Gottfried A Burgerr Przygody Munchausena


Gottfried A. B黵ger
Przygody M黱chhausena


Prze艂o偶y艂a Hanna Januszewska


S艂owo wst臋pne


Przez d艂ugie wieki ludzie pracuj膮cy ci臋偶ko na roli i w rzemio艣le 偶yli jak niewolnicy i n臋dzarze. Pragn臋li oni jak ka偶dy cz艂owiek wolno艣ci, szcz臋艣cia i wiedzy, ale naprawd臋 wolni, bogaci i pot臋偶ni mogli by膰 w贸wczas tylko w marzeniach. W d艂ugie, zimowe wieczory opowiadali sobie legendy i bajki tak pe艂ne rado艣ci, niezwyk艂ych i szcz臋艣liwych przyg贸d, jak ich dola by艂a smutna, szara i ci臋偶ka. W ba艣niach znajdowali to, czego brakowa艂o im w 偶yciu rado艣膰, wolno艣膰, dostatek, panowanie nad si艂ami przyrody, nad przestrzeni膮, kt贸r膮 w贸wczas trzeba by艂o przecie偶 pokonywa膰 na piechot臋 lub co najwy偶ej konno.
Ka偶dy nar贸d posiada w艂asny, niewyczerpany skarbiec takich ludowych opowiada艅, ba艣ni i bajek skrz膮cych si臋 wspania艂ymi, fantastycznymi pomys艂ami, b艂yskaj膮cych dowcipem i weso艂膮 kpin膮, pe艂nych pogody 偶ycia i marze艅 o szcz臋艣liwej i sprawiedliwej przysz艂o艣ci 艣wiata.
Tw贸rc膮 wspania艂ych w膮tk贸w, stanowi膮cych podstaw臋 przyg贸d opowiedzianych w tej ksi膮偶ce, nie jest baron Hieronim M黱chhausen, kt贸ry 偶y艂 naprawd臋 w Niemczech przed dwoma wiekami, przez dziesi臋膰 lat s艂u偶y艂 jako oficer kawalerii w armii rosyjskiej i zyska艂 s艂aw臋 niezwyk艂ego samochwa艂a, zmy艣laj膮cego przy kieliszku niestworzone historie, jakie mu si臋 rzekomo zdarzy艂y.
R贸wnie偶 Gottfried August B黵ger, znakomity poeta niemiecki z XVIII wieku, kt贸rego nazwisko widnieje na ok艂adce, nie wymy艣li艂 sam wszystkich tych uroczych bajek my艣liwskich, 偶o艂nierskich i podr贸偶niczych.
Stworzy艂 je niemiecki lud bogata fantazja wielu pokole艅 bezimiennych gaw臋dziarzy, tych nieznanych artyst贸w 偶yj膮cych pod ch艂opskimi strzechami czy ubranych w uniformy prostych 偶o艂nierzy.
Baron M黱chhausen popijaj膮cy wino w weso艂ej kompanii i che艂pi膮cy si臋 przed ni膮 swymi zmy艣lonymi wyczynami i awanturami bezwiednie czerpa艂 pomys艂y do swych przechwa艂ek z ludowych ba艣ni, zas艂yszanych od ch艂op贸w i wyczytanych w popularnych w贸wczas kieszonkowych "Podr臋cznikach dla weso艂k贸w". Z takich w艂a艣nie bajek o niezwyk艂ych sposobach my艣liwskich, o lasach wyrastaj膮cych w mgnieniu oka pod samo niebo, o olbrzymach stawiaj膮cych siedmiomilowe kroki, o czarownicach lataj膮cych w powietrzu na miot艂ach, o dziwacznych zwierz臋tach uk艂ada艂 dowcipny baron swoje opowiadania o tym, jak to polowa艂 na kaczki i nied藕wiedzie, harcowa艂 na fruwaj膮cych kulach armatnich, wspina艂 si臋 na ksi臋偶yc po p臋dzie fasoli i korzysta艂 z us艂ug trzech niezwyk艂ych s艂u偶膮cych... Jego pe艂ne cudownych i nieprawdopodobnych przyg贸d wyprawy morskie przypominaj膮 偶ywo star膮 niemieck膮 bajk臋 偶o艂niersk膮 "O sze艣ciu zuchach, kt贸rzy zwiedzili ca艂y 艣wiat".
Opowiadania M黱chhausena, spisane i wydane najpierw anonimowo w Niemczech, potem prze艂o偶one na j臋zyk angielski, zwr贸ci艂y uwag臋 poety Gottfrieda Augusta B黵gera, kt贸ry s艂yn膮艂 jako tw贸rca pi臋knych ballad wierszy opartych na ludowych legendach i opowiadaniach, opiewaj膮cych niedol臋 i bohaterstwo prostych ludzi. Opracowa艂 on na nowo, upi臋kszy艂 i rozszerzy艂 przygody M黱chhausena i wyda艂 je drukiem w 1786 roku, zatajaj膮c zreszt膮 swoje nazwisko jako ich autora.
W uj臋ciu B黵gera fantastyczne przygody niemieckiego barona, zawadiaki i blagiera, nabra艂y cech subtelnej, ale ci臋tej gdzieniegdzie kpiny z ca艂ej niemieckiej szlachty, z jej awanturniczo艣ci, opilstwa i nier贸bstwa.
Opowiadania te zyska艂y szybko rozg艂os w Nierficzech i nawet w innych krajach. We Francji na przyk艂ad prze艂o偶y艂 w zesz艂ym stuleciu ksi膮偶k臋 B黵gera s艂ynny pisarz francuski Teofil Gautier, a wsp贸艂czesny mu rysownik i malarz Gustaw Dore ozdobi艂 j膮 wspania艂ymi sztychami. Baron M黱chhausen sta艂 si臋 wsz臋dzie uosobieniem weso艂ego gawedziarza-samochwa艂a, a opowie艣膰 o jego cudownych przygodach rozs艂awi艂a po ca艂ym 艣wiecie pi臋kne w膮tki ludowych niemieckich bajek.

Zdzis艂aw Ry艂ko

Podr贸偶 z przygodami


Wyruszy艂em z domu w podr贸偶 do Rosji w po艂owie zimy, mniemaj膮c ca艂kiem s艂usznie, i偶 tylko w贸wczas mr贸z i 艣nieg, bez 偶adnych koszt贸w ze strony szacownych i troskliwych rz膮d贸w, darmo wyg艂adz膮 wreszcie drogi poprzez p贸艂nocne okolice Niemiec, Polsk臋, Inflanty i Kurlandi臋, drogi, kt贸re wedle opis贸w wszystkich podr贸偶nik贸w s膮 jeszcze bardziej wyboiste ni偶 艣cie偶ki wiod膮ce do 艢wi膮tyni Cnoty.
Podr贸偶owa艂em konno. Najlepszy to spos贸b, zw艂aszcza gdy zacny jest je藕dziec i szkapa. Nie narazisz si臋 wtedy na spraw臋 honorow膮 z pierwszym lepszym uprzejmym niemieckim poczmistrzem ani na to, by wiecznie spragniony pocztylion w艂贸czy艂 ci臋 od karczmy do karczmy.
By艂em lekko odziany, co, gdym si臋 coraz bardziej zapuszcza艂 na p贸艂nocny wsch贸d, dosy膰 dawa艂o si臋 we znaki.
艁acno wi臋c sobie wystawi膰, jak przy tak srogiej pogodzie czu艂 si臋 w pustej okolicy ubogi, stary cz艂owieczyna, kt贸ry na polskim wygonie le偶a艂 opuszczony, ledwo paroma 艂achami nago艣膰 sw膮 skrywaj膮cy. Serce 艣cisn臋艂o mi si臋 z 偶alu nad biedaczyskiem. Wi臋c cho膰 i mnie mr贸z a偶 pod 偶ebra w serce si臋 wgryza艂, przecie偶 narzuci艂em na艅 m贸j p艂aszcz podr贸偶ny.
Wtedy z nag艂a ozwa艂 si臋 z niebios cudowny g艂os, wychwalaj膮cy m贸j czyn mi艂osierny:
Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci b臋dzie policzone!
A niech tam pomy艣la艂em i jecha艂em dalej, a偶 mnie ogarn臋艂y mrok i noc. Jak okiem si臋gn膮膰, nie jawi艂a si臋, nie odzywa艂a 偶adna wie艣. Kraj ca艂y le偶a艂 pod 艣niegiem, nie spos贸b wypatrzy膰 ni drogi, ni mostu. Znu偶ony jazd膮, zsiad艂em z konia i przywi膮za艂em go do czego艣, co mi kszta艂tem przypomina艂o stercz膮cy ze 艣niegu pieniek. Dla pewno艣ci pod艂o偶y艂em sobie pistolety pod rami臋, leg艂em opodal na 艣niegu i uci膮艂em sobie zdrow膮 drzemk臋 a偶 do bia艂ego dnia.
Zdumia艂em si臋 wielce, gdym obaczy艂, 偶e le偶臋 po艣rodku wsi, na cmentarzu ko艣cielnym. Mego konia pocz膮tkowo nigdzie dojrze膰 nie mog艂em. Lecz oto
us艂ysza艂em gdzie艣 wysoko nade mn膮 r偶enie. Gdym spojrza艂 w g贸r臋, ujrza艂em, 偶e moje konisko do kurka ko艣cielnego przywi膮zane u wie偶y dynda! Wnet poj膮艂em, jak si臋 rzecz mia艂a: ca艂膮 wie艣 noc膮 zasypa艂 艣nieg, a gdy z nag艂a mr贸z zel偶a艂, 艣nieg zacz膮艂 taja膰, a ja 艣pi膮c obsuwa艂em si臋 wraz z nim po trosze, pomalu艣ku i 艂agodnie.
To za艣, com w ciemno艣ci wzi膮艂 za pieniek ze 艣niegu stercz膮cy, do czegom mego konia przywi膮za艂, by艂 to krzy偶 czy te偶 kurek na ko艣cielnej wie偶y.
Nie zastanawiaj膮c si臋 wi臋c wiele, wzi膮艂em jeden z mych pistolet贸w i paln膮艂em z niego w cugle od uzdy mojego wierzchowca. W ten spos贸b odzyska艂em konia i ruszy艂em dalej w drog臋.
Potem wszystko sz艂o dobrze, a偶 do chwili gdy przyby艂em do Rosji, gdzie nie ma zwyczaju zim膮 konno podr贸偶owa膰. 呕e za艣 kieruj臋 si臋 zasad膮 "Co kraj to obyczaj naby艂em ma艂e, r膮cze sanki zaprz臋gni臋te w jednego konia i ruszy艂em do Petersburga z animuszem.
Nie pomn臋 ju偶 zgol膮, czy mi si臋 to przydarzy艂o w Estonii, czy te偶 w okolicach pomi臋dzy Narw膮 i New膮, to przecie pami臋tam, i偶 by艂o to w srogim lesie, gdym ujrza艂 p臋dz膮ce za mn膮 straszliwe wilczysko, kt贸remu gwa艂towny zimowy g艂贸d dodawa艂 jeszcze r膮czo艣ci. Tote偶 wilk mnie wnet dogoni艂 i zdawa艂o si臋, 偶e ju偶 nie ma dla mnie ratunku. W okamgnieniu po艂o偶y艂em si臋 na p艂ask na dnie sa艅, zdaj膮c konia na jego w艂asny spryt, co mi si臋 zda艂o najlepsze dla nas obu.
I wtedy sta艂o si臋 to, co mi wprawdzie chodzi艂o po g艂owie, ale czegom si臋 ani spodziewa艂, ani oczekiwa艂.
Wilczysko, nie bacz膮c na moj膮 skromn膮 osob臋, da艂o przeze mnie susa i, zapami臋ta艂e w z艂o艣ci, skoczy艂o wprost na konia, oderwa艂o i 艂ykn臋艂o za jednym
razem ca艂y zad biednej szkapy, kt贸ra z trwogi i b贸lu; gna艂a tym ci pr臋dzej.
A ja, skryty w saniach i bezpieczny, ukradkiem unios艂em g艂ow臋 i wtedy ujrza艂em z przera偶eniem, 偶e wilczysko prze偶ar艂o prawie konia na wylot.
Zaledwie jednak wcisn臋艂o si臋 zgrabnie do wewn膮trz ko艅skiego kad艂uba, skorzysta艂em z okazji i zamachn膮艂em si臋 siarczy艣cie biczem po jego kud艂ach. Cho膰 wilczysko tkwi艂o jakby w pokrowcu, przecie偶 ten niespodziewany cios nap臋dzi艂 mu t臋giego stracha. Z ca艂ej mocy targn臋艂o si臋 naprz贸d, a偶 spad艂 ze艅 ko艅ski zezw艂ok i wyobra藕cie偶 sobie! miast konia gna wilczysko w zaprz臋gu! Ja ze swej strony coraz g臋艣ciej 艣wiadczy艂em mu razy biczem i oto niespodzianie dla obydwu nas, zdrowo i ca艂o, galopem wpadli艣my do Petersburga, ku niema艂emu zdumieniu spektator贸w1.
Nie b臋d臋 was, panowie, nu偶y艂 czcz膮 gadanin膮 o po艂o偶eniu, sztukach pi臋knych, naukach ani o osobliwo艣ciach tej 艣wietnej rosyjskiej stolicy. Nie b臋d臋 te偶 zabawia膰 was intry偶kami i swawolnymi przygodami, jakie si臋 zdarzaj膮 na przyj臋ciach, gdzie pani domu cz臋stuje go艣cia w贸dk膮 i ca艂usem. Godniejsze waszej uwagi zdaj膮 mi si臋 przedmioty bardziej szlachetne, tycz膮ce si臋 koni i ps贸w, kt贸rych by艂em zawsze najszczerszym przyjacielem, a tak偶e opowiem co nieco o lisach, wilkach i nied藕wiedziach. Tej bowiem dzikiej zwierzyny jest w Rosji wi臋ksza obfito艣膰 ni偶 w kt贸rymkolwiek kraju 艣wiata.
呕e trwa艂o to czas -niejaki, nim si臋 do wojska zaci膮gn膮艂em, tedym przez par臋 miesi臋cy z pe艂nej swobody korzysta艂 i mog艂em czas m贸j i pieni膮dze przehula膰 w spos贸b najbardziej godny szlachcica. Niejedna noc up艂yn臋艂a mi przy kartach, a wiele przy brz臋ku pe艂nych kielich贸w. Mrozy panuj膮ce w tym kraju, a tak偶e jego obyczaje nada艂y flaszy, kompance zabaw i rozrywek, rang臋 o wiele wy偶sz膮 ni藕li w naszym trze藕wym niemieckim kraju. I spotka艂em tu mn贸stwo ludzi, kt贸rzy w szlachetnej sztuce popijania godni byli zwa膰 si臋 artystami.
Lecz ka偶dy z nich za lichego partacza by uchodzi艂 przy siwobrodym, czerwonym jak burak generale, kt贸ry z nami przy wsp贸lnym stole ucztowa艂. Stary ten jegomo艣膰 postrada艂 by艂 w bitwie z Turkiem wierzchni膮 cz臋艣膰 czaszki i z tej to przyczyny, gdy tylko kto艣 nowy do naszej kompanii trafi艂, w spos贸b najgrzeczniejszy, dwornie go przeprasza艂, i偶 przy stole nie zdejmuje kapelusza.
Mia艂 on zwyczaj podczas uczty wypr贸偶nia膰 par臋 flasz winiaku, ko艅cz膮c wyczyn butl膮 araku lub zaczynaj膮c rzecz od nowa, gdy tylko zdarzy艂a si臋 po temu sposobna okazja. Nigdy jednak nie spostrzeg艂e艣, by cho膰 troch臋 mia艂 w czubie. Nie uwierzycie mi, panowie, gdzie le偶a艂a tego przyczyna! Wybaczam wam to, bowiem i mnie by艂o trudno rzecz t臋 poj膮膰. Nie mog艂em jej sobie d艂ugo wyt艂umaczy膰, a偶 z nag艂a i niespodzianie klucz do tej zagadki znalaz艂em.
Od czasu do czasu genera艂 lekko unosi艂 kapelusz. Widzia艂em to nieraz i nie bra艂em mu tego za z艂e. Rzecz prosta, i偶 rozgrzewa艂o mu si臋 czo艂o, rzecz prostsza jeszcze, i偶 je chcia艂 och艂odzi膰. Wreszcie kiedy艣 zobaczy艂em, 偶e wraz z kapeluszem podnosi si臋 przymocowana do艅 srebrna blaszka, kt贸r膮 genera艂 mia艂 za艂atan膮 czaszk臋, i w贸wczas zawsze kurzy mu si臋 ze 艂ba opar wypitych przez niego mocnych trunk贸w. Szepn膮艂em o tym paru przyjacio艂om i o艣wiadczy艂em gotowo艣膰 zaraz, a by艂 to ju偶 wiecz贸r, prawdziwo艣膰 moich s艂贸w udowodni膰.
Stan膮艂em wiec z moj膮 fajk膮 za genera艂em i w艂a艣nie, gdy opuszcza艂 z powrotem kapelusz, podpali艂em kawa艂kiem papieru unosz膮cy si臋 opar. Wtedy ujrzeli艣my niewidziane i pi臋kne widowisko. S艂up pary nad g艂ow膮 bohatera przemieni艂 si臋 w s艂up ognisty, a opar snuj膮cy si臋 pomi臋dzy w艂osiem kapelusza zab艂ysn膮艂 modrym, najpi臋kniejszym blaskiem, wspanialej l艣ni膮c ni藕li aureola wok贸艂 g艂owy najwi臋kszego ze 艣wi臋tych. Eksperymentu tego nie spos贸b by艂o przed genera艂em zatai膰. Lecz stary bynajmniej si臋 o to nie gniewa艂 i dozwoli艂 nam nieraz jeszcze powtarza膰 do艣wiadczenie, kt贸re dodawa艂o mu tyle dostojnej powagi.


Opowie艣ci my艣liwskie


Pomijam milczeniem poniekt贸re weso艂e przypadki, kt贸re nas przy takich to okazjach spotyka艂y, mam bowiem ch臋tk臋 opowiedzie膰 wam, panowie, o co ucieszniejszych i osobliwszych my艣liwskich przygodach.
Nie zda si臋 to wam dziwne, 偶em zawsze lgn膮艂 do zacnych kompan贸w, kt贸rzy woln膮, bezkresn膮 le艣n膮 dziedzin臋 nale偶ycie umiej膮 szacowa膰. Zar贸wno rozmaito艣膰 rozrywek, jak i niezwyczajne wprost szcz臋艣cie, kt贸re towarzyszy艂o ka偶demu mojemu poczynaniu, sprawi艂y, i偶 po dzi艣 dzie艅 z rozkosz膮 to wszystko wspominam.
Kiedy艣, o 艣wicie, ujrza艂em przez okno mej sypialnej komnaty, i偶 stadko dzikich kaczek, rzek艂by艣, pokry艂o ca艂kiem wody ogromnego stawu, kt贸ry le偶a艂 nie opodal. W mgnieniu oka pochwyci艂em z k膮ta ska艂k贸wk臋, szusm膮艂em ze schod贸w na 艂eb, na szyj臋 i najnieopatrzniej w 艣wiecie trzasn膮艂em g艂ow膮 o framug臋 drzwi. Alem si臋 ni na moment nie zatrzyma艂, cho膰 zda艂o mi si臋, 偶em iskrami i gwiazdami z oczu sypn膮艂.
Przyk艂adam bro艅 do oka, celuj臋 i patrzcie偶, do licha! Wraz z tylko co doznanym gwa艂townym wstrz膮sem odlecia艂 krzemie艅 od kurka! Co mia艂em czyni膰? Nie spos贸b by艂o czas traci膰. Szcz臋艣ciem mia艂em jeszcze w pami臋ci, co mi si臋 艣wie偶o z oczami przydarzy艂o. Odrywam tedy panewk臋, celuj臋 do dzikiego ptactwa i wal臋 si臋 pi臋艣ci膮 w oko. Starczy艂o w nim jeszcze iskier! Hukn膮艂 strza艂. Trafi艂em kaczek par pi臋膰, cztery cyranki i par臋 kurek wodnych.
Przytomno艣膰 umys艂u jest m臋偶nych czyn贸w podniet膮. 呕o艂nierze i 偶eglarze wielekro膰 zawdzi臋czaj膮 jej swe ocalenie, a my艣liwi swe szcz臋艣cie.
Zdarzy艂o si臋, i偶 w jednej z moich my艣liwskich w臋dr贸wek dotar艂em do wiejskiego jeziora, po kt贸rym tu i tam p艂ywa艂o sobie kilkadziesi膮t dzikich kaczek. By艂y jednak tak rozproszone, 偶e nie mog艂em po艂o偶y膰 wi臋cej ni偶 jedn膮 jednym strza艂em. Na domiar z艂ego osta艂 mi si臋 tylko jeden nab贸j w mojej flincie. Zda艂oby si臋 jednak ustrzeli膰 ich wi臋cej, bom si臋 wkr贸tce spodziewa艂 odwiedzin ca艂ej hurmy przyjaci贸艂 i znajomk贸w. Nagle wpad艂o mi na my艣l, 偶e mam przecie w mej my艣liwskiej torbie jeszcze jeden kawa艂ek s艂oniny, kt贸ry mi pozosta艂 z zabranej na polowanie przek膮ski. Przywi膮za艂em tedy s艂onin臋 do psiej smyczy, kt贸r膮 rozplot艂em, co najmniej czterykro膰 j膮 pod艂u偶aj膮c.
Co uczyniwszy, skry艂em si臋 w sitowiu, przy samym brzegu, wystawi艂em m贸j kawa艂ek s艂oniny na smyczy i ku mojej uciesze widz臋, 偶e najbli偶ej p艂ywaj膮ca kaczka 偶wawo si臋 do艅 zbli偶a i 艂yka. Za ni膮 podp艂ywaj膮 inne, gdy przywi膮zany do smyczy g艂adki k臋s w nieprzetrawionym stanie szybko si臋 z kaczki drugim ko艅cem wy艣lizn膮艂, 艂yka go druga, trzecia i tak dalej po kolei. M贸wi膮c kr贸tko, k臋s przew臋drowa艂 przez wszystkie kaczki, ani jednej nie omin膮wszy, i nie odczepi艂 si臋 nawet od smyczy!
By艂y na ni膮 nanizane jak per艂y na sznurek. Przyci膮gn膮艂em je wi臋c pi臋knie-艂adnie do brzegu i owin膮wszy si臋 wok贸艂 ramion i piersi sze艣ciokrotnie sznurem ruszy艂em ku domowi.
Drogi mia艂em jeszcze szmat przed sob膮 i m臋czyli mnie setnie ci臋偶ar tylu kaczek. Wyrzuca艂em sobie ju偶 prawie, i偶 ich tyle po艂apa艂em. Wtedy przydarzy艂o mi si臋 co艣, co mnie w pierwszej chwili wprawi艂o w niema艂y ambaras. Kaczki bowiem by艂y wszystkie
jeszcze 偶ywe i, otrz膮sn膮wszy si臋 z pierwszego oszo艂omienia, j臋艂y krzepko bi膰 skrzyd艂ami, unosz膮c si臋 ze mn膮 wysoko w powietrze.
Niejeden by si臋 zatraci艂 w podobnych okoliczno艣ciach, ja jednak wykorzysta艂em je, jak mog艂em najlepiej, na m贸j po偶ytek. J膮艂em bowiem wios艂owa膰 po powietrzu po艂ami mego kabata, w stron臋 domu si臋 kieruj膮c.
Gdym si臋 tak w g贸rze nad moim domem ju偶 znalaz艂, trzeba si臋 by艂o jako艣 opu艣ci膰, szkody sobie nie czyni膮c. Ukr臋ci艂em wi臋c 艂eb jednej kaczce, potem drugiej, trzeciej i innym. I w ten spos贸b miarowo i 艂agodnie osun膮艂em si臋 poprzez komin mego domu na sam 艣rodek kuchennego paleniska, w kt贸rym na szcz臋艣cie nie zd膮偶ono jeszcze rozpali膰 ognia. Kucharz m贸j niema艂o si臋 zdumia艂 i najad艂 si臋 t臋giego stracha.
Podobny przypadek mia艂em ze stadem kuropatw. Wyszed艂em sobie, by now膮 flint臋 wypr贸bowa膰, i ju偶 wystrzela艂em niewielki zapas 艣rutu, gdy ni st膮d, ni zow膮d furkn臋艂o mi spod n贸g sp艂oszone stadko kuropatw. Ch臋tka mnie wzi臋艂a mie膰 je dzi艣 jeszcze, wieczorem, na stole i sprawi艂a, 偶e wpad艂 mi do g艂owy koncept, kt贸rego pod s艂owem! mo偶ecie i wy za偶y膰, panowie, gdy si臋 wam po temu przydarzy okazja-
Gdym tylko obaczy艂, gdzie siad艂y kuropatwy, 偶wawo nabi艂em moj膮 bro艅, lecz nie 艣rutem, ale stemplem, kt贸ry, tak szybko, jak tylko mog艂em zaostrzy艂em nieco od g贸rnego ko艅ca i podszed艂em bli偶ej do kuropatw. Gdy si臋 tylko poderwa艂y, nacisn膮艂em cyngiel i ujrza艂em z rado艣ci膮 opadaj膮cy opodal powoli m贸j stempel, a\ na nim siedem kuropatw, zdumionych mo偶e, 偶e je tak przedwcze艣nie jeden ro偶en zjednoczy艂.
S艂usznie powiadaj膮: "Rad藕 sobie na 艣wiecie, jako mo偶esz".
Innym zn贸w razem w okaza艂ym rosyjskim lesie wyskoczy艂 na mnie wspania艂y, srebrny lis. A偶 偶a艂o艣膰 bra艂a na my艣l, 偶e kto艣 m贸g艂by si臋 powa偶y膰 tak kosztowne futro kul膮 czy 艣rutem przedziurawi膰.
Ja艣nie Wielmo偶ny Przechera stan膮艂 tu偶 przy drze-wic, a ja w okamgnieniu wyci膮gn膮艂em kul臋 z lufy, za艂adowa艂em w ni膮 t臋gi gw贸藕d藕, da艂em ognia i tak celnie trafi艂em, 偶em lisi膮 kit臋 przygwo藕dzi艂 do pnia. Po czym podszed艂em do lisa, wyj膮艂em kordelas, przeci膮艂em na krzy偶 sk贸r臋 na lisim pysku, chwyci艂em harap i wych艂osta艂em zwierza z jego futra tak grzecznie, 偶e prawdziwie by艂o co podziwia膰.
Nieraz przypadek i szcz臋艣cie pope艂nione b艂臋dy naprawiaj膮. Mia艂em si臋 o tym wkr贸tce przekona膰, gdy w ogromnym lesie ujrza艂em k艂usuj膮cego warchlaka i pod膮偶aj膮c膮 za nim macior臋. Strzeli艂em i spud艂owa艂em. Warchlak wyrywa sam naprz贸d, maciora przystan臋艂a i znieruchomia艂a, jakby wros艂a w ziemi臋. Gdym si臋 jej przyjrza艂 z bliska, pozna艂em, i偶 bestia by艂a 艣lepa i trzyma艂a ogonek swego warchlaka w pysku. Warchlak za艣 prowadzi艂 j膮 z synowskiego obowi膮zku.
呕e za艣 moja kula przelecia艂a pomi臋dzy obojgiem, przeci臋艂a t臋 link臋, kt贸rej koniec wci膮偶 jeszcze dzier偶y艂a w z臋bach maciora. Przewodnik ju偶 jej nie prowadzi艂, wi臋c przystan臋艂a. Ja za艣 chwyci艂em za koniuszek dziczego ogona i poprowadzi艂em na nim stare,
bezradne stworzenie bez trudu i sprzeciwu wprost do domu.
Cho膰 wielce niebezpieczna jest dzika maciora, o wiele jeszcze niebezpieczniejszy jest srogi odyniec. Spotka艂em takowego kiedy艣 w lesie, gdym, na moje nieszcz臋艣cie, nie by艂 got贸w ani do ataku, ani do obrony.
Ledwo uda艂o mi si臋 smyrgn膮膰 za drzewo, gdy rozjuszony zwierz z ca艂膮 moc膮 zada艂 cios z boku. Jego k艂y wry艂y si臋 jednak w drzewo, tak 偶e ani ich wyrwa膰, ani ciosu powt贸rzy膰 ju偶 nie by艂 w mocy. Ha ha! pomy艣la艂em. Mam ci臋, bratku! W okamgnieniu pochwyci艂em kamie艅, j膮艂em nim ku膰 jak m艂otem po k艂ach i zbi艂em je razem tak, 偶e odyniec uj艣膰 mi ju偶 nie m贸g艂. Musia艂 czeka膰 cierpliwie, a偶em z pobliskiej wsi w贸zek i powrozy 艣ci膮gn膮艂, aby go zdrowym i ca艂ym do domu dostawi膰, co si臋 te偶 uda艂o wy艣mienicie.
Bez w膮tpienia s艂yszeli艣cie, wa膰panowie, o patronie strzelc贸w i my艣liwych, 艣wi臋tym Hubercie, jako tez i o wspania艂ym jeleniu z krzy偶em 艣wi臋tym pomi臋dzy rogami, kt贸ry mu si臋 ongi艣 w lesie objawi艂.
Temu to 艣wi臋temu Hubertowi zwyk艂em rok w rok w zacnej kompanii, ho艂d sk艂ada膰, a co si臋 tyczy jelenia tom go ogl膮da艂 chyba z tysi膮c razy: zar贸wno na ko艣cielnych malowid艂ach, jak i na haftowanych wst臋gach orderowych jego rycerzy. Tak 偶e, na honor i sumienie prawego my艣liwca! sam ju偶 nie wiem, czy przed laty bywa艂y takie zdobne w krzy偶 艣wi臋ty jelenie, czy te偶 mo偶e s膮 i dzi艣 jeszcze,
Pozw贸lcie wi臋c, 偶e wam opowiem raczej o tym com na w艂asne oczy widzia艂. Kiedy艣, gdym ju偶 ca艂y m贸j o艂贸w wystrzela艂, wyskoczy艂 na mnie niespodzianie najpi臋kniejszy w 艣wiecie jele艅. Spojrza艂 mi w oczy tak, jakby go ani grza艂o, ani zi臋bi艂o nasze spotkanie
zdawa艂o si臋, 偶e wie dobrze o mojej pustej 艂adownicy. Natychmiast nabi艂em flint臋 prochem i pe艂n膮 gar艣ci膮 pestek wi艣niowych, kt贸re wy艂uska艂em z mi膮偶szu tak pr臋dko, jakem tylko zdo艂a艂. I wpakowa艂em mu ca艂y nab贸j w sam 艣rodek czo艂a, pomi臋dzy rogi. Strza艂 niemal go og艂uszy艂, zachwia艂 si臋, lecz umkn膮艂 mi przecie偶.
W rok czy dwa lata p贸藕niej znalaz艂em si臋 zn贸w na 艂owach w tym偶e samym lesie. I wyobra藕cie sobie zjawia si臋 oto okaza艂y jele艅, a pomi臋dzy rogami ma drzewo wi艣niowe, na dziesi臋膰 st贸p wysokie albo i wy偶sze. Przypomnia艂a mi si臋 wi臋c moja przygoda: ten jele艅 wyda艂 mi si臋 dawno nale偶n膮 zdobycz膮, powali艂em go tedy jednym strza艂em i mia艂em ze艅 piecze艅 i sok wi艣niowy naraz. Drzewo by艂o bowiem bujnie okryte owocem tak rozp艂ywaj膮cym si臋 w ustach, jakiegom nigdy dot膮d nie jad艂. Kto wie, czy nie w podobny spos贸b jaki艣 zapalony 艣wi臋ty my艣liwiec, mi艂uj膮cy 艂owy biskup czy opat, osadzi艂 krzy偶 pomi臋dzy rogami jelenia 艣wi臋tego Huberta?
W pal膮cej potrzebie, gdy chodzi o w贸z czy przew贸z, co si臋 nierzadko i najdzielniejszemu my艣liwcowi przytrafi膰 mo偶e, b臋dzie si臋 on ima艂 ka偶dego sposobu i pr贸bowa艂 wszystkich, by nie straci膰 dobrej okazji.
Nie raz i nie dwa by艂em ja sam nara偶ony na tak膮 pokus臋.
C贸偶 powiecie, panowie, na przyk艂ad o takim wydarzeniu? W pewnym polskim lesie zabrak艂o mi prochu, w艂a艣nie kiedy si臋 艣ciemnia艂o. Gdym ju偶 do domu wraca艂, wyszed艂 mi naprzeciw srogi nied藕wied藕 z rozwart膮 paszcz膮, jakby ju偶 mia艂 mnie 偶ywcem po偶re膰. W po艣piechu, daremnie szuka艂em po kieszeniach ku艂 i prochu. Nie znalaz艂em nic pr贸cz dw贸ch zapasowych ska艂ek od flinty, kt贸re my艣liwy na
wszelki wypadek ze sob膮 zwykle zabiera. Cisn膮艂em jedn膮 z nich z wielk膮 moc膮 w otwarty pysk potwora i trafi艂em prosto do prze艂yku. Nie spodoba艂o si臋 to nied藕wiedziowi, zakr臋ci艂 si臋 tedy na odsiebk臋, tak 偶e mog艂em teraz do jego tylnej furty celowa膰. Wszystko uda艂o si臋 nadzwyczajnie i 艣wietnie. Nie do艣膰, 偶e krzemie艅 trafi艂 do 艣rodka; ale z pierwszym krzemieniem si臋 zderzywszy, buchn膮艂 ogniem i z hukiem gwa艂townym rozsadzi艂 nied藕wiedzia. Cho膰 i tym razem wyszed艂em ca艂o, nierad bym powtarza膰 tej sztuczki ani zadziera膰 z nied藕wiedziem bez innych sposob贸w obrony.
Snad藕 przypad艂 mi los taki, 偶e mnie najdziksze i najstraszliwsze bestie wtedy spotyka艂y, gdym nie mia艂 mo偶no艣ci wzi膮膰 ich na sztych: tak jakby im wrodzona zmy艣lno艣膰 moj膮 bezbronno艣膰 zdradza艂a. Kiedy艣, gdym krzemie艅 z mej flinty wy艣rubowa艂, by go nieco naostrzy膰, nagle zarycza艂 na mnie straszliwy, olbrzymi nied藕wied藕.
Wszystko, com m贸g艂 uczyni膰, to czym pr臋dzej na drzewo wskoczy膰 i stamt膮d sposobi膰 si臋 do
obrony. Na nieszcz臋艣cie, gdym si臋 na drzewo wspina艂, spad艂 mi na ziemi臋 n贸偶, kt贸regom w艂a艣nie u偶ywa艂, i oto nie mia艂em nic, aby przykr臋ci膰 przy gwincie strzelby 艣rub臋, kt贸ra i tak si臋 ci臋偶ko obraca艂a. Pod drzewem sta艂 nied藕wied藕 i m贸g艂 si臋 ka偶dej chwili tu do mnie wdrapa膰. Nie chcia艂o mi si臋 zn贸w z oczu iskier krzesa膰,
jakem by艂 to kiedy艣 uczyni艂, bo nie bacz膮c nawet na nieprzyjazne okoliczno艣ci, owa pr贸ba poci膮gn臋艂a za sob膮 silny b贸l oczu, kt贸ry mnie dotychczas jeszcze niezupe艂nie opu艣ci艂. Spogl膮da艂em wiec t臋sknie na m贸j n贸偶, kt贸ry tam, w dole, tkwi艂 w 艣niegu na sztorc. Ale ca艂e to t臋skne spogl膮danie nie pomog艂o mi ani troch臋. W ko艅cu strzeli艂 mi do g艂owy niezwyk艂y, a szcz臋艣liwy pomys艂. Skierowa艂em wprost na trzonek no偶a strumie艅 p艂ynu, kt贸rego w wielkim strachu ma si臋 zawsze pod dostatkiem, a 偶e mr贸z by艂 wtedy wielki, p艂yn zamarz艂 w jednej chwili i l贸d wyd艂u偶y艂 m贸j n贸偶 a偶 do dolnych ga艂臋zi drzewa. Chwyci艂em za trzonek, kt贸ry mi tak wybuja艂, i ostro偶nie, bez wielkiego trudu wyci膮gn膮艂em n贸偶 ze 艣niegu. Zaledwie jednak przykr臋ci艂em nim 艣rubk臋, nied藕wiedzisko wdrapa艂o si臋 na drzewo.
Zaprawd臋, trzeba by膰 m膮drym jak nied藕wied藕, by upatrzy膰 tak sposobn膮 por臋! pomy艣la艂em i ucz臋stowa艂em jegomo艣cia Burego kulami tak serdecznie, 偶em mu wspinanie si臋 na drzewa wybi艂 ze 艂ba na wieki wiek贸w.
Innym razem doskoczy艂 do mnie straszliwy wilk tak niespodzianie, i偶 nie pozostawa艂o mi nic innego, jak id膮c za pierwszym odruchem wbi膰 mu pie艣膰 w rozwarty pysk. Broni膮c si臋, pcha艂em j膮 g艂臋biej i g艂臋biej, a偶 wepchn膮艂em rami臋 prawie 偶e do wilczych 艂opatek. C贸偶 mia艂em czyni膰 dalej? Trudno rzec, by mi to niewygodne po艂o偶enie przypad艂o do smaku.
Pomy艣lcie tylko! Skro艅 w skro艅 z wilkiem! Mierzyli艣my si臋 wzrokiem, wcale nie tkliwie. Je艣libym tylko wyci膮gn膮艂 r臋k臋 z jego w膮tpi, skoczy艂by mi, bestia, tym-ci zajadlej do gard艂a. Jasno i wyra藕nie mo偶na to by艂o z jego jarz膮cych si臋 艣lepi wyczyta膰.
Co tu du偶o gada膰: chwyci艂em go za trzewia i wykr臋ci艂em na wywr贸t jak r臋kawic臋. Le偶!
Nie mog艂em jednak powt贸rzy膰 tej sztuczki z w艣ciek艂ym psem, kt贸ry wkr贸tce potem napad艂 na mnie w w膮skim petersburskim zau艂ku.
Nogi za pas! pomy艣la艂em. By 艂atwiej przed nim umkn膮膰, zrzuci艂em z siebie p艂aszcz i uciek艂em do domu co si艂 w nogach.
Po czym rozkaza艂em moim lokajom przynie艣膰 mi p艂aszcz z powrotem i wraz z inn膮 odzie偶膮 powiesi膰 w garderobie.
Nazajutrz nap臋dzi艂 mi t臋giego stracha wrzask mego Jana:
Na rany boskie, panie baronie! P艂aszcz pana barona si臋 w艣ciek艂!
Skoczy艂em ku niemu co duch i widz臋: ca艂a moja odzie偶 wala si臋 po pod艂odze, porozrzucana na strz臋py. Jan ani si臋 na grosz nie omyli艂: p艂aszcz si臋 w艣ciek艂. W艂a艣nie gdym nadbiega艂, rzuci艂 si臋 na m贸j paradny mundur i bez lito艣ci porwa艂 go i poszarpa艂.

Dwa psy i jeden ko艅


Z tych wszystkich opresji, moi panowie, wyszed艂em jednak, cho膰 zwykle dopiero w ostatniej chwili, szcz臋艣liwie. Wspomaga艂 mnie bowiem los, kt贸ry umia艂em sobie zjedna膰 moim m臋stwem i przytomno艣ci膮 umys艂u. Te zalety, jak wiecie, cechuj膮 zawsze szcz臋艣liwego my艣liwca, 偶eglarza i 偶o艂nierza. By艂by to jednak wielce nieopatrzny, godny nagany 艂owca, admira艂 czy genera艂, kt贸ry by si臋 we wszystkim zdawa艂 na los czy swoj膮 szcz臋艣liw膮 gwiazd臋, a zaniedba艂 umiej臋tno艣ci i praktyk prowadz膮cych do powodzenia.
Przecie偶 przygana 'taka nie mo偶e tyczy膰 mnie, s艂yn膮艂em bowiem zawsze zar贸wno z mojej 艣wietnej sfory i broni, jak i ze szczeg贸lnej zr臋czno艣ci, z jak膮 umia艂em t臋 ich doskona艂o艣膰 wykorzysta膰. Chlubi膰 si臋 tedy mog臋 prawdziwie, 偶em uwieczni艂 pami臋膰 mego imienia w艣r贸d las贸w, p贸l i 艂膮k.
Nie b臋d臋 si臋 rozwodzi艂 o drobnych osobliwo艣ciach mojej stajni, psiarni czy zbrojowni, w czym si臋 lubuj膮 ja艣nie wielmo偶ni koniarze, psiarze i my艣liwi.
Dwa jednak psy tak si臋 w s艂u偶bie u mnie wyr贸偶ni艂y, 偶e zawsze, wi臋c i przy tej okazji, wspomnie膰 o nich musz臋.
Pierwszy by艂 to niezmordowany legawiec, tak pos艂uszny i ostro偶ny, 偶e zazdro艣ci艂 mi go ka偶dy,
kto go tylko zobaczy艂. By艂 przydatny zar贸wno w dzie艅, jak i w nocy: gdy bowiem noc nadchodzi艂a, zawiesza艂em mu latarni臋 u ogona i mog艂em z nim jeszcze ^ lepiej polowa膰 ni偶 przy 艣wietle dnia. ^
Kiedy艣, wkr贸tce po moim o偶enku, ma艂偶once mojej i zachcia艂o si臋 polowania. Wyjecha艂em naprz贸d wierzchem, by wypatrzy膰 jak膮艣 zwierzyn臋 w polu. Nie min臋艂o i par臋 chwil, a m贸j pies wystawia stado ze stu ', chyba kuropatw. Stan膮艂em: czekam i czekam na ma艂偶onk臋, kt贸ra z moim porucznikiem i stajennym wkr贸tce po mnie wyjecha膰 mia艂a.
Nikogo ani widu, ani s艂ychu. Niepok贸j mnie wreszcie chwyci艂, zawracam wi臋c i gdzie艣 w po艂owie drogi s艂ysz臋 wielce 偶a艂o艣liwe skomlenie. Wyda艂o mi si臋 to ca艂kiem niedaleko, cho膰 woko艂o nie by艂o wida膰 偶ywej duszy. Zsiad艂em wi臋c z konia, przy艂o偶y艂em ucho do ziemi i nie do艣膰 偶e dolatuje do mnie ' z g艂臋bi lament, ale poznaj臋 g艂os mojej ma艂偶onki, porucznika i stajennego. Wraz rozeznaj臋, i偶 opodal znajduje si臋 kopalnia w臋gla i nie w膮tpi臋 ju偶 ani przez chwil臋, 偶e moja nieszcz臋sna ma艂偶onka i jej 艣wita do niej wpadli.
Puszczam si臋 wi臋c cwa艂em ku najbli偶szej wsi, aby sprowadzi膰 g贸rnik贸w, kt贸rzy po d艂ugiej, wielce mozolnej pracy w dziewi臋膰dziesi臋cios膮偶niowej g艂臋boko艣ci szybu wreszcie nieszcz臋艣nik贸w na 艣wiat艂o艣膰 dzienn膮 wydobyli.
Wyci膮gn臋li najpierw stajennego, potem jego konia, potem porucznika, potem jego konia, potem moj膮 ma艂偶onk臋, a na ko艅cu wreszcie jej tureck膮 szkap臋.
Rzecz osobliwa: w tym straszliwym upadku ludzie i konie nie ponie艣li prawie 偶adnego szwanku opr贸cz paru ma艂ych zadra艣ni臋膰. Tym wi臋cej jednak najedli si臋 nadzwyczajnego strachu.
Mo偶ecie sobie wystawi膰, 偶e o 偶adnym polowaniu nie by艂o ju偶 co my艣le膰. Prawie pewien jestem, 偶e艣cie w czasie tej opowiastki zd膮偶yli zapomnie膰 o moim psie: nie bierzcie mi tedy za z艂e, 偶e i ja o nim nie my艣la艂em.
Obowi膮zki wymaga艂y ode mnie, abym zaraz nast臋pnego ranka w podr贸偶 wyruszy艂. Powr贸ci艂em
z niej dopiero po dw贸ch niedzielach. By艂em w domu zaledwie od paru godzin, gdym zauwa偶y艂, 偶e mojej Diany nie ma. Nikt si臋 o ni膮 nie zatroszczy艂, a teraz, ku memu wielkiemu strapieniu, nigdzie jej znale藕膰 nie by艂o mo偶na. Wreszcie przysz艂o mi do g艂owy: a nu偶 pies wystawia jeszcze kuropatwy?
Strach i nadzieja pogna艂y mnie w t臋 sam膮 okolic臋 i patrzcie: pies, ku mojej niewymownej rado艣ci, stoi w tym samym miejscu, gdziem go przed czternastu dniami zostawi艂!
Pyf! krzykn膮艂em, pies skoczy艂 i mia艂em dwadzie艣cia pi臋膰 kuropatw na strza艂. Ale biedne zwierz臋 z najwi臋kszym trudem przyczo艂ga艂o si臋 do mnie: tak by艂o zg艂odnia艂e i wyn臋dznia艂e. Aby psa do domu zabra膰, musia艂em go na siod艂o wzi膮膰, ale mo偶ecie sobie, moi panowie, 艂acno wystawi膰, 偶e na t臋 niewygod臋 z wielk膮 rado艣ci膮 si臋 zgodzi艂em.
Po paru dniach troskliwej opieki psisko sta艂o si臋 zn贸w rze艣kie i 偶wawe, a po paru tygodniach pomog艂o
mi odgadn膮膰 zagadk臋, kt贸rej, bez jego pomocy, nigdy by si臋 rozwi膮za膰 nie da艂o.
W艂a艣nie przez dwa tygodnie ugania艂em si臋 za pewnym zaj膮cem. M贸j pies p艂oszy艂 go, wodzi艂 wko艂o, lecz ani razu nie uda艂o mi si臋 wzi膮膰 go na cel. Spotka艂o mnie w 偶yciu nazbyt wiele osobliwych przypadk贸w, abym by艂 skory wierzy膰 w jakie艣 czarodziejstwa, ale prawdziwie trudno to by艂o ludzkimi zmys艂ami ogarn膮膰.
Wreszcie jednak zaj膮c zap臋dzi艂 si臋 'tak, 偶em go zdo艂a艂 ustrzeli膰. Pad艂 i co powiecie, panowie? ujrza艂em, 偶e m贸j zaj膮c mia艂 cztery 艂apy pod grzbietem, a cztery na grzbiecie. Gdy mu si臋 sfatygowa艂y dwie dolne pary, obraca艂 si臋 na wznak jak zwinny p艂ywak, co i na brzuchu, i na plecach p艂ywa膰 umie, i puszcza艂 si臋 dalej hajda! jeszcze bardziej r膮czo na wypocz臋tych 艂apach.
Nigdy potem nie spotka艂em si臋 ju偶 z takim zaj膮cem, a i tego nie by艂bym ogl膮da艂, gdyby nie znakomite zalety mego psa. Przewy偶sza艂 on bowiem we wszystkim sw贸j r贸d i ani bym si臋 zawaha艂 nazwa膰 go najpierwszym z ps贸w, gdyby nie jeden z moich chart贸w, kt贸ry tak偶e o ten honor m贸g艂 si臋 ubiega膰.
To bydl膮tko bardziej jeszcze ni偶 urod膮 odznacza艂o si臋 osobliw膮 r膮czo艣ci膮. Zachwyciliby艣cie si臋, panowie, gdyby艣cie je widzieli, i nie dziwi艂oby was, 偶e tak je kocha艂em i tak cz臋sto bra艂em je z sob膮 na 艂owy.
Biega艂 ten chart w mojej s艂u偶bie tak szybko,
cz臋sto i d艂ugo, 偶e star艂 sobie nogi a偶 do brzucha i pod koniec 偶ycia s艂u偶y艂 mi ju偶 za jamnika przez par臋 艂adnych lat.
Ongi艣, gdy jamnik ten by艂 jeszcze chartem mimochodem powiedziawszy by艂a to suka pu艣ci艂 si臋 wi臋c za zaj膮cem, kt贸ry mi si臋 wyda艂 gruby niezwyczajnie. 呕al mi si臋 zrobi艂o mojej biednej suki, kt贸ra by艂a szczenna, a chcia艂o jej si臋 popisywa膰 zwinno艣ci膮. Ledwie mog艂em za ni膮 konno w wielkiej odleg艂o艣ci nad膮偶y膰. Z nag艂a us艂ysza艂em ujadanie ca艂ej chyba sfory ps贸w, lecz tak s艂abe i tkliwe, 偶em od razu poj膮艂, co to znaczy. Gdym jednak podjecha艂 bli偶ej, ujrza艂em cud nad cudy. Zaj臋czyca porodzi艂a w biegu ma艂e zaj膮czki, a moja suka oszczeni艂a si臋.
Do tego wszystkiego zaj臋cy by艂o tyle, co psiak贸w. Gdy zaj膮ce obyczajem zaj臋czym rzuci艂y si臋 do ucieczki, suka ze szczeni臋tami nie tylko j臋艂a je goni膰, ale je i schwyta艂a. Ja za艣 pod koniec polowania, kt贸re zaczajeni z jednym psem, mia艂em ich teraz sze艣膰 oraz sze艣膰 upolowanych zaj臋cy.
Wspominam t臋 niepowszedni膮 suk臋 r贸wnie mile, jak mojego bezcennego i znakomitego litewskiego wierzchowca. Los mi go nadarzy艂, abym przy tej okazji okaza艂 z niema艂膮 chwa艂膮 m膮 je藕dzieck膮 sztuk臋. W艂a艣niem wtedy w wielkich dobrach hrabiego Przebowskiego na Litwie bawi艂 i zapija艂em w salonach
z damami herbat臋, panowie za艣 zeszli na podw贸rzec, by obejrze膰 pe艂nej krwi 藕rebca, kt贸rego w艂a艣nie ze stajen wyprowadzono. Z nag艂a us艂yszeli艣my wo艂anie o pomoc. Zbiegam po schodach na d贸艂 i widz臋 藕rebca tak nieuje偶d藕onego i dzikiego, i偶 nikt do niego ani zbli偶y膰 si臋, ani go dosi膮艣膰 nie 艣mie. Najbardziej zdeterminowani je藕d藕cy stoj膮 strwo偶eni i zmieszani, lek i niepok贸j m膮ci wszystkie spojrzenia, lecz ja jednym skokiem rzucam si臋 na grzbiet konia i nie tylko tym niespodzianym skokiem go poskramiam, ale przyprowadzam do pos艂usze艅stwa i spokoju za偶ywaj膮c najlepszych forteli je藕dzieckiego kunsztu.
Aby popisa膰 si臋 przed damami i uwolni膰 je od wszelkiego niepokoju o moj膮 osob臋, zmusi艂em konia, by ze mn膮 przez okno do salonu wskoczy艂. Okr膮偶y艂em go par臋kro膰 to st臋pa, to k艂usem, to galopem, wreszcie skoczy艂em na st贸艂 i przerobi艂em na nim pokr贸tce ca艂膮 szko艂臋 jazdy, co damy niezwyczajnie ubawi艂o. M艂ody rumak pokazywa艂 wszystkie sztuki nad podziw zgrabnie, tak 偶e nie st艂uk艂 偶adnej fili偶anki ani dzbanka. To postawi艂o mnie tak wysoko w 艂askach dam i hrabiego, 偶e ten z w艂a艣ciw膮 mu dworno艣ci膮 uprosi艂 mnie, bym 藕rebca od niego przyj膮艂 w darze i na wypraw臋 przeciw Turkom, kt贸ra wkr贸tce mia艂a by膰 pod dow贸dztwem hrabiego M黱cha rozpocz臋ta, po zwyci臋stwa i laury wyruszy艂. Przed wypraw膮, w kt贸rej spodziewa艂em si臋 po raz pierwszy wykaza膰 moje 偶o艂nierskie walory, trudno by艂o o dar milszy i wr贸偶膮cy mi wi臋cej sukces贸w. Ko艅 tak uleg艂y, tak r膮czy i tak ognisty wraz
Bucefa艂2 i jagni膮tko : stawia艂 mi nieustannie przed oczy zar贸wno bohatersk膮 powinno艣膰 偶o艂niersk膮, jak i niezwyk艂e, bojowe czyny m艂odego Aleksandra.
Wyruszali艣my na plac boju, aby, miedzy innymi, honor rosyjskiego or臋偶a, kt贸ry w wyprawie cara .Piotra nad Prut nieco by艂 ucierpia艂, do dawnego blasku przywr贸ci膰. Uda艂o si臋 to nam znakomicie w rozlicznych, uci膮偶liwych, lecz wielce chlubnych bitwach, pod wodz膮 wielkiego feldmarsza艂ka, o kt贸rym uprzednio wspomnia艂em.
Ludziom ni偶szej rangi skromno艣膰 zabrania przypisywa膰 sobie znakomite czyny i zwyci臋stwa. Ich bowiem chwa艂a zwyk艂a i艣膰 na rachunek wielkich wodz贸w, o kt贸rych zdatno艣ci rzec by si臋 da艂o to i owo, a zw艂aszcza do艣膰 opacznie przypisuje si臋 j膮 monarchom i monarchiniom, co tylko na paradach proch w膮chaj膮, w bitwach nigdy nie byli, a 偶o艂nierzy ogl膮daj膮 jedynie, gdy zaci膮gaj膮 wart臋 przed ich pa艂acem, nigdy za艣 w bojowym szyku.
Nie roszcz臋 sobie wi臋c pretensji do s艂awy z powodu naszych chwalebnych star膰 z wrogiem. Czynili艣my wszyscy swoj膮 powinno艣膰, co w mowie obywatela i 偶o艂nierza, jednym s艂owem: ka偶dego prawego cz艂owieka, wyra偶a, znaczy i zawiera bardzo wiele, chocia偶 ci, co przy kawie zwykli politykowa膰, marne i n臋dzne maj膮 o tym pojecie.
Poniewa偶 mia艂em pu艂k huzar贸w pod moj膮 komend膮, chodzi艂em z nimi na podjazdy, w kt贸rych ca艂a sprawno艣膰 i taktyka zale偶a艂y od mego w艂asnego m臋stwa i rozumu, mam tedy prawo zapisa膰 te sukcesy na rachunek m贸j i moich dzielnych towarzyszy, kt贸rych wiod艂em ku podbojom i zwyci臋stwom.
Kiedy艣, gdy艣my wp臋dzili Turk贸w do Oczakowa, gor膮co by艂o wielce w pierwszych szeregach. M贸j ognisty litewski wierzchowiec o ma艂o co nie zani贸s艂 mnie wtedy do piekielnych otch艂ani. Sta艂em na odleg艂ych czatach, gdy nagle nieprzyjaciel zbli偶a si臋 ku mnie w chmurze kurzawy. Nie mog艂em przeto wypatrzy膰 ani jego liczby, ani zamiar贸w. Przes艂oni膰 si臋 tak膮 sam膮 chmur膮 py艂u by艂oby dla mnie wcale 艂atw膮 sztuczk膮, lecz wtedy nie dowiedzia艂bym si臋 niczego wi臋cej i zgo艂a nie by艂bym bli偶szym celu, jaki mia艂em wykona膰. Rozkaza艂em tedy moim flankierom3 z obu skrzyde艂 rozproszy膰 si臋 w lewo i w prawo i wzbi膰 tyle kurzu, ile si臋 tylko uda. Ja sam natomiast wyruszy艂em wprost na nieprzyjaciela, by mu si臋 przypatrzy膰 z bliska.
To mi si臋 te偶 uda艂o, gdy偶 nieprzyjaciel trzyma艂 si臋 i walczy艂 tylko tak d艂ugo, p贸ki go przed mymi flankierami strach nie oblecia艂 i nie zmusi艂 do ucieczki w ,rozsypce. Nadesz艂a chwila, by wrogom spa艣膰 na kark! Rozbili艣my ich w puch i przep臋dzili艣my nie tylko do twierdzy, ale czego艣my si臋 zgo艂a nie spodziewali i nie przewidzieli dalej jeszcze. Poniewa偶 m贸j litewski wierzchowiec by艂 bardzo r膮czy, p臋dzi艂em wi臋c pierwszy w po艣cigu, a widz膮c, jak nieprzyjaciel pi臋knie przed nami ku bramie umyka, roztropnie postanowi艂em zatrzyma膰 si臋 na rynku i otr膮bi膰 zbi贸rk臋. Zatrzyma艂em si臋 tedy i
pomy艣lcie, panowie jakem si臋 zdumia艂, gdym spostrzeg艂, 偶e nie ma wok贸艂 mnie ni 偶ywego ducha: ani mego tr臋bacza, ani 偶adnego innego huzara. Czy偶by si臋 rozbiegli po ulicach? Co si臋 z nimi sta艂o? pomy艣la艂em. Wedle mego mniemania nie mogli by膰 st膮d daleko i rych艂o winni mnie dogoni膰. Wygl膮daj膮c ich, podjecha艂em na moim zdyszanym koniu ku studni na rynku, aby go napoi膰. Pi艂 bez miary, 艂apczywie, zdawa艂o si臋, 偶e nigdy nie zdo艂a ugasi膰 pragnienia. Nie by艂o w tym nic przeciwnego naturze, ale gdym si臋 za moimi huzarami obejrza艂, wiecie, panowie, com zobaczy艂? Zad, grzbiet i l臋d藕wie biednego zwierz臋cia by艂y oderwane, i to tak, jakby je kto r贸wno odci膮艂. Nieszcz臋sne konisko nie mog艂o si臋 ani orze藕wi膰, ani pokrzepi膰, bo ile wody nabra艂o do przodu, tyle wylewa艂o si臋 ze艅 ty艂em.
Nie mog艂em poj膮膰, jak to si臋 sta艂o, gdy nagle z przeciwnej strony wypad艂 na mnie m贸j ordynans i zasypawszy mnie gradem p艂yn膮cych z serca powinszowa艅 wy艂o偶y艂 mi rzecz ca艂膮, nie 偶a艂uj膮c krzepkich przekle艅stw.
Gdym wmiesza艂 si臋 w t艂um uciekaj膮cych nieprzyjaci贸艂 opowiedzia艂 m贸j ordynans opuszczono z nag艂a zawor臋 w bramie, kt贸ra zad koniowi memu odci臋艂a. W艣r贸d nieprzyjaci贸艂, kt贸rzy, 艣lepi i g艂usi ze strachu, dopadli bramy, wierzgaj膮cy bez przestanku zad ko艅ski uczyni艂 straszliwe spustoszenie, po czym ruszy艂, zwyci臋ski, na poblisk膮 艂膮k臋, gdzie go jeszcze zapewne napotka膰 mo偶na.
W te p臋dy zawr贸ci艂em i r膮czym galopem na po艂owie wierzchowca, kt贸ra mi jeszcze pozosta艂a, pu艣ci艂em si臋 na 艂膮k臋. Uradowa艂em si臋 wielce, gdym tu zaraz drug膮 po艂ow臋 jego znalaz艂 i gdym si臋 dowodnie przekona艂, i偶 obie po艂owy mego konia s膮 偶ywe. Przywo艂a艂em tedy co duch naszego konowa艂a. Ten, nie
namy艣laj膮c si臋 d艂ugo, zeszy艂 obie cz臋艣ci p臋dami wawrzynowymi, kt贸re w艂a艣nie mia艂 pod r臋k膮.
Rana zagoi艂a si臋 szcz臋艣liwie, po czym zdarzy艂a si臋 rzecz niepowszednia, kt贸ra przytrafi膰 si臋 mog艂a tylko tak s艂awnemu wierzchowcowi. P臋dy wawrzynu zapu艣ci艂y korzonki w grzbiet ko艅ski, wyros艂y w g贸r臋 i ocieni艂y mnie jak altana. Odt膮d mog艂em u偶ywa膰 przeja偶d偶ek pe艂nych uroku w cieniu laur贸w: moich i mego konia.
Wspomn臋 jeszcze o pewnej wynik艂ej z tej sprawy niedogodno艣ci. R膮ba艂em nieprzyjaci贸艂 tak d艂ugo, tak krzepko i tak niezmordowanie, i偶 moje rami臋, mimo woli, wci膮偶 czyni艂o ruch r臋bacza, cho膰 ju偶 nieprzyjaciel by艂 dawno za g贸rami. Aby艣my ja i moi ludzie nie brali ci臋g贸w za nic, by艂em zmuszony obwi膮za膰 sobie r臋k臋 i nosi膰 j膮 na temblaku, jakby mi jej po艂ow臋 odr膮bano.

Jazda na kuli armatniej, podr贸偶 na ksi臋偶yc i inne niezwyk艂e przypadki
Kawalerowi, kt贸ry by ch臋tnie dosiad艂 takiego, jak m贸j litewski wierzchowiec, konia, mo偶ecie, panowie, zawierzy膰 jeszcze i tak膮 je藕dzieck膮 sztuczk臋, cho膰 mo偶e zda si臋 wam ona czarodziejsk膮, niezwyk艂膮 banialuk膮.
Oblegali艣my wtedy, nie pomn臋 ju偶 jakie, miasto i naszemu feldmarsza艂kowi wielce o to chodzi艂o, by dowiedzie膰 si臋, co si臋 dzieje w fortecy. Rzecz by艂a trudna, niemo偶liwa prawie, jak偶e bowiem przedrze膰 si臋 do fortecy poprzez wszystkie czaty, stra偶e i mury obronne? Tym bardziej 偶e nie by艂o takiego chwata, co by si臋 na tak膮 rzecz wa偶y艂. Pe艂en m臋stwa i 偶o艂nierskiej gorliwo艣ci stan膮艂em natychmiast kto wie, czy nie nazbyt pr臋dko? przy jednym z najwi臋kszych dzia艂. A 偶e dawano w艂a艣nie do twierdzy ognia, wskoczy艂em w okamgnieniu na kul臋 armatni膮, aby mnie do twierdzy przenios艂a. W艂a艣nie by艂em w po艂owie drogi, w powietrzu, gdy opad艂y mnie w膮tpliwo艣ci niema艂ej wagi. Hm... 艂atwo si臋 tam dosta膰, ale jak si臋 wydosta膰 z powrotem? Zaraz przecie偶 wezm膮 mnie za szpiega i powiesz膮

na pierwszej lepszej ga艂臋zi. A nie 偶yczy艂em sobie, by mnie taki honor spotka艂.
Po takich i podobnych rozwa偶aniach szybko powzi膮艂em pewne postanowienie i skorzysta艂em ze szcz臋艣liwej sposobno艣ci, gdy kula armatnia z fortecy lecia艂a o par臋 krok贸w przede mn膮, ku naszemu obozowi. Przeskoczy艂em z kuli na kul臋 i, wprawdzie nie spe艂niwszy zadania, lecz zdr贸w i ca艂y, powr贸ci艂em do kochanych towarzyszy broni.
R贸wnie jak ja bieg艂y i zwinny w skokach by艂 m贸j ko艅. Ani r贸w, ani p艂ot 偶aden nie zmusi艂 go, by z prostej drogi zboczy艂. Kiedy艣 pu艣ci艂em si臋 na nim za zaj膮cem, kt贸ry przebiega艂 w poprzek szerokiego traktu. Karoca z dwoma pi臋knymi damami jecha艂a w艂a艣nie drog膮 i znalaz艂a si臋 mi臋dzy mn膮 a zaj膮cem. M贸j ko艅 przeskoczy艂 tak szybko na przestrza艂 przez karoc臋, w kt贸rej szyby by艂y w艂a艣nie podniesione, i to nawet o nic nie zawadziwszy, 偶em ledwie zd膮偶y艂 zerwa膰 z g艂owy kapelusz, by siedz膮ce w karecie damy za t臋 艣mia艂o艣膰 w przelocie uni偶enie przeprosi膰.
Innym zn贸w razem chcia艂em przesadzi膰 bagno, kt贸re mi si臋 na pierwszy rzut oka nie zda艂o tak szerokie, jak mog艂em si臋 o tym przekona膰, gdym w po艂owie skoku nad nim si臋 znalaz艂. Szybuj膮c w powietrzu, obr贸ci艂em si臋 tedy w t臋 stron臋, sk膮d si臋 do skoku porwa艂em, aby wzi膮膰 wi臋kszy rozp臋d. Da艂em zn贸w susa, kt贸ry i tym razem okaza艂 si臋 za
kr贸tki, tak i偶 wpad艂em w bagno a偶 po szyj臋. Uton膮艂bym niechybnie, gdyby nie moja si艂a. Trzymaj膮c bowiem konia krzepko kolanami, wyrwa艂em si臋 z bagna, ci膮gn膮c si臋 za w艂asny harcap r臋k膮.
Mimo mego m臋stwa i rozumu, mimo mojej i mego konia r膮czo艣ci, zwinno艣ci i si艂y nie wszystko si臋 na wojnie tureckiej tak powiod艂o, jak sobie tego 偶yczy膰 by艂o mo偶na. Spotka艂o mnie tam nieszcz臋艣cie: otoczony przez wrogie hordy, dosta艂em si臋 do niewoli. Co gorsza: wedle tureckiego obyczaju, sprzedano mnie jako niewolnika. W tym stanie poha艅bienia codzienna moja praca by艂a nie tylko twarda i gorzka, ale r贸wnie偶 osobliwa i przykra. Musia艂em bowiem pszczo艂y su艂tana co rano na 艂膮ki wygania膰, pa艣膰 je ca艂y dzie艅, a pod wiecz贸r zap臋dza膰 z powrotem do uli. Kt贸rego艣 wieczora gdzie艣 mi si臋 zapodzia艂a jedna pszczo艂a. Przekona艂em si臋 niebawem, 偶e napad艂y j膮 dwa chciwe miodu nied藕wiedzie i zabra艂y si臋 do niej z pazurami. Nie mia艂em przy sobie nic, co cho膰by przypomina艂o bro艅, z wyj膮tkiem srebrnej siekiery, oznaki su艂ta艅skiego s艂ugi i ogrodnika. Rzuci艂em tedy t臋 siekier臋 na obie bestie, aby je przep艂oszy膰. Uwolni艂em przez to biedn膮 pszczo艂臋, lecz na nieszcz臋艣cie, dzi臋ki zbyt silnemu zamachowi mego ramienia, siekiera ulecia艂a w g贸r臋 i oto wznosi艂a si臋 wy偶ej i wy偶ej, a偶 wreszcie spad艂a na ksi臋偶yc. Jakiej偶e potrzeba by艂oby drabiny, by j膮 odzyska膰? Wtedy to przysz艂o mi do g艂owy, 偶e fasola turecka nad podziw szybko i wysoko w g贸r臋 ro艣nie. Nie my艣l膮c wiele zasadzi艂em wi臋c takie fasolowe ziarnko. I rzeczywi艣cie: wyros艂o wnet w g贸r臋 i zaczepi艂o si臋 nawet 艂odyg膮 o jeden z ksi臋偶ycowych rog贸w. Zbywszy si臋 wi臋c troski, j膮艂em si臋 po niej do ksi臋偶yca
l
wspina膰, co mi si臋 te偶 szcz臋艣liwie uda艂o. Zgo艂a nie艂atwa to by艂a sprawa odnale藕膰 w stronach, gdzie wszystko skrzy si臋 srebrzy艣cie, srebrn膮 siekier臋! Wreszcie znalaz艂em j膮 przecie偶 w kupie plew i trocin. Wtedy chcia艂em ju偶 wraca膰, ale do licha! 偶ar s艂oneczny wysuszy艂 tak 艂odyg臋 fasoli, 偶e zej艣膰 po niej by艂o nie spos贸b! Co mia艂em czyni膰 teraz? Uplot艂em
z trocin powr贸z tak d艂ugi, jak si臋 tylko da艂o, przymocowa艂em go do ksi臋偶ycowego rogu i opu艣ci艂em si臋 na nim. Praw膮 r臋k膮 trzyma艂em si臋 powroza, w lewej dzier偶y艂em siekier臋. Za ka偶dym razem, gdym si臋 opu艣ci艂 co nieco, odcina艂em siekier膮 zb臋dny ju偶 kawa艂ek powroza nad sob膮 i dowi膮zywa艂em go pod sob膮, ni偶ej; w ten spos贸b zsun膮艂em si臋 o dobry kawa艂 w d贸艂. To obcinanie i przywi膮zywanie nie mog艂o wszak偶e doda膰 si艂y powrozowi i sprowadzi艂o mnie od razu z powrotem do su艂ta艅skich maj臋tno艣ci. By艂em jeszcze pewno par臋 mil nad ziemi膮, w chmurach, gdy m贸j powr贸z p臋k艂 i run膮艂em na nasz膮 ziemi臋 tak gwa艂townie, 偶e by艂em ca艂kiem og艂uszony. Cia艂o moje, kt贸re spad艂o z tak wysoka, ca艂ym swoim ci臋偶arem wbi艂o si臋 w ziemi臋, dr膮偶膮c w niej dziewi臋cios膮偶niow膮 dziur臋. Gdym niebawem przyszed艂 do siebie, nie wiedzia艂em ani rusz, jak si臋 z niej wydosta膰. W tej biedzie c贸偶 mog艂em wi臋cej uczyni膰, jak paznokciami, kt贸re mi w ci膮gu czterdziestu lat 偶ycia dobrze wyros艂y, wykopa膰 w ziemi stopnie, po kt贸rych szcz臋艣liwie na 艣wiat艂o dzienne si臋 wydoby艂em.
M膮drzejszy o to ci臋偶kie do艣wiadczenie wzi膮艂em si臋 ostro do nied藕wiedzi, aby si臋 ich pozby膰, dobiera艂y si臋 bowiem chciwie do moich pszcz贸艂 i uli. Nasmarowa艂em tedy dyszel drabiniastego wozu miodem, a sam noc膮 zaczai艂em si臋 opodal. Sta艂o si臋, czegom si臋 spodziewa艂: olbrzymi nied藕wied藕 przywabiony woni膮 miodu zbli偶y艂 si臋 do dyszla i zacz膮艂 go liza膰 tak 艂apczywie, 偶e przeliza艂 sobie ca艂y dr膮g poprzez prze艂yk, 偶o艂膮dek, kiszki, a偶 do samego ty艂u, na wylot. Gdy si臋 tak pi臋knie sam na dyszel nadzia艂, podbieg艂em do艅, przetkn膮艂em otw贸r przy ko艅cu dyszla d艂ugim ko艂kiem i tak, oddawszy odwr贸t 艂asuchowi, zostawi艂em go przy wozie do 艣witu.
Z tej to sztuczki Wielki Su艂tan, kt贸ry opodal u偶ywa艂 przechadzki, u艣mia艂 si臋 do rozpuku.
Wkr贸tce potem Rosja zawar艂a pok贸j z Turkami, zosta艂em- wypuszczony z niewoli i wraz z innymi je艅cami odes艂any do Petersburga. Wzi膮艂em abszyt4 z wojska i opu艣ci艂em Rosj臋 w czasie wielkiego spisku, kiedy to nieletni car wraz z ojcem, matk膮, ksi臋ciem brunszwickim, marsza艂kiem M黱chem i wielu innymi zosta艂 na Sybir wys艂any.
W ca艂ej Europie wtedy 艣cisn臋艂y tak ostre mrozy 5 偶e i s艂o艅ce od nich ucierpia艂o i po dzi艣 dzie艅 jeszcze s艂abuje.
W powrotnej drodze do mego kraju rodzinnego dozna艂em niema艂ych przykro艣ci, wi臋kszych, ni偶 gdym do Rosji podr贸偶owa艂. Poniewa偶 m贸j litewski rumak pozosta艂 by艂 w Turcji, zmuszony by艂em powraca膰 karoc膮 pocztow膮. Zdarzy艂o sj臋, 偶e jechali艣my po w膮skiej drodze, obsadzonej wysokimi cierniowymi krzakami, zwr贸ci艂em wi臋c pocztylionowi uwag臋, 偶e powinien tr膮bi膰 na rogu swoj膮 pobudk臋, aby si臋 na tym w膮skim trakcie z jakim艣, z przeciwnej strony nadje偶d偶aj膮cym pojazdem, nie zderzy膰. Ch艂opak wzni贸s艂 r贸g do ust i zad膮艂 we艅 ze wszystkich si艂, ale na nic poszed艂 ca艂y jego trud: ani jeden d藕wi臋k rzecz nie do poj臋cia nie wydoby艂 si臋 z rogu! By艂o to prawdziwe nieszcz臋艣cie, gdy偶 rzeczywi艣cie wnet nadjecha艂 z przeciwnej strony pow贸z. Nie mogli艣my si臋 ju偶 niestety z nim wymin膮膰 i wpadli艣my na siebie.
Nie bacz膮c jednak na nic, wyskoczy艂em i, wyprz膮g艂szy najsampierw konie, pochwyci艂em karoc臋 wraz z jej czterema ko艂ami i tobo艂ami podr贸偶nymi na ramiona, po czym da艂em z ni膮 susa poprzez r贸w i przydro偶ne cierniowe krzaki, na pi臋膰 st贸p mniej wi臋cej wysokie wprost na pole! Nie by艂a to zaiste drobnostka, zwa偶ywszy ci臋偶ar karocy. Gdy obcy pojazd potoczy艂 si臋 dalej, skoczy艂em z powrotem na drog臋, podbieg艂em do naszych koni, chwyci艂em ka偶dego z nich pod jedno rami臋 i podobnym sposobem dwukrotnym skokiem tam i z powrotem powr贸ci艂em z nimi na miejsce. Po czym rozkaza艂em pocztylionowi zaprz膮c i zajecha艂em szcz臋艣liwie do gospody.
Doda膰 trzeba, i偶 jeden z koni, wielce r膮czy cztero-latek, dopu艣ci艂 si臋 przy tej okazji pewnej zdro偶no艣ci: parska艂 i wierzga艂 tak, i偶 w gwa艂townym wstrz膮sie wymkn臋艂o mu si臋 co艣 nieprzystojnie. Ukr贸ci艂em jednak jego humory wsadziwszy obie jego tylne nogi w kiesze艅 mego kabata.
W gospodzie przyszli艣my wkr贸tce wszyscy do si艂 po naszych przygodach. Pocztylion zawiesi艂 r贸g na 艣cianie opodal kuchennego ogniska, ja za艣 usiad艂em naprzeciw niego.
A teraz pos艂uchajcie, panowie, co si臋 sta艂o! Z nag艂a zabrzmia艂o: Tra-ra! Tra-ra-ra! Otworzyli艣my oczy szeroko i nagle poj臋li艣my, w czym rzecz: pocztylion wtedy nie m贸g艂 wydoby膰 ze swego rogu ani jednego d藕wi臋ku, te bowiem zamarz艂y w rogu, a teraz, taj膮c po trochu, wydobywa艂y si臋 ze艅 jasne
i czyste, ku niema艂ej chwale pocztyliona. Poczciwa dusza bawi艂 nas teraz przez czas d艂u偶szy, nie przyk艂adaj膮c nawet rogu do g臋by, pi臋kn膮 muzyk膮. Us艂yszeli艣my tedy marsz pruski i "Ach, bez mi艂o艣ci i bez wina...", "Gdy legn臋 na ca艂unie", "By艂 tu u nas kum Micha艂, gdy s艂oneczko zasz艂o" i wiele innych 艣piewek, a nawet i pie艣艅 wieczorn膮: "Usn膮艂 ju偶 b贸r...", co zako艅czy艂o ten odtaja艂y koncert, a tak偶e ko艅czy opowie艣膰 o mojej rosyjskiej podr贸偶y.
Niekt贸rzy podr贸偶ni widz膮 niekiedy wi臋cej ni偶 to, co rzecz 艣ci艣le bior膮c naprawd臋 istnieje. Nie dziwcie si臋 wi臋c, gdy poniekt贸rzy s艂uchacze czy czytelnicy sk艂ania膰 si臋 b臋d膮 ku niejakim w膮tpliwo艣ciom. Gdyby za艣 kto艣 z tej zacnej kompanii w膮tpi艂 w moj膮 prawdom贸wno艣膰, 偶a艂uj臋 go serdecznie, tudzie偶 prosz臋, aby si臋 oddali艂, nim prawi膰 zaczn臋 o moich 偶eglarskich przygodach. Te s膮 bowiem jeszcze bardziej niezwyk艂e, cho膰 r贸wnie prawdziwe.

Pierwsza przygoda morska


Pierwsz膮 moj膮 w 偶yciu podr贸偶膮 by艂a podr贸偶 morska: wybra艂em si臋 w ni膮 na d艂ugo przed podr贸偶膮 do Rosji, o kt贸rej opowiedzia艂em wam co nieco ciekawostek.
Jeszcze wtedy, jak zwyk艂 dowcipkowa膰 m贸j wuj, czarnow艂osy brodacz, pu艂kownik huzar贸w, by艂em niewypierzony i trudno by艂o orzec, czy jasny meszek na mojej twarzy to puszek rosn膮cych pi贸rek, czy kie艂kuj膮ca broda, gdy ju偶 marzeniem mego serca by艂y podr贸偶e.
呕e m贸j ojciec par臋 swoich m艂odych lat strawi艂 na podr贸偶ach i lubi艂 skraca膰 nam wieczory zimowe prostymi i nieozdobnymi o nich opowiastkami, z kt贸rych cz臋艣膰 postaram si臋 wam przekaza膰 najlepiej, jak potrafi臋, przeto t臋 moj膮 do podr贸偶y sk艂onno艣膰 mo偶na uwa偶a膰 zar贸wno za wrodzon膮, jak i za nabyt膮. Tak czy owak czepia艂em si臋 ka偶dej z艂ej czy dobrej okazji, by pro艣b膮 czy uporem zaspokoi膰 moj膮 nieposkromion膮 偶膮dz臋 poznania 艣wiata: wszystko jednak na pr贸偶no.
Gdy mi si臋 powiod艂o zmi臋kczy膰 nieco ojca, ostro stawa艂y wbrew matka z ciotk膮 i za chwil臋 wszystko,
com wywalczy艂 w dobrze przygotowanym ataku, znowu przepada艂o. Na szcz臋艣cie zdarzy艂o si臋, 偶e przyjecha艂 do nas w odwiedziny pewien krewniak ze strony matki. Wkr贸tce sta艂em si臋 jego ulubie艅cem. Powiada艂 nieraz, 偶e 艂adny i dzielny ze mnie ch艂opak, i czyni艂 wszystko, co by艂o w jego mocy, aby zaspokoi膰 moje t臋sknoty i marzenia. 呕e by艂 bardziej ni偶 ja wymowny, po wielu dowodach, w膮tpliwo艣ciach, racjach i sprzeciwach zosta艂o wreszcie postanowione ku mojej najwy偶szej rado艣ci, 偶e b臋d臋 mu towarzyszy艂 w podr贸偶y na wysp臋 Cejlon, gdzie m贸j wuj by艂 przez wiele lat gubernatorem. Wyp艂yn臋li艣my z Amsterdamu, zaszczyceni donios艂ymi poleceniami Generalnych Stan贸w Niderlandzkich. W podr贸偶y naszej nic nas szczeg贸lnego nie spotka艂o opr贸cz nadzwyczajnej burzy. Tedy musz臋 o niej wspomnie膰 cho膰 w paru s艂owach, a to ze wzgl臋du na jej podziwu godne skutki. Burza ta rozp臋ta艂a si臋, gdy艣my zarzucili kotwic臋 u brzeg贸w jednej wyspy, aby uzupe艂ni膰 nasze zapasy wody s艂odkiej i drzewa. Rozszala艂a si臋 z tak膮 moc膮, i偶 wyrwa艂a z korzeniami mn贸stwo olbrzymich, ogromnej grubo艣ci drzew i cisn臋艂a je wysoko w powietrze. Cho膰 niekt贸re z nich mia艂y ponad sto cetnar贸w wagi, to na tych niezmierzonych wysoko艣ciach, unios艂y si臋 bowiem a偶 na pi臋膰 mil z g贸r膮, zdawa艂y si臋 mniejsze od pi贸rek ptasich, kt贸re nieraz w powietrzu fruwaj膮. Tymczasem orkan ucich艂 i drzewa pospada艂y z g贸ry na d贸艂, prosto na dawne miejsca, od razu wypuszczaj膮c korzenie. Tak 偶e wok贸艂 nie dojrza艂e艣 nawet 艣ladu zniszczenia. Jedynie z najwi臋kszym drzewem sta艂o si臋 inaczej. Gdy burza wybuch艂a z nag艂膮 si艂膮 i z ziemi je wyrwa艂a, siedzia艂 w艂a艣nie na jego ga艂臋ziach ch艂op ze swoj膮 偶on膮 i oboje zrywali og贸rki, kt贸re w tej cz臋艣ci 艣wiata na drzewach rosn膮.
Poczciwa para wie艣niak贸w spokojnie 偶eglowa艂a na drzewie po przestworzach, niczym pan Blanchard na swoim balonie zwanym "Baranek". Obci膮偶y艂a jednak drzewo i sta艂a si臋 przyczyn膮, i偶 zboczy艂o ono z drogi i, na bok si臋 przechyliwszy, spad艂o.
A 偶e w艂a艣nie w贸wczas Najmi艂o艣ciwszy Naczelnik plemienia, kt贸ry, jak wi臋kszo艣膰 wyspiarzy, opu艣ci艂 w czasie burzy swoje pomieszkanie, aby nie zgin膮膰 pod gruzami, teraz przez sw贸j ogr贸d do domu wraca艂, zosta艂 trafiony przez spadaj膮ce drzewo i, na szcz臋艣cie, na miejscu pad艂 trupem. Na szcz臋艣cie? Tak, w艂a艣nie na szcz臋艣cie, moi panowie!
By艂 to bowiem najbardziej plugawy z tyran贸w, a mieszka艅cy wyspy, nie wy艂膮czaj膮c jego faworyt贸w, najwi臋ksze pod s艂o艅cem biedaki. W spichrzach Naczelnika zapasy 偶ywno艣ci gni艂y, a poddani, kt贸rym 偶ywno艣膰 ta by艂a zrabowana, nie dostawali z tego nic i mdleli z g艂odu.
Cho膰 wyspie znik膮d nie zagra偶a艂 偶aden nieprzyjaciel, Naczelnik, nie bacz膮c na to, bra艂 m艂odych ch艂opak贸w do wojska i w艂asnor臋cznie 膰wiczy艂 pa艂k膮, a偶 wy膰wiczy艂 ich na bohater贸w. A potem co jaki艣 czas sprzedawa艂 ich ca艂膮 kup膮 temu z s膮siaduj膮cych ksi膮偶膮t, kt贸ry p艂aci艂 najwy偶sz膮 cen臋, aby do odzie-
dziczonych po ojcu milion贸w muszel jeszcze dalsze miliony dok艂ada膰.
M贸wiono mi, 偶e te o pomst臋 wo艂aj膮ce zasady przywi贸z艂 z pewnej podr贸偶y na p贸艂noc. Nie mogli艣my jednak temu twierdzeniu si臋 przeciwstawi膰, ju偶 cho膰by dlatego, 偶e u tych wyspiarzy podr贸偶 na p贸艂noc oznacza zar贸wno podr贸偶 na Kanaryjskie Wyspy, jak i przeja偶d偶k臋 do Grenlandii. Bardziej sprecyzowanych obja艣nie艅 za艣 nie chcieli艣my z wiadomych wzgl臋d贸w 偶膮da膰.
Ma艂偶e艅stwo zbieraj膮ce na drzewie og贸rki za nie lada jak膮, cho膰 mimowoln膮 przys艂ug臋, kt贸r膮 wsp贸艂obywatelom odda艂o, zosta艂o przez nich wprowadzone na tron po Naczelniku. Wprawdzie poczciwi ludziska w swej napowietrznej podr贸偶y zostali tak bardzo o艣wieceni przez s艂o艅ce, 偶e ich wzrok, a wraz z nim i wewn臋trzne ich 艣wiat艂o, troch臋 przygas艂y, lecz, jak si臋 potem dowiedzia艂em, panowali w wielkiej chwale i ka偶dy, kto tylko jad艂 og贸rki, zawsze przy tym wypowiada艂 s艂owa: ,,Niech B贸g zachowa nam kr贸la!"
Gdy艣my naprawili nasz okr臋t, kt贸ry od owej burzy niema艂o by艂 ucierpia艂, po偶egnawszy nowego
Naczelnika i jego ma艂偶onk臋 wyp艂yn臋li艣my ze sprzyjaj膮cym wiatrem i po sze艣ciu tygodniach przybyli艣my szcz臋艣liwie na wysp臋 Cejlon.
Od naszego przybycia up艂yn臋艂o chyba ze dwie niedziele, gdy poprosi艂 mnie syn gubernatora, abym z nim wybra艂 si臋 na 艂owy, na co ch臋tnie przysta艂em. By艂 to cz艂owiek krzepki, wytrzyma艂y na upa艂 panuj膮cy w tych stronach, alem ja wkr贸tce tak os艂ab艂, cho膰 si臋 zbytnio nie wysila艂em, 偶e gdy艣my weszli w las, pozosta艂em za nim daleko w tyle.
W艂a艣nie chcia艂em przysi膮艣膰 i odpocz膮膰 na brzegu rw膮cego potoku, kt贸ry ju偶 od niejakiego czasu zwr贸ci艂 moj膮 uwag臋, kiedym pos艂ysza艂 szmer jaki艣 na mojej drodze. Obejrza艂em si臋 i prawiem skamienia艂. Zobaczy艂em bowiem straszliwego lwa. Szed艂 prosto na mnie i poj膮艂em jasno, 偶e o pozwolenie nie prosz膮c, chce naj艂askawiej po偶re膰 mnie na 艣niadanie.
Strzelba moja by艂a na艂adowana 艣rutem na zaj膮ce. Nie czas by艂o jednak na przyd艂ugie namys艂y w tej srogiej opresji, postanowi艂em tedy da膰 ognia do bestii, maj膮c nadziej臋, 偶e lwa sp艂osz臋 lub nawet zrani臋. Nie zd膮偶y艂em jednak dobrze wycelowa膰, tak 偶em tylko lwa rozw艣cieczy艂, i zwierz skoczy艂 na mnie z zaciek艂o艣ci膮. Bez zastanowienia, mimo woli, rzuci艂em si臋 do niemo偶liwej zda si臋 ucieczki. Odwr贸ci艂em si臋 od lwa i dreszcz mi przelatuje po karku na sam膮 my艣l o tym po dzi艣 dzie艅! ujrza艂em o par臋 krok贸w przed sob膮 paskudnego krokodyla, kt贸ry ju偶 rozwar艂 sw膮 straszn膮 paszcz臋, aby mnie po艂kn膮膰.
Wyobra藕cie sobie, panowie, t臋 okropn膮 okoliczno艣膰! Za mn膮 lew. Przede mn膮 krokodyl. Na lewo rw膮cy potok. Na prawo przepa艣膰, a w niej, jak mi o tym p贸藕niej powiedziano: najjadowitsze w 艣wiecie w臋偶e! Og艂upia艂em, co w takim po艂o偶eniu przytrafi膰 si臋 mog艂o i Herkulesowi po czym przypad艂em do ziemi. Tylko to b艂ys艂o mi w g艂owie : Czekaj偶e, bratku! Albo poczujesz k艂y rozjuszonego drapie偶nika, albo przytrza艣nie ci臋 paszcza krokodyla!
Ale w tym momencie us艂ysza艂em g艂o艣ny i ca艂kiem nieoczekiwany chrz臋st. O艣mieli艂em si臋 unie艣膰 g艂owy i co powiecie, panowie? ujrza艂em ku mej niewymownej rado艣ci, 偶e rozjuszony lew rzuciwszy si臋 na mnie wtedy akurat, gdym do ziemi przypad艂, w rozp臋dzie da艂 susa nade mn膮 wprost w paszcz臋 krokodyla! Teraz 艂eb jego tkwi艂 w gardzieli krokodyla i szarpali si臋 w prz贸d i w ty艂, chc膮c si臋 od siebie odczepi膰.
Zerwa艂em si臋 w sam膮 por臋! Wyci膮gn膮艂em m贸j kordelas i jednym zamachem odr膮ba艂em 艂eb lwu. Drgaj膮ce cielsko zwali艂o mi si臋 do n贸g. Potem ko艅cem mojej strzelby wepchn膮艂em 艂eb lwi tak g艂臋boko w paszcz臋 krokodyla, a偶 ten zad艂awi艂 si臋 i n臋dzn膮 艣mierci膮 zgin膮艂.
Wkr贸tce po mym tak znakomitym nad dwoma straszliwymi przeciwnikami zwyci臋stwie nadszed艂 m贸j towarzysz, wielce ciekaw, co mnie tak d艂ugo zatrzyma艂o. Po obop贸lnych powinszowaniach zmierzyli艣my
krokodyla i przekonali艣my si臋 akuratnie, 偶e mia艂 d艂ugo艣ci czterdzie艣ci st贸p i siedem cali.
Gdy gubernator dowiedzia艂 si臋 z naszej opowie艣ci o tej niezwyczajnej przygodzie, pos艂a艂 w贸z i ludzi po oba zwierz臋ta. Ku艣nierz-tubylec wyprawi艂 mi z lwiej sk贸ry kapciuch, z kt贸regom 艣wiadczy艂 potem poniekt贸rym moim cejlo艅skim przyjacio艂om. Reszt臋
sk贸ry za艣 podarowa艂em, do Holandii powr贸ciwszy, tamtejszym burmistrzom, kt贸rzy z wdzi臋czno艣ci za to chcieli mi uczyni膰 gwa艂tem dar z tysi膮ca dukat贸w, od czegom si臋 z trudem tylko wym贸wi艂. Sk贸ra krokodyla wypchana wedle wszelkich prawide艂 sztuki jest osobliwo艣ci膮 muzeum w Amsterdamie, a przewodnik po nim zwyk艂 ka偶demu zwiedzaj膮cemu przygod臋 moj膮 opowiada膰. Za ka偶dym jednak ra偶eni pozwala sobie do艂o偶y膰 do niej to i owo, na czym niema艂o cierpi prawda i wiarogodno艣膰 tego zdarzenia. Rozpowiada ch臋tnie, 偶e lew przedar艂 si臋 skokiem skro艣 krokodyla, a monsieur 贸w s艂awny na ca艂y 艣wiat pan baron, tak bowiem zwyk艂 mnie nazywa膰 odr膮ba艂 mu 艂eb, gdy lew go tylko wychyli艂, a wraz ze 艂bem i kawa艂 krokodylego ogona, na trzy stopy d艂ugi. Na co krokodyl baje ten obwie艣 dalej nie chc膮c by膰 nic d艂u偶ny za t臋 strat臋, obr贸ci艂 si臋, wyrwa艂 kordelas my艣liwski z r臋ki monsieur i po艂kn膮艂 go tak zapalczywie, i偶 ten przejecha艂 przez sam 艣rodek serca potwora i zabi艂 go na miejscu.
Pojmujecie, panowie, jak wielce mierzi mnie bezwstyd tego szelmy! Ci, kt贸rzy mnie nie znaj膮, gotowi, s艂ysz膮c te jawne 艂garstwa, zw膮tpi膰 w prawdziwo艣膰 moich czyn贸w, zw艂aszcza w tych czasach powszechnego niedowiarstwa.
A to by艂oby nie lada zniewag膮 i obelg膮 dla cz艂owieka honoru!

Druga przygoda morska


W roku 1776 wsiad艂em w Portsmouth na najprzedniejszy angielski okr臋t wojenny, kt贸ry w艂a艣nie wyrusza艂 w podr贸偶 do P贸艂nocnej Ameryki. Mia艂 on na pok艂adzie sto armat i tysi膮c czterystu ludzi za艂ogi. M贸g艂bym opowiedzie膰 wam, panowie, niejedno o tym, co mnie w Anglii spotka艂o. Na potem to jednak odk艂adam, a teraz wspomn臋 tylko mimochodem o mi艂ym dla mnie zdarzeniu: mia艂em przyjemno艣膰 ogl膮da膰 kr贸la, gdy do parlamentu w swej kr贸lewskiej karocy z wielk膮 parad膮 jecha艂. Wo藕nica z wielce dostojnym brzuchem, na kt贸rym widnia艂 wyhaftowany herb angielski, siedzia艂 godnie na ko藕le i wyra藕nie i kunsztownie pali艂 z bata: "Wiwat Jerzy Kr贸l!"
Co si臋 za艣 naszej morskiej podr贸偶y tyczy, nic nas niezwyk艂ego nie spotka艂o, p贸ki nie znale藕li艣my si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o mil trzystu od Rzeki 艢wi臋tego Wawrzy艅ca. Tu uderzy艂 nasz okr臋t z niezwyczajn膮 si艂膮 o co艣, co nam si臋 wydawa艂o raf膮. Nie mogli艣my jednak zgruntowa膰 dna, cho膰 opu艣cili艣my sond臋 na pi臋膰set s膮偶ni w g艂膮b. A tym dziwniejsze i niemal cudowne zda艂o si臋 nam przy tym to, 偶e zgubili艣my nasze pi贸ro sterowe, nasz bukszpryt rozp臋k艂 si臋 na dwoje, inne maszty p臋k艂y od g贸ry do do艂u, a dwa z nich run臋艂y nawet za burt臋.
Nieszcz臋sny marynarz, kt贸ry w艂a艣nie w g贸rze wielki 偶agiel zwija艂, zlecia艂 z masztu i spad艂 do morza co najmniej o pi臋膰 mil od okr臋tu. Na szcz臋艣cie
jednak biedak uratowa艂 si臋, chwyciwszy si臋 w locie ogona morskiej g臋si, co nie tylko zmniejszy艂o gwa艂towno艣膰 upadku, ale i pozwoli艂o mu siedz膮c na grzbiecie ptaka, a raczej mi臋dzy jego szyj膮 a skrzyd艂ami, 偶eglowa膰 tak d艂ugo, a偶 go na pok艂ad z powrotem wci膮gni臋to.
Si艂y uderzenia naszego okr臋tu o podwodn膮 raf臋 dowodzi jeszcze i to, 偶e ludzie pomi臋dzy pok艂adami si臋 znajduj膮cy ze straszn膮 si艂膮 ci艣ni臋ci zostali o pu艂ap. Czego skutek by艂 taki, i偶 im i mnie g艂ow臋 do wewn膮trz wgniot艂o, a偶 do brzucha, i trzeba by艂o paru miesi臋cy, by si臋 z powrotem na dawne, przynale偶ne sobie miejsce wydosta艂a.
Byli艣my jeszcze wszyscy otumanieni i niewypowiedzianie zadziwieni, gdy nagle ukazanie si臋 wielkiego wieloryba, kt贸ry si臋 na powierzchni morza w s艂o艅cu zdrzemn膮艂, ca艂膮 rzecz wyja艣ni艂o. Potw贸r nierad, 偶e艣my, okr臋tem go stukn膮wszy, drzemk臋 mu przerwali, nie do艣膰, 偶e nam ogonem mostek i cz臋艣膰 g贸rnego pok艂adu zwali艂, ale, chwyciwszy w z臋by wielk膮 kotwic臋, jak zwykle umieszczon膮 przy sterze, pu艣ci艂 si臋 z naszym okr臋tem na wody i robi膮c po sze艣膰 mil na godzin臋 ledwo si臋 po sze艣膰dziesi臋ciu milach zatrzyma艂. B贸g raczy wiedzie膰, dok膮d by nas zawl贸k艂, ale na szcz臋艣cie! lina kotwiczna p臋k艂a i wieloryb zgubi艂 okr臋t, a my nasz膮 kotwic臋. Kiedy艣my jednak, po p贸艂 roku, z powrotem do Europy 偶eglowali, par臋 mil od tego偶 miejsca natkn臋li艣my si臋 na martwego unoszonego przez fale wieloryba. Na oko mierzy艂 chyba z p贸艂 mili.
呕e z tak wielkiego zwierza nie mogli艣my wiele na pok艂ad zabra膰, spu艣cili艣my 艂odzie, obci臋li艣my mu z niema艂ym trudem 艂eb i z wielk膮 uciech膮 znale藕li艣my nie tylko nasz膮 kotwic臋, ale i czterdzie艣ci s膮偶ni liny w dziurawym z臋bie z prawej strony wielorybiej'
paszcz臋ki. By艂 to jedyny niezwyk艂y przypadek, kt贸ry nam si臋 w tej podr贸偶y przytrafi艂. Ale! Ale! Czekajcie偶, panowie! By艂bym jeszcze zapomnia艂 o pewnym niefortunnym zdarzeniu! Gdy w czasie pierwszego spotkania wieloryb gna艂 po falach z naszym okr臋tem, wybi艂 w nim dziur臋 i woda wdar艂a si臋 we艅 tak gwa艂townie, 偶e nawet pu艣ciwszy w ruch wszystkie pompy nie uratowaliby艣my si臋 i poszli na dno w niespe艂na p贸艂 godziny. Szcz臋艣cie, 偶em pierwszy odkry艂 t臋 bied臋! Dziura by艂a wielka, przez 艣rodek j膮 mierz膮c, mia艂a chyba ze stop臋 szeroko艣ci. Stara艂em si臋 j膮 zatka膰 na wszelkie sposoby: wszystko daremnie. Wreszcie strzeli艂 mi do g艂owy koncept najlepszy w 艣wiecie: dzi臋ki niemu uda艂o mi si臋 uratowa膰 od zguby 贸w pi臋kny okr臋t i jego liczn膮 za艂og臋. Cho膰 dziura by艂a niema艂a, wype艂ni艂em j膮 doszcz臋tnie moj膮 sempitern膮, i to nie 艣ci膮gaj膮c spodni. Uda艂oby mi si臋 to niezawodnie, nawet i gdyby dziura by艂a o wiele wi臋ksza. Niech was to jednak nie dziwi, moi panowie: wiedzcie, 偶e tak ze strony ojca, jak i matki mam przodk贸w krwi holenderskiej, a przynajmniej pokrewnej jej krwi westfalskiej.
Wprawdzie moja pozycja, gdym tak na tej luce siedzia艂, by艂a nie do pozazdroszczenia, wkr贸tce jednak wybawi艂 mnie z niej cie艣la swoj膮 sztuk膮.

Trzecia przygoda morska


Kiedy艣 na Morzu 艢r贸dziemnym grozi艂o mi wielkie niebezpiecze艅stwo. Gdym bowiem, opodal Marsylii, w pewne letnie popo艂udnie b艂ogo za偶ywa艂 k膮pieli, ujrza艂em olbrzymi膮 ryb臋 z rozwartym szeroko pyskiem, sadz膮c膮 na mnie z wielk膮 szybko艣ci膮. Nie by艂o czasu do stracenia, aby si臋 od tego morskiego potwora uratowa膰. Natychmiast spr臋偶y艂em si臋 w sobie, ile mog艂em, r臋ce przycisn膮艂em do tu艂owia, a nogi wyprostowa艂em, jak si臋 da艂o. Tak膮 przybrawszy postaw臋, prze艣lizn膮艂em si臋 pomi臋dzy szcz臋kami ryby prosto do jej brzucha. Tu sp臋dzi艂em nieco czasu, jak si臋 艂atwo domy艣li膰 w ca艂kowitych ciemno艣ciach, lecz we wcale mi艂ym ciepe艂ku. 呕em rybie gniecenie w do艂ku raz po raz sprawia艂, rada by艂a si臋 mnie pozby膰. Nie zbywa艂o mi w brzuchu rybim miejsca: wyczynia艂em wi臋c hopki, skoki i inne figlasy.
Nic przecie偶 ryby tak nie zaniepokoi艂o, jak gdym szybko przebieraj膮c nogami spr贸bowa艂 ta艅cowa膰 szkockiego. Krzykn臋艂a wtedy straszliwym g艂osem i d藕wign臋艂a si臋 po艂ow膮 swego cielska prawie prostopadle ponad wod臋.
W贸wczas ujrza艂a j膮 za艂oga przep艂ywaj膮cego w艂a艣nie okr臋tu w艂oskiej floty handlowej i w kilka minut przeszy艂a ryb臋 harpunami. Gdy tylko zdobycz na pok艂ad wci膮gni臋to, pos艂ysza艂em narad臋 w艂oskich marynarzy, jak ryb臋 rozci膮膰, by jak najwi臋cej mie膰 z niej t艂uszczu. 呕em po w艂osku rozumia艂, srogi mnie oblecia艂 strach, aby mnie ich no偶e razem z ryb膮 nie przekrajaly. Przeto stan膮艂em w samym 艣rodku rybiego brzucha, gdzie by艂o do艣膰 miejsca i dla tuzina ludzi, bom sobie umy艣li艂, 偶e musz膮 zacz膮膰 kraja膰 ryb臋 albo od samego przodu, albo od samego ty艂u. Lecz strach m贸j pr臋dko si臋 ulotni艂, gdy偶 rozp艂atali j膮 poczynaj膮c od podbrzusza. Gdy tylko zamajaczy艂o mi troch臋 艣wiat艂a, krzykn膮艂em ku nim, ile si艂 w piersi, 偶e mi艂o mi ogl膮da膰 tak mi艂ych pan贸w i zawdzi臋cza膰 im uwolnienie z miejsca, gdziem, si臋 o ma艂o nie udusi艂.
Jak偶e mi 偶ywo i barwnie przedstawi膰 wam to zdumienie, panowie, kt贸re na wszystkich twarzach si臋 odmalowa艂o, gdy ozwa艂 si臋 g艂os ludzki z wn臋trza ryby? Zdumienie to wzmog艂o si臋 jeszcze, gdy ujrzeli golusie艅kiego cz艂owieka wychodz膮cego z ryby. Kr贸tko m贸wi膮c, panowie, opowiedzia艂em im, jak wam teraz opowiadam, ca艂e to zdarzenie, na co wszyscy niemal nie popadali ze zdumienia. Gdym co艣 nieco艣 艂ykn膮艂 na pokrzepienie, da艂em susa do morza, aby si臋 nieco op艂uka膰, i pop艂yn膮艂em po moje ubranie, kt贸re znalaz艂em na brzegu, gdziem je pozostawi艂. Wedle mego obliczenia by艂em uwi臋ziony w brzuchu tej bestii bez ma艂a p贸艂torej godziny.

Czwarta przygoda morska


Gdym jeszcze by艂 na tureckiej s艂u偶bie, lubi艂em wyp艂ywa膰 dla rozrywki w 艂odzi na morze Marmara i cieszy膰 si臋 st膮d wdzi臋cznym widokiem Konstantynopola i su艂ta艅skiego pa艂acu.
Kt贸rego艣 ranka, gdym si臋 w pi臋kne, pogodne niebo wpatrywa艂, ujrza艂em w powietrzu jaki艣 kr膮g艂y, wielko艣ci kuli bilardowej przedmiot, z kt贸rego co艣 zwisa艂o w d贸艂. Pochwyci艂em moj膮 najcenniejsz膮 strzelb臋 ptaszniczk臋, bez kt贸rej nigdy w l膮dow膮 czy morsk膮 podr贸偶 nie wyruszam. Na艂adowa艂em j膮 jedn膮 kul膮 i da艂em ognia w powietrze do tej okr膮g艂ej rzeczy. Chybi艂em jednak. Paln膮艂em tedy drugi raz dwoma kulami naraz i zn贸w spud艂owa艂em. Trzeci raz dopiero, gdym cztery czy pi臋膰 ku艂 na艂adowa艂, przedziurawi艂em z boku ten przedmiot, kt贸ry j膮艂 opada膰. Wyobra藕cie sobie, jakem si臋 zdumia艂, gdy, nie dalej ni偶 o dwa s膮偶nie od mojej 艂odzi, opu艣ci艂 si臋 z艂ocony powabnie "koszyk, uwi膮zany do olbrzymiego balonu, wi臋kszego ni偶 najwi臋ksza kopu艂a na najwi臋kszej wie偶y! W koszyku znajdowa艂 si臋 cz艂owiek i p贸艂 barana, zdaje si臋 pieczonego. Po pierwszym
zdumieniu ja i moi ludzie otoczyli艣my cz艂owieka z baranin膮 艣cis艂ym kr臋giem.
Wygl膮da艂 na Francuza i by艂 nim w samej rzeczy. Z ka偶dej jego kieszeni zwisa艂o po kilka wspania艂ych 艂a艅cuch贸w od zegark贸w z brelokami, na kt贸rych zdawa艂o mi si臋, 偶e poznaj臋 wymalowane podobizny dam i pan贸w. Przy ka偶dej dziurce od guzika mia艂 zawieszony- z艂oty medal, warto艣ci co najmniej stu dukat贸w, a na ka偶dym palcu kosztowny pier艣cie艅 z brylantami. Pe艂ne sakwy obci膮偶a艂y kieszenie jego surduta, obci膮gaj膮c go prawie do ziemi.
M贸j Bo偶e! pomy艣la艂em. Cz艂owiek ten musia艂 odda膰 niepowszednie us艂ugi ludzko艣ci, skoro wielcy panowie i wielkie damy, wbrew ich powszechnie teraz znanemu sknerstwu, tak hojnie go obdarowali gdy偶 s膮 to ich dary zapewne!
Lecz teraz, po wypadku, cz艂owiek ten czu艂 si臋 tak licho, 偶e nie m贸g艂 wydoby膰 z siebie ani s艂owa. Po niejakim przecie偶 czasie przyszed艂 do siebie i tak wy艂o偶y艂 nam rzecz ca艂膮:
Wprawdzie nie starczy艂o mi wiedzy ani konceptu, aby wymy艣li膰 ten majstersztyk, przeznaczony do powietrznej jazdy, nie zabrak艂o mi wszelako, jak przysta艂o linoskoczkowi i tancerzowi na linie, 艣mia艂o艣ci i odwagi, by do艅 wsi膮艣膰 i unie艣膰 si臋 w powietrze. Przed siedmioma czy o艣mioma dniami, bom ju偶 rachunek czasu straci艂, unios艂em si臋 z nim z kornwalijskiego przyl膮dka w Anglii. Wzi膮艂em z sob膮 barana, aby na wysoko艣ciach wyczynia膰 z nim r贸偶ne sztuki ku uciesze oczu wielu tysi臋cy widz贸w. Na nieszcz臋艣cie, w dziesi臋膰 minut po moim odlocie, wiatr si臋 obr贸ci艂 i, miast pcha膰 mnie ku Exeter, gdziem zamierza艂 l膮dowa膰, porwa艂 mnie nad morze, nad kt贸rym zapewne przez ca艂y czas na niedosi臋偶nych wysoko艣ciach si臋 unosi艂em. Dobrze jeszcze, 偶e do moich sztuk z baranem nie dosz艂o, bowiem w trzecim ^ dniu napowietrznej podr贸偶y tak mi ju偶 g艂贸d do-skwiera艂, 偶em musia艂 zar偶n膮膰 barana. Znajdowa艂em ;- si臋 wtedy niesko艅czenie wysoko, nad ksi臋偶ycem, a gdym si臋 jeszcze przez szesna艣cie godzin wci膮偶 w g贸r臋 wzbija艂, zbli偶y艂em si臋 tak do s艂o艅ca, a偶em sobie brwi opali艂.
Wtedy obdar艂szy ze sk贸ry barana u艂o偶y艂em go w koszu tak, aby s艂o艅ce 艣wieci艂o na艅 najsilniej, czyli, innymi s艂owy, aby na艅 cie艅 balonu nie pada艂, i tak oto upiek艂em go w trzy kwadranse ca艂kiem nie藕le. Tym pieczystym 偶ywi艂em si臋 przez ca艂y czas. Tu zamilk艂 贸w cz艂owiek i j膮艂 si臋 rozgl膮da膰 wok贸艂, badaj膮c wzrokiem okolic臋. Gdym mu powiedzia艂,
偶e gmachy przed nami to pa艂ace konstantynopolita艅skiego su艂tana, zda艂 si臋 zdumiony wielce, s膮dzi艂 bowiem, 偶e znalaz艂 si臋 w ca艂kiem innych stronach.
To, 偶em tak d艂ugo unosi艂 si臋 w powietrzu podj膮艂 wreszcie dalej swoj膮 opowie艣膰 zawdzi臋czam temu, 偶e sznurek u klapy balonu si臋 zerwa艂. Sznurek ten s艂u偶y艂 do wypuszczania palnego gazu. Gdyby balonu nie rozdar艂 pa艅ski celny strza艂, unosi艂bym si臋 jak Mohammed, mi臋dzy niebem a ziemi膮, a偶 do s膮dnego dnia.
To rzek艂szy ofiarowa艂 wspania艂omy艣lnie koszyk memu bosmanowi, kt贸ry u rufy za sterem siedzia艂. Piecze艅 barani膮 cisn膮艂 w morze, a co si臋 tyczy balonu, to strza艂 m贸j uszkodzi艂 go tak bardzo, 偶e przy spadaniu podar艂 si臋 ca艂y na strz臋py.

Pi膮ta przygoda morska


呕e mamy czas, panowie, wypr贸偶ni膰 jeszcze jedn膮 flasz臋, opowiem wam tedy, co mi si臋 niezwyk艂ego przydarzy艂o na par臋 miesi臋cy przed moj膮 ostatni膮 powrotn膮 podr贸偶膮 do Europy.
Wielki su艂tan, kt贸remu zosta艂em przedstawiony zar贸wno przez rzymsko-rosyjsko-cesarskiego pos艂a, jak i francuskiego ambasadora, pos艂u偶y艂 si臋 moj膮 osob膮, aby za艂atwi膰 w wielkim mie艣cie Kairze pewn膮, nader wa偶n膮 spraw臋 takiej natury, 偶e zawsze i wiecznie pozosta膰 winna tajemnic膮.
Wyruszy艂em tedy drog膮 l膮dow膮 z wielk膮 parad膮 i liczn膮 艣wit膮. Po drodze trafi艂a mi si臋 sposobno艣膰 powi臋kszy膰 j膮 jeszcze o paru wielce po偶ytecznych ludzi.
Oddali艂em si臋 ju偶 od Konstantynopola o jakie艣 par臋 mil, gdym ujrza艂 biegn膮cego p臋dem na prze艂aj chuderlawego, niewielkiego wzrostu cz艂owieka. Mia艂 on u ka偶dej nogi uwi膮zany o艂owiany, pi臋膰dziesiecio-chyba funtowy ci臋偶ar. Zadziwiony tym widokiem, krzykn膮艂em ku niemu:
Dok膮d to, dok膮d tak spieszysz, przyjacielu?
I czemu utrudniasz sobie bieg takim obci膮偶eniem?
P贸艂 godziny temu wybieg艂em z Wiednia odrzek艂 szybkobiegacz By艂em tam na s艂u偶bie u wielce dostojnych pa艅stwa. Lecz dzi艣 si臋 z nimi po偶egna艂em i zamierzam uda膰 si臋 do Konstantynopola, aby tam spr贸bowa膰 szcz臋艣cia. Przywiesi艂em sobie ci臋偶ary do n贸g, aby nieco zmniejszy膰 moj膮 r膮czo艣膰, kt贸ra jest mi teraz niepotrzebna. S艂usznie bowiem mawia艂 m贸j nauczyciel 艣wie膰, Panie, nad jego dusz膮. "Kto idzie powoli, tego g艂owa nie zaboli".
Wcale mi si臋 spodoba艂 ten chy偶onogi. Zapyta艂em go tedy, czyby si臋 do mnie na s艂u偶b臋 nie zgodzi艂, na co przysta艂 z miejsca. Po czym ruszyli艣my dalej przez wsie i miasta.
Opodal drogi na uroczej, poros艂ej traw膮 miedzy le偶a艂 cicho jak mysz jaki艣 ch艂opak. Zdawa艂o si臋, 偶e 艣pi. Nie spa艂 jednak, lecz tak pilnie trzyma艂 ucho przy ziemi, jakby chcia艂 pods艂ucha膰 mieszka艅c贸w najg艂臋bszych piekielnych czelu艣ci.
Co tak nas艂uchujesz, przyjacielu?
Ano, aby si臋 czas nie d艂u偶y艂, chc臋 spenetrowa膰, co w trawie piszczy. I s艂ysz臋 w艂a艣nie, jak ro艣nie.
I to ci si臋 udaje?
Ech, dla mnie to fraszka!
Wi臋c zg贸d藕 si臋 do mnie na s艂u偶b臋. Kto wie, co ci jeszcze godnego s艂yszenia przydarzy膰 si臋 mo偶e.
Ch艂opak zerwa艂 si臋 i ruszy艂 za mn膮.
Niedaleko na pag贸rku sta艂 my艣liwiec z fuzj膮 wycelowan膮 do strza艂u.
Nagle strzeli艂 przed siebie w pust膮, modr膮 przestrze艅.
Szcz臋艣膰 Bo偶e, panie my艣liwy! Do czego strzelasz? Nie widz臋 tu nic woko艂o, tylko przestw贸r modry i pusty.
Ech, pr贸buj臋 tylko broni wyrobu pana Kuchenreutera! Na dachu katedry w Strassburgu siedzia艂 wr贸bel: w艂a艣nie go stamt膮d zestrzeli艂em.
Nie zdziwi si臋 nikt, kto zna moje umi艂owanie szlachetnej my艣liwskiej i 艂owieckiej sztuki, 偶em tego wybornego strzelca natychmiast w obj臋cia pochwyci艂. I samo si臋 przez si臋 rozumie, 偶em nie 偶a艂owa艂 grosza, aby zwerbowa膰 go do mojej 艣wity. . Ruszyli艣my zn贸w dalej przez wsie i miasta i stan臋li艣my wreszcie u st贸p g贸r Libanu. Tu, przed rozleg艂ym cedrowym lasem, sta艂 kr臋py, t臋gi ch艂op i ci膮gn膮艂 za powr贸z, kt贸rym by艂 owini臋ty ca艂y las.
Co to ci膮gniesz, przyjacielu? zapyta艂em ch艂opa.
Et, mia艂em i艣膰 po drzewo na budulec alem w domu siekier臋 zostawi艂. Teraz wi臋c radz臋 sobie, jak mog臋.
To rzek艂szy, szarpn膮艂 powrozem raz i wyrwa艂, jak k臋pk臋 sitowia, na moich oczach ca艂y las, kt贸ry mia艂 chyba mil臋 wszerz i wzd艂u偶.
艁atwo odgadn膮膰, co si臋 sta艂o: nie wypu艣ci艂bym
przecie偶 z r膮k tego ch艂opa, cho膰bym mia艂 straci膰 wszystkie moje poselskie apana偶e!
Gdym st膮d dalej ruszy艂 i wreszcie na egipskiej ziemi stan膮艂, rozp臋ta艂a si臋 tak straszliwa wichura, 偶em si臋 zl膮k艂, i偶 mo偶e g艂adko porwa膰 mnie, moje wozy, konie i 艣wit臋 i unie艣膰 wszystko w powietrze.
Na lewo od drogi sta艂o rz臋dem siedem wiatrak贸w, a ich skrzyd艂a furkota艂y tak szybko, jak ko艂owrotek w r臋kach 偶wawej prz膮dki. Opodal, na prawo, sta艂 pot臋偶nej tuszy cz艂owiek i zatyka艂 wskazuj膮cym palcem praw膮 dziurk臋 w nosie.
Ujrzawszy nas w takiej biedzie, wodzonych 偶a艂o艣nie przez wicher, obr贸ci艂 si臋 ku nam, stan膮艂 na baczno艣膰 i 艣ci膮gn膮艂 przede mn膮 z szacunkiem kapelusz, niczym muszkieter przed pu艂kownikiem.
Wtedy usta艂 nawet najl偶ejszy powiew, a wszystkie siedem wiatrak贸w zatrzyma艂o si臋 od razu.
Zdumiony tym, zda si臋, przeciwnym naturze zdarzeniem, krzykn膮艂em do olbrzyma:
Ej, ch艂opie, co si臋 tu dzieje? Czy masz diab艂a za sk贸r膮, czy te偶 sam jeste艣 diab艂em we w艂asnej personie?
Za pozwoleniem, ekscelencjo odrzek艂 ch艂op. Robi臋 tylko nieco wiatru dla mego pana, m艂ynarza. Ale 偶eby tych siedem wiatrak贸w ze wszystkim nie obali膰, musia艂em zatka膰 jedn膮 dziur臋 w nosie.
Co za ch艂opisko na schwa艂! pomy艣la艂em sobie. Przyda mi si臋, gdy do domu powr贸c臋 i gdy mi zabraknie tchu, by opowiada膰 o wszystkich moich cudownych przypadkach na l膮dach i morzach, kt贸re mi si臋 w podr贸偶ach przytrafi艂y!
Wkr贸tce dobili艣my handlu. Wiatromistrz pozostawi艂 m艂yny i uda艂 si臋 za mn膮. Czas ju偶 by艂 najwy偶szy, by zd膮偶y膰 do Kairu. Gdym si臋 tylko z poruczon膮 mi spraw膮 jak nale偶y u艂adzi艂, zda艂o mi si臋 dogodnie zwolni膰 ca艂膮 niepotrzebn膮 mi ju偶 艣wit臋 i, zatrzymawszy tylko moich nowych, tak po偶ytecznych ludzi, samemu z nimi, nieurz臋dowo powraca膰.
呕e pogoda by艂a niezwykle pi臋kna, a s艂awna rzeka

Nil przechodzi艂a swym powabem wszystko, com o niej s艂ysza艂, postanowi艂em wynaj膮膰 艂贸d藕 i pop艂yn膮膰 wod膮 a偶 do Aleksandrii. Przez trzy dni wszystko sz艂o jak z p艂atka. Z wszelk膮 pewno艣ci膮 s艂yszeli艣cie, panowie, nieraz o corocznych wylewach Nilu. Trzeciego dnia w艂a艣nie j臋艂y wody Nilu przybiera膰 bez miary, a nazajutrz po lewym i prawym brzegu rzeki, na wiele mil wszerz i wzd艂u偶 ca艂y kraj by艂 zalany.
Pi膮tego dnia po zachodzie s艂o艅ca zapl膮ta艂a si臋 moja 艂贸d藕 w co艣, com wzi膮艂 za wodorost czy wiklin臋. Gdy jednak nast臋pnego ranka przeja艣ni艂o si臋, ujrza艂em doko艂a pe艂no wybornych, dojrza艂ych migda艂贸w.
Gdy艣my wyrzucili z 艂odzi sond臋, przekona艂em si臋, 偶e znajdujemy si臋 na jakie艣 sze艣膰dziesi膮t st贸p ponad powierzchni膮 ziemi i na nieszcz臋艣cie nie mo偶emy si臋 ruszy膰 ani w prz贸d, ani w ty艂. By艂a ju偶 godzina 贸sma albo i dziewi膮ta, o i艂em m贸g艂 z wysoko艣ci s艂o艅ca zmiarkowa膰, gdy z nag艂a wzbi艂 si臋 wielki wicher i przechyli艂 nasz膮 艂贸d藕 ca艂kiem na jeden bok. Wody w ni膮 si臋 nabra艂o, posz艂a tedy na dno i przez d艂ugi czas anim j膮 widzia艂, anim o niej s艂ysza艂, jak si臋 niebawem o tym, panowie, dowiecie.
Na szcz臋艣cie ocaleli艣my wszyscy: o艣miu m臋偶czyzn i dw贸ch ch艂opak贸w. Chwycili艣my si臋 bowiem drzew, kt贸rych ga艂臋zie utrzyma艂y nas, nie uradzi艂yby jednak naszej 艂odzi. W tym to po艂o偶eniu wytrwali艣my trzy tygodnie 偶ywi膮c si臋 jedynie migda艂ami. 呕e napoju nam nie zabrak艂o samo si臋 przez si臋 rozumie.
Dwudziestego drugiego dnia naszej niedoli wody opad艂y r贸wnie pr臋dko, jak wezbra艂y, a dwudziestego sz贸stego mogli艣my stan膮膰 na twardej ziemi. Od razu ujrzeli艣my z rado艣ci膮 nasz膮 艂贸d藕. Le偶a艂a o dwie艣cie chyba s膮偶ni od miejsca, w kt贸rym zaton臋艂a. Gdy艣my ju偶 wszystek potrzebny i konieczny sprz臋t wysuszyli, rozwa偶yli艣my, co nam teraz po przypadku z 艂odzi膮 czyni膰 wypada, i ruszyli艣my naprz贸d, aby odnale藕膰
nasz zagubiony szlak. Po dok艂adnym obliczeniu poj膮艂em, 偶e nas znios艂o daleko ponad p艂otami i op艂otkami o jakie艣 sto pi臋膰dziesi膮t mil.
Po siedmiu dniach doszli艣my do rzeki, kt贸ra znowu w swym korycie p艂yn臋艂a, i opowiedzieli艣my nasz膮 przygod臋 pewnemu bejowi. Pom贸g艂 nam mi艂o艣ciwie w naszych potrzebach i wys艂a艂 nas dalej[ na jednej ze swych 艂odzi. Chyba ze sze艣膰 dni trwa艂o, nim trafili艣my do Aleksandrii, gdzie艣my wsiedli na okr臋t odp艂ywaj膮cy do Konstantynopola.
Tam zosta艂em nader mile przyj臋ty przez Wielkiego Su艂tana, kt贸ry mnie wielce uhonorowa艂, dozwoli艂 mi bowiem obejrze膰 sw贸j harem, dok膮d mnie Jego Wysoko艣膰 raczy艂 sam zaprowadzi膰.

Sz贸sta przygoda morska


Od czasu mojej podr贸偶y do Egiptu za偶ywa艂em wielkiego znaczenia u su艂tana. Jego Wysoko艣膰 nie m贸g艂 偶y膰 beze minie i zawsze prosi艂 mnie na obiad i na wieczerz臋.
Wiedzcie, panowie, 偶e, co si臋 rozkoszy sto艂u tyczy, cesarz turecki wiedzie prym w艣r贸d wszystkich mocarzy 艣wiata. Oczywi艣cie je艣li chodzi o jad艂o, gdy偶 wina jak wiadomo swoim wyznawcom prawo Mohammeda zabrania. Lecz to, co si臋 nie mo偶e dzia膰 jawnie, tym cz臋艣ciej dzieje si臋 w ukryciu. Tedy jak smakuje szklanka dobrego wina, wie, wbrew wszelkim zakazom, r贸wnie dobrze ka偶dy Turek, jak najczcigodniejszy pra艂at niemiecki.
Dowodzi tego przypadek Jego Tureckiej Wysoko艣ci.
Na publicznej uczcie, w kt贸rej zwyk艂 uczestniczy膰 arcybiskup turecki, zwany Mufidm, i mia艂 obowi膮zek przed jedzeniem "Pob艂ogos艂aw te dary...", a po jedzeniu "Dzi臋kujemy Ci, Panie..." odmawia膰 nikt nie wspomnia艂 o winie ani jednym s艂贸wkiem. Po sko艅czonej uczcie jednak czeka艂a zwykle na Jego Wysoko艣膰 .w ustronnej komnacie godna butelczyna.
Kiedy艣 mrugn膮艂 na mnie Wielki Su艂tan ukradkiem, abym za nim do jego gabinetu si臋 uda艂. Ledwo艣my zamkn臋li za sob膮 drzwi, wyj膮艂 su艂tan ze swojego kantorka flasz臋 i powiada:
No, mo艣ci M黱chhausen! Wiem, 偶e wy, chrze艣cijanie, pozna膰 si臋 umiecie na kielichu dobrego wina. Mam tu jeszcze ostatni膮 buteleczk臋 tokaju tak subtelnego smaku, jakiego艣 jeszcze w 偶yciu nie pija艂.
To rzek艂szy, Jego Wysoko艣膰 nala艂 mnie szklank臋, sobie szklank臋 i tr膮cili艣my si臋 na zdrowie.
No i co, mo艣ci M黱chhausen! Przednie wino!
Niez艂e, Wasza Wysoko艣膰 odpowiedzia艂em. Przecie偶, bez urazy, rzec musz臋 Waszej Wysoko艣ci, 偶em w Wiedniu, u 艣wi臋tej pami臋ci cesarza Karola Sz贸stego stokro膰 lepsze pija艂. Do stu fur beczek warto, by艣 go Wasza Wysoko艣膰 kiedy艣 spr贸bowa艂!
M黱chhausen! Przyjacielu! Ceni臋 sobie twoje s艂owa, ale rzecz to niepodobna, by gdzie艣 by艂 lepszy tokaj! Jedn膮 bowiem tylko tak膮 butelczyn臋 dosta艂em
kiedy艣 od pewnego w臋gierskiego szlachcica, jako wielki rarytas.
Wolne 偶arty, Wasza Wysoko艣膰! Tokaj tokajowi nier贸wny! A w臋gierscy szlachcice nie zwykli czyni膰 zbyt hojnych dar贸w. Got贸w jestem si臋 za艂o偶y膰, 偶e w godzin臋 dostarcz臋 Waszej Wysoko艣ci wprost z cesarskiej piwnicy flasz臋 tokaju ca艂kiem innego smaku.
Bajki, mo艣ci M黱chhausen!
Nie bajki. Wprost z wiede艅skich piwnic cesarskich dostarcz臋 Waszej Wysoko艣ci w godzin臋 flasz臋 tokaju ca艂kiem innego gatunku ni偶 ten oto sikacz!
Ej偶e, M黱chhausen, M黱chhausen! Kpisz sobie ze mnie! A wymawiam to sobie! Wprawdzie mia艂em ci臋 do tej pory za prawdom贸wnego cz艂eka, teraz przecie zaczynam my艣le膰, 偶e z ciebie kawa艂 艂garza!
Niechaj i tak b臋dzie, Wasza Wysoko艣膰! Ale wystawmy rzecz na pr贸b臋. Je艣li nie dotrzymam s艂owa, rozka偶esz Wasza Wysoko艣膰 艣ci膮膰 mi g艂ow臋. Jestem bowiem nieub艂aganym wrogiem 艂garstwa. G艂owa moja jednak to nie bagatelka! C贸偶 tedy Wasza Wysoko艣膰 przeciw niej stawiasz?
Stoi zak艂ad! Trzymam ci臋, M黱chhausen, za s艂owo! Je艣li r贸wno z uderzeniem czwartej godziny nie b臋dzie tu butelki tokaju, bez lito艣ci g艂ow臋 艣ci膮膰 ci ka偶臋. Bowiem nawet najlepszym przyjacio艂om drwi膰 z siebie nie pozwalani. Je艣li za艣 wyjdziesz
z tej pr贸by zwyci臋sko, b臋dziesz m贸g艂 zabra膰 z mego skarbca tyle z艂ota, srebra, pere艂 i drogich kamieni, ile najsilniejszy cz艂ek ud藕wignie.
M膮dre s艂owa Waszej Wysoko艣ci odrzek艂em i poprosiwszy o inkaust i pi贸ro napisa艂em taki oto li艣cik do cesarzowej Marii Teresy:
Wasza Cesarska Mo艣膰, jako jedyna spadkobierczyni, otrzyma艂a bez w膮tpienia w spadku i piwnice 艣wi臋tej pami臋ci cesarza, Jej ojca. Czy wolno mi tedy prosi膰 o jedn膮 flasz臋 tokaju, jakiegom u ojca Waszej Cesarskiej Mo艣ci cz臋sto pija艂? Ale najlepszego! Chodzi bowiem o zak艂ad.
Zawsze i wsz臋dzie do us艂ug Waszej Cesarskiej Mo艣ci. Pozostaj臋 etc., etc.
Ten li艣cik, 偶e ju偶 by艂o pi臋膰 minut po trzeciej, natychmiast da艂em memu szybkobiegaczowi. Odpi膮艂 od n贸g ci臋偶ary i w te p臋dy pu艣ci艂 si臋 do Wiednia.
Po czym Jego Wysoko艣膰 i ja wypr贸偶nili艣my do dna su艂ta艅sk膮 flasz臋, p贸ki nie by艂o lepszej. Zegar wybi艂 kwadrans po trzeciej, wp贸艂 do czwartej i trzy na czwart膮, a mojego go艅ca ani widu, ani s艂ychu.
Ju偶em si臋 wreszcie przyznaj臋 zaczaj poci膰. Zdawa艂o mi si臋 bowiem, 偶e Jego Wysoko艣膰 raz po raz popatruje na sznur od dzwonka, aby przywo艂a膰 kata. Wprawdzie dal mi jeszcze pozwolenie, abym si臋 przeszed艂 po ogrodzie i u偶y艂 艣wie偶ego powietrza,
ale i tu towarzyszy艂o mi dw贸ch anio艂贸w str贸偶贸w, kt贸rzy nie spuszczali ze mnie oka.
W prawdziwej trwodze, bowiem .wskaz贸wka zegara sta艂a ju偶 na "za pi臋膰 czwarta", pos艂a艂em szybko po mego bystrouchego i po mego strzelca. Obaj przybyli niezw艂ocznie. Bystrouchy po艂o偶y艂 si臋 p艂asko na ziemi, aby nas艂uchiwa膰, czy m贸j szybkobiegacz nie przybywa wreszcie. Niema艂y strach mnie oblecia艂, gdy mi oznajmi艂, 偶e nicpo艅, gdzie艣 hetprecz, daleko st膮d w najg艂臋bszym 艣nie spoczywa i ile si艂 w piersi chrapie. Gdy to tylko m贸j dzielny strzelec pos艂ysza艂, wbieg艂 na wyniesiony nieco taras i jeszcze si臋 na palce wspi膮wszy, krzykn膮艂 porywczo:
Dalipan! Le偶y ten wa艂ko艅 pod d臋bem ko艂o Belgradu, a butelka ko艂o niego! Czekajcie偶! Zaraz go stamt膮d wykurz臋!
I przy艂o偶ywszy natychmiast do skroni swoj膮 fuzj臋 kuchenreuter贸wk臋, paln膮艂 z niej ca艂y nab贸j 艣rutu w koron臋 drzewa. Grad 偶o艂臋dzi, li艣ci i ga艂臋zi sypn膮艂 si臋 na 艣piocha i zbudzi艂 go. Przera偶ony, 偶e zaspa艂, pu艣ci艂 si臋 takim p臋dem, 偶e o godzinie trzeciej minut pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 i p贸艂 stan膮艂 z flaszk膮 i w艂asnor臋cznym pismem Marii Teresy w su艂ta艅skim gabinecie.
To ci by艂a rado艣膰! Ech, jak偶e te偶, smakosz dostojny, Jego Su艂ta艅ska Mo艣膰 popija艂!
M黱chhausen powiada nie bierz mi pan za z艂e, 偶e zachowam dla siebie t臋 flasz臋. W Wiedniu bowiem na ciebie 艂askawszym ni偶 na mnie okiem
patrz膮, b臋dziesz tedy mia艂 sposobno艣膰 popi膰 tam dobrego wina jeszcze nieraz!
Co rzek艂szy, zamkn膮艂 flasz臋 w swoim kantorku, schowa艂 klucz do kieszeni szarawar贸w i zadzwoni艂 na skarbnika. Jak偶e srebrzy艣cie i mile zabrzmia艂 mi w uszach ten d藕wi臋k.
Nadesz艂a pora sp艂aci膰 zak艂ad! Wydajcie zwr贸ci艂 si臋 do skarbnika memu przyjacielowi, M黱chhausenowi, tyle skarb贸w, ile najsilniejszy cz艂owiek ud藕wign膮膰 zdo艂a.
Skarbnik sk艂oni艂 si臋 przed swym panem, a偶 nosem dotkn膮艂 pod艂ogi, mnie za艣 Wielki Su艂tan po prostu i szczerze u艣cisn膮艂 d艂o艅. Take艣my si臋 rozstali.
Jak si臋, panowie, domy艣lacie, nie omieszka艂em skorzysta膰 z pozwolenia su艂tana i przywo艂a艂em mego si艂acza, kt贸ry wzi膮wszy sw贸j d艂ugi konopny powr贸z poszed艂 ze mn膮 do skarbca. Po to, co w skarbcu pozosta艂o, gdy ju偶 m贸j si艂acz sw贸j tob贸艂 z kosztowno艣ciami zwi膮za艂, nie warto si臋 by艂o i schyli膰, panowie.
Po艣pieszy艂em z moim 艂upem na przysta艅, zaj膮艂em najwi臋kszy towarowy okr臋t, jaki si臋 da艂o, i na艂adowawszy go pi臋knie, odp艂yn膮艂em pod pe艂nymi 偶aglami wraz z ca艂膮 moj膮 艣wit膮, aby uj艣膰 ze zdobycz膮 w bezpieczne miejsce, zanim mi jakie艣 licho na drodze nie stanie.
Lecz to, czegom si臋 obawia艂, nast膮pi艂o. Skarbnik, zostawiwszy drzwi i bramy skarbca otworem bo po prawdzie nie by艂o ju偶 i co zamyka膰 pop臋dzi艂 na 艂eb, na szyj臋 do Wielkiego Su艂tana i oznajmi艂 mu, jakem doskonale wykona艂 wysokie su艂ta艅skie polecenie. A su艂tan bardzo to sobie wzi膮艂 do serca. 呕al go chwyci艂, 偶e si臋 tak nierozwa偶nie rozp臋dzi艂. Rozkaza艂 tedy wielkiemu admira艂owi po艣pieszy膰 za mn膮 i zawr贸ci膰 mnie z drogi. Niby 偶em 藕le zrozumia艂, o co stan膮艂 zak艂ad. Jeszczem i na dwie mile na pe艂ne
morze nie wyp艂yn膮艂, gdym ujrza艂 ca艂膮 wojenn膮 flot臋 tureck膮, sun膮c膮 za mn膮 pod rozwini臋tymi 偶aglami. Musz臋 przyzna膰, 偶e zn贸w zacz臋艂o mi si臋 m膮ci膰 w g艂owie, w kt贸rej tylko co mi si臋 rozja艣ni艂o. Ale m贸j wiatromistrz by艂 pod r臋k膮 i powiada:
Niechaj si臋 ekscelencja nie stracha!
To rzek艂szy ustawi艂 si臋 na tylnym pok艂adzie statku tak, 偶e po stronie jednej dziurki od nosa mia艂 tureck膮 flot臋, a po drugiej stronie nasze w艂asne 偶agle i dmuchn膮艂 wiatrem tak hojnie, 偶e nie tylko
偶agle i liny floty tureckiej ca艂kiem poniszczy艂, ale j膮 do przystani z powrotem zagna艂.
Nasz okr臋t natomiast w par臋 zaledwie godzin do w艂oskich brzeg贸w doprowadzi艂.
Ma艂om jednak z moich skarb贸w skorzysta艂. We W艂oszech bowiem biedak贸w i 偶ebrak贸w jest tak wiele, a policja tak do niczego, 偶e mo偶e memu zbyt mi臋kkiemu sercu to zawdzi臋czaj膮c rozda艂em wi臋ksz膮 cz臋艣膰 moich skarb贸w ulicznym 偶ebrakom. Reszt臋 zrabowa艂a mi banda rozb贸jnik贸w na 艣wi臋tej 艂膮czce ko艂o Loreto, gdym si臋 w podr贸偶 do Rzymu wybra艂. Przecie偶 sumienie tych jegomo艣ci贸w niezbyt si臋 tym zaniepokoi艂o, bowiem zdobycz tej godnej kompanii by艂a tak znaczna, i偶 mogli za ni膮 zakupi膰 z pierwszej r臋ki w Rzymie zupe艂ny odpust pope艂nionych i przysz艂ych grzech贸w dla siebie i swych spadkobierc贸w a偶 do kt贸rego艣 tam pokolenia. Tak... tak. Ale teraz pora na spoczynek. Dobrej nocy, panowie!

Si贸dma przygoda morska (opowiedziana pod nieobecno艣膰 barona)


Sko艅czywszy to opowiadanie, pan baron nie dal si臋 zatrzyma膰 d艂u偶ej, lecz otworzywszy drzwi, opu艣ci艂 w najlepszym humorze towarzystwo. Przyobieca艂 wszak偶e opowiedzie膰 przy pierwszej sposobno艣ci przygody swego ojca oraz par臋 pociesznych dykteryjek, na co z niecierpliwo艣ci膮 czekali jego s艂uchacze.
Gdy wi臋c ka偶dy na sw贸j spos贸b puszcza艂 si臋 na takie i na inne s膮dy o tylko co zas艂yszanych uciesznych opowie艣ciach, rzek艂 jeden z kompan贸w, kt贸ry baronowi w jego podr贸偶y do Turcji towarzyszy艂, i偶 ko艂o Konstantynopola znajduje si臋 olbrzymiej wielko艣ci armata. M贸wi o niej wiele pan baron Tott w swych tylko co wydanych wspomnieniach. Je艣li pami臋膰 mnie nie zawodzi, powiada on, co nast臋puje:
Niedaleko od miasta, powy偶ej twierdzy, na brzeg s艂ynnej rzeki Simoeis, wytoczyli Turcy olbrzymi膮 armat臋. By艂a ona odlana w miedzi i strzela艂a jedn膮 marmurow膮 kul膮, wa偶膮c膮 mniej wi臋cej tysi膮c sto funt贸w.
Rwa艂em si臋 do strza艂u powiada Tott aby si臋 o jej sprawno艣ci dowodnie przekona膰. Wszyscy ko艂o mnie trz臋艣li si臋 tymczasem ze strachu, uwa偶ano bowiem za rzecz niesporn膮, 偶e przy strzale pa艂ac i miasto w gruzy si臋 rozsypi膮. Przecie偶 wkr贸tce
strach nieco sfolgowa艂, a ja otrzyma艂em pozwolenie, bym da艂 ognia z armaty. Spotrzebowa艂em, ni mniej, ni wi臋cej, tylko trzysta trzydzie艣ci funt贸w prochu. Kula jakem ju偶 wspomnia艂 wa偶y艂a tysi膮c sto funt贸w. Gdy kanonier zbli偶y艂 si臋 z lontem, t艂um, kt贸ry mnie otacza艂, cofn膮艂 si臋, ile m贸g艂 w ty艂. Z niema艂ym trudem przekona艂em basz臋, kt贸ry nadszed艂 zaniepokojony, 偶e nie grozi najmniejsze niebezpiecze艅stwo. Nawet kanonierowi, kt贸ry wed艂ug moich wskaz贸wek mia艂 strza艂 odda膰, serce wali艂o ze strachu jak m艂otem. Zaj膮艂em miejsce na murowanym sza艅cu za armat膮 i da艂em znak. Rzuci艂o mn膮 jak przy trz臋sieniu ziemi!
Kula, przeleciawszy jakie艣 trzysta s膮偶ni, rozp臋k艂a si臋 na troje. Od艂amki przelecia艂y nad cie艣nin膮 morsk膮, odbi艂y si臋 od w贸d i uderzy艂y o otaczaj膮ce g贸ry, spieniwszy wody kana艂u, jak by艂 d艂ugi i szeroki.
Tak, panowie je艣li mnie pami臋膰 nie myli brzmi opowie艣膰 pana barona Totta o najwi臋kszej armacie 艣wiata.
Gdy艣my z baronem M黱chhausenem te okolice zwiedzali, opowiedziano nam o strzale armatnim barona Totta, stawiaj膮c nam za przyk艂ad m臋stwo tego pana.
M贸j 艂askawca nie m贸g艂 znie艣膰, by go w czymkolwiek ubieg艂 Francuz, pochwyci艂 wi臋c armat臋 na ramiona, u艂o偶y艂 j膮 r贸wno, da艂 susa w morze i przep艂yn膮艂 z ni膮 a偶 do przeciwleg艂ego brzegu. Niestety pr贸bowa艂 stamt膮d cisn膮膰 j膮 na dawne miejsce z powrotem. Niestety powiadam gdy偶 armata wy艣lizn臋艂a mu si臋 za wcze艣nie nieco z r臋ki, kt贸r膮 by艂 wyci膮gn膮艂 do rzutu. Sta艂o si臋 wi臋c. Armata run臋艂a w wod臋 po艣rodku kana艂u, gdzie do tej pory spoczywa i spoczywa膰 b臋dzie zapewne a偶 do s膮dnego dnia.
Przez ten czyn w艂a艣nie narazi艂 si臋 pan baron
najbardziej Wielkiemu Su艂tanowi. Ca艂a historia ze skarbem, kt贸rej zawdzi臋cza艂 utrat臋 su艂ta艅skiej 艂aski, z dawna ju偶 by艂a posz艂a w zapomnienie. Mia艂 bowiem sk膮d bra膰 z艂oto Wielki Su艂tan i wkr贸tce zape艂ni艂 zn贸w sw贸j skarbiec. Pan baron znajdowa艂 si臋 pod贸wczas po raz pierwszy w Turcji na osobiste pisemne zaproszenie su艂tana i m贸g艂by tam by膰 jeszcze i do dzi艣, gdyby nie strata tej s艂awnej armaty. Strata ta bowiem tak rozw艣cieczy艂a okrutnego Turka, 偶e natychmiast wyda艂 nieodwo艂alny rozkaz, by panu baronowi 艣ci膮膰 g艂ow臋. Jednak pewna su艂tanka, kt贸rej pan baron by艂 ulubie艅cem, nie tylko natychmiast przes艂a艂a mu wie艣膰 o tych krwio偶erczych knowaniach, ale i ukry艂a go we w艂asnym pa艂acu, gdy oficer maj膮cy przeprowadzi膰 egzekucj臋 wraz ze swymi siepaczami barona poszukiwa艂.
Nast臋pnej nocy uda艂o nam si臋 dosta膰 na okr臋t, kt贸ry odp艂yn膮艂 do Wenecji, i rozwin膮wszy pe艂ne 偶agle uszli艣my szcz臋艣liwie z Turcji.
Baron o tym wszystkim niech臋tnie opowiada, bo mu si臋 wtedy i jego zamiar nie uda艂, i o ma艂y w艂os 偶ycia nie straci艂. 呕e mu wszelako ca艂y ten przypadek 偶adnej ujmy nie przynosi, opowiadam go czasem za jego plecami. Teraz wi臋c poznali艣cie barona Munch-hausena, panowie, i mam nadziej臋, 偶e ani troch臋 w膮tpi膰 nie b臋dziecie w jego prawdom贸wno艣膰

Podr贸偶 do Gibraltaru


Jak to sobie 艂atwo wyobrazi膰 mo偶na, przy ka偶dej sposobno艣ci proszono barona, aby, jak obieca艂, ci膮gn膮艂 dalej swe zar贸wno pouczaj膮ce, jak ucieszne opowie艣ci. Przez czas d艂u偶szy jednak wszystkie pro艣by by艂y daremne. Baron mia艂 bowiem jeden chwalebny zwyczaj, by nic nie czyni膰, na co nie mia艂 ochoty, a drugi, jeszcze chwalebniejszy, by nigdy z 偶adnej przyczyny od tej zasady nie odst臋powa膰.
Lecz nasta艂 wreszcie z dawna wymarzony wiecz贸r, kiedy to z przyjaznego u艣miechu, z jakim si臋 baron namowom przyjaci贸艂 przys艂uchiwa艂, wnosi膰 mo偶na by艂o, i偶 animusz we艅 wst膮pi艂 i 偶e spe艂ni ich nadzieje.
Milczeli wi臋c wszyscy, oczu ze艅 nie spuszczaj膮c, a M黱chhausen z wy偶yn mi臋kko wy艣cie艂anej kanapy tak rzecz rozpocz膮艂:
W czasie ostatniego obl臋偶enia Gibraltaru wybra艂em si臋 w drog臋 wraz z wioz膮c膮 prowiant wojskowy flot膮 pod komend膮 lorda Rodney, aby w tej twierdzy odwiedzi膰 genera艂a Elliot, starego mojego przyjaciela, kt贸ry chwalebnie Gibraltar obroniwszy, nie艣miertelnymi wawrzynami si臋 okry艂.
Gdy gor膮ce uniesienie towarzysz膮ce zwykle spotkaniu starych przyjaci贸艂 przygas艂o nieco, udali艣my si臋 z genera艂em na obch贸d twierdzy, aby zbada膰, jaki jest stan za艂ogi i zamiary nieprzyjaciela.
Przywioz艂em sobie z Londynu wielce wspania艂膮 lustrzan膮 lornet臋. U偶ywszy jej, ujrza艂em, 偶e nieprzyjaciel w艂a艣nie zamierza wystrzeli膰 z trzydziestp-sze艣ciofuntowego dzia艂a ku miejscu, gdzie艣my stali. Powiedzia艂em o tym genera艂owi, a ten spojrzawszy przez lornet臋 potwierdzi艂 m贸j domys艂.
Za jego zezwoleniem kaza艂em natychmiast z najbli偶szej baterii przytoczy膰 czterdziestoo艣miofuntowe dzia艂o i sam je nastawi艂em, jako 偶e, nie chwal膮c si臋, jeszczem w sztuce artyleryjskiej r贸wnego mi mistrza nie spotka艂 i by艂em pewien nieomylno艣ci mego strza艂u.
Po czym j膮艂em bystro 艣ledzi膰 ruchy nieprzyjaciela i ujrza艂em wreszcie, jak podk艂ada lont do zapa艂u swego dzia艂a. W tej偶e chwili da艂em znak, aby natychmiast paln膮膰 i z naszej armaty.
W po艂owie mniej wi臋cej lotu ze straszliw膮 si艂膮 zderzy艂y si臋 obie kule. Zdumiewaj膮cy by艂 tego skutek. Nieprzyjacielska odbi艂a si臋 tak mocno, 偶e nie tylko g艂adko odci臋艂a g艂ow臋 kanonierowi, kt贸ry j膮 wystrzeli艂, ale i urwa艂a szesna艣cie innych g艂贸w, kt贸re jej w locie do afryka艅skiego brzegu przeszkadza艂y. Zanim jednak dosi臋g艂a berberyjskiego kraju, przeci臋艂a wielkie maszty trzech okr臋t贸w, stoj膮cych w艂a艣nie rz臋dem w przystani: Po czym polecia艂a jeszcze jakie艣 sto mil angielskich w g艂膮b l膮du, zerwa艂a dach ch艂opskiej cha艂upy, wybi艂a babuli, co na wznak le偶膮c z otwart膮 g臋b膮 spa艂a, ostatnie z臋by i wreszcie w gardle nieszcz臋snej kobieciny utkwi艂a. M膮偶 jej, kt贸ry wkr贸tce potem do domu wr贸ci艂, pr贸bowa艂 kul臋 wyci膮gn膮膰. Ale darmo si臋 mozoli艂. Nie namy艣laj膮c si臋 wi臋c d艂u偶ej, wbi艂 jej kul臋 m艂otkiem w g艂膮b do 偶o艂膮dka, sk膮d si臋 sposobem zgodnym z natur膮 wydosta艂a.
Wystrzelona przez nas kula wy艣wiadczy艂a nam te偶 znakomite us艂ugi. Nie tylko bowiem odepchn臋艂a kul臋 nieprzyjacielsk膮, jak to tylko co opisa艂em, ale jakem to trafnie obliczy艂, pomkn臋艂a dalej. Zerwa艂a z lawety dzia艂o, kt贸rego w艂a艣nie przeciw nam u偶yto, i cisn臋艂a nim z tak膮 si艂膮 o dno stoj膮cego w pobli偶u okr臋tu, 偶e przebi艂a je na wylot. Woda wdar艂a si臋 pod pok艂ad i okr臋t zaton膮艂 wraz z tysi膮cem hiszpa艅skich marynarzy i licznym pocztem 偶o艂nierzy, kt贸rzy si臋 na nim znajdowali.
By艂 to czyn bez w膮tpienia niezwyk艂y! Nie 偶ycz臋 sobie jednak bynajmniej, by mi go za wy艂膮czn膮 moj膮 zas艂ug臋 poczytywano.
Wprawdzie sam pomys艂 przynosi honor mojej g艂owie, ale przypadek dopom贸g艂 mu tak偶e co nieco.
Przekona艂em si臋 bowiem p贸藕niej, 偶e nasze czterdziestoo艣miofuntowe dzia艂o zosta艂o wtedy przez niedopatrzenie na艂adowane podw贸jn膮 porcj膮 prochu, co jedynie wyja艣nia jego nieoczekiwane dzia艂anie, zw艂aszcza je艣li chodzi o odrzucenie nieprzyjacielskiej kuli.
Genera艂 Elliot za t臋 niezwyczajn膮 przys艂ug臋 zaofiarowa艂 mi rang臋 oficera w swojej armii. Alem
si臋 od tego wszystkiego wym贸wi艂. Wystarczaj膮c膮 bowiem rado艣ci膮 by艂y mi s艂owa podzi臋kowania, kt贸rymi tego偶 wieczora, przy uczcie, w obecno艣ci wszystkich pan贸w oficer贸w, mnie zaszczyci艂.
W trzy tygodnie potem trafi艂a mi si臋 jeszcze dobra okazja do oddania Anglikom nowej przys艂ugi. Przebra艂em si臋 za katolickiego ksi臋dza, wy艣lizn膮艂em z twierdzy w bia艂y dzie艅 o pierwszej godzinie i przedosta艂em si臋 szcz臋艣liwie przez nieprzyjacielskie stra偶e a偶 do wrogiego obozu. Tu skierowa艂em si臋 do namiotu, w kt贸rym sprzymierzony z Hiszpanami ksi膮偶臋 d'Artois wraz ze swoim szefem sztabu i innymi panami oficerami uk艂adali plan jutrzejszego na nasz膮 twierdz臋 ataku. Chroni艂o mnie moje przebranie. Nikt mnie nie odp臋dza艂 i mog艂em bez przeszkody przys艂uchiwa膰 si臋 wszystkiemu, co si臋 tu dzia艂o.
Wreszcie wszyscy poszli spa膰 i otom widzia艂 ca艂y ob贸z, nawet stra偶e pogr膮偶ony w najg艂臋bszym 艣nie. Natychmiast wzi膮艂em si臋 do dzie艂a. Zdj膮艂em tedy z lawet wszystkie dzia艂a, a by艂o ich chyba ze trzysta : od czterdziestoo艣mio- do dwudziestoczterofuntowych, i cisn膮艂em je na trzy mile przed siebie, w morze. 呕e nikt mi nie pomaga艂, by艂a to chyba najci臋偶sza robota, jakiej si臋 kiedykolwiek j膮艂em, nie licz膮c tej, o kt贸rej, jak s艂ysza艂em, jeden z moich kompan贸w
uwa偶a艂 za stosowne wam opowiedzie膰, korzystaj膮c z mej nieobecno艣ci. Mianowicie, 偶em z olbrzymi膮, przez pana barona Totta opisan膮 tureck膮 armat膮 do przeciwleg艂ego brzegu przez morze przep艂yn膮艂.
Gdym tylko sko艅czy艂 z t膮 robot膮, 艣ci膮gn膮艂em na 艣rodek obozu wszystkie lawety i jaszcze, aby za艣 turkotu k贸艂 nie by艂o s艂ycha膰, przenosi艂em je sam po dwie pod ka偶dym ramieniem. Jaki偶 wysoki zrobi艂 si臋 z tego stos! Wy偶szy chyba ni偶 gibraltarska ska艂a! Wtedy, od艂amawszy kawa艂 czterdziestoo艣miofuntowego dzia艂a, waln膮艂em nim w krzemie艅, tkwi膮cy na dwadzie艣cia st贸p pod ziemi膮, w zbudowanym jeszcze przez Arab贸w murze, i skrzesa艂em ognia. Po czym zapali艂em lont i podpali艂em stos. Zapomnia艂em wam jeszcze powiedzie膰, 偶em przedtem furgony z zapasami 偶ywno艣ci na wierzch stosu rzuci艂, a wszystko, co 艂atwopalne, po艂o偶y艂em roztropnie na sp贸d. Tak 偶e w jednej chwili stos zaj膮艂 si臋 jasnym p艂omieniem. Aby uj艣膰 wszelkim podejrzeniom, pierwszy wszcz膮艂em alarm. Jak sobie 艂atwo wyobrazi膰 mo偶ecie, panowie, ca艂y ob贸z wpad艂 w straszliwe os艂upienie i wszyscy przyszli do wniosku, 偶e stra偶e zosta艂y przekupione i 偶e siedem czy osiem angielskich regiment贸w z twierdzy zniszczy艂o ze szcz臋tem francusk膮 artyleri臋. Pan Drinkwater wspomina w dziejach tego s艂awnego obl臋偶enia o wielkich stratach nieprzyjaciela w zwi膮zku z po偶arem, kt贸ry wybuch艂 w jego obozie. Nie zna jednak jego przyczyny. Nie mo偶e zna膰 jej zreszt膮. Tego bowiem, 偶e to m贸j w艂a艣nie czyn uratowa艂 w t臋 noc Gibraltar, nie wyjawi艂em nikomu, nawet genera艂owi Elliotowi.
Hrabia d'Artois umkn膮艂 z obozu wraz ze swymi lud藕mi, ani na chwil臋 si臋 nie zatrzymuj膮c. Biegli bez przerwy chyba ze dwa tygodnie i nie zatrzymali si臋 a偶 w Pary偶u. Strach, kt贸ry ich przy tym okrop-
nym po偶arze chwyci艂, sprawi艂, 偶e przez trzy miesi膮ce nie byli w mocy pokrzepia膰 si臋 niczym i 偶yli tylko 艣wie偶ym powietrzem.
W jakie艣 dwa miesi膮ce po tej wy艣wiadczonej obl臋偶onym przys艂udze, gdym pewnego ranka z genera艂em Elliotem przy 艣niadaniu siedzia艂, wlecia艂 do pokoju pocisk z mo藕dzierza, kt贸rego nie mia艂em czasu wrzuci膰 wtedy do morza 艣ladem innych dzia艂 nieprzyjacielskich, i upad艂 na st贸艂. Genera艂 w okamgnieniu opu艣ci艂 pok贸j. Wielu zreszt膮 uczyni艂oby to samo. Ja jednak wzi膮艂em pocisk w r臋k臋 i wynios艂em go na szczyt ska艂y. Stamt膮d ujrza艂em opodal obozu nieprzyjacielskiego, na nadbrze偶nym pag贸rku, spor膮 gromad臋 ludzi. Nie mog艂em jednak go艂ym okiem rozpozna膰, jakie s膮 ich zamiary. Odwo艂a艂em si臋 wi臋c o pomoc do mojej lornety i wypatrzy艂em w t艂umie dw贸ch naszych oficer贸w: genera艂a i pu艂kownika, kt贸rzy po sp臋dzonym weso艂o ze mn膮 wczoraj wieczorze, o p贸艂nocy udali si臋 na zwiady do hiszpa艅skiego obozu, a kt贸rych teraz w艂a艣nie Hiszpanie zamierzali powiesi膰. Za daleko by艂o, bym st膮d, r臋k膮 si臋 tylko pos艂uguj膮c, m贸g艂 pociskiem w ob贸z trafi膰. Na szcz臋艣cie przypomnia艂em sobie, 偶e mam w kieszeni t臋 sam膮 proc臋, kt贸rej b艂ogiej pami臋ci Dawid tak celnie przeciw olbrzymiemu Goliatowi u偶y艂. W艂o偶y艂em tedy w ni膮 pocisk i raz-dwa! wystrzeli艂em w sam 艣rodek obozowiska. Pocisk pad艂, wybuch艂, zabijaj膮c wszystkich doko艂a, opr贸cz dw贸ch angielskich oficer贸w,
kt贸rych w艂a艣nie na stryczkach w g贸r臋 windowano. Od艂amek pocisku uderzy艂 przy tym o podstaw臋 szubienicy, obalaj膮c j膮 natychmiast. Gdy tylko obaj nasi przyjaciele poczuli ziemi臋 pod nogami, zaraz zastanowili si臋 nad przyczyn膮 tego nadzwyczajnego wypadku, a widz膮c, 偶e kat, stra偶e i wszyscy doko艂a le偶膮 trupem, poodwi膮zywali sobie nawzajem niewygodne stryczki, pobiegli na brzeg morza, wskoczyli do hiszpa艅skiej 艂odzi i zmusili dw贸ch znajduj膮cych si臋 w niej ludzi, aby powios艂owali z nimi ku jednemu z naszych okr臋t贸w. W par臋 chwil potem przybyli do nas szcz臋艣liwie, w艂a艣nie' gdym genera艂owi Elliotowi rzecz t臋 opowiada艂. Po obustronnych wyja艣nieniach i powinszowaniach uczcili艣my jak naj wesele j ten pami臋tny dzie艅.
Widz臋 po waszych oczach, panowie, 偶e radzi by艣cie us艂ysze膰, sk膮d wzi膮艂em t臋 niezwykle cenn膮 proc臋. Pi臋knie! Sprawa ta wi膮偶e si臋 z tym, 偶e jak zapewne wiecie pochodz臋 z rodu ma艂偶onki Uriasza, kt贸ra 偶y艂a z Dawidem w tkliwej przyja藕ni. Z czasem jednak, jak to si臋 nieraz zdarza, Jego Kr贸lewska
Mo艣膰 ostyg艂 nieco w afektach dla hrabiny. Otrzyma艂a bowiem ten tytu艂 w pierwszym kwartale swego wdowie艅stwa. Kiedy艣 wybuch艂a mi臋dzy kr贸lem Dawidem i hrabin膮 Uriaszow膮 k艂贸tnia o rzecz wielce wa偶n膮: w kt贸rym miejscu Noe zbudowa艂 swoj膮 ark臋 i gdzie ta po potopie ugrz臋z艂a. M贸j przodek chcia艂 uchodzi膰 za- wielkiego znawc臋 staro偶ytno艣ci, a hrabina by艂a przewodnicz膮c膮 pewnego historycznego towarzystwa. Kr贸l Dawid mia艂 ponadto s艂abostk臋, zwyk艂膮 u wielkich pan贸w: nie m贸g艂 艣cierpie膰, by mu si臋 sprzeciwiano. Hrabina za艣 posiada艂a wad臋 swojej p艂ci: zawsze chcia艂a mie膰 we wszystkim ostatnie s艂owo. Kr贸tko m贸wi膮c: skutek by艂 taki, 偶e si臋 rozeszli.
Hrabina s艂ysza艂a cz臋sto od kr贸la Dawida o procy, jako o wielce cennym skarbie, i uzna艂a, 偶e warto j膮 niby to na pami膮tk臋 sobie zabra膰. Jeszcze nie opu艣ci艂a granic Dawidowego kr贸lestwa, a ju偶 si臋 okaza艂o, 偶e proca gdzie艣 si臋 kr贸lowi zapodzia艂a. A偶 sze艣ciu ludzi z kr贸lewskiej gwardii pu艣ci艂o si臋 wi臋c za ni膮 w pogo艅. Hrabina umia艂a jednak pos艂ugiwa膰 si臋 zabran膮 broni膮 tak zgrabnie, 偶e jednego z prze艣ladowc贸w, kt贸ry, chc膮c snad藕 wykaza膰 si臋 gorliwo艣ci膮, naprz贸d si臋 nieco wysforowa艂, trafi艂a akurat w to miejsce, gdzie Goliat zosta艂 艣miertelnie ugodzony. Gdy pozostali prze艣ladowcy hrabiny ujrzeli, 偶e 贸w martwy na ziemi臋 pada, po d艂ugiej i rozs膮dnej naradzie uznali za najlepsze zawr贸ci膰 i da膰 zna膰 o tym, co zasz艂o, swoim prze艂o偶onym. Natomiast hrabina uzna艂a za najlepsze p臋dzi膰 dalej rozstawnymi ko艅mi a偶 do Egiptu, gdzie mia艂a na dworze wysoko postawionych przyjaci贸艂. Ale! Ale! Mia艂em wam jeszcze powiedzie膰, 偶e zabra艂a ze sob膮, uciekaj膮c, ulubionego syna i przekaza艂a mu w specjalnym paragrafie testamentu ow膮 s艂awn膮 proc臋.
St膮d, prawem dziedzictwa, przesz艂a ona wprost na mnie. Jednym z jej w艂a艣cicieli by艂 m贸j prapradziad, kt贸ry 偶y艂 co艣 dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t lat temu i w czasie swej podr贸偶y do Anglii zaprzyja藕ni艂 si臋 z pewnym pisarzem, nazwiskiem Szekspir. Ten w艂a艣nie, po偶yczywszy kiedy艣 procy, ubi艂 z niej tyle kr贸lewskiej zwierzyny, 偶e z niema艂膮 bied膮 unikn膮艂 losu dw贸ch moich przyjaci贸艂, co si臋 pod Gibraltarem z szubienicy urwali.. Nieszcz臋sny cz艂owiek zosta艂 wtr膮cony do wi臋zienia, sk膮d m贸j przodek wydosta艂 go w niezwyk艂y zaiste spos贸b.
Kr贸lowa El偶bieta, kt贸ra natenczas rz膮dzi艂a Angli膮, sama si臋 sob膮 na stare lata znudzi艂a. Ubiera膰 si臋, rozbiera膰, je艣膰, spa膰 i co艣 jeszcze, czego ju偶 nie wspomn臋 wydawa艂o jej si臋 trudem ponad si艂y. M贸j przodek umo偶liwi艂 jej wi臋c, by czyni艂a to wszystko tylko wtedy, gdy jej si臋 spodoba, lub te偶 przez zast臋pstwo. I wiecie, co sobie za ten magiczny majstersztyk wyprosi艂? Wolno艣膰 Szekspira! Wszelkich innych dowod贸w wdzi臋czno艣ci, pomimo
偶e si臋 kr贸lowa sama naprasza艂a odm贸wi艂. Poczciwiec bowiem tak pokocha艂 wielkiego pisarza, 偶e ch臋tnie odda艂by wiele dni w艂asnego 偶ycia, by 偶ywot przyjaciela przed艂u偶y膰.
Mog臋 was jednak zapewni膰, panowie, 偶e ta kuracja, kt贸r膮 zaaplikowa艂a sobie kr贸lowa El偶bieta aby 偶y膰 bez jedzenia jakkolwiek niepowszednia, nie znalaz艂a wielkiego poklasku u jej poddanych, zw艂aszcza u jej mi臋so偶ernych gwardiak贸w, kt贸rych jeszcze dzi艣 "po偶eraczami wo艂owych pieczeni" zowi膮.
Sama kr贸lowa wytrzyma艂a zreszt膮 sw贸j nowy tryb 偶ycia wszystkiego p贸艂贸sma roku.
Ojciec m贸j, po kt贸rym, na kr贸tko przed podr贸偶膮 do Gibraltaru t臋 proc臋 odziedziczy艂em, opowiedzia艂 mi o niej ucieszn膮 dykteryjk臋, kt贸r膮 wielekro膰 swoim przyjacio艂om opowiada艂. W jej wiarygodno艣膰 nie zw膮tpi nikt, kto zna艂 tego rzetelnego starca.
W czasie moich podr贸偶y m贸wi艂 zatrzyma艂em si臋 przez pewien czas w Anglii. Kiedy艣 wyruszy艂em na przechadzk臋 po morskim wybrze偶u, opodal Harwich. Nagle wyskoczy艂 na mnie okrutnie rozw艣cieczony ko艅 morski. Mia艂em przy sobie tylko proc臋, wiec paln膮艂em z niej owemu zwierz臋ciu w g艂ow臋 dwoma krzemykarni tak zgrabnie, 偶em ka偶dym z nich po jednym oku potworowi wybi艂. Po czym wskoczy艂em mu na grzbiet i skierowa艂em go ku morzu. Straciwszy bowiem wzrok, zwierz straci艂 r贸wnie偶 swoj膮 dziko艣膰 i sta艂 si臋 niezwykle 艂agodny. Za艂o偶y艂em mu proc臋 zamiast w臋dzid艂a i pu艣ci艂em si臋 lekko wierzchem, na prze艂aj przez ocean. Nie min臋艂o i trzy godziny, gdy przybyli艣my na przeciwleg艂y brzeg, przemierzywszy szlak licz膮cy trzydzie艣ci mil morskich.
Tu sprzeda艂em morskiego konia za siedemset dukat贸w w艂a艣cicielowi gospody ,,Pod Trzema Kielichami", kt贸ry pokazywa艂 go jako rzadki okaz i niejeden grosz na tym zarobi艂. Obecnie zobaczy膰 mo偶na wizerunek owego zwierz臋cia w "Historii naturalnej" Buffona.
Jakkolwiek niezwyk艂y by艂 m贸j spos贸b podr贸偶owania ci膮gn膮艂 m贸j ojciec dalej niezwyklejsze jeszcze poczyni艂em w drodze spostrze偶enia. Zwierz, kt贸rego dosiad艂em, nie p艂yn膮艂, lecz pomyka艂 z niewiarygodn膮 chy偶o艣ci膮 po morskim dnie i p臋dzi艂 przed sob膮 miliony ryb, zupe艂nie niepodobnych do tych, kt贸re znamy. Niekt贸re mia艂y g艂ow臋 po艣rodku tu艂owia, inne na czubku ogona. Inne jeszcze, siedz膮c szerokim kr臋giem, 艣piewa艂y niewypowiedzianie pi臋knym ch贸rem. By艂y i takie, kt贸re budowa艂y z wody najwspanialsze pa艂ace otoczone olbrzymimi kolumnami. Mi臋dzy tymi kolumnami materia jaka艣, kt贸r膮 mia艂em za najprawdziwszy p艂omie艅, porusza艂a si臋 powabnym falistym ruchem, mieni膮c si臋 najmilszymi dla oka barwami. Dotar艂em tak偶e do olbrzymiego g贸rskiego 艂a艅cucha, co najmniej tak wysokiego jak g贸ry alpejskie. Tu, od strony ska艂, wznosi艂o si臋 mn贸stwo r贸偶norakich drzew. Ros艂y na nich homary, raki, ostrygi, ostrygi grzebieniaste, muszle, kraby i tak dalej. Starczy艂oby jednej sztuki, by na艂adowa膰 olbrzymi w贸z taborowy, a tragarz dobrze by si臋 musia艂 zmordowa膰, chc膮c najmniejsz膮 z nich ud藕wign膮膰. Wszystko to, co morze wyrzuca i co si臋 sprzedaje na jarmarkach, to lichota, kt贸r膮 fala z ga艂臋zi str膮ca, tak jak wiatr otrz膮sa z drzewa niewydarzony owoc. Drzewa homarowe wyda艂y mi si臋 najbardziej rozro艣ni臋te, drzewa krabowe i ostrygowe za to najwy偶sze. Ma艂e 艣limaki ros艂y na czym艣, co wygl膮da艂o na krzaki, znajduj膮ce si臋 blisko drzew ostrygowych i oplataj膮ce je jak bluszcz d臋by.
Przekona艂em si臋 tu r贸wnie偶, co zasz艂o z pewnym
zatopionym okr臋tem. Ten, jak mi si臋 zda艂o, uderzy艂 o szczyt ska艂y stercz膮cej o zaledwie trzy s膮偶nie pod powierzchni膮 morza i ton膮c obr贸ci艂 si臋 dnem do g贸ry. Opad艂 wi臋c na wielkie drzewo homarowe i pootr膮ca艂 ze艅 homary na rosn膮ce poni偶ej drzewo krabowe. Rzecz sta艂a si臋 zapewne wiosn膮, gdy homary by艂y jeszcze m艂ode, skrzy偶owa艂y si臋 wi臋c z krabami i urodzi艂y nowe owoce, podobne do obydwu rodzaj贸w.
Chcia艂em z sob膮 jeden taki owoc jako wielk膮 osobliwo艣膰 zabra膰, ale by艂 dla mnie co nieco przy-ci臋偶ki, a m贸j wierzchowiec nie chcia艂 si臋 zatrzyma膰. Ju偶em po艂ow臋 drogi przemierzy艂 i w艂a艣niem znajdowa艂 si臋 w dolinie, co najmniej pi臋膰set s膮偶ni pod powierzchni膮 morza, ju偶em niemile brak powietrza odczuwa艂, a tak偶e i z innych wzgl臋d贸w b艂ogo mi nie by艂o. Raz po raz bowiem spotyka艂em olbrzymie ryby, kt贸re, s膮dz膮c po ich rozwartych pyskach, by艂y nie od tego, aby mnie po偶re膰 wraz z moim wierzchowcem. M贸j Rosynant5 by艂 艣lepy i dlatego tylko, 偶em ostro偶nie nim kierowa艂, uszed艂em srogim zakusom tych g艂odnych bestii. P臋dzi艂em wi臋c t臋gim galopem, by co pr臋dzej zn贸w na suchej ziemi stan膮膰.
Tak ko艅czy si臋 Opowie艣膰 mego ojca, panowie. Przypomnia艂em j膮 sobie dzi臋ki s艂awnej procy, kt贸ra cho膰 si臋 tak d艂ugo w mojej rodzinie zachowa艂a i tak wielkie odda艂a jej us艂ugi, lecz w pysku konia morskiego niestety silnie ucierpia艂a.
Ja w ka偶dym razie u偶y艂em jej tylko raz jakem to ju偶 opowiada艂 kiedym to niewypalony pocisk pos艂a艂 z powrotem Hiszpanom ratuj膮c w ten spos贸b dw贸ch moich przyjaci贸艂 od szubienicy. Dla tak szlachetnego celu po艣wieci艂em moj膮 proc臋, kt贸ra ju偶 by艂a nieco zbutwia艂a. Wi臋ksza jej cz臋艣膰 oderwa艂a si臋 wraz z pociskiem, a ma艂y kawa艂eczek, kt贸ry mi w r臋ku pozosta艂, przechowuj臋 teraz wraz z innymi staro偶ytnymi zabytkami w mym archiwum rodzinnym na wieczn膮 rzeczy pami膮tk臋.
Wkr贸tce potem opu艣ci艂em Gibraltar i powr贸ci艂em do Anglii. Tu spotka艂 mnie najdziwniejszy w moim 偶yciu przypadek.
By艂em zmuszony uda膰 si臋 do Wapping, aby rzuci膰 okiem na za艂adunek przer贸偶nych rzeczy, kt贸rem do moich przyjaci贸艂 w Hamburgu chcia艂 wyprawi膰. Gdym ju偶 z tym sko艅czy艂, zawr贸ci艂em przez Tower Wharf. By艂o po艂udnie, czu艂em si臋 straszliwie znu偶ony, a s艂o艅ce tak niezno艣nie dopieka艂o, 偶em wlaz艂 do jednej z armat, aby w niej nieco wypocz膮膰. Gdy tylko znalaz艂em si臋 wewn膮trz lufy, natychmiast g艂臋boko zasn膮艂em. By艂 to akurat czwarty lipca, dzie艅 urodzin kr贸la angielskiego, i o pierwszej miano da膰 ognia z armat dla uczczenia tego dnia.
Armaty nabito rankiem, a 偶e nikomu nie przysz艂o do g艂owy, 偶e w jednej z nich siedz臋, wystrzelono mnie ponad domami na przeciwleg艂y brzeg rzeki wprost na podw贸rko pewnego dzier偶awcy, pomi臋dzy Bermondsey a Deptford.
Tu spad艂em na wielk膮 kop臋 siana tak, jak si臋 艂atwo domy艣li膰, og艂uszony, 偶em si臋 wcale nie obudzi艂. Po trzech miesi膮cach straszliwie zdro偶a艂o siano. Dzier偶awca spodziewa艂 si臋 wi臋c, 偶e dobrze si臋 ob艂owi gdy je teraz sprzeda. Kopa, na kt贸rej le偶a艂em, by艂a najwi臋ksza ze wszystkich stoj膮cych na podw贸rku. By艂o w niej chyba z pi臋膰set fur.
Obudzi艂y mnie g艂osy ludzi, kt贸rzy przystawili drabin臋 do kopy, by na ni膮 wej艣膰. Na po艂y we 艣nie,
nie wiedz膮c, gdzie jestem, porwa艂em si臋 do ucieczki i run膮艂em w d贸艂 na w艂a艣ciciela siana. Nie sta艂o mi si臋 nic. Ale sta艂o si臋, i bardzo, dzier偶awcy: le偶a艂 bowiem pode mn膮 martwy. Ca艂kiem niechc膮cy z艂ama艂em mu kark. Alem si臋 bardzo uspokoi艂, gdym si臋 wkr贸tce dowiedzia艂, i偶 by艂 to obmierz艂y lichwiarz, kt贸ry plony swych p贸l tak d艂ugo przetrzymywa艂, p贸ki nie zdro偶a艂y, aby je potem sprzeda膰 z nadmiernym zyskiem.
Tak wi臋c ta nag艂a 艣mier膰 by艂a dla niego sprawiedliw膮 kar膮, a prawdziwym dobrodziejstwem dla ludu.
Jak偶em jednak si臋 zdumia艂 ca艂kiem ju偶 przyszed艂szy do siebie, gdy, usilnie nat臋偶aj膮c g艂ow臋, powi膮za艂em moje obecne my艣li z tymi, z kt贸rymi przed trzema miesi膮cami usn膮艂em! A jak wielkie by艂o zdumienie moich londy艅skich przyjaci贸艂, gdym po wielu daremnych poszukiwaniach z nag艂a si臋 zjawi艂! Mo偶ecie sobie to, moi panowie, 艂atwo wyobrazi膰.
Przeto poci膮gnijmy teraz z kielicha, po czym opowiem panom jeszcze o paru moich morskich przygodach!

脫sma podr贸偶 morska


Bez w膮tpienia s艂yszeli艣cie, panowie, o ostatniej naukowej podr贸偶y kapitana Phippsa, obecnego lorda Mulgrave. Towarzyszy艂em w niej kapitanowi nie jako oficer, lecz jako przyjaciel. Gdy艣my przybyli na do艣膰 ju偶 daleko wysuni臋ty stopie艅 szeroko艣ci p贸艂nocnej, wzi膮艂em moj膮 lornet臋, z kt贸r膮 ju偶 was, opowiadaj膮c o mojej podr贸偶y do Gibraltaru, zapozna艂em, i j膮艂em si臋 rozgl膮da膰 po otaczaj膮cej mnie okolicy. Bo, powiem wam mimochodem, 偶e uwa偶am za stosowne rozejrze膰 si臋 od czasu do czasu dooko艂a, zw艂aszcza w podr贸偶y.
Mniej wi臋cej o mil臋 przed nami przep艂ywa艂a g贸ra lodowa, o wiele wy偶sza od naszego masztu. Ujrza艂em na niej dwa nied藕wiedzie, kt贸re, jak mi si臋 zdawa艂o, zawzi臋cie si臋 ze sob膮 potyka艂y. Zawiesi艂em flint臋 na ramieniu i ruszy艂em na t臋 g贸r臋, ale gdym na jej szczyt dotar艂, po艂apa艂em si臋, i偶 obra艂em niewymownie trudn膮 i mozoln膮 drog臋. Raz po raz musia艂em skaka膰 przez straszliwe przepa艣cie, miejscami za艣 powierzchnia g贸ry g艂adka by艂a jak zwierciad艂o, tak 偶em tylko wci膮偶 pada艂 i wstawa艂, z trudem naprz贸d si臋 posuwaj膮c. W ko艅cu przecie偶 dotar艂em do miejsca, sk膮d mog艂em wzi膮膰 na cel nied藕wiedzie. Alem wraz si臋 przekona艂, i偶 si臋 nie bij膮, ale z sob膮 baraszkuj膮-
Ju偶em warto艣膰 ich sk贸r oblicza艂, bo ka偶dy 偶 nich by艂 co najmniej wielko艣ci dobrze wykarmionego wo艂u, gdy, w艂a艣nie do strza艂u si臋 sposobi膮c, po艣lizn膮-
艂em si臋 na prawej nodze, przewr贸ci艂em w ty艂 i uderzy艂em si臋 tak mocno, 偶e straci艂em przytomno艣膰. Wyobra藕cie sobie, panowie, jakem si臋 zdziwi艂, gdym otrze藕wiawszy" spostrzeg艂, 偶e jeden z potwor贸w, o kt贸rych wspomnia艂em, obr贸ci艂 mnie twarz膮 ku ziemi i chwyci艂 mnie za pas moich nowych 艂osiowych spodni. G贸rna cz臋艣膰 mego tu艂owia tkwi艂a pod jego
brzuchem, a nogi wystawa艂y na zewn膮trz. B贸g raczy wiedzie膰, dok膮d by mnie tak ta bestia zawlok艂a, alem chwyci艂 w r臋k臋 m贸j scyzoryk, ten, kt贸ry oto tu widzicie, panowie, z艂apa艂em nied藕wiedzia za lew膮 tyln膮 艂ap臋 i obci膮艂em mu trzy palce. Pu艣ci艂 mnie i rykn膮艂 przera藕liwie. Chwyci艂em wi臋c strzelb臋 i paln膮艂em do umykaj膮cego. Pad艂 natychmiast.
Od tego strza艂u wprawdzie jeden krwio偶erczy zwierz zapad艂 w sen wieczny, ale za to zbudzi艂y si臋 ich tysi膮ce, kt贸re na p贸艂 mili doko艂a le偶a艂y i spa艂y. I wszystkie razem nadbieg艂y p臋dem. Nie by艂o czasu do stracenia: gi艅 albo si臋 sprytnym fortelem ratuj!. I taki fortel przyszed艂 mi do g艂owy.
Pr臋dzej ni偶 bieg艂y my艣liwy obdziera ze sk贸ry zaj膮ca, zdar艂em j膮 z zabitego nied藕wiedzia. Po czym owin膮艂em si臋 w ni膮, a g艂ow臋 ukry艂em pod nied藕wiedzim 艂bem. Ledwom to uczyni艂, zbieg艂o si臋 ca艂e stado i otoczy艂o mnie. Zimno i gor膮co mi si臋 zrobi艂o pod tym futrem. Ale podst臋p si臋 uda艂. Nied藕wied藕 za nied藕wiedziem podchodzi艂 do mnie, obw膮chiwa艂 i najoczywi艣ciej bra艂 mnie za nied藕wiedzia. 呕em nie u艂omek dor贸wnywa艂em im wzrostem, i tylko niekt贸re m艂odziaki niewiele by艂y ode mnie wi臋ksze.
Gdy ju偶 wszystkie mnie i sk贸r臋 kompana-nieboszczyka obw膮cha艂y, rozweseli艂y si臋 wielce. A ja j膮艂em je na艣ladowa膰 we wszystkim, co czyni艂y. Co si臋 jednak tyczy pomruk贸w, porykiwania i mocowania si臋, daleki by艂em od ich mistrzostwa. Wygl膮da艂em na nied藕wiedzia, alem by艂 przecie偶 cz艂owiekiem. Zacz膮艂em tedy rozmy艣la膰, jak wykorzysta膰 t臋 ufno艣膰, kt贸ra mi臋dzy mn膮 a tymi zwierz臋tami zapanowa艂a.
S艂ysza艂em kiedy艣 od jednego starego cyrulika, 偶e ka偶dy cios w kr臋gos艂up na miejscu zabija. Postanowi艂em tedy przekona膰 si臋 o tym. Wzi膮艂em zn贸w n贸偶 do r臋ki i uderzy艂em nim najwi臋kszego nied藕wiedzia w kark, tu偶 przy 艂opatkach. By艂 to wyczyn wielce hazardowny i dr偶a艂em o moje 偶ycie. Oczywista, gdyby bestia pod ciosem nie pad艂a, by艂bym rozerwany na strz臋py. Lecz pr贸ba si臋 uda艂a. Nied藕wied藕 zwali艂 mi si臋 martwy do st贸p, ani nawet nie mrukn膮艂. Postanowi艂em tedy wybi膰 tym sposobem wszystkie inne. Rzecz nie okaza艂a si臋 trudna. Bo cho膰 nied藕-
wiedzie widzia艂y, jak ich bracia padali, nie podejrzewa艂y w tym nic z艂ego. Na ich i moje szcz臋艣cie nie pomy艣la艂y nawet o przyczynie i skutku tego padania. Gdym ujrza艂, 偶e ju偶 wszystkie martwe przede mn膮 le偶膮, zda艂em si臋 sam sobie Samsonem, kt贸ry obali艂 tysi膮ce. Kr贸tko wi臋c rzecz ko艅cz膮c: zawr贸ci艂em do okr臋tu i wezwa艂em do pomocy trzy czwarte za艂ogi, bom chcia艂 nied藕wiedzie ze sk贸ry ob艂upi膰 i ud藕ce przenie艣膰 na pok艂ad. W par臋 godzin sko艅czyli艣my z tym wszystkim i za艂adowali艣my pe艂en okr臋t. Resztki mi臋sa wrzucili艣my do wody, cho膰 pewien jestem, 偶e nale偶ycie zasoliwszy, by艂oby je mo偶na zje艣膰 z r贸wnym smakiem jak i ud藕ce. Par臋 ich pos艂a艂em w imieniu kapitana natychmiast po naszym powrocie lordom admira艂om, par臋 lordom skarbnikom, par臋 lordowi majorowi i radzie miejskiej miasta Londynu, par臋 towarzystwom naukowym, a reszt臋 najbli偶szym mym przyjacio艂om. Zewsz膮d zaszczycono mnie najgor臋tszymi podzi臋kowaniami, a rada miejska odwzajemni艂a mi si臋 w ca艂kiem niezwyk艂y spos贸b. Zaprosi艂a mnie bowiem raz na zawsze na coroczn膮 uczt臋 wyprawian膮 na ratuszu w dzie艅 wybor贸w lorda-majora.
Sk贸ry nied藕wiedzie przes艂a艂em cesarzowej rosyjskiej na futra dla Jej Cesarskiej Mo艣ci i Jej dworu. Podzi臋kowa艂a mi za to przes艂anym przez nadzwyczajnego pos艂a w艂asnor臋cznym listem, w kt贸rym ofiarowa艂a mi cesarsk膮 koron臋, prosz膮c, bym z ni膮 honor w艂adzy podzieli艂. Ale 偶em si臋 nigdy do monarszej godno艣ci nie pali艂, od tej 艂aski wym贸wi艂em si臋 w wielce subtelnych s艂owych. Ten sam pose艂, kt贸ry mi cesarskie pismo wr臋czy艂, mia艂 poruczone zaczeka膰 na moj膮 odpowied藕 i zawie藕膰 j膮 osobi艣cie Jej Cesarskiej Mo艣ci. Nast臋pny list, kt贸rym od cesarzowej otrzyma艂, przekona艂 mnie o gwa艂towno艣ci
jej uczu膰 i wznios艂o艣ci jej ducha. Przyczyn膮 jej ostatniej choroby jak raczy艂a wyjawi膰 ta tkliwa dusza w rozmowie z ksi臋ciem Do艂gorukim by艂a wy艂膮cznie moja ozi臋b艂o艣膰. Nie pojmuj臋 doprawdy, co damy we mnie widz膮. Cesarzowa bowiem to nie pierwsza przedstawicielka p艂ci pi臋knej, kt贸ra mi z wysoko艣ci tronu r臋k臋 sw膮 ofiarowa艂a.
Niekt贸rzy ludzie rozpu艣cili oszczercze wie艣ci, jakoby kapitan Phipps wcale tak daleko, jak by m贸g艂, nie zajecha艂. Moj膮 powinno艣ci膮 jest wszak偶e go obroni膰. Okr臋t nasz szed艂 dobrym kursem, p贸kim go ud藕cami i sk贸rami nied藕wiedzimi tak nie ob艂adowa艂, 偶e by艂oby ju偶 szale艅stwem p艂yn膮膰 dalej. 呕eglowali艣my z ledwo艣ci膮, zdani na lekuchny powiew wiatru, i to w艣r贸d g贸r lodowych, kt贸re znajduj膮 si臋 na dalszych szeroko艣ciach.
Kapitan nieraz wspomina艂, i偶 bardzo jest nierad, nie podzieliwszy ze mn膮 chwa艂y tego dnia, kt贸ry "Dniem Sk贸r Nied藕wiedzich" zawsze zowie. Zazdro艣ci mi te偶 niema艂o s艂awy tego sukcesu i na wszelkie sposoby stara si臋 jego wag臋 pomniejszy膰. Nieraz ju偶 z tego powodu wynika艂a mi臋dzy nami k艂贸tnia, a i teraz jeste艣my z sob膮 na bakier. Obstaje on przy tym, 偶e oszuka艂em nied藕wiedzie, bom si臋 pod sk贸r膮 jednego z nich ukry艂. On poszed艂by pomi臋dzy nie z odkryt膮 twarz膮, a i tak wzi臋艂yby go za nied藕wiedzia.
Jest to sprawa nazbyt subtelna i dra偶liwa, by si臋 o ni膮 cz艂owiek, co na dobre obyczaje baczy, z kimkolwiek, a zw艂aszcza z szlachcicem, spiera艂.

Dziewi膮ta podr贸偶 morska


W nast臋pn膮 podr贸偶 morsk膮 wyruszy艂em z Anglii z genera艂em Hamiltonem. P艂yn臋li艣my do Indii Wschodnich. Mia艂em ze sob膮 wy偶艂a legawca, kt贸ry doprawdy wart by艂 tyle z艂ota, ile wa偶y艂. Nigdy mnie bowiem nie zawi贸d艂. Pewnego dnia, gdy艣my, s膮dz膮c z dokonanych naj艣ci艣lejszych oblicze艅, znajdowali si臋 o jakie艣 trzysta najmniej mil od l膮du, nastawi艂 m贸j pies uszy i szczekn膮艂. Przygl膮da艂em mu si臋 z godzin臋 chyba ze zdumieniem, po czym powiedzia艂em o tym kapitanowi i wszystkim oficerom za艂ogi, twierdz膮c stanowczo, 偶e l膮d musi by膰 blisko, bowiem m贸j pies zw臋szy艂 zwierzyn臋. To wywo艂a艂o powszechny 艣miech, ale wcale nie zmieni艂o mego dobrego zdania o psie.
Po wielu sporach za i przeciw, powiedzia艂em kapitanowi z wielk膮 stanowczo艣ci膮, i偶 wi臋cej wierz臋 w nos mego wy偶艂a ni偶 oczom ca艂ej za艂ogi, i za艂o偶y艂em si臋 o sto gwinei a by艂a to sumka, kt贸ra r贸wna by艂a kosztom ca艂ej tej podr贸偶y 偶e w p贸艂 godziny jak膮艣 zwierzyn臋 napotkamy. Poczciwiec-kapitan znowu si臋 roze艣mia艂 i poprosi艂 pana Crawford, naszego okr臋towego chirurga, by mi puls pomaca艂. Uczyniwszy to chirurg orzek艂, 偶em jest zdr贸w ca艂kowicie. Po czym obaj zacz臋li szepta膰 i oto, com dos艂ysza艂:
Nie jest przy zdrowych zmys艂ach powiedzia艂 kapitan. Wiec honor mi nie pozwala z nim si臋 o tak wielk膮 sum臋 za艂o偶y膰!
Jestem wprost przeciwnego zdania odrzek艂 chirurg. Nic mu nie brak. Zdaje si臋 tylko wi臋cej na w臋ch swego psa ni偶 na rozum oficer贸w za艂ogi. Przegra zak艂ad z wszelk膮 pewno艣ci膮, ale zas艂u偶y艂 na to.
Taki zak艂ad powiedzia艂 kapitan nigdy z mojej strony nie b臋dzie ca艂kiem godziwy. Ale tym--ci pi臋kniej b臋dzie, gdy mu potem pieni膮dze zwr贸c臋.
Podczas tej pogwarki m贸j wy偶e艂 ani drgn膮艂 z miejsca, co mnie bardziej jeszcze przekona艂o, 偶e mam s艂uszno艣膰. Zaproponowa艂em tedy zak艂ad jeszcze raz i na tym stan臋艂o.
Ledwo艣my obaj wyrzekli: Zgoda! marynarze, kt贸rzy z 艂odzi umocowanej do rufy okr臋tu ryby 艂owili, z艂apali rekina niezwyk艂ej wielko艣ci i wyci膮gn臋li go na pok艂ad.
Ju偶 go cz臋艣ciowo rozp艂atali, gdy patrzcie偶! w brzuchu tego zwierza ukaza艂o si臋 ni mniej, ni wi臋cej, tylko sze艣膰 par kuropatw. Biedne stworzenia ju偶 tak dawno tam si臋 znajdowa艂y, 偶e jedna z kur siedzia艂a na pi臋ciu jajach, a z jednego jaja akurat wtedy, gdy rozp艂atano rekina, wyleg艂o si臋 piskl臋.
Tego m艂odego ptaszka wychowali艣my sobie tazem z miotem koci膮t, co na chwil臋 przedtem przysz艂y na 艣wiat. Stara kocica tak go kocha艂a jak swoje czworonogie dzieci i zap臋dza艂a z powrotem, gdy odfrun膮艂 za daleko i zaraz nie wraca艂. W艣r贸d pozosta艂ych kuropatw by艂y cztery kury, z kt贸rych zawsze co najmniej jedna, a przewa偶nie wi臋cej siedzia艂o na jajach, tak 偶e w czasie naszej podr贸偶y mieli艣my nadmiar dziczyzny na kapita艅skim stole. Memu poczciwemu wy偶艂owi za艣, 偶em dzi臋ki niemu sto gwinei wygra艂, kaza艂em co dzie艅 dawa膰 ko艣ci, a czasem i ca艂ego ptaka.

Dziesi膮ta podr贸偶 morska


Ju偶 kiedy艣 opowiada艂em wam, panowie, o mojej kr贸tkiej podr贸偶y na ksi臋偶yc, dok膮d si臋 po moj膮 srebrn膮 siekier臋 wybra艂em. Po raz wt贸ry dosta艂em si臋 tam w o wiele milszy spos贸b i przebywa艂em do艣膰 d艂ugo, by si臋 zapozna膰 nale偶ycie z rozmaitymi sprawami, kt贸re wam teraz tak dok艂adnie, jak mi na to pami臋膰 pozwoli, opisz臋.
Pewien m贸j daleki krewny nabi艂 sobie g艂ow臋, 偶e gdzie艣 na pewno 偶yj膮 ludzie tego wzrostu, co ci, kt贸rych rzekomo spotka艂 Guliwer w kr贸lestwie Brobdingnag.
By ich tedy odnale藕膰, wybra艂 si臋 w podr贸偶 naukow膮 i prosi艂 mnie, abym mu towarzyszy艂. Wprawdzie mia艂em to opowiadanie za nic wi臋cej ni偶 dobr膮 bajk臋 i ty艂em wierzy艂 w Brobdingnag, co w Eldorado. Jednak, 偶e m贸j krewny uczyni艂 mnie swym spadkobierc膮, musia艂em by膰 dla艅 grzeczny.
Szcz臋艣liwie przybyli艣my na Morze Po艂udniowe, nic godnego wspomnienia nie spotykaj膮c, chyba ludzi fruwaj膮cych, kt贸rzy w powietrzu ta艅czyli me-nuety i inne skoczne sztuki wyczyniali, oraz par臋 podobnych bagatelek.
Osiemnastego dnia podr贸偶y, gdy艣my zbli偶yli si臋
do wyspy Otaheiti, orkan uni贸s艂 nasz statek na jakie艣 tysi膮c mil ponad powierzchni臋 morza i przez pewien czas na tej wysoko艣ci trzyma艂. Wreszcie wiatr si臋 odmieni艂, wzd膮艂 nasze 偶agle i pchn膮艂 nas dalej z szybko艣ci膮 nie do wiary. Sze艣膰 tygodni 偶eglowali艣my ponad chmurami, a偶 wreszcie napotkali艣my wielki l膮d, kr膮g艂y i l艣ni膮cy jak jarz膮ca si臋 wyspa. Wp艂yn臋li艣my do wygodnej przystani, wysiedli艣my na l膮d i przekonali艣my si臋, 偶e kraj ten jest zamieszkany. Pod nami widzieli艣my inny l膮d, a na nim g贸ry, rzeki, morza, "drzewa, miasta i tak dalej. Domy艣lali艣my si臋, 偶e to ziemia, kt贸r膮艣my
opu艣cili.
Na ksi臋偶ycu, gdy偶 on to by艂 t膮 jarz膮c膮 si臋 wysp膮, na kt贸rej艣my wyl膮dowali, widzieli艣my ogromne postacie jad膮ce wierzchem na tr贸jg艂owych s臋pach. Aby da膰 wam, panowie, poj臋cie o wielko艣ci tych ptak贸w, powiem wam tylko, 偶e odleg艂o艣膰 od ko艅ca jednego skrzyd艂a do drugiego by艂a sze艣膰 razy wi臋ksza ni偶 najd艂u偶sza lina 偶aglowa na naszym okr臋cie.
I tak jak my na naszym 艣wiecie dosiadamy koni, mieszka艅cy ksi臋偶yca je偶d偶膮 wierzchem na tych ptakach.
Kr贸l ksi臋偶yca by艂 w艂a艣nie w wojnie z kr贸lem s艂o艅ca i ofiarowa艂 mi rang臋 oficera. Wym贸wi艂em si臋 jednak od tej godno艣ci, kt贸r膮 Jego Kr贸lewska Mo艣膰 zamierza艂 mnie obdarzy膰.
Wszystko na tym ksi臋偶ycowym 艣wiecie jest wielkie nad podziw: na ten przyk艂ad zwyk艂a mucha niewiele jest mniejsza od naszej owcy. Korzenie chrzanu s膮 najznakomitsz膮 broni膮, kt贸r膮 si臋 mieszka艅cy ksi臋偶yca na wojnie pos艂uguj膮, u偶ywaj膮c ich jako oszczep贸w. Kogo za艣 taki oszczep zrani, ten natychmiast umiera. Tarcze ich to grzyby, a gdy pora dojrzewania chrzanu minie zast臋puj膮 go szparagi.
Spotka艂em tu te偶 ludzi z Psiej Gwiazdy rodem, kt贸rych na t臋 wojn臋 zwabi艂a 偶膮dza czynu. Ci maj膮 wielkie g臋by, jak psy, kt贸re si臋 buldogami zowi膮. Oczy maj膮 po obu stronach czubka nosa albo raczej po obu stronach jego spodu. Powiek wcale nie maj膮, a oczy,.gdy id膮 spa膰, przes艂aniaj膮 j臋zorem. Wzrostu maj膮 zazwyczaj dwadzie艣cia st贸p, a mieszka艅cy ksi臋偶yca ni mniej, ni wi臋cej tylko st贸p trzydzie艣ci sze艣膰. Niezwyk艂e jest ich miano. Nie zowi膮 si臋 bowiem lud藕mi, ale "gotuj膮cymi stworzeniami". Tak bowiem, jak i my sposobi膮 sobie potrawy przy pomocy gotowania na ogniu.
Jedzenie zreszt膮 ma艂o im czasu zabiera. Tyle tylko, by otworzy膰 sobie lewy bok i wsun膮膰 do 偶o艂膮dka ca艂y zapas naraz. Po czym zamykaj膮 go i nie otwieraj膮 a偶 r贸wno za miesi膮c. W ten spos贸b posilaj膮 si臋 tylko dwana艣cie razy na rok. Oto porz膮dek rzeczy, kt贸ry ka偶dy, kto nie jest 偶ar艂okiem ani hulak膮, nad nasz b臋dzie przedk艂ada艂!
Wszystko na ksi臋偶ycu na drzewach ro艣nie, drzewa za艣 r贸偶ni膮 si臋 wielce mi臋dzy sob膮, tak pod wzgl臋dem owocu, jak i wielko艣ci oraz li艣ci.
Te, na kt贸rych ludzie, czyli "gotuj膮ce stworzenia" rosn膮, s膮 o wiele pi臋kniejsze od innych: maj膮 d艂ugie, proste ga艂臋zie, a li艣cie cielistej barwy, owoce za艣 kszta艂tu orzech贸w d艂ugich chyba na sze艣膰 st贸p, o bardzo twardej skorupie. Gdy dojrzej膮, co si臋 po zmianie barwy poznaje, zrywa si臋 je pieczo艂owicie i przechowuje tak d艂ugo, jak si臋 to zdaje po偶ytecznym. Chc膮c w tych orzechach zachowa膰 偶ywe ziarna, ciska si臋 je do wielkiego kot艂a wrz膮tku, a po paru ma艂ych godzinkach otwiera si臋 skorupa i wyskakuje z niej stworzenie.
Ducha za艣 jego, zanim jeszcze przyjdzie na 艣wiat, zgodnie z jego przeznaczeniem formuje sama natura. Z jednej skorupy rodzi si臋 偶o艂nierz, z drugiej filozof, z trzeciej teolog, z czwartej prawnik, z pi膮tej dzier偶awca, z sz贸stej ch艂op i tak dalej. Ka偶dy za艣 zaczyna zaraz praktykowa膰 to, co przedtem z czystej teorii wiedzia艂. Nie艂atwo doj艣膰, co tkwi w kt贸rej skorupie. Lecz w艂a艣nie w czasie mego pobytu pewien uczony uczyni艂 wielki rwetes, 偶e odkry艂 t臋 tajemnic臋. Ma艂o kto jednak przecie偶 na niego baczy艂 i powszechnie miano go za szalonego.
Gdy si臋 ludzie ksi臋偶ycowi starzej膮, nie umieraj膮, lecz rozpuszczaj膮 si臋 w powietrzu i rozwiewaj膮 jak dym.
Nie u偶ywaj膮 偶adnych napoj贸w, bo nigdy si臋 w inny spos贸b nie wypr贸偶niaj膮, jak tylko przez wydychanie. Maj膮 zaledwie po jednym palcu u ka偶dej r臋ki i wszystko mog膮 nim czyni膰, lepiej jeszcze ni偶 my, cho膰 mamy przecie偶 po cztery palce nie licz膮c kciuka.
G艂owa tkwi im pod prawym ramieniem, a gdy
wyruszaj膮 w podr贸偶 albo do pracy, przy kt贸rej zwinnie porusza膰 si臋 musz膮, zwykli g艂ow臋 sw膮 zostawia膰 w domu. Radzi膰 si臋 jej bowiem mog膮 z ka偶dego oddalenia. Ksi臋偶ycowi ja艣niewielmo偶ni, gdy chc膮 si臋 dowiedzie膰, co si臋 dzieje w艣r贸d prostak贸w, a p贸j艣膰 mi臋dzy nich im si臋 nie chce, zostaj膮 sami w domu, to znaczy zostawiaj膮 w nim tu艂贸w, a wyprawiaj膮 tylko sam膮 g艂ow臋. G艂owa, kt贸ra mo偶e wcale nie okazywa膰, do kogo nale偶y, powraca z wie艣ciami do swego pana, gdy ten tak膮 ch臋膰 wyrazi膰 raczy.
Pestki ksi臋偶ycowych winogron przypominaj膮 ca艂kiem kulki gradu. Pewien tedy jestem, 偶e gdy burza na ksi臋偶ycu winne grona z 艂odyg str膮ca, pestki spadaj膮 wtedy jako grad na nasz膮 ziemi臋. S膮dz臋 tak偶e, 偶e nie od dzi艣 wiedz膮 o tym niekt贸rzy kupcy winni. Nieraz bowiem trafi艂o mi si臋 u nich kupi膰 wino, kt贸re zapewne z kulek gradowych t艂oczone by艂o, mia艂o bowiem smak ca艂kiem ksi臋偶ycowy.
Niemal zapomnia艂bym o jeszcze jednej osobliwo艣ci. Brzuch mieszka艅c贸w ksi臋偶yca s艂u偶y im za tobo艂ek.. Pakuj膮 do艅 wszystko, co im potrzebne, zamykaj膮 i otwieraj膮 wedle ch臋ci, tak jak to czyni膮 z '偶o艂膮dkiem. Nie obci膮偶aj膮 ich bowiem inne wn臋trzno艣ci, jak kiszki, w膮troba czy serce.
Oczy mog膮 sobie wyjmowa膰 lub na powr贸t wk艂ada膰, jak im si臋 偶ywnie podoba, a widz膮 nimi jednako dobrze, czy je maj膮 w g艂owie, czy trzymaj膮 w r臋ku. Je艣li za艣 kt贸re zgubi膮 czy przypadkiem uszkodz膮, mog膮 sobie kupi膰 lub po偶yczy膰 inne i u偶ywa膰 je z takim samym dobrym skutkiem jak w艂asne. St膮d te偶 wsz臋dzie na ksi臋偶ycu spotka膰 mo偶na ludzi, co handluj膮 oczami. Maj膮 te偶 mieszka艅cy, co si臋 oczu
tyczy, swoje kaprysy: to zielone, to 偶贸艂te bywaj膮 w modzie.
Przyznaj臋, 偶e to wszystko, com opowiedzia艂, brzmi cudacznie. Ale przecie偶 ka偶demu, kto by w cokolwiek z tego w膮tpi艂, daj臋 woln膮 r臋k臋, by si臋 na ksi臋偶yc wybra艂 i sam przekona艂, 偶em wszystko tak wiernie przedstawi艂, jak rzadko kt贸ry podr贸偶ny.

Podr贸偶 na przestrza艂 艣wiata i inne niezwyk艂e przygody


Je艣liby wierzy膰 waszym spojrzeniom, panowie, pr臋dzej si臋 znu偶臋 opowiadaj膮c moje dziwne przypadki ni偶 wy ich s艂uchaj膮c. Zbyt pochlebia mi wasza ciekawo艣膰, abym jakem to zamierza艂 opisem podr贸偶y na ksi臋偶yc moj膮 opowie艣膰 mia艂 sko艅czy膰. Je艣li tedy chcecie, pos艂uchajcie jeszcze r贸wnie, jak ostatnia, wiarogodnej, lecz chyba bardziej jeszcze niezwyk艂ej i cudownej opowie艣ci.
"Podr贸偶e sycylijskie" Brydone'a, w kt贸re si臋 z wielk膮 przyjemno艣ci膮 wczytywa艂em, zach臋ci艂y mnie, aby si臋 wybra膰 na g贸r臋 Etn臋. W drodze nie spotka艂o mnie nic niezwyk艂ego. Powiadam wyra藕nie "mnie", mo偶e bowiem kto inny uzna艂by za rzecz niezwyk艂膮 to czy owo i aby mu si臋 podr贸偶 op艂aci艂a, szerokiej publiczno艣ci o tym przy okazji opowiada艂. Dla mnie by艂y to jednak zwyk艂e drobnostki, nie-
warte, by dla nich nadu偶ywa膰 cierpliwo艣ci zacnych os贸b.
Kt贸rego艣 ranka wyruszy艂em wcze艣nie ze stoj膮cej u st贸p g贸ry chaty. Postanowi艂em bowiem niez艂omnie, cho膰by mnie to 偶ycie kosztowa膰 mia艂o, 偶e dowiem si臋 i zbadam, jak te偶 od 艣rodka wygl膮da ta s艂awna ognista panewka.
Po trzygodzinnej uci膮偶liwej drodze stan膮艂em na szczycie g贸ry. Wulkan szala艂 w艂a艣nie ju偶 od trzech tygodni. Jak Etna wygl膮da w takich okoliczno艣ciach, opisywano ju偶 wielokrotnie, tedy o ile to zosta艂o ju偶 opisane ja bym si臋 w ka偶dym razie z tym sp贸藕ni艂.
A do艣wiadczenie mi powiada, 偶e je艣li tych opis贸w nie znacie, to szkoda mojego czasu, a waszego humoru, abym si臋 wa偶y艂 na rzecz w艂a艣ciwie nie do opisania.
Trzykrotnie obszed艂em woko艂o krater, kt贸ry mo偶ecie sobie, panowie, wyobrazi膰 niby olbrzymi lejek, a widz膮c, 偶e w ten spos贸b nic nie spenetruj臋, szybko i g艂adko postanowi艂em we艅 wskoczy膰. Ledwom to uczyni艂, znalaz艂em si臋 jakby w straszliwie rozparzonej 艂a藕ni tureckiej, a nieszcz臋sne moje cia艂o od tryskaj膮cych nieustannie w g贸r臋, roz偶arzonych do czerwono艣ci w臋gli zosta艂o nieco w swych szlachetnych i nieszlachetnych cz臋艣ciach uszkodzone i 偶a艂o艣nie opalone.
W臋gle by艂y wprawdzie wyrzucane w g贸r臋 z olbrzymi膮 si艂膮, ale jeszcze wi臋kszy by艂 ci臋偶ar mego spadaj膮cego cia艂a, tak 偶em si臋 wkr贸tce szcz臋艣liwie na dnie pozbiera艂. Pierwsze, com us艂ysza艂, to przera藕liwe 艂omoty, ha艂as, krzyki i przekle艅stwa, kt贸re zdawa艂y si臋 tu偶 ko艂o mnie rozlega膰. Otworzy艂em oczy i patrzcie! by艂em w kompanii Wulkana i jego jednookich olbrzym贸w!
Jegomo艣cie ci, kt贸rych, na zdrowy rozum rzecz bior膮c, dawno ju偶 do kraju bajek przegna艂em, k艂贸cili si臋 od trzech tygodni, kto komu i jak ma przewodzi膰, sk膮d w艂a艣nie w g贸rze, na 艣wiecie, powsta艂y r贸偶ne niepokoje. Nag艂e moje zjawienie sprawi艂o, 偶e natychmiast zapanowa艂y w ca艂ej kompanii zgoda i spok贸j.
Wulkan poku艣tyka艂 do swojej szafy, wzi膮艂 plaster i ma艣ci i w艂asnor臋cznie mnie opatrzy艂. Nie min臋艂o i par臋 chwil, a zagoi艂y si臋 moje rany. Da艂 mi .tak偶e co艣 na pokrzepienie: flasz臋 nektaru i wybornego wina, kt贸re pijaj膮 tylko bogowie i boginie. Gdym tylko nieco do siebie przyszed艂, Wulkan przedstawi艂 mnie swojej ma艂偶once i poleci艂 jej, by jak najbardziej umili膰 m贸j pobyt si臋 stara艂a. Trudno opisa膰 pi臋kno komnaty, do kt贸rej mnie wprowadzi艂a, mi臋kko艣膰 kanapy, na kt贸rej na jej pro艣by zasiad艂em, boski i czarodziejski urok jej wzi臋cia oraz tkliwo艣膰 jej czu艂ego serca. Na samo wspomnienie o tym w g艂owie mi si臋 kr臋ci!
Wulkan opisa艂 mi dok艂adnie g贸r臋 Etn臋. Jest to jak mi rzek艂 tylko kopczyk wyrzuconych z jego ku藕ni popio艂贸w, i opowiada艂 mi, 偶e cz臋sto musi kara膰 swoich ludzi. Wtedy ciska w nich roz偶arzonymi do czerwono艣ci w臋glami, a oni je z wielk膮 zr臋czno艣ci膮 odbijaj膮, smyrgaj膮c nimi na 艣wiat, aby nie trafi艂y znowu do jego r膮k.
Te nasze swary trwaj膮 ca艂ymi miesi膮cami ci膮gn膮艂 Wulkan dalej a na 艣wiecie objawiaj膮 si臋 tym, co wy, 艣miertelnicy, wybuchami wulkanu zwiecie. W g贸rze zwanej Wezuwiusz mam te偶 jeden z moich warsztat贸w, do kt贸rego prowadzi droga biegn膮ca na jakie艣 trzysta pi臋膰dziesi膮t mil pod powierzchni膮 morza. I tu r贸wnie偶 niezgoda w艣r贸d moich ludzi jest powodem wybuch贸w.
Cho膰 wielce mnie zachwyca艂y te pouczenia boga bardziej jeszcze towarzystwo jego ma艂偶onki. Mo偶e bym te偶 nigdy tego podziemnego pa艂acu nie opu艣ci艂, gdyby nie paru m膮cicieli, radych cudzej biedzie plotkarzy, kt贸rzy sprawili, 偶e robak podejrzliwo艣ci pocz膮艂 k膮sa膰 Wulkana i ogie艅 zazdro艣ci rozgorza艂 w jego dobrotliwym sercu.
Kt贸rego艣 ranka, nie daj膮c mi nic pozna膰 po sobie, w艂a艣nie gdym si臋 z艂o偶y膰 uszanowanie bogini wybiera艂, pochwyci艂 mnie Wulkan, uni贸s艂 do komnaty, kt贸rej do tej pory nigdym nie ogl膮da艂, i trzymaj膮c nad czym艣, co mi si臋 zda艂o g艂臋bok膮 studni膮 rzek艂:
Niewdzi臋czny 艣miertelniku, wracaj na ziemi臋,
z kt贸rej艣 tu przyby艂!
Po czym, nie zostawiaj膮c mi ani chwili czasu na t艂umaczenie, cisn膮艂 mnie w g艂膮b przepa艣ci.
Spada艂em i spada艂em wci膮偶, z coraz to wi臋ksz膮 szybko艣ci膮, a偶 wielki l臋k duszny sprawi艂, 偶em straci艂 przytomno艣膰. Nagle ockn膮艂em si臋 z omdlenia. Znalaz艂em si臋 bowiem w olbrzymim morzu, przez kt贸re prze艣wieca艂y promienie s艂o艅ca. Od m艂odo艣ci by艂 ze mnie dobry p艂ywak i umia艂em wyczynia膰 w wodzie przer贸偶ne sztuki. Od razu wi臋c poczu艂em si臋 jak w domu, zw艂aszcza gdym wspomnia艂 straszliw膮 opresj臋, z kt贸rej tylko co si臋 wybawi艂em. W por贸wnaniu z ni膮 obecne po艂o偶enie wyda艂o mi si臋 istnym rajem.
Obejrza艂em si臋 na wszystkie strony, alem nic doko艂a pr贸cz wody nie widzia艂. Niemile te偶 odczuwa艂em zmian臋 powietrza, tak tutaj innego ni偶 w ku藕ni Wulkana. Spostrzeg艂em wreszcie w pewnym oddaleniu co艣, co mi si臋 wyda艂o ska艂膮 p艂yn膮c膮 ku mnie. By艂a to jednak jedna z p艂ywaj膮cych g贸r lodowych. Po d艂ugich poszukiwaniach znalaz艂em w ko艅cu miejsce, kt贸r臋dym si臋 na ni膮 wydosta艂 i na szczyt wdrapa艂.
Zawiod艂em si臋 jednak srodze, i st膮d bowiem nie wypatrzy艂em 偶adnego l膮du. By艂 ju偶 prawie wiecz贸r, gdym nareszcie ujrza艂 jaki艣 p艂yn膮cy ku mnie okr臋t. Gdy ju偶 by艂 do艣膰 blisko krzykn膮艂em. Odpowiedziano mi po holendersku. Skoczy艂em do wody i podp艂yn膮艂em do okr臋tu, sk膮d mnie na pok艂ad wci膮gni臋to. Zapyta艂em, gdzie si臋 znajduj臋, i us艂ysza艂em, odpowied藕:
Na Morzu Po艂udniowym.
To obja艣nienie rozwi膮za艂o mi ca艂膮 zagadk臋. By艂em teraz pewny, 偶em z g贸ry Etny przez 艣rodek ziemi na Morze Po艂udniowe wylecia艂. Zawsze to kr贸cej ni偶 jecha膰 naoko艂o 艣wiata. Nikt jeszcze tej drogi nie pr贸bowa艂. Gdyby mi si臋 zdarzy艂o raz jeszcze j膮 przeby膰, poczyni臋 dok艂adniejsze spostrze偶enia.
Poprosi艂em, by mi dano co艣 na pokrzepienie, po czym poszed艂em spa膰. Ale prostacki to nar贸d, ci Holendrzy! Opowiedzia艂em holenderskim oficerom moje przygody tak po prostu i dok艂adnie, jak i warn, panowie, a niekt贸rzy z nich, kapitan zw艂aszcza, s膮dz膮c z ich min, zdawali si臋 w膮tpi膰 w moj膮 prawdo-
m贸wno艣膰. 呕e mnie jednak po przyjacielsku aa okr臋t zabrali i 偶em chc膮c nie chc膮c z ich grzeczno艣ci korzysta艂, musia艂em obraz臋 schowa膰 do kieszeni.
Zapyta艂em wi臋c, dok膮d p艂yn膮, na co odpowiedzieli, 偶e wybrali si臋 w podr贸偶 po nowe odkrycia i 偶e je艣li moja opowie艣膰 jest prawdziwa to zamiar ich w pe艂ni si臋 uda艂. Byli艣my w艂a艣nie na szlaku, kt贸rym p艂yn膮艂 kapitan Cook, i nast臋pnego ranka zawin臋li艣my do Botany-Bay, gdzie prawdziwie! rz膮d angielski nie powinien wysy艂a膰 za kar臋 艂otrzyk贸w, lecz m臋偶贸w pe艂nych zas艂ug, aby ich nagrodzi膰. Natura bowiem nad podziw hojnie rozsypa艂a tu swe najpi臋kniejsze dary.
Zatrzymali艣my si臋 tam zaledwie trzy dni. Czwartego, gdy艣my ju偶 od brzegu odbili, rozp臋ta艂a si臋 straszliwa burza, kt贸ra w par臋 godzin poszarpa艂a nam wszystkie 偶agle, rozp艂ata艂a maszt i obali艂a rej臋. Reja run臋艂a na schowek, gdzie by艂 schowany kompas, i rozbi艂a go na kawa艂ki wraz ze skrzynk膮. Wie ka偶dy, kto na morzu bywa艂, jakie skutki poci膮ga za sob膮 taka strata. Ani w prawo! Ani w lewo! Wreszcie jednak burza uspokoi艂a si臋 i powia艂 艂agodny, pomy艣lny wiatr.
呕eglowali艣my trzy miesi膮ce i przebyli艣my ju偶 wielki kawa艂 drogi, gdy艣my spostrzegli, 偶e wszystko wok贸艂 uleg艂o zadziwiaj膮cej odmianie. By艂o nam lekko i rado艣nie. Wdychali艣my balsamiczne wonie. Morze tak偶e zmieni艂o barw臋: nie by艂o zielone, ale bia艂e.
Wkr贸tce po tej przedziwnej odmianie ujrzeli艣my l膮d i niedalek膮 przysta艅, ku kt贸rej j臋li艣my 偶eglowa膰. Wyda艂a nam si臋 szeroka i daleko si臋gaj膮ca w l膮d. Nie wype艂nia艂a jej wszak偶e woda, ale smakowite mleko.
Wyl膮dowali艣my i wyobra藕cie sobie! wyspa
ta by艂 to olbrzymi ser! Mo偶e by艣my wcale o tym si臋 nie dowiedzieli, gdyby nas niezwyk艂y przypadek na trop tego odkrycia nie naprowadzi艂. By艂 mianowicie na naszym okr臋cie pewien marynarz, kt贸ry mia艂 wrodzony wstr臋t do sera. Wysiad艂szy na l膮d zemdla艂 natychmiast. Gdy oprzytomnia艂, zaczaj b艂aga膰, by mu zabra膰 ser spod n贸g. Sprawdzili艣my rzecz dok艂adnie i okaza艂o si臋, 偶e ma s艂uszno艣膰. Ca艂a wyspa by艂a jednym olbrzymim serem. Tote偶 mieszka艅cy jej przewa偶nie nim si臋 偶ywili, a co ujedli w dzie艅, to odrasta艂o noc膮.
Ujrzeli艣my tu mn贸stwo winoro艣li, a na nich pi臋kne, wielkie winogrona, kt贸re przy t艂oczeniu wydawa艂y z siebie mleko. Mieszka艅cy byli wielce przystojnymi stworzeniami. Wzrostu mieli przewa偶nie dziewi臋膰 st贸p. Trzymali si臋 prosto, mieli po trzy nogi i po jednej r臋ce, a gdy wchodzili w wiek dojrza艂y, wyrasta艂 im na czole r贸g, kt贸rego u偶ywali z wielk膮 zr臋czno艣ci膮. Urz膮dzali oni wy艣cigi po powierzchni mleka i bynajmniej nie ton膮c za偶ywali po nim przechadzki, jak my po 艂膮ce. Na tej 艂膮ce, chc臋 w艂a艣ciwie powiedzie膰: na tym serze, ros艂y szerokie 艂any 偶yta o k艂osach podobnych do grzyb贸w, w nich za艣 tkwi艂y chleby wypieczone, 偶e mo偶na by je je艣膰 cho膰by i zaraz.
W臋druj膮c po tym serze napotkali艣my siedem rzek mlecznych, a dwie winne.
Po szesnastodniowej w臋dr贸wce przybyli艣my na brzeg przeciwleg艂y temu, przy kt贸rym艣my wyl膮dowali. Znale藕li艣my tu wielki obszar sple艣nia艂ego, ca艂kiem ju偶 zielonego sera, kt贸rym znawcy tak si臋 zachwycaj膮. Nie by艂a to w艂a艣ciwie ple艣艅, ale najwspanialsze drzewa owocowe, jak brzoskwinie, morele i tysi膮c innych nie znanych nam gatunk贸w. Na tych niezwyczajnie wysokich drzewach by艂o zatrz臋sienie gniazd ptasich. Osobliwie jedno rzuca艂o si臋 w oczy. By艂o bowiem pi臋膰 razy wi臋ksze ni偶 kopu艂a katedry 艣wi臋tego Paw艂a w Londynie. Uplecione by艂o kunsztownie z olbrzymich drzew, a le偶a艂o w nim... czekajcie偶, panowie... staram si臋 przecie偶 zawsze obliczy膰 ka偶d膮 rzecz akuratnie... co najmniej pi臋膰set jaj, ka偶de mniej wi臋cej wielko艣ci dwustugarncowej beczki! Nie tylko widzieli艣my siedz膮ce w nich piskl臋ta, ale s艂yszeli艣my tak偶e, jak piszcz膮. Gdy艣my z niema艂ym trudem rozwalili jedno z takich jaj, wysz艂o z niego m艂ode, nieopierzone piskl臋, o wiele wi臋ksze ni偶 dwadzie艣cia dobrze wyro艣ni臋tych s臋p贸w. Le-dwo艣my je ze skorupy uwolnili, opu艣ci艂 si臋 olbrzymi stary zimorodek, porwa艂 w szpony kapitana, uni贸s艂 go na mil臋 w g贸r臋, setnie spra艂 skrzyd艂ami, po czym cisn膮艂 do morza. Ale wszyscy Holendrzy p艂ywaj膮 jak szczury. Tote偶 wkr贸tce kapitan zn贸w w艣r贸d nas si臋 zjawi艂 i razem zawr贸cili艣my ku naszemu okr臋towi, a 偶e艣my wracali inn膮 drog膮, napotkali艣my na niej mn贸stwo niezwyk艂ych, nieznanych osobliwo艣ci.
Ustrzelili艣my te偶 dwa dzikie bawo艂y, kt贸re mia艂y tylko po jednym rogu wyrastaj膮cym spomi臋dzy oczu. Przysz艂o nam p贸藕niej 偶a艂owa膰, 偶e艣my je ubili, dowiedzieli艣my si臋 bowiem, i偶 mieszka艅cy wyspy je oswajaj膮, oprz臋gaj膮 i je偶d偶膮 na nich wierzchem, jak my na koniach. M贸wiono nam te偶, 偶e ich mi臋so ma wyborny smak, ale co po tym takiemu narodowi, co tylko serem i mlekiem si臋 偶ywi.
Ju偶 od okr臋tu dzieli艂o nas tylko dwa dni drogi, gdy艣my ujrzeli trzech ludzi wisz膮cych za nogi na wysokim drzewie. Zapyta艂em tedy, co z艂ego uczynili, 偶e ich spotka艂a tak sroga kara. Dowiedzia艂em si臋, 偶e byli za granic膮, a po powrocie ok艂amali swoich przyjaci贸艂, opowiadaj膮c im o okolicach, kt贸rych wcale nie widzieli, i o przygodach, kt贸re wcale si臋 nie zdarzy艂y. Uwa偶am t臋 kar臋 za wielce sprawiedliw膮: najwi臋kszym bowiem obowi膮zkiem podr贸偶nika jest nie mija膰 si臋 z prawd膮.
Natychmiast po przybyciu na okr臋t podnie艣li艣my kotwic臋 i odp艂yn臋li艣my od tego niezwyk艂ego kraju. Wszystkie przybrze偶ne drzewa, a by艂o w艣r贸d nich wiele bardzo grubych i roz艂o偶ystych, pok艂oni艂y nam si臋 w pas, i to r贸wno, w takt. Po czym wyprostowa艂y si臋 znowu.
呕eglowali艣my przez trzy dni tam i sam, bo艣my przecie偶 nie mieli kompasu, i wreszcie wyp艂yn臋li艣my na morze, kt贸re zdawa艂o si臋 ca艂kiem czarne. Spr贸bowali艣my tej niby to czarnej wody i patrzcie偶! okaza艂a si臋 wybornym winem! By艂o do艣膰 roboty z upilnowaniem marynarzy, aby si臋 nie wszyscy na raz upijali. Wszelako kr贸tka to by艂a rado艣膰. W par臋 godzin potem otoczy艂y nas wieloryby i inne ogromne zwierz臋ta. By艂o mi臋dzy nimi jedno, kt贸rego ogromu nie mogli艣my ogarn膮膰 wzrokiem, nawet przy pomocy wszystkich lornet. Niestety spostrzegli艣my za p贸藕no
potwora. By艂 ju偶 bardzo blisko i oto nagle nasz okr臋t, ze stercz膮cymi masztami, na pe艂nych 偶aglach wpad艂 do paszczy, pomi臋dzy z臋by potwora, przy kt贸rych maszt najwi臋kszego wojennego okr臋tu wyda艂by si臋 malu艣k膮 drzazg膮!
Le偶eli艣my ju偶 w paszczy czas niejaki, gdy potw贸r rozwar艂 j膮 nieco, wci膮gn膮艂 olbrzymi 艂yk wody i okr臋t, kt贸ry, jak si臋 艂atwo domy艣li膰, nie by艂 ma艂ym k臋skiem, sp艂awi艂 w d贸艂, do 偶o艂膮dka. Tu utkwili艣my spokojnie, jakby przykotwiczeni w 艣mierteln膮 morsk膮 cisz臋. Powietrze by艂o trzeba przyzna膰 i ciep艂awe, i nieco niemi艂e. Znale藕li艣my tu kotwice, liny, 艂odzie, szkuty i znaczn膮 ilo艣膰 okr臋t贸w, na艂adowanych i nie na艂adowanych, po艂kni臋tych przez ow膮 stwor臋. Wszystko byli艣my zmuszeni czyni膰 przy pochodniach. Nie 艣wieci艂o tu bowiem ani s艂o艅ce, ani ksi臋偶yc, ani gwiazdy. Co dnia byli艣my dwa razy na wysokich wodach, a dwa razy opierali艣my si臋 o dno. Gdy zwierz pi艂 mieli艣my przyp艂ywy, a gdy wody wypuszcza艂 osiadali艣my na dnie.
Zwykle wci膮ga艂 w siebie mniej wi臋cej na raz tyle wody, ile mie艣ci w sobie Jezioro Genewskie, cho膰 ma ono przecie偶 trzydzie艣ci mil obwodu.
Drugiego dnia naszej niewoli w tym mrocznym kr贸lestwie odwa偶yli艣my si臋 z kapitanem i paroma oficerami zrobi膰 ma艂y wypad podczas odp艂ywu, jake艣my zwali czas, gdy okr臋t osiada艂 na dnie. Zabrali艣my z sob膮 pochodnie i spotkali艣my w drodze z dziesi臋膰 tysi臋cy ludzi wszystkich narodowo艣ci. W艂a艣nie zamierzali si臋 naradzi膰, jak mamy wszyscy wolno艣膰 odzyska膰. Niekt贸rzy sp臋dzili w 偶o艂膮dku zwierza 艂adnych par臋 lat. Ju偶 przewodnicz膮cy zebrania mia艂 przedstawi膰 ca艂膮 spraw臋, w jakiej艣my si臋 zgromadzili, gdy naszemu przekl臋temu rybsku pi膰 si臋 zachcia艂o. Zacz臋艂o tedy ch艂epta膰 wod臋, kt贸ra wdar艂a si臋 we艅 z tak膮 si艂膮, 偶e pozosta艂o nam tylko albo umyka膰 ku naszym okr臋tom, albo uton膮膰. Niekt贸rzy ratowali si臋 wp艂aw i z trudem uszli 艣mierci. Lepiej powiod艂o nam si臋 w par臋 godzin potem. Gdy bowiem potw贸r si臋 wypr贸偶ni艂, zgromadzili艣my si臋 znowu. 呕e wybrano mnie teraz na przewodnicz膮cego, doradzi艂em tedy, aby spoi膰 dwa najwi臋ksze maszty i gdy potw贸r otworzy paszcz臋 zastawi膰 j膮 nimi na sztorc tak, aby jej zamkn膮膰 nie m贸g艂.
Rada ta zosta艂a przyj臋ta i wybrali艣my stu silnych ch艂op贸w do tej roboty. Ledwie艣my maszty przysposobili, trafi艂a si臋 sposobna okoliczno艣膰, aby m贸j zamiar wykona膰.
Potw贸r ziewn膮艂, a my natychmiast wbili艣my mu spokojnie maszty pomi臋dzy szcz臋ki tak, 偶e dolny koniec si臋ga艂 poprzez oz贸r do podgardla, a g贸rny tyka艂 podniebienia. Prawdziwie: by艂o ca艂kiem niemo偶liwe, aby zamkn膮艂 pysk, nawet gdyby nasze maszty nie by艂y tak mocne. 呕e teraz w 偶o艂膮dku
wszystko p艂ywa艂o, obsadzili艣my par臋 艂odzi lud藕mi a ci powios艂owali z nami w szeroki 艣wiat.
Trudno wypowiedzie膰, jak b艂ogo by艂o ujrze膰 艣wiat艂o dzienne po tej licz膮c na oko dwutygodniowej niewoli. Gdy艣my ju偶 wszyscy po偶egnali si臋 z tym przestronnym rybim 偶o艂膮dkiem, uformowali艣my na morzu co艣 na kszta艂t floty z trzydziestu pi臋ciu okr臋t贸w przynale偶nych do r贸偶nych pa艅stw.
Maszty nasze pozostawili艣my tkwi膮ce w paszczy potwora, aby innych zabezpieczy膰 przed straszliwym nieszcz臋艣ciem niewoli w tej gnoistej, mrocznej przepa艣ci.
Przede wszystkim pragn臋li艣my si臋 dowiedzie膰, w jakiej cz臋艣ci 艣wiata si臋 znajdujemy. Zrazu nie mogli艣my si臋 w tym zorientowa膰. Ale rozejrzawszy si臋 w okolicy po艂apa艂em si臋, 偶e jeste艣my na Kaspijskim Morzu.
Morze to zewsz膮d otacza l膮d i nie ma ono po艂膮czenia z innymi wodami, nie wiedzieli艣my wi臋c, jake艣my si臋 tu dostali. Wtedy jeden z mieszka艅c贸w Serowej Wyspy, kt贸regom zabra艂 z sob膮, bardzo rozs膮dnie mi to wyt艂umaczy艂. Wedle jego zdania potw贸r, w kt贸rego 偶o艂膮dku byli艣my tak d艂ugo uwi臋zieni, musia艂 nas przynie艣膰 tutaj jakim艣 podziemnym szlakiem. Tak czy owak ucieszyli艣my si臋, 偶e tu jeste艣my, i postarali艣my si臋 jak najszybciej przybi膰 do brzegu. Wyl膮dowa艂em pierwszy.
Sk贸rom tylko na suchym l膮dzie nog臋 postawi艂, przyskoczy艂o do mnie grube nied藕wiedzisko. "H臋, bratku! pomy艣la艂em. Zjawiasz si臋 w sam膮 por臋!" I pochwyciwszy jego przednie 艂apy, u艣cisn膮艂em je w pierwszym impecie tak serdecznie na powitanie, 偶e zawy艂 przera藕liwie. Alem ani drgn膮艂 nawet i trzyma艂em go w ten spos贸b tak d艂ugo, a偶 z g艂odu pad艂. A wszystkie nied藕wiedzie nabra艂y dla mnie takiego respektu, 偶e 偶aden nie o艣mieli艂 mi si臋 ju偶 nigdy wej艣膰 w parad臋.
Po czym ruszy艂em do Petersburga, gdziem otrzyma艂 wielce cenny dar od starego przyjaciela. A mianowicie my艣liwskiego psa, kt贸ry pochodzi od owej s艂ynnej suki, kt贸ra, jak wam ju偶, panowie, opowiada艂em, oszczeni艂a si臋, goni膮c zaj膮ca. Niestety, wkr贸tce potem ustrzeli艂 mi j膮 niezr臋czny my艣liwy, kt贸ry zamiast w stado kuropatw, w psa wycelowa艂.
Ze sk贸ry tego zwierz臋cia kaza艂em sobie uszy膰 t臋 oto kamizel臋. Chadzam w niej zawsze na 艂owy, bo ma ona tak膮 w艂a艣ciwo艣膰, 偶e zawsze w niej tam trafiam, gdzie jest najwi臋cej zwierzyny. Gdy si臋 do jakiego艣 zwierz臋cia zbli偶臋 na odleg艂o艣膰 strza艂u, od mojej kamizeli odlatuje guzik i pada na to miejsce, gdzie zwierz si臋 schowa艂. A 偶e mam zawsze odwiedziony kurek i proch na panewce, przeto nigdy mi zwierzyna nie uchodzi.
Ot贸偶, jak widzicie, panowie, przy mojej kamizeli zosta艂y zaledwie trzy guziki. Ale ka偶臋 do niej przyszy膰 jeszcze dwa rz臋dy, gdy nastanie czas 艂ow贸w. Odwied藕cie mnie wtedy, a na pewno b臋dzie o czym pogada膰. Na razie rzecz ko艅cz膮c, 偶egnam was, panowie, i 偶ycz臋 dobrej nocy.
1 spektator (z 艂ac.) widz
2 Bucefa艂 nazwa ulubionego konia Aleksandra Wielkiego; przeno艣nie ko艅 okaza艂y, ci臋偶ki
3 flankierzy (z franc.) 偶o艂nierze z jazdy wysy艂ani do ataku w rozsypce przed kolumnami wojsk
4 abszyt (z niem.) uwolnienie, dymisja
5 Rosynant imi臋 konia Don Kichota, bohatera s艂awnej powie艣ci pisarza hiszpa艅skiego Miguela Cervantesa (15471616). Potocznie: licha szkapa.
??

??

??

??



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
zestawy cwiczen przygotowane na podstawie programu Mistrz Klawia 6
47 Przygotowania do podr贸偶y
Pan wieczerni przygotowa艂
13 Przygotowanie serwisu 艣niadaniowego
Jak przygotowac sie do kursu na kategorie A
Przygoda z usmiechem WP 3 latki cz 2 scenariusz tydz3
Jak przygotowa膰 psa na przyj艣cie dziecka
Przygoda z usmiechem WP 3 latki cz 2 scenariusz tydz
Przygotujcie Sie Na Wielkie Udr Nieznany

wi臋cej podobnych podstron