesteś jeszcze naiwnym dzieckiem! Ja znam Chiny, byłem tam niegdyś, za dawnych
czasów. Kobiety chińskie nie są szczęśliwe, a twój Li-Fang, wychowany w tym środowisku,
nie będzie lepszy od Chińczyków, pomiędzy którymi się wychował.
-Dość, ojcze! Nie pomogą nic twe perswazje.
Kocham go nad życie i tylko z nim zwiążę dalsze me losy!
- Wielkie nieba! Cóż powiem hrabiemu? - jęczał rozpaczliwie starzec.
-Li-Fang jest bogaty, mój ojcze i on ci pomoże zamiast hrabiego Wintersa!
- Dziecko drogie! - westchnął ciężko strapiony ojciec - jakie piekielne udręki mi zadajesz!
- Ojcze, ojcze, zgódz się! - błagała Janka.
- Dobrze.... zobaczymy - wyrzekł zdławionym głosem Liniecki - niech przyjdzie do mnie...
ten twój... książę!... Rozmówię się z nim.... poznam jego zamiary....
- Ojcze, ojczulku najdroższy! - krzyknęła radośnie dziewczyna, lecz starzec wyszedł szybko
z pokoju, nie mówiąc nawet dobranoc swej córce.
*
* *
Bogdan Liniecki wszedł do swego gabinetu, pogrążonego w ciemnościach.
Wtem.... wydawało mu się, że słyszy podejrzany szelest.
Starzec począł szukać po omacku kontaktu od elektryczności, jednocześnie starając się przebić
oczami mrok, zalegający gabinet.
Poprzez uchylone portiery sączyło się wąską smugą światło księżyca.
Smuga ta padała na część biurka wielkich rozmiarów, które stało tuż przy oknie.
I oto nagle, Liniecki ujrzał wąską, żółtą rękę, która cofnęła się od biurka, po czym jakaś
skurczona postać ludzka poczęła ostrożnie zbliżać do otwartego okna.
W pierwszej chwili, Bogdan Liniecki zamarł w bezruchu, lecz w następnej sekundzie skoczył
w stronę biurka i chwycił nocnego intruza w swe ramiona.
Kto jesteś? - Zapytał.
W odpowiedzi rozległ się szatański śmiech schwytanego człowieka.
- Co robisz tutaj, nędzniku?! - woła Liniecki - odpowiedz natychmiast, albo przywołam
służbę! - Wątpię, czy to uczynisz! - odezwał się nieznajomy po chińsku.
- Czy naprawdę nie wiesz kim jestem? Czy nie poznałeś mnie po głosie? He! He! He!
Bogdanie Liniecki. Dawno zapomniana przeszłość daje znać o sobie! Drżyj, przeszłość
odżyła!!
Długie lata szukałem cię po całym świecie i tylko dzięki przypadkowi, znalazłem cię w tym
kraju!
Tak, Bogdanie Liniecki, nie ujdziesz mi teraz!
Dla pewności przeszukałem twe biurko i oto znalazłem list, zaadresowany do twej córki.
Domyślam się, że jest to twój testament, w którym przyznajesz się córce do winy!
Lecz córka twoja nie powinna dowiedzieć się tajemnicy swego urodzenia! Nigdy nie dowie się
o tym, nigdy! Czy wiesz teraz, kto stoi przed tobą!
- Czang, Czang!! - krzyknął starzec w najwyższym przerażeniu.
- Tak, to ja! Długo jednak trwało , zanim przypomniałeś sobie Czanga !
- List! - jęknął starzec - oddaj mi ten list, błagam cie! Zniszczę go! Janka nigdy nie dowie
się o swym pochodzeniu, przysięgam!
- Przysięgasz? He! He! He! a któż ci uwierzy? Sądziłeś, że umarłem już dawno, nieprawda?
Lecz ja żyję i odnalazłem cię wreszcie, by się zemścić!
Bogdanie Liniecki, chwila ostatecznego porachunku nadeszła!
- Nędzniku! - zawołał starzec, przejęty zgrozą i drżącą rękę wyciągnął w stronę dzwonka na
biurku.
Nie zdążył zadzwonić.
Jakiś metalowy przedmiot, przeciął powietrze, po czym w gabinecie rozległ się chrapliwy
krzyk, oraz łoskot padającego ciała.
I znów rozbrzmiał cichy, szyderczy śmiech, następnie zaś, stuknęło zamykane okno.
Janka siedziała w swoim pokoju, zagłębiona w marzeniach, gdy na dole, w gabinecie ojca,
rozległ się niesamowity hałas i krzyk rozpaczy.
Przerażona, skoczyła na równe nogi.
-Boże, co się stało? Ojcze, mój ojcze! - krzyczała i jak szalona zbiegła po schodach.
Teraz w domu panowała głęboka cisza.
Służba udała się na spoczynek w innym skrzydle pałacu, nie mogła więc słyszeć hałasu.
Drżąc na całym ciele i ledwie trzymając się na nogach, Janka szarpnęła drzwi gabinetu i
przekręciła kontakt.
Elektryczne światło zalało gabinet.
-Ratunku!!! Pomocy!!! - woła przerażone dziewczę, albowiem ujrzało nieruchomą postać ojca,
leżącego na miękkim dywanie, tuż obok biurka.
Janka padła na kolana i oburącz objęła nieruchome ciało swego ojca.
-Ojczulku, drogi kochany ojczulku! - wołała wstrząsającym głosem.
- Kto wyrządził ci taką krzywdę? Otwórz oczy, ojcze najdroższy, odpowiedz mi!
Starzec jednak był niemy i głuchy na rozpaczliwe wołania swej córki.
Nagle wzrok jej, błądząc w bezsilnej rozpaczy, zatrzymał się na ciężkim lichtarzu z brązu,
lezącym obok głowy jej ojca.
Jednocześnie dostrzegła obok kurczowo zaciśniętej jego dłoni, biały kawałek papieru.
Była to pognieciona koperta, na której wypisane były ręką jej ojca następujące słowa:
Do mojej córki, Janki. Moja spowiedz. Otworzyć dopiero po mojej śmierci.
Koperta była pusta list zniknął.
Dziewczę zerwało się z kolan i nacisnęło dzwonek
Upłynęło kilka chwil, zanim na schodach rozległy się spieszne kroki.
Janka otworzyła szeroko drzwi gabinetu.
- Tutaj Macieju, tutaj! - zawołała głośno - stało się nieszczęście! Prędko, prędko, na litość
Boską!
- Wielki nieba, co się stało, panienko? - wierny służący stanął we drzwiach i szeroko
otwartymi oczyma spoglądał na śmiertelnie bladą Jankę.
- Śpiesz się Macieju! Wołaj prędko lekarza oraz przyślij mi ludzi, by przenieść na kanapę
tatusia, który ciężko zaniemógł!
To mówiąc, Janka wybuchła znów głośnym łkaniem.
-Wielki Boże! - krzyknął służący - już biegnę po ludzi i doktora!
Pobiegł z szybkością, na jaką tylko pozwalały mu jego starcze nogi.
Janka znów opuściła się na kolana obok leżącego bez przytomności ojca i uniosła jego głowę,
by umieścić ją nieco wyżej.
Nagle poczuła na swych palcach coś lepkiego i ciepłego.
Boże Wszechmocny, co to było?
Przerażona w najwyższym stopniu dziewczyna nachyliła się nad siwą głową ojca i dopiero
teraz dostrzegła głęboką ranę w potylicy. Krew ciekła niepowstrzymaną strugą.
Janka musiała zebrać wszystkie swe siły, by nie zemdleć. W tej samej chwili Maciej powrócił
wraz z drugim służącym.
-Doktor Eljot, przybędzie niebawem - oznajmił - a teraz podniesiemy naszego pana z podłogi.
Bogdan Liniecki, został przeniesiony wspólnymi siłami na kanapę.
- Ciepłej wody i bandaży! - wydała rozkaz Janka. - Ojciec krwawi, zapewne zranił się, padając!
Prawie jednocześnie zameldowano jej przybycie doktora Eljota. Był to stary lekarz domowy
Linieckigo.
- Co się stało Janko? - zapytał, wchodząc szybko do pokoju. - Czyż jakieś nieszczęście?
Wzrok jego padł na leżącą postać Linieckiego.
- Ho ho, jak widzę, mamy tutaj rannego! - zawołał.
-Ratuj go doktorze! - Janka chwyciła lekarza za rękę - Ojciec mój upadł i zranił się w głowę!
Doktor Eljot, nie zwlekając, zbadał głowę chorego. Janka w najwyższej trwodze czekała na
wynik badania.
-Odwagi, drogie dziecko! - odezwał się wreszcie lekarz. - Niech pani postara się zachować
spokój i zimną krew, gdyż będę potrzebował jej pomocy.
-Co się stało memu ojcu? -szepnęła trwożnie.
- Uderzono go ciężkim narzędziem w tył głowy. Dokonano tutaj przestępstwa, co do tego nie
ma najmniejszych wątpliwości. Nie, rana ta w żadnym razie nie pochodzi od upadku.
- ciężki lichtarz leży na podłodze! - krzyknęła Janka. - Litościwy Boże kto mógł go zranić?!
Czy on będzie żył, doktorze? - załamała ręce przerażona.
-Miejmy nadzieje, że pozostanie przy życiu, moje biedne dziecko - odparł stary doktor.
- Stan chorego jest bardzo ciężki, lecz nie beznadziejny.
Janka padła na kolana i głaszcząc bezwładną rękę ojca, rozpaczliwie łkała.
Doktor Eljot, zatelefonował do komisariatu policji, po czym wrócił do gabinetu i siłą odciągnął
zrozpaczoną dziewczynę od węzgłowia chorego.
Nagle chory poruszył się lekko i jego blade usta wymówiły bezdzwięcznie:
-Chińczyk... Chińczyk... Lichtarz... - po czym znów zapadł w odrętwienie.
Słowa te dosłyszał doktor, dosłyszała również dziewczyna i pobladła śmiertelnie.
-Chińczyk? - Pomyślała z trwogą - Kogo ojciec ma na myśli? Czy nie Li-Fanga? Nie, nie, to
jest niemożliwe, przecież ojciec dobrze wie, że Li-Fang nie jest Chińczykiem z urodzenia!
Ach, dlaczego nie ma Li-Fanga obok niej w tej okropnej chwili? O Boże, co się stanie, jeśli
ojciec umrze? Któż dopomoże rozwiązać tę straszliwą zagadkę? Kto jest ów tajemniczy
Chińczyk?
W swej bezmiernej rozpaczy przypomniała sobie nagle Karola Garlicza.
Tak, tylko on może służyć jej radą i pomocą. Czyż nie obiecywał dziś jeszcze, że zostanie jej
najlepszym przyjacielem?
- Karol! - szepnęła. - On rozwiąże tę zagadkę.
Myśl ta dodała jej nowych sil. Wybiegła więc do drugiego pokoju i połączyła się telefonicznie z
mieszkaniem porucznika.
- Hallo! - rozległ się w słuchawce głos Karola - kto mówi ?
W szybkich urywanych słowach opowiedziała mu dziewczyna o straszliwym wypadku, prosząc
by przybył jak najprędzej.
- Zaraz tam będę, Janko! - zapewnił lotnik zaniepokojonym tonem. - Czekaj na mnie!
Karol dotrzymał przyrzeczenia.
Nie upłynęło pięć minut, gdy w drzwiach salonu ukazała się jego wysoka postać.
Karolu! - zawołała z ulgą dziewczyna - o dziękuję, dziękuję ci, że przybyłeś pomimo nocnej
pory!
- Biedna Janeczko! - wyszeptał Karol zaniepokojony. - Czy to możliwe, że na ojcu twym
został dokonany zamach morderczy? Opowiedz mi wszystko, proszę!
- Ach, Karolu! - jęknęło dziewczę - ja sama wiem niewiele! Ojciec udał się do swego gabinetu,
wzburzony wiadomością, że kocham Li-Fanga.
Nie spałam jeszcze, gdy na dole rozległ się straszliwy krzyk oraz odgłos padającego ciała.
Zbiegłam na dół i znalazłam ojca na podłodze. Ach, Karolu, leżał bez życia, a obok głowy,
z której sączyła się krew, był ciężki lichtarz z brązu.
Zawezwałam lekarza, po czym przeniesiono ojca na kanapę. Tutaj, w obecności lekarza,
wypowiedział trzy słowa.
To mówiąc, Janka załamała ręce wymówiła z trudem:
-Ojciec powiedział: Chińczyk... Chińczyk... lichtarz...
-Chińczyk?! - zawołał Karol zmieszany. - Twój ojciec wymienił Chińczyka?
Tak. W pierwszej chwili przyszedł mi na myśl Li-Fang, lecz prędko odrzuciłam tą niedorzeczną
myśl. O, ja wiem, że to nie był Li-Fang. Ojciec nie nazwał by go Chińczykiem. Ktoś jednak
uderzył ojca lichtarzem, tak powiedział, Doktor Eljot. Co robił Chińczyk w nocy w gabinecie
mego ojca? Co tam się działo?
Wtem Janka, przypomniała sobie nagle pustą kopertę, którą znalazła w zaciśniętej pięści
swego ojca.
Kopertę tę, zaadresowaną do niej, w pierwszej chwili zupełnie machinalnie ukryła na swej
piersi, a teraz jakiś dziwny, wewnętrzny instynkt zmusił ją do milczenia.
Nie! Nikt, nawet Karol Garlicz nie powinien wiedzieć o tej kopercie. Dlaczego?. Janka sama
nie potrafiła tego wytłumaczyć.
Rozmowa obojga młodych ludzi została nagle przerwana. Do pokoju wkroczył doktor Eljot,
Towarzyszyli mu dwaj funkcjonariusze policji kryminalnej oraz lekarz urzędowy.
- Panno Janino Liniecka! - rzekł komisarz, kłaniając się uprzejmie - dowiedziałem się od pana
doktora Eljota, co zaszło. Zapewniam panią, że dołożymy wszelkich starań, by odnalezć
zbrodniarza, który zranił pani ojca.
Tymczasem zarządziłem dokładną rewizję gabinetu i oto co znalazłem na dywanie. Czy zna
pani ten przedmiot?
To mówiąc, wyjął z kieszeni małą figurkę, wyobrażającą jakiegoś wstrętnego chińskiego bożka.
Odpychająca ta figurka pokryta była chińskimi znakami.
-Wielki Boże, co to jest?! Zawołała ze wstrętem - po raz pierwszy w życiu widzę tę
obrzydliwość!
- Czy nie należało to do ojca pani?
- Nie!, panie komisarzu - zaprzeczyło dziewczę stanowczo - nigdy mój ojciec nie posiadał
czegoś podobnego. Ten Chińczyk zgubił to zapewne.
Tutaj urwała nagle i spojrzała z przestrachem na Karola Garlicza.
Lotnik był śmiertelnie blady uczynił ruch, jak gdyby miał zamiar uciec z pokoju.
Komisarz dostrzegł jego zmieszanie.
- Panie poruczniku! - zapytał szybko. - Pan zna tę figurkę. Jeśli mam sądzić po wyrazie
pańskiej twarzy, zna pan również jej właściciela. Któż to jest?
Karol potarł zroszone potem czoło. Zrozpaczony jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Janki.
Ponura cisza zaległa w pokoju.
Wreszcie Karol odezwał się drżącym głosem:
- Nie mogę kłamać, panie komisarzu. Tak, ja znam ten przedmiot - cierpienie odmalowało się
na twarzy młodzieńca. - Jest to tak zwany chiński talizman.
Lecz nie wierze, by prawy właściciel tego talizmanu dokonał zbrodni, gdyż... gdyż ten
przedmiot należy do mego najlepszego przyjaciela.... do księcia Li-Fanga.
Zaledwie wypowiedział te fatalne słowa, gdy już gorzko pożałował swej szczerości, widząc,
jakie piorunujące wrażenie wywarły na obcych.
W oczach komisarza rozbłysło zaciekawienie. Janka zatoczyła się, jak pod uderzeniem obucha
i oparła się o ścianę, by nie upaść.
Na pobladłej jej twarzyczce odmalowało się przerażenie, nieufność oraz, jak się Karolowi
wydawało, dziwna wrogość względem niego.
Teraz dopiero biedny młodzieniec uświadomił sobie, co uczynił. Niebaczne jego słowa
skierowały okropne podejrzenie na jego najlepszego przyjaciela, księcia Li-Fanga.
- Cóż ja uczyniłem, nieszczęsny? - pomyślał bezradnie. - Pogrążyłem Li-Fanga... Biedna
Janeczka!...
Podbiegł ku niej, by ją pocieszyć, lecz dziewczę cofnęło się przed nim z dziwnym wyrazem
twarzy.
Karol zagryzł wargi do krwi i stanął jak wryty.
Czyżby Janka posądzała go, że umyślnie rzucił podejrzenie na Li-Fanga, chcąc usunąć rywala?
- Janka - szepnął zupełnie cicho - wybacz mi, Janko, Błagam cię. Nie myśl zle o mnie,
uczyniłem to zupełnie nieumyślnie. Przysięgam ci jednak, że naprawię ten błąd.
Rozpaczliwe spojrzenie śmiertelnie smutnych ocząt dziewczęcia dotknęło biednego młodzieńca,
jak rozpalonym żelazem.
- Karolu, cożeś uczynił? - wyszeptała dziewczyna . - Teraz podejrzenie spadnie na Li-Fanga!
Twoja w tym wina Karolu!
- Przeklinam tę chwilę, w której sprawiłem ci ten ból, Janko.
W międzyczasie komisarz Płoński wydał kilka poleceń swym ludziom, po czym powrócił do
pokoju.
Zastał Jankę, cicho płaczącą na piersi Karola Garlicza.
- Śledztwo uczyni wielki krok naprzód - zaczął komisarz - jeśli pan, panie poruczniku, udzieli
mi bliższych informacji, dotyczących pańskiego przyjaciela, księcia Li-Fanga.
Książę Li-Fang dopiero od niedawna znajduje się w Warszawie, czy prawda? Jeśli się nie
mylę, znajdował się on również pomiędzy gośćmi, zaproszonymi do pałacu.
Karol Garlicz zacisnął zęby. Jego ręce chwyciły się kurczowo oparcia krzesła, na którym
siedziała na pół nieprzytomna dziewczyna.
- Panie komisarzu - odpowiedział zdławionym głosem - muszę panu wyznać, że niezbyt
jestem pewny, czy talizman ten należy do księcia Li-Fanga. Talizmany tego rodzaju są dość
rozpowszechnione w Chinach. Bardzo możliwe, że ten przedmiot należał do innego człowieka.
Czyż nie przebywają w Warszawie inni, prawdziwi Chińczycy?
Zupełnie jest wykluczone, by książę Li-Fang miał cośkolwiek wspólnego z tą zbrodnią, gdyż
znalazł się w tym pałacu po raz pierwszy w życiu i nie znał nigdy przedtem Bogdana
Linieckiego. Komisarz zamyślił się głęboko. Dziwny uśmiech zjawił się na jego ustach, a
wysokie czoło zmarszczyło się w wysiłku umysłowym.
- Możliwe, że ma pan słuszność - oświadczył wreszcie całkiem poważnie. - Rozumiem pana
bardzo dobrze, panie poruczniku, że nie może pan dopuścić tej myśli, by przyjaciel jego maczał
ręce w tej sprawie. Bardzo możliwe, że istnieje jeszcze jeden zupełnie podobny talizman. A
jednak okoliczność ta bardzo jest wątpliwa.
Pomimo to jest mym obowiązkiem zbadać dokładnie osobę Li-Fanga. Czy może mi pan
powiedzieć, kim jest właściwie ten pan, oraz w jaki sposób zaprzyjaznił się pan z nim tak
bardzo? - Jestem lotnikiem, panie komisarzu, ostatnio zaś dokonałem lotu dookoła świata.
Zdaje się że fakt ten jest panu wiadomy gdyż wszystkie gazety pisały o tym, kiedy powróciłem
przed dwoma dniami do Polski.
Otóż, będąc w Szanghaju, zapoznałem się z Polakiem, urodzonym w Chinach. Polak ten stracił
swych rodziców, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Przygarnął go i zaadoptował stary książę
Li-Fang.
Po śmierci przybranego ojca młodzieniec odziedziczył po nim w całości olbrzymie dobra oraz
niezmierną fortunę.
Pomimo to w sercu jego tliła się zawsze tęsknota za daleką Polską. Nauczył się polskiej mowy
i zawarł bliską znajomość z Polakami, zamieszkałymi w Szanghaju.
W ten sposób zaprzyjazniłem się z nim. Począłem go nakłaniać , by odwiedził Polskę. Wreszcie
uległ i oto przylecieliśmy moim samolotem przed dwoma dniami do Warszawy.
- Co pan wie o talizmanie?
- Książę Li-Fang nosił go zawsze na piersi. Zdaje się, że każdy członek tej licznej rodziny
Li-Fangów nosi podobny talizman, zawieszony na piersi pod ubraniem.
- Czy nigdy nie rozstaje się z tym amuletem?
- W rodzinie Li-Fangów istnieje legenda, według której strata lub rozstanie się z talizmanem
powoduje wielkie nieszczęście dla właściciela. Dlatego też Li-Fang nie rozstaje się z swoim
talizmanem nawet w nocy.
- Dziękuję panu - rzekł komisarz i zwrócił się do Janki, która blada i znużona siedziała na
krześle - czy ojciec pani zawierał kiedykolwiek znajomość z Chińczykami? Niech pani
przypomni sobie : czy widziała pani kiedykolwiek Chińczyka, odwiedzającego wasz dom?
- Nie! - zaprzeczyła dziewczyna stanowczo - nigdy nie widziałam Chińczyka w naszym
domu. Lecz pomimo to ojciec mój znał dobrze Chiny i Chińczyków.
- Tak? - zaciekawił się komisarz - a w jakiż to sposób?
- Niegdyś, za czasów swej młodości, przebywał w Chinach, jako oficer armii niemieckiej.
Ojciec mój nie lubił nigdy wspominać tych czasów.
Zmarszczka na czole komisarza pogłębiła się. Zamyślenie jego nie trwało jednak zbyt długo.
Znów zwrócił się do Karola:
- Gdzie mieszka obecnie książę Li-Fang? - zapytał.
- W hotelu  Bristol - odpowiedział młodzieniec, wyczerpany tą indagacją. - Pozwoli pan,
panie komisarzu, że udam się razem z panem do księcia Li-Fanga.
- Wybaczy pan - odparł sucho policjant - lecz proszę pana stanowczo, by pan nie opuszczał
tego pałacu w ciągu dzisiejszej nocy. Zanim nie dotrę do sedna sprawy nie pozwolę, by
postronna osoba wtrącała się w działalność policji. Książę nie powinien wiedzieć, zanim
śledztwo nie zostanie ukończone, że go podejrzewamy. Pan zaś, jako jego przyjaciel, gotów
wszystko mu wyjawić lub ostrzec przed niebezpieczeństwem. Z tego powodu jestem zmuszony
roztoczyć nad panem nadzór aż do rana.
Karol Garlicz powstrzymywał się całym wysiłkiem woli, by nie wybuchnąć gniewem.
Wtem uczuł w swej dłoni drżącą rączkę Janki. Która w ten sposób dała mu do zrozumienia, by
zachował spokój.
- Trudno, panie komisarzu - rzekł młodzieniec - zastosuję się do pańskiego życzenia i nie
opuszczę tego domu aż do rana.
Komisarz, zadowolony z takiego obrotu sprawy, pożegnał się i wyszedł z pokoju.
Zrozpaczone dziewczę powstało z trudem z krzesła. Błędny jej wzrok powędrował w stronę
drzwi, za którymi znikł komisarz. Cichy jęk wydarł się z pobladłych jej ust!. Kurczowo
chwyciła się za serce, zachwiała się gwałtownie i gdyby nie Karol, który podbiegł do niej i
objął silnym ramieniem, byłaby z pewnością runęła na podłogę.
Na poły nieprzytomna, wstrząsana niepowstrzymanym szlochem, oparła Janka swą główkę
na piersi swego wiernego przyjaciela.
Ach, jakże okropnie bolał go ten rozpaczliwy szloch, jak rozdzierał duszę i serce. Niby ostrym
nożem ciął i pozbawiał przytomności umysłu.
- Janko, Janeczko nie trać głowy! - szepnął błagalnie. - Bóg Jedyny wie, jak bardzo żałuję
mych niebacznych słów. O, nie wątpij, najdroższa, ja ci pomogę . Postaram się odnalezć
prawdziwego zbrodniarza, gdyż i ja nie wierzę w winę Li-Fanga.
- Karolu, ty nie zdołasz mi pomoc - łkała dziewczyna. - Ach, czuje, że Li-Fang zostanie
zaaresztowany, a wówczas na cóż mi życie bez niego?. O, gdybym mogła umrzeć!
- Na litość Boską, Janko, nie mów w ten sposób! - Woła Karol, okrywając jej rączki gorącymi
pocałunkami. - Dlaczego tracisz nadzieję? Polegaj na mnie. Nie spocznę dopóki niewinność
Li-Fanga nie zostanie udowodniona.
-Karolu, drogi mój chłopcze, jedyny mój wierny przyjacielu, jakże wiele dobroci mi okazujesz!
- wyszeptało wzburzone dziewczę. Czym sobie zasłużyłam na tyle szlachetnego uczucia?
Przecież sprawiłam ci taki ból dzisiaj, a jednak chcesz mi pomóc, a jednak nie unikasz mnie!
Biedny młodzian pobladł jeszcze bardziej. Wzruszony, milczał przez chwilę, głaszcząc czule
jej drobną rączkę, wreszcie rzekł:
-Janko, dlaczego pytasz o to? Czyś zapomniała, że byłaś dla mnie dotychczas jasnym
promykiem mego życia? Czyś sama nie zaofiarowała mi zamiast miłości, twoją szczerą
przyjazń? Ubóstwiana! Nie wiesz nawet, jak bardzo cię kocham, pomimo, że cię utraciłem
na zawsze! Nie, nic nie zmieni mego uczucia. Jestem szczęśliwy, że nie odepchnęłaś mnie
od siebie, że mogę nadal przebywać przy tobie, oddychać tym samym powietrzem i żyć,
wpatrzony w twe przecudowne oczy!
Janka była wzruszona do głębi duszy tym wyznaniem. Smutnie spojrzała na blade, tragiczne
oblicze Karola, następnie opuściła oczy i szepnęła ledwie dosłyszalnie:
- Ach, dlaczego tyle bólu naraz, tyle zmartwień i utrapień otacza mnie zewsząd? Dlaczego
los tak zrządził, że cierpi z mojej winy człowiek, którego dotychczas kochałam?
Dziewczę opuściło nisko swą jasną główkę.
Jakże bardzo cierpiała, nie mogąc odwzajemnić gorącej, ofiarnej miłości tego szlachetnego
młodzieńca . Ach, dlaczego wszystkie jej myśli, uczucia i marzenia należą do Li-Fanga?
Karol ciężko podniósł się z swego miejsca i powłócząc nogami zbliżył się do okna.
Na dworze szarzało. Drobny deszczyk siekł szyby, lekka mgła spowiła stary park pałacowy.
-Dlaczego nie może mnie ona tak kochać, jak ja ją kocham? - zapytywał sam siebie z rozpaczą.
Przycisnął rozpalone czoło do zimnej szyby i bezmyślnie patrzył na drzewa parkowe,
wyłaniające się w świetle poranka.
Wtem serce jego przeszyło wstrząsające przeczucie wielkiego niebezpieczeństwa, które zbliżało
się doń, groziło mu , lecz czuł również, że uniknąć go nie zdoła. Skąd się wzięło to
przeczucie, młodzieniec nie umiał sobie wytłumaczyć.
I oto nagle przypomniał sobie pojedynek z hrabią Wintersem, pojedynek, który miał się odbyć
dzisiaj jeszcze.
Niebawem zgłoszą się do niego sekundanci hrabiego. Kto zwycięży? On, czy też hrabia
Winters; świetny strzelec?
Karol nie obawiał się śmierci, teraz, gdy życie jego zimne i puste było, nie pociągało go wcale.
Wtem uderzyła go niesamowita cisza w pokoju. Odwrócił się i ujrzał Jankę, leżącą bez
przytomności na podłodze. - Wielki Boże, ona zemdlała! - zawołał i jak strzała podbiegł ku
niej. Podniósł bezwładne ciało z podłogi i złożył drogocenny ciężar na kozetce. Następnie
pobiegł po doktora Eljota, który w sąsiednim pokoju czuwał przy łożu Bogdana Linieckigo.
Ledwie jednak wszedł do pokoju, komisarz, który również czuwał przy łożu chorego, podniósł
ostrzegawczo palec do ust, nakazując milczenie.
- Odzyskuje przytomność - szepnął. - Zachowuj pan cisze. Może dowiemy się prawdy.
Blade oblicze Bogdana Linieckigo przebiegł konwulsyjny skurcz.
- Li-Fang! - wydarł się chrapliwy okrzyk z jego ust - nieszczęsna.... idziesz na zatracenie...
on jest....
Bolesny jęk nastąpił po tych słowach i stary przemysłowiec znów opadł na poduszki, milczący
i zdrętwiały.
Komisarz i lekarz spojrzeli sobie w oczy.
-A więc... jednak Li Fang! - usłyszał mruknięcie Karol Garlicz, który musiał oprzeć się o
framugę drzwi, by nie upaść, ogarnięty dziwną słabością.
- Boże Miłosierny! - szepnął przerażony - ojciec Janki wymienił nazwisko księcia Li-Fanga!
Lecz przecież to nic jeszcze nie oznacza. Czyż można przypisać wagę do słów bredzącego
w malignie chorego?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
01 Rozdzial 1
Mead Richelle Storm Born 01 Rozdział 7
01 Rozdział 01
PA lab [01] rozdział 1(2)
Mead Richelle Storm Born 01 Rozdział 6
PA lab [01] rozdział 1(1)
ROZDZIAŁ 01 Zasady dziedziczenia predyspozycji do nowotworów
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 01
03 Rozdział 01 Granica i ciągłość funkcji wielu zmiennych
Rozdzial 01
Rozdział 01 Komunikacja procesora z innymi elementami architektury komputera

więcej podobnych podstron